2959

Szczegóły
Tytuł 2959
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2959 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2959 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2959 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JOSEPH CONRAD ZWIERCIAD�O MORZA PRZEDMOWA AUTORA Ksi��ka ta mniej potrzebuje przedmowy ni� inne, b�d� moje, b�d� czyjekolwiek. Poniewa� jednak zaopatruj� w przedmow� wszystkie swoje ksi��ki, nie wy��czaj�c nawet Ze wspomnie�, kt�re s� po prostu fragmentem �yciorysu, niepodobna mi wy��czy� tej jednej, aby nie stworzy� fa�szywych pozor�w oboj�tno�ci lub znu�enia. Widz� a� nadto dobrze, i� napisanie niniejszej przedmowy nie b�dzie �atwym zadaniem. W danym, wypadku potrzeba - matka wynalazk�w - jest wykluczona, tote� �aden temat do pogaw�dki nie przychodzi mi na my�l; a �e najskuteczniejszym bod�cem do pracy jest r�wnie� potrzeba, wi�c po prostu nie wiem, jak si� zabra� do tej przedmowy. Wchodzi tu r�wnie� w gr� moje usposobienie; unika�em wysi�k�w przez ca�e �ycie. Mimo tych odstr�czaj�cych warunk�w poczucie obowi�zku zmusza mnie jednak do pracy. Obieca�em napisa� przedmow�. W przeci�gu niespe�na minuty kilku nieostro�nymi s�owami wzi��em na siebie zobowi�zanie, kt�re odt�d ci�y mi bardzo na sercu. Bo ta ksi��ka jest spowiedzi� si�gaj�c� bardzo g��boko; z czego wi�c jeszcze m�g�bym si� zwierzy� na paru kartkach, kt�re dodaj� do mniej wi�cej trzystu, zawieraj�cych najszczersze wyznania? Usi�owa�em tu ods�oni� z bezpo�rednio�ci� ostatniej spowiedzi, jaki by� m�j zwi�zek z morzem, kt�ry zacz�� si� tajemniczo jak ka�da wielka nami�tno�� zes�ana na �miertelnych - przez niezbadanych bog�w, rozwija� si� nieodparcie wbrew zasadom zdrowego rozs�dku, wytrzymuj�c pr�b� straconych z�udze� i przezwyci�aj�c rozczarowanie, co si� czai w ka�dym dniu czynnego �ycia; trwa� dalej w�r�d mi�osnych rozkoszy i mi�osnych m�k, pe�en uniesienia, lecz pr�en z�udze�, bez goryczy i bez skarg, od pierwszej chwili a� do ostatniej. Ujarzmiony, ale nigdy nie upad�y na duchu, ca�e istot� podda�em si� tej nami�tno�ci r�norodnej i wielkiej jak samo �ycie, zawieraj�cej jak �ycie okresy cudownej pogody, kt�rymi nawet i p�ocha kochanka w chwili ukojenia darzy nas niekiedy na swej piersi, pe�nej podst�p�w, pe�nej szale�stwa, a jednak zdolnej upoi� zachwycaj�c� s�odycz�. Je�li mi ktokolwiek powie, �e to jest liryczne z�udzenie starego, romantycznego serca, odrzekn�, i� przez dwadzie�cia lat �y�em jak pustelnik ze sw� nami�tno�ci�! Poza lini� morskiego widnokr�gu �wiat dla mnie nie istnia�, tak jak nie istnieje dla mistyk�w, kt�rzy chroni� si� na szczyty wysokich g�r. M�wi� tu o �yciu najwewn�trzniejszym, o burzliwych g��biach naszej istoty, gdzie spotyka na to, co najlepsze, i to, co najgorsze, gdzie cz�owiek musi �y� sam, lecz nie potrzebuje si� wyrzec wszelkiej nadziei porozumienia z bli�nimi. Mo�e ju� do�� powiedzia�em przy tej sposobno�ci o tych swoich po�egnalnych s�owach, o tej ostatniej fazie mego wielkiego umi�owania morza. Nazywam je wielkim, poniewa� takim dla mnie by�o. Inni mog�, je nazwa� g�upim zadurzeniem si�. Tak okre�laj ludzie ka�de mi�osne prze�ycie. Ale jakkolwiek by nazwa� t� moj� mi�o��, jedno pozostaje niezbite: by�a czym� zbyt wielkim, aby mo�na wyrazi� j� w s�owach. Oto co zawsze czu�em niejasno: i dlatego to moje karty pozostan� niby szczera spowied� z fakt�w, kt�re komu� przyjaznemu i �askawemu w s�dach mog� da� wyobra�enie o wewn�trznej prawdzie niemal ca�ego �ywota. Okresu mi�dzy szesnastym a trzydziestym sz�stym rokiem �ycia nie mo�na nazwa� wiekiem, ale jest to wcale d�ugi szereg tego w�a�nie rodzaju do�wiadcze�, kt�re powoli ucz� cz�owieka patrze� i czu�. By� to dla mnie okres odr�bny; a gdy przeszed�em z niego do innej atmosfery, �e si� tak wyra��, gdy rzek�em sobie: "Teraz musz� m�wi� o wszystkich tych rzeczach lub te� pozosta� nieznany do ko�ca swych dni", �ywi�em niez�omn� nadziej� - kt�ra towarzyszy cz�owiekowi zar�wno w samotno�ci, jak w t�umie - i� w ko�cu nadejdzie taki dzie�, taka chwila, �e mnie zrozumiej�. I to si� zi�ci�o! Zrozumiano mnie tak zupe�nie, jak tylko to jest mo�liwe na naszym �wiecie, gdzie, rzek�by�, wszystko si� sk�ada z zagadek. M�wiono o tej ksi��ce rzeczy g��boko mnie wzruszaj�ce, tym g��biej, �e pochodzi�y od ludzi, kt�rych zaj�ciem jest bezsprzecznie zrozumienie i analiza, i obja�nienie - jednym s�owem, od krytyk�w literackich. Wypowiadali si� stosownie do swego sumienia, a niejeden wyra�a� si� w taki spos�b, �e poczu�em i rado��, i smutek z powodu napisania tej spowiedzi. Jasno lub m�tnie, krytycy poj�li, co mia�em na my�li, i orzekli w ko�cu, �e sprosta�em swemu zamierzeniu. Zrozumieli, i� ksi��ka ta nale�y do kategorii zwierze�, lecz w niekt�rych wypadkach uznali zwierzenia moje za niezupe�ne. Jeden z recenzent�w napisa�: "Czytaj�c te karty cz�owiek spodziewa si� wci�� rewelacji; lecz osobowo�� autora nigdy nie ujawnia si� w ca�ej pe�ni. Mo�emy tylko stwierdzi�, �e taka oto rzecz wydarzy�a si� p. Conradowi, �e zna� takiego a takiego cz�owieka i �e w�a�nie tak mija�o jego �ycie pozostawiaj�c mu owe wspomnienia. S� one zapiskami wydarze� przez niego prze�ytych, nie zawsze wybitnych lub uderzaj�cych, raczej przypadkowych, wydarze�, co z jakiej� nieuchwytnej przyczyny ryj� si� w umy�le i wy�aniaj� z pami�ci po up�ywie d�ugiego czasu niby symbole niepoj�tego, �wi�tego obrz�dku, kt�ry si� odbywa za zas�on�." Mog� na to tylko powiedzie�, �e moja ksi��ka, pisana na wskro� szczerze, nie ukrywa niczego poza fizyczn� w niej obecno�ci� autora. Na tych kartach spowiadam si� najpe�niej nie ze swych grzech�w, lecz ze swych wzrusze�. Jest to najw�a�ciwszy ho�d, jaki m�j pietyzm m�g� z�o�y� ostatecznym tw�rcom mego charakteru, mych przekona� i w pewnym znaczeniu mego losu - niezniszczalnemu morzu, okr�tom,, kt�rych ju� nie ma, i prostym ludziom, co swoje prze�yli. J. C. 1919 "...Albowiem ten cud czy to dziwo wzrusza mi� wielce" Boethius, de Con. Phil. B. IV. Prose VI. Pani Katherine Sanderson kt�rej serdeczne powitanie i �askawa go�cinno�� okazana przyjacielowi jej syna rozja�ni�y pierwsze mroczne oni mego rozstania z morzem ZAOCZENIE L�DU. ODERWANIE SI� OD BRZEGU A statki niech do brzegu podchodz� i gin� I niech tak wszystko trwa kr�tkich dni par� The Frankkeleym's Tale I Zoczenie l�du i oderwanie si� od. brzegu nadaj� rytm �yciu marynarza i dziejom statku. Od l�du do l�du - oto najzwi�lejsze okre�lenie dla ziemskich los�w okr�tu. Oderwanie si� od l�du nie jest tym, za co je m�g�by uwa�a� r�d szczur�w l�dowych. Termin "zaoczenie l�du" �atwiej zrozumie�: marynarz dostrzega l�d - to kwestia bystrego oka i jasnej pogody. Oderwanie si� od brzegu nie jest wyj�ciem, statku z portu, tak jak zaoczenie l�du nie mo�e by� uwa�ane za jednoznaczne z zawini�ciem do portu. Ale w oderwaniu si� od brzegu jest pewna cecha odr�bna: ten termin oznacza nie tyle etap morskiej podr�y, co okre�lon� czynno�� poci�gaj�c� za sob� szereg innych, a mianowicie dok�adn� obserwacj� niekt�rych l�dowych znak�w orientacyjnych przy u�yciu kompasu. Zaoczony l�d - czy to b�dzie g�ra osobliwego kszta�tu, czy skalisty przyl�dek, czy te� obszar piaszczystych wydm - ogarnia si� z pocz�tku jednym spojrzeniem. Dalsze rozpoznanie nast�pi w swoim czasie; lecz w zasadzie dobre czy z�e zaoczenie l�du zawarte jest w pierwszym okrzyku: "L�d!" Natomiast oderwanie si� od brzegu jest przede wszystkim obrz�dem nawigacyjnym,. Zdarza si�, �e statek opu�ci� port ju� od pewnego czasu, �e od szeregu dni znajdowa� si� na morzu - w najpe�niejszym znaczeniu tego s�owa; a jednak p�ki wybrze�e, kt�re opu�ci�, pozosta�o widzialne, okr�t minionych dni zd��aj�cy na po�udnie nie rozpocz�� by� jeszcze rejsu w poj�ciu �eglarza. Oderwanie si� od brzegu nie nast�puje w chwili, kiedy l�d znika z oczu, lecz w momencie ostatniego fachowego rozpoznania l�du przez marynarza. Jest to techniczne "�egnaj", tak odr�bne od uczuciowego. Odt�d marynarz sko�czy� ju� z brzegiem za ruf� swego statku. Sprawa ta dotyczy osobi�cie marynarza. To nie statek odrywa si� od brzegu, lecz marynarz, z chwil� gdy nakre�li� o��wkiem na bia�ej przestrzeni mapy drogowej pierwszy drobniutki krzy�yk oznaczaj�cy pozycj� statku otrzyman� za pomoc� krzy�owych namiar�w; ka�dego dnia podr�y pozycja statku w po�udnie musi by� oznaczona takim samym drobniutkim krzy�ykiem na tej�e mapie. A krzy�yk�w tych mo�e si� znale�� sze��dziesi�t, osiemdziesi�t czy tam ile, na szlak okr�tu od l�du do l�du. Najwi�ksza ich liczba w ci�gu mego marynarskiego �ywota dosz�a do stu trzydziestu - od stacji pilot�w przy Sand Heads w Zatoce Bengalskiej do latarni morskiej na wysepkach Scilly. By�a to z�a podr�... Oderwanie si� od brzegu, ostatni fachowy rzut oka na l�d, bywa zawsze dobre lub przynajmniej do�� dobre. Bo nawet je�li pogoda jest z�a, nie obchodzi to wiele statku, przed kt�rym ca�a przestrze� morza stoi otworem. Natomiast zaoczenie l�du mo�e by� dobre lub z�e. Okr��amy ziemi� z my�l� o jednym jej miejscu. W�r�d wszystkich kr�tych trop�w, kt�re kurs �aglowca zostawia na bia�ym papierze mapy, statek ma zawsze na celu jeden drobny punkt - czy to b�dzie ma�a wysepka na oceanie, czy pojedynczy przyl�dek na d�ugim wybrze�u kontynentu, czy latarnia morska na urwistym brzegu lub po prostu spiczasty kszta�t g�ry, niby mrowisko unosz�ce si� na wodach. Lecz je�li si� ujrzy brzeg w kierunku oczekiwanym, w�wczas zaoczenie l�du jest pomy�lne. Mg�y, zawieje, sztormy p�dz�ce chmury i, deszcz - oto nieprzyjaciele dobrych zaocze� l�du. II Niekt�rzy kapitanowie odrywaj� si� od brzegu ze smutkiem, pe�ni �alu i niezadowolenia. Maj� �ony, mo�e dzieci lub w ka�dym razie jakie� wi�zy uczuciowe czy po prostu ulubiony na��g, kt�ry trzeba porzuci� na rok lub wi�cej. Pami�tam tylko jednego cz�owieka, co przemierza� sw�j pok�ad spr�ystym krokiem i podawa� pierwszy kurs podczas rejsu g�osem radosnym. Ale, jak si� p�niej dowiedzia�em, cz�owiek �w nie zostawia� poza sob� nic pr�cz mn�stwa d�ug�w i wezwa� s�dowych. Sk�din�d zna�em wielu kapitan�w, kt�rzy natychmiast po opuszczeniu w�skich w�d Kana�u Angielskiego znikali zupe�nie z oczu za�ogi na jakie� trzy dni lub wi�cej. Dawali jakby d�ugiego nurka w swoj� kabin�, aby po kilku dniach si� wy�oni� w usposobieniu mniej lub wi�cej pogodnym. Z tymi lud�mi �atwo by�o sobie poradzi�. Poza tym takie zupe�ne odci�cie si� od �ycia statku dowodzi�o w pewnej mierze, �e kapitan ma do�� du�o zaufania do swych oficer�w, a zaufanie musi si� spodoba� ka�demu marynarzowi godnemu tej nazwy. Podczas pierwszej podr�y, kt�r� odby�em jako starszy oficer z zacnym kapitanem MacW., pami�tam, �e bardzo mi to pochlebi�o; wykonywa�em rado�nie swe obowi�zki wyobra�aj�c sobie, i� jestem sam dow�dc�. Ale wielko�� mych z�udze� nie zmienia�a faktu, �e prawdziwy dow�dca znajdowa� si� na okr�cie pod w �ladzie torowym okr�tu; znikaj� w wielkiej ciszy, w�r�d kt�rej okr�t sunie niby za spraw� czar�w. I tak mijaj� dnie, tygodnie, miesi�ce. Tylko sztorm mo�e zak��ci� normalne �ycie na statku; a czar niewzruszonej jednostajno�ci - kt�ry odbija si� nawet na g�osach za�ogi - bywa zak��cony jedynie przez bliskie zaoczenie l�du. W�wczas dow�dca statku jest zn�w poruszony do g��bi. Ale nie ci�gnie go wcale samotno��, nie zamyka si�, ukryty i bezczynny, w ma�ej kabinie, pocieszaj�c si� dobrym apetytem. Przed zaoczeniem l�du duch kapitana jest wydany na pastw� niepokoju, kt�ry nie da si� przezwyci�y�. Dow�dca nie mo�e usiedzie� i paru sekund w sanktuarium kabiny nawigacyjnej; wychodzi na pok�ad i wpatruje si� przed siebie wyt�onym wzrokiem, gdy przewidziana chwila si� zbli�a. Nie opuszcza go czujno�� napi�ta do ostateczno�ci. Natomiast cia�o kapitana s�abnie od braku apetytu; taki jest przynajmniej wynik mego do�wiadczenia, cho� "s�abnie" nie jest mo�e w�a�ciwym okre�leniem,. Trzeba by raczej powiedzie�, �e cia�o kapitana uduchawia si�, zaniedbuj�c po�ywienie, sen i wszystkie zwyk�e wygody, jakie daje �ycie na morzu. W paru znanych mi wypadkach to oderwanie od pospolitych potrzeb �ycia nie dotyczy�o niestety alkoholu. Ale oba te wypadki nale�a�y, w�a�ciwie m�wi�c, do zakresu patologii i by�y jedyne, z jakimi si� spotka�em na morzu. W jednym z nich stwierdzi�em, �e to uciekanie si� do �rodk�w podniecaj�cych, po prostu aby zag�uszy� niepok�j, nie przynosi�o najmniejszego uszczerbku marynarskim zaletom dow�dcy. A przy tym dzia�o si� to w�r�d bardzo gro�nych okoliczno�ci, poniewa� l�d ods�oni� si� nagle, blisko, w nieoczekiwanym miejscu, podczas z�ej pogody i silnego wiatru w kierunku brzegu. Wkr�tce potom zszed�em na d�, aby pom�wi� z kapitanem,! tak si� fatalnie z�o�y�o, �e zasta�em go w�a�nie w chwili, gdy odkorkowywa� spiesznie butelk�. Wyznam, �e struchla�em na �w widok. Chorobliwa wra�liwo�� tego cz�owieka by�a mi dobrze znana. Na szcz�cie uda�o mi si� wycofa� niepostrze�enie; zatupa�em g�o�no morskimi butami u st�p trapu i wszed�em po raz drugi. Ale gdyby nie tamten widok niespodziewany, post�powanie kapitana podczas nast�pnych dwudziestu czterech godzin nie by�oby mi nasun�o najl�ejszego podejrzenia, �e w�adza nad sob� go zawiod�a. III Z biednym kapitanem B. by�o zupe�nie inaczej; trunki wcale tu w gr� nie wchodzi�y. We wczesnej m�odo�ci cierpia� na ci�k� migren� za ka�dym razem, gdy si� zbli�a� do brzegu. Kiedy go pozna�em, mia� dobrze po pi��dziesi�tce; kr�py, t�gi, pe�en godno�ci, mo�e z lekka pompatyczny, odznacza� si� niezmiernie wszechstronnym umys�em; nie wygl�da� ani troch� na marynarza, cho� by� to z pewno�ci� jeden z najlepszych dow�dc�w, pod jakimi mia�em szcz�cie s�u�y�. Pochodzi�, zdaje si�, z Plymouth, by� synem wiejskiego lekarza i obaj jego starsi ch�opcy studiowali medycyn�. Dowodzi� wielkim statkiem londy�skim, wcale dobrze znanym swojego czasu. Kapitana L. ceni�em bardzo wysoko i dlatego w�a�nie wspominam ze szczeg�lnym zadowoleniem ostatnie s�owa, jakie wypowiedzia� do mnie na pok�adzie swego statku po p�torarocznej podr�y. By�o to w doku w Dundee, dok�d odstawili�my pe�en �adunek juty z portu w Kalkucie. Wyp�acono nam pensje tego samego dnia rano; wr�ci�em na statek, aby si� po�egna� i zabra� swoj� marynarsk� skrzynk�. Kapitan B. zapyta� w zwyk�y sw�j spos�b, troch� wynios�y, lecz uprzejmy, jakie s� moja plany. Odrzek�em, �e zamierzam uda� si� kolej� do Londynu tego� popo�udnia, aby zda� egzamin na dyplom kapitana. Mia�em za sob� w�a�nie tyle s�u�by, ile by�o potrzeba. Kapitan B. poleci� mi, abym nie traci� czasu i okaza� przy tym tak wyra�ne zainteresowanie moim losem, �e to mi� wr�cz zaskoczy�o; potem rzek� wstaj�c z krzes�a: - Czy pan ma na widoku jaki� statek po zdaniu egzaminu? Odpowiedzia�em, �e nie mam w og�le nic na widoku. U�cisn�li�my sobie r�ce, przy czym kapitan B. wypowiedzia� te pami�tne s�owa: - Gdyby pan szuka� miejsca, prosz� pami�ta�, �e p�ki ja mam, statek, i pan go ma tak�e. �aden komplement nie umywa si� do takich s��w, je�li je wypowie kapitan statku do m�odszego oficera u kresu podr�y, gdy praca uko�czona i podw�adny dosta� odpraw�. Ale jest tragizm w tym wspomnieniu, gdy� biedny m�j kapitan nigdy wi�cej na morze nie wyp�yn��. Niedomaga� ju�, kiedy mijali�my �w. Helen�; le�a� w ��ku przez pewien czas, gdy�my si� znale�li za Wyspami Zachodnimi, ale wsta�, aby by� obecny przy zaoczeniu l�du. Wytrwa� na pok�adzie a� do Downs, gdzie zakotwiczy� na kilka godzin, wydaj�c rozkazy wyczerpanym g�osem; pos�a� stamt�d telegram do �ony i wzi�� na pok�ad pilota z Morza P�nocnego, aby mu pom�g� �eglowa� w g�r� wzd�u� wschodniego wybrze�a. Nie czu� si� na si�ach sam temu podo�a�, gdy� zaj�cie tego rodzaju trzyma na no-gach kapitana g��bokich w�d ca�y dzie� i ca�� noc mniej wi�cej. Kiedy zawin�li�my do Dundee, pani B. ju� tam by�a i czeka�a na kapitana, aby go zabra� do domu. Jechali�my do Londynu tym, samym poci�giem, ale nim zda�em egzamin, statek nasz odp�yn�� w podr� bez kapitana B. i zamiast si� na� zaci�gn�� skorzysta�em z zaproszenia, aby odwiedzi� mego dawnego dow�dc�. Jest to jedyny z moich kapitan�w, u kt�rego by�em w jego w�asnym domu. Wsta� ju� pod�wczas z ��ka i by� "rekonwalescentem", jak mi o�wiadczy� podchodz�c ku mnie chwiejnym krokiem,, aby mi� spotka� u drzwi salonu. Wida� niespieszne mu by�o okre�li� sw� ostatni� pozycj� na tej ziemi przed wyruszeniem w podr� - jedyn� podr� o nieznanym kierunku, w jak� si� �eglarz udaje. Wszystko tam by�o bardzo przyjemne - du�y, s�oneczny pok�j; g��boki fotel w wielkim sklepionym oknie, zaopatrzony w poduszki, i sto�eczek pod nogi; spokojna, czujna opieka starszej, �agodnej kobiety, kt�ra urodzi�a kapitanowi B. pi�cioro dzieci, a z kt�r� mo�e nie �y� d�u�ej ni� pi�� ca�ych lat z trzydziestoletniego mniej wi�cej okresu ich ma��e�stwa. By�a tam tak�e i druga kobieta, zupe�nie ju� siwa, w skromnej czarnej sukni; siedzia�a bardzo prosto na krze�le i szy�a cos spogl�daj�c niekiedy spod oka na kapitana, przy czym nie odezwa�a si� ani s�owem w ci�gu ca�ej mojej wizyty. Nawet gdy - jak wypada�o - zanios�em jej fili�ank� herbaty, sk�onSa tylko g�ow� milcz�c, a na jej zaci�ni�tych ustach pojawi� si� najniklejszy odblask u�miechu. Przypuszczam, �e musia�a to by� niezam�na siostra pani B. i �e przyby�a, aby pomaga� w piel�gnowaniu szwagra. Najm�odszy z syn�w pa�stwa B., ch�opiec mniej wi�cej dwunastoletni, kt�ry im si� p�no urodzi� - podobno �wietnie graj�cy 'w krykieta - rozprawia� z zapa�em, o bohaterskich czynach W.G.Grace'a. Pami�tam, �e najstarszy z syn�w domu, �wie�o upieczony doktor, zabra� mi� do ogrodu aa papierosa i szepn�� potrz�saj�c g�ow� z powag� fachowca, a jednocze�nie z prawdziwym niepokojem: "Tak, ale ojciec ani rusz nie odzyskuje apetytu. Nie podoba mi si� to - wcale mi si� to nie podoba." Odwr�ci�em si�, aby zamkn�� frontow� furtk�, i zobaczy�em kapitana B. po raz ostatni; kiwa� ku mnie g�ow� z wielkiego okna. Odnios�em w�wczas wyra�ne i dok�adne wra�enie, tylko nie wiem, jak je okre�li�: czy to by�o zaoczenie l�du, czy te� oderwanie si� od brzegu? Pami�tam, �e ten kapitan, kt�ry wygl�da� nie na miejscu w g��bokim fotelu, wpatrywa� si� niekiedy przed siebie wyt�onym, czujnym wzrokiem jak przy zaoczeniu l�du. Nie m�wi� ze mn� w�wczas o posadzie, o statkach, o tym, �e got�w jest obj�� inne dow�dztwo; s�abym g�osem rozwodzi� si� d�ugo o swojej m�odo�ci, gaw�dz�c jak kapry�ny rekonwalescent. Obie kobiety, najwidoczniej sk�opotane, siedzia�y spokojnie, a ja podczas tej rozmowy dowiedzia�em si� wi�cej o swym kapitanie ni� w ci�gu osiemnastu miesi�cy, kt�re�my razem prze�eglowali. Okaza�o si�, �e kapitan B. "wys�u�y� sw�j czas" w handlu rud� miedzian�, w dawnym handlu rud� miedzian� dawnych lat, mi�dzy Swansea i chilijskim wybrze�em, kiedy to wywo�ono w�giel i wwo�ono rud� na statkach ci�ko za�adowanych w obie strony, jakby rzucaj�c swawolne wyzwanie wielkim falom u przyl�dka Horn; by�a to praca dla mocnych okr�t�w i dobra szko�a t�yzny dla zachodnich marynarzy. Ca�a flota niezr�wnanych statk�w o kad�ubach obitych miedzian� blach�, o mocnych wr�gach i poszyciu, o trafnie rozwi�zanym takielunku, statk�w obsadzonych przez m�ne za�ogi pod dow�dztwem m�odych kapitan�w - ca�a flota takich statk�w pracowa�a w tym handlu, kt�ry dawno ju� wygas�. - Oto szko�a, w kt�rej si� wykszta�ci�em - rzek� do mnie prawie z przechwa�k� kapitan B. wsparty na poduszkach, z kolanami okrytymi derk�. W tym handlu dosta� tak�e swe pierwsze dow�dztwo, kiedy by] jeszcze bardzo m�ody. I w�a�nie podczas moich odwiedzin opowiedzia� mi, �e jako m�odziutki kapitan chorowa� zawsze przez kilka dni, zanim dobi� do l�du po d�ugiej podr�y. Ale to niedomaganie mija�o na widok pierwszego znanego brzegowego znaku orientacyjnego. Kapitan B. doda� jeszcze, �e z latami nerwowo�� ta zupe�nie go opu�ci�a, a ja przygl�da�em, si� jego zm�czonym oczom, wpatrzonym spokojnie w przestrze�, jakby nie by�o nic mi�dzy nimi a prost� lini� morza i nieba, lini�, na kt�rej najpierw musi si� pojawi� to, czego marynarz wygl�da. Ale widzia�em tak�e, jak oczy kapitana spoczywa�y z czu�o�ci� na twarzach ludzi znajduj�cych si� w pokoju, na obrazach, na wszystkich znanych mu dobrze przedmiotach tego domu, kt�rego drogi i jasny wizerunek musia� cz�sto stawa� mu przed oczami w dniach napi�cia i niepokoju na morzu. Czy kapitan B. oczekiwa� chwili, w kt�rej dostrze�e nieznany L�d, czy te� w spokoju ducha okre�la� sw� pozycj� przed ostatnim oderwaniem si� od brzegu? Trudno to powiedzie�; albowiem w tej podr�y, z kt�rej �aden cz�owiek nie wraca, zaoczenie l�du i oderwanie si� od brzegu s� b�yskawiczne i zlewaj� si� w jedn� chwil� najwy�szej i ostatecznej uwagi. Nie przypominam sobie, abym zauwa�y� kiedy objaw wahania na spokojnej, wycie�czonej twarzy kapitana B. - znak zdradzaj�cy nerwowy niepok�j m�odego dow�dcy, kt�ry ma dobi� do nie zbadanego brzegu. Zbyt wiele ju� prze�y� oderwa� od brzegu i zaocze� l�du. I czy� nie "wys�u�y� swego czasu" w s�awnym handlu rud� miedzian� koncentruj�cym si� w Kanale Bristolskim - w s�u�bie kt�rego p�ywa�y najt�sze okr�ty, w tej szkole dzielnych marynarzy? GOD�A NADZIEI IV Zanim si� kotwic� podniesie, trzeba j� przedtem rzuci�; ten truizm jasny jak s�o�ce od razu przywodzi mi na my�l poni�enie morskiego j�zyka w codziennej prasie tego kraju. Dziennikarz, czy podejmuje si� pisa� o statku, czy te� o flocie, prawie niezmiennie "zarzuca" kotwic�. Tymczasem kotwicy nigdy si� nie "zarzuca", a wykroczenie wobec technicznego j�zyka jest zbrodni� przeciw jasno�ci, �cis�o�ci i pi�knu udoskonalonej mowy. Kotwica jest to kawa� kutego �elaza przystosowany cudownie do swego celu, j�zyk za� techniczny jest narz�dziem doprowadzonym do doskona�o�ci przez wieki do�wiadczenia - narz�dziem bez skazy. Kotwica wczorajsza (poniewa� obecnie widuje si� kotwice przypominaj�ce grzyby i kotwice podobne do szpon�w, bez szczeg�lnego wyrazu lub kszta�tu - po prostu haki) - kotwica wczorajsza by�a w swoim rodzaju najbardziej celowym z narz�dzi. O jej doskona�o�ci �wiadczy jej rozmiar, bo �adne narz�dzie nie jest tak ma�e w stosunku do wielkiej pracy, kt�r� musi wykona�. Sp�jrzcie na kotwice wisz�ce u kotbelek wielkiego statku! Jak�e s� drobne w stosunku do wielkiej obj�to�ci kad�uba! Gdyby je robiono ze z�ota, wygl�da�yby jak b�yskotki, jak ozdobne zabawki, nie wi�ksze stosunkowo ni� brylantowa kropla w uchu kobiety, A jednak od nich zale�y wr�cz, i to nieraz, �ycie okr�tu. Kotwica jest wykuta i ukszta�towana dla wierno�ci; dajcie jej grunt, w kt�ry mo�e' si� wgry��, a b�dzie trzyma�a, p�ki �a�cuch nie p�knie - w�wczas za�, cokolwiek si� stanie ze statkiem, kotwica jest "stracona". Ten uczciwy, prosty kawa� �elaza, taki zwyk�y na poz�r, ma wi�cej cz�ci ni� ludzkie cia�o cz�onk�w: sk�ada si� z klamry, trzonu, ramion, pi�ty, �ap, pazur�w. Wszystko to wed�ug dziennikarza bywa "zarzucane", gdy statek wejdzie na kotwicowisko i stanie tam. Uporczywo�� w u�ywaniu obrzyd�ego s�owa wyp�ywa st�d, �e jaki� szczeg�lnie ograniczony szczur l�dowy wyobra�a sobie czynno�� zakotwiczenia jako przerzucenie czego� przez burt�, gdy tymczasem kotwica, gotowa do u�ytku, znajduje si� ju� za burt�; pozwala si� jej po prostu spa��. Wisi u kad�uba na ko�cu ci�kiej, wystaj�cej belki zwanej kotbelk�, przymocowana kr�tkim, grubym �a�cuchem, kt�rego ko�cowe ogniwo zostaje nagle zwolnione wskutek uderzenia drewnianym m�otem lub za pomoc� poci�gni�cia d�wigni, gdy padnie rozkaz. A rozkaz nie brzmi: "Kotwica za burt�!" jak jaki� gryzmo�a zapewne sobie wyobra�a, lecz: "Kotwic� rzu�!" W�a�ciwie m�wi�c, nic si� nigdy nie zarzuca za burt� pr�cz r�cznej sondy,. a robi si� to, aby zbada� g��bi� pod statkiem. Przywi�zan� ��d�, zapasowe drzewce, beczk� lub jakikolwiek inny przedmiot przytwierdzony do pok�adu "wyrzuca si�" po odwi�zaniu. A tak�e i o statku m�wi si�, �e "zarzuca na wiatr albo pod wiatr", kiedy rusza w drog�. Lecz statek nigdy nie "zarzuca" kotwicy. M�wi�c �ci�le technicznie, statek lub flota "staj� na redzie" - przy czym dorozumiewamy si� tu dodatkowych s��w "na kotwicy", nie dopowiedzianych i nie napisanych. Mniej technicznie, lecz nie mniej poprawnie brzmi wyraz "zakotwiczy�"; charakterystyczny wygl�d i zdecydowany d�wi�k tego s�owa powinny wystarczy� dziennikom najwi�kszego morskiego pa�stwa na �wiecie. "Flota zakotwiczy�a w Spithead" - czy� mo�e kto ��da� lepszego zdania pod wzgl�dem zwi�z�o�ci i brzmienia �ci�le marynarskiego? Lecz bujda o "zarzucaniu kotwicy", pozuj�ca na morskie okre�lenie (r�wnie dobrze mo�na by pisa�: "zapu�ci� kotwic�", "cisn�� kotwic�" lub "smyrgn�� kotwic�"), jest wstr�tna dla marynarskiego ucha. Pami�tam z dawnych lat przybrze�nego pilota (czytywa� zawsze pilnie gazety), kt�ry chc�c powiedzie�, �e jaki� szczur l�dowy jest szczytem niemrawo�ci, mawia�: "To taki biedny niedojda z tych, co to zarzucaj� kotwic�." V Od pocz�tku a� do samego ko�ca rejsu marynarz troszczy si� bardzo o swoje kotwice. Obchodz� go nie tyle jako god�a nadziei, co jako najci�sze przedmioty, y kt�rymi ma do czynienia na pok�adzie podczas codziennych swych obowi�zk�w. Pocz�tek i koniec ka�dej podr�y wyr�nia si� prac� przy kotwicach. Statek w Kanale Angielskim ma stale kotwice w pogotowiu i �a�cuchy kotwiczne przyszaklowane do nich, a l�d jest prawie zawsze widoczny. Kotwica i l�d z��czone s� nierozdzielnie w my�lach marynarza. Ale z chwil� gdy okr�t wychodzi z ciasnych m�rz i d��y w �wiat szeroki, nie maj�c mi�dzy sob� a Biegunem Po�udniowym �adnego porz�dnego kawa�ka l�du - z t� chwil� kotwic� si� wci�ga, a, �a�cuchy znikaj� z pok�adu Lecz kotwic� nie znikaj�. M�wi�c technicznie - s� Zabezpieczone na pok�adzie, czyli zamocowane na przedniej cz�ci dziobu do hak�w za pomoc� lin i �a�cuch�w; pod napi�tymi p�achtami przednich �agli wygl�daj� bardzo leniwie, jakby spa�y. God�a nadziei, sp�tane, lecz strze�one starannie, bezw�adne a pot�ne, dotrzymuj� towarzystwa cz�owiekowi stoj�cemu na oku podczas nocnej wachty: l tak mijaj� dni przynosz�c d�ugie wytchnienie tym kawa�om �elaza o charakterystycznym kszta�cie, co wypoczywaj� na dziobie, widzialne prawie z ka�dej cz�ci pok�adu, i czekaj� na sw� prac� gdzie� po drugiej stronie �wiata - tymczasem za� statek niesie je nad sk��bion� kipiel�, a bryzgi otwartego morza pokrywaj� rdz� ci�kie ich cz�onki. Pierwsz� oznak� zbli�ania si� do l�du, jeszcze niewidzialnego dla oczu za�ogi, jest szybki rozkaz pierwszego oficera wydany bosmanowi: "Przygotujemy kotwice dzi� po po�udniu", albo: "jutro z samego rana", zale�nie od okoliczno�ci. Gdy� pierwszy oficer jest opiekunem kotwic na statku i str�em �a�cuch�w. Bywaj� statki dobre i statki z�e, "wygodne lub takie, na kt�rych od pierwszego dnia podr�y a� do ostatniego nie masz wypoczynku dla cia�a i duszy pierwszego oficera. A statki s� tym, co z nich ludzie uczyni�; jest to wyrok marynarskiej m�dro�ci, w zasadzie na pewno s�uszny. Jednak trafiaj� si� statki, na kt�rych - jak mi raz powiedzia� stary, osiwia�y pierwszy oficer - "wszystko idzie zawsze na opak!". Stali�my obaj na rufie (z�o�y�em mu w doku s�siedzk� wizyt�); spojrza� wzd�u� pok�adu i doda�: "On w�a�nie jest taki." Popatrzy� na moj� twarz, kt�ra wyra�a�a nale�yte fachowe wsp�czucie, i sprostowa� naturalny m�j domys�: "O nie; ze starym wszystko w porz�dku. OB nigdy nie przeszkadza. Uczciwa marynarska robota zawsze go zadowoli. A jednak wszystko jako� na tym sto�ku idzie na opak. Wie pan co? On jest z natury niesprawny." "Stary" by� to oczywi�cie kapitan statku; zjawi� si� w�a�nie na pok�adzie w cylindrze i brunatnym palcie, po czym uprzejmie skin�wszy nam g�ow� zeszed� na l�d. Z pewno�ci� nie mia� wi�cej ni� trzydziestk�; jego oficer, dobrze ju� w latach, szepn�� do mnie: "To m�j stary", po czym zacz�� mi wylicza� przyk�ady wrodzonej niesprawno�ci okr�tu, jakby chcia� uzasadni� swoje s�owa i powiedzie�: "Niech pan nie my�li, �e mam do statku �al o to." Mniejsza o przyk�ady. Chc� zaznaczy�, �e s� okr�ty, na kt�rych doprawdy wszystko idzie na opak; ale na ka�dym statku - dobrym czy z�ym, szcz�liwym czy pechowym - dzi�b jego to cz��, w obr�bie kt�rej pierwszy oficer czuje si� najbardziej zadomowiony. Podkre�lam, �e to jest jego cz�� statku, cho� oczywi�cie ma piecz� nad ca�o�ci�. S� tu jego kotwice, jego takielunek fokmasztu, jego fokmaszt, jego stanowisko manewrowe, kiedy kapitan dowodzi. I tutaj r�wnie� mieszka za�oga okr�tu, ludzie, mi�dzy kt�rych pierwszy oficer ma obowi�zek rozdzieli� prac� dla dobra statku w dobr� czy z�� pogod�. Gdy zabrzmi rozkaz: "Wszyscy na pok�ad!" - nie kto inny, tylko pierwszy oficer - jedyny cz�owiek z rufy - biegnie na dzi�b, przej�ty wa�no�ci� swego zadania. Jest satrap� tej prowincji w autokratycznym kr�lestwie okr�tu i co wi�cej, ci��y na nim specjalna odpowiedzialno�� za wszystko, co by si� wydarzy�o na dziobie. Tam r�wnie� - gdy statek zbli�a si� do l�du - pierwszy oficer z pomoc� bosmana i cie�li przygotowuje kotwice wesp� z lud�mi swej w�asnej wachty, kt�rych zna lepiej od innych. Tam pilnuje, aby �a�cuch zosta� wyklarowany, winda kotwiczna wy��czona, hamulce zwolnione; i tam - na dziobie - wydawszy ostatni rozkaz: "Uwaga przy kotwicy!" - wyczekuje bacznie na milcz�cym statku, kt�ry sunie z wolna naprz�d ku wybranej przystani - wyczekuje przenikliwego okrzyku z rufy: "Rzu�!" Przechyla si� natychmiast przez burt� i patrzy, jak wierne �elazo z g�o�nym pluskiem spada w jego oczach, kt�re �ledz�, czy kotwica jest czysta. Kotwica jest "czysta", gdy nie zawadzi�a o sw�j �a�cuch. Musi spa�� z dziobu tak, aby �a�cuch nie okr�ci� si� o �aden z jej cz�onk�w, gdy� inaczej okr�t stanie na �le rzuconej kotwicy. Nawet na gruncie trzymaj�cym najlepiej mo�na ufa� kotwicy tylko w�wczas, gdy �a�cuch ci�gnie prosto za klamr�. Dobrze rzucona kotwica w chwilach ci�kich dla statku b�dzie ust�powa� powoli; z narz�dziami i lud�mi trzeba si� obchodzi� uczciwie, aby wydali z siebie si��, kt�ra w nich tkwi. Kotwica jest symbolem nadziei, lecz �le rzucona kotwica jest gorsza od najbardziej zwodniczej z fa�szywych nadziei, jakie kiedykolwiek mami�y ludzi lub narody poczuciem bezpiecze�stwa. A poczucie bezpiecze�stwa, nawet najbardziej usprawiedliwione, jest z�ym doradc�. Podobnie jak nadmierne poczucie b�ogo�ci zwiastuje nadej�cie sza�u, poczucie bezpiecze�stwa wyprzedza szybki cios kl�ski. Marynarz, kt�ry pracuje w bezpodstawnym prze�wiadczeniu o bezpiecze�stwie, traci od razu wi�cej ni� po�ow� swej warto�ci. Dlatego te� ze wszystkich mych pierwszych oficer�w ten, kt�remu najbardziej ufa�em, nazywa� si� B. Mia� rude w�sy, chud� czerwon� twarz i niespokojne oczy. By� to marynarz pe�nowarto�ciowy. Analizuj�c teraz, po wielu latach, pozosta�o�� uczu�, kt�re wynik�y z zetkni�cia si� na-szych indywidualno�ci, odkrywam w nich bez wielkiego zdziwienia co� w rodzaju niech�ci. W gruncie rzeczy s�dz�, �e dla m�odego dow�dcy by� to najprzykrzejszy kolega, jakiego sobie mo�na wystawi�. Je�li wolno krytykowa� nieobecnych, powiedzia�bym, ze mia� troch� zanadto tego poczucia niebezpiecze�stwa, kt�re w marynarzu jest tak bezcenne. Robi� wra�enie bardzo niepokoj�c;, gdy� zdawa�o si�, �e got�w jest ustawicznie zmaga� si� z jak�� zagra�aj�c� kl�sk�, nawet gdy siedzia� przy stole po mojej prawicy nad talerzem z peklowan� wo�owin�. Pospiesz� doda�, i� posiada� tak�e ow� drug� cech� niezb�dn� dla odpowiedzialnego marynarza - pe�n� wiar� w siebie, W tym s�k, �e posiada� obie te zalety w stopniu niepokoj�cym. Jego wiecznie czujne zachowanie, urywana, nerwowa rozmowa, nawet jego jak gdyby umy�lne milczenia mog�y nasuwa� podejrzenie ^-- i s�dz�, �e je nasuwa�y -' i� jego zdaniem statek nie jest ani chwili bezpieczny w mych r�kach. Taki by� cz�owiek pilnuj�cy kotwic na barku o niespe�na pi�ciuset tonach - moim pierwszym dow�dztwie - stateczku, kt�ry nie istnieje ju� na tej ziemi, lecz kt�ry z ca�� pewno�ci� b�dzie tkliwie wspominany, p�ki ja �yj�. �adna kotwica nie mog�aby przy rzuceniu zapl�ta� si� w �a�cuch pod przenikliwym okiem pana B. Przyjemnie by�o mie� to poczucie, gdy na otwartej redzie s�ysza�o si� w kabinie wycie wiatru; ale by�y chwile, kiedy nie cierpia�em pana B. ca�e dusz�. Po sposobie, w jaki czasem na mnie spogl�da�, s�dz�, �e odp�aca� mi to nieraz z nawi�zk�. Tak si� z�o�y�o, �e obaj kochali�my ma�y bark bardzo serdecznie, I by�a to w�a�nie odwrotna strona nieocenionych zalet pana B., i� w �aden spos�b nie m�g� si� zdoby� na prze�wiadczenie, �e statek jest w moich r�kach bezpieczny. Po pierwsze, pan B. by� o pi�� lat starszy ode roni�, w epoce �ycia, kiedy pi�� lat naprawd� co� znaczy, albowiem ja mia�em dwadzie�cia dziewi��, a on trzydzie�ci cztery; po wt�re, zaraz po opuszczeniu portu (nie widz� powodu, by tai�, �e to by� Bangkok) niekt�re z moich manewr�w na wodach Zatoki Syjamskiej nap�dzi�y panu B. strachu, czego mi nie m�g� zapomnie�. Od tamtej chwili �ywi� stale tajemn�, gorzk� my�l o mej bezwzgl�dnej, zuchwa�ej lekkomy�lno�ci. Lecz wnosz�, i� polubili�my si� po Up�ywie dw�ch lat i trzech miesi�cy wsp�lnego �ycia - chyba �e m�ski u�cisk d�oni przy rozstaniu nic nie znaczy. Ogniwem mi�dzy nami by� okr�t; i w tym w�a�nie okr�t - cho� posiada cechy kobiece, cho� mi�o�� do niego Me ma nic wsp�lnego z rozs�dkiem - w tym w�a�nie okr�t r�ni si� od kobiety. By�em strasznie przej�ty swym pierwszym dow�dztwem, czemu si� dziwi� nie mo�na, lecz musz� przyzna�, �e uczucia pana B. by�y Wznio�lejsze. Ka�demu z nas oczywi�cie zale�a�o niezmiernie na pi�knym Wygl�dzie ukochanego obiektu; a cho� ja by�em tym, kt�ry zbiera� na l�dzie pochwa�y dla statku, panu B. przypad�o w udziale uczucie g��bszej dumy, podobne do uczucia oddanej panny s�u��cej. W tym wiernym, pe�nym che�pliwo�ci przywi�zaniu do ma�ego stateczku B. posuwa� si� tak daleko, �e chodzi� i otrzepywa� kurz osiad�y na politurowanej por�czy z tikowego drzewa - i to jedwabn� chustk� do nosa, darem pani B., jak mi si� zdaje. Oto jak si� przejawia�a jego mi�o�� do statku. A w swym wspania�ym poczuciu niebezpiecze�stwa posun�� si� raz do o�wiadczenia: "No, panie kapitanie, z pana to doprawdy jest szcz�ciarz!" Powiedzia� to tonem znacz�cym, cho� niekoniecznie zaczepnym, i chyba wrodzony takt powstrzyma� mi� od zapytania: Co pan chce w�a�ciwie przez to powiedzie�?" Zrozumia�em lepiej znaczenie jego s��w po jakim� czasie, gdy pewnej mrocznej nocy znale�li�my si� w ci�kiej opresji podczas w�ciek�ego sztormowego wiatru wiej�cego ku l�dowi. Wezwa�em pana B. na pok�ad, aby mi pom�g� rozpatrzy� nasze bardzo przykre po�o�enie. Nie mieli�my w�wczas czasu namy�la� si� g��boko i pan B. stre�ci� si� w s�owach: "Tak czy owak, paskudnie to wygl�da; ale pan, panie kapitanie, ze wszystkiego si� zawsze wypl�cze." VI Trudno oddzieli� w my�li kotwice statku od jego pierwszego oficera - cz�owieka, kt�ry widzi, jak spadaj� czysto i podnosz� si� czasem zapl�tane w �a�cuch; bo nawet najbaczniejsza uwaga nie zawsze zapobiegnie okr�ceniu si� �a�cucha naoko�o trzonu albo �ap, wskutek obracania si� statku miotanego wiatrem lub pr�dami. W�wczas manewr "podniesienia kotwicy" i nast�pnie zamocowanie jej przeci�ga si� ponad miar� i jest ci�kim trudem dla pierwszego oficera. Bo to on �ledzi, jak "�a�cuch ro�nie" - marynarskie okre�lenie posiadaj�ce ca�� si��, �cis�o�� i obrazowo�� technicznego j�zyka: a j�zyk ten tworzyli pro�ci, bystroocy ludzie, chwytaj�cy istotn� posta� rzeszy, kt�re widz� w zakresie swego zawodu i dla kt�rych znajduj� odpowiednie okre�lenia, trafiaj�c w sedno, co jest w�a�nie ambicj� artysty pos�uguj�cego si� skwarni. Tote� marynarz nie powie nigdy: "zarzuci� kotwic�", szyper za� stoj�cy na rufie wo�a, niby impresjonista, na dzi�b do pierwszego oficera: "Jak �a�cuch patrzy?" D�ugi �a�cuch pod naciskiem wy�ania si� uko�nie z morza, wypr�ony nad wod� na kszta�t ci�ciwy, a g�os str�a kotwic odpowiada zwi�z�ym, pe�nym szacunku okrzykiem: "Patrzy wprost naprz�d, panie kapitanie", albo: "Patrzy w d�", albo jeszcze inaczej, zale�nie od okoliczno�ci. Na statku handlowym maj�cym wr�ci� do kraju rozkaz, kt�ry rozlega si� najg�o�niej i jest podj�ty z najweselszymi okrzykami, brzmi: "Do podniesienia kotwicy!" Czekaj�cy marynarze wybiegaj� z kubryku porywaj�c handszpaki, rozlega si� tupot n�g i brz�k zapadek jako t�o do �a�osnej pie�ni kotwicznej przy akompaniamencie wrzaskliwego ch�ru; a ten wybuch ha�a�liwej krz�taniny, w kt�rej bierze udzia� ca�a za�oga, jest niby odzew zbudzonego statku, co dotychczas "spa� na swym �elazie", jak g�osi malownicze zdanie holenderskich marynarzy. Bowiem okr�t ze zwini�tymi �aglami na zbrasowanych rejach, przegl�daj�cy si� od top�w maszt�w do linii zanurzenia w g�adkiej, po�yskliwej wodzie portu otoczonego l�dem, wygl�da dla oka marynarza jak najdoskonalszy obraz sennego wypoczynku. Podniesienie kotwicy by�o ha�a�liwym manewrem na handlowym �aglowcu minionych dni - radosn� wrzaw� krzepi�c� ducha, jakby wraz z god�em nadziei marynarze spodziewali si� wyci�gn�� z g��biny swoje upragnione marzenia - tylko si�gn�� r�k�, a ka�dy z nich wy�awia� nadziej� powrotu do domu, nadziej� wypoczynku, swobody, zabawy, niewybrednych rozrywek - po ci� kim mozole wielu dni sp�dzonych mi�dzy niebem a wod�. A ten rozgwar, to uniesienie w chwili wyj�cia statku, stanowi wielki kontrast z chwil� ciszy, kiedy okr�t przybywa na obc� red�; og�oszony z �agli, sunie z wolna ku wybranej przystani; lu�ne p��tna trzepocz�) z lekka w�r�d olinowania nad g�owami za�ogi stoj�cej bez ruchu na pok�adzie i kapitana patrz�cego wyt�onym wzrokiem z rufy ku przodowi. Statek traci stopniowo coraz wi�cej na szybko�ci i ledwie ju� si� po rusza, a trzy postaci na dziobie czekaj� uwa�nie obok kotbelki na ostatni rozkaz - u ko�ca podr�y trwaj�cej mo�e dziewi��dziesi�t pe�nych dni - rozkaz brzmi�cy: "Rzu�!" Oto ostatnie s�owo po dokonanym rejsie, s�owo k�ad�ce kres znojowi statku i jego czynom. W�r�d �ycia, kt�rego warto�� mierzy si� podr�ami z portu do portu, plusk spadaj�cej kotwicy i gromkie dudnienie �a�cucha s� niejako zamkni�ciem odr�bnego okresu, na kt�re statek odpowiada, zda si�, �wiadomie lekkim wstrz�sem przebiegaj�cym od st�pki a� po szczyty maszt�w. O t� podr� statek bli�szy jest przeznaczonej mu �mierci, bo ani lata, ani podr�e nie mog� trwa� wiecznie. Jest to jak gdyby wydzwonienie godziny, a w�r�d przerwy, kt�ra nastaje, statek zdaje si� rozmy�la� nad mijaj�cym czasem. Ostatni to wa�ny rozkaz; inne s� po prostu wskaz�wkami ustalonymi przez zwyczaj. Raz jeszcze s�ycha� g�os kapitana: "Czterdzie�ci pi�� s��ni do wody", a w�wczas i dow�dca na pewien czas sko�czy� swoje. Przez szereg dni zostawia prac� w porcie pierwszemu oficerowi, str�owi kotwic i okr�towej rutyny. Up�ynie d�u�szy czas, nim g�os kapitana rozlegnie si� na pok�adzie, g�os o brzmieniu kr�tkim i surowym, w�a�ciwym dow�dcy, gdy znowu - po zamkni�ciu luk�w - na niemym, wyczekuj�cym okr�cie rzuci z rufy rozkaz: "Do podniesienia kotwicy!" SZTUKA PI�KNA VII Zesz�ego roku przerzuca�em gazet� o zdrowych zapatrywaniach, kt�rej wsp�pracownicy upieraj� si� jednak przy "zarzucaniu" kotwic i "wyje�d�aniu" statku w morze (brr!). Znalaz�em tam artyku� na temat sezonowego jachtingu. I wyobra�cie sobie! Artyku� by� dobry. Dla cz�owieka, kt�ry ma�o mia� do czynienia z �eglug� dla przyjemno�ci (cho� ka�da �egluga jest przyjemno�ci�), a ju� bezwzgl�dnie nic z wy�cigami na otwartych wodach, surowa krytyka autora, odnosz�ca si� do wyr�wnywania szans jacht�w, jest zrozumia�a, ale nic ponadto. Wyliczanie wielkich tegorocznych wy�cig�w nic a nic mi nie m�wi. Co si� za� tyczy 52-stopowych jacht�w regatowych, tak wychwalanych przez autora, wzrusza mi� jego zachwyt nad ich czynami; a je�li chodzi o �cis�e zrozumienie tre�ci, to opis autora, przemawiaj�cy tak jasno do cz�owieka, kt�ry uprawia jachting, nie budzi w mym umy�le �adnego okre�lonego obrazu. Autor wychwala ten rodzaj �aglowc�w s�u��cych dla rozrywki, a ja przy��cz� si� ch�tnie do jego zdania, jak ka�dy cz�owiek, kt�ry kocha wszystkie statki na morzu. Got�w jestem podziwia� i szanowa� 52-stopowe jachty wy�cigowe, gdy� polegam na s�owach cz�owieka, kt�ry ubolewa z takim wsp�czuciem i zrozumieniem nad zag�ad� gro��c� jachtowemu �eglarstwu. Wy�cigi jacht�w s� zorganizowan� rozrywk�, zaj�ciem dla klas nie potrzebuj�cych zarabia�, zaspokajaj�cym prawie w r�wnym stopniu pr�no�� niekt�rych bogatych mieszka�c�w tych wysp, co wrodzon� ich mi�o�� do morza. Lecz autor artyku�u, o kt�rym m�wi�, dowodzi dalej ze zrozumieniem i s�uszno�ci�, �e dla wielkiej liczby ludzi (dwudziestu tysi�cy, o ile pami�tam) jachting stanowi po prostu �rodek utrzymania - czyli wed�ug s��w autora, rzemios�o. Ot� etyczn� stron� rzemios�a, produkcyjn� lub nieprodukcyjn�, wyzwalaj�c� i idealn� postaci� zarabiania na chleb jest osi�gni�cie i zachowanie przez fachowc�w mo�liwie najwi�kszej sprawno�ci. Tego rodzaju sprawno�� techniczna jest czym� wy�szym ni� uczciwo��, jest kategori� szersz�, obejmuj�c� i uczciwo��, i wdzi�k, i zasady w jednym wznios�ym i czystym uczuciu, nie koniecznie utylitarnym, kt�re mo�na nazwa� honorem pracy. Uczucie to powsta�o z nagromadzonej tradycji; podsyca je duma jednostek, ulepsza je fachowa opinia i jak sztuki wy�sze, d�wiga je i dodaje mu bod�ca pochwa�a znawc�w. Oto dlaczego uzyskanie mo�liwie najwi�kszej wprawy, baczne doci�gni�cie swej sprawno�ci do najsubtelniejszych odcieni perfekcji jest kwesti� �ywotnego znaczenia. Bieg�o�� prawie nieskazitelna mo�e by� naturalnie osi�gni�ta w�r�d walki o chleb. Ale jest co� jeszcze poza tym - co� wy�szego; subtelny i niezawodny rys mi�o�ci i dumy niezale�ny od samego mistrzostwa: niemal natchnienie, kt�re daje ka�dej pracy t� sko�czono��, kt�ra prawie jest sztuk� - kt�ra jest sztuk�. Podobnie jak ludzie o wielkim poczuciu honoru ustanawiaj� wysoki poziom publicznego sumienia wynosz�c go ponad przeci�tn� spo�eczn� uczciwo��, tak i ludzie wyr�niaj�cy si� zr�czno�ci�, kt�ra staje si� sztuk� przez nieustanne doskonalenie si�, podnosz� przeci�tny, poprawny poziom rzemios� na l�dzie i morzu. Warunki sprzyjaj�ce rozwojowi tej najwy�szej, �ywej doskona�o�ci, zar�wno w pracy, jak i w rozrywkach, powinny by� zachowane z najwi�ksz� pieczo�owito�ci�, aby �w przemys� lub te� �w sport nie zgin�� od zdradliwego wewn�trznego rozk�adu. Tote� prze czyta�em z g��bokim �alem w tym artykule, omawiaj�cym pewien jachtowy sezon, �e sztuka �eglarska na regatowych jachtach nie jest ju� tym, czym by�a jeszcze kilka, jeszcze par� lat temu. Bo w�a�nie to stanowi�o tre�� owego artyku�u, na pisanego wida� przez cz�owieka, kt�ry nie tylko wie, ale i rozumie - rzecz (zauwa�� tu mimochodem) znacznie rzadsza, ni�by si� zdawa�o, poniewa� tego rodzaju zrozumienie jest natchnione przez mi�o��; a mi�o��, cho� w pewnym znaczeniu mo�e by� silniejsza od �mierci, nie jest bynajmniej tak powszechna i tak niezawodna. Mi�o�� w�a�ciwie jest rzadka - mi�o�� do ludzi, do rzeczy, do idei, mi�o�� do mistrzostwa w swym fachu. Bowiem mi�o�� to wr�g po�piechu; liczy si� z dniami, kt�re p�yn�, z lud�mi, kt�rzy prze mijaj�, ze sztuk� dojrzewaj�c� stopniowo w ci�gu lat i skazan� tak�e w kr�tkim czasie na przemini�cie, na zag�ad�. Mi�o�� i �al id� r�ka w r�k� na tym �wiecie, gdzie wszystko zmienia si� szybciej od sun�cych chmur, odbitych w zwierciadle morza. Obci��anie jachtu zale�nie od pi�kno�ci jego czy n�w jest niesprawiedliwe w stosunku do rzemios�a i do jego wykonawc�w. Jest niesprawiedliwe wobec doskona�ego pi�kna statku i wobec sprawno�ci jego s�ug. Bo my, ludzie, jeste�my w gruncie rzeczy s�ugami tego, co�my stworzyli. Pozostajemy w wiecznej niewoli u wytwor�w naszego m�zgu i u dzie� naszych r�k. Cz�owiek rodzi si�, aby wys�u�y� sw�j czas na tej ziemi, a w s�u�bie, kt�ra nie wyrasta z po�ytku, jest co� pi�knego. Sztuka to w�adca bardzo wymagaj�cy. A �egluga na jachtach jest sztuk�, jak m�wi z chwalebnym zapa�em autor artyku�u, kt�ry wywo�a� te rozmy�lania. Chodzi mu o to, �e wy�cigi przy forach udzielanych jedynie ze wzgl�du na tona� - to znaczy na wielko�� - doprowadzi�y do doskona�o�ci sztuk� �eglugi. Od kapitana �aglowego jachtu wymaga si� wszelkich mo�liwych rzeczy - i obci��anie statku w stosunku do powodzenia jego dow�dcy mo�e by� korzystne dla samego sportu, ale ma bezwzgl�dnie ujemny wp�yw na �eglarstwo. Pi�kna ta sztuka zanika. VIII �eglarstwo i regaty jachtowe wyszkoli�y grup� ka pitan�w i �eglarzy jachtowych, ludzi urodzonych i wychowanych na morzu, zajmuj�cych si� w zi mie rybo��wstwem, a w lecie jachtingiem; ludzi, dla kt�rych pos�ugiwanie si� tym szczeg�lnym typem takielunku nie ma tajemnic. Walka marynarzy o zwyci�stwo podnios�a �eglarstwo dla rozrywki do godno�ci sztuki w tym specjalnym znaczeniu. Jak ju� wspo mnia�em, nie znam si� wcale na wy�cigach, a bardzo ma�o na sko�nym o�aglowaniu; lecz korzy�ci takiego o�aglowania s� oczywiste, szczeg�lnie je�li chodzi o p�ywanie dla rozrywki - czy to b�d� wycieczki, czy te� regaty. Osprz�t jachtowy wymaga mniej wysi�k�w przy manewrowaniu; pozwala na ustawianie p�aszczyzn �agli stosownie do wiatru szybko i dok�ad nie; nieprzerwany ci�g p�aszczyzn �agli przynosi niezmierne korzy�ci; przy tym za� najmniejsza ilo�� p��tna mo�e by� rozpi�ta na mo�liwie najmniejszej ilo�ci drzewc. Lekko�� i skupiona Bi�a s� najwi�kszy mi zaletami sko�nego o�aglowania. Flota sko�no�aglowc�w stoj�cych na kotwicy odznacza si� szczeg�ln� smuk�o�ci� i wdzi�kiem. Stawianie �agli na jachcie podobne jest bardziej ni� na innych statkach do rozwijania skrzyde� u ptaka; lekko��, z jak� jacht si� porusza, stanowi rozkosz dla oczu. Te statki s� morskimi ptakami, kt�rych p�ywanie jest podobne do lotu i przypomina raczej naturaln� funkcj� ni� pos�ugiwanie si� narz�dziami wymy�lonymi przez cz�owieka. Sko�ne o�aglowanie w prostocie i pi�kno�ci swego wygl�du z ka�dego punktu widzenia jest, jak s�dz�, niedo�cignione. Szkuner, jol czy kuter w r�ku zdolnego cz�owieka zdaje si� sam sob� kierowa�, jakby by� obdarzony rozumem i szczeg�ln� sprawno�ci�. Udany manewr jachtem pobudza wr�cz do radosnego �miechu, podobnie jak widok szybkiej orientacji i dok�adno�ci pe�nej wdzi�ku, wykazanej przez �yw� istot�. Z tych trzech odmian sko�no�aglowc�w kuter - o osprz�cie par excellence regatowym - wygl�da najbardziej imponuj�co, poniewa� wszystkie jego �agle stanowi� w�a�ciwie jedn� ca�o��. Gdy w naszych pe�nych podziwu oczach kuter mija z wolna przyl�dek lub koniec mola, olbrzymi jego grot�agiel nadaje mu wynios�y, niemy majestat. Na kotwicy za to szkuner wygl�da lepiej; wydaje si� bardziej sprawny i stateczny ze swymi dwoma masztami wznosz�cymi si� nad kad�ubem i przechylonymi zawadiacko ku rufie. O�aglowanie za� jola mo�na z czasem pokocha�. Zdaje mi si�, �e manewrowa� nim jest naj�atwiej. Do regat najlepszy jest kuter; na d�ug� podr� dla przyjemno�ci - szkuner; na kr��enie po wodach krajowych - jol; a w�adanie nimi jest zaiste wy�sz� sztuk�. Wymaga nie tylko znajomo�ci og�lnych zasad �eglarstwa, lecz starannego zapoznania si� z odr�bnym charakterem statku. W teorii obchodzimy si� w taki sam spos�b ze wszystkimi okr�tami, podobnie jak post�pujemy ze wszystkimi lud�mi wed�ug og�lnych, ustalonych zasad. Ale je�li si� chce zdoby� w �yciu owo powodzenie, kt�re wyp�ywa z mi�o�ci i zaufania bli�nich, w�wczas nawet i z dwiema osobami nie b�dzie si� post�powa�o w taki sam spos�b, cho�by ich natury wydawa�y si� zupe�nie do siebie podobne. Istniej� mo�e zasady, wed�ug kt�rych si� post�puje, ale nie ma zasad dla kole�e�stwa. Obcowanie z lud�mi jest r�wnie wielk� sztuk� jak obcowanie ze statkami. I ludzie, i statki �yj� w niesta�ym �ywiole, podlegaj� subtelnym i pot�nym wp�ywom i pragn�, aby raczej zrozumie� ich zas�ugi ni� si� pozna� na b��dach. Aby wsp�y� w owocnej sp�ce z okr�tem, trzeba pozna� nie to, czego on dokona� nie mo�e; trzeba raczej posi��� dok�adn� wiedz� o tym, na co si� okr�t zdob�dzie, je�li przez �yczliw� podniet� wezwiemy go do popisania si� wszystkim, na co go sta�. Na pierwszy rzut oka nie ma wielkiej r�nicy mi�dzy tymi dwoma sposobami podej�cia do trudnego zagadnienia mo�liwo�ci. A jednak w istocie r�nica jest wielka. Polega na duchu, w jakim przyst�pujemy do zagadnienia. W gruncie rzeczy sztuka w�adania okr�tami jest mo�e pi�kniejsza ni� sztuka w�adania lud�mi. I jak wszystkie sztuki pi�kne, musi by� oparta na zasadniczej, trwa�ej szczero�ci, kt�ra niby prawo natury panuje nad ogromem przer�nych zjawisk. W na szych usi�owaniach musi by� du�o prostoty. Inaczej si� m�wi do w�glarza, inaczej za� do profesora. Ale czy�by to by�a dwulicowo��! Twierdz�, �e nie. Prawda polega na szczero�ci uczu�, na istotnym uznaniu tych obu ludzi - tak podobnych do siebie i tak r�nych - za partner�w w grze �ycia. Oczy wi�cie blagier, my�l�cy tylko o dopi�ciu swego marnego celu, pr�buje szcz�cia pos�uguj�c si� fortelami. Ludzi, czy to b�d� profesorowie, czy w�glarze, oszuka� jest �atwo; przedstawiaj� nawet materia� nie zwykle podatny do nabierania i wykazuj� co� w rodzaju ciekawej, niepoj�tej sk�onno�ci do tego, aby si� da� prowadzi� za nos z otwartymi oczami. Lecz statek jest istot�, kt�r� stworzyli�my jakby umy�lnie po to, �eby nas utrzyma� na poziomie. Statek nie zniesie, aby nim w�ada� zwyk�y blagier, natomiast spo�ecze�stwo zniesie pana X., popularnego m�a stanu, pana Y., popularnego uczonego, lub pana Z. - jakby go okre�li�? - popularn� osobisto��, po�redni� mi�dzy profesorem wy�szej moralno�ci a komiwoja�erem - ludzi, kt�rzy dopi�li swego marnego celu. Ale cho� nie zwyk�em si� zak�ada�, ch�tnie bym zaryzykowa� du�� sum� i za�o�y� si� o to, �e ani jeden z niewielu pierwszorz�dnych kapitan�w na jachtach regatowych nie by� blagierem. Przedstawia�oby to zbyt wiele trudno�ci. A trudno�ci wyp�ywaj� st�d, �e si� nie obcuje z ca�� gromad� statk�w, lecz z jednym jedynym. To samo mo�na by powiedzie� o obcowaniu z lud�mi. Ale w ka�dym z nas czai si� co� z ducha t�umu, z usposobienia t�umu. Bez wzgl�du na to, jak zawzi�cie przeciw sobie walczymy, pozostajemy bra�mi na gruncie najni�szych stron naszego umys�u i niesta�o�ci naszych uczu�. Ze statkami jest inaczej. Cho� znacz� dla nas bardzo wiele, dla siebie nawzajem s� niczym. Te wra�liwe stworzenia nie maj� uszu dla naszych pochlebstw. Tr