1785

Szczegóły
Tytuł 1785
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1785 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1785 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1785 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Harry Harrison Narodziny Stalowego Szczura (Przek�ad: Ma�gorzata Pawlik-Leniarska) 1 Gdy zbli�y�em si� do frontu Pierwszego Banku Rajskiego Zak�tka, sensory wyczuwszy moj� obecno��, otworzy�y na o�cie� drzwi. Szybko przest�pi�em pr�g i zatrzyma�em si�. Wyj��em z torby pi�ro �ukowe i odwr�ci�em w chwili, gdy zamykaj�ce si� drzwi dotkn�y framugi. Zmierzy�em czas reakcji czujnik�w przy poprzednich wizytach w tym banku i wiedzia�em, �e mam 1,67 sekundy na zrobienie tego, co niezb�dne. Wystarczaj�co du�o. Drzwi nie zd��y�y si� ponownie otworzy�. �uk rozb�ys�, zabucza� i solidnie zespoli� je z framug�. Teraz mechanizm m�g� ju� tylko bezsilnie brz�cze�, za moment nast�pi�o spi�cie; posypa�o si� kilka iskier i wszystko zamar�o. - Niszczenie w�asno�ci banku jest przest�pstwem. Jeste� aresztowany. M�wi�c to robot stra�nik wyci�gn�� sw� wielk�, mi�kk� �ap�, aby mnie zatrzyma� do czasu przybycia policji. - Nie tym razem, ty rozklekotana kupo z�omu - warkn��em i d�gn��em go w pier� szpikulcem na �winiozwierze. Dwie metalowe ko�c�wki zaaplikowa�y mu trzysta volt i mn�stwo amper�w. W sumie wystarczaj�co du�o, by w obwodach robota nast�pi�o kilkana�cie spi��. Ze wszystkich szczelin buchn�� dym i maszyna gruchn�a na pod�og� z raduj�cym serce �oskotem. Przeszed�em kilka krok�w i odepchn��em starsz� pani�, kt�ra sta�a przy kasie. Wyci�gn��em z torby du�y pistolet, wycelowa�em go w kasjerk� i warkn��em rozkazuj�co: - Pieni�dze albo �ycie, siostrzyczko. Nape�nij t� torb� dolcami. Dobrze wysz�o, chocia� m�j g�os troch� si� za�ama� i ostatnie s�owa zabrzmia�y jak pisk. Kasjerka u�miechn�a si� i spr�bowa�a nadrabia� bezczelno�ci�. - Id� do domu, synku. To nie... Nacisn��em spust i bezodrzutowy 0,75 zagrzmia� jej nad uchem. Chmura dymu o�lepi�a j�. Nie zrani�em kasjerki, ale efekt by� ten sam. Jej oczy uciek�y w ty� g�owy i powoli osun�a si� za kas�. Nie tak �atwo odstraszy� Jimmiego diGriz! Jednym susem przeskoczy�em kontuar i machn��em pistoletem w stron� przera�onych pracownik�w. - Cofn�� si�, wszyscy! Szybko! Nie chc�, �eby jaki� g�upek nacisn�� przycisk cichego alarmu. W po�ytku. Hej, g�ro sad�a! - wskaza�em luf� t�ustego kasjera, kt�ry dotychczas zawsze mnie ignorowa�. Teraz by� szalenie us�u�ny. - Nape�nij t� torb� dolcami, tylko du�e nomina�y, i to ju�. Zrobi� to poc�c si� i pracuj�c najszybciej, jak m�g�. Klienci i pracownicy stali dooko�a w dziwnych pozach, najwidoczniej sparali�owani strachem. Drzwi do biura kierownika pozosta�y zamkni�te, co oznacza�o, �e prawdopodobnie go tam nie by�o. T�u�cioch sko�czy� nape�nia� torb� banknotami i wyci�gn�� j� w moj� stron�. Policja nie zjawia�a si�. Mia�em wszelkie szanse, �eby si� st�d wydosta�. Mrukn��em co� maj�c nadziej�, �e zabrzmi to jak plugawe przekle�stwo, i wskaza�em na worek wype�niony rulonami monet. - Wyrzu� te drobniaki i nape�nij tak�e i to - rozkaza�em burkliwie. Skwapliwie spe�ni� moje polecenie i wkr�tce r�wnie� ta torba by�a wypchana. I wci�� ani �ladu policji. Czy to mo�liwe, �eby �aden z tych g�upkowatych urz�dnik�w nie w��czy� cichego alarmu? Mo�liwe. Trzeba b�dzie zastosowa� ostrzejsze �rodki. Chwyci�em kolejn� torb� monet. - Nape�nij tak�e t� - rozkaza�em, popychaj�c j� w jego stron�. Robi�c to wcisn��em �okciem guzik alarmu. S� takie dni, kiedy wszystko musisz robi� sam! To wywar�o zamierzony skutek. Policja pojawi�a si�, zanim zosta�a nape�niona trzecia torba. Nadjechali z fasonem. Jeden z ich pojazd�w naziemnych zdo�a� zderzy� si� z drugim. Rozwalili jaki� stragan, nad�amali latarni� i nap�dzili strachu kilku przechodniom. W ko�cu jednak jako� si� pozbierali i rozstawili z broni� gotow� do strza�u. - Nie strzela� - zakwicza�em z przera�eniem. Z prawdziwym przera�eniem, bo wi�kszo�� policjant�w nie wygl�da�a na inteligentniejszych od swoich gnat�w. Nie s�yszeli mnie przez szyb�, ale za to widzieli. - To tylko atrapa! - zawo�a�em - Zobaczcie! Przy�o�y�em sobie luf� do g�owy i nacisn��em spust. Z generatora dymu wydoby� si� ca�kiem przyzwoity ob�oczek, a od efektu d�wi�kowego a� zadzwoni�o mi w uszach. Zsun��em si� za kontuar, znikaj�c sprzed ich przera�onych oczu. Teraz przynajmniej nie b�dzie strzelaniny. Czeka�em cierpliwie, a oni krzyczeli, przeklinali i w ko�cu wywa�yli drzwi. Wszystko to mo�e wyda� wam si� dziwne, ale nie ma w tym nic dziwnego. Co innego obrobi� bank, a co innego zrobi� to w taki spos�b, �eby na pewno da� si� z�apa�. Po co, mo�ecie zapyta�, po co by� a� tak g�upim? Z przyjemno�ci� wam to wyja�ni�. Ale aby zrozumie� motywy mojego dzia�ania, musicie najpierw zrozumie�, jakie jest �ycie na tej planecie, jakie by�o moje �ycie. S�uchajcie! Rajski Zak�tek zosta� za�o�ony kilka tysi�cy lat temu przez jak�� egzotyczn� sekt� religijn�, kt�ra na szcz�cie ju� nie istnieje. Przybyli tu z innej planety, niekt�rzy twierdz�, �e by� to Brud albo Ziemia, rzekoma kolebka ludzko�ci, ale ja w to nie wierz�. W ka�dym razie nie sz�o im najlepiej. W owych czasach z pewno�ci� nie by� to plac zabaw, o czym zreszt� nauczyciele na lekcjach przypominaj� nam tak cz�sto, jak tylko si� da. Zw�aszcza wtedy, gdy m�wi�, jak zepsuci s� m�odzi ludzie w dzisiejszych czasach. My powstrzymujemy si�, by im nie odpowiedzie�, �e oni te� musz� by� zepsuci, bo z pewno�ci� nic si� nie zmieni�o przez ostatni tysi�c lat. Jasne, �e na pocz�tku musia�o by� ci�ko, ca�y �wiat ro�linny by� czyst� trucizn� dla ludzkiego metabolizmu i musia� zosta� usuni�ty, �eby mo�na by�o wprowadzi� jadalne uprawy. Miejscowa fauna by�a r�wnie truj�ca i uzbrojona w odpowiednie k�y i pazury. By�o tu trudno, tak trudno, �e zwyk�e krowy i owce mia�y zastraszaj�co ma�e szans� prze�ycia. Pom�g� wtedy sztuczny dob�r gen�w i wyhodowano tu pierwsze �winiozwierze. Spr�bujcie sobie wyobrazi�, a b�dziecie potrzebowa� naprawd� p�odnej wyobra�ni, jednotonowego z�ego knura z ostrymi k�ami i wrednym charakterem. Ju� samo to jest paskudne, ale przedstawcie sobie tego stwora pokrytego d�ugimi kolcami jak je�ozwierz. Pomys� ten, aczkolwiek dziwny, poskutkowa�, a �e na farmach wci�� hoduje si� du�o �winiozwierzy, ci�gle skutkuje. W�dzone szynki �winiozwierza z Rajskiego Zak�tka s�ynne s� w ca�ej galaktyce. Ale nie spotkacie tu ca�ej galaktyki t�ocz�cej si� z wizyt� na �wi�skiej planecie. Wyros�em tutaj, wi�c wiem. To miejsce jest tak beznadziejne, �e nawet �winiozwierze umieraj� z nud�w. A naj�mieszniejsze jest to, �e chyba nikt poza mn� tego nie zauwa�y�. Wszyscy zawsze dziwnie na mnie patrzyli. Moja mama twierdzi�a, �e s� to problemy wieku dojrzewania i pali�a w moim pokoju kolce �winiozwierza - ludowy �rodek na takie dolegliwo�ci. Tata z kolei obawia� si�, �e to pocz�tek ob��du i zwyk� wlec mnie do lekarza przeci�tnie raz na rok. Psychiatra nie widz�c niczego nienormalnego wysuwa� teori�, �e objawi�y si� we mnie cechy pierwszych osadnik�w, �e by�em ofiar� pierdni�cia Mendla itp. Ale to by�o wiele lat temu. Rodzicielska troska nie n�ka�a mnie od czasu, gdy tata wyrzuci� mnie z domu. Mia�em wtedy pi�tna�cie lat. Nast�pi�o to pewnej nocy, kiedy przeszukawszy moje kieszenie ojczulek odkry�, �e mia�em wi�cej pieni�dzy ni� on. Mama ochoczo si� z nim zgodzi�a i nawet sama otworzy�a mi drzwi. My�l�, �e z przyjemno�ci� si� mnie pozbyli. Z pewno�ci� wnosi�em zbyt wiele nerw�w do ich oci�a�ej egzystencji. Co jeszcze my�l�? My�l�, �e taki wyrzutek jest czasami cholernie samotny. Ale nie s�dz�, �eby by�a dla mnie jakakolwiek inna droga. Wi��e si� to z problemami, ale problemy zawsze maj� rozwi�zania. Na przyk�ad, jednym z moich problem�w by�o to, �e by�em bity przez wi�ksze dzieci. Zacz�o si� od razu, gdy poszed�em do szko�y. Na pocz�tku pope�ni�em b��d wykazuj�c im, �e by�em bardziej inteligentny ni� one. Buch i podbite oko. Szkolnym osi�kom tak si� to spodoba�o, �e musieli ustawia� si� w kolejce do bicia mnie. Przerwa�em ko�o nieszcz�� dopiero wtedy, gdy przekupi�em uniwersyteckiego nauczyciela wychowania fizycznego, by nauczy� mnie walki wr�cz. Poczeka�em, a� sta�em si� naprawd� dobry, i zacz��em oddawa�. Zwyci�y�em mojego niedosz�ego oprawc� i zacz��em rozk�ada� kolejnych trzech drab�w. M�wi� wam, wszystkie ma�e dzieci by�y moimi przyjaci�mi i nigdy nie mia�y do�� opowiadania mi, jak wspaniale wygl�da�em �cigaj�c sze�ciu najgorszych �obuz�w dooko�a szko�y. Jak ju� powiedzia�em, problemy rodz� rozwi�zania, �eby nie powiedzie� przyjemno�ci... A sk�d wzi��em pieni�dze, �eby przekupi� nauczyciela? Na pewno nie od taty. Moja tygodni�wka wynosi�a trzy dolary, co ledwo wystarcza�o na dwie oran�ady i ma�y batonik. Potrzeba, nie chciwo�� da�a mi pierwsz� lekcj� gospodarno�ci. Kupi� tanio, sprzeda� drogo, a zysk zatrzyma� dla siebie. Oczywi�cie nie mog�em nic kupi�, nie maj�c kapita�u zak�adowego, zdecydowa�em si� wiec w og�le nie p�aci� za towar podstawowy. Wszystkie dzieci kradn� w sklepach. Przechodz� przez taki etap i zwykle ko�czy go lanie po pierwszej wpadce. Widzia�em nieszcz�liwe i mokre od �ez ofiary niepowodze� i zanim rozpocz��em karier� bardzo drobnego przest�pcy, zrobi�em rozpoznanie rynku i okre�li�em kilka regu�. Po pierwsze, trzyma� si� z dala od drobnych kupc�w. Oni znaj� sw�j towar i w ich interesie le�y zachowanie go w stanie nienaruszonym. R�b wiec zakupy w du�ych domach towarowych. Wtedy musisz tylko uwa�a� na ochron� sklepu i system alarmowy. Dok�adna znajomo�� zasady ich dzia�ania pozwoli opracowa� techniki obej�cia tych przeszk�d. Jedn� z moich najwcze�niejszych i najbardziej prymitywnych technik - rumieni� si� wyjawiaj�c jej prostot� - nazwa�em pu�apk� ksi��kow�. Zbudowa�em pude�ko, kt�re wygl�da�o dok�adnie jak ksi��ka. Ale mia�o dno na zawiasach ze spr�yn� w �rodku. Musia�em tylko po�o�y� je na niczego niepodejrzewaj�cy batonik i �ako� znika� z pola widzenia. By�o to proste, ale skuteczne urz�dzenie, kt�rego u�ywa�em przez d�u�szy czas. Mia�em zamiar zrezygnowa� z niego w imi� wy�szej techniki, gdy dostrzeg�em mo�liwo�� sko�czenia z nim w spos�b bardziej po�yteczny. Postanowi�em rozprawi� si� ze �mierdziuchem. Nazywa� si� Bedford Smikingham, ale zawsze nazywali�my go �mierdziuchem. Tak jak niekt�rzy s� urodzonymi tancerzami albo malarzami, tak inni s� stworzeni do ni�szych cel�w. �mierdziuch by� urodzonym kapusiem. Jego �yciow� przyjemno�ci� by�o donoszenie na koleg�w. Podgl�da�, patrzy� i donosi�. �aden m�odzie�czy grzeszek nie by� dla niego zbyt drobny, by go nie odnotowa� i nie powiadomi� o nim belfr�w. A oni uwielbiali go za to - co mo�e wam wyja�ni�, jakiego rodzaju mieli�my nauczycieli. Nie mo�na go by�o nawet bezkarnie st�uc. Zawsze wierzono jego s�owom i bij�cy byli karani. �mierdziuch narazi� mi si� kiedy�, nie pami�tam dok�adnie jak, ale wystarczy�o to, by w mojej g�owie zrodzi�y si� ciemne i p�odne my�li, z kt�rych z kolei wyklu� si� plan dzia�ania. Wszyscy ch�opcy lubi� si� przechwala� i moja pozycja bardzo si� wzmocni�a, gdy pokaza�em kolegom ksi��kowego �owc� batonik�w. Rozbrzmia�y achy i ochy, kt�re wzmog�y si�, gdy za darmo rozda�em cz�� mojego �upu, by ich sobie pozyska�. To nie tylko wzmocni�o moj� pozycj�, postara�em si� tak�e, aby dzia�o si� to w miejscu, gdzie �mierdziuch m�g� swobodnie pods�uchiwa�. Pami�tam, jakby to by�o wczoraj i na wspomnienie akcji wci�� robi mi si� ciep�o na sercu. - To nie tylko dzia�a, ale poka�� wam jak. Chod�cie ze mn� do domu towarowego Minga. - Mo�emy, Jimmy, naprawd� mo�emy? - Mo�ecie. Ale nie ca�� paczk�. Przychod�cie pojedynczo i sta�cie tak, �eby widzie� lad� z balonikami. B�d�cie tam o godzinie 15.00, a naprawd� co� zobaczycie. Zobaczyli co� du�o lepszego, ni� mogli sobie wyobrazi�. Odprawi�em ich i obserwowa�em biuro dyrektora szko�y. Gdy tylko �mierdziuch tam si� zameldowa�, pop�dzi�em na d� i w�ama�em si� do jego szafki. Posz�o jak z p�atka. Jestem z tego dumny, jako �e by� to pierwszy przygotowany przeze mnie scenariusz kryminalny z udzia�em innych os�b. O wyznaczonej godzinie podszed�em do stoiska ze s�odyczami u Minga, staraj�c si� nie zwraca� uwagi na stra�nik�w, kt�rzy z kolei starali si� udawa�, �e mnie nie obserwuj�. Swobodnym ruchem po�o�y�em ksi��k� na balonikach i pochyli�em si�, �eby zapi�� but. - �apa� z�odzieja! - krzykn�� najt�szy z nich, chwytaj�c mnie za ko�nierz p�aszcza. - Mam ci� - zapia� inny, chwytaj�c ksi��k�. - Co robicie? - wyrz�zi�em. Musia�em rz�zi�, poniewa� wisia�em w powietrzu, a p�aszcz by� zaci�ni�ty na moim gardle. - Z�odzieju, oddaj mi moj� ksi��k� do historii za siedem dolar�w, kupion� przez moj� mamusi� za pieni�dze, kt�re zarobi�a plot�c maty z kolc�w �winiozwierza - wycharcza�em nad wyraz elokwentnie. - Ksi��k�? - zadrwi� osi�ek. - Wiemy wszystko o tej ksi��ce. Chwyci� ok�adk� i poci�gn��. Otworzy�a si� i wyraz jego twarzy, gdy zatrzepota�y kartki, by� naprawd� wspania�ym widokiem. - To zosta�o ukartowane - zapiszcza�em, rozpinaj�c p�aszcz, aby si� uwolni�. - Ukartowane przez przest�pc�, kt�ry che�pi� si�, �e u�ywa tej metody. On tam stoi, to ten, kt�rego nazywaj� �mierdziuchem. �apcie go, ch�opaki, zanim ucieknie! - wrzasn��em rozcieraj�c bol�ce gard�o. �mierdziuch sta� i gapi� si� bezsilnie, gdy ochoczo zacisn�y si� na nim r�ce koleg�w. Jego podr�czniki upad�y na pod�og�, fa�szywa ksi��ka otworzy�a si� i wysypa�y si� z niej batoniki. To by�o pi�kne. �zy, wrzaski i wzajemne obwinianie si�. A przy okazji wspaniale odwr�ci�o to uwag� ochroniarzy. Tego samego dnia przechodzi� bowiem chrzest bojowy m�j Po�ykacz Batonik�w Nr 2. Ci�ko pracowa�em nad tym urz�dzeniem, kt�re zbudowa�em na zasadzie cichej pompy pr�niowej z ssawk� ukryt� w moim r�kawie. Przysun��em wylot ssawki do balonik�w i fiu! Pierwszy batonik znikn�� z pola widzenia. Ko�czy� drog� w moich spodniach, lub raczej w szkaradnych pumpach, kt�re musieli�my nosi� jako cz�� szkolnego mundurka. Wisia�y lu�no, a nad kostk� by�y mocno �ci�ni�te gumk�. Batonik spokojnie w nie spad�, a za nim nast�pny i jeszcze nast�pny. Tylko, �e co� si� zaci�o i nie mog�em wy��czy� tego cholernego urz�dzenia. Dzi�ki Bogu za wrzaski �mierdziucha. Oczy wszystkich skierowane by�y na niego, a nie na mnie, gdy mocowa�em si� z wy��cznikiem. W tym czasie pompa wci�� dzia�a�a i batoniki znika�y w moim r�kawie i dalej w spodniach. W ko�cu uda�o mi si� to wy��czy�, ale gdyby ktokolwiek zechcia� spojrze� w moj� stron�, pusta p�ka i moje wypchane nogawki mog�yby wzbudzi� pewne podejrzenia. Na szcz�cie nikomu nie przysz�o to do g�owy. Wyszed�em, lub raczej wytoczy�em si� niepewnym krokiem, najszybciej jak mog�em. Jak ju� powiedzia�em, to wspomnienie zawsze b�dzie mi drogie. Co oczywi�cie nie wyja�nia, dlaczego teraz postanowi�em obrobi� bank. I da� si� z�apa�. Policjanci w ko�cu sforsowali drzwi i wt�oczyli si� do �rodka. Unios�em r�ce nad g�ow� i przygotowa�em si�, by ich powita� ciep�ym u�miechem. Urodziny, oto ostateczny pow�d. Moje siedemnaste urodziny. Uko�czenie siedemnastu lat tutaj, w Rajskim Zak�tku, jest bardzo wa�n� dat� w �yciu m�odego cz�owieka. 2 S�dzia pochyli� si� i spojrza� na mnie przyja�nie. - No Jimmy, powiedz mi, co to za g�upi kawa�? S�dzia Nixon mia� dacz� nad rzek�, niedaleko naszej farmy. - Nazywam si� James diGriz, kole�. I nie b�d� taki poufa�y. Jak �atwo sobie wyobrazi�, s�dzia mocno poczerwienia�. Jego wielki nos upodobni� si� do pomidora, a nozdrza rozd�y si�. - Masz odnosi� si� z wi�kszym szacunkiem do s�du. Jeste� oskar�ony o powa�ne wykroczenia, ch�opcze, i b�dzie dobrze dla ciebie, je�li zaczniesz wyra�a� si� w spos�b cywilizowany. Wyznaczam Arnolda Fortescue, obro�c� publicznego, na twojego adwokata... - Nie potrzebuj� adwokata, a zw�aszcza nie starego Kosookiego, kt�ry tak ��opie, �e nikt nigdy nie widzia� go trze�wego... Z �aw dla publiczno�ci zabrzmia�a kaskada �miechu, kt�ra rozw�cieczy�a s�dziego. - Spok�j na sali! - rykn��, wal�c swoim m�otkiem z tak� si��, �e z�ama� r�czk�. Odrzuci� ko�c�wk� w k�t sali i spojrza� na mnie ze z�o�ci�. - Nie wyprowadzaj s�du z r�wnowagi. Obro�ca Fortescue zosta� wyznaczony... - Nie przeze mnie. Ode�lijcie go z powrotem do knajpy Mooneya. Przyznaj� si� do wszystkich zarzut�w i zdaj� si� na �ask� i nie�ask� tego bezlitosnego s�du. Wci�gn�� oddech i westchn�� tak, �e a� si� wzdrygn��em. Postanowi�em troch� zwolni�, bo je�li s�dzia dostanie zawa�u i kipnie, to proces zostanie uznany za niewa�ny i zmarnuj� jeszcze wi�cej czasu. - Przepraszam, Wysoki S�dzie - schyli�em g�ow�, bo nie mog�em powstrzyma� u�miechu. - Ale post�pi�em �le i musz� zosta� ukarany. - Tak lepiej, Jimmy. Zawsze by�e� bystrym ch�opcem i przykro mi patrze�, jak marnuje si� taka inteligencja P�jdziesz do domu poprawczego na okres nie kr�tszy ni�... - Przepraszam, Wysoki S�dzie - wtr�ci�em si�. - To niemo�liwe. Gdybym pope�ni� te zbrodnie w zesz�ym tygodniu albo w zesz�ym miesi�cu, to inna sprawa! Prawo okre�la to wyra�nie i nie ma dla mnie wyj�cia. Dzi� s� moje urodziny. Moje siedemnaste urodziny. To go ostudzi�o. Stra�nicy czekali cierpliwie, gdy wystukiwa� dane na klawiaturze swojego komputera. Jednocze�nie reporter z "Echa Rajskiego Zak�tka" r�wnie pilnie stuka� w klawisze swego przeno�nego terminalu. Gotowa�a mu si� niez�a historyjka. W kr�tkim czasie s�dzia znalaz� odpowied�. Westchn��. - To prawda. Akta wykaza�y, �e dzi� ko�czysz siedemna�cie lat i osi�gasz pe�noletno��. To z pewno�ci� oznacza�oby wyrok wi�zienia, ale trzeba uwzgl�dni� okoliczno�ci. Pierwsze wykroczenie, m�ody wiek oskar�onego, zrozumienie, i� post�pi� �le. Jest w mocy tego s�du dokonanie wyj�tku, zawieszenie wyroku i zwolnienie warunkowe. Moja decyzja jest nast�puj�ca... Ostatni� rzecz�, jak� chcia�em wtedy us�ysze�, by�a jego decyzja. Nie sz�o to tak, jak zaplanowa�em, zupe�nie nie tak. Trzeba by�o dzia�a�. Zadzia�a�em. M�j wrzask zag�uszy� s�owa s�dziego. Wci�� krzycz�c, wyskoczy�em g�ow� naprz�d z �awy oskar�onych, zgrabnie przekozio�kowa�em po pod�odze i pop�dzi�em przez sal�, zanim zszokowana widownia zd��y�a pomy�le� o jakimkolwiek ruchu. - Nie b�dziesz pisa� o mnie �adnych ordynarnych �garstw, ty pismaku! - krzykn��em, wyrwa�em terminal z r�k reportera i rzuci�em go na pod�og�. Potem zdepta�em na kup� z�omu maszyn� wart� sze��set dolar�w. Odskoczy�em, zanim zd��y� mnie z�apa� i pogna�em do drzwi. Tam rzuci� si� na mnie policjant i z�o�y� si� w p�, gdy umie�ci�em stop� w okolicach jego �o��dka. Prawdopodobnie uda�oby mi si� uciec, ale ucieczka nie le�a�a w tej chwili w moich planach. Niezdarnie szarpa�em klamk�, a� kto� mnie z�apa�, a potem walczy�em i zosta�em wreszcie obezw�adniony. Tym razem wyl�dowa�em na �awie oskar�onych skuty kajdankami i sko�czy�y si� gadki s�dziego w rodzaju: "Jimmy, m�j ch�opcze". Kto� da� mu nowy m�otek, kt�rym machn�� teraz w moj� stron�, jakby chcia� rozbi� mi g�ow�. Warkn��em i pr�bowa�em wygl�da� gburowato. - Jamesie Bolivarze diGriz - rozpocz�� s�dzia. - Skazuj� ci� na najwy�sz� kar� za przest�pstwo, kt�re pope�ni�e�. Ci�kie roboty w wi�zieniu miejskim do czasu przybycia statku Ligi, kt�ry zabierze ci� do najbli�szego o�rodka poprawczego w celu poddania terapii kryminalnej - uderzy� m�otkiem. - Zabra� go. To mi si� podoba�o. Szarpn��em si� z kajdankami i przeklina�em go siarczy�cie, �eby w ostatniej chwili nie okaza� s�abo�ci. Nie okaza�. Dw�ch krzepkich policjant�w wywlok�o mnie z sali sadowej i wcisn�o niezbyt delikatnie do karetki wi�ziennej. Dopiero kiedy zatrzasn�li i zabezpieczyli drzwi, opar�em si� wygodnie, odpr�y�em i pozwoli�em sobie na triumfuj�cy u�miech. Tak, w�a�nie, to by� triumf. Celem ca�ej operacji by�o da� si� aresztowa� i pos�a� do wi�zienia. Musia�em przecie� troch� si� podszkoli� w zawodzie. W moim szale�stwie by�a metoda. We wczesnym okresie mojego �ycia, mo�e nawet w czasach sukces�w z balonikami, zacz��em powa�nie rozwa�a� karier� przest�pcy. Z wielu powod�w; po pierwsze, sprawia�o mi przyjemno�� bycie przest�pc�, po drugie, motywacja finansowa - w �adnym innym zawodzie nie zarabia�o si� wi�cej przy mniejszym nak�adzie pracy. Ale szczerze m�wi�c, najbardziej lubi�em to uczucie wy�szo�ci, gdy udawa�o mi si� sprawi�, �e reszta �wiata wychodzi�a na durni�w. Kto� mo�e powiedzie�, �e to dziecinne emocje. By� mo�e, ale za to bardzo przyjemne. Musia�em zatem rozwi�za� bardzo powa�ny problem. Jak przygotowa� si� do zawodu z�odzieja? Przest�pstwo nie ogranicza si� przecie� do podkradania balonik�w. Niekt�re sprawy by�y jasne. Chcia�em pieni�dzy. Pieni�dzy innych ludzi. Pieni�dze s� zamykane, a wiec im wi�cej b�d� wiedzia� o zamkach, tym �atwiej osi�gn� sw�j cel. Wtedy po raz pierwszy w szkolnej karierze zabra�em si� do nauki. Zacz��em dostawa� najwy�sze oceny i nauczyciele uznali, �e jest jeszcze dla mnie nadzieja. Sz�o mi tak dobrze, �e gdy wyrazi�em ch�� zostania �lusarzem, zgodzili si� bardzo ch�tnie. Wszystkiego, co potrzebne, nauczy�em si� w trzy miesi�ce i poprosi�em, by pozwolono mi zdawa� egzamin ko�cowy. Odm�wili. "Tak si� nie robi", powiedzieli mi. Mia�em i�� w tym samym �lamazarnym tempie co inni i dopiero za dwa lata i dziewi�� miesi�cy sko�czy� szko�� i sta� si� jednym ze zwyk�ych zjadaczy chleba. To nie by�o zabawne. Pr�bowa�em zmieni� szko�� i dowiedzia�em si�, �e to niemo�liwe. Ich zdaniem mia�em wypisane na czole s�owo "�lusarz", kt�re mia�o tam pozosta� na reszt� mojego �ycia. Zacz��em wi�c opuszcza� lekcje i znika�em z budy na ca�e tygodnie. Poza wyg�aszaniem surowych kaza� belfrzy niewiele mogli mi zrobi�, bo zjawia�em si� na wszystkich egzaminach i zawsze dostawa�em najwy�sze stopnie. W trakcie szkolnych absencji odbywa�em treningi w terenie. "Starannie planowa�em swoje dzia�ania w obr�bie miasta, tak �e zadowoleni z siebie obywatele nie mieli poj�cia, �e ich kantuj�. Jednego dnia automat z papierosami wyda� mi kilka srebrnych dolar�w, nast�pnego to samo zrobi� licznik na parkingu. Dzi�ki pracy w terenie nie tylko �wiczy�em swoje talenty, lecz tak�e p�aci�em za edukacj�. Nie szkoln�, rzecz jasna - prawo nakazywa�o mi pozostanie w szkole do uko�czenia siedemnastu lat - ale t� w czasie wolnym od szko�y. Jako �e nie mia�em �adnego planu, jak przygotowa� si� do �ycia przest�pczego, studiowa�em wszystkie umiej�tno�ci, jakie mog�y okaza� si� potrzebne. Znalaz�em w s�owniku s�owo "fa�szerstwo", kt�re zach�ci�o mnie do nauczenia si� podstaw fotografii i druku. Poniewa� znajomo�� walki wr�cz bardzo mi si� ju� przyda�a, nie zaprzesta�em trening�w, dop�ki nie zdoby�em czarnego pasa. Nie zaniedba�em tak�e strony technicznej obranego przeze mnie fachu. Zanim sko�czy�em szesna�cie lat, wiedzia�em wszystko, co mo�na wiedzie� o komputerach i w tym samym czasie sta�em si� zr�cznym technikiem mikroelektronikiem. Same w sobie wszystkie te osi�gni�cia by�y niez�e, ale co dalej? Nie mia�em poj�cia. Wtedy w�a�nie zdecydowa�em si� da� sobie prezent z okazji doj�cia do pe�noletno�ci. Wyrok wi�zienia. Szaleniec? Tak, ale chytry jak lis! Musia�em znale�� innych przest�pc�w, a gdzie o nich �atwiej ni� w wi�zieniu? Trzeba przyzna�, �e dobrze to sobie wymy�li�em. P�j�cie do wi�zienia to jakby powr�t do domu, spotkanie z moim w�a�ciwym otoczeniem. B�d� s�ucha� i uczy� si�, a kiedy uznam, �e do�� si� ju� nauczy�em, wytrych ukryty w podeszwie mojego buta pomo�e mi wydosta� si� stamt�d. Zanosi�em si� �miechem na sam� my�l o tym. G�upim �miechem, bo wszystko posz�o zupe�nie inaczej. Ostrzy�ono mi w�osy, opryskano antyseptycznym aerozolem, wydano wi�zienny str�j i buty - tak nieprofesjonalnie, �e bez trudu upchn��em w nich m�j wytrych i zbi�r monet - zdj�to mi odcisk kciuka, wz�r siatk�wki i zaprowadzono do celi. Tam, ku mojej rado�ci, zobaczy�em, �e mam towarzysza. Wreszcie zacznie si� nauka. To by� pierwszy dzie� w moim przest�pczym �yciu. - Dzie� dobry panu - powiedzia�em. - Nazywam si� Jim diGriz. Spojrza� na mnie i warkn��: - Zamknij si�, szczeniaku. Zacz�� czy�ci� paznokcie u n�g, kt�ry to zabieg przerwa�o moje wej�cie. To by�a pierwsza lekcja. Uprzejma wymiana zda� obowi�zuj�ca w �wiecie poza tymi murami tu by�a nieznana. �ycie by�o twarde, podobnie jak j�zyk. Wykrzywi�em szyderczo usta i odezwa�em si� ponownie. Tym razem du�o ostrzej: - Sam si� zamknij, wyskrobku. Moja ksywka jest Jim. A twoja? Nie by�em pewien, czy dobrze grypsuj�, nauczy�em si� tak m�wi� ze starych film�w video, ale ton mojego g�osu by� na pewno odpowiedni, bo tym razem uda�o mi si� zwr�ci� na siebie jego uwag�. Powoli podni�s� g�ow� i w jego oczach zab�ys�a nienawi��. - Nikt, ale to n i k t nie b�dzie w ten spos�b rozmawia� z Willym �ylet�! Ciachn� ci�, szczeniaku, i to porz�dnie. Wytn� ci na g�bie moje inicja�y. � jak Willy. - W - powiedzia�em. - Willy pisze si� przez W. To jeszcze bardziej go zdenerwowa�o. - Wiem, jak si� pisze, nie jestem jakim� g�upkiem! - zapieni� si� z w�ciek�o�ci i zacz�� grzeba� pod materacem. Wyci�gn�� pi�k� do metalu. Jej kraw�d� by�a wyostrzona jak brzytwa. Ma�a, �mierciono�na, bro�. Podrzuci� j� w d�oni, wykrzywi� si� i skoczy� na mnie. Nie trzeba wyja�nia�, �e w ten spos�b nie nale�y zbli�a� si� do czarnego pasa. Usun��em si� na bok i gdy mnie mija�, uderzy�em go w nadgarstek, po czym kopn��em w kostk�, tak �e nadwer�y� g�ow� tynk na �cianie celi. Pad� nieprzytomny. Gdy doszed� do siebie, siedzia�em na pryczy i czy�ci�em paznokcie jego no�em. - Nazywam si� Jim - powiedzia�em szorstko, mocno zaciskaj�c usta. - Powt�rz. Jim. Spojrza� na mnie, wykrzywi� si�... i zacz�� p�aka�! Ogarn�o mnie przera�enie. To by�o nieprawdopodobne! - Zawsze wypada na mnie. Ty te� nie jeste� lepszy. O�mieszy�e� mnie. I zabra�e� m�j n�. Przez ca�y miesi�c go robi�em, wybuli�em dych� na z�amane ostrze... Na wspomnienie wszystkich tych zmartwie� zn�w zacz�� becze�. Zorientowa�em si�, �e by� mniej wi�cej rok starszy ode mnie i znacznie mniej pewny siebie ni� ja. Tak wi�c w ramach mojego wprowadzenia w �ycie przest�pcze musia�em pocieszy� go, przy�o�y� mokry r�cznik na jego guza, zwr�ci� n�, a nawet da� mu z�ot� pi�ciodolar�wk�, �eby przesta� szlocha�. Zacz��em podejrzewa�, �e �ycie przest�pcy nie jest dok�adnie takie, jak sobie wyobra�a�em. Do�� �atwo przysz�o mi pozna� histori� �ycia Willy'ego. M�wi�c �ci�lej, trudno by�o go uciszy�, gdy zacz�� gada�. U�ala� si� nad swym �yciem i a� dr�a� z ochoty, by podzieli� si� ze mn� swoimi prze�yciami. To by�o plugawe, ale milcza�em, gdy wylewa�y si� na mnie jego nudne wspomnienia. Kiepski ucze�, wy�miewany przez innych, najgorsze stopnie. S�aby i bity przez osi�k�w, zyska� pewn� pozycj� dopiero wtedy, gdy okry� - przypadkiem t�uk�c butelk� - �e maj�c bro� te� mo�e sta� si� mocnym facetem. Potem jego pozycja wzmocni�a si�, gdy zacz�� zn�ca� si� nad kolegami. Do tego dosz�o krojenie �ywych ptak�w i innych ma�ych, niegro�nych stworze�. Potem nast�pi� gwa�towny upadek, gdy poci�� jakiego� ch�opca i zosta� z�apany. Skazany na dom poprawczy, zwolniony, kolejne wpadki i zn�w poprawczak. W ko�cu, u szczytu swojej kariery punka-no�ownika zosta� wtr�cony do wi�zienia za wy�udzanie gro�bami pieni�dzy. Od dziecka, rzecz jasna. By� zbyt wielkim tch�rzem, by pr�bowa� zaczepi� doros�ego. Oczywi�cie nie opowiedzia� mi tego wszystkiego wprost, ale jasno wynika�o to z jego bezsensownego narzekania. W ko�cu kaza�em mu si� zamkn�� i pogr��y�em si� w my�lach. Wychodzi�o na to, �e mia�em pecha. Prawdopodobnie wsadzono mnie z nim, �ebym nie dosta� si� w towarzystwo starych przest�pc�w, kt�rzy siedzieli w tym wi�zieniu. W tym momencie zgas�y �wiat�a, wi�c po�o�y�em si� na pryczy. Jutro b�dzie m�j dzie�. Spotkam innych wi�ni�w i znajd� w�r�d nich prawdziwych przest�pc�w. Zaprzyja�ni� si� z nimi, a potem zaczn� wy�sze studia przest�pcze! Spokojnie zasypia�em, do wt�ru jednostajnego j�czenia z s�siedniej pryczy. To zwyk�y pech, �e razem nas tu wsadzili. Willy jest wyj�tkiem. M�j s�siad jest przegrany, ot co. Rano wszystko si� zmieni. Mia�em tak� nadziej�. Cie� niepokoju przez jaki� czas nie pozwala� mi zasn��, ale szybko si� otrz�sn��em. Jutro b�dzie dobrze, na pewno. To nie ulega w�tpliwo�ci, dobrze... 3 �niadanie by�o nie lepsze i nie gorsze od tych, kt�re sam sobie przyrz�dza�em. Jad�em bezmy�lnie, s�cz�c herbat� kaktusow� i zawzi�cie siorbi�c kleik. Jednocze�nie rozgl�da�em si� po okolicznych stolikach. W sali st�oczy�o si� oko�o trzydziestu wi�ni�w. B��dzi�em wzrokiem od twarzy do twarzy z rosn�cym uczuciem rozpaczy. Po pierwsze, wi�kszo�� tych g�b mia�a ten sam t�py wyraz, co oblicze mego towarzysza z celi. W porz�dku, mog�em pogodzi� si� z tym, �e w�r�d kryminalist�w byli nieprzystosowani i r�ne ciemniaki. Ale musia�o by� te� co� wi�cej! Przynajmniej mia�em tak� nadziej�. Po drugie, wszyscy byli ca�kiem m�odzi, �aden nie przekroczy� jeszcze trzydziestki. Czy�by nie by�o �adnych starych kryminalist�w? A mo�e przest�pstwo jest cech� m�odzie�y, szybko leczon� w trybach machiny resocjalizacyjnej? Musia�o by� jeszcze co� ponad to. Musia�o. Ta my�l troch� mnie pocieszy�a. Wszyscy ci wi�niowie to ludzie przegrani - to by�o oczywiste. Przegrani i niekompetentni! Je�li cho� troch� pomy�le�, stawa�o si� to jasne. Gdyby byli dobrzy w wybranym przez siebie zawodzie, nie by�oby ich tutaj! Ale potrzebowa�em ich mimo wszystko! Je�eli oni nie mogli dostarczy� mi nielegalnej wiedzy, kt�rej potrzebowa�em, to z pewno�ci� mogli skontaktowa� mnie z tymi, kt�rzy tak� wiedz� posiadali. Dzi�ki nim mog�em znale�� wolnych kryminalist�w, ci�gle nieuchwytnych profesjonalist�w. Musia�em si� za to zabra�. Zaprzyja�ni� si� z tymi tutaj i wyci�gn�� informacje, kt�rych potrzebowa�em. Jeszcze nie wszystko stracone. Znalezienie najlepszego z tych wszystkich nikczemnik�w nie zaj�o mi wiele czasu. Ma�a grupka skupi�a si� wok� oci�a�ego m�odego cz�owieka, kt�ry wystawia� na pokaz sw�j z�amany nos i pokryt� bliznami twarz. Nawet stra�nicy zdawali si� go unika�. Kroczy� jak paw, a inni zachowywali odst�p, jak na poobiednim spacerze na wybiegu. - Kto to jest? - zapyta�em Willy'ego, kt�ry zwali� si� na �awk� obok mnie, pracowicie d�ubi�c w nosie. Zamruga� szybko, a� wreszcie dostrzeg� obiekt mojego zainteresowania i zamacha� r�kami z rozpacz�. - Uwa�aj na niego, trzymaj si� z daleka, jest gorszy ni� trucizna. S�ysza�em, �e Stinger jest morderc� i wierz� w to. Jest te� mistrzem w zapasach b�otnych. Nie my�l nawet o poznaniu go. To by�o rzeczywi�cie intryguj�ce. S�ysza�em o zapasach b�otnych, ale mieszka�em zbyt blisko miasta, by to widzie�. Nic takiego nie odbywa�o si� w okolicy dlatego, �e dooko�a by�o mn�stwo policji. Zapasy b�otne to sport brutalny i nielegalny. Cieszy� si� popularno�ci� w�r�d mieszka�c�w oddalonych miasteczek farmerskich. W zimie, kiedy �winiozwierze zamkni�te by�y w chlewach, a zbiory z�o�one w stodo�ach, nadchodzi� czas pi�ci. Zaczyna�y si� zapasy. Zdarza�o si�, �e pojawia� si� obcy i rzuca� wyzwanie miejscowemu mistrzowi, kt�rym by� zwykle jaki� nadmiernie umi�niony oracz. Podejmowano wtedy potajemne przygotowania w jakiej� odleg�ej stodole i kiedy kobiety by�y odprawione, alkohol przemycony, a zak�ady przyj�te, zaczyna�a si� walka na go�e pi�ci. Trwa�a, dop�ki jeden z zawodnik�w nie m�g� wsta�. Sport nie dla wra�liwych i nie dla trze�wych. Dobra, solidna, pijacka zabawa samc�w. Stinger by� jednym z tego kr�gu. Musia�em go bli�ej pozna�. Przysz�o mi to z �atwo�ci�. My�l�, �e mog�em po prostu do niego podej�� i zagada�, ale tor mego my�lenia by� wypaczony przez te wszystkie szmirowate filmy, kt�rych si� naogl�da�em. �eby wi�c porozmawia� ze Stingerem, wsta�em z �awki i pogwizduj�c, wolno zbli�y�em si� do niego i jego �wity. Jeden z nich spojrza� na mnie tak gro�nym wzrokiem, �e cofn��em si�. Tylko po to, aby wr�ci�, kiedy tamten odwr�ci� si�, by zaj�� miejsce obok swego przyw�dcy. - Czy ty jeste� Stinger? - wyszepta�em p�g�bkiem z g�ow� odwr�con� od niego. Musia� ogl�da� te same filmy, bo odpowiedzia� w ten sam spos�b. - Tak. A kto chce wiedzie�? - Ja. W�a�nie dosta�em si� do tego pud�a. Mam dla ciebie wiadomo�� z zewn�trz. - M�w. - Nie tu, gdzie te ba�wany mog�yby us�ysze�. Musimy by� sami. Spojrza� na mnie podejrzliwie spod swych krzaczastych brwi. Ale uda�o mi si� rozbudzi� jego ciekawo��. Mrukn�� co� do swojej �wity i oddali� si�. Tamci zostali na miejscu, ale pos�ali mi mordercze spojrzenia, kiedy ruszy�em za nim. Stinger przeci�� teren wybiegu i skierowa� si� do �awki. Siedz�cy tam dwaj m�czy�ni zwiali, kiedy si� zbli�y�. Usiad�em obok niego, a on pogardliwie zmierzy� mnie wzrokiem. - M�w, co masz do powiedzenia, szczeniaku, i lepiej, �eby to by�o co� pomy�lnego. - To dla ciebie - powiedzia�em popychaj�c wzd�u� �awki monet� dwudziestodolarow�. - Wiadomo�� jest ode mnie. Potrzebuj� pomocy i chc� za ni� zap�aci�. Oto zadatek. Mam jeszcze takich mn�stwo. Prychna� pogardliwie, ale jego grube palce pochwyci�y monet� i wsun�y j� do kieszeni. - Nie jestem z �adnej instytucji charytatywnej, szczeniaku. Jedynym go�ciem, kt�remu pomagam, jestem ja sam. A teraz zje�d�aj. - Najpierw pos�uchaj, co mam do powiedzenia. Potrzebuj� kogo�, �eby ze mn� zwia�. Od dzi� za tydzie�. Interesuje ci�? Tym razem uda�o mi si� przyci�gn�� jego uwag�. Odwr�ci� si� i spojrza� mi prosto w oczy. Zimno i pewnie. - Nie lubi� �art�w - powiedzia�, a jego r�ka chwyci�a m�j nadgarstek i wykr�ci�a go. Bola�o. Z �atwo�ci� mog�em rozewrze� ten u�cisk, ale nie zrobi�em tego. Je�eli ta manifestacja przemocy by�a dla niego wa�na, niech tak b�dzie. - To nie �art. Za osiem dni b�d� na zewn�trz. Ty te� mo�esz by�, je�li zechcesz. Decyzja nale�y do ciebie. Spojrza� na mnie raz jeszcze i uwolni� m�j nadgarstek. Rozciera�em go, czekaj�c na odpowied�. Widzia�em, jak przetrawia� moje s�owa, pr�buj�c podj�� decyzj�. - Wiesz, dlaczego tu jestem? - zapyta� w ko�cu. - S�ysza�em pog�oski. - Je�eli pog�oski m�wi�y o tym, �e zabi�em go�cia, to by�y prawdziwe. To by� wypadek. Mia� mi�kk� czaszk�. Rozwali�a si�, kiedy mu przykopa�em. Chcieli potraktowa� to jako wypadek na farmie, ale inny go�� przegra� ze mn� mecz. Mia� mi zap�aci� nast�pnego dnia, ale zamiast tego poszed� na policj�, bo tak by�o taniej. Chc� mnie teraz zabra� do szpitala Ligi i otworzy� mi g�ow�. Wi�zienny psychoanalityk m�wi, �e po tym odechce mi si� walczy�. Wcale mi si� to nie podoba. Kiedy m�wi�, pi�ci zaciska�y mu si� i otwiera�y, i nagle zrozumia�em, �e walka to jego �ycie, jedyna rzecz, kt�r� robi dobrze. Co�, za co ludzie go podziwiaj�, za co go chwal�. Je�eli zostanie mu to odebrane, to tak jakby odebrali mu �ycie. Poczu�em nag�� fal� wsp�czucia, ale nie da�em tego po sobie pozna�. - Mo�esz mnie st�d wydosta�? - to pytanie by�o powa�ne. - Mog�. - Wi�c jestem tw�j. Wiem, �e czego� ode mnie chcesz. Na tym �wiecie nikt nic nie robi za frajer. Zrobi� co chcesz, szczeniaku. Oni w ko�cu mnie dorw�. Je�eli naprawd� ci� szukaj�, nie ma takiego miejsca, w kt�rym m�g�by� si� ukry�. Ale ja zamierzam takie miejsce znale��. Chc� dosta� tego go�cia, kt�ry mnie tu wpakowa�. Post�pi� z nim, jak nale�y. Jedna, ostatnia walka. Zabij� go, tak jak on zabi� mnie. Trz�s�em si� ca�y, kiedy s�ucha�em tych s��w, by�o oczywiste, �e naprawd� mia� zamiar to zrobi�. By�o to a� bole�nie jasne. - Wyci�gn� ci� st�d - powiedzia�em i obieca�em sobie, �e dopilnuj�, aby nigdy nie znalaz� si� w pobli�u obiektu swojej zemsty. Nie mia�em zamiaru rozpoczyna� przest�pczej kariery jako wsp�winny morderstwa. Stinger przygarn�� mnie od razu pod swoje opieku�cze skrzyd�a. Na pocz�tek poda� mi r�k�, mia�d��c moje palce w morderczym u�cisku. Potem zaprowadzi� mnie do swojej �wity. - To jest Jim - powiedzia�. - Traktujcie go dobrze. Ten, kto sprawi mu jakiekolwiek k�opoty, b�dzie mia� do czynienia ze mn�. Rozp�yn�li si� w nieszczerych u�miechach i obietnicach przyja�ni. Tyle dobrego, �e przynajmniej b�d� mia� z nimi spok�j. Mia�em po swojej stronie te pot�ne �apska. Jedno z nich spocz�o na moim ramieniu, gdy odeszli�my na bok. - Jak masz zamiar to zrobi�? - zapyta�. - Powiem ci rano. Teraz musz� za�atwi� ostatnie przygotowania - sk�ama�em. - Do zobaczenia. Odszed�em, �eby zrobi� rozpoznanie terenu. Chcia�em Opu�ci� to ponure miejsce tak samo jak on. Ale z innego powodu. On dla zemsty, ja z przygn�bienia. Wszyscy tu byli przegrani. Ja wola�em wygranych. Zapragn��em znale�� Si� z daleka od tych pata�ach�w i zn�w odetchn�� �wie�ym powietrzem. Nast�pne dwadzie�cia cztery godziny sp�dzi�em na poszukiwaniu najlepszej drogi ucieczki. Mog�em bez trudu otworzy� wszystkie mechaniczne zamki w obr�bie wi�zienia. Jedynym problemem by�a elektroniczna brama w zewn�trznym murze. Gdybym mia� czas i odpowiedni sprz�t, j� tak�e m�g�bym otworzy�. Ale nie pod okiem Stra�nik�w, kt�rzy przez ca�� dob� dy�urowali w wie�yczce obserwacyjnej nad bram�. T� drog� ucieczki nale�a�o wi�c skre�li�. Potrzebowa�em lepszego planu na wydostanie si� z wi�zienia, dlatego rozpoznanie terenu by�o niezb�dne. By�o ju� po p�nocy, gdy wy�lizgn��em si� z ��ka. By�em bez but�w. Musia�em zachowywa� si� jak najciszej, wi�c obuwie zast�pi�y trzy pary skarpet. Cicho wepchn��em jakie� ubrania pod koc, tak aby stra�nik zagl�daj�cy przez judasza zobaczy� zaj�te ��ko. Willy chrapa� dono�nie, gdy otworzy�em zamek wytrychem i wy�lizgn��em si� na korytarz. Willy nie by� jedynym, kt�ry za�ywa� nocnego wypoczynku; ca�y korytarz rozbrzmiewa� po�wistywaniem i chrapaniem. W��czone by�o nocne o�wietlenie i by�em sam na pi�trze. Wyjrza�em ostro�nie zza rogu i zobaczy�em, �e stra�nik siedzi pi�tro ni�ej i wype�nia kupon na wy�cigi. Wspaniale. Mia�em nadziej�, �e wytypuje zwyci�zc�. Cicho jak cie� wszed�em na schody i w g�r�, na wy�sze pi�tro. Oba poziomy by�y przygn�biaj�co podobne - same cele. Takie samo by�o kolejne pi�tro, i jeszcze nast�pne nad nim. A �e by�o ono ostatnie, nie mog�em p�j�� wy�ej. W�a�nie mia�em zawr�ci�, gdy dostrzeg�em k�tem oka b�ysk metalu w cieniu na ko�cu korytarza. Jak m�wi przys�owie, kto nie ryzykuje... Przemkn��em obok drzwi cel, w kt�rych - mia�em nadziej� - wi�niowie spali, i dotar�em do odleg�ej �ciany. No prosz�, co my tu mamy! �elazne szczeble w �cianie, znikaj�ce wy�ej w ciemno�ci! Wszed�em po nich i tak�e znikn��em. Ostatni szczebel by� tu� pod wpuszczon� w sufit klap�. By�a metalowa, z metalow� ram� i solidnie zamkni�ta, o czym przekona�em si�, gdy napar�em na ni� ramieniem. Gdzie� musia� by� zamek, ale nie mog�em go znale�� w ciemno�ci. Trzymaj�c si� jedn� r�k� �elaznego szczebla, drug� zacz��em maca� powierzchni� klapy, w kt�rej, jak s�dzi�em, by� typowy zamek. Nic nie znalaz�em. Spr�bowa�em jeszcze raz, zmieniaj�c r�k�, bo czu�em, jak rami� powoli wychodzi mi ze stawu. To samo. Nie by�o zamka! Ogarn�a mnie panika i przesta�em my�le�. Przezwyci�y�em j� i zmusi�em do pracy szare kom�rki. Zamek musia� gdzie� by�. Niczego nie by�o na samej klapie. Musia�em wi�c szuka� na ramie. Powoli wyci�gn��em r�k� i przebieg�em palcami wzd�u� ramy. Od razu znalaz�em to, czego szuka�em. Jaka prosta jest odpowied�, gdy zadasz prawid�owe pytanie! Wyj��em wytrych z kieszeni i wsun��em go do zamka. Po chwili ust�pi�. Wypchn��em klap�, wszed�em na dach i zamkn��em j� za sob�. Z rozkosz� wci�gn��em ch�odne, nocne powietrze. Nade mn� jasno �wieci�y gwiazdy. Dawa�y do�� �wiat�a, bym m�g� widzie� ciemn� powierzchni� dachu. By� p�aski, obrze�ony wysokim do kolan murkiem i upstrzony kominkami wentylacyjnymi. Jaki� pot�ny kszta�t przes�ania� niebo i gdy zbli�y�em si� do niego, us�ysza�em kapanie. Zbiornik wody, w porz�dku. A co w dole? Przed sob� zobaczy�em jasno o�wietlone podw�rze, dobrze strze�one i niebezpieczne. Po drugiej stronie dachu znajdowa�o si� co� znacznie bardziej interesuj�cego. Mur schodzi� pionowo pi�� pi�ter w d� i ko�czy� si� na tylnym podw�rzu, s�abo o�wietlonym przez jedn� latarni�. By� tam �mietnik, jakie� beczki i ci�ka brama w zewn�trznym, murze. Bez w�tpienia zamkni�ta. Ale co cz�owiek zamkn��, cz�owiek mo�e otworzy�. Czy raczej ja mog�. To by�a droga na wolno��. Oczywi�cie trzeba by�o zej�� pi�� pi�ter w d�, ale co� si� i wymy�li. Albo poszuka� innej drogi na tylne podw�rze. Mia�em sze�� dni, aby rozwa�y� wszystkie kombinacje ucieczki. Mn�stwo czasu. Zmarz�y mi stopy, ziewn��em i zadr�a�em. Do�� si� napracowa�em jak na jedn� noc. W tej chwili moja prycza wi�zienna wyda�a mi si� bardzo atrakcyjna. Zawr�ci�em cicho i ostro�nie. Otworzy�em i starannie zamkn��em klap�. Zszed�em po drabinie i po schodach na swoje pi�tro. A wtem us�ysza�em krzyki. Dono�ne i wyra�ne. Najg�o�niej ze wszystkich krzycza� m�j towarzysz z celi, Willy. Ogarn��em przera�onym spojrzeniem otwarte drzwi celi i postacie stra�nik�w, potem cofn��em si� i z powrotem wbieg�em na schody. G�os Willy'ego d�wi�cza� w moich uszach jak tr�by S�du Ostatecznego. - Obudzi�em si�, a jego nie by�o! Zosta�em sam! Potwory go zjad�y, albo co! Ratujcie mnie, b�agam! To co� go z�apa�o! Ono przesz�o przez zamkni�te drzwi. A teraz b�dzie chcia�o zje�� mnie! 4 Na moment rozgrza� mnie gniew na mojego skretynia�ego wsp�lokatora, natychmiast jednak zmrozi�a mnie gro�ba pojmania. Bieg�em nie zastanawiaj�c si�, jak najdalej od tych g�os�w i ca�ego zamieszania. Z powrotem po schodach. Jedno pi�tro. Drugie... Nagle w��czy�y si� wszystkie �wiat�a i zawy�y syreny. Wi�niowie obudzili si� i zacz�li nawo�ywa�. Za chwil� stan� przy drzwiach cel, zobacz� mnie, zaczn� krzycze�, nadbiegn� stra�nicy. Nie by�o ucieczki. Wiedzia�em o tym, ale wci�� bieg�em. Na ostatnie pi�tro, wzd�u� cel. Wszystkie by�y teraz jasno o�wietlone. Wi�niowie mogli zobaczy�, jak przechodz� i by�em pewien, �e wyda mnie pierwszy gnojek, kt�ry mnie zauwa�y. To ju� koniec. Z podniesion� g�ow� przeszed�em obok pierwszej celi i mijaj�c j� zajrza�em do �rodka. By�a pusta. Podobnie jak wszystkie pozosta�e na tym pi�trze. Ci�gle mia�em szans�! Jak oszala�a ma�pa wdrapa�em si� po �elaznych szczeblach i niezdarnie w�o�y�em wytrych do zamka. Pode mn� odezwa�y si� g�osy i zacz�y przybli�a�. Us�ysza�em kroki dw�ch stra�nik�w wchodz�cych po schodach. Zamek pu�ci�. Popchn��em klap� i przelaz�em przez otw�r. Rozp�aszczony na dachu, opu�ci�em klap�. Gdy si� domyka�a, zobaczy�em, �e obaj grubi stra�nicy zwracaj� si� w moj� stron�. Czy spostrzegli, �e klapa si� poruszy�a? Serce wali�o mi jak m�ot. Spazmatycznie chwyta�em powietrze i czeka�em, a� zaczn� wo�a� na alarm. Nie zacz�li. Wci�� by�em wolny. Troch� wolny... Natychmiast ogarn�o mnie przygn�bienie. Wolny, �eby le�e� na dachu i dr�e� z zimna. Wolny, �eby czai� si� tutaj, dop�ki mnie nie znajd�. Tak wi�c czai�em si�, dr�a�em i w og�le by�o mi �al samego siebie. Przez jak�� minut�. Potem wsta�em, otrz�sn��em si� jak pies i poczu�em, �e wzbiera we mnie gniew. - Wielki przest�pca - szepn��em do�� g�o�no, by m�c sam siebie us�ysze�. - Kariera przest�pcza. I w czasie swojej pierwszej wielkiej akcji wpadasz przez jakiego� t�pego no�ownika. Dosta�e� nauczk�, Jim. Mo�e przyda ci si� ona, gdy pewnego dnia wyjdziesz na wolno��. Zawsze ubezpieczaj skrzyd�a i ty�y. Rozwa� wszystkie mo�liwo�ci. We� pod uwag�, �e jaki� dure� mo�e si� obudzi�. Powiniene� by� go og�uszy� lub zrobi� co� w tym rodzaju, �eby mie� pewno��, �e b�dzie mocno spa�. Zreszt� takie rozwa�ania do niczego ci� teraz nie doprowadz�. Zapami�taj sobie t� lekcj�, rozejrzyj si� dooko�a i spr�buj jeszcze uratowa� ten szybko rozsypuj�cy si� plan ucieczki. Nie mia�em du�ego wyboru. Gdyby stra�nicy otworzyli klap� i wyszli na dach, musieliby mnie znale��. Gdzie m�g�bym si� schowa�? Pokrywa zbiornika na wod� mog�a mi zapewni� tymczasowe schronienie, ale gdyby weszli na dach, na pewno szukaliby tak�e tam. Ale poniewa� nie mog�em zej�� po stromej �cianie, by�a to jedyna, cho� marna szansa. Trzeba si� tam dosta�! Nie by�o to �atwe. Zbiornik by� zrobiony z g�adkiego metalu i nie mog�em dosi�gn�� pokrywy. Ale musia�em. Cofn��em si� i wzi��em rozbieg, skoczy�em i poczu�em, jak moje palce zahaczy�y si� za kraw�d�. Stara�em si� chwyci� mocniej, ale osun��em si� i spad�em ci�ko na dach. Gdyby kto� by� pod spodem, na pewno by to us�ysza�. Mia�em nadziej�, �e znajdowa�em si� nad jak�� pust� cel�, a nie nad korytarzem. - Przesta� my�le� i zacznij dzia�a�, Jim - powiedzia�em i doda�em kilka przekle�stw w nadziei, �e podniesie to moje morale. Musia�em si� tam dosta�! Tym razem cofn��em si� na koniec dachu, a� opra�em si� o murek. Wzi��em kilka g��bokich oddech�w. Naprz�d! Biegiem, szybko, teraz! Skacz! Z�apa�em kraw�d� praw� r�k�. Zacisn��em palce. Z�apa�em si� drug� r�k� i podci�gn��em z ca�ych si� na wierzch zbiornika. Le�a�em tam, oddychaj�c ci�ko i patrz�c na martwego ptaka tu� obok mojej twarzy. Jego puste oczy wlepione by�y w moje. Kiedy si� odsuwa�em, us�ysza�em, jak klapa ci�ko stukn�a o dach. - Popchnij mnie troch�, dobrze? Chyba utkn��em. S�ysz�c to chrz�kanie i sapanie nabra�em pewno�ci, �e musia� to by� jeden z t�ustych stra�nik�w, kt�rych widzia�em. Dalsze st�kanie i wzdychanie oznajmi�o przybycie jego nie mniej grubego towarzysza. - Nie wiem, co my tu robimy -j�kn�� pierwszy. - Ja wiem - zdecydowanie odpowiedzia� drugi. - S�uchamy rozkaz�w, co jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodzi�o. - Ale klapa by�a zamkni�ta. - Podobnie jak drzwi celi, przez kt�re jednak przeszed�. Rozejrzyj si�. Ci�kie kroki okr��y�y dach, potem wr�ci�y. - Nie tutaj. Nie ma si� tu gdzie ukry�. Nie zwiesi� si� te� z kraw�dzi, sprawdzi�em to. - Jest jeszcze jedno miejsce, gdzie nie zajrzeli�my. Czu�em, jak ich oczy staraj� si� przewierci� na wylot metal zbiornika. Serce zn�w zacz�o mi wali�. Przywar�em do zardzewia�ej blachy i czu�em tylko rozpacz, gdy zbli�a�y si� kroki. - Nigdy by si� tam nie dosta�. Za wysoko. Nawet ja nie dosi�gn��bym pokrywy. - Ty by� nawet nie dosi�gn�� swoich sznurowade�, pochylaj�c si� nad nimi. Chod� tu, podsad� mnie. Je�eli podeprzesz mi stop�, dosi�gn� kraw�dzi i z�api� si� jej. Wystarczy, �e rzuc� okiem. Mia� absolutn� racj�. Po prostu rzut oka. I nic nie mog�em zrobi�. Le�a�em tam, przybity �wiadomo�ci� pora�ki, i ws�uchiwa�em si� w chrobot i przekle�stwa, gdy t�uste cielsko gramoli�o si� dysz�c. Chrobot przybli�y� si� i tu� obok mojej twarzy pojawi�a si� wielka �apa, szukaj�ca oparcia. Musia�a to zrobi� moja pod�wiadomo��, bo przysi�gam, �e nie by�o to dzie�em zwyk�ego procesu my�lowego. Moja d�o� wystrzeli�a i popchn�a martwego ptaka do przodu, na sam� kraw�d�, pod palce, kt�re opad�y i zacisn�y si� na nim. Wynik by� w najwy�szym stopniu zadowalaj�cy. Ptak znik�, podobnie jak r�ka, rozleg� si� krzyk i wrzask, szamotanina i podw�jny g�uchy �omot. - Co robisz ba�wanie? - Z�apa�em to, fuj! Cholera, z�ama�em kostk�. - Zobacz, czy mo�esz na niej stan��. Z�ap mnie za rami�, skacz na drugiej nodze, tedy... Stra�nicy przy klapie krzyczeli g�o�no, a ja z ulg� pogratulowa�em sobie refleksu. Mogli tu wkr�tce wr�ci�, by�a taka mo�liwo��, ale na pewno wygra�em pierwsz� rund�. Gdy powoli up�yn�y kolejne sekundy, a potem minuty, zrozumia�em, �e wygra�em te� drug�. Zrezygnowali z przeszukiwania dachu, przynajmniej na razie. Syreny zamilk�y, a bieganina przenios�a si� na ni�sze pi�tra. S�ycha� by�o krzyki, trzaskanie drzwiami i wycie silnik�w, gdy samochody rusza�y w noc. Nied�ugo potem - cud nad cudami! - zacz�y gasn�� �wiat�a. Sko�czy� si� pierwszy etap poszukiwa�. Zacz��em drzema�, ale zaraz gwa�townie si� ockn��em. - Ty g�upku, ci�gle jeszcze jeste� w opa�ach! - wrzasn��em na siebie. - Sko�czyli poszukiwania, ale teraz nawet mysz si� st�d nie wy�lizgnie. I mo�esz za�o�y� si� o ostatniego dolara, �e od �witu b�d� przeczesywa� wszystkie zakamarki. I za drugim razem przyjd� tu z drabin�. Wi�c we� to pod uwag� i rusz si�. Dobrze wiedzia�em, dok�d si� ruszy�. By�o to ostatnie miejsce, w kt�rym mogliby szuka� mnie tej nocy. Kolejny raz przeszed�em przez klap� i wzd�u� ciemnego korytarza. Niekt�rzy wi�niowie ci�gle jeszcze komentowali szeptem wydarzenia tej nocy, ale wszyscy chyba ju� byli w ��kach. Cicho ze�lizgn��em si� po schodach i doszed�em do celi 567B. Bezd�wi�cznie otworzy�em drzwi i tak samo zamkn��em je za sob�. Min��em swoj� prycz� i podszed�em do drugiej, na kt�rej m�j przyjaciel Willy spa� snem sprawiedliwego. Zatka�em mu usta r�k�. Gdy otworzy� szeroko oczy, z prymitywn� i sadystyczn� satysfakcj� szepn��em mu do ucha: - Jeste� martwy, szczurze. Martwy! Zawo�a�e� stra�nik�w i teraz dostaniesz to, na co zas�u�y�e�! Spr�y� si� mocno, a po chwili odpad� bezw�adnie. Mia� zamkni�te oczy. Czy�bym go zabi�? Natychmiast po�a�owa�em tego g�upiego dowcipu. Nie, nie by� martwy, zemdla� tylko ze strachu. Oddycha� s�abo i powoli. Poszed�em po r�cznik, zmoczy�em go w zimnej wodzie i po�o�y�em mu na czole. Jego wrzask przeszed� w be�kot, gdy wepchn��em mu r�cznik w usta. - Jestem szlachetnym cz�owiekiem, Willy, wi�c masz szcz�cie. Nie zamierzam ci� zabi� - m�j szept chyba go uspokoi�, bo poczu�em, �e przesta� dr�e�. - Musisz mi pom�c. Je�li to zrobisz, nic z�ego ci si� nie stanie. Masz na to moje s�owo. Zastan�w si� dobrze. Szepniesz tylko jedno s��wko. Powiedz mi, jaki jest numer celi Stingera. Kiedy b�dziesz gotowy, kiwnij g�ow�. Dobrze. Zabieram r�cznik. Je�eli wykr�cisz jaki� numer lub cokolwiek, cokolwiek innego, mo�esz si� uwa�a� za trupa. M�w. - ...231B... To samo pi�tro. Dobrze. Z powrotem zakneblowa�em go r�cznikiem. Potem ucisn��em mocno t�tnic� za jego prawym uchem, t�, kt�ra prowadzi do m�zgu. Ucisk przez sze�� sekund powoduje utrat� przytomno�ci, a przez dziesi�� sekund �mier�. Szarpn�� si� i zn�w opad� bezw�adnie. Cofn��em kciuk, gdy doliczy�em do siedmiu. Nie jestem pami�tliwy. Wytar�em sobie twarz r�cznikiem, namaca�em buty i w�o�y�em je. Tak�e inn� koszul� i marynark�. Potem wydudli�em co najmniej litr wody i zn�w by�em gotowy do stawienia czo�a �wiatu. Zdj��em z ��ek koce, wsun��em je pod pach� i wyszed�em. Najciszej jak mog�em, ruszy�em na palcach do celi Stingera. Czu�em si� bezpieczny i spokojny. Zdawa�em sobie spraw� z tego, �e by�o to uczucie g�upie i niebezpieczne, ale po przej�ciach tego wieczoru nie by�em w stanie czegokolwiek si� ba�. Drzwi celi otworzy�y si� bez problemu. Oczy Stingera otworzy�y si� tak�e, gdy potrz�sn��em jego ramieniem. - Ubieraj si� - powiedzia�em cicho. - Uciekamy. Musz� przyzna�, �e nie traci� czasu na zb�dne pytania. Po prostu ubra� si�, a ja �ci�gn��em koce z jego pryczy. - B�d� potrzebne co najmniej jeszcze dwa - powiedzia�em. - Wezm� koce Eddiego. - Obudzi si�. - Dopilnuj�, �eby zaraz znowu zasn��. Zabrzmia� szept, a potem