2766
Szczegóły |
Tytuł |
2766 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2766 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2766 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2766 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDRE NORTON
KLUCZ KEPLIAN�W
PRZEK�AD: EWA WITECKA
TYTU� ORYGINA�U: THE KEY OF KEPLIAN
Po�wi�cam tym,
kt�rzy przyczynli si�
do powstania tej ksi��ki
ROZDZIA� PIERWSZY
Starzec kona�. Kiedy� s�dzi�a, �e b�dzie �y� wiecznie. Teraz by�a ju� starsza i wiedzia�a, �e wszystko umiera, gdy nadchodzi pora. W�a�nie przysz�a jego kolej. Ze spokojem zajrza� jej w oczy. Zrozumia�a, �e chce co� powiedzie�.
Przyjrza� si� dziewczynie uwa�nie, gdy przykucn�a obok niego. By�a zbyt chuda, by uchodzi� za urodziw�, ale on uwa�a� j� za sko�czon� pi�kno��. I bardzo, bardzo kocha� t� c�rk� c�rki jego syna, ostatni� z rodu. Przybycie bia�ej rasy drogo kosztowa�o Nemunuh�w. Umierali licznie na choroby, kt�rych nie znali wtedy, kiedy swobodnie w�drowali po ziemi. Upodobali te� sobie wod� ognist�, kt�r� tak ch�tnie im oferowali biali ludzie.
Choroba zabra�a syna, z�y los wnuczk� i jej m�a, pozosta�a mu tylko prawnuczka. W ci�gu wielu pokole� obca krew miesza�a si� z krwi� Nemunuh�w: jego w�asna matka by�a p�krwi Nawajo, po matce Indiance i bia�ym m�czy�nie. Nie odrywa� oczu od skulonej dziewczyny. Nazwa�: j� Eleeri, imieniem ze staro�ytnego j�zyka u�ywanego tylko przez szaman�w - w�adc�w mocy. Obecnie by�o ich tylko paru. Za rzadko si� teraz tacy rodzili i wrodzony dar zacz�� zanika�. Na szcz�cie w Eleeri od�y�, rozwin�� si� w siln� wi� z ko�mi.
Dziewczyna patrzy�a na niego ze smutkiem w wielkich szarych oczach. D�ugie czarne w�osy spada�y na jej chude plecy. Odgarn�a niecierpliwie r�k� l�ni�ce pasma. Kiedy podnios�a d�o�, silne �ci�gna napi�y si� w zag��bieniu nadgarstka. Jej szczup�a sylwetka nie zdradza�a obecno�ci �elaznych musku��w. Dawno, bardzo dawno temu kobiety by�y wojowniczkami i Nemunuhowie to akceptowali. W�druj�cy-w-Dal dobrze wytrenowa� swoj� prawnuczk�. W tych zepsutych czasach �aden m�odzieniec nie m�g� jej dor�wna� we w�adaniu �ukiem i no�em. I nikt, �aden m�czyzna ani �adna kobieta, nie umia� tak dobrze je�dzi� konno i polowa�. Starzec u�miechn�� si� i przem�wi� cicho, lecz wyra�nie:
- Nazwa�em ci� Eleeri. Musisz teraz udowodni�, �e to dobre imi�.
Zdziwi�a si�. Zawsze wiedzia�a, �e jej imi� znaczy "Krocz�ca Obcymi Drogami". Jak�� drog� ma p�j��? Pradziadek u�miechn�� si� widz�c zmarszczki na czole dziewczyny.
- Id� wysoko w g�ry i odszukaj tam pocz�tek drogi tych, kt�rzy odeszli wcze�niej. P�jdziesz t� drog�, strach musisz pozostawi� za sob�. Krocz jak wojowniczka. Jeste� ostatni� z mojego rodu i jako taka wyruszysz wyposa�ona we wszystko, co mog� ci da�. - Ruchem g�owy wskaza� jaki� kszta�t w ciemnym k�cie. - Gdy s�o�ce stanie w zenicie, odejdziesz ze �wiat�em. Niech Ka-dih ma ci� w swojej opiece. - Westchn�� cicho i m�wi� dalej: - Wola�bym, �eby� jecha�a konno, ale sprzeda�em ostatniego konia. Nie wolno ci zwleka�. Kobieta, kt�ra si� nami interesuje, przyjedzie dzisiaj. Musisz odej�� na d�ugo przed jej przybyciem.
Eleeri zadr�a�a. Przed losem nie ucieknie, mech wi�c tak si� stanie. To pradziadek uratowa� j� przed sze�ciu laty. Przypomnia�a sobie okrucie�stwo ciotki i wuja. Ojciec Eleeri nie gardzi� india�sk� krwi� swojej ma��onki, ale jego siostra i ranczer, kt�rego po�lubi�a, my�leli zupe�nie inaczej. Kiedy W�druj�cy-w-Dal umrze, ona sama, zgodnie z prawem bia�ych ludzi, zn�w wpadnie im w r�ce, gdy� nie uko�czy�a jeszcze szesnastu lat. Je�eli w og�le istnieje, je�eli si� nadarza jakakolwiek mo�liwo�� ucieczki, musi z niej skorzysta�.
Droga tych, kt�rzy odeszli wcze�niej? Zabi�o jej mocniej serce. S�ysza�a wiele opowie�ci o tym staro�ytnym plemieniu. Nawet nauczyciele w szkole, do kt�rej ucz�szcza�a, znali t� prawd�. A przynajmniej jej cz��. Czyta�a w ksi��kach o ludzie Tsoah�w. Potwierdza�y to, co W�druj�cy-w-Dal us�ysza� po raz pierwszy od swojej matki. Nigdy jednak nie s�ysza�a o �adnej drodze czy szlaku.
Czarne oczy zaiskrzy�y si� w zrytej zmarszczkami twarzy pradziadka. Twarzy tak podobnej do wzg�rz i w�woz�w jego ojczyzny. Br�zowej jak ziemia i jak ona �ywej.
- Przynie� mi moj� sakw�.
Przynios�a torb� wojownika z jeleniej sk�ry i czeka�a. Starzec wyj�� p�at bia�ej sk�ry, kt�r� tak d�ugo garbowano, a� sta�a si� mi�kka i gi�tka jak tkanina. Roz�o�y� j� na pos�aniu przed oczami Eleeri.
- Tutaj... - Musn�� sk�r� dr��cymi palcami. - Tutaj jest ziemia naszego plemienia. P�jdziesz brzegiem strumienia wysoko w g�ry. Najpierw zobaczysz na zboczu bia�y pniak ra�onego piorunem wielkiego drzewa. - Eleeri skin�a g�ow�; widzia�a go ju�. - Jeszcze wy�ej znajdziesz miejsce, gdzie dawno temu wzg�rza run�y w d�. W ska�ach powy�ej zobaczysz �y�y kwarcu. - Przytakn�a w milczeniu. Znalaz�a ju� to miejsce poluj�c. - Wtedy oddalisz si� od potoku i kieruj�c si� map� dotrzesz tutaj. - Dotkn�� palcami bia�ej sk�ry. Zamilk�, by nabra� tchu. W zapad�ej nagle ciszy do ich uszu dotar� przyt�umiony warkot motoru.
- To nadje�d�a ta w�cibska baba - warkn�� W�druj�cy-w-Dal. - Musisz mnie zostawi� i odej�� jak najpr�dzej.
- Nie pozwol� ci umrze� w samotno�ci. - Wyjrza�a za drzwi. W oddali ma�y czerwony punkcik mozolnie pi�� si� strom� drog�. Eleeri zerwa�a klucz z gwo�dzia i wybieg�a na podw�rze. Szybko zamkn�a bram� i wr�ci�a do pradziadka.
- Je�li b�dziemy cicho, mo�e pomy�li, �e nie ma nas w domu.
- Ta kobieta jest wsz�dobylska jak szczur, zajrzy w ka�dy k�t - zachichota� starzec. - Zamkni�ta brama nie zatrzyma jej na d�ugo. Znasz zwyczaje bia�ych. Kiedy tylko mnie zobaczy, ani si� obejrzysz, jak ci� st�d zabierze i zapakuje gdzie�, sk�d nie zdo�asz zbiec. Musisz ucieka�, moje dziecko. Ucieka� tak szybko, �eby nigdy wi�cej ci� nie zobaczy�a. Mo�esz si� ukry� tylko na drodze, o kt�rej ci m�wi�em.
- Nie pozwol� ci umrze� w samotno�ci. - Twarz dziewczyny znieruchomia�a w uporze.
- Nie zamierzam umiera� w samotno�ci - odpowiedzia� cicho. - Przynie� mi m�j �uk, n� i farby wojenne, kt�re przygotowa�em.
Eleeri biegiem przynios�a wszystko, o co prosi�. Przykucn�wszy na pi�tach patrzy�a, jak starzec wstaje z ��ka. Kroplisty pot wyst�pi� mu na czo�o. Widzia�a, �e wielki to by� dla konaj�cego wysi�ek, ale nic nie powiedzia�a. �y� jak wojownik i powinien umrze� jak wojownik. Rozebra� si� a� do przepaski biodrowej i powoli w�o�y� uroczysty str�j z jeleniej sk�ry. Pomalowa� twarz, wzi�� bro� i wyszed� na dw�r. Podni�s� p�on�ce oczy na s�o�ce. Czerwony samoch�d zbli�a� si� nieub�aganie.
W�druj�cy-w-Dal zacz�� cicho �piewa� Pie�� �mierci. Sko�czy� pierwsz� cz�� pie�ni i odwr�ci� si� do Eleeri. Zrobi� r�k� jaki� gest, a potem inna pie�� pop�yn�a w czystym powietrzu. Pie��-b�ogos�awie�stwo dla wojownika, kt�ry ma wyruszy� w drog�. B�ogos�awie�stwo Ka-diha i ca�ego plemienia. Nast�pnie starzec zwr�ci� zn�w spojrzenie na g�ry. �piewa� teraz g�o�niej, wyliczaj�c swoje czyny, modl�c si�, by w Krainie Wiecznych �ow�w uznano go za wojownika. Podni�s� r�ce w pozdrowieniu i post�pi� krok do przodu.
Eleeri krzykn�a z zaskoczenia, gdy wyp�yn�o z niego �wiat�o. Wyda�o si� jej, �e pot�ne wichry run�y na dom. W�druj�cy-w-Dal osun�� si� powoli na ziemi�. Z j�kiem doskoczy�a do starca. Otoczy� ich ciep�y powiew, witaj�cy wojownika w jego nowym tipi, pocieszaj�cy t�, kt�ra pozosta�a. Dziewczyna pochyli�a g�ow�. Dobrze si� sta�o. Jej pradziadek, kt�rego kocha�a z ca�ego serca, wyruszy� w ostatni� w�dr�wk�. Teraz ona musi p�j�� w�asn� drog�, drog�, kt�ra jest jego ostatnim podarunkiem. W dole czerwony samoch�d podje�d�a� do ostatniego zakr�tu g�rskiej szosy. Za jakie� dziesi�� minut znajdzie si� przed zamkni�t� bram�. Dziewczyna przypomnia�a sobie nienawi�� wuja, bicie i drwiny z niej, �wier�krwi Indianki. Umrze, a nie wr�ci do niego. Zacisn�a z�by i z si��, o jak� nie pos�dzi�by jej nikt, kto j� zna�, podnios�a cia�o starca i zanios�a do domu. Po�piesznie po�o�y�a je na ��ku, k�ad�c �uk i n� w zasi�gu r�ki.
Na zewn�trz ucich� warkot samochodu, kt�ry zatrzyma� si� przed bram�. Rozleg�o si� g�o�ne wo�anie. Zgrzytn�y zawiasy. Eleeri chwyci�a plecak i wepchn�a do� przygotowany przez pradziadka stosik. Nie mia�a czasu na ogl�danie czy przejrzenie wszystkiego. Musi ufa�, �e W�druj�cy-w-Dal wiedzia�, czego b�dzie potrzebowa�a. Poca�owa�a go w pomarszczony policzek, w�o�y�a do torby map� z jeleniej sk�ry. Przed bram� kobiecy g�os zn�w zawo�a� co� nagl�cym tonem. Dziewczyna u�miechn�a si� gorzko. Pradziadek mia� racj�. Tamta kobieta nie odjedzie, zanim nie postawi na swoim, a przynajmniej si� czego� nie dowie.
Eleeri cicho podesz�a do tylnych drzwi i otworzy�a je. Nigdy nie zadowalaj si� jednym wyj�ciem, mawia� W�druj�cy-w-Dal. A jeszcze lepiej to drugie ukry�. Z�o�liwy u�mieszek wyp�yn�� jej na wargi. Us�ysza�a szcz�k bramy i zbli�aj�ce si�, coraz g�o�niejsze nawo�ywanie. Drzwi frontowe r�wnie� by�y zamkni�te. Na jaki� czas zatrzymaj� natr�tk�. Eleeri przemkn�a si� wok� domu, kryj�c si� za zburzonymi przybud�wkami. Mo�na by�o podnie�� cz�� p�otu, gdy usun�o si� dwa wielkie �elazne gwo�dzie. Spokojr nie wcisn�a je na dawne miejsce. To zbije z tropu bia�ook�. Znowu dobieg�o j� g�o�ne wo�anie, a potem odg�os rozbijanej szyby.
Zaraz potem rozleg� si� wrzask, ha�as bieganiny i powtarzane z przera�eniem wo�anie. Eleeri zrobi�o si� �al bia�ej kobiety, gdy� wiedzia�a, �e tamta mia�a dobre zamiary. Nigdy jednak nie pozwoli, by oddano j� pod opiek� krewnych, kt�rzy ni� gardzili. Gdyby� tylko W�druj�cy-w-Dal nie upar� si�, by pomaga� jej wczoraj w pracach domowych. I nie tylko jej pomaga�, ale w dodatku sp�dzi� kilka godzin w szopie za zamkni�tymi drzwiami. Przypuszcza�a, �e czuj�c zbli�aj�c� si� �mier� przygotowa� zawarto�� plecaka, kt�ry teraz nios�a. Pracownica socjalna przyje�d�a�a tylko raz w tygodniu. Dotychczas W�druj�cemu-w-Dal udawa�o si� ukrywa� przed ni� swoj� coraz wi�ksz� s�abo��. Mieli nadziej�, �e prze�yje jeszcze kilka tygodni, a� do szesnastych urodzin Eleeri. Wtedy pozwolono by jej zamieszka� w zbudowanym przez starca domu, na kilku pozosta�ych akrach ziemi. U�miechn�a si� z zawzi�to�ci�. Nale��ca do rodu Dw�ch Pi�r ziemia dawno zosta�a sprzedana. Pozosta�y tylko przedmioty osobistego u�ytku, male�ka chatka i kilka akr�w nie nawodnionego gruntu. Eleeri mog�aby tu wy�y� poluj�c, uje�d�aj�c konie i uprawiaj�c ogr�dek warzywny. Ale dla obcych jej dziedzictwo by�o bezwarto�ciowe.
Wyjrza�a zza drzewa i spojrza�a na dziedziniec w dole. Dostrzeg�a kobiec� posta�, biegaj�c� niezdarnie od jednego zabudowania do drugiego. Eleeri pokiwa�a z politowaniem g�ow�. Up�ynie kilka godzin, zanim przyb�dzie grupa poszukiwawcza. Wiedzia�a, �e przyb�dzie. Ta kobieta nie pozostawi jej w spokoju.
Przerzuci�a plecak przez rami� i sprawdzi�a ekwipunek. Zatkni�ta za pas mapa zwisa�a w zasi�gu r�ki, by w ka�dej chwili mo�na by�o po ni� si�gn��. Wspina�a si� pewnie, lecz powoli. Nie mog�a sobie pozwoli� na kr�tki oddech, przedwczesn� utrat� si�. B�dzie ich potrzebowa�a, kiedy rozpocznie si� po�cig. Lepiej nie traci� zawczasu rezerw energii. Z ofiarowanej przez pradziadka mapy wynika�o, �e czeka j� d�uga droga przez g�ry. Je�li poszukiwa� jej b�dzie helikopter, to ocal� j� nabyte umiej�tno�ci, a nie si�a czy szybko��.
Czerwony samoch�d mkn�� w d� g�rsk� drog�. Kieruj�ca nim kobieta by�a r�wnie zdeterminowana jak Eleeri. Dziewczynka musia�a uciec w g�ry, my�la�a. Trzeba j� znale�� i umie�ci� w bezpiecznym miejscu. Jej zwierzchnik post�pi� g�upio pozwalaj�c temu dziecku zamieszka� ze starym Indianinem. Powinna by�a przewidzie�, �e tak si� to sko�czy. W dodatku jej zwierzchnik, jak typowy m�czyzna, zawsze przebywa� poza biurem, gdy dzia�o si� co� wa�nego. Zagryz�a wargi w zamy�leniu: wiec teraz sama jest odpowiedzialna za wszystko. Jej prze�o�onego nie b�dzie w biurze prawie tydzie�, ale do tego czasu odszuka si� dziewczynk�. Niewa�ne, co powiedzia�. Ta ma�a nie uko�czy�a jeszcze szesnastu lat, a jej ciotka zawsze m�wi�a, �e zn�w we�mie j� do siebie. Zignorowa�a zawarty w aktach raport opisuj�cy, jak ta sama rodzina traktowa�a Eleeri przed sze�ciu laty. Co z tego, �e ukarano j� raz czy ze dwa razy. Dzieci trzeba trzyma� kr�tko. Jecha�a coraz pr�dzej, chc�c jak najszybciej wr�ci� do biura i zorganizowa� poszukiwania zbieg�ej dziewczynki. Zabierze to troch� czasu, ale by�a pewna, i� zdo�a przekona� swoich zwierzchnik�w, i� Eleeri grozi niebezpiecze�stwo. Mo�e dobrze by�oby nawet wpa�� w pewn� przesad�? Zagubiona w g�rach dziewczynka, oszala�a z rozpaczy, gotowa pope�ni� samob�jstwo... Je�eli jej nie znajd�, �le to wypadnie w raporcie. Nigdy nie przyzna�a si� sama przed sob�, nigdy nie uzmys�owi�a sobie, �e nienawidzi Eleeri i jej pradziadka za ich dum� i za niech��, z jak� witali jej obowi�zkowe przecie� wizyty.
W zachowaniu dziewczynki by�o co�, co budzi�o dreszcz niepokoju w kobiecie za kierownic�. Nie powinna pe�ni� tej funkcji w okolicy, gdzie nadal pami�tano o �mierci rodziny Eleeri, o zamordowanych krewnych. Ta za� kobieta gardzi�a tymi, kt�rymi si� opiekowa�a. To, �e odp�acano jej pogard�, doprowadza�o j� do w�ciek�o�ci. Odnajdzie dziewczynk� i odda na wychowanie przyzwoitej, cywilizowanej rodzime, kt�ra nauczy j� pos�usze�stwa.
Tymczasem wysoko w g�rze zbieg�e "dziecko" pi�o si� brzegiem strumienia. Za ni� po�yskiwa� w jasnych promieniach s�o�ca stary, zmursza�y pie� ra�onego piorunem drzewa. Przed sob� widzia�a pozosta�o�ci kamiennej lawiny, kt�ra run�a przed kilkuset laty. Przykry�y je nast�pne osypiska. Z jakiego� powodu ta cze�� urwiska osuwa�a si� w przybli�eniu co sto lat. Eleeri, podchodz�c do podn�a, spojrza�a po sobie. Ubranie, kt�re w�o�y�a do wspinaczki by�o stare, ot, podarte �achmany, nadaj�ce si� raczej do czyszczenia starej zardzewia�ej rury pieca. Nie b�dzie ju� jej potrzebne, ale powinna odpocz��, gdy� wspinaczka bardzo j� zm�czy�a.
Po jakim� czasie zacz�a si� wspina� na osypisko. Niebawem by�a ju� na szczycie, uwa�nie si� przypatruj�c kruchej,, rozpadaj�cej si� skale pod nogami. U�miechn�a si� lekko. W�druj�cy-w-Dal zawsze mawia�, �e taki widok wart jest przebytej dalekiej drogi. Niebawem przeci�g�y grzmot odbi� si� echem od pobliskich wzg�rz. Spod nowego rumowiska wystawa� r�kaw koszuli. Je�eli zaczn� kopa�, znajd� g��biej inne strz�py. Umie�ci�a je tam, zanim zepchn�a kamienn� lawin�. Dalej posz�a strumieniem. Niech szukaj� �lad�w w wodzie. Zna�a miejsce, gdzie mo�na by�o wyj�� nie pozostawiaj�c �atwego do wykrycia zapachu. �pieszy�a si� teraz; woda by�a lodowata.
P�niej odpocz�a na szlaku i zjad�a posi�ek przygotowany dla niej przez W�druj�cego-w-Dal. Nast�pnie z ciekawo�ci� zbada�a zawarto�� plecaka. Ubranie, pude�ko pe�ne stalowych igie� r�nej wielko�ci, nici, haczyki na ryby i mn�stwo innych potrzebnych rzeczy. Pradziadek nie ofiarowa� jej byle jakiego plecaka. Ten by� du�y, na metalowym stela�u, w razie potrzeby z �atwo�ci� pomie�ci�by �adunek wa��cy pi��dziesi�t kilo - je�liby tylko nios�cy zdo�a� go ud�wign��. Wydawa� si� teraz pusty. Podnios�a plecak, by zn�w go zapakowa�. Dziwne, by�o tam jeszcze co�. Wywr�ci�a go na drug� stron� i pod warstw� p��tna znalaz�a sk�rzany pas ozdobiony podobiznami biegn�cych koni. Na ko�cianej klamrze wyrze�biono ta�cz�ce koniki o oczach z gagatu. Pas sporo wa�y� i zrozumia�a, dlaczego pozornie pusty plecak wyda� si� jej ci�ki. Zafascynowana, obr�ci�a pas i przyjrza�a si� jego wewn�trznej stronie.
Ach! By� podw�jny, zszyty jelenimi �ci�gnami. Spru�a kawa�ek i zajrza�a do �rodka. Potem zn�w usiad�a. Od jak dawna W�druj�cy-w-Dal planowa� jej ucieczk�? Czy�by si� obawia�, �e umrze wcze�niej, zanim b�dzie m�g� zapewni� jej bezpiecze�stwo? W pasie ukryty by� prawdziwy skarb. Stopiony i odlany w cienkie kr��ki z�oty py�, kt�ry wyp�uka� z potoku. Inni uwa�ali, �e gra niewarta jest �wieczki. Tygodnie ci�kiej pracy nie wystarczy�yby do wydobycia z�ota na zaledwie pi�t� cz�� ka�dego z tych kr��k�w. A przecie� jej pradziadek ca�ymi latami szuka� z�otego piasku i przetapia� go. Tymczasem wsz�dzie, w ka�dej chwili mo�na by�o znale�� znacznie lepiej p�atn� i l�ejsz� prac�.
Podnios�a plecak, ale dalej wyda� jej si� za ci�ki. Ponownie si�gn�a pod podszewk� i wydoby�a z niej ma�� sakiewk� z sarniej sk�ry. Wysypa�a zawarto�� na rozwart� d�o�. W blasku s�o�ca zab�ys� purpurowy ogie�; w�r�d purpury migota�y niebieskie i z�ociste iskry. Na Ka-diha, W�druj�cy-w-Dal d�ugo musia� to zbiera�. Wprawdzie w�r�d okolicznych wzg�rz znajdowano ametysty, lecz zazwyczaj mia�y one jak�� skaz�. Te za� by�y czyste. Cho� ma�e, mia�y najpi�kniejsz�, najczystsz� barw�, jak� Eleeri kiedykolwiek widzia�a w �yciu. By�y wiele warte.
Przyjrza�a si� kamieniom �wiec�cym niebieskim blaskiem. To musia�y by� szafiry. Gdzie W�druj�cy-w-Dal je znalaz�? Nie wyst�powa�y w ich ojczystych g�rach. Nie by�o ich wiele - naliczy�a tylko pi�� - ale i one wygl�da�y na cenne. Dostrzeg�a te� dwa kawa�ki bursztynu z zatopionymi w nich nasionkami jakiej� ro�liny.
Z zaciekawieniem podnios�a jeden. Jej palce przekaza�y swoje ciep�o bursztynowi, a ten si� za�wieci�! Zaskoczona, po�o�y�a go na d�oni. Mo�liwe, �e pradziadek wiedzia� znacznie wi�cej o drodze, kt�r� mia�a p�j��. Wyczu�a, �e ametysty - i z�oto - wolno jej sprzeda�, ale bursztyn... Tak, m�g� mie� inne przeznaczenie. Leniwie w�o�y�a jedn� grudk� do kieszeni koszuli, a potem, pod wp�ywem nag�ego impulsu, wcisn�a drug� do kieszeni d�ins�w. Starannie zapakowa�a plecak i wsta�a. Funkcjonariuszka opieki spo�ecznej na pewno dotar�a ju� do miasta. Wkr�tce zacznie si� polowanie.
Eleeri tylko cz�ciowo mia�a racj�. Policjanci nie chcieli si� w to miesza�. Dopiero po kilku godzinach zgodzili si� wys�a� grup� poszukiwawcz�, a wtedy zapada� ju� zmierzch. Od�o�ono polowanie do nast�pnego ranka, dziewczyna za� zyska�a na czasie. Wykorzysta�a go dobrze, id�c szybkim, r�wnym krokiem, co rusz rzucaj�c okiem na map�. W�drowa�a a� do nast�pnego wieczora; p�niej rozbi�a ob�z. Ostro�nie odtoczy�a na p� zag��biony w ziemi du�y kamie� i rozpali�a w pozosta�ym do�ku ognisko. Zaspokoi�a g��d i pragnienie, po czym si� rozejrza�a; drew starczy do �witu. Ska�y za ni� b�d� odbija� ciep�o do miejsca, w kt�rym si� po�o�y, a upleciony z trawy parawan os�oni j� przed wiatrem.
Wsta�a o brzasku, zjad�a �niadanie i napi�a si� gor�cej herbaty. Nast�pnie przetoczy�a kamie� na dawne miejsce, ukrywaj�c pod nim popi� z ogniska. Przedtem jednak natar�a spodni� cz�� kamienia li��mi o ostrym zapachu. �aden .pies nie wytropi jej zapachu. Zarzuciwszy plecak na ramiona, zesz�a na d� do male�kiego strumyka. Tam rozebra�a si� i umy�a. P�niej zapakowa�a star� odzie� do plecaka i ubra�a si� w spodnie i kurtk� z jeleniej sk�ry. Na�o�y�a te� ozdobny pas, przymocowa�a do niego z przodu sakiewk� z jej cenn� zawarto�ci� oraz n� w ozdobionej fr�dzlami pochwie. �uk i ko�czan zawiesi�a na plecaku, w zasi�gu r�ki.
D�ugo i uwa�nie ogl�da�a map�. Po opuszczeniu tego miejsca znajdzie si� w nieznanym terenie. Wprawdzie podczas polowa� zapuszcza�a si� g��boko w g�ry, ale jeszcze nigdy nie znalaz�a si� w tych stronach. Odt�d musi polega� na mapie i swoim zdrowym rozs�dku. Wyprostowa�a si� i ruszy�a ledwie widocznym jelenim szlakiem. Prowadzi� we w�a�ciwym kierunku i �atwiej b�dzie nim i�� - przynajmniej przez jaki� czas. Maszerowa�a r�wnym krokiem, a s�o�ce w�drowa�o coraz wy�ej po niebie. P�nym porankiem zatrzyma�a si�, by zaspokoi� pragnienie i odpocz�� kilka minut. Potem ruszy�a w dalsz� drog�. W po�udnie znalaz�a si� w nieznanej partii g�r, na perci, kt�ra bieg�a skrajem kanionu. Przez moment zastanawia�a si�, co teraz mo�e robi� pracownica socjalna, ale zaraz stanowczo przegna�a t� my�l. W�druj�cy-w-Dal zawsze mawia�, �e ulec l�kowi przed po�cigiem to szczyt g�upoty, gdy� os�abia to uciekaj�cego, a dodaje si� �cigaj�cemu. Jest dzieckiem tej ziemi, a ta nie wyda jej tak �atwo. Jest wojowniczk�; nie podda si� bez walki. Daleko za ni� m�czy�ni z grupy poszukiwawczej gor�czkowo przekopywali �wie�e osypisko. Up�ynie ca�y dzie�, zanim si� upewni�, �e �adne cia�o nie le�y pod zwa�ami g�az�w i ch�odnej ziemi. Lecz uczucie gniewu wywo�ane odkryciem, i� zosta�a wyprowadzona w pole, tylko wzmocni�o determinacj� pracownicy socjalnej. Wr�ci�a do miasta; w�ciek�o�� wykrzywi�a jej twarz. Obiecano jej, �e nast�pnego ranka otrzyma helikopter.
Jeszcze jedna noc, jeszcze jeden ob�z. Eleeri spa�a zdrowym snem, ale o �wicie odesz�a, kieruj�c si� map�. Zbli�a�a si� do celu podr�y. Targa�y ni� sprzeczne uczucia. Opu�ci� swoj� ojczyzn�, sw�j dom, nigdy ju� nie stan�� u boku W�druj�cego-w-Dal... Wzruszy�a ramionami. Bez wzgl�du na to, czy zostanie, czy odejdzie, i tak straci�a ju� pradziadka i dom.
W�drowa�a przez ca�y dzie�. Dosz�a do wniosku, �e �cigaj�cy ju� si� przekonali, �e to ona sama spowodowa�a lawin�, by wprowadzi� ich w b��d. Zosta� wystrychni�tym na dudka przez m�od� dziewczyn�, prawie dziecko - to ujma na honorze dla ka�dego. Ale jakie to ma znaczenie, je�li w ten spos�b zyska�a jeszcze jeden dzie�?
Zbli�a�o si� po�udnie, gdy us�ysza�a warkot helikoptera. Natychmiast ukry�a si� w najbli�szej szczelinie. Kiedy si� w niej wyci�gn�a, jej str�j z jeleniej sk�ry zla� si� w jedno z wysch��, br�zow� ziemi�. Nie poruszy�a si�, kiedy helikopter ko�owa� w g�rze, nie zwr�ci�a te� ku niemu twarzy - W�druj�cy-w-Dal ostrzega� j� przed tym.
Dawno temu walczy� w wielkiej wojnie bia�ych ludzi. Wtedy dowiedzia� si�, �e z samolotu mo�na dostrzec ludzk� twarz jako ja�niejsz� plam� na tle otoczenia. Samoloty kr��y�y zatem powoli, by dostrzec ruchy przeciwnika. Eleeri le�a�a wi�c nieruchomo, twarz� do ziemi. Warkot motoru oddali� si� na wsch�d. Wtedy dziewczyna podnios�a si� i pobieg�a ukry� si� w majacz�cych z przodu krzakach. Dalej sz�a rozgl�daj�c si� na boki, czujnie, wci�� pilnie nas�uchuj�c. Jeszcze dwukrotnie przelecia� nad ni� prowadz�cy poszukiwania helikopter. Zakl�a na g�os. Dlaczego szukali jej tutaj? Co naprowadzi�o ich na my�l, �e ucieknie w t� parti� g�r?
Dziewczyna nie mog�a wiedzie�, �e �cigaj�ca j� inspektorka zapewni�a sobie pomoc pewnego ranczera, on za� mia� psy. Sforze zabra�o to du�o czasu, ale w ko�cu odnalaz�a trop Eleeri w miejscu, gdzie wysz�a ze strumienia. �ciga�a j� teraz, a helikopter lecia� nad nimi. Dwa razy l�dowa�, �eby przewie�� ranczera i jego psy ponad trudnym do przebycia terenem.
Okr��aj� mnie, pomy�la�a Eleeri. W jaki� spos�b poruszaj� si� szybciej od niej. Zatrzyma�a si� w ukryciu, by jeszcze raz spojrze� na map�. Tam! Mia�a p�j�� skr�caj�cym w prawo odga��zieniem dotychczasowego szlaku, ono za� zaprowadzi j� do opisanej przez pradziadka ska�y. Je�li ta ska�a nadal stoi, a �cie�ka wci�� istnieje... Nie w�tpi�a teraz, �e dana jej przez W�druj�cego-w-Dal mapa by�a bardzo, ale to bardzo stara. Okolica zmieni�a si� od tamtego czasu. Eleeri pozosta�o jedynie spiesznie i�� naprz�d i modli� si�, by zdo�a�a rozpozna� opisane miejsce.
No, przynajmniej ska�a jest na swoim miejscu! Dziewczyna zatrzyma�a si� na moment i odetchn�a z ulg�. Tak, to musi by� ta zaznaczona na mapie turnia, gdy� kszta�tem przypomina soko�a. Po �cie�ce nie pozosta� nawet �lad, ale je�li p�jdzie w prawo, przedostanie si� przez poszarpane ska�ki. Ka-dihu, spraw, �eby to by�a w�a�ciwa droga!
Us�ysza�a odleg�e ujadanie ps�w. Helikopter coraz cz�ciej pojawia� si� w bezpo�redniej blisko�ci, wr�cz kr��y� nad jej g�ow�. Biegiem musia�a pokonywa� odleg�o�� dziel�c� j� od najbli�szej os�ony, kiedy odlatywa� na jaki� czas. Lecz jar, kt�rym sz�a, doprowadzi� j� do nast�pnego punktu orientacyjnego, wej�cia do jaskini. Min�wszy je szybko, zatrzyma�a si� na chwil� w cieniu, nas�uchuj�c. Psy chyba by�y nie dalej ni� o godzin� drogi, a wi�c bardzo blisko. Tyle, �e w g�rach tylko wrony mog�y podr�owa� w linii prostej. Zapada� zmierzch i wypatruj�cy zbieg�ej dziewczyny helikopter odlecia�.
Spojrza�a z rozpacz� na map�. Mia�a jeszcze do przebycia kilka mil. Osun�a si� na ziemi�. Bola�y j� ramiona, nogi mia�a jak z o�owiu. Czu�a g��d. Musi odpocz��, posili� si� i liczy� na cud. Po�piesznie co� zjad�a, napi�a si� i okr�ci�a si� mi�kkim, r�cznie tkanym kocem, kt�ry znalaz�a w plecaku. Przez kilka godzin spa�a g��bokim snem. Obudzi�a si� nagle. Usiad�a i rozejrza�a si� dooko�a. Cho� ostatnie dnie by�y jasne, noc� chmury przes�ania�y niebo. Teraz �wieci�y na nim gwiazdy.
Pochyli�a g�ow�. Bogowie byli �askawi dla swej c�rki: b�dzie mog�a dalej w�drowa�, bo ksi�yc o�wietli jej drog�. Oczywi�cie wolniej ni� za dnia, gdy� cienie bywaj� zdradzieckie, ale da si� i�� -wiec zrobi to. Zarzuci�a plecak na obola�e ramiona. Powoli powlok�a si� szlakiem, kt�ry ci�gn�� si� przed ni�, w�a�ciwym szlakiem, gdy� widnia� na starej mapie. Je�eli zdo�a si� dostatecznie oddali�, dotrze do celu, nim dogoni� j� �cigaj�cy. Nie mia�a poj�cia, co j� czeka, wiedzia�a tylko, �e W�druj�cy-w-Dal by� pewny, i� gdy ju� si� znajdzie u celu, nikt nie zdo�a jej do�cign��. Sz�a a� do zachodu ksi�yca. P�niej odpoczywa�a do chwili, gdy brzask rozja�ni� niebo. Wtedy wsta�a i ruszy�a dalej, zmuszaj�c si� do szybszego kroku. Czu�a, jak opuszczaj� j� si�y. To ju� by�o niewa�ne. Dotrze do miejsca przeznaczenia i odpocznie lub zostanie pojmana. Tak czy owak, jej os�abienie si� nie liczy�o. Zacisn�a z�by i powlok�a si� dalej.
Manierka u pasa by�a prawie pusta. S�czy�a reszt� wody ma�ymi �yczkami. Po raz ostatni wyci�gn�a map� - tak, to tutaj. By�a prawie u celu. Zgarbiona ze zm�czenia, sta�a patrz�c na �cie�k�. �zy nap�yn�y jej do oczu. To?! To mia�o by� jej schronienie?
�cie�ka ko�czy�a si� przy kraw�dzi urwiska. Dwie wielkie ska�y pe�ni�y stra� przed przepa�ci�. Trzecia upad�a na ich szczyty jak nadpro�e drzwi prowadz�cych donik�d. Szemrz�cy weso�o strumyczek sp�ywa� po zboczu do miejsca, w kt�rym sta�a. Jak we �nie op�uka�a w nim manierk�, napi�a si�, ponownie nape�ni�a j� wod� i zawiesi�a u pasa. Opanowa�o j� rozgoryczenie i rozpacz. To ju� koniec. Pokona�a prze�ladowc�w, dotar�a do celu - i co znalaz�a? Miejsce, w kt�rym umrze? Z do�u dobiega� szum rzeki. Po chwili spoza turni wy�oni� si� helikopter. Dostrzeg�a inspektork� i jej triumfuj�c� min�.
Ogarn�� j� zimny gniew. To jej plemi� w�ada�o niegdy� t� ziemi�. Nemunuhowie, wrogowie bia�ych. Maj� wiec j� schwyta� jak szczura w pu�apk�? J�, c�rk� tego ludu, ostatni� z rodu, kt�ry oswoi� konie i przemierza� preri� wzd�u� i wszerz? W�druj�cy-w-Dal nie wys�a�by jej na �mier�, Nie, to musia�a by�, to by�a droga mocy! Zaufa jej. Wsta�a i przeci�gn�a si�. Potem szybko, jak sprinter, rzuci�a si� przed siebie. Plecak podskakiwa� na jej ramionach. Uczucie triumfu maluj�ce si� na twarzy inspektorki ust�pi�o przera�eniu. Wrzasn�a na ca�y g�os:
- Zatrzymajcie j�! Zatrzymajcie!
Eleeri resztkami si� dobieg�a do skalnych stra�nik�w i skoczy�a przed siebie. Przeszy� j� zimny dreszcz, o�lepi�o jaskrawe �wiat�o. Nogi wci�� j� nios�y, lecz bieg�a oto po zielonej, si�gaj�cej kostek trawie. Zatrzyma�a si�, oszala�ym spojrzeniem omiot�a otoczenie. Wreszcie kolana ugi�y si� pod ni� i rozci�gn�a si� jak d�uga na mi�kkiej murawie. Za ni� nie by�o �adnych ska�, a g�ry ledwie majaczy�y w oddali na horyzoncie. S�ysza�a �piew ptak�w, powietrze przesyca�a s�odka wo� kwiat�w.
Usiad�a i pochyli�a g�ow� w milczeniu. Nie pomyli�a si�, ufaj�c pradziadkowi. Odpocznie tu, a potem pow�druje w stron� g�r. Z g��bokim zadowoleniem wyj�a prowiant i odczepi�a od pasa manierk�. Jedz�c dzi�kowa�a w mysi tym, kt�rzy odeszli wcze�niej, za ich mi�osierdzie i za niezwyk�� drog� wybawienia.
Helikopter zawr�ci� do miasta. Inspektorka gor�czkowo szuka�a wyt�umaczenia. Mia�a racj�, dziewczyna chcia�a pope�ni� samob�jstwo, nale�a�o wi�c j� �ciga�, da�o si� znajdzie samo, rzeka wyrzuci je na brzeg. A nawet je�li nie, to i tak ju� bez znaczenia. W biurze czeka�y na ni� kolejne akta os�b, kt�rymi trzeba si� zaj��.
Towarzysz�cy jej m�czyzna milcza�. Oczy go nie zawiod�y, nie uleg� te� omamom. Pojmowa� jednak, �e nie wolno mu rozpowiada� o tym, co zobaczy�. A ujrza� w przelocie zielon� krain� i do ko�ca swoich dni mia� o niej rozmy�la�. Co� go tani przyci�ga�o, wzywa�o... Nie b�dzie jednak m�wi� o tym. Je�li dziewczyna uciek�a do innego �wiata, c� go to obchodzi? �yczy� jej powodzenia.
ROZDZIA� DRUGI
Jaki� ptak za�piewa� g�o�no w pobli�u siedz�cej Eleeri. Ch�on�a wzrokiem otoczenie. Legenda g�osi�a, �e nie by�o st�d powrotu, �e nikt, kto poszed� drog� tych, kt�rzy odeszli wcze�niej, nigdy nie wr�ci�. Wzruszy�a ramionami. R�wnie dobrze mog�a zosta� zabita tam, jak i tutaj. Przynajmniej nie by�o tu �adnej opieki socjalnej, no i wujostwo nie odnajd� jej tutaj. Trzeba jednak zachowa� ostro�no��. A nu� si� trafi na co� znacznie gorszego ni� to, przed czym uciek�a? Spakowa�a wszystko do plecaka z wyj�tkiem niewielkiej ilo�ci prowiantu. Zacz�a je�� w drodze.
Majacz�ce w oddali g�ry przyci�ga�y j� jak magnes. Obliczy�a, �e do przej�cia ma oko�o dwudziestu mil, zanim dotrze do podg�rza. Okr��y je i skieruje si� na wsch�d; by�o tam co�, co powinna zobaczy�. Sz�a spokojnie w weso�ym nastroju, bacznie si� rozgl�daj�c i nas�uchuj�c. Okolica sprawia�a wra�enie opustosza�ej. Dziwne, taka �yzna, taka bogata ziemia, a jednak nie zamieszkana. Musn�a spojrzeniem muraw�. Te strony przypominaj� prerie, po kt�rych niegdy� swobodnie w�drowali jej przodkowie. A nu� spotka tu jakie� plemiona, mo�e nawet wrogie?
Odpocz�a i posili�a si�, gdy s�o�ce sta�o w zenicie, a potem ruszy�a w dalsz� drog�. Poprzez fale rozgrzanego powietrza dostrzeg�a nagle wy�aniaj�ce si� powoli budynki. Zwolni�a kroku. Strwo�y�a j� cisza. Pracuj�cy ludzie zazwyczaj ha�asuj�, a tutaj panowa�o g��bokie milczenie. Okr��y�a zabudowania ostro�nie, nie �piesz�c si�; w nieznanym terenie lepiej zachowa� czujno��. Kiedy jednak zbli�y�a si� do domostw, dostrzeg�a przyczyn� ciszy: zabudowania sta�y opuszczone. Dachy si� zapad�y, wida� by�o �lady ognia. Skierowa�a si� do drzwi najbli�szego domu, kt�re niegdy� broni�y dost�pu intruzom.
W�lizgn�a si� do �rodka cicho jak cie�, szybko rozgl�daj�c si� dooko�a. Sk�ra jej cierp�a. Sta�o si� tutaj co� z�ego i to niezbyt dawno. Drewniana �ciana jeszcze pachnia�a spalenizn�. Dotkn�a jej ostro�nie i utkwi�a wzrok w umazanych sadz� czubkach palc�w. Potar�a je i pow�cha�a. Cokolwiek tu si� wydarzy�o, mia�o miejsce niedawno. Powiew przyni�s� �lad odoru do jej rozd�tych nozdrzy. Zna�a go. Tak czu� rozk�adaj�c� si� star� padlin�. Zadr�a�a i ruszy�a powoli pod wiatr. Lepiej wiedzie�, z czym ma do czynienia.
Mdl�cy zapach doprowadzi� j� do sczernia�ych od ognia schod�w wspartych na kamiennych filarach. Id�c w g�r�, ostro�nie wypr�bowywa�a stop� ka�dy stopie�. W najwi�kszym pokoju na g�rze z trudem powstrzyma�a okrzyk przera�enia. Za �ycia byli pewnie rodzin�. Obecnie pozosta�y z nich tylko uczepione ko�ci resztki wysychaj�cej tkanki i strz�py odzie�y. Przyjrzawszy si� uwa�niej wywnioskowa�a, i� s� to szcz�tki rodzic�w i ich trojga ma�ych dzieci. Ten, kto tego dokona�, nie mia� lito�ci nawet dla male�stw.
Stoj�c twarz� w twarz ze zw�okami, mog�a lepiej okre�li� czas zag�ady domu i ludzi. Mog�o si� to sta� z sze�� miesi�cy temu. Czy by�o to dzie�o rozb�jnik�w, czy te� t� nieznan� krain� niszczy�a wojna? Eleeri ostro�nie obesz�a wszystkie pokoje. W ka�dym znajdowa�a zw�oki ofiar, a przynajmniej �lady �wiadcz�ce, �e napastnicy czego� szukali. By� to zamo�ny dom. Gospodarze mieli porz�dn� odzie�, a pokoje by�y dostatnio wyposa�one. Mieli s�u�b� w domu oraz robotnik�w. Eleeri dotar�a do zabudowa� gospodarczych. Wszyscy zgin�li, s�udzy wraz z gospodarzami. Nie zauwa�y�a jednak ko�ci zwierz�t. Nie znalaz�a te�, aczkolwiek szuka�a do�� pobie�nie, �adnych cennych przedmiot�w. To domostwo zosta�o doszcz�tnie z�upione. �lady �wiadczy�y, �e sta�o si� to, zanim ostyg�y cia�a ofiar.
Postanowi�a jak najszybciej ruszy� w dalsz� drog�. Spotkanie ze sprawcami zniszczenia i dla niej mog�o �le si� sko�czy�. Szybkim marszem oddali�a si� od pozbawionego dachu budynku. Zatrzyma�a si� dopiero wtedy, gdy nic nie mog�a dojrze� w g�stym mroku. Zrezygnowa�a z ogniska: lepiej zamarzn�� ni� narazi� si� na atak.
�wit zn�w zasta� j� w drodze. Okolica si� zmieni�a. Najpierw pojawi�y si� pojedyncze krzaki, potem rozrzucone ca�e k�py krzew�w, wreszcie zbocza majacz�cych w oddali wzg�rz przes�oni�y zwarte zaro�la. Du�e drzewa stercza�y jak skupiska ska� lub wyspy w morzu krzew�w i wysokiej trawy. .Maj�c gdzie si� schroni� w razie potrzeby, Eleeri poczu�a si� lepiej. W po�udnie da�a nurka w k�p� drzew. Po kr�tkich poszukiwaniach znalaz�a ma�y strumyk. Umy�a si�, rozpali�a ognisko i przegryz�a co� z zapas�w. Sprawdzi�a je. Mia�a du�o herbaty, mleka w proszku oraz soli, lecz spo�y�a ju� wi�ksz� cz�� prowiantu. Musi znale�� miejsce na d�u�szy ob�z i co� upolowa�. Ususzy lub uw�dzi mi�so, nazbiera warzyw i znajdzie konia.
Westchn�a, my�l�c o koniu. Przez ca�e �ycie je�dzi�a konno z wyj�tkiem miesi�cy sp�dzonych u wujostwa, gdzie jej na to nie pozwalano. Konia, konia, kr�lestwo za konia! Zachichota�a cicho, przypomniawszy sobie te s�owa. Nie mia�a kr�lestwa, ale gdyby tak by�o, ch�tnie by je odda�a za naprawd� dobrego konia.
Tydzie� p�niej nadal jeszcze okr��a�a g�ry, kt�re �ukiem zwraca�y si� ku wschodowi. Kilkakrotnie natrafi�a na opuszczone zagrody i przeszuka�a je. Rezultaty sk�oni�y j� do przedsi�wzi�cia wszelkich �rodk�w ostro�no�ci. �adna z zagr�d nie zosta�a zniszczona w tym samym czasie. Znaczy�o to, �e albo wojny cz�sto pustosz� ten kraj, albo gdzie� w pobli�u kryj� si� wyj�tkowo niebezpieczne bandy rozb�jnik�w. Ze �lad�w w jednym z dom�w zorientowa�a si�, �e napastnicy "zabawiali si�" z kobietami tak samo, jak w �wiecie, kt�ry opu�ci�a. Je�liby wpad�a im w r�ce, na domiar nie znaj�c nawet j�zyka, w kt�rym mog�aby prosi� o lito��, prawdopodobnie czeka�aby j� �mier�. Dotkn�a r�k� �uku. Nie, nie da si� pojma� tak �atwo. G, kt�rzy podejm� tak� pr�b�, drogo za to zap�ac�. Odesz�a ju� daleko na wsch�d od punktu, w kt�rym si� pojawi�a w tym �wiecie. Silny wiatr o s�onawym smaku wskazywa�, i� w�druje w stron� morza. Obiecywa� bogate po�owy, naniesione przez fale drwa na ognisko i s�l, kt�r� uzupe�ni swoje szczup�e zapasy. Eleeri dotar�a po dw�ch dniach do brzegu morza. Wesz�a na pag�rek. Stan�a zapatrzona w szare odm�ty i zastanawia�a si�, kto po nich �eglowa� i jakimi statkami. Otrz�sn�a si� po chwili. Zawsze by�a samowystarczalna, dawniej jednak mog�a liczy� na pomoc rodzic�w lub pradziadka. Teraz by�a zupe�nie sama i cho� jej to nie przera�a�o, t�skni�a za towarzystwem. Chc� mie� konia, pomy�la�a z �alem, nie wiadomo kt�ry ju� raz. Konia! To by�oby cudowne!
Roze�mia�a si� na g�os. Zacz�a rozumie� swoich przodk�w. W�a�nie tak musieli si� czu�, widz�c przed sob� rozleg�e r�wniny, mog�c tylko w�drowa� pieszo od jednego do drugiego �r�d�a wody. Tutaj jest do�� wody. Ale Eleeri mia�a wra�enie, �e pe�znie po ziemi. Na koniu podr�owa�aby znacznie szybciej, �atwiej polowa�a i pr�dzej ucieka�a przed niebezpiecze�stwem: Mog�aby rozmawia� ze swym wierzchowcem, troszczy� si� o niego, upaja� si� obecno�ci� przyjaciela.
Spojrza�a przed siebie w zamy�leniu. Majacz�ce w oddali g�ry zdawa�y si� zbli�a� do morza. Je�li tak, uniemo�liwi� jej dalsz� w�dr�wk� na pomocny wsch�d. A przecie� co� j� tam ci�gn�o. Wzruszy�a ramionami. B�dzie sz�a tak d�ugo, jak zdo�a. Nie chcia�a pi�� si� wysoko w g�ry, opuszcza� podg�rza, kt�re przemierza�a. Te g�rskie szczyty dziwnie wygl�da�y. Sprawia�y wra�enie, jakby kto� skr�ci� je i wy��� jak prze�cierad�a.
Posz�a brzegiem morza i nie zdziwi�a si� napotkawszy wpadaj�c� do niego rzek�. Rzeki ze swej natury p�yn�y ku morzu. Podnios�a nagle g�ow� - ludzie bowiem ze swej natury osiedlali si� w takich miejscach. Kryj�c si� w cieniu krzew�w, skierowa�a si� w g�r� rzeki. Mo�e w tym odizolowanym od reszty �wiata zak�tku znajdzie kogo� �ywego. Z ka�dym krokiem coraz dalej zag��bia�a si� w g�ry. Cieszy�o j� to. Pochodzi�a z plemienia, kt�re niegdy� zamieszkiwa�o r�wnin�, ale urodzi�a si� w g�rach. Tutaj by� jej prawdziwy dom. Nast�pnego dnia sta�a na brzegu rzeki, wyt�aj�c wzrok i s�uch. Patrzy�a na �lady ko�skich kopyt, trzech ci�ko objuczonych koni. Wi�c tak, dosiada�o ich trzech wielkich, prawdopodobnie silnych m�czyzn. Wygl�da�o na to, �e poza nimi nikt nie w�drowa� t�dy od dawna. Byli albo w��cz�gami, albo kupcami podr�uj�cymi do jakiej� osady w g�rze rzeki. Co� jej jednak m�wi�o, i� nie jad�, by handlowa�. Zarzuci�a plecak na ramiona i ruszy�a szybkim krokiem, wci�� nas�uchuj�c. Us�ysza�a niewyra�ne krzyki, a potem wrzask m�czyzny. Rzuci�a si� biegiem w tamt� stron�. Wtem dobieg�o j� r�enie konia. Zatrzyma�a si� pod os�on� krzew�w i spojrza�a w d�.
Dostrzeg�a kotlin�, wygl�daj�c� jak p�aski talerz, a w niej niewielki dom i poletko ze zbo�em. Obsypane jaskrawo ubarwionymi jagodami krzewy ros�y rz�dem pod jedn� �cian� domu, po drugiej pi�a si� kwitn�ca winoro�l. Cz�� muru le�a�a zwalona na ziemi. Dym osmali� dach. Tak�e i tutaj dotar�a wojna, ale mieszka�cy tego domu mo�e powr�cili, by rozpocz�� �ycie od nowa?
Poni�ej le�a� nieruchomo jaki� m�czyzna. Obok niewzruszenie szczypa� traw� kosmaty kuc. Przenios�a spojrzenie na dw�ch m�czyzn, piechura i je�d�ca, kt�rzy jeszcze ze sob� walczyli. Miecze zab�ys�y w s�abych promieniach s�o�ca i na jej oczach piechur zatoczy� si� i upad�. Napastnik i drugi je�dziec, kt�ry nie bra� udzia�u w walce, natarli na niego w ostatnim ataku, po czym zawr�cili konie w odleg�o�ci mniejszej ni� sto metr�w od kryj�wki Eleeri. Widzia�a maluj�ce si� na ich twarzach okrucie�stwo i ��dz� krwi. Pokonany m�czyzna podni�s� si� z trudem. Krew �cieka�a mu po twarzy i sp�ywa�a ze zwisaj�cego bezw�adnie ramienia. Odwa�ny do ostatka, daremnie pr�bowa� podnie�� zn�w miecz.
Na Ka-diha, to prawdziwy wojownik, pomy�la�a. Nie zastanawia�a si� ani chwili. Jej plemi� zawsze najwy�ej ceni�o odwag�. Podnios�a suchy patyk i z�ama�a go z g�o�nym trzaskiem, kt�ry odbi� si� echem w�r�d drzew.
Napastnicy natychmiast si� rozdzielili i zwr�cili si� w przeciwne strony, by stawi� czo�o niebezpiecze�stwu. Do�wiadczeni w bojach, pomy�la�a dziewczyna. Jednak�e byli uzbrojeni tylko w miecze. Nie zauwa�y�a ani broni parnej, ani �uk�w. U�miechn�a si� z�owrogo, szeleszcz�c ga��ziami rosn�cych rz�dem krzak�w. Niech uwierz�, �e kto� obserwuj�cy przestraszy� si� i ucieka. Zareagowali jak drapie�nik na uciekaj�c� zdobycz. Pchn�li konie do przodu, zamierzaj�c odci�� intruzowi drog�. Eleeri nie pobieg�a jednak dalej. Po paru susach zawr�ci�a i skr�ci�a w bok. Je�d�cy wpadli w g�szcz krzew�w o kilka metr�w od niej. �uk dziewczyny raz i drugi za�piewa� cicho pie�� �mierci i obaj m�czy�ni z wrzaskiem run�li z koni. Pierwszy spad� i le�a� nieruchomo, drugi za� miota� si�, pr�buj�c wsta�, lecz mu si� to nie uda�o. Otrzyma� ci�k�, cho� nie �mierteln� ran�.
Eleeri rzuci�a si� ku niemu z no�em w d�oni. Musia�a wszak�e cofn�� si� w krzaki, gdy nagle pojawi�a si� poprzednia ofiara napastnik�w. Ranny skoczy� z krzykiem, zamachn�� si� mieczem i ocala�y bandyta znieruchomia�. M�czyzna rozejrza� si� woko�o. Kiedy Eleeri ujrza�a wyra�nie jego twarz, z trudem zd�awi�a okrzyk zaskoczenia. By� bardzo podobny do W�druj�cego-w-Dal. R�wnie stary, pomarszczony, z takimi samymi szarymi oczami, a jego siwe w�osy musia�y niegdy� by� czarne. Zmru�y�a oczy, gdy zachwia� si� i miecz wypad� mu z trz�s�cych si� r�k.
Osun�� si� na ziemi�, zanim zd��y�a wykona� jakikolwiek ruch. No, c�, nic mu si� nie stanie, je�li pole�y tych kilka minut. Trzeba schwyta� konie, bo zbytnio si� oddal�. Zrzuci�a plecak i pobieg�a, by przeci�� im drog�. Wskoczy�a na najbli�szego wierzchowca i pchn�a go w stron� pozosta�ych. Rozpromieni�a si� na widok zdobyczy: trzy konie i ca�y ekwipunek, juki, �piwory, p�kate podr�ne sakwy, bro�, mo�e nawet prowiant. Skierowa�a si� w stron� rannego wojownika.
Zeskoczywszy szybko z siod�a, przyjrza�a si� le��cemu m�czy�nie. Prawdopodobnie straci� przytomno�� z up�ywu krwi. Jego rany nie by�y niebezpieczne. Unios�a mu g�ow� i rozdar�a koszul�, pod kt�r� rysowa�y si� pot�ne niegdy� musku�y. Howgh! Ten starzec by� niegdy� wojownikiem. Nie, poprawi�a si�, przypomniawszy sobie scen� walki. Wci�� jest wojownikiem. Pomimo zaawansowanego wieku sprawi� si� lepiej, ni� bandyci mogli si� spodziewa�. Mimo ich liczebnej przewagi, zabi� jednego, zanim go pokonali. Pokiwa�a g�ow�. Ekwipunek i ko� zabitego rozb�jnika nale�y do zwyci�zcy.
Takie jest prawo wojny. Ona zdoby�a dwa razy tyle i nie potrzeba jej wi�cej.
Opu�ci�a wzrok, zastanawiaj�c si�, jak przetransportowa� rannego do schronienia. Mo�e na ci�gni�tych przez konia india�skich noszach? Sporz�dzi�a je szybko z d�ugich ga��zi i ju� wkr�tce starzec znalaz� si� przed zburzon� po cz�ci zagrod�. Eleeri odwi�za�a nosze i wyt�aj�c wszystkie si�y przeci�gn�a je przez drzwi. Odpocz�a lalka minut, a potem szybko przeszuka�a sakwy bandyt�w. Wyj�a koc i owin�a nim starca. Koc by� brudny i prawdopodobnie roi� si� od robactwa. Zapewni jednak rannemu odrobin� ciep�a, kt�re by�o wa�niejsze od kilku pche� i smrodu.
Rany nieznajomego przesta�y krwawi�; Przemy�a je wod� zagrzan� nad niewielkim ogniem, kt�ry rozpali�a, posypa�a sproszkowanym antybiotykiem. � tego, co s�ysza�a, cz�onkowie prymitywnych spo�eczno�ci najcz�ciej umierali od zaka�enia. Poszuka�a prowiantu w jukach. Suszone mi�so o wstr�tnym smaku, sple�nia�y ser i zasta�a woda. Na Boga, gdyby osobi�cie nie zabi�a zb�j�w, zrobi�by to ich w�asny prowiant. Oskroba�a ser z ple�ni i ugotowa�a bulion ze swoich zapas�w. P�niej nakarmi�a p�przytomnego podopiecznego. Osun�� si� na pos�anie, gdy poda�a mu ostatni� �y�eczk�, i spa� ju� mocno, gdy wstawa�a. Trzeba by�o zaj�� si� zdobycznymi ko�mi. Nast�pnie p�ki jeszcze jasno, zbada� otoczenie. Odpr�y�a si�, chodz�c wok� zwierz�t, g�aszcz�c je i przemawiaj�c do nich. �zy nap�yn�y jej do oczu. Kiedy� zastanawia�a si�, co to znaczy zabi� cz�owieka; teraz wiedzia�a. Czu�a si�... Przystan�a, by przeanalizowa� swoje odczucia. Nie zabi�a, �eby prze�y�. Mog�a by�a odej�� i pozwoli� starcowi umrze�. Zamiast tego wybra�a walk�.
Nie czu�a si� winna - napastnicy byli mordercami, torturowali i dr�czyli m�czyzn�, kt�ry m�g�by by� ich dziadkiem. Czemu wiec p�acze? Post�pi�a s�usznie, nie do�wiadcza�a zatem wyrzut�w sumienia z powodu swego czynu. Uzna�a, �e s� to �zy ulgi. Od wielu tygodni �y�a w wielkim napi�ciu i tak objawi�a si� ulga; teraz mo�e si� bezpiecznie odpr�y� i znowu sta� tylko m�od� dziewczyn�, kt�ra nie uko�czy�a jeszcze szesnastu lat. Pomy�la�a, �e w obecnej sytuacji p�acz nie jest oznak� s�abo�ci. Przynajmniej tak d�ugo, p�ki nikt tego nie widzi, ani o tym nie wie.
Wytar�a oczy. Konie jako tako oporz�dzone, mo�na wraca� do rannego. Ten dom r�ni� si� od innych widzianych w tym �wiecie. Przede wszystkim by� zupe�nie pusty. Nie znalaz�a w nim butwiej�cych gobelin�w i odzie�y w skrzyniach - ani ludzkich ko�ci. Mo�liwe �e mieszka�cy zdo�ali uciec przed napadem, zabudowania bowiem by�y oddalone od innych, jakby zagubione w�r�d wzg�rz. Znalaz�a chyba miejsce, w kt�rym przedtem sypia� nieznajomy starzec. Jedyny pok�j na g�rze z nie tkni�tym dachem wydawa� si� zamieszkany, i to od d�u�szego czasu. Wysz�a na dw�r i przyjrza�a si� rosn�cym pod �cian� krzewom. Znalezione naczynie nape�ni�a jagodami. Spr�bowa�a - kwa�ne, lecz smaczne i soczyste. Zjad�a ca�� gar�� jag�d, odk�adaj�c reszt� na p�niej. Narzuci�a jeszcze kilka koc�w na �pi�cego przy ogniu starca. Dotkn�a jego czo�a. Nie mia� gor�czki. To dobrze. Do�o�y�a drew do ognia i na �rodku umie�ci�a du�e polano, by pali�o si� powoli. Otoczy�a je mniejszymi ga��ziami, �eby zaj�y si� p�niej, gdy polano ju� si� wypali.
Nast�pnie zabra�a sw�j koc i wy�lizgn�a si� na zewn�trz. Postanowi�a spa� w stajni. Przed wrotami le�a�a sterta stan�. Pod�o�ywszy z�o�ony we dwoje koc, zagrzeba�a si� w sianie. Mo�liwe �e w pobli�u byli jeszcze inni bandyci. Nie chcia�a, by koc krepowa� jej ruchy, gdyby si� pojawili. Warstwa siana ukryje j� i ogrzeje, a koc ochroni przed zimnem bij�cym od kamiennej pod�ogi. Spa�a lekkim snem, lecz nic nie zak��ci�o jej odpoczynku. Obudziwszy si� jak zwykle o �wicie, wr�ci�a cicho do domu. Jej podopieczny musia� wstawa� w nocy przynajmniej raz, gdy� garnek, do kt�rego nazbiera�a jag�d, by� pusty. Podnios�a go i wysz�a na dw�r. Przechodzi�a obok obsypanych jagodami krzew�w, rozkoszuj�c si� blaskiem s�o�ca, zanim zn�w nape�ni�a naczynie.
Starzec przygl�da� si� jej uwa�nie, gdy wesz�a do �rodka. Powiedzia� co� powoli podnosz�c na ko�cu g�os, jakby pyta�. Eleeri potrz�sn�a przecz�co g�ow� i odpar�a:
- Nie m�wi� w tym j�zyku, ale naucz� si� go, je�li mi w tym pomo�esz. - Czeka�a.
Nieznajomy wygl�da� na zaskoczonego. Znowu co� powiedzia�. Dziewczyna zorientowa�a si�, ze s�yszy inny ni� poprzednio j�zyk, lecz i tego nie zna�a. Ponownie pokr�ci�a g�ow�. Trzecia pr�ba i zn�w zaprzeczenie. Starzec le�a� patrz�c na ni� z zak�opotaniem. P�niej poruszy� r�kami. Wskaza� na garnek z jagodami, stukn�� w niego, wymawiaj�c powoli jakie� s�owo. Eleeri powt�rzy�a je z u�miechem. Poprawi� jej wymow� i kontynuowa� lekcj�.
Po tygodniu opanowa�a podstawowe s�ownictwo w dw�ch j�zykach. Od tej chwili lekcje odbywa�y si� codziennie, ale nie trwa�y d�ugo. Dwukrotnie wyruszy�a na polowanie, wi�c mi�so w�dzi�o si� w dymie ogniska. Poznawa�a nowy kraj stopniowo, w miar� jak powi�ksza� si� jej zas�b s��w. Karsten niegdy� by� bogaty i s�abo zaludniony, ale panowa� w nim pok�j. P�niej przybyli naje�d�cy, kt�rzy przekonali w�adc� kraju, by zaatakowa� cz�� swoich poddanych, skazuj�c ich na zag�ad�. Og�oszono to trzykrotn� gr� na rogu. Cynan powiedzia�, �e ju� wtedy by� stary. Jeden z s�siad�w zdo�a� go ostrzec. Cynan przy��czy� si� do swoich krewnych, kt�rzy zabrali to, co mogli ze sob� unie��, i uciekli do Estcarpu. Tam ocaleli z rzezi rozproszyli si�. Bolej�c nad pomordowanymi swojakami, stary wojownik przemkn�� przez G�ry Graniczne i zacz�� polowa� na zab�jc�w. Zap�acili wysok� cen�. Jeszcze raz powr�ci� do Karstenu w poszukiwaniu innych zbieg�w i wraz z nimi zn�w pow�drowa� do Estcarpu, gdzie tymczasem rozgo�cili si� jego pobratymcy. Nie czu� si� jednak tam dobrze, gdy� nie by�a to jego ojczyzna. Postanowi� wr�ci� na sta�e do Karstenu, ale... Eleeri nie by�a pewna, czy dobrze go zrozumia�a. Cynan stwierdzi�, �e czarownice w jaki� spos�b zmieni�y g�ry, aby wci�gn�� w pu�apk� karste�sk� armi�. Zadr�a�a. W szkole uczono j�, �e przesady s� wrogiem cz�owieka. Lecz kiedy spogl�da�a na majacz�ce w oddali szczyty, mia�a wra�enie, �e tym razem nie ma do czynienia z przes�dem.
Mija�y tygodnie i miesi�ce, a ona nie opuszcza�a starca. Zbli�a�a si� zima i trzeba by�o zacz�� gromadzi� zapasy �ywno�ci. Mieli ju� worek ziarna i siano na stryszku nad stajni�. W�dzone i suszone mi�so wisia�o w spi�arni, na p�kach le�a�y jab�ka, miejscowe owoce oraz jagody. Eleeri ulepi�a ze znalezionej nad rzek� gliny talerze i wypali�a je w ognisku, podobnie jak garnki do gotowania i dzbany na wod�. Wyprane koce i wypchane sienniki zapewnia�y wygod� w nocy, a trzy zdobyczne konie spas�y si� tak, �e a� l�ni�y. Uprz�� b�yszcza�a, zachowa�a te� gi�tko��, gdy� Eleeri dba�a o ni�. Wszystkie trzy zwierzaki przychodzi�y do niej na wo�anie i obw�chiwa�y j� przyja�nie.
Cynan zauwa�y�, �e zwierz�ta zaufa�y dziewczynie od samego pocz�tku. Mog�a nic nie wiedzie� o magii, ale mia�a w sobie jak�� moc. By�a najlepszym je�d�cem, jakiego zna�. Konie by�y jej dziwnie pos�uszne. Przemawia�a do nich, a one wykonywa�y wszystkie polecenia, jakby rozumia�y jej s�owa.
Pewnej nocy siedzieli razem przy ognisku. Po raz pierwszy spad� �nieg i z dala od ciep�ego tchnienia ogniska powietrze by�o lodowate.
- Eleeri, uwa�aj, do kogo si� zwracasz w tej krainie. Karste�czycy nadal pami�taj�, co nam wyrz�dzili.
- A co to ma wsp�lnego ze mn�? - Dziewczyna unios�a brwi.
- Chodzi o tw�j wygl�d - odpar� otwarcie starzec. - Mo�e nie jeste� czarownic� i, jak m�wisz, nie w�adasz moc�, wygl�dasz jednak tak, jakby� nale�a�a do tej samej rasy, co one. Masz szare oczy i czarne w�osy. - Wylicza� na palcach. - Wystaj�ce ko�ci policzkowe i raczej ostry ni� okr�g�y podbr�dek. Jeste� smuk�a tak jak my. - Skin�� g�ow� i ci�gn��: - Wiem, �e nie pochodzisz z naszej krwi, ale kto�, kto tylko s�ysza� o nas, uzna ci� za Estcarpiank�. B�d� ostro�na. Karste�czycy zrzucaj� na czarownice win� za to, co sta�o si� z ich krajem. Eleeri prychn�a i powiedzia�a ironicznym tonem:
- Och, ale przecie� to ich ksi��� oszala� i wyda� rozkaz urz�dzenia tej masakry. O ile wiem, czarownice tylko broni�y swojego kraju i ludu.
- Wiem o tym - westchn�� jej przyjaciel. - Lecz po ruszeniu z posad g�r, w tym kraju pozosta�o niewielu zdrowych na umy�le ludzi. Prawie wszyscy �o�nierze zgin�li podczas Wielkiego Poruszenia. A owdowia�e kobiety nie rozumuj�, tylko nienawidz�. Po �mierci wi�kszo�ci naszych przyw�dc�w i zab�jstwie ksi�cia, ci, kt�rzy prze�yli, cz�sto uciekali si� do gwa�tu, �eby zaspokoi� swoje potrzeby. Ci za�, kt�rzy uciekli, wr�cili, by si� m�ci�. Karsten nie zdo�a� si� jeszcze wyrwa� z tego b��dnego ko�a.
- Opowiedz mi co� wi�cej o tej masakrze. Dlaczego w�adca postanowi� wymordowa� swoich poddanych? - zapyta�a.
- To d�uga historia - westchn�� Cynan - ale opowiem ci pokr�tce to, co wiem. Karsten zawsze by� w pewien spos�b podzielony. M�j lud, lud czarownic z Estcarpu, w�ada� cz�ci� tej krainy na d�ugo przed przybyciem jej obecnych mieszka�c�w. My wszak�e, �yj�c d�ugo, rozmna�amy si� powoli.
- Czy to pierwsze jest powodem drugiego?
- Nie. Chodzi o talent magiczny. Kobiety, kt�re go maj�, opuszczaj� dom i rodzin� jako ma�e dziewczynki. Czarownice ucz� je pos�ugiwa� si� moc� czarodziejsk�.
- Moc i talent s� wi�c tym samym?
- Nie, moja droga, ale jedno rodzi drugie. Ty masz wrodzony dar. To jest talent magiczny, zdolno�� czarowania. Natomiast moc gromadzi si� przez wieloletni� nauk� i prac� nad sob�. Moc kryje si� w wielu rzeczach i ci, kt�rzy maj� wrodzony dar, mog� z niej korzysta�. We�my na przyk�ad tw�j talent porozumiewania si� z ko�mi. Gdyby� nigdy z niego nie korzysta�a, trwa�by w tobie w u�pieniu do ko�ca �ycia.
Lecz rozwija� si� i r�s� za ka�dym razem, gdy si� nim pos�u�y�a�. St�d wiesz, czego mo�esz dokona� u�ywaj�c go.
Eleeri zamy�li�a si�. To mia�o sens. Wr�ci�a my�l� do masakry pobratymc�w Cynana. Co podzieli�o Karste�czyk�w?
- Nasz lud osiedli� si� tutaj, w Karstenie. Stolica, Kars, sta�a si� wielkim portem, do kt�rego przybywali Sulkarczycy. To rasa �eglarzy. Zabieraj� zawsze ze sob� swoje kobiety i dzieci, no, z wyj�tk