3473

Szczegóły
Tytuł 3473
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3473 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3473 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3473 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Eugeniusz D�bski Kto si� odwa�y nie obdarowa� Santa Clausa Obudzi�a si� kilka chwil przed �witem. Ucieszy�a si� - lubi�a zaczyna� dzie� od przygl�dania si� jak zza G�r Kogucich wstaje s�o�ce. Najpierw ich grzebienie staj� si� w og�le widoczne w p�mroku, obijaj� czerni� od ja�niejszego z ka�d� chwil� t�a, maj� poszarpane, z�bate ale w jednej linii grzbiety, potem wystrzela zza kraw�dzi jeden pojedynczy promie� i mocno, nawet bole�nie uderza w nierozbudzone jeszcze �renice. A potem ta smuga �wiat�a omywa klinem fragment doliny Wadobre Louch i jakby wymywa w zieleni p�l i ��k szlak od g�r do zamku. Maichaelina uwa�a�a, �e ten szlak to jej droga, tylko jej, no i Santa Clausa, rzecz jasna. Nikt inny go nie widzia�, pewnie nie zas�ugiwa� na to wspania�e widowisko. Uwa�a�a te�, �e im cz�ciej widzi t� drog� tym wi�cej ma szans, �eby pewnego dnia odkry� co� wi�cej; mog�aby kaza� s�u�kom, �eby budzi�y j� wcze�niej, albo nawet przestawi� budzik, cho� starsi stanowczo zabraniali jakiegokolwiek "gmerania" w najprostszych nawet urz�dzeniach, ale... No w�a�nie - s�u�ki pr�dzej czy p�niej donios�yby maman albo papa, a przestawianie czuwaczka sko�czy�oby si� wezwaniem przed oblicze mistrza Jourgena. Dolina roz�wietli�a si�, gdzie� wrzasn�� kur, po�piesznie wyrecytowa� swoje cztery okrzyki. Biedak, pomy�la�a, pewnie zaspa� i teraz nadrabia op�nienie nie wiedz�c, czy kto� odnotowa� jego zaniedbanie i czy nie wyl�duje w bulionie. Przeci�gn�a si� i podesz�a do miednicy z wod�, wyczy�ci�a z�by �wie�o przyci�tym patyczkiem drzewa camysh, wyp�uka�a usta, ochlapa�a twarz i nie wycieraj�c podesz�a na wn�ki z ubraniami. Dopiero wtedy na korytarzu rozleg�y si� po�pieszne kroki Drew, szcz�kn�a klamka i furkn�a tafla szczelnie przylegaj�cych do o�cie�nicy drzwi. - Dzie� dobry, panienko. - Drew dygn�a i rzuci�a si� do r�cznika. Unika�a wzroku Maichaeliny, chwyci�a jej d�onie w swoje i delikatnie wyciera�a i masowa�a palce swojej pani. - Chyba si� nie sp�ni�am... za bardzo? Bi� od niej mocny zapach jakby roztartych, zmia�d�onych zielnych ro�lin - by�y zdenerwowana. - Drew, co ��czy ciebie i koguta? - Panienko? - Pomy�l, a jak zgadniesz dam ci centimo na ozdoby do santaclausowego prezentu. Maichaelina usiad�a na sto�ku i podda�a si� codziennemu ceremonia�owi czesania. Przypomnia�a sobie, �e sama te� nie bardzo jeszcze wie, jaki przyszykuje prezent. No, przecie� nie w�asnor�cznie wykonan� laleczk�, ani rysunki, jak w latach ubieg�ych, nie jest ju� ma�ym dzieckiem - uwa�nie przygl�da�a si� swojemu cia�u przy ka�dych ablucjach. M�g�by to by� haft, c� - kiedy akurat do tego Maichaelina nie mia�a zupe�nie daru. A trudno dawa� w prezencie niezawodnie trafiaj�ce w cel be�ty i strza�y! - Panienko?.. Oderwa�a si� od rozmy�la�. - Tak? - Chodzi ci o to, �e ja si� sp�ni�am i kur te�? - Cholera, Drew, sk�d wiesz?! - A to ju� b�dzie musia�a panienka odgadn�� sama. S� pewne wskaz�wki i trzeba tylko po��czy� wszystko w odpowiedni logiczny ci�g... W ten spos�b, pomy�la�a Maichaelina, wci�gn�a mnie w lekcj� logiki. Westchn�a. Trudno. Dzisiaj jeszcze si� pom�cz�, ale do ko�ca tygodnia ju� b�d� mia�a spok�j. - Hm... No wi�c tak... - Babciu? Wysoka szczup�a Sayennel pochyli�a si�, podnios�a pi�k� i popatrzy�a na wnuczk�. - O, witaj, Maitsie. Rzucamy? Hakiem pos�a�a pi�k� w stron� dziewczynki, ta przyj�a podanie i rzuci�a do kosza. Prymitywna, nier�wna pi�ka, kt�rej �adna si�a nie by�a w stanie zmusi� do odskoku od pod�o�a, polecia�a w kierunku tablicy, uderzy�a w ni� i omin�a obr�cz. Pi�ka uderzy�a w ziemi� i zosta�a na niej. Tak� pi�k�, a nie da�o si� tu wykona� innej, mo�na by�o co najwy�ej gra� w blockball. - Marnie - skwitowa�a Sayennel. Podnios�a pi�k�, odesz�a na dziesi�� krok�w i przymierzywszy rzuci�a. Pi�ka trafi�a w obr�cz, podskoczy�a, cmokn�a spleciona z konopi siatka. Pi�ka plasn�a w ziemi�. - Masz jaki� problem, wnusiu? Od stajni dolecia�o g�o�ne przeci�g�e r�enie. Sayennel skin�a w tamt� stron� g�ow�. - Przejedziemy si�? Je�li nie my, to te biedne konie zastan� si� na amen i b�d� mog�y co najwy�ej s�u�y� za rumaki pomnikowe. Posz�y w kierunku stajen. S�u�ba pierzcha�a na boki widz�c Sayennel; surowa i ma�o pob�a�liwa starsza pani, zawsze wynajdowa�a jakie� zaj�cie tym, kt�rzy wpadali jej w oko i nie zajmowali si� w tym momencie niczym sensownym. Maichaelina drepta�a przy babci. Sayennel co� mrukn�a. - S�ucham? - szybko odezwa�a si� dziewczynka. - Nic, m�wi� do siebie, �e tw�j ojciec m�g�by w ko�cu kaza� wybrukowa� to cholerne podw�rko, ci�gle chodz� w ub�oconych butach, stopy mam przemoczone i brudne, a o k�pieli nie ma co marzy�... Dosz�y do stajen. Mocniej zapachnia�o sianem i ko�skim moczem. Sayennel skin�a palcem w stron� stajni, cho� nikogo nie by�o wida�: - Hej, nie kryj si�, widz� ci�! Dwa konie, dla Maitsie - Syren�, a dla mnie kt�rego� z przednich boks�w, kt�ry tam najd�u�ej si� obija? Zza �ciany wy�oni� si� gamoniowaty parobek. - Dumen, pani. - No to go dawaj! - Sk�d wiedzia�a�, �e tam jest? - zapyta�a dziewczynka, kiedy pacho�ek, markuj�c cwa�, skierowa� si� do stajni. Babcia prychn�a z wy�szo�ci�. - Zawsze tam si� kryj� na m�j widok. Nie maj� ochoty wykonywa� polece�, ale nie maj� na tyle odwagi, �eby uciec. - Popatrzy�a pod nogi i widz�c, �e stoi na suchym kawa�ku gruntu mocno tupn�a pozbywaj�c si� b�ota z but�w. - Za ka�dym razem kt�ry� nie wytrzymuje nerwowo... - Ty to potrafisz manipulowa� lud�mi! - powiedzia�a zachwycona Maichaelina. Babcie zmarszczy�a czo�o. - To twoja opinia, czy powtarzasz s�owa ojca? Maichaelina milcza�a nie wiedz�c, co powiedzie�. - Tylko m�w prawd�! - Sayennel pogrozi�a jej palcem, ale u�miechn�a si�. - Musisz wiedzie�, �e uwa�am to za komplement, tylko nie wiem, komu mam by� wdzi�czna. Maichaelina my�la�a chwil�. - To jest w�a�nie drugi dow�d na to, �e potrafisz manipulowa� lud�mi - o�wiadczy�a. Sayennel podesz�a, pochyli�a si� i uca�owa�a wnuczk� w oba policzki. - Zaj�cia z logiki praktycznej, widz�, daj� wyniki - roze�mia�a si�, a Maichaelina do��czy�a do niej. Dwaj potykaj�cy si� zaspani ch�opcy wyprowadzili konie. Sayennel wskoczy�a sama w siod�o, dziewczynk� podsadzili stajenni. Wyjecha�y przez bram� i opuszczony most na zewn�trz. Zamek Bredgone sta� na szczycie jedynego wzg�rza wznosz�cego si� w korycie d�ugiej doliny Wadobre Louch, zamykaj�c szczelnie dost�p do r�wniny. Ani ptak, ani kret nie m�g� przedosta� si� obok jego mur�w, unikn�� wzroku jego wartownik�w. Od d�u�szego czasy czujki monotonnie meldowa�y: "Spok�j na rubie�ach, spok�j, spok�j...". Barbarzy�cy nie pr�bowali po kilku krwawych nauczkach przedziera� si� na bezkresne przestrzenie sytej i obfituj�cej we wszystko r�wniny. Sayennel skierowa�a ogiera w prawo, soczy�cie zielonym ��giem, lekko, niemal niezauwa�alnie pod g�r�. Drobna klaczka dziewczynki k�usowa�a lekko, ogier babci robi� to samo z ponurym wojowniczym wdzi�kiem. S�o�ce muska�o wszystko i wszystkich ciep�ymi mi�kkimi syc�cymi promieniami. - Nie mam pomys�u na prezent, a Santa Klaus blisko - powiedzia�a dziewczynka. Nic si� nie zmieni�o, babcia k�usowa�a, ale Maichaelinie wyda�o si�, �e zesztywnia�a w siodle. - Ju� nie jestem dzieckiem - brn�a wnuczka. Babcia odwr�ci�a si� do niej i komicznie poruszaj�c brwiami oszacowa�a jej sylwetk�. - Pod pachami rosn� mi w�osy! - krzykn�a Maichaelina. - Brawo. Gratuluj�. Kpi sobie ze mnie - pomy�la�a dziewczynka. - No bo si� sama podk�adam. - A w�a�nie - wa�niejsze s� w�osy pod pachami czy �onowe? Teraz Sayennel ju� nie udawa�a - popatrzy�a na wnuczk� szeroko otwartymi oczami. Zastanawia�a si� chwil�. - Nie ma wa�niejszych czy mnie mniej wa�nych. Za kilka lat... - u�miechn�a si� nagle - ... ka�dy z nich b�dzie wielbiony... - spowa�nia�a u�wiadomiwszy sobie z kim rozmawia. - No... niewa�ne... Jak powiedzia�am - nie ma jakiej� hierarchii wa�no�ci w�os�w. Chyba �e dla �ysych m�czyzn. Swoj� drog� Lourie mog�aby porozmawia� z c�rk� na temat w�os�w �onowych i �ona w og�le - pomy�la�a. - No dobrze, ale co z prezentem? Robi�am laleczki, robi�am jakie� pokraczne kubki, pr�bowa�am haftu, ale ju� si� wi�cej nie b�d� wyg�upia�a. Komu mog� si� spodoba� te koszmarki? Babcia spowa�nia�a, ale szuka�a mo�liwo�ci odsuni�cia przynajmniej na kr�tko odpowiedzi. Tr�ci�a bok ogiera pi�t�, uderzy�a drugi raz, gdy nie wykona� od razu polecenia. Zagalopowa�a. Maichaelina pogna�a za ni�, dogoni�a, wyprzedzi�a i nabieraj�c p�du pomkn�a przed siebie. Oczywi�cie, gdy tylko przesta�a si� rozp�dza�, Dumen zacz�� j� dogania�, ale by� to du�y ko� i musia� mie� troch� czasu na to by i wej�� w rytm i pokona� bezw�ad w�asnego mocnego i ci�kiego cia�a. Po kwadransie ostrego galopu zatrzyma�y si� na �agodnym wzniesieniu, pierwszym od zamku. - Ale widok!.. - szepn�a Sayennel. - Ju� cho�by dlatego warto by�o tu si� zlokaliz... - przypomnia�a sobie o wnuczce. - To co m�wi�a� o prezencie? - No w�a�nie! Nie mam pomys�u na prezent. Powinien by� wa�ny, prawda babciu? Zapytana unios�a ramiona i jakby wtuli�a w nie g�ow�. Na jej twarzy pojawi� si� cie�, babcia najwyra�niej marz�a, cho� chwil� wcze�niej rozkoszowa�a si� ciep�ym p�nojesiennym dniem. Jej kszta�tny szlachetny nos nagle wyda� si� ostry i nawet nieco haczykowaty, orli. Zaskoczona Maichaelina milcza�a, �a�owa�a, �e zacz�a t� rozmow�, mog�a poradzi� si� matki, ojca, Drew w ko�cu. Nie przysz�o jej nic innego do g�owy jak poci�gn�� za praw� wodz� i niemal jednocze�nie powiedzie�: - No-o-o... Co jest, ma�a? Co? Zaskoczona Syrena najpierw okr�ci�a si� doko�a swojej osi, potem popatrzy�a z wyrzutem na amazonk�, kt�ra przy jej pomocy walczy�a ze zmieszaniem. - Nie wiadomo, co jest wa�ne - powiedzia�a nagle babcia, w og�le nie zauwa�aj�c manewr�w wnuczki i wierzchowca. - Wszyscy uwa�amy, �e im bogatszy prezent tym lepiej, ale raczej nale�a�oby powiedzie� - im bardziej trafiony, tym lepiej. Czasem bardzo bogate dary s�... - prze�kn�a �lin� -...s� negowane... Maichaelina nagle szarpn�a g�ow�. - A-a... Babciu - nikt nie pomy�la�, �eby podzieli� prezenty na dobre i niedobre? Sayennel pokiwa�a g�ow�. - Jeste� bystra, dziewczynko. Bardzo bystra - pu�ci�a do niej oko. - Oczywi�cie, �e kto� ju� na to wpad�, prze�yli�my kilka pr�b skatalogizowania, gdy wr�cimy mo�esz sprawdzi� w localu. Ale nie uda�o si� wykry� �adnej prawid�owo�ci. Te same dary, kt�re uznano za trafione w nast�pnym roku mog� zawie��. - Mo�e... Przepraszam, przerwa�am ci. - Nie, ju� chyba ko�czy�am. Co chcia�a� powiedzie�? - Mo�e na przyk�ad czterokrotne u�ycie... - Rozumujesz prawid�owo, ale przed tob� kto� ju� tak rozumowa� - pokr�ci�a g�ow� babcia. - To ju� sprawdzili�my. Nie ma �adnego zwi�zku z cz�stotliwo�ci� zastosowania tego czy innego daru. Po prostu - to dzieje si� w jakim� nieznanym nam rytmie. - Potrz�sn�a g�ow�. - Mia�a� racj�, �e mi o tym przypomnia�a�. Najwy�szy czas. - Okr�ci�a wierzchowca na tylnych nogach. - Ale dzi� dajmy ju� sobie spok�j. Skierowa�a Dumena grzbietem wzg�rza na po�udnie. Wnuczka dogoni�a j� po kilku krokach. - Pojed�my do Zurgeba na staw - zaproponowa�a. - Mo�e na�apa� rak�w, mo�na by podczas dzisiejszej kolacji... - pos�a�a babci spiskowy u�miech. - Co, mianowicie? - A nie zdradzisz mnie? - Sayennel pokr�ci�a g�ow� i w ge�cie przysi�gi unios�a do g�ry wskazuj�cy palec. - Zurgeb powiedzia� mi jak mog� zrobi� kogo� w capa przy pomocy rak�w. - Podskoczy�a podniecona w siodle. - Trzeba jednego czy dwa schowa�... - referowa�a z przej�ciem -... Potem, kiedy na st� b�d� podawane te ugotowane nale�y szybko dwa od�o�one pola� okowit�, one wtedy czerwieniej� i przestaj� si� rusza�. Dok�adamy te dwa do nie�ywych, a potem mo�na albo czeka� a� kto� chwyci takiego... - Maitsie! - sykn�a babcia. - To okrutne!.. - To tylko wariant - Dziewczynka zatrzepota�a r�kami. - Ale lepszy jest inny. Trzeba tak skierowa� rozmow�, �eby wysz�o, �e mo�esz o�ywi� co�, na przyk�ad ugotowanego raka. Gdy zawrzesz zak�ad trzeba wzi�� tego, co wiesz, gdzie on na talerzu le�y, i w�o�y� do wody. Odzyska wigor i zdolno�� poruszania. - Klasn�a w d�onie. - Zurgeb m�wi� mi, �e wygra� dzi�ki tej sztuczce kilka chyba beczek wina! - A ty ile zamierzasz wygra�? Maichaelina zamar�a z otwartymi w u�miechu ustami. Potem parskn�a jeszcze raz. - Jak najwi�cej, babciu. Za�o�� w�asn� piwniczk�, za kilkana�cie lat - b�dzie jak ula�. - B�dzie w sam raz - odruchowo poprawi�a Sayennel. - M�wi si� pasuje jak ula�. Przyjrza�a si� wnuczce, mru�y�a przy tym oczy, jakby szacowa�a j� czy ocenia�a. A mo�e zastanawia�a si� nad jej s�owami, planami, przekonaniem o swojej racji. - No to jed�my do tego cwanego Zurgeba - powiedzia�a, cho� my�la�a o czym� innym i chyba o co� chcia�a zapyta�. Maichaelina postanowi�a nie m�czy� na razie babci. Sayennel potrafi�a by� nieprzyjemna, gdy bywa�a rozz�oszczona. Wieczerza przebiega�a standardowo. Pary, sta�e i czasowotrwa�e siedzia�y obok siebie; uk�ad par i poszczeg�lnych os�b zale�a� od tego, kto z kim chcia� rozmawia� podczas sutej kolacji. Maichaelina czyta�a gdzie�, a mo�e opowiedzia�a jej to kt�ra� z nianiek, �e kiedy� panowie siedzieli po jednej stronie sto�u, kobiety po drugiej, d�ugimi obrusami zas�aniano si� niemal po szyj�, a wszystko po to, by doro�li m�czy�ni mogli, opiwszy si� piwa, nie opuszczaj�c mi�ego grona ul�y� udr�czonym p�cherzom. Po to wszak wieki temu ustawiono tam kamienn� rynn�, kt�r� p�yn�a podczas uczt woda. Potem nasta�y rz�dy Carllinei, a ta o�wiadczy�a, �e kobiety zawsze czu�y si� postponowane i zniewa�ane takim ich traktowaniem. Zwyczaj zarzucono. Nad powierzchni� blatu panowa� gwar. Trzy tuziny doros�ych i garstka dzieci posila�y si� pracowicie; tylko w przerwach mi�dzy k�sami rzucano do siebie jakie� uwagi, ale tego wystarczy�o, by pod wysokim sklepieniem sali obudzi�o si� dudni�ce echo, kt�remu nie mog�y zaszkodzi� umy�lnie w tym celu rozwieszone sztandary, wst�gi i szarfy. -... pozysk drewna... - Suszarni� trzeba powi�kszy�, koniecznie!.. - Rozdar� sze�� kotnych owiec, jednego probiera i - cholera - tryka! Musimy wyko�czy� t� watah�... - Co to jest probier? - To, co my�lisz, skarbie - wykastrowany tryk, co to by chcia�, a nie mo�e, tylko wskazuje owce, kt�re... - Hej?! Gdzie to wino? - Ale ju� zebrane! Oczywi�cie, �e tak! - Zabierz t� lalk�, zaraz jej sukienka zmieni si� w t�ust� �cierk�! Maichaelina zjad�a dwa nale�niki i popi�a zimnym i s�odkim koktajlem. Przecedzi�a przez z�by jakie� ma�e pestki, potem zacz�a po jednej roz�upywa� z�bami i wyjada� malutkie ziarna. Staraj�c si� nie zwraca� na siebie uwagi ws�uchiwa�a si� w rozmowy doros�ych, usi�uj�c zlokalizowa� te miejsca, gdzie toczy�y si� najciekawsze, ale dzisiaj wsz�dzie by�o to samo - �niwa, zbiory, zapasy, spi�arnie, suszenie, w�dzenie, marynaty, sosy, zapasy, zapasy, zapasy... Przez chwil� by�o ciekawiej, kiedy Obsaede za��da� zwi�kszenia liczebno�ci oddzia��w patrolowych, ale do�� szybko przyznano mu racj� i mog�ce wywo�a� dyskusj� ��danie zosta�o zaspokojone. A potem Maichaelina, kt�ra ju� zamierza�a odej�� od sto�u i przy��czy� do siedz�cych na stosie sk�r w k�cie m�odszych od siebie dziewczynek, przechwyci�a nadawcze spojrzenie babki. Szybko skalkulowa�a - i�� do dzieci i udawa�, �e �wietnie si� bawi laleczkami i powozikami, i modli� si�, by nikt ich nie zauwa�y� i nie wzi�� serio, czy wykona� manewr wyprzedzaj�cy, to znaczy odej�� ostentacyjnie, a potem szybko wr�ci� na galeri�. Ten drugi manewr wykona�a ju� z powodzeniem kilka razy, ale obawia�a si�, �e jej spolegliwo�� mo�e wzbudzi� kiedy� podejrzenia. Z kolei babcia by�a za sprytna, �eby po prostu wyrzuci� dzieci, prowokuj�c je do pr�b pods�uchiwania i podgl�dania. Jak wi�c post�pi� dzisiaj?.. Wsta�a i u�miechn�a si� do matki. - Id� spa� - zmarszczy�a nos, a potem u�miechn�a si�. - Pa. Wykona�a og�lny dyg i oddali�a si�. W swoim pokoju zdj�a sukienk� i w�o�y�a mi�kki ciemny dres. Przy okazji wieszania sukni w szafie zobaczy�a, �e kto� ze s�u�by przyni�s� naprawion� klawiatur� locala; ro�ek rozbity, gdy papuga str�ci�a j� ze sto�u, zosta� przez kt�rego� z zamkowych zbrojmistrz�w zast�piony wyrze�bionym kawa�kiem ko�ci legenta. Trzecia ju� taka wstawka. Jeszcze troch� i stanie si� to, co - wed�ug s��w Daena - sta� si� musi: to, co ocala�o i jeszcze dzia�a b�d� musieli wk�ada� w obudowy z "miejscowych substytut�w". Rzuci�a si� na ��ko i przeturla�a si� po nim kilka razy, ju� wygl�da�o na u�ywane. Odczeka�a jeszcze chwil�, a potem wymkn�a si� na korytarz. Czujna jak ��kowy �wisun dotar�a do drzwi na galeryjk� w sali audiencyjnej. To by� najtrudniejszy manewr. Drzwi jaki� idiota umie�ci� tak, �e by�y widoczne niemal z ka�dego miejsca w sali, otwieranie ich by�o ryzykowne, ale potem ju� powinno by� lepiej - gdy si� po�o�y�o na deskach i przysun�o twarz do g�stego szpaleru tralek wida� by�o niemal wszystko i wszystkich, a s�ycha� naprawd� najs�abszy szmer i chyba nawet my�li. Uda�o si�. Wyci�gn�a si� na pod�odze, ciep�o z komina ogrza�o ju� deski, by�o mi�o i sucho. Doro�li sko�czyli posi�ek. Kobiety sprz�ta�y naczynia, serwanci dolewali wina i piwa do kielich�w. Po kilku pokazowych ch�ostach s�u�ba nauczy�a si�, �e nie wolno odnosz�c talerze, p�misy i misy rzuca� si� jeszcze na oczach pa�stwa na resztki, robili to teraz na korytarzu, ale z du�� ostro�no�ci�, �eby nie wpa�� w oko w�adcom. Takie miejscowe przyzwyczajenie, bo przecie� nie potrzeba - nikt nie g�odowa� w Bredgone. Kilka kobiet przesiad�o si� i przechylaj�c przez st� szepta�o do siebie. Kt�ry� z m�czyzn zarechota� i odsun�� si� od sto�u, jakby za ma�o mu by�o miejsca do �miechu. Nogi fotela nieprzyjemnie zgrzytn�y na kamieniach posadzki. Sayennel nagle wsta�a i cisn�wszy na obrus serwet�, kt�r� otar�a sobie wcze�niej usta, podesz�a do szczytu sto�u i zdecydowanie usiad�a w najwy�szym fotelu daj�c jednoznacznie do zrozumienia, �e ma co� wa�nego do przekazania. Najbli�ej siedz�cy zwr�cili do niej twarze, umilkli, cisza fal� przesuwa�a si� na ty�y sto�u, zagarni�j�c coraz to nowe osoby, a� tam Gala tr�ci�a roztrajkotan� Poolk�, i wtedy naprawd� w�r�d doros�ych zapanowa�a cisza. Babcia chwil� b�bni�a palcami w st�. - Ode�lijcie dzieci - poleci�a. Nie bawi�a si� w �adne wst�py, zapowiedzi, wyja�nienia. Mia�a co� do przekazania i chcia�a to przekaza�. Dwie kobiety zerwa�y si� i ruszy�y - jedna do drzwi by przywo�a� s�u�b�, druga do grupki dzieci w k�cie, ostatniej i jedynej ju� ostoi ha�asu i �miechu w sali. Trzy minuty p�niej w sali nie pozosta� nikt m�odszy od Kaytayena, a ten mia� dziewi�tna�cie lat. - Podobnie jak wy i ja udawa�am, �e nie pami�tam o up�ywie czasu - powiedzia�a babcia. - Ale dzisiaj przypomnia�a mi o tym moja wnuczka, ona si� tym przejmuje, i s�usznie, rzecz jasna. Mamy ju� po�ow� listopada... - Postuka�a znacz�co palcem w st�. - Nied�ugo Santa Claus, a my udajemy, �e nic si� nie dzieje. Jak powiedzia�am - dzisiaj zwr�ci�a mi... po�rednio oczywi�cie, na to uwag� Maichaelina. Zapomnieli�my o niej. My si� nie liczymy, ma�e dzieci - nie rozumiej�, ale co z ni�? - Jest jeszcze Grego - odezwa�a si� po chwili ciszy Poolka. - W�a�nie, tych dwoje jest w tym najmniej przyjemnym okresie - ju� nie dzieci, a jeszcze nie m�odzie�... Maichaelina poczu�a, �e pal� j� ze z�o�ci uszy. "Jeszcze nie m�odzie�?!" Och, jak chcia�a wsta� i otrzepawszy niedbale sp�dnic� odej�� z dumnie podniesion� g�ow�... Zaraz, jak� sp�dnic�? W kompletnej ciszy na dole rozleg�y si� dwa ciche trza�ni�cia p�on�cych polan w kominie. Jeszcze raz zgrzytn�a noga krzes�a, wszyscy poruszyli si�, kto� mrukn�� "przepraszam". - Z ciszy s�dz�c wszyscy od ubieg�ego roku �yli�my identycznie - odrzuciwszy my�l o tym dniu. - Sayennel odetchn�a g��boko. - Przez ten rok nie uda�o si�, jak s�dz�, nikomu niczego rozs�dnego wymy�li�, dlatego za�o�yli�my na twarze maski z u�miechami. - To zwyczajny fatalizm - mrukn�� siedz�cy na trzecim od Sayennel miejscu ojciec Maichaeliny, Bruno. - Jak nie mo�na nic zrobi�, mo�na jeszcze si� z tym pogodzi�. Jego s�owa jakby u�wiadomi�y zebranym, �e nie tylko Sayennel mo�e przemawia�, kilka os�b poruszy�o si�, rozleg�y si� pochrz�kiwania, po kt�rych na pewno mia�y i�� s�owa. - Nie masz racji - wyprzedzi� wszystkich Nataniel Sano. - Musimy przyzna� si�, �e nie uprawiamy nawet fatalizmu. Gdyby�my wiedzieli, �e nie mo�emy nic zrobi�, to ju� by�my co� wiedzieli, a tymczasem my nie wiemy nic, a to jest po prostu niewiedza, a nie postawa! - Nie bawmy si� w erystyczny turniej! - Babcia plasn�a d�oni� o st�. - Ci, co chc� si� pokaja� prosz� o powstrzymanie si�. Nie po to si� odzywa�am, �eby teraz wszyscy na wyprz�dki zacz�li si� biczowa�... - Tylko po co? - krzykn�a jaka� kobieta. Maichaelina nie zauwa�y�a kto to by�, odnotowa�a tylko, �e w g�osie krzycz�cej s�ycha� by�o z�o��. I p�acz, i strach. - ... tylko �eby�my co� postanowili - spokojnie kontynuowa�a babcia. Do �smego grudnia mamy... dwadzie�cia pi�� dni. - Jeste� �mieszna! - krzykn�a ta sama kobieta i tym razem Maichaelina zobaczy�a kto to, Valeritte wyci�gn�a w stron� Sayennel r�k�. Nawet z tej odleg�o�ci wida� by�o, �e i palec i ca�a r�ka dr��. - Przez siedemdziesi�t lat nic si� nie da�o zrobi�, a ty chcesz, �eby�my CO� zrobili w ci�gu trzech tygodni!? - Przede wszystkim chc�, �eby�my nie zachowywali si� jak stado obdarzonych szcz�tkowym rozumem baran�w, co to przez ca�y sezon spokojnie si� pasie, udaj�c, �e nie wie, po co przybiera na wadze i obrasta we�n�, a potem, ju� przed bram� rze�ni, nagle zaczyna kombinowa� - dobitnie akcentuj�c s�owa o�wiadczy�a babcia. Zmierzy�a wzrokiem zebranych, a potem przenios�a wzrok do g�ry, jakby w faluj�cych lekko chor�gwiach szuka�a pomys�u. Maichaelina szybko zamkn�a oczy, kt�rych blask m�g� j� zdradzi� i wolniutko, na wszelki wypadek bardzo-bardzo wolno i ostro�nie, odsun�a si� od szczeliny. Babcia jest taka chytra - pomy�la�a - �e nawet gdyby mnie zauwa�y�a nie da�aby po sobie tego pozna�, tylko niedbale przywo�a�aby s�u�b�, potem rozp�ta�a dyskusj�, potem wysz�a z sali i po chwili poczu�abym jej szpony na swoich stopach! Przebieg� j� dreszcz, gdy plastycznie wyobrazi�a sobie zaci�ni�te na kostkach mocne twarde palce babci. Nawet popatrzy�a w stron� drzwi, ale by�y, oczywi�cie, zamkni�te. - A co mamy robi�? B�dziemy wdzi�czni, sama rozumiesz, za ka�d� wskaz�wk�? W g�osie Bruna nie by�o ironii, tylko zm�czenie, brakowa�o w nim nadziei, jakby ca�� ju� straci�. - Nie bardzo wiem, mia�am tylko kilka godzin, mi�dzy spacerem a wieczerz�. - Sayennel potrz�sn�a g�ow�, potem u�o�y�a d�onie na policzkach i ko�cami palc�w mocno przetar�a oczy. - Zd��y�am tylko przypomnie� sobie i u�wiadomi� niestosowno�� naszego zachowania. Zaleg�a cisza. Kto� westchn��, kto� inny u�y� zapomnianego no�a jak pa�eczki perkusyjnej, kt�ra� kobieta wysi�ka�a si� w chusteczk�. Babcia odchyli�a si� w prawo i d�ugo wpatrywa�a si� lewy szereg siedz�cych ludzi, potem powt�rzy�a to samo z prawym szeregiem. Tylko niekt�rzy odwa�yli si�, czy mieli ochot� popatrze� jej w oczy, wi�kszo�� wpatrywa�a si� w poplamiony gdzieniegdzie obrus. Niemal wszyscy turlali po stole jakie� okruszki czy kawa�ki owoc�w. - Proponuj� przyj��, �e jeste�my w stanie wyj�tkowym - powiedzia� nagle Bruno odsuwaj�c si� od sto�u i wal�c plecami o wysokie oparcie swego fotela. - Co? - Ale�... - Tylko po co? - Nie-e-e, no... - Ile� to lat... - Dlaczego nie? - Kochani! - babcia zastuka�a palcami w blat sto�u. Potem, widz�c, �e nie zag�usza gwaru, chwyci�a ci�ki puchar siedz�cego po jej prawej r�ce Tera i wychlusn�wszy zawarto�� na pod�og� mocno hukn�a nim kilka razy w st�. W ko�cu zapanowa�a nad ha�asem. - Kochani... Zastan�wcie si� - to nie jest �adne ograniczenie swob�d, jak rozumiem - zerkn�a na Bruna, a ten pokiwa� g�ow�. Maichaelina domy�li�a si�, �e ta dw�jka ju� przed kolacj� dogada�a si�. - Nie chodzi o to, by zawiesi� nasze prawa, tylko... - odwr�ci�a si� do Bruna. - Powiedz sam, zreszt�. - Po prostu - proponuj�, by�my od�o�yli wszystkie obowi�zki poza tymi podstawowymi - mam na my�li obron�, zapasy zimowe, wysy�k� danin i pob�r podatk�w, i zaj�li si� Santa Clausem. - Nie wydaje ci si�, �e ju� to przerabiali�my? - Tak. Przerabiali�my - zgodzi� si� szybko Bruno. - Tylko, o ile pami�tam, zawsze by�o tak - to ju� przerabiali�my, wi�c do tego nie wracamy, szukajmy gdzie indziej. Poza tym - raczej nie my przerabiali�my, tylko nasi przodkowie. A ja proponuj� powr�t do pierwszych okruch�w wiedzy. Proponuj� przemi�dli� wszystko od pocz�tku, przyjrze� si� ka�demu zapisowi, przetrzepa� dok�adnie archiwa, uruchomi� kilka research�w... - My�lisz, �e te nasze ledwo ju� zipi�ce stanowiska locali to wytrzymaj�? - zapyta� kto�. Bruno zacisn�� wargi i wysun�wszy lew� r�k� z r�kawa podrapa� si� po ow�osionej sk�rze, robi� to tylko wtedy kiedy by� bardzo, ale to bardzo zatroskany. - No to w diab�y z nimi! - rzuci� w ko�cu. - I tak g�wno nam pomagaj�. - A dzieci? - krzykn�a Poolka. - Wykszta�cenie? Bruno machn�� r�k�. - Sami mo�emy je uczy�. Nie robili�my tego, bo wygodniej by�o pos�u�y� si� stanowiskami. Mo�emy wykszta�ci� wi�cej pedagog�w z miejscowych... Ale nie o tym m�wimy. To sprawy na potem. Teraz - powinni�my zaj�� si� S-C. Serio i z ca�ych si�. Od dzi� nawet. Teraz dopiero zrobi�o si� prawdziwie cicho. Nawet ogie� w kominie nie odwa�y� si� hucze� czy �upa� k�ody. Zebrani wymieniali spojrzenia i milczeli. - Zr�bmy tak - odezwa� si� Bruno. - Wybierzmy koordynatora... Nie, nie mnie! - podni�s� r�k�, widz�c, �e siedz�cy naprzeciwko Ter wskazuje go palcem. - Nie dlatego, �e nie chc�, tylko uwa�am, �e Jourgen ma najwi�ksz� wiedz� o S-C, wi�c jemu b�dzie �atwiej sensownie rozdzieli� zadania... Wychyli� si�, �eby popatrze� w lewo, na niewysokiego m�czyzn� w bia�ej koszuli i bezr�kawniku. Ten wysun�� do przodu g�rn� warg�, cofn�� , wysun��. - Jourgen? - zwr�ci� si� do niego Bruno. - Zgadzasz si�? - Ja... Nie wiem, czy to ma sens... - Nikt nie wie. Ale na pewno nie ma sensu chowanie g�owy w piasek. Przejrzysz zasoby, podzielisz zadania. Pami�taj, �e nie b�dziesz prosi� o pomoc, je�li przeg�osujemy stan wyj�tkowy - nikt nie b�dzie m�g� ci odm�wi�. Nagabni�ty wci�gn�� w ko�cu warg� i nie wysuwa� jej wi�cej do przodu. Potem w�o�y� do ucha ma�y palec i energicznie nim potrz�sn��. U�miechn�� si� nie�mia�o. - Je�li tak... Zgoda. - W takim razie... - Bruno wsta� i w�o�y� za pas kciuki. - Stawiam formalnie wniosek o wprowadzenie stanu wyj�tkowego, wed�ug paragrafu 6 ust�p 2. Do jutra szefowie poszczeg�lnych sektor�w maj� przygotowa� sprawozdania o stanie prac w podleg�ych strefach, i jakie z nich mo�na bez szkody od�o�y� na drug� dekad� grudnia. Natomiast Jourgen opracuje maksymalnie szczeg�owy plan podzia�u zaj��. Wszystkich, i szef�w temat�w, i Jourgena prosz� o wywa�one informacje, kompromisy, gdzie si� da, ale z priorytetem w temacie S-C. G�osujemy! Kto - za? Podnios�y si� r�ce. - Przeciw? Podnios�a si� jedna r�ka - Cleman. - Kto si� wstrzyma�? Unios�y si� trzy r�ce. Bruno plasn�� d�oni� w st�. - W takim razie stan wyj�tkowy sta� si� faktem. Przypominam, �e obowi�zuje wszystkich, niezale�nie od postawy podczas g�osowania. - Zmierzy� obecnych wzrokiem. - Co� jeszcze? Kilka os�b pokr�ci�o g�owami, pozostali milczeli. Jedna z kobiet nerwowo chwyci�a swego towarzysza za �okie� i przylgn�a do niego. Maichaelina zrozumia�a, �e najrozs�dniej i najbezpieczniej b�dzie wycofa� si� teraz z kryj�wki. Zrozumia�a te�, �e to ona sprowokowa�a wyst�pienie babci, i �e - w�a�ciwie - �ci�gn�a na siebie co� w rodzaju k�opot�w. Na pewno b�d� si� jej teraz bacznie przygl�da�. Postanowi�a, �e nie da powodu do triumfu tym, co b�d� go �akn�li. Kimkolwiek s�, i czegokolwiek pragn�. Sp�dzi�a niemal ca�y ranek na parapecie wysokiego strzelistego okna w jednej z obronnych wie�, ale op�aci�o si� - Sayennel w ko�cu wysz�a na podw�rze i rozejrzawszy si� czy nikt jej nie widzi chwyci�a pi�k�. Dziewczynka zrozumia�a, �e ma niewiele czasu, bo babcia rzuci kilka razy i ucieknie, by nie by� oskar�on� o obijanie si� w czasie gdy wszyscy haruj� w wyniku rozp�tanej przez ni� sam� burzy. Maichaelina zeskoczy�a z parapetu i pochylaj�c si�, by nie wida� jej by�o w prze�witach mi�dzy krenela�ami pobieg�a do schod�w. W po�owie ich d�ugo�ci krzykn�a do Sayennel, obawiaj�c si�, �e ta j� zobaczy i ucieknie: - Babciu, poczekaj! Zdyszana dopad�a kobiety i stan�a przed ni�. - Nie pojecha�yby�my na polowanie? Kaczkodany miotaj� si� a� z mojego pokoju s�ycha� - zaproponowa�a. Nie spuszczaj�c z niej spojrzenia Sayennel odwr�ci�a g�ow�, jakby chcia�a pokr�ci� ni� odmownie, ale po pierwszym ruchu rozmy�li�a si�. Patrzy�a w oczy wnuczce, potem zacisn�a wargi i nagle, niemal na o�lep, wykona�a rzut. Maichaelina nie patrz�c, po cmokni�ciu siatki wiedzia�a, �e pi�ka nie musn�wszy nawet obr�czy wpad�a do kosza. - Masz racj�. Pojedziemy na polowanko! Niech si� w�ciekaj�!.. Nie wyja�niaj�c kogo ma na my�li chwyci�a wnuczk� za r�k� i mocno opl�t�szy jej palce swoimi szczup�ymi, d�ugimi i ch�odnymi poci�gn�a do stajni. Po drodze uda�o si� jej pogoni� do roboty kilku gamoni, na tyle rozleniwionych, �e nawet nie zauwa�yli jej nadej�cia. Opu�ci�y zamek w towarzystwie tropiciela i dw�ch troczych. W milczeniu k�usowa�y przez ��gi, potem niski m�ody las, wyrastaj�cy na popio�ach po wielkim po�arze. Tylko z rzadka stercz�ce w niebo czarne kikuty opalonych drzew przypomina�y jeszcze o po�odze. Hojna natura pokry�a pogorzelisko grub� warstw� bladej miejscowej zieleni. Czasem z furkotem ulatywa�y w powietrze ci�kie, niezgrabne kokoszyce, tylko dlatego jeszcze nie wybite, �e niesmaczne, �ykowate i opakowane w grub� sk�r� i warstw� �ylastego t�uszczu. Tropiciel nie zwraca� zupe�nie na nie uwagi i k�usowa� gdzie� przed siebie. Niewielkie i szybkie szkowele przemyka�y ponad g�owami, �wiadome, �e ma�e cia�a i du�a pr�dko�� uniemo�liwiaj� trafienie ich. Potem lasek si� sko�czy�, a tropiciel bez s�owa wskaza� grzbiet wzg�rza. Przemkn�y przez wspinaj�cy si� w g�r� stary szpilkowy gaj, przed szczytem zeskoczy�y z siode� i trzymaj�c w r�kach �uki wysz�y na grzbiet. Po drugiej stronie parowu roz�o�y�o si� stado kaczkodan�w, p�askich jak ��wie nielot�w. Babcia d�ugo wpatrywa�a si� w stado. - Jaki maj� uk�ad? - zapyta�a. Nie potrafi�a przepu�ci� okazji, �eby nie nauczy� czego� wnuczki. - To nie jest stada uk�ad godowy - powiedzia�a szeptem Maichaelina. Podczas god�w kaczkodany by�y chronione, bo wtedy mo�na by�o wej�� mi�dzy stado i wyjmowa� co lepsze sztuki. Tyle �e wszystkie �mierdzia�y. Chuci�, jak mawia� ojciec. - To nie jest te� uk�ad... - Przyjrza�a si� jeszcze raz jak rozsiad�y si� kaczkodany na stoku - ani szeregami: samce-samice, ani parami, ani otaczaj�c gniazda czy m�ode. - To nie jest te� uk�ad agresywny... Och, po prostu trawi�! - Ci-i-i!... - Sayennel chwyci�a wnuczk� za rami� i zmusi�a j� do pochylenia si�. - Sp�osz� si� i nie b�dziemy mog�y wybra�. Ostro�nie wyjrza�a, kaczkodany wylegiwa�y si� nadal. Olbrzymie p�askie cia�a o wadze do siedemdziesi�ciu kilogram�w w zwartej grupie tworzy�y pofa�dowany gruby dywan. Co jaki� czas kt�ry� z ptak�w wysuwa� g�ow� spod szcz�tkowego skrzyd�a i ziewa� prezentuj�c pterodaktyle z�biska. Mo�e nawet nie ziewa� tylko odstrasza� potencjalnych napastnik�w. - Zaczn� od drugiego rz�du od g�ry - szepn�a babcia. - Strzelam do drugiego z lewej, potem do pi�tego. Tobie proponuj� te z dolnego rz�du, s� tam trzy �wietne sztuki, powinna� si� uwin�� z nimi lepiej ni� ja. Mrugn�a do dziewczynki i wyj�a z ko�czanu cztery strza�y. Maichaelina odsun�a si� od Sayennel i przygotowa�a swoje strza�y. Potem zerkn�a w bok. - Raz, dwa... i trzy! Sekund� p�niej dwie strza�y pomkn�y w stron� stada. Obie wbi�y si� tam, gdzie mia�y si� wbi�. P� sekundy p�niej nast�pna strza�a Maichaeliny przebi�a kark drugiego kaczkodana. Potem trafi�a babcia, a zaraz po niej jeszcze raz wnuczka. Stado niemrawo, nie bardzo wiedz�c, co si� dzieje, trzepota�o kikutami skrzyde�, kiwaj�c si� na kr�tkich nogach rozpe�za�o na boki. Babcia cmokn�a z aprobat�, Maichaelina u�miechn�a si� szeroko. - Jeste� re-we-la-cyj-na! - powiedzia�a Sayennel, podesz�a i przytuli�a do siebie wnuczk�. - Na pi�ciu strza�ach mia�aby� o dwie wi�cej ni� ja. Si�gam ju� jej do p�pka - pomy�la�a dziewczynka pami�taj�c, �e jeszcze nie tak dawno mog�a co najwy�ej obj�� udo babci. - Ile strza� utrzymujesz w powietrzu? - pad�o pytanie. - Dziewi�� - odpowiedzia�a. - Ale �ucznik Ghura - trzyna�cie. - To nic - pog�aska�a wnuczk� po g�owie. - On jest od ciebie znacznie silniejszy, mocniej napina �uk, jego strza�y lec� wy�ej ma zatem wi�cej czasu na oddanie dalszych strza��w. Za rok b�dzie wyrywa� sobie w�sy widz�c jak twoje p�tora tuzina szyje powietrze. Zerkn�a na stok, na kt�rym nie by�o ju� kaczkodan�w, pr�cz pi�ciu ustrzelonych. Skin�a g�ow� na troczych, zerwali si� i poprowadzili po �adunek swoje konie wyposa�one w specjalne uprz�e. �uczniczki zacz�y schodzi� w d�, gdzie czeka� tropiciel z trzema wierzchowcami. Wykr�ci� stopy w spos�b niemo�liwy dla cz�owieka - kolanami do siebie, ugi�� je i zetkn�� ze sob�, w ten spos�b ca�e cia�o utrzymywa�y na nogach nie mi�nie a ko�ci. Spa� na stoj�co, nie ukrywa� nawet tego - tr�jdzielny nos rozchyla� si� regularnie z charakterystycznym pyrkni�ciem, a zwiera� z r�wnie specyficznym posapywaniem. Wtedy, przy wdechu, rozszerza�y si� dwie szpary po bokach naro�li nosa. - Kto �pi - siada�! - krzykn�a babcia. Tropiciel otworzy� oczy i run�� na ziemi�. Maichaelina roze�mia�a si�. Babcia pokr�ci�a g�ow�, ale te� si� u�miecha�a. - Sk�d to znasz? - Ze szkolenia wojskowego. Tam by� to dowcip z lubo�ci� powtarzany przez kadr� wyk�adowcz�. Podobno, tak dowodzi� jaki� doktorant, to jest najstarszy udokumentowany figiel w historii ludzko�ci. Wskoczy�y w siod�a i ruszy�y nie czekaj�c na troczych, tylko w towarzystwie tropiciela, kt�ry - zupe�nie nieprzej�ty scenk� sprzed kilku minut - wskoczy� ju� w siod�o i wk�ada� wodze w par� r�k piersiowych, mniejszych i s�abszych, ale wystarczaj�cych do przytrzymywania misy z jedzeniem, ksi�gi albo wodzy wierzchowca. Maichaelina zastanawia�a si� chwil�, ss�c doln� warg�, potem przypomnia�a sobie, �e tak robi ma�o sympatyczny Jourgen i przesta�a si� bawi� ustami. - Sayennel - powiedzia�a umy�lnie u�ywaj�c imienia - opowiedz mi o Santa Clausie. Babcia �achn�a si�, ale poza gwa�townym zaczerpni�ciem powietrza nie zdradzi�o jej nic, przynajmniej dla obcego oka. Ale jej wnuczka nie by�a obc�. - To �wi�ty, biskup miasta Myry w tak zwanej Azji Mniejszej. Santa Claus to zniekszta�cone �wi�ty Miko�aj... Podobno �yj�cy w po�owie czwartego wieku naszej ery s�yn�� zawsze ze swej dzia�alno�ci charytatywnej, dobroczynnej i pe�nego po�wi�cenia �ycia. - Zerkn�a na wnuczk� spod oka. - M�wi�o si� o nim, �e jeszcze b�d�c niemowl�ciem w �rody i pi�tki a� do zmierzchu powstrzymywa� si� od matczynej piersi, zapisano gdzie�, �e od razu po urodzeniu potrafi� sta� i tak dalej. A gdy dor�s� i otrzyma� spadek po rodzicach rozdawa� go potrzebuj�cym. Szczeg�lnie popularn� jest opowie�� o tym, �e pewien ojciec trzech c�rek wpad� w ub�stwo i ju� szykowa� si�, by uczyni� z nich... metresy... To znaczy... nierz�dni... Hm... Mam na my�li... - Metresy lub nierz�dnice, wiem, co to jest - powa�nie skin�a g�ow� Maichaelina. - No wi�c - metresy... Swoj� drog� czy matka nie powinna, niewa�ne... - mrukn�a babcia, ale porzuci�a niepewny temat. - W ka�dym razie Miko�aj w tajemnicy podrzuci� przez okno trzy w�ze�ki ze z�otem, na posag dla ka�dej z dziewczyn. - I tak, podobno, zrodzi� si� zwyczaj sekretnego podk�adania prezent�w w odpowiednim, jednym na ca�ym globie dniu. Jad�cy o p� d�ugo�ci za nimi tropiciel zobaczy�, �e starsza z kobiet gwa�townie podrywa g�ow� i przez kilka ko�skich krok�w wpatruje si� w drug� kobiet�, m�odsz�. - No w�a�nie, nazywamy go Santa Clausem, ale tutejszy nie obdarowuje, a sam jest obdarowywany. Od kiedy wiesz, �e w�a�ciwy post�powa�, je�li tak mo�na rzecz, inaczej? - Mmm... - Od! Kie! Dy!? - wyskandowa�a Sayeneel. - Od prawie trzech miesi�cy. Chwil� jecha�y w milczeniu. - Czy istnieje jaki� specjalny pow�d, dla kt�rego ka�esz mi wyg�upia� si� z opowiadaniem apokryfu, kt�ry -za�o�� si� - �wietnie sama znasz? - Chyba tak. Chodzi mi o Javeera!.. Sayennel szarpn�a wodze do ty�u, zaskoczony ogier, kt�remu w k�ciki pyska wpi�y si� p�askie metalowe p�ytki, skr�ci� g�ow� w jedn� stron�, ale wzm�g� si� b�l po przeciwnej, spr�bowa� wi�c z tamt� i te� nie pozby� si� udr�ki. Rycza� i szarpa� g�ow�, wyrostki czuciowe a� furkota�y w powietrzu, chwil� potem dogoni� je tropiciel i bezceremonialnie wyszarpn�� wodze z r�ki znieruchomia�ej Sayennel. Zluzowa� je, gwizdn�� melodyjnie, wsadzi� r�k� pod pysk i grzeba� chwil� w otworze flegmowym, zwierz� parskn�wszy uspokoi�o si�. - Sk�d wiesz o Javeerze? I co wiesz? Maichaelina powstrzyma�a si� od wzruszenia ramionami. Wiedzia�a bardzo niewiele, a chcia�a wiedzie� wi�cej, musia�a wi�c przekona� doros�ych, �e wie tyle, co oni. - Mia�am starszego brata... - b�kn�a. - Po moim drugim Santa Clausie - znikn��. Babcia d�ug� chwil� siedzia�a jeszcze nieruchomo w siodle. - Kochanie, to nie jest miejsce na tego typu rozmow� - wykrztusi�a w ko�cu. - Ale!.. - Widz�c rodz�cy si� sprzeciw wnuczki unios�a r�k�. - Obiecuj� ci, �e dzisiaj wieczorem albo ja sama, albo razem z rodzicami porozmawiamy z tob� i wszystko ci wyja�nimy... To znaczy - opowiemy, co wiemy, bo do wyja�niania jest niewiele. Przy wypowiadaniu ostatniego zdania jej g�os stopniowo cich�, zamiera�, ostatnie s�owo ulecia�o z jej ust jak tchnienie �miertelnie chorego. Wnuczka przez kilka oddech�w zastanawia�a si�, ale nie dr�czy�a wi�cej babki. Chwil� jecha�y st�pa, potem Maichaelina skin�a na tropiciela, zdj�a �uk z ramienia i zacz�a szy� do fruwaj�cych nad g�owami szkowele, raz nawet niemal uda�o jej si� w mgnieniu oka obliczy� wyprzedzenie ptaka i pu�ci�a strza��, na kt�r� musia� si� nadzia�. Ale nie nadzia�. Tu� przed grotem �ar�ocznej strza�y szkowel zadar� dzi�b i ca�e cia�o do g�ry i przez kilka mgnie� oka mkn�� obok przek�uwaj�cej niebo strza�y. - Nie da si� ich ustrzeli� - skwitowa�a z �alem Maichaelina. - Ale wiem, jak mo�na by je �apa�. Trzeba by wystrzeli� sie�! - Ale po co ci one? - Po nic. Po prostu, �eby im udowodni�, �e nie s� takie sprytne - roze�mia�a si� dziewczynka. - Czy ja wiem, czy one s� sprytne? S� przystosowane do tego, co robi� najlepiej - chwytania mszyk�w, os i srebrnic. Poza tym - mo�e s� biedne i nale�y im wsp�czu�: nawet nie mog� wyl�dowa� na ziemi, bo nie wystartowa�yby. - Nie wsp�czuj�! - mrukn�a nagle zupe�nie innym tonem Maichaelina. Babka chcia�a zapyta� dlaczego, ale przestraszy�a j� jedna z mo�liwych odpowiedzi, bardzo realna w kontek�cie wcze�niejszego w�tku rozmowy. Do zamku dojecha�y w milczeniu. Tylko z ty�u gaworzy�a tr�jka s�u��cych - troczy dogonili ich i ju� skubali ptaki. Maichaelina pomy�la�a, �e mo�e to i fajne - jedn� par� r�k kierowa� wierzchowcem, drug� par� wykonywa� jak�� po�yteczn� czynno��. Zapowiada�o si�, �e wiecz�r b�dzie burzliwy. Od powrotu z polowania spotykani w przelocie doro�li przygl�dali si� jej z zainteresowaniem, bez wrogo�ci, cho� nie wykluczy�aby, �e jedna czy dwie osoby maj� do niej o co� pretensje. Nie pojawi�a si� matka, a jej pok�j by� pusty. Ojciec, zapytany o to, czy babcia rozmawia�a z nim o wieczorze, pog�aska� j� po g�owie, a potem nagle przytuli� do siebie i d�ug� chwil� trzyma� mocno obj�t� d�ugimi ramionami. Jego c�rka mog�aby s�dzi�, �e mruga teraz szybko oczami, ale przecie� ojciec s�yn�� w rodzinie i ca�ym zamku z twardo��, nieczu�o�ci i hartu. Maichaelina dopad�a Drew i zacz�a tysi�czny raz wypytywa� o Santa Clausa, ale dziewczyna, cho� wybitnie jak na miejscowe warunki wykszta�cona, kolejny raz wpad�a niemal w stupor, gdy s�ysza�a, �e ma m�wi� o �wi�cie, nazywanym przez w�adc�w Santa Clausem. Nie chcia�a nawet powiedzie�, co sama przygotowywa�a w charakterze prezent�w, ani co przygotowali jej dwaj bracia, ani co - na przyk�ad - kiedykolwiek przygotowa�a nie�yj�ca od dawna babcia. Dary, dary, prezenty... Podarunki, podarki, upominki... Ofiary... Do wieczerzy by�o jeszcze ze dwie godziny, gdy nagle do drzwi kto� zapuka�. Maichaelina podnios�a g�ow� i chwil� zastanawia�a si�. Potem zezwoli�a na wej�cie. Wesz�a matka. Po raz pierwszy tak wyra�nie, �eby nie powiedzie� ostentacyjnie, zastuka�a do drzwi nieletniej c�rki i czeka�a na pozwolenie przekroczenia progu. Lyorie zatrzyma�a si� zaraz za progiem i wpi�a si� spojrzeniem w dziewczynk�. Mia�a ciemne obw�dki wok� oczu, a spojrzenie ich by�o zm�czone i jakby nieostre. - Maitsie... c�reczko... - podesz�a do niej i podobnie jak ojciec przytuli�a dziewczynk� do siebie. Nagle przysz�o jej do g�owy, �e tak naprawd�, to rodzice nie j� przytulaj� do siebie, a sami lgn� do niej. Spr�bowa�a delikatnie odsun�� si�, a mocny chwyt matki potwierdzi�, �e mia�a racj�: przyciska�a do siebie jej szczup�e cia�o, jakby z niego chcia�a czerpa� si�� czy mo�e zdecydowanie. - S�ucham? Lyorie odsun�a si�, a potem poci�gn�a c�rk� i zmusi�a j�, by usiad�a na ��ku, sama przycupn�a obok. - Mam do ciebie pro�b�... Ogromn� pro�b�... Patrzy�a w oczy c�rki, a ta zaczyna�a domy�la� si�, o co matce chodzi. Nie chcia�a jej jednak pomaga� i czeka�a. - Wiesz... Ten dzisiejszy wiecz�r... To nic ci nie da, uwierz mi. Do niczego nie doszli�my, nic nie wykryli�my, nie powsta�a nawet �adna nowa hipoteza. B�dziemy tylko gmerali w ranach, w rozpaczy, w z�o�ci... Naprawd� - lepiej by by�o, gdyby� nie... nie... Matka zaci�a si�, a Maichaelinie zrobi�o si� jej �al. Potrz�sn�a jednak g�ow�. - Nie, mamo. Mam jedena�cie lat. Tu ju� dziewczynki w tym wieku zaczynaj� by� swatane, a ja ci�gle... - Przecie� nie chcesz by� swatana? - Oczywi�cie, to bzdura. Ale nie chc� ju� by� dzieckiem. Do Santa Clausa zosta�y dwa dni. Widzia�a� - na podw�rku Nogli wystawili ju� krat� do zawieszania dar�w! Matka odwr�ci�a spojrzenie i d�ug�, m�cz�co d�ug� chwil� nieruchomo wpatrywa�a si� w pod�og�. Potem skin�a g�ow�, jakby do swoich nieujawnionych s�owem ani nawet d�wi�kiem my�li, i wsta�a. Westchn�wszy g��boko powiedzia�a: - No to czekaj w tym pokoju. Za chwil� zaczyna si� narada, a potem ci� wezwiemy i dowiesz si�... Dowiesz si�... Nie ko�cz�c zdania Lyorie podesz�a do drzwi, otworzy�a je i wysz�a tak szybko, niemal nie zwalniaj�c, �e wygl�da�o to jakby przenikn�a przez drzwi. Maichaelina zosta�a sama. Poczu�a ch��d, zimne ciarki dwoma falami przemkn�y przez jej cia�o. Nagle poczu�a, �e rozp�ta�a co�, czego chyba ju� teraz powstrzyma� si� nie da, a co - gdyby si� zastanowi�a - mo�e powstrzyma� by i chcia�a. Jednocze�nie co� w niej podskakiwa�o i ponagla�o do dzia�ania. Maitsie wsta�a i szybko zmieni�a sukni� na mi�kki, z miejscowej konopielnicy tkany dres. Wymkn�a si� na korytarz i chwil� p�niej by�a ju� na galerii w sali audiencyjnej. Jedna deska skrzypn�a cichutko, dziewczynka zamar�a, ale mimo panuj�cej na dole ponurej ciszy nikt z doros�ych nie zareagowa� na skrzypienie. Kilka krzese� by�o jeszcze wolnych, na stole le�a�y karty pergaminettu, pod �cian� sta�a jedna z czynnych jeszcze stacji. Wy��czona. Bruno sta� z Clemanem i Jourgenem pod oknem i co� im t�umaczy� akcentuj�c poszczeg�lne s�owa czy punkty wypowiedzi przypominaj�cymi wbijanie gwo�dzi ruchami prawej r�ki. Nie by�o jeszcze w sali ani matki, ani Sayennel, i jeszcze kilku os�b. Gdy Maichaelina zacz�a sprawdza� kogo brakuje otworzy�y si� drzwi i wesz�y cztery kobiety. Zanim dosz�y do sto�u drzwi otworzy�y si� raz jeszcze i wesz�a para. Komplet. Bruno wyci�gn�� szyj� i przyjrza� si� dok�adnie zebranym. Skin�� g�ow� do swoich rozm�wc�w, ca�a tr�jka wr�ci�a do sto�u. Bruno nie