3473
Szczegóły |
Tytuł |
3473 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3473 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3473 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3473 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eugeniusz D�bski
Kto si� odwa�y nie obdarowa� Santa Clausa
Obudzi�a si� kilka chwil przed �witem. Ucieszy�a si� - lubi�a zaczyna�
dzie� od przygl�dania si� jak zza G�r Kogucich wstaje s�o�ce. Najpierw ich
grzebienie staj� si� w og�le widoczne w p�mroku, obijaj� czerni� od
ja�niejszego z ka�d� chwil� t�a, maj� poszarpane, z�bate ale w jednej
linii grzbiety, potem wystrzela zza kraw�dzi jeden pojedynczy promie� i
mocno, nawet bole�nie uderza w nierozbudzone jeszcze �renice. A potem ta
smuga �wiat�a omywa klinem fragment doliny Wadobre Louch i jakby wymywa w
zieleni p�l i ��k szlak od g�r do zamku. Maichaelina uwa�a�a, �e ten szlak
to jej droga, tylko jej, no i Santa Clausa, rzecz jasna. Nikt inny go nie
widzia�, pewnie nie zas�ugiwa� na to wspania�e widowisko. Uwa�a�a te�, �e
im cz�ciej widzi t� drog� tym wi�cej ma szans, �eby pewnego dnia odkry�
co� wi�cej; mog�aby kaza� s�u�kom, �eby budzi�y j� wcze�niej, albo nawet
przestawi� budzik, cho� starsi stanowczo zabraniali jakiegokolwiek
"gmerania" w najprostszych nawet urz�dzeniach, ale... No w�a�nie - s�u�ki
pr�dzej czy p�niej donios�yby maman albo papa, a przestawianie czuwaczka
sko�czy�oby si� wezwaniem przed oblicze mistrza Jourgena.
Dolina roz�wietli�a si�, gdzie� wrzasn�� kur, po�piesznie wyrecytowa�
swoje cztery okrzyki. Biedak, pomy�la�a, pewnie zaspa� i teraz nadrabia
op�nienie nie wiedz�c, czy kto� odnotowa� jego zaniedbanie i czy nie
wyl�duje w bulionie.
Przeci�gn�a si� i podesz�a do miednicy z wod�, wyczy�ci�a z�by �wie�o
przyci�tym patyczkiem drzewa camysh, wyp�uka�a usta, ochlapa�a twarz i nie
wycieraj�c podesz�a na wn�ki z ubraniami. Dopiero wtedy na korytarzu
rozleg�y si� po�pieszne kroki Drew, szcz�kn�a klamka i furkn�a tafla
szczelnie przylegaj�cych do o�cie�nicy drzwi.
- Dzie� dobry, panienko. - Drew dygn�a i rzuci�a si� do r�cznika.
Unika�a wzroku Maichaeliny, chwyci�a jej d�onie w swoje i delikatnie
wyciera�a i masowa�a palce swojej pani. - Chyba si� nie sp�ni�am... za
bardzo?
Bi� od niej mocny zapach jakby roztartych, zmia�d�onych zielnych
ro�lin - by�y zdenerwowana.
- Drew, co ��czy ciebie i koguta?
- Panienko?
- Pomy�l, a jak zgadniesz dam ci centimo na ozdoby do santaclausowego
prezentu.
Maichaelina usiad�a na sto�ku i podda�a si� codziennemu ceremonia�owi
czesania. Przypomnia�a sobie, �e sama te� nie bardzo jeszcze wie, jaki
przyszykuje prezent. No, przecie� nie w�asnor�cznie wykonan� laleczk�, ani
rysunki, jak w latach ubieg�ych, nie jest ju� ma�ym dzieckiem - uwa�nie
przygl�da�a si� swojemu cia�u przy ka�dych ablucjach. M�g�by to by� haft,
c� - kiedy akurat do tego Maichaelina nie mia�a zupe�nie daru. A trudno
dawa� w prezencie niezawodnie trafiaj�ce w cel be�ty i strza�y!
- Panienko?..
Oderwa�a si� od rozmy�la�.
- Tak?
- Chodzi ci o to, �e ja si� sp�ni�am i kur te�?
- Cholera, Drew, sk�d wiesz?!
- A to ju� b�dzie musia�a panienka odgadn�� sama. S� pewne wskaz�wki i
trzeba tylko po��czy� wszystko w odpowiedni logiczny ci�g...
W ten spos�b, pomy�la�a Maichaelina, wci�gn�a mnie w lekcj� logiki.
Westchn�a. Trudno. Dzisiaj jeszcze si� pom�cz�, ale do ko�ca tygodnia ju�
b�d� mia�a spok�j.
- Hm... No wi�c tak...
- Babciu?
Wysoka szczup�a Sayennel pochyli�a si�, podnios�a pi�k� i popatrzy�a
na wnuczk�.
- O, witaj, Maitsie. Rzucamy?
Hakiem pos�a�a pi�k� w stron� dziewczynki, ta przyj�a podanie i
rzuci�a do kosza. Prymitywna, nier�wna pi�ka, kt�rej �adna si�a nie by�a w
stanie zmusi� do odskoku od pod�o�a, polecia�a w kierunku tablicy,
uderzy�a w ni� i omin�a obr�cz. Pi�ka uderzy�a w ziemi� i zosta�a na
niej. Tak� pi�k�, a nie da�o si� tu wykona� innej, mo�na by�o co najwy�ej
gra� w blockball.
- Marnie - skwitowa�a Sayennel.
Podnios�a pi�k�, odesz�a na dziesi�� krok�w i przymierzywszy rzuci�a.
Pi�ka trafi�a w obr�cz, podskoczy�a, cmokn�a spleciona z konopi siatka.
Pi�ka plasn�a w ziemi�.
- Masz jaki� problem, wnusiu?
Od stajni dolecia�o g�o�ne przeci�g�e r�enie. Sayennel skin�a w tamt�
stron� g�ow�.
- Przejedziemy si�? Je�li nie my, to te biedne konie zastan� si� na
amen i b�d� mog�y co najwy�ej s�u�y� za rumaki pomnikowe.
Posz�y w kierunku stajen. S�u�ba pierzcha�a na boki widz�c Sayennel;
surowa i ma�o pob�a�liwa starsza pani, zawsze wynajdowa�a jakie� zaj�cie
tym, kt�rzy wpadali jej w oko i nie zajmowali si� w tym momencie niczym
sensownym. Maichaelina drepta�a przy babci. Sayennel co� mrukn�a.
- S�ucham? - szybko odezwa�a si� dziewczynka.
- Nic, m�wi� do siebie, �e tw�j ojciec m�g�by w ko�cu kaza� wybrukowa�
to cholerne podw�rko, ci�gle chodz� w ub�oconych butach, stopy mam
przemoczone i brudne, a o k�pieli nie ma co marzy�...
Dosz�y do stajen. Mocniej zapachnia�o sianem i ko�skim moczem.
Sayennel skin�a palcem w stron� stajni, cho� nikogo nie by�o wida�:
- Hej, nie kryj si�, widz� ci�! Dwa konie, dla Maitsie - Syren�, a dla
mnie kt�rego� z przednich boks�w, kt�ry tam najd�u�ej si� obija?
Zza �ciany wy�oni� si� gamoniowaty parobek.
- Dumen, pani.
- No to go dawaj!
- Sk�d wiedzia�a�, �e tam jest? - zapyta�a dziewczynka, kiedy
pacho�ek, markuj�c cwa�, skierowa� si� do stajni.
Babcia prychn�a z wy�szo�ci�.
- Zawsze tam si� kryj� na m�j widok. Nie maj� ochoty wykonywa�
polece�, ale nie maj� na tyle odwagi, �eby uciec. - Popatrzy�a pod nogi i
widz�c, �e stoi na suchym kawa�ku gruntu mocno tupn�a pozbywaj�c si�
b�ota z but�w. - Za ka�dym razem kt�ry� nie wytrzymuje nerwowo...
- Ty to potrafisz manipulowa� lud�mi! - powiedzia�a zachwycona
Maichaelina.
Babcie zmarszczy�a czo�o.
- To twoja opinia, czy powtarzasz s�owa ojca?
Maichaelina milcza�a nie wiedz�c, co powiedzie�.
- Tylko m�w prawd�! - Sayennel pogrozi�a jej palcem, ale u�miechn�a
si�. - Musisz wiedzie�, �e uwa�am to za komplement, tylko nie wiem, komu
mam by� wdzi�czna.
Maichaelina my�la�a chwil�.
- To jest w�a�nie drugi dow�d na to, �e potrafisz manipulowa� lud�mi -
o�wiadczy�a.
Sayennel podesz�a, pochyli�a si� i uca�owa�a wnuczk� w oba policzki.
- Zaj�cia z logiki praktycznej, widz�, daj� wyniki - roze�mia�a si�, a
Maichaelina do��czy�a do niej. Dwaj potykaj�cy si� zaspani ch�opcy
wyprowadzili konie. Sayennel wskoczy�a sama w siod�o, dziewczynk�
podsadzili stajenni. Wyjecha�y przez bram� i opuszczony most na zewn�trz.
Zamek Bredgone sta� na szczycie jedynego wzg�rza wznosz�cego si� w
korycie d�ugiej doliny Wadobre Louch, zamykaj�c szczelnie dost�p do
r�wniny. Ani ptak, ani kret nie m�g� przedosta� si� obok jego mur�w,
unikn�� wzroku jego wartownik�w. Od d�u�szego czasy czujki monotonnie
meldowa�y: "Spok�j na rubie�ach, spok�j, spok�j...". Barbarzy�cy nie
pr�bowali po kilku krwawych nauczkach przedziera� si� na bezkresne
przestrzenie sytej i obfituj�cej we wszystko r�wniny.
Sayennel skierowa�a ogiera w prawo, soczy�cie zielonym ��giem, lekko,
niemal niezauwa�alnie pod g�r�. Drobna klaczka dziewczynki k�usowa�a
lekko, ogier babci robi� to samo z ponurym wojowniczym wdzi�kiem. S�o�ce
muska�o wszystko i wszystkich ciep�ymi mi�kkimi syc�cymi promieniami.
- Nie mam pomys�u na prezent, a Santa Klaus blisko - powiedzia�a
dziewczynka.
Nic si� nie zmieni�o, babcia k�usowa�a, ale Maichaelinie wyda�o si�,
�e zesztywnia�a w siodle.
- Ju� nie jestem dzieckiem - brn�a wnuczka. Babcia odwr�ci�a si� do
niej i komicznie poruszaj�c brwiami oszacowa�a jej sylwetk�. - Pod pachami
rosn� mi w�osy! - krzykn�a Maichaelina.
- Brawo. Gratuluj�.
Kpi sobie ze mnie - pomy�la�a dziewczynka. - No bo si� sama podk�adam.
- A w�a�nie - wa�niejsze s� w�osy pod pachami czy �onowe?
Teraz Sayennel ju� nie udawa�a - popatrzy�a na wnuczk� szeroko
otwartymi oczami. Zastanawia�a si� chwil�.
- Nie ma wa�niejszych czy mnie mniej wa�nych. Za kilka lat... -
u�miechn�a si� nagle - ... ka�dy z nich b�dzie wielbiony... - spowa�nia�a
u�wiadomiwszy sobie z kim rozmawia. - No... niewa�ne... Jak powiedzia�am -
nie ma jakiej� hierarchii wa�no�ci w�os�w. Chyba �e dla �ysych m�czyzn.
Swoj� drog� Lourie mog�aby porozmawia� z c�rk� na temat w�os�w
�onowych i �ona w og�le - pomy�la�a.
- No dobrze, ale co z prezentem? Robi�am laleczki, robi�am jakie�
pokraczne kubki, pr�bowa�am haftu, ale ju� si� wi�cej nie b�d� wyg�upia�a.
Komu mog� si� spodoba� te koszmarki?
Babcia spowa�nia�a, ale szuka�a mo�liwo�ci odsuni�cia przynajmniej na
kr�tko odpowiedzi. Tr�ci�a bok ogiera pi�t�, uderzy�a drugi raz, gdy nie
wykona� od razu polecenia. Zagalopowa�a. Maichaelina pogna�a za ni�,
dogoni�a, wyprzedzi�a i nabieraj�c p�du pomkn�a przed siebie. Oczywi�cie,
gdy tylko przesta�a si� rozp�dza�, Dumen zacz�� j� dogania�, ale by� to
du�y ko� i musia� mie� troch� czasu na to by i wej�� w rytm i pokona�
bezw�ad w�asnego mocnego i ci�kiego cia�a. Po kwadransie ostrego galopu
zatrzyma�y si� na �agodnym wzniesieniu, pierwszym od zamku.
- Ale widok!.. - szepn�a Sayennel. - Ju� cho�by dlatego warto by�o tu
si� zlokaliz... - przypomnia�a sobie o wnuczce. - To co m�wi�a� o
prezencie?
- No w�a�nie! Nie mam pomys�u na prezent. Powinien by� wa�ny, prawda
babciu?
Zapytana unios�a ramiona i jakby wtuli�a w nie g�ow�. Na jej twarzy
pojawi� si� cie�, babcia najwyra�niej marz�a, cho� chwil� wcze�niej
rozkoszowa�a si� ciep�ym p�nojesiennym dniem. Jej kszta�tny szlachetny
nos nagle wyda� si� ostry i nawet nieco haczykowaty, orli. Zaskoczona
Maichaelina milcza�a, �a�owa�a, �e zacz�a t� rozmow�, mog�a poradzi� si�
matki, ojca, Drew w ko�cu. Nie przysz�o jej nic innego do g�owy jak
poci�gn��
za praw� wodz� i niemal jednocze�nie powiedzie�:
- No-o-o... Co jest, ma�a? Co?
Zaskoczona Syrena najpierw okr�ci�a si� doko�a swojej osi, potem
popatrzy�a z wyrzutem na amazonk�, kt�ra przy jej pomocy walczy�a ze
zmieszaniem.
- Nie wiadomo, co jest wa�ne - powiedzia�a nagle babcia, w og�le nie
zauwa�aj�c manewr�w wnuczki i wierzchowca. - Wszyscy uwa�amy, �e im
bogatszy prezent tym lepiej, ale raczej nale�a�oby powiedzie� - im
bardziej trafiony, tym lepiej. Czasem bardzo bogate dary s�... -
prze�kn�a �lin� -...s� negowane...
Maichaelina nagle szarpn�a g�ow�.
- A-a... Babciu - nikt nie pomy�la�, �eby podzieli� prezenty na dobre
i niedobre?
Sayennel pokiwa�a g�ow�.
- Jeste� bystra, dziewczynko. Bardzo bystra - pu�ci�a do niej oko. -
Oczywi�cie, �e kto� ju� na to wpad�, prze�yli�my kilka pr�b
skatalogizowania, gdy wr�cimy mo�esz sprawdzi� w localu. Ale nie uda�o si�
wykry� �adnej prawid�owo�ci. Te same dary, kt�re uznano za trafione w
nast�pnym roku mog� zawie��.
- Mo�e... Przepraszam, przerwa�am ci.
- Nie, ju� chyba ko�czy�am. Co chcia�a� powiedzie�?
- Mo�e na przyk�ad czterokrotne u�ycie...
- Rozumujesz prawid�owo, ale przed tob� kto� ju� tak rozumowa� -
pokr�ci�a g�ow� babcia. - To ju� sprawdzili�my. Nie ma �adnego zwi�zku z
cz�stotliwo�ci� zastosowania tego czy innego daru. Po prostu - to dzieje
si� w jakim� nieznanym nam rytmie. - Potrz�sn�a g�ow�. - Mia�a� racj�, �e
mi o tym przypomnia�a�. Najwy�szy czas. - Okr�ci�a wierzchowca na tylnych
nogach. - Ale dzi� dajmy ju� sobie spok�j.
Skierowa�a Dumena grzbietem wzg�rza na po�udnie. Wnuczka dogoni�a j�
po kilku krokach.
- Pojed�my do Zurgeba na staw - zaproponowa�a. - Mo�e na�apa� rak�w,
mo�na by podczas dzisiejszej kolacji... - pos�a�a babci spiskowy u�miech.
- Co, mianowicie?
- A nie zdradzisz mnie? - Sayennel pokr�ci�a g�ow� i w ge�cie
przysi�gi unios�a do g�ry wskazuj�cy palec. - Zurgeb powiedzia� mi jak
mog� zrobi� kogo� w capa przy pomocy rak�w. - Podskoczy�a podniecona w
siodle. - Trzeba jednego czy dwa schowa�... - referowa�a z przej�ciem -...
Potem, kiedy na st� b�d� podawane te ugotowane nale�y szybko dwa od�o�one
pola� okowit�, one wtedy czerwieniej� i przestaj� si� rusza�. Dok�adamy te
dwa do nie�ywych, a potem mo�na albo czeka� a� kto� chwyci takiego...
- Maitsie! - sykn�a babcia. - To okrutne!..
- To tylko wariant - Dziewczynka zatrzepota�a r�kami. - Ale lepszy
jest inny. Trzeba tak skierowa� rozmow�, �eby wysz�o, �e mo�esz o�ywi�
co�, na przyk�ad ugotowanego raka. Gdy zawrzesz zak�ad trzeba wzi�� tego,
co wiesz, gdzie on na talerzu le�y, i w�o�y� do wody. Odzyska wigor i
zdolno�� poruszania. - Klasn�a w d�onie. - Zurgeb m�wi� mi, �e wygra�
dzi�ki tej sztuczce kilka chyba beczek wina!
- A ty ile zamierzasz wygra�?
Maichaelina zamar�a z otwartymi w u�miechu ustami. Potem parskn�a
jeszcze raz.
- Jak najwi�cej, babciu. Za�o�� w�asn� piwniczk�, za kilkana�cie lat -
b�dzie jak ula�.
- B�dzie w sam raz - odruchowo poprawi�a Sayennel. - M�wi si� pasuje
jak ula�.
Przyjrza�a si� wnuczce, mru�y�a przy tym oczy, jakby szacowa�a j� czy
ocenia�a. A mo�e zastanawia�a si� nad jej s�owami, planami, przekonaniem o
swojej racji.
- No to jed�my do tego cwanego Zurgeba - powiedzia�a, cho� my�la�a o
czym� innym i chyba o co� chcia�a zapyta�.
Maichaelina postanowi�a nie m�czy� na razie babci. Sayennel potrafi�a
by� nieprzyjemna, gdy bywa�a rozz�oszczona.
Wieczerza przebiega�a standardowo. Pary, sta�e i czasowotrwa�e
siedzia�y obok siebie; uk�ad par i poszczeg�lnych os�b zale�a� od tego,
kto z kim chcia� rozmawia� podczas sutej kolacji. Maichaelina czyta�a
gdzie�, a mo�e opowiedzia�a jej to kt�ra� z nianiek, �e kiedy� panowie
siedzieli po jednej stronie sto�u, kobiety po drugiej, d�ugimi obrusami
zas�aniano si� niemal po szyj�, a wszystko po to, by doro�li m�czy�ni
mogli, opiwszy si� piwa, nie opuszczaj�c mi�ego grona ul�y� udr�czonym
p�cherzom. Po to wszak wieki temu ustawiono tam kamienn� rynn�, kt�r�
p�yn�a podczas uczt woda. Potem nasta�y rz�dy Carllinei, a ta
o�wiadczy�a, �e kobiety zawsze czu�y si� postponowane i zniewa�ane takim
ich traktowaniem. Zwyczaj zarzucono.
Nad powierzchni� blatu panowa� gwar. Trzy tuziny doros�ych i garstka
dzieci posila�y si� pracowicie; tylko w przerwach mi�dzy k�sami rzucano do
siebie jakie� uwagi, ale tego wystarczy�o, by pod wysokim sklepieniem sali
obudzi�o si� dudni�ce echo, kt�remu nie mog�y zaszkodzi� umy�lnie w tym
celu rozwieszone sztandary, wst�gi i szarfy.
-... pozysk drewna...
- Suszarni� trzeba powi�kszy�, koniecznie!..
- Rozdar� sze�� kotnych owiec, jednego probiera i - cholera - tryka!
Musimy wyko�czy� t� watah�...
- Co to jest probier?
- To, co my�lisz, skarbie - wykastrowany tryk, co to by chcia�, a nie
mo�e, tylko wskazuje owce, kt�re...
- Hej?! Gdzie to wino?
- Ale ju� zebrane! Oczywi�cie, �e tak!
- Zabierz t� lalk�, zaraz jej sukienka zmieni si� w t�ust� �cierk�!
Maichaelina zjad�a dwa nale�niki i popi�a zimnym i s�odkim koktajlem.
Przecedzi�a przez z�by jakie� ma�e pestki, potem zacz�a po jednej
roz�upywa� z�bami i wyjada� malutkie ziarna. Staraj�c si� nie zwraca� na
siebie uwagi ws�uchiwa�a si� w rozmowy doros�ych, usi�uj�c zlokalizowa� te
miejsca, gdzie toczy�y si� najciekawsze, ale dzisiaj wsz�dzie by�o to samo
- �niwa, zbiory, zapasy, spi�arnie, suszenie, w�dzenie, marynaty, sosy,
zapasy, zapasy, zapasy... Przez chwil� by�o ciekawiej, kiedy Obsaede
za��da� zwi�kszenia liczebno�ci oddzia��w patrolowych, ale do�� szybko
przyznano mu racj� i mog�ce wywo�a� dyskusj� ��danie zosta�o zaspokojone.
A potem Maichaelina, kt�ra ju� zamierza�a odej�� od sto�u i przy��czy�
do siedz�cych na stosie sk�r w k�cie m�odszych od siebie dziewczynek,
przechwyci�a nadawcze spojrzenie babki. Szybko skalkulowa�a - i�� do
dzieci i udawa�, �e �wietnie si� bawi laleczkami i powozikami, i modli�
si�, by nikt ich nie zauwa�y� i nie wzi�� serio, czy wykona� manewr
wyprzedzaj�cy, to znaczy odej�� ostentacyjnie, a potem szybko wr�ci� na
galeri�. Ten drugi manewr wykona�a ju� z powodzeniem kilka razy, ale
obawia�a si�, �e jej spolegliwo�� mo�e wzbudzi� kiedy� podejrzenia. Z
kolei babcia by�a za sprytna, �eby po prostu wyrzuci� dzieci, prowokuj�c
je do pr�b pods�uchiwania i podgl�dania. Jak wi�c post�pi� dzisiaj?..
Wsta�a i u�miechn�a si� do matki.
- Id� spa� - zmarszczy�a nos, a potem u�miechn�a si�. - Pa.
Wykona�a og�lny dyg i oddali�a si�. W swoim pokoju zdj�a sukienk� i
w�o�y�a mi�kki ciemny dres. Przy okazji wieszania sukni w szafie
zobaczy�a, �e kto� ze s�u�by przyni�s� naprawion� klawiatur� locala; ro�ek
rozbity, gdy papuga str�ci�a j� ze sto�u, zosta� przez kt�rego� z
zamkowych zbrojmistrz�w zast�piony wyrze�bionym kawa�kiem ko�ci legenta.
Trzecia ju� taka wstawka. Jeszcze troch� i stanie si� to, co - wed�ug s��w
Daena - sta� si� musi: to, co ocala�o i jeszcze dzia�a b�d� musieli
wk�ada� w obudowy z "miejscowych substytut�w". Rzuci�a si� na ��ko i
przeturla�a si� po nim kilka razy, ju� wygl�da�o na u�ywane. Odczeka�a
jeszcze chwil�, a potem wymkn�a si� na korytarz. Czujna jak ��kowy �wisun
dotar�a do drzwi na galeryjk� w sali audiencyjnej. To by� najtrudniejszy
manewr. Drzwi jaki� idiota umie�ci� tak, �e by�y widoczne niemal z ka�dego
miejsca w sali, otwieranie ich by�o ryzykowne, ale potem ju� powinno by�
lepiej - gdy si� po�o�y�o na deskach i przysun�o twarz do g�stego
szpaleru tralek wida� by�o niemal wszystko i wszystkich, a s�ycha�
naprawd� najs�abszy szmer i chyba nawet my�li.
Uda�o si�. Wyci�gn�a si� na pod�odze, ciep�o z komina ogrza�o ju�
deski, by�o mi�o i sucho. Doro�li sko�czyli posi�ek. Kobiety sprz�ta�y
naczynia, serwanci dolewali wina i piwa do kielich�w. Po kilku pokazowych
ch�ostach s�u�ba nauczy�a si�, �e nie wolno odnosz�c talerze, p�misy i
misy rzuca� si� jeszcze na oczach pa�stwa na resztki, robili to teraz na
korytarzu, ale z du�� ostro�no�ci�, �eby nie wpa�� w oko w�adcom. Takie
miejscowe przyzwyczajenie, bo przecie� nie potrzeba - nikt nie g�odowa� w
Bredgone. Kilka kobiet przesiad�o si� i przechylaj�c przez st� szepta�o
do siebie. Kt�ry� z m�czyzn zarechota� i odsun�� si� od sto�u, jakby za
ma�o mu by�o miejsca do �miechu. Nogi fotela nieprzyjemnie zgrzytn�y na
kamieniach posadzki.
Sayennel nagle wsta�a i cisn�wszy na obrus serwet�, kt�r� otar�a sobie
wcze�niej usta, podesz�a do szczytu sto�u i zdecydowanie usiad�a w
najwy�szym fotelu daj�c jednoznacznie do zrozumienia, �e ma co� wa�nego do
przekazania. Najbli�ej siedz�cy zwr�cili do niej twarze, umilkli, cisza
fal� przesuwa�a si� na ty�y sto�u, zagarni�j�c coraz to nowe osoby, a� tam
Gala tr�ci�a roztrajkotan� Poolk�, i wtedy naprawd� w�r�d doros�ych
zapanowa�a cisza. Babcia chwil� b�bni�a palcami w st�.
- Ode�lijcie dzieci - poleci�a.
Nie bawi�a si� w �adne wst�py, zapowiedzi, wyja�nienia. Mia�a co� do
przekazania i chcia�a to przekaza�. Dwie kobiety zerwa�y si� i ruszy�y -
jedna do drzwi by przywo�a� s�u�b�, druga do grupki dzieci w k�cie,
ostatniej i jedynej ju� ostoi ha�asu i �miechu w sali. Trzy minuty p�niej
w sali nie pozosta� nikt m�odszy od Kaytayena, a ten mia� dziewi�tna�cie
lat.
- Podobnie jak wy i ja udawa�am, �e nie pami�tam o up�ywie czasu -
powiedzia�a babcia. - Ale dzisiaj przypomnia�a mi o tym moja wnuczka, ona
si� tym przejmuje, i s�usznie, rzecz jasna. Mamy ju� po�ow� listopada... -
Postuka�a znacz�co palcem w st�. - Nied�ugo Santa Claus, a my udajemy, �e
nic si� nie dzieje. Jak powiedzia�am - dzisiaj zwr�ci�a mi... po�rednio
oczywi�cie, na to uwag� Maichaelina. Zapomnieli�my o niej. My si� nie
liczymy, ma�e dzieci - nie rozumiej�, ale co z ni�?
- Jest jeszcze Grego - odezwa�a si� po chwili ciszy Poolka.
- W�a�nie, tych dwoje jest w tym najmniej przyjemnym okresie - ju� nie
dzieci, a jeszcze nie m�odzie�...
Maichaelina poczu�a, �e pal� j� ze z�o�ci uszy. "Jeszcze nie
m�odzie�?!" Och, jak chcia�a wsta� i otrzepawszy niedbale sp�dnic� odej��
z dumnie podniesion� g�ow�... Zaraz, jak� sp�dnic�?
W kompletnej ciszy na dole rozleg�y si� dwa ciche trza�ni�cia
p�on�cych polan w kominie. Jeszcze raz zgrzytn�a noga krzes�a, wszyscy
poruszyli si�, kto� mrukn�� "przepraszam".
- Z ciszy s�dz�c wszyscy od ubieg�ego roku �yli�my identycznie -
odrzuciwszy my�l o tym dniu. - Sayennel odetchn�a g��boko. - Przez ten
rok nie uda�o si�, jak s�dz�, nikomu niczego rozs�dnego wymy�li�, dlatego
za�o�yli�my na twarze maski z u�miechami.
- To zwyczajny fatalizm - mrukn�� siedz�cy na trzecim od Sayennel
miejscu ojciec Maichaeliny, Bruno. - Jak nie mo�na nic zrobi�, mo�na
jeszcze si� z tym pogodzi�.
Jego s�owa jakby u�wiadomi�y zebranym, �e nie tylko Sayennel mo�e
przemawia�, kilka os�b poruszy�o si�, rozleg�y si� pochrz�kiwania, po
kt�rych na pewno mia�y i�� s�owa.
- Nie masz racji - wyprzedzi� wszystkich Nataniel Sano. - Musimy
przyzna� si�, �e nie uprawiamy nawet fatalizmu. Gdyby�my wiedzieli, �e nie
mo�emy nic zrobi�, to ju� by�my co� wiedzieli, a tymczasem my nie wiemy
nic, a to jest po prostu niewiedza, a nie postawa!
- Nie bawmy si� w erystyczny turniej! - Babcia plasn�a d�oni� o st�.
- Ci, co chc� si� pokaja� prosz� o powstrzymanie si�. Nie po to si�
odzywa�am, �eby teraz wszyscy na wyprz�dki zacz�li si� biczowa�...
- Tylko po co? - krzykn�a jaka� kobieta.
Maichaelina nie zauwa�y�a kto to by�, odnotowa�a tylko, �e w g�osie
krzycz�cej s�ycha� by�o z�o��. I p�acz, i strach.
- ... tylko �eby�my co� postanowili - spokojnie kontynuowa�a babcia.
Do �smego grudnia mamy... dwadzie�cia pi�� dni.
- Jeste� �mieszna! - krzykn�a ta sama kobieta i tym razem Maichaelina
zobaczy�a kto to, Valeritte wyci�gn�a w stron� Sayennel r�k�. Nawet z tej
odleg�o�ci wida� by�o, �e i palec i ca�a r�ka dr��. - Przez siedemdziesi�t
lat nic si� nie da�o zrobi�, a ty chcesz, �eby�my CO� zrobili w ci�gu
trzech tygodni!?
- Przede wszystkim chc�, �eby�my nie zachowywali si� jak stado
obdarzonych szcz�tkowym rozumem baran�w, co to przez ca�y sezon spokojnie
si� pasie, udaj�c, �e nie wie, po co przybiera na wadze i obrasta we�n�, a
potem, ju� przed bram� rze�ni, nagle zaczyna kombinowa� - dobitnie
akcentuj�c s�owa o�wiadczy�a babcia.
Zmierzy�a wzrokiem zebranych, a potem przenios�a wzrok do g�ry, jakby
w faluj�cych lekko chor�gwiach szuka�a pomys�u. Maichaelina szybko
zamkn�a oczy, kt�rych blask m�g� j� zdradzi� i wolniutko, na wszelki
wypadek bardzo-bardzo wolno i ostro�nie, odsun�a si� od szczeliny. Babcia
jest taka chytra - pomy�la�a - �e nawet gdyby mnie zauwa�y�a nie da�aby po
sobie tego pozna�, tylko niedbale przywo�a�aby s�u�b�, potem rozp�ta�a
dyskusj�, potem wysz�a z sali i po chwili poczu�abym jej szpony na swoich
stopach!
Przebieg� j� dreszcz, gdy plastycznie wyobrazi�a sobie zaci�ni�te na
kostkach mocne twarde palce babci. Nawet popatrzy�a w stron� drzwi, ale
by�y, oczywi�cie, zamkni�te.
- A co mamy robi�? B�dziemy wdzi�czni, sama rozumiesz, za ka�d�
wskaz�wk�?
W g�osie Bruna nie by�o ironii, tylko zm�czenie, brakowa�o w nim
nadziei, jakby ca�� ju� straci�.
- Nie bardzo wiem, mia�am tylko kilka godzin, mi�dzy spacerem a
wieczerz�. - Sayennel potrz�sn�a g�ow�, potem u�o�y�a d�onie na
policzkach i ko�cami palc�w mocno przetar�a oczy. - Zd��y�am tylko
przypomnie� sobie i u�wiadomi� niestosowno�� naszego zachowania.
Zaleg�a cisza. Kto� westchn��, kto� inny u�y� zapomnianego no�a jak
pa�eczki perkusyjnej, kt�ra� kobieta wysi�ka�a si� w chusteczk�. Babcia
odchyli�a si� w prawo i d�ugo wpatrywa�a si� lewy szereg siedz�cych ludzi,
potem powt�rzy�a to samo z prawym szeregiem. Tylko niekt�rzy odwa�yli si�,
czy mieli ochot� popatrze� jej w oczy, wi�kszo�� wpatrywa�a si� w
poplamiony gdzieniegdzie obrus. Niemal wszyscy turlali po stole jakie�
okruszki czy kawa�ki owoc�w.
- Proponuj� przyj��, �e jeste�my w stanie wyj�tkowym - powiedzia�
nagle Bruno odsuwaj�c si� od sto�u i wal�c plecami o wysokie oparcie swego
fotela.
- Co?
- Ale�...
- Tylko po co?
- Nie-e-e, no...
- Ile� to lat...
- Dlaczego nie?
- Kochani! - babcia zastuka�a palcami w blat sto�u. Potem, widz�c, �e
nie zag�usza gwaru, chwyci�a ci�ki puchar siedz�cego po jej prawej r�ce
Tera i wychlusn�wszy zawarto�� na pod�og� mocno hukn�a nim kilka razy w
st�. W ko�cu zapanowa�a nad ha�asem. - Kochani... Zastan�wcie si� - to
nie jest �adne ograniczenie swob�d, jak rozumiem - zerkn�a na Bruna, a
ten pokiwa� g�ow�. Maichaelina domy�li�a si�, �e ta dw�jka ju� przed
kolacj� dogada�a si�. - Nie chodzi o to, by zawiesi� nasze prawa, tylko...
- odwr�ci�a si� do Bruna. - Powiedz sam, zreszt�.
- Po prostu - proponuj�, by�my od�o�yli wszystkie obowi�zki poza tymi
podstawowymi - mam na my�li obron�, zapasy zimowe, wysy�k� danin i pob�r
podatk�w, i zaj�li si� Santa Clausem.
- Nie wydaje ci si�, �e ju� to przerabiali�my?
- Tak. Przerabiali�my - zgodzi� si� szybko Bruno. - Tylko, o ile
pami�tam, zawsze by�o tak - to ju� przerabiali�my, wi�c do tego nie
wracamy, szukajmy gdzie indziej. Poza tym - raczej nie my przerabiali�my,
tylko nasi przodkowie. A ja proponuj� powr�t do pierwszych okruch�w
wiedzy. Proponuj� przemi�dli� wszystko od pocz�tku, przyjrze� si� ka�demu
zapisowi, przetrzepa� dok�adnie archiwa, uruchomi� kilka research�w...
- My�lisz, �e te nasze ledwo ju� zipi�ce stanowiska locali to
wytrzymaj�? - zapyta� kto�.
Bruno zacisn�� wargi i wysun�wszy lew� r�k� z r�kawa podrapa� si� po
ow�osionej sk�rze, robi� to tylko wtedy kiedy by� bardzo, ale to bardzo
zatroskany.
- No to w diab�y z nimi! - rzuci� w ko�cu. - I tak g�wno nam pomagaj�.
- A dzieci? - krzykn�a Poolka. - Wykszta�cenie?
Bruno machn�� r�k�.
- Sami mo�emy je uczy�. Nie robili�my tego, bo wygodniej by�o pos�u�y�
si� stanowiskami. Mo�emy wykszta�ci� wi�cej pedagog�w z miejscowych... Ale
nie o tym m�wimy. To sprawy na potem. Teraz - powinni�my zaj�� si� S-C.
Serio i z ca�ych si�. Od dzi� nawet.
Teraz dopiero zrobi�o si� prawdziwie cicho. Nawet ogie� w kominie nie
odwa�y� si� hucze� czy �upa� k�ody. Zebrani wymieniali spojrzenia i
milczeli.
- Zr�bmy tak - odezwa� si� Bruno. - Wybierzmy koordynatora... Nie, nie
mnie! - podni�s� r�k�, widz�c, �e siedz�cy naprzeciwko Ter wskazuje go
palcem. - Nie dlatego, �e nie chc�, tylko uwa�am, �e Jourgen ma najwi�ksz�
wiedz� o S-C, wi�c jemu b�dzie �atwiej sensownie rozdzieli� zadania...
Wychyli� si�, �eby popatrze� w lewo, na niewysokiego m�czyzn� w
bia�ej koszuli i bezr�kawniku. Ten wysun�� do przodu g�rn� warg�, cofn�� ,
wysun��.
- Jourgen? - zwr�ci� si� do niego Bruno. - Zgadzasz si�?
- Ja... Nie wiem, czy to ma sens...
- Nikt nie wie. Ale na pewno nie ma sensu chowanie g�owy w piasek.
Przejrzysz zasoby, podzielisz zadania. Pami�taj, �e nie b�dziesz prosi� o
pomoc, je�li przeg�osujemy stan wyj�tkowy - nikt nie b�dzie m�g� ci
odm�wi�.
Nagabni�ty wci�gn�� w ko�cu warg� i nie wysuwa� jej wi�cej do przodu.
Potem w�o�y� do ucha ma�y palec i energicznie nim potrz�sn��. U�miechn��
si� nie�mia�o.
- Je�li tak... Zgoda.
- W takim razie... - Bruno wsta� i w�o�y� za pas kciuki. - Stawiam
formalnie wniosek o wprowadzenie stanu wyj�tkowego, wed�ug paragrafu 6
ust�p 2. Do jutra szefowie poszczeg�lnych sektor�w maj� przygotowa�
sprawozdania o stanie prac w podleg�ych strefach, i jakie z nich mo�na bez
szkody od�o�y� na drug� dekad� grudnia. Natomiast Jourgen opracuje
maksymalnie szczeg�owy plan podzia�u zaj��. Wszystkich, i szef�w temat�w,
i Jourgena prosz� o wywa�one informacje, kompromisy, gdzie si� da, ale z
priorytetem w temacie S-C. G�osujemy! Kto - za?
Podnios�y si� r�ce.
- Przeciw?
Podnios�a si� jedna r�ka - Cleman.
- Kto si� wstrzyma�?
Unios�y si� trzy r�ce. Bruno plasn�� d�oni� w st�.
- W takim razie stan wyj�tkowy sta� si� faktem. Przypominam, �e
obowi�zuje wszystkich, niezale�nie od postawy podczas g�osowania. -
Zmierzy� obecnych wzrokiem. - Co� jeszcze?
Kilka os�b pokr�ci�o g�owami, pozostali milczeli. Jedna z kobiet
nerwowo chwyci�a swego towarzysza za �okie� i przylgn�a do niego.
Maichaelina zrozumia�a, �e najrozs�dniej i najbezpieczniej b�dzie wycofa�
si� teraz z kryj�wki. Zrozumia�a te�, �e to ona sprowokowa�a wyst�pienie
babci, i �e - w�a�ciwie - �ci�gn�a na siebie co� w rodzaju k�opot�w. Na
pewno b�d� si� jej teraz bacznie przygl�da�. Postanowi�a, �e nie da powodu
do triumfu tym, co b�d� go �akn�li. Kimkolwiek s�, i czegokolwiek pragn�.
Sp�dzi�a niemal ca�y ranek na parapecie wysokiego strzelistego okna w
jednej z obronnych wie�, ale op�aci�o si� - Sayennel w ko�cu wysz�a na
podw�rze i rozejrzawszy si� czy nikt jej nie widzi chwyci�a pi�k�.
Dziewczynka zrozumia�a, �e ma niewiele czasu, bo babcia rzuci kilka razy i
ucieknie, by nie by� oskar�on� o obijanie si� w czasie gdy wszyscy haruj�
w wyniku rozp�tanej przez ni� sam� burzy.
Maichaelina zeskoczy�a z parapetu i pochylaj�c si�, by nie wida� jej
by�o w prze�witach mi�dzy krenela�ami pobieg�a do schod�w. W po�owie ich
d�ugo�ci krzykn�a do Sayennel, obawiaj�c si�, �e ta j� zobaczy i
ucieknie:
- Babciu, poczekaj!
Zdyszana dopad�a kobiety i stan�a przed ni�.
- Nie pojecha�yby�my na polowanie? Kaczkodany miotaj� si� a� z mojego
pokoju s�ycha� - zaproponowa�a.
Nie spuszczaj�c z niej spojrzenia Sayennel odwr�ci�a g�ow�, jakby
chcia�a pokr�ci� ni� odmownie, ale po pierwszym ruchu rozmy�li�a si�.
Patrzy�a w oczy wnuczce, potem zacisn�a wargi i nagle, niemal na o�lep,
wykona�a rzut. Maichaelina nie patrz�c, po cmokni�ciu siatki wiedzia�a, �e
pi�ka nie musn�wszy nawet obr�czy wpad�a do kosza.
- Masz racj�. Pojedziemy na polowanko! Niech si� w�ciekaj�!..
Nie wyja�niaj�c kogo ma na my�li chwyci�a wnuczk� za r�k� i mocno
opl�t�szy jej palce swoimi szczup�ymi, d�ugimi i ch�odnymi poci�gn�a do
stajni. Po drodze uda�o si� jej pogoni� do roboty kilku gamoni, na tyle
rozleniwionych, �e nawet nie zauwa�yli jej nadej�cia.
Opu�ci�y zamek w towarzystwie tropiciela i dw�ch troczych. W milczeniu
k�usowa�y przez ��gi, potem niski m�ody las, wyrastaj�cy na popio�ach po
wielkim po�arze. Tylko z rzadka stercz�ce w niebo czarne kikuty opalonych
drzew przypomina�y jeszcze o po�odze. Hojna natura pokry�a pogorzelisko
grub� warstw� bladej miejscowej zieleni. Czasem z furkotem ulatywa�y w
powietrze ci�kie, niezgrabne kokoszyce, tylko dlatego jeszcze nie wybite,
�e niesmaczne, �ykowate i opakowane w grub� sk�r� i warstw� �ylastego
t�uszczu. Tropiciel nie zwraca� zupe�nie na nie uwagi i k�usowa� gdzie�
przed siebie. Niewielkie i szybkie szkowele przemyka�y ponad g�owami,
�wiadome, �e ma�e cia�a i du�a pr�dko�� uniemo�liwiaj� trafienie ich.
Potem lasek si� sko�czy�, a tropiciel bez s�owa wskaza� grzbiet wzg�rza.
Przemkn�y przez wspinaj�cy si� w g�r� stary szpilkowy gaj, przed szczytem
zeskoczy�y z siode� i trzymaj�c w r�kach �uki wysz�y na grzbiet. Po
drugiej stronie parowu roz�o�y�o si� stado kaczkodan�w, p�askich jak
��wie nielot�w. Babcia d�ugo wpatrywa�a si� w stado.
- Jaki maj� uk�ad? - zapyta�a.
Nie potrafi�a przepu�ci� okazji, �eby nie nauczy� czego� wnuczki.
- To nie jest stada uk�ad godowy - powiedzia�a szeptem Maichaelina.
Podczas god�w kaczkodany by�y chronione, bo wtedy mo�na by�o wej�� mi�dzy
stado i wyjmowa� co lepsze sztuki. Tyle �e wszystkie �mierdzia�y. Chuci�,
jak mawia� ojciec. - To nie jest te� uk�ad... - Przyjrza�a si� jeszcze raz
jak rozsiad�y si� kaczkodany na stoku - ani szeregami: samce-samice, ani
parami, ani otaczaj�c gniazda czy m�ode. - To nie jest te� uk�ad
agresywny... Och, po prostu trawi�!
- Ci-i-i!... - Sayennel chwyci�a wnuczk� za rami� i zmusi�a j� do
pochylenia si�. - Sp�osz� si� i nie b�dziemy mog�y wybra�.
Ostro�nie wyjrza�a, kaczkodany wylegiwa�y si� nadal. Olbrzymie p�askie
cia�a o wadze do siedemdziesi�ciu kilogram�w w zwartej grupie tworzy�y
pofa�dowany gruby dywan. Co jaki� czas kt�ry� z ptak�w wysuwa� g�ow� spod
szcz�tkowego skrzyd�a i ziewa� prezentuj�c pterodaktyle z�biska. Mo�e
nawet nie ziewa� tylko odstrasza� potencjalnych napastnik�w.
- Zaczn� od drugiego rz�du od g�ry - szepn�a babcia. - Strzelam do
drugiego z lewej, potem do pi�tego. Tobie proponuj� te z dolnego rz�du, s�
tam trzy �wietne sztuki, powinna� si� uwin�� z nimi lepiej ni� ja.
Mrugn�a do dziewczynki i wyj�a z ko�czanu cztery strza�y.
Maichaelina odsun�a si� od Sayennel i przygotowa�a swoje strza�y. Potem
zerkn�a w bok.
- Raz, dwa... i trzy!
Sekund� p�niej dwie strza�y pomkn�y w stron� stada. Obie wbi�y si�
tam, gdzie mia�y si� wbi�. P� sekundy p�niej nast�pna strza�a
Maichaeliny przebi�a kark drugiego kaczkodana. Potem trafi�a babcia, a
zaraz po niej jeszcze raz wnuczka. Stado niemrawo, nie bardzo wiedz�c, co
si� dzieje, trzepota�o kikutami skrzyde�, kiwaj�c si� na kr�tkich nogach
rozpe�za�o na boki. Babcia cmokn�a z aprobat�, Maichaelina u�miechn�a
si� szeroko.
- Jeste� re-we-la-cyj-na! - powiedzia�a Sayennel, podesz�a i
przytuli�a do siebie wnuczk�. - Na pi�ciu strza�ach mia�aby� o dwie wi�cej
ni� ja.
Si�gam ju� jej do p�pka - pomy�la�a dziewczynka pami�taj�c, �e jeszcze
nie tak dawno mog�a co najwy�ej obj�� udo babci.
- Ile strza� utrzymujesz w powietrzu? - pad�o pytanie.
- Dziewi�� - odpowiedzia�a. - Ale �ucznik Ghura - trzyna�cie.
- To nic - pog�aska�a wnuczk� po g�owie. - On jest od ciebie znacznie
silniejszy, mocniej napina �uk, jego strza�y lec� wy�ej ma zatem wi�cej
czasu na oddanie dalszych strza��w. Za rok b�dzie wyrywa� sobie w�sy
widz�c jak twoje p�tora tuzina szyje powietrze.
Zerkn�a na stok, na kt�rym nie by�o ju� kaczkodan�w, pr�cz pi�ciu
ustrzelonych. Skin�a g�ow� na troczych, zerwali si� i poprowadzili po
�adunek swoje konie wyposa�one w specjalne uprz�e. �uczniczki zacz�y
schodzi� w d�, gdzie czeka� tropiciel z trzema wierzchowcami. Wykr�ci�
stopy w spos�b niemo�liwy dla cz�owieka - kolanami do siebie, ugi�� je i
zetkn�� ze sob�, w ten spos�b ca�e cia�o utrzymywa�y na nogach nie mi�nie
a ko�ci. Spa� na stoj�co, nie ukrywa� nawet tego - tr�jdzielny nos
rozchyla� si� regularnie z charakterystycznym pyrkni�ciem, a zwiera� z
r�wnie specyficznym posapywaniem. Wtedy, przy wdechu, rozszerza�y si� dwie
szpary po bokach naro�li nosa.
- Kto �pi - siada�! - krzykn�a babcia.
Tropiciel otworzy� oczy i run�� na ziemi�. Maichaelina roze�mia�a si�.
Babcia pokr�ci�a g�ow�, ale te� si� u�miecha�a.
- Sk�d to znasz?
- Ze szkolenia wojskowego. Tam by� to dowcip z lubo�ci� powtarzany
przez kadr� wyk�adowcz�. Podobno, tak dowodzi� jaki� doktorant, to jest
najstarszy udokumentowany figiel w historii ludzko�ci.
Wskoczy�y w siod�a i ruszy�y nie czekaj�c na troczych, tylko w
towarzystwie tropiciela, kt�ry - zupe�nie nieprzej�ty scenk� sprzed kilku
minut - wskoczy� ju� w siod�o i wk�ada� wodze w par� r�k piersiowych,
mniejszych i s�abszych, ale wystarczaj�cych do przytrzymywania misy z
jedzeniem, ksi�gi albo wodzy wierzchowca.
Maichaelina zastanawia�a si� chwil�, ss�c doln� warg�, potem
przypomnia�a sobie, �e tak robi ma�o sympatyczny Jourgen i przesta�a si�
bawi� ustami.
- Sayennel - powiedzia�a umy�lnie u�ywaj�c imienia - opowiedz mi o
Santa Clausie.
Babcia �achn�a si�, ale poza gwa�townym zaczerpni�ciem powietrza nie
zdradzi�o jej nic, przynajmniej dla obcego oka. Ale jej wnuczka nie by�a
obc�.
- To �wi�ty, biskup miasta Myry w tak zwanej Azji Mniejszej. Santa
Claus to zniekszta�cone �wi�ty Miko�aj... Podobno �yj�cy w po�owie
czwartego wieku naszej ery s�yn�� zawsze ze swej dzia�alno�ci
charytatywnej, dobroczynnej i pe�nego po�wi�cenia �ycia. - Zerkn�a na
wnuczk� spod oka. - M�wi�o si� o nim, �e jeszcze b�d�c niemowl�ciem w
�rody i pi�tki a� do zmierzchu powstrzymywa� si� od matczynej piersi,
zapisano gdzie�, �e od razu po urodzeniu potrafi� sta� i tak dalej. A gdy
dor�s� i otrzyma� spadek po rodzicach rozdawa� go potrzebuj�cym.
Szczeg�lnie popularn� jest opowie�� o tym, �e pewien ojciec trzech c�rek
wpad� w ub�stwo i ju� szykowa� si�, by uczyni� z nich... metresy... To
znaczy... nierz�dni... Hm... Mam na my�li...
- Metresy lub nierz�dnice, wiem, co to jest - powa�nie skin�a g�ow�
Maichaelina.
- No wi�c - metresy... Swoj� drog� czy matka nie powinna, niewa�ne...
- mrukn�a babcia, ale porzuci�a niepewny temat. - W ka�dym razie Miko�aj
w tajemnicy podrzuci� przez okno trzy w�ze�ki ze z�otem, na posag dla
ka�dej z dziewczyn.
- I tak, podobno, zrodzi� si� zwyczaj sekretnego podk�adania prezent�w
w odpowiednim, jednym na ca�ym globie dniu.
Jad�cy o p� d�ugo�ci za nimi tropiciel zobaczy�, �e starsza z kobiet
gwa�townie podrywa g�ow� i przez kilka ko�skich krok�w wpatruje si� w
drug� kobiet�, m�odsz�.
- No w�a�nie, nazywamy go Santa Clausem, ale tutejszy nie obdarowuje,
a sam jest obdarowywany. Od kiedy wiesz, �e w�a�ciwy post�powa�, je�li tak
mo�na rzecz, inaczej?
- Mmm...
- Od! Kie! Dy!? - wyskandowa�a Sayeneel.
- Od prawie trzech miesi�cy.
Chwil� jecha�y w milczeniu.
- Czy istnieje jaki� specjalny pow�d, dla kt�rego ka�esz mi wyg�upia�
si� z opowiadaniem apokryfu, kt�ry -za�o�� si� - �wietnie sama znasz?
- Chyba tak. Chodzi mi o Javeera!..
Sayennel szarpn�a wodze do ty�u, zaskoczony ogier, kt�remu w k�ciki
pyska wpi�y si� p�askie metalowe p�ytki, skr�ci� g�ow� w jedn� stron�, ale
wzm�g� si� b�l po przeciwnej, spr�bowa� wi�c z tamt� i te� nie pozby� si�
udr�ki. Rycza� i szarpa� g�ow�, wyrostki czuciowe a� furkota�y w
powietrzu, chwil� potem dogoni� je tropiciel i bezceremonialnie wyszarpn��
wodze z r�ki znieruchomia�ej Sayennel. Zluzowa� je, gwizdn�� melodyjnie,
wsadzi� r�k� pod pysk i grzeba� chwil� w otworze flegmowym, zwierz�
parskn�wszy uspokoi�o si�.
- Sk�d wiesz o Javeerze? I co wiesz?
Maichaelina powstrzyma�a si� od wzruszenia ramionami. Wiedzia�a bardzo
niewiele, a chcia�a wiedzie� wi�cej, musia�a wi�c przekona� doros�ych, �e
wie tyle, co oni.
- Mia�am starszego brata... - b�kn�a. - Po moim drugim Santa Clausie
- znikn��.
Babcia d�ug� chwil� siedzia�a jeszcze nieruchomo w siodle.
- Kochanie, to nie jest miejsce na tego typu rozmow� - wykrztusi�a w
ko�cu. - Ale!.. - Widz�c rodz�cy si� sprzeciw wnuczki unios�a r�k�. -
Obiecuj� ci, �e dzisiaj wieczorem albo ja sama, albo razem z rodzicami
porozmawiamy z tob� i wszystko ci wyja�nimy... To znaczy - opowiemy, co
wiemy, bo do wyja�niania jest niewiele.
Przy wypowiadaniu ostatniego zdania jej g�os stopniowo cich�,
zamiera�, ostatnie s�owo ulecia�o z jej ust jak tchnienie �miertelnie
chorego. Wnuczka przez kilka oddech�w zastanawia�a si�, ale nie dr�czy�a
wi�cej babki. Chwil� jecha�y st�pa, potem Maichaelina skin�a na
tropiciela, zdj�a �uk z ramienia i zacz�a szy� do fruwaj�cych nad
g�owami szkowele, raz nawet niemal uda�o jej si� w mgnieniu oka obliczy�
wyprzedzenie ptaka i pu�ci�a strza��, na kt�r� musia� si� nadzia�. Ale nie
nadzia�. Tu� przed grotem �ar�ocznej strza�y szkowel zadar� dzi�b i ca�e
cia�o do g�ry i przez kilka mgnie� oka mkn�� obok przek�uwaj�cej niebo
strza�y.
- Nie da si� ich ustrzeli� - skwitowa�a z �alem Maichaelina. - Ale
wiem, jak mo�na by je �apa�. Trzeba by wystrzeli� sie�!
- Ale po co ci one?
- Po nic. Po prostu, �eby im udowodni�, �e nie s� takie sprytne -
roze�mia�a si� dziewczynka.
- Czy ja wiem, czy one s� sprytne? S� przystosowane do tego, co robi�
najlepiej - chwytania mszyk�w, os i srebrnic. Poza tym - mo�e s� biedne i
nale�y im wsp�czu�: nawet nie mog� wyl�dowa� na ziemi, bo nie
wystartowa�yby.
- Nie wsp�czuj�! - mrukn�a nagle zupe�nie innym tonem Maichaelina.
Babka chcia�a zapyta� dlaczego, ale przestraszy�a j� jedna z mo�liwych
odpowiedzi, bardzo realna w kontek�cie wcze�niejszego w�tku rozmowy.
Do zamku dojecha�y w milczeniu. Tylko z ty�u gaworzy�a tr�jka
s�u��cych - troczy dogonili ich i ju� skubali ptaki. Maichaelina
pomy�la�a, �e mo�e to i fajne - jedn� par� r�k kierowa� wierzchowcem,
drug� par� wykonywa� jak�� po�yteczn� czynno��.
Zapowiada�o si�, �e wiecz�r b�dzie burzliwy. Od powrotu z polowania
spotykani w przelocie doro�li przygl�dali si� jej z zainteresowaniem, bez
wrogo�ci, cho� nie wykluczy�aby, �e jedna czy dwie osoby maj� do niej o
co� pretensje. Nie pojawi�a si� matka, a jej pok�j by� pusty. Ojciec,
zapytany o to, czy babcia rozmawia�a z nim o wieczorze, pog�aska� j� po
g�owie, a potem nagle przytuli� do siebie i d�ug� chwil� trzyma� mocno
obj�t� d�ugimi ramionami. Jego c�rka mog�aby s�dzi�, �e mruga teraz szybko
oczami, ale przecie� ojciec s�yn�� w rodzinie i ca�ym zamku z twardo��,
nieczu�o�ci i hartu.
Maichaelina dopad�a Drew i zacz�a tysi�czny raz wypytywa� o Santa
Clausa, ale dziewczyna, cho� wybitnie jak na miejscowe warunki
wykszta�cona, kolejny raz wpad�a niemal w stupor, gdy s�ysza�a, �e ma
m�wi� o �wi�cie, nazywanym przez w�adc�w Santa Clausem. Nie chcia�a nawet
powiedzie�, co sama przygotowywa�a w charakterze prezent�w, ani co
przygotowali jej dwaj bracia, ani co - na przyk�ad - kiedykolwiek
przygotowa�a nie�yj�ca od dawna babcia.
Dary, dary, prezenty... Podarunki, podarki, upominki...
Ofiary...
Do wieczerzy by�o jeszcze ze dwie godziny, gdy nagle do drzwi kto�
zapuka�. Maichaelina podnios�a g�ow� i chwil� zastanawia�a si�. Potem
zezwoli�a na wej�cie. Wesz�a matka. Po raz pierwszy tak wyra�nie, �eby nie
powiedzie� ostentacyjnie, zastuka�a do drzwi nieletniej c�rki i czeka�a na
pozwolenie przekroczenia progu. Lyorie zatrzyma�a si� zaraz za progiem i
wpi�a si� spojrzeniem w dziewczynk�. Mia�a ciemne obw�dki wok� oczu, a
spojrzenie ich by�o zm�czone i jakby nieostre.
- Maitsie... c�reczko... - podesz�a do niej i podobnie jak ojciec
przytuli�a dziewczynk� do siebie.
Nagle przysz�o jej do g�owy, �e tak naprawd�, to rodzice nie j�
przytulaj� do siebie, a sami lgn� do niej. Spr�bowa�a delikatnie odsun��
si�, a mocny chwyt matki potwierdzi�, �e mia�a racj�: przyciska�a do
siebie jej szczup�e cia�o, jakby z niego chcia�a czerpa� si�� czy mo�e
zdecydowanie.
- S�ucham?
Lyorie odsun�a si�, a potem poci�gn�a c�rk� i zmusi�a j�, by usiad�a
na ��ku, sama przycupn�a obok.
- Mam do ciebie pro�b�... Ogromn� pro�b�...
Patrzy�a w oczy c�rki, a ta zaczyna�a domy�la� si�, o co matce chodzi.
Nie chcia�a jej jednak pomaga� i czeka�a.
- Wiesz... Ten dzisiejszy wiecz�r... To nic ci nie da, uwierz mi. Do
niczego nie doszli�my, nic nie wykryli�my, nie powsta�a nawet �adna nowa
hipoteza. B�dziemy tylko gmerali w ranach, w rozpaczy, w z�o�ci...
Naprawd� - lepiej by by�o, gdyby� nie... nie...
Matka zaci�a si�, a Maichaelinie zrobi�o si� jej �al. Potrz�sn�a
jednak g�ow�.
- Nie, mamo. Mam jedena�cie lat. Tu ju� dziewczynki w tym wieku
zaczynaj� by� swatane, a ja ci�gle...
- Przecie� nie chcesz by� swatana?
- Oczywi�cie, to bzdura. Ale nie chc� ju� by� dzieckiem. Do Santa
Clausa zosta�y dwa dni. Widzia�a� - na podw�rku Nogli wystawili ju� krat�
do zawieszania dar�w!
Matka odwr�ci�a spojrzenie i d�ug�, m�cz�co d�ug� chwil� nieruchomo
wpatrywa�a si� w pod�og�. Potem skin�a g�ow�, jakby do swoich
nieujawnionych s�owem ani nawet d�wi�kiem my�li, i wsta�a. Westchn�wszy
g��boko powiedzia�a:
- No to czekaj w tym pokoju. Za chwil� zaczyna si� narada, a potem ci�
wezwiemy i dowiesz si�... Dowiesz si�...
Nie ko�cz�c zdania Lyorie podesz�a do drzwi, otworzy�a je i wysz�a tak
szybko, niemal nie zwalniaj�c, �e wygl�da�o to jakby przenikn�a przez
drzwi. Maichaelina zosta�a sama. Poczu�a ch��d, zimne ciarki dwoma falami
przemkn�y przez jej cia�o. Nagle poczu�a, �e rozp�ta�a co�, czego chyba
ju� teraz powstrzyma� si� nie da, a co - gdyby si� zastanowi�a - mo�e
powstrzyma� by i chcia�a. Jednocze�nie co� w niej podskakiwa�o i ponagla�o
do dzia�ania. Maitsie wsta�a i szybko zmieni�a sukni� na mi�kki, z
miejscowej konopielnicy tkany dres. Wymkn�a si� na korytarz i chwil�
p�niej by�a ju� na galerii w sali audiencyjnej. Jedna deska skrzypn�a
cichutko, dziewczynka zamar�a, ale mimo panuj�cej na dole ponurej ciszy
nikt z doros�ych nie zareagowa� na skrzypienie. Kilka krzese� by�o jeszcze
wolnych, na stole le�a�y karty pergaminettu, pod �cian� sta�a jedna z
czynnych jeszcze stacji. Wy��czona. Bruno sta� z Clemanem i Jourgenem pod
oknem i co� im t�umaczy� akcentuj�c poszczeg�lne s�owa czy punkty
wypowiedzi przypominaj�cymi wbijanie gwo�dzi ruchami prawej r�ki. Nie by�o
jeszcze w sali ani matki, ani Sayennel, i jeszcze kilku os�b. Gdy
Maichaelina zacz�a sprawdza� kogo brakuje otworzy�y si� drzwi i wesz�y
cztery kobiety. Zanim dosz�y do sto�u drzwi otworzy�y si� raz jeszcze i
wesz�a para. Komplet.
Bruno wyci�gn�� szyj� i przyjrza� si� dok�adnie zebranym. Skin�� g�ow�
do swoich rozm�wc�w, ca�a tr�jka wr�ci�a do sto�u. Bruno nie