3265
Szczegóły |
Tytuł |
3265 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3265 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3265 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3265 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
James Redfield
Dziesi�te wtajemniczenie
zatrzymuj�c wizj�
Od autora
Tak jak Niebia�skie Proroctwo jest to pe�na przyg�d przypo-
wie��, pr�ba zilustrowania nieustaj�cej duchowej przemiany, kt�-
ra wydarza si� w naszych czasach. Pisz�c obie ksi��ki, mia�em
nadziej�, �e uda mi sie, przekaza� co�, co sam nazywam �wsp�l-
nym obrazem", �ywym portretem nowych dozna�, uczu�, per-
cepcji i zjawisk, kt�re zaczynaj� definiowa� nasze �ycie u progu
trzeciego tysi�clecia.
W moim przekonaniu naszym najwi�kszym b��dem jest my-
�lenie, i� ludzka duchowo�� jest czym� ju� zrozumianym i ufor-
mowanym. Je�eli historia uczy nas czegokolwiek, to w�a�nie tego,
�e ludzka kultura i wiedza wci�� si� rozwijaj�. Jedynie indywidual-
ne opinie s� ustalone i dogmatyczne. Prawda jest o wiele bardziej
dynamiczna, a wielka rado�� �ycia polega na byciu otwartym, na
znajdowaniu swojej w�asnej prawdy, kt�r� mo�emy wyrazi�, a po-
tem obserwowa�, jak w synchroniczny spos�b ta prawda si�
rozwija i przybiera wyra�niejsz� posta�, w�a�nie wtedy, gdy za-
chodzi potrzeba, by wp�yn�a na czyje� �ycie.
Wszyscy gdzie� razem pod��amy, ka�da generacja buduje na
zdobyczach poprzedniej, wszyscy zmierzamy ku ko�cowi, kt�ry
zaledwie bardzo mgli�cie pami�tamy. Wszyscy si� znajdujemy
w procesie budzenia si� i otwierania na to, kim naprawd� jeste�my
i co przybyli�my dokona�, a cz�sto jest to bardzo trudne. Ja jednak
mocno wierz� w to, �e je�li b�dziemy korzysta� z najlepszych
tradycji, kt�re zastali�my, i pami�ta� o ci�g�ym procesie przemia-
ny, to ka�d� przeszkod�, ka�d� osobist� pora�k� uda nam si�
pokona� wiar� w przeznaczenie i cud.
Nie mam zamiaru umniejsza� ogromu problem�w, kt�re wci��
stoj� przed ludzko�ci�, chc� tylko zasugerowa�, �e ka�dy z nas
jest zaanga�owany w znalezienie ich rozwi�zania. Je�li b�dziemy
�wiadomi wielkiej tajemnicy, jak� jest �ycie, zrozumiemy, �e
zostali�my umieszczeni w idealnej sytuacji... by dokona� wszel-
kich zmian na �wiecie.
wiosna, 1996 JR
Potem ujrza�em:
Oto drzwi otwarte w niebie,
a g�os, �w pierwszy, jaki us�ysza�em,
jak gdyby tr�by m�wi�cej ze mn�, powiedzia�:
�Wst�p tutaj, a to ci uka��, co potem musi si� sta�".
Dozna�em natychmiast zachwycenia:
a oto w niebie sta� tron [... ]
~ t�cza doko�a tronu - podobna z wygl�du do szmaragdu.
Doko�a tronu - dwadzie�cia cztery trony;
a na tronach dwudziestu czterech siedz�cych Starc�w,
odzianych w bia�e szaty
[...]
I ujrza�em niebo nowe i ziemi� now�,
bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przemin�y..
Apokalipsa �w. Jana 4, 1-4; 21, 1
My�l�c o drodze
Podszed�em do samej kraw�dzi skalnego wyst�pu i spojrza�em
na p�noc, na le��cy w dole krajobraz Appalach�w. Przed mymi
oczyma rozci�ga�a si� wielka dolina uderzaj�cej pi�kno�ci, d�uga
mo�e na dziesi�� czy jedena�cie kilometr�w, szeroka na ponad
siedem. Wzd�u� niej bieg� kr�ty strumie�, kt�ry kluczy� mi�dzy
otwartymi polanami i g�stym, wielobarwnym lasem - starym
lasem, o wysokich, majestatycznych drzewach.
Zerkn��em na swoj� odr�czn� mapk�. Wszystkie szczeg�y
tego krajobrazu idealnie zgadza�y si� z rysunkiem: strome zbocze,
na kt�rym sta�em, droga wiod�ca w d�, opis okolicy i strumienia,
oraz �agodnych wzg�rz poni�ej. Tak, to z pewno�ci� by�o miejsce
naszkicowane przez Charlene na kartce znalezionej w jej biurze.
Tylko dlaczego to zrobi�a? I dlaczego znikn�a?
Ju� od miesi�ca Charlene nie skontaktowa�a si� z �adnym ze
swych wsp�pracownik�w z instytutu naukowego, w kt�rym pra-
cowa�a. Kiedy Frank Sims, jeden z jej biurowych koleg�w, zde-
cydowa� si� w ko�cu, by zadzwoni� do mnie, by� ju� wyra�nie
zaniepokojony.
- Ona cz�sto wyje�d�a zbiera� materia�y - powiedzia�. -
Nigdy jednak nie znika�a na tak d�ugo, a ju� z pewno�ci� nigdy
tego nie robi�a, je�li mia�a wcze�niej um�wione spotkania z klien-
tami. Co� tu nie gra.
- Jak pan wpad� na to, �eby do mnie zadzwoni�? - spyta-
�em.
W odpowiedzi przytoczy� cz�� mojego listu znalezionego
w biurze Charlene, listu wys�anego wiele mi�si�cy temu, w kt�-
rym opisa�em swoje do�wiadczenia w Peru. Frank powiedzia�, �e
do tego listu do��czona by�a odr�cznie napisana kartka z moim
nazwiskiem i numerem telefonu.
- Obdzwaniam wszystkich jej znajomych, o kt�rych istnie-
niu wiem - doda�. - Jak dot�d, nikt nic nie s�ysza�. S�dz�c
z listu, jest pan przyjacielem Charlene. Mia�em nadziej�, �e mo�e
z panem si� skontaktowa�a.
- Przykro mi, nie rozmawia�em z ni� od miesi�cy.
Kiedy wymawia�em te s�owa, trudno mi by�o uwierzy�, �e to
by�o tak dawno. Zaraz po otrzymaniu mojego listu Charlene
zadzwoni�a do mnie i zostawi�a obszern� wiadomo�� na automa-
tycznej sekretarce. M�wi�a o swoim zafascynowaniu Wtajemni-
czeniami i o tym, jak szybko wiedza o nich zdaje si� rozprzest-
rzenia�. Pami�tam, �e s�ucha�em tego nagrania kilka razy, ale
od�o�y�em telefon do niej na p�niej -m�wi�em sobie, �e jeszcze
b�dzie na to czas, mo�e jutro albo pojutrze, kiedy poczuj� si�
gotowy. Wiedzia�em, �e do takiej rozmowy musz� si� przygoto-
wa�, �e b�dzie to wymaga�o przypomnienia i dok�adnego wy-
ja�nienia wszystkich szczeg��w zwi�zanych z Manuskryptem,
zdecydowa�em wi�c, �e potrzebuj� wi�cej czasu, by wszystko
lepiej przemy�le� i spokojnie zanalizowa� to, co si� wydarzy�o.
Prawda, oczywi�cie, by�a taka, �e cz�� przepowiedni wci��
zdawa�a mi si� niejasna, umyka�a mi, zwodzi�a. Z pewno�ci�
wci�� mia�em umiej�tno�� ��czenia si� ze swoj� wewn�trzn�
duchow� energi� i podnoszenia jej poziomu. By�o mi to zreszt�
ogromnie pomocne, zwa�ywszy na wszystko, co sta�o si� z Mar-
jorie. Sp�dza�em teraz wiele czasu samotnie i by�em bardziej ni�
kiedykolwiek dot�d �wiadomy swoich intuicji i sn�w, a tak�e
wyrazisto�ci wn�trz czy krajobraz�w. Problem tkwi� gdzie in-
dziej. Nie mog�em zrozumie�, dlaczego owe zbiegi okoliczno�ci
i specjalne przypadki, maj�ce wed�ug Manuskryptu nast�powa�
po pojawieniu si� intuicji, zdarza�y si� tak sporadycznie.
Powiedzmy na przyk�ad, �e skupia�em ca�� swoj� energi�
i rozwa�a�em jakie� niezwykle istotne dla mnie pytanie
zazwyczaj otrzymywa�em bardzo jasn� wskaz�wk�, co zrobi� albo
gdzie szuka� odpowiedzi. A jednak, mimo �e szed�em za t�
wskaz�wk�, nic wa�nego si� nie dzia�o. Nie znajdowa�em �adnego
przes�ania, �adnych zbieg�w okoliczno�ci ani dalszych drogowskaz�w.
Najcz�ciej bywa�o tak w�wczas, gdy intuicyjnie pragn��em
zbli�y� si� do jakiej� osoby, kt�r� ju� do pewnego stopnia zna�em,
na przyk�ad do dawnego kolegi czy kogo�, z kim na co dzie�
spotyka�em si� w pracy. Czasem zdarza�o si�, �e ta osoba i ja
odkrywali�my nowe wsp�lne zainteresowania, ale r�wnie cz�sto
moja inicjatywa spotyka�a si� z ca�kowit� oboj�tno�ci� lub wr�cz
odrzuceniem, mimo mych szczerych wysi�k�w, by przesy�a� tej
osobie energi�. Najgorzej za� bywa�o, kiedy wszystko zaczyna�o
si� bardzo dobrze i ekscytuj�co, a potem wymyka�o si� jako� spod
kontroli i w ko�cu wygasa�o i umiera�o, zostawiaj�c po sobie
jedynie nieoczekiwan� irytacj� i gorycz.
Takie pora�ki nie zrazi�y mnie do samej metody, zda�em sobie
jednak spraw�, �e czego� mi jeszcze brakuje, bym na d�u�sz� met�
m�g� �y�, praktykuj�c Wtajemniczenia. W Peru kierowa�em si�
duchem chwili, cz�sto dzia�a�em spontanicznie, z wiar�, kt�ra
rodzi si� z desperacji. Jednak�e po powrocie do domu, kiedy zn�w
znalaz�em si� w swoim normalnym �wiecie, cz�sto otoczony
przez zdecydowanych sceptyk�w, wyda�o mi si�, �e trac� pew-
no��, czy te� mocn� wiar� w to, �e moje intuicje i przeczucia
rzeczywi�cie mnie dok�d� zaprowadz�. Najwidoczniej istnia�a
jaka� istotna cz�� tamtej wiedzy, o kt�rej zapomnia�em... a mo�e
w og�le jej jeszcze nie odkry�em...?
- Nie jestem pewien, co mam teraz robi� - naciska� kolega
Charlene. - Zdaje si�, �e ona ma siostr�, gdzie� w Nowym Jorku.
Nie wie pan, jak si� z ni� skontaktowa�? Albo z kimkolwiek, kto
m�g�by wiedzie�, gdzie ona jest?
- Przykro mi, ale nie wiem. Charlene i ja dopiero co odno-
wili�my bardzo star� przyja��. Nie pami�tam ju� nikogo z jej
krewnych; nie znam te� jej obecnych znajomych.
- C�, w takim razie pewnie dam zna� na policj�, chyba �e
ma pan lepszy pomys�.
- Nie, my�l�, �e tak b�dzie rozs�dnie. Czy s� jeszcze jakie�
tropy?
- Tylko taki dziwny rysunek, to chyba mo�e by� opis miej-
sca. Trudno powiedzie�.
P�niej przefaksowa� mi ca�� kartk�, kt�r� znalaz� w pokoju
Charlene, w��cznie ze szkicem, na kt�rym by�a masa przecinaj�-
cych si� linii i liczb, z niejasnymi notatkami na marginesach.
Kiedy siedzia�em w swoim pokoju, por�wnuj�c rysunek do mapy
w Atlasie Potudnia, znalaz�em co�, co, jak podejrzewa�em, mog�o
by� w�a�nie tym miejscem. Potem zobaczy�em w wyobra�ni �ywy
obraz Charlene, ten sam, kt�rego do�wiadczy�em w Peru, kiedy
powiedziano mi o istnieniu Dziesi�tego Wtajemniczenia. Czy
zatem jej znikni�cie mia�o jaki� zwi�zek z Manuskryptem?
Powiew wiatru dmuchn�� mi w twarz i zn�w spojrza�em na
krajobraz w dole. Daleko po lewej stronie, na zachodnim brzegu
doliny mog�em dostrzec rz�d dach�w. To zapewne by�o miasteczko,
kt�re Charlene zaznaczy�a na mapie. Wsadzi�em kartk� do
kieszeni kurtki, wr�ci�em na drog� i wsiad�em do samochodu.
Miasteczko by�o niewielkie - dwa tysi�ce mieszka�c�w, jak
g�osi� znak przy pierwszych i jedynych �wiat�ach. Wi�kszo�� biur
i sklep�w znajdowa�a si� przy jedynej ulicy, biegn�cej wzd�u�
brzegu strumienia. Przejecha�em przez skrzy�owanie, zauwa�y-
�em motel w pobli�u wjazdu do Parku Narodowego i wjecha�em
na parking, kt�ry przylega� r�wnie� do restauracji i baru. W�r�d
os�b wchodz�cych do restauracji by� wysoki m�czyzna o �niadej
cerze i kruczoczarnych w�osach, kt�ry ni�s� du�y pakunek. Od-
wr�ci� g�ow� i na chwil� nasze spojrzenia si� spotka�y.
Wysiad�em, zamkn��em samoch�d i pod wp�ywem nag�ego
impulsu zdecydowa�em, �e zanim zamelduj� si� w motelu, zajrz�
do restauracji. W �rodku by�o prawie pusto - tylko kilku autosto-
powicz�w przy barze i osoby, kt�re wesz�y tu� przede mn�.
Wi�kszo�� nie zwr�ci�a na mnie najmniejszej uwagi, ale kiedy
rozejrza�em si� po wn�trzu, zn�w napotka�em wzrok tego wyso-
kiego m�czyzny, kieruj�cego si� teraz na ty�y restauracji. U�mie-
chn�� si� nieznacznie, jeszcze przez sekund� wytrzyma� moje spo-
jrzenie i znikn�� za tylnymi drzwiami.
Sam nie wiedz�c czemu, poszed�em za nim. Sta� teraz na
dworze, kilkana�cie krok�w od wyj�cia, pochylony nad swoim
pakunkiem. Mia� na sobie d�insy, bawe�nian� koszul� i wysokie
buty; wygl�da� na jakie� pi��dziesi�t lat. Chyl�ce si� ku zachodo-
wi s�o�ce rzuca�o d�ugie cienie mi�dzy wysokimi drzewami,
a kawa�ek dalej przep�ywa� �w strumie�, kt�ry przecina� ca��
dolin�.
M�czyzna podni�s� oczy i u�miechn�� si� do mnie niemal
serdecznie.
- Kolejny pielgrzym? - spyta�.
- Szukam swojej przyjaci�ki - powiedzia�em wprost. -
I mam przeczucie, �e pan mo�e mi pom�c.
Skin�� g�ow�, przygl�daj�c mi si� bardzo uwa�nie. Kiedy
podszed�em bli�ej, przedstawi� si� jako David Samotny Orze�
i wyt�umaczy�, jakby by�o to co�, o czym powinienem wiedzie�,
�e pochodzi w prostej linii od Indian, kt�rzy kiedy� zamieszki-
wali t� dolin�. Wtedy dopiero dostrzeg�em d�ug�, cienk� blizn�,
kt�ra bieg�a od skraju jego lewej brwi a� po brod�, o w�os omijaj�c
oko.
- Chcesz troch� kawy? - spyta�. - W tutejszym barze ma-
j� dobre piwo, ale parz� wstr�tn� lur�. - Wskaza� na miejsce,
gdzie mi�dzy trzema wysokimi topolami sta� ma�y namiot. Nie-
opodal kr�ci�o si� sporo ludzi, wiele os�b sz�o �cie�k�, kt�ra
prowadzi�a przez most i znika�a w parku. Wszystko wygl�da�o tu
bezpiecznie.
- Pewnie - odpar�em. - Dobry pomys�.
Przy namiocie rozpali� gazowy palnik, nape�ni� garnek wod�
i postawi� na ogniu.
- Jak si� nazywa twoja przyjaci�ka? - spyta� w ko�cu.
- Charlene Billings.
Zamilk� i spojrza� na mnie. Kiedy tak patrzyli�my na siebie,
zobaczy�em w my�lach wyra�ny obraz tego m�czyzny, ale w in-
nym czasie. By� m�odszy i ubrany w sk�ry; siedzia� przy wielkim
ognisku, a jego twarz zdobi�y barwy wojenne. Wok� niego p�-
kolem siedzia�a grupa ludzi, w wi�kszo�ci Indian, ale by�o te�
w�r�d nich dwoje bia�ych - kobieta i pot�nej budowy m�czy-
zna. Wszyscy dyskutowali za�arcie. Jedni chcieli wojny, inni
pragn�li pojednania. David przerwa� ich dyskusj�, wy�miewaj�c
tych, kt�rzy rozwa�ali mo�liwo�� zawarcia pokoju. Jak mog� by�
tak naiwni, m�wi�, po tylu zdradach?
Bia�a kobieta wydawa�a si� go rozumie�, ale prosi�a, by jej
wys�ucha�. Przekonywa�a, �e wojny mo�na unikn��, a dolin�
ocali�, je�li duchowe lekarstwo b�dzie dostatecznie silne. Ca�ko-
wicie odrzuci� jej argumenty, a potem, wykrzykuj�c na zebranych,
dosiad� konia i odjecha�. Wi�kszo�� ruszy�a za nim.
- Mia�e� dobre przeczucie -powiedzia� David, wyrywaj�c
mnie z zamy�lenia. Roz�o�y� mi�dzy nami r�cznie tkany pled
i zaprosi�, �ebym usiad�. - S�ysza�em o niej - doda�, spogl�daj�c
na mnie pytaj�co.
- Martwi� si� - powiedzia�em. - Od d�u�szego czasu nikt
nie mia� od niej �adnej wiadomo�ci, wi�c chc� si� tylko upewni�,
ie nic jej si� nie sta�o. No i musz� z ni� porozmawia�.
- O Dziesi�tym Wtajemniczeniu? - spyta� z u�miechem.
- Sk�d wiesz?
- Domy�li�em si�. Przecie� wi�kszo�� ludzi nie przyjecha�a
tu dla pi�kna Parku Narodowego, tylko �eby rozmawia� o Wtajem-
niczeniach! Uwa�aj�, �e tajemnica Dziesi�tego jest ukryta w�a�nie
gdzie� w tej dolinie. Niekt�rzy twierdz� nawet, �e wiedz� ju�,
o czym ono m�wi.
Odwr�ci� si� i w�o�y� do gotuj�cej wody blaszane jajko na
herbat� nape�nione kaw�. W tonie jego g�osu by�o co� takiego, �e
pomy�la�em, i� mnie sprawdza, pr�buje si� dowiedzie�, czy je-
stem rzeczywi�cie tym, za kogo si� podaj�.
- Gdzie jest Charlene?- spyta�em wprost.
Wskaza� palcem na wsch�d. - W lesie. Nigdy nie pozna�em
twojej przyjaci�ki, ale s�ysza�em, jak kt�rego� wieczoru kto� j�
przedstawia� w restauracji, i od tamtej pory widywa�em j� kilka
razy. Wiele dni temu zn�w j� zobaczy�em; sz�a sarna w dolin�.
S�dz�c po baga�u, jaki ze sob� wtedy mia�a, mo�na przypuszcza�,
�e wci�� tam jest.
Spojrza�em w tamt� stron�. Z miejsca, gdzie siedzieli�my,
dolina wydawa�a si� olbrzymia, ci�gn�a si� w niesko�czono��.
- Jak my�lisz, dok�d ona sz�a? - spyta�em.
Przygl�da� mi si� przez chwil�.
- Pewnie do Kanionu Sipseya. To tam odkryto jedno
z przej��-powiedzia�, uwa�nie obserwuj�c moj� reakcj�.
- Przej��?
- U�miechn�� si� tajemniczo. - Tak, przej�� do innego wymiaru.
Pochyli�em si� ku niemu, wspominaj�c swoje do�wiadczenie
z riun �wi�tyni Nieba. - Kto jeszcze o tym wie?
- Bardzo niewiele os�b. Jak dot�d, to tylko plotki, strz�py
informacji, intuicje. Nikt nie widzia� Manuskryptu. Wi�kszo��
ludzi, kt�rzy przyszli tu szuka� Dziesi�tego Wtajemniczenia, czu-
je, �e s� jako� synchronicznie prowadzeni. Naprawd� si� staraj�
�y� wedle Dziewi�ciu Wtajemnicze�, cho� narzekaj�, �e zbiegi
okoliczno�ci prowadz� ich przez chwil�, a potem nagle przestaj�
- cicho zachichota�. - Ale to si� przytrafia nam wszystkim, nie?
Dopiero Dziesi�te Wtajemniczenie pozwoli zrozumie� ca�� t�
wiedz�: to, �e zauwa�amy tajemnicze zbiegi okoliczno�ci, to, �e
wzrasta duchowa �wiadomo�� na Ziemi, i to, �e Dziewi�� Wtaje-
mnicze� pojawia si� i znika..: Dzi�ki Dziesi�temu zobaczymy
wszystko z perspektywy innego wymiaru, b�dziemy mogli poj��,
dlaczego ca�a ta przemiana w og�le si� wydarza i dowiemy si�,
jak pe�niej bra� w niej udzia�.
- Sk�d ty to wszystko wiesz? - spyta�em zdziwiony.
Spojrza� na mnie przenikliwie i nagle si� rozz�o�ci�.
- Po prostu wiem!
Przez chwil� mia� surowy wyraz twarzy, ale zaraz zn�w si�
rozpogodzi�. Rozla� kaw� do dw�ch kubk�w i poda� mi jeden.
- Moi przodkowie mieszkali w pobli�u tej doliny przez
tysi�ce lat. Wierzyli, �e ten las to �wi�te miejsce pomi�dzy wy�-
' Bzym �wiatem a �wiatem po�rednim, tu, na ziemi. Tak wi�c ludzie
z mego plemienia po�cili i szli do doliny, by do�wiadcza� wizji
x odkrywa� swoje wrodzone talenty, swoje specjalne leki, drog�,
kt�r� maj� w �yciu pod��a�. M�j dziadek opowiada� mi o pew-
nym szamanie pochodz�cym z dalekiego plemienia, kt�ry nauczy�
naszych ludzi osi�ga� co�, co on nazywa� stanem oczyszczenia.
Ten szaman nauczy� ich te�, by wyruszali z tego w�a�nie miejsca,
samotnie, uzbrojeni tylko w n�, i szli tak d�ugo, a� zwierz�ta po-
ka�� im drog�, a potem pod��ali ni� a� do miejsca, kt�re on
nazywa� przej�ciem do wy�szego �wiata. M�wi� im, �e je�li b�d�
tego godni, je�li uwolni� si� od niskich instynkt�w, mo�e nawet
b�dzie im dane przekroczy� to przej�cie i spotka� si� ze swymi
przodkami, i �e tam b�d� pami�ta� nie tylko sw� w�asn� wizj�, ale
tak�e wizj� ca�ego �wiata... Oczywi�cie, wszystko si� sko�czy�o,
kiedy przyby� bia�y cz�owiek. M�j dziadek ju� nie pami�ta�, jak
to robi�, jak przechodzi� do innego wymiaru. Ja oczywi�cie te�
tego nie potrafi�. Musimy to zn�w odkry�, jak wszyscy inni.
- Ty te� tu szukasz Dziesi�tego, prawda? - spyta�em.
- Oczywi�cie... oczywi�cie! Jednak zdaje si�, �e wszystko,
co dot�d robi�, to tylko pokuta przebaczenia... - Jego g�os sta�
si� zn�w ostry, wydawa�o si�, �e m�wi teraz bardziej do siebie
samego ni� do mnie. - Za ka�dym razem, kiedy pr�buj� ruszy�
do przodu, jaka� cz�� mnie nie mo�e pokona� tej z�o�ci, niena-
wi�ci za wszystko, co spotka�o m�j lud. I nie umiem sobie z tym
poradzi�. Wci�� rozpami�tuj�, jak to si� mog�o sta�, �e skradziono
nasze ziemie, zniszczono nasz spos�b �ycia, �e nas zrujnowano.
Dlaczego?
- �a�uj�, �e tak si� sta�o - powiedzia�em.
Wbi� wzrok w ziemi� i jakby cichutko zachichota�.
- Tobie wierz�. Ale kiedy my�l� o tym, jak niszczy si� t�
dolin�, zn�w ogarnia mnie w�ciek�o��. Widzisz t� blizn�? -
spyta� po chwili, pokazuj�c na twarz. - Mog�em wtedy unikn��
walki. To by�o kilku kowboj�w z Teksasu, kt�rzy za du�o sobie
wypili. Mog�em spokojnie odej��, gdyby nie ta z�o��, pal�ca mnie
w �rodku.
- Czy w tej chwili wi�kszo�� doliny nie znajduje si� pod
ochron� jako Park Narodowy? - spyta�em.
- Tylko oko�o po�owy, na p�noc od strumienia, ale politycy
i tak ci�gle strasz�, �e j� sprzedadz� albo zezwol� na zabudow�.
- A co z t� drug� po�ow�? Do kogo nale�y?
- Przez d�ugi czas ten teren by� w wi�kszo�ci w�asno�ci�
prywatnych os�b, ale teraz jest jaka� zagraniczna korporacja,
kt�ra stara si� go wykupi�. Nie wiemy, kto za tym stoi, ale
niekt�rym w�a�cicielom ziemi zaproponowano wielkie sumy za
jej sprzeda�.
Przez chwil� patrzy� gdzie� w dal, po czym ci�gn�� dalej.
- M�j problem polega na tym, �e chcia�bym, by ostatnie
trzysta lat historii mia�o zupe�nie inny przebieg... Tak, mam za
z�e Europejczykom, �e zacz�li si� osiedla� na tym kontynencie,
nie bior�c w og�le pod uwag� ludzi, kt�rzy ju� tu mieszkali. To
by�o przest�pstwo. Chcia�bym, �eby wszystko potoczy�o si� wte-
dy inaczej... co najmniej, jakbym teraz m�g� zmieni� przesz�o��!
Ale zrozum, �e to, w jaki spos�b �yli�my, by�o bardzo istotne.
Uczyli�my si� warto�ci pami�tania. I w�a�nie ta wiedza by�a
wielkim przes�aniem, kt�re Europejczycy mogli otrzyma� od
mojego ludu, gdyby tylko zatrzymali si� na chwil�, by pos�ucha�.
Kiedy m�wi�, m�j umys� pogr��y� si� w kolejnym �nie na
jawie. Dwoje ludzi - inny Indianin i ta sama bia�a kobieta -
rozmawiali nad brzegiem niewielkiego strumienia. Za nimi by�
g�sty las. Po chwili do��czy�o do nich wi�cej Indian, kt�rzy
przys�uchiwali si� rozmowie.
- Mo�emy to naprawi�! - nalega�a kobieta.
- Obawiam si�, �e jeszcze zbyt ma�o wiemy - odpar� Indianin,
a jego twarz wyra�a�a wielki szacunek dla tej kobiety. -
Wi�kszo�� wodz�w ju� odesz�a.
- Ale dlaczego nie? Przypomnij sobie, o czym tyle razy
m�wili�my. Przecie� sam powiedzia�e�, �e je�li b�dziemy mie�
wystarczaj�co siln� wiar�, naprawimy to.
- Tak - powiedzia�. - Lecz wiara to pewno��, kt�ra po-
chodzi z wizji, z wiedzy o tym, jak sprawy powinny wygl�da�.
Przodkowie t� wiedz� posiadali, ale niestety niewielu z nas jeszcze
J� paml�ta.
- Mo�e jednak uda nam si� teraz po ni� si�gn�� - nalega�a
kobieta. - Musimy spr�bowa�!
Moje my�li zak��ci� widok kilku m�odych stra�nik�w le�nych,
kt�rzy zbli�ali si� do starszego cz�owieka id�cego przez most.
Mia� starannie przystrzy�one siwe w�osy, ubrany by� w eleganckie
spodnie i wykrochmalon� koszul�. Wyda�o mi si�, �e lekko utyka.
- Widzisz tego faceta, kt�ry rozmawia ze stra�nikami? -
spyta� David.
- Aha. Co to za jeden?
- Kr�ci si� tutaj od dw�ch tygodni. Na imi� ma Feyman, tak
s�ysza�em. Nie znam jego nazwiska. -David nachyli� si� ku mnie
i jego g�os po raz pierwszy zabrzmia� tak, jakby mi ca�kowicie
ufa�. - S�uchaj, tu si� dzieje co� bardzo dziwnego. Od kilku
tygodni s�u�ba le�na chyba liczy turyst�w, kt�rzy wchodz� do
parku. Nigdy wcze�niej tego nie robili, a wczoraj kto� mi powie-
dzia�, �e podobno zupe�nie zamkni�to wschodni kraniec doliny.
S� tam miejsca odleg�e o dziesi�� mil od najbli�szej drogi. Zdajesz
sobie spraw�, jak niewiele os�b potrafi si� zapu�ci� tak daleko?
Niekt�rzy z nas s�ysz� te� dziwne d�wi�ki dochodz�ce z tamtej
strony.
- Jakie d�wi�ki?
- Taki dziwny dysonans. Ale wi�kszo�� ludzi tego nie s�y-
szy.
Nagle zerwa� si� na r�wne nogi i zacz�� pospiesznie sk�ada�
sw�j namiot.
- Co ty wyprawiasz? - spyta�em.
- Nie mog� tu zosta�. Musz� wej�� w dolin�. - Przerwa� na
chwil� prac� i zn�w uwa�nie na mnie spojrza�. - Pos�uchaj -
powiedzia� powoli. - Jest co�, o czym powiniene� wiedzie�. Ten
facet, Feyman. Wiele razy widzia�em go z twoj� przyjaci�k�.
- Co robili?
- Tylko rozmawiali, ale jestem pewien, �e co� tu nie gra.
Zn�w wr�ci� do pakowania. Przygl�da�em mu si� przez chwil�
w milczeniu. Nie mia�em poj�cia, co o tym wszystkim my�le�,
czu�em jednak, �e ma racj� i Charlene rzeczywi�cie jest gdzie�
w tych lasach. - Skocz� tylko po sw�j sprz�t - powiedzia�em.
- P�jd� z tob�.
- Nie - zaprotestowa� szybko. - Ka�dy cz�owiek musi
do�wiadczy� doliny w samotno�ci. Nie mog� ci teraz pom�c.
Musz� odnale�� moj� w�asn� wizj�.
Na jego twarzy malowa� si� b�l.
- Czy mo�esz mi w takim razie powiedzie�, gdzie dok�adnie
jest ten kanion? - poprosi�em.
- Id� jakie� dwie mile wzd�u� strumienia. Dojdziesz do
innego ma�ego strumyczka, kt�ry wpada do tego wi�kszego od
p�nocy. Id� oko�o mili wzd�u� tego nowego strumienia. Dopro-
wadzi ci� prosto do wr�t Kanionu Sipseya.
Podzi�kowa�em skinieniem g�owy i chcia�em odej��, ale
chwyci� mnie za rami�.
- Pos�uchaj - powiedzia�. - Odnajdziesz swoj� przyja-
ci�k�, je�li podniesiesz swoj� energi� na wy�szy poziom. S�
w dolinie pewne specjalne miejsca, kt�re ci w tym pomog�.
- Przej�cia do innego wymiaru? - spyta�em.
- Tak. Tam mo�esz odkry� przes�anie Dziesi�tego Wtaje-
mniczenia, ale �eby te miejsca odnale��, musisz najpierw zrozu-
mie� prawdziwe znaczenie swoich intuicji i musisz si� nauczy�,
jak zatrzymywa� obrazy, kt�re pojawiaj� si� w twoim umy�le.
Obserwuj te� zwierz�ta, bo wtedy u�wiadomisz sobie, po co
naprawd� przyby�e� do tej doliny... zrozumiesz, dlaczego my
wszyscy tu jeste�my. Ale b�d� bardzo ostro�ny. Postaraj si�, �eby
oni nie widzieli, j ak wchodzisz do lasu. - Zamy�li� si� na chwil�.
- Jest tam jeszcze kto�, m�j przyjaciel, Curtis Webber. Je�li
spotkasz Curtisa, powiedz mu, �e ze mn� rozmawia�e� i �e ja go
odnajd�.
U�miechn�� si� nieznacznie i wr�ci� do sk�adania namiotu.
- Dzi�ki - powiedzia�em.
Pomacha� mi r�k� na po�egnanie.
Cicho zatrzasn��em za sob� drzwi pokoju motelowego i wy-
�lizgn��em si� w ksi�ycow� noc. Ch�odne powietrze i nerwowe
napi�cie przeszy�o dreszczem moje cia�o. Dlaczego, my�la�em,
dlaczego to robi�? Nie ma przecie� �adnego dowodu na to, �e
Charlene wci�� jest w.dolinie, albo �e podejrzenia Davida s�
s�uszne. Jednak instynkt podpowiada� mi, �e rzeczywi�cie dzieje
si� co� z�ego. Przez kilka godzin zastanawia�em si� nawet nad tym,
czy nie zadzwoni� do miejscowego szeryfa. Ale co mia�bym mu
powiedzie�? �e zagin�a moja przyjaci�ka i �e widziano j�, jak
wchodzi do lasu ze swej w�asnej, nieprzymuszonej woli, ale by�
mo�e teraz znajduje si� w niebezpiecze�stwie, a wszystko to wiem
na podstawie niejasnej notatki znalezionej setki kilometr�w st�d?
Do przeszukania las�w potrzebne by�yby setki ludzi; wiedzia�em
doskonale, �e nikt nie podejmie takiej decyzji bez jakich� konkret-
nych powod�w.
Zatrzyma�em si� i spojrza�em na ksi�yc w trzeciej kwadrze
wschodz�cy ponad drzewami. Zaplanowa�em sobie, �e przekro-
cz� strumie� do�� daleko na wsch�d od stacji stra�nik�w, a potem
wr�c� na g��wn� �cie�k� prowadz�c� do doliny. Liczy�em na to,
�e ksi�yc o�wieci mi drog�, nie my�la�em jednak, �e b�dzie a�
tak jasno. Widzia�em doskonale na co najmniej sto metr�w.
Przeszed�em obok baru i restauracji i zatrzyma�em si� w miej-
scu, gdzie obozowa� David. By�o tam teraz zupe�nie pusto, a roz-
rzucone suche li�cie i igliwie zatar�y wszelkie �lady jego obec-
no�ci. �eby przekroczy� strumie� tam, gdzie zaplanowa�em, mu-
sia�em przej�� oko�o czterdziestu metr�w, b�d�c ca�kowicie wi-
docznym ze stra�nicy, kt�r� teraz sam mia�em jak na d�oni. Przez
okno mog�em rozr�ni� postaci dw�ch stra�nik�w, kt�rzy rozma-
wiali z o�ywieniem. Jeden wsta� z miejsca i podni�s� s�uchawk�
telefonu.
Pochyli�em si� nisko, zarzuci�em plecak na ramiona i skulony
dotar�em na piaszczysty brzeg strumienia, a potem wszed�em do
wody. �lizga�em si� troch� na wyg�adzonych przez nurt kamie-
niach, musia�em przekroczy� kilka przegni�ych pali le��cych na
dnie. Wok� mnie wybuch�a symfonia drzewnych �abek i �wiersz-
czy. Zerkn��em w kierunku stacji: obaj stra�nicy wci�� rozmawia-
li i w og�le nie spogl�dali w moim kierunku. W najg��bszym
miejscu w miar� spokojne wody strumienia si�gn�y mi a� do
po�owy uda, ale w kilka sekund by�em ju� na drugiej stronie.
Wyszed�em na piaszczysty brzeg, gdzie ros�y niewielkie sosny.
Ostro�nie posuwa�em si� do przodu, a� znalaz�em �cie�k�
wiod�c� do doliny. Szlak wi�d� na wsch�d i nikn�� w ciemno�ci.
Posuwaj�c si� naprz�d, czu�em coraz wi�cej w�tpliwo�ci. Co to
za tajemniczy d�wi�k, kt�ry tak niepokoi� Davida? Na co mog�
si� natkn�� w tym g�szczu?
Pr�bowa�em nie my�le� o l�ku. Wiedzia�em, �e powinienem
i�� dalej, ale wybra�em kompromis i przebywszy kolejn� mil�
w g��b lasu, zboczy�em ze �cie�ki i znalaz�em miejsce, by rozbi�
namiot i sp�dzi� w nim reszt� nocy. By�em szcz�liwy, mog�c
w ko�cu zdj�� mokre buty i odstawi� je, �eby wysch�y. M�drzej
b�dzie wyruszy� dalej za dnia.
Nast�pnego ranka obudzi�em si� o �wicie i pomy�la�em o ta-
jemniczej uwadze Davida, bym nauczy� si� zatrzymywa� w umy-
�le intuicje i obrazy. Le��c wci�� w �piworze, przeanalizowa�em
moje w�asne rozumienie Si�dmego Wtajemniczenia, zw�aszcza
fragmentu m�wi�cego o tym, �e do�wiadczenie synchroniczno�ci
odbywa si� wedle pewnego schematu. Ot� zgodnie z nim, ka�dy
z nas, po oczyszczeniu si� ze wszelkich starych ogranicze�, potrafi
postawi� w�a�ciwe pytania, kt�re dotycz� r�nych �yciowych
sytuacji - pytania zwi�zane z prac�, uczuciami, z tym, gdzie
mieszka�, jak� w �yciu obra� drog�. I wtedy, je�li b�dzie si�
otwartym i czujnym, to intuicje i przeczucia podpowiedz�, co
nale�y dalej robi�, z kim rozmawia�, by otrzyma� na te pytania
odpowiedzi.
Wtedy w�a�nie powinny si� pojawi� przypadki i zbiegi okolicz-
no�ci, i odkry�, z jakiej przyczyny pod�wiadomo�� pcha�a nas
akurat w tym, a nie innym kierunku; powinny te� one dostarczy�
nowych informacji, kt�re w jaki� spos�b pomog� nam otrzyma�
odpowied�, poprowadz� nas dalej. Jak mog�o w tym procesie
pom�c zachowywanie wizji i intuicji?
Wygrzeba�em si� ze �piwora, otworzy�em namiot i wyjrza�em
na zewn�trz. Nie zauwa�y�em niczego niezwyk�ego, wi�c ch�on�c
rze�kie, ch�odne powietrze, poszed�em umy� twarz do strumienia.
Potem si� spakowa�em i ruszy�em na wsch�d. Po drodze pogry-
za�em chrupki z pe�nego ziarna i stara�em si� w miar� mo�liwo�ci
pozostawa� w ukryciu wysokich drzew, kt�re ros�y wzd�u� brze-
gu strumienia. Po jakim� czasie odczu�em nagle fal� niepokoju
i wielkie zm�czenie. Usiad�em wi�c oparty plecami o pie� drzewa
i stara�em si� skupi� na otoczeniu, by odzyska� wewn�trzn�
energi�. Niebo by�o bezchmurne, a promienie porannego s�o�ca
ta�czy�y weso�o mi�dzy drzewami i po trawie wok� mnie. Kilka
krok�w dalej zauwa�y�em niewielk�, zielon� ro�link� z ��tymi
kwiatami. Skupi�em si� na jej pi�knie. Ju� sk�pana w s�o�cu,
ro�lina wyda�a mi si� nagle jeszcze ja�niejsza, ziele� jej li�ci sta�a
si� g��bsza, �ywsza. Do mojej �wiadomo�ci dotar� jej pi�kny
zapach, zmieszany z duszn� woni� suchych li�ci i czarnej ziemi.
R�wnocze�nie us�ysza�em g�o�ne krakanie wron. Bogactwo tego
d�wi�ku by�o zadziwiaj�ce, ale ku w�asnemu zaskoczeniu,
wcale nie mog�em dok�adnie okre�li�, sk�d dobiega. Kiedy si�
skupi�em, by to ustali�, do mojej �wiadomo�ci dotar�y tuziny
innych, odr�bnych odg�os�w, kt�re sk�ada�y si� na ten poranny
ch�r: s�ysza�em ptaki �piewaj�ce w koronach drzew nad moj�
g�ow�, trzmiela kr���cego w�r�d polnych stokrotek nad brzegiem
strumienia, wod� op�ukuj�c� g�azy i po�amane ga��zie:.. a potem
us�ysza�em co� innego, ledwie rozr�nialnego, taki niski, upor-
czywy pomruk. Wsta�em i rozejrza�em si� doko�a. Co to by�o?
Podnios�em plecak i ruszy�em na wsch�d. Suche li�cie tak
g�o�no szele�ci�y pod moimi stopami, �e musia�em co jaki� czas
przystawa� i nas�uchiwa� bardzo uwa�nie, by s�ysze� ten dziwny
d�wi�k. Wci�� tam by�. Po jakim� czasie las si� sko�czy� i ujrza-
�em wielk� polan� mieni�c� si� r�nymi kolorami kwiat�w, ros-
n�cych po�r�d g�stej, wysokiej trawy. Polana ci�gn�a si� chyba
przez jaki� kilometr. Powiewy wiatru czesa�y wierzcho�ki traw
w r�nych kierunkach. Na skraju polany doshzeg�em po�a� krzacz-
k�w czarnych jag�d, kt�re ros�y obok zwalonego pnia. Uderzy�o
mnie ich niesamowite pi�kno, wyobra�a�em ju� sobie soczyste
owoce. ,
Kiedy si� do nich zbli�y�em, do�wiadczy�em bardzo mocno
wra�enia deja vu. Otoczenie wyda�o mi si� nagle znajome, tak
jakbym kiedy� ju� by� w tej dolinie, jad� te jagody. Jak to mo�liwe?
Usiad�em na pniu zwalonego drzewa. I wtedy w moim umy�le
powsta� obraz kryszta�owo czystego jeziora i kilku wpadaj�cych
do niego wodospad�w, i to miejsce, kiedy mu si� w wyobra�ni
przygl�da�em, r�wnie� wyda�o mi si� znajome. Zn�w poczu�em
niepok�j.
Niespodziewanie z krzew�w jag�d wyskoczy�o z ha�asem
jakie� zwierz�tko i pomkn�o ze dwadzie�cia st�p na p�noc, po
czym nagle si� zatrzyma�o. Zwierz� by�o ukryte w wysokiej trawie
i nie mia�em poj�cia, co to mog�o by�, ale wyra�nie widzia�em
jego �lad. Po kilku minutach cofn�o si� o kilka st�p na po�udnie,
zn�w zamar�o na kilkana�cie sekund i ruszy�o z powrotem na
p�noc, by zn�w si� zatrzyma�. Pomy�la�em, �e to pewnie dziki
kr�lik, cho� jego ruchy wyda�y mi si� niezwykle dziwaczne.
Przez pi�� czy siedem minut uwa�nie przygl�da�em si� miej-
scu, gdzie zwierzak po raz ostatni si� poruszy�, a potem powoli
poszed�em w tym kierunku. Kiedy si� zbli�y�em, wyskoczy� pra-
wie spod mych n�g i b�yskawicznie pomkn�� na p�noc. W pew-
nym momencie, zanim zwierz� znikn�o mi z oczu, dostrzeg�em
bia�y ogonek i zadnie skoki wielkiego kr�lika.
U�miechn��em si� i ruszy�em na wsch�d obranym wcze�niej
szlakiem, a� w ko�cu dotar�em na drugi skraj polany i wszed�em
w kolejny g�sty las. Zauwa�y�em niewielki strumyczek, szeroki
mo�e na metr, kt�ry wpada� z lewej strony do tego g��wnego
strumienia. To musia�o by� miejsce, o kt�rym m�wi� David. St�d
powinie�em zacz�� marsz na p�noc. Niestety, w tym kierunku
nie prowadzi�a �adna �cie�ka, a co gorsza, las wzd�u� mniejszego
strumyka zmienia� si� w g�szcz powyginanych korzeni i kolczas-
tych krzew�w. Nie mog�em si� przez nie przedrze�. Postanowi�em
zawr�ci� na polan� i jako� je obej�� doko�a.
Trzyma�em si� wci�� skraju lasu, szukaj�c dogodniejszego
miejsca, gdzie m�g�bym si� przedosta� przez chaszcze. Ku memu
zaskoczeniu natkn��em si� na �lad, kt�ry kr�lik pozostawi� w tra-
wie. Poszed�em tym tropem i bardzo szybko zn�w znalaz�em
mniejszy strumyczek. Tutaj g�ste poszycie wyra�nie rzed�o, tak
�e mog�em bez trudu przedosta� si� a� tam, gdzie ros�y wielkie,
stare drzewa i ju� bez k�opotu i�� dalej na p�noc, wci�� wzd�u�
strumyka.
Po dwudziestu minutach marszu ujrza�em z daleka pasmo
wzg�rz wznosz�cych si� po obu stronach strumienia. Kiedy pod-
szed�em bli�ej, zda�em sobie spraw�, �e te wzg�rza tworz� strome
�ciany kanionu, a na wprost mnie znajduje si� prze�wit, kt�ry
wygl�da� na jedyne do niego wej�cie.
Kiedy tam dotar�em, usiad�em obok wielkiego orzecha i przyj-
rza�em si� scenerii. Po obu stronach strumienia wzg�rza ko�czy�y
si� kamiennymi zr�bami wysoko�ci dwudziestu kilku metr�w, po
czym w oddali wygina�y si� niemal p�koli�cie, tworz�c ogromny
kanion w kszta�cie miski. Ros�y tu z rzadka r�ne drzewa i g�sta
trawa. Przypomnia� mi si� tamten pomruk i nas�uchiwa�em uwa�-
nie przez pi�� czy dziesi�� minut, ale d�wi�k usta�.
W ko�cu si�gn��em do plecaka i wyj��em ma�y butanowy
palnik, nape�ni�em mena�k� wod� z buk�aka, wsypa�em do niej
ca�� zawarto�� jarzynowej zupki w proszku i postawi�em to na
ogniu. Przez pewien czas przygl�da�em si� po prostu, jak cienkie
smugi pary wykr�caj� si� ku g�rze i znikaj� zdmuchni�te powie-
wem wiatru. I wtedy zn�w zobaczy�em w wyobra�ni to jezioro
i wodospad, tyle �e tym razem wyda�o mi si�, i� ja te� jestem
w tamtym miejscu, �e do niego podchodz�, jakbym chcia� si�
z kim� przywita�. Otrz�sn��em si� z tej wizji. Co si� ze mn�
dzia�o? Te obrazy stawa�y si� coraz �ywsze i wyra�niejsze. Naj-
pierw David w innym czasie, teraz te wodospady.
Jaki� ruch w kanionie zwr�ci� moj� uwag�. Spojrza�em na
strumyk, a potem jeszcze bardziej w g��b, na samotne drzewo
stoj�ce oko�o dwustu metr�w dalej. Opad�y ju� z niego prawie
wszystkie li�cie. By�o teraz pokryte czym�, co wygl�da�o jak
wielkie wrony; rzeczywi�cie, kilka z nich sfrun�o na ziemi�.
Pomy�la�em, �e to mog� by� te same wrony, kt�re ju� wcze�niej
s�ysza�em. Kiedy je tak obserwowa�em, nagle wszystkie poderwa-
�y si� do lotu i zacz�y dramatycznie kr��y� nad koron� drzewa.
W tej samej chwili us�ysza�em ich krakanie, cho� i tym razem, tak
jak poprzednio, by�o ono zaskakuj�co g�o�ne; wydawa�o si�, �e
ptaki s� o wiele bli�ej.
Bulgoc�ca woda i sycz�ca para oderwa�y mnie od tego obrazu.
Wrz�ca zupa kipia�a z garnka. Z�apa�em garczek przez �cierk�,
drug� r�k� zakr�caj�c gaz. Kiedy kipienie usta�o, postawi�em zup�
z powrotem na palniku i zn�w spojrza�em w stron� samotnego
drzewa. Wrony znikn�y.
Pospiesznie zjad�em zup�, posprz�ta�em, spakowa�em naczy-
nia i ruszy�em do kanionu. Kiedy tylko min��em skalne wrota,
zauwa�y�em, �e kolory sta�y si� jakby mocniejsze. Trawa wydawa-
�a si� niesamowicie z�ocista, i po raz pierwszy dostrzeg�em, �e by-
�a usiana setkami dzikich kwiat�w - bia�ych, ��tych i pomara�-
czowych. Z odleg�ych szczyt�w wiatr ni�s� zapach cedru i sosny.
Cho� w dalszym ci�gu szed�em na p�noc, nie spuszcza�em
oka z tego wysokiego drzewa, nad kt�rym wcze�niej kr��y�y
wrony. Kiedy drzewo znalaz�o si� dok�adnie z mojej lewej strony,
zauwa�y�em, �e strumyk nagle si� rozszerza. Min��em jeszcze
kilka wierzb i krzew�w leszczyny i dopiero wtedy zobaczy�em,
�e dotar�em nad niewielkie jeziorko, z kt�rego wyp�ywa nie tylko
ten strumyk, wzd�u� kt�rego id�, ale jeszcze inny, wi�kszy stru-
mie�, kt�ry p�ynie na po�udniowy wsch�d. Pocz�tkowo s�dzi�em,
�e to jest jeziorko, kt�re widzia�em w moich my�lach, ale tutaj nie
by�o wodospad�w.
Czeka�a tu na mnie jeszcze jedna niespodzianka. Po drugiej
stronie jeziorka strumyki ju� si� nie pojawia�y. Sk�d wi�c bra�a
si� woda? Wtedy przysz�a mi do g�owy my�l, �e i to jezioro,
i strumienie, musz� wyp�ywa� z jakiego� wielkiego, podziemnego
�r�d�a, kt�re tu w�a�nie wytryska.
Po lewej zauwa�y�em niewielkie wzniesienie, na kt�rym ros�y
trzy pi�kne, dorodne jawory - idealne miejsce, �eby chwil�
pomy�le�. Podszed�em tam i w�lizgn��em si� mi�dzy nie, opiera-
j�c plecy o jeden z pni. Dwa pozosta�e by�y o kilka krok�w przede
mn� i mog�em bez przeszk�d patrze� zar�wno w lewo, tam, gdzie
sta�o nagie drzewo wron, jak i obserwowa� strumie� po prawej.
Pozostawa�o pytanie, w kt�r� stron� mam teraz i��`? Mog� prze-
cie� tak w�drowa� wiele dni i nie znale�� nawet �ladu Charlene.
I co z tymi obrazami w moich my�lach?
Zamkn��em oczy i stara�em si� przywo�a� obraz jeziora i wo-
dospad�w, ale cho� bardzo si� skupia�em, nie potrafi�em odtwo-
rzy� szczeg��w. W ko�cu da�em za wygran� i zn�w zacz��em si�
gapi� na traw� i kwiatki, a potem na te dwa jawory naprzeciw
mnie. Kora na ich pniach tworzy�a pstrokaty kola� ciemnoszarych
i bia�ych p�at�w, gdzieniegdzie poprzetykanych ciemniejszymi
pasmami i skrawkami w wielu odcieniach bursztynu. Kiedy sku-
pi�em si� na pi�knie tego obrazu, kolory sta�y si� bardziej wyra-
ziste i intensywne. Wzi��em g��boki oddech i dla odmiany spoj-
rza�em w dal, na ��k� i kwiaty. Drzewo wron zdawa�o si� wyj�t-
kowo ja�nie�.
Chwyci�em plecak i ruszy�em w jego kierunku. Natychmiast
w my�lach ujrza�em jezioro i wodospady. Tym razem stara�em si�
bardzo dok�adnie zapami�ta� ca�y ten obraz. Jezioro, kt�re widzia-
�em, by�o du�e, rozleg�e, wp�ywa�a do niego woda opadaj�ca
w d� po kilkunastu skalnych tarasach. Dwa mniejsze wodospady
mia�y mo�e po p�tora metra, ale trzeci, najwi�kszy, spada� maje-
statycznie d�ug� �cian� wody z wysoko�ci ponad dziesi�ciu me-
tr�w. I zn�w wyda�o mi si�, �e jestem wewn�trz tego obrazu
i zbli�am si�, by kogo� powita�.
D�wi�k jakiego� pojazdu, kt�ry rozleg� si� z lewej strony,
zatrzyma� mnie w miej scu. Przycupn��em mi�dzy krzewami. Z la-
su wyjecha� szary jeep i teraz przecina� polan�, kieruj�c si� na
po�udniowy wsch�d. Wiedzia�em, �e regulamin Parku Narodowe-
go zabrania prywatnym samochodom wjazdu na tak odleg�y teren.
Spodziewa�em si� wi�c, �e na drzwiach zobacz� symbole S�u�by
Le�nej. Ku memu zaskoczeniu pojazd nie by� wcale oznakowany.
Kiedy znalaz� si� dok�adnie naprzeciwko mnie, w odleg�o�ci
mniej wi�cej pi��dziesi�ciu metr�w, nagle si� zatrzyma�. Przez
li�cie dostrzeg�em posta� samotnego kierowcy; bada� okolic�
przez lornetk�, wi�c przywar�em do ziemi. Kto to by�?
S�moch�d ruszy� z miejsca i szybko znikn�� mi z oczu mi�dzy
drzewami. Chwil� siedzia�em na ziemi, nas�uchuj�c, czy nie po-
jawi si� tamten pomruk. Cisza. Pomy�la�em, czy nie lepiej jednak
b�dzie wr�ci� do miasta i wymy�li� jaki� inny spos�b odnalezie-
nia Charlene? Lecz gdzie� g��boko czu�em, �e nie mam wyboru.
Zamkn��em oczy i zn�w pomy�la�em o pouczeniu Davida - by
zatrzymywa� swoje intuicje - i w ko�cu uda�o mi si� odtworzy�
w wyobra�ni ca�y obraz jeziora i wodospad�w. Nawet kiedy ju�
wsta�em i zn�w ruszy�em w stron� drzewa wron, stara�em si�
przez ca�y czas mie� ten obraz w pami�ci.
Nagle us�ysza�em przenikliwy krzyk jakiego� ptaka; tym ra-
zem by� to sok�. Dostrzeg�em go po lewej stronie, tak daleko za
drzewem, �e ledwie mog�em odr�ni� jego kszta�ty; lecia� szybko
na p�noc. Przyspieszy�em kroku, staraj�c si� nie traci� ptaka
z oczu tak d�ugo, jak to by�o mo�liwe.
Pojawienie si� soko�a jakby doda�o mi si� i nawet kiedy ju�
znikn�� za horyzontem, ja wci�� szed�em w tym kierunku, w kt�-
rym polecia�. Pokona�em szybkim marszem kolejne p�torej mili
po skalistych wzg�rzach. Na szczycie trzeciego wzg�rza zn�w
zamar�em, bo us�ysza�em w oddali obcy d�wi�k, tym razem by� to
jednak d�wi�k p�yn�cej wody. Nie, to by� d�wi�k opadaj�cej
wody.
Ostro�nie zszed�em ze zbocza i znalaz�em si� w g��bokim
w�wozie, gdzie po raz kolejny opanowa�o mnie uczucie dejd vu.
Wdrapa�em si� na nast�pne wzg�rze, i stamt�d, tu� za szczytem,
ujrza�em jezioro i wodospady, dok�adnie takie, jak w moich my-
�lach - tyle tylko, �e ca�y ten teren by� o wiele wi�kszy i pi�k-
niejszy, ni� sobie wyobra�a�em. Jezioro by�o ogromne, wtulone
w ko�ysk� z wielkich ob�ych g�az�w i nagich ska�, a jego-kryszta-
�owo czyste wody odbija�y popo�udniowe niebo naj�ywszym b��-
kitem. Po obu stronach jeziora ros�y wielkie, stare d�by, otoczone
z kolei o wiele mniejszymi od siebie wielobarwnymi klonami,
gumowcami i brzozami.
Odleg�y brzeg jeziora eksplodowa� biel� wzburzonej piany
i mg�y, a dwa mniejsze wodospady tryskaj�ce powy�ej ze ska�,
pot�gowa�y jeszcze efekt wodnej kipieli. U�wiadomi�em sobie, �e
to jezioro nie ma wcale odp�ywu. A wi�c to st�d woda musia�a
cicho p�yn�� pod ziemi�, by wydosta� si� na powierzchni� jako
strumie� w pobli�u drzewa wron.
Kiedy ch�on��em pi�kno tego miejsca, moje wra�enie deja vu
jeszcze si� pog��bi�o. D�wi�ki, kolory, krajobraz obserwowany ze
wzg�rza-wszystko to zdawa�o mi si� niezwykle znajome. Tutaj
tak�e ju� kiedy� by�em. Tylko kiedy?
Zszed�em nad brzeg jeziora, a potem zwiedzi�em ca�y teren,
spr�bowa�em smaku wody, wdrapa�em si� pod wodospady, by
poczu� na sobie bryz� ka�dego z nich. Chcia�em si� ca�y zanurzy�
w tym miejscu. W ko�cu wyci�gn��em si� na p�askiej skale jakie�
dwadzie�cia st�p powy�ej tafli jeziora, zamkn��em oczy i wysta-
wi�em twarz na popo�udniowe s�o�ce, czuj�c ciep�o jego promie-
ni. I w tej chwili inne znajome uczucie przep�yn�o przez moje
cia�o - niezwyk�e ciep�o i troska, jakich nie dozna�em od wielu
miesi�cy. Tak naprawd�, to zapomnia�em ju�, �e to wspania�e
uczucie w og�le istnieje, ale teraz bardzo wyra�nie je rozpozna-
�cm. Otworzy�em oczy i szybko si� obr�ci�em. By�em ju� pewny,
kogo za chwil� zobacz�.
Wspominaj�c podr�
__________________
Na wielkim g�azie ponad moj� g�ow�, na wp� ukryty w cieniu
skalnego nawisu, sta� Wil. U�miecha� si� szeroko, r�ce opiera� na
biodrach znajomym gestem. Widzia�em go do�� niewyra�nie,
wi�c zamruga�em, skupi�em si�, i wtedy jego twarz nabra�a ostrzej-
szych rys�w.
- Wiedzia�em, �e tu przyjdziesz - powiedzia�. Lekko jak
pi�rko zeskoczy� z g�azu na ska�� obok mnie. - Czeka�em na
ciebie.
Wpatrywa�em si� w niego, nie pojmuj�c, jak to mo�liwe, �e
w og�le go widz�, ale on zamkn�� mnie w mocnym u�cisku. Jego
twarz i d�onie zdawa�y si� lekko ja�nie�, ale poza tym by� zupe�nie
realny.
- Nie wierz�, �e to naprawd� ty - wyj�ka�em. - Co si�
z tob� sta�o, kiedy znikn��e� w Peru? Gdzie by�e�? Czy ty...
�yjesz?
Roze�mia� si� i gestem kaza� mi usi��� na jednym z kamieni.
- Wszystko ci wyja�ni�, ale musimy zacz�� od ciebie. Co ci�
przywiod�o do tej doliny?
Opowiedzia�em mu szczeg�owo o znikni�ciu Charlene, o map-
ce doliny, o spotkaniu z Davidem. Wil dopytywa� si�, co dok�adnie
m�wi� David, wi�c przypomnia�em sobie ca�� nasz� rozmow�.
Wil pochyli� si� ku mnie. - Powiedzia� ci, �e Dziesi�te
Wtajemniczenie m�wi o zrozumieniu duchowej odnowy na Ziemi
z perspektywy innego wymiaru? I o poznaniu prawdziwej istoty
naszych intuicji?
- Tak - potwierdzi�em. - A to prawda?
Zamy�li� si� na chwil�, a potem spyta�: - Co ci si� przyda-
rzy�o, odk�d wszed�e� w dolin�?
- Od razu zacz��em widzie� obrazy - odpar�em. - Naj-
pierw to by�y dziwne sceny z jakich� dawnych czas�w, ale potem
zacz�� powraca� do mnie obraz tego jeziora ze wszystkimi szcze-
g�ami: widzia�em ska�y; wodospady, nawet przeczuwa�em, �e
kto� tu na mnie czeka, cho� nie wiedzia�em, �e chodzi�o o ciebie.
- A ty, gdzie by�e� w tym obrazie wodospad�w?
- Tak, jakbym podchodzi�, �eby lepiej zobaczy�.
- A wi�c by�y to sceny z twojej potencjalnej przysz�o�ci.
- Nie bardzo rozumiem...
- Tak, jak powiedzia� David, pierwsza cz�� Dziesi�tego
m�wi o pe�niejszym rozumieniu intuicji. Zazwyczaj do�wiadcza-
myintuicji jako niejasnych przeczu� czyprzelotnych my�li. Kiedy
jednak opanujemy to zjawisko, przywykniemy do niego, mo�emy
lepiej te przeczucia rozumie� i pe�niej si� nimi pos�ugiwa�. Przy-
pomnij sobie Peru. Czy� intuicja nie przemawia�a tam do ciebie
za pomoc� obraz�w przedstawiaj�cych to, co ma si� wydarzy�?
Widzia�e� wtedy obrazy ciebie i innych os�b w okre�lonych
miejscach, wykonuj�cych r�ne czynno�ci, prawda? I czy dzi�ki
temu nie dociera�e� w ko�cu do tych miejsc? Czy nie tak w�a�nie
dowiedzia�e� si�, �e powiniene� p�j �� do ruin �wi�tyni Nieba? Tu,
w dolinie, przydarza ci si� dok�adnie to samo. Otrzyma�e� w my-
�lach obraz mo�liwego wydarzenia; w wyobra�ni widzia�e�, jak
znajdujesz wodospady i �e za chwil� masz kogo� powita�. I ten
obraz sta� si� rzeczywisto�ci�. Zbiegi okoliczno�ci doprowadzi�y
ci� do odnalezienia tego miejsca i spotkania ze mn�. Gdyby�
jednak odsun�� t� wizj� ze swych my�li, albo straci� wiar�, �e
odnajdziesz wodospady, nie wykorzysta�by� istniej�cej synchro-
nii i twoje �ycie pozosta�oby nie zmienione. Jednak ty potrak-
towa�e� obraz-intuicj� powa�nie; zachowa�e� go w swoim umy�le.
- David te� m�wi� o zatrzymywaniu obraz�w.
Wil przytakn��.
- Ale co z pozosta�ymi wizjami? - spyta�em. - Co ze
scenami z dawnych czas�w? A te wszystkie zwierz�ta? Czy
Dziesi�te Wtajemniczenie obja�nia tak�e i to? Widzia�e� Manu-
skrypt?
Wil gestem d�oni zatrzyma� potok moich pyta�.
- Pozw�l, �e najpierw ci opowiem o swoich do�wiadcze-
niach w innym wymiarze, kt�re okre�lam s�owem Za�wiaty. Wte-
dy, w P�ru, uda�o mi si� jakim� cudem utrzyma� wysoki poziom
energii nawet w chwili, gdy reszta z was wystraszy�a si� i utraci�a
wsp�lne wibracje. I nagle znalaz�em si� w niesamowitym �wiecie
pi�kna i czystej formy. Niby by�em wci�� tam gdzie wy, w tym
samym miejscu, w ruinach �wi�tyni, a jednak wszystko by�o inne.
�wiat ja�nia� w cudowny spos�b, jakiego nawet nie potrafi�
opisa�. Przez jaki� czas po prostu w�drowa�em po tym fantasty-
cznym �wiecie, a moja energia wibrowa�a na coraz wy�szym
poziomie. I wtedy odkry�em co� zupe�nie niesamowitego! Ot�
mog�em si� przenosi� w dowolne miejsce na ziemi, wystarczy�o,
�e w my�lach wyobrazi�em sobie, gdzie chc� by�! W ten spos�b
podr�owa�em wsz�dzie, gdzie tylko sobie zamarzy�em. Wci��
szuka�em ciebie, Julii i reszty, ale nikogo z was nie mog�em
odnale��. I w ko�cu odkry�em zupe�nie now� mo�liwo��. Wyob-
ra�aj�c sobie w my�lach jedynie pust� przestrze�, potraci�em
dosta� si� poza ziemski wymiar, w miejsce czystych idei. I tam
mog�em stwarza�, cokolwiek tylko chcia�em, po prostu to wizu-
alizuj�c. Twor�y�em sobie oceany, i g�ry, i pi�kne widoki, obrazy
ludzi, kt�rzy zachowywali si� w�a�nie tak, jak tego chcia�em;
wszystko by�o tam mo�liwe. I ta moja wymy�lona rzeczywisto��
by�a w ka�dym calu tak realna, jak to, co spotykamy na Ziemi...
W ko�cu jednak doszed�em do wniosku, �e taki sztuczny �wiat nic
mi nie daje. Moc stwarzania wszystkiego, co chc�, nie przynosi�a
mi wcale wewn�trznej satysfakcji. Po jakim� czasie wr�ci�em
wi�c do domu i zastanawia�em si�, co naprawd� chc� robi�. Wtedy
by�em jeszcze na tyle realny, �e mog�em by� widzialny i rozma-
wia� z wi�kszo�ci� os�b o wy�szym poziomie �wiadomo�ci.
Mog�em te� je�� i spa�, cho� wcale nie musia�em. Tak wi�c po-
tencjalnie mog�em wszystko, natomiast nie musia�em nic. W ko�-
cu jednak zda�em sobie spraw�, �e zupe�nie utraci�em rado��
�ycia, mo�liwo�� rozwijania si�, a tak�e umiej�tno�� rozpozna-
wania zbieg�w okoliczno�ci. B��dnie s�dzi�em, �e wci�� utrzy-
muj� po��czenie ze sw� duchow� energi�, ale prawda by�a taka,
�e zacz��em wszystko kontrolowa� do tego stopnia, i� zgubi�em
w�asn� drog�. Wiesz, na tym poziomie wibracji bardzo �atwo jest
si� pogubi�, bo wtedy bez trudu, sam� si�� woli mo�na tworzy�
wszystko, co si� chce.
- I co si� wtedy sta�o? - spyta�em, nie do ko�ca pojmuj�c
jego przygody.
- Skupi�em si� na swoim wn�trzu, szukaj�c po��czenia z bo-
sk� energi�, tak jak robi�em to wcze�niej. I wystarczy�o. Moje
wibracje jeszcze wzros�y, lecz zn�w zacz��em do�wiadcza� intui-
cji. Wtedy zobaczy�em obraz ciebie.
- Co robi�em?
- Tego nie widzia�em, obraz by� niewyra�ny. Ale kiedy si�
skupi�em i utrzyma�em go w umy�le, przenios�em si� powoli do
takiej cz�ci Za�wiat�w, gdzie spotka�em inne dusze, ca�e grupy
dusz, i cho� nie mog�em z nimi rozmawia�, mog�em troch� czyta�
i�h my�li i czerpa� z ich wiedzy.
- To one pokaza�y ci Dziesi�te Wtajemniczenie? - spy-
ta�em.
Prze�kn�� �lin� i spojrza� na mnie tak, jakby za chwil� mia�
wyjawi� co� nies�ychanie istotnego. -Nie. Dziesi�te Wtajemni-
czenie nigdy nie zosta�o spisane.
- Co? Nie jest cz�ci� oryginalnego Manuskryptu?
- Nie.
- A czy w og�le istnieje?
- O tak, istnieje, jak najbardziej. Niestety, nie na Ziemi.
Jeszcze nie przenikn�o do fizycznego �wiata. Ta wiedza istnieje
jedynie w wy�szym wymiarze. Tylko wtedy, gdy wystarczaj�co
wiele os�b odbierze te informacje za pomoc� intuicji, mog� si�
one sta� na tyle realne w ludzkiej �wiadomo�ci, �e kto� je spisze.
Tak samo zreszt� rzecz si� mia�a z pierwszymi dziewi�cioma
Wtajemniczeniami. I ze wszystkimi �wi�tymi tekstami ludzko�ci,
we wszystkich religiach... Zawsze jest to informacja, kt�ra naj-
pierw istnieje w wy�szym wymiarze, a� w ko�cu zostaje odczuta
w naszym fizycznym �wiecie na tyle wyra�nie, by kto� m�g� j�
spisa�. Dlatego m�wi si�, �e takie teksty powsta�y z boskiej
inspiracji.
- Dlaczego wi�c tak d�ugo nikt nie odczyta� jego znaczenia?
- Sam nie wiem. - Wil wygl�da� na zafrasowanego. -
Duchowa grupa, z kt�r� si� komunikowa�em, zdawa�a si� to
wiedzie�, tyle �e ja nie zdo�a�em zrozumie� przekazu. Poziom
mojej energii nie by� wystarczaj�co wysoki. Wiem tylko, �e mato
co� wsp�lnego z l�kiem, kt�ry narasta w spo�ecze�stwie przecho-
dz�cym z rzeczywisto�ci czysto materialnej do innego, przeobra-
�onego, duchowego istnienia.
- My�lisz wi�c, �e Dziesi�te jednak si� objawi?
- Tak, ta duchowa grupa widzia�a, �e to ju� zacz�o si� dzia�,
krok po kroku, na ca�ym �wiecie, w miar� jak uzyskujemy bogat-
sz� perspektyw�, kt�ra pochodzi z wiedzy o wy�szym wymiarze.
Wiedza ta musi jednak zosta� poj�ta przez dostatecznie wiele
os�b, by mog�y wsp�lnie pokona� l�k. Tak samo by�o z pozosta-
�ymi Wtajemniczeniami.
- Czy wiesz, o czym jeszcze m�wi Dziesi�te?
- Tak, prawdopodobnie wystarczy zna� poprzednie Wtaje-
mniczenia. Sekret le�y w tym, jak je zrozumiemy i wykorzystamy.
A do tego trzeba m�c poj��, w jaki spos�b oba wymiary, nasz
i pozaziemski, s� ze sob� po��czone. Musimy zrozumie� proces
i tajemnic� narodzin, to, sk�d przychodzimy, a tak�e szerszy obraz
celu, jaki ludzko�� stara si� w swym istnieniu osi�gn��.
Nagle przysz�a mi do g�owy pewna my�l:
- Poczekaj. Ty przecie� widzia�e� kopi� Dziewi�tego, pra-
wda? Co ono m�wi�o o Dziesi�tym?
- M�wi�o, �e pierwsze dziewi�� Wtajemnicze� opisuje rze-
czywisto�� duchowej przemiany, zar�wno jednostkowej, jak i zbio-
rowej. - Wil zn�w nachyli� si� w moim kierunku. - Ale �eby
w�a�ciwie czerpa� z tych Wtajemnicze�, �y� wedle nich, wype�-
nia� swoje przeznaczenie, trzeba zrozumie� ca�y proces. Jednym
s�owem, potrzeba wiedzy Dziesi�tego Wtajemniczenia. To ono
poka�e nam rzeczywisto�� duchowej przemiany naszej planety
nie tylko z naszej ziemskiej perspektywy, lecz tak�e z perspekty-
wy wy�szego wymiaru. Wtedy w pe�ni zrozumiemy, dlacz