3636

Szczegóły
Tytuł 3636
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3636 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3636 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3636 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GRAHAM MASTERTON MANITOU (Prze�o�y�: Piotr W. Cholewa) ,,Zapytany jaki� jest Demona owego wygl�d, prastary Czarnoksi�nik Misquamacus zakry� twarz tak, �e jeno Oczy jego wida� by�o, po czem da� niezwyk�� a Szczeg�ow� Relacje. Prawi�, i� jest on czasem ma�y a masywny, jako Wielka Ropucha, czasem za� wielki i niby chmura; bez Kszta�tu lecz z obliczem, z kt�rego wyrastaj� W�e." H. P. Lovercraft Prolog Zad�wi�cza� telefon. Nie podnosz�c g�owy doktor Hughes wysun�� r�k� w poszukiwaniu aparatu. Jego d�o� przesun�a si� przez stosy papier�w, butelki atramentu, gazety sprzed tygodnia i zgniecione pude�ka po kanapkach; wreszcie znalaz�a i podnios�a s�uchawk�. Doktor Hughes przy�o�y� j� do ucha. Wyostrzona irytacj� twarz upodabnia�a go do wiewi�rki, staraj�cej si� ukry� swoje orzechy. - Hughes? Tu McEvoy. - S�ucham? Przykro mi, doktorze McEvoy, ale jestem bardzo zaj�ty. - Nie chcia�bym panu przeszkadza�, doktorze Hughes, ale mam tu pewn� pacjentk�... Powinna pana zainteresowa�. Hughes poci�gn�� nosem. - Co to za pacjentka? - zapyta� zdejmuj�c okulary. - Prosz� pos�ucha�, doktorze, to bardzo uprzejme z pana strony, �e mnie pan zawiadomi�, ale mam tu g�r� papierkowej roboty i naprawd� nie mog�... McEvoy nie dawa� si� zby�. - Naprawd� uwa�am, �e to pana zaciekawi. Interesuj� pana guzy, prawda? No, wi�c mam tu guz nad guzy. - Co w nim takiego niezwyk�ego? - Jest zlokalizowany na karku. Pacjentka rasy kaukaskiej, dwadzie�cia trzy lata. �adnych danych na temat poprzednich naro�li nowotworowych, ani �agodnych, ani z�o�liwych. - Ten guz si� porusza - oznajmi� McEvoy. - Rusza si�, jakby pod sk�r� by�o co� �ywego. Hughes rysowa� d�ugopisem kwiaty. Przez chwil� milcza� marszcz�c czo�o, po czym zapyta�: - Rentgen? - Wyniki za dwadzie�cia minut. - Pulsacja? - Na dotyk przypomina ka�dy inny guz. Tyle, �e si� wije. - Pr�bowa� pan naci�cia? Mo�e to zwyk�a infekcja. - Wol� zaczeka� na zdj�cia. Hughes w zamy�leniu ssa� koniec d�ugopisu. Przebiega� w my�lach karty wszystkich medycznych ksi��ek, jakie w �yciu czyta�, szukaj�c podobnego przypadku, precedensu, czegokolwiek co by przypomina�o poruszaj�cego si� guza. Jako� nie potrafi� niczego znale��. Mo�e by� zm�czony. - Doktorze Hughes? - Tak, jestem tutaj. Prosz� pos�ucha�, kt�ra teraz godzina? - Dziesi�� po trzeciej. - W porz�dku, doktorze. Zaraz schodz� na d�. Od�o�y� s�uchawk� i d�u�sz� chwil� przeciera� oczy. By� dzie� �wi�tego Walentego i na zewn�trz, na ulicach Nowego Jorku, temperatura spad�a do minus 10�C, a ziemi� pokrywa�a pi�tnastocentymetrowa warstwa �niegu. Pod pochmurnym, stalowoszarym niebem samochody pe�z�y przed siebie niemal bezszelestnie. Widziane z osiemnastego pi�tra Szpitala Si�str Jeruzalem miasto ja�nia�o tajemniczym blaskiem. Jakbym znalaz� si� na ksi�ycu, pomy�la� Hughes. Albo na ko�cu �wiata. Albo w epoce lodowcowej. By�y jakie� problemy z ogrzewaniem, wi�c siedz�c w �wietle sto�owej lampy nie zdejmowa� p�aszcza - wyczerpany m�ody cz�owiek w wieku trzydziestu trzech lat, z nosem ostrym i spiczastym jak skalpel i zwichrzon�, ciemnobr�zow� czupryn�. Wygl�da� raczej na m�odocianego mechanika samochodowego ni� na eksperta od nowotwor�w z�o�liwych. Drzwi gabinetu otworzy�y si� przed pulchn�, bia�ow�os� dziewczyn� w za�o�onych nad czo�em okularach w czerwonej oprawce. Nios�a plik dokument�w i fili�ank� kawy. - Jeszcze troch� papier�w, doktorze Hughes. Pomy�la�am, �e przyda si� panu te� co� na rozgrzewk�. - Dzi�kuj� ci, Mary - otworzy� teczk�, kt�r� przynios�a i mocniej poci�gn�� nosem. - Jezu, co to za paskudztwo? Mam tu by� konsultantem, a nie urz�dasem. Wiesz co? Zabierz to i daj doktorowi Ridgewayowi. On lubi papiery. Lubi je bardziej ni� cia�o i krew. Mary wzruszy�a ramionami. - Doktor Ridgeway kaza� przekaza� to panu. Hughes wsta�. W p�aszczu przypomina� Charlie Chaplina z �Gor�czki z�ota". Machn�� teczk� przewracaj�c sw� jedyn� kartk� na �w. Walentego, kt�r� - wiedzia� - przys�a�a mu matka. - No dobrze, przejrz� to p�niej. Zje�d�am na d� do doktora McEvoy. Ma tam jak�� pacjentk� i chce, �ebym j� obejrza�. - Czy d�ugo to potrwa, doktorze? - spyta�a Mary. - O szesnastej trzydzie�ci ma pan zebranie. Spojrza� na ni� ze znu�eniem, jak gdyby zastanawia� si�, kim jest. - D�ugo? Nie, nie przypuszczam. Tylko tyle, ile b�dzie trzeba. Wyszed� z gabinetu na rozja�niony �wietl�wkami korytarz. Szpital Si�str Jeruzalem by� drog�, prywatn� klinik� i nigdy nie pachnia�o tu niczym tak funkcjonalnym jak karbol czy chloroform. Korytarze wy�o�ono grubym, czerwonym pluszem, a na ka�dym rogu sta�y �wie�e kwiaty. Wygl�da�o to raczej na hotel, jeden z tych, do kt�rych wy�si urz�dnicy w �rednim wieku zabieraj� swoje sekretarki na weekendy m�cz�cego tarzania si� w grzechu. Hughes wezwa� wind� i zjecha� na pi�tnaste pi�tro. Patrz�c na swe odbicie w lustrze doszed� do wniosku, �e bardziej wygl�da na chorego ni� niekt�rzy z jego pacjent�w. Mo�e wybra�by si� na wakacje? Matka zawsze lubi�a Floryd�. Mogliby te� odwiedzi� jego siostr� w San Diego. Min�� dwie pary wahad�owych drzwi i wszed� do gabinetu McEvoya. Doktor McEvoy by� niewysokim, kr�pym m�czyzna, kt�rego bia�e fartuchy niezmiennie mocno cisn�y pod pachami, przywodz�c na my�l podwi�zan� do operacji �y��. Przypominaj�c� ksi�yc w pe�ni twarz zdobi� ma�y, p�aski nos Irlandczyka. Grywa� w szpitalnej dru�ynie futbolowej, dop�ki w ostrym zwarciu nie p�k�a mu rzepka kolanowa. Od tamtej pory kula� - - nieco przesadnie. - Ciesz� si�, �e pan przyszed� - u�miechn�� si�. - To naprawd� dziwny przypadek, a wiem, �e jest pan najlepszym specjalist� na �wiecie. - Przesada - odpar� Hughes. - Niemniej dzi�kuj� za komplement. McEvoy wsadzi� palec do ucha i pokr�ci� nim w zamy�leniu. - Zdj�cia powinny by� gotowe za pi��, dziesi�� minut. Do tego czasu w�a�ciwie nie wiem, co robi�. - Czy m�g�bym zobaczy� pacjentk�? - spyta� Hughes. - Naturalnie. Siedzi w poczekalni. Na pa�skim miejscu zdj��bym p�aszcz, bo pomy�li, �e �ci�gn��em pana z ulicy. Hughes odwiesi� swoje sfatygowane okrycie i ruszy� za McEvoyem do jasno o�wietlonej poczekalni. Na fotelach le�a�y kolorowe magazyny, w akwarium p�ywa�y tropikalne rybki. Poprzez �aluzje wpada� niezwyk�y, metaliczny poblask spad�ego po po�udniu �niegu. W rogu, czytaj�c numer �Sunset" siedzia�a szczup�a, ciemnow�osa dziewczyna. Mia�a poci�g��, delikatn� twarz - jak elf, pomy�la� Hughes. Ubrana by�a w prost� sukienk� koloru kawy, przy kt�rej jej cera zdawa�a si� troch� ziemista. Jedynie pe�na niedopa�k�w popielniczka i chmura dymu w powietrzu wskazywa�y, �e jest zdenerwowana. - Panno Tandy - odezwa� si� McEvoy. - To jest doktor Hughes, ekspert od tego typu chor�b. Chcia�by tylko pani� obejrze� i zada� kilka pyta�. Panna Tandy od�o�y�a magazyn i spojrza�a na nich. - Oczywi�cie - powiedzia�a z wyra�nym akcentem Nowej Anglii. Z dobrej rodziny, pomy�la� Hughes. Nie musia� zgadywa� czy jest bogata. Nikt nie przychodzi� si� leczy� do szpitala Si�str Jeruzalem je�li nie mia� wi�cej got�wki ni� mo�na zmie�ci� w d�oniach. - Prosz� si� schyli� - poprosi�. Dziewczyna sk�oni�a g�ow�. Odsun�� jej w�osy. Dok�adnie w zag��bieniu szyi tkwi�a g�adka, kulista naro�l wielko�ci szklanego przycisku do papieru. Hughes przesun�� po niej palcami. Zdawa�a si� mie� normaln� struktur� �agodnego nowotworu w��knistego. - Jak dawno pani to ma? - spyta�. - Dwa czy trzy dni - odpar�a. - Zam�wi�am wizyt� gdy tylko guz zaczai rosn��. Ba�am si�, �e to... no, rak, czy co� takiego. Hughes spojrza� na McEvoya i zmarszczy� czo�o. - Dwa lub trzy dni? Jest pani pewna? - Absolutnie. Dzisiaj jest pi�tek, prawda? No wi�c, wyczu�am to gdy obudzi�am si� we wtorek rano. Hughes delikatnie �cisn�� naro�l. By�a g�adka i twarda, lecz nie wyczuwa� �adnych ruch�w. - Bola�o? - zapyta�. - Czu�am jakby �askotanie, ale nic wi�cej. - Czu�a to samo, gdy ja to �cisn��em - wtr�ci� McEvoy. Hughes pu�ci� w�osy dziewczyny pozwalaj�c jej si� wyprostowa�. Przysun�� sobie fotel i zacz�� notowa� na jakim� znalezionym w kieszeni �wistku papieru. - Jak du�y by� guz, kiedy go pani zauwa�y�a? - Bardzo ma�y. Wydaje mi si�, �e mniej wi�cej wielko�ci fasoli. - Czy r�s� przez ca�y czas, czy tylko w niekt�rych porach? - Mam wra�enie, �e tylko w nocy. To znaczy, ka�dego ranka kiedy si� budz�, jest wi�kszy. Hughes wyrysowa� staranny zygzak. - Czy czuje go pani normalnie? To znaczy, czy czuje go pani teraz? - Jak ka�dy normalny guz. Ale czasem wydaje mi si�, �e si� porusza. W ciemnych oczach dziewczyny by�o wi�cej l�ku, ni� w jej g�osie. - To jest tak - m�wi�a wolno - jakby kto� pr�bowa� u�o�y� si� wygodnie w ��ku. Wie pan, kr�ci si� przez chwile, a potem d�u�szy czas le�y nieruchomo. - Jak cz�sto si� to zdarza? By�a zdenerwowana. Musia�a wyczu� w g�osie Hughesa zdumienie i to j� zaniepokoi�o. - Trudno powiedzie�. Mo�e cztery, pi�� razy dziennie. Hughes zanotowa� co� i przygryz� warg�. - Panno Tandy, czy zauwa�y�a pani jakie� zmiany stanu zdrowia podczas ostatnich kilku dni, odk�d ma pani tego guza? - Jestem troch� zm�czona. Chyba nie sypiam zbyt dobrze. Ale nie straci�am na wadze ani nic takiego. - Hmm - Hughes zapisa� jeszcze co� i przez chwil� przypatrywa� si� swoim notatkom. - Jak du�o pani pali? - Zwykle nie wi�cej ni� p� paczki dziennie. Nie jestem na�ogowcem. Teraz si� denerwuj�. - Robi�a niedawno rentgena - wtr�ci� McEvoy. - P�uca s� czyste. - Panno Tandy - spyta� Hughes. - Czy mieszka pani sama? I gdzie pani mieszka? - Z ciotk�, na 82 Ulicy. Pracuj� dla firmy p�ytowej jako asystent. Chcia�am znale�� w�asne mieszkanie, ale rodzice uznali, �e lepiej b�dzie, je�li na pewien czas zamieszkam z ciotk�. Ma sze��dziesi�t dwa lata. To cudowna starsza pani. Znakomicie si� rozumiemy. Hughes opu�ci� wzrok. - Prosz� mnie �le nie zrozumie�, ale chyba wie pani, �e musz� o to spyta�. Czy pani ciotka cieszy si� dobrym zdrowiem i czy mieszkanie jest czyste? Czy nie wyst�puje tam gro�ba infekcji, na przyk�ad karaluchy, zatkane �cieki czy odpadki �ywno�ci? Panna Tandy u�miechn�a si�, po raz pierwszy odk�d Hughes j� zobaczy�. - Ciotka jest zdrow� osob�, doktorze Hughes. Zatrudnia sprz�taczk� w pe�nym wymiarze godzin i pokoj�wk� do pomocy przy gotowaniu i dla towarzystwa. Hughes pokiwa� g�ow�. - Dobrze. Na razie na tym poprzesta�my. Doktorze McEvoy, mo�e zobaczymy, co z tymi zdj�ciami? Wr�cili do gabinetu i usiedli. Dr McEvoy w�o�y� sobie do ust kawa�ek gumy do �ucia. - l co pan o tym s�dzi doktorze? - Na razie nic nie s�dz� - odpar� z westchnieniem Hughes. - Ten guz rozr�s� si� w ci�gu dw�ch czy trzech dni, a nie s�ysza�em jeszcze o nowotworze, kt�ry by by� do tego zdolny. No i to wra�enie ruchu. Czy pan te� wyczu�, �e guz si� porusza? - Owszem. Drobne drgni�cia, jakby co� tam by�o pod sk�r�. - Mo�e powoduj� to ruchy szyi. Dop�ki nie obejrzymy zdj��, trudno cokolwiek powiedzie�. Przez kilka minut siedzieli w milczeniu. Ze wszystkich stron przes�cza�y si� do pokoju szpitalne odg�osy. Hughes by� zmarzni�ty, zm�czony i zastanawia� si�, kiedy b�dzie m�g� wr�ci� do domu. Ostatniej nocy nie spa� do drugiej nad ranem zmagaj�c si� z dokumentacj� i statystyk�, a dzisiejsza nie zapowiada�a si� lepiej. Poci�gn�� nosem wpatruj�c si� w sw�j znoszony, br�zowy but. Po pi�ciu czy sze�ciu minutach do gabinetu wesz�a radiolog, wysoka Murzynka, ca�kowicie pozbawiona poczucia humoru. Nios�a du��, br�zow� kopert�. - Co o tym powiesz, Seleno? - spyta� McEvoy bior�c od niej kopert�. Podszed� do pod�wietlanego ekranu w k�cie pokoju. - Zupe�nie nie wiem, doktorze. Jedno jest ca�kiem oczywiste - �e to nie ma �adnego sensu. McEvoy wyj�� czarn�, rentgenowsk� klisz�, przypi�� j� do ekranu i w��czy� �wiat�o. Zobaczyli obraz tylnej cz�ci czaszki panny Tandy, z boku. Guz by� na miejscu - du�a, szarawa naro�l. W jego wn�trzu, zamiast typowego w��knistego rozrostu, tkwi� niedu�y, spl�tany w�ze� tkanki i chrz�stek. - Sp�jrzcie tutaj - McEvoy wskaza� ko�cem d�ugopisu. - Wygl�da to na rodzaj korzeni, kostnych korzeni, przytrzymuj�cych guz przy szyi. Co to mo�e by�, do diab�a? - Nie mam bladego poj�cia - odpar� Hughes. - Nigdy czego� podobnego nie widzia�em. To w og�le nie przypomina guza. McEvoy wzruszyl ramionami. - No dobrze, to nie jest guz. Wi�c co? Hughes przyjrza� si� zdj�ciu z bliska. Ma�y k��bek ko�ci i tkanki by� zbyt bezkszta�tny i niewyra�ny, by da�o si� co� rozpozna�. Mo�na by�o zrobi� tylko jedno - operowa�. Wyci�� to i zbada� dok�adnie. A bior�c pod uwag� tempo wzrostu, im szybciej, tym lepiej. Hughes podszed� do biurka i podni�s� s�uchawk� telefonu. - Mary? S�uchaj, jestem jeszcze na dole u doktora McEvoya. Czy mog�aby� sprawdzi�, kiedy doktor Snaith b�dzie mia� wolny termin na operacj�? Mam tu co�, co wymaga szybkiego dzia�ania... Zgadza si�... Tak, guz. Ale bardzo z�o�liwy i je�li nie b�dziemy operowa� szybko, mog� by� problemy. Tak jest. Dzi�ki. - Z�o�liwy? - zdziwi� si� McEvoy, - Sk�d wiemy, �e jest z�o�liwy? Hughes pokr�ci� g�ow�. - Nie wiemy. Ale dop�ki nie da si� stwierdzi�, czy jest niebezpieczny czy nieszkodliwy, b�d� zak�ada�, �e jest niebezpieczny. - Chcia�bym tylko wiedzie� co to jest, u diab�a - stwierdzi� ponuro McEvoy. - Przejrza�em ca�y s�ownik medyczny i niczego takiego tam nie ma. - Mo�e to nowa choroba - Hughes mimo zm�czenia zdoby� si� na u�miech. - Mo�e nazw� j� pa�skim nazwiskiem. Syndrom McEvoya. Wreszcie s�awa. Zawsze chcia� pan by� s�awny, prawda? - Teraz wystarczy�aby mi kawa i kanapka z w�dlin�. Nagrod� Nobla mog� dosta� w ka�dej chwili. Zabrz�cza� telefon, Hughes podni�s� s�uchawk�. - Mary? Dobrze. Znakomicie... Tak, bardzo dobrze. Przeka� doktorowi Snaithowi podzi�kowania. - Jest wolny? -- spyta� McEvoy. - Jutro o dziesi�tej rano. P�jd� i powiem pannie Tandy. Przeszed� przez podw�jne drzwi do poczekalni, gdzie panna Tandy pali�a kolejnego papierosa i niewidz�cym wzrokiem wpatrywa�a si� w roz�o�ony na kolanach magazyn. - Panno Tandy? Gwa�townie podnios�a g�ow�. - Tak? Hughes przysun�� krzes�o i usiad� obok niej splataj�c d�onie. Stara� si� wygl�da� powa�nie, spokojnie i godnie, by zmniejszy� jej wyra�ny l�k. By� jednak tak zm�czony, �e uda�o mu si� tylko sprawi� wra�enie chorego. - Panno Tandy, moim zdaniem musimy operowa�. Nie wydaje si�, by ta naro�l dawa�a powody do zmartwienia, ale przy tym tempie wzrostu wola�bym usun�� ja najszybciej, jak to tylko mo�liwe. S�dz�, �e pani tak�e. Podnios�a r�k� na kark, opu�ci�a j� i kiwn�a g�ow�. - Rozumiem. Naturalnie. - Czy mog�aby pani zjawi� si� tutaj jutro oko�o �smej rano? Doktor Snaith usunie pani t� naro�l o dziesi�tej. Doktor Snaith to �wietny chirurg i ma wieloletnie do�wiadczenie z podobnymi guzami. Panna Tandy spr�bowa�a si� u�miechn��. - To bardzo mi�o z pana strony. Dzi�kuj�. - Nie ma za co - Hughes wzruszy� ramionami. - Wykonuj� tylko sw�j zaw�d. Naprawd� nie s�dz�, by mia�a si� pani czym martwi�. Nie b�d� udawa�, �e pani stan jest ca�kiem normalny, bo nie jest. Ale cz�ci� naszej profesji jest w�a�nie zajmowanie si� niezwyk�ymi przypadkami. Przysz�a pani we w�a�ciwe miejsce. Dziewczyna zgasi�a papierosa i zebra�a swoje rzeczy. - Czy b�dzie mi potrzebne co� specjalnego? - spyta�a. - Par� nocnych koszul, przypuszczam, i co� do okrycia? Hughes skin�� g�ow�. - Niech pani we�mie tak�e kapcie. Nie b�dzie pani tak ca�kiem przykuta do ��ka. - Dobrze - odpar�a. Hughes odprowadzi� j� do drzwi. Patrz�c, jak szybkim krokiem idzie korytarzem do windy my�la�, jaka jest szczup�a, m�oda i podobna dp elfa. Nie nale�a� do tych lekarzy, kt�rzy my�l� o pacjentach jedynie w kategoriach jednostek chorobowych - jak doktor Pawson, specjalista chor�b p�uc, pami�taj�cy poszczeg�lne przypadki d�ugo po tym, jak zapomnia� zwi�zane z nimi twarze. �ycie to co� wi�cej ni� niesko�czona parada guz�w i naro�li. Przynajmniej tak� mia� nadziej�. Sta� ci�gle na korytarzu, gdy McEvoy wystawi� zza drzwi swoj� okr�g�� twarz. - Doktorze Hughes? - Tak? - Niech pan wejdzie na chwil� i spojrzy. Oci�a�ym krokiem wszed� do gabinetu. Podczas jego rozmowy z pann� Tandy, McEvoy przegl�da� swoje ksi��ki. Biurko za�ciela�y wykresy i zdj�cia rentgenowskie. - Znalaz� pan co�? - Nie wiem. Rzecz wydaje si� tak samo bezsensowna, jak wszystko inne w tej sprawie. Poda� mu gruby podr�cznik otwarty na stronie pe�nej schemat�w i diagram�w. Hughes zmarszczy� brwi i przyjrza� im si� uwa�nie. Potem podszed� do ekranu i jeszcze raz przestudiowa� zdj�cia czaszki panny Tandy. - To wariactwo - stwierdzi�. McEvoy stan�� przy nim opieraj�c r�ce na biodrach. - Ma pan racj� - kiwn�� g�ow�. - Wariactwo. Ale musi pan przyzna�, �e wygl�da bardzo podobnie. Hughes zamkn�� ksi��k�. - Ale nawet je�li ma pan racj�... w ci�gu dw�ch dni? - C�, je�li co� takiego jest mo�liwe, to wszystko jest mo�liwe. Dwaj lekarze stali w gabinecie na pi�tnastym pi�trze szpitala, patrzyli z poblad�ymi twarzami na zdj�cie i �aden nie wiedzia�, co powiedzie�. - Mo�e to mistyfikacja? - mrukn�� w ko�cu McEvoy. - Niemo�liwe - Hughes pokr�ci� g�ow�. - W jaki spos�b? I po co? - Nie wiem. Ludzie wymy�laj� takie rzeczy z najdziwniejszych powod�w. - M�g�by pan poda� cho� jeden? McEvoy skrzywi� si�. - A mo�e pan uwierzy�, �e to prawda? - Nie wiem - odrzek� Hughes. - Mo�e i prawda. Mo�e to ten jedyny naprawd� prawdziwy przypadek na milion. Zn�w otworzyli ksi��k� i przestudiowali zdj�cie, l im d�u�ej por�wnywali rysunek z guzem panny Tandy, tym wi�cej odkrywali podobie�stw. Zgodnie z �Ginekologi� kliniczn�" k��bek chrz�stek i tkanki, kt�ry panna Tandy nosi�a na karku, by� ludzkim embrionem. Jego rozmiar sugerowa� wiek oko�o o�miu tygodni. ROZDZIA� 1 Z G��BIN NOCY Je�eli wydaje si� wam, �e by� jasnowidzem to lekki kawa�ek chleba, spr�bujcie sami wymy�li� pi�tna�cie przepowiedni dziennie po 25 dolc�w za ka�d�. Zobaczycie, czy d�ugo b�dzie si� wam to podoba�. W chwili, gdy Karen Tandy rozmawia�a z dr Hughesem i dr McEvoyem w Szpitalu Si�str Jeruzalem, ja -- przy pomocy kart Tarota - odkrywa�em przed pani� Winconis jej najbli�sze perspektywy. Siedzieli�my w moim mieszkaniu na Dziesi�tej Alei, przy pokrytym zielonym suknem stoliku i zaci�gni�tych szczelnie zas�onach. Kadzid�o tli�o si� sugestywnie w rogu, a moja podrabiana na antyk lampa naftowa rzuca�a nale�ycie tajemnicze cienie. Pani Winconis by�a pomarszczona i stara. Pachnia�a st�ch�ymi perfumami i lisim futrem. Przychodzi�a prawie w ka�dy pi�tek, wieczorem, po szczeg�ow� przepowiedni� na najbli�sze siedem dni. Kiedy rozk�ada�em karty w krzy� celtycki, wierci�a si�, wzdycha�a i wpatrywa�a we mnie jak z�arty przez mole gronostaj czuj�cy �up. Wiedzia�em, �e kona z ch�ci zapytania co widz�, nigdy jednak nic nie m�wi�em, dop�ki ca�o�� nie le�a�a na stoliku. Im wi�cej napi�cia, tym lepiej. Musia�em odegra� ca�y spektakl marszczenia czo�a, westchnie�, przygryzania warg i demonstrowania, �e nawi�zuj� kontakt z si�ami spoza tego �wiata. W ko�cu za to w�a�nie p�aci�a 25 dolar�w. Nie potrafi�a jednak oprze� si� pokusie. Kiedy u�o�y�em ostatni� kart� pochyli�a si� do przodu i spyta�a: - Co m�wi� karty, panie Erskine? Co pan widzi? Czy jest co� o Tatu�ku? �Tatu�kiem" nazywa�a pana Winconis, grubego, starego dyrektora supermarketu, kt�ry pali� jedno cygaro po drugim i nie wierzy� w nic bardziej metafizycznego ni� pierwsza tr�jka na torze Aqueduct. Pani Winconis nigdy nic takiego nie sugerowa�a, zna� jednak by�o po sposobie m�wienia, co jest najwi�ksz� nadziej� jej �ycia: �e serce Tatu�ka odm�wi wreszcie pos�usze�stwa, a jej przypadnie fortuna Winconis�w. Spojrza�em na karty ze zwyk�ym, dopracowanym do perfekcji wyrazem koncentracji. Wiedzia�em o tarocie tyle co ka�dy, kto zada� sobie trud przeczytania ksi��ki �Tarot dla pocz�tkuj�cych". To styl si� liczy�. Je�li kto� chce by� mistykiem, co jest znacznie �atwiejsze ni� zosta� sekretark� w agencji reklamowej, instruktorem na letnim obozie czy przewodnikiem wycieczek autobusowych, to przede wszystkim musi wygl�da� na mistyka. Jestem do�� myszowatym trzydziestodwulatkiem z Cleveland w stanie Ohio, z zacz�tkiem �ysiny pod ciemn� czupryn� i zgrabnym, cho� nieco za du�ym nosem na przystojnej acz bladej twarzy. Zada�em wi�c sobie trud pomalowania brwi w satanistyczne �uki i noszenia szmaragdowego, satynowego p�aszcza z naszytymi ksi�ycami i gwiazdami. Na g�ow� wsadza�em tr�jk�tny, zielony kapelusz. Kiedy� by� na nim znaczek dru�yny Green Bay Packers, lecz zdj��em go z oczywistych powod�w. Zainwestowa�em w kadzid�o, par� oprawnych w sk�r� tom�w Encyclopedia Britannica i poobijan� star� czaszk� ze sklepu ze starzyzn� w Village, po czym zamie�ci�em og�oszenie w gazetach. Brzmia�o tak: �Niewiarygodny Erskine - przeznaczenie odczytane, przysz�o�� odgadni�ta, Tw�j los ods�oni�ty". W przeci�gu kilku miesi�cy mia�em wi�cej klient�w ni� mog�em obs�u�y�. Po raz pierwszy w �yciu sta� mnie by�o na nowego Mercury'ego Cougara i zestaw stereo ze s�uchawkami. Ale, jak m�wi�, nie by�o to �atwe. Ci�g�y przyp�yw g�upawo u�miechni�tych dam w �rednim wieku t�ocz�cych si� w moim mieszkaniu, konaj�cych z ��dzy us�yszenia, co te� si� zdarzy w ich nudnym, przeci�tnym �yciu - wystarcza�o to niemal, by po wsze czasy pogr��y� mnie w najg��bszej rozpaczy. - I co? - spyta�a pani Winconis �ciskaj�c w pomarszczonych palcach oprawny w sk�r� aligatora notes. - Co pan widzi, panie Erskine? Pokr�ci�em g�ow�, powoli z godno�ci�. - Karty przekazuj� dzi� wa�kie wie�ci, pani Winconis. Nios� wiele ostrze�e�. M�wi�, �e zbyt silnie d��y pani do przysz�o�ci, kt�ra je�li nast�pi, mo�e nie by� tak przyjemna, jak pani my�li. Widz� powa�nego d�entelmena z cygarem, z pewno�ci� Tatu�ka. M�wi co� z �alem. M�wi co� o pieni�dzach. - Co m�wi? Czy karty powiedzia�y, co m�wi? - szepn�a pani Winconis. Ile razy wypowiada�em s�owo �pieni�dze", zaczyna�a kr�ci� si� i podskakiwa� jak ryba na rozgrzanej do czerwono�ci p�ycie. Widzia�em ju� w �yciu kilka paskudnych pasji, lecz nami�tno�� do pieni�dzy u kobiety w �rednim wieku mo�e odebra� cz�owiekowi apetyt. - M�wi o czym�, co jest zbyt drogie - ci�gn��em swoim specjalnym g�uchym g�osem. - Co� jest zdecydowanie zbyt drogie. Wiem, co to jest. Widz�, co to jest. On m�wi, �e �oso� w puszkach jest za drogi. Martwi si�, �e ludzie nie zechc� go kupowa� za t� cen�. - Och - westchn�a pani Winconis z irytacj�. Ale ja wiedzia�em, co robi�. Sprawdzi�em rano kolumn� cen w �Supermarket Report" i wiedzia�em, �e �oso� w puszkach ma podro�e�. W przysz�ym tygodniu, gdy pani Winconis us�yszy narzekaj�cego Tatu�ka, wspomni moje s�owa i b�dzie pod wra�eniem mej niezwyk�ej zdolno�ci jasnowidzenia. - A co ze mn�? Co mnie si� przydarzy? Ponuro przyjrza�em si� kartom. - Niestety, nie b�dzie to dobry tydzie�. Zupe�nie. W poniedzia�ek b�dzie pani mia�a wypadek. Nic powa�nego. Nic gorszego ni� upuszczenie du�ego ci�aru na nog�, lecz na tyle bolesny, by nie mog�a pani zasn�� w poniedzia�ek noc�. We wtorek zagra pani w bryd�a z przyjaci�mi, jak zwykle. Kto� b�dzie oszukiwa�, ale nie odkryje pani kto. Prosz� wi�c gra� nisko i nie podejmowa� ryzyka. W �rod� zdarzy si� pani nieprzyjemny telefon, by� mo�e nieprzyzwoity. W czwartek zje pani co�, co pani zaszkodzi i b�dzie pani �a�owa�, �e nie zrezygnowa�a z posi�ku. Pani Winconis wbi�a we mnie spojrzenie swych m�tnych szarych oczu. - Naprawd� jest tak �le? - spyta�a. - Nie musi by�. Prosz� nie zapomina�, �e karty potrafi� ostrzega�, nie tylko przepowiada�. Je�li podejmie pani kroki dla unikni�cia tych pu�apek, to ten tydzie� nie musi by� z�y. - Dzi�ki Bogu i za to - westchn�a. - Warto p�aci� te pieni�dze cho�by po to, by wiedzie� na co uwa�a�. - Duchy dobrze o pani my�l�, pani Winconis - oznajmi�em swym specjalnym g�osem. - Przejmuj� si� pani� i nie chcia�yby widzie� pani w krzywdzie lub nieszcz�ciu. Je�li b�dzie je pani dobrze traktowa�, one odp�ac� tym samym. Wsta�a. - Panie Erskine, nie wiem, jak panu dzi�kowa�. Powinnam ju� i��, ale zobaczymy si� w przysz�y pi�tek, prawda? U�miechn��em si� swym tajemniczym u�miechem. - Naturalnie, pani Winconis. I prosz� nie zapomnie� swego mistycznego motta na ten tydzie�. - Och nie, na pewno nie zapomn�. Jakie ono jest w tym tygodniu, panie Erskine? Otworzy�em wystrz�pion� star� ksi��k�, le��c� obok mnie na stoliku. - Pani mistyczne motto w tym tygodniu brzmi: �Strze� dobrze pestek, a owoc wyro�nie bez przeszk�d". Przez chwil� sta�a nieruchomo z nieobecnym u�miechem na pomarszczonej twarzy. - To pi�kne, panie Erskine. B�d� je powtarza� co rano, gdy tylko si� obudz�. Dzi�kuj� panu za cudown�, cudown� sesj�. - Ca�a przyjemno�� po mojej stronie - odpar�em. Odprowadzi�em j� do windy pilnuj�c, by nikt z moich s�siad�w nie zobaczy� mnie w tym idiotycznym zielonym p�aszczu i kapeluszu. Pomacha�em jej czule na po�egnanie, a kiedy tylko znikn�a mi z oczu wr�ci�em do mieszkania, zapali�em �wiat�o, zgasi�em kadzid�o i w��czy�em telewizor. Przy odrobinie szcz�cia mia�em jeszcze szans� zobaczy� spor� cz�� Kojaka. Szed�em w�a�nie do lod�wki po piwo, gdy zadzwoni� telefon. Przytrzyma�em s�uchawk� pod brod� i otworzy�em puszk�. G�os na drugim ko�cu przewodu by� kobiecy i niespokojny. Oczywi�cie, jak�e by inaczej. Tylko niespokojne kobiety korzystaj� z us�ug takich ludzi jak Niewiarygodny Erskine. - Pan Erskine? - Erskine brzmi nazwisko me, przepowiadaniem trudni� si�. - Panie Erskine, czy mog�abym si� z panem zobaczy�? - Naturalnie. Op�ata wynosi dwadzie�cia pi�� dolar�w za zwyczajne spojrzenie w najbli�sz� przysz�o��, trzydzie�ci dolar�w za roczne proroctwo, pi��dziesi�t za ods�oni�cie los�w ca�ego �ycia. - Chcia�abym si� tylko dowiedzie�, co si� zdarzy jutro - g�os nale�a� chyba do osoby bardzo m�odej i bardzo zmartwionej. B�yskawicznie postawi�em w my�lach na ci�arn�, porzucon� sekretark�. - To co� dla mnie, prosz� pani. O kt�rej chcia�aby pani przyj��? - Ko�o dziewi�tej. Czy to b�dzie za p�no? - Doskonale si� sk�ada, dziewi�ta mi odpowiada. Mog� wiedzie�, jak si� pani nazywa? - Tandy. Karen Tandy. Dzi�kuj�, panie Erskine. B�d� o dziewi�tej. Mo�e kogo� zdziwi�, �e tak inteligentna dziewczyna jak Karen Tandy szuka pomocy u takiego szarlatana jak ja. Je�li jednak nie bawili�cie si� przez d�u�szy czas w jasnowidztwo, to nie macie poj�cia, jak niepewnie czuj� si� ludzie zagro�eni czym�, czego nie rozumiej�. Szczeg�lnie dotyczy to choroby lub �mierci i wi�kszo�� moich klient�w ma takie czy inne problemy w zwi�zku z w�asn� �miertelno�ci�. Nawet najbardziej do�wiadczony i sprawny chirurg nie potrafi odpowiedzie�, co si� stanie, gdy nagle zga�nie �ycie jego pacjenta. Nic nie daje m�wienie: �Rozumie pani, je�li pani m�zg przestanie wysy�a� impulsy elektryczne, b�dziemy musieli uzna�, �e jest pani martwa i b�dzie pani martwa do ko�ca �wiata". �mier� jest zbyt przera�aj�ca, zbyt definitywna, zbyt mistyczna. Ludzie chc� uwierzy� w �ycie pozagrobowe, a przynajmniej w inny �wiat, po kt�rym w��cz� si� �a�osne duchy ich dawno zmar�ych przodk�w, odziane w niebia�skie odpowiedniki jedwabnych pi�am. I w�a�nie ten strach przed �mierci� ujrza�em na twarzy Karen Tandy, gdy zastuka�a do moich drzwi. By� tak wyra�ny, �e poczu�em si� niezbyt pewnie w zielonym p�aszczu i �miesznym zielonym kapeluszu. Mia�a delikatn� postur� i w�sk� twarz - typ dziewczyny, kt�ra zawsze wygrywa biegi w szkolnych zawodach. Zwraca�a si� do mnie z pe�n� goryczy uprzejmo�ci�, przez co czu�em si� oszustem bardziej ni� kiedykolwiek. - Pan Erskine? - To ja. Przeznaczenie odczytane, przysz�o�� ods�oni�ta... Zna pani reszt�. Wesz�a cicho do pokoju spogl�daj�c na kadzielnic�, po��k�� czaszk� i szczelnie zasuni�te zas�ony. Poczu�em nagle, �e ca�y ten wystr�j jest niesamowicie sztuczny i fa�szywy, lecz ona zdawa�a si� tego nie dostrzega�. Podsun��em jej krzes�o i pocz�stowa�em papierosem. Gdy podawa�em ogie� zauwa�y�em, �e dr�� jej r�ce. - A wi�c, panno Tandy - zacz��em -- na czym polega pani problem? - W�a�ciwie nie wiem, jak to wyt�umaczy�. By�am ju� w szpitalu i jutro rano mam i�� na operacj�. Ale s� r�ne rzeczy, o kt�rych nie mog�am im opowiedzie�. Opar�em si� wygodniej i obdarzy�em j� uspokajaj�cym u�miechem. - Mo�e spr�buje pani opowiedzie� mnie? - To bardzo trudne - odpar�a cichym g�osem. - Mam uczucie, �e to co� gro�niejszego, ni� by si� wydawa�o. - Czy powie mi pani, co to jest? - spyta�em, zak�adaj�c pod zielon� szat� nog� na nog�. L�kliwie podnios�a r�k� do karku. - Jakie� trzy dni temu, chyba we wtorek rano, zacz�am odczuwa� jakie� podra�nienie tutaj, z ty�u, na szyi. To si� rozros�o i zacz�am si� ba�, �e mo�e to co� powa�nego. Posz�am do szpitala, �eby to obejrzeli. - Rozumiem - stwierdzi�em wsp�czuj�co. Wsp�czucie, jak pewnie si� domy�lacie, w dziewi��dziesi�ciu o�miu procentach decyduje o sukcesie w fachu jasnowidza. - I co powiedzieli lekarze? - �e nie mam si� czym martwi�. Ale r�wnocze�nie jako� bardzo im zale�a�o, �eby to wyci��. U�miechn��em si�. - A jaka jest moja rola? - Moja ciocia by�a u pana raz czy dwa. Nazywa si� Karmann. Mieszkam u niej. Nie wie, �e tu jestem, ale zawsze pana chwali�a, wi�c pomy�la�am, �e mo�e te� spr�buj�. No c�, mi�o by�o us�ysze�, �e moje okultystyczne us�ugi s� doceniane. Pani Karmann by�a przemi�� starsz� dam� wierz�c�, i� jej zmar�y m�� stale pr�buje nawi�za� z ni� kontakt sk�d� ze �wiata duch�w. Przychodzi�a do mnie dwa czy trzy razy na miesi�c, gdy tylko najdro�szy zmar�y pan Karmann przesy�a� jej wiadomo�� zza grobu. Zdarza�o si� to w snach, jak mi zawsze m�wi�a. S�ysza�a, jak szepcze w nieznanym j�zyku, po�r�d nocy. To by�o dla niej sygna�em, by podrepta� na Dziesi�t� Alej� i wyda� u mnie troch� forsy. Znakomita klientka. - Chce pani, �ebym postawi� karty? - zaproponowa�em, unosz�c jedn� z mych demonicznie wygi�tych brwi. Karen Tandy pokr�ci�a g�ow�. Wydawa�a si� bardziej powa�na i zmartwiona ni� kt�rykolwiek z moich klient�w. Mia�em nadziej�, �e nie poprosi mnie o co�, co wymaga�oby prawdziwych zdolno�ci okultystycznych. - Chodzi o sny, panie Erskine. Odk�d ten guz zacz�� rosn�� miewam straszne sny. Pierwszej nocy my�la�am, �e to zwyk�y koszmar, ale potem co noc �ni�o mi si� to samo, za ka�dym razem wyra�niej. Nie jestem nawet pewna, czy mam ochot� k�a�� si� dzisiaj. Wiem, �e zn�w mi si� to przy�ni, wyra�niejsze i o wiele gorsze. W zamy�leniu skubn��em czubek nosa. Mam taki zwyczaj, ile razy si� nad czym� zastanawiam. Niekt�rzy ludzie, kiedy my�l�, drapi� si� w g�ow� i dostaj� �upie�u. Ja poci�gam sw�j nochal. - Wielu ludzi miewa powtarzaj�ce si� sny, panno Tandy. Zwykle oznacza to, �e niepokoi ich wci�� to samo. Nie s�dz�, �eby by�o si� czym przejmowa�. Wpatrywa�a si� we mnie tymi wielkimi, g��bokimi, czekoladowo br�zowymi oczami. - To nie ten typ snu, panie Erskine. Jest zbyt realny. W zwyczajnym �nie czuje pan, �e wszystko odbywa si� wewn�trz pa�skiego umys�u. Ale ten wydaje si� rozgrywa� wsz�dzie, i w moim m�zgu, i poza mn�. - No c� - powiedzia�em. - Mo�e opowie mi pani ten sen. - Zawsze zaczyna si� w ten sam spos�b. �ni�, �e stoj� na jakiej� wyspie. Jest zima i wieje lodowaty wiatr. Czuj� ten wiatr, chocia� okna mojej sypialni s� zawsze zamkni�te. Jest noc i chmury przes�aniaj� ksi�yc. W pewnej odleg�o�ci, za drzewami, dostrzegam rzek�; cho� mo�liwe, �e to morze. L�ni w blasku ksi�yca. Rozgl�dam si� i widz�, �e w pobli�u stoi rz�d mrocznych chat. Wygl�da to na wiosk�, rodzaj prymitywnej osady. W istocie wiem, �e to wioska. Ale wydaje si�, �e nie ma nikogo w pobli�u. Potem id� po trawie w stron� rzeki. Znam drog�. Czuj�, �e przez ca�e �ycie mieszkam na tej dziwnej wyspie. Czuj�, �e jestem przestraszona, lecz r�wnocze�nie wiem, �e mam pewn� ukryt� moc i �e prawdopodobnie potrafi� przezwyci�y� l�k. Boj� si� nieznanego - rzeczy, kt�rych nie pojmuj�. Dochodz� do rzeki i staj� na piasku. Wci�� jest bardzo zimno. Patrz� na wod� i widz� ciemny �aglowiec zakotwiczony przy brzegu. W moim �nie nie ma niczego, co by sugerowa�o, �e nie jest to zupe�nie zwyczajny �aglowiec, lecz jednocze�nie napawa mnie on przera�eniem. Wydaje si� obcy, nieznany, jakby to by� lataj�cy talerz z innej planety. Stoj� na pla�y przez d�ugi czas, a� w ko�cu widz� ma�� ��d�, kt�ra odbija od statku i p�ynie do brzegu. Nie mog� dostrzec, kto jest przy wios�ach. Zaczynam biec z powrotem do wioski, a potem wchodz� do jednej z chat. Wydaje mi si� znajoma. Wiem, �e ju� tu by�am. W�a�ciwie niemal wierz�, �e to jest moja chata. Co� pachnie dziwnie, jakby zio�a, kadzid�o czy co� takiego. Mam rozpaczliwe uczucie, �e jest co�, co musz� zrobi�. Nie bardzo wiem co, lecz musz� to zrobi�, cokolwiek by to by�o. Ma to jaki� zwi�zek z przera�aj�cymi lud�mi w �odzi, z tym ciemnym �aglowcem. L�k narasta we mnie, a� z trudem potrafi� my�le�. Co� ma nadej�� z tego statku, co�, co b�dzie mia�o straszne skutki. Jest tam co� obcego, co� pot�nego i magicznego. Ogarnia mnie rozpacz. Wtedy si� budz�. M�wi�c skr�ca�a w palcach chustk� do nosa. Jej g�os by� cichy i spokojny, lecz pe�en niemal bolesnej pewno�ci, a to nape�nia�o mnie niepokojem. Patrzy�em jak m�wi i mia�em wra�enie, �e wierzy, i� cokolwiek �ni�a, przydarzy�o si� naprawd�. Zdj��em kapelusz Green Bay Packers, kt�ry w tych okoliczno�ciach wydawa� mi si� niezbyt stosowny. - To niezwyk�y sen, panno Tandy. Czy zawsze jest taki sam, w ka�dym szczeg�le? - Dok�adnie. Zawsze tak samo. Zawsze czuj� l�k przed tym, co nadchodzi ze statku. - Hmm. M�wi pani, �e to �aglowiec. Jaki� jacht czy co� takiego? Pokr�ci�a g�ow�. - To nie jacht. Raczej galeon. Wie pan, trzy maszty i mn�stwo olinowania. Poci�gn��em czubek nosa i zacz��em intensywnie my�le�. - Czy jest co�, co pozwala�oby rozpozna� ten statek? Czy ma nazw�? - Jest za daleko. Jest za ciemno. - Czy ma jak�� flag�? - Ma, na maszcie. Ale nie potrafi� jej opisa�. Wsta�em i podszed�em do biblioteczki z kieszonkowymi wydaniami ksi��ek okultystycznych. Wyci�gn��em �Dziesi�� tysi�cy wyja�nionych sn�w" i kilka innych. Po�o�y�em je na stole i sprawdzi�em jeden czy dwa odno�niki do wysp i statk�w. Niezbyt mi to pomog�o. Podr�czniki okultystyczne nigdy nic nie wyja�niaj�, a czasem wr�cz pot�guj� zam�t. Nie przeszkadza mi to zreszt� wyci�ga� mrocznych i tajemniczych wniosk�w na temat nocnych marze� moich klient�w. - Statki ��cz� si� zwykle z jak�� podr� lub z otrzymaniem wiadomo�ci. W pani przypadku statek jest ciemny i przera�aj�cy co mo�e sugerowa�, �e nie b�d� to dobre wiadomo�ci. Wyspa symbolizuje izolacj� i l�k, w istocie rzeczy symbolizuje pani� sam�. Jakiekolwiek by�yby te wiadomo�ci, jest to bezpo�rednie zagro�enie dla pani jako osoby. Karen Tendy kiwn�a g�ow�. Nie wiem dlaczego, ale serwuj�c jej ten ch�am poczu�em wyrzuty sumienia. By�a w niej jaka� naturalna bezbronno�� i napi�cie. Siedzia�a tam z tymi ciemnymi, obci�tymi na pazia w�osami i blad� twarz� elfa, tak powa�na i tak zagubiona, �e zacz��em si� zastanawia�, czy jej sny nie by�y rzeczywi�cie prawdziwe. - Panno Tandy - powiedzia�em. - Czy mog� nazywa� pani� Karen? - Oczywi�cie. - Ja mam na imi� Harry. Babka nazywa mnie Henry, ale nikt inny tego nie robi. - To �adne imi�. - Dzi�kuj�. Pos�uchaj wi�c, Karen. B�d� z tob� szczery. Sam nie wiem czemu. Jest w twoim przypadku co�, co r�ni go od spraw, jakimi si� zwykle zajmuj�. Wiesz, starsze panie pr�buj�ce nawi�za� kontakt ze swoim pieskiem peki�czykiem przebywaj�cym w szcz�liwej rajskiej psiarni i tego typu bzdury. W twoim �nie jest co�... czy ja wiem, autentycznego. Wcale jej to nie pocieszy�o. Ostatnia rzecz, jak� ludzie chc� us�ysze�, to to, �e ich l�ki maj� realne podstawy. Nawet inteligentni i wykszta�ceni osobnicy lubi� by� pocieszani, �e ich nocne prze�ycia to tylko takie s�odziutkie bzdurki. To znaczy, Jezu, gdyby po�owa koszmar�w, kt�re si� ludziom roj� by�a prawdziwa, wszyscy by�my powariowali. Cz�ci� mojego zawodu by�o uspokajanie przera�onych klient�w i przekonywanie ich, �e rzeczy, o kt�rych �ni�, nigdy si� nie zdarz�. - Co to znaczy �autentycznego"? Poda�em jej papierosa. Tym razem, gdy go zapala�a, r�ce nie trz�s�y si� jej tak bardzo. - To jest tak, Karen. Niekt�rzy ludzie, cho� nie zawsze zdaj� sobie z tego spraw�, maj� potencjaln� mo�liwo�� zostania medium. Innymi s�owy, s� bardzo wyczuleni na r�ne okultystyczne trzaski lataj�ce w atmosferze. Medium przypomina radio albo telewizor. Jest tak zbudowane, �e potrafi wychwytywa� sygna�y, kt�rych inni nie zauwa�aj�, i t�umaczy� je na d�wi�k lub obraz. - Jakie sygna�y? - zmarszczy�a czo�o. - Nie rozumiem. - S� r�ne rodzaje sygna��w - wyja�ni�em. - Nie widzisz sygna�u telewizyjnego, prawda? A przecie� jest wok� ciebie przez ca�y czas. Ca�y ten pok�j jest zapchany wizerunkami i duchami, obrazami Davida Brinkleya i reklam�wkami p�atk�w kukurydzianych Kelloga. Trzeba tylko odpowiedniego odbiornika, �eby je wy�apa�. Karen Tandy wypu�ci�a k��b dymu. - Chcesz powiedzie�, �e m�j sen jest sygna�em? Ale jakim sygna�em? Sk�d mo�e pochodzi�? Dlaczego w�a�nie ja go odbieram? Pokr�ci�em g�ow�. - Nie wiem, czemu w�a�nie ty i nie wiem, sk�d pochodzi. Sk�dkolwiek. Istniej� potwierdzone raporty o ludziach w Ameryce, kt�rzy mieli sny daj�ce im szczeg�owe informacje o kim� z dalekich kraj�w. By� taki farmer w Iowa, kt�remu �ni�o si�, �e tonie podczas powodzi w Pakistanie, a tej samej nocy w Pakistanie by� monsun i zgin�o czterysta os�b. Mo�na to wyt�umaczy� tylko wtedy, gdy potraktujemy fale my�lowe jako sygna�y. Farmer, poprzez swoj� pod�wiadomo��, wy- chwyci� sygna� jakiego� ton�cego nieszcz�nika z Pakistanu. To niezwyk�e, wiem, ale to si� zdarzy�o. Spojrza�a na mnie b�agalnie. - Wi�c jak mog� si� dowiedzie�, o co chodzi w moim �nie? A je�li to sygna� od kogo�, gdzie� w �wiecie, kto potrzebuje pomocy, a ja nawet nie wiem, kto to jest? - Je�eli naprawd� chcesz si� dowiedzie�, to jest tylko jeden spos�b - odpar�em. - Prosz�... powiedzie�, co mam robi�. Naprawd� chc�. To znaczy, jestem przekonana, �e ma to jaki� zwi�zek z tym., guzem i chc� si� dowiedzie�, co to jest. - Dobrze, Karen - kiwn��em g�ow�. - A wi�c musisz zrobi� tak. Dzi� wieczorem po�o�ysz si� jak zwykle i je�eli zn�w b�dziesz mia�a ten sen, to spr�buj zapami�ta� tyle szczeg��w - fizycznych szczeg��w - ile zdo�asz. Rozejrzyj si� po wyspie, mo�e znajdziesz jakie� punkty charakterystyczne. Kiedy dojdziesz do rzeki, postaraj si� zapami�ta� przebieg linii brzegowej. Je�li jest tam jaka� zatoka czy co� takiego, spr�buj utrwali� w pami�ci jej kszta�t. Je�li jest co� na drugim brzegu, przysta�, g�ra, cokolwiek, zapami�taj to. I jeszcze jedna wa�na sprawa: postaraj si� przyjrze� fladze na statku. Naucz si� jej. Potem, gdy tylko si� obudzisz, zanotuj wszystko to szczeg�owo, jak tylko potrafisz i z tyloma rysunkami, ile ci si� uda. Wszystko, co widzia�a�. Te notatki przynie� do mnie. Zgniot�a niedopa�ek w popielniczce. - Musz� by� w szpitalu o �smej rano. - W kt�rym szpitalu? - Si�str Jeruzalem. - Dobrze. Pos�uchaj, poniewa� jest to najwyra�niej istotne, wpadn� tam. Mo�esz zostawi� mi te notatki na portierni. Co ty na to? - Panie Erskine... Harry, to wspania�e. Po raz pierwszy czuj�, �e do czego� dochodzimy. Podszed�em do niej i u�cisn��em jej d�o�. Na sw�j chochlikowaty spos�b by�a �adn� dziewczyn�. Gdybym nie by� tak ca�kowitym profesjonalist�, traktuj�cym klient�w czysto zawodowo i gdyby nie sz�a jutro do szpitala, na pewno zaprosi�bym j� na kolacj�, przyjacielsk� przeja�d�k� moim Cougarem, a w ko�cu z powrotem do centrum okultystycznego Erskine'a na noc ziemskich rozkoszy. - Ile jestem ci winna? - spyta�a, rozpraszaj�c czar. - Zap�acisz w przysz�ym tygodniu - odpar�em. Zawsze poprawia to samopoczucie ludzi id�cych do szpitala, gdy prosi si� ich, by zap�acili po operacji. Nagle nabieraj� nadziei, �e mo�e jednak prze�yj�. - Dobrze, Harry. Dzi�kuj� ci -- powiedzia�a i wsta�a by wyj��. - Nie obrazisz si�, je�li nie odprowadz� ci� do windy? spyta�em dla wyja�nienia powiewaj�c moj� zielon� szat�. - � Rozumiesz, s�siedzi. My�l�, �e jestem transwestyt� albo czym� jeszcze gorszym. U�miechn�a si� i wysz�a �ycz�c mi dobrej nocy. Ciekawe, czy rzeczywi�cie b�dzie dobra, pomy�la�em. Usiad�em w fotelu i zacz��em si� zastanawia�. Co� mi w tym wszystkim nie pasowa�o. Zwykle, kiedy klienci wpadaj� do mojego mieszkania, �eby dr��c z emocji opowiedzie� mi swoje sny, s� to banalne historyjki w technikolorze, m�wi�ce o frustracji seksualnej i erotycznym niezaspokojeniu. Na przyk�ad kto� idzie na przyj�cie do Vanderbilt�w i nagle stwierdza, �e jego/jej szorty wlok� si� wok� kostek. Opowiadano mi sny o lataniu i sny o jedzeniu, sny o wypadkach i o nienazwanych l�kach. �aden z nich jednak nie mia� tej niesamowitej, fotograficznej precyzji, tej logicznej konsekwencji, co sen Karen Tandy. Podnios�em s�uchawk� i wybra�em numer. - Halo - odezwa� si� g�os starszej osoby. - Kto m�wi? - Pani Karmann, tu Harry Erskine. Przepraszam, �e niepokoj� pani� tak p�no. - Och, pan Erskine! Jak mi�o us�ysze� pana g�os. By�am w wannie, wie pan, ale teraz jestem ju� opatulona w r�cznik. - Strasznie mi przykro, pani Karmann. Czy zechce mi pani odpowiedzie� na jedno pytanie? Zachichota�a. - Je�li tylko nie b�dzie nazbyt osobiste, panie Erskine. - Raczej nie, pani Karmann. Czy przypomina sobie pani sen, o kt�rym opowiada�a mi pani dwa czy trzy miesi�ce temu? - Kt�ry sen, panie Erskine? Ten o moim m�u? - Zgadza si�. Ten o pani m�u, prosz�cym pani� o pomoc. - Zaraz, chwileczk�... Je�li dobrze pami�tam, to sta�am nad brzegiem morza, by� �rodek nocy i by�o potwornie zimno. Pomy�la�em, �e powinnam przed wyj�ciem w�o�y� jaki� p�aszcz. Potem us�ysza�am mojego m�a, jak szepta� co� do mnie. On zawsze szepcze, wie pan. Nigdy nie m�wi g�o�no i nie wrzeszczy mi do ucha. Szepta� co�, czego nie zrozumia�am, lecz jestem pewna, �e prosi� o pomoc. Poczu�em si� do�� dziwnie. Nie mam nic przeciwko duchom pod warunkiem, �e zachowuj� si� przyzwoicie. Ale kiedy zaczynaj� robi� numery, czuj� lekkie dreszcze. - Pani Karmann - powiedzia�em. - Czy widzia�a pani w swoim �nie jeszcze co�, poza brzegiem morza? Czy by� tam mo�e jaki� statek albo ��d�? Mo�e jakie� chaty czy wioska? - Nic wi�cej nie pami�tam - o�wiadczy�a pani Karmann. - Czy jest jaki� szczeg�lny pow�d, �e pan pyta? - Chodzi o taki artyku� na temat sn�w, kt�ry w�a�nie pisz� do magazynu. Nic wa�nego, pani Karmann. Pomy�la�em, �e mo�e do��cz� opis jednego czy dw�ch pani sn�w. S� zawsze takie ciekawe. Niemal widzia�em, jak starsza pani trzepoce powiekami. - Och, panie Erskine, to ogromnie mi�o z pana strony, �e pan tak uwa�a. - Jeszcze jedna sprawa, pani Karmann. l to wa�na. - Tak? - Prosz� nikomu nie wspomina� o naszej rozmowie. Absolutnie nikomu. Rozumie pani? Sapn�a g�o�no, jakby plotka by�a ostatni� rzecz� na �wiecie, jaka by jej przysz�a do g�owy. - Nikomu nawet nie szepn�. Przysi�gam. - Dzi�kuj�, pani Karmann. Bardzo mi pani pomog�a - powiedzia�em i od�o�y�em s�uchawk�, wolniej i bardziej starannie, ni� robi�em to kiedykolwiek w �yciu. Czy to mo�liwe, �eby dwoje ludzi mia�o identyczne sny? Je�li tak, to mo�e te bzdury o sygna�ach s� prawd�. Mo�e Karen Tandy i jej ciotka, zdolne s� do odbierania sygna��w stamt�d - z g��bin nocy i odtwarzania ich w swoich umys�ach? Nie zwr�ci�em najmniejszej uwagi na stwierdzenie pani Karmann, �e to jej m�� stara� si� z ni� porozumie�. Wszystkie podstarza�e wdowy uwa�aj�, �e m�owie unosz� si� wok� nich w eterze i za wszelk� cen� pr�buj� przekaza� im jakie� niezwykle wa�ne wiadomo�ci. Tymczasem to, czym najprawdopodobniej zajmuj� si� ich zmarli towarzysze �ycia w �wiecie duch�w, to gra w golfa, obmacywanie m�odych duszyczek p�ci �e�skiej i rozkoszowanie si� kilkoma latami ciszy i spokoju, zanim do��cz� do nich ich ukochane ma��onki. Pomy�la�em, �e ta sama osoba stara si� nawi�za� kontakt z nimi obiema, by przekaza� nieokre�lon� trwog�, kt�ra j� ogarn�a. Przypuszcza�em, �e to kobieta, cho� o duchach trudno co� konkretnego powiedzie�. Powinny by� mniej lub bardziej bezp�ciowe. Chyba do�� trudno by�oby kocha� si� z pon�tn� dam� duchem nie maj�c niczego bardziej namacalnego ni� penis z ektoplazmy. Siedzia�em we w�asnym mieszkaniu snuj�c te wszystkie frywolne my�li, gdy nagle dozna�em niesamowitego wra�enia, �e kto� stoi za mn�, tu� za polem mojego widzenia. Nie chcia�em si� ogl�da�, gdy� by�oby to przyznaniem si� do idiotycznego strachu, lecz jednocze�nie czu�em jakby sw�dzenie na karku. Nie mog�em si� powstrzyma� od rzucania szybkich spojrze� na boki by sprawdzi�, czy na �cianach nie wida� jakich� niezwyk�ych cieni. W ko�cu wsta�em i odwr�ci�em si� b�yskawicznie. Naturalnie, niczego nie zobaczy�em. Nie potrafi�em jednak pozby� si� my�li, �e co� lub kto� by� jeszcze przed chwil� - kto� mroczny i milcz�cy jak mnich. Gwi�d��c do�� g�o�no nala�em sobie szkockiej na trzy czy cztery palce. Je�li istnia� spiritus, kt�ry w pe�ni aprobowa�em, to tylko ten. Ostry smak s�odu i j�czmienia �ci�gn�� mnie szybko na ziemi�. Postanowi�em roz�o�y� karty i sprawdzi�, co one maj� na ten temat do powiedzenia. Ze wszystkich bzdur na temat jasnowidzenia i spirytyzmu tylko dla Tarota �ywi� pewien mimowolny szacunek. Nie chc� w niego uwierzy�, lecz w jaki� spos�b potrafi on dok�adnie okre�li�, w jakim stanie si� znajdujecie, niewa�ne jak bardzo pr�bowaliby�cie to ukry�. I ka�da karta budzi dziwne uczucie, jakby wspomnienie snu, kt�rego nigdy nie potraficie sobie dok�adnie przypomnie�. Potasowa�em karty i roz�o�y�em je na suknie stolika. U�ywam zwykle uk�adu celtyckiego krzy�a na dziesi�� kart, gdy� jest naj�atwiejszy. �To w tobie, to ci� czeka, to pod tob�, to za tob�..." Zada�em Tarotowi jedno proste pytanie i stosuj�c si� do regu� my�la�em o nim twardo przez ca�y czas. Pytanie brzmia�o: �Kto m�wi do Karen Tandy?" Wyk�adaj�c karty, jedn� po drugiej, nie mog�em powstrzyma� si� od marszczenia brwi. Nigdy w �yciu nie zdarzy� mi si� tak niezwyk�y uk�ad: niekt�re karty Tarota prawie nigdy si� nie odkrywaj�, a kiedy to si� zdarzy, rzucaj� si� od razu w oczy, poniewa� s� takie odmienne. Uk�ady wi�kszo�ci ludzi pe�ne s� drobnych, niewiele m�wi�cych kart, lub kart wskazuj�cych na po��danie pieni�dzy czy k��tnie w domu - wszystkie te pomniejsze puchary, r�d�ki i pentagramy. Bardzo rzadko widuje si� karty straszliwych katastrof, jak cho�by Wie��, na kt�rej malutkich ludzi str�ca z zamku zygzakowata b�yskawica. Ani razu nie wy�o�y�a mi si� �mier�. Tym razem ods�oni�a si� - w swej czarnej zbroi, na czarnym, czerwonookim koniu, z k�aniaj�cymi si� jej biskupami i dzie�mi. Tak samo Diabe� z nieprzyjemnym, wrogim spojrzeniem, baranimi rogami i nagimi lud�mi przykutymi do jego tronu. Tak samo Czarnoksi�nik, odwr�cony. Na tej stronie karta oznacza�a lekarza lub maga, chorob� psychiczn� i niepok�j. Wpatrywa�em si� w te karty przez prawie p� godziny. Co, u diab�a, mog�y oznacza�? Mo�e Karen Tandy by�a psychicznie chora? Mo�liwe. Ten guz na karku m�g� jej uszkodzi� m�zg. Problem z tym piekielnym Tarotem polega na tym, �e nigdy nie daje on konkretnych odpowiedzi. Istnieje cztery czy pi�� r�nych interpretacji i samemu trzeba si� w nich po�apa�. Czarnoksi�nik? Zn�w potasowa�em i u�o�y�em karty Czarnoksi�nika jako pytania. W tym celu trzeba u�o�y� j� na �rodku, przykry� inn� kart� i roz�o�y� celtycki krzy� od nowa. Karty powinny wtedy da� mi bardziej szczeg�ow� informacje, co on oznacza. Roz�o�y�em dziewi�� kart, po czym odwr�ci�em dziesi�t�. Poczu�em gniecenie w �o��dku i zn�w wyda�o mi si�, �e kto� na mnie patrzy. Sta�o si� to niemo�liwe. Dziesi�t� kart� te� by� Czarnoksi�nik. Unios�em kart� zakrywaj�c� moj� kart�-pytanie. Pod spodem le�a�a �mier�. Mo�e si� pomyli�em. Wszystko jedno, by�em pewien, �e po�o�y�em najpierw Czarnoksi�nika. Zebra�em karty, u�o�y�em go jeszcze raz mocno na stole, przykry�em dwoma r�d�kami i dalej rozk�ada�em karty, a� zosta�a mi tylko jedna. Nic na niej nie by�o. To by�a czyst