2035

Szczegóły
Tytuł 2035
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2035 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2035 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2035 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Alfred Szklarski TOMEK NA TROPACH YETI Wydanie IV Wydawnictwo "�l�sk" Katowice #1985 r. Prolog TROPY �NIE�NEGO CZ�OWIEKA Od p�nocnego zachodu ciemnoszare, k��biaste chmury szerokim �ukiem za� snuwa�y zimny b��kit nieba. W wysoko zawieszonych dolinach porywisty wiatr wzbija� w powietrze tumany s�onawego, suchego py�u, lecz pobliskie pot�ne, urwiste szczyty i wieczne lodowce g�r Karakorum (#1.) ju� spowija�a �nie�na nawa�nica. Czterech m�czyzn oci�a�ym krokiem wspina�o si� kamienistym szlakiem po stromym zboczu ku widocznej w dali g�rskiej prze��czy. Z niepokojem spogl�� dali na ciemniej�cy horyzont. Silny wicher d�� z p�nocy i szybko ni�s� na Wy�yn� Tybeta�sk� (#2.) wczesn� �nie�n� burz�. Trzej Tybeta�czycy, porusze� ni widokiem nadci�gaj�cej zawieruchy, co chwila poci�gali za arkany, przy� wi�zane do k�ek wpi�tych w nozdrza kosmatych jak�w (#3.), by przynagli� zwierz�ta do szybkiego marszu. Mimo to zg�odnia�e i spragnione jaki wlok�y si� noga za nog�, opu�ciwszy nisko rogate �by. Przekrwionymi z wysi�ku, nieco zamglonymi �lepiami spogl�da�y na nie mniej os�abionych ludzi. Tybeta�czycy ubrani byli w mi�kkie, filcowe odzienia, na kt�re przywdzie� li, niby kurtki bez r�kaw�w, sk�ry jaka odwr�cone w�osem do wewn�trz. Na� k�adane przez g�ow�, przez wyci�ty w �rodku otw�r, sk�ry os�ania�y plecy i piersi, a ich nie zszywane na bokach kra�ce, przytrzymywa� w talii szeroki jedwabny pas. Spod sto�kowatych filcowych czapek, g��boko naci�gni�tych na g�owy, zwisa�y im na plecy kr�tkie, pojedyncze, czarne warkoczyki. W filco� wych butach, o cholewach si�gaj�cych kolan, pewnie st�pali po stromej �cie� �ynie. Czwarty m�czyzna, zakutany w d�ugi barani korzuch i czap� z klapkami na uszy, by� Europejczykiem. Mimo fizycznego wyczerpania czujnie obserwowa� id�cych przed nim trzech krajowc�w przewodnik�w. Zapewne nie darzy� ich zbyt wielkim zaufaniem, poniewa� mia� zatkni�ty za pasem, przygotowany do strza�u ci�ki nagan (#4.). Gdy Tybeta�czycy przystawali, �eby nabra� tchu, natychmiast opiera� praw� d�o� na r�koje�ci broni. Tubylcy w ponurym milczeniu ukradkowymi spojrzeniami �ledzili bia�ego w� drowca. Od dw�ch tygodni wiedli go przez kamienno-piaszczyst� pustyni� ku Kaszmirowi (#5.), granicz�cemu z zachodnimi ziemiami Tybetu. Wyruszaj�c ze swymi jakami w drog�, wcale nie mieli zamiaru tak znacznie oddala� si� od w�asnych koczowisk. Podj�li si� poprowadzi� bia�ego podr�nika o tydzie� drogi na zach�d, a tymczasem ju� mija� pi�tnasty dzie� uci��liwego marszu. Ma�om�wny bia�y cz�owiek o�wiadczy� im stanowczo, i� zwolni ich dopiero wtedy, gdy b�dzie m�g� naj�� nowych przewodnik�w. Krajowcy z niezmiennym uporem ka�dego ranka odmawiali wyruszenia w dalsz� drog� i codziennie wbrew w�asnej woli szli coraz dalej. Bia�y potrafi� dot�d utrzyma� ich w ryzach. W jego stalowoszarych oczach nigdy nie by�o wida� cienia wahania czy obawy. Wydawa� rozkazy, wymownie opieraj�c d�o� na r�koje�ci rewolweru. Trzej krajowcy nie byli bezbronni. Posiadali d�ugie stare strzelby i my�� liwskie no�e, jednak mimo to nie odwa�yli si� stawi� zbrojnego oporu. Bia�y podr�nik czujny by� bowiem niczym �uraw. W czasie dnia szed� na samym ko� cu ma�ej karawany. Czasem siada� na jaka i znu�ony przymyka� oczy,lecz gdy tylko kt�ry� z Tybeta�czyk�w odwraca� si� ku niemu, zaraz napotyka� jego przenikliwy wzrok. Podczas wieczornych obozowisk odbiera� przewodnikom bro� i chowa� j� w swoim namiocie. Tybeta�czycy kilkakrotnie pr�bowali w nocy zbli�y� si� do niego, ale wszelkie ich wysi�ki okazywa�y si� bezskuteczne. Za najmniejszym szelestem podr�nik otwiera� oczy i zaraz rozlega� si� metaliczny trzask odwodzonego kurka rewolweru. W umys�ach przes�dnych Tybeta�czyk�w niestrudzony podr�nik wyrasta� na jakiego� pot�nego czarownika. Czy mogli mu si� sprzeciwi�, skoro nieustan� nie czuwa� uzbrojony w szybkostrzeln� bro�? Tymczasem w rzeczywisto�ci bia�y w�drowiec by� ju� u kresu si�. Podczas d�ugich, uci��liwych marsz�w niemal zasypia� z otwartymi oczyma, b�d� te� zapada� w stan odr�twienia prawie granicz�cego z letargiem. Wtedy zdawa�o mu si�, �e wci�� jeszcze w�druje w pochodzie nieszcz�snych zes�a�c�w (#6.) na Sybir. Odruchowo pochyla� g�ow�, jakby chcia� os�oni� j� przed uderze� niami kozackich nahajek. Post�kiwania zm�czonych jak�w przeradza�y si� w jego wyobra�ni w ciche, tak dobrze wryte w pami�� skargi towarzysz�w niedo� li. Czasem zn�w przywidywa�o mu si�, �e zaledwie przed kilkoma dniami umkn�� z korowodu wi�ni�w i w�r�d koj�cej ciszy b��ka si� w dzikich, g�rs� kich w�wozach Turkiestanu Chi�skiego. Wtem us�ysza� jakie� podejrzane szepty. Czy�by to poszukiwacze z�ota spi� skowali, by odebra� mu jego skarb? R�ka mimo woli si�gn�a do r�koje�ci re� wolweru. Drgn��, dotkn�wszy go�� d�oni� zimnej stali. Przywidzenia rozwia�y si� natychmiast. Spojrza� ju� przytomnym wzrokiem. Znajdowali si� na skraju prze��czy. Tybeta�czycy przystan�li i naradzali si�, gestykuluj�c r�koma. Bia�y podr�nik podszed� do nich. - Za tamtymi g�rami jest Leh (#7.) - odezwa� si� do niego jeden z przewo� dnik�w, wskazuj�c r�k� na po�udniowy zach�d. - Ile dni marszu? - kr�tko zagadn�� bia�y, pos�uguj�c si�, tak jak prze� wodnicy, j�zykiem tybeta�skim. - Trzy dni, a do Hemis dwa. Zaraz za prze��cz� Kaszmir. Mo�esz ju� i�� sam. - Doprowadzicie mnie do Hemis, lub w og�le nie wr�cicie do swej pha�i (#8.) - zagrozi� bia�y. - Z�y duch chyba przywi�d� ci� do nas - mrukn�� Tybeta�czyk. - Z�y czy dobry, ruszajcie na prz�d - rzek� bia�y nie wypuszczaj�c z d�o� ni r�koje�ci broni. Cienka pokrywa �wie�ego �niegu zalega�a ca�� prze��cz. Zimny wicher ze zdwojon� si�� hula� na wynios�o�ci. Ludzie i zwierz�ta z niezmiernym wysi�� kiem oddychali rozrzedzonym powietrzem. Naraz id�cy na przedzie Tybeta�czyk przystan�� i pochyli� si� ku ziemi. Gdy jego towarzysze zr�wnali si� z nim, r�wnie� zamarli w bezruchu. - Ruszajcie w drog�, g�upcy! Czy nie widzicie, �e burza nadci�ga wprost na nas?! - krzykn�� bia�y m�czyzna. Tym razem przewodnicy nie zwr�cili uwagi na gniewny rozkaz. Jak zahipno� tyzowani wpatrywali si� w ziemi�. Podr�nik przyspieszy� kroku. Wkr�tce tak�e zatrzyma� si� zdumiony. Na �niegu widnia�y �wie�e, szerokie �lady bosych st�p. Wydawa�y si� bar� dzo podobne do �lad�w pozostawionych przez cz�owieka, dzi�ki swemu u�o�eniu w jednej linii, z nieznacznymi odchyleniami st�p na obydwie strony. D�ugo�� kroku wskazywa�a na wysoki wzrost nieznanego osobnika. - Mi-go, zwierz� chodz�ce jak cz�owiek! - �ciszonym g�osem zawo�a� jeden z przewodnik�w. - Mi-te, cz�owiek-nied�wied�... - doda� drugi. - Przeczuwa�em, sahibie (#9.), �e sprowadzisz na nas nieszcz�cie... - Je�li to �lady ludzkie, to mamy najlepszy dow�d, �e w pobli�u musi znajdowa� si� jakie� osiedle - g�o�no powiedzia� podr�nik. - Cieszcie si�, wkr�tce pozwol� wam wr�ci� do domu. - Klasztor Hemis, odleg�y o dwa dni marszu, jest najbli�szym osiedlem - odpar� przewodnik. - Cz�owiek pieszo nie zapu�ci�by si� samotnie tak daleko w g�ry! Poza tym wiesz dobrze, �e Tybeta�czycy nigdy nie chodz� boso! To s� �lady �nie�nego Cz�owieka. Kto go ujrzy, musi zgin��! Bia�y podr�nik zmarszczy� brwi. Podczas d�ugoletniej w��cz�gi po Azji �rodkowej nieraz s�ysza� opowie�ci o tajemniczych istotach zamieszkuj�cych g�rskie pustacie. Znajomy Nepalczyk, z kt�rym przez pewien czas wsp�lnie poszukiwali z�ota w g�rach A�tyn-tag (#10.), m�wi� mu o nieznanych stworach zwanych Yeti. Wed�ug wierze� krajowc�w zetkni�cie si� z nim mia�o nieuch� ronnie sprowadza� �mier�. Podr�nik pochyli� si� nad �ladami wyra�nie wyci�ni�tymi w �niegu. Nie mia� pewno�ci, czy pozostawi� je cz�owiek, czy te� jakie� nieznane zwierz�. Jak wskazywa�a �wie�o�� trop�w, dziwny stw�r przechodzi� t�dy niedawno przed nimi. Podr�nik nie zna� uczucia l�ku. Nie wierzy� w przes�dy. Ani zwierz�, ani niezwyk�a istota ludzka nie mog�y by� niebezpieczne dla czte� rech uzbrojonych m�czyzn. - �lady te zapewne pozostawi� nied�wied�. Widzia�em podobne w g�rach A�� tyn-tag - odezwa� si� do krajowc�w. - Ruszajmy w drog�! �le b�dzie z nami, je�li burza zaskoczy nas na tak znacznym, odkrytym wzniesieniu. - Nie p�jdziemy dalej! �lady mi-te wiod� wzd�u� prze��czy. Musieliby�my i�� jego tropem. On przyczai si� i poczeka na nas! Podr�nik cofn�� si� o dwa kroki. Gniewnym, czujnym wzrokiem przywar� do twarzy przewodnik�w. Nie, to nie by� ich zwyk�y up�r, kt�ry ostatnio musia� prze�amywa� dzie� po dniu. W tej chwili w oczach Tybeta�czyk�w malowa� si� zabobonny, ob��dny strach. Oni naprawd� wierzyli, �e nawet samo spotkanie z mi-te grozi�o im �mierci�. Instynkt ostrzega� podr�nika, by nie doprowadza� przes�dnych krajowc�w do ostateczno�ci. M�g� pokusi� si� o terroryzowanie ich w obliczu �mierci g�odowej b�d� m�k pragnienia, lecz obecnie, gdy ulegli przemo�nej obawie przed legendarnym stworem, by�oby to stokro� bardziej niebezpieczne. Teraz na pewno odwa�yliby si� nawet na nier�wn� walk� z lepiej uzbrojonym bia�ym cz�owiekiem. Ponadto ich by�o trzech, a on tylko jeden... C� z tego, �e posiada� szybkostrzelny rewolwer? Czy w decyduj�cej chwili nie zadr�y mu r�ka? Przecie�, opr�cz g�odu i pragnienia, brak snu os�abi� go bardziej ni� krajowc�w. - Wracamy, sahibie. Je�li szukasz �mierci, mo�esz sam i�� dalej. Daj nam sw�j karabin, a pozostawimy ci jaka objuczonego twoim baga�em - odezwa� si� najstarszy przewodnik. W jego g�osie brzmia�o tym razem tyle gro�nego zdecydowania, �e podr�nik zaniecha� ponownego u�ycia przemocy. - Dobrze, we�cie karabin w zamian za jaka - rzek� sil�c si� na spok�j. - W kt�rym kierunku mam i�� do Hemis? - T� prze��cz� dojdziesz wprost do zbocza wiod�cego w dolin�. Po jednym dniu marszu na po�udnie ujrzysz przed sob� na ska�ach klasztor. Je�li nie spotka ci� nieszcz�cie, nie zab��dzisz - wyja�ni� przewodnik. Odpi�� karabin zawieszony na jukach jaka, po czym poda� podr�nikowi po� stronek przywi�zany do k�ka wpi�tego w nozdrza zwierz�cia. Pod wp�ywem przes�dnej obawy przewodnicy uporczywie wpatrywali si� w ziemi�, obawiaj�c si� spogl�da� w g��b prze��czy, gdzie m�g� czai� si� nieznany, gro�ny Cz�o� wiek �niegu. Bia�y podr�nik u�miechn�� si� wyrozumiale, widz�c wyraz panicznego l�ku, maluj�cy si� na twarzach krajowc�w. Lew� d�oni� uj�� podany mu postronek, podczas gdy praw� wsun�� pod korzuch. Dotkn�� ni� ukrytego na piersiach d�ugiego, p�katego woreczka. Mia� zamiar ofiarowa� przewodnikom kilka gru� dek z�otego kruszcu, lecz naraz uzmys�owi� sobie, �e mog� go zabi�, ujrzaw� szy prawdziwe nugety (#11.). Z ci�kim westchnieniem cofn�� d�o�, by mach� n�� na po�egnanie pospiesznie oddalaj�cym si� Tybeta�czykom. Pozosta� sam w�r�d niebosi�nych, ubielonych, gro�nych szczyt�w g�rskich. Zimny wicher smaga� go po twarzy. Wtuli� g�ow� w ko�uch i ruszy� w drog� wzd�u� tajemniczych �lad�w, czerniej�cych na �niegu niczym paciorki olbrzy� miego ru�a�ca. Jak, szarpni�ty za k�ko wpi�te w nozdrza, oci�ale powl�k� si� za nim. Co chwila pochyla� nisko g�ow� i szorstkim ozorem chciwie liza� �nieg pokrywaj�cy zmarzni�t� ziemi�. Wicher hula� coraz �mielej. Wirowa� op�ta�czo p�atkami �niegu, wzbija� z ziemi bia�e tumany. Podr�nik przeciera� d�oni� zm�czone oczy, nie zwa�aj�c na w�asne os�abienie, przyspiesza� kroku. Chcia� zej�� w dolin� przed zapa� dni�ciem nocy. Pier� jego unosi�a si� w ci�kim, nieregularnym oddechu. Z trudem chwyta� ustami powietrze. Po godzinnym marszu dobrn�� do drugiego kra�ca prze��czy. Przystan��, �e� by nabra� tchu. Rozgor�czkowanym wzrokiem wodzi� po niezbyt stromym zboczu. Naraz przechyli� si� poza skaln� kraw�d�. Os�oni� r�k� oczy, by lepiej wi� dzie�. W g��bokiej dolinie le��cej u jego st�p na samym niemal ko�cu �cie�ki wi� j�cej si� po zboczu g�ry, w�drowa� w d� dziwny, rudawy stw�r, przypomina� j�cy sylwetk� nagiego cz�owieka. Podr�nik, niepewny, czy nie ulega z�udze� niu, przetar� oczy d�oni�. Dziwny stw�r nie znika�. Lekko pochylony, zwin� nie szed� w d� zbocza. Na kr�tko skry� si� za za�omem skalnym, potem zn�w ukaza� si� na �cie�ce. Podr�nik wyszarpn�� zza pasa ci�ki nagan. Wypali� w powietrze. Na huk strza�u, szeroko rozniesiony echem po g�rach, dziwny stw�r przystan�� na chwil� i odwr�ci� spiczast�, pokryt� w�osem g�ow�. Nast�pnie pomkn�� ku do� linie i znikn�� w �nie�nym tumanie. Bia�y cz�owiek schowa� rewolwer i przez d�u�sz� chwil� trwa� w bezruchu. Poczu� si� niezwykle osamotniony i straszliwie s�aby. G��d, pragnienie, a nede wszystko d�ugi brak pokrzepiaj�cego snu, zbiera�y teraz swe zdradliwe �niwo. Obecno�� trzech Tybeta�czyk�w zmusza�a go do ustawicznej gotowo�ci do samoobrony. Teraz, gdy oni odeszli, ca�a niezmo�ona dot�d si�a woli i energia nagle ust�pi�y miejsca niezwyk�ej s�abo�ci. Czerwonawa mg�a prze� s�oni�a mu oczy. Ostatkiem �wiadomo�ci broni� si� przed kr���c� wok� niego �mierci�. Czu�, �e je�li nie pokrzepi si� snem, zginie w drodze. Jeszcze raz zdo�a� zapanowa� nad s�abo�ci�. Chwiejnym krokiem ruszy� w d� zbocza, wlok�c za sob� potykaj�ce si� juczne zwierz�. Chmury ju� zasnu�y ca�e niebo. G�sty �nieg, miotany zawieruch�, spowija� ziemi� bia�ym ca�unem. Nim noc zapad�a, podr�nik znalaz� si� na samym dnie doliny. Jak wl�k� si� za nim. Wyczerpane zwierz� wysun�o oz�r z pyska, ale nie mia�o ju� si�y liza� wilgotnego �niegu. Potkn�o si� kilka razy, w ko� cu ci�ko opad�o na przednie kolana. Podr�nik chcia� pom�c zwierz�ciu po� wsta� na nogi. Obydwiema d�oniami chwyci� je za r�g, lecz r�wnocze�nie sam osun�� si� na ziemi�. Jak, st�kn�wszy g�ucho, przewr�ci� si� na bok. Przez d�ug� chwil� podr�nik le�a� obok zdychaj�cego zwierz�cia, opiera� j�c twarz na jego stygn�cym ciele. Przemo�ne zm�czenie zwyci�sko ko�czy�o walk� z instynktem samozachowawczym cz�owieka, nakazuj�cym mu podnie�� si� i i�� dalej. Powieki same opad�y na oczy. Pogr��a� si� w p�letarg. Bezw�a� dnym ruchem stoczy� si� z jaka plecami na ziemi�. Mro�ny wicher natychmiast sypn�� mu �niegiem w twarz. Podr�nik jeszcze raz otworzy� oczy i uni�s� g�ow�. Nogi jaka znikn�y ju� pod �niegiem. Wyraz przera�enia odmalowa� si� o oczach cz�owieka. Z najwi�kszym trudem d�wign�� si� na czworaki, potem opieraj�c si� o zwierz�, stan�� na nogi. Zgrabia�ymi r�koma zacz�� rozsup� �ywa� juki. Odtroczy� bambusowy kij, wydoby� brezentowy namiot. Min�a go� dzina, zanim m�otkiem wbi� �elazne ko�ki w zmarzni�t� ziemi�. Przywi�zywa� nie do nich rzemieni brezentu sz�o bardzo opornie. Wicher bezlito�nie wy� szarpywa� z jego r�k p�acht� namiotu, przewraca� dr��ek. Na wp� skostnia�y cz�owiek wyci�gn�� z juk�w futrzany �piw�r. Razem z nim wpe�z� pod brezent. Jedynym jego pragnieniem by�o rozgrza� r�ce. Wtedy da�by sobie rad� z doko� �czeniem budowy namiotu. Ca�onocny spokojny sen przywr�ci�by mu utracone si�y. Nazajutrz jako� dowl�k�by si� do klasztoru w Hemis. Pokrzepiony t� nadziej� pogr��y� w worze tylko g�ow� i ramiona. Przymkn�� oczy, czekaj�c a� rozgrzej� mu si� zgrabia�e d�onie. Powoli zatraca� poczu� cie czasu. B�ogi bezw�ad ogarnia� jego cz�onki. �le przymocowany rzemie� na jednym z ko�k�w przytrzymuj�cych p�acht� namiotu rozsup�a� si� z w�z�a. Ta� rgni�ty wichur� brezent za�opota� niczym flaga i os�oni� wystaj�ce z wora nogi podr�nika. Noc zapad�a nad g�rsk� dolin�. Zawieja �nie�na przybiera�a na sile. �nieg pokrywa� martwego jaka i cz�owieka umieraj�cego ze zm�czenia pod p�acht� namiotu. Wiatr wy� triumfalnie i wzbija� w powietrze �nie�ne tumany. Tu� przed �witem, jak to si� zwykle dzieje w tych okolicach, wichura za� cz�a przycicha�. W dali rozbrzmia�o j�kliwe huczenie d�ugich, mosi�nych tr�b, kt�rymi lamowie od wiek�w oznajmiali �wiatu nadej�cie nowego dnia. W tym w�a�nie czasie w dolin� wjecha� samotny je�dziec. Na odg�os tr�b przy� nagli� konia do szybszego biegu. �nieg t�umi� t�tent wierzchowca. Nagle ko� uni�s� g�ow�, zastrzyg� uszami, cicho zar�a� i rzuci� si� w bok. Je�dziec przytrzyma� si� kulbaki. Ju� mia� smagn�� konia arkanem, gdy na� raz ujrza� wystaj�cy spod �niegu r�g jaka. Uwa�nie rozejrza� si� woko�o. Z pobliskiej zaspy �nie�nej wystawa� koniec bambusowego kija. Po chwili waha� nia je�dziec zeskoczy� z wierzchowca. Zbli�y� si� do zaspy. Zanurzy� w ni� r�k�. Dotkn�� brezentu. Nogami rozkopa� �nieg. Ujrza� filcowe buty. Pochy� li� si�, odrzucaj�c r�koma �nieg. Wkr�tce wyci�gn�� ze �piwora skostnia�ego m�czyzn�. Go�� d�oni� dotkn�� jego twarzy. By�a jeszcze ciep�a. Szybko rozpi�� na nim futro, by sprawdzi�, czy serce nie przesta�o bi� w jego pie� rsi. Z trudem wyczuwalne uderzenia nie rokowa�y zbyt wielkich nadziei. Za� stanawia� si�, co ma uczyni�, gdy naraz ujrza� p�katy woreczek na piersi nieprzytomnego. Przesun�� d�oni� po woreczku, po czym drapie�nym ruchem rozchyli� otw�r. W promieniach wschodz�cego s�o�ca b�ysn�o prawdziwe z�o� to. Ju� si�gn�� po n�, aby przeci�� rzemie�, na kt�rym na szyi zwisa� wore� czek, gdy wtem tu� za jego plecami rozleg� si� chrz�st �niegu. Je�dziec obejrza� si� i natychmiast szybko przykry� ko�uchem pier� zmarzni�tego cz�owieka. Z ob�udnym, uni�onym u�miechem na ustach powita� lam� z klaszto� ru w Hemis oraz jego dw�ch s�u��cych. Lama lekko skin�� g�ow�. Nie przestaj�c odmawia� r�a�ca, wzrokiem wyda� nieme polecenie s�u��cym. Zsiedli z os��w. W milczeniu rozgrzebali zasp�. Jeden z nich wla� do ust zmarzni�tego kilka kropel jakiego� rozgrzewaj�cego p�ynu, po czym ostro�nie potar� �niegiem jego twarz. Po jakim� czasie nie� szcz�sny podr�nik uchyli� powiek. Najpierw spostrzeg� pochylon� nad sob� przeci�t� szerok� blizn� twarz je�d�ca, potem ujrza� mamrocz�cego modlitw� lam� i jego s�u��cych. Zamim zd��y� rozchyli� usta, by odezwa� si�, zn�w zapad� w odr�twienie. Lama cichym g�osem wyda� kr�tki rozkaz. S�u��cy wraz z je�d�cem z blizn� na twarzy ostro�nie u�o�yli nieprzytomnego podr�nego na grzbiecie os�a. Pospiesznie ruszyli w drog� ku klasztorowi. Nieszcz�sny bia�y podr�nik z wolna odzyskiwa� przytomno��. W ko�cu zdo� �a� otworzy� oczy. Z bieli sufitu wzrok jego przesun�� si� na powa�ne, za� troskane twarze lam�w. W�r�d nich dojrza� cz�owieka z szerok� blizn�. Uczy� ni� olbrzymi wysi�ek i wyszepta�: - Czy... b�d� �y�? - Je�li nie jest ci przeznaczone inaczej, duch pozostanie jeszcze w twoim ciele - filozoficznie odpar� jeden z lam�w. - Gdzie jestem? - Znajdujesz si� w klasztorze w Hemis. B�ysk rado�ci pojawi� si� w oczach na wp� �ywego cz�owieka. - Dzi�ki Bogu, do was w�a�nie chcia�em dotrze�... - szepn��. - Kto zd��a do �wi�tego miejsca zjednuje sobie �ask� Buddy (#12.). Podr�nik zacisn�� z�by pod wp�ywem straszliwego b�lu. - Odzyskuje czucie, to dobry znak - powiedzia� mnich. - Najwy�szy czas powzi�� decyzj�... - Czy nie lepiej, �eby umar�, ni� �y� tak okropnie okaleczony?! - zawo�a� cz�owiek z blizn�. - Nie my dali�my mu �ycie, wi�c nie b�dziemy skazywali go na �mier�. Co przeznaczone, musi si� spe�ni� - rzek� lama i zn�w wla� kilka kropel �ycio� dajnego p�ynu do ust zemdlonego. Podr�nik odzyska� przytomno��. - Chc� zawiadomi� brata... musz� wys�a� list. Trzeba go natychmiast napi� sa� po angielsku - szepn��. - Kto mo�e napisa�? - Uspok�j si�, sahibie, umiem pisa� w tym j�zyku. Mieszkam w Leh, wy�l� tw�j list. Ja pierwszy znalaz�em ci� w zaspie �nie�nej - po�piesznie zawo� �a� cz�owiek z blizn�. - Wynagrodz� ci� sowicie... Si�gn�� r�k� do piersi. Dopiero teraz spostrzeg�, �e jest rozebrany i le� �y na matach przykryty kocem. Lamowie dojrzeli jego niepok�j. Jeden z nich odezwa� si�: - B�dziemy strzegli twego skarbu. Nie my�l teraz o niczym. Gdy przebu� dzisz si�, uczynimy wszystko, co zechcesz. - Musz� napisa� do mego brata... - szepn�� podr�nik. Pod wp�ywem okropnego b�lu zn�w zacz�� traci� przytomno��. Lamowie poro� zumieli si� wzrokiem. Jeden z nich ws�czy� mu w rozchylone usta nasenny na� p�j. Podr�nik ci�ko westchn��. Z wolna zapada� w stan odr�twienia. Lamo� wie odkryli koc. Pochylili si� nad sinawobia�ymi, odmro�onymi nogami nie� szcz�snego cz�owieka. #1. Karakorum - g�ry w Azji �rodkowej (Kaszmirze i Chinach) drugie na �wiecie po Himalajach pod wzgl�dem wysoko�ci. Wybiegaj� z Pamiru w kierunku po�udniowo-wschodnim mi�dzy g�rami Himalajami i Kunlun. Po�udniowym kra�cem wrzynaj� si� w Tybet. Posiadaj� najpot�niejsze na ziemi lodowce: Hispar, Biafo, Baltoro i Sjaczen. #2. Wy�yna Tybeta�ska obejmuje #5 g��wnych krain (szersze wyja�nienie w dalszym odno�niku), z kt�rych Tybet w�a�ciwy by� w�wczas pa�stwem ko�ciel� nym, rz�dzonym przez zwierzchnika lam�w (nazwa tybeta�skich duchownych) zwanego dalajlam�. Obecnie Tybet stanowi autonomiczny obszar Chi�skiej Re� publiki Ludowej w Azji �rodkowej, obejmuj�cy najwi�ksz� na �wiecie wysoko� g�rsk� wy�yn� (#4000 - #5000 m), otoczon� od po�udnia g�rami Himalajami i Karakorum, a od p�nocy Kunlun. #3. Jak (Poephagus grunniens) - prze�uwacz z rodziny pustoro�c�w. Jego ojczyzn� jest Tybet oraz wszystkie wysokie, s�siaduj�ce z Tybetem �a�cuchy g�rskie. �yje tam na wysoko�ci #4000 - #6000 m w stanie dzikim i oswojonym. Dla Tybeta�czyk�w stanowi jedno z najbardziej po�ytecznych zwierz�t domo� wych, �y� jednak mo�e tylko w ostrym klimacie, w krajach cieplejszych gi� nie. #4. Nagan - siedmiostrza�owy rewolwer (kaliber #7,62 mm) u�ywany w nie� kt�rych armiach, szczeg�lnie w rosyjskiej, od ko�ca XIX wieku; nazwa "na� gan" pochodzi od belgijskiego konstruktora Nagant. #5. Kaszmir - pi�kny kraj g�rski, ksi�stwo w p�nocnych Indiach. Obszer� niejsze wyja�nienia znajdzie Czytelnik dalej w tek�cie. #6. Zes�a�cy - ludzie skazani przez w�adze pa�stwowe na specjalny rodzaj kary pozbawienia wolno�ci, polegaj�cej na wywiezieniu (deportacji) i przy� musowym pobycie skazanego na odleg�ych terytoriach pa�stwa lub w jego kolo� niach. Zes�anie by�o szczeg�lnie szeroko stosowane w dawnej Rosji carskiej w stosunku do dzia�aczy rewolucyjnych, tak Rosjan jak i Polak�w, znajduj�� cych si� pod rosyjskim zaborem. #7. Leh - stolica Ladakhu (Ladakh) - kraju nale��cego do Kaszmiru i po�o� �onego na jego wschodnich rubie�ach. #8. Pha�i - po tybeta�sku zagroda. #9. Sahib oznacza w Indiach "pan". #10. A�tyn-tag - Altyntag, Altin Tagh. #11. Nugety - bry�ki rodzimego z�ota. #12 Budda - b�g wyznawc�w buddyzmu. Szersze obja�nienie dalej w tek�cie. Rozdzia� I CZ�OWIEK Z BLIZN� Na wschodnim horyzoncie sinawe pasmo l�du wy�ania�o si� ze szmaragdowych fal Morza Arabskiego. Statek "Gwiazda Po�udnia", w miesi�c po wyp�yni�ciu z Hamburga (#13.), zbli�a� si� do Bombaju (#14.), zwanego r�wnie� Bram� do zachodniej cz�ci P�wyspu Indyjskiego (#15.). Po pewnym czasie na pok�adzie pojawi� si� barczysty olbrzym. Rozejrza� si� woko�o, jakby kogo� szuka�, a dojrzawszy Tomka, zwinnym, lekkim krokiem podszed� do niego. Rubasznie klepn�� go po ramieniu i zapyta�: - Co� si� tak zagapi�, brachu? Nic tu nie wypatrzysz, bo kto� inny ju� odkry� Indie. - Do licha, bosmanie, chyba jest pan jasnowidzem! Prawie odgad� pan moje my�li! W�a�nie rozmy�la�em o pewnej ciekawostce z dziej�w odkry� geografi� cznych zwi�zanej z Indiami - odpar� Tomek obrzucaj�c bosmana, Tadeusza No� wickiego, weso�ym spojrzeniem. - Nie trzeba by� jasnowidzem, �eby odgadn��, o czym my�lisz. Wrodzi�e� si�, brachu, w swego ojca. On r�wnie� wci�� wodzi nosem po ksi��kach, byle tylko wyczyta�, kto pierwszy odkry� jakie� tam bajoro czy g�r�, b�d� te� jakie dzikie bydl�ta �yj� w r�nych krajach. - Oj, bosmanie! Przygaduje nam pan z tego powodu, lecz sam ciekawi si� tymi sprawami nie mniej od nas - odpowiedzia� Tomek �miej�c si� g�o�no. - Z kim kto przestaje, takim sam si� staje. No, ale skoro los ju� pokara� mnie towarzystwem moli ksi��kowych, to gadaj, o czym rozmy�la�e�. - Przenios�em si� my�lami w XV wiek, kiedy to portugalski �eglarz, Vasco da Gama (#16.), jako pierwszy Europejczyk, dotar� drog� morsk� do Indii, a �ci�lej m�wi�c, do portu Kalikat (#17.). - Stara to i znana nawet ciurze okr�towemu historia - rzek� bosman wzru� szaj�c ramionami. - Dlaczego akurat teraz przysz�a ci ona do g�owy? Prze� cie� Kalikat le�y dalej na po�udniu, u podn�a Ghat�w Zachodnich (#18.). Wobec tego nie ujrzymy go nawet z daleka! - Ma pan racj�! Historia odkrycia drogi morskiej do Indii jest powszech� nie znana, lecz czy panu r�wnie� wiadomo, �e w dniu historycznego l�dowania Vasco da Gamy w Kalikacie, w�r�d dworzan tubulczego w�adcy witaj�cych go w porcie znajdowa� si� Polak, kt�ry, jak z tego wynika, musia� tam przyby� o wiele wcze�niej od Portugalczyka? - Ej�e, brachu, czy powa�nie to m�wisz? - Oczywi�cie, kochany panie bosmanie. - No, no, naprawd� nic o tym nie wiedzia�em. Kt� to by� taki? - By� to polski �yd z Poznania. - Niech go licho porwie! A to cwaniak! W jaki spos�b tam przyw�drowa�? - W�a�nie si� nad tym zastanawia�em, poniewa� tylko wiem, co si� z nim p�niej sta�o. Ot� Vasco da Gama nie zdo�a� pozyska� przychylno�ci krajow� c�w, wobec czego rozgniewany opu�ci� miasto i na "po�egnanie" ostrzela� je z armat oraz uprowadzi� uwi�zionych na statku zak�adnik�w indyjskich. W�r�d porwanych znajdowa� si� r�wnie� nasz poznaniak. On to w�a�nie po przybyciu do Portugalii zmieni� nazwisko na Gaspara da Gama lub Gaspara da India i jako doskonale znaj�cy Indie, odegra� potem pewn� rol� w ich podbiciu przez Europejczyk�w (#19.). Bosman wys�ucha� uwa�nie Tomka i rzek�: - Ty, brachu, zawsze potrafisz wyszuka� Polaka nawet w korcu maku. Nie czas jednak teraz na takie pogaw�dki. Stale rozmy�lam, czy zastaniemy na� szego druha, pana Smug�, ca�ego i zdrowego. - Ojciec i ja r�wnie� niepokoimy si� o niego. Zbyt wiele daje do my�lenia lakoniczno�� depeszy, kt�r� otrzymali�my pi�� tygodni temu. - Poka� no j� jeszcze raz! Tomek wyj�� z portfelu depesz�. Obydwaj pochylili si� nad ni� i czytali: "Andrzeju - przyje�d�aj natychmiast z Tomkiem i bosmanem do Indii. Spot� kamy si� w Bombaju. Wiadomo�� w biurze Dalekomorskich Wschodnich Linii Okr�towych. Konieczna wasza pomoc - Smuga." _ Kiepsko musz� wygl�da� jego sprawy, skoro tak napisa� - mrukn�� bosman. - Taki stary wyga i zuch jak Smuga nie "posia�by cykorii" przed byle jak� awanturk�. - Racja, bosmanie. Zapewne ojciec by� r�wnie� tego zdania, skoro natych� miast wezwa� mnie z Londynu, nie licz�c si� z tym, �e do ko�ca roku szkol� nego brakowa�o jeszcze kilku tygodni - odpar� Tomek. - Ha, zrobili�my wszystko, co by�o w naszej mocy, by jak najpr�dzej zna� le�� si� przy naszym druhu. Patrz, brachu! Bombaj wida� ju� jak na d�oni. Chod�my pom�c twemu szanownemu ojcu w pakowaniu manatk�w - zaproponowa�. Wprost z portu, znajduj�cego si� w dzielnicy europejskiej, trzej podr� nicy udali si� w dwuko�owych rykszach, ci�gni�tych przez kulis�w, do naj� bli�ej po�o�onego hotelu. Podczas drogi ciekawie przygl�dali si� miastu. Bombaj stanowi� jedno z g��wnych centr�w handlowych Indii. W zeuropeizowa� nym �r�dmie�ciu, zbudowanym g��wnie z inicjatywy Brytyjczyk�w, wznosi�y si� wspania�e, nowoczesne budynki. Tutaj zadomowi�y si� zarz�dy angielskich przedsi�biorstw przemys�owych i zamo�ne banki, a wystawy luksusowych maga� zyn�w oraz sklep�w wabi�y oko przer�nymi przedmiotami zbytku. W bia�ych rykszach przemykali szerokimi ulicami wynio�li, dumni Anglicy, b�d� ich �o� ny ubrane w szeleszcz�ce jedwabiem suknie. W tej cz�ci Bombaju krajowcy - m�czy�ni, jako pracownicy angielskich przedsi�biorstw, zarzucili swe naro� dowe stroje na rzecz ubra� noszonych przez chlebodawc�w. Jedynie Hinduski paraduj�ce nadal w barwnych sari (#20.) oraz b�yszcz�ce w s�o�cu kopu�y hi� nduskich �wi�ty� i minarety muzu�ma�skich meczet�w zak��ca�y na wskro� eu� ropejski wygl�d miasta. Bosonoga, bezszelestnie poruszaj�ca si� s�u�ba hinduska przenios�a ich baga�e do wynaj�tych pokoi. Szybko przebrali si� i zn�w wyszli na zalan� tropikalnym s�o�cem ulic�. W s�siedztwie hotelu znajdowa�a si� rozleg�a willa, w kt�rej mie�ci� si� klub przeznaczony wy��cznie dla Europejczyk�w. Ocienione zas�onami okna zach�ca�y do wypoczynku w czasie skwarnego dnia w wygodnych, ch�odnych pomieszczeniach klubowych, ale zatroskani o los przy� jaciela podr�nicy nie ulegli pokusie. Wsiedli do ryksz, ka��c si� zawie�� do biura Dalekomorskich Wschodnich Linii Okr�towych. Mimo wczesnej popo�udniowej pory w biurze linii okr�towej panowa� o�ywio� ny ruch. Tomek niecierpliwie rozgl�da� si�, czy przypadkiem nie ujrzy Smugi w t�umie interesant�w, lecz ojciec poci�gn�� go za r�kaw i razem podeszli do stolika opatrzonego napisem "Informacja". M�czyzna o �niadej twarzy i kruczoczarnych w�osach uprzejmie ich zagad� n��: - Czym mog� s�u�y� szlachetnym sahibom? - Nasz przyjaciel Jan Smuga obieca� pozostawi� w biurze pan�w wiadomo�� dla nas - odpar� Wilmowski. - Czy m�g�by pan nam powiedzie�, do kogo mamy zwr�ci� si� w tej sprawie? - Czy mam przyjemno�� rozmawia� z sahibem Wilmowskim? - zapyta� urz�dnik, obrzucaj�c podr�nik�w badawczym spojrzeniem. - Jestem Andrzej Wilmowski, a to m�j syn Tomek i pan bosman Tadeusz Nowi� cki. - Bardzo przepraszam szlachetnych sahib�w, lecz jestem zmuszony prosi� o okazanie dokument�w w celu stwierdzenia to�samo�ci przyjaci� sahiba Smugi - powiedzia� urz�dnik. - S�u�ymy panu, oto nasze paszporty - odpowiedzia� Wilmowski. Urz�dnik dok�adnie przejrza� dokumenty, po czym podni�s� si� z krzes�a i sk�oni� g�ow� m�wi�c: - Ciesz� si� z poznania szlachetnych sahib�w. Moje nazwisko jest Abbas. To u mnie w�a�nie sahib Smuga pozostawi� wiadomo�� oraz cenny depozyt dla sahib�w. - Mi�o nam pozna� pana - odpowiedzia� Wilmowski, witaj�c si� z urz�dni� kiem. - Przyjaciel nasz obieca� oczekiwa� na nas w Bombaju. Zapewne ma pan jego adres? - Sahib Smuga obecnie nie przebywa w Bombaju. W li�cie znajd� sahibowie wyja�nienia. - Wobec tego bardzo prosz� o ten list. - Niestety nie mam go przy sobie. List oraz cenny depozyt przechowuj� u siebie w mieszkaniu. - A c� to za cenny depozyt pozostawi� pan Smuga? - zaciekawi� si� Tomek. Urz�dnik podejrzliwym wzrokiem rozejrza� si� woko�o. Upewniwszy si�, �e nikt nie mo�e pods�ucha�, pochyli� si� ku podr�nikom i wyja�ni� �ciszonym g�osem: - Jest to woreczek nape�niony z�otem, jednak bezpieczniej nie rozmawia� tutaj o tym. Od czasu gdy sahib Smuga pozostawi� u mnie sw�j depozyt, odno� sz� wra�enie, �e kto� mnie �ledzi. Myszkowano nawet w moim prywatnym miesz� kaniu. Na szcz�cie s�uga m�j sp�oszy� intruza. Za trzy godziny ko�cz� pra� c�. B�d� oczekiwa� u siebie na szlachetnych sahib�w. Oto m�j adres. Zaintrygowani s�owami urz�dnika opu�cili biuro linii okr�towej. Korzysta� j�c z wolnego czasu, wst�pili do restauracji na obiad. - A to ci heca! Co� mi si� wydaje, �e Smuga wpycha palec mi�dzy drzwi - odezwa� si� bosman, gdy zasiedli przy stoliku. - Zapewne grozi mu jakie� niebezpiecze�stwo. W depeszy przecie� pisa�, �e potrzebuje naszej pomocy - cicho doda� Tomek. - Wkr�tce dowiemy si�, o co chodzi. Teraz nie warto snu� domys��w - po� wiedzia� Wilmowski. - Je�li podczas obiadu zajmiemy si� tylko jedzeniem, na pewno nikomu nie przyczynimy tym zb�dnych k�opot�w. W niekt�rych przypad� kach i �ciany maj� uszy. - S�uszna uwaga, ojcze. Pami�tajmy o tym, co us�yszeli�my od pana Abbasa - doda� Tomek. - Bosmanie, czy masz bro� przy sobie? - zapyta� Wilmowski. - B�d� spokojny, Andrzeju. Pukawka jak zwykle spoczywa w bosma�skiej kie� szonce. - Ja te� mam rewolwer, ojcze - wtr�ci� Tomek. - To dobrze. Bierzmy si� do jedzenia. Oko�o dziewi�tej wieczorem rykszami udali si� pod wskazany przez Abbasa adres. Rykszarze z wolna torowali sobie drog� ku dzielnicy zamieszkiwanej przez krajowc�w. Teraz podr�nicy mieli mo�no�� naocznie si� przekona�, �e Indie by�y krajem najbardziej jaskrawych kontrast�w. Na ka�dym niemal kroku osza�amia�y wprost sw� egzotyk� oraz niezwyk�ymi zwyczajami mieszka�c�w. Nowoczesne �r�dmie�cie nie ukazywa�o w�a�ciwego oblicza Indii. Gdy jednak wjechali w star� dzielnic� krajowc�w, obraz uleg� zasadniczej zmianie. Te� raz znale�li si� w kr�tych i w�skich uliczkach. Domy o poszczerbionych mu� rach wybiega�y podcieniami nad chodniki. Znikn�y luksusowe sklepy. W za� mian, jak grzyby po deszczu, zacz�y wyrasta� kramy, jatki i przygodne uli� czne stoiska. Nie wida� tu ju� by�o stroj�w europejskich. Bez wzgl�du na por� dnia czy nocy ulice przepe�nia� t�um ludzi odzianych wed�ug starego, indyjskiego obyczaju. Wielu z nich nie posiada�o w�asnego skrawka dachu nad g�ow�. Rodzili si�, mieszkali i umierali wprost na ulicy. Handlarze rozk�a� dali swoje towary przed domami. Sprzedawali odzie�, naczynia, s�odycze, owoce, och�apy mi�sne i jarzyny. W cieniu czarnych parasoli denty�ci wyry� wali z�by delikwentom, fryzjerzy golili i strzygli. Rzemie�lnicy pracowali w warsztatach roz�o�onych w podcieniach dom�w. Rykszarze dokazywali cud�w zr�czno�ci lawiruj�c w�r�d handlarzy i prze� chodni�w. W pewnej chwili Tomek wychyli� si� z rykszy, by przyjrze� si� za� klinaczowi w��w. Stary Hindus, otoczony gromadk� ciekawskich, przygrywa� na flecie jadowitej kobrze (#21.), ko�ysz�cej si� przed nim w takt monoton� nej melodii. Nieco dalej jaki� fanatyk religijny - uwa�any przez wsp�wy� znawc�w za �wi�tego - sta� na g�owie, trzymaj�c wyprostowane w g�r� nogi. Przechodz�ce kobiety d�wiga�y na g�owach dzbany z wod� b�d� z oliw� i kosze nape�nione r�nymi produktami. Wielu �ebrak�w, nierzadko o twarzach nosz�� cych znamiona tr�du (#22.), wyci�ga�o chude r�ce w natarczywej pro�bie o ja�mu�n�. W�r�d t�umu ludzi krowy bezkarnie myszkowa�y wok� stragan�w, po� szukuj�c po�ywienia, a gdzieniegdzie, w cieniu mur�w, spa�y bezdomne dzieci lub odziani w �achmany kulisi. Tomek z niezwyk�ym zainteresowaniem przygl�da� si� przedziwnemu, rozkrzy� czanemu, kolorowemu miastu. Po jakim� czasie ryksze zatrzyma�y si� przed dwupi�trowym w�skim budynkiem. Na parterze znajdowa� si� ma�y kramik. Przez otw�r drzwiowy, nie os�oni�ty w tej chwili mat�, wida� by�o wr�bit� o przebieg�ym "wszechwiedz�cym" wyrazie twarzy. Przyciszonym g�osem przepo� wiada� przysz�o�� przykucni�tej przed nim m�odej dziewczynie. Gdy ryksze przystan�y przed domem, zza parawanu stoj�cego za plecami wr�bity wysun� �a si� g�owa spowita w du�y turban. Czarne jak w�giel oczy przylgn�y spoj� rzeniem do bia�ych podr�nik�w, po czym przeci�ta szerok� blizn� twarz bez drgnienia powiek znikn�a za parawanem. Wilmowski pierwszy wszed� do mrocznej sieni. Wok� unosi� si� sw�d oliwy. - Pitrasz� kolacj� - mrukn�� bosman, potykaj�c si� na schodach. - To chyba tutaj - odezwa� si� Wilmowski. Przystan�� w�a�nie przed drzwiami. Wydoby� pude�ko z zapa�kami. Przy migotliwym �wietle odczyta� na� pis na wizyt�wce i zapuka�. Drzwi otworzy� hinduski s�u��cy. - Czy zastali�my pana Abbasa? - zapyta� Wilmowski. - Dobry wiecz�r szlachetnym sahibom - powita� ich Abbas, ukazuj�c si� za s�u��cym w przedpokoju. - Prosz� wej��, w�a�nie przed chwil� wr�ci�em do domu. Wprowadzi� ich do wygodnie urz�dzonego pokoju. Obydwa okna, z kt�rych je� dno wychodzi�o na ulic�, a drugie prawdopodobnie na podw�rze na ty�ach do� mu, by�y zas�oni�te lekkimi barwnymi matami. W k�cie na tr�jnogu p�on�� ka� ganek oliwny. Md�e �wiat�o leniwie pe�za�o po �cianach i prawie nie docie� ra�o do pogr��onego w p�mroku sufitu. - Prosz�, niech sahibowie b�d� �askawi spocz�� - m�wi� Abbas. Przysun�� do ma�ego stoliczka niskie taborety, a sam usiad� za biurkiem w trzcinowym fotelu. Bosman zakurzy� fajk�, Wilmowski i Abbas zapalili papie� rosy. - Przede wszystkim musz� wyja�ni� szlachetnym sahibom, dlaczego zachowuj� pewn� ostro�no��, rozmawiaj�c o sprawach sahiba Smugi - zacz�� Abbas. - Ot� m�j znajomy, dostojny Pandit Davasarman, prosi� mnie w imieniu sahiba Smugi o przechowanie dla jego przyjaci� listu oraz warto�ciowego depozytu. Okoliczno�ci tak si� u�o�y�y, �e sahib Smuga musia� uda� si� na p�noc przed przyjazdem sahib�w. Uprzedzono mnie o znacznej warto�ci depozytu, wo� bec czego ulokowa�em go w schowku w moim mieszkaniu. Wkr�tce spostrzeg�em, �e jestem �ledzony przez jakiego� cz�owieka, starannie ukrywaj�cego twarz. Zacz��em mie� si� na baczno�ci i pewnego dnia omal go nie schwyta�em. Nie� stety, mimo na poz�r w�t�ej budowy okaza� si� znacznie silniejszy ode mnie. Powali� mnie uderzeniem pi�ci. Wszak�e podczas szamotania uda�o mi si� ze� rwa� z jego g�owy kaptur burnusa (#23.). W�wczas to ujrza�em twarz, prze� ci�t� szerok� blizn�. Jak ju� powiedzia�em, zdo�a� umkn��. Tego samego wie� czoru zakrad� si� tutaj do mieszkania, lecz na szcz�cie zosta� sp�oszony przez mego s�u��cego. Wprawdzie od tej pory nie widzia�em go wi�cej, lecz stale mam wra�enie, �e kr�ci si� gdzie� w pobli�u. - Czy pan wi��e fakt �ledzenia pana z powierzonym mu depozytem? - zapyta� Wilmowski. - Prowadz� spokojny tryb �ycia. Nigdy nie mia�em z kimkolwiek zatarg�w. K�opoty zacz�y si� dopiero po przyj�ciu depozytu na przechowanie. Ponadto m�j s�u��cy odni�s� wra�enie, �e w�amywacz szuka� czego� �ci�le okre�lone� go. Powiedz sam szlachetnym sahibom, czy tak w�a�nie by�o. Ostatnie s�owa Abbas skierowa� do s�u��cego, nalewaj�cego do fili�anek herbat� z mlekiem. Ten postawi� dzbanek na tacy i rzek�: - To prawda, szlachetni sahibowie. Nie mia�em w�tpliwo�ci, �e on szuka� schowka. Obserwowa�em go chwil� zza portiery, zanim zawo�a�em o pomoc. W�w� czas czmychn�� natychmiast. - Je�li tak si� sprawa przedstawia, to odzyska pan spok�j pozbywaj�c si� k�opotliwego depozytu - powiedzia� Wilmowski. - Gdzie obecnie przebywa pan Smuga? Czy powiadomi� go pan o tajemniczym cz�owieku z blizn� na twarzy? - Nie znam miejsca pobytu sahiba Smugi. Wiem tylko, �e razem z dostojnym Panditem Davasarmanem udali si� na p�noc kraju. Z tego te� wzgl�du nie mo� g�em powiadomi� ich o zaistnia�ych wypadkach. - Kt� to jest ten pan Pandit Davasarman? - zagadn�� Tomek. - To bardzo uczony i zamo�ny cz�owiek. Jest szwagrem maharad�y (#24.) Al� waru (#25.) - wyja�ni� Abbas. - Niew�tpliwie w li�cie znajd� sahibowie dal� sze informacje. - Wobec tego poprosimy pana o list i depozyt. Abbas skin�� g�ow�. Podni�s� si� z fotela, po czym zbli�y� si� do �ciany pokrytej misternie zdobion� boazeri� (#26.). Przesun�� d�oni� po p�askorze� �bie wyobra�aj�cej g�ow� jakiej� mitycznej (#27.) poczwary. Zapewne urucho� mi� dotykiem palc�w ukryty mechanizm, gdy� w tej chwili cz�� boazerii od� chyli�a si� od �ciany, ukazuj�c drzwiczki ma�ej, pancernej kasy. Abbas wy� doby� z kieszeni p�k kluczy. Po chwili po�o�y� na biurku zalakowan� kopert� oraz p�katy, sk�rzany woreczek. - Oto list i depozyt - rzek� powa�nie. - Szczerze ciesz� si�, �e pomy�l� nie wykona�em polecenie dostojnego Pandita Davasarmana. Szlachetni sahibo� wie zechc� potwierdzi� odbi�r depozytu. M�wi�c to podsun�� Wilmowskiemu kartk� wyrwan� z notesu. Wilmowski uj�� pi�ro, zanurzy� je w ka�amarzu. Czterej m�czy�ni pochyleni nad biurkiem nie spostrzegli �niadej d�oni zaci�ni�tej na zwini�tym w kul� turbanie, kt�ra nagle wysun�a si� zza maty zas�aniaj�cej okno wychodz�ce na podw� rze. Zr�cznie rzucony zaw�j upad� wprost na p�on�cy w k�cie kaganek oliwny. Wilmowski w�a�nie podpisywa� pokwitowanie, gdy naraz rozleg� si� ostrzegaw� czy krzyk s�u��cego. Kompletna ciemno�� zaleg�a pok�j. Wilmowski porwa� z biurka zalakowan� kopert�. D�o� jego zderzy�a si� z czyimi� r�kami. - �wiat�o! Zapalcie zapa�ki! - zawo�a�. W ciemno�ci by�o s�ycha� szamotanie si� walcz�cych i szybkie oddechy, p� �niej brz�k t�uczonych fili�anek. B�ysn�� ��tawy p�omyk. Bosman, trzymaj�c p�on�c� zapa�k�, ujrza� sk��bione cia�a trzech m�czyzn. To Abbas i jego s�u��cy pr�bowali obezw�adni� zamaskowanego me�czyzn�. Nim p�on�ca przez kr�tk� chwil� zapa�ka zgas�a, napastnik skorzysta� z okazji, by celnym ude� rzeniem pi�ci w podbr�dek powali� odwa�nego s�u��cego. W ciemno�ci rozleg� si� st�umiony okrzyk b�lu. Co� ci�kiego osun�o si� na pod�og�. Bosman rzuci� si� na pomoc Abbasowi. Zderzy� si� z kim� i natychmiast go przytrzyma� kleszczowym chwytem. - Do mnie, bosmanie! - rozbrzmia� krzyk Tomka. - Niech to wszyscy diabli... - zakl�� marynarz, zorientowawszy si�, �e walczy z swoim m�odszym przyjacielem, kt�ry tak jak i on spieszy� z pomoc� Abbasowi. Kto� zerwa� mat� z okna wychodz�cego na podw�rze. Po�wiata ksi�ycowa wtargn�a do ciemnego pokoju. Na tle jasnego otworu okiennego zarysowa�a si� sylwetka m�czyzny. Bosman uwolni� Tomka z nied�wiedziego u�cisku, od� tr�ci� nog� stoliczek zagradzaj�cy mu drog� i jednym susem znalaz� si� przy oknie. Tajemniczy w�amywacz skoczy� z parapetu w d�. Bosman niczym kot rzuci� si� za nim. Ca�ym ci�arem olbrzymiego cielska gruchn�� na dach ja� kiej� przybud�wki. Pod jego lew� nog� za�ama�a si� spr�chnia�a deska. Stopa bosmana ugrz�z�a w dziurze. Mimo to zdo�a� chwyci� w�amywacza za rami�. Ten sykn�� z b�lu. Odwr�ci� si� b�yskawicznie. W �wietle ksi�yca ukaza� twarz przeci�t� szerok� blizn�. W r�ku jego b�ysn�� sztylet. Uwi�ziona w otworze dachu stopa uniemo�liwi�a bosmanowi skuteczne odparowanie ciosu. Cienkie ostrze rozora�o mu d�o�, pod wp�ywem b�lu odruchowo cofn�� r�k� z ramienia. W�amywacz szybko zsun�� si� z dachu na podw�rze, przeskoczy� przez p�ot i znikn�� w ciemnym zau�ku. Bosman zdo�a� w ko�cu wyszarpn�� stop� ze zdradliwej pu�apki. W�a�nie schodzi� z dachu przybud�wki na ziemi�, gdy Tomek z rewolwerem w d�oni wy� bieg� z sieni na podw�rze. - Wolnego, brachu, wolnego. Ptaszek wyfrun�� z klatki. Goni� go dalej po tych zakamarkach, to tyle, co szuka� wiatru w polu - p�g�osem zawo�a� bos� man. - Czy nic si� panu nie sta�o? - niespokojnie pyta� Tomek. - Co mi si� mia�o sta�? Albo� to ja niemowl�? Schwyci�bym tego przekl�te� go szczura, gdyby noga nie ugrz�z�a mi w dachu. Lepiej powiedz, czy wszyst� ko w porz�dku tam na g�rze? - Pan Abbas zosta� raniony. Nie wiem, czy to co� powa�nego. Gdy po zapa� leniu kaganka stwierdzi�em �e z�odziej skrad� nasze z�oto, natychmiast po� bieg�em za panem, aby pom�c w po�cigu. Bosman bez zb�dnych s��w popchn�� Tomka w kierunku sieni. W mieszkaniu zastali Wilmowskiego i s�u��cego pochylonych nad le��cym na macie Abbasem. - Trzeba natychmiast sprowadzi� lekarza - pospiesznie odezwa� si� Wilmow� ski na widok wchodz�cych. Bosman przykl�kn�� przy Abbasie. Lew� d�oni� uni�s� skrwawion� chustk�, kt�r� s�u��cy stara� si� zatamowa� krew wyp�ywaj�c� z rany. Marynarz tylko rzuci� okiem na w�ski otw�r pozostawiony po uk�uciu sztyletem i zagryz� wa� rgi. Zrozumia� natychmiast, �e rana jest �miertelna. - Tak, tak, trzeba sprowadzi� lekarza, a tak�e zawiadomi� rodzin� - mruk� n�� powstaj�c z kolan. Abbas wolno uni�s� powieki. Zamglonymi oczyma spojrza� na bia�ych sahi� b�w. Z najwi�kszym wysi�kiem zdo�a� wyszepta�: - Zawiadomcie... mego brata... S�u��cy zaprowadzi... - P�jdziemy we dw�ch - rzek� bosman do poblad�ego s�u��cego. - Czy miesz� ka tu gdzie� w pobli�u doktor? - W s�siednim domu, sahibie... - odpar� s�u��cy. - P�d�my po doktora, a potem po brata. Tomku, trzymaj pukawk� w pogotowiu i strzelaj bez namys�u, gdyby bandyta o�mieli� si� tutaj powr�ci�. Pomoc lekarska okaza�a si� dla nieszcz�snego Abbasa bezskuteczna. Zmar� nad ranem nie odzyskuj�c przytomno�ci. Jeszcze podczas kr�tkiego �ledztwa, prowadzonego przez policj�, brat zmar�ego czyni� przygotowania do pogrzebu. Obydwaj bracia byli Parsami (#28.), wobec czego kondukt pogrzebowy mia� uda� si� do s�ynnych Wie� Milczenia, zbudowanych w dolinie poza miastem. W nich to bowiem, zgodnie ze zwyczajem, Parsowie, jako wyznawcy Zoroastra, pozostawiali swych zmar�ych na �up drapie�nemu ptactwu. Niesamowity obrz�dek pogrzebowy wywar� szczeg�lnie na Tomku przykre wra� �enie. Nad Wie�ami Milczenia ko�owa�y w powietrzu stada �ar�ocznych ptak�w. W my�l zwyczaj�w Pars�w, codziennie o tej samej porze nadchodzi�y do nie� zwyk�ych budowli, przypominaj�cych kszta�tem cylindryczne wie�e, kondukty pogrzebowe. Rodziny nie przekracza�y prog�w tych ponurych cmentarzy. U ich st�p przekazywa�y cia�a zmar�ych tak zwanym Przewo�nikom �mierci, jedynie upowa�nionym do wchodzenia do Wie� Milczenia. Oni to sk�adali na najni�szym pi�trze wie�y zw�oki dzieci, na �rodkowym kobiet, a na najwy�szym m�czyzn. Gdy tylko "grabarze" opuszczali wie��, drapie�ne ptactwo natychmiast wlaty� wa�o do jej wn�trza, by rozpocz�� upiorn� uczt�. Wkr�tce w wie�y pozostawa� �y tylko nagie, ludzkie szkielety. Oczywi�cie ko�ci pod wp�ywem warunk�w atmosferycznych ulega�y murszeniu. Wtedy Przewo�nicy �mierci str�cali ich szcz�tki do studni w �rodku wie�y, przygotowuj�c w ten spos�b miejsce dla innych zmar�ych. Dopiero po po�udniu nasi podr�nicy znale�li si� w hotelu, gdzie pozosta� wili swe baga�e po przyje�dzie do Bombaju. Przygn�bieni tragicznym wydarze� niem i zm�czeni po nieprzespanej nocy, zasiedli w wygodnych fotelach na ocienionej werandzie. Bosman poleci� s�u�bie przynie�� butelk� rumu oraz mro�one napoje owocowe. - Kiepsko zapowiada si� ca�a sprawa. Na samym pocz�tku witaj� nas morder� stwem i kradzie�� - odezwa� si� bosman, zerkaj�c na zabanda�owan� sw� praw� d�o�, gdy s�u��cy pozostawi� ich samych. - Biedny pan Abbas! Ca�y czas za� stanawiam si�, dlaczego ten drab z blizn� na twarzy dopu�ci� si� zab�jstwa? Czy�by chodzi�o mu tylko o zdobycie z�ota?! - Kto wie? S�dz�c po rozmiarach woreczka stanowi�o ono znaczn� warto�� - rzek� Wilmowski. - Pan Smuga osobi�cie z�o�y� depozyt u pana Abbasa. W jaki wobec tego spos�b m�g� morderca wiedzie�, co znajdowa�o si� w woreczku? - wtr�ci� To� mek. - Co� wygl�da mi na to, �e pan Smuga nie zachowa� koniecznej w takim przypadku ostro�no�ci - mrukn�� bosman. - Wobec tego mo�e i jemu grozi powa�ne niebezpiecze�stwo - zawo�a� wzbu� rzony Tomek. - Musimy jak najpr�dzej odnale�� naszego przyjaciela! - Jak amen w pacierzu, masz racj�, brachu - przywt�rzy� marynarz. - Dob� rze, �e chocia� list nie wpad� w r�ce tego tajemniczego mordercy. Andrzeju, odczytaj go nam jeszcze raz! Wilmowski wyj�� z kieszeni list i czyta� p�g�osem: "Drodzy Przyjaciele! Obieca�em czeka� na Was w Bombaju, lecz ku memu szczeremu �alowi musz� st�d wyjecha� przed Waszym przybyciem. Obawiam si� w li�cie obszerniej wyja�nia�, w jakim celu prosi�em Was o natychmiastowe przybycie do Indii. Bezpieczniej dla nas wszystkich b�dzie, gdy uczyni� to osobi�cie. Wspomn� wi�c tylko, �e planuj� d�ug�, do�� ryzykown� wypraw�. W Bombaju czyni�em starania, aby uzyska� od w�adz angielskich zezwolenie na swobodne poruszanie si� w pasie pogranicznym. Dopiero po przybyciu tutaj dowiedzia�em si�, �e osobisto��, od kt�rej zale�y ostateczna zgoda, przeby� wa obecnie w Delhi, w p�nocnej cz�ci kraju. Wobec tego, zmuszony konie� czno�ci�, jad� tam, pozostawiaj�c dla Was ten list oraz depozyt u Pana Ab� basa. Korzystajcie z zawarto�ci woreczka wed�ug w�asnego uznania, a przede wszystkim op�a�cie wszelkie koszty podr�y. Usilnie Was prosz� - przybywaj� cie jak najspieszniej do Alwaru, le��cego w pobli�u Delhi i pytajcie o mnie maharad�� tego pa�stewka. Niecierpliwie oczekuj� Waszego przyjazdu. Mocno Was �ciskam i z g�ry dzi�kuj� za po�piech w spe�nieniu mej pro�by. Wasz stary druh - Jan Smuga". - Nic z tego nie rozumiem - westchn�� bosman. - Ciekawe, w jaki spos�b pan Smuga zdoby� to z�oto? - zauwa�y� Tomek. - Mo�e by�o ono zap�at� za wykonanie jakiego� niebezpiecznego zadania? - Sami nie rozwik�amy zagadki, moi drodzy - powiedzia� Wilmowski. - Ca�a sprawa naprawd� wygl�da niezwykle tajemniczo. Najlepiej uczynimy wyruszaj�c jutro do Alwaru. - S�usznie, ojcze, pan Smuga wyja�ni nam wszystko - przywt�rzy� Tomek. #13 Hamburg - portowe miasto w p�nocno-zachodnich Niemczech. #14 Bombaj - drugie co do wielko�ci miasto w Unii Hinduskiej le��ce na ma�ej wysepce odleg�ej o oko�o #12 km od �rodkowo-zachodniego wybrze�a P� wyspu Indyjskiego. #15 Nale�y wyja�ni�, �e Autorzy "Polskiego Nazewnictwa Geograficznego �wiata", przygotowanego przez Instytut Geografii Polskiej Akademii Nauk (PWN #1959 r.), zalecaj� u�ywanie terminu India na okre�lenie pa�stwa indy� jskiego (Unii Hinduskiej), a termin Indie zachowuj� dla regionu geograficz� nego obejmuj�cego poza Indi� - Pakistan, Cejlon i Nepal. Mimo dania pierw� sze�stwa nazwie India, "Polskie Nazewnictwo Geograficzne �wiata" uznaje r� wnorz�dno�� termin�w India i Indie, jako okre�le� pa�stwa hinduskiego. W niniejszej powie�ci autor nie chc�c stwarza� mo�liwo�ci dwuznacznej inter� pretacji znaczenia terminu India, kt�re mo�e zdarzy� si� przy jego odmia� nie, u�ywa terminu Indie, jako okre�lenia pa�stwa hinduskiego, a termin P� �wysep Indyjski, gdy ma na my�li region geograficzny. #16 Portugalski �eglarz Vasco da Gama urodzi� si� w Sines ok. #1460 r. Dnia #20 maja #1498 dotar� do Kalikat, odkrywaj�c tym samym morsk� drog� do Indii. Drug� wypraw� odby� #1502-#3, a trzeci� w #1524 i wtedy, wkr�tce po przybyciu do Indii, zmar� w �Koczinie. By� �wiadomym celu, lecz bezwzgl�dnym w �rodkach odkrywc�. D��y� przede wszystkim do otwarcia nowych dr�g handlo� wych w celu umocnienia pot�gi swego kraju. #17 Kalikat (Calicut) - port i miasto na Malabarskim Wybrze�u, to jest w�skim pasie nizinnym mi�dzy morzem a g�rami Ghat Zachodnimi. G�ry Ghat Wschodnie natomiast, le��ce wzd�u� wschodniego wybrze�a Wy�yny Dekanu obra� mowuj� tak zwane Koromandelskie Wybrze�e. #18. Wy�yna Dekanu Indii Przedgangesowych (Przednich), wzniesiona na #600 do #900 m nad poziomem morza, obni�a si� ku wschodowi. Zachodnim jej obra� mowaniem s� g�ry Ghat Zachodnie. #19 Portugalczycy pierwsi z Europejczyk�w zacz�li zak�ada� kolonie na wy� brze�ach P�wyspu Indyjskiego. Obok nich uzyskali tam w XVIII w. wi�ksze wp�ywy Holendrzy, a potem Francuzi. Ci ostatni na skutek wojen prowadzonych w XVIII w. z Angli� w Europie, Ameryce i Azji, utracili Indie na rzecz Wie� lkiej Brytanii. Odt�d sta�y si� one na d�ugi czas jedn� z najwa�niejszych posiad�o�ci brytyjskich, a kr�l angielski og�osi� si� cesarzem Indii. Do� piero po d�ugiej walce narodu hinduskiego kolonizatorzy zostali zmuszeni do przyznania Indiom niepodleg�o�ci. #15 sierpnia #1947 r. dokonano podzia�u Indii na dwa dominia: Uni� Hindusk�, tj. niepodleg�� republik� oraz Pakis� ta