505
Szczegóły |
Tytuł |
505 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
505 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 505 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
505 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "KOSZMARNE PRZEBUDZENIE"
Autor : MattRix
GDYNIA, stycze� 1991
HTML : ARGAIL
HISTORIA TA ZACZYNA SI� W ROKU 2463.
12 LAT TEMU WYDARZY�A SI� TRAGEDIA, KT�RA ZAWA�Y�A NA LOSACH LUDZI, KT�RZY J� PRZE�YLI. RESZTKI �WIATA NIE BY�Y JU� TYM CZYM�, CO KIEDY� CZ�OWIEK NAZYWA� CYWILIZACJ�. BY� TO KOSZMAR, W KT�RYM MOGLI �Y� TYLKO NAJSILNIEJSI. �YCIE TO JEDNAK WYMAGA�O D�UGIEJ NAUKI, MIESI�CY A NAWET LAT OBSERWACJI I WALKI ZE WSZYSTKIMI PRZECIWNO�CIAMI. TYLKO TA SZKO�A POMAGA�A PRZETRWA�. ZDARZY�O SI� JEDNAK, �E W TYM KOSZMARZE POJAWI�A SI� ISTOTA LUDZKA ZE STAREGO �WIATA.
BEZ WIEDZY, DO�WIADCZENIA, SI�Y I SPRYTU.
TYLKO ZE WSPOMNIENIAMI ...
Kiedy Max dotar� do miasta, zbli�a�o si� po�udnie. To musia�o by� chyba po�udnie, bo s�o�ce by�o wysoko i pra�y�o niemi�osiernie. Sp�ni� si� przez pewnego sprytnego z�odzieja, kt�ry korzystaj�c z jego wypoczynku, chcia� ukra�� mu najlepszego wielb��da.
Z�odziej by� sprytny, ale nie do�� jak na Max'a. D�ugo popami�ta ich spotkanie, pod warunkiem, �e prze�yje.
W mie�cie nic si� nie zmieni�o. Te same slumsy, obszarpani, brudni faceci i te same zaniedbane prostytutki z d�ugimi brudnymi w�osami i niekompletnymi szcz�kami. Gdzie - niegdzie pa��ta�y si� dzieci tak samo brudne i obszarpane jak inni mieszka�cy. Czasami zdarza�o si� w�r�d nich dziecko - potworek, bez nosa, ucha, ze zniekszta�ceniami twarzy lub reszty cia�a. Niekt�re z tych dzieci wygl�da�y naprawd� strasznie. Na szcz�cie nie by�o ich tu wiele. Podobno na p�nocy by�o ich ca�e mn�stwo, a im dalej na po�udnie tym by�o ich mniej. Ale Max nie by� nigdy na p�nocy.
Przynajmniej nigdy od tamtego czasu ...
Przyje�d�a� do miasta tylko wtedy, kiedy musia�, to znaczy, raz na miesi�c, albo nawet dwa. Najcz�ciej sp�dza� na miejskim targowisku dzie�, a potem wraca� do siebie. Tym razem chcia� kupi� now� bro� i troch� amunicji. Zanim dosta� si� na targ, musia� sta� w d�ugiej kolejce, a potem zap�aci� za wst�p. Zap�aci� �wie�ymi owocami.
- Dobra, mo�esz w�azi�. - powiedzia� ogromny facet, kt�ry przyj�� od niego zap�at�. - Tylko bez draki! - doda�.
Max skin�� g�ow�.
Na targ mo�na by�o wej�� tylko przez podziemny tunel. Ca�y teren targu otoczony by� wysok� palisad�. Na pocz�tku nie wiadomo by�o dok�adnie po co ta palisada. Wkr�tce jednak wszyscy dowiedzieli si�. Pierwszymi byli z�odzieje, kt�rzy po okradzeniu kogo� nie mieli dok�d ucieka�. Pr�bowali przez tunel, ale tam zawsze byli stra�nicy. Nie mieli wi�c szans. Kary za kradzie� by�y rozmaite. W zale�no�ci od tego co zosta�o ukradzione, obcinano z�odziejowi d�o� lub ca�� r�k�, nog�, albo skazywano go na �mier�. Nie by�o jednak �adnej egzekucji. Z�odziejowi stawiano propozycj�: odejdzie wolno, je�eli pokona Ma�ego Johna. Ma�y John mia� ponad dwa metry wzrostu, stalowe mi�nie i cios mordercy. Nie by�o jeszcze nikogo, kto da�by mu rad�.
Dlatego wi�c z�odziej, kt�ry dosta� taki wyrok, nigdy nie opuszcza� miasta. Kilka metr�w od niego, gruby jegomo�� krzycza� co� na ca�e gard�o. Kto� inny odpowiedzia� mu r�wnie podniesionym g�osem. Wkr�tce rozgorza�a b�jka, w kt�rej udzia� brali najbli�ej stoj�cy. Ale ju� kilka minut potem do akcji wkroczyli stra�nicy. Bardzo szybko i brutalnie rozprawili si� z grup� walcz�cych.
To by�a cz�sta scena. Max zna� j� doskonale. Powtarza�a si� tak cz�sto, �e nie zainteresowani nie zwracali na ni� uwagi.
Chodzi� po targu szukaj�c miejsca, gdzie m�g�by kupi� bro� i amunicj�. Nic jednak nie znalaz�.
W pewnej chwili podszed� do niego karze�ek.
- Chcesz kupi� pif-paf? - zapyta�.
Max skin�� g�ow�.
- No to chod� ze mn�.
Max rozejrza� si�. Nikt nie zwr�ci� na nich uwagi.
Szed� za kar�em, a� zobaczy� stary drewniany barak. Gdy karze� wszed� na schodki przy baraku, powiedzia�:
- Zaczekaj tu.
Max bez s�owa usiad� na schodach. Jakie� dwie minuty potem karze� pozwoli� mu wej�� do �rodka.
Za stert� pouk�adanych skrzynek, kt�re s�u�y�y za lad�, sta� ko�cisty m�czyzna. Max nie pierwszy raz kupowa� bro� w mie�cie, ale tego cz�owieka widzia� po raz pierwszy.
- Chcia�by� kupi� bro�? - zapyta� sprzedawca.
- A jak s�dzisz, po co tu jestem? - zapyta� Max.
- Tak tylko zapyta�em.
M�czyzna otworzy� ukryty schowek w �cianie. Oczom Max'a ukaza� si� ca�kiem niez�y jak na te czasy arsena�.
- Wybieraj. - powiedzia� sprzedawca, odsuwaj�c si� na bok. Max sta� przez chwil� i przypatrywa� si� broni.
- Ten. - wskaza� na ma�y karabin.
Sprzedawca ostro�nie wyj�� go ze schowka i poda� Maxowi. Ten zacz�� dok�adnie ogl�da� go.
- Znasz si� na broni?
- Tak. - powiedzia�, nie przerywaj�c swojej czynno�ci. - Kim by�e� przedtem? - znowu zapyta� sprzedawca.
- Powinno ci� obchodzi� tylko to, czy mam czym zap�aci�. M�czyzna zrozumia�, �e Max nie jest zbyt rozmowny.
- A masz czym zap�aci�?
- Mam. Poka� mi jeszcze ten rewolwer.
Max obejrza� drug� bro�.
- Masz do tego amunicj�? -zapyta�.
- Oczywi�cie. - odpar� sprzedawca i wyci�gn�� z jednej z szaf dwa pude�ka naboi.
- Bior� wszystko. - powiedzia� Max.
- Czym b�dziesz p�aci�?
- Z�otem, mo�e by�?
Sprzedawcy zab�ys�y oczy.
Max zap�aci� za bro� i amunicj� i schowa� je do torby przewieszonej przez rami�. M�g� ju� wraca� do domu, ale postanowi� sp�dzi� w mie�cie jeszcze troch� czasu. Szybko jednak znudzi�o mu si� ogl�danie tych samych widok�w. Wsiad� wi�c na swojego wielb��da i ruszy� na pustyni�. Wola� na niej sp�dzi� noc. W mie�cie bywa�o niebezpiecznie, a Max nie nale�a� do tych, kt�rzy lubili bez powodu ryzykowa� �ycie. Na pustyni czu� si� o wiele bezpieczniej. Je�eli wszystko p�jdzie zgodnie z planem, za trzy dni powinien dojecha� na miejsce. ********************
Drugiego dnia trafi� w sam �rodek burzy piaskowej. Zboczy� wi�c troch� z drogi. Kiedy min�a burza, wsz�dzie mia� pe�no piasku, w ustach, nosie, uszach, we w�osach. Burza piaskowa trafi�a mu si� pierwszy raz od kilku lat. Przedtem z powodzeniem unika� tego tworu natury. Gdy znowu by� gotowy do drogi, wsiad� na wielb��da i ruszy� przed siebie.
W pewnej chwili dojrza� na horyzoncie co� b�yszcz�cego, co wystawa�o z piasku. Wyj�� lornetk�. By� to metal, ale nic wi�cej nie m�g� powiedzie�. Wiedzia� jedynie, �e nie by�o tego przedtem w tym miejscu. Postanowi� sprawdzi� to. Po jakim� czasie okaza�o si�, �e musi to by� co� wi�kszego ni� tylko du�y kawa� metalu. By�a to cz�� �ciany.
Przez kilka lat zasypana by�a piaskiem i dopiero teraz wiatr ods�oni� j�. Max dostrzeg� zarys drzwi, ale nigdzie nie by�o klamki czy czego� podobnego. Odgarn�� troch� piasku i ods�oni� w ten spos�b ma�� klawiatur�, os�oni�t� szybk�. Zbi� j� i przycisn�� du�y czerwony guzik. Przez kilka sekund nic si� nie dzia�o, ale potem co� zgrzytn�o i drzwi zacz�y si� powoli otwiera�. Gdy by�y ju� szeroko otwarte, Max wszed� do �rodka. Zszed� w d� kilka schodk�w i znalaz� si� w pomieszczeniu, gdzie znajdowa�y si� r�ne urz�dzenia i komputery, kt�re o dziwo dzia�a�y. Nie bardzo wiedzia� do czego s�u�y�y. Te, kt�re pami�ta� by�y innego typu. Zauwa�y� nast�pne drzwi, prowadz�ce do pomieszczenia obok. By�y otwarte, wi�c wszed� tam. Gdy tylko przekroczy� pr�g, zapali�o si� jaskrawe �wiat�o. Pomieszczenie by�o prawie puste, tylko przy jednej ze �cian sta� pulpit, na kt�rym by�o pe�no wska�nik�w.
Podszed� do niego. Od razu zauwa�y� rz�d czerwonych guzik�w ponumerowanych od 1 do 13. Przycisn�� pierwszy z nich. �ciana rozsun�a si� przed nim i zobaczy� komputer. Po naci�ni�ciu drugiego klawisza na ekranie komputera ukaza�y si� r�ne dane.
- Ci�nienie krwi, temperatura cia�a, praca serca, praca nerek ... - czyta� cicho. - O co tu chodzi?
Przycisn�� trzeci klawisz, potem czwarty, pi�ty i w ko�cu trzynasty. I wtedy jedna ze �cian rozsun�a si� i Max zobaczy� ma�e, s�abo o�wietlone pomieszczenie, w kt�rym sta�a jaka� metalowa skrzynia ze szklanym wiekiem. Po kilku minutach wieko otworzy�o si� z sykiem.
Odczeka� jeszcze kilka minut, a potem wszed� do pomieszczenia. W metalowej skrzyni le�a�a kobieta. Mia�a ciemne kr�cone w�osy do ramion. By�a raczej �adna.
I nagle zrozumia� co zrobi�.
W�a�nie odhibernowa� jak�� babk�, kt�ra nie wiadomo co tu robi�a. Wiedzia�, �e zrobi� b��d. Najch�tniej zamrozi�by j� z powrotem, ale nie wiedzia� jak to zrobi�.
Zakl�� cicho.
********************
Nie wiedzia� co ma z ni� zrobi�. Up�yn�y dwa dni, a ona wci�� by�a nieprzytomna. Gdyby umar�a, to by�oby jakie� wyj�cie.
Ale wci�� �y�a.
Kim mog�a by� ? Sk�d wzi�a si� na pustyni ?
By�a jedyn� osob�, kt�ra mog�a odpowiedzie� na te pytania. Ale z drugiej strony, je�eli umrze ...
Max doszed� do wniosku, �e je�eli nie pozna odpowiedzi, �wiat si� nie zawali.
Zbli�a�a si� noc. Jeszcze jedna gor�ca noc w jego oazie na pustyni. Wielb��dy le�a�y nieopodal. By�y spokojne.
Max siedzia� przy ognisku oparty o palm�. Obok mia� przygotowane miejsce do spania. Ona le�a�a w sza�asie, kt�ry zbudowa� kiedy�.
Zagl�da� do niej co jaki� czas. Teraz te� poszed� tam. �wiat�o ogniska ca�kiem dobrze o�wietla�o wn�trze sza�asu. Przykl�kn�� przy niej. Kiedy zagl�da� tu godzin�, mo�e dwie wcze�niej, le�a�a tak samo nieruchomo. Nie poruszy�a si� nawet o centymetr. Nachyli� si� sprawdzaj�c czy oddycha. Poczu� oddech, wolny i ledwie wyczuwalny. �y�a. Jak d�ugo to jeszcze potrwa?
Poprawi� po raz kt�ry� poduszk� i dok�adniej okry� j� kocem. Spojrza� jeszcze raz na jej twarz i wyszed� z sza�asu. Po�o�y� si� na swoim pos�aniu przy ognisku. By� zm�czony. Nie mia� si�y, ani ochoty rozmy�la� o czymkolwiek. Nawet o niej. Wok� by�o cicho, wi�c szybko zasn��. Jednak jego sen nie by� snem zwyczajnym. Przez te d�ugie lata nauczy� si� spa� czujnie. Ma�y ha�as budzi� go natychmiast. Tej nocy te� spa� czujnie. Zbli�a� si� �wit, gdy obudzi� go cichy szmer. Wiedzia�, �e nie by� on spowodowany przez wielb��dy, ani przez wiatr.
To by�o co� innego. Otworzy� oczy, nie poruszaj�c si�. Spojrza� w stron� sza�asu. To ona poruszy�a si�. Wsta� cicho i poszed� tam. Porusza�a si� niespokojnie, tak jakby �ni� jej si� koszmar. Przykl�kn�� przy niej.
- Spokojnie. - powiedzia�, odgarniaj�c jej z twarzy w�osy. Powoli otworzy�a oczy.
- Czy to ju� koniec? - zapyta�a cicho.
Nie wiedzia� o co jej chodzi, ale na wszelki wypadek powiedzia�: - Tak, to ju� koniec. Musisz teraz odpocz��. Najlepiej prze�pij si� jeszcze.
- Chce mi si� pi�. - wyszepta�a.
Max bez s�owa wyszed� z sza�asu i po chwili wr�ci� z kubkiem wody. Uni�s� lekko jej g�ow� i pozwoli� si� napi�.
- A teraz spa�.
- Gdzie ja jestem? - zapyta�a.
Co mia� jej powiedzie�?
- W bezpiecznym miejscu. - odpar� zgodnie z prawd�.
Nie pyta�a ju� o nic. Pos�uszne zamkn�a oczy i zasn�a. Max wyszed� z sza�asu.
A wiec prze�y�a. Czu�, �e mo�e mie� z jej powodu du�o k�opot�w. Nawet bardzo du�o. Ale tak, jak czasami zabija�, czy to w obronie w�asnej, czy dla pieni�dzy, tak teraz nie m�g� jej tak po prostu usun��. Zacz�� si� czu� za ni� odpowiedzialny.
Odpowiedzialny?
Poczu� to po raz pierwszy od 14 lat.
U�miechn�� si� do siebie.
- "B�d� k�opoty." - pomy�la�. -"Du�e k�opoty."
Znowu po�o�y� si� na swoim pos�aniu. Nie spa� jednak. My�la�. Zastanawia� si� co jej powie, kiedy znowu si� przebudzi. Przypuszcza�, a nawet by� pewien, �e ona nic nie wie o tym co si� zdarzy�o 12 lat temu. Jak jej to wyt�umaczy? Jak ona przystosuje si� do nowego �ycia? I co z ni� zrobi? Nie mog�a przecie� zosta� tu, w oazie. No, mo�e kilka, albo kilkana�cie tygodni, ale nie na zawsze. A co potem?
- "Cholera nada�a j� tu!" - pomy�la� ze z�o�ci�.
Przez te wszystkie lata sam troszczy� si� o siebie. On by� dla siebie najwa�niejszy. Ta dziewczyna ju� teraz stawa�a si� uci��liwym balastem. Nie by� przyzwyczajony do troszczenia si� o innych!
Czy rzeczywi�cie?
Kiedy� troszczy� si� o innych, przynajmniej pr�bowa�. Jeszcze 14 lat temu by�y dwie istoty, kt�re zape�nia�y jego �ycie. Ich twarze troch� si� zatar�y w pami�ci. Ale czasami, gdy przymkn�� oczy, widzia� je obie roze�miane. To o nie si� troszczy�. Bardzo si� stara�, ale niewiele to pomog�o. Wszystkie jego starania posz�y na marne.
Czas leczy rany, cho� czasami budzi� si� nagle zlany potem. S�yszy wtedy ich g�osy, krzyki, b�aganie o lito��. Po takiej nocy wszystko wraca bardzo wyra�nymi obrazami i pami�� o�ywa.
Pami�ta tylko g�osy. S�ysza� ich �mier� i nie m�g� nic zrobi�. Gdyby wtedy umar� ...
Przez d�ugie miesi�ce mia� do siebie pretensje, �e �yje. Pr�bowa� nawet odebra� sobie to znienawidzone �ycie. Za pierwszym razem przeszkodzi� mu jego wsp�lnik. Za drugim razem stch�rzy�. Od tamtej pory jest cz�owiekiem - widmem. Tak m�wi� ludzie, kt�rzy go znaj�. Ale przecie� nikt nie zna go tak naprawd�.
Nie by�o ju� os�b, o kt�re kiedy� si� troszczy�. Od 14 lat. A teraz pojawi�a si� ona. Nie chcia� jej! Gdyby m�g�, zostawi�by j� tam! Ale nie m�g�. Odezwa�o si� chyba co�, co kiedy� ludzie nazywali sumieniem albo sercem. Przez wiele lat by� tego pozbawiony, a� nagle ... Nie by� na to przygotowany i dlatego by� niespokojny. ********************
S�o�ce by�o ju� wysoko, gdy obudzi�a si�. Wszystkie si�y jeszcze nie wr�ci�y, ale pami�ta�a jak ojciec m�wi� jej, �e prawdopodobnie przez jaki� czas nie b�dzie si� dobrze czu�a. Na razie wszystko si� zgadza�o. Nagle spostrzeg�a, �e jest w dziwnym nieznajomym miejscu. Nie wiedzia�a gdzie, by�a jednak pewna, �e nie jest to Instytut Naukowy, w kt�rym powinna si� znajdowa�. Le�a�a przez chwil� nieruchomo. W ko�cu powoli podnios�a si� i wysz�a chwiejnym krokiem z sza�asu. Zmru�y�a oczy. S�o�ce �wieci�o jej prosto w twarz. Rozejrza�a si� dooko�a. Nic z tego nie rozumia�a. Przypomnia�a sobie, �e ojciec m�wi� co� o dalszych eksperymentach. Ale to przecie� nie by�o nic pewnego. A je�eli zdecydowa� si� na nowy eksperyment bez jej wiedzy?
Bardzo mo�liwe.
Powoli ruszy�a przed siebie. Opar�a si� o najbli�sz� palm�. By�a jeszcze s�aba. Zauwa�y�a �lad po ognisku. Palenisko jeszcze dymi�o. A wi�c kto� tu jeszcze by�. To dobrze. Nie mia�a pewno�ci czy w takich niespodziewanych warunkach da�aby sobie rad� sama. Zakr�ci�o jej si� w g�owie. Czu�a, �e za chwil� osunie si� na ziemi�.
********************
Kiedy odchodzi� od sza�asu, spa�a w najlepsze. Przypuszcza�, �e b�dzie spa�a jeszcze kilka godzin. By�o mu to na r�k�. M�g� zostawi� j� na chwil� i pozbiera� r�ne rzeczy na ognisko. Poza tym musia� zajrze� do wielb��d�w, nazbiera� owoc�w. Zaj�o mu to wszystko mo�e 30 minut. Owoce zapakowa� do torby przewieszonej przez rami�, a ga��zie i suche li�cie zwi�zane sznurkiem trzyma� w r�ku. Kilka minut potem by� ju� na polanie, na kt�rej sta� sza�as. Nagle zobaczy� j�. Sta�a przy palmie. Mia� wra�enie, �e zaraz upadnie. Rzuci� wszystko na ziemi�, podbieg� do niej i chwyci� j� w ostatniej chwili. - Musia�a� wstawa�?! - zapyta�, k�ad�c j� na swoim pos�aniu przy palenisku. Nie odpowiedzia�a.
- No dobrze, le� tu spokojnie. Zaraz wracam. - powiedzia�. Przyni�s� torb� z owocami i ga��zie.
- Gdzie ja jestem? - zapyta�a, gdy by� blisko niej.
- Pyta�a� ju� o to. W bezpiecznym miejscu.
- S�ysza�am ju� to.
- Bo to ja m�wi�em.
- Kim pan jest i gdzie ja jestem dok�adnie?
Westchn��.
- Nie jestem �adnym "panem". Po prostu Max. Max Sheridan. Jeste�my w mojej "posiad�o�ci". To oaza na pustyni.
- Na pustyni?? O Bo�e! - j�kn�a. - Ojciec nie zostawi� dla mnie wiadomo�ci?
Nie rozumia�.
- "Ojciec"?
- Tak, m�j ojciec.
- Przykro mi, ale nie.
- Trudno. Pewnie zadzwoni. Masz tu telefon?
- Nie.
- Nie?? C� to za dziura?
- To wcale nie jest taka dziura. Sama si� przekonasz. - Zobaczymy. - mrukn�a.
- Zjesz co�? - zapyta�.
- Jako� nie jestem g�odna. Jak d�ugo tu jestem?
- Trzy dni.
- Trzy dni?! By�y jakie� komplikacje? - zaniepokoi�a si�. Znowu nie wiedzia� co ma jej odpowiedzie�.
- Nie, nie by�o komplikacji. Dlaczego pytasz?
- Przez trzy dni spa�am. Ojciec m�wi� mi, �e b�d� spa�a przez jeden dzie�. Naprawd� wszystko by�o w porz�dku?
- Tak. - zapewni� j�. - Mo�esz mi wierzy�. Teraz musisz si� tylko dobrze od�ywia� i odzyskasz si�y.
- �adnych lek�w? - zdziwi�a si�.
Zatka�o go troch�.
- Nie, naturalnie po�ywienie jest lepsze.
- Chyba wiesz lepiej. Jeste� w ko�cu lekarzem.
Znieruchomia�. Ona my�la�a, �e jest lekarzem. Sytuacja zrobi�a si� jeszcze trudniejsza ni� my�la�. Ci�gle nie wiedzia� jak ma jej to powiedzie�. Postanowi� zaczeka� na jak�� okazj�.
********************
Zauwa�y�, �e dziewczyna szybko nabiera si�. Wiedzia� ju�, �e nic jej nie grozi. Zreszt� skoro tyle dni prze�y�a, b�dzie �y�a dalej. Nie by� tylko pewien jak przyjmie prawd�, bo musia� jej przecie� to w ko�cu powiedzie�.
Max nie cz�sto z ni� rozmawia�. Po pierwsze w og�le nie by� rozmowny, a po drugie nie wiedzia� o czym z ni� rozmawia�. Nawet nie zna� jej imienia. Pewnego dnia sama sprowokowa�a rozmow�. Zapad� zmierzch, siedzieli przy ognisku.
- Co� tu jest nie tak, doktorku. - odezwa�a si�. - Min�y cztery dni odk�d obudzi�am si� na dobre i nic si� nie dzieje. Kiedy dwa lata temu da�am si� wsadzi� do tego pud�a, um�wi�am si� z przyjaci�mi na ma�e spotkanie. To ju� za dwa tygodnie. Ale obawiam si�, �e w takim tempie mog� by� z tym problemy. Skoro ja nie mog� pogada� z ojcem, prosz� mu przekaza�, �e czas biegnie. Obieca� mi, �e zd��� na to spotkanie.
Max westchn�� ci�ko.
- "Chyba czas ju� na m�j ruch." - pomy�la�.
- Pos�uchaj mnie uwa�nie. - powiedzia�. - To, co ci teraz powiem jest najprawdziwsz� prawd�.
- A jednak s� jakie� komplikacje?! - zaniepokoi�a si�. - Wiedzia�am, �e to si� tak sko�czy! M�wi�am im, �e...
- To nie to! - przerwa� jej.
- W takim razie co?
- Nie mog� porozumie� si� z twoim ojcem. Nie znam go, a zreszt� on prawdopodobnie ju� nie �yje.
- O czym ty m�wisz, doktorku??
- Nie jestem doktorem.
- ???
- Nie spostrzeg�a� tego? Jeste� tu od prawie tygodnia, a ja ani razu nie nazwa�em ci� po imieniu.
- Rzeczywi�cie...
- Po prostu nie znam go. Nie znam ciebie, ani twojego ojca. Nie wiem dlaczego zosta�a� zahibernowana, ani dlaczego na czas nie odhibernowano ci�. - "Na czas"?? O czym ty m�wisz? Chwileczk� ... Mia�am by� odhibernowana w listopadzie 2452 roku. Kt�rego dzisiaj mamy?
Max spojrza� na ni�. By�a przestraszona. Mo�e my�la�a o kilku miesi�cach, a przecie� chodzi tu o lata.
- Mamy stycze� 2463 roku, albo jak kto woli 12 lat po wojnie. - Jakiej wojnie??! - wykrzykn�a.
- Nuklearnej. - powiedzia� cicho.
Przysun�a si� do niego.
- Mo�esz to powt�rzy�? Sp�jrz mi w oczy i powt�rz.
- Jest rok 2463, a wed�ug nowej ery 12 rok po wojnie nuklearnej. - To niemo�liwe...
Siedzia�a ko�o niego i wpatrywa�a si� w ognisko. Nagle roze�mia�a si�. �mia�a si� jako� dziwnie, sztucznie, jak kto� ob��kany.
- �wietny kawa�! - za�mia�a si�. - Uda�o ci si�! To pewnie pomys� ojca. - Przesta�! - Max chwyci� j� za ramiona i potrz�sn�� ni�. Zamilk�a. Patrzy�a na niego b�agalnie, szukaj�c pomocy. Mia�a �zy w oczach. - Powiedz mi, �e to nieprawda. - poprosi�a.
- Nawet gdybym chcia�, nie mog�. Tego nie mo�na ukry�. Dziewczyna nagle przylgn�a do niego. Max by� zaskoczony. W pierwszej chwili nie wiedzia� jak si� ma zachowa�. Obj�� j� jednak ramieniem. - Wiem, �e to dla ciebie szok. Mo�e powinienem powiedzie� ci to jako� delikatniej, ale...
Odsun�a si� od niego i usiad�a, znowu patrz�c w ogie�. - Co si� sta�o? Dlaczego by�a ta... wojna?
- Wystarczy�o dw�ch ludzi, jeden w Ameryce, drugi w Azji. W ci�gu kilku minut Ameryka, Europa i Azja przesta�y istnie�. Tam prawdopodobnie nikt nie prze�y�. By� mo�e jakie� kontynenty ci�gle istniej�. Ale nie ma pewno�ci. Tak naprawd� do tej pory nie wiadomo o co posz�o.
- Kiedy to by�o?
- 12 lat temu, w 2451 roku.
- O Bo�e ... mia�am si� obudzi� w 2452 roku. Tylko 2 lata w hibernacji. A tu okazuje si�, �e to by�o a� 13 lat. To �mieszne. Mia�am wtedy 19 lat, a teraz mam 32. 13 zmarnowanych lat...
- Mo�e to ci� uratowa�o? Wielu ludzi umar�o na r�ne choroby popromienne. Szczeg�lnie na p�nocy. Mo�e tw�j ojciec �yje, kto wie.
- Jestem Amerykank�. M�j ojciec mia� by� w Instytucie tylko tydzie� po hibernacji i dwa tygodnie przed dehibernacj�. Reszt� czasu mia� sp�dzi� w Stanach.
- Przykro mi, �e Australia okaza�a si� �askawa tylko dla ciebie. Ale �ycie na pustyni nie jest takie z�e. O wiele gorzej jest w mie�cie. Nie odezwa�a si�. Max pomy�la�, �e musi min�� troch� czasu, zanim to wszystko dotrze do niej, zanim "przetrawi" to.
- Jak ty si� w�a�ciwie nazywasz? - zapyta�.
- Nicole Dorn. - powiedzia�a cicho.
- �adne imi�. - powiedzia�, �eby tylko co� powiedzie�. Cisza, kt�ra zapanowa�a by�a nieprzyjemna i ci�ka. Z jednej strony Max chcia� jej jako� pom�c, z drugiej strony wiedzia�, �e niewiele mo�e zrobi�. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
********************
Obudzi� si� wcze�niej ni� zwykle. Pierwsze co zrobi�, to spojrza� w stron� sza�asu. Nicole nie by�o tam. Zerwa� si� na r�wne nogi.
- "Gdzie ta cholera polaz�a?" - pomy�la� ze z�o�ci�. Zacz�� jej szuka�. Po kilku minutach znalaz� j� na kra�cu oazy przy starym zbiorniku. Siedzia�a kilka krok�w od niego oparta o palm�. Nie zauwa�y�a go, ani nie us�ysza�a. Max sta� ukryty za krzakami. Nie chcia� jej przeszkadza�. Pomy�la�, �e mo�e potrzebuje troch� samotno�ci. Chyba j� rozumia�, przynajmniej stara� si�.
Odwr�ci� si� i ju� mia� odchodzi�, gdy k�tem oka zobaczy� jak Nicki podchodzi do zbiornika z wod� i nachyla si� nad nim, jakby chcia�a si� napi�. - Nie pij tej wody! - wykrzykn�� i podbieg� do niej. Nie wiedzia�a co si� dzieje. Max przestraszy� j�. Kiedy by� ju� przy niej, spojrza�a na niego zdziwiona.
- Chyba nie mia�a� zamiaru napi� si� tej wody? - zapyta�. - Mia�am. Chcia�o mi si� pi� i ...
- Wiesz co to jest? - pokaza� jej niedu�y przedmiot. - Wygl�da jak jaki� licznik. - powiedzia�a.
- Bo to jest licznik. Licznik Geigera.
Max przesun�� go nad powierzchni� zbiornika. Licznik zacz�� g�o�no trzeszcze�.
- Teraz ju� wiesz. - powiedzia�, chowaj�c przyrz�d.
- Wi�c co to by�a za woda, kt�r� pili�my? - zapyta�a. - Niedaleko jest �r�d�o czystej wody. Jest troch� ska�ona, jak zreszt� wszystko tu, ale to najczystsza woda jaka pi�em.
- W takim razie po co tu jest ten zbiornik?
- Jakie� trzy lata temu odkry�em t� oaz�, razem ze zw�okami jej poprzedniego mieszka�ca. Zbiornik wtedy ju� tu by�. Zostawi�em go, bo nie mia�em jak pozby� si� tej wody, a poza tym nawet gdybym to zrobi�, nie m�g�bym ponownie u�y� tego zbiornika. Sam w sobie jest cholernie ska�ony.
Max wsta�.
- Poka�� ci �r�d�o. - powiedzia�, wyci�gaj�c do niej r�k�. Pom�g� jej wsta�. �r�d�o znajdowa�o si� na przeciwleg�ym kra�cu oazy. By�o ukryte w�r�d kamieni i ro�lin.
- T� wod� mo�esz spokojnie pi�. Nie zaszkodzi ci bardziej ni� powietrze, kt�rym oddychasz.
- Wsz�dzie tak jest?
- Jak?
- Tak jak tu, gdzie woda i powietrze s� ska�one.
- Nie, na p�nocy jest o wiele gorzej, a na po�udniu o wiele lepiej. - Dlaczego nie przeniesiesz si� na po�udnie?
- To daleka i niebezpieczna droga. Nie ma w�a�ciwie sposobu, �eby si� tam dosta�. Ani ja tutaj, ani ludzie w mie�cie nie my�l� ju� o przeniesieniu si� na po�udnie.
Nicki spojrza�a na niego uwa�nie.
- Miasto? Jest tu jakie� miasto? - zapyta�a.
Max zrozumia�, �e nie powinien m�wi� jej o mie�cie. Jeszcze nie teraz. Chcia� jako� wymiga� si� od odpowiedzi na to pytanie.
- Musimy ju� wraca�. - powiedzia� i poszed� w stron� obozu. Dogoni�a go.
- Odpowiedz mi. Co to za miasto? Gdzie ono jest?
Milcza�.
- Dlaczego nie chcesz mi nic powiedzie�? Mo�e nie powinnam pyta�? - W�a�nie, nie powinna� pyta�. - powiedzia� twardo.
Chcia�a co� jeszcze powiedzie�, ale Max przerwa� jej. - Koniec rozmowy na ten temat!
Dziewczyna nie wiedzia�a dlaczego Max nie chce m�wi� o mie�cie. Pewnie domy�la� si�, �e chcia�aby tam pojecha�. Oaza by�a mo�e i dobra, ale jej zdaniem prymitywna. Miasto rysowa�o przed ni� pewne szanse na w miar� normalne �ycie. Zdenerwowa�a Max'a swoimi pytaniami. Musi by� wi�c jaki� pow�d, dla kt�rego nie chcia� jej nic powiedzie�. Ale to by�o teraz niewa�ne. Gdzie� tam istnia�o normalne miasto. Dlaczego mia�aby wi�c tu siedzie�? Dlaczego nie mo�e wr�ci� do cywilizacji?
Postanowi�a, �e b�dzie tak d�ugo go m�czy�a, a� zawiezie j� do miasta. ********************
Miasto sta�o si� obsesj� Nicole. Na pr�no Max stara� si� w miar� delikatnie wybi� jej to z g�owy. W ko�cu zamilk� ca�kowicie. Nie odpowiada� na pytania. Za to ona m�wi�a bez przerwy. W chwilach bezsilnej z�o�ci nazywa�a go impertynentem, g�upcem, odludkiem i dziwakiem. Ale powiedzia�a kiedy� co�, co go zabola�o.
- Ty chyba przez ca�e �ycie by�e� sam! Kt�ra kobieta by ci� zechcia�a?! Nie wiedzia�a, bo nie mog�a, �e by�a taka, kt�ra go chcia�a i kocha�a. Wtedy zda� sobie spraw�, �e musia� si� bardzo zmieni�, �e przestaje by� cz�owiekiem. A mo�e to ona chce, �eby tak czu�?
Niewa�ne. Tamte czasy dawno si� sko�czy�y. Cho� wspomnienia troch� bol�, niewiele rzeczy, a tym bardziej s��w wypowiedzianych w z�o�ci, mog�o go zrani�. Ale poniewa� ona ci�gle m�wi�a, mia� jej czasami dosy�. Kiedy nie m�g� ju� wytrzyma�, krzycza� na ni� i wtedy dziewczyna milk�a na jaki� czas ale wcale nie ze strachu. Nie ba�a si� go. Je�li krzykn�� na ni�, unosi�a si� dum� i ignorowa�a go. By�o wtedy cicho, a jej powa�na mina i duma �mieszy�y Max'a. Nigdy jednak nie okazywa� jej tego.
Po jednej z takich k��tni, Nicki nie odzywa�a si� do niego przez prawie dwa dni. "Prawie", bo wieczorem nast�pnego dnia, gdy sortowali owoce, odezwa�a si�: - Dlaczego nie chcesz rozmawia� ze mn� o tym mie�cie? - Znowu zaczynasz? - Max spojrza� na ni� zniecierpliwiony. - Daj spok�j Max! Dlaczego nie pozwalasz mi nawet wypytywa� ci� o miasto? - Nie lubi� o nim m�wi�!
- Czy przypadkiem nie dlatego, �e boisz si�, �e b�d� chcia�a tam pojecha�? Mia�a racj�. Nie chcia�, �eby tam jecha�a. Sam nie wiedzia� dlaczego. Mo�e po prostu zdawa� sobie spraw� z tego, �e ona nie prze�yje tam nawet trzech dni. Ale jak takiej to wyt�umaczy�?! Jej wydaje si�, �e wie lepiej! - Co to za miasto? Jak si� nazywa? - znowu zapyta�a. Max westchn��. Wiedzia� ju�, �e dziewczyna nie da mu spokoju. - Ono nie ma nazwy. To po prostu miasto.
- Jak tam jest?
- Powiedz mi, czy ty naprawd� masz zamiar tam pojecha�? - Jeszcze nie wiem. - powiedzia�a, nie patrz�c na niego. - Tak czy nie? Sp�jrz mi w oczy i odpowiedz.
- No wi�c tak! Wol� pojecha� tam. Miasto to zawsze miasto, a nie oaza na pustyni.
- To miasto ze wszystkich stron jest otoczone pustyni�. A samo miasto... - nie wiedzia� jak jej to powiedzie�. Zdawa� sobie spraw�, �e musi tak manipulowa� s�owami, �eby odechcia�o jej wyjazdu.
- Po co chcesz tam jecha�? - zapyta�.
- Po pierwsze po to, �eby normalnie �y�! - powiedzia�a. - Nie jestem ani twoj� niewolnic�, ani Aborygenem, �eby �y� tu. A tak w og�le nie zmieniaj tematu.
- Powiedzia�a�: "normalnie �y�". Jak sobie to wyobra�asz? �e wynajmiesz gdzie� ma�e mieszkanko z telefonem? �e znajdziesz dobrze p�atn� prac�, i �e b�dziesz pr�bowa�a normalnie �y� tak jak dawniej?
- Mniej wi�cej. A co w tym z�ego?
Max za�mia� si�.
- 12 lat temu by�a wojna atomowa. Ci kt�rzy j� prze�yli nie pami�taj� telefonu, telewizji czy radia. Chcesz wynaj�� mieszkanie? Prosz� bardzo, mo�e dostaniesz jak�� nor� z pch�ami i pluskwami, za kt�r� b�dziesz musia�a s�ono zap�aci�. Chcesz pracy? No c�, jedynym zaj�ciem jakie znajdziesz, b�dzie prostytucja. B�dziesz pi�kn�, m�od�, j�drn� dziwk�, b�dziesz mia�a ogromne powodzenie. Ale to tylko przez jaki� czas. Po kilku tygodniach zaczniesz si� przeobra�a�, staniesz si� brzydka, zestarzejesz si�, brudne w�osy, cia�o i �achmany upodobni� ci� do dziesi�tek innych dziwek! Takiego chcesz �ycia?! Dziewczyna patrzy�a na niego szeroko otwartymi oczyma. - M�wisz to po to, �eby mnie zniech�ci�. Ale ja si� nie dam! - Masz racj�, chcia�bym ci� zniech�ci�, bo chcia�bym, �eby� prze�y�a jeszcze kilka lat! To co powiedzia�em jest szczer� prawd�! Ludzie, kt�rzy tam wegetuj�, nie s� lud�mi, kt�rych pami�tasz! Miasto jest koszmarem wymy�lonym przez degenerat�w! Czy ty tego nie mo�esz poj��?!
Max by� zdenerwowany. Co za uparta dziewczyna!
Zapad�a cisza.
- Chc� pojecha� do miasta, Max. - powiedzia�a cicho. Mia� ochot� wrzasn�� na ni�. Ale zrozumia�, �e nie ma sensu i �e nie przekona jej.
- Dobrze, zabior� ci� do miasta, ale dopiero za miesi�c. To daleka droga i nie mam zamiaru przemierza� jej bez powodu.
Nicole u�miechn�a si�. Niespodziewanie dla Max'a, poca�owa�a go. - Dzi�kuj�. - szepn�a.
Nie powiedzia� nic. Kiedy odesz�a, u�miechn�� si� lekko. ********************
Zbli�a� si� termin wyjazdu do miasta. Nicki by�a podekscytowana. Bardzo chcia�a ju� tam by�.
To co powiedzia� jej Max by�o szokuj�ce. By�a jednak pewna, �e przesadza�. �y� na odludziu i chyba troch� zdziwacza�.
Przygotowywa�a si� do wyjazdu starannie. Zbiera�a owoce, niekt�re suszy�a, aby zabra� je ze sob�.
Pewnego dnia Max przyni�s� jej dwie spore torby.
- Jeste� nieodpowiednio ubrana. W tych torbach s� r�ne ciuchy. Wybierz sobie co�. To musi by� mocne, wygodne i funkcjonalne. Przyjd� za 15 minut. Odwr�ci� si� i odszed�.
Czy rzeczywi�cie by�a nieodpowiednio ubrana? Mia�a na sobie lu�ne spodnie i lekk� sportow� bluz�.
- "Do tej pory nie przeszkadza�o mu to." - pomy�la�a. Ale na wszelki wypadek wola�a zrobi� to co jej kaza�. �eby tylko si� nie rozmy�li� i zabra� j� do tego miasta!
Max wr�ci� po kilkunastu minutach. Nicki by�a ju� ubrana w jego rzeczy. Mia�a na sobie czarne sk�rzane spodnie, niebiesk� podkoszulk� i czarn� sk�rzan� kurtk�. Na nogi w�o�y�a swoje adidasy do kostek. Kiedy zauwa�y�a go, zapyta�a: - No i jak? Mo�e by�?
- Wiedzia�a� co wybra�.
Pom�g� zapakowa� jej reszt� rzeczy.
- Ten str�j co� mi przypomina. Tw�j jest podobny. - powiedzia�a. - Kim by�e� przed wojn�?
Max wzi�� torby i zani�s� je do sza�asu.
- Nie chcesz mi powiedzie�? W porz�dku, nie b�d� wi�cej pyta�a. - Lepiej �eby� pyta�a teraz. Tam w mie�cie nie radz� ci du�o gada�. Nagle wcisn�� jej co� do r�ki. By�o zimne. Gdy spojrza�a na to co trzyma w r�ku, o ma�o nie krzykn�a. To by�a bro�, rewolwer.
- Po co mi to?!
- Lepiej mie� to przy sobie. Zawsze.
- Ty te� zawsze nosisz bro�?
- Nawet z ni� �pi�.
- Wspaniale. - mrukn�a.
- Potrafisz si� tym pos�ugiwa�? - zapyta�.
- Sk�d! Ja mia�am by� aktork�! Wpakowa�am si� w ca�e to g�wno, bo obla�am egzamin do szko�y aktorskiej.
- Musisz si� nauczy� strzela�. - powiedzia�, �aduj�c magazynek jej rewolweru. - To niez�a bro�. U�ywa�em takiej kiedy�.
- By�e� p�atnym morderc�, czy co?
- Nie, by�em gliniarzem.
- To ju� lepiej!
- Nie zawsze. Ty wiesz, �e by�em glin� i mo�e jeden czy dw�ch facet�w w ca�ej Australii. Lepiej nie przyznawa� si� do tego teraz. Nie ka�dy to lubi. - Ale s� przecie� ludzie, kt�rzy pami�taj� mundury. A to co mamy na sobie to nic innego jak w�a�nie mundury policyjne.
- Chodzi si� w tym, co si� akurat ma. Mundur ju� nic nie znaczy. Nie b�d� ci� z tego powodu wypytywa�.
- Jeste� pewien? No dobrze. Co mam z tym robi�? - zapyta�a, wymachuj�c broni�.
- Uwa�aj do cholery! Jest nabity! - krzykn�� i chwyci� j� za r�k�. - Pu��! To boli!
- Je�eli koniecznie chcesz kogo� zabi� to celuj w niego, a nie wymachuj broni�. To po pierwsze. A po drugie: nigdy wi�cej nie wyg�upiaj si� tak przy mnie!
- Przepraszam.
- Nie r�b i nie przepraszaj.
Przez kilka godzin uczy� j� obchodzi� si� z broni�, strzela�, �adowa� i czy�ci�.
- Jeste� dobr� uczennic�. - stwierdzi� wieczorem. - Ale nie my�l, �e nauczy�a� si� ju� wszystkiego. Je�li wszystko dobrze p�jdzie, b�dziesz mog�a uczy� si� od �ycia jeszcze jaki� czas. Pod warunkiem, �e b�dziesz ci�gle �ywa. A teraz id� spa�.
Dziewczyna nie ruszy�a si� z miejsca.
- Nie s�ysza�a�? Id� spa�!
- Nie jeste� wcale taki gro�ny, na jakiego chcesz wygl�da�. - powiedzia�a. - O co ci znowu chodzi?
- O to, �e potrafisz by� ca�kiem mi�ym facetem. Jestem tego pewna. - Mylisz si�, nie jestem mi�ym facetem. Ju� nie.
- Ale mo�esz si� postara�. - powiedzia�a i podesz�a do niego. Spojrza�a w jego oczy i powiedzia�a:
- Te oczy m�wi� mi, �e taki by�e� kiedy�.
Poca�owa�a go w policzek. Ale Max wyczu�, �e ten poca�unek trwa� d�u�ej, ni� poprzednie.
Kiedy mia�a ju� wsta� i odej��, chwyci� j� za r�k� i zapyta�: - Po co to robisz?
- A je�eli powiem ci, �e po prostu podobasz mi si�, to uwierzysz mi? Przecie� to nie zabronione. - powiedzia�a i posz�a do sza�asu. By� troch� zaskoczony. Zreszt� wcale nie troch�. By� na tyle zaskoczony, �e nie wiedzia� jak zareagowa�.
********************
Obudzi� j� wcze�niej ni� zwykle.
- Wstawaj, ruszamy w drog�!
Wsta�a natychmiast.
- Jestem gotowa. - powiedzia�a.
Max spojrza� na ni� uwa�nie.
- Zastan�w si� jeszcze raz. Na pewno tego chcesz?
Skin�a g�ow�.
- I chcesz, �ebym ci� tam zostawi�?
- Tak.
- Jeste� pewna, �e dasz sobie rad�?
- Wiele si� od ciebie nauczy�am, cho� w�tpi�, czy b�d� musia�a to wykorzysta�. Mo�esz by� spokojny, dam sobie rad�.
- Przecie� mo�esz tu zosta�.
- Max, jeste� wspania�ym facetem, ale tam jest cywilizacja i chcia�abym do niej wr�ci�.
- "Cywilizacja..." - mrukn��. - Ju� ci m�wi�em co� na ten temat. Ale prosz� bardzo. To tw�j wyb�r.
- W�a�nie.
- No to chod�.
- Gdzie?
- Chcesz i�� na piechot� do miasta?
- Aaa, rozumiem. Masz gdzie� tu ukryty samoch�d.
- Mo�na to tak nazwa�. - u�miechn�� si�. - Cho� niezupe�nie. Kiedy doszli do ma�ej zagrody wielb��d�w, Nicki stan�a jak wryta. - Nie chcesz mi chyba powiedzie�, �e...
- W�a�nie, pojedziemy na wielb��dach.
- O Bo�e! Trzy albo cztery dni jazdy na wielb��dach! Ja nigdy w �yciu nie je�dzi�am na wielb��dzie!! - powiedzia�a przera�ona.
- Mo�esz ich nie straszy�?! To wcale nie jest takie trudne. - Akurat!
- Sama si� przekonasz.
- Nie jestem tego pewna.
- Mo�esz zosta� w oazie. - zaproponowa�.
- O nie! To ju� wol� jecha�!
- Jak chcesz. Musisz mie� jeszcze to. - powiedzia�, podaj�c jej bia�e okrycie, jakie kiedy� nosili Beduini.
- Po co mi to?
- Jak wiesz czarny kolor przyci�ga s�o�ce, a bia�y odbija. Wolisz si� ugotowa� zanim dojedziesz do miasta?
- Nie.
- Dobrze.
Pom�g� za�o�y� jej nowy ubi�r.
- Czuj� si� w tym idiotycznie! - powiedzia�a.
- Przyzwyczaisz si�. A teraz siadaj na wielb��da.
- Jak?!
- Zwyczajnie. Wielb��d le�y, wi�c wdrapiesz si� na niego. A kiedy b�dzie wstawa�, a potem szed�, mocno si� trzymaj, sied� prosto. To wszystko. - Fenomenalnie!...
Kiedy siedzia�a ju� na wielb��dzie i ten zacz�� si� podnosi�, m�wi�a do niego cicho:
- Tylko powoli, ostro�nie! I prosz� ci� nie zwal mnie, dobrze? A potem doda�a cicho, m�wi�c do siebie:
- O Bo�e! Je�eli prze�yj� t� podr�, b�d� ci stokrotnie wdzi�czna! ********************
Tego samego dnia wieczorem zrobili pierwszy post�j.
- Jak si� czujesz? - zapyta�, pomagaj�c zej�� jej z grzbietu zwierz�cia. - Ja si� w og�le nie czuj�! To dopiero jeden dzie�! Jak ja prze�yj� nast�pne?
- Nie b�dzie tak �le, zobaczysz.
Poda� jej buk�ak z wod�. Zacz�a pi� �apczywie.
- Hej! Nie pij tyle! Pomy�l o dalszej drodze! Nie b�dzie gdzie zaopatrzy� si� w wod�.
- Przepraszam. Ty nie pijesz? - zapyta�a, widz�c �e Max zamyka buk�ak i chowa go.
- Nie musz�.
Zbli�a�a si� noc, a noce na pustyni bywa�y ch�odne. Ta na tak� si� zapowiada�a. Max spa� oparty o swojego wielb��da. Nicki le�a�a na pos�aniu kilka krok�w od swojego wielb��da. Udawa�a, �e spa�a. Ale nie mog�a zasn��. By�o jej zimno.
- Zimno ci? - us�ysza�a g�os Max'a.
- Nie. - powiedzia�a, cho� niemal zamarz�a.
- Bzdura! Zimno ci! Je�eli boisz si� wtuli� w wielb��da, to chod� do mnie. - Ale ...
- Nie gadaj, tylko chod�! Jeszcze mi tu zamarzniesz. Nicki podesz�a do Max'a. Usiad�a przy nim, okry�a si� grubym kocem. Max obj�� j� ramieniem i przytuli�.
- Cieplej? - zapyta�.
- O wiele. - przyzna�a.
- Zaraz rozgrzejesz si�. Postaraj si� zasn��.
Obudzili si�, kiedy tylko s�o�ce wsta�o i zrobi�o si� ciep�o. - Jak si� spa�o?
- Dobrze. - powiedzia�a. - A jednak jeste� mi�ym facetem. - u�miechn�a si�.
- Bzdury!
Po ma�ym �niadaniu ruszyli w dalsz� drog�.
********************
Byli ju� blisko miasta. Zapad�a noc, kiedy Max pokaza� dziewczynie o�wietlony punkt w dolinie.
- To jest twoje miasto. - powiedzia�. - Tak je sobie wyobra�a�a�? - Nie wiem, jest ciemno i nic nie widz�.
- Zobaczysz rano.
- "Rano"? To godzina drogi. Mo�e przenocujemy ju� w mie�cie? - Nie. Po pierwsze dlatego, �e droga tu jest kamienista i wielb��dy mog�yby uszkodzi� sobie nogi, a po drugie po zachodzie s�o�ca nie wpuszczaj� tam nikogo obcego. Musimy wi�c przenocowa� tu.
- Dobrze. - zgodzi�a si�.
Mia�a miasto w zasi�gu r�ki, nie musia�a si� wi�c tak spieszy�. Mog�a poczeka� jeszcze jedn� noc.
********************
S�o�ce ju� prawie wzesz�o, gdy Max obudzi� si�. Nie by�o przy nim dziewczyny. W pierwszej chwili przestraszy� si�, ale zaraz potem dostrzeg� j�. Siedzia�a okryta kocem na ma�ej ska�ce.
Obserwowa�a budz�ce si� miasto. Wygl�da�o zupe�nie inaczej za dnia ni� w nocy. Nie spodziewa�a si� blok�w, ani pi�knych budowli. Ale mo�e chocia� niskich zabudowa� z ceg�y albo z kamieni. A tym czasem tam nie by�o nic takiego. - Zawiedziona? - us�ysza�a g�os Max'a.
- Nie, tylko troch� zdezorientowana.
- To jeszcze nie koniec rozczarowa�. Ale pami�taj: uprzedza�em ci�. - Wiem i nadal chc� tam i��.
- Co za uparta baba! - mrukn��.
- S�ucham?
- Nie, nic. M�wi�em do siebie.
Zanim zbli�yli si� do wschodniej bramy miasta, Max powiedzia�: - Wiem, �e nic ci� ju� nie przekona do powrotu.
- Zgadza si�. - powiedzia�a Nicki.
- Jeste� odwa�na, troch� ci� nauczy�em, ale wiedz, �e to nie wystarczy. Kiedy wyjad�, wr�c� dopiero za miesi�c, a mo�e nawet dwa. B�dziesz musia�a radzi� sobie sama. To miasto apokalipsy, nowych dzikich praw, pe�ne tego o czym nawet ci si� nie �ni�o.
Nicole spojrza�a na niego tak, jak patrzy si� na nudnego nauczyciela. Max zrozumia� to.
- W tym mie�cie jest tylko jeden cz�owiek, kt�remu mog� ufa�. Sp�dzimy tam jaki� czas, a potem po�egnamy si�. I pami�taj: nie rzucaj si� w oczy, nie szukaj guza i przestrzegaj praw.
- A jakie s� te prawa?
- Nie ma w�a�ciwie niczego stabilnego co mo�na nazwa� prawem. To w�a�ciwie zwyczaj obowi�zuj�cy wtedy, gdy w jakim� miejscu znajduje si� du�a liczba jego zwolennik�w. Zale�nie od sytuacji i miejsca prawo w tym mie�cie jest zmienne. Oznacza to, �e w danym miejscu i danej sytuacji raz prawem jest to, a raz co innego.
- To absurd!
- Ca�e to miasto jest absurdem. Aha! I jeszcze jedno. Uwa�nie obserwuj ludzi wok� siebie. To ci mo�e bardzo pom�c.
Dziewczyna westchn�a, jakby chcia�a zapyta�: "Czy to ju� koniec?" - A teraz ruszamy. Trzymaj si� blisko mnie i nie dziw si� niczemu za bardzo.
- Jak sobie �yczysz.
Tak, to miasto w niczym nie przypomina�o tego, o kt�rym �ni�a przez tyle dni. Ale czy to mia�o oznacza�, �e jest gorsze? Na pewno nie. Dla niej miasto musia�o by� o 100% lepsze od tej oazy. Co prawda Max wcale nie by� taki z�y, oaza by�a �adna, ale to nie to samo co miasto.
Byli jakie� 500 metr�w od bramy, gdy podjechali do nich na wielb��dach dwaj uzbrojeni ludzie.
- Co to za jedni? - zapyta�a.
- To stra�nicy. Sied� cicho i nie odzywaj si�. - powiedzia�. - W jakim celu przybyli�cie do miasta? - zapyta� jeden z nich. - Przyjechali�my z wizyt� do Grega Zielarza. - powiedzia� Max. - Jestem Max Sheridan, a to Nick Dorn.
- "Nick Dorn? Czy on zwariowa�?" - powiedzia�a, ale nie odezwa�a si�. - W porz�dku. Mo�ecie jecha�. - powiedzieli i pop�dzili swoje wielb��dy, gnaj�c w kierunku bramy.
Max i Nicki wolno ruszyli za nimi.
- Jaki Nick Dorn? - zaprotestowa�a. - Ja mam na imi� Nicole, a nie jaki� Nick!
- Masz imi� �e�skie.
- Bo jestem kobiet�!
- No w�a�nie. Zapomnia�em ci powiedzie�, �eby� na razie nie ujawnia�a tego, �e jeste� kobiet�.
- Dlaczego?
- To mo�e by� dla ciebie niebezpieczne. Przekonasz si� zreszt� czym jest tu kobieta. - powiedzia�.
Wjechali do miasta i im bardziej si� w nim zag��biali, tym bardziej Nicki dziwi�a si�. Nie, to na pewno nie by�o miasto, o kt�rym �ni�a. Nawet nie wyobra�a�a sobie, �e mo�e od wewn�trz a� tak �le wygl�da�. Domy, je�eli to w og�le by�y domy, sklecone by�y z czego si� da�o. Przypomina�o jej to nowojorskie slumsy. Wszystko cuchn�o, wsz�dzie panowa� brud. Ludzie poubierani byli w strz�py czego�, co kiedy� by� mo�e by�o odzie��. Ma�e dzieci biega�y cz�sto bez ubra�. M�czy�ni wygl�dali jak prehistoryczni ludzie. A kobiety...
W pewnej chwili Nicki us�ysza�a okropne wrzaski. To jedna z kobiet broni�a si� przed jakim� m�czyzn�. Ten bi� j�, kopa� i ci�gn�� za w�osy. Jedni przypatrywali si� temu ze spokojem, a drudzy po prostu nie zwracali na to uwagi.
- To jej m��. - us�ysza�a g�os Max'a. - Widocznie by�a mu niepos�uszna. - Ale jak tak mo�na ... ? - zacz�a, ale Max przerwa� jej. - Takie jest prawo! Nigdy nie wtr�caj si�, je�eli zobaczysz co� takiego. B�dziesz d�u�ej �y�a.
Nic nie odpowiedzia�a. Nie mie�ci�o jej si� to w g�owie. Przed wojn� nigdzie na �wiecie nie traktowano tak kobiet! No tak, ale teraz jest ju� po wojnie... Miasto i jego mieszka�cy zaczyna�o j� przera�a�. Ale Nicole Dorn by�a czasami bardzo dumn� kobiet�. Teraz nie by�o ju� odwrotu, nawet gdyby chcia�a. Nie mog�a powiedzie� Max'owi, �e chce wraca�! Pokaza� mu, �e jest s�aba? O nie! To ostatnia rzecz jak� zrobi!
- "Trudno. Jako� dam sobie rad�." - pomy�la�a, cho� wcale nie by�a tego pewna.
Zacz�a �a�owa�, �e da�a si� nam�wi� na ten eksperyment z hibernacj�. Gdyby si� nie zgodzi�a, mia�aby teraz �wi�ty spok�j. Nie �y�aby i nie musia�a ogl�da� tego wszystkiego.
Po kilkunastu minutach dojechali do jednego z "dom�w". By� nieco wi�kszy ni� reszta.
- Co to za dom? - zapyta�a.
- Tu mieszka Greg Zielarz, m�j przyjaciel.
- Wspania�a siedziba. - mrukn�a.
Max uda�, �e nie us�ysza� tego. Wydawa�o mu si�, �e dziewczyna zaczyna zdawa� sobie spraw� z tego, w co si� pakuje.
- "Jeszcze jeden dzie� i zechce wraca� do domu." - pomy�la� i w�a�ciwie ucieszy� si� z tego. Tam przynajmniej mia�a szanse prze�ycia. Weszli do domu. By�o to ma�e pomieszczenie s�u��ce za kuchni�. Z przyleg�ego pomieszczenia wybieg�o dwoje, mo�e 5-cio albo 6-cio letnich dzieci. Zaraz po nich wyszed� niepozorny cz�owieczek.
- Witaj Greg! - powita� go Max.
- Max Sheridan! Co ty tu robisz stary draniu?! Nie za wcze�nie na zaopatrzenie?
- Nie w tej sprawie przyjecha�em. Chcia�bym, �eby� pozna� najbardziej upart� kobiet�, jaka zna�em.
- Kobiet�? - zdziwi� si� Greg.
- Tak, to jest Nicole Dorn.
- Mi�o mi pana pozna�. - Nicki poda�a mu r�k�.
Zdziwiony Zielarz wytar� swoj� prawic� o spodnie i poda� j� dziewczynie. - O rany! Nie s�ysza�em tego od lat. - powiedzia�. - Witam pani� w moim domu. Prosz� usi���. - powiedzia�, wskazuj�c na sklecone z desek krzes�a. - Jedli�cie ju� �niadanie? - zapyta�.
- Tak. - odpar� Max.
- Ale wina si� napijecie?
Nie czekaj�c na odpowied�, wyj�� z szafki butelk� z jakim� p�ynem. Max podszed� do niego.
- Sk�d ty j� wytrzasn��e�? - zapyta� szeptem Greg.
- To d�uga historia. Wyt�umacz� ci potem.
Usiedli przy stole.
- Mam do ciebie ma�� pro�b�, Greg.
- Wal �mia�o.
- Mogliby�my przenocowa� u ciebie?
- Jasne. Jak d�ugo chcecie.
- Dzi�kujemy. - odezwa�a si� Nicki.
- Czy ona wie co tu si� dzieje? - zapyta� Greg.
- Tak, mam nadziej� �e teraz ju� wie. Nie uwierzysz, ale ona wola�a to miasto od mojej oazy. - powiedzia�.
- �artujesz! Chcesz tu zosta�, moje dziecko?
- Nie jestem dzieckiem. A poza tym rzeczywi�cie chc� tu zosta�. Max spojrza� na Grega, jakby chcia� powiedzie�: "Sam widzisz." ********************
Zapad�a ju� g��boka noc. Nicki spa�a w jednym z czterech "pokoi" domu Grega. Sam gospodarz i Max siedzieli w kuchni i rozmawiali.
Max opowiedzia� przyjacielowi o dziewczynie.
- I pozwolisz jej tu zgin��? - zapyta� Zielarz.
- A co mam zrobi�? Uwi�za� �a�cuchem do palmy? Zerwa�aby si� i zgin�a na pustyni. Troch� j� przygotowa�em do �ycia tu, ale i tak wiem, �e nie da sobie rady.
- Szkoda jej. To jedyna osoba, kt�ra jeszcze dobrze pami�ta stary �wiat. - Wiem, �e szkoda jej. Ale to uparta baba! A zreszt� co mnie to obchodzi?! �y�em przez tyle lat sam, to i dalej b�d� tak �y�.
- A te kilka tygodni nic dla ciebie nie znaczy?
- To by�y najbardziej ha�a�liwe tygodnie w moim �yciu! Nawet nie wiesz jaka z niej gadatliwa i k��tliwa istota. Przynajmniej znowu b�d� mia� spok�j. - Jako� bez przekonania to m�wisz.
- Co chcesz przez to powiedzie�?
- Ja? Zupe�nie nic! Przecie� nic nie m�wi�em!
- Przecie� wiesz, �e nie m�g�bym...
- Max! Min�o 14 lat! To kawa� czasu.
- By� mo�e, ale to nie ma znaczenia.
- Nie mo�na �y� wspomnieniami!
- Widocznie ja mog�! I nie m�wmy o tym wi�cej!
- Dobrze, przepraszam.
Zapad�a kr�tka cisza.
- Greg. - zacz�� Max. - Czy kiedy odjad� m�g�by� zaopiekowa� si� ni�? Zielarz spojrza� na przyjaciela.
- Oczywi�cie. Zrobi� co b�d� m�g�.
- Poka� jej miasto i jego prawa.
- Nie martw si� o ni�.
- Nie martwi� si�!
- Martwisz si�. Ale skoro mimo wszystko chce tu zosta�, to jest silna. A skoro jest silna, da sobie rad�, oczywi�cie z moj� pomoc�. - To chyba by�oby wszystko. Chod�my spa�. - powiedzia� Max, wstaj�c. - Dobranoc.
Max wszed� cicho do pokoju, w kt�rym spa�a Nicki. Po�o�y� si� obok niej na pos�aniu roz�o�onym na pod�odze.
Przez d�u�sz� chwil� przygl�da� si� �pi�cej dziewczynie. Rzeczywi�cie Greg mia� racj�. Szkoda jej.
********************
Nast�pnego dnia Max i Nicki wybrali si� na "spacer" po mie�cie. Max chcia�, �eby dziewczyna zobaczy�a ca�e miasto. Stara� si� wyt�umaczy� jej wszystko, ale i tak to co widzia�a wydawa�o si� by� pozbawione sensu. Zapad� ju� wiecz�r, kiedy wracali do domu Grega.
- Rano wyjad� st�d i b�dziesz od tej pory zdana na w�asne si�y. Oczywi�cie Greg pomo�e ci zawsze, je�eli b�dziesz mia�a k�opoty, ale unikaj ich. - Postaram si�. - u�miechn�a si�.
- To dobrze. Cz�sto k�opoty tutaj to �mier�, dlatego te� warto ich unika�. - Mog� ci� o co� zapyta�, Max?
- S�ucham.
- Sk�d znasz Grega? W tych czasach trudno o przyjaciela. - To prawda, ale Zielarz nim jest. Prawdopodobnie jedynym jakiego mam. - Jedynym?
- Reszta dawno ju� gryzie piach. Kiedy� Greg uratowa� mi �ycie. Znalaz� mnie w jakim� zau�ku i przywr�ci� do �ycia. Mieszka�em u niego ponad p� roku. W ko�cu ruszy�em dalej w drog� i przez przypadek natkn��em si� na moj� oaz�. Zosta�em tam. Poniewa� w mie�cie krucho jest z �ywno�ci�, przywo�� mu czasami troch� owoc�w.
- Dlaczego nazywasz go Zielarzem?
- Kiedy ma te swoje zielska, potrafi przygotowa� z nich r�ne wspania�e leki. Dzi�ki nim �yj�.
- Skoro jeste�cie takimi przyjaci�mi i skoro w mie�cie jest tak okropnie to dlaczego Greg ze swoj� rodzin� nie przeniesie si� do oazy? Mogliby�cie przecie� �y� tam razem.
- Czy�by miasto ju� ci si� nie podoba�o? Mo�e chcesz wraca�? - zapyta� z nadziej� w g�osie.
- Wcale nie! S�ysza�am tylko jak Greg narzeka�.
Max u�miechn�� si�.
- Greg �y� tu przez cale lata. On i jego rodzina przyzwyczaili si� do tego miasta. Pewnie nie potrafiliby �y� w spokojnym miejscu.
- Mo�liwe.
- Jeste�my na miejscu. - powiedzia�, bo doszli w�a�nie do domu Zielarza. Po chwili doda�:
- Chcia�bym si� z tob� po�egna�.
- M�wi�e� przecie�, �e wyje�d�asz jutro rano.
- Tak, ale chc� wyjecha� bardzo wcze�nie. B�dziesz jeszcze spa�a. - Dlaczego tak wcze�nie?
Wzruszy� ramionami.
- Tak b�dzie lepiej. A wi�c trzymaj si�. Pami�taj o tym co ci m�wi�em. Je�eli chcesz, zosta� u Grega, je�eli nie, pomo�e ci co� znale��. Wiesz co on powiedzia� wczoraj wieczorem? �e szkoda ci�. Mia� racj�. - Nie, nie mia�. Dam sobie rad�, zobaczysz. - u�miechn�a si�. Po kolacji po�o�yli si� spa�. Max le�a� przy Nicki. Nie m�g� zasn��. - Nie mo�esz spa�? - zapyta�a nagle.
- Nie mog�.
- Nie martw si� o mnie.
- Nie martwi� si� o ciebie tylko o miasto. Przewr�cisz je do g�ry nogami. - Na pewno nie. Kiedy spotkamy si� za dwa miesi�ce, opowiem ci jak by�o. - Mo�esz wr�ci� ze mn�. - zaproponowa�.
Dziewczyna spojrza�a na niego uwa�nie.
- Nie Max. To ju� postanowi