3341
Szczegóły |
Tytuł |
3341 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3341 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3341 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3341 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Bohdan Petecki
Kogga z Czarnego S�o�ca
1.
Chodnik przemkn�� estakad�, spinaj�c� zielone skarpy trzeciej obwodnicy. Opu�ci�em wewn�trzny kr�g miasta. Droga bieg�a lekkimi zakosami pod g�r�, a dalej nikn�a w dole, pomi�dzy zadrzewionymi tarasami, schodz�cymi z niewysokich wzniesie�.
By�o pusto i cicho. Nawierzchnie chodnik�w l�ni�y jak wypolerowane. Korony drzew sta�y bez ruchu. Jak okiem si�gn��, �ladu �ywego ducha.
Pod nast�pnym mostkiem, �limacznic� wyprowadzaj�c� na tachostrad�, sun�� ci�ki pojazd. Od wysokiego syku jego spr�arek przez moment zamrowi�o mi w szcz�kach. Na owalnej platformie posuwa� si� powoli jeden z tych wrzecionowatych, przyp�aszczonych domk�w, podobnych do p�katych �odzi, odwr�conych do g�ry dnem. Przeprowadzka. Ostatnio w trivi pe�no by�o ofert proponuj�cych zamian� parcel na bardziej g�rzyste lub nadwodne, na odkrytej p�aszczy�nie b�d� zalesione. C�, moda jak ka�da inna. Jej ubocznym efektem by� fakt, �e wszystkie budowane ostatnio domki sta�y si� do siebie podobne. W ka�dym razie musia�y mie� identyczne podstawy, �eby ich mieszka�cy mogli w ka�dej chwili wezwa� transporter, jak ten, kt�ry dziesi�� metr�w pode mn� pi�� si� teraz mozolnie na tachostrad�, i by na nowym miejscu fundamenty przeno�nych willi nie wymaga�y �adnych przer�bek. Oczywi�cie chodzi o domki stawiane w dzielnicach zewn�trznych. Ale kt� chcia�by teraz mieszka� w �r�dmie�ciu?
Min��em estakad� i znalaz�em si� w najwy�szym punkcie chodnika. Pasmo wzg�rz na bliskim widnokr�gu zap�on�o czerwieni�. W p�ytkich w�wozach, �agodnych, zielonych �lebach i zakl�ni�ciach terenu z wolna g�stnia� fioletowoczarny mrok. Kiedy droga obni�y�a si�, spomi�dzy brz�z, sosen i modrzewi pocz�y strzela� ku mnie ostre, sekundowe b�yski. Fotokom�rki uruchamia�y szklane �ciany jajowatych sadyb, zawczasu chroni�c ludzi przed ch�odem. Te �ciany opada�y teraz jak skrzyd�a, przechwytuj�c w ruchu ostatnie promienie s�o�ca.
Chodnik bieg� ju� w�skim pasem w�r�d zieleni. Spok�j w powietrzu i na ziemi sta� si� niemal dotykalny, trafia� do wszystkich zmys��w, g�adzi� w�osy, sk�r� twarzy i ucisza� my�li. Poeci potrafi� zach�ystywa� si� takim spokojem i robi� to z czystym sumieniem, odk�d tak samo cicho i bezpiecznie jest wsz�dzie tam, gdzie mieszkaj� ludzie. Bywa�y chwile, w kt�rych poddawa�em si� nastrojom, wspominaj�c, �e mam swoj� cz�stk� w �adzie i harmonii naszego �wiata. W tym, �e ludzie s� syci, pewni jutra i �e nie ma w�r�d nas nikogo, kto nie m�g�by sobie pozwoli� na wra�liwo��. Dzi� jednak ten majowy wiecz�r, pe�en gasn�cego �wiat�a, nie ofiarowa� mi niczego pr�cz pyta�, na kt�re nie by�o odpowiedzi innych ni� fa�szywe.
Przejecha�em jeszcze ze trzydzie�ci metr�w, po czym zeskoczy�em na w�sk� �cie�k�, wysypan� jasnoniebieskim �wirem. Cztery znane mi kamienne schodki prowadzi�y do niskiej furtki pod kr�tk� pergol�, kt�rej cienkie rusztowanie oplata�y kolczaste ga��zki. Zatrzyma�em si� na wprost oka domowego komputera. Chwil� p�niej furtka rozp�yn�a si� w powietrzu, w g��bi ogr�dka b�ysn�y otwierane drzwi i na tle mrocznego wn�trza, rozja�nionego jedynie resztkami s�onecznego �wiat�a, wpadaj�cymi przez boczne okna przedsionka, stan�a Avona.
Kiedy si� zbli�y�em, skin�a g�owa, a potem lekkim ruchem odrzuci�a do ty�u kosmyk d�ugich, kasztanowych w�os�w, kt�ry opad� jej na policzek. Nast�pnie cofn�a si� o krok.
- Wejd� - powiedzia�a. G�os mia�a niski, matowy.
Wchodz�c do pokoju odruchowo zerkn��em na kompon. Za pi�� �sma. Nie za p�no na wizyt�. Ale musia�em przyj�� tutaj, nawet gdyby by�o ju� po p�nocy.
Wprowadzi�a mnie do pracowni. Panowa� w niej p�mrok. Jedna ze �cian nadal by�a otwarta i wraz z nik�� po�wiat� zachodu do wn�trza przedostawa� si� g�o�ny �piew kosa, kt�ry akurat w tym momencie rozpocz�� sw�j wieczorny program. Tu� za ustawionym uko�nie pulpitem, nie wiadomo, czy ju� w ogrodzie, czy jeszcze w g��bi pokoju, kwit�y dwa roz�o�yste migda�owce.
Podszed�em prosto do niskiego, obrotowego fotela i usiad�em.
- Napijesz si� czego�? - spyta�a, wywabiaj�c ruchem r�ki beczkowaty bufecik, kt�ry przemkn�� przez pok�j, by zatrzyma� si� tu� przede mn�.
- Tak - skin��em g�ow�. - Wszystko jedno czego. Musz� z tob� porozmawia�.
Poda�a mi szklaneczk� nape�nion� do po�owy z�otawym p�ynem.
- I ja tak my�l� - powiedzia�a cicho, bez u�miechu.
Odwr�ci�em si� z fotelem w stron� ogrodu. Kiedy przyszed�em tutaj pierwszy raz, tak�e o zmierzchu, ten widok sprawi�, �e zapomnia�em o ca�ym �wiecie. Nie mog�em oderwa� od niego oczu. Ale nie zna�em jeszcze wtedy podmiejskich dzielnic, nie wiedzia�em, �e niemal wszyscy ludzie mieszkaj� w takich w�a�nie, wkomponowanych w ziele� szklanych altanach. W og�le niewiele wiedzia�em o Ziemi. Od siedemnastego roku �ycia t�uk�em si� po stacjach satelitarnych, by wreszcie osi��� w filii Centrali Obs�ugi Gigama na orbicie Plutona. Razem z Nettem. I razem z nim przenios�em si� po kilku latach do sztabu Centrali, w kraterze Kopernika na Ksi�ycu. Wtedy zacz�li�my cz�ciej bywa� na Ziemi. Tak�e razem. Nie by� moim przyjacielem. Ale nie przyja�ni�em si� z nikim. Tacy jak my rzadko miewaj� przyjaci�. Nie wynika to ani z konieczno�ci, ani te� z przemy�le�. Mo�e ich nie potrzebujemy? A mo�e tak si� po prostu utar�o?
Do��, �e nie widzia�em powodu, dla kt�rego mia�bym mu odm�wi�, kiedy tamtego wieczoru zaproponowa� mi ni st�d, ni zow�d, �ebym z nim. poszed� do jego dziewczyny. Oczywi�cie nie wiedzia�em o nim tego, co teraz. A tak�e nie przeczuwa�em, �e Avona... �e w og�le istnieje pod s�o�cem dziewczyna, kt�ra sam� swoj� obecno�ci�, ka�dym s�owem, u�miechem, ruchem r�ki potrafi przenosi� cz�owieka w radosny, niepowtarzalny �wiat jego w�asnego dzieci�stwa. Nie umiem tego nazwa� inaczej, chocia� to, co czu�em, patrz�c na ni� wtedy i s�uchaj�c jej g�osu, nie mia�o nic wsp�lnego ze wspomnieniem mojego rodzinnego domu. Chodzi o atmosfer�, jaka towarzyszy odnajdywaniu pierwszych pyta� i przeciwstawianiu im pierwszych, bu�czucznych odpowiedzi. O te wielkie tajemnice, w sobie samym i w otoczeniu, kt�rych rozwi�zanie wydaje si� wtedy spraw� niedalekiej przysz�o�ci. I o pewno��, �e ta przysz�o�� nie przyniesie rozczarowa�.
To wszystko by�o dawno. Na d�ugo przedtem, zanim pozna�em Air�. A tak�e na d�ugo przedtem, zanim Aira polecia�a w �lad za nim na budow� tej bazy gdzie� w okolicy gwiazdozbioru Reticulum i zanim on, wr�ciwszy, poinformowa� nas, to znaczy Avon� i mnie, �e zostali�my sami, bo Aira i on...
Tak. A jeszcze przedtem zrobi� co�, co sprawi�o, �e sta� mi si� bardziej obcy, ni� gdybym nigdy nie pozna� jego Avony, a on mojej Airy.
Potem ju� nie poszed�bym z nim do jego dziewczyny. Los, kt�ry po��czy� nas jako funkcjonariuszy Centrali, sprawi�, �e musia�em na niego uwa�a�, chocia� oficjalnie nikt mnie o to nie prosi�. Odetchn��em, kiedy prze�o�eni postanowili wys�a� go do gwiazd, co by�o z ich strony przejawem zak�opotania. Polecia�, by po jakim� czasie tam w�a�nie spotka� si� z Air�. Wtedy ju� zreszt� wiedzia�em, �e moje ma��e�stwo by�o b��dem, �e nigdy nie rozumia�em Airy. Jego oczywi�cie tak�e, ale jego nie chcia�em rozumie�. Nie chodzi o usprawiedliwienia, mog� jednak z czystym sumieniem powiedzie� przynajmniej jedno. Je�li nawet w historii mojego zwi�zku z Air� odegra�o jak�� rol� wspomnienie pierwszej bytno�ci tutaj, w tym wrzecionowatym szklanym domku, smag�ej twarzy o delikatnych, okr�g�ych ko�ciach policzkowych, niejasnych przeczu�, kt�re pojawi�y si� tak niespodziewanie, kiedy patrzy�em na jej u�miech, s�ucha�em niskiego g�osu, kiedy wodzi�em wzrokiem po jej pi�knych, nagich ramionach, to przecie� nigdy nie dopuszcza�em do siebie tego wspomnienia, nie pozwala�em sobie na �adne zabawy z tkwi�cym we mnie, nie znanym mi ch�opcem, nieodpowiedzialnym, zmys�owym i s�abym.
Kos umilk� na moment. Chwil� panowa�a niczym niezm�cona cisza, po czym �piew odezwa� si� znowu. By� teraz nieco przyt�umiony, ptak przeni�s� si� wida� do kt�rego� z s�siednich ogr�dk�w.
Odwr�ci�em si� i omiot�em spojrzeniem pok�j. Na pulpicie sta�y teledatory, wygaszone klawisze kalkulator�w przypomina�y klawiatury starych instrument�w muzycznych. Tylko jedna przystawka komputera by�a pod pr�dem. Musia�a pracowa�, kiedy przyszed�em.
- Przeszkadzam ci. Nie zostan� d�ugo. Chcia�bym tylko...
- Nie... - przerwa�a cicho. - Ostatnio nikt mnie nie odwiedza... tak si� sk�ada - poruszy�a bezradnie g�ow�.
Odczeka�em chwil�, po czym powiedzia�em:
- Delikatno�� nie jest moj� najmocniejsz� stron�... Ale to nie tylko kwestia delikatno�ci... skoro ju� sama zacz�a� m�wi� o sobie. Dalej jeste� zakochana. Czy nic nie mo�na na to poradzi�?
Us�ysza�em cichutkie westchnienie, a potem kr�tki, ledwie s�yszalny �miech.
- Jestem - powiedzia�a. - Poradzi�? - - W jej tonie pojawi�a si� gorycz. - Zapewne mo�na by co� poradzi�, gdyby nie tacy jak ty...
- Nie tylko jeste� dalej zakochana - patrzy�em jej teraz prosto w oczy - ale w dodatku wci�� pozostajesz pod jego wp�ywem. Oczywi�cie, gdyby ka�dy cz�owiek m�g� w dowolny spos�b korzysta� z us�ug Gigama, zapewne i ty po kilku seansach potrafi�aby� zapomnie� o swoim zakochaniu. Kto� inny r�wnocze�nie zatrudni�by System, �eby zyska� niezawodn� recept� na o�ywianie podobnych uczu� wzgl�dem siebie... w cz�owieku, w kt�rym sk�din�d budzi, na przyk�ad, fizyczn� odraz�. Wiesz, �e dla lekarza, dysponuj�cego aparatur� do stymulacji p�l, otaczaj�cych o�rodki m�zgowe, nie stanowi�oby to �adnego problemu. Ale Gigam zawiera tak�e inne informacje... Wszystkie, jakie posiad�a nasza cywilizacja, ��cznie z wynikami bada�, z kt�rych w por� umieli�my zrezygnowa�. Jeste�my cisi, m�drzy, dobrzy i... r�ni... - Ca�e szcz�cie...
- Nie wiem - powiedzia�em pojednawczo. - Nie znam si� na tym. Zapominasz tylko, �e on robi dok�adnie to samo co ja. A przynajmniej powinien to robi�, jako pracownik Centrali. Pilnowa�, by nauka wch�ania�a i przetwarza�a tylko te informacje, kt�re nasza wsp�czesna cywilizacja jest w stanie przyj��, bez naruszenia jej homeostazy. �eby�my w pewnym momencie nie obudzili si� za t� nieuchwytn� granic�, za kt�r� nie tylko spok�j, ale i dalszy rozw�j nie s� mo�liwe, poniewa� na skutek beztroskiej ciekawo�ci jednostek nast�pi�o oderwanie ludzkiego i stworzonego przez ludzi aparatu informatycznego od macierzy. �e to nie ka�demu si� podoba? Trudno. Nie wszyscy niedoszli samob�jcy bywali zachwyceni, kiedy w ostatniej chwili kto� przemoc� uniemo�liwia� im skok w przepa��. Powiedzmy, �e ich b�l, smutek, w og�le emocje, by�y w danym momencie silniejsze ni� g�os rozs�dku. Tak�e teraz ciekawo�� wielu naukowc�w, przer�nych pi�knoduch�w i... wybacz, rozgoryczenie ludzi, trawionych nie spe�nionymi uczuciami, ka�� im my�le� po��dliwie o teoretycznych i praktycznych mo�liwo�ciach systemu Gigama... znajduj�cego si� na wyci�gni�cie r�ki... - mimowolnym gestem wskaza�em aparatur�. Posz�a za moim wzrokiem. K�ciki jej warg drgn�y.
- Pewnie my�lisz - m�wi�em dalej - �e ten spok�j, jaki osi�gn�a ludzko��, nie jest pe�ny, skoro kto� tam, z braku dost�pu do wszystkich informacji i sposob�w ich spo�ytkowa�a ni�, nie mo�e si� upora� ze swoimi stanami psychicznymi. �e tworzy si� jakie� b��dne ko�o, bo zdani na gr� uczu� przy ca�ej czujno�ci naszych sit selekcyjnych, w pewien spos�b tkwimy jednak po uszy w szumie informacyjnym. Ale to, widzisz, jest los jednostek. Tymczasem spo�eczno��... - zmusi�em moj� twarz do u�miechu. - Avo, nie chcia�aby� przecie�, �eby �wiat, taki, jakim jest w tej chwili, znalaz� si� na �asce ciekawskich... prawda?
Opu�ci�a powieki. Na jej twarzy le�a� cie�, ale wyda�o mi si�, �e lekko przyblad�a.
- Chwilami tak... - wyszepta�a wreszcie, tak cicho, �e ledwo us�ysza�em. Nast�pnie nag�ym ruchem odrzuci�a do ty�u w�osy i roze�mia�a si� nienaturalnie g�o�no.
- Widzisz, do czego prowadz� rozmowy o zmroku... kiedy za oknami �piewaj� ptaki - powiedzia�a ze �miechem. - Nie zwracaj uwagi na to, co m�wi�...
Si�gn�a do pomocnika i ponownie nape�ni�a nasze szklaneczki. Unios�a swoj� przed oczy i popatrzy�a przez ni� na mnie.
- M�wi�e�... - zacz�a.
- Ale ju� nie b�d� - uci��em. - Czy wiesz, gdzie on teraz jest?
Westchn�a, odstawi�a szklaneczk� i odwr�ci�a twarz w stron� ogrodu.
- Znowu co� przeskroba�?
- Nie odpowiedzia�a� mi.
- I nie odpowiem, zanim nie us�ysz�, czemu go szukasz. Mam prawo wiedzie�, skoro przyszed�e� z tym akurat do mnie. Co� si� sta�o?
- Wy��czy� sw�j kompon - poinformowa�em j� kr�tko. - Stracili�my z nim kontakt. Tymczasem jest potrzebny... i to zaraz. Jutro musi by� poza Ziemi�... daleko.
- A� tak?
- Znacznie gorzej, ni� mo�esz przypuszcza�. A wi�c?
- Mieszka tutaj - powiedzia�a po kr�tkiej chwili zastanowienia. - Trzy domy dalej - u�miechn�a si� smutnie. - Znajdziesz go bez trudu... je�li tam jest.
Wsta�em. Raz jeszcze powiod�em spojrzeniem po jej pokoju, pogr��onym ju� niemal zupe�nie w mroku.
- Idziesz?
- Tak.
- Czy on leci... tam?
- Tak.
- Dlatego; jeste� taki rozdra�niony?
Zatrzyma�em si�. Przez chwil� wpatrywa�em si� w ni� ze zdziwieniem, nie bardzo wiedz�c, do czego zmierza. Nagle zrozumia�em. Ona musia�a tak my�le�...
- Dziewczyno - powiedzia�em bardzo spokojnie - jutro w po�udnie musz� si� zameldowa� w sztabie Centrali. Razem z nim. Z Nettem. Tylko to jest dla mnie wa�ne...
Podnios�a si� powoli i zrobi�a krok w moj� stron�. Potrz�sn�a g�ow�, na kt�rej przy tym ruchu zatrzyma� si� przez mgnienie jaki� zb��kany z�otawy refleks.
- Naprawd�? - spyta�a cicho. Westchn��em tylko.
- Wi�c zosta� - podesz�a jeszcze krok bli�ej. Poczu�em zapach jej sk�ry.
- Co?
- Przecie� macie tam by� dopiero jutro - szepn�a. - A poza tym wszystko jest niewa�ne. Je�eli jest niewa�ne, to mo�esz zosta�..,
- S�uchaj, Ava...
- Zostaniesz?...
Pok�j by� pe�en s�o�ca. Przez otwart� �cian� wlecia� wr�bel. Okr��y� pulpit, przysiad� na moment na antence datora, �wierkn�� dwa razy jakby z dezaprobat� i wr�ci� do swojego �wiata. Pomy�la�em, �e i mnie czas wraca� do mojego. U�miechn��em si�, skojarzenie by�o zbyt niedorzeczne.
Avona spa�a, przykryta do po�owy lekk� narzut�. Prawy �okie� pod�o�y�a sobie pod g�ow�, jej twarz by�a niewidoczna pod chmur� w�os�w, kt�re teraz, w �wietle dnia, nabra�y miedzianego po�ysku.
Wsta�em, poszed�em do �azienki, ubra�em si�, a kiedy wr�ci�em, uderzy� mnie jej wzrok. Patrzy�a na mnie szeroko otwartymi oczami, z kt�rych uciek�o ju� wspomnienie snu.
Podszed�em do le�anki. Pog�adzi�em Avon� po w�osach i zatrzyma�em chwil� otwart� d�o� na jej policzku.
- Nie wstawaj - powiedzia�em, odwracaj�c si�, by przywo�a� bufecik. Postuka�em w klawisze, zdobi�ce jego boczn� kraw�d� i odes�a�em go, �eby przyni�s� zam�wione �niadanie.
- Jeste� �liczna - powiedzia�em. Odpowiedzia�a mi u�miechem.
- M�wi�e� o zakochaniu - zacz�a czystym, spokojnym g�osem. - Ja zreszt� tak�e. To by�a tylko gra - stwierdzi�a. - Naiwna, ale nie dziecinna. Nie dziecinna, bo nieuczciwa...
- Gdybym wiedzia� - m�j g�os zabrzmia� ochryple - nie zosta�bym...
Zaprzeczy�a ruchem g�owy.
- Zosta�by�. Umiesz odrzuca� zb�dne informacje... ba, jeste� specjalist�...
Zapanowa�o milczenie. Nie mog�em jej powiedzie�, �e si� myli. Zaprowadzi�oby to nas za daleko...
- Jestem cz�owiekiem bez jutra - powiedzia�em. - Dzi� lec� z Nettem do gwiazd...
Unios�a si� szybko.
- Nie powiedzia�e� mi...
- Ty tak�e mi nie powiedzia�a� - zareplikowa�em bez przekonania. - Jeste�my kwita...
Zjawi� si� pomocnik ze �niadaniem. Jedli�my W milczeniu.
Kiedy automat wr�ci� do kuchni, zdoby�em si� na u�miech, po czym. wsta�em.
- Do widzenia.
- Czy m�g�by� by� ze mn�? - spyta�a. Zagryz�em wargi.
- Lec� dzisiaj. B�d�my rozs�dni...
- Ty jeste� piekielnie rozs�dny - stwierdzi�a bez szczypty ironii w g�osie.
- Musz� ju� i��.
- Lecisz z nim... do Airy. Ona dalej tam jest, prawda? Dobrze, nie odpowiadaj. To jednak �mieszne...
- Co znowu �mieszne? - mimo woli odetchn��em z ulg�. - Aira?
- To, �e b�dziecie tam razem... ty, Nett i o-na... mniejsza z tym - powiedzia�a szybko. -Plot� g�upstwa. Wcale nie my�la�am, �e to b�dzie �mieszne. Lepiej id� ju� naprawd�...
Odczeka�em chwil�, po czym bez s�owa wyszed�em. Czu�em, �e jeszcze moment, a powiem jej, �e i on, i ja mamy znikome szans� spotkania Airy... �ywej.
- Znalaz�e� mnie jednak - powiedzia�.
Nie odpowiadaj�c min��em go i wszed�em do identycznego pomieszczenia jak to, w kt�rym Avona projektowa�a swoje tworzywa. I on mia� tutaj pracowni�. Ale c� to by�a za pracownia!
Zatrzyma�em si� po�rodku i powiod�em spojrzeniem po ustawionych doko�a �cian przestrzennych szkicach, po na p� zamalowanych p�aszczyznach i gotowych holoformach. Pomi�dzy tym wszystkim wala�y si� strz�py na�wietlonej folii, kawa�ki r�nych materia��w zapaskudzonych zwyk�ymi farbami, rulony b�on fosforyzuj�cych r�nokolorowym, pastelowym �wiat�em. Ca�o�� uzupe�nia�y kamery, w�skie reflektory, teraz wygaszone, i wielkie, staro�wieckie sztalugi. Obok nich rozbudowana do podejrzanych rozmiar�w przystawka komputera ukazywa�a mn�stwo dodatkowych, napr�dce skleconych ��czy informacyjnych.
- Zada�e� nam troch� trudu - burkn��em. - Mo�esz mi jednak wierzy�, �e nie szuka�bym ci�, gdybym nie musia�.
Zamkn�� za sob� drzwi i stan�� na wprost mnie. Rozejrza� si�, po czym roz�o�y� r�ce bezradnym gestem.
- Tak tu wygl�da. Tego si� pewnie mimo wszystko nie spodziewa�e�...
Mog�em mu z czystym sumieniem odpowiedzie�, �e je�li chodzi o niego, nic nie by�o w stanie mnie zadziwi�. Nie przyszed�em jednak na pogaw�dki. Poinformowa�em go o tym.
- Wi�c czego chcesz? - wyszczerzy� z�by pragn�c, by� mo�e, z�agodzi� obcesowo�� swojego pytania.
Zerkn��em na kompon. Dochodzi�a dziesi�ta.
- Za dwie godziny zameldujesz si� w Centrali. P�jdziemy tam razem.
Twarz mu zmierzch�a. Szczup�a, smag�a twarz o ciemnych oczach i zbyt daleko wysuni�tej brodzie. Twarz ch�opca, kiedy si� u�miecha�. Teraz przybra�a wyraz ponurego uporu.
- Nie jestem ju� gigamowcem - warkn��.
- Aby porzuci� s�u�b� w Centrali, trzeba czego� wi�cej, ni� wy��czy� kompon, odci�� si� od ludzi i zaszy� w rupieciarni. Tak jakby� o tym nie wiedzia�. Pozostaniesz gigamowcem... jak d�ugo b�dziesz �y�...
- To wcale nie musi by� tak d�ugo - b�kn�� odwracaj�c g�ow�.
- Nie. Zw�aszcza �e dzi� jeszcze lecimy na Bet� Telmura. Od dw�ch tygodni stacja milczy. Nikt nie wie, co si� sta�o. I nikt nie powie g�o�no, co mog�o si� sta�. A tak�e co mo�e spotka� tych, kt�rzy polec�, aby przekona� si� na miejscu, czy zosta�o tam co� do zrobienia.
M�wi�em umy�lnie z brutaln� otwarto�ci�. Nie chcia�em, �eby si� przede mn� rozkleja�. Osi�gn��em sw�j cel, ale tylko cz�ciowo.
Sta� chwil� jak skamienia�y. Wreszcie wykrztusi� z trudem:
- Aira...
- Co Aira? - burkn��em. Prze�kn�� g�o�no �lin�.
- No, przecie�... ty...
- Je�eli ju� kto�, to raczej ty - uci��em. - Tak, Aira. Ale opr�cz niej jeszcze trzech ludzi. I ka�dy z nich ma tu kogo�... tak samo jak Aira.
Odwr�ci� si�. Jego twarz by�a bia�a jak kreda.
- Czy to ty?... - urwa�.
Poczeka�em kilkana�cie sekund. W ko�cu zacz�� mnie ogarnia� gniew.
- Co ja, do ry�ego diab�a?!
- No... czy to by� tw�j pomys�, �eby�my lecieli tam razem?
Zacisn��em pie�ci.
- Je�li o mnie chodzi, jeste� ostatnim cz�owiekiem, jakiego chcia�bym mie� na pok�adzie. B�d� przekonany, �e b�d� ci dobrze patrzy� na palce. Niestety tak si� sk�ada, �e z naszych tylko ty by�e� na Telmurze i �e nale�a�e� do ekipy konstrukcyjnej, kt�ra budowa�a stacj�. Czy co� jeszcze chcesz wiedzie�?
Nie odpowiedzia�. Posta� jaki� czas bez ruchu, po czym nie patrz�c w moj� stron� znikn�� za drzwiami prowadz�cymi do s�siedniego pokoju.
Nett. Obszerny rozdzia� w moim �yciu, sk�din�d raczej niezbyt skomplikowanym. Przyszed� do Centrali z dwoma dyplomami, grawitonika i biomatematyka. Obydwa by�y opatrzone opiniami, sformu�owanymi w samych superlatywach. Przedstawi� mnie Avonie, a potem, dwa lata temu, polecia� budowa� stacj� badawcz� na orbicie trzeciej planety Bety Telmura, gdzie jedna z sond wykry�a bezprecedensow� w kosmosie posta� materii o�ywionej. Rok p�niej, kiedy budowa by�a ju� zaawansowana, na stacj� przyby�a ekipa uczonych, kt�ra mia�a stanowi� jej w�a�ciw� za�og�. W�r�d nich znalaz�a si� Aira. Tak si� spotkali. A zaraz po jego powrocie dowiedzia�em si�, �e pe�ni�c dy�ur wy��czy� kilka sekcji zblokowanego selektora informatycznego Gigama, g��wnego selektora informacji, jakie od s�onecznego systemu komputerowego otrzymywa� zamieszkany �wiat.
Kiedy mi o tym powiedziano, s�dzi�em pocz�tkowo, �e zasz�o nieporozumienie, wynikaj�ce ze z�ego odczytania kontrolnej pami�ci Gigama. Pr�dko si� jednak przekona�em, �e �adnego nieporozumienia nie by�o. Przez kilka godzin najwi�kszy w historii cywilizacji system informacyjny pracowa� bez sit kierunkowych. Kto�, kto w tym czasie zada�by Gigamowi pytanie o, dajmy na to, spos�b likwidacji ziemskiego systemu regulacji urodzin, kto zapyta�by o mo�liwo�� ekspansywnego rozwoju naszej cywilizacji po zasiedleniu okolicznych s�o�c, m�g� otrzyma� wyczerpuj�c� informacj�, opatrzon� kompletem recept technologicznych. Ka�dy badacz, fantasta, maniak mia� mo�liwo�� uruchomienia wszystkich pok�ad�w wiedzy i sprz�enia ich przez najdoskonalsz� aparatur� wnioskuj�c� dla sprawdzenia najbardziej szalonych, najdalszych od ekstrapolacyjnej linii rozwojowej, obowi�zuj�cej nauk�, hipotez i, co gorsze, dla ich urzeczywistnienia. Na szcz�cie do �adnej katastrofy nie dosz�o. Mo�e nikt "zainteresowany" nie zorientowa� si� w por�, a mo�e tych zainteresowanych nie by�o a� tak wielu, jak to sobie wyobra�ali szefowie Centrali. Nie zmienia�o to jednak sytuacji, w jakiej znalaz� si� Nett. Nikt nie pos�dza� go o �wiadom� pr�b� zniszczenia ziemskiej cywilizacji czy cho�by powa�nego naruszenia jej homeostazy, ale nikt te� nie potrafi� odpowiedzie� na pytanie, co powodowa�o funkcjonariuszem Centrali, gdy porywa� si� na tak nies�ychany post�pek.
Po powrocie z Telmura Nett zosta� poddany kilku przes�uchaniom, po czym znikn��. Nie s�dz�, aby szukano go zbyt skwapliwie. Jego ucieczka by�a w gruncie rzeczy na r�k� nie tylko kierownictwu Centrali, ale i Radzie Wykonawczej.
Wy��czy� kompon. Wy��czy� ten miniaturowy aparacik, kt�ry nosi� na przegubie d�oni ka�dy wsp�czesny cz�owiek.
Kt� dzi� prowadzi�by jakie� ksi��ki adresowe, kto zawraca�by sobie g�ow� ewidencj� czy dokumentami to�samo�ci, je�eli ka�dego cz�owieka, w ka�dym zak�tku kuli ziemskiej i poza ni�, mo�na odnale�� w ci�gu dw�ch sekund, za po�rednictwem zbiorowej anteny czasowej, umo�liwiaj�cej wyszukiwanie charakterystyki fal biologicznych kilku miliard�w poszukiwanych osobnik�w r�wnocze�nie. Ma�o kto wie, jak funkcjonuje kompon. S�dz� zreszt�, �e dwie�cie lat temu r�wnie ma�o ludzi wiedzia�o, jakie urz�dzenia tkwi�y w popularnych w�wczas zegarkach elektronicznych.
Ten przedmiocik, zbudowany z litego kawa�ka komponentu, o�ywiany falami biologicznymi, jest potrzebny jak woda i powietrze. Ma ma�y, chowany ekranik, na kt�rym w ka�dej chwili mo�na ujrze� twarz wzywanego cz�owieka. Je�li tylko, rzecz jasna, chcia� nawi�za� ��czno��. Inaczej kompon przekazuje tylko jego sygna� biologiczny, potwierdzaj�c odbi�r wezwania. P�ynne kryszta�y zast�puj� telefon, telewizor, obliczaj� czas rzeczywisty i relatywny, wyr�cza j� domowego lekarza. Tylko szaleniec mo�e wy��czy� sw�j kompon.
Drzwi stukn�y lekko. Spojrza�em w ich stron� i ujrza�em go w bia�ym roboczym ubraniu, identycznym jak moje. W r�ku trzyma� niewielk�, gruszkowat� torb�. Mia�em tak� sam�, by�a ju� w Centrali. Sta� si� znowu jednym z nas... przynajmniej pozornie.
- Malujesz - wskaza�em ruchem g�owy stoj�ce dooko�a obrazy.
Poszed� niech�tnie za moim wzrokiem i przez chwil� wpatrywa� si� w swoje p�ody, jakby ujrza� je pierwszy raz w �yciu. Wreszcie uni�s� lekko brwi.
- Takie tam... holomazy... - wyb�ka�.
Na wprost mnie sta� wielki obraz, sk�adaj�cy si� z trzech skrzyde�, na podobie�stwo staro�ytnych ikonostas�w. Srebrzystobia�e t�o �wieci�o. Na tym tle uwidacznia�y si� jaskrawe linie, zmierzaj�ce jakby w tym samym kierunku, jednak r�nymi, mniej lub bardziej zawi�ymi torami. Zasadnicze kierunki by�y r�ne dla ka�dej z trzech cz�ci holoformy. Przestrze� mi�dzy skrzyd�ami �y�a od tego bia�osrebrzystego �wiat�a i wij�cych si� w nim krzywych. Gdyby kto� chcia� przedstawi� graficznie szum informacyjny, nie m�g�by z pewno�ci� wymy�li� niczego lepszego.
- Czy to co� znaczy? - spyta�em. U�miechn�� si�.
- Pytanie, jakiego z pewno�ci� ju� od dziesi�tk�w lat nie us�ysza� �aden malarz - stwierdzi�. - Na szcz�cie ja nie jestem malarzem. Podoba ci si�?
Pokiwa�em g�ow�.
- Sze��set lat temu pewien cz�owiek powiedzia�, �e wymarzonym polem do dzia�ania dla oszusta jest dziedzina zjawisk nieznanych - o�wiadczy�em pogodnie. - Sama niezwyk�o�� tego, co si� opowiada, budzi zaufanie do opowiadaj�cego. Opr�cz tego opowie�ci te s� bezkarne, nie podlegaj� prawom logiki. To ostatecznie pozbawia nas �rodk�w do walki z oszustwem... Ten cz�owiek nazywa� si� Montaigne, gdyby ci� to interesowa�o.
- Ja niczego nie opowiadam.
- Gorzej - warkn��em. - Ty si� w y p o w i a d a s z! Czy dlatego wy��czy�e� wtedy selektory, aby ws�ucha� si� w be�kot informacyjny i zaczerpn�� z niego natchnienie dla twojej... tw�rczo�ci? - nie mog�em si� powstrzyma�, by tego ostatniego s�owa nie wym�wi� z przek�sem.
On jednak przyj�� pytanie jak najbardziej serio.
- Cz�ciowo tak - powiedzia� spokojnie. - Jedni graj� w brid�a, kto� inny kolekcjonuje zesch�e li�cie, a ja maluj�. Odtwarzam to, o czym my�l�, ozdabiaj�c te my�li... aby mi si� podoba�y. Czy to co� z�ego?
- Jak na funkcjonariusza Centrali, grawitonika i biomatematyka chyba zbyt wiele uwagi po�wi�casz urodzie w�asnych my�li. Wi�c o tym my�la�e�... wtedy? No c�, musz� przyzna�, �e mo�na tak to sobie w�a�nie wyobrazi�...
Za�mia� si� kr�tko.
- Jako grawitonik i biomatematyk interesuj� si� r�nymi rzeczami... tak�e takimi, kt�rymi mi pono� interesowa� si� nie wolno. Dlatego wy��czy�em selektory... czego nie �a�uj�, chocia� ty tego nigdy nie zrozumiesz. A to... - ponownie wskaza� na swoje obrazy - jest wt�rne...
- Ca�e szcz�cie, �e wy�ywasz si� jako artysta, a nie przysz�o ci na mysi, na przyk�ad, bawi� si� kolorowymi mozaikami, kt�re uk�ada�by� z twoich paneli logicznych. Jako biomatematyk by�by� wtedy naprawd� gro�ny... co nie znaczy, �e teraz uwa�am ci� za bezpiecznego.
Znowu si� za�mia�.
- Ale ja tylko maluj� - powt�rzy�. Wspomnia�e� o kim�, kto powiedzia� sze��set lat temu co�, jak mu si� zdawa�o, rozs�dnego. Chcia�bym ci przypomnie�, �e grubo przed nim kto� inny zapisa� nast�puj�ce zdanie: "Istota cz�owieka wyra�a si� w tym, �e tworzy on zar�wno mechanik�, jak i malarstwo". Autorem tej sentencji, kt�ra mnie osobi�cie do�� nawet odpowiada, jest niejaki Leonardo da Vinci...
- Nie zbywa ci na skromno�ci - zauwa�y�em przyjacielskim tonem.
- Skromno�� nie ma tu nic do rzeczy - obruszy� si� niespodziewanie. - Zarzuci�e� mi, �e si� wypowiadam, maj�c oczywi�cie na my�li pogl�dy, kt�re uchodz� za wywrotowe i zagra�aj�ce harmonijnemu rozwojowi cywilizacji. Ale, w ko�cu, nie prosi�em ci�, �eby� tu przychodzi� i ogl�da� moje fantazyjki. A tak�e nie urz�dzam wystaw i nie wyg�aszam na nich publicznych prelekcji. Spyta�e�, to ci odpowiadam.
Usiad�em na czym�, co przypomina�o stoj�c� beczk�, nakryt� strz�pem gobelinu, znalezionym w magazynach fatalnie zaniedbanego muzeum.
- Mamy jeszcze troch� czasu - powiedzia�em. - Mo�esz sobie nie przeszkadza� i nie przejmowa� si� tym, �e tu siedz�. Punktualnie za dziesi�� dwunasta wyjdziemy... razem.
Odgarn�� czarne jak smo�a w�osy i westchn��. Zawaha� si� przez moment, po czym umie�ci� swoj� torb� na sztalugach i usiad� naprzeciw mnie.
- Dobrze - mrukn��. - Poczekamy. A je�li chodzi o to, co si� zdarzy�o na Telmurze, to ja tylko w pewnym momencie przeholowa�em z ocen� w�asnej indywidualno�ci. Ale w ko�cu ka�dy cz�owiek ma do niej prawo, czy nie tak? To, jak mi si� zdaje, jeden z podstawowych atrybut�w naszego porz�dku?...
Wzruszy�em ramionami.
- M�wisz o osobowo�ci, a my�lisz o indywidualizacji stylu �ycia. Zrealizowali�my najpierw ��czno�� ideowa, za ni� przysz�y inne zwi�zki. Wyeliminowali�my przypadkowo�� z proces�w rozwoju osobowo�ci. Dzi�ki odseparowaniu od szumu informacyjnego przyrody, osi�gn�li�my r�wnowag� wzajemnych zale�no�ci w naszej dynamice spo�ecznej. Te zwi�zki mi�dzy nami zosta�y powszechnie przyj�te i zaakceptowane. Z wyboru, nie z przymusu. Takie s� prawdziwe przes�anki indywidualizacji stylu �ycia. Tymczasem ty sam, stra�nik, wy��czasz selektory g��wnego systemu komputerowego, rzucaj�c na nasz �wiat potop nie kontrolowanych informacji o wszystkim.... - powt�rzy�em, dziwi�c si� w duchu, jak pusto brzmi to s�owo. - A potem - podj��em szybko - nazywasz ten sw�j post�pek "przeholowaniem"! Nie ja zaczyna�em t� rozmow�, ale...
- O wszystkim? - przerwa� mi w p� zdania. - Czy zastanowi�e� si� kiedy� nad tym, co to znaczy�.
Teraz w ka�dym razie zastanowi�em si�. Uderzy�o mnie, jak celnie trafi� w t� strun�, kt�r� o�ywi� we mnie przed chwil� sam d�wi�k s��w: informacja o wszystkim...
- Nie odpowiadasz - w jego g�osie pojawi�a si� ironia. - Ta rozmowa rzeczywi�cie nie ma sensu. Za trzy godziny b�dziemy w przestrzeni i wtedy wszystkie my�li, kt�re tutaj przychodz� nam do g�owy, stan� si� zb�dne, a nawet szkodliwe. Nie b�j si�. Rozumiem to tak samo dobrze jak ty, chocia� godz� si� - wykrzywi� usta w gorzkim grymasie - �e musisz mi patrze� na palce... jak sam by�e� �askaw si� wyrazi�. Teraz jednak sko�cz�, skoro ju� zacz��em. Uwa�am, widzisz, �e cz�owiek istnieje po to, aby obcowa� ze wszystkim. Je�li, naturalnie, nie my�li si� o jednym czy dw�ch, a niechby nawet pi�ciu pokoleniach, tylko o ludziach w og�le. Nasz styl �ycia... c�. Ty s�dzisz, �e szum informacyjny to jedynie ba�agan, prowadz�cy do kryzysu...
- Upraszczasz - powiedzia�em. - Ale w zasadzie masz racj�. Tak uwa�am. Kiedy� by�o inaczej. Kiedy� rodzili si� ludzie, wyprzedzaj�cy swoj� umys�owo�ci� epok�... i oni ci�gn�li w�zek do przodu. Dzi�ki przypadkowym po�owom w morzu informacji uda�o si� naszym przodkom opanowa� choroby, agresywno��, kult posiadania przedmiot�w... zgoda. Tylko to by�o dawno, a sprawy, o kt�rych m�wi�em, musia�y by� rozwi�zane... tak jak musia� by� rozwi�zany g��d energetyczny, bo bez tego po prostu przestaliby�my istnie�. Cytowali�my tu dw�ch m�drc�w. Zacytuj� trzeciego. Przypomnij sobie, kiedy �y�
Marks. A przecie� to on, ju� wtedy, powiedzia�, �e podstawowym problemem jego epoki, podstawowym problemem ludzi prowadz�cych jeszcze wojny, gromadz�cych w bankach kapita�y prywatne, g�oduj�cych, umieraj�cych na raka i ton�cych podczas powodzi, jest rozwi�zanie sprzeczno�ci mi�dzy r�wnoczesnym bogactwem i ub�stwem informacji...
Zerwa� si� ze swojego taboreciku z takim impetem, �e a� go przewr�ci�. Oczy mu zab�ys�y.
- Cz�owieku! - zawo�a� wysokim, niemal piskliwym g�osem. - Cz�owieku! Gdyby wsp�cze�ni i ich dzieci zrozumieli te s�owa Marksa tak jak ty...
- Nie zaperzaj si� - przerwa�em z u�miechem. - Chyba nie masz naprawd� zamiaru mnie przekona�... tak jak ja nie chc� nawraca� ciebie. A je�li wspomnia�em o twoim malarstwie, to tylko dlatego, �e jako dobry funkcjonariusz Centrali zwalczam szum informacyjny pod ka�d� postaci�. A mo�e boj� si� uty�? Przecie� wiesz, �e informacja posiada mas�. Mo�na si� o tym przekona�, badaj�c d�ugo pracuj�ce komputery. Wszystkie wykazuj� przyrost masy...
- Przeczysz ruchowi, chocia� przed chwil� powo�ywa�e� si� na Marksa. Nie musz� ci chyba przypomina�, �e sensem ruchu jest tendencja do zwi�kszenia masy, a skr�cenia czasu...
- Po jednym zdaniu, po jednej my�li z ka�dej specjalno�ci i z ka�dego jej przedstawiciela... niezale�nie od epoki, w kt�rej �y�. Oto spos�b na zaspokojenie twojej t�sknoty do zanurzenia si� w o�ywczym oceanie informacji. Ale rad jestem, �e �artujesz. Dobry nastr�j b�dzie ci potrzebny... zreszt� mnie tak�e.
Spos�pnia�. Jego wysoka, szczup�a sylwetka zmala�a nagle, przygarbi�a si�. Ustawi� ponownie taborecik i usiad� na nim, nisko spuszczaj�c g�ow�. Po chwili, nie odrywaj�c wzroku od pod�ogi, spyta� cicho:
- Dlaczego w�a�nie ty lecisz? Ze wzgl�du na Air�?
- Nie.
Czeka� na co� wi�cej. Milcza�em.
- Sk�d wiedzia�e�, �e tu jestem? - Wracam od Avony.
- Od Avony? - w jego g�osie zabrzmia�o niedowierzanie. - Ona ci powiedzia�a?
Wsta�em i podszed�em do przezroczystej �ciany, za kt�r� rozpanoszy�a si� bujna, sk��biona ziele�. Nie by�o tu obsypanych r�owym �niegiem migda�owc�w ani innych kwiat�w. Przez szyb� nie przedostawa� si� najcichszy d�wi�k z zewn�trz. Pomy�la�em, �e kto jak kto, ale w�a�nie on powinien lubi� ptaki. Wida� jednak wystarczy�y mu g�osy, kt�re rodzi�y si� w nim samym. I te uchwycone w jego holoformach.
Odwr�ci�em si�. Siedzia� w nie zmienionej pozycji, wpatrzony w czubki w�asnych but�w. Cz�owiek, z kt�rym mia�em lecie� na koniec �wiata... Nett. Ch�opiec Airy. Komedia...
- Jak to si� mog�o sta� - warkn��em w pasji, nad kt�r� nie potrafi�em i nie chcia�em zapanowa� - �e kto� taki jak ty trafi� do Centrali? A mo�e zrobi�e� to specjalnie?
Podni�s� si�, spojrza� na mnie przelotnie, potem ostentacyjnie utkwi� wzrok w swoim komponie. W��czy� aparatur� i odetchn�� g��boko.
- Widzisz, ju� wiedz�, �e mnie znalaz�e� - rzek� niemal pogodnie. - Pewnie sam nie czujesz, �e si� zgrywasz - doda� nie zmienionym tonem. - Gdyby� by� naprawd� taki, jak m�wisz, nie rozmawia�by� ze mn�... w ka�dym razie nie w ten spos�b. W Centrali? Mo�e chcia�em si� przekona�, po kt�rej stronie jest racja. A ty? Czy jeszcze pami�tasz, czy te� postara�e� si� zapomnie�? Nie musisz mi odpowiada�. Ja tobie tak�e nie odpowiedzia�em... i nie odpowiem.
Och�on��em. To, �e nasza rozmowa nie doprowadzi do niczego, by�o przecie� jasne od pierwszej chwili. Po prostu mieli�my za du�o czasu. Ka�dy co� robi. Dzisiaj nie zdarza si�, aby kto� po�wi�ca� sw�j czas, si�y i zdolno�ci sprawie, do kt�rej nie mia�by przekonania. Chyba �e by�by Nettem Listurem, malarzem szumu informacyjnego, a jednocze�nie funkcjonariuszem tamponady informacji... nazywaj�c rzecz po imieniu.
- Dlaczego? - odezwa�em si�, najzupe�niej niespodziewanie dla samego siebie. - A mo�e chcia�em zerkn�� za te barierk�... kt�ra tobie wydaje si� za wysoka? Kto wie?
Przyjrza� mi si� z niedowierzaniem i raptem parskn�� �miechem. Opanowa� si� natychmiast i spowa�nia�.
- Aira zajrza�a za wszystkie mo�liwe bariery - m�wi�em dalej. - Te istoty, kt�re kiedy� dotar�y do Bety Telmura, tak�e dosz�y, zdaje si�, do wniosku, �e s� powo�ane do obcowania ze wszystkim - ci�gn��em spokojniej. - Zainteresowali�my si� nimi... w ko�cu to pierwszy �lad obcej cywilizacji, na jaki natrafili�my w kosmosie. A teraz polecimy przekona� si�, czy ludzie wys�ani przez nas w �wiat takiej cywilizacji jeszcze �yj�. Mam nadziej�, �e zbuntowali�cie stacje solidnie... i �e nie pobawi�e� si� tam po swojemu przy programowaniu jej aparatury informatycznej. W przeciwnym razie musia�bym ci z�o�y� gratulacje... cho�by w�a�nie z powodu Airy. Bo inne powody, obawiam si�, nie trafi�yby ci do przekonania.
M�wi�em to wszystko bez �adnej my�li. Tymczasem kiedy spojrza�em na niego, ju� z u�mieszkiem, bo ca�a ta rozmowa stawa�a si� doprawdy zbyt nonsensowna, ujrza�em nagle twarz zupe�nie nie znanego mi cz�owieka. Zamkn�� oczy; i zagryz� doln� warg�. By� trupio blady.
2.
Odprawa dobiega�a ko�ca. Twarze uczonych sta�y si� odrobin� apatyczne, zmatowia�y, przygas�y. Profesor Mevi Sound przymkn�� oczy, pod, kt�rymi pojawi�y si� sine p�ksi�yce. To on zaproponowa� Airze prac� w pionierskiej bazie. Nale�a�a do jego ulubionych uczennic i asystentek. Stary Sound, g��wny koordynator programu misji na Becie Telmura. Nie chcia�bym by� teraz w jego sk�rze.
Ago Graff, szef Centrali, rozejrza� si� po obecnych. Siedzieli w ustawionych w p�kole niskich, g��bokich fotelach. Sterczeli�my przed nimi ju� dobre czterdzie�ci minut, jak oskar�eni, odpowiadaj�cy przed trybuna�em jakiego� tajemniczego bractwa.
- Czy kto� ma jeszcze pytania? - szef spojrza� w lewo, a potem w prawo, unikaj�c przy tym naszego wzroku. On sam dawno ju� uzna�
spraw� za za�atwion�. Jego ludzie dostali zadanie. Odnosi�em wra�enie, �e nie przej�� si� zbytnio nawet tym, co zrobi� Nett. Zreszt� �aden z obecnych nie zaj�kn�� si� na ten temat. Nett musia� lecie�. To przes�dza�o spraw�.
- Chcia�bym wiedzie� - odezwa� si� z namys�em Boukin, patrz�c na Sounda - czy przebadano jeszcze raz wszystkie materia�y przywiezione przez Netta i innych budowniczych... a tak�e znalezione w zasobnikach pierwszej sondy? Wydaje si� wprawdzie wysoce nieprawdopodobne, �eby co� pomini�to, ale...
- Wszystkie materia�y zosta�y powt�rnie przebadane przez specjalnie powo�ane komisje - przerwa� sucho Sound.
Mak Boukin skin�� bia�� g�ow�, jakby chcia� powiedzie�, �e tego si� w�a�nie spodziewa�. Jego pytanie mia�o charakter troch� przewrotny. Kiedy wr�ci�a sonda, o kt�rej przed chwil� wspomnia�, i przywioz�a pierwsze pr�bki �ywej substancji, pieni�cej si� na drugiej planecie Bety Telmura, by� kierownikiem Instytutu Planet Granicznych. Sam bada� wtedy wydobyte z zasobnik�w pr�bki. I sam by� rzecznikiem budowy w tym rejonie sta�ej stacji badawczej. Dopiero p�tora roku temu zosta� dokooptowany do Rady Wykonawczej, z kt�rej ramienia uczestniczy� w dzisiejszej odprawie.
- Ja m�g�bym tylko powt�rzy� w imieniu Instytutu - powiedzia� lekko podniesionym g�osem Sim Bearey - �e w ekspedycji powinien uczestniczy� kto� z pracowni pozauk�adowej. W warunkach naporu informacji...
- ...Nett zachowa si� prawid�owo - - wpad� mu w s�owo Ago. - Pracownia pozauk�adowa jest ciekawym eksperymentem, ale misja, kt�r� dzisiaj omawiamy, wymaga opr�cz swobody poruszania si� w szumie informacyjnym tak�e wielu r�nych umiej�tno�ci... Umiej�tno�ci - powt�rzy� z naciskiem - a nie tylko wiedzy. No i dyscypliny. S�dz�, �e profesor Mak Boukin, tw�j poprzednik na stanowisku kierownika Instytutu Planet Granicznych, zgodzi si� ze mn�.
- Nie wiem... - odpowiedzia� z nik�ym u-�miechem wezwany. - Kierownikiem Instytutu jest teraz Sim i on z pewno�ci� lepiej orientuje si� w sytuacji. Ale ani on, ani ja nie zmienimy faktu, �e decyduj�cy g�os ma szef Centrali Ochrony. Je�eli Ago uwa�a, �e powinni lecie� jego ludzie, my mo�emy si� tylko zgodzi�.
By�a to odpowied� dostatecznie dyplomatyczna, aby nikt nie poczu� si� ura�ony i aby to, co naprawd� my�la� Boukin o sk�adzie ekspedycji, pozosta�o dla obecnych tajemnic�. Zreszt�, do licha! Plac�wka pozauk�adowa! Kt� m�g� traktowa� serio propozycj� Beareya. Jedna pracownia, zawieszona na orbicie Transplutona, kt�rej za�oga otrzymywa�a wszystkie zamawiane informacje... ba, sama je sobie bra�a. Jedyna w naszej cywilizacji grupka ludzi, dzia�aj�ca na wariackich papierach... Pi�� czy sze�� os�b... wiod�cych �ywot zupe�nych pustelnik�w. Przysz�o mi na my�l, �e ta w�a�nie pracownia by�a czym� jakby stworzonym specjalnie dla Netta. Ale nie. On musia� akurat wybra� s�u�b� w Centrali...
- Nie ma wi�cej pyta�? - - powt�rzy� po d�u�szej chwili milczenia Graff.
- Wyja�nili�my sobie ju� chyba wszystko -
powiedzia� Sound. - Pozostaje spraw� otwart�, czy w wypadku powodzenia statek Centrali ma od razu wraca� na Ziemi�. Mo�e si� okaza�, �e ��czno�� ze stacj� utracili�my na skutek ingerencji z zewn�trz. Pytanie, czy w takim razie Centrala nie powinna pod��y� �ladem tej ingerencji..
- Proponuj�, �eby decyzj�, podobnie jak w wypadku wszystkich sytuacji, kt�rych nie jeste�my w stanie przewidzie�, pozostawi� Lanowi Woodowi - Boukin spojrza� na mnie powa�nie. - W ko�cu i tak post�pi zgodnie z logik� fakt�w... a nie z teoretycznymi spekulacjami kilku starych profesor�w...
Ago obdarzy� mnie wreszcie spojrzeniem swoich jasnoniebieskich oczu.
- Co ty na to, Lan?
Ma�o brakowa�o, a by�bym si� u�miechn��.
- Zrozumia�em - o�wiadczy�em kr�tko. - Zosta�a jeszcze jedna sprawa.
Sze�� par oczu utkwi�o w mojej twarzy.
- Leci nas trzech - przypomnia�em. - Jednego ju� znam. Czy tego trzeciego te� wybrali�cie mi sami spo�r�d funkcjonariuszy... z przesz�o�ci�, czy te� mo�e b�d� m�g� wypowiedzie� si� w tej sprawie?
Graff skrzywi� si� niemi�osiernie.
- Wybierzesz go sobie sam. My�la�em, �e po odprawie przejdziemy do kartoteki, ale skoro tak... - urwa�. Wsta� i szybkim krokiem podszed� do stoj�cego pod �cian� pulpitu. Moment p�niej na pod�u�nym ekranie zacz�y wyskakiwa� �wiec�ce litery, kt�re uk�ada�y si� w nazwiska. Tal Kransson, lat trzydzie�ci pi��, fotonik, Bud Leski, lat czterdzie�ci, Al Franci, pi��dziesi�t jeden, Jur Galin...
- Stop - powiedzia�em. Literki znieruchomia�y.
- Galin? - upewnia� si� Ago.
- Tak.
- Dobrze.
Ekran zgas�. Za pi�� - dziesi�� minut poznam cz�owieka, z kt�rym sp�dz� najbli�sze miesi�ce... lub lata. A mo�e tylko dni? Ostatnie?
W Centrali nie ma zwyczaju stawiania zb�dnych pyta�. Nikt nie by� ciekaw, dlaczego m�j wyb�r pad� w�a�nie na Jura Galina. Co odpowiedzia�bym, gdyby mnie mimo wszystko o to spytano? Prawd�. To znaczy, �e wybieram akurat jego, poniewa� nigdy w �yciu, nawet przelotnie, nie widzia�em jego twarzy. I nic o nim nie s�ysza�em.
Kiedy wszed�em do swojego pokoju, z ekraniku pod oknem spojrza�a na mnie twarz Avony. Musia�a czeka� od d�u�szego czasu. Jej g�owa spoczywa�a na male�kiej nadymanej poduszeczce.
Zamkn��em drzwi i u�miechn��em si� do aparatu.
- Przysz�a� mnie odprowadzi�? - spyta�em. Przez chwil� przypatrywa�a mi si� w milczeniu, po czym nagle �ci�gn�a brwi.
- Dlaczego mi nie powiedzia�e�, �e Aira... to znaczy, �e nie macie z nimi ��czno�ci?...
Poczu�em ch��d na policzkach. Nigdy nie znosi�em komplikacji. Dzisiejszy dzie� by� pod tym wzgl�dem najczarniejszy w ca�ym moim dotychczasowym �yciu.
- O co ci chodzi? - spyta�em, przymykaj�c mimo woli oczy.
- Pewnie ju� nie pami�tasz... By�a mowa o tym, czy m�g�by� zosta� ze mn�. Odpowiedzia�e�, �e dzisiaj lecisz...
- Bo lec�...
- Ale zapomnia�e� doda�, �e ona... och, nie rozumiesz?!
- Nie ma nic do rozumienia - rzuci�em. Podszed�em do le�anki i usiad�em.
- Je�eli ona nie wr�ci... ja przecie� nie mog�am wiedzie�!
- O kogo ci w ko�cu chodzi? - m�wi�em umy�lnie szorstkim tonem. - O Air�, o mnie czy o Netta? Nie wiem, po co do ciebie dzwoni�, ale tylko od niego mog�a� si� dowiedzie�. By�bym rad, gdyby zaj�� si� teraz swoj� robot�. A je�li ju� tak bardzo ci zale�y na tym, �eby spokojnie zapomnie� o wczorajszym wieczorze, to dodam tylko, �e b�d� si� szczerze cieszy�, je�li ona i Nett spotkaj� si� tam, w�r�d gwiazd, a potem wr�c� zdrowo i b�d� mie� du�o �licznych, rumianych dzieci. Czy mo�esz mi teraz powiedzie� po prostu do widzenia?
Trwa�o chwil�, zanim si� odezwa�a.
- My�lisz, �e wr�cicie?
- Kto?
- No wy, wszyscy...
- Nie wiem.
- Aira? Westchn��em.
- B�d� zdrowa, Ava - powiedzia�em.
- Do widzenia, Lan...
Kiedy jej twarz znikn�a z ekranu, wyda�o mi si� nagle, �e od pocz�tku do ko�ca m�wi�em nie to, co chcia�em. Ale w ostatecznym rachunku wszystko wypad�o tak, jak wypa�� powinno. ��cznie z tym "do widzenia".
Czeka� na nas w przedsionku bunkra dyspozytorskiego, na skraju l�dowiska. Na pierwszy rzut oka mog�o si� wydawa�, �e wybra�em go specjalnie, aby m�g� w pewnych sytuacjach podawa� si� za mnie. Mia� bodaj co do milimetra te sto dziewi��dziesi�t osiem, jak ja, i rozro�ni�te ponad rozs�dn� miar� bary, opi�te bia�ym skafandrem. By� jeszcze bez kasku. Kubek w kubek takie same, kr�tko �ci�te jasne w�osy ogl�da�em codziennie w lustrze. Brody ociosa� nam ten sam niezdarny kamieniarz.
- Jestem Jur Galin - powiedzia�, wyci�gaj�c do mnie r�k�.
U�cisn��em j�. Pomy�la�em przelotnie o szczup�ych, w�skich palcach Netta i po raz pierwszy u�wiadomi�em sobie, �e stanowimy chyba najdziwniejsz� za�og� w dziejach Centrali.
- Lan Wood - odpowiedzia�em. Obejrza�em si�. - A to jest Nett - wskaza�em id�cego za mn� Listura, kt�rego sylwetka w dopasowanym skafandrze wydawa�a si� szczuplejsza ni� zazwyczaj.
Stali�my jeszcze, przygl�daj�c si� sobie nawzajem, kiedy z l�dowiska dobieg� niski, wibruj�cy grzmot, kt�ry przeszed� w ostry gwizd, wspinaj�cy si� ku coraz wy�szym rejestrom gamy. B�yskawicznie przebieg� ca�� klawiatur� i umilk�. Ago Graff wystartowa�. Chwil� p�niej zza bunkra wyszli profesorowie Sound i Boukin. Odprowadzali szefa Centrali, kt�ry mia� na nas czeka� na orbicie, przy statku. Kiedy podeszli bli�ej, pochwyci�em spojrzenie, jakim Boukin przywita� Jura Galina. Wydawa�o mi si�, �e ten ostatni odpowiedzia� mu porozumiewawczym mrugni�ciem. By�a to przelotna chwila, bo natychmiast potem Boukin u�miechn�� si� do mnie i mrukn�� co�, czego nie dos�ysza�em. Mimo to przez moment poczu�em si� dziwnie. Wybra�em Galina zupe�nie przypadkowo. Boukin?...
- Lan - Sound podszed� do mnie i wyci�gn�� r�k� na powitanie, kt�re by�o r�wnocze�nie po�egnaniem. - Pozdr�w ode mnie Air�, dobrze?
W tym "dobrze" by�o co� wi�cej ni� zdawkowe pytanie. Na to ostatnie mog�em spokojnie odpowiedzie�, �e nie omieszkam, co te� zrobi�em. Na to, czego nie dopowiedzia�, i tak nie oczekiwa� odpowiedzi.
- Do widzenia, ch�opcy - �egna� si� z nami z kolei Boukin. - Na razie nikt nie wie, �e lecicie... i co si� sta�o. Zreszt� mo�e nic si� nie sta�o? - spyta� sam siebie. - Jednak kiedy zrobicie, co trzeba, �wiat dowie si� o was. Za to r�cz�...
Bez s�owa skin��em g�ow�. Mog�o to oznacza� podzi�kowanie, ale nim nie by�o. Wiedzieli�my obaj, �e �wiat powita nas jak bohater�w w jednym jedynym wypadku. Kiedy nie tylko sami wr�cimy ca�o i zdrowo, lecz tak�e przywieziemy ze sob� za�og� stacji... �yw�.
Na najbli�szej platformie startowej sta� jeden z tych prom�w, jakimi jeszcze do niedawna wo�ono wycieczki szkolne na Marsa i do Parku Asteroid�w. Wycofany z ruchu, nadal jednak s�u�y� ludziom, kt�rych nauczono lata� na wszystkim.
Zab�ys�y pierwsze gwiazdy. Niebo czernia�o w oczach, minuta, dwie, i mogli�my powiedzie�, �e jeste�my u siebie.
Na ekranie kontrolnym tor lotu rozwija� si� zgodnie z programem. Cel by� coraz lepiej widoczny. Pi�� matowych kul, po��czonych kr�tkimi mufami. Statek, kt�ry poniesie nas do gwiazd.
U�miechn��em si� do siebie. Zaraz potem wyda�em moj� pierwsz� komend�, jako dow�dca ekspedycji do Bety Telmura:
- Opuszczamy pok�ad. Sygna�.
- Sygna� przyj�ty - odpowiedzia� natychmiast Jur, kt�ry siedzia� przed centralk� komunikacyjn�. Ziemia by�a gotowa przej�� kontrol� nad promem i sprowadzi� go z powrotem na majow� ��czk�. Graff mia� sw�j w�asny pojazd, b�yszcz�cy jak srebrna mucha w blasku reflektor�w, o�wietlaj�cych otwarty w�az statku. Sta� tam i czeka�. Kiedy manewruj�c pistolecikami gazowymi przep�yn�li�my jeden po drugim obok niego, zmierzaj�c do komory �luzy, us�ysza�em w s�uchawkach jego g�os.
- Pewno�� i zaufanie - zdoby� si� na �artobliwy ton. - Przerobili wam nawet kabin� obserwacyjn�. Macie tam trzy ��eczka jak dla trzech krasnoludk�w. I kilka rezerwowych. Sprawdzi�em wszystkie w�z�y kontrolne. Bez zarzutu.
Stan��em obok niego.
- Programy s� dublowane - ci�gn��
Graff. - Macie po dwa pe�ne zapisy w ka�dym cz�onie. Wystarczy?
�aden z nas nie odpowiedzia�. Nie, �eby�my mieli mu za z�e ten lekko kpi�cy ton. Ale informacja, jak� nam tym tonem przekaza�, by�a do�� wymowna. Mufy, ��cz�ce poszczeg�lne kule, z kt�rych sk�ada� si� statek, mo�na by�o w razie potrzeby odrzuca�, tworz�c samodzielne pojazdy kosmiczne. W normalnych warunkach tylko dwa spo�r�d pi�ciu cz�on�w by�y przystosowane do przyj�cia ludzi. Fakt, �e tutaj w ka�dym z g��wnych element�w zainstalowano awaryjne pomieszczenia dla �ywej za�ogi i wyposa�ono je w podw�jne zapisy danych dotycz�cych lotu �wiadczy�y, �e Centrala liczy si� z niespodziankami.
- Mo�emy lecie�? - spyta�em.
- Tak - Ago odwr�ci� si�. Zwolni� magnesy but�w i powoli wyp�yn�� w czer� przestrzeni. Za moment dosta� si� w snop �wiat�a naszego reflektora, kt�re odprowadzi�o go a� do otwartego w�azu jego rakietki. Kiedy pancerna klapa powoli zamkn�a si� za jego plecami, reflektor zgas�.
- Startuj� - dobieg� nas g�os Graffa. - Powodzenia, ch�opcy.
- Do widzenia - mrukn��em. Nett i Jur milczeli.
W komorze �luzy zap�on�o �wiat�o i r�wnocze�nie drzwi, prowadz�ce do wn�trza statku, stan�y otworem. Przeszli�my kr�tki korytarz i znale�li�my si� w obszernej kabinie, kt�rej p�koliste �ciany szczelnie pokrywa�y wkl�s�e tarcze ekran�w. Po�rodku sta�y trzy olbrzymie fotele, opatrzone k��bowiskiem przewod�w. Ka�dy by� pod��czony do aparatury medycznej, korektury psychicznej i celownik�w. Przed fotelami stal w�ski pulpit z niewielk� liczb� kolorowych klawiszy. Dom. Mi�o pomy�le�, �e b�dziemy mie� do dyspozycji a� pi�� takich dom�w. Normalnie pierwszy cz�on przeznaczano dla pilot�w, w drugim mie�ci�a si� aparatura informatyczna, trzeci wype�nia�y zapasy paliwa, czwarty by� w�a�ciwie jednym wielkim generatorem kolapsacyjnym, wreszcie pi�ty stanowi� magazyn paliwa, �ywno�ci i tlenu. Tam tak�e montowano silniki fotonowe do lot�w w obr�bie uk�ad�w s�onecznych i w og�le z szybko�ciami pod�wietlnymi. Za tym ostatnim cz�onem, na zewn�trz statku, znajdowa�o si� zwierciad�o o �rednicy dwunastu metr�w. Lusterko dla mieszka�c�w kosmosu...
Podszed�em do pulpitu, w��czy�em wszystkie zespo�y, sprawdzi�em, czy ich ja�owy bieg uwidacznia si� w kontrolnych lampkach, po czym usiad�em w �rodkowym fotelu. Prawy zaj�� Nett. Po mojej lewej r�ce ulokowa� si� Jur Galin.
- Start - powiedzia�em cicho, k�ad�c r�ce na pulpicie.
Ekrany o�y�y. Na niekt�rych zacz�y wyskakiwa� cyferki, rosn�ce w szeregi liczb.
Ci��enie narasta�o. Przez moment �ciany statku odezwa�y si� s�abiutkim echem zap�onu chemicznego. Nast�pnie nasta�a cisza. Silniki fotonowe pracowa�y bezg�o�nie.
- Czas?
- Minus trzydzie�ci siedem.
Za trzydzie�ci siedem sekund, ju� trzydzie�ci sze��, ju� pi��, opu�cimy przestrze� i czas. Znikniemy z pola widzenia najpot�niejszym ziemskim tachdarom, radioteleskopom i stacjom przechwytuj�cym. Nasze kompony stan�. Nie b�dzie ��czno�ci nie tylko ze �wiatem zewn�trznym, lecz tak�e pomi�dzy nami. Jedynie po��czone zespo�y komputera nie przestan� wymienia� informacji, nie ustanie nies�yszalna dla nas muzyka przeka�nik�w, odmierzaj�cych drog� do gwiazd.
Ws�uchiwa�em si� jeszcze w d�wi�ki kodu, �ledz�c r�wnocze�nie na ekranie bieg danych liniowych, kiedy zabrzmia� g�os Jura:
- Sze��... Pi��...
- Za�oga, przygotowa� si� do uruchomienia generatora i przekroczenia kolapsu grawitacyjnego - powiedzia�em machinalnie.
- Cztery... Trzy...
- Cze��, Jur - mrukn�� Nett.
- Dwa...
P�aszczyzna ekliptyki na ekranie kontrolnym zatoczy�a �uk i strzeli�a gwa�townie ku g�rnej kraw�dzi tarczy.
- Jeden... Zero...
Odruchowo wpar�em si� plecami w oparcie fotela, kt�re