2489

Szczegóły
Tytuł 2489
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2489 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2489 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2489 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

RAYMOND E. FEIST ADEPT MAGII (T�umaczy�: Mariusz Terlak) Ksi��k� t� po�wi�cam pami�ci mojego ojca, Felixa E. Feista, kt�ry we wszystkim, co czyni�, by� prawdziwym magiem. PODZI�KOWANIA Powie�� ta powsta�a dzi�ki nieocenionej pomocy wielu os�b, kt�rym chcia�bym z�o�y� w tym miejscu najserdeczniejsze podzi�kowania. Z ca�ego serca dzi�kuj� wi�c wszystkim Pi�tkowym Nocnym Markom, w�r�d kt�rych s�: April i Stephen Abrams, Steve Barett, David Brin, Anita oraz Jon Everson, Dave Guinasso, Conan LaMotte, Tim LeSelle, Ethan Munson, Bob Potter, Rich Spahl, Alan Springer, a tak�e Lori i Jeff Velten - za ich pomocn� krytyk�, entuzjazm, podtrzymywanie mnie na duchu, wiar� we mnie, m�dre rady, wspania�e pomys�y, a przede wszystkim za ich przyja��. Billie i Russ Blake oraz Lilian i Mike Fessier zawsze byli gotowi przyj�� z pomoc� i im r�wnie� dzi�kuj�. Mojemu agentowi, Haroldowi Matsonowi dzi�kuj� za to, �e "zaryzykowa�" ze mn�. Adrianowi Zackheimowi, memu wydawcy, dzi�kuj� za to, �e raczej prosi�, ni� ��da�, a tak�e za wielki trud w�o�ony w stworzenie dobrej ksi��ki. Kate Cronin, jego asystentce, dzi�kuj� za poczucie humoru oraz za to, �e z takim wdzi�kiem i cierpliwo�ci� znosi�a moje nonsensy. Elaine Chubb, redaktorowi technicznemu, dzi�kuj� za �agodne podej�cie i trosk� o ka�de s�owo. Najserdeczniej dzi�kuj� mojej matce, Barbarze A. Feist, za to wszystko co wy�ej i znacznie, znacznie wi�cej... Raymond E. Feist San Diego, Kalifornia lipiec 1982 PODZI�KOWANIA DO POPRAWIONEGO WYDANIA Chcia�bym skorzysta� z okazji wydania preferowanej przez autora wersji powie�ci i wyd�u�y� powy�sz� list� o kilka os�b. Gdy sk�ada�em podzi�kowania do pierwszego wydania tej ksi��ki, nie zna�em ich jeszcze. Jednak ich nieoceniona pomoc i wk�ad finansowy przyczyni�y si� do tego, �e mog�a ona ujrze� �wiat�o dzienne. Sk�adam wi�c podzi�kowania: Mary Ellen Curley, kt�ra przej�a ster od Katie i utrzymywa�a nas wszystkich na kursie; Peterowi Schneiderowi, kt�rego entuzjazm do pracy by� mi nieocenionym sprzymierze�cem w Doubleday i kt�ry sta� si� moim bliskim przyjacielem w ci�gu ostatnich dziesi�ciu lat; Lou Aronice, kt�ry da� mi szans� powrotu do mojej pierwszej pracy i "napisania jej po raz wt�ry" oraz kupi� moj� ksi��k� wtedy, kiedy naprawd� nie chcia� zajmowa� si� reprintami; Patowi Lobrutto, kt�ry pomaga�, zanim sta�o si� to jego prac�, i kt�rego przyja�ni� ciesz� si� nie tylko w pracy; Jannie Silverstein, kt�ra mimo kr�tkiej kadencji jako m�j wydawca wykaza�a si� niesamowitym i tajemniczym talentem i zawsze wiedzia�a, kiedy ma zostawi� mnie w spokoju, a kiedy pozostawa� ze mn� w kontakcie; Nickowi Austinowi, Johnowi Boothowi, Jonathanowi Lloydowi, Malcolmowi Edwardsowi i wszystkim w Granada, obecnie Grafton Books, kt�rzy sprawili, �e moja ksi��ka sta�a si� mi�dzynarodowym bestsellerem; Abnerowi Steinowi, mojemu agentowi w Wielkiej Brytanii, za to, �e to on w ko�cu sprzeda� ksi��k� Nickowi; Janny Wurts, za to, �e jest moim przyjacielem, oraz za to, �e pracuj�c razem ze mn� nad Empire Saga i pomagaj�c przekszta�ci� Gr� Rady z niejasno zarysowanej koncepcji w zab�jczo realn� aren� ludzkich konflikt�w, ukaza�a mi zupe�nie inn� perspektyw� patrzenia na Tsuranich. Kelewan i Tsuranuanni s� zar�wno moim, jak i jej pomys�em. Ja naszkicowa�em zarysy, ona za� wype�ni�a je pe�nymi barw detalami; oraz Jonathanowi Matsonowi, kt�ry otrzyma� pochodni� z r�k wielkiego cz�owieka i pewnie kontynuowa� dzie�o, s�u��c m�dr� rad� i przyja�ni� - jab�ko spad�o blisko jab�oni; a przede wszystkim mojej �onie Kathlyn S. Starbuck: to ona rozumie m�j b�l i rado�� w tym rzemio�le, poniewa� sama mozoli si� w tej samej winnicy, to ona zawsze tam jest, nawet wtedy kiedy nie zas�uguj� na to, by j� tam mie�, i to ona poprzez swoj� mi�o�� sprawia, �e wszystko nabiera sensu. Raymond E. Feist San Diego, Kalifornia kwiecie� 1991 PRZEDMOWA DO POPRAWIONEGO WYDANIA Ka�dy autor, przyst�puj�c do przegl�dania i poprawiania wcze�niejszego wydania swej powie�ci, jest pe�en waha� i obaw. Szczeg�lnie, je�eli powie�� ta by�a jego pierwsz� uznan� powszechnie za sukces i ci�gle, od lat dziesi�ciu, wznawian� ksi��k�. Magician (w wersji polskiej ukazuje si� w dw�ch tomach Adept magii i Mistrz magii - przyp. red.) by� tym wszystkim i jeszcze czym� wi�cej. Pod koniec roku 1977, pracuj�c na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego, zdecydowa�em si� po�wi�ci� troch� czasu i spr�bowa� szcz�cia w pisaniu. Od tamtego czasu min�o oko�o pi�tnastu lat, z kt�rych czterna�cie po�wi�ci�em ca�kowicie pisaniu, osi�gaj�c w tym rzemio�le sukces, o kt�rym nie �mia�em nawet marzy�. Ta pierwsza powie�� w cyklu znanym p�niej jako The Riftwar Saga, (Opowie�� o wojnie �wiat�w) sta�a si� wkr�tce ksi��k�, kt�ra zacz�a �y� w�asnym �yciem. Waham si�, czy publicznie to wyzna�, ale prawd� jest, �e jednym z element�w sk�adowych powodzenia ksi��ki by�a moja ignorancja w odniesieniu do tego, co sprawia, �e powie�� odnosi sukces handlowy. Moja wola i ch�� rzucenia si� na o�lep w nurty opowie�ci, kt�ra obejmuje dwa zupe�nie r�ne �wiaty, dwana�cie lat �ycia kilku g��wnych i kilkudziesi�ciu pomniejszych postaci, �amanie po drodze licznych zasad prowadzenia w�tku, znalaz�a chyba pokrewne dusze w�r�d czytelnik�w na ca�ym �wiecie. Po dziesi�ciu latach kolejnych wznowie� jestem przekonany, �e jej g��wn� moc� jest odwieczna t�sknota za s�uchaniem i snuciem "niestworzonych historii". Pisz�c t� ksi��k�, nie mia�em zbyt wielkich ambicji. Przede wszystkim chcia�em opowiedzie� ciekaw� histori�, kt�ra zaspokoi�a moj� t�sknot� za czym� czarownym, za przygod� i fantazyjnym kaprysem. Okaza�o si�, �e kilka milion�w czytelnik�w (wielu z nich przeczyta�o t� powie�� prze�o�on� na inne j�zyki, o kt�rych nie mam najmniejszego poj�cia) odkry�o, �e spe�nia ona tak�e ich oczekiwania, zaspokaja ich t�sknot� za "niestworzonymi historiami". Chocia� powie�� ta by�a rzeczywi�cie pierwsz� moj� pr�b� pisarsk�, niekt�re wymogi rynku da�y o sobie zna� na etapie tworzenia ko�cowej wersji ksi��ki. Jest to ksi��ka bardzo obszerna. Kiedy przedostatnia wersja r�kopisu wyl�dowa�a na redakcyjnym biurku, powiedziano mi, �e trzeba b�dzie j� skr�ci� o jakie� pi��dziesi�t tysi�cy s��w. Co te� uczyni�em. Przewa�nie wiersz po wierszu. Kilka scen jednak�e zosta�o albo poobcinanych, albo ca�kowicie usuni�tych z tekstu. Chocia� mog�em zaakceptowa� opublikowan� wersj� oryginalnego manuskryptu, jedyn�, jaka ukaza�a si� drukiem, zawsze jednak mia�em wra�enie, �e cz�� usuni�tego tekstu przydawa�a ca�o�ci g��bi, tworzy�a pewien kontrapunkt w stosunku do zasadniczych element�w opowie�ci. Wzajemne stosunki pomi�dzy postaciami, szczeg�owe informacje o obcym �wiecie, kr�tkie chwile zadumy i rado�ci r�wnowa��ce bardziej wartkie fragmenty konfliktu i przygody - wszystko by�o "prawie takie, jak chcia�em przekaza�, ale nie do ko�ca". W ka�dym razie, aby uczci� dziesi�t� rocznic� pierwszego wydania tej ksi��ki, pozwolono mi powr�ci� do powie�ci. Mog�em przebudowa� j� i zmieni�, doda� i usun�� to, co uznam za stosowne, czy te�, innymi s�owy, opracowa� - jak to w �wiecie wydawniczym przyj�to nazywa� - "wydanie preferowane przez autora". Tak wi�c, maj�c stale w uszach stare napomnienie "je�eli si� nie zepsu�o, nie staraj si� tego naprawia�", powracam do pierwszej swojej pracy, do czas�w, kiedy nie mia�em �adnych aspiracji w tym rzemio�le ani pozycji autora bestseller�w i w�a�ciwie zielonego poj�cia o tym, co robi�em. Chcia�bym przywr�ci� niekt�re z usuni�tych fragment�w, pewne drobne szczeg�y, kt�re moim zdaniem przydawa�y narracji mocy, a ksi��ce wagi. Troch� przyd�ugie dyskusje o nauce pomi�dzy Tullym i Kulganem w trzecim rozdziale, jak r�wnie� niekt�re rzeczy ukazane Pugowi na Wie�y Pr�by s� tego przyk�adem. M�j wydawca nie by� wtedy przekonany co do idei ci�gu dalszego powie�ci, wi�c cz�� tego materia�u zosta�a opuszczona. Jego przywr�cenie jest by� mo�e pob�a�aniem sobie, ale poniewa� w moim odczuciu materia� ten nale�a� do oryginalnej ksi��ki, pojawi� si� ponownie w tym wydaniu. Tych czytelnik�w, kt�rzy odkryli ju� poprzednio t� powie�� i zastanawiaj� si�, czy warto kupi� niniejsze wydanie, chcia�bym zapewni�, �e tekst nie uleg� radykalnym zmianom. �adna z postaci poprzednio u�mierconych nie o�y�a, przegrane bitwy nie sta�y si� wygranymi, a dw�ch ch�opc�w nadal czeka to samo przeznaczenie. Nie chc�, aby�cie czuli si� zmuszeni przeczyta� t� now� ksi��k�, poniewa� wasze wspomnienie o oryginalnym wydaniu jest r�wnie, je�eli nie bardziej, istotne ni� moje. Je�eli jednak�e pragniecie powr�ci� do �wiata Puga i Tomasa, ponownie odkry� starych przyjaci� i zapomniane przygody, uznajcie to wydanie za mo�liwo�� zobaczenia czego� wi�cej ni� ostatnim razem. Nowych za� czytelnik�w witam serdecznie. Ufam, �e ksi��ka ta spe�ni wasze oczekiwania. Wszystkim za�, zar�wno nowym czytelnikom, jak i starym znajomym, chcia�bym z ogromn� wdzi�czno�ci� bardzo podzi�kowa�, bo bez waszego poparcia i zach�ty "snucie opowie�ci" przez dziesi�� lat nie by�oby mo�liwe. Je�eli mam mo�liwo�� ofiarowania wam zaledwie cz�stki przyjemno�ci, jak� sam odczuwam, mog�c dzieli� si� z wami moimi fantastycznymi przygodami, spotyka nas jednakowa nagroda, bo poprzez to, jak przyj�li�cie moj� prac�, pozwolili�cie mi stworzy� wi�cej. Bez was bowiem nie by�oby dalszych ksi��ek. Listy, nawet je�eli docieraj� do mnie po paru miesi�cach, s� czytane. Na niekt�re odpowiadam. Wszelkie mi�e uwagi, kt�re s�ysz� w czasie publicznych spotka�, wzbogacaj� mnie w spos�b nie daj�cy si� opisa�. Najwa�niejsza jest jednak wolno�� praktykowania rzemios�a, kt�re zacz�o si� od kwestii "ciekawe, czy potrafi� to robi�", wypowiedzianej, kiedy jeszcze pracowa�em w Residence Halls w John Muir College Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego. Zatem dzi�kuj� wam. "Uda�o si�", jak s�dz�. Mam nadziej�, �e si� zgodzicie, i� tym razem uczyni�em to w spos�b bardziej elegancki, barwniej, mocniej i z wi�ksz� werw�. Raymond E. Feist San Diego, Kalifornia sierpie� 1991 PUG I TOMAS Wola ch�opca jest jak wola wiatru, A my�li m�odzie�ca s� d�ugie, bardzo d�ugie. Longfellow, Moja stracona m�odo�� BURZA Rozp�ta�a si� burza. Pug balansowa� ostro�nie, posuwaj�c si� powoli wzd�u� kraw�dzi ska�. Stopy z trudem wynajdywa�y niepewne punkty oparcia, kiedy w�drowa� pomi�dzy rozlewiskami pozosta�ymi po przyp�ywie. Ciemne oczy rzuca�y dooko�a szybkie spojrzenia, wnikaj�c w g��b ka�dego rozlewiska u podn�a ska� w poszukiwaniu kolczastych stwor�w, zap�dzonych na p�ycizny przez ucich�y niedawno sztorm. Ch�opi�ce musku�y pr�y�y si� pod cienkim materia�em koszuli, kiedy przerzuca� z ramienia na rami� worek z krabami, ma��ami i innymi stworami morskimi, zebranymi w tym morskim ogrodzie. Popo�udniowe s�o�ce rozsiewa�o �wietliste iskierki w wiruj�cym wok� ch�opca pyle wodnym. Zachodni wiatr rozwiewa� wyp�owia�e na s�o�cu kasztanowe w�osy. Pug po�o�y� worek na ziemi. Sprawdzi�, czy jest mocno zawi�zany, i przysiad� na skrawku czystego piasku. Worek nie by� jeszcze pe�en, ale Pug m�g� pozwoli� sobie na godzink� rozkosznego leniuchowania. Megar, kucharz zamkowy, nie powinien narzeka� na jego troch� p�niejszy powr�t pod warunkiem, �e worek b�dzie pe�en. Pug opar� si� plecami o du�y wyst�p skalny i wkr�tce zdrzemn�� si� w ciep�ych promieniach s�o�ca. Ch�odny i mokry prysznic piany morskiej przebudzi� go par� godzin p�niej. Otworzy� gwa�townie oczy, zdaj�c sobie natychmiast spraw�, �e spa� stanowczo za d�ugo. Na zachodzie, nad morzem, ponad czarnym zarysem Sze�ciu Si�str, archipelagu niewielkich wysepek na horyzoncie, k��bi� si� wysoki wa� ciemnych chmur. Rozgniewane chmurzyska p�dzi�y szybko w jego kierunku. Do�em ci�gn�y si� pod nimi smoliste zas�ony ulewy. Zwiastowa�y niechybnie nadci�ganie kolejnej, nag�ej burzy, typowej dla tej cz�ci wybrze�a w pocz�tkach lata. Ku po�udniu pi�trzy�y si� wysoko na tle nieba niebotyczne urwiska ska�y zwanej Bole�ci� �eglarza. Fale rozbija�y si� z hukiem u podn�a skalistej wie�ycy. Poza przybojem zacz�y si� pokazywa� bia�e grzywy fal - pewny znak, �e za chwil� burza przypu�ci kolejny atak. Pug doskonale wiedzia�, �e znalaz� si� w niebezpiecze�stwie. Ka�dy, kto w czasie letniej burzy i sztormu znalaz� si� na pla�y czy nawet na niskich terenach poza ni�, m�g� by� z �atwo�ci� poch�oni�ty przez fale. Podni�s� worek i ruszy� na pomoc, w stron� zaniku. Id�c pomi�dzy jeziorkami rozlewisk, czu�, jak ch�odne porywy wiatru staj� si� coraz zimniejsze i bardziej wilgotne. Pogodny dzie� zosta� zm�cony smugami cienia, kiedy pierwsze chmury zacz�y przys�ania� s�o�ce. Jaskrawe dotychczas kolory zosta�y przyt�umione i przechodzi�y stopniowo w r�ne odcienie szaro�ci. Daleko nad morzem b�yskawica przeci�a czarn� �cian� chmur, a odleg�y pomruk grzmotu ni�s� si� ponad hukiem fal. Kiedy dotar� do pierwszego pasma otwartej pla�y, przyspieszy� kroku. Burza nadci�ga�a o wiele szybciej ni� przypuszcza�. Sztorm p�dzi� przed sob� rosn�c� fal� przyp�ywu. Kiedy dociera� do nast�pnego pasma rozlewisk, pomi�dzy lini� wody a kraw�dzi� ska� zosta�y tylko nieca�e trzy metry suchego piasku. Pug p�dzi� pomi�dzy g�azami na granicy ryzyka. Dwukrotnie omal nie skr�ci� nogi. Dotar� wreszcie do nast�pnej po�aci piasku. �le wyliczy� zeskok z ostatniej ska�ki i wyl�dowa� fatalnie. Upad� na piasek, �api�c si� za kostk�. Jak gdyby specjalnie czekaj�c na nieszcz�liwy wypadek, fala przyp�ywu run�a do przodu, zalewaj�c go na chwil� ca�kowicie. Wyci�gn�� na o�lep r�ce i w tej samej chwili poczu�, jak woda unosi worek ze sob�. Rozpaczliwie staraj�c si� go chwyci�, rzuci� si� do przodu, lecz kostka odm�wi�a pos�usze�stwa. Ponownie znalaz� si� pod wod�. Zach�ysn�� si�. Wynurzy� g�ow�, parskaj�c i kaszl�c gwa�townie. Ju�, ju� mia� stan�� na nogi, kiedy kolejna fala, jeszcze wy�sza od pierwszej, uderzy�a go w pier�, wywracaj�c do ty�u. Pug dorasta�, sp�dzaj�c czas na zabawach i igraszkach w morskich falach, by� do�wiadczonym p�ywakiem, ale b�l w kostce i ci�g�e ataki fal spowodowa�y, �e wpad� w panik�. Zwalczy� narastaj�ce uczucie strachu i kiedy fala opad�a, wynurzy� si� na powierzchni�, chwytaj�c �apczywie powietrze. Troch� p�yn�c, troch� czo�gaj�c si� po dnie, kierowa� si� w stron� skalistego brzegu, gdy� wiedzia�, �e woda ma tam tylko kilkana�cie centymetr�w g��boko�ci. Dotar� do �ciany skalnej i opar� si� o ni�, staraj�c si� przerzuci� ci�ar cia�a na zdrow� nog� i odci��y� skr�con�. Centymetr po centymetrze przesuwa� si� wzd�u� ska�y, a ka�da kolejna fala podnosi�a poziom wody wy�ej i wy�ej. Kiedy wreszcie dotar� do miejsca, z kt�rego m�g� podj�� wspinaczk� na szczyt, by� ju� po pas zanurzony w sk��bionej wodzie. Aby wspi�� si� na �cie�k�, musia� zmobilizowa� wszystkie si�y. Przez chwil� le�a� na ziemi, ci�ko dysz�c. Potem zacz�� pe�zn�� ku g�rze, poniewa� na tym skalistym gruncie nie ufa� swej spuchni�tej kostce. Kiedy czo�ga� si�, rani�c na kamieniach kolana i golenie, spad�y pierwsze krople deszczu. Dotar� wreszcie na poro�ni�ty traw� szczyt urwiska. Pad� na ziemi�, dysz�c ci�ko, kompletnie wyczerpany wspinaczk�. Pojedyncze krople zamieni�y si� w si�pi�cy deszczyk. Po chwili z�apa� oddech. Usiad� i zbada� opuchni�t� kostk�. Bola�a pod dotykiem, ale poczu� si� pewniej, bo m�g� ni� porusza�. Nie by�a z�amana. No c�, b�dzie musia� przeku�tyka� ca�� powrotn� drog�. Teraz jednak, kiedy niebezpiecze�stwo utoni�cia na pla�y by�o ju� poza nim, patrzy� na �wiat z wi�kszym optymizmem. Wiedzia�, �e kiedy dotrze do miasta, b�dzie przemoczony do suchej nitki i zmarzni�ty na ko��. B�dzie sobie musia� znale�� jaki� nocleg w mie�cie, bo bramy zamku zostan� ju� zamkni�te na noc, a z bol�c� nog� nie zaryzykuje wspinania si� na mury za stajniami. A poza tym, gdy zostanie na noc w mie�cie i w�lizgnie si� rano do zamku, czeka go tylko bura od Megara, je�eli natomiast przy�apano by go na prze�a�eniu przez mur, to od zbrojmistrza Fannona i koniuszego Algona z pewno�ci� m�g� oczekiwa� czego� znacznie gorszego ni� wym�wki. Odpoczywa�. Deszcz przechodzi� w rz�sist� ulew�. Niebo pociemnia�o, kiedy p�ne, popo�udniowe s�o�ce ca�kiem skry�o si� za burzowymi chmurami. Chwilowe uczucie ulgi przesz�o w z�o�� na samego siebie za to, �e straci� worek krab�w. Z�y nastr�j pog��bi� si� jeszcze, kiedy przypomnia� sobie w�asn� g�upot�. Nie powinien zasn�� na pla�y. Gdyby nie to, bez po�piechu odby�by drog� powrotn�, nie skr�ci�by kostki i mia�by jeszcze czas, aby przebada� �o�ysko strumienia nad urwiskiem i poszuka� g�adkich otoczak�w, kt�re tak bardzo ceni� jako amunicj� do procy. No a teraz - �adnych kamieni. Minie co najmniej tydzie�, zanim b�dzie m�g� tutaj powr�ci�, i to pod warunkiem, �e Megar nie wy�le innego ch�opaka, co obecnie, kiedy wraca� z pustymi r�kami, by�o bardzo prawdopodobne. Pug zauwa�y� wreszcie, �e na deszczu siedzi si� kiepsko. Zdecydowa�, �e czas rusza� dalej. Wsta� i sprawdzi� kostk�. Zaprotestowa�a na takie traktowanie, ale stwierdzi�, �e da rad� jako� i��. Poku�tyka� po trawie do miejsca, gdzie zostawi� swoje rzeczy. Podni�s� plecak, kij i proc�. Zakl�� szpetnie - jak �o�nierze, kt�rych s�ysza� na zamku - kiedy spostrzeg�, �e plecak jest rozdarty, a chleb i ser znikn�y. Szopy albo jaszczurki z wydm, pomy�la�. Odrzuci� na bok bezu�yteczny teraz worek i zaduma� si� nad swoim losem. Wzi�� g��boki oddech, wspar� si� na kiju i ruszy� przez niskie, �agodnie faluj�ce pag�rki, oddzielaj�ce urwisko od drogi. Tu i �wdzie wida� by�o lu�no rozrzucone w krajobrazie k�py niskich drzewek. Pug �a�owa�, �e nie ma w pobli�u innego, bardziej solidnego schronienia, bo nad samym urwiskiem nie by�o w og�le �adnego. Wlok�c si� z trudem do miasta i tak nie przemoknie bardziej, ni� gdyby poszuka� os�ony pod drzewem. Wiatr wzmaga� si�. Poczu� na mokrych plecach pierwsze zimne uk�szenia podmuch�w. Wzdrygn�� si� i na tyle, na ile m�g�, przyspieszy� kroku. Niskie drzewka zacz�y si� przygina� do ziemi pod naporem wiatru. Mia� wra�enie, jakby popycha�a go jaka� ogromna �apa. Dotar� do drogi i skierowa� si� na pomoc. Z daleka, od wschodu, z wielkiej puszczy dochodzi�y niesamowite odg�osy. Wichura wy�a w ga��ziach s�dziwych d�b�w, pot�guj�c dodatkowo i tak z�owr�bny wygl�d ost�p�w le�nych. Mroczne polany, ukryte w g��bi las�w, nie by�y pewnie bardziej niebezpieczne ni� Droga Kr�lewska, ale zapami�tane z dzieci�stwa opowie�ci o ludziach wyj�tych spod prawa i innych z�oczy�cach o rodowodzie zupe�nie innym ni� ludzki sprawi�y, �e w�osy zje�y�y mu si� na g�owie. Przeszed� na drug� stron� drogi i szed� dalej dnem ci�gn�cego si� wzd�u� niej rowu, co dawa�o jak� tak� os�on�. Wichura wzmaga�a si� ci�gle, bij�c w oczy kroplami ulewy. Po mokrych od deszczu policzkach sp�ywa�y �zy. Gwa�towny i nag�y podmuch omal go nie przewr�ci�. Musia� uwa�a� na ka�dy krok, aby w niespodziewanie g��bokich ka�u�ach na dnie wype�niaj�cego si� wod� rowu nie straci� r�wnowagi. W stale narastaj�cym huraganie i ulewie brn�� prawie przez godzin�. Droga skr�ci�a na pomocny zach�d i wyj�cy wicher d�� mu prosto w twarz. Pug pochyli� si� w kierunku wiatru. Po�y koszuli trzepota�y dziko za plecami. Prze�kn�� z trudem �lin�, aby powstrzyma� narastaj�c� panik�. Wiedzia�, �e jest w niebezpiecze�stwie. Furia huraganu ju� dawno przewy�szy�a sw� si�� zwyk�e o tej porze roku wichury. Ogromne, poszarpane b�yskawice roz�wietla�y mroczny krajobraz, wydobywaj�c z mroku na u�amek sekundy ol�niewaj�ce jasno�ci� na tle nieprzeniknionej czerni zarysy drzew i drogi. O�lepiaj�ce, pozostaj�ce przez chwil� pod powiekami obrazy, w kt�rych czer� i biel zamienia�y si� miejscami, og�upia�y do reszty i tak oszo�omione zmys�y. Og�uszaj�ce grzmoty piorun�w nad g�ow� odczuwa� fizycznie, jak rzeczywiste uderzenia. Obawia� si� teraz burzy o wiele bardziej ni� wyimaginowanych zb�jc�w czy z�o�liwych chochlik�w le�nych. Zdecydowa� si� i�� mi�dzy drzewami wzd�u� drogi, gdzie d�by powinny troch� os�abia� impet wichury. Wchodzi� mi�dzy drzewa, kiedy dobieg� go og�uszaj�cy trzask. Stan�� jak wryty. W ciemno�ciach burzy ledwo m�g� odr�ni� kszta�t czarnego dzika, kt�ry z impetem wypad� z chaszczy. Zwierz� wystrzeli�o z zaro�li, potkn�o si�, lecz zdo�a�o poderwa� na nogi o par� krok�w od niego. Ch�opiec widzia� teraz dzika wyra�nie. Przygl�da� mu si� uwa�nie, kiwaj�c g�ow� z boku na bok. Dwie ogromne, ociekaj�ce wod� szable, wydawa�y si� jarzy� w mrocznym �wietle. Ogromne, rozszerzone strachem �lepia. Dzik nerwowo grzeba� racic� w ziemi. Delikatnie m�wi�c, �yj�ce w lasach dziki mia�y raczej fatalny charakter, lecz przewa�nie unika�y spotka� z cz�owiekiem. Ten jednak by� przera�ony burz� i Pug zdawa� sobie spraw�, �e je�eli zwierz� zaatakuje, mo�e go ci�ko porani�, a nawet zabi�. Stoj�c nieruchomo jak g�az, Pug szykowa� si� do odparcia ataku kijem, maj�c w sercu cich� nadziej�, �e dzik mimo wszystko wycofa si� do lasu. Zwierz� unios�o �eb do g�ry i w�szy�o niesiony wiatrem zapach ch�opca. R�owe �lepia l�ni�y w ciemno�ci. Cia�o dygota�o w rozterce. Nagle us�ysza� co� za sob� w lesie, odwr�ci� na moment �eb w tamt� stron�, a potem, bez ostrze�enia, ruszy� do ataku. Pug zamachn�� si� i r�bn�� w �eb, odwracaj�c go na bok. Zwierz� wpad�o w po�lizg w b�otnistym gruncie i uderzy�o ca�ym ci�arem w nogi ch�opca, przewracaj�c go na ziemi�. Le��c na ziemi, patrzy�, jak dzik zawraca b�yskawicznie, szykuj�c si� do kolejnego ataku. Ch�opiec nie zd��y� wsta�, dzik by� tu�, tu�. Zas�oni� si� kijem w daremnej pr�bie odepchni�cia go od siebie. Zwierz� zrobi�o unik. Pug pr�bowa� przewr�ci� si� na bok, kiedy ogromny ci�ar wgni�t� go w ziemi�. Zakry� twarz d�o�mi, przyciskaj�c ramiona do piersi, i czeka�, kiedy szable rozpruj� mu brzuch. Po kilku chwilach dotar�o do niego, �e dzik jest zupe�nie nieruchomy. Ods�oni� twarz. Zwierz� le�a�o w poprzek jego n�g. Z boku stercza�a d�uga, zako�czona czarnymi pi�rami strza�a. Pug spojrza� w stron� lasu. Na jego skraju sta� m�czyzna odziany w d�ug�, sk�rzan� opo�cz� z os�aniaj�cym twarz kapturem. Szybkimi ruchami owija� w nat�uszczony brezent d�ugi �uk bojowy. Kiedy cenna bro� by�a ju� zabezpieczona przed wilgoci�, podszed� bli�ej. Stan�� nad ch�opcem i nie�yw� besti�. Przykl�kn�� i przekrzykuj�c wycie wiatru, zapyta�: - Nic ci si� nie sta�o, ch�opcze? - Bez wysi�ku d�wign�� martwego dzika z n�g Puga. - Ko�ci ca�e? - Chyba tak! - odkrzykn�� Pug, badaj�c swoje cia�o. Otarty prawy bok szczypa� niemi�osiernie. Nogi te� mia� poobcierane. Wszystko to w po��czeniu ze zwichni�t� kostk� sprawia�o, �e czu� si� ca�kowicie zmaltretowany. Ca�e szcz�cie, �e nie by�o trwa�ych uszkodze� czy z�ama�. Ogromne, muskularne �apska unios�y go do g�ry i postawi�y na nogi. - Trzymaj - zakomenderowa� nieznajomy, wr�czaj�c mu kij i �uk. Pug wzi�� swoje rzeczy. M�czyzna d�ugim, my�liwskim no�em szybko wypatroszy� dzika. Sko�czy� i zwr�ci� si� do Puga. - Chod� ze mn�, ch�opcze. Najlepiej b�dzie, jak zatrzymasz si� u nas, u mojego pana i u mnie. To niedaleko, ale lepiej po�pieszmy si�. Burza, zanim si� sko�czy, przybiera zwykle na sile. Mo�esz i��? Pug zrobi� jeden niepewny krok i przytakn�� ruchem g�owy. Bez s�owa m�czyzna zarzuci� dzika na rami� i zabra� sw�j �uk. - Idziemy - powiedzia�, kieruj�c si� w stron� lasu. Ruszy� szybkim krokiem. Pug robi�, co m�g�, aby za nim nad��y�. Drzewa kniei tylko w niewielkim stopniu zmniejszy�y furi� huraganu, wi�c nie mogli rozmawia�. B�yskawica roz�wietli�a na moment las i ch�opiec na u�amek sekundy zobaczy� twarz m�czyzny. Usi�owa� sobie przypomnie�, czy ju� go kiedy� widzia�. Z wygl�du przypomina� my�liwych i stra�nik�w le�nych, zamieszkuj�cych puszcz� Crydee. Wysoki, barczysty, mocno zbudowany. Mia� ciemne w�osy, brod� i ogorza�y wygl�d cz�owieka, kt�ry wi�kszo�� czasu sp�dza pod go�ym niebem. Przez moment Pugiem zaw�adn�a fantastyczna my�l, czy obcy nie jest aby cz�onkiem jakie� bandy wyj�tej spod prawa, ukrywaj�cej si� w sercu kniei. Odepchn�� t� my�l, bo przecie� �aden zb�j nie zaprz�ta�by sobie g�owy jakim� ch�opakiem ze s�u�by zamkowej, bez grosza przy duszy. Przypomnia� sobie, �e nieznajomy m�wi� co� o swoim panu. By� mo�e, by� wolnym ch�opem zamieszkuj�cym w maj�tku w�a�ciciela i pe�ni�cym u niego s�u�b�, ale nie poddanym. Ludzie ci urodzili si� jako wolni i w zamian za prawo u�ytkowania ziemi oddawali panu cz�� zbior�w rolnych lub zwierz�t domowych. Tak, to musi by� wolny cz�owiek, pomy�la�. Przecie� �aden pan nie pozwoli�by na to, aby poddany kmie� obnosi� si� z �ukiem bojowym - by�y one bowiem stanowczo zbyt cenne i... niebezpieczne. Pug nadal nie m�g� sobie przypomnie�, aby kto� dzier�awi� ziemi� w lasach. Chocia� pytanie pozosta�o bez odpowiedzi, jednak nadmiar wydarze�, kt�re go spotka�y tego dnia, szybko przep�dzi� dalsz� ciekawo��. Po pewnym czasie, kt�ry dla Puga by� wieczno�ci�, nieznajomy zag��bi� si� w g�st� grup� drzew. Niewiele brakowa�o, a ch�opiec zgubi�by go w panuj�cych ciemno�ciach. S�o�ce zasz�o jaki� czas temu, zabieraj�c ze sob� i t� odrobin� �wiat�a, kt�r� przepuszcza�y czarne chmury nawa�nicy. Pod��a� za m�czyzn�, kieruj�c si� raczej odg�osem krok�w i intuicj� ni� wzrokiem. Domy�la� si�, �e znajdowali si� na �cie�ce wiod�cej mi�dzy drzewami, poniewa� stopy nie napotyka�y oporu podszycia czy le��cych na ziemi ga��zi. Je�eli kto� nie zna� tej dr�ki, to odnalezienie jej w miejscu, w kt�rym byli przed chwil�, by�oby bardzo trudne w pe�nym �wietle dnia, a ju� zupe�nie niemo�liwe w nocy. Po chwili znale�li si� na polanie, po�rodku kt�rej przycupn�� ma�y, zbudowany z kamienia domek. Z jedynego okna s�czy�o si� �wiat�o, a z komina unosi� si� dym. Przeszli przez otwart� przestrze�. Pug nie m�g� si� nadziwi�, �e akurat w tym jednym miejscu w puszczy huragan by� jakby przyt�umiony. Po dotarciu do drzwi m�czyzna odsun�� si� na bok, robi�c mu przej�cie. - Wejd� do �rodka, ch�opcze. Ja jeszcze musz� sprawi� dzika. Pug pokiwa� t�po g�ow�, pchn�� drewniane drzwi i wszed� do �rodka. - Zamykaj te drzwi, ch�opcze! Zawieje mnie jeszcze, a potem ju� tylko krok do �mierci. Pug odwr�ci� si� i po�piesznie wykona� polecenie, trzasn�wszy drzwiami mocniej, ni� zamierza�. Odwr�ci� si� ponownie i przyjrza� scenie, kt�r� mia� przed oczami. Wn�trze chatki sk�ada�o si� z pojedynczej, niewielkiej izby. Ca�� jedn� �cian� zajmowa� kominek z pot�nym paleniskiem. P�on�� na nim jasny, weso�y ogie�, promieniuj�c ciep�ym �wiat�em. Obok kominka sta� st�, a przy nim, na �awie, siedzia�a przysadzista posta�, ubrana w obszerne, ��te szaty. Grzywa siwych w�os�w i g�sta broda prawie ca�kowicie zakrywa�y twarz m�czyzny. Wida� by�o jedynie par� �ywych, niebieskich oczu, b�yszcz�cych w �wietle p�on�cego ognia. Ze zmierzwionej brody stercza�a fajka, z kt�rej dobywa�y si� imponuj�ce k��by bladego dymu. Pug pozna� m�czyzn�. - Mistrz Kulgan... - b�kn��. By� to bowiem mag i doradca Ksi�cia, znana po�r�d zamkowej s�u�by posta�. Kulgan skierowa� wzrok na ch�opca, a potem g��bokim, dudni�cym g�osem zapyta�: - Wi�c mnie znasz, co? - Tak, panie... z zamku. - Jak masz na imi�, ch�opcze z zamku? - Pug, mistrzu Kulganie. - Aa... przypominam sobie. - Mag bezwiednie machn�� r�k�. - Nie m�w do mnie Mistrzu, Pug. Chocia� bezsprzecznie mam prawo, aby zwracano si� do mnie w ten spos�b jako do mistrza mej sztuki - powiedzia�, a w k�cikach oczu pojawi�y si� weso�e zmarszczki. - Prawd� bowiem jest, �em urodzony wy�ej ni� ty, ale nie tak bardzo. Chod�, tam ko�o ognia wisi koc. Jeste� przemoczony do suchej nitki. Powie� swoje ubranie, aby wysch�o, a potem usi�d� tam. - Gestem r�ki wskaza� na �aw� po przeciwnej stronie sto�u. Pug zrobi�, jak mu przykazano, ani na moment jednak nie spuszczaj�c wzroku z maga. Chocia� Kulgan nale�a� do dworu Ksi�cia, by� jednak magiem, obiektem podejrze�, kim�, kto u posp�lstwa nie cieszy� si� zbyt wysokim powa�aniem. Je�eli w zagrodzie ch�opskiej przyszed� na �wiat cielak-potw�r albo jaka� zaraza zniszczy�a plony, wie�niacy byli sk�onni przypisywa� to dzia�aniom jakiego� maga czaj�cego si� gdzie� w mrocznym k�cie. Jest wi�cej ni� pewne, �e w czasach nie tak znowu odleg�ych, obrzuciliby Kulgana kamieniami i wygnali z Crydee. Ludek miejski tolerowa� go ze wzgl�du na stanowisko, kt�re piastowa� na dworze Ksi�cia, ale stare obawy umiera�y bardzo powoli. Pug rozwiesi� ubranie i usiad�. Podskoczy� przestraszony, kiedy spostrzeg� nagle par� czerwonych oczu, obserwuj�cych go pilnie tu� znad sto�u. Pokryta �uskami g�owa unios�a si� ponad blat i z uwag� przygl�da�a si� ch�opcu. Kulgan za�mia� si� z niewyra�nej miny ch�opca. - Spokojnie, m�j ma�y, spokojnie. Fantus ci� nie po�re. - Po�o�y� d�o� na g�owie siedz�cego obok niego na �awce stwora i pog�aska� za wystaj�cymi �ukami brwiowymi. Bestia przymkn�a oczy i zacz�a wydawa� ciche, j�kliwe, podobne do kocich d�wi�ki. Pug zanikn�� otwarte ze zdumienia usta. - Czy to prawdziwy smok, panie? Mag roze�mia� si� dobrodusznie na ca�y g�os. - Czasem wydaje mi si�, �e tak, m�j ch�opcze. Fantus jest przedstawicielem smok�w ognistych, kuzynem smoka w�a�ciwego, chocia� nie tak imponuj�cej postury... - W tym momencie stw�r otworzy� jedno oko i wbi� wzrok w maga. - ale dor�wnuje mu duchem i odwag� - doda� po�piesznie Kulgan i smok znowu zamkn�� oko. Kulgan ci�gn�� dalej konspiracyjnym szeptem: - Jest bardzo m�dry, wi�c musisz uwa�a�, co do niego m�wisz. To stworzenie o wielkiej delikatno�ci i wra�liwo�ci uczu�. Pug potwierdzi� kiwni�ciem g�owy. - Czy potrafi zion�� ogniem? - spyta�. Patrzy� na stwora szeroko otwartymi z ciekawo�ci oczami. Dla ka�dego trzynastoletniego ch�opaka nawet kuzyn smoka w�a�ciwego by� godzien wielkiego podziwu. - Kiedy jest w odpowiednim nastroju, mo�e buchn�� ogniem dwa, trzy razy, ale zdarza si� to rzadko. Chyba dlatego, �e go tak dobrze karmi�. Od lat nie musia� polowa�, wi�c zapomnia� troch� o smoczych zwyczajach. Je�li mam by� szczery, to strasznie go rozpuszczam. Informacja ta rozproszy�a troch� obawy Puga. Mag, dbaj�cy o stwora, nawet tak przedziwnego, wyda� si� ch�opcu bardziej ludzki i nie tak tajemniczy. Przyjrza� si� uwa�nie Fantusowi. Patrzy� z podziwem, jak p�on�cy ogie� rzuca z�ociste b�yski na szmaragdowe niski okrywaj�ce cia�o. By� wielko�ci niedu�ego psa, mia� d�ug� szyj�, wygi�t� w kszta�cie litery "s", kt�r� wie�czy�a g�owa podobna do g�owy aligatora. Na grzbiecie spoczywa�y z�o�one skrzyd�a. Dwoma wyci�gni�tymi przed siebie �apami bi� bez celu powietrze, kiedy Kulgan ca�y czas drapa� go za brwiami. D�ugi ogon porusza� si� rytmicznie, raz w lewo, raz w prawo, par� centymetr�w nad pod�og�. Drzwi otworzy�y si� i do �rodka wszed� wysoki �ucznik. Trzyma� przed sob� sprawionego i nadzianego na �elazny szpikulec dzika. Podszed� bez s�owa do kominka i zawiesi� go nad ogniem. Fantus uni�s� g�ow� i wykorzystuj�c d�ug� szyj�, spojrza� ponad sto�em. B�yskawicznie wysun�� rozdwojony na ko�cu j�zyk, zeskoczy� z �awy i pomaszerowa� z godno�ci� w stron� paleniska. Wybra� sobie ciep�e miejsce przed ogniem, zwin�� si� w k��bek i zapad� w drzemk�, aby skr�ci� czas oczekiwania na kolacj�. Ch�op zdj�� kapot� i powiesi� na ko�ku przy drzwiach. - Widzi mi si�, �e przed �witem burza przejdzie. Powr�ci� do ognia. Z wina i zi� przyrz�dzi� sos do polania pieczeni. Puga zaskoczy� widok d�ugiej szramy przecinaj�cej lewy policzek. W �wietle rzucanym przez p�omienie blizna wygl�da�a na krwaw� i przera�aj�c�. Kulgan machn�� fajk� w stron� m�czyzny. - Jak znam mego milczka, to na pewno nie poznali�cie si� jeszcze. Meecham, ten ch�opiec ma na imi� Pug i jest z g��wnego zamku Crydee. Meecham szybko skin�� g�ow�, po czym znowu zaj�� si� pieczeniem dzika. W odpowiedzi Pug tak�e kiwn�� g�ow�, chocia� uczyni� to o u�amek sekundy za p�no, aby m�czyzna m�g� to zauwa�y�. - Na �mier� zapomnia�em podzi�kowa� panu za uratowanie przed dzikiem. - Nie ma o czym m�wi�, ch�opcze. Gdybym nie sp�oszy� bestii, pewnie by ci� w og�le nie zaatakowa�a. Zostawi� dzika i przeszed� do drugiej cz�ci pokoju. Z wiadra przykrytego kawa�kiem p��tna wyj�� porcj� ciasta z razowej m�ki i zacz�� ugniata�. - Wiesz, panie - zwr�ci� si� Pug do Kulgana - to jego strza�a zabi�a dzika. Mia�em prawdziwe szcz�cie, �e tropi� w�a�nie to zwierz�. Kulgan wybuchn�� �miechem. - Tak si� sk�ada, �e to biedne stworzenie, kt�re jest najmilszym i najbardziej oczekiwanym go�ciem na naszej kolacji, tak samo jak ty pad�o ofiar� zbiegu okoliczno�ci. - Nie rozumiem, panie... - Pug zmiesza� si�. Kulgan wsta� i z najwy�szej p�ki na ksi�gi zdj�� jaki� przedmiot, owini�ty w ciemnoniebieski aksamit, i postawi� na stole przed ch�opcem. Pug domy�li� si�, �e musi on posiada� wielk� warto��, skoro do przykrycia go u�yto tak cennego materia�u. Kulgan odwin�� aksamit i jego oczom ukaza�a si�, iskrz�ca w �wietle ognia, kryszta�owa kula. Z gard�a zachwyconego przepi�knym widokiem ch�opca wyrwa�o si� przeci�g�e "ach!" Kula nie mia�a najmniejszej skazy i by�a wspania�a w prostocie swej formy. Kulgan wskaza� na ni� palcem. - Otrzyma�em j� w darze od Althafaina z Carse, najbieglejszego w sztuce magii mistrza. Uzna� mnie za godnego tego daru, poniewa� w przesz�o�ci wy�wiadczy�em mu jedn� czy dwie przys�ugi. Ale to nie jest istotne... opu�ci�em dzisiaj towarzystwo Althafaina i zaraz po powrocie do domu zacz��em sprawdza� dzia�anie daru. Wpatrz si� w g��b kuli, Pug. Ch�opiec zacz�� wpatrywa� si� w kul�, �ledz�c wzrokiem migotanie ognia, kt�ry zdawa� si� ta�czy� g��boko w jej wn�trzu. Zwielokrotnione setki razy odbicia pokoju zlewa�y si� i wirowa�y, kiedy stara� si� skupi� na pojedynczych obrazach we wn�trzu kuli. Falowa�y, miesza�y si�, aby po chwili zasnu� si� mgie�k� w rozmazane kszta�ty. Delikatne, bia�awe l�nienie w samym �rodku kuli wypar�o czerwie� p�omienia. Pug mia� wra�enie, jakby jasna, promieniuj�ca przyjemnym ciep�em plamka trzyma�a jego wzrok na uwi�zi. Zupe�nie jak milutkie ciep�o kuchni zamkowej, pomy�la� bezwiednie. Mleczna biel we wn�trzu kuli znikn�a niespodziewanie i oczom ch�opca ukaza� si� obraz kuchni. Gruby kucharz Alfan przygotowywa� ciasta i zlizywa� w�a�nie z paluch�w s�odkie okruchy. Sprowadzi�o to na jego g�ow� wybuch gniewu kuchmistrza Megara, kt�ry uwa�a� oblizywanie palc�w za odra�aj�cy zwyczaj. Pug roze�mia� si�, obserwuj�c widzian� wielokrotnie przedtem scen�. Obraz znikn�� niespodziewanie i ch�opiec poczu� nag�y przyp�yw zm�czenia. Kulgan owin�� kul� aksamitem i odstawi� na miejsce. - Nie�le si� spisa�e� - powiedzia� z namys�em w g�osie. Sta� przez d�u�sz� chwil�, obserwuj�c ch�opca i zastanawiaj�c si� nad czym�. Po chwili usiad�. - Nigdy bym ci� nie podejrzewa� o to, �e przy pierwszej pr�bie uda ci si� wydoby� taki klarowny obraz. Wygl�da na to, �e jeste� kim� wi�cej ni� si� wydaje z pozoru... - S�ucham, panie? - Niewa�ne. - Zamilk� na chwil�, a potem doda�: - Bawi�em si� t� zabawk� pierwszy raz. Chcia�em sprawdzi�, jak daleko potrafi� si�gn�� wzrokiem. Wtedy w�a�nie wytropi�em ciebie. Dok�adnie w chwili, kiedy stara�e� si� dotrze� do drogi. Zauwa�y�em, �e kulejesz i �e jeste� poraniony. Natychmiast zrozumia�em, �e nie zdo�asz dotrze� do miasta. Wys�a�em wi�c Meechama, aby ci� tutaj sprowadzi�. Pug by� zak�opotany tak niezwyk�� trosk�. Zaczerwieni� si� po uszy. Z typow� dla trzynastolatka wysok� ocen� w�asnych mo�liwo�ci powiedzia�: - To nie by�o konieczne, panie. Zd��y�bym doj�� do miasta na czas. Kulgan u�miechn�� si�. - By� mo�e, masz racj�, ch�opcze... ale z drugiej strony, jest tak�e mo�liwe, �e jej nie masz. Dzisiejsza burza i huragan s� wyj�tkowo, jak na t� por� roku, gwa�towne i niebezpieczne dla podr�nika. Pug przys�uchiwa� si� delikatnym uderzeniom kropli deszczu o dach chatki. Burza przycich�a, pomy�la�. Zacz�� pow�tpiewa� w prawdom�wno�� maga. Jakby czytaj�c w my�lach ch�opca, Kulgan spojrza� na niego bystro. - Uwierz mym s�owom, ch�opcze. Polan� t� chroni� nie tylko wielkie drzewa. Gdyby� spr�bowa� przekroczy� kr�g, zakre�lony przez d�by, kt�re wytyczaj� granic� mojej ziemi, od razu odczu�by� w pe�ni furi� huraganu. Meecham, jak oceniasz si�� wiatru? Meecham od�o�y� bry�� ciasta na chleb, kt�r� ugniata�, i zastanawia� si� przez chwil�. - Prawie tak silny jak ten, kt�ry trzy lata temu wyrzuci� na brzeg sze�� okr�t�w. - Przerwa� na chwil�, jakby ponownie rozwa�aj�c trafno�� s�du. Kiwni�ciem g�owy utwierdzi� si� w swej ocenie. - Tak. Prawie tak samo straszny, chocia� nie b�dzie wia�o tak d�ugo, jak wtedy. Pug przypomnia� sobie, jak trzy lata temu wichura cisn�a flotyll� okr�t�w handlowych z Queg na skaliste urwisko Bole�ci �eglarza. W kulminacyjnym momencie huraganu stra�nicy, patroluj�cy mury obronne zamku, zostali zmuszeni do pozostania w wie�ach, gdy� inaczej wiatr str�ci�by ich na d�. Je�eli ten huragan jest r�wnie pot�ny, to czary Kulgana rzeczywi�cie musia�y budzi� respekt, poniewa� odg�osy dochodz�ce z zewn�trz nie by�y dono�niejsze ni� w czasie wiosennego deszczyku. Kulgan usiad� wygodniej na �awie i zaj�� si� rozpalaniem wygas�ej fajki. Kiedy wypuszcza� k��by jasnego, s�odko pachn�cego dymu, uwag� Puga przyku�a p�ka z ksi�gami, stoj�ca za plecami maga. Wargi ch�opca porusza�y si� bezg�o�nie, kiedy pr�bowa� odcyfrowa� tytu�y na ok�adkach. Nic z tego. Nie rozumia� ani s�owa. Kulgan uni�s� brew do g�ry. - Zatem umiesz czyta�, tak? Pug podskoczy� przestraszony. Obawia� si�, �e m�g� obrazi� maga, wtykaj�c nos w nie swoje sprawy. Kulgan wyczu� jego zak�opotanie. - Wszystko w porz�dku, ch�opcze. To nie zbrodnia, �e znasz litery. Pug poczu�, �e chwilowe skr�powanie mija. - Troch� czytam, panie. Kucharz Megar nauczy� mnie, jak odczytywa� napisy na zapasach dla kuchni zamkowej w piwnicach. Znam si� te� troch� na liczbach. - Patrzcie, patrzcie! I liczby tak�e! - wykrzykn�� mag dobrodusznie. - No, no. Rzadki z ciebie ptaszek. Si�gn�� za siebie i wyci�gn�� z p�ki jeden, oprawiony w czerwonobr�zow� sk�r� tom. Otworzy�. Przygl�da� si� przez chwil� jednej stronie, potem nast�pnej. Znalaz� w ko�cu t�, kt�ra zdawa�a si� spe�nia� jego oczekiwania. Odwr�ci� otwart� ksi�g� i po�o�y� na stole przed Pugiem. Wskaza� palcem na kart� iluminowan� wspania�ym, barwnym wzorem w kszta�cie w�y, kwiat�w i pn�czy winoro�li, otaczaj�cym wielk� liter� w lewym, g�rnym rogu. - Przeczytaj to, ch�opcze. Pug nigdy w �yciu nie widzia� czego� podobnego. Jego lekcje ograniczy�y si� do czytania prostych liter, kt�re Megar pisa� kawa�kiem w�gla na zwyk�ym pergaminie. Siedzia� bez s�owa, zafascynowany szczeg�ami rysunku. Po chwili zda� sobie spraw�, �e Kulgan uwa�nie go obserwuje. Otrz�sn�� si� i zacz�� czyta�. - A potem przysz�o we�... wezwanie z... - Zatrzyma� si�. Przyjrza� si� uwa�niej s�owu, przedzieraj�c si� przez nie znane mu, skomplikowane konstrukcje. - ...Zacara. - Znowu przerwa�. Spojrza� na Kulgana, szukaj�c potwierdzenia, �e dobrze przeczyta�. Kulgan kiwni�ciem g�owy zach�ci� do dalszego czytania. - P�noc bowiem mia�a by�... zapomnia�... zapomniana, a�eby serce imperium nie usch�o... usycha�o z t�sknoty i wszystko zosta�o stracone. I chocia� z urodzenia Bosania, �o�nierze ci w swej s�u�bie nadal byli wierni Wielkiemu Keshowi. A �e Kesh by� w wielkiej potrzebie, wzi�li sw�j or�, przywdziali pancerze i opu�cili Bosani�, kieruj�c sw�j okr�t na po�udnie, aby uchroni� wszystko przed zag�ad�. - Wystarczy - powiedzia� Kulgan. Delikatnie zamkn�� ksi�g�. - Nie�le sobie radzisz jak na ch�opaka ze s�u�by zamkowej. - Ta ksi�ga, panie... co to za ksi�ga? - spyta�, kiedy Kulgan j� zabra�. - Nigdy jeszcze nie widzia�em czego� podobnego. Kulgan obrzuci� go uwa�nym spojrzeniem, a� ch�opiec znowu poczu� si� nieswojo. Po chwili mag u�miechn�� si�, prze�amuj�c tym napi�cie. Od�o�y� ksi�g� na miejsce. - To historia tych ziem, ch�opcze. Otrzyma�em jaw darze od opata klasztoru w Ishap. T�umaczenie tekstu z Keshu. Ma ponad sto lat. Pug pokiwa� ze zrozumieniem g�ow�. - Jest tak dziwnie napisana. O czym to jest? Kulgan jeszcze raz przyjrza� si� ch�opcu, jakby chcia� go przejrze� na wylot. - Dawno, dawno temu, wszystkie te ziemie, od Bezkresnego Morza poprzez �a�cuch Szarych Wie� a� do Morza Gorzkiego, stanowi�y cz�� Imperium Wielkiego Keshu. Daleko na wschodzie, na male�kiej wysepce istnia�o niewielkie kr�lestwo Rillanon. Rozrasta�o si� ono, obejmuj�c swoj� w�adz� coraz to nowe, s�siednie wysepki-kr�lestwa, a� sta�o si� Kr�lestwem Wysp. A potem znowu poszerzy�o swoje panowanie, rozlewaj�c si� na sta�y l�d i teraz, chocia� nadal jest to Kr�lestwo Wysp, wi�kszo�� z nas nazywa je po prostu "Kr�lestwem". My, mieszka�cy Crydee, tak�e stanowimy jego cz��, chocia� mieszkamy w najbardziej odleg�ym od stolicy Rillanon zak�tku naszego pa�stwa. Kiedy�, dawno temu, Imperium Wielkiego Keshu porzuci�o te ziemie, bo zaanga�owa�o si� w d�ugotrwa�y i krwawy konflikt ze swoimi s�siadami na po�udniu, z Konfederacj� Keshu. Pug by� ca�kowicie poch�oni�ty opowie�ci� o wielko�ci i wspania�o�ciach zaginionych imperi�w, nie na tyle jednak, �eby nie zauwa�y�, �e Meecham wk�ada do pieca przy palenisku kilka ma�ych, ciemnych bochenk�w chleba. Ponownie skierowa� uwag� na maga. - Co to by�a ta Konfe...? - Konfederacja Keshu - doko�czy� za niego Kulgan. - To grupa ma�ych narod�w, kt�re od wiek�w funkcjonowa�y jako pa�stwa lenne Wielkiego Keshu. Na kilkana�cie lat przed napisaniem tej ksi�gi skonfederowa�y si� i wyst�pi�y przeciwko swemu gn�bicielowi. Ka�de z osobna by�o za ma�e, aby przeciwstawi� si� Wielkiemu Keshowi. Po zjednoczeniu jednak sta�y si� jego godnym przeciwnikiem. Przeciwnikiem r�wnie silnym, jak si� mia�o wkr�tce okaza�, poniewa� wojna ci�gn�a si� ca�ymi latami. Imperium zosta�o zmuszone do usuni�cia swoich legion�w z p�nocnych prowincji i przemieszczenia ich na po�udnie. Tereny na p�nocy stan�y otworem dla pr�nego, m�odego Kr�lestwa. Najm�odszy syn kr�la, dziadek ksi�cia Borrica, poprowadzi� armi� na wsch�d, rozszerzaj�c granice Zachodnich Ziem. Od tamtych czas�w wszystkie obszary, stanowi�ce kiedy� imperialn� prowincj� Bosania, poza Wolnymi Miastami z Natalu, nazywane s� Ksi�stwem Crydee. Pug zastanawia� si� przez chwil�. - Chcia�bym kiedy� odwiedzi� Wielki Kesh. Meecham parskn�� nagle, co w jego wydaniu mia�o pewnie oznacza� �miech. - Jako kto? Korsarz? Pug poczu�, �e si� czerwieni. Korsarze byli lud�mi bez ziemi. Najemnikami, kt�rzy walczyli za pieni�dze. W hierarchii spo�ecznej stali tylko o szczebel wy�ej ni� wyj�ci spod prawa. - By� mo�e, kt�rego� dnia sam si� tam wyprawisz. Droga wprawdzie daleka i pe�na niebezpiecze�stw, ale bywa�o, �e �mia�kom o odwa�nych sercach udawa�o si� prze�y� podr�. Zdarza�y si� ju� przecie� rzeczy bardziej zdumiewaj�ce. Rozmowa skierowa�a si� na bardziej przyziemne tematy. Mag ponad miesi�c przebywa� na po�udniu, w warowni Carse i by� spragniony naj�wie�szych plotek z Crydee. Kiedy chleb si� upiek�, Meecham poda� jeszcze gor�cy na st�. Pokroi� mi�so dzika i postawi� na stole p�miski z serem i zielenin�. Pug jeszcze nigdy w �yciu nie jad� tak dobrze. Nawet wtedy, kiedy pracowa� w kuchni, jego pozycja ch�opaka do pos�ug zapewnia�a mu tylko kiepskie posi�ki. W czasie jedzenia Pug zauwa�y�, �e mag przypatruje mu si� intensywnie. Po sko�czonej kolacji Meecham sprz�tn�� ze sto�u i zacz�� zmywa� naczynia czystym piaskiem w �wie�o przyniesionej wodzie. Kulgan i Pug rozmawiali dalej. Na stole zosta� jeszcze jeden kawa�ek mi�sa, kt�ry Kulgan cisn�� wyleguj�cemu si� przed ogniem Fantusowi. Smok otworzy� jedno oko i przyjrza� si� k�skowi. Zastanawia� si� przez moment: czy porzuci� wygodne miejsce wypoczynku, czy te� ruszy� po soczysty kawa� mi�siwa. Przesun�� si� w ko�cu o niezb�dne kilkana�cie centymetr�w i jednym ruchem szcz�k poch�on�� nagrod�, po czym ponownie zamkn�� oko. Kulgan zapali� fajk� i po chwili, kiedy ilo�� produkowanego przez ni� dymu zadowoli�a go, zapyta�: - Co zamierzasz robi�, kiedy doro�niesz, ch�opcze? Pug od pewnego czasu usi�owa� zwalczy� ogarniaj�c� go senno��. Pytanie Kulgana postawi�o go na nogi. Zbli�a� si� czas Wyboru, kiedy ch�opcy z zamku i miasta byli brani do nauki rzemios�a. Podekscytowany ch�opiec odpowiedzia�: - W tym roku, w dniu Przesilenia Letniego mam nadziej� by� przyj�tym do s�u�by dla Ksi�cia pod dow�dztwem Mistrza Miecza Fannona. Kulgan przyjrza� si� uwa�nie swemu szczup�emu go�ciowi. - S�dzi�em, �e masz jeszcze rok czy dwa do terminu. Meecham wyda� jaki� d�wi�k - co� po�redniego mi�dzy kr�tkim, urywanym �miechem a chrz�kni�ciem. - Troch� za mikry jeste�, �eby targa� miecz i tarcz�. Nieprawda, ch�opcze? Pug zaczerwieni� si�. W�r�d swoich r�wie�nik�w na zamku by� najmniejszy i najszczuplejszy. - Kucharz Megar m�wi, �e podrosn� troch� p�niej ni� reszta - powiedzia� z lekk� nutk� przekory. - Poniewa� nikt nie wie, kim byli moi rodzice, nie wiadomo, czego mo�na si� po mnie spodziewa�. - Jeste� sierot�, co? - spyta� Meecham, unosz�c brew do g�ry. By� to najbardziej wyrazisty gest, na jaki si� zdoby� do tej pory. Pug przytakn�� ruchem g�owy. - Jaka� kobieta zostawi�a mnie w g�rach, w klasztorze kap�an�w Dala. Twierdzi�a, �e znalaz�a mnie na drodze. Przywie�li mnie do zamku, bo u siebie nie mieli warunk�w, aby zajmowa� si� dzieckiem. - Tak - wszed� mu w s�owo Kulgan. - Pami�tam, jak czciciele Tarczy S�abych przynie�li ci� po raz pierwszy na zamek. By�e� ledwo niemowlakiem, �wie�o odstawionym od cycka. Jedynie �asce Ksi�cia zawdzi�czasz, �e jeste� dzi� wolnym cz�owiekiem. Ksi��� uwa�a�, �e mniejszym z�em b�dzie obdarzy� wolno�ci� niewolnika, ni� uczyni� niewolnikiem kogo�, kto z urodzenia m�g� by� wolny. Nie posiadaj�c �adnego dowodu, mia� pe�ne prawo og�osi� ci� niewolnikiem. - Ksi��� to ludzkie panisko - odezwa� si� bez specjalnego zwi�zku Meecham. Pug setki razy s�ysza� w kuchni zamkowej histori� swego pochodzenia od Magyi. By� �miertelnie zm�czony i z najwy�szym trudem broni� si� przed za�ni�ciem. Kulgan spostrzeg� to i da� znak Meechamowi. Wysoki ch�op zdj�� z p�ki kilka koc�w i przygotowa� pos�anie. Zanim sko�czy�, Pug ju� spa� w najlepsze z g�ow� opart� o st�. Pot�ny m�czyzna podni�s� go delikatnie ze sto�ka, po�o�y� na kocach i przykry�. Fantus otworzy� oczy i spojrza� na ch�opca. Rozdziawi� paszcz�, ziewaj�c pot�nie, i pocz�apa� w jego stron�. U�o�y� si� wygodnie, wtulaj�c w ciep�e cia�o. Pug przewr�ci� si� we �nie na bok i obj�� ramieniem szyj� smoka. Z gard�a stwora wydoby� si� g��boki pomruk zadowolenia i smok zamkn�� �lepia. W TERMINIE W lesie panowa�a cisza. S�aby i przyjemnie ch�odny, wiaterek porusza� delikatnie li��mi wysokich d�b�w. Ptaki, kt�re wype�nia�y las �wiergotliwym ch�rem o wschodzie i zachodzie s�o�ca, o tej porannej godzinie zachowywa�y si� cicho. Powiewy s�onej, morskiej bryzy miesza�y si� ze s�odkim aromatem kwiat�w i ostrym zapachem gnij�cych li�ci. Pug i Tomas szli powolutku le�n� �cie�k�, przystaj�c co chwila i zagl�daj�c w ka�dy k�t, jak to ch�opcy, kt�rzy nie maj� �adnego konkretnego celu swojej w�dr�wki, za to mn�stwo czasu, aby tam dotrze�. Pug cisn�� od�amkiem ska�y w wyimaginowany cel. Odwr�ci� si� i spojrza� na swego towarzysza. - Twoja mama nie w�cieka�a si� chyba, co? - Nie. - Tomas u�miechn�� si�. - Rozumie si� na rzeczy. Przecie� widywa�a ju� innych ch�opak�w w dniu Wyboru w przesz�o�ci. A poza tym, szczerze m�wi�c, byli�my dzisiaj dla niej wi�ksz� zawad� w kuchni ni� pomoc�. Pug kiwn�� g�ow�. On sam rozla� dzisiaj garniec cennego miodu, kiedy ni�s� go do cukiernika Alfana. A potem wywali� na ziemi� ca�� tac� �wie�o upieczonych bochenk�w chleba, kiedy wyjmowa� je z pieca. - Chyba zrobi�em dzi� z siebie g�upka, Tomas. Tomas roze�mia� si�. By� wysoki, mia� bardzo jasne w�osy koloru piasku i jasnoniebieskie oczy. U�miecha� si� cz�sto i by� bardzo lubiany przez mieszka�c�w zamku, mimo �e - jak to ch�opiec - sprawia� cz�sto k�opoty. By� najbli�szym przyjacielem Puga, mo�e nawet wi�cej ni� przyjacielem, prawie bratem. Dlatego te� inni ch�opcy, kt�rych nieoficjalnym przyw�dc� by� Tomas, tolerowali Puga. - Nie bardziej ni� ja. Ty chocia� nie zapomnia�e�, �e mi�so trzeba powiesi� wysoko. Pug wyszczerzy� z�by w u�miechu. - Przynajmniej psy ksi�cia mia�y uciech� - parskn�� �miechem. - Mama jest z�a, prawda? Tomas �mia� si� ze swoim przyjacielem. - W�ciek�a. Ca�e szcz�cie, �e psy ze�ar�y tylko troch�, zanim wyrzuci�a je z kuchni. A w og�le to najbardziej si� z�o�ci na ojca. M�wi, �e Wyb�r to tylko przykrywka dla wszystkich Mistrz�w Rzemios�, dzi�ki temu mog� przez ca�y dzie� siedzie� na ty�ku, kopci� fajk�, chla� piwo i gada�, gada� i jeszcze raz gada�. Mama uwa�a, �e ka�dy z nich ju� od dawna dobrze wie, kt�rego ch�opca wybierze. - Z tego, co s�ysza�em od innych kobiet, nie jest w swojej opinii odosobniona - powiedzia� Pug. U�miechn�� si� szeroko i doda�: - I chyba si� nie myl�. Tomas spowa�nia� nagle. - Ona naprawd� nie lubi, kiedy go nie ma w kuchni i nie panuje nad wszystkim. I chyba zdaje sobie z tego spraw�. Dlatego pozby�a si� nas dzi� rano, �eby nie wy�adowywa� na nas swego rozdra�nienia. Przynajmniej na tobie - doda�, u�miechaj�c si� do Puga pytaj�co. - G�ow� daj�, �e jeste� jej oczkiem w g�owie. Pug znowu wybuchn�� �miechem. - Ja po prostu sprawiam mniej k�opot�w. Tomas �artobliwie trzepn�� go w rami�. - Chcia�e� chyba powiedzie�, �e ciebie rzadziej przy�apuj� na gor�cym uczynku. Pug rozchyli� koszul� i wyci�gn�� proc�. - Je�eli wr�cimy z park� kuropatw albo przepi�rek, mo�e odzyska dobry humor. - Niewykluczone - zgodzi� si� Tomas, wyci�gaj�c swoj� proc�. Obaj ch�opcy byli wybornymi procarzami. Tomas by� bez w�tpienia niekwestionowanym mistrzem po�r�d ch�opc�w i tylko nieznacznie wyprzedza� Puga. Ma�o prawdopodobne, aby kt�ry� z nich ustrzeli� ptaka w locie, ale gdyby uda�o im si� podej�� siedz�cego, mieli du�e szans�, �e go trafi�. Poza tym polowanie pozwoli�oby im jako� zabi� czas i chocia� na chwil� zapomnie� o Wyborze. Z przesadn� ostro�no�ci� zacz�li si� skrada� �cie�k�. Po chwili zeszli z niej i Tomas wzi�� na siebie rol� przewodnika. Kierowali si� w stron� znanego im i niezbyt oddalonego �r�dle�nego jeziorka. Wytropienie dzikiego ptactwa o tej porze dnia by�o raczej niemo�liwe, chyba �e uda�oby im si� trafi� na jakie� stadko. Najwi�cej szans mieli w pobli�u wody. Lasy na p�nocny wsch�d od miasta Crydee nie by�y tak pos�pne, jak wielka puszcza na po�udniu. Prowadzona od lat wycinka drzew sprawi�a, �e zielone por�by i polany pe�ne by�y roz�wietlonej p