3302
Szczegóły |
Tytuł |
3302 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3302 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3302 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3302 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
AKE HOLMBERG
DETEKTYW NA PUSTYNI
(PRZE�O�Y�A: TERESA CH�APOWSKA)
SCAN-DAL
ROZDZIA� PIERWSZY
Sventon potrzebuje kr�tkiego urlopu
Widz�c go, trudno by�o si� domy�li�, �e jest praktykuj�cym prywatnym detektywem1. Szed� ulic� Kr�lowej, w szarym p�aszczu i czarnych butach. Na g�owie mia� melonik, co bynajmniej nie �wiadczy o czym� nadzwyczajnym. M�g� by� r�wnie dobrze cukiernikiem, jak nauczycielem, bo wielu cukiernik�w i nauczycieli nosi szare p�aszcze i meloniki.
Trzeba by dopiero samemu by� prywatnym detektywem, �eby spostrzec, �e on nim jest. Mo�e zauwa�y�oby si� wtedy, �e przypomina jastrz�bia, i to bardzo czujnego, o przenikliwym wzroku. Gdyby w�o�y� r�k� do prawej kieszeni jego marynarki, natrafi�oby si� na czarn� sztuczn� brod� i wtedy mo�na by zacz�� podejrzewa�, �e to jednak nie jest cukiernik. Zdarza si� bowiem niezwykle rzadko, �eby cukiernik szed� ulic� Kr�lowej ze sztuczn� brod� w prawej kieszeni. A w lewej kieszeni marynarki znalaz�oby si� nabity pistolet i wtedy by�oby ju� prawie pewne, �e nie jest nauczycielem. Bowiem niezmiernie rzadko si� zdarza, �eby nauczyciel przechadza� si� z na�adowanym pistoletem w lewej kieszeni. I tak poma�u mo�na by zacz�� si� domy�la�, �e to jednak jest praktykuj�cy prywatny detektyw, taki, kt�ry ma jakie� niebezpieczne zadanie do wykonania i by� mo�e przebra� si� za emerytowanego abonenta telefonicznego.
Nios�c bia�e kartonowe pude�ko, �w kto� wszed� do jednego z dom�w przy ulicy Kr�lowej. W bramie widnia� napis:
TURE SVENTON
Praktykuj�cy Prywatny Detektyw
Wbieg� po schodach i otworzy� drzwi, na kt�rych by�o napisane:
T. SVENTON
Teraz ju� nie ulega�o w�tpliwo�ci, o ile takowa mog�a dot�d istnie�, �e ten kto� to Ture Sventon, najznakomitszy prywatny detektyw w ca�ej Szwecji, jedyny, kt�ry posiada� lataj�cy dywan.
W poczekalni przed jego gabinetem czeka�o wielu klient�w, ka�dy z jak�� bardzo trudn� spraw� do za�atwienia. Jeden chcia�, �eby Sventon odnalaz� mu kanarka, kt�ry w ko�cu czerwca wyfrun�� przez okno na strychu. Inny chcia� stwierdzi�, gdzie jest pewna osoba nosz�ca br�zowe buty, widziana ostatnio na Odenplan, trzeci zn�w �yczy� sobie, by Sventon �ledzi� konduktora w tramwaju na linii numer 3. Tyle by�o ludzi, �e niekt�rzy nie mieli gdzie siedzie�. Ko�o drzwi sta� wysoki m�czyzna o pos�pnej twarzy i zapadni�tych policzkach, kt�ry podejrzewa�, �e z�o�liwy s�siad ukrad� mu sztuczne z�by. Wszyscy przyszli do Sventona, �eby mu zleci� wykonanie jakiego� niebezpiecznego zadania.
Sventon przeszed� do nast�pnego pokoju, gdzie za biurkiem siedzia�a jego sekretarka, panna Jansson. By�a siwa i nosi�a okulary. Tyle wci�� mia�a roboty, �e nigdy nie mog�a sko�czy� szyde�kowa� �apki do podnoszenia gor�cych garnk�w, dawno zacz�tej, kt�r� trzyma�a w szufladzie biurka.
- Nie by�o nic specjalnego? - spyta� Sventon, stawiaj�c na stole kartonowe pude�ko.
- Dzwoni� pan Omar.
- Pan Omar?
- Tak, pan Omar.
- Dzwoni�?
- Tak, dzwoni�.
- Aha. Gdzie on jest teraz?
- Na pustyni arabskiej. Ma w�a�nie urlop. Pyta�, czy pan by si� tam nie wybra� i nie zjad� z nim porcji chepchouka2.
- Ach tak, naprawd�? - westchn�� Sventon. Przypomina� ponurego jastrz�bia (o ile mo�na sobie wyobrazi� jastrz�bia w meloniku). Zdj�� melonik i po�o�y� go ko�o pude�ka. ,,Kiedy� ja znajd� czas, �eby je�� chepchouk� na pustyni arabskiej? Ledwo mam czas zje�� psysia". Wyci�gn�� z kieszeni sztuczn� brod� i po�o�y� j� obok melonika. A obok brody po�o�y� sw�j pistolet kawaleryjski, pami�taj�cy czasy wojny trzydziestoletniej 3.
Ka�dy cz�owiek ma co�, co go odr�nia od innych. Sventona odr�nia�o nie to, �e by� tak bardzo zaj�ty. Nic dziwnego, �e najsprytniejszy prywatny detektyw w kraju ma tyle do roboty. Dziwne natomiast by�o to, �e Sventon m�wi� psy� zamiast pty�. A zamiast pistolet m�wi� piftolet. Gdy za� chcia� powiedzie� ciastkarnia Rozalii, wychodzi�o mu Rofalii.
- Wst�pi�em do Rofalii i kupi�em kilka psysi�w - powiedzia� otwieraj�c pude�ko. - Niech pani b�dzie tak dobra zaparzy� kaw�. Zjemy sobie po psysiu.
Najwi�kszym przysmakiem Sventona by�y ptysie z bit� �mietan�, a jedynym miejscem w Sztokholmie, gdzie sprzedawano je przez ca�y okr�g�y rok, by�a ciastkarnia Rozalii. Dlatego Sventon, ile razy przechodzi� w pobli�u, zawsze wst�powa� do Rozalii i kupowa� kilka ptysi�w. Kiedy mia� du�o roboty, nic mu tak nie dodawa�o energii jak dobry pty�.
Kawa wkr�tce by�a gotowa, usiedli wi�c z pann� Jansson przy biurku i zjedli po jednym ptysiu. Wypili do tego po trzy fili�anki kawy. Ptysie by�y �wietne: w miar� rumiane, z du�� ilo�ci� �mietany.
- Czy pan Omar nic wi�cej nie m�wi�? - spyta� Sventon.
- Owszem. Powiedzia�, �e codziennie urz�dza sobie przeja�d�k� na wielb��dzie. Pyta�, czy pan te� mia�by na to ochot�.
- Ach tak, pyta� o to? - rzek� Sventon ponurym g�osem, �cieraj�c z nosa odrobin� bitej �mietany. Zawsze marzy�, �eby si� przejecha� na wielb��dzie. Sventon ogromnie lubi� wielb��dy.
- Nic wi�cej nie m�wi�?
- Powiedzia�, �e po ka�dej przeja�d�ce pije zwykle w swoim namiocie sze�� fili�anek doskona�ej arabskiej kawy.
- Ile?
- Sze��.
- Aha, sze��. A ja nigdy nie mam czasu wypi� wi�cej jak trzy - rzek� Sventon z min� jeszcze bardziej ponur�.
Obok pokoju panny Jansson by� prywatny gabinet prywatnego detektywa Ture Sventona. Sventon wszed� do siebie i zatrzasn�� drzwi. Potem usiad� przy biurku i przymkn�� oczy. I wtedy zobaczy� nie ko�cz�ce si� morze piasku, po kt�rym st�pa�y wielb��dy, wolno i powa�nie. Ujrza� namiot, gdzie jad�o si� chepchouk�, t� znakomit�, lekko strawn� potraw� z jarzyn.
- Potrzebuj� kr�tkiego urlopu - wymamrota�.
Wydawa�o mu si�, �e s�yszy dziwne, obco brzmi�ce bicie dzwon�w z wysokich minaret�w, i �e siedzi w namiocie popijaj�c kaw�, a wszystko dooko�a zalane jest s�o�cem niczym strumieniem p�ynnego z�ota.
- Stanowczo potrzebuj� kr�tkiego urlopu - powiedzia�, i to tak g�o�no, �e panna Jansson otworzy�a drzwi i zapyta�a, czy nie �yczy sobie czego�.
- Owszem, urlopu.
Panna Jansson uzna�a, �e to doskona�y pomys�. Zale�a�o jej, �eby sko�czy� �apki do garnk�w przed Bo�ym Narodzeniem, a czasu by�o ma�o. Jej siostra mia�a je dosta� pod choink�.
ROZDZIA� DRUGI
Pan Hjortron, konstruktor lod�wek
W rogu pokoju le�a� zwini�ty lataj�cy dywan. Z bliska czu�o si� jego specyficzny zapach. W pierwszej chwili mia�o si� wra�enie, �e pachnie koniem, lecz jeszcze bardziej z bliska mo�na by�o stwierdzi�, �e to raczej zapach wielb��da. Ile razy Sventon czu� ten zapach, zawsze przypomina� mu si� pan Omar, od kt�rego �w dywan kiedy� kupi�, i my�la� sobie, jak by to by�o przyjemnie odwiedzi� go na jego pustyni. Omar sp�dza� urlop w pi�knej oazie, kt�ra nazywa�a si� Kaf. Przez reszt� roku mieszka� w mie�cie Djof oddalonym o kilkana�cie mil.
A wi�c decyzja powzi�ta. Ture Sventon pojedzie na pustyni� arabsk�!
Podr� do Arabii to wspania�a przygoda. Po drodze mo�na zwiedzi� wiele pi�knych okolic,
mo�na zobaczy� Alpy i Morze. �r�dziemne. A na miejscu mo�na je�dzi� na wielb��dach, mo�na je�� chepchouk� i pi� kaw� w namiocie, razem z Omarem.
Jedyna z�a strona pustyni arabskiej, to �e nie ma tam ptysi�w. W ca�ej Azji, kt�ra posiada tyle bogactw naturalnych, nie znajdziesz ani jednego ptysia. Najbogatszy nawet szejk nie mo�e wej�� do cukierni czy ciastkarni i poprosi� o ptysia - oboj�tne: ze �mietan� czy bez. I powstaje pytanie, czy to w�a�nie nie jest najbardziej zagadkow� spraw� w ca�ej tej zagadkowej cz�ci �wiata. Azja cierpi na straszny brak ptysi�w.
Sventon od razu wiedzia�, �e by�oby lekkomy�lne bra� ptysie z kremem w tak� podr�. Mia� co prawda specjalne blaszane pude�ko s�u��ce do przewo�enia ptysi�w, lecz gdyby je na�adowa� do pe�na ptysiami od Rozalii, �mietana skwa�nia�aby, zanimby dojecha�. Chyba �e ptysie by�yby bez nadzienia. Niewykluczone, �e na pustyni arabskiej mo�na dosta� bit� �mietan� i mas� migda�ow� i mo�e jaki� zr�czny cukiernik potrafi�by nape�ni� ptysie zaraz po przyje�dzie, ale czy mo�na by� tego pewnym? Czy jest kto�, kto mo�e zapewni�, �e istnieje masa migda�owa na pustyni arabskiej? Sventon nikogo takiego nie zna�.
Prywatny detektyw zawsze musi na wszystko mie� spos�b i Sventon w jednej chwili wiedzia�, co ma zrobi�. Zna� pewnego konstruktora lod�wek, bardzo m�drego i s�awnego in�yniera, , wynalazc� lekkich r�cznych lod�wek, kt�re mo�na by�o nosi� z sob� tak mniej wi�cej jak walizk� albo maszyn� do pisania czy tranzystor. Jego modele nazywa�y si� ,,Lodowce" i by�y w r�nych wymiarach: "Lodowiec l", "Lodowiec 2", "Lodowiec 3" i tak dalej, a� do "Lodowca 12". Numer 12 by� najwi�ksz� r�czn� lod�wk�. Trzeba by�o dw�ch tragarzy, �eby j� przenie��, ale za to ile si� w niej mie�ci�o jedzenia! Mo�na by�o przechowywa� �ywno�� dla rodziny sk�adaj�cej si� z sze��dziesi�ciu do siedemdziesi�ciu os�b. Sventon s�dzi�, �e "Lodowiec 3" albo "Lodowiec 4" b�dzie najodpowiedniejszym modelem, �eby przechowa� ptysie podczas podr�y na pustyni� arabsk�.
Konstruktor lod�wek nazywa� si� Hjalmar Hjortron i mia� swoj� fabryk� tu� pod Sztokholmem. Sventon natychmiast w�o�y� melonik i uda� si� tam na lataj�cym dywanie.
Pan Hjortron przyj�� go bardzo uprzejmie w swoim biurze. By� to du�y, t�gi m�czyzna z opadaj�cym w�sem. Sventon zaraz zauwa�y�, �e tego dnia by� zatroskany i roztargniony. Prywatny detektyw musi wszystko widzie� i Sventon spostrzeg�, �e Hjortron upu�ci� pi�� razy o��wek i wywr�ci� wazon z kwiatami, tak �e woda wyla�a si� na pod�og�. Kiedy zapukano do drzwi, Hjortron zerwa� si�, przewracaj�c krzes�o, i nawet ten szczeg� nie uszed� uwagi prywatnego detektywa Sventona.
- Panie Hjortron - powiedzia� Sventon - wybieram si� w podr� na Po�udnie i potrzebna mi jest r�czna lod�wka.
- W takim wypadku mog� panu poleci� "Lodowiec 3". Tr�jka jest szczeg�lnie lekkim, lecz r�wnocze�nie pojemnym sportowym modelem, nadaj�cym si� specjalnie do podr�y na Po�udnie.
- A ile si� w nim zmie�ci psysi�w? - spyta� Sventon.
- Ptysi�w? Zaraz zobaczymy... - odpar� in�ynier Hjortron, wyjmuj�c z kieszeni suwak logarytmiczny. Pog�adzi� w�sy i zacz�� oblicza�.
- Czy b�d� ze �mietan�, czy bez? - spyta�.
- Ze �mietan�! - wykrzykn�� Sventon. - Oczywi�cie!
Hjortron obliczy� na suwaku i powiedzia�:
- Numer trzy zmie�ci�by trzydzie�ci ptysi�w.
- Tylko trzydzie�ci? - rzek� Sventon i zacz�� oblicza� w pami�ci. - To niedu�o. Jad� a� do Kaf, na pustyni� arabsk�.
- Mo�e wesz�oby nawet trzydzie�ci dwie sztuki, ale nie radzi�bym wk�ada� wi�cej, bo mog�yby si� pognie��.
- Czy nie lepiej wobec tego, �ebym wzi�� numer cztery?
- "Lodowiec" numer cztery jest nieco pojemniejszy - odpar� Hjortron - ale za to wa�y znacznie wi�cej. Tr�jka jest lekkim, zgrabnym modelem nadaj�cym si� do podr�y. Posiada uchwyt na wierzchu, nosi si� j� wi�c jak walizk�.
- By�aby bardziej odpowiednia - przyzna� Sventon, drapi�c si� w brod�. - Ale trzydzie�ci psysi�w to niewiele.
- Trzydzie�ci dwa - powiedzia� Hjortron.
- To tylko o dwa wi�cej. Trzydzie�ci dwa psysie starcz� zaledwie do Alp. Zjem ostatniego gdzie� niedaleko Matterhornu4. A co b�d� mia� na p�niej? Czy pan o tym pomy�la�?
- Nie - odpar� Hjortron. - Rzeczywi�cie, nie pomy�la�em o tym.
Milczeli przez chwil�, obaj rozwa�aj�c zagadnienie.
- "Lodowiec 4" zmie�ci najmniej czterdzie�ci ptysi�w z kremem - rzek� w ko�cu Hjortron. - A do pi�tki wesz�oby, jak s�dz�, oko�o sze��dziesi�ciu.
- Ale ja nie chc� podr�owa� z wielk�, niezgrabn� szaf�.
I zn�w zamilkli, rozmy�laj�c jaki� czas nad tym problemem. S�ycha� by�o odg�osy z fabryki, stukanie narz�dzi i �oskot maszyn. Produkcja s�ynnych "Lodowc�w" sz�a pe�n� par�.
- Panie Sventon - szepn�� Hjortron, rozgl�daj�c si� doko�a tak, jakby si� ba�, �e kto� pods�uchuje. - Panie Sventon - powiedzia� i zajrza� dla ostro�no�ci pod st�. - Co� panu powiem... - szepn�� tak cicho, �e Sventon musia� si� nachyli�, �eby go us�ysze�. - Powiem panu co�...
- Co takiego? - spyta� Sventon.
- Zrobi�em... - szepn�� in�ynier tak cicho, �e Sventon absolutnie nic nie s�ysza�, mimo �e r�k� przystawi� do ucha. - Zrobi�em...
"Jest bardzo nerwowy - pomy�la� Sventon. - Ciekawe, co on takiego zrobi�?"
Hjortron zajrza� jeszcze raz pod st�, poniewa� jednak nie znalaz� tam nic podejrzanego, powiedzia�, wci�� szeptem:
- Panie Sventon, czy s�ysza� pan kiedykolwiek o ,,Arktyce"?
ROZDZIA� TRZECI
Klopsiki z bor�wkami
- O Arktyce? - spyta� Sventon nieco zirytowany.
- Tssss... - sykn�� Hjortron. - Nie tak g�o�no! To jeszcze jest tajemnica.
- Jaka tajemnica? - zniecierpliwi� si� Sventon.
- "Arktyka"! - zasycza� Hjortron.
- Przecie� to ju� nie jest �adna tajemnica. Dawno zosta�a odkryta.
- Odkryta! - in�ynier zachwia� si�, jakby otrzyma� �miertelny cios. Potem opanowa� si� i powiedzia�: - Ja nie my�l� o Arktyce, lecz o "ARKTYCE", mojej nowej, rewelacyjnej lod�wce, najlepszym przyjacielu domu.
Podszed� na palcach do drzwi i zamkn�� je. Chustk� otar� czo�o. Potem wyj�� z kieszeni p�k kluczy i otworzy� du�� kas� pancern� wmurowan� w �cian�. Z kasy wyj�� co�, co przypomina�o zwyk�� walizk� w kt�rej mo�e si� zmie�ci� pi�ama, ubranie, jedna para but�w, dwie kanapki z serem i szczotka do z�b�w. Jedyna r�nica, to �e ta walizka by�a metalowa i bia�ego koloru. Mo�na j� by�o wzi�� za r�czn� lod�wk� typu ,,Lodowiec". Sventon by� prawie pewien, �e to, co widzi przed sob�, to "Lodowiec" numer trzy, ale potem zauwa�y� na froncie ma�� metalow� tabliczk� z napisem: "ARKTYKA".
- A wi�c to jest "Arktyka"? - spyta�.
- Tssss... To tajemnica - sykn�� Hjortron, rozgl�daj�c si� na wszystkie strony. Zajrza� nawet do kosza na papiery, ale nie by�o tam nic niew�a�ciwego, wi�c uspokoi� si� troch�. - Wyt�umacz� panu. "Arktyka" jest nowym wynalazkiem. Jeszcze go nie opatentowa�em.
- Ach tak - odpar� Sventon.
- Dotychczas wyprodukowa�em tylko ten jeden egzemplarz.
- Ach tak - powt�rzy� Sventon.
- Tak. Jeszcze nie opatentowa�em ,,Arktyki", ale warta jest maj�tek. Zak�adaj�c, �e nikt jej nie ukradnie i nie schowa gdzie�, �eby zobaczy�, jak jest skonstruowana...
- Ach tak - rzek� Sventon, kt�ry teraz dopiero zda� sobie spraw� z ogromu niebezpiecze�stwa. Sta� wpatruj�c si� w "Arktyk�", coraz bardziej podobny do jastrz�bia.
- To nie jest zwyczajna lod�wka - t�umaczy� dalej jej wynalazca. - Przeciwnie, to jest zupe�nie nadzwyczajna lod�wka. Zmieni ca�y nasz tryb przyrz�dzania posi�k�w. "Arktyka" jest rewelacyjnym wynalazkiem. Stanie si� najlepszym przyjacielem zm�czonych gospody� domowych.
- Naprawd�? - rzek� Sventon. - Ale bardzo pana przepraszam, panie Hjortron, troch� mi si� spieszy...
- "Arktyka" - ci�gn�� dalej in�ynier, nie s�uchaj�c Sventona - b�dzie produkowana w dwunastu wielko�ciach, tak jak ,,Lodowiec". R�nica jednak polega na tym, �e je�li w�o�y� befsztyk do "Lodowca", na drugi dzie� b�dzie akurat taki sam, kiedy si� go wyjmie na obiad.
- A jak wobec tego wygl�da befsztyk wyj�ty z "Arktyki"? - spyta� Sventon, patrz�c na zegarek.
- Tu w�a�nie jest r�nica - szepn�� Hjortron - kolosalna r�nica!
Otworzy� lod�wk�. Natychmiast rozleg�a si� muzyka.
- Co to? - zdziwi� si� Sventon.
- Marsz paradny pu�ku z Upplandii - odpar� Hjortron, ocieraj�c chustk� pot z czo�a.
- Sk�d si� bierze ta muzyka? - spyta� Sventon, rozgl�daj�c si� po pokoju.
- Z "Arktyki" - odpar� Hjortron.
Prywatny detektyw Ture Sventon spojrza� bacznie na Hjortrona. Zacz�� podejrzewa�, �e in�ynier ma nie ca�kiem dobrze w g�owie. Zachowywa� si� przedziwnie.
- ,,Arktyka" ma wbudowany aparat radiowy, kt�ry automatycznie zaczyna gra�, gdy si� otworzy drzwiczki. Niech, pan pomy�li, co znaczy troch� dobrej muzyki dla zm�czonej pani domu! Jak m�wi�: ,,Arktyka" stanie si� najlepszym przyjacielem domu.
Sventon zaciekawiony zajrza� do �rodka. Wn�trze najlepszego przyjaciela domu wygl�da�o jak w ka�dej zwyk�ej lod�wce. By�y tam dwa p�miski z jakimi� dziwnymi ma�ymi rzeczami. Jakby pokurczone resztki jedzenia, bardzo nieapetyczne. Co� w rodzaju malutkich klopsik�w, kt�re sta�y tak d�ugo w spi�arni, �e nadaj� si� ju� tylko do wyrzucenia. Lecz Hjortron wyj�� jeden p�misek i pocz�stowa� Sventona. Z niewidocznego radia pop�yn�o kilka uroczystych akord�w, tak jakby Sventon zosta� zaproszony na bankiet.
- Dzi�kuj� - rzek� detektyw, patrz�c podejrzliwie na p�misek - ale jad�em obfity obiad.
- G�upstwo! - wykrzykn�� przyjacielski in�ynier. - Koniecznie musi pan skosztowa� czego�kolwiek z ,,Arktyki".
- Dzi�kuj� - odpar� Sventon i spojrza� na zegarek - ale nied�ugo b�d� je�� kolacj�.
- G�upstwo - orzek� przyjazny, go�cinny wynalazca - to s� klopsiki zrobione przez moj� �on�. Klopsiki z bor�wkami.
- Ach tak - powiedzia� Sventon, kt�ry nie wiedzia�, co o tym s�dzi�. Z radia grzmia�a d�ta orkiestra.
- Zawsze m�wi�, �e nikt nie potrafi tak zrobi� klopsik�w, jak moja �ona.
W tym momencie kto� zapuka� do drzwi. Hjortron podskoczy�, jakby go ugryz�a pszczo�a. Zatrzasn�� drzwiczki lod�wki i schowa� j� do kasy pancernej. Zapomnia� o talerzu z obrzydliwymi resztkami jedzenia i zostawi� go na stole. Podszed� do drzwi i otworzy�. Do pokoju wszed� ma�y, blady cz�owieczek o chytrym wygl�dzie. Mia� spiczasty nos i granatowe ubranie z dobrze zaprasowanymi spodniami. Nosi� du�e okulary w rogowej oprawie i rude w�siki. Sventon zauwa�y�, �e mia� ma�e spiczaste buty.
- Czy mog� przedstawi�... asystent spi�arkowy Lodownicki... chcia�em powiedzie� asystent lod�wkowy Spi�arnicki... i detektyw Pryvatson... chcia�em powiedzie� prywatny detektyw Sventon - pl�ta� si� zdenerwowany wynalazca, zerkaj�c ukradkiem na kas� pancern�.
Asystent do spraw lod�wek, nazwiskiem Spi�arnicki, i prywatny detektyw Sventon przywitali si�. Sventon zauwa�y�, �e oczy Spi�arnickiego lata�y to tu, to tam. Nigdy nie by�o wiadomo, w kt�r� stron� patrzy. Sventon przygl�da� mu si� przenikliwym wzrokiem. Zdawa�o mu si�, �e ju� go kiedy� widzia�, ale gdzie?
- Mi�o mi - rzek� Spi�arnicki i kichn��.
- Mnie r�wnie� - odpar� Sventon przybieraj�c wyraz czujnego jastrz�bia.
- Je�li nic ju� nie ma na dzisiaj - zwr�ci� si� Spi�arnicki do Hjortrona - to ja sobie p�jd�. - Kichn�� przy tym trzy razy, patrz�c r�wnocze�nie na Hjortrona, na Sventona i na kas� pancern�.
- Tak, tak, id� ju� - rzek� Hjortron.
- A wi�c �egnam - powiedzia� Spi�arnicki.
- �egnaj - odpar� Hjortron.
- Do widzenia - rzek� Sventon.
Ma�y asystent ju� prawie opuszcza� pok�j, kichaj�c po raz ostatni (cierpia� przez ca�y rok na katar sienny), gdy nagle zatrzyma� si�.
Stan�� jak wryty, patrz�c na biurko. Hjortron obejrza� si�. I nawet Ture Sventon, prywatny detektyw ze Sztokholmu, odwr�ci� si�, by spojrze� na biurko.
Na talerzu le�a�y �wie�utkie, pi�knie przyrumienione klopsiki z jaskrawoczerwonymi bor�wkami.
ROZDZIA� CZWARTY
Sventon jest zaproszony na skromna kolacj�
- A wi�c �egnaj - odezwa� si� Hjortron, wypychaj�c Spi�arnickiego za drzwi. Wygl�da�o na to, �e asystent ma ochot� zosta�. Przypuszczalnie klopsiki by�y jego ulubionym daniem, bo patrzy� na nie t�sknym wzrokiem. Hjortron zamkn�� za nim drzwi i wytar� chustk� czo�o.
- Nie wierz� temu cz�owiekowi - mrukn��.
- Ach tak - rzek� Sventon. - Dlaczego?
- Nie wierz� - odpar� Hjortron. - Podejrzewam, �e chce ukra�� to mi�so, a raczej ,,Arktyk�", chcia�em powiedzie�.
Na razie Sventon nie by� w stanie zainteresowa� si� bli�ej ani Spi�arnickim, ani ,,Arktyk�". Podszed� do biurka. Nie, to nie �adne z�udzenie. Klopsiki by�y prawdziwe. Nigdy nie widzia� bardziej autentycznych. Tak samo bor�wki. By�y �wie�e, jasnoczerwone i prawdziwe. Sventon nachyli� si� i pow�cha�. Poczu� delikatn� wo� dopiero co upieczonego mi�sa i �wie�y, ostry zapach bor�wek.
Przypomnia�y mu si� wstr�tne, pokurczone resztki jedzenia, kt�re przedtem le�a�y na talerzu. Zrobi�o mu si� nieswojo. Zdwoi� czujno��, staj�c si� jeszcze bardziej podobny do jastrz�bia. W�o�y� r�k� do kieszeni, �eby si� upewni�, �e ma przy sobie sw�j kawaleryjski pistolet. Prywatny detektyw jest stale nara�ony na wszelkiego rodzaju niebezpiecze�stwa, tote� stwierdziwszy, �e paskudne resztki, dobre chyba tylko dla szczur�w, zamieni�y si� w klopsiki z bor�wkami, mia� rzeczywi�cie pow�d do wzmo�onej czujno�ci. Zacisn�� r�k� na kolbie pistoletu i bacznie przypatrywa� si� wynalazcy i klopsikom.
By� przygotowany na wszystko.
- Co to znaczy? - spyta� ostro.
- Co takiego? - odpar� roztargniony Hjortron. - Ach tak, klopsiki! Dobrze, �e mi pan przypomnia�. B�dziemy je mieli na obiad. By�bym zapomnia�... - Otworzy� kas� pancern� i wyj�� z niej "Arktyk�". Otworzy� drzwiczki i natychmiast rozleg�y si� d�wi�ki wspania�ej symfonii a-moll. Wzi�� talerz i wstawi� go, do lod�wki. Potem zastanawia� si� chwil� nad czym�.
- Panie Sventon - rzek�. - Mamy wiele spraw do om�wienia. Niech pan przyjdzie do mnie do domu.
- Co takiego?! - spyta� Sventon. Symfonia brzmia�a tak g�o�no, �e trudno by�o us�ysze�, co in�ynier m�wi.
- Do domu! - krzykn�� Hjortron. - Niech pan przyjdzie do mnie do domu!
- O kt�rej?! - odkrzykn�� Sventon wyci�gaj�c zegarek. - Nie ma jeszcze pi�tej! Dopiero za pi�tna�cie!
- Co, prosz�?! - rzek� Hjortron przyk�adaj�c r�k� do ucha.
D�wi�ki symfonii rozbrzmiewa�y coraz to wspanialej. Ka�dy cz�onek orkiestry gra�, jak tylko, m�g� najg�o�niej. Hjortron podszed� o krok bli�ej, �eby lepiej s�ysze� Sventona.
- Co takiego?! - spyta�.
- Jest za pi�tna�cie pi�ta! - wrzeszcza� Sventon, mocno zaciskaj�c d�o� na kolbie pistoletu.
- Kt�ra?! - rzek� Hjortron i wy��czy� radio, tak �e w pokoju zrobi�o si� ca�kiem cicho. Wyci�gn�� z�oty zegarek. - Jest za pi�tna�cie pi�ta - rzek� uprzejmie.
Teraz Sventon by� ju� absolutnie pewien, �e in�ynier nie jest ca�kiem normalny. Wszystko razem by�o bardzo k�opotliwe. Przylecia� przecie� na swoim dywanie do fabryki lod�wek, �eby spokojnie porozmawia� z in�ynierem Hjortronem na temat odpowiedniej lod�wki do zabrania w podr� po pustym arabskiej. A tymczasem co si� dzieje? �ywno�� nadaj�ca si� dla szczur�w zamienia si� w mielone mi�so z sosem. Wydaje mu si�, �e widzia� ju� kiedy� chytrze wygl�daj�cego asystenta. A wynalazca lod�wek zachowuje si� tak dziwnie, �e mo�na spodziewa� si� najgorszego.
Hjortron w�o�y� p�aszcz i kapelusz.
- Panie Sventon - rzek�. - Jak ju� m�wi�em, jestem przekonany, �e Spi�arnicki zamierz� ukra�� "Arktyk�". Czy pan podj��by si� go zdemaskowa�? Niech pan przyjdzie do mnie na kolacj�, to om�wimy t� spraw�.
Sventon ju� mia� odpowiedzie�, �e na razie nie mo�e podj�� si� �adnego zlecenia, poniewa� wybiera si� wkr�tce w podr� po pustyni arabskiej, ale w�a�nie w tym momencie Hjortron otworzy� lod�wk� i zn�w zabrzmia�a symfonia, r�wnie wspaniale jak przedtem.
- To b�dzie skromna kolacja! - wrzasn�� in�ynier.
Podni�s� lod�wk� i wy��czy� radio. Trzyma� j� za r�czk�, zupe�nie tak, jak gdyby by�a walizk�.
- B�dzie tylko ma�a przek�ska - obja�ni�. - Klopsiki z bor�wkami.
ROZDZIA� PI�TY
W willi przy Sviskonstigen
W Appelviken, jednej z dzielnic Sztokholmu, jest ma�a ulica zwana Sviskonstigen. Je�liby otworzy� bia�o malowan� furtk� do jednej z willi stoj�cych przy tej uliczce i wej�� do ogrodu, mia�oby si� z pewno�ci� ochot� przystan�� na chwil� i nacieszy� oko widokiem pi�knych kwiat�w i krzew�w rosn�cych w�r�d ska� i kamieni. Zak�adaj�c, oczywi�cie, �e by�oby to latem. Teraz jednak by�a zima, do �wi�t Bo�ego Narodzenia zosta�o ju� tylko kilka dni, mo�na wi�c r�wnie dobrze p�j�� prosto do drzwi frontowych, na kt�rych widnieje mosi�na tabliczka z napisem:
Konstruktor lod�wek
in�ynier HJALMAR HJORTRON
z rodzin�
Willa by�a �adna, w sam raz dla rodziny sk�adaj�cej si� z czterech os�b. Mia�a bia�e �ciany i zielone okiennice i by�a wyposa�ona we wszystkie nowoczesne urz�dzenia. Z lod�wkami w��cznie, rzecz jasna. �adna willa w ca�ym Appelviken ani w s�siedztwie nie posiada�a tylu lod�wek. Jedna, du�a, sta�a w kuchni, druga - ma�a i przeno�na, ,,Lodowiec l" - znajdowa�a si� pod sto�em w jadalni, �eby nie trzeba by�o i�� do kuchni po sa�at�, pozosta�� z wczorajszego obiadu. Poza tym by� ,,Lodowiec" (model numer 3) w sypialni, na wypadek, gdyby komu� zachcia�o si� paru �yk�w �wie�ego soku pomara�czowego zaraz po przebudzeniu. Trudno sobie wyobrazi�, �eby w willi in�yniera Hjortrona mia�o nie by� lod�wek. W kuchni sta�a poza tym szafka do przechowywania gor�cych potraw, znanej marki ,,R�wnik". J� tak�e skonstruowa� in�ynier Hjortron, ale oczywi�cie bardziej by� znany dzi�ki lod�wkom.
Liza i Lars Hjortron siedzieli w holu na g�rze i robili wycinanki z pi�knych, r�nokolorowych bibu�ek. Mia�y to by� ozdoby na choink�. To by� pierwszy dzie� ferii �wi�tecznych, dzie� niezwykle przyjemny. Oczywi�cie sama Wigilia jest jeszcze przyjemniejsza, ale kiedy �wi�ta si� sko�cz�, przychodzi my�l: ,,Gdyby tak ferie dopiero si� zaczyna�y!" Ot� teraz w�a�nie dopiero co si� zacz�y, wi�c Liza i Lars my�leli sobie: "Gdyby tak ju� dzi� by�a Wigilia!"
Oboje mieli wysokie buty na nogach. Dawniej nigdy nie by�o im wolno chodzi� w butach po domu, bo mama twierdzi�a, �e wnosz� b�oto, nawet gdyby nie wiem jak wycierali nogi. Ale teraz nie musieli zmienia� obuwia wracaj�c z dworu. Wolno im by�o chodzi� w butach po najpi�kniejszym dywanie, nawet je�li przychodzili prosto z ulicy pokrytej topniej�cym �niegiem. A to dlatego, �e ich ojciec skonstruowa� automatyczn� maszyn� do czyszczenia obuwia, kt�ra sta�a zaraz przy drzwiach wej�ciowych. Wk�ada�o si� do niej najpierw jedn� nog�, potem drug�. Szybko obracaj�ce si� szczotki, ogrzewane ciep�ym strumieniem powietrza, czy�ci�y i osusza�y w jednej chwili najbardziej nawet brudne i mokre buty. In�ynier Hjortron obliczy�, �e dzi�ki mniejszemu zu�yciu pasty do pod�ogi koszt tej maszyny (zwanej rotoszczotk�) zwr�ci si� ju� po jednym roku, trzech miesi�cach i jednym tygodniu. Zadzwoni� telefon.
- Odbierzcie, Lars albo Liza! - zawo�a�a mama, kt�ra w�a�nie piek�a pierniki i nie mog�a odej�� od kuchni.
Lars podni�s� s�uchawk�. Po kr�tkiej rozmowie zawo�a�:
- Przyjdzie prywatny detektyw Sventon!
- Naprawd�? - zdziwi�a si� pani Hjortron. Ale dlaczego? Przecie� nic nie zgubi�am. - W�o�y�a r�k� pod fartuch, �eby sprawdzi�, czy z�ota broszka znajduje si� na swoim miejscu.
- Tatu� powiedzia�, �e prywatny detektyw Sventon przychodzi z nim na kolacj�,
- Tak powiedzia�? - zastanowi�a si� mama.
- Nie mam nic w domu, �eby go�cia pocz�stowa�, akurat teraz, w samym �rodku przygotowa� �wi�tecznych! �adna historia!
- Tatu� powiedzia�, �e nie musisz nic wymy�la� specjalnego. Powiedzia�, �e b�dziemy je�� magiczne potrawy.
- Ach tak! - ucieszy�a si� pani Hjortron i odetchn�a z ulg�. - Tym lepiej. Ale zastanawia mnie, po co pan Sventon tu przychodzi?
- Czy mama my�li, �e przylec� z tat� na dywanie?
- Prawda! Dywan! - zawo�a�a Liza, kt�ra przys�uchiwa�a si� przechylona przez por�cz.
I ona, i Lars wiedzieli, �e Sventon jest jedynym prywatnym detektywem w ca�ej Szwecji, kt�ry posiada lataj�cy dywan. Kt�rego� dnia, bardzo niedawno, kiedy Lars je�dzi� na nartach niedaleko Drottningholmu, us�ysza� nad g�ow� szum i spojrzawszy w g�r� zobaczy� przelatuj�cy ca�kiem nisko dywan. Na dywanie siedzia� m�czyzna o ostrym profilu i trzyma� w r�ku lornetk�. Lars od razu si� zorientowa�, �e to musi by� prywatny detektyw Sventon na zwiadach. To by� jedyny raz, kiedy widzia� lataj�cy dywan. Liza nigdy go nie widzia�a.
- Co takiego? - spyta�a mama. - Dywan? Nie, mam nadziej�, �e tata b�dzie bardziej rozs�dny. M�g�by si� przezi�bi�, bo dzi� bardzo zimno.
- Oczywi�cie. Ale czy mama nie my�li, �e my z Liz� mogliby�my si� przelecie�, gdyby�my �adnie poprosili?
- W �adnym razie!
- Ale, mamo, pozw�l, prosz�! - zacz�a b�aga� Liza. - W�o�ymy mas� ciep�ych rzeczy, tak �eby nam nie by�o ani troch� zimno.
- No dobrze, zobaczymy - odpar�a mama, wsuwaj�c do pieca ostatni� blach� z piernikami. Da�a dzieciom po jednym �wie�o upieczonym piernikowym cz�owieczku i poprosi�a, by nakry�y do sto�u.
Obok jadalni by�a weranda i kiedy Lars i Liza ustawiali talerze i k�adli sztu�ce, us�yszeli lekkie uderzenie, tak jakby co� upad�o na pod�og� na werandzie. Spojrzeli przez szklane drzwi. Za drzwiami sta� ich ojciec, trzymaj�c w r�ku lod�wk� ,,Arktyk�". Zastuka� w szyb� i da� im znak, �eby otworzyli. Obok niego sta� kto� mniejszego wzrostu, w meloniku, i zwija� dywan.
To by� Ture Sventon, prywatny detektyw.
ROZDZIA� SZ�STY
Sventon je magiczna kolacj� z rodzina Hjortron�w
- Serdecznie witamy, panie Sventon - powiedzia�a pani Hjortron. A do m�a szepn�a: - Przynios�e� kolacj�, mam nadziej�?
- Oczywi�cie, kochanie - odpar� in�ynier, podaj�c jej przeno�n� lod�wk� "Arktyk�".
- Dostaniemy magiczn� kolacj�! - zawo�ali Lars i Liza.
- Co to takiego? - spyta� Sventon. - Doskonale pami�ta�, jakie na nim dziwne wra�enie zrobi� widok mielonego mi�sa, kt�re si� nagle pojawi�o na biurku. - Magiczn� kolacj�? - spyta� podejrzliwie.
- Dzieci tak to nazywaj� - wyja�ni�a pani Hjortron z u�miechem. - M�j m�� wymy�li� now� metod� zamra�ania �ywno�ci...
- Tsss! - ostrzeg� in�ynier Hjortron, rozgl�daj�c si� doko�a. - Nie tak g�o�no!
- O co chodzi? - spyta� Sventon. W�o�y� r�k� do kieszeni, �eby sprawdzi�, czy na pewno jest tam pistolet.
- Detektyw Sventon i ja mamy kilka spraw do om�wienia, zanim podasz kolacj� - rzek� Hjortron, ocieraj�c pot z czo�a.
- Ale�, drogi Hjalmarze, b�dzie gotowa za sekund� - rzek�a jego �ona, wskazuj�c na lod�wk�. - Mo�e by pan chcia� zobaczy�, panie Sventon, jak ,,Arktyka" dzia�a?
- Tsss! - sykn�� in�ynier i ostro�nie zamkn�� drzwi od werandy.
Wszyscy weszli do kuchni. Lars i Liza przypatrywali si� zwini�temu dywanowi, kt�ry Sventon ni�s� pod pach�. Gdyby tylko zechcia� go od�o�y�, mogliby go zbada� dok�adniej. Dywan wydziela� przyjemny zapach, troch� przypominaj�cy zapach cyrku.
Pani Hjortron postawi�a "Arktyk�" na stole, odsuwaj�c na bok p�misek z piernikami. Wszyscy stali doko�a. Sventon mia� si� na baczno�ci.
Pani Hjortron otworzy�a drzwiczki lod�wki i natychmiast rozleg�y si� d�wi�ki harmonii ("Pachn�cy las", polka szkocka). Sventon zajrza� ostro�nie do �rodka. Sta�o tam kilka r�nych talerzy i p�misk�w - widok ju� mu znany. Na wszystkich le�a�y obrzydliwe, wyschni�te resztki jedzenia.
- Czy mo�emy pana pocz�stowa� klopsikami, panie Sventon?
- Dzi�kuj� - odpar� Sventon spokojnie. Nie chcia� by� nieuprzejmy.
Pani Hjortron wyj�a jeden z p�misk�w. Na nim le�a�o co�, co wygl�da�o jak trucizna na szczury. Potem wyj�a co� innego, o r�wnie nieprzyjemnym wygl�dzie.
- Klopsiki z bor�wkami, prosz� bardzo - rzek� Hjortron. - Zawsze powtarzam: dajcie mi tylko dobr� porcj� klops�w z bor�wkami, a niczego innego nie b�d� pragn��. Nie zaprzeczam, �e flaki s� dobr� rzecz�. Albo golonka. Golonka bywa pierwszorz�dna. Ale mnie dajcie raczej porcj� smacznych, dobrze przyprawionych klopsik�w.
Sventon nie s�ucha� go. Wpatrywa� si� w oba p�miski. Zobaczy�, ku swemu przera�eniu, �e wstr�tne, pokurczone kawa�ki jedzenia zaczynaj� rosn��... puchn��... zmienia� kszta�t. Na obu p�miskach le�a�y teraz (przy akompaniamencie melodii "Pachn�cy las") apetyczne klopsiki i �wie�e, czerwone, bogate w witaminy bor�wki. Sventon zdziwiony spojrza� na domownik�w. Wszyscy byli spokojni i weseli. Tylko pan Hjortron nagle podszed� do okna i spu�ci� rolet�. Pani Hjortron wyci�gn�a z pieca ostatni� blach� z piernikami i w�o�y�a klopsiki, �eby si� zagrza�y.
Nast�pnie wyj�a z ,,Arktyki" jaki� paskudnie wygl�daj�cy przedmiot, przypominaj�cy ma�y pieni�dz (ale znacznie brzydszy), i po�o�y�a go na ozdobnym talerzu. Ma�y kr��ek zacz�� rosn�� (przy d�wi�kach polki ,,Hej�e, ch�opcy"), a� w ko�cu zamieni� si� w tort w rodzaju tortu ksi���cego. Takie torty s� ubrane zielonym marcepanem i uwa�ane za wyj�tkowy delikates.
- A wi�c, prosz� - powiedzia�a pani Hjortron. - Kolacja podana.
Przeszli do jadalni i usiedli przy stole. Sventon, nie dowierzaj�c, skosztowa� klopsa. Wzi�� na widelec ma�y, bardzo malutki kawa�ek. Klops smakowa� zwyczajnie.
- Magiczn� kolacj� �atwo zrobi� - rzek�, Lars, nak�adaj�c sobie bor�wki na talerz, - Dzieci nazwa�y to jedzenie magicznym - wyja�ni�a pani Hjortron z u�miechem. - Wydaje im si�, �e rzeczywi�cie co� si� dzieje macicznego, kiedy wyj�te z lod�wki potrawy zaczynaj� rosn��.
Sventon by� g�odny i jad� z apetytem. Z w�a�ciw� sobie spostrzegawczo�ci� zauwa�y�, �e skoro ca�a rodzina siedzi i zajada tajemnicze dania, nie mog� one zagra�a� �yciu.
- Niech mi pan powie - zwr�ci� si� do wynalazcy lod�wki - jak to wszystko jest zrobione?
- Nic prostszego - rzek� Hjortron. - Prosz� mi poda� klopsiki. Dzi�kuj�. Ca�a rzecz jest bardzo prosta. To znaczy, jest bardzo skomplikowana.
- Wyobra�am sobie - powiedzia� Sventon.
- Czy widzia� pan suszone jarzyny? Ot� wynalaz�em spos�b, �eby odwadnia� ka�dego rodzaju �ywno�� i powodowa� kurczenie si� jej. Je�li w�o�y si� do "Arktyki" wianek kie�basy, skurczy si� i wyschnie tak, �e b�dzie m�g� tam le�e� dowoln� ilo�� czasu, dop�ki kt�rego� dnia nie stanie si� zn�w potrzebny. Pani domu mo�e w�o�y� do tej lod�wki dziesi�� funt�w pol�dwicy wo�owej, a ca�a skurczy si� do tego stopnia, �e b�dzie ledwo co wi�ksza od befsztyka. Czy mo�e mi pan poda� bor�wki? Dzi�kuj�. A co si� dzieje potem, to pan ju� widzia�. Jedzenie wyj�te z "Arktyki" ro�nie samo z siebie a� do swej w�a�ciwej obj�to�ci.
- Jak ono mo�e rosn�� samo z siebie? - spyta� Sventon. By� ju� znacznie mniej podejrzliwy i jad� ze smakiem.
- Dzi�ki wilgotno�ci powietrza. �ywno��, kt�ra by�a przechowywana w "Arktyce", wsysa wilgo� z powietrza i wtedy powstaje pewien proces chemiczny, kt�ry w po��czeniu z... no tak, kr�tko m�wi�c, sprawa jest bardzo prosta. To znaczy, �e jest w�a�ciwie bardzo skomplikowana.
- Znakomity ten klops - stwierdzi� Sventon, zupe�nie ju� uspokojony.
- Podajcie klops panu Sventonowi. Jak pan sam rozumie, ,,Arktyka" spowoduje rewolucj� w ca�ym naszym sposobie �ycia. Poza tym wbudowa�em w ni� aparat radiowy. Prosz�, tu jest kilka reklam, kt�re zaprojektowa�em.
Hjortron poda� Sventonowi kartk� papieru. Sventon, nieco zdumiony, przeczyta�:
Przyby� do Ciebie
Najlepszy Przyjaciel Domu!
Teraz mo�esz za jednym zamachem, oszcz�dzaj�c sobie pracy, przygotowa� klops, kt�ry ci starczy na ca�y rok. Dodatkowym walorem "Arktyki" jest wbudowane w ni� radio tranzystorowe. Tak wi�c, na przyk�ad, wyjmuj�c z lod�wki ca�odzienna porcj� klopsu z bor�wkami, s�uchasz "Marsza gladiator�w".
- To brzmi nie�le - rzek� Sventon. I czyta� dalej, z coraz wi�kszym zdziwieniem:
Wypr�buj sensacyjna nowo��: podaj wigilijnego karpia w dzie� wiank�w czerwcowych. Zwykle zostaje troch� karpia z Wigilii, prawda? Zachowaj go na czerwiec!
"Arktyka" u�atwia prac� w domu, przyczynia si� do og�lnego komfortu! Wi�ksze modele zaopatrzone s� w dwa g�o�niki, co zapewnia wyj�tkowa czysto�� d�wi�ku. ,,Arktyka", Najlepszy Przyjaciel Domu, jest do twych us�ug!
Sventon czyta�, a tymczasem twarz in�yniera Hjortrona zachmurzy�a si�. Pani Hjortron wiedz�c, �e m�� cz�sto si� niepokoi o przysz�o�� ,,Arktyki", spyta�a, �eby odwr�ci� jego my�li:
- Hjalmarze, czy nie wynalaz�e� ostatnio niczego nowego?
- Owszem - o�ywi� si� Hjalmar. - Wczoraj wymy�li�em jedn� rzecz.
- Co takiego?
- Obrotowy stojak pod choink�.
Liza i Lars podnie�li wzrok znad swoich kawa�k�w tortu. Obrotowy stojak pod choink�?! �wi�ta ju� by�y za pasem, wszystko wi�c, co ich dotyczy�o, by�o interesuj�ce.
- Przy ta�cu woko�o choinki przewa�nie robi si� wszystkim bardzo gor�co, a poza tym powstaje ha�as - wyja�ni� in�ynier. - Dlaczego wi�c choinka nie mia�aby si� obraca�? Zamiast ta�czy�, mo�na by wtedy sta� spokojnie! w miejscu. To znacznie praktyczniejsze i nawet babcia staruszka mog�aby bra� udzia� w uroczysto�ci.
Sventon ca�kiem zaniem�wi�, ale to g��wnie dlatego, �e nigdy dot�d nie jad� kolacji u wynalazcy. Pod koniec posi�ku opu�ci�y go wszelkie najmniejsze nawet podejrzenia. Zajada� ze smakiem. Hjortron okaza� si� wspania�ym i solidnym konstruktorem lod�wek, mo�e mia� tylko nieco nerwowe usposobienie. A magiczne potrawy pani Hjortron by�y nadzwyczajne. Podzi�kowa� za kolacj� i powiedzia�, �e ju� dawno nie jad� tak dobrych klops�w.
ROZDZIA� SI�DMY
Rozmowa o interesach
Po kolacji in�ynier Hjortron i detektyw Sventon zasiedli w drugim pokoju.
- Musimy porozmawia� o "Arktyce" - powiedzia� in�ynier.
- Z najwi�ksz� przyjemno�ci� - odpar� weso�o Sventon. - Bor�wki by�y znakomite i nie mam te� nic do zarzucenia, je�li chodzi o d�wi�k g�o�nika. Najlepsza lod�wka, jak� kiedykolwiek widzia�em.
Hjortron westchn�� g��boko.
- Jestem powa�nie zaniepokojony przysz�o�ci� "Arktyki" - rzek�.
- Nie ma powodu - odpar� Sventon. - Lod�wka ma pi�kny d�wi�k.
- Jestem otoczony szpiegami - powiedzia� Hjortron. Zrobi� si� bardzo blady.
- Naprawd�? - rzek� Sventon. Ka�dy prywatny detektyw jest przyzwyczajony do niezwyk�ych i niebezpiecznych sytuacji, Sventon uwa�a� wi�c za rzecz zupe�nie naturaln�, �e Hjortron jest otoczony szpiegami.
- Wy�mienite bor�wki - rzek� uspokajaj�co i zapali� du�e cygaro.
- Wy�o�� wszystkie karty na st� - powiedzia� Hjortron, ocieraj�c pot z czo�a. - Wy�o�� ca�y klops na st�... wszystkie karty, chcia�em powiedzie�. Zgin�y rysunki "Arktyki".
Sventon nie zdziwi� si� ani troch�. Prywatny detektyw przyzwyczajony jest do tego, �e wszystko ginie. Naszyjniki z pere�, pieni�dze, walizki i portfele - wszystko nieustannie ginie. Nie m�wi�c ju� o spinkach do ko�nierzyk�w. Ci�gle o tym s�yszy. Prywatnego detektywa najbardziej dziwi, kiedy si� dowiaduje, �e co� nie zgin�o. Sventon uwa�a� wi�c za rzecz zupe�nie naturaln�, �e znikn�y rysunki "Arktyki".
- Nie ma rysunk�w "Arktyki" - wymamrota� Hjortron.
- Wierz� panu - rzek� Sventon, zaci�gaj�c si� mocno cygarem. - Co za �wietne cygaro - doda� z zadowoleniem. - Wspania�y aromat.
- Musia�em wczoraj rozpali� ogie�. W�o�y�em par� kawa�k�w drzewa do pieca i podpali�em je rysunkami. - Hjortron zrobi� si� jeszcze bledszy.
- Na to si� ju� nic nie poradzi. Spali�y si� - wyja�ni� Sventon. - Nigdy nie nale�y rozpala� ognia rysunkami lod�wki, nawet gdyby na dworze by�o nie wiem jak zimno.
- Wiem, ale ja my�la�em, �e to by�y gazety.
- Ach tak, rozumiem - rzek� Sventon.
- Mog� oczywi�cie zrobi� nowe rysunki. Wszystko mam w g�owie. Zreszt� mam sama lod�wk�, ale zrobienie nowych roboczych plan�w wymaga du�o czasu, a najgorsze jest to...
- Hjortron rozejrza� si� na wszystkie strony. �ciszy� g�os i m�wi� dalej ochryp�ym szeptem: - ...najgorsze jest to, �e kto� chce ukra�� lod�wk�.
- Nic dziwnego - rzek� Sventon - taka doskona�a lod�wka! Nigdy jeszcze nie s�ysza�, �eby jaka� dobra warto�ciowa rzecz nie zosta�a pr�dzej czy p�niej skradziona. W�a�nie dlatego odczuwa� potrzeb� kr�tkiego urlopu.
- Podejrzewam mojego asystenta, Spi�arnickiego - m�wi� dalej Hjortron. - W dzie� trzymam lod�wk� w biurze. Zamykam j� w kasie pancernej i ju� par� razy zasta�em Spi�arnickiego majstruj�cego przy kasie, z p�czkiem kluczy w r�ku. Kt�rego� razu, gdy wszed�em, Spi�arnicki wyci�gn�� chustk� do nosa i powiedzia�, �e kasa by�a troch� zakurzona, innym razem zn�w uderzy� w ni� r�k� i powiedzia�, �e z�apa� karalucha.
- A gdzie pan przechowuje "Arktyk�" w nocy?
- Tu, w domu. Nigdy si� z ni� nie rozstaj�. Wczoraj wieczorem by�em w teatrze i trzyma�em j� ca�y czas na kolanach. Kilkakrotnie w ci�gu ostatniego tygodnia oboje z �on� budzili�my si�, bo kto� skrada� si� ko�o domu, kto�, kto chcia� ukra�� "Arktyk�". Trzymam j� w nory pod ��kiem i co najmniej trzy razy wstaj�, �eby zobaczy�, czy jeszcze tam jest.
Sventon siedzia� pogr��ony w my�lach. Na dworze zaczyna�o si� �ciemnia�. S�ycha� by�o, jak lekko szeleszcz� korony drzew.
- Niech mi pan powie - odezwa� si� w ko�cu, str�caj�c popi� z cygara - czy w "Arktyce" mo�na by zamrozi� psysie? Psysie z kremem?
- Oczywi�cie. Z kremem czy bez, to nie ma znaczenia. "Arktyka" spowoduje przewr�t w ca�ym naszym sposobie �ycia. W przysz�o�ci um�czone gospodynie domowe b�d� mog�y za jednym zamachem upiec ptysi�w na kilka lat.
- A czy psysie si� skurcz�? My�l� o psysiach z kremem?
- Tak si� skurcz�, �e nie b�d� wi�ksze od ma�ych orzech�w w�oskich. Sventon namy�la� si�.
- Panie Hjortron - rzek� w ko�cu. - Jedyny spos�b uratowania lod�wki, to �ebym ja. si� ni� zaj��. Wezm� j� z sob� na pustyni� arabsk�. Przez ten czas b�dzie pan m�g� spokojnie przygotowa� rysunki. Ile si� zmie�ci zamro�onych psysi�w w "Arktyce"? Psysi�w z kremem.
Hjortron wyj�� z kieszeni suwak logarytmiczny i zacz�� oblicza�.
- Tysi�c dwie�cie orzech�w z kremem... - chcia�em powiedzie�: ptysi�w.
- To by by�o a� nadto. Nie potrzebuj� wi�cej jak sto sztuk. Zabior� wi�c lod�wk� dzi� wiecz�r.
- �wietnie. W ten spos�b "Arktyka" b�dzie bezpieczna.
Sventon zerwa� si� i upu�ci� cygaro. Rzuci� baczne spojrzenie w kierunku okna.
- To prawdziwe b�ogos�awie�stwo - m�wi� dalej in�ynier. - Nie b�d� musia� wstawa� w �rodku nocy i zagl�da� pod ��ko.
Sventon wpatrywa� si� w okno. Wcale nie s�ysza�, co Hjortron m�wi.
- Teraz nareszcie b�d� m�g� spa� spokojnie - ci�gn�� wynalazca, podnosz�c cygaro Sventona. Dopiero wtedy zauwa�y�, �e Sventon dziwnie wygl�da.
- Mo�e wieje od okna? - spyta� grzecznie i nacisn�� guzik, co spowodowa�o, �e firanki zasun�y si� bezg�o�nie.
Sventon zd��y� zauwa�y� ma��, spiczast� twarz zagl�daj�c� do pokoju. Wsta� z fotela. Wygl�da� zupe�nie jak jastrz�b.
ROZDZIA� �SMY
Przygotowania do arabskiej podr�y
Detektyw Sventon poszed� na przystanek tramwajowy, nios�c "Arktyk�" w prawym r�ku, tak jak si� niesie walizk�. Rzuca� baczne spojrzenia to tu, to tam, ale nikogo nie widzia�. Prywatny detektyw umie �ledzi� innych, nie jest natomiast przyzwyczajony do tego, by kto� jego �ledzi�. Tote� Sventon nie zauwa�y� ma�ego, chudego cz�owieczka o spiczastym nosie i dobrze zaprasowanych spodniach, kt�ry przemyka� si� za nim.
Na przystanku ko�o Klovervagen Sventon wsiad� do tramwaju (linia numer 12) i zaj�� miejsce w pierwszym wozie, podczas gdy chudy cz�owieczek wskoczy� do wozu przyczepnego.
Sventon siedzia� z "Arktyk�" na kolanach i intensywnie my�la�. Gdzie� ju� przedtem widzia� t� spiczast� twarz, ale gdzie? Kiedy wysiad� przy Tegelbacken, mia� ju� problem rozwi�zany dzi�ki w�a�ciwej sobie bystro�ci umys�u. Cz�owiek o spiczastej twarzy zagl�daj�cy przez okno to by� asystent Spi�arnicki, a z kolei asystent Spi�arnicki by� Wilusiem �asic�. Wilhelma (Wilusia) �asic� zna ka�dy praktykuj�cy prywatny detektyw w ca�ej Szwecji. Jest najtrudniejszym do z�apania, najbardziej nieuchwytnym przest�pc�, jaki istnieje. Nawet nie praktykuj�cy prywatni detektywi wiedz� natychmiast, kto to taki Wilu� �asica. Z�apa� go jest prawie niemo�liwo�ci�. Ture Sventon ze Sztokholmu jest jedynym cz�owiekiem, kt�ry potrafi� tego dokona�. Wszyscy wiedz� te�, �e �asica natychmiast mu uciek�. Nie up�yn�o wi�cej ni� trzy minuty od momentu z�apania, i ju� by� z powrotem na wolno�ci. Nikt nie wie, jak to zrobi�.
U�wiadomiwszy sobie, �e �asica to Spi�arnicki (i odwrotnie), Sventon spostrzeg� nagle, �e jego dywan zosta� u Hjortron�w. Wsiad� do tramwaju, zupe�nie sobie nie zdaj�c z tego sprawy, ale ka�dy, kto kiedykolwiek widzia� spiczast� twarz zagl�daj�c� przez okno, wie, jak trudno jest potem skoncentrowa� si� na dywanach. Teraz by�o za p�no wraca� po dywan. Rodzina Hjortron�w ju� si� pewnie po�o�y�a spa�, nie pozostawa�o wi�c nic innego, jak czeka� do nast�pnego dnia.
Kiedy nios�c "Arktyk�" wchodzi� do swojego domu przy ulicy Kr�lowej, nie wiedzia�, �e jest bacznie obserwowany przez Wilusia �asic�. Ten chytry cz�owieczek ustawi� si� przed oknem wystawowym na przeciwleg�ym chodniku i przygl�da� si� wyrobom dziewiarskim, ale oczy mia� jakby z ty�u g�owy, bo r�wnocze�nie �ledzi� Sventona.
Nazajutrz by�a przepi�kna pogoda zimowa. Bia�y, puszysty �nieg pokrywa� dachy, wzd�u� chodnik�w utworzy�y si� spore zaspy.
"Prawie szkoda teraz wyje�d�a�" - pomy�la� Sventon patrz�c przez okno na s�o�ce i iskrz�cy si� �nieg. Ale z drugiej strony - na pustyni arabskiej te� jest s�o�ce. �niegu tam nie ma, oczywi�cie, ale za to jest piasek, bardzo du�o piasku. Sventon zacz�� wi�c przygotowywa� si� do d�ugiej podr�y. S�dzi�, �e sto ptysi�w, mniej wi�cej, powinno wystarczy� albo mo�e troszk� ponad sto, na wszelki wypadek.
- Panno Jansson - powiedzia� do sekretarki - niech pani poprosi Rofali�, �eby przys�a�a trzysta psysi�w z bit� �mietan�.
Panna Jansson wpisa�a do notesu trzysta nadziewanych ptysi�w i powiedzia�a, �e zaraz zadzwoni.
Sventon wzi�� lornetk�, torb� ze sztuczn� brod� i ubrania, prymus i maszynk� do kawy. Tym razem blaszane pude�ko do ptysi�w by�o zbyteczne, bo zamiast niego mia� "Arktyk�".
Wkr�tce przyniesiono ptysie od Rozalii. Dziesi�ciu go�c�w dostarczy�o pi��dziesi�t pude�. W ka�dym pudle le�a�o sze�� du�ych ptysi�w, w miar� przyrumienionych i tryskaj�cych bit� �mietan�. Poniewa� by�o ju� niedaleko do �wi�t, panna Jansson pocz�stowa�a go�c�w kaw�. Siedzieli wi�c wok� sto�u w przedpokoju i popijali gor�c� kaw�, a Sventon przez ten czas zabra� si� do zamra�ania ptysi�w. To by�o nies�ychanie podniecaj�ce zaj�cie. Otworzy� drzwiczki do lod�wki i natychmiast z wbudowanego w ni� radia rozleg�a si� muzyka rozrywkowa. Wyj�� znajduj�cy si� tam jeszcze klops, w�o�y� dwadzie�cia pi�� ptysi�w i zamkn�� drzwiczki. Po pi�ciu minutach otworzy� je i zajrza� do �rodka. Zobaczy� dwadzie�cia pi�� ma�ych, pomarszczonych przedmiot�w, nie przypominaj�cych niczego specjalnego.
- Ten Hjortron jest rzeczywi�cie sprytny - mrukn�� Sventon. - Nic dziwnego, �e chc� mu ukra�� ,,Arktyk�".
W�o�y� nast�pne dwadzie�cia pi�� ptysi�w. Lod�wka nadawa�a muzyk� (trio, tym razem) i zamra�a�a ptysie z dok�adno�ci� zegara.
Kiedy ju� by�o zamro�onych trzysta ptysi�w, Sventon wybra� si� na miasto, �eby poczyni� kilka koniecznych przed podr� zakup�w. Nie usz�o to oczywi�cie uwagi ma�ego cz�owieczka, kt�ry przygl�da� si� wyrobom dziewiarskim i kt�ry mia� d�ugi, spiczasty nos i w�skie, filuterne, dobrze zaprasowane spodnie. Sventon szed� ulic� Kr�lowej nie przeczuwaj�c niczego. Zatrzyma� si� przy najbli�szym sklepie z galanteri� m�sk�. Na wystawie pokazane by�y kaski tropikalne. "STOSOWNE UPOMINKI �WI�TECZNE" - g�osi� napis na szyldzie.
Sventon wszed� i zacz�� przymierza� kaski. Wszystkie by�y za ma�e. Ka�dy siedzia� mu na samym czubku g�owy, tak �e bez �adnej w�tpliwo�ci str�ci�by go pierwszy podmuch pustynnego wiatru. Obiecano mu w sklepie poszerzy� kt�ry� z nich do odpowiednich wymiar�w; przez ten czas Sventon poszed� kupi� kurs j�zyka i rabskiego nagrany na p�ytach gramofonowych. Pilnie pracuj�c mo�na by�o w ci�gu kilku godzin nauczy� si� p�ynnie m�wi� po arabsku.
Kiedy Sventon wr�ci� do sklepu, kask by� tak poszerzony, �e spad� mu a� na oczy. Maj�c go na g�owie, Sventon nie widzia� absolutnie nic, ale sprzedawca wyt�umaczy� mu, �e w krajach tropikalnych cz�sto s� gwa�towne ulewy, po kt�rych kaski zawsze si� kurcz�.
- S�dz�, �e ten b�dzie w sam raz - doda�.
Sventon zap�aci� za kask i wr�ci� do biura. Wszed� do swego pokoju. I c� si� wtedy okaza�o?
"Arktyka" znikn�a!
ROZDZIA� DZIEWI�TY
Tragarz pomaga w po�cigu
- Czy tutaj kto� by�? - zapyta� Sventon ostro.
Panna Jansson siedzia�a szyde�kuj�c. Spojrza�a znad �apki do garnk�w, kt�r� jej siostra mia�a otrzyma� pod choink�.
- Owszem. By� jeden pan. Pyta� o prywatnego detektywa. Wszed� prosto do pana pokoju i powiedzia�, �e tam usi�dzie i zaczeka. Ale wyszed�, zanim pan wr�ci�.
- "Arktyka" znikn�a!
- Ta lod�wka, co sta�a pod biurkiem?
- W "Arktyce" by�o trzysta psysi�w!
- Od razu wyda� mi si� podejrzany. Przez rami� mia� przewieszony deszczowiec, a kiedy wychodzi�, odnios�am wra�enie, �e deszczowiec , wygl�da dziwnie p�kato.
- Dlaczego pani go nie zatrzyma�a? - sypn�y si� s�owa z ust Sventona niczym strza�y z rewolweru. Nigdy tak bardzo nie przypomina� jastrz�bia, jak teraz.
- Bo on wyci�gn�� z kieszeni rewolwer i...
- Rewolwer?!
- Tak. Wymachiwa� nim i m�wi�, �e mam siedzie� cicho i zachowa� ca�kowity spok�j. Sventon sta� czochraj�c w�osy.
- Niech pani opisze jego wygl�d - rzek�.
- By� ma�y i chudy i wygl�da� na bardzo chytrego, tak mi si� przynajmniej wydawa�o - odpar�a panna Jansson, dalej szyde�kuj�c.
- �asica! Zawsze �asica! Nie mog�a go pani zatrzyma�?
- Jak tylko wyszed�, zaraz otworzy�am okno i zawo�a�am do jakiego� tragarza, kt�ry akurat przechodzi�, �eby �ledzi� cz�owieka z deszczowcem. Pan �asica poszed� ulic� Kr�lowej i widzia�am, �e tragarz idzie dziesi�� krok�w za nim. Obaj znikn�li za rogiem ulicy Pokoju.
Dla prywatnego detektywa jest rzecz� pierwszorz�dnej wagi mie� spokojn�, pomys�ow� sekretark�.
W tym momencie kto� zadzwoni� do drzwi. To by� tragarz. Zdj�� czapk� i wytar� nos w czerwon� chustk�.
- No i co? - spyta� Sventon. - Pr�dzej!
- Facet wskoczy� do taks�wki, a ja te�, do drugiej. Pojecha� na lotnisko Arianda.
- Na Arianda! - wykrzykn�� Sventon i zblad�.
- Tak, na Arianda, do portu lotniczego - powt�rzy� tragarz. - Wskoczy� do samolotu, kt�ry w�a�nie mia� odlecie�. By�o bardzo du�o pasa�er�w. Samolot zaraz wystartowa�, ale on na szcz�cie zd��y� jeszcze wsi���.
- Na szcz�cie! Ha! - Sventon b�bni� palcami po stole.
- Nie mia�em czasu, aby za nim jecha� dalej jak do Arianda, bo musz� za dziesi�� minut odebra� walizk� z Dworca G��wnego - wyja�ni� tragarz nakr�caj�c zegarek. - To b�dzie r�wno osiemdziesi�t koron, razem z taks�wk�.
- Dok�d polecia�?
- Do Djof. Ale ja musz� odebra� walizk� za dziesi�� minut, wi�c...
- Do Djof?!!!
- Do Djof. To b�dzie r�wno osiemdziesi�t koron.
ROZDZIA� DZIESI�TY
Sventon przyje�d�a do Flen
Lars i Liza Hjortron czekali niecierpliwie, a� wujaszek Sventon wr�ci po dywan. Bardzo si� rozczarowali poprzedniego dnia, gdy Sventon pojecha� do miasta tramwajem.
Siedzieli teraz i rozmawiali. Postanowili polecie� z nim na dywanie. Ale nie mieli odwagi zapyta� mam�, czy mog�. Bali si�, �e si� nie zgodzi, bo jest za zimno i wieje silny wiatr.
Zimowy dzie� trwa kr�tko i zmierzch ju� zapad� nad Appelviken, kiedy Sventon zjawi� si� ze swoim baga�em. Sk�ada�y si� na�: lornetka w futerale, pistolet kawaleryjski, blaszane pude�ko, torba z ubraniem, prymus i maszynka do kawy. (W pude�ku by�y kanapki i dziesi�� ptysi�w). Do tego dochodzi� gramofon i troch� p�yt.
Pani Hjortron nie pozna�a Sventona w pierwszej chwili. Na g�owie mia� kask tropikalny, a g�sta broda zakrywa�a mu p� twarzy. Gdyby chodzi�o tylko o zwyk�� podr� na urlop, takie przebieranie si� nie by�oby potrzebne, lecz kiedy si� �ciga Spi�arnickiego-�asic� - nigdy dosy� ostro�no�ci.
Gdy pani Hjortron uspokoi�a si� nieco, pokaza�a Sventonowi, gdzie jest dywan. Le�a� na pod�odze na werandzie.
- Po�o�y�am go tu, bo my�la�am, �e tak b�dzie panu wygodniej - wyt�umaczy�a pani Hjortron. Nie chcia�a przecie� powiedzie�, �e wynios�a go z pokoju, bo pachn