1753
Szczegóły |
Tytuł |
1753 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1753 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1753 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1753 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Theodore Dreiser
Tragedia ameryka�ska. T.1-3
Katowice: Wydawnictwo " Ksi��nica", 1991
Na dysk przepisa� Franciszek KwiatkowskCz�� pierwsza
Rozdzia� I
Zmierzch letniego wieczoru.
I wysokie mury ameryka�skiego miasta handlowego, licz�cego
przesz�o czterysta tysi�cy mieszka�c�w, takie mury, kt�re zachwia�
si� mog� tylko w ba�ni.
A na ulicy, szerokiej, nieco spokojniejszej, grupa sze�ciu os�b:
m�czyzna pi��dziesi�cioletni, niski, kr�py, kt�remu spod czarnego
filcowego kapelusza wysuwa�y si� kosmyki potarganych w�os�w,
bardzo pospolita figura, ni�s� ma�� przeno�n� fisharmoni�, jakiej
zwykle u�ywaj� uliczni kaznodzieje i �piewacy. Przy nim kobieta,
mo�e o pi�� lat m�odsza, wy�sza, nie bardzo oty�a, lecz dobrze
zbudowana, krzepka, o pe�nej twarzy, w ubraniu niewytwornym,
prowadzi�a za r�k� ma�ego, siedmioletniego ch�opczyka, w drugiej
r�ce trzymaj�c Bibli� i kilka ksi��ek z hymnami. Z ty�u, troch�
dalej od nich sz�a pi�tnastoletnia dziewczyna, przy niej ch�opak
dwunastoletni i ma�a dziesi�cioletnia dziewczynka. Wszystko to
sz�o pos�usznie, lecz bez entuzjazmu, �ladami starszych.
By�o gor�co i jaka� s�odka niemoc wisia�a w powietrzu.
Przeszli t� wielk� arteri� miejsk� i skr�cili w drug� podobn� do
kanionu, zapchan� ci�b� ludzk� i kilkoma szeregami r�norodnych
wehiku��w. D�wi�cza�y tam dzwonki, t�um przesuwa� si� szparko,
powozy torowa�y sobie drog� w tych nieprzerwanych strumieniach.
Nasze towarzystwo nie zwraca�o na nic uwagi, d��y�o wytrwale
naprz�d, wymijaj�c przechodni�w.
Doszed�szy do rogu, sk�d sz�a nowa arteria komunikacyjna niby
aleja mi�dzy dwoma rz�dami wysokich gmach�w, m�czyzna postawi�
fisharmoni�, kobieta otworzy�a j� zr�cznie, podnios�a pulpit
rozk�adaj�c na nim p�ask� ksi��k� z hymnami. Bibli� poda�a
m�czy�nie i sama stan�a przy nim, a tymczasem ma�y ch�opczyk
rozstawi� sk�adane krzes�o przed instrumentem. M�czyzna,
widocznie ojciec, upewni� si� spojrzeniem, czy wszystko jest w
porz�dku, i o�wiadczy�:
- Za�piewamy naprz�d hymn chwa�y, �eby ka�dy, kto chce pozna� Pana
Zast�p�w, m�g� przy��czy� si� do nas. Zacznij, Estero.
Nie troszczy� si� wcale, czy b�dzie mia� s�uchaczy, czy nie.
Na te s�owa starsza dziewczyna, oboj�tna i apatyczna, o szczup�ej
i nie rozwini�tej jeszcze figurce, usadowi�a si� na rozk�adanym
krze�le i zacz�a przewraca� karty ksi��ki przydeptuj�c peda�y
instrumentu.
Matka jednak zaoponowa�a:
- My�l�, �e lepiej by�oby za�piewa� dwudziesty si�dmy: "Jak s�odki
jest balsam mi�o�ci Jezusa".
Zacz�li si� ukazywa� coraz liczniejsi przechodnie z r�nych warstw
spo�ecznych, a mijaj�c muzykaln� rodzin� mierzyli j� ciekawym
wzrokiem lub przystawali czekaj�c, co b�dzie dalej. W�a�ciciel
fisharmonii nie opiera� si� d�u�ej �onie i zwr�ciwszy si� do
s�uchaczy odezwa� si�:
- Za�piewajmy wi�c wszyscy razem dwudziesty si�dmy: "Jak s�odki
jest balsam mi�o�ci Jezusa"...
M�oda dziewczyna zacz�a wygrywa� melodi� na instrumencie
wydaj�cym ostre, lecz strojne tony i sw�j wysoki sopran po��czy�a
z niskim g�osem matki i w�tpliwym barytonem ojca. Starszy ch�opiec
i dziewczynka wzi�li ksi��ki, z�o�one na fisharmonii i wraz z
najm�odszym braciszkiem zawt�rowali piskliwymi dyszkantami.
Podczas tego �piewu przygodne, oboj�tne audytorium uliczne
wpatrywa�o si� w �piewak�w, przykute osobliwym wygl�dem tej
rodziny, wznosz�cej wsp�lne pienia do Boga bez wzgl�du na bezmiar
sceptycyzmu i oboj�tno�� ludzk�. Byli tacy, kt�rych interesowa�a
posta� potulnej i jakby nie pasuj�cej do otoczenia starszej
dziewczynki przy fisharmonii, innych - zdecydowanie niedo��ny
wygl�d ojca, kt�rego wype�z�e niebieskie oczy i zmi�toszone, cho�
czyste ubogie ubranie mocniej ni� s�owa m�wi�y o beznadziejno�ci
�ycia. Z ca�ej rodziny jedynie w matce zna� by�o pewno�� przekona�
i pos�uszne poddanie si� losom, co, jakkolwiek mog�o by� �lepe i
b��dne, zapewnia�o jej spok�j i u�atwia�o bytowanie. To
niezachwiane przekonanie, z jakim spe�nia�a tu swoj� misj�,
zas�ugiwa�o na szacunek. R�ka trzymaj�ca ksi��k� opad�a, oczy
patrzy�y w przestrze� i mo�na by o niej powiedzie�: Oto jest
istota, kt�ra mimo mo�e b��dnych pogl�d�w czyni to, w co �wi�cie
wierzy. Jaka� silna, wojuj�ca wiara w m�dro�� i �ask� tej
wszechmocnej i czujnej pot�gi, kt�r� s�awi�a, malowa�a si� w
ka�dym jej rysie i ge�cie.
Mi�o�� Jezusa zbawi mi� ca�ego,
Mi�o�� Boga Ojca kroki me prowadzi
- �piewa�a g�o�no nieco nosowym g�osem stoj�c mi�dzy wysokimi
murami s�siednich gmach�w.
Lecz starszy ch�opiec niech�tnie sta� mi�dzy nimi. Kr�ci� si�
niespokojnie, spuszcza� oczy i mrucza� cicho pod nosem s�owa
pie�ni. Wysoki, zanadto wybuja�y na sw�j wiek, mia� niezwykle
ciekaw� g�ow�, o twarzy jasnej, w�osach ciemnych, bystrym
spojrzeniu, w kt�rym malowa�a si� silna wra�liwo��. By� jakby
ura�ony, a mo�e nawet cierpia� nad sytuacj�, w jakiej musia� bra�
udzia�. Jakkolwiek nie zna� wcale rozkoszy ziemskiego, weso�ego
�ycia, pod�wiadomie t�skni� do niego. Zna� by�o z wyrazu jego
twarzy, �e wola�by unikn�� ca�ej tej szopki. By� jeszcze tak
m�ody, umys� mia� wra�liwy na pi�kno i przyjemno�ci, kt�rych
zazna� tak ma�o, a wiedzia�, �e nie mia�y one nic wsp�lnego z obc�
i ch�odn� wiar�, przepe�niaj�c� dusze rodzic�w.
�ycie domowe, w jakim ten ch�opiec rozwija� si� moralnie i
fizycznie, i rozliczne stosunki z lud�mi, kt�rzy nawiedzali ich
dom, nie mog�y go przekona� o prawdzie i pot�dze tej si�y, w kt�r�
jego rodzice tak wierzyli i nauczali o konieczno�ci tej wiary.
Wiedzia�, �e k�opoty materialne n�ka�y ich bezustannie. Ojciec
ci�gle prawie czyta� Bibli� i przemawia� na mityngach, gdzie si�
da�o, a najcz�ciej w domu misyjnym, kt�ry jednocze�nie s�u�y�
ca�ej rodzinie za mieszkanie. Podczas tych zebra� zbierali
pieni�dze od wsp�wyznawc�w lub mi�osiernie usposobionych os�b,
kt�rzy zdawali si� wierzy� w celowo�� filantropii. Ale rodzice
zawsze ograniczali si� we wszystkim, odmawiaj�c sobie wielu wyg�d
i przyjemno�ci, takich nawet, jakie nie by�y obce najbiedniejszemu
cz�owiekowi.
I mimo to matka i ojciec stale g�osili mi�o�� i nieustaj�c� �ask�
Bosk� dla wszystkich ludzi. Co� tu by�o nie w porz�dku...
Nie umia� si� przej�� s�uszno�ci� tej nauki, ale musia� szanowa�
matk�, kt�rej si�a moralna i �arliwo��, a g��wnie s�odycz
charakteru przemawia�y najbardziej do jego duszy.
Pomimo pracy przy gospodarstwie domowym i sta�ego, uci��liwego
zaj�cia w misji zawsze by�a weso�a, a przynajmniej pogodna i
zwykle mawia�a z przej�ciem: B�g nam dopomo�e albo: B�g nam wska�e
drog�, wtedy, gdy zjawi�a si� troska o ubranie lub po�ywienie.
Niestety ani on, ani jego rodze�stwo nie mogli si� doczeka�, �eby
B�g cho� raz jeden wskaza� w�a�ciw� drog�, jakkolwiek nieraz Jego
�askawa interwencja by�aby konieczna.
I dzi� w�druj�c z rodzicami przez ludne ulice wielkiego miasta
czu� w g��bi duszy gor�ce pragnienie, �eby rodzice jego
zaprzestali robi� z siebie widowisko, a przynajmniej, �eby on do
tego nie musia� nale�e�. Inni ch�opcy tego nie robi�... Ile� to
razy, zanim zacz�� chadza� razem z rodzicami, s�ysza�, jak jego
r�wie�nicy wy�miewali przy nim ojca za to, �e publicznie z emfaz�
g�osi� swoje wierzenia i przekonania religijne. Pami�ta�, gdy mia�
zaledwie lat siedem, �e ojciec mia� zwyczaj zaczyna� ka�d� rozmow�
od zdania: "Chwa�a Panu", a ulicznicy biegali za nim i wo�ali:
"Chwa�a panu Griffithsowi!" A czasem pytali si� Clyde'a:
- Te, czy ty jeste� bratem tej, co gra na katarynce? Czy ona nie
umie nic innego gra�?
Po co ten ojciec chodzi ci�gle z t� katarynk� i gada "Chwa�a
Panu"? Nikt przecie tego nie robi...
Ci�gle por�wnywa� siebie i swoich do innych ludzi i to go bardzo
trapi�o. Ani ojciec, ani matka nie byli podobni do nikogo. Nie
umieli o niczym innym my�le�, tylko o sprawach religijnych, a
teraz zrobili z tego interes.
Wi�c i dzi� na tej wielkiej ulicy, przepe�nionej t�umem i
pojazdami, czu� si� zawstydzony. Wspania�e samochody p�dz�ce przez
ulice, nie spiesz�cy si� przechodnie, d���cy do jakich� nieznanych
mu przyjemno�ci i zabaw, kt�re zaledwie przeczuwa�, roze�miane
pary, gapi�ce si� dzieci, ca�e to ruchliwe �ycie dawa�o mu do
my�lenia, �e jest to co� odmiennego, lepszego, pi�kniejszego ni�
jego �ycie.
A w tej p�ynnej ci�bie, wci�� now� fal� przep�ywaj�cej obok
roz�piewanej rodziny, trafiali si� tacy, kt�rzy zdawali si�
spostrzega� b��dny spos�b wychowania tych dzieci, i tr�cali si�
�okciami, podnosili brwi do�� oboj�tnie i u�miechali si�
wzgardliwie, komentuj�c cz�sto ze wsp�czuciem zb�dn� tu obecno��
dzieci.
- Widuj� tych ludzi tutaj prawie co wiecz�r, a w ka�dym razie dwa
albo trzy razy tygodniowo - m�wi� jaki� m�ody cz�owiek, kt�ry
spotkawszy si� ze swoj� dziewczyn� prowadzi� j� do restauracji. -
Odprawiaj� tu zawsze jakie� wariackie nabo�e�stwo czy co�
podobnego.
- Ten starszy smyk nie bardzo ma ochot� tu stercze�. Wola�by si�
wymkn��... Ju� ja to dobrze widz�. Do czego to podobne, �eby
zabiera� ze sob� takich brzd�c�w? Albo on co z tego rozumie? -
odezwa� si� jeden z tych pr�niaczych paso�yt�w, jakich pe�no jest
w wielkich miastach, zwracaj�c si� do sympatycznie wygl�daj�cego
przechodnia, kt�ry te� zatrzyma� si� na chwilk�.
- Pewnie! - odpar� tamten przygl�daj�c si� ciekawie twarzy
ch�opca:
Istotnie, maluj�ce si� w niej niezadowolenie nasuwa�o
przypuszczenie, �e stosowano tu z pewnym okrucie�stwem jak r�wnie�
bezcelowo przymus spe�niania obrz�dk�w religijnych, tak niemi�y do
wykonywania w miejscu publicznym. Ludziom starszym, o umys�ach
bardziej refleksyjnych zapewne nie zaszkodzi�oby to zupe�nie.
W tym wypadku istotnie tak by�o.
Co do reszty dzieci - dwoje m�odszych by�o jeszcze zbyt ma�ych,
�eby mog�y zrozumie�, o co tu chodzi, a starsza dziewczynka nie
wygl�da�a na bardzo my�l�c�; bawi�o j�, �e zwraca�a na siebie
uwag�, �e m�wiono o jej �piewie, wiedzia�a bowiem od rodzic�w, �e
ma zdumiewaj�cy g�os. Nie by�o to wcale prawd�. Nie mia�a pi�knego
g�osu, a rodzice nie znali si� wcale na muzyce. By�a blada, w�t�a,
g��bokim umys�em nie grzeszy�a i by�a bardzo zadowolona, gdy
widzia�a zwr�cone na siebie spojrzenia.
Rodzice za� uwa�ali si� za powo�anych do udoskonalania �wiata,
wi�c teraz, gdy zako�czyli �piewanie hymnu, ojciec zabra� g�os i
zacz�� kaza� o rozkoszy wyzwolenia si� z wyrzut�w sumienia przez
dost�pienie do �aski Bo�ej, przez mi�o�� Chrystusa i o
mi�osierdziu Bo�ym dla grzesznik�w.
- Wszyscy ludzie s� grzesznikami wobec Boga - m�wi�. - Je�eli nie
�a�uj� za grzechy i nie uznaj� Chrystusa, Jego mi�o�ci i
przebaczenia, nie mog� nigdy zrozumie� szcz�cia doskona�o�ci i
czysto�ci. Och, moi mili. Gdyby�cie mogli poj��, ile spokoju i
zadowolenia p�ynie ze �wiadomo�ci wewn�trznej, �e Chrystus �y� i
umar� dla nas i �e jest przy nas o ka�dej porze dnia i nocy, o
�wicie i o zmierzchu, aby nas krzepi� w strapieniach i trudach,
jakie �ycie nam daje zawsze. Tyle nas osacza side� i wilczych
do��w... A jak�e koj�ca jest �wiadomo��, �e Chrystus jest zawsze z
nami, doradza, pomaga, dodaje m�stwa, goi nasze rany i wszystko
dla nas czyni... Jaki� spok�j, jakie� zadowolenie, jaka pociecha i
chwa�a z tego p�ynie.
- Amen - zako�czy�a uroczy�cie �ona, a c�rka Ester, czyli jak j� w
domu zwano Esta, obejrzawszy si� na publiczno�� powt�rzy�a za ni�.
Clyde i reszta dzieci patrzyli przez ten czas w ziemi�, czasami na
ojca, rozmy�laj�c, �e mo�e to jest prawdziwe i wa�ne, ale chyba
nie tak wa�ne i ciekawe, jak to, co daje �ycie. Tyle ju� o tym
s�yszeli, lecz w ich m�odych i wra�liwych umys�ach �ycie mia�o
wi�ksz� warto�� ni� ulica i sala misyjna.
Po od�piewaniu drugiego hymnu pani Griffiths wyg�osi�a mow� o
znaczeniu misji, prowadzonej przez nich, i o s�u�bie dla Chrystusa
w og�le, po czym za�piewano trzeci hymn, rozdano broszurki o pracy
misyjnej i zebrano dobrowolne datki, co uczyni� Asa - ojciec.
Fisharmoni� zamkni�to, krzes�o z�o�ono, Bibli� i ksi��ki z hymnami
wzi�a pani Griffiths, fisharmoni� przewiesi� ojciec na rzemiennym
pasku przez rami� i ca�e misyjne towarzystwo zabra�o si� do
odej�cia.
W trakcie tego Clyde zapowiedzia� stanowczo, �e nigdy wi�cej w tej
szopce nie we�mie udzia�u. To szale�stwo! Jak�e oni wszyscy g�upio
przy tym wygl�daj�! Idiotyzm! Tym s�owem okre�li�by to, gdyby
umia� wyrazi� ca�� odraz� do tych bzdurstw, w kt�rych musia�
uczestniczy�, a nie robi�by tego za nic, gdyby to od niego
zale�a�o.
Po co go trzymaj� przy sobie? Co im z tego przyjdzie? Jego �ycie
nie mo�e p�j�� ich drog�. Inni ch�opcy nic podobnego nie robi�...
Przemy�liwa� stanowczo o buncie i o uwolnieniu si� od tej
pa�szczyzny. Niech sobie Esta im towarzyszy, ona to lubi, a
m�odsze rodze�stwo jest jeszcze za ma�e, �eby si� mia�o tym
przejmowa�, ale on...
- Zdaje si�, �e dzi� z wi�kszym skupieniem s�uchali ni� zwykle -
m�wi� Griffiths do �ony podczas drogi powrotnej.
�agodna letnia noc usposobi�a go do bardziej wyrozumia�ej oceny
stanu ducha zazwyczaj oboj�tnych przechodni�w.
- A tak. Dwadzie�cia siedem broszurek rozebrano dzisiaj, a w
czwartek tylko osiemna�cie.
- Mi�o�� Chrystusa musi wreszcie zapanowa� - dodawa� otuchy sobie
i �onie. - Rado�ci i troski �yciowe wielu jeszcze ludzi trzymaj� w
swych szponach, ale gdy przyt�ocz� ich cierpienia, wtedy ziarno
zapu�ci korzenie.
- Jestem tego pewna. Ta my�l zawsze mnie podtrzymuje. Cierpienie i
zrozumienie grzechu wielu z nich zmusi do zmiany b��dnej drogi,
kt�r� krocz�.
Szli teraz w�sk� uliczk�, na kt�rej mieszkali, min�li z tuzin bram
i weszli do ��tego jednopi�trowego budynku. By�o tam wielkie okno
i oszklone drzwi pomalowane na kolor szarawy. Na szybach by�y
napisy: Podwoje Nadziei. Niezale�na Misja.
Zebrania w �rody i soboty od 8 do 10 wieczorem. W niedziel� o 11,
3 i 8. Wej�cie wolne. Pod tymi napisami by�y jeszcze inne,
mniejszymi literami: "B�g jest mi�o�ci�", a ni�ej jeszcze
mniejszymi: "Jak dawno pisa�e� do swojej matki?"
Ca�e towarzystwo znik�o w drzwiach tego domu.
Rozdzia� II
Mo�e by nale�a�o szerzej opracowa� obraz tej rodziny i
z innego poniek�d punktu spojrze� na ni�, gdy� w�a�ciwie jest tu
przedstawiona jedna z psychicznych i spo�ecznych anomalii, do
rozwik�ania kt�rej przyda�by si� nie tylko bieg�y psycholog, lecz
i fizyk, a nawet chemik.
Pierwsze�stwo nale�y si� ojcu.
Asa Griffiths to jedna z tych natur, licho skoordynowanych i
niejednolitych, kt�re bywaj� wytworem otoczenia i nie
przetrawionych umys�owo teorii religijnych przy nadmiernej
wra�liwo�ci, a tym samym sk�onno�ci do wzrusze�, i z zupe�nym
zanikiem zmys�u praktycznego. W�a�ciwie trudno by nawet wyja�ni�,
jak na te jego cechy reagowa�o �ycie i jaka by�a istotna barwa
jego emocjonalnych replik.
�ona jego, jakkolwiek fizycznie silniejsza, niewiele praktyczniej
patrzy�a na �ycie.
Historia tych dwojga ma��onk�w nie przedstawia nic ciekawego, poza
tym co wi��e si� z histori� ich syna, Clyde'a: Dzieciak ten pr�cz
wra�liwo�ci i pewnej dozy romantyzmu, kt�re odziedziczy� zapewne
po ojcu, posiada� tak�e �yw�, inteligentn� wyobra�ni�. �le mu by�o
w domu. Przemy�liwa� nieraz nad tym, �eby uciec. Jakie� tu p�dzi
�ycie? O ile lepiej by�oby mu gdzie indziej, wsz�dzie, byle nie w
domu!... Ach, gdyby m�g� i�� tam, gdzie mu si� podoba, zobaczy�
co� innego, niezwyk�ego. W og�le �ycie uk�ada�oby si� inaczej,
gdyby to, co uwa�ano za prawd�, by�o prawd�.
Do pi�tnastego roku �ycia �y� w pe�nym udr�ki przekonaniu, �e
zaj�cie jego ojca i matki jest czym� poni�aj�cym, a nawet
nienawistnym w oczach ludzkich. Wsz�dzie gdziekolwiek by� z
rodzicami, kt�rzy w sprawach misyjnych wyje�d�ali do wielkich
miast, jak Grand Rapids, Detroit, Milwaukee, Chicago, a teraz w
Kansas City, i gdzie przemawiali na ulicach - wsz�dzie widzia� to
samo, �e wszyscy, a przynajmniej m�odzie� w jego wieku spogl�da�a
na Clyde'a i na jego rodze�stwo z g�ry, jako na dzieci takich
rodzic�w. Niejednokrotnie wbrew zasadom rodzic�w, kt�rzy nigdy nie
pochwalali podobnych wybuch�w temperamentu, stawa� do walki z
kt�rym� z ch�opc�w wzgardliwie odzywaj�cym si� o jego rodzicach.
Niezale�nie jednak od tego, czy wychodzi� z walki zwyci�zc� czy
zwyci�onym, wiedzia�, �e walczy o spraw� niepewn�, widzia�, �e
praca jego rodzic�w nie zdobywa�a uznania ludzkiego, by�a
wstr�tna, trywialna. Ach, gdyby uda�o mu si� uciec.
Rodzice Clyde'a bardzo niepraktycznie zapatrywali si� na
przysz�o�� swego potomstwa. Nie rozumieli i nie zdawali sobie
sprawy z tego, jak wa�ne jest dla ka�dego wyuczenie si� jakiego�
fachu. Przej�ci misj� udoskonalania �wiata ca�ego nie zastanawiali
si�, �e dla dzieci by�oby po�yteczniej, gdyby stale przebywa�y w
jednej szkole. Bardzo cz�sto przerywali im nauk� w ci�gu roku i
wyje�d�ali do innego miasta, gdy uwa�ali, �e tam zdob�d� lepsze
pole do swych dzia�a�.
A bywa�o i tak, �e Asa nie zarobi� nawet tyle, �eby starczy�o na
jedzenie i odzie�. Oddawa� si� w�wczas zaj�ciu, kt�re mu
najbardziej odpowiada�o - roztrz�sa� i nicowa� ka�dy nowy projekt
na wszystkie strony, ale dzieci wtedy nie mog�y chodzi� do szko�y.
Starzy jednak nie obarczali swego sumienia �adnymi wyrzutami, nie
zastanawiali si�, co same dzieci o nich s�dzi� b�d�, i nie tracili
nic ze swego optymizmu, a przynajmniej utrzymywali, �e go nie
trac�, i g�osili niezachwian� wiar� w Boga i jego intencje
zaopatrzenia ich we wszystko.
Lokal, kt�ry by� kombinacj� mieszkania z siedliskiem misji, by�
tak pos�pny, �e trudno by sobie wyobrazi�, jak mo�e tu mieszka�
szcz�liwe dzieci�stwo lub radosna m�odo��. Sk�ada� si� z jednego
pi�tra w starym drewnianym o sp�owia�ej barwie budynku na ulicy
Bickel, kr�tkiej przecznicy Missouri Avenue. A ca�a dzielnica
owiana by�a s�ab�, lecz mimo to niezbyt mi�� woni� sklepik�w.
Dzielnica ta sk�ada�a si� z kilku ulic, gdzie dwa razy tygodniowo
na wolnym powietrzu odbywa�y si� mityngi entuzjast�w religijnych i
ich prozelit�w.
Front tego budynku zwr�cony by� na Bickel Street, ty�y na n�dzne
podw�rka i r�wnie n�dzne zr�by dom�w. Z ulicy wchodzi�o si� do
hallu, licz�cego czterdzie�ci na dwadzie�cia pi�� st�p
powierzchni. Sta�o tam oko�o sze��dziesi�ciu zdezelowanych
drewnianych krzese�, pulpit, wisia�a mapa Palestyny, a �ciany
udekorowane by�y napisami:
"Wino jest oszustwem. Nadmiar jego doprowadza do gniewu, a wi�c
oszukuje, a st�d wniosek, �e i og�upia".
"Porwij puklerz i tarcz�, a powsta� na ratunek m�j". Psalm 35:2.
"A wy, moja trzoda, trzoda z mego pastwiska, jeste�cie lud�mi, a
ja jestem waszym Bogiem - Panem Bogiem". Ezechiel 34:31
"Bo�e Ty znasz g�upstwo moje, a wyst�pki moje nie s� tajne przed
Tob�". Psalm 69:6.
"Je�liby�cie, maj�c wiar� jako ziarno gorczyczne, rzekli tej
g�rze: przenie� si� st�d na ono miejsce, tedy si� przeniesie, a
nic niemo�ebnego wam nie b�dzie". Mateusz 17:20.
"Gdy� dzie� Pana jest bliski". Obadiah 15.
"Gdy� nie b�dzie nagrody dla z�ego cz�owieka". Przys�owia
24:20.
"Nie tylko czerwie� jest w winie: k�sa ono jak �mija i k�uje jak
gadzina". Przys�owia 23:31, 32.
Te pot�ne zakl�cia by�y srebrn� i z�ot� inkrustacj� na
zmursza�ych �cianach.
Reszta lokalu przedzielona zosta�a przemy�lnie na pokoje
mieszkalne, a wi�c trzy ma�e sypialnie, salonik z oknami,
wychodz�cymi na podw�rko i parkany, kuchni�, kt�ra s�u�y�a za
jadalni�, licz�c� �ci�le dziesi�� st�p kwadratowych. By� pr�cz
tego pok�j zapasowy jako sk�ad broszur misyjnych, hymn�w, pude�,
waliz, wszystkiego co posiada�o uznan� warto��, a na razie by�o
niepotrzebne. W g��bi hallu by� jeszcze jeden male�ki pokoik i w
nim po kazaniach odbywa�y si� jakie� wa�ne konferencje, a czasami
sam pan Griffiths albo jego ma��onka udawali si� na rozmy�lania
lub na modlitw�.
Bardzo cz�sto dzieci widywa�y rodzic�w odbywaj�cych konferencje z
jak�� opuszczon� lub jeszcze niedostatecznie skruszon� dusz�,
kt�ra zjawi�a si� tutaj po rad� albo po pomoc, ale najcz�ciej po
pomoc. Tam te� czasami, kiedy problemy finansowe by�y trudne do
pokonania, siadywali rodzice, rozmy�laj�c nad sposobem wybrni�cia
z k�opot�w i Asa najcz�ciej dawa� tak� rad�: - M�dlmy si� o
pomoc... - co, jak zauwa�y� Clyde, by�o najzupe�niej bezskuteczne.
Ca�e otoczenie by�o mu wstr�tne, poni�aj�ce - z nienawi�ci� my�la�
o tym, �e musi tu �y�, musi uczestniczy� w ci�g�ym �ebraniu o
pomoc, musi ci�gle si� modli� i ci�gle dzi�kowa� za to, �e �yje.
Elwira Griffithsowa, zanim wysz�a za swojego As�, by�a zwyk��
wiejsk� dziewczyn� i nigdy nie przychodzi�y jej do g�owy jakie�
g��bokie rozmy�lania religijne. Lecz m��, rozkochawszy j� w sobie,
zaszczepi� w niej gor�czk� pobo�no�ci. Nawr�cona posz�a za swym
mistrzem z wielk� ochot� i z entuzjazmem zgadza�a si� na wszelkie
ryzykowne i dziwaczne pomys�y. Dumna by�a, �e umia�a �piewa� i
przemawia� do t�umu, �e potrafi wywiera� wp�yw, przekonywa�
"s�owem Bo�ym", by�a z siebie zadowolona i wierzy�a w potrzeb�
kontynuowania tej pracy.
Zwykle jaka� niewielka gromadka ci�gn�a za kaznodziejami do ich
misyjnego lokalu. Byli to przewa�nie ludzie upo�ledzeni nieco na
umy�le, jakich zwykle nie brak w ka�dej miejscowo�ci. Do
przymusowych obowi�zk�w Clyde'a przez ca�e lata nale�a�o
uczestniczenie w tych mityngach. Nie mog�y go podnie�� duchowo
typy, kt�re tu ogl�da�. Byli to przewa�nie najn�dzniejsi
robotnicy, w��cz�dzy, pijacy, pr�niacy, partacze bezrobotni,
kt�rzy tu zjawiali si� tylko dlatego, �e nie mieli dok�d p�j��.
Oni to �wiadczyli zazwyczaj, jak to B�g czy Chrystus, czy te�
�aska Boska wybawi�a ich od takiego czy innego nieszcz�cia. Nigdy
jednak nie chwalili si� �e sami komu� potrzebuj�cemu udzielili
pomocy. Zawsze potem ojciec albo matka m�wili "Amen" albo "Chwa�a
Panu" i �piewali hymny, a potem robili sk�adk� na potrzeby misji,
sk�adk�, kt�ra, jak si� domy�la� Clyde, by�a zwykle tak skromna,
�e zaledwie wystarczy�a na potrzeby tych r�nych misji, jakie
prowadzili rodzice.
By�o jednak co�, co go niezmiernie interesowa�o u rodzic�w.
Wiedzia�, �e ojciec jego mia� brata, kt�ry prowadzi� �ycie wr�cz
odmienne. Samuel Griffiths mieszka� w mie�cie Lycurgus niedaleko
Utiki i by� bardzo bogaty. Od czasu do czasu z ust rodzic�w pada�o
jakie� s��wko, z kt�rego m�g� wywnioskowa�, �e stryj, gdyby
chcia�, m�g�by wiele zrobi�. Domy�la� si� z tego, �e stryj by� to
sk�piec, twardy biznesmen. Powoli dowiedzia� si�, �e stryj by�
w�a�cicielem wielkich warsztat�w w Lycurgus, �e na wielk� skal�
wyrabia� ko�nierzyki i koszule m�skie, �e warsztaty zatrudnia�y ni
mniej, ni wi�cej, tylko trzystu robotnik�w, �e mia� syna w wieku
Clyde'a, zdaje si�, �e dwie c�rki. Wszyscy niew�tpliwie musieli
�y� w wielkim zbytku w tym Lycurgus. Wiadomo�ci o tym przyni�s�
kto�, kto zna� As�, jego ojca i brata. Wi�c Clyde wyobra�a� sobie
stryja jako kogo� w rodzaju Krezusa, kt�ry �yje sobie w przepychu
i wygodach, gdy tutaj w Kansas City on, rodzice jego i rodze�stwo
znaj� tylko niedol�, trosk�, g�odowanie i nic wi�cej.
Ale na to nie by�o �adnego sposobu. Jedynie on sam m�g�by poprawi�
sw�j los, gdyby uda�o mu si� st�d wyrwa�.
Doszed�szy do lat pi�tnastu, a nawet ju� wcze�niej, Clyde
zrozumia�, �e wychowanie dzieci pa�stwa Griffiths by�o bardzo
zaniedbane. Jak�e wi�c ma da� sobie rad�? Widzia�, �e inni ch�opcy
i dziewcz�ta, czy zasobniejsi w pieni�dze, czy te� maj�cy inne
ogniska domowe, uczyli si� zawczasu jakiego� zawodu. Wi�c jak�e on
ma rozpocz�� nowe �ycie nic nie umiej�c? Ju� maj�c trzyna�cie lat
zacz�� przegl�da� ukradkiem gazety, kt�re jako zbyt �wiatowe nie
mia�y debitu w domu, lecz przekona� si�, �e poszukiwano zwykle
bardziej wykwalifikowanych ch�opc�w. Nale�a�oby zatem uczy� si�
teraz rzemios�a, kt�re jednak nie bardzo go n�ci�o. Na wz�r ca�ej
m�odzie�y ameryka�skiej czy te� og�lnie ameryka�skiego stosunku do
�ycia czu� niech�� do wszelkiej pracy r�cznej. Jak to? Chodzi�
ko�o maszyn, k�a�� ceg�y, uczy� si� ciesielstwa, mo�e pracowa�
przy gipsie czy o�owiu, kiedy ch�opcy, wcale od niego nie lepsi,
zostawali kancelistami, pomocnikami aptekarskimi, subiektami w
ksi�garniach, praktykantami w bankach, a nawet pracowali w
pa�stwowych urz�dach. Gdyby wi�c musia� nosi� takie samo
zniszczone ubranie i wstawa� o �wicie, jak to czynili robotnicy,
czy� poprawi�by tym sw�j n�dzny los?
Gdy� Clyde by� r�wnie pr�ny i dumny jak ubogi. By� jednym z tych
osobnik�w, kt�rzy uwa�aj� si� za co� odr�bnego od reszty rodziny i
nie poczuwaj� si� do �adnych obowi�zk�w wobec tych, kt�rych czyni�
odpowiedzialnymi za swe przyj�cie na �wiat.
Umia� ju� s�dzi� swoich rodzic�w. Czyni� to niezbyt ostro i nawet
nie z gorycz�, lecz z prawdziwym zrozumieniem ich zalet i
w�a�ciwo�ci. Rozwin�wszy w sobie zmys� krytyczny nie by� jednak
zdolny - przynajmniej do szesnastego roku �ycia - do �adnej
przebieg�o�ci. Nie umia� udawa� ani k�ama�, a je�eli to czyni�, to
w spos�b bardzo niezr�czny.
Jako� w tym czasie obudzi�y si� w nim zmys�y. Zacz�� si�
interesowa� pi�kno�ci� p�ci odmiennej, zastanawia� i miesza� na
widok jej pon�t. Jednocze�nie budzi�a si� w nim ch��, aby m�g�
r�wnie� wywiera� dodatnie wra�enie. Oczywi�cie sprawa garderoby i
zewn�trznego wygl�du zajmowa�a go niema�o. Por�wnywa� si� ci�gle
ze swymi r�wie�nikami i wyci�ga� niekorzystne dla siebie wnioski.
My�la� z przykro�ci�, �e nie ma porz�dnego ubrania, �e nie jest
wcale przystojny, jak ci, kt�rym zazdro�ci�, ani tak interesuj�cy.
C� za pod�y los, �eby si� urodzi� tak biednym i nie
mie� nikogo kto by mu chcia� dopom�c, a przy tym nie by� zdolnym
wybi� si� o w�asnej sile.
Spogl�da� od czasu do czasu w lustra, gdzie b�d� je napotka�, i te
przekonywa�y go, �e nie wygl�da� tak bardzo �le. Mia� prosty,
zgrabny nos, wysokie bia�e czo�o, k�dzierzawe, l�ni�ce czarne
w�osy, oczy te� czarne, cz�sto o melancholijnym spojrzeniu.
Czu� w duszy �al do rodzic�w, t�skni� do jakiego� przyjaciela,
cho� s�dzi�, �e mie� go nie b�dzie nigdy w�a�nie dzi�ki swym
rodzicom, i by� z tego powodu w stanie ci�g�ej depresji, ogarnia�a
go melancholia, co nieszczeg�lnym by�o zadatkiem na przysz�o��.
Wzbiera� w nim bunt a czasem przygn�bienie granicz�ce z apati�.
Ocenia� siebie surowo i nie podejrzewa�, �e ma wygl�d mi�y i
naprawd� jest zupe�nie przystojnym ch�opcem. Zawsze by� got�w
b��dnie sobie t�umaczy� ciekawe spojrzenia, jakie m�ode dziewcz�ta
rzuca�y na niego, niby to drwi�ce, a jednak zach�caj�ce, jakby
chcia�y si� przekona�, czy ten �adny ch�opak jest sympatyczny czy
nie, czy jest to zuch czy niedo��ga.
Marzy� stale o tym, �eby m�g� mie� lepszy ko�nierzyk,
porz�dniejsz� koszul�, przyzwoite buty, eleganckie palto, jak to
maj� inni ch�opcy. Ach, te pi�kne garnitury, ciep�e, przytulne
mieszkania, zegarki, pier�cienie, szpilki, jakie nosz� niekt�rzy
ch�opcy... Tylu jest szykownych m�odzie�c�w w jego wieku... S�
rodzice, kt�rzy nawet auta daj� swoim synom, �eby zawczasu
nauczyli si� nimi kierowa�... Widzia�o si� tych elegant�w na
g��wnych ulicach Kansas City, przelatuj�cych tam i z powrotem jak
muchy. A i pi�kne panny z nimi... A on, Clyde, nie ma nic. I nigdy
nie b�dzie mia�...
A ile� to pi�knych rzeczy jest na �wiecie. Tylu ludzi jest
szcz�liwych i powodzi im si� doskonale. Co on ma robi�? Jak�
drog� sobie wybra�? Jakie wybra� zaj�cie, czego si� nauczy�, �eby
wydosta� si� st�d? Nie umia� na to odpowiedzie�. Nie wiedzia�, co
pocz��. A jego rodzice, tak niepodobni do innych, w �adnym razie
nie umieliby mu doradzi�.
Rozdzia� III
Gdy Clyde �ama� tak sobie g�ow� nad wynalezieniem
jakiej� praktycznej dla siebie drogi, zaszed� wypadek, kt�ry zabi�
mu jeszcze wi�kszego klina w g�ow�, nie m�wi�c ju� o
przygn�bieniu, w jakie wtr�ci� rodzic�w.
Siostra jego, Esta, kt�r� najbardziej lubi� z ca�ego rodze�stwa
(chocia� nie z�yli si� zanadto z sob�), uciek�a z domu z jakim�
aktorem, grywaj�cym przygodnie w Kansas City. Uda�o mu si�
rozmi�owa� j� w sobie.
Nale�y wyzna�, �e jakkolwiek w domu uwa�ano Est� za dziewczyn� o
silnie wpojonych zasadach moralno�ci i g��boko religijn�, by�a to
zwyk�a s�aba istota, wybitnie zmys�owa i nigdy g��biej nad niczym
si� nie zastanawiaj�ca. Domowa atmosfera wcale na ni� nie mia�a
wp�ywu. Jak wi�kszo�� ludzi, kt�rzy codziennie powtarzaj� i
wykonuj� dogmaty wiary, nabra�a tylko rutyny w tych praktykach, a
sama pozosta�a oboj�tna nie sil�c si� na wnikni�cie w ich
znaczenie. Rady, przykazania i "objawiana" prawda zapobiega�y
potrzebie my�lenia, ale na razie do czasu, gdy inne jakie� teorie
czy sytuacje i impulsy zewn�trznej, a nawet wewn�trznej natury nie
stan�y w sprzeczno�ci z tamtymi, mo�na by�o o ni� by� zupe�nie
spokojnym. Lecz �e owe religijne zasady nie by�y ugruntowane na
wewn�trznym przekonaniu ani na pewnych sk�onno�ciach charakteru,
nie wytrzyma�y naporu innych teorii. Podobnie jak u Clyde'a i jej
marzenia b��dzi�y w r�nych kierunkach, ku mi�o�ci, ku zabawom,
jednym s�owem ku sprawom, kt�re niewiele maj� wsp�lnego z pe�nymi
ofiarno�ci i abnegacji zasadami religijnymi. Odbywa� si� w niej
proces chemiczny marze�, kt�ry unicestwia� to, w co dotychczas
wierzy�a.
Nie mia�a jednak si�y woli Clyde'a ani jego umiej�tno�ci
poskramiania si�. Mia�a sk�onno�� z domieszk� lekkiej t�sknoty do
pi�knych stroj�w, kapeluszy, bucik�w, wst��ek, co surowo pot�pia�y
jej teorie religijne. Poci�ga�y j� jasne, t�tni�ce �yciem ulice,
kt�re widywa�a w r�nych porach dnia. Widywa�a tam urocze
dziewcz�ta, przechadzaj�ce si� parami, szepcz�ce sobie sekrety,
widywa�a tam ch�opc�w, w kt�rych poza zabawnym zadowoleniem z
siebie wyczuwa�o si� si�� i ten pod�wiadomy p�d do kojarzenia si�,
jaki le�y na dnie ka�dej czynno�ci i my�li m�odzie�y. I w niej
samej od czasu, gdy zauwa�y�a, �e ma wielbicieli i amator�w
flirtu, wa��saj�cych si� pod drzwiami lub oczekuj�cych na rogu
ulicy, kt�rzy patrzyli na ni� t�sknym czy zdobywczym wzrokiem,
budzi�o si� jakie� dr�enie, jaki� zarodek nowych uczu� m�wi�cy o
fizycznych wymaganiach �ycia, nie za� o skromnych rozkoszach
niebia�skich.
Spojrzenia te przeszywa�y j� jak niewidzialne promienie i
podnosi�y jej urod� i wdzi�k, gdy� na uczucia m�skie odpowiada�a
takimi� samymi uczuciami. Z takiego bowiem procesu chemicznego
tworzy si� ca�a moralno�� i niemoralno�� tego �wiata.
Ot� kt�rego� dnia, wraca�a ze szko�y, jaki� m�odzieniec, taki
sobie dandys, jakich pe�no jest w ka�dej sferze, zadecydowawszy,
�e jest tego warta, zaczepi� j� i zacz�� z ni� rozmow�. Nie
zaoponowa�a wcale. Sama tego pragn�a. Ci�g�e kazania
rodzicielskie o skromno�ci, ostro�no�ci, niewinno�ci tyle
sprawi�y, �e nie by�o mowy o natychmiastowym upadku. Lecz pierwszy
krok zach�ci� do dalszych i stopniowo mur zasad, budowany
pieczo�owicie w domu, zachwia� si�. Esta sta�a si� skryta i nie
opowiada�a o swych przygodach rodzicom.
Spotyka�a si� teraz cz�sto z ch�opcami, ch�tnie z nimi rozmawia�a.
Prze�ama�a wrodzon� nie�mia�o��, kt�ra j� dotychczas
powstrzymywa�a od zawierania �atwych znajomo�ci. Zapragn�a nowych
stosunk�w, marzy�a o jakiej� cudownej, rozkosznej, radosnej
mi�o�ci z kim� wymarzonym.
Wreszcie, gdy po��dania i pop�dy dojrza�y, zjawi� si� aktor, jeden
z tych pr�nych, przystojnych samc�w, kt�rych elegancki wygl�d i
zdobywcza mina s� jedyn� warto�ci�. Brak zasad, brak wszelkiej
kultury, wychowania, a nawet zdolno�ci uczucia, natomiast jaka�
si�a uwodzicielska, kt�ra zdolna jest w przeci�gu tygodnia
rozpali� i tak usidli�, �e ofiara gotowa jest na wszystko.
Aktor ten, nale�y wyzna�, niezbyt si� nawet trudzi�, �eby dopi��
celu. �atwo mu posz�o z t� dziewczyn�, bardzo �adn�, wyra�nie
zmys�ow�, niedo�wiadczon�, a tak naiwn�, �e wystarczy�o kilka
czu�ych s��wek i poz�r gor�cego uczucia. Nadmieni� kilkakrotnie,
�e nie dla niej takie �ycie, jakie tu prowadzi. S� pi�kne, wielkie
miasta, gdzie mogliby by� tak bardzo szcz�liwi, gdyby si�
pobrali. S�owa jego brzmia�y tak szczerze... Przekonywa� j�, �e
powinna natychmiast opu�ci� dom. Jest przecie� jego narzeczon�.
Tutaj nie mog� wzi�� �lubu, zbyt wielkie by�yby trudno�ci - jakie,
nie m�g� wyt�umaczy� - brak stosunk�w... ale w St. Louis ma
znajomego ksi�dza, kt�ry da im �lub. Jego �oneczka otrzyma �liczne
sukienki, o jakich nawet nie marzy�a, kocha� si� b�d� szalenie,
prze�ywa� cudowne dni... B�dzie z nim podr�owa�a, zobaczy �wiat.
O nic si� troszczy� nie b�dzie, a my�le� jej wolno b�dzie tylko o
nim... Tak. S�owa te by�y dla niej wyrazem g��bokiej, szczerej
nami�tno�ci - dla niego wytartym liczmanem uwodziciela, zawsze
u�ywanym i zawsze skutecznym.
W przeci�gu jednego tygodnia, widuj�c si� ukradkiem par� razy
dziennie, uwodziciel dopi�� celu.
Clyde mia� zwyczaj w soboty ucieka� z domu, �eby unikn��
wieczornego misyjnego nabo�e�stwa. Ot� kt�rej� soboty kwietniowej
wr�ciwszy p�nym wieczorem zasta� rodzic�w bardzo zmartwionych
nieobecno�ci� Esty. Gra�a i �piewa�a jak zwykle podczas mityngu.
Wszystko odby�o si� normalnie. Po zebraniu posz�a do swego pokoju
m�wi�c, �e nie czuje si� dobrze i po�o�y si� wcze�nie spa�. Przed
powrotem Clyde'a o jedenastej matka zajrza�a do jej pokoju. Esty
nie by�o. Nie by�o jej i w innych pokojach. Nie�ad, brak sukien i
kilku drobiazg�w oraz starej rodzinnej walizy zwr�ci�y przede
wszystkim uwag� matki. Asa wyszed� przed dom i wyjrza� na ulic�,
gdy� czasami siadywa�a przed domem, kiedy sko�czy�a swe zaj�cia
podczas nabo�e�stwa, albo przechadza�a si� w pobli�u.
Poszukiwania nie da�y �adnego rezultatu. Clyde z ojcem poszli do
rogu, a nawet dalej na Missouri Avenue. I tam jej nie by�o. O
dwunastej wr�cili, oczywi�cie mocno zaniepokojeni. Spodziewali si�
jeszcze, �e mo�e powr�ci, ale wybi�o wp� do pierwszej, pierwsza,
wp� do drugiej, wi�c zatrwo�eni postanowili da� zna� na policj�.
Lecz Clyde wszed�szy jeszcze raz do pokoju siostry spostrzeg�
kartk�, kt�ra usz�a dotychczas oka macierzy�skiego, przypi�t� do
poduszki panie�skiego ��eczka. Domy�li� si� w jednej chwili, co
to znaczy� mia�o, gdy� sam, projektuj�c nieraz ucieczk� z domu,
zamy�la� w ten spos�b zawiadomi� rodzic�w, wiedzia� bowiem, �e nie
pozwoliliby mu dobrowolnie na wyjazd nie om�wiwszy przedtem
ka�dego szczeg�u. A wi�c Esta zawiadamia... Schwyci� kartk�,
pragn�c j� przeczyta�, lecz w tej chwili wesz�a matka i
zobaczywszy list w r�ku syna zawo�a�a:
- Co to takiego?... List?... mo�e od niej?
Odda�. Matka zacz�a �piesznie czyta�. Gdy zwr�ci�a si� do
drugiego pokoju, spostrzeg�, �e jej czerstwa, ogorza�a twarz sta�a
si� blada, grube usta zacisn�y si� i tworzy�y prost�, w�sk�
lini�. Wielka silna r�ka dr�a�a trzymaj�c w g�rze ma�� kartk�.
- Asa - zawo�a�a i po�pieszy�a do drugiego pokoju, sk�d wida� by�o
siw�, potargan� g�ow� m�a. - Masz, czytaj to.
Clyde poszed� za ni� i widzia�, jak ojciec wyci�gn�� dr��c�
nerwowo r�k�. Zwi�d�e usta poruszy�y si� machinalnie. Ka�dy, kto
zna� go lepiej, wiedzia�, �e taki wyraz, jakby przesadnie hamuj�cy
zdenerwowanie, zjawia� si� zawsze na jego ustach, gdy dosi�ga�y go
ciosy moralne.
- Ts, ts, ts - pad� pierwszy d�wi�k z tych ust, wyra�ony
przyci�ni�ciem j�zyka do podniebienia, d�wi�k s�aby i niew�a�ciwy,
jak si� zdawa�o Clyde'owi. Raz jeszcze us�ysza� owo ts, ts, ts i
g�owa ojca zacz�a si� chwia� z boku na bok.
- Co j� mog�o sk�oni� do tego? - zapyta� wreszcie, odwr�ci� si� i
spojrza� na �on�, kt�ra odpowiedzia�a mu zmieszanym spojrzeniem. I
za�o�ywszy r�ce z ty�u przechadza� si� po pokoju trz�s�c g�ow� i
przebieraj�c kr�tkimi nogami; stawia� �mieszne wielkie kroki.
- Ts, ts, ts - cmoka� znowu.
Na twarzy Griffithsowej wra�enia malowa�y si� wyra�niej. Przez jej
twarz przesuwa�y si� kolejno uczucia irytacji, zniech�cenia wraz z
pi�tnem b�lu. Poniewa� m�� upu�ci� kartk�, podnios�a j�, rzuci�a
raz jeszcze okiem i na twarzy pog��bi� si� wyraz niepokoju. By�a
przygn�biona i niezadowolona, jakby natrafi�a na zapl�tany w�ze�,
kt�rego rozpl�ta� nie mog�a, jak kto�, kto zaciska z�by, �eby si�
nie skar�y�, a jednak pragn��by wyda� j�k b�lu, �a�osny, gorzki.
Poza ni� by�y ca�e lata szczerej wiary i pracy religijnej i jej
prostoduszne sumienie m�wi�o, �e tego rodzaju pr�ba powinna by�a
jej by� oszcz�dzona. Gdzie� w chwili wyst�pku by� B�g? Gdzie�
Chrystus? Dlaczego nie sprzeciwi� si� temu? Jakie znajdzie na to
wyt�umaczenie? Jak wygl�daj� teraz biblijne obietnice? Gdzie Jego
nieustanna opieka? Jego zapewnianie �aski?
W obliczu tak wielkiego nieszcz�cia trudno jej by�o natrafi� na
w�a�ciw� drog�, przynajmniej na razie. Clyde patrzy� na ni� i
wiedzia�, �e d�ugo b��dzi� nie b�dzie. W �lepej, dualistycznej
czci i ona, i m�� jej wy��czyli Boga z ca�ej tej sprawy. Fanatyzm
ich, pewno�� Jego nieustannej opieki nie pozwala�y na mieszanie
Boga w t� spraw�. Szukali czego� innego, z�o�liwego, zdradliwego,
o zwodzicielskiej mocy, czego�, co wobec wszechwiedzy Boskiej i
Jego wszechw�adzy umie tylko oszukiwa� i zdradza� - i znale�li w
omylnym, perwersyjnym sercu ludzkim, kt�re wprawdzie B�g stworzy�,
lecz nim nie kieruje, gdy� nie chce kierowa�.
W pierwszej jednak chwili wida� by�o u Griffithsowej tylko b�l i
gniew, lecz usta jej nie skrzywi�y si� tak jak jej m�a, nawet w
oczach nie ukaza�o si� takie zn�kanie jak w jego oczach. Jeszcze
raz przejrza�a list prawie gniewnie i odezwa�a si� do Asy:
- Uciek�a z kim� i nie powiedzia�a...
Urwa�a nagle przypomniawszy sobie o obecno�ci dzieci, gdy� Clyde,
Julia i Frank stali tutaj i patrzyli ciekawie, pilnie, nieufnie.
- Chod� no - zawezwa�a m�a. - Chc� z tob� chwil� pom�wi�. Dzieci
niech id� spa�. My te� zaraz p�jdziemy.
Udali si� oboje do ma�ego pokoiku za hallem. Dzieci us�ysza�y
trzask przekr�conego kontaktu, szmer cichej rozmowy - i popatrzy�y
na siebie.
Frank by� jeszcze za ma�y - zaledwie dziesi�cioletni - �eby m�g�
zrozumie� dok�adnie, o co chodzi. Nawet Julia nie bardzo zdawa�a
jeszcze sobie z tego spraw�. Jedynie Clyde, wi�cej stykaj�cy si� z
�yciem, us�yszawszy zdanie matki: - Uciek�a z kim�... - zrozumia�
wszystko.
Esta zerwa�a z domem, jak on to mia� zrobi�. Mo�e tam i by�
jeszcze kto�, pewnie jeden z tych fircyk�w, kt�rych widywa� na
ulicy przy pi�knych dziewcz�tach, i z takim musia�a uciec. Ale
dok�d? I kto to by�? W tej kartce musia�o co� by�, ale matka nie
pozwoli�a przeczyta�. Odebra�a mu j� tak �piesznie. Czemu� nie
wzi�� jej ukradkiem i tylko dla siebie?
- Jak ci si� zdaje, czy jej b�dzie lepiej? - zapyta� Julii z
pow�tpiewaniem w g�osie.
Julia w chwili, gdy rodzice wychodzili z pokoju, przyblad�a i
wygl�da�a jako� dziwnie.
- Sk�d ja mog� wiedzie�? - odpowiedzia�a z lekk� irytacj�. Czu�a
si� dotkni�ta tajemniczo�ci� rodzic�w zar�wno jak ich strapieniem
i czynem swej siostry. - Nigdy nic mi nie m�wi�a. My�l�, �e
powinna wstydzi� si� tego!
Julia mia�a ch�odniejsze usposobienie ni� Clyde i Esta. Bardziej
szanowa�a rodzic�w, w konwencjonalny co prawda spos�b, i teraz
bardziej im wsp�czu�a. Niezbyt dobrze rozumia�a, o co tu chodzi,
ale co� podejrzewa�a, bo j� ju� nieraz u�wiadamia�y spotykane na
ulicach dziewcz�ta. Oburza�a si� przede wszystkim na Est� za
spos�b, w jaki opu�ci�a dom, porzuci�a rodzic�w i rodze�stwo.
Przecie� to naprawd� straszne sprawi� wszystkim tyle zmartwienia.
W powietrzu czu� by�o nieszcz�cie.
Podczas gdy rodzice rozmawiali na osobno�ci, my�li Clyde'a
bezustannie kr��y�y doko�a tego tematu, bo takie sytuacje �yciowe
nies�ychanie go interesowa�y. Co w�a�ciwie zrobi�a Esta? Czy to
mo�e by�o co� takiego, o czym s�ysza� od ch�opc�w rozmawiaj�cych
na ulicach z dwuznacznym u�miechem - co� na tle seksualnym? Ale�
to naprawd� wstyd! Przecie� ona nigdy nie b�dzie mog�a powr�ci� do
domu. Uciek�a z jakim� m�czyzn�... Dla dziewczyny bez w�tpienia
jest to co� z�ego, bo s�ysza�, �e wszelkie przyzwoite stosunki
mi�dzy dziewcz�tami i ch�opcami, m�czyznami i kobietami prowadz�
do jednego celu - do ma��e�stwa. A tymczasem Esta co zrobi�a?...
Nie zwa�aj�c na inne ich k�opoty... I tak przykre by�o ich �ycie,
a teraz b�dzie jeszcze przykrzejsze.
Rodzice wr�cili do hallu. Matka, przygn�biona jeszcze, mia�a ju�
mniej zaci�ty wyraz twarzy, lecz bardziej beznadziejnie
zrezygnowany.
- Podoba�o si� Esterze opu�ci� nas na jaki� czas - odezwa�a si�
widz�c, �e dzieci patrz� na ni� wyczekuj�co. - Nie martwcie si� o
ni� i nie my�lcie o tym. Jestem pewna, �e nied�ugo wr�ci.
Postanowi�a p�j�� w�asn� drog�, przynajmniej przez jaki� czas.
Mia�a widocznie jakie� powody ku temu. B�g pewnie tak chcia�.
- Niech b�dzie imi� Pa�skie pochwalone - wtr�ci� Asa.
- My�la�am, �e ona czuje si� szcz�liwa z nami - m�wi�a matka -
ale widocznie tak nie by�o. Co� j� zn�ci�o ku sobie...
Tu Asa wycmoka� zn�w swoje ts, ts, ts.
- Ale niech z�e my�li nie maj� do nas przyst�pu. Nic dobrego z
nich nie przyjdzie. Po�yteczne tylko s� my�li dobre i serdeczne.
M�wi�a to tonem twardym, sprzecznym z tre�ci� s��w, jak gdyby nimi
uderza�a.
- Miejmy nadziej�, �e wkr�tce przekona si�, jakie szale�stwo
pope�ni�a, jaka to by�a z jej strony bezmy�lno�� - i wr�ci. Nie
mo�e jej spotka� powodzenie na tej drodze, jak� sobie wybra�a. Nie
Boska to droga, ani Jego wola. Jest jeszcze zbyt m�oda i pope�ni�a
b��d. Ale my mo�emy jej przebaczy�. Musimy. Serca nasze b�d� dla
niej otwarte, mi�kkie i czu�e.
Przemawia�a jak na mityngu, lecz z twarz� smutn�, tward� i
ch�odn�.
- Teraz id�my spa�. Musimy si� modli� za ni� rankiem i wieczorem,
o ka�dej porze dnia i �ywi� nadziej�, �e nic z�ego jej nie
dosi�gnie. Wola�abym, �eby nie zrobi�a tego - doda�a, jakby
zapominaj�c o wszystkim, co si� nie tyczy�o Esty.
A Asa?
Clyde cz�sto potem my�la� o ojcu, o jego zachowaniu w takiej
chwili.
Zdawa�o si�, �e w jego duszy nic si� nie dzia�o samorzutnie, by�
tylko echem uczu� swej �ony. Podczas jej przemowy sta� przy niej
�mieszny, ma�y, potargany, siwy, jaki� niestosowny.
- Niech b�dzie imi� Pa�skie pochwalone - wtr�ca� od czasu do
czasu. - Serca nasze b�d� otwarte... Nie b�dziemy s�dzili...
Miejmy lepsz� nadziej�... Tak, tak... M�dlmy si� do Pana... Amen.
Ach, tak... Ts, ts, ts.
- Je�eliby si� kto� o ni� pyta� - m�wi�a matka nie zwracaj�c uwagi
na m�a, lecz patrz�c na dzieci, kt�re przysun�y si� do niej
bli�ej - powiemy, �e pojecha�a do moich krewnych do Tonawanda. Nie
b�dzie to w�a�ciwie prawd�, ale przecie� nie wiemy, gdzie jest i
co jest prawd� w tym wypadku, i wreszcie ona mo�e powr�ci�. Wi�c
nie powinni�my m�wi� nic takiego, co by mog�o na ni� rzuci� jaki�
cie�, dop�ki nic nie wiemy.
- Tak, m�dlmy si� do Pana - westchn�� Asa cicho.
- A wi�c, je�eliby si� kto czasem pyta�, b�dziemy tak odpowiadali,
dop�ki nie dowiemy si� czego� pewniejszego.
- Naturalnie - zgodzi� si� Clyde, a Julia doda�a:
- Dobrze.
Griffithsowa zamilk�a, spojrza�a uwa�nie na dzieci i pochwali�a je
spojrzeniem. Asa zn�w wycmoka� ts, ts, ts i dzieci ruszy�y do
��ek.
Clyde poszed� tak�e spa�, chocia� by� strasznie ciekaw, co
napisa�a Esta. Lecz wiedz�c, �e matka nie pozwoli mu przeczyta�,
uda� si� te� do swego pokoju. By� bardzo zm�czony. Dlaczego nie
rozpocz�li poszukiwa� Esty, je�eli mieli nadziej�, �e wr�ci? Gdzie
ona mo�e by� teraz... teraz, w tej chwili? Mo�e jedzie gdzie�
poci�giem? Z pewno�ci� nie pragnie, �eby j� znale�li... Nie by�aby
wcale z tego zadowolona. On tak�e nie cieszy�by si� z tego, gdyby
to o niego chodzi�o. A tak niedawno zastanawia� si�, czyby nie
drapn�� z domu, tylko by� ciekaw, jakby to przyj�li rodzice. A
tymczasem ona to przed nim uczyni�a. Czy on poprawi�by sobie los w
ten spos�b? Rodzice zmartwiliby si� tak�e, ale Clyde nie uwa�a�,
�eby jego ucieczka by�a takim wielkim nieszcz�ciem. Czu�, �e
dzisiaj nie chodzi�o o sam fakt ucieczki; �e poza tym jest co� nie
w porz�dku. Ca�a ta praca misyjna jest wierutnym g�upstwem.
Wszystkie te pobo�ne gadaniny i religijne uniesienia s� tak�e
g�upstwem. Nie ocali�y Esty. Widocznie i ona nie wierzy�a w to
zbyt g��boko.
Rozdzia� IV
Rezultatem tych rozwa�a� Clyde'a by�o postanowienie,
�e musi stanowczo pomy�le� o swym losie, co� zdecydowa� i to jak
najpr�dzej. Do tego czasu bra� ka�d� prac�, jaka mu si� zdarzy�a,
jak to zwykle ch�opcy mi�dzy dwunastym a pi�tnastym rokiem �ycia.
Jednego roku podczas lata sprzedawa� gazety, w drugim roku
sprzedawa� tani� galanteri� po pi�� i dziesi�� cent�w, a w soboty
przez zimowe miesi�ce wzi�to go do odpakowywania towar�w w jednym
z magazyn�w, za co otrzymywa� olbrzymi� sum�; bo pi�� dolar�w
tygodniowo, co mu si� wydawa�o nies�ychan� fortun�. Uwa�a� si� za
bogatego w por�wnaniu z rodzicami, kt�rzy jednak nie pozwalali mu
chodzi� do teatru ani do kina twierdz�c, �e s� to rozrywki nie
tylko zbyt �wiatowe, lecz i grzeszne. On jednak chodzi� czasami i
tu, i tam, oczywi�cie na galeri� i w tajemnicy przed rodzicami.
Nie trapi�y go z tego powodu wyrzuty sumienia. Uwa�a�, �e za
w�asne pieni�dze ma prawo p�j��, gdzie mu si� podoba, a nawet
zabiera� ze sob� swego brata, Franka, kt�ry te� by� z tego
zadowolony i nie zdradza� go.
Pewnego dnia, id�c do szko�y, do kt�rej niech�tnie chodzi� -
widz�c, �e tak bardzo jest zap�niony w nauce - na drzwiach
jednego z mniejszych sk�ad�w aptecznych zobaczy� napis: "Potrzebny
ch�opiec". Zaciekawi�o go to. Wst�pi�. Dowiedzia� si� tam, �e
potrzebny jest praktykant przy fabrykacji wody sodowej. Sk�ad ten
mie�ci� si� w s�siedztwie teatru i woda sodowa mia�a tu wielki
zbyt. Powiedziano mu przy tym, �e je�eli b�dzie ch�tny i
pracowity, mo�e �atwo nauczy� si� tej pracy i w�wczas b�dzie
zarabia� pi�tna�cie do osiemnastu dolar�w tygodniowo. W sk�adzie u
Strouda na rogu �4 Ulicy i Baltimore Street p�ac� tyle dw�m
czeladnikom, tutaj jednak daj� wykwalifikowanemu czeladnikowi na
pocz�tek dwana�cie, jak zwykle w podobnych zak�adach.
�eby jednak zdoby� ��dane kwalifikacje, trzeba jaki� czas
popracowa� pod kierunkiem fachowca. Tak twierdzi� m�ody cz�owiek,
pod kierunkiem kt�rego mia� Clyde praktykowa� w sk�adzie. Je�eli
Clyde chce dosta� tu zaj�cie, otrzyma na pocz�tek pi�� dolar�w -
zreszt� niech ju� b�dzie sze�� - podoba mu si� jego wygl�d.
Przypuszcza, �e nied�ugo nauczy si� tego fachu, nauczy si� robi�
kombinacje s�odkich napoj�w, przystraja� lody konfiturami i
uk�ada� je do foremek. Lecz podczas praktyki musi zmywa� i czy�ci�
maszyn� i wszystkie naczynia w pracowni; otwiera� i zamiata� sk�ad
nie p�niej jak o wp� do �smej; wyciera� kurze i s�ucha�
wszelkich rozkaz�w w�a�ciciela. W wolnych chwilach, to znaczy,
je�eli pan Sieberling b�dzie tak zaj�ty, �e nie b�dzie mia� czasu
wyda� jakiego� rozporz�dzenia, mo�e pomaga� przy przyrz�dzaniu
jakich� ta�szych napoj�w - lemoniad coca-coli i tym podobnych
- jednym s�owem, co wypadnie.
Clyde naradzi� si� z matk� i postanowi� przyj�� tak� mi�� prac�.
Mia�a ona wiele korzystnych stron. Przede wszystkim m�g�, jak si�
domy�la�, naje�� si� lod�w do syta i to za darmo. By� to plus
niema�y. Poza tym mia� si� nauczy� wreszcie jakiego� fachu, czego
w�a�nie najbardziej pragn��. Przy tym, co nie by�o te� do
pogardzenia, praca ta wymaga�a jego obecno�ci do p�nej nocy,
nieraz nawet do dwunastej, a w zamian miewa�by wolne godziny
podczas dnia, wi�c m�g� nie bywa� w domu na mityngach pr�cz
niedzieli, a i to mo�na by jako� za�atwi�, bo domy�la� si�, �e w
niedziel� po po�udniu i wieczorami b�dzie tak�e robota.
A te kartki bezp�atne do teatru, kt�re ka�dy mechanik w tej
fabryce otrzymywa�, to te� nie byle co. Teatr by� tak blisko, �e z
jego przedsionka prowadzi�y drzwi do sk�adu. Przecie� to
przyjemnie pracowa� w tak bliskim s�siedztwie.
Do sk�adu ku wielkiej rado�ci Clyde'a, a czasem ku jego rozpaczy,
przychodzi�o du�o panien, szczeg�lniej przed lub po
przedstawieniach porannych. Zasiada�y na ladzie, �mia�y si�,
szczebiota�y i ko�czy�y sw� charakteryzacj� przed lusterkiem. A
Clyde, taki jeszcze smyk, nie wtajemniczony w sprawy tego �wiata i
nie maj�cy �adnego do�wiadczenia w obcowaniu z odmienn� p�ci�
wytrwale przygl�da� si� tym pi�kno�ciom, podziwia� ich
przedsi�biorczo��, pewno�� siebie i nieopisany wdzi�k. Zmywaj�c
szklanki, nak�adaj�c lody i nalewaj�c r�ne soki, uk�adaj�c
pomara�cze i cytryny na tacach, po raz pierwszy w �yciu mia�
sposobno��, doskona�� i niczym nie zm�con�, przyjrzenia si� z
bliska tym panienkom. Same cudowno�ci! Wszystkie by�y �adnie
ubrane, eleganckie, mia�y pier�cionki, b�yskotki, futra,
prze�liczne kapelusze, zgrabne buciki. S�ysza� ich rozmowy o
ta�cach, wycieczkach, przedstawieniach, o okolicach Kansas City,
dok�d cz�sto je�dzi�y, o zmianie mody, o jakich� aktorach czy
aktorkach, lecz przewa�nie o aktorach, kt�rzy teraz wyst�puj� albo
dopiero maj� przyby� do miasta. Czy� w domu m�g�by us�ysze� o
czym� podobnym?
A bardzo cz�sto kt�ra� z tych panien wchodzi�a w towarzystwie
m�czyzny, kt�ry w wieczorowym ubraniu, eleganckiej koszuli,
cylindrze, przepi�knym krawacie, bia�ych r�kawiczkach i modnym
obuwiu wygl�da� w oczach Clyde'a jak ostatnie s�owo szyku, pi�kna,
dystynkcji i szcz�liwo�ci.
�eby to umie� nosi� takie ubranie z tak� swobod�. �eby to umie�
rozmawia� z tak� pewno�ci� siebie i prawi� z zimn� krwi� czu�o�ci
pannie. Jaki� to szyk i elega