2818

Szczegóły
Tytuł 2818
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2818 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2818 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2818 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KRYSTYNA SIESICKA ZAPACH RUMIANKU PIRAMIDA - Bonjour, madame! - m�wi�y�my. - Bonjour, mes enfants! - odpowiada�a pani Jannot. Klara zawsze by�a lepsza. - Tres bien - m�wi�a pani Jannot. - Tres bien, Claire! - chwali�a j�. A dla mnie mia�a tylko u�miech. Mi�y, dobry u�miech. Czasami jednak k�ad�a mi r�k� na g�owie i szepta�a cicho: - Pauvre Susanne... Biedna Zuzanna. O ile wtedy mia�a racj�, o tyle pomyli�a si� na przysz�o��. W �yciu u�o�y�o mi si� lepiej ni� Klarze. Wygodniej. Zabawne, ale ani jej, ani mnie na nic nie przyda� si� francuski, ta zmora mojego dzieci�stwa, i scena, na kt�rej nie ja, tylko Klara zbiera�a oklaski. Dawno min�y ju� czasy pani Jannot, naszych wsp�lnych lekcji, tajemnic, zwierze�, uniesie�. Tego, co teraz jest mi�dzy Klar� a mn�, nie mo�na nazwa� przyja�ni�. To raczej przywi�zanie i suma wspomnie� nas ��czy, ale my�l�, �e niekiedy jest to wi� silniejsza ni� inne. Dawniej wiedzia�am o Klarze wszystko, dzi� wiem niewiele, a jednak zawsze ogarnia mnie tkliwo��, kiedy spotykam Klar�, cz�sto po latach niewidzenia. Zdumiewa mnie jej codzienny trud. - To wszystko sprawa wyboru - twierdzi Klara. - Ale czy jeste� szcz�liwa? - pytam naiwnie, tak jak dawniej naiwnie mawia�y�my: "Och, musimy by� szcz�liwe!". - Tak - odpowiada Klara. - Jestem szcz�liwa, chocia� chwilami bywam w�ciek�a. Ze mn� odwrotnie. Najcz�ciej jestem w�ciek�a, a tylko chwilami bywam szcz�liwa. Pomimo wszystko uwa�am, �e w �yciu u�o�y�o mi si� lepiej ni� Klarze. My�l� o tym, siedz�c na le�aku przed jej domem. Lato w tym roku jest cudowne, a pobyt u Klary, te kilka leniwych dni, kt�re mam poza sob�, przynios�y mi odpr�enie, o kt�rym marzy�am. - S�uchaj, czy ty pami�tasz pani� Jannot? - pytam. - Oczywi�cie! Klara u�miecha si� i ramieniem odgarnia opadaj�ce na czo�o w�osy. Czy�ci cebulki tulipan�w, spieszy si�, twierdzi, �e to zaleg�a robota, kt�r� powinna wykona� ju� dawno, ale nie chce mojej pomocy. - Dlaczego przypomnia�a ci si� pani Jannot? - Nie wiem. W ka�dym razie ten francuski nie przyda� si� ani tobie, ani mnie. Ja u�ywam wy��cznie angielskiego, a ty do zwierz�t m�wisz tylko po polsku. - Mylisz si�. Czasami m�wi� do nich po francusku - �mieje si�. - Wtedy, kiedy kln�. Zwierz�ta cz�sto mnie z�oszcz�. - Przecie� je kochasz. Twoja s�siadka m�wi�a mi wczoraj: "Klara to ci dopiero kocha zwierz�ta! Da pani wiar�? Ona nawet krowy myje szamponem". Dlaczego si� �miejesz? - Pani Jannot nie pozwala�a ci przedrze�nia� ludzi, pami�tasz? Biedna, nie wiedzia�a, �e t�pi w tobie co�, co za kilka lat innych b�dzie zachwyca�, co inni b�d� oklaskiwa�. Ju� wtedy by�a� aktork�, ma pauvre Susanne! A co do kr�w, to moja s�siadka mia�a racj�. Myj� je czasami szamponem, fakt. - Oszala�a�? - Nie. Po prostu jest mi przyjemnie, kiedy przy dojeniu czuj� zapach dobrego kosmetyku. Przytrzymuj� palcem zielony listek, kt�ry mia� chroni� m�j nos od zbyt mocnej opalenizny, i patrz� na Klar�. - Dziwisz si�? Ty? Taka estetka? W�cha�a� kiedy krow�? - pyta. - Nie. - To pow�chaj. Nasze spojrzenia spotykaj� si�. - Z tym li�ciem na nosie nie wygl�dasz najlepiej - m�wi Klara. - Czy rzeczywi�cie musisz? - Musz�. W najbli�szym sezonie b�d� gra�a Ofeli�. Nie mog� si� opali�, moja charakteryzatorka dosta�aby sza�u. A poza tym... - Poza tym...? - Tadeusz nie lubi opalenizny. - Tadeusz nie lubi opalenizny - powtarza Klara i wrzuca kolejn� cebulk� do drewnianej skrzynki. Wiem, �e w tym powt�rzeniu kryje si� ironia. Klara nie znosi Tadeusza. - Wygl�dasz �wietnie - m�wi. - Ale czy istotnie Ofeli� musi gra� aktorka czterdziestoletnia? - Dam sobie rad�. Wcale nie wygl�dam �wietnie, przeciwnie, te zmarszczki ko�o oczu i bruzdy wzd�u� policzk�w sprawiaj�, �e nikt nie mo�e mi da� mniej lat, ni� mam w rzeczywisto�ci. Klara z pewno�ci� wygl�da m�odziej ni� ja. Tres bien, Claire! Pauvre Susanne... By� mo�e pod niekt�rymi wzgl�dami pani Jannot mia�a racj�. - Przynios� ci ma�lanki - m�wi Klara. - Powinna� wi�cej je��. Przynios� ci ma�lanki i chleba z twarogiem. - Dzi�kuj�, ale mo�e troch� p�niej, teraz nie jestem w stanie prze�kn�� ani k�sa. - Prosz� ci�, Zuza, zjedz teraz. - Nie, nie mog�. Obrzuca mnie przelotnym spojrzeniem, potem zagl�da do skrzynki, w kt�rej trzyma cebulki przeznaczone do selekcji. - Czy nigdy nikt nie powiedzia� ci prosto z mostu, �e jeste� zbyt chuda? - pyta. - Chuda? Szczup�a raczej - protestuj�. - Ot� jeste� chuda! Je�eli ci nikt tego nie powiedzia�, ja ci to m�wi�. Dobrze, mog� by� niedelikatna czy jak tam chcesz. W ka�dym razie wiedz, �e jeste� chuda. Listek na nosie przeszkadza mi. Zdejmuj� go i przygl�dam si� Klarze. - Chuda jeste� - powtarza niemi�osiernie. - Tak ci� prosz�, zjedz co�. Ta pro�ba Klary jest ju� �agodna w tonacji, nie spos�b jej si� oprze�. - Ale ma�o, �yk ma�lanki i k�s chleba - ulegam. Klara podnosi si� ze sto�ka, strzepuje ze spodni �upiny cebulek. Chodzi w spodniach i kolorowych bluzkach, ka�dego dnia w innej. Pi�knie wygl�daj� kretonowe bluzki Klary, kiedy susz� si� na sznurku rozci�gni�tym na wprost kuchennego okna. Jeszcze pi�kniej wygl�daj� na samej Klarze. Proste w kroju, zawsze jakby troch� przyciasne, podkre�laj� jej szczup�� tali�, ozdabiaj�c j� zawadiackim w�z�em �ci�gni�tym z przodu. Z przyjemno�ci� patrz� na Klar�. Jest taka smuk�a, d�ugonoga, gi�tka. - Przynios� ci ma�lank�, a potem zajrz� do tego cholernego ciel�cia - m�wi Klara. To cholerne ciel� urodzi�o si� wczoraj. Izabela mia�a ci�ki por�d. Te� pomys�, nazywa� krow� Izabel�! Przyjecha�o a� dw�ch weterynarzy. - Zr�bcie co�, �eby ona tak nie cierpia�a! - wo�a�a Klara, szarpi�c za klamk� samochodu, kt�rym Marek ich przywi�z�. - Nie mog� s�ucha� jej p�aczu. Izabela mrucza�a pos�pnie jeszcze przez dwie godziny. Urodzi� si� byczek, kt�rego Klara nazwa�a Ferdynandem. Nachyla si�, zbiera rozrzucone cebulki. - Je�eli Marek b�dzie t�dy przechodzi�, powiedz mu, �e jestem... Urywa ,w po�owie zdania, bo Marek wychodzi w�a�nie zza rogu domu i zbli�a si� w nasz� stron�. Szare oczy Klary roz�wietlaj� si� w u�miechu. Marek k�adzie r�k� na jej ramieniu, przechyla g�ow� i m�wi cicho, jakby powierza� Klarze jak�� tajemnic�. - By�em w oborze. Ferdynand miewa si� wspaniale. - A Izabela? - Och, chyba jest szcz�liwa! Chwilami wydaje mi si�, �e oni nie s� normalni. A chwilami my�l�, �e to ja nie jestem normalna. Odchodz� w stron� ganku. Id� szybko, Marek obejmuje Klar� ramieniem, jest du�o wy�szy od niej, chocia� Klara te� jest wysoka. Kiedy tak patrz� na nich, na ich elastyczne kroki, trzcinkowat� sylwetk� Klary i m�odzie�cze ruchy Marka, moja gimnastyka poranna, kt�r� zaleci�a mi kosmetyczka, te wszystkie przysiady, wdechy i wydechy, sk�ony i marsze, wydaj� mi si� jakim� nieporozumieniem. �wicz� ju� tyle lat i tak systematycznie, a jednak coraz cz�ciej czuj� t� jak�� oci�a�o�� staw�w, z pewno�ci� nie poruszam si� ju� tak, jak rusza�am si� jeszcze niedawno. Jaka pi�kna jest ziele� �wie�o przystrzy�onej trawy. Klara przep�dza st�d kury i chyba s�usznie, trawnik doko�a domu powinien by� czysty. Kiedy Marek m�wi: "nasze gospodarstwo, moje konie, nasz dr�b" - wydaje mi si� to naturalne. Ale kiedy Klara m�wi: "w naszej oborze, moje kury, nasz chlew", czuj�, jak po plecach przechodz� mi ciarki. Mo�e dlatego, �e przywyk�am do innych s��w i tylko tamte s�owa dawnej Klary brzmi� mi prawdziwie i naturalnie. Ale Klara teraz ich nie u�ywa. Nie s�ysza�am, �eby m�wi�a: impresjonizm, kubizm, Cezanne, Makowski, rze�ba, p��tno, olej. Kiedy cz�owiek ma szesna�cie lat, nie wie nic o swoim przysz�ym losie i tylko zdaje mu si�, �e ju� wszystko wie. �e jest jasnowidzem, prorokiem, �e ju� wszystko sobie przygotowa�, poda� i �e pozosta�o jedynie �y�. Patrz� przed siebie i widz� wybieg dla �rebi�t. - Prosz� ci�, Zuza, we� to ode mnie - m�wi Klara, podaj�c mi kubek ma�lanki. Nie mog� tego wzi��, w ka�dym razie nie teraz, nie w tej chwili. Patrz� w stron� wybiegu i ogarnia mnie przera�enie. - S�uchaj, Klara, czy ona musi siedzie� na tej �erdzi? Przecie� spadnie. - Ona nawet jak spada, to zawsze na cztery �apy - �mieje si� Klara. - No, we� to ode mnie, Zuza. Bior�. Ma�lanka jest zimna, cudowna. Pij�, ale nie spuszczam oka z wybiegu. - Zawsze tam siedzi - m�wi Klara. - Nie zauwa�y�a�? Ka�dego popo�udnia. - Nie zauwa�y�am. - Nnno... - waha si� Klara - mo�e rzeczywi�cie. Odk�d przyjecha�a�, kr�ci�a si� zawsze przy tobie. T�skni�a, musia�a si� nacieszy�. Klara u�miecha si�. Milczy przez chwil�, a potem m�wi spokojnie: - Ona czeka na Rafa�a. Zabawna jest Klara z tymi imionami. - Wasz �rebak ma na imi� Rafa�? - Nasz �rebak nazywa si� Nikodem. Natomiast syn naszego weterynarza ma na imi� Rafa�. Sp�jrz... Rafa�. Pali si� w s�o�cu ciemnoruda, mo�e kasztanowa czupryna. Rafa� biegnie przez wybieg, na prze�aj, m�ody �rebak weterynarza. Biegnie w stron� ogrodzenia, na kt�rym siedzi, wymachuj�c nogami, moja c�rka Katarzyna. Wczoraj dzie� by� taki pi�kny, bezchmurny, a dzi� od rana pada deszcz. Musi by� ju� bardzo p�no, m�j zegarek stan��, zabawnie tak �y� jak gdyby ponad czasem, a mo�e raczej obok czasu, bo w�a�ciwie jest mi zupe�nie oboj�tne, o kt�rej wstan�, mog� nawet w og�le nie wstawa�. Klara by�aby zachwycona. Mia�a racj�, pok�j, w kt�rym mnie umie�ci�a, wspaniale nadaje si� do wypoczynku. - B�dziesz spa�a w go�cinnym - powiedzia�a. - To jedyny pok�j w tym domu, gdzie mo�na porz�dnie odpocz��. Mo�e dlatego - dorzuci�a po chwili - �e nic w nim nie zmienia�am. Wygl�da tak, jak wygl�da� w dniu mojego przyjazdu. Kuchni� i te dwa pokoje, kt�rych u�ywamy, stara�am si� jako� unowocze�ni�, rozumiesz? Przystosowa�am je do siebie, do moich nawyk�w, przyzwyczaje�. S� na pewno �adniejsze i wygodniejsze, ni� by�y. W gruncie rzeczy uda�o mi si� chyba stworzy� zupe�nie niez�e, do�� stylowe wn�trza, prawda? A jednak odpocz�� mo�na tylko w go�cinnym. W�a�ciwie, nie rozumiem dlaczego. I przyprowadzi�a mnie tutaj. Bielone �ciany, surowe belki sufitu. Ciemne sprz�ty: du�e meblowe ��ko, dwudrzwiowa szafa, stolik o owalnym blacie i dwa krzes�a wybijane sk�r�. - Jedyna rzecz, kt�rej nie mog�am �cierpie� - m�wi�a, kiedy zmywa�am z twarzy zmordowany podr� makija� - to siatkowa firanka, haftowana w ki�cie winogron. Uwa�am, �e ta jest lepsza. Stan�a przy oknie, poci�gn�a sznur i rozsun�a bia�� tkanin�, lekk�, prawie przezroczyst�, drukowan� w niedu�e, niebieskawe kwiaty. W pierwszej chwili ten pok�j wydawa� mi si� zimny, nieprzytulny, ��ko, na kt�rym pi�trzy�y si� tradycyjne poduchy, wprawia�o mnie w zak�opotanie. To przecie� by� dom Klary! I Klara akceptowa�a te poduchy, t� t�oczon� kap� na ��ku, brzydkie lustro uj�te grub�, z�ocon� ram�, wisz�ce nad umywalni�. Teraz jednak rozumiem, bo odpoczywam w tym pokoju. Dzi� zaraz po przebudzeniu rozsun�am zas�on� i otworzy�am okno. Teraz le�� i r�wna �ciana deszczu, sp�ywaj�ca z brzegu dachu, odci�ga mnie od �wiata na tyle, na ile jest to mo�liwe. Usi�uj� wyobrazi� sobie ten dzie�, w kt�rym Klara przyjecha�a po raz pierwszy do swojego nowego domu. Czy by�a zaskoczona? Czy przera�ona tym, na co si� zdecydowa�a? Czy mo�e entuzjazm pierwszych dni ma��e�stwa obj�� i ten dom, kt�ry by� ostatecznie rodzinnym domem Marka? Nie wiem, nie umiem wyobrazi� sobie Klary wchodz�cej do ciemnej sieni, przesuwaj�cej d�oni� po �cianie w poszukiwaniu nieznajomego kontaktu. A mo�e to Marek zapali� �wiat�o? Mo�e czeka�a, a� zaparkuje w�z i wprowadzi j�, swoj� �liczn�, swoj� m�odziutk�, swoj� ukochan� �on�, do tego domu, opuszczonego i zaniedbanego, w kt�rym od tragicznej �mierci rodzic�w by� tylko raz? Wczoraj wieczorem przysz�a do mnie. Usiad�a na brzegu ��ka i przez chwil� przygl�da�y�my si� sobie w milczeniu. Jest jednak miedzy nami tych wiele lat, kt�re sp�dzi�y�my oddzielnie, i to te lata parali�uj� struny g�osowe. Pomimo wszystko ci�gle kocham Klar�. Zsun�a z nogi sanda�ek i bos� stop� g�adzi�a baranie futro le��ce przy ��ku zamiast dywanika. - To Cezary - powiedzia�a, wpatruj�c si� w bia�e kud�y. - Zna�a� go. - Nie - zaprzeczy�am. - Nie zna�am Cezarego. Nigdy go nie widzia�am. Wasze zwierz�ta pozna�am dopiero teraz. Zapomnia�a�, �e jestem u ciebie pierwszy raz? - Nie zapomnia�am, ale ty jednak zna�a� Cezarego. Pami�tasz, spotka�y�my si� kiedy� w poci�gu? Wraca�a� z jakiego� wyst�pu. - Ach, tak! - przypomnia�am sobie. Spotka�y�my si� w poci�gu. Wsiad�a na niewielkiej stacji, pozna�am j� natychmiast, w obj�ciach trzyma�a otulone r�owym kocykiem zawini�tko. - Klara, masz dziecko! - zawo�a�am z rado�ci�, wiedz�c, �e zawsze marzy�a o dziecku. - Nie - odchyli�a r�bek kocyka. - To jagni�. Jego matka by�a u naszych przyjaci�, ale umar�a wczoraj wieczorem. Bior� je do siebie. To by�o z dziesi�� lat temu. Wczoraj Klara bos� stop� przesuwa�a po baranim futrze. - Lubi�, kiedy g�aska�o go si� po bokach - powiedzia�a �artobliwie, ale w jej u�miechu by� �al i rozrzewnienie. - Czy to on by� pierwszym zwierzakiem, kt�remu nada�a� ludzkie imi�? - O, nie! Zaraz po przyje�dzie mieli�my krow�. Nale�a�a jeszcze do moich te�ci�w. Zanim Marek zdecydowa� si� na powr�t, wiesz, po tej ich �mierci, �ysula by�a na wsi, u Marka kuzyn�w. Oddali nam j� nast�pnego dnia. Zmieni�am jej imi�. Mog�am pogodzi� si� z krow�, ale nie mog�am pogodzi� si� z imieniem. Nazwa�am j� Pi�kn� Helen�. - Klara roze�mia�a si�. - Ju� w nast�pnym tygodniu we wsi m�wili, �e Sopo�k�w Marek przywi�z� sobie z Warszawy �on� wariatk�. Pocz�tkowo nie mia�am tu lekkiego �ycia. Chcia�am uczy� w szkole. Rob�t i rysunk�w. My�l�, �e uda�oby si� to jako� za�atwi�, gdyby nie to, �e kiedy� ca�owali�my si� z Markiem przed oknami gminnej rady narodowej. Odrzucili moje podanie, a przewodnicz�cy powiedzia� Markowi... Eh, to by�o dwadzie�cia lat temu. Mo�esz sobie wyobrazi�, co powiedzia�. Teraz mog�abym tu uczy�, nawet mi proponowali, ale teraz to ja ju� nie chc�. - Dlaczego? - Co za pytanie, Zuza! Rozmachali�my gospodarstwo, jestem Markowi potrzebna. Kto by tego dojrza�? Wtedy, kiedy stara�am si� o szko��, nie by�am mu potrzebna. Ale teraz tu jest moje miejsce. Pomy�la�am, �e te pierwsze lata ma��e�stwa Klary kryj� chyba w sobie jaki� dramat. Mia�am nadziej�, �e dowiem si� czego� wi�cej na ten temat, ale ona tylko szybciej zacz�a przesuwa� nog� po baranicy i powiedzia�a: - W dwa tygodnie po naszym przyje�dzie Marek pojecha� na targ po kury. Zosta�am sama i musia�am wydoi� Pi�kn� Helen�. Poprzedniego dnia Marek pokazywa� mi, jak mam to robi�, i nawet wydawa�o mi si�, �e potrafi�. Wesz�am do obory, Helena odwr�ci�a g�ow� i patrzy�a na mnie. To ja te� na ni� patrzy�am, zastanawiaj�c si� jednocze�nie, od kt�rej by tu strony do niej podej��, �eby nie oberwa� ogonem. Bo ona tak macha�a tym ogonem, wiesz, jak to krowy: pac, pac, pac. Raz po jednym boku, raz po drugim. "Diabli! - pomy�la�am. - Ta rzecz jest w og�le nie do zrobienia". Wreszcie uda�o mi si� podsun�� wiadro pod Pi�kn� Helen�. Prawd� m�wi�c, pcha�am je grabiami przez p� obory, bo ba�am si� podej�� bli�ej. Wzi�am sto�ek i usiad�am tak, jak mi to Marek przykaza�. Ale, oczywi�cie, usiad�am za daleko. Helena przesun�a si� i wtedy ju� w og�le nie mog�am jej dosi�gn��. Wi�c znowu grabiami pchn�am wiadro pod ni�, a za sob� poci�gn�am sto�ek. A Helena dalej swoje dwa kroki w bok. Tak mnie w��czy�a po ca�ej oborze przez p� godziny, a� wreszcie dopi�a swego. Rozbecza�am si� i posz�am do domu z pustym wiaderkiem. - A co Marek? - zapyta�am. - �mia� si�. �mia� si� tak strasznie, �e sam d�ugo nie m�g� wydoi� tej nieszcz�snej �ysuli. Bo to by�o tak, �e kiedy on wr�ci�, zasta� mnie ca�� we �zach. Jak tylko zobaczy�am, �e Marek staje w drzwiach, rzuci�am w niego �cierk�. �cierk�, rozumiesz? I zawo�a�am: "Je�eli jeszcze raz zostawisz mnie sam� z dojeniem Pi�knej Heleny, to umr�, ty g�upi Parysie!". Weso�y by� ten wiecz�r, kt�ry Klara sp�dzi�a ze mn� wczoraj. �mia�y�my si� obydwie, potem przylecia�a do nas Kasia. Dopiero kiedy wysz�y, przypomnia�am sobie to zdanie, kt�re Klara zaakcentowa�a: "Rzuci�am w niego �cierk�". W�a�ciwie to s� pierwsze od lat wakacje, kt�re sp�dzam razem z Kasi�. Ostatnio wysy�a�am j� zawsze do Rabki. Sam�, do pensjonatu. Ale kiedy wczesn� wiosn� tego roku zjawi�a si� w Warszawie Klara i tak zupe�nie nieoczekiwanie wpad�a do nas, �eby po godzinie pobytu zaproponowa�: "Dajcie mi Katarzyn� na lato" - uleg�am. Kasia wpatrywa�a si� we mnie b�agalnie, Klara zauroczy�a j� swoim wdzi�kiem. Pami�tam, jak ona wtedy przysz�a. Och, wcale nie Sopo�k�w Marka �ona! By�a taka wytworna, elegancka - Klara Sopo�ko! W pierwszej chwili pomy�la�am z ulg�, �e widocznie sprzedali gospodarstwo i przenie�li si� do miasta, ale Klara szybko rozwia�a moje z�udzenia. "Myszy zjadaj� nam cebulki tulipan�w - powiedzia�a. - Przyjecha�am szuka� ratunku. Podobno w sklepie z nasionami mo�na kupi� jaki� chwast, kt�rego myszy nie znosz�. Chcieliby�my to wysia�". Poda�am herbat� w swoim pokoju, Klara uwa�nie ogl�da�a moje �ciany, moje meble, m�j parkiet. "Ja mieszkam inaczej - powiedzia�a - mog�aby� te� przyjecha�, Zuza, razem z Kasi�". I wtedy um�wi�y�my si�, �e przyjad� na drugi miesi�c wakacji. Wi�c jestem. Zjad�am ju� �niadanie, kt�re Klara przys�a�a mi przez Kasi�, pos�a�am ��ko, uczesa�am si�. Ale ci�gle jeszcze nie mam ochoty na wyj�cie z tego pokoju. Powinnam przejrze� Hamleta, powt�rzy� rol� Ofelii, gra�am j� ostatnio z pi�� lat temu. Przeja�nia si�, za oknem wida� na niebie b��kitne �atki po�r�d chmur. S�ysz� g�os Klary dobiegaj�cy tu z sieni, krzyczy na kury, kt�re wesz�y do domu. - Jazda st�d! Sio! No i co si� tak gapisz, g�upia? Jakie� te kury maj� durne oczy, popatrz tylko, Kasiu. Potem jej kroki coraz bli�ej moich drzwi, ciche, delikatne stukanie i skrzypni�cie. - Wsta�a�? Wchodzi. - S�uchaj - m�wi - chcia�abym Kasi� pos�a� do miasta. Pozwolisz? - A posy�a�a� j�, kiedy mnie tu jeszcze nie by�o? - Posy�a�am. - To dlaczego pytasz? Przecie� da�am ci j� na ca�e lato, ty ni� rz�dzisz. A w og�le, to czy ona ci tu nie przeszkadza? - pytam g�upio. - Ka�ka? Sk�d! - oburza si� Klara i widz�, �e to jest szczere oburzenie, a nie uprzejmo��. Siada na krze�le wybitym sk�r�, wyci�ga przed siebie d�ugie nogi. - Kasia jest absorbuj�ca - m�wi�. - Potrafi straszliwie zawraca� g�ow�. Mam z ni� du�o k�opot�w, wiesz? Jest bardzo uparta, samowolna. Martwi� si� o ni�. Ma niedobry charakter, wszystkie wady Tadeusza i moje skoncentrowa�y si� w niej. Klara patrzy przed siebie, mo�e na te b��kitne �atki po�r�d chmur. - Literatura - m�wi cicho, ledwo poruszaj�c ustami. - Wszystko, co m�wisz, to literatura. Sama wyobra�nia. - Ale tak jest. Obawiam si�, �e nie zd��y�a� jej pozna� - upieram si�. Klara nie podejmuje dyskusji. Opiera g�ow� o �cian� i patrzy na mnie. - Kobiety takie jak ty w og�le nie powinny mie� dzieci - komunikuje mi wreszcie. Mo�e ma racj�, ale to twierdzenie rodzi we mnie bunt. - Dlaczego? - Bo twoim pos�annictwem jest sztuka - deklamuje Klara. Potem dodaje innym tonem: - Nie gniewaj si�, ale ty nie masz g�owy na macierzy�stwo. Ono ci przelatuje obok nosa. Przegapiasz szcz�cie. - O, to ju� nieprawda! - wo�am. - Nie przegapiam. Nie masz poj�cia, czym jest dla mnie Katarzyna. Od samego pocz�tku, od tej chwili, w kt�rej dowiedzia�am si�, �e mam j� mie�. Nawet kiedy j� rodzi�am, by�am szcz�liwa. Pomimo b�lu. A w og�le... - Waham si�, ale widocznie moje wahanie jest zbyt kr�tkie, bo jednak m�wi� to, czego nie powinnam powiedzie�: - A w og�le, to ty nie wiesz, czym jest macierzy�stwo! - To raczej ty nie wiesz - m�wi Klara spokojnie i przymyka oczy. - Pomi�dzy Markiem a mn� jest konflikt serologiczny. Rodzi�am dwa razy. Zawsze martwe. To ty nie wiesz, czym jest macierzy�stwo. Ja wiem. Milcz�. Przypomina mi si� r�owy kocyk, w kt�rym Klara wioz�a poci�giem ma�e jagni�, Cezarego. Ten kocyk zmyli� mnie wtedy, dopiero dzi� wiem, sk�d Klara go wzi�a. Pewnie z tej szafy, tej o kt�r� opieram si� teraz. Prze�ykam �lin�, chce mi si� pi�, chc� cofn�� ca�� t� rozmow� albo obj�� Klar� ramionami i powiedzie�: przebacz! Nie m�wi� nic, bo wchodzi Marek. Staje przed nami i powiada g�osem nabrzmia�ym pretensj�: - Ten tw�j pies, Klara, niech go bogowie maj� w swojej opiece, wyrwa� mi dziur� na siedzeniu. Odwraca si�, patrzymy na jego wystrz�pione spodnie, Klara �mieje si� histerycznie. - Dobrze ci si� �mia�. Reperowa�em zawias przy drzwiach do lamika, nachyli�em si�, stukam m�otkiem, kln�, bo gwo�dzie mi si� gn�. A ten podchodzi, ma�pa, tak cicho, �e go nawet nie s�ysza�em, i nagle - cap! Wierny pies, niech go pokr�ci! Ale wczoraj na w�asne oczy widzia�em, jak si� �asi� do tego obcego pijanicy, kt�ry chcia� od nas kupowa� butelki. Daj mi jakie� portki, nie b�d� tak chodzi�! Klara wstaje, id� w stron� drzwi. Marek po drodze zdejmuje wysokie gumowce, potyka si�, mamrocze niegro�ne przekle�stwa, ich kroki, g�osy, �miechy oddalaj� si� ode mnie. Zostaj� sama, bo oni odchodz� w ten sw�j dzie� zwyczajny, pracowity, kt�rego, tak si� zdaje, nigdy nie potrafi� zrozumie�. I nagle s�ysz� g�os Katarzyny, wibruj�cym sopranem w��czony do ich �miechu. Ogarnia mnie l�k, �e ona pokocha powietrze tego domu, przepojone zapachem Lima za dnia, maciejki wieczorem i rumianku zawsze. U Mark�w rozpocz�y si� �niwa. Ich pole oddziela od domu brzozowy zagajnik. Id� w�skim przesi�kiem, jest ju� sucho. Piaszczysta ziemia szybko wysycha po deszczu. My�l� o wczorajszym dniu i o tych niedobrych s�owach, kt�rych nie szcz�dzi�y�my sobie z Klar�. Nie powinnam m�wi� tamtego o macierzy�stwie, ale Klara te� nie powinna. Mo�e istotnie nie jestem najlepsz� matk�, mo�e po�wi�cam Kasi zbyt ma�o czasu, nie wiem, mo�liwe, ale przecie� to nieprawda, �e przegapiam szcz�cie. Nawet je�li Klara tak my�li, to jeszcze nie pow�d, �eby mi to m�wi�. Czasami zbyt wielka szczero�� graniczy z brakiem delikatno�ci. Jako dziewczynka Klara by�a bardzo subtelna i delikatna, wida� co� j� zmieni�o. Ale ja du�o wybacz� Klarze, bardzo du�o. Za jej przyja��, kt�ra by�a najcudowniejsz� spraw� mojego dzieci�stwa, a nawet m�odo�ci. Mia�y�my chyba po dziesi�� lat, kiedy z�o�y�y�my sobie przysi�g�. Pami�tam jej s�owa do dzi�: "Przysi�gamy, �e b�dziemy zawsze razem, na dobre i na z�e, �e b�dziemy razem mieszka� i nie opu�cimy si� a� do �mierci. Tak nam dopom� B�g". Mieszka� z Klar�? Tu na tej wsi? Nigdy. I Klary te� nie wyobra�am sobie w swoim domu. Jako dziewczynki mia�y�my podobne usposobienia, p�niej zacz�y rysowa� si� r�nice mi�dzy nami, ale jeszcze niezbyt wyra�ne. Dopiero kiedy pozna�am Paw�a i kiedy m�j brat przedstawi� Klarze Marka, dopiero wtedy sta�y�my si� zupe�nie do siebie niepodobne. Wychodz� z zagajnika i patrz�. Tu� przede mn� jest ju� �ciernisko, w oddali widz� Marka krz�taj�cego si� przy �niwiarce i ludzi ze wsi, kt�rzy przyszli mu pom�c. W przysz�ym tygodniu Marek b�dzie im pomaga�, takie jest prawo tej wsi. A Klara stoi oddzielnie, uj�a si� pod boki jak prawdziwa gospodyni, stoi na lekko rozstawionych nogach, bardzo zgrabnie wygl�da w tych spodniach, chocia� mo�e zbyt mocno przegi�a si� do ty�u. Patrzy. I nagle, z zupe�nego zapomnienia, wraca do mnie jaki� zimowy wiecz�r w Olsztynie. Wraca�y�my z teatru, Klara i ja. Klara oboj�tna, ja nieprzytomnie podniecona. To by� ju� ten czas r�nic mi�dzy nami. - Surzy�ski by� zachwycaj�cy - powiedzia�am. - By� zupe�nie cudowny! Ogl�da�y�my sk�adany program w jego wykonaniu, nazywa�o si� to Od Cyda do �o�nierza polskiego czy jako� tak. - Najbardziej podoba� mi si� fragment z Wyzwolenia - m�wi�am, - ...Chc�, aby w letni dzie�, s�oneczny, letni dzie�, z��to przede mn� �ytni �an... - Po co ci �an? I do tego �ytni? - roze�mia�a si� Klara. A teraz stoi, uj�ta pod boki, �niwa w ca�ej pe�ni, letni dzie� w ca�ej pe�ni, mam ochot� podej�� do niej i zapyta�: "Klara, po co ci ten �an?". Katarzyna biegnie przez �ciernisko. Jej jasna czupryna jeszcze bardziej wyp�owia�a na s�o�cu, nawet orzechowe oczy jakby przyblad�y i z��k�y. Staje obok mnie i je�eli s�o�ce ma zapach, to w�a�nie ona nim pachnie. - O czym ty tak my�lisz, mama, zamiast podej�� bli�ej i �mia� si� razem z nami? Nie masz poj�cia, jak wuj Marek si� wyg�upia. - Kasiu! - No, wyg�upia si�, co ja na to poradz�? Mam szuka� innych s��w, skoro jest takie dobre pod r�k�? Wi�c o czym tak my�lisz, nadobna Ofelio? - My�l� o cioci Klarze i o naszej przyja�ni - m�wi� speszona, bo to, zdaje si�, nie s� sprawy, kt�re zdaniem Katarzyny zas�uguj� na my�lenie. Nie myl� si�. - Eh, ty poetko! - m�wi, ca�uj�c mnie niedbale. Spos�b bycia Katarzyny razi mnie. - Daj spok�j! - Oganiam si� od nast�pnego poca�unku. - Czy ty te� uwa�asz - pyta nagle - �e ciocia Klara by�a dla ciebie z�� przyjaci�k�? - O, nie! - przecz� gwa�townie. A potem b�ysk zastanowienia. - Co znaczy: te�? - pytam. - Ciocia Klara m�wi�a mi kiedy�, �e by�a dla ciebie niedobra i �e po dzi� dzie� my�li o tym ze wstydem. W og�le m�wi, �e by�a pod�a jako dziecko, a jako dziewczyna jeszcze podlejsza. Nie mie�ci mi si� to w g�owie. Teraz jest cudowna jako kobieta i my�l�, �e w ko�cu to jest najwa�niejsze. Nie? - Nie wiem. Jestem zaskoczona wyznaniami Klary. Kasia opiera si� plecami o moje plecy, czuj� jej d�o� na swojej g�owie. Znowu przymiarka. - Przeros�am ci� o jakie� dziesi�� centymetr�w - komunikuje z zadowoleniem. - Nied�ugo zaczniesz donasza� po mnie sukienki. Wyskakuje zza moich plec�w, wyci�ga w g�r� opalone ramiona, przechyla g�ow� do ty�u i patrz�c na czubki brz�z ponad nami, wo�a: - Mama, jak ja kocham �y�! U�miecham si� w�tlutko, bo zn�w my�l� o Klarze i o sobie, i o tym, �e kiedy� by�y�my obydwie podobne do tej Katarzyny, kt�ra stoi teraz przede mn�, by�y�my do niej podobne, kiedy mia�y�my po te szesna�cie lat. Teraz jeste�my inne ni� ona, od siebie te� r�ne. Ale co w�a�ciwie kszta�tuje cz�owieka, przecie� nie tylko czas? Tego dnia obiad by� sp�niony, ale nie z powodu �niw. Po prostu Kasia pomaga�a Klarze w kuchni i zamiast majeranku wsypa�a sza�wi� do groch�wki. Jedli�my zsiad�e mleko z ziemniakami i w�a�ciwie wszyscy byli zadowoleni z tej zmiany, tylko Kasia p�aka�a w czasie ca�ego obiadu. P�aka�a jeszcze p�niej, kiedy Klara zaparzy�a kaw� i usiedli�my na chwil� przed domem, �eby Marek och�on�� przed dalsz� robot�. Siedzia� na stopniach ganku, w r�ku trzyma� fili�ank� z kaw� i przygl�da� si� Katarzynie z wyra�nym wsp�czuciem. - Ot i dramat! - powiedzia� wreszcie. - Sza�wia zamiast majeranku. Przerzuci� wzrok na Klar�, jego niebieskie oczy b�ysn�y w ciemnej opaleni�nie. - No, to co? Zaprz�gamy, pani dziedziczko? - spyta� �artobliwie. Klara skin�a g�ow�. Zaprz�ganie w ich gwarze jest jednoznaczne z wyprowadzeniem samochodu z gara�u. No i jedziemy do kina. Marek zosta�, wi�c Klara prowadzi w�z, patrzy na szos�, zawsze je�dzi bardzo uwa�nie. - Gniadego kupili�my za tulipany - m�wi nagle, chocia� nie pytam. - To sprawa wieloletnich oszcz�dno�ci. Nieraz kusi�o nas �eby podj�� z ksi��eczki ca�� fors� i poszale�. Oczywi�cie. Ich konie nazywaj� si� Mercedes, Olimpia i Romeo ale swojego volkswagena nazwali Gniady! Ciekawe, jak by oni szaleli. - Jak wy by�cie szaleli, Klara? - Pojechaliby�my na wycieczk� do Holandii, Marek ma tan znajomego, kt�ry m�g�by nas zaprosi�, ale na nasz w�asny koszt - U�miecha si�, przymru�a oczy i nie spuszczaj�c wzroku z szosy kt�ra wije si� teraz �agodnymi zakr�tami, m�wi cicho, jakby nie�mia�o - Chcieliby�my zobaczy�, jak w Holandii kwitn� tulipany. Kasia nie m�wi: "Eh, ty poetko!". Owszem, przypatruje si� Klarze uwa�nie, ale milczy. Gniady leniwie ci�gnie pod g�r�, nie przyspieszany przez Klar�. - Co si� sta�o z tym waszym samochodem, kt�ry mieli�cie na pocz�tku? - przypominam sobie. - Marek sprzeda� go. Musia� przecie� jako� zacz��, a by� bez grosza. Nie m�wi jak zwykle: "Sprzedali�my, musieli�my, byli�my" Mo�e sprzeciwia�a si� sprzeda�y tamtego wozu, kt�ry tak bardzo lubi�a? Mo�e Marek zrobi� to wbrew jej woli, a ona potem zn�w rzuci�a w niego �cierk�? - Kt�rego� wieczoru Marek powiedzia�, �e musi to zr�bi� - m�wi Klara. - I �ebym si� zgodzi�a. Zgodzi�am si�, ale noc sp�dzi�am na dworcu. - Sama? - upewnia si� Kasia, kt�ra jest jeszcze na tyle m�oda, �e potrzebuje dos�owno�ci. - Nie. Z walizk�. Chcia�am wtedy zostawi� Marka, Kasiu. - Zostawi� Marka...? - powtarza Katarzyna, a potem dorzuca z nagan� w g�osie: - O g�upi samoch�d, ciociu? Ja wiem, �e dla Klary by�a to kolejna kropla. Dla Katarzyny to chyba tylko sprawa samochodu. - To nie by� taki zupe�nie g�upi samoch�d, kochanie. On gada� z nami, rozumiesz? To Kasia rozumie, to si� mie�ci w jej wyobra�ni. Gadaj�cy samoch�d. - Rozumiem - m�wi i milknie. I powa�nieje. Mo�e widzi teraz Klar� siedz�c� w nocy na �awce w opustosza�ej dworcowej poczekalni. �okie� oparty na stoj�cej obok walizce, d�o� podtrzymuje g�ow� ci�k� od my�li. A mo�e nawet �lady �ez na poblad�ych policzkach. Cz�sto przystaj� tu poci�gi, ka�dy by� dobry dla Klary, ale �adnym nie odjecha�a. - Przyszed� po ciebie? - pyta nagle Kasia. Klara nie odpowiada, ale potakuj�co kiwa g�ow�. - I powiedzia�, �e nie sprzeda? - upewnia si� moja c�rka. - Tak. Ale sprzeda� w nast�pnym tygodniu - wyja�nia Klara. - Zdech�o nam pi��dziesi�t kur, burza zerwa�a dach nad stajni�, w og�le, to w�a�nie wtedy postanowili�my zaj�� si� tulipanami. - P�aka�a�, kiedy wuj nim odje�d�a�? - g�os Kasi dr�y lekko. - Okropne to by�o dla ciebie, ciociu, kiedy ten samoch�d gin�� ci z oczu? - Nie widzia�am. Le�a�am na ��ku w go�cinnym pokoju i g�ow� wtula�am pod poduszk�. Nie chcia�am s�ysze� tego, co on mi gada� na do widzenia. Sza�wia zamiast majeranku, a teraz to. Niedobre popo�udnie ma Katarzyna. Opiera si� o poduszki samochodu, zamyka oczy, ale widz� dwie �zy na rz�sach. Kogo jej �al? Klary czy samochodu? nagle co� zamiera we mnie, bo Katarzyna szepcze cicho: - Biedny Marek. Wychodzimy z kina, jest ju� ch�odniej, chocia� s�o�ce grzeje. Ale zerwa� si� wiatr, kt�rego nie by�o przez ca�y dzie�, i to ch�odzi. Wchodzimy na rynek, Klara przystaje i wyci�ga przed siebie r�k�, chce, �ebym spojrza�a w stron� ko�cio�a. - �adny - przyznaj�. - To gotyk? - Tak, ale nie o tym my�l�. Widzisz cynober tych cegie�? Jak on jest mocny w s�o�cu, a jeszcze mocniejszy przez t� ziele� doko�a. Przez te korony wysokich drzew. Cynober. Nareszcie co� z dawnej Klary. - Musz� zaj�� do weterynarza, Izabela ci�gle jest bardzo s�aba. Chc� z nim pogada�. Zajdziesz ze mn� czy mo�e wolisz zaczeka� w ogr�dku? Tu jest taki ma�y ogr�dek ko�o cukierni. Jak wolisz? - Zaczekam, tylko poka� gdzie. - Ale ja id� z cioci�, mamo, dobrze? - m�wi Kasia i jest to pro�ba, kt�ra brzmi jak komunikat. Siadam przy stoliku. - Idziemy do tego domu, sp�jrz! To nie potrwa d�ugo. - Mo�e potrwa�, tu jest bardzo przyjemnie. Odchodz�. Klara w sprawie Izabeli, Kasia, jak s�dz�, w sprawie Rafa�a. Z tego miejsca widz� ca�y rynek, niewielki, kwadratowy. Po jego bokach stoj� dwupi�trowe kamienice, kt�rych partery zaj�te s� przez sklepy. Sp�dzielnia, mydlarnia, obuwie, pasmanteria, kolektura "totka". Restauracja "Arkadiusz", rze�nik fryzjer m�ski i damski, odzie�. Apteka, piekarnia. Dalej ju� nie mog� rozpozna�, ale zapewne dalej jest sklep papierniczy i ksi�garnia, a mo�e i jeszcze jedna sp�dzielnia spo�ywcza. Dom, do kt�rego wesz�y Klara i Kasia, nie wyr�nia si� niczym. To ten w kt�rym na dole jest fryzjer m�ski i damski. By� mo�e w mieszkaniu weterynarza pachnie wod� po goleniu i sprayem. By� mo�e dolatuje tam zapach bigosu z kuchni pobliskiej restauracji albo - co gorzej - zapach mi�sa z rze�nickiego sklepu. "Wybacz, Pawe� - my�l�. - Wybacz, Pawe�, �e ja tego nie wybra�am". Bo on pewnie mieszka w podobnym miasteczku, na podobnym rynku jego �ona te� ma tak blisko do fryzjera jak �ona weterynarza, do kt�rego posz�a Klara. Noc� nie daj� jej spa� krowie porody zad�awione ciel�ta, chore konie, do kt�rych Pawe� musi je�dzi� po kilkana�cie kilometr�w. Ubiera si� w sklepie odzie�owym na rynku albo szyje sukienki u pozbawionej gustu krawcowej. "Wie pani, to bardzo niedaleko, zaraz za ko�cio�em, taki wysoki, trzy pi�trowy dom". "Wybacz, Pawe�, �e ja tego nie wybra�am. Tak czy inaczej, omin�o ci� jedno. Nie rzuca�am w ciebie �cierk� noc� nie bieg�e� na dworzec, na kt�rym ja nie siedzia�am z poblad�� twarz�, oparta o walizk�". - Prosz� pani, bardzo przepraszam... Stoi przede mn� m�odziutka dziewczyna, pewnie w wieku Kasi. - Bardzo przepraszam - powtarza, podsuwaj�c mi pod r�k� pami�tnik. - Ale ja tak bym chcia�a mie� pani autograf. Dwie du�e role w filmie i telewizyjny serial wybijaj� teraz moj� twarz spo�r�d twarzy innych ludzi. Ciekawe, �e film i telewizja przynios�y mi wi�cej popularno�ci ni� pi�tna�cie lat pracy w teatrze. Przesta�am by� sk�adnikiem t�umu. "Pawle, mo�e pami�tasz, jak t�umaczy�am ci kiedy�, mo�e na dzie� lub dwa przed naszym ostatecznym rozstaniem, �e to jest moj� ambicj�?". - Jak masz na imi�? - pytam. - Irka. U�miecham si�, podpisuj�. Widocznie Klara i Kasia za�atwi�y ju� swoje sprawy i posz�y po samoch�d, kt�ry zostawi�y�my na ma�ym parkingu przed dworcem, w�a�nie podje�d�aj� Gniadym. P�ac� za swoj� kaw� i po chwili znikamy. - Ach, mama! - m�wi Katarzyna. - Nie masz poj�cia, jak ja si� u�mia�am. My�la�am, �e ju� w og�le skonam. Bo wiesz, Rafa� imitowa� g�osy zwierz�t. Ale jak on to robi! Bezb��dnie, m�wi� ci! Patrz� w lusterko zawieszone nad przedni� szyb� wozu. Spotykam nim znacz�ce spojrzenie Klary. Ja te� patrz� znacz�co. Tak jak patrzy�y�my zawsze na siebie, kiedy jedna drugiej chcia�a powiedzie� bez s��w: "Cze�ka zakocha�a si� w Jurku". Zmienia�y tylko imiona, ale spojrzenie by�o zawsze to samo. - Kasia zakocha�a si� w Rafale - m�wi mi wzrok Klary. - Tak, Kasia zakocha�a si� w Rafale - potwierdzaj� w lusterku moje oczy. - Ale to chyba niegro�ne - uspokaja mnie Klara g�o�no. - Co nie jest gro�ne? - pyta Katarzyna. - A, nic! - �mieje si� Klara. - Ja te� mam nadziej�, �e to niegro�ne - m�wi�. - Mama! Co wy macie za tajemnice? Ciociu! - denerwuje si� Kasia. Milczymy. Katarzyna te� milknie, troch� obra�ona i dotkni�ta, wytrzymuje jednak d�ugo. - Jutro poznasz Rafa�a, mamo, bo on przyjedzie do nas i b�dziemy razem zrywa� papier�wki z tych dw�ch drzew ko�o domu. Bardzo jestem ciekawa, jak on ci si� b�dzie podoba� - trzepie. - A tobie si� podoba? - pytam. - Mnie tak - przyznaje. - On jest taki, wiesz... wiesz, mama... - zacina si� - och, no... chyba bardzo dobry kolega - ko�czy bezradnie. Bo mo�e i czuje si� bezradna wobec tego, co j� ogarnia. Zasn�am wcze�nie i przed p�noc� wyrwa� mnie ze snu pomruk burzy. Wstaj�, �eby zamkn�� okno, wiatr wydyma lekk� firank�. Nie chce mi si� spa�, zapalam �wiat�o i si�gam po Hamleta. O, jak�e bym chcia�a zwyci�y� ten zwrot, kt�ry jak dot�d zawsze by� silniejszy ode mnie! Tyle razy gra�am ju� Ofeli�, to by� m�j sukces sprzed pi�ciu lat. A jednak zawsze, ka�dego wieczoru, ogarnia�a mnie panika, kiedy rozpoczyna� si� akt czwarty i zbli�a�a scena pi�ta. Z l�kiem my�l�, �e w najbli�szym sezonie powt�rzy si� to wszystko. Dwa s�owa, tylko dwa ma�e s�owa. To wprost �mieszne, wprost nie do wiary, �e nie potrafi� si� z nimi upora�, pomimo takiego wysi�ku! "By�bym by�". Dlaczego nie potrafi� tego powiedzie� porz�dnie, spokojnie, bez uprzedniej koncentracji, kt�ra z pewno�ci� jest s�yszalna. "By�bym by�". Tak, to jeszcze jako� wychodzi, ale w ca�ym zdaniu wszystko zaczyna mi si� pl�ta�... "I by�by by� s�owa dotrzyma�... I bymby� by� s�owa... I by�bym bym..." Zupe�nie jak dzwony w ko�ciele. Jeszcze raz, tylko spokojnie: by�bym by� s�owa dotrzyma�, lecz trzeba ci bylo... No, wi�c mog�! - Mama... Uchylaj� si� drzwi i zagl�da Katarzyna. - Co, Kasiu? - Czy ty s�yszysz, �e grzmi? - S�ysz�. - To ty i tak nie �pisz, co? Wejd� pod ko�dr�. Nie czeka na odpowied�. Sadowi si� wygodnie pod moim bokiem, si�ga po Hamleta, kt�rego od�o�y�am, otwartego na akcie czwartym. Zagl�da, czyta i �mieje si�. - Och, mama, znowu bymby� by�? - By�bym by�! - poprawiam j�. - Ju� mi nie pl�cz, Kasiu, i tak mam to popl�tane. Kasia k�adzie ksi��k� na baranicy. - Wiesz, dzi� wieczorem wuj mierzy� mi czas. Zgadnij, ile mia�am. - Nie wiem. Dwana�cie i pi�� na setk�? - Nie. Trzyna�cie i dwie. Taki skandal, masz poj�cie? M�j trener zemdleje, kiedy to ujrzy na swoim stoperze. Biega�am ju� dwana�cie i osiem. Trzyna�cie i dwie! - Katarzyna robi min� cierpi�tnicy. - No tak, ale to nie na bie�ni - pocieszam j�. Kto� stuka do drzwi. Klara. - Dlaczego wy nie �picie? - Boimy si� burzy - m�wi Kasia, kryj�c sw�j wstyd za liczb� mnog�. - A dlaczego ciocia nie �pi? - Marek obudzi� si� i stwierdzi�, �e jest piekielnie g�odny. Sma�ymy kaszank� - m�wi Klara i patrzy prowokuj�co. - Ummm... - mruczy Kasia. - Czy zjesz kaszanki, luba Ofelio? - pyta mnie. A ja wsuwam stopy w swoje klapki i narzucam podomk�. Kasia ci�gle jeszcze le�y, przygl�da mi si� i �piewa: - Po czym ja ci� poznam teraz, o kochanku m�j? P�aszcz pielgrzymi, sanda�y, tw�j�e to jest str�j? - Czy ona oszala�a? - pyta Klara. - Tak jakby, ciociu. Ale powinna� zapyta�: Niestety, kochane dziewcz�, co znaczy ten �piew? I wtedy znalaz�aby� si�, kr�lowo, w samym sednie czwartego aktu, sceny pi�tej! Ob��kanie Ofelii. - Czy ona ca�ego Hamleta umie na pami��? - pyta mnie Klara. - W ka�dym razie z po�ow�! - odpowiada Kasia dumnie i wyskakuje z ��ka. Idzie w stron� drzwi, zatrzymuje si� i k�aniaj�c Klarze nisko, deklamuje powa�nie: ...M�wi�, �e sowa by�a c�rk� piekarza. Ach, panie! Wiemy, czym jeste�my, ale nie wiemy, co si� nami stanie. Niech wam B�g pomaga przy wieczerzy!... Potem wychodzi. Jeste�my same. Klara u�miecha si�, patrz�c mnie. - By�by idiot�, gdyby si� w niej nie zakocha� - m�wi. - S�uchaj, czy ona odziedziczy�a co� po tobie? My�l� o zdolno�ciach? - S�dz�, �e tak - odpowiadam kr�tko. W kuchni Marek sma�y kaszank�, a Kasia gryzie sk�rk� od chleba, zagl�daj�c mu przez rami�. - D�ugo jeszcze, wuju? - pyta. Odwraca si�, widz�c nas w drzwiach, prze�yka szybko ostatni k�s i u�miechaj�c si� do Klary, m�wi: - Dzie� dobry, dzi� �wi�ty Walenty, dopiero co �wita� zaczyna... - Daj spok�j, Kasiu! - przerywam jej. Siadam na taborecie pod oknem. Nie ma mowy o �witaniu. Jest noc, szyby zalane deszczem. Drobne rozgrzane ziarenka kaszy pryskaj� z patelni, Klara wyjmuje talerzyki z bia�ego kredensu. - Podaj widelce, Kasiu - prosi. Jej pies zlizuje z pod�ogi okruchy chleba, potem siada przede mn�. Nie proszony podaje mi �ap� z wylewn� serdeczno�ci� i t�ucze ogonem w pod�og�. Marek nakrywa st� ��tym obrusem, u�miecha si� do mnie i m�wi: - Ciesz� si�, �e zjesz razem z nami. Kasia uk�ada widelce. Grzmi. A jednak s�oneczna jest kuchnia Klary tej nocy. - Zmoknie ci to, co zosta�o na polu, Marku - m�wi� ze szczer� trosk�. - Zmoknie. Ale wiesz co? - Stuka palcem w barometr zawieszony przy oknie. - Jutro b�dzie pogoda. Murowane. Przyjecha�. Jak mi opowiada Klara, przywi�z� ze sob� prosiaka. - Jak to, przywi�z� prosiaka? - pytam. - Przyjecha� na motorze. Prosiak siedzia� w przyczepie. Rafa� ma fantazj�. - Ale sk�d on wzi�� tego prosiaka? - A ja wiem? Kupi� albo wygra� na strzelnicy. Widz�, �e Klara u�miecha si� z zak�opotaniem. - Prawd� m�wi�c, przywi�z� go w prezencie twojej c�rce - wyja�nia. Robi mi si� s�abo. Och, znam dobrze Katarzyn� i wiem, �e za wszelk� cen� b�dzie chcia�a zabra� to zwierz� do Warszawy. - Ale� Klaro! - wo�am z przera�eniem. - Mojej winy w tym nie ma - odpowiada. - Ja Kasi nie dawa�am prosi�t w prezencie. No c�! R�ni s� ch�opcy. Jedni przywo�� pannom kwiatki, drudzy cukierki. Rafa� przywi�z� prosiaka. W ko�cu jest to do�� sympatyczne, Zuza, ale je�eli chcesz, mog� ci poda� walerian�. Dzi�kuj� za walerian�, wystarczy mi �yk zimnej wody. Prosiak na moim dywanie, prosiak w mojej kuchni, prosiak k�pany w mojej wannie, prosiak, kt�ry w ko�cu wyrasta na ogromn� �wini�. O! Jeden �yk wody to za ma�o! Wpada Katarzyna. - Mama, dosta�am prosiaka! - wo�a. - S�uchaj, jest taki cudowny! "Panie Bo�e, skr�� mi r�k�, bo inaczej zdziel� t� dziewczyn� po g�owie" - my�l� nabo�nie. - S�uchaj, mama, nie poczujesz si� chyba dotkni�ta, je�eli na twoj� cze�� nazw� t� �wink� Zuzanna? - Kasiu! - j�czy Klara. - Och, ciociu - t�umaczy Kasia - ona jest doprawdy taka s�odka. I wuj Marek wr�y jej karier� artystyczn�. - Na jakiej podstawie? - pytam. - Wuj m�wi, �e ona ma pow��czyste spojrzenie. I rzeczywi�cie, przekonasz si� sama. I taka jest wdzi�czna. Jak idzie, to ty�eczkiem jak modelka na pokazie mody. Wuj Marek jest oczarowany. �eby�cie s�ysza�y, jak do niej przemawia�. Tak jakby m�wi� do cioci Klary: "Zaraz dam ci �re�, kochanie, cierpliwo�ci, skarbie". Kasia na�laduje g�os Marka, Klara cieszy si� i �mieje g�o�no, ja jako� nie mog�. Katarzyna uspokaja si� wreszcie i m�wi: - Mama, czy mo�esz si� ogarn��? Rafa� zaraz tu przyjdzie. - Przecie� jestem ogarni�ta - odpowiadam sucho. - Tak mi zale�y na tym, �eby� porz�dnie wygl�da�a. - Kasia Przeje�d�a mi palcem po brwiach. W tej samej chwili s�ycha� delikatne stukanie. Drzwi otwieraj� i wchodzi Rafa�. B��kitne d�insy, bia�a koszula, kolorowy szalik zawi�zany pod szyj�. Przypomina mi si� Bonanza, kiedy niego patrz�. Oczy Rafa� ma br�zowe, a jego kasztanow� czupryn� ju� kiedy� widzia�am z daleka. A wi�c to w nim zadurzy�a Kasia. No, je�eli ju� musi, to przyznaj�, �e gust ma niez�y. Rafa� przy drzwiach, czeka. To mi si� podoba, owszem. Podoba mi , �e nie wpada do pokoju i nie leci w moj� stron� z wyci�gni�t� r�k�. - Rafa� - m�wi Kasia - pozw�l, to moja mama. No i prosz�. Znowu musz� jej zwr�ci� uwag�, �e to jego powinna przedstawi� mnie, a nie mnie jemu. Chyba Rafa� te� o tym pomy�la�, bo u�miechn�� si�, ale tylko przelotnie. Zbli�a si�, nachyla nisko nad moj� r�k�, kt�r� ca�uje z szacunkiem. "Bardzo �adnie" - my�l�. I wtedy on m�wi: - Widzia�em pani� w Zaczekaj Lusiu. Bardzo draczny film. I pani te� by�a wdechowa jako Lusia. Zatyka mnie ta pozytywna recenzja. Do tej pory przejmowa�am si� jedynie negatywnymi. - Mi�o mi - odpowiadam z wysi�kiem. Kasia patrzy w niego jak w t�cz�. A Klara wbi�a wzrok w sufit i tylko k�ciki ust jej dr��, a broda si� marszczy. Dobrze jej si� �mia�. - No, to co, Kasia? - pyta Rafa�. - Idziemy zrywa� papier�wki? - Tak! Oczywi�cie! - wo�a moja pracowita c�rka. - Przynie� tylko drabin�, widzia�am j� ko�o stajni. Ja si� przez ten czas przebior�. Rafa� wychodzi, a Katarzyna podbiega do mnie. - No? - pyta. - No, jak? Wzruszam ramionami. - Ten s�ownik... - m�wi�. Ju� nie chc� dodawa�: I ten prosiak! Kasia smutnieje. �al mi jej. - Powinna� mu powiedzie�, �e nie lubisz takiego s�ownika - podsuwam jej. - To jest doprawdy nieprzyjemne, jak taki przystojny, dobrze u�o�ony ch�opiec nie ma poj�cia o potocznym j�zyku. A czasami jak dziewczyna co� powie, to... - Oj, no dobrze, mama, powiem, powiem! - wo�a Kasia niecierpliwie. - Ale poza tym...? - Owszem. Poza tym owszem - chwal� jej wyb�r i uszcz�liwiam j�. Podwieczorek jemy w ogrodzie. Pod drzewami stoj� ju� dwie skrzynki pe�ne papier�wek. - W�a�ciwie bardzo lubi� zrywa� jab�ka - m�wi Rafa�. - To jest fajowe zaj���... - To "�" przed�u�a si� i przechodzi w pomruk. Rafa� �ci�ga brwi. - Jest to bardzo przyjemne zaj�cie. - Patrzy na Katarzyn� wyczekuj�co. - Dobrze - m�wi Kasia. - Zupe�nie dobrze. U�miecham si�. Oni s� zabawni. I on chyba nie wie, �e ta krytyka wysz�a ode mnie. Kasia jest dyplomatk�, nie pos�dza�am jej o to. - Czy pan ju� zda� matur�? - pytam. - Ja nie jestem �aden pan. Jestem Rafa�! Zda�em. Katarzyna kr�ci si� nerwowo. - I na co si� wybierasz, Rafale? Teraz Klara opuszcza g�ow� i wierci si� na plecionym krze�le. - Na matematyk�. - O! - Dlaczego pani si� dziwi? - Pewnie dlatego, �e nigdy nie lubi�am matematyki i nie mog� poj��, �e w og�le mo�na si� ni� interesowa�. - A muzyk� pani lubi? - pyta Rafa�. - Ogromnie! - Dla mnie matematyka ma du�o cech wsp�lnych z muzyk�. Widz�c moje pytaj�ce spojrzenie, Rafa� wyja�nia: - No tak. Prosz� sobie wyobrazi� jakie� bardzo d�ugie, skomplikowane wyliczenie... Przygl�dam si� Rafa�owi, s�ucham uwa�nie jego s��w. M�wi wolno, z zastanowieniem. Od czasu do czasu zacina si� lekko, porostu my�li, a potem przekazuje mi to my�lenie nieomal na bie��co. - ...i tak jak jedna fraza muzyczna przechodzi w drug� fraz�, tutaj jeden uk�ad przekszta�ca si� w drugi... To jest tak, wi�c to jest tak... mmm... jakby si� tworzy�o, to jest ca�a kompozycja... muzyczna ma swoje tempo, prawda? Matematyka te�. Czasami Liczenie idzie lekko, bardzo p�ynnie, szybko, i to jest allegro, czasami dzieje si� inaczej i z tego allegro trzeba przej�� w lento. Pani si� nad tym nie zastanawia�a? Takie lento mo�e si� ci�gn�� d�ugo, a� w pewnej chwili, zupe�nie nieoczekiwanie... mmm... wszystko zaczyna si� upraszcza�, skraca�, wyja�nia�... no... staccato, prawda? I p�niej ten fina�, te jakie� akordy porywaj�ce... W tym miejscu dyrygent kieruj�cy orkiestr� podnosi zazwyczaj pa�eczk� i nieruchomieje albo przeciwnie, obni�a j�, opuszcza... tak czy inaczej instrumenty milkn�. Widzi pani, podobnie dzieje si� z o��wkiem matematyka. Ten ko�cowy akord to jest co� nies�ychanego! Wynik. Symbole matematyczne nieruchomiej�, utw�r ma ju� sw�j taneczny kszta�t. Rafa� zamilk� i teraz patrzy na mnie pytaj�co. - Tak - odpowiadam. - Rozumiem. Katarzyna nag�ym ruchem k�adzie r�k� na policzku Rafa�a. Na si�� odwraca jego g�ow� w bok i m�wi: - Mama, sp�jrz, on sobie zapuszcza faworyty! Nast�pnego dnia popo�udnie up�ywa mi leniwie i samotnie. Przede mn� le�y na stoliku list od Tadeusza, kt�ry Kasia przynios�a mi przed wyj�ciem. List jest do niej, dla mnie znalaz�am jedynie kr�tki dopisek na marginesie: "Zuleczko, dzwonili z teatru, prosili, �eby ci� zawiadomi�, pr�by rozpoczynaj� si� pierwszego wrze�nia. T". Lakoniczny styl depesz, ale przywyk�am do niego tak dalece, �e cz�sto, kiedy otrzymuj� depesze, to one wydaj� mi si� podobne do list�w Tadeusza. Ten styl zreszt� jest �ci�le zwi�zany z jego usposobieniem, z rozwag�, rzeczowo�ci� i ch�odnym sposobem bycia, mo�e nawet zbyt ch�odnym niekiedy. Ale nie mam prawa narzeka� na swoje ma��e�stwo. Jest udane, chocia� Klara nazwa�a je kiedy� ma��e�stwem z rozs�dku. Owszem, z rozs�dku, ale ten rozs�dek mi si� op�aci�. My�l�, �e Kasia nie jest podobna do �adnego z nas. Trudno j� zreszt� ocenia�, bywa czasami zaskakuj�ca. Wiem, �e jest wra�liwa, �e potrafi si� skupi�, a jednak wczoraj, kiedy Rafa� opowiada� nam o swojej matematyce, ona my�la�a o jego faworytach, tylko to j� interesowa�o. Rozdra�ni�a mnie odpowied� Katarzyny, kiedy Rafa� zapyta�: - A ty na co si� wybierasz, Kasia? Par� lat temu odpowiada�a szybko: "B�d� krytykiem literackim, tak jak tatu�!". Ostatnio zmieni�a plany: "B�d�, oczywi�cie, aktork�, tak jak mama!". A wczoraj d�ugo patrzy�a przed siebie, jakby w og�le nie dotar�o do niej pytanie Rafa�a. I wreszcie ta odpowied�: - Nie wiem. Nie lubi�, kiedy Kasia wzrusza ramionami. Klara zostawi�a mi szklank� malin ze �mietan�. Jem je przez �akomstwo, bo nie jestem g�odna. - Przykro mi, �e ci� zostawiam sam�, ale rozumiesz, musz�. Posz�a na zebranie ko�a gospody� wiejskich, Kasia wybra�a si� tam razem z ni�. - Czy jeste� przewodnicz�c� tego ko�a? - zapyta�am, ciekawa czy Klar� doceniaj� tu na wsi. - Sk�d! - oburzy�a si�. - Co� ty, Zuza! Przewodnicz�c� jest Wala Rucianowska. To najlepsza gospodyni w ca�ej okolicy. - Ciocia jest w sekcji opieku�czej - wtr�ci�a Kasia. - Kim si� opiekujesz, Klaro? - Dzie�mi. Chod�, Kasiu, bo w ko�cu sp�nimy si�, tak jak w zesz�ym razem. �wietne s� te maliny, mo�e tylko zbyt obficie posypane cukrem, sta�am sama, bo Marek nie wr�ci� jeszcze z pola. Nagle spok�j mojego popo�udnia zak��ca narastaj�cy warkot. Odwracam g�ow� stron� domu, to Rafa� podje�d�a przed ganek na swoim motorze. Zostawia go pod drzewem. - Halo, Rafa�! - wo�am. Patrzy w moim kierunku. - Dzie� dobry. Nie ma nikogo? - Nie. Jestem sama. Podchodzi, wita si�. Siada na ogrodowym krze�le, z kt�rego wyg�asza� swoje expose. - Dok�d Kasia posz�a? - Na zebranie ko�a gospody� wiejskich - u�miecham si�. Nie potrafi� rozmawia� z ch�opcami w jego wieku. Dra�ni mnie milczenie, kt�re teraz zapada. Rafa� rozgl�da si� doko�a bezradnie, jakby z nadziej�, �e temat do rozmowy siedzi gdzie� na krzaku, tylko go wzi��. Wyobra�am sobie, �e jego m�czarnia jest jeszcze wi�ksza ni� moja, �al mi go. Jednocze�nie przychodzi mi ochota wr�ci� do naszej wczorajszej rozmowy i powiedzie� Rafa�owi, �e bardzo mi podoba�o to, co m�wi� o matematyce. Chyba powinien si� ucieszy�. - Chc� ci co� powiedzie�, Rafa�... - zaczynam. - Nie... - m�wi, opuszczaj�c g�ow�. - Nie, nie trzeba. - Dlaczego? Chc�, �eby� wiedzia�... Przerywa mi nag�ym gestem d�oni. - Nie, prosz� pani! Ja przecie� wiem. "O czym on m�wi? - zastanawiam si�. - Czy s�dzi, �e chc� mu mora�y na temat jego znajomo�ci z Kasi�? To nieprawdopodobne!" - Co ty wiesz, Rafa�? - pytam ze zdumieniem. - A wszystko. Ojciec mi powiedzia�. Nie rozumiem. Patrz� na Rafa�a i nic nie rozumiem. - Tak! - powtarza. - Powiedzia� mi. Byli�my razem na Zaczekaj, Lusiu! Kiedy wyszli�my z kina, ojciec mi powiedzia�. M�wi�, �e chyba pani zrobi�a bardzo rozs�dnie, bo z nim... bo u nas, w naszych warunkach, mog�aby pani gra� najwy�ej w amatorskim teatrze, A przecie� pani taki teatr na pewno by nie odpowiada�, prawda? Jeszcze tylko kilka malin zosta�o na dnie szklanki, rozgniatam je �y�eczk�. Mo�e powinnam zachowa� si� teraz inaczej, ale ja nigdy nie gra�am takiej roli i nie wiem, jak si� gra. Zawsze odrzuca�am role banalne. �y�eczka dzwoni o szklank�, to jest g�os mojego wzruszenia. Paskudny scenariusz podsun�o mi �ycie. Musz� co� powiedzie�. Odstawiam szklank� i patrz� na Rafa�a. Zupe�nie nie jest podobny do Paw�a, nic a nic. Patrz� na jego oczy, nos, usta, na w�osy, brwi i czo�o, b��dz� po omacku, szukam, nie odnajduj�. Jakby na zasadzie kontrastu widz� przed sob� coraz wyra�niej twarz Paw�a, tak� jak� pami�tam. Bior� papierosa, Rafa� si�ga po zapa�ki, wstaje, podaje mi ogie� i znowu siada na wprost mnie. O co mnie pyta�? O teatr amatorski? Ale� ja nic nie wiem, nic nie wiem o amatorskich teatrach! Rafa� przygl�da mi si� ze �ci�gni�tymi brwiami. Nie wiem, o czym mam m�wi�. Czy nie lepiej zdoby� si� na szczero��? - S�uchaj - zaczynam. - Nie wiedzia�am. Nie zna�am twojego nazwiska. Jeszcze mocniej �ci�ga brwi. - No, to ja si� wyg�upi�em. My�la�em, �e pani wie. I my�la�em �e pani chce ze mn� o tym m�wi�. Podnosi si� z krzes�a, wk�ada r�ce do kieszeni, opiera si� o drzewo, stoi kilka krok�w ode mnie. Znowu patrz� na jego pochmurn� twarz i nagle ogarnia mnie czu�o��. To jest Paw�a syn Katarzyna biegnie. - S�uchaj! - wo�a z daleka. Jakie to szcz�