2747

Szczegóły
Tytuł 2747
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2747 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2747 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2747 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MA�GORZATA MUSIEROWICZ Kalamburka Wydanie I Wydawnictwo Akapit Press, ��d� 2001 r. korekta Anna Koczaska 31 grudnia1999 1. Ca�a w nieskazitelnej czerni, z jasno upudrowan� twarz�, w cieniu kapelusza, z ustami koloru bak�a�ana i rz�sami jak jedwabne wachlarzyki, s�ynna aktorka Aniela �eromska, przez przyjaci� zwana K�amczuch�, siedzia�a za kierownic� opla. Opel sta� w korku. Korek puch� r�wniutko, rozszerzaj�c si� na ca�� okolic�. Aniela zerkn�a w lusterko. C�. Jak na ostatni dzie� drugiego tysi�clecia naszej ery, wygl�da�a ca�kiem �wie�o i tak w�a�nie, jak wygl�da� zamierza�a - ponadczasowo i intryguj�co. Natomiast sam �w dzie� znamienny przedstawia� si� na razie zupe�nie nieciekawie - ot, banalny sylwester we wczesnej fazie rozwoju. By�a pi�ta po po�udniu i ju� si� �ciemni�o. Sypa� �nieg. Kapitalistyczny Pozna� ze swymi iluminowanymi biurowcami i mrocznymi pieczarami kamienic, pokrytych skorup� graffiti, wolnorynkowy Pozna� pe�en reklam, billboard�w, zabieganych ludzi i towar�w ze wszystkich stron �wiata, demokratyczny Pozna� przest�pczych melin i eleganckich sklep�w, �wiatowych bank�w i miejscowych przytu�k�w, nowego bogactwa i starej biedy - szykowa� si� dopiero do hucznych obchod�w. Oto ju� z co poniekt�rych okien dobywa� si� charakterystyczny �omot bas�w w stereofonii, oto ju� wyleg�y na ulice pierwsze grupy ogolonych na zero m�odzie�c�w o brzydkich czaszkach, kt�rzy - jak zwykle ordynarni w mowie i w czynie - odpalali na jezdniach i w bramach swoje pr�bne petardy, spotykaj�c si� jak zwykle z ca�kowit� oboj�tno�ci� policji. Oto i w supermarketach zrobi�o si� t�oczno i nawet ustawi�y si� niedu�e kolejki, cho� przecie� nikt nie zamierza� ko�czy� handlowania przed p�noc� i cho� z ca�� pewno�ci� nie grozi�y miastu jakiekolwiek niedobory w zaopatrzeniu. Oto i ruch uliczny zg�stnia� zauwa�alnie i taka na przyk�ad dzielnica Je�yce, zaprojektowana na pocz�tku mijaj�cego w�a�nie stulecia, sta�a si� tego popo�udnia jeszcze bardziej nieprzejezdna. - Dlaczego si� upar�a� odwozi� te przekl�te torty do Borejk�w, zamiast je zwyczajnie przenie�� z Mickiewicza na Roosevelta? - zapyta�a Aniela, patrz�c prosto w oczy ponadczasowej damie, widocznej w zwierciade�ku wstecznym. Korek, w kt�rym tkwi�a przed samym szpitalem Raszei, wygl�da� wyj�tkowo stabilnie. - Ach, moja droga, sp�nisz si� na pr�b�! Ale rozumiem, �e nie chcia�a� brn�� z tortami przez �niegi; od rana drapa�o ci� w gardle. I to jest pow�d. Aktorka nie powinna wystawia� si� lekkomy�lnie na zimne powiewy. - Aniela zatrzepota�a rz�sami, po czym obejrza�a sobie gard�o w lusterku, a nast�pnie z nud�w przycisn�a dla draki klakson, par� razy. Mo�e co� tu si� wreszcie ruszy! Pogrzeba�a w czarnej zamszowej torebce i wyj�a pastylk� neoangin bez cukru, kt�r� zaraz wetkn�a sobie w usta. Absolutnie nie mia�a prawa roz�o�y� si� teraz na gryp�. Premier� w Teatrze Eksperyment wyznaczono na sz�stego stycznia, w sam wiecz�r Trzech Kr�li, a data owa dlatego by�a niepodwa�alna, �e nowa sztuka, w kt�rej Aniela gra�a oczywi�cie rol� g��wn�, nosi�a tytu� "Czwarty Kr�l". Nic si� nie ruszy�o na zat�oczonej do ostatniego centymetra jezdni. Opel wci�� by� zakleszczony pomi�dzy furgonetk� TVP a fordem Ka. W poprzek ulicy gramoli�a si� wielka �mieciarka. Klaksony, nerwy, �cisk. Pandemonium, jak mawia Ignacy Borejko. Swoj� drog�, ciekawe, jak te� si� uda ten wyj�tkowy sylwester w przyciasnym, zapchanym ksi��kami mieszkaniu Borejk�w. Gabrysia upar�a si�, �e ma to by�, jak dawniej, sk�adkowe przyj�cie grupy ESD. No, c�. W�a�ciwie Aniela zamierza�a sp�dzi� sylwestra jak co roku - w teatrze, przy ma�ej lampce wina i sa�atkach warzywnych, z m�em Bernardem u boku i kolegami aktorami w tle. Ale teraz si� cieszy�a z tego Gabrysinego uporu. Mi�o b�dzie popatrze� na stare przyjacielskie g�by! Prawd� m�wi�c, twarze koleg�w z teatru ociupink� jej ostatnio obrzyd�y, gdy� ogl�da�a je po dwana�cie godzin dziennie. Komedi� Amburki "Czwarty Kr�l" pr�bowano intensywnie od paru miesi�cy, ca�ym zespo�em, do upad�ego. Zazwyczaj sztuki tego modnego dramaturga by�y jednoakt�wkami o zwodniczej prostocie; cechowa�y si� mn�stwem zasadzek: ci�tymi dialogami, absurdalnymi puentami, zawrotnym tempem. Dogranie tego wszystkiego wymaga�o piekielnej har�wki. "Czwarty Kr�l" - najnowsza i najlepsza sztuka Kala Amburki - sk�ada� si� a� z trzech akt�w takiej ekwilibrystyki. Nic dziwnego, �e zesp� by� przepracowany i zm�czony, a tak�e mocno rozdra�niony. W grudniu mieli pr�by codziennie, od rana do wieczora, i nawet dzi� jeszcze um�wili si� na wp� do sz�stej, �eby doszlifowa� najtrudniejsz� scen� zespo�ow� - czyli wielk� k��tni� podczas poloneza. Je�li wi�c ta przekl�ta �mieciarka b�dzie d�u�ej si� guzdra�, dwa delikatne torty upieczone przez Bernarda nie trafi� teraz, niestety, do spokojnej kuchni u Borejk�w, lecz b�d� musia�y t�uc si� w baga�niku przez p� miasta - prosto na pr�b� w teatrze. Tam wyw�sz� je aktorzy i po�r�. A Bernard tego nie prze�yje. - Lecz c� widz�? - zakrzykn�a artystka, unosz�c si� w fotelu. �mieciarka zako�czy�a swe niezdarne manewry i ci�ko wjecha�a w ulic� Krasi�skiego. - A! Oto okazja! Trwaj, chwilo! - Aniela splun�a pastylk� w dal, doda�a gwa�townie gazu, wyprzedzi�a furgonetk� jak prawdziwy pirat, i w��czy�a si� w strumie� pojazd�w, sun�cych ulic� Pozna�sk�. Po d�u�szym czasie zdo�a�a skr�ci� w najbli�sz� przecznic�, czyli w Roosevelta, a po kolejnych minutach zaparkowa�a wreszcie samoch�d w niedozwolonym miejscu, na chodniku przed kamienic� numer pi��. Zajrza�a po raz ostatni w lusterko, wyszczerzy�a bia�e z�by i wygi�a jeszcze bardziej na ukos wielkie rondo czarnego kapelusza. Przypudrowa�a te� nos, gdy� nigdy nic nie wiadomo. Wydoby�a �adunek z baga�nika. Drogi Bernard, troskliwy jak matka, umie�ci� swe wymuskane dzie�a w pud�ach, kt�re nast�pnie zapakowa� do plastykowych toreb. Aniela uj�a ich uchwyty, �okciem nacisn�a klamk� i wesz�a do bramy odrapanej kamienicy. Co to jest, �e tu zawsze pachnie jakim� ciastem? Z sutereny, gdzie mie�ci� si� wytworny apartament Idy i Marka, dobiega� a� tutaj pot�ny dzieci�cy wrzask na jednej niskiej nucie. Tak drze� si� mog�a tylko ma�a �ucja Pa�ysianka, co oczywi�cie nie musia�o zaraz oznacza� tragedii; po prostu m�odsze dziecko Idy odziedziczy�o temperament po niej. A jednak kto� nie zdzier�y� i pobieg� na ratunek - na wysokim parterze drzwi mieszkania Borejk�w by�y uchylone. Aniela wesz�a wi�c do �rodka, nawet nie pukaj�c, bo i czym mia�aby puka� - z�bami? - Hej! - zawo�a�a. - Dobry wiecz�r! Cisza. Nios�c torty w obu r�kach, ruszy�a przez d�ugi, ciemnawy korytarz, wci�� lawiruj�c pomi�dzy rega�ami pe�nymi ksi��ek. Nikt jej nie odkrzykn��. W mieszkaniu panowa�a cisza i bezruch, wi�c skr�ci�a w prawo - do o�wietlonej kuchni. Lecz i tu, w tym centrum �ycia rodzinnego, nikogo nie zasta�a. Piekarnik rozprzestrzenia� zapach ciasta dro�d�owego (przez szybk� wida� by�o dwa pulchne makowce), zmywarka chodzi�a w najlepsze, a ma�e radio cicho gra�o Chopina. Na wielkim starym stole ja�nia� ekran zgrabnego laptopa - a wi�c to pani Mila wybieg�a, porzucaj�c swoje zwyk�e zaj�cie, czyli korekt� dla jakiego� wydawnictwa. Mieszkanie jest bez opieki. Co za ludzie! Dos�ownie ka�dy m�g�by tu wej�� prosto z ulicy i wynie��, co by chcia�. Tylko �e Borejkowie chyba nigdy nie uwierzyli do ko�ca, �e kto� w og�le mia�by ochot� kra��. S�ynna artystka westchn�a lekko, z pob�a�liwo�ci�, i postanowi�a uwolni� si� od tort�w. Z�o�y�a pud�a na stole i zaraz do ka�dego zajrza�a, �eby si� przekona�, czy arcydzie�a Bernarda nie dozna�y jakiego� uszczerbku; gdyby dozna�y, emocjonalny ma��onek bardzo by si� sfrustrowa�. Ca�� swoj� artystyczn� dusz�, ca�y sw�j talent i wyobra�ni�, w�o�y� by� w przyozdobienie tych tort�w - marcepanowego i cytrynowego - kszta�tuj�c z czekolady bia�ej i czarnej r�e, li�cie, ki�cie, winne grona, �wiat owadzi, a nawet �limaki. Wszystko, na szcz�cie, dojecha�o bez szwanku. Aniela u�miechn�a si� niewinnie i w swej chwilowej zadumie musn�a palcem czekoladowego motylka, siedz�cego na kraw�dzi tortu. Odpad�. Podnios�a go od niechcenia i zjad�a jednym k�apni�ciem. W tej samej dos�ownie chwili w jej torebce dwukrotnie pisn�� telefon kom�rkowy. Ha! - ten telepata przys�a� jej SMS-a. Spojrza�a na wy�wietlacz. - DOWIOZLAS? Aniela a� si� spoci�a, przy�apana przez m�a na gor�cym uczynku. - JASNE! - wystuka�a w odpowiedzi. - JADE DALEJ. USPIJ BLIZNIAKI. PRZYBADZ W SMOKINGU O 9 ! - wys�a�a wiadomo��, schowa�a telefon i spojrza�a na zegarek. Ju� chcia�a lecie�, gdy niespodziewanie ogarn�� j�, jak ramionami, znajomy nastr�j tej przytulnej kuchni. By�a ona jasna, ciep�a i czysta, cho� nikt zapewne nie m�g�by si� upiera�, �e panuje tu porz�dek. Wysokie okna ukazywa�y widok na migoc�ce �wiat�ami �r�dmie�cie. G�o�no tyka� stary budzik, te same, co zawsze, b��kitne kubki sta�y rz�dem na p�ce i jak zawsze na �cianie poni�ej widnia�a ca�a galeria fotografii, rysunk�w i �miesznych hase�ek. "J�zinek jest jak zegar: chodzi i bije" - przeczyta�a najnowsze. A oto i nie znane jej dot�d zdj�cie ze �lubu Natalii: pan m�ody podtrzymuje nie oblubienic�, lecz te�cia, kt�ry w�a�nie dramatycznie pada w ty�, po�lizgn�wszy si� na oblodzonym stopniu ko�cio�a; Natalia natomiast, wystawiwszy obie r�ce w przestrze�, barkiem podpiera oblubie�ca. Jedyna w swoim rodzaju pl�tanina r�k, n�g i welonu. Cudowne. Tylko w tej rodzinie mog�o tak si� uda� najzupe�niej spontaniczne sformowanie grupy Laokoona. Aniela roze�mia�a si� i mimo woli siad�a przy stole, opieraj�c podbr�dek na d�oni, obleczonej w czarn� r�kawiczk�. Mi�o tu. Mi�o i swojsko. Jakby si� wchodzi�o do w�asnego rodzinnego domu. Ile� to lat ju� min�o - dwadzie�cia? dwadzie�cia dwa!?... - odk�d po raz pierwszy znalaz�a si� u Borejk�w, przyja�nie usadzona za tym w�a�nie sto�em... Zaraz, momencik... co to takiego?! Aniela pochyli�a si� gwa�townie i wpi�a wzrok w ekran laptopa. O, nieba! Wzrok jej z pewno�ci� nie myli�. Nie m�g� jej myli�. Rozpozna�aby ten styl na ko�cu �wiata. To jest sztuka Kala Amburki! Tylko - jaka? Aniela, kt�ra zna�a na pami�� wszystkie dziesi�� jednoakt�wek tego nast�pcy Mro�ka oraz w dodatku jedenast�, nigdzie jeszcze nie wystawian� sztuk� "Czwarty Kr�l", wiedzia�a na pewno, �e ten akurat tekst widzi po raz pierwszy. Bez namys�u pojecha�a kursorem w g�r�, a� do nag��wka - i okaza�o si�, �e intuicja jej nie myli�a. KAL AMBURKA - WIECZ�R PREZYDENCKI - 2000. Tak jest! Nowa sztuka! Nigdzie dot�d nie publikowana i nie wystawiana! S�ynna aktorka dosta�a wypiek�w pod pudrem i rozpi�a aksamitny paltocik. Sensacja! A wi�c to ten tekst ma w korekcie pani Mila! Czy to dla "Dialogu", czy dla jakiego� wydawnictwa? Ciekawe, czyby si� zgodzi�a po�redniczy� w rozmowach z autorem, skoro chce on pozostawa� nieosi�galny? Podobno - tak m�wiono w kr�gach teatralnych - mimo stosunkowo m�odego wieku Kal Amburka jest wynios�ym mizantropem. Podobno zaszy� si� gdzie� w dzikim zak�tku Bieszczad i w og�le si� nie rusza ze swej drewnianej chaty nad potokiem, gdy� gardzi �wiatem blichtru, pozor�w oraz snobizmu. Faktem by�o, �e Kal Amburka (rzecz oczywista, �e to musi by� pseudonim) nie pojawia� si� z regu�y na premierach swoich dzie�. Pisa� i publikowa� od dziesi�ciu lat, co roku wypuszczaj�c now� sztuk�, kt�ra natychmiast stawa�a si� przebojem ambitnych teatr�w w kraju i za granic�. Ten tajemniczy dramaturg zdo�a� zmyli� nawet najbardziej w�cibskich dziennikarzy. Aniela a� si� za�mia�a na my�l, �e uda�o jej si� trafi� na taki skarb nie gdzie indziej, jak w skromnej kuchni Borejk�w, pomi�dzy starym budzikiem a cukiernic�. - K�amczucha! - odezwa� si� za jej plecami mi�y, jasny g�os i Aniela odwr�ci�a si� gwa�townie. Pani Mila sta�a w drzwiach kuchni - szczuplutka, przygarbiona i zupe�nie siwa, opasana fartuchem w kratk�. Przygl�da�a si� Anieli tym swoim b��kitnym spojrzeniem, kt�re jak zawsze by�o �yczliwe, pe�ne �ywej inteligencji i zbijaj�ce z tropu - tak jakby starsza pani wiedzia�a o rozm�wcy du�o wi�cej ni� on sam. - D�ugo tu czekasz? - spyta�a, wchodz�c do kuchni. Tu� obok jej nogi kroczy�, twardo trzymany babcin� r�k�, rudow�osy, nad�sany sze�ciolatek: J�zinek, syn Idy i Marka. - Dopiero przysz�am - odpar�a Aniela, zrywaj�c si� ze sto�ka. - I w�a�ciwie musz� ju� p�dzi� dalej. - Zbieg�am tylko na d�, bo �usia si� uderzy�a. Strasznie rycza�a, a Marek akurat zasn�� po dy�urze - t�umaczy�a si� pani Mila. - Babi, ja bym sam umia� j� pocieszy�! - rzek� z wyrzutem gniewny J�zinek, wydymaj�c czerwone policzki. - Od twojego pocieszania ona dostaje spazm�w - mrukn�a babcia. - Siadaj. B�dziesz mi pomaga�. - Nie b�d� - burkn�� J�zinek, czego� mocno ura�ony. - C� to, nie lubisz pomaga� w�asnej babci? - kpi�co spyta�a pani Mila. - Nie lubi� - odrzek� J�zinek po uczciwym namy�le. - Aha. Nie szkodzi. Zakasuj r�kawy. Jest robota. - Nie!!! - Trzeba pokroi� daktyle i figi. - O?... - zainteresowa� si� J�zinek. Pani Mila zbli�y�a si� do sto�u, upinaj�c niecierpliwie rozsypuj�ce si�, puszyste w�osy. Tu nagle wyda�a okrzyk zachwytu, gdy� ujrza�a oba torty w ich l�ni�cym pi�knie i barokowej wspania�o�ci. - Kt� to... - Bernard, oczywi�cie - wyja�ni�a Aniela, przepe�niona dum�. - Arcydzie�a! Nikt nie odwa�y si� ich tkn��. Trzeba by je da� na wystaw� rze�by, a nie na po�arcie - zachwyca�a si� pani Mila. - Bernard jest artyst� bezinteresownym - przypomnia�a jej Aniela. - Ach, wiem - pani Mila wydzieli�a wnukowi paczk� fig, torebk� daktyli oraz niezbyt ostry n� i deseczk�. - J�zinku, pokr�j wszystko w kostk�. Co trzeciego daktyla mo�esz sobie w�o�y� do buzi. - Lubi� pomaga� babci - zmieni� pogl�dy J�zinek. - A �usi� i tak tata si� zajmie. - Jako� tam sobie poradzi bez ciebie - zgodzi�a si� babcia i skierowa�a sw� uwag� na makowce. Uchyli�a drzwiczki piecyka, sprawdzi�a patyczkiem, czy ciasto dopieczone, zmniejszy�a p�omie� gazowy. Aniela postanowi�a wypu�ci� pr�bn� sond�. - Zerkn�am na ten tekst w komputerze - powiedzia�a od niechcenia. - To dla "Dialogu"? - A ...nie, nie... - odpar�a nieuwa�nie pani Mila, podchodz�c zn�w do sto�u. Pochylaj�c si� nad tortami, zamkn�a laptopa. - Motyle z czekolady! Patrz, J�zinku! - Babi, na tym drugim s� karaluchy. - Skarabeusze. Skarabeusze. Aniela ju� nie mia�a czasu na podchody. - Czy pani ma kontakt z Kalem Amburk�? - waln�a prosto z mostu. - Ja? Z Amburk�? Aniela zn�w opad�a na sto�ek. - Bo�e, jak ja bym chcia�a go pozna�! - wyzna�a gor�co. - Ka�da aktorka by chcia�a. Nikt nie pisze lepszych r�l dla kobiet! Co za postacie! Bogate, wyraziste, mocne... - Zapewne - zgodzi�a si� z roztargnieniem pani Mila, dosypuj�c J�zinkowi jeszcze suszonych moreli. - To do piernika, wi�c kr�j drobno. - Prosz� pani... - Anielko, ja si� nie bardzo na tym znam. Kiedy tyle lat robi si� korekty, cz�owiek zaczyna widzie� literatur� od ca�kiem innej strony - od - hm, od kuchni. - Tak bym chcia�a zdoby� ten tekst jeszcze przed publikacj� - b�agalnie powiedzia�a Aniela. - W naszym teatrze by�aby prapremiera! Co za splendor dla nas i dla miasta! I m�j sukces w�asny, jestem przekonana. - O, na pewno, na pewno. Ty zawsze odnosisz sukcesy, a ju� zw�aszcza w jego sztukach. Ignacy i ja jeste�my twoimi wiernymi fanami. Byli�my na ka�dej premierze. Najlepsza by�a� w roli wariatki w sztuce... - "Czarna sukienka" - podpowiedzia�a Aniela. - O, nieba, c� to by�a za rola! - O, nieba, widz� �limaka - oznajmi� J�zinek, patrz�c w tort. - Ma oczy na s�upkach. - J�zinku, tylko nie dotykaj. - Prosz� mnie skontaktowa� z Amburk� - przynagli�a Aniela. - Nie rozumiem, swoj� drog�, dlaczego on tak si� ukrywa. - Mo�e nie lubi by� na widoku? - podsun�a pani Mila. - Ach, to nie mo�e by� takie proste. - Dlaczego? Czy ka�dy musi lubi� rozg�os? Mo�e on pisze tylko dla pieni�dzy. - Tylko dla pieni�dzy?! I porusza najwa�niejsze dla wszystkich sprawy? I zawsze jest najbardziej aktualny i... Prosz� pani, ja musz� mie� tekst tej nowej sztuki. Mo�e ju� dzi� da�aby mi pani... - tu nagle odezwa� si� telefon K�amczuchy, wygrywaj�c melodyjk� z Wagnera. Dzwonili z teatru. Wszyscy, re�yser te�, byli ju� na miejscu i chcieli wiedzie�, co Aniela sobie w�a�ciwie wyobra�a - �e jest jak�� gwiazd�? K�amczucha porwa�a torebk� i w pop�ochu ruszy�a do drzwi. - Chcia�am ci jeszcze powiedzie� - zawo�a�a w �lad za ni� pani Mila - �e masz prze�liczny kapelusz... - Ten �limak odpad� - powiedzia� J�zinek. 2. Przed godzin� dziewi�t� Mila co� jeszcze drukowa�a u Grzesi�w. Ignacy dawno ju� si� ubra� wizytowo (w przeciwie�stwie do �ony lubi� wszystko robi� z rozs�dnym wyprzedzeniem). Przyg�adzi� nieliczne srebrne k�dziorki, otaczaj�ce �ysin� i przetar� wod� kolo�sk� wygolony podbr�dek oraz pobru�d�one policzki. Mia� jeszcze k�opot z krawatem, wi�c uda� si� do pokoju Stryb�w i znalaz� tam nie tylko �on�, ale i starszego wnuka, siedmioletniego Ignacego Grzegorza. Pilnie i ch�tnie pomaga� on babci w uk�adaniu wydruk�w. Dziadek ogarn�� czu�ym spojrzeniem m�dr�, powa�n� twarz dziecka, jego zwinne, pracowite paluszki oraz wypuk�e, obiecuj�ce czo�o pod jedwabist� grzywk�. O tego wnuka m�g� by� najzupe�niej spokojny. - Wre praca, �wie�y mi�d pachnie tymiankiem (Wergiliusz - "Eneida") - za�artowa�, zbli�aj�c si� do malca, na co Igna� si� u�miechn��, rozpoznaj�c cytat, i zapyta�, czy to prawda, �e staro�ytni bardzo lubili pszczo�y. - Ach! Rzecz jasna! - dziadek z rado�ci� podj�� ulubiony temat. - I to zar�wno Grecy, jak Rzymianie. Byli wprost urzeczeni pszczo�ami, czego �lady znajdujemy w ich sztuce, a zw�aszcza w literaturze. Sp�jrz cho�by na "Georgiki" - ca�a czwarta ksi�ga po�wi�cona jest pszczo�om. Nic dziwnego: od Donatusa wiemy, �e ojciec Wergiliusza zajmowa� si� pszczelarstwem i nawet dorobi� si� na nim fortuny. - A zn�w w sz�stej ksi�dze "Eneidy"... - podsun�� Igna�, jakby s�ucha� ulubionej bajki, opowiadanej po raz setny, i dziadek zrozumia�, �e tak chyba jest istotnie, lecz nie umia� si� oprze� i zacytowa� z lubo�ci�: - ...jak w jasnym dniu lata pszczo�y si� roje, zlatuj�c na ��k�, Ku kwiatom r�nej krasy i wiruj�c Doko�a lilii rozjarzonych biel�, A� ca�e pole w tym brz�ku dygocze. - Przek�ad Zygmunta Kubiaka - dorzuci� Ignacy Grzegorz, jakby dope�nia� znan� sobie bajk� zwrotem: "i �yli d�ugo i szcz�liwie". Mila sko�czy�a drukowa� i zebra�a kartki do plastykowej koperty. W�a�ciwie, by�a ju� ubrana w t� wieczorow� sukienk�, przy kt�rej jej �liczne w�osy l�ni�y czystym srebrem, ale musia�a jeszcze znale�� czarne pantofelki, a do�� dawno ich nie u�ywa�a. Tu przydatny okaza� si� J�zinek, kt�ry zawsze wiedzia�, gdzie co le�y, gdy� by� niezwykle dobrym obserwatorem. (Nie mo�na by�o tego powiedzie� o Ignasiu - on z kolei cechowa� si� niespotykanym roztargnieniem i oboj�tno�ci� dla spraw przyziemnych). Ubrawszy si� wreszcie, dziadkowie zostawili mieszkanie na pastw� by�ej Grupy ESD i wychodz�c, pomachali r�kami w stron� c�rek - Idy i Gabrysi - kt�re miota�y si� jeszcze w kuchni, lukruj�c na chybcika makowce i polewaj�c czekolad� piernik. Ignacy i Mila byli zaproszeni na kolacj� do Moniki Pa�ysowej, te�ciowej Idy. Jak co roku, Monika przyby�a ze Stan�w na Bo�e Narodzenie i, jak co roku, nie mog�a si� zdecydowa� na powr�t. Ta najdawniejsza przyjaci�ka Mili co roku o tej samej porze wyra�a�a zdumienie i wdzi�czno�� dla Opatrzno�ci, kt�ra w tak cudowny spos�b po��czy�a na nowo drogi ich �ycia, co roku te� przedstawia�a w zawoalowany spos�b nieokre�lone zastrze�enia wobec Idy i co roku tak samo narzeka�a na panuj�cy w Polsce ba�agan, korupcj� i schamienie obyczaj�w. - Ale dzi� - powiedzia�a Mila, kiedy po kolacji wracali ju� z Ignacym przez mro�ne ulice - Monika wzi�a mnie na stron�, pop�aka�a si� i oznajmi�a, �e tym razem wr�ci�a na dobre. Kupuje mieszkanie na Je�ycach - i wyobra� sobie tylko, gdzie! Ignacy uczyni� pewien wysi�ek, ale nie wyobrazi� sobie. - Na Polnej! - zakrzykn�a Mila. - Ha! - rzek� filozoficznie Ignacy. - Zbudowano tam eleganckie bloki. Niedaleko miejsca, gdzie sta�a nasza oficynka. - Przykro mi by�o, kiedy j� zburzono - powiedzia� w zadumie Ignacy i tym razem wyobrazi� sobie bez trudu, jak przykro musia�o by� Mili, kt�ra tam si� wychowywa�a od urodzenia. A przecie� nigdy ani s�owem si� nie u�ali�a. - Jeste� - doda� z u�miechem, �ciskaj�c czule rami� �ony - najbardziej tajemnicz� kobiet�, jak� spotka�em w �yciu. - Nie spotka�e� ich zbyt wielu - wyt�umaczy�a mu Mila. - Kt�ra godzina? - spyta�. - Dopiero wp� do dwunastej. - A my ju� wracamy do domu? - Chwileczk�, a kto powiedzia� Monice, �e jest za stary na nocne imprezy? - Ja powiedzia�em, ale to dlatego, �e u Moniki zawsze jest nudno nie do opisania - wyja�ni�. - Pomy�la�em sobie ponadto, �e w tym mieszkaniu okna wychodz� tylko na ulic� Fredry... - No to co? - ...i �e nie zobaczymy fajerwerk�w, bo to jest ulica w�ska i mocno zabudowana. - Przecie� nie cierpisz fajerwerk�w, Ignacy, uwa�asz je za prostackie. - Tak, Milu, lecz dzi� jest ostatnia noc tysi�clecia i w zwi�zku z tym spodziewam si� absolutnie niewiarygodnej feerii. To trzeba zobaczy�. B�dzie to widowisko jedyne w swoim rodzaju. Powinni�my tylko p�j�� w miejsce, sk�d jest najlepszy widok na ca�e miasto. - Na wie�owcu Akademii Ekonomicznej - przypomnia�a sobie Mila - jest taras widokowy. Ale i restauracja. Na pewno tam si� odbywa jaki� nuworyszowski bal. - Nie m�w nic - rzek� on. - Powierz si� mej opiece, Milu. O�ywieni, ruszyli szybciej przez mro�ne ulice. Z mijanych restauracji i klub�w dobiega�y pokrzykiwania, muzyka, a cz�ciej - �omot, pijane �piewy i wybuchy �miechu. Od czasu do czasu odzywa�a si� w dali pojedyncza detonacja - to niecierpliwi mi�o�nicy sztucznych ogni ju� odpalali to i owo ze swych zapas�w. Bardzo szybko ma��onkowie znale�li si� na ulicy Ogrodowej, w tym jej punkcie, kt�ry le�y na wzg�rzu, w �cis�ym centrum miasta. Po jednej stronie tej ulicy rozci�ga si� rozleg�y park, po drugiej - stoj� stare kamienice, luksusowa plomba z mieszkaniami na wynajem, a tak�e wci�ni�ty pomi�dzy to wszystko blok z lat sze��dziesi�tych, zbudowany z wielkiej p�yty, a wysoki na pi�� pi�ter. Ignacy ku niemu w�a�nie poprowadzi� �on�. Bez wahania wkroczy� z ni� do bramy, bez trudu trafi� do windy, przywo�a� j� i pojechali, poskrzypuj�c, na ostatni� kondygnacj�, gdzie mie�ci�y si� drzwi do strych�w. Przed samym szybem windy b�yszcza�o okno, wychodz�ce na park. Ignacy otworzy� je nie bez wysi�ku. - Popatrz! - zawo�a� uradowany. Rzeczywi�cie, doskonale by�o st�d wida� - ponad czubkami starych kasztanowc�w - rozleg�� panoram� miasta w kierunku po�udniowym i wschodnim. Niebo nie by�o wcale ciemne, rozja�nia�a je �una miejskich �wiate�, setek tysi�cy b�yszcz�cych punkcik�w o r�nych kolorach. Dopiero wysoko-wysoko pogodne i gwia�dziste niebo przechodzi�o w ciemny, czysty granat. Po wschodniej stronie ci�gn�y si� a� po horyzont ogromne skupiska nowych osiedli - blok�w i wie�owc�w. Na wprost, za parkiem, zaczyna�a si� ju� stara robotnicza Wilda. Wida� te� by�o nowoczesny budynek Multikina, do kt�rego oboje bardzo lubili si� wymyka� w tajemnicy przed c�rkami (pokpiwa�y z ich nag�ego upodobania do sztuki masowej; ale nie wiedzia�y, �e oni czuli si� w tym kinie zn�w m�odzi i weseli, kiedy tak zasiadali w wielkich, wygodnych salach, z torebk� popcornu albo wielkimi porcjami lod�w). Przez ca�y czas, gdy Ignacy obserwowa� niebo, widzia� wzbijaj�ce si�, to tu, to tam, �wietliste �mijki pojedynczych rakiet. - Widok wspania�y - przyzna�a Mila, opieraj�c si� o m�a i patrz�c tam, gdzie on. Ignacy spojrza� czule na jej mi�y profil. - Wszystko jeszcze przed nami - rzek� obiecuj�co i zatar� r�ce, bo mro�ne powietrze nocy wpada�o przez okno coraz odwa�niej. - W�� czapk� i r�kawiczki, Milu, bardzo ci� prosz�. - Kt�ra godzina? - Za dziesi�� dwunasta. No i popatrz: do�yli�my ko�ca millenium. Co by na to wszystko powiedzia� Horacy? - Dlaczego mieliby�my nie do�y�, Ignasiu. Czujemy si� wcale nie�le, je�li nie liczy� mojego reumatyzmu... - I mojej choroby wie�cowej... - Mo�e chocia� w nowym millenium przesta� sobie wmawia� choroby, m�j drogi. Nie jeste�my jeszcze tacy starzy... - I tu w�a�nie, Milu - rzek� uroczy�cie Ignacy - chcia�bym ci� zaskoczy�. Jak wiesz, nigdy nie pami�tam o wa�nych datach naszego wsp�lnego �ycia. Dzi� jednak - nie taj�, �e pod wp�ywem Gabrysi - postanowi�em o czym� pami�ta�. O twoich urodzinach. - Wiesz, a ja w�a�nie bardzo ch�tnie bym o nich nie pami�ta�a. - Nies�usznie, bo to okr�g�a rocznica. Ko�czysz sze��dziesi�t pi�� lat! - Zapomnia�abym tym ch�tniej. - C� by to zmieni�o? - zdziwi� si� Ignacy. - Milu, wszystkiego najlepszego. Jak wiesz, nigdy ci nie umia�em kupi� naprawd� udanego prezentu... - Laptop - przypomnia�a Mila skr�towo. - Grzegorz - wyja�ni� r�wnie skr�towo Ignacy. - Sam jednak�e nie jestem bieg�y w obsypywaniu ci� udanymi prezentami... - Dlaczego po czterdziestu dw�ch latach naszego po�ycia zapragn��e� mnie obsypywa� udanymi prezentami? - zainteresowa�a si� jego �ona. - Dla odmiany, Milu. Pomy�la�em o tych wszystkich twoich urodzinach, kt�rych nie obeszli�my... i o imieninach, bo jutro jest przecie� (jak twierdzi Gabrysia) Melanii... i o wszystkich prezentach, jakich nie dosta�a�... i zdecydowa�em si� na co� takiego. To m�wi�c, Ignacy wyj�� z kieszeni malutkie pude�eczko zawini�te w jedwabist� bibu�k�, po czym wr�czy� je �onie. Mil� zamurowa�o. - Nie wierz� w�asnym oczom! Bi�uteria?! - zdumia�a si� po chwili, wydobywaj�c z pude�eczka z�oty �a�cuszek. Na jego ko�cu migota�o malutkie z�ote serduszko. - O, nie martw si� - pospieszy� z uspokojeniem Ignacy. - Zdziwi�aby� si�, jakie to by�o niedrogie. Lecz Mila nie s�ysza�a. - Wiesz - powiedzia�a wzruszona - przez ca�e �ycie chcia�am, �eby cho� raz kto� mnie potraktowa� nie na serio... Jak takie s�odkie, niedobre, kapry�ne i zepsute stworzenie, kt�re nic, tylko przyjmuje od m�czyzn z�oto i brylanty... - Naprawd�? - zdumia� si� Ignacy. - Ale dlaczego, Milu, chcia�a� czego� tak dziwacznego? - �eby si� przekona�, jak to jest - wyja�ni�a. - No, wiesz? Jakbym zgad�! W tym serduszku jest brylancik. I jak si� czujesz? - Mniej wi�cej tak samo, jak przedtem - stwierdzi�a trze�wo Mila. - Tylko �e bardzo, bardzo, bardzo rozpieszczona. - Pozw�l - rzek� Ignacy z namaszczeniem - �e za�o�� ci ten klejnot na szyj�. Zdejmij szalik, na moment... o, tak. I co? - Wspaniale. Czuj� si� jak Dama Kameliowa. - Milu, patrz! Ogromny parasol z zielonych, migocz�cych gwiazd rozpostar� si� z sykiem nad Ratajami. - Zaczyna si�! - zawo�a� podekscytowany Ignacy. - Za minut� p�noc! - �egnaj, wieku. �egnaj, tysi�clecie - szepn�a Mila. - Patrz! Patrz! - wykrzykiwa� Ignacy, czuj�c d�awienie w gardle wynikaj�ce z pierwotnej, ch�opi�cej emocji i zachwytu. Na niebie pojawia�y si� ju� dziesi�tki, ju� setki, ju� tysi�ce i dziesi�tki tysi�cy �wietlnych pocisk�w - ma�ych, wi�kszych i olbrzymich, z�otych i kolorowych. Jedne rozpryskiwa�y si� w drobny py� gwiazdeczek, inne s�a�y przez ca�e niebo d�ugie, sycz�ce, �wietliste smugi - og�uszaj�ca kanonada trwa�a bez chwili przerwy, z ziemi wystrzeliwa�y wci�� nowe fajerwerki i nie by�o ju� wiadomo, gdzie najpierw patrze�. - Patrz! Multikino strzela! - zawy� Ignacy, nie panuj�c ju� nad emocjami, jakby nigdy w �yciu nie s�ysza� o stoikach. - Jakie to pi�kne! Patrz! - Nie powtarzaj co chwila "patrz", bo ja patrz� - mitygowa�a go �ona, lecz daremnie. Ignacy by� jak w transie. - Patrz! Patrz tam! Wilda eksploduje! - ponad g�sto zaludnion� dzielnic� wznosi�y si� istne s�upy ognia, nieustaj�ca seria wybuch�w zag�usza�a wszelkie inne d�wi�ki. - To szale�stwo - powtarza�a Mila ze zgroz�. - To szale�stwo. Kiedy sobie wyobrazisz, ile pieni�dzy idzie w�a�nie z dymem... to gorsz�ce. Ale takie �adne, �e a� sama mam ochot� co� odpali�. Ignacy paln�� si� w czo�o. Pobieg� do k�ta za szybem windy i z zakurzonych ciemno�ci wydoby� przyniesiony tu rano koszyk, nakryty serwetk�. Zawiera� on butelk� niedrogiego szampana oraz dwa kieliszki, a tak�e pod�u�ny, plastykowy pakiet: zestaw tanich pocisk�w produkcji dalekowschodniej - od malutkich "pszcz�ek" po grube kie�bachy na patykach. - Jak widzisz - zawo�a�, przekrzykuj�c ci�g�y �omot i strzelanin� - spe�niam twoje marzenie! - A po chwili doda� uczciwie: - Swoje te�... Otworzy� ca�kiem wprawnie szampana, nala� do obu kieliszk�w. Wypili, poca�owali si� pospiesznie. - Do dzie�a! - zakrzykn�� niecierpliwie Ignacy i wydobywszy z kieszeni pude�ko zapa�ek, podpali� lont pierwszej petardy, po czym z okrzykiem satysfakcji wyrzuci� j� przez okno. Wybuch�a jeszcze w powietrzu, co go niezmiernie ucieszy�o. We dwoje poradzili sobie z zapasem bardzo szybko, lecz na pocieszenie mieli jeszcze wspania�e widowisko za oknem. Chyba ka�dy mieszkaniec Poznania odpali� tej nocy cho�by najmniejsz� petardk�. Kanonada trwa�a r�wn� godzin�, a� wystrzelono wszystko i ju� tylko pojedyncze smu�ki ognia ulatywa�y anemicznie w zadymione niebo. - To jednak by�o cudowne - stwierdzi�a Mila. - Najpi�kniejsza noc naszego �ycia. - No, nie wiem - sprzeciwi� si� Ignacy. - A pami�tasz tamt�... Mila nie da�a mu doko�czy�. - Tak! - zawo�a�a. - Tamta by�a najpi�kniejsza. - A! Widzisz. Chod�my do domu. W domu jednak�e trwa�a w najlepsze zabawa. Ignacy i Mila stan�li na chodniku, zasypanym tekturowymi i plastykowymi tutkami po rakietach i fajerwerkach, spojrzeli w okna zielonego pokoju. Przez firanki wida� by�o, �e K�amczucha ta�czy fandango, Ida z Markiem ca�uj� si� przy choince, a Grze� i Gabrysia p�yn� w walcu przez ca�y pok�j. Patrycja, stoj�ca tu� przy oknie, trzyma�a si� za brzuch ze �miechu, otoczona gromadk� �miej�cych si� przyjaci�, a reszta dawnej grupy ESD, z ma��onkami i nawet dzie�mi w r�nym wieku, wype�nia�a pok�j, ta�cz�c, �artuj�c, dyskutuj�c albo po prostu jedz�c. - Wychowa�o si� tu u nas - rzek� Ignacy z zadowoleniem - ca�kiem mi�e stadko. - To prawda - zgodzi�a si� Mila. - Nie b�dziemy im chyba przeszkadza�? Bawi� si� tak �wietnie. - Nie przeszkadzaliby�my. Ale zmarz�am i chce mi si� spa�. Marz� o ��ku. - No, to wejd�my po cichu i schowajmy si� w naszym pokoju. Ostro�nie otworzyli drzwi mieszkania, ale i tak nie by�o ich s�ycha� w og�lnym gwarze. Bawiono si� przy muzyce z p�yt kompaktowych - nieg�o�no, ale intensywnie. Ignacy i Mila w�lizgn�li si� do swojego zacisza, zapalili nocn� lampk� i zamkn�li od wewn�trz drzwi. Stare, mi�e sprz�ty powita�y ich spokojnie, rz�dy ksi��ek odbi�y si� w szybach czarnego okna. Wielki filodendron rozpo�ciera� ciemnozielone �apy ponad wezg�owiami ich tapczan�w, przewiduj�co po�cielonych przed wyj�ciem. Zdj�li p�aszcze, buty i ubrania. Mila odwiesi�a sukienk� do szafy. Odchyli�a ko�dr� rozpostart� na swoim tapczanie - i wyda�a lekki okrzyk. Pod ko�dr� le�a�a bowiem ma�a �usia, g��boko u�piona, r�owa i cieplutka, w pi�amce oraz kapciach. �miej�c si� cicho, Mila ostro�nie po�o�y�a si� obok wnuczki, przykrywaj�c siebie i j� brzegiem ko�dry. Ignacy te� si� u�miecha�, bo w swoim ��ku znalaz� pod ko�dr� J�zinka, kompletnie ubranego, pogr��onego w mocnym, zdrowym �nie na wyboistym pod�o�u z komiks�w oraz autek. Z westchnieniem ulgi po�o�y� si� obok wnuka, rozprostowa� stare ko�ci i zamkn�� oczy, czuj�c, jak z wolna rozgrzewaj� mu si� stopy, bardzo jednak zmarzni�te. - Zga� �wiat�o, Milu, i przeczekamy jako� do ko�ca balu - powiedzia�, ziewaj�c. - Chcia�bym umy� przynajmniej z�by. - Ej, nie zrz�d� - mrukn�a Mila, pstrykaj�c wy��cznikiem lampki. Przez chwil� panowa�a cisza, a� Ignacy odezwa� si� w ciemno�ciach: - Jak oni spokojnie oddychaj�, co? - Uhm. Wiesz, o kim my�l� w tej chwili? O Gizeli. Zawsze w urodziny my�l� o Gizeli. T�skni� za ni�. - A wiesz, �e ja tak�e - powiedzia� z zaskoczeniem Ignacy. - No, �pijmy. - Dobranoc, Milu. - Igna�... - Hm? - By�o tak cudownie. - Dzi�? - Zawsze - odpowiedzia�a Mila sennie. 1999 1. Sztuka fryzjerska w Polsce, niestety, wci�� jeszcze sta�a na bardzo niskim poziomie, cho� Monika przyznawa�a sprawiedliwie, �e w innych dziedzinach �ycia zmiany nast�powa�y szybko. Do dziedzin tych nale�a�a na przyk�ad bankowo�� - ale co po tym kobiecie, kt�ra akurat chce �adnie wygl�da�. Monika przylecia�a ze Stan�w, oczywi�cie, bardzo porz�dnie uczesana, lecz po �wi�tach ju� potrzebowa�a fryzjera i mia�a pe�ne prawo si� obawia�, �e zn�w, po wizycie u je�yckiej specjalistki, b�dzie przypomina�a poznaniank�. Na szcz�cie, na kolacji u Mili spotka�a najm�odsz� jej c�rk�, Patrycj�. Gdyby nie ta mi�a, elegancka m�oda kobieta, Monika nigdy nie dowiedzia�aby si� o nowym salonie pi�kno�ci, gdy� pozosta�e trzy c�rki Mili raczej nie chodzi�y do fryzjera, przystrzygaj�c sobie wzajemnie g�ste czupryny za pomoc� t�pych zapewne no�yczek. Salon polecany przez Patrycj� prowadzi�a m�oda i rzutka osoba po praktyce w Pary�u i ona osobi�cie uczesa�a Monik� tak, jak trzeba: siwa czuprynka zosta�a przyci�ta z fantazj� i znawstwem, tu - puszy�cie, tam - g�adko, z cieniowan� bombk� z ty�u g�owy. Tak przygotowana, Monika mog�a si� zastanowi� nad wyborem stroju na �lub Natalii. Wszystko bowiem zapowiada�o si� bardzo uroczy�cie. Nawiasem m�wi�c, stara przyjaci�ka Mila zdradza�a objawy wielkiej tremy! Zapytana o przyczyn�, wyjawi�a, �e n�kaj� j� niesprecyzowane l�ki co do ceremonii �lubnej. - Rodzina nasza - powiedzia�a z�owieszczym p�g�osem - ma wyj�tkowy dar do pope�niania gaf oraz prowokowania dziwacznych incydent�w, kt�re innym ludziom w chwilach tak uroczystych po prostu si� nie zdarzaj�. Monika, �wietnie pami�taj�ca �lub swego jedynaka Mareczka z Id�, mog�a tylko z pe�nym zrozumieniem pokiwa� g�ow�. Pomy�la�a, �e trudno si� dziwi� niepokojom Mili: ma�o to si� nak�opota�a t� swoj� postrzelon�, poetyczn�, niezdecydowan� c�rk�? Lecz na szcz�cie oto i Natalia wp�ywa - jako ostatnia z c�rek Borejk�w - do bezpiecznej przystani, cho� oczywi�cie trudno powiedzie�, czy przysta� ta b�dzie aby na pewno bezpieczna i czy nowo po�lubiony ma��onek nie oka�e si� w dalszym po�yciu katem lub �obuzem. Monika nie pozna�a jeszcze pana m�odego i - szczerze m�wi�c - by�a go bardzo ciekawa. Zdecydowa�a, �e ubierze si� w per�owoszary kostiumik i bia�� jedwabn� bluzk�. Na wierzch zarzuci�a swoje karaku�y i wreszcie skropi�a si� wod� Givenchy. Przyjemnie jest by� kobiet� eleganck� i �wiatow�. O w�a�ciwym czasie wyruszy�a na piechot� od siostry, kt�ra mieszka�a przy ulicy Fredry. Monika zwykle tu si� zatrzymywa�a, bo nie by�a zwolenniczk� pobyt�w u synowej - J�zinek i �usia, urocze dzieciaczki, by�y jednak�e przez Id� bardzo rozpuszczone, a biedny Marek niewiele mia� wp�ywu na liberalny i bez w�tpienia dziwaczny system wychowania, stosowany we w�asnym domu wobec w�asnych dzieci! Zreszt� biedaczysko by� tak zagoniony i przepracowany, �e od razu po powrocie do domu zapada� w sen. Z ulicy Fredry by�o bardzo blisko do ko�cio�a Dominikan�w - Monika zdecydowa�a si� tam w�a�nie stawi�, �eby nie powi�ksza� przed�lubnego rozgardiaszu (mog�a go sobie wyobrazi�!) w i tak ju� przepe�nionym mieszkaniu Borejk�w. Ostro�nie drobi�c po �liskim chodniku w swoich nowych pantofelkach na wysokim obcasie, Monika dziwi�a si� okropnemu zat�oczeniu pozna�skich jezdni. Wygl�da�o to tak, jakby tu absolutnie ka�dy mia� ju� samoch�d. Korki ci�gn�y si� od skrzy�owania do skrzy�owania, wskutek czego miasto by�o w�a�ciwie nieprzejezdne. Zauwa�y�a ponadto, �e bardzo wielu ludzi w�druje w tym samym, co ona, kierunku. Poniewa� wszyscy nie�li kwiaty, domy�li�a si�, �e to przyjaciele i znajomi Borejk�w - starszych i m�odszych - i szczerze m�wi�c, poczu�a zazdro�� na widok tego wiernego t�umu. Kiedy si� mieszka w obcym kraju, nigdy si� nie zgromadzi pe�nego ko�cio�a przyjaci� i s�siad�w. Przed samym ko�cio�em te� ju� by�o t�oczno od samochod�w, zaparkowanych gdzie si� tylko da�o, a na chodniku, w t�umie, uwija� si� fotograf z kamer� wideo, filmuj�c to dziedziniec, to nadje�d�aj�cych go�ci. Pogoda nie dopisa�a: wia� ostry wicher, wszystko by�o oblodzone albo pokryte zbitym w g�adk� skorup� brudnym �niegiem. Od czasu do czasu kropi� marzn�cy deszczyk. Ka�u�e tworzy�y na chodnikach bardzo niebezpieczne �lizgawki. Monika przypomnia�a sobie, �e �lub Idy i Marka tak�e przecie� odbywa� si� zim�, w okolicach Gwiazdki, tyle �e w�wczas sypa� na odmian� bardzo g�sty �nieg. Ach! - oto i para m�oda! Wiotka Natalia �licznie wygl�da w ciep�ym kostiumiku o d�ugiej sp�dnicy i w d�ugim welonie, sp�ywaj�cym z futrzanego toczka. Pana m�odego nie wida� - oho! Na stopniach, wiod�cych na dziedziniec ko�cio�a, powsta�o jakie� zamieszanie. No, oczywi�cie! - to Ignacy si� po�lizgn��, a ca�a grupka os�b - w��cznie z m�od� par� - omal nie pad�a wraz z nim. Fotograf, na szcz�cie, w�a�nie filmowa� nadje�d�aj�cy samoch�d i tylko Ida, z b�yskiem w oku, rzuci�a si� uwiecznia� incydent, zdradzaj�c charakterystyczny dla siebie brak taktu. Niestety! Monika pomy�la�a, �e w zasadzie, je�li idzie o gafy, a tak�e nieszcz�liwe wypadki, limit dzisiejszy chyba uleg� wyczerpaniu i biedna Mila mo�e si� odpr�y�. By�a ju� za kwadrans pi�ta, wi�c wszyscy ruszyli przez ten pi�kny, kwadratowy dziedziniec z kru�gankami, wprost do ko�cio�a. Monika odnalaz�a swoich - uca�owa�a cz�ka wnuk�w, cmokn�a synow� w piegowaty policzek, a nast�pnie gor�cym macierzy�skim u�ciskiem otoczy�a syna, przelewaj�c w niego maksimum otuchy. Marek wygl�da� przepi�knie - wystrojony i roze�miany (w�a�nie wspominali z Id� sw�j �lub - o�wiadczy�), Ida te� prezentowa�a si� wcale nie�le, cho� umalowa�a si� jak zwykle nieumiej�tnie. Z jej szyi zwisa� aparat fotograficzny, ustawiony do strza�u, a w zielonych oczach malowa� si� �owiecki g��d. B�yskawicznie zrobi�a kilka zdj�� Monice, dzieciom i Markowi, po czym rzuci�a si� naprz�d jak tygrysica, by uwieczni� moment wkraczania pa�stwa m�odych do ko�cio�a. Nadesz�a i Mila - spi�ta, lecz dzielna, ubrana, jak to ona, skromnie i bez pomys�u. Szary p�aszczyk okrywa� jej przygarbione plecy, a uczesana bez pomocy fryzjera, nie umalowana, wygl�da�a, zdaniem Moniki, na swoje lata! Mila u�cisn�a przyjaci�k�, lecz zachowywa�a si� jako� nieuwa�nie. - Nie widz� Ignasia - mamrota�a, rozgl�daj�c si� bez ustanku. - Okropnie si� boj�, �e on mi si� gdzie� zapodzieje, a przecie� ma poprowadzi� Natali� do o�tarza... - Uspok�j si�. Ja go widz� - powiedzia�a Monika. Ignacy sta�, �wiec�c �ysin� i blado�ci� poci�g�ego oblicza, przy kolumnie obok g��wnego wej�cia. Wspiera� si� o t� kolumn� plecami, a min� mia� bardzo niewyra�n�, r�ce za� skrzy�owane na piersiach gestem dramatycznym i pe�nym dziwacznego patosu. - Czy co� ci jest, Ignasiu? - spyta�a Mila, wiecznie o niego zatroskana (niekt�rzy m�czy�ni zgin�liby po prostu bez silnego kobiecego ramienia!). Ignacy u�miechn�� si� heroicznie i odpar� tonem, sugeruj�cym utajone cierpienie, �e nic mu nie jest, nic absolutnie, po czym wszed� wraz z Mil� i Monik� do ko�cio�a, gdzie w ciemnawym obszarze pod ch�rem czeka�a ju� Natalia, pan m�ody oraz sporo os�b z rodziny (w�r�d nich R�a i Laura, dwie c�rki Gabrysi z pierwszego ma��e�stwa). Gabrysia, niezast�piona jak zwykle w kwestiach organizacyjnych, w�a�nie kierowa�a ruchem, witaj�c go�ci i wskazuj�c im miejsca w �awkach. Organy gra�y cichutko, t�umek g�stnia�, nastr�j uroczystego oczekiwania wzmaga� si� z ka�d� chwil�, a Monika wci�� nie mog�a dostrzec, jak wygl�da pan m�ody. Ciekawo�� jej zosta�a wystawiona na nie lada pr�b�, gdy� w chwili, kiedy ju� si� zdecydowa�a podej�� bli�ej i przynajmniej zerkn�� na oblubie�ca Natalii, m�oda para zosta�a ze szcz�tem zas�oni�ta przez masywn� posta� w bieli - by� to ojciec Krzysztof, jeden z zaprzyja�nionych z Borejkami dominikan�w. Porozmawiali sobie serdecznie, a tymczasem Marek zabra� Monik� do trzeciej �awki przed o�tarzem. Wreszcie wszyscy znale�li si� na miejscach, organy zagrzmia�y, Ignacy podszed� do c�rki - blady, lecz spokojny - i ofiarowa� jej prawe rami�. Oblubieniec zaj�� ju� sw�j samotny posterunek przy lewym kl�czniku. Monika nareszcie go widzia�a! - z profilu. Zdumienie odebra�o jej mow�. On by� rudy! Jak�e ta Mila mog�a dopu�ci� do czego� podobnego! Jakby jeszcze nie do�� by�o tego koloru w rodzinie! Ciekawe, co by na to powiedzia�a �wi�tej pami�ci Gizela. Oboje rudzi! Jakie� wi�c b�d� ich dzieci? Kto wie, czy z takiej wybuchowej mieszanki nie zrodz� si� po prostu albinosy! W�r�d grzmi�cych pasa�y organowych Ignacy kroczy� dumnie g��wn� naw�, prowadz�c pann� m�od�. Odziany by� w wytworny garnitur i wygl�da� przystojnie, cho� blado. Przygryza� mocno wargi - zapewne ze wzruszenia. Ojciec Krzysztof stan�� naprzeciwko nich, rami� w rami� z brodatym ojcem Paw�em, a wszyscy patrzeli ku nadchodz�cym. Monika zauwa�y�a przy sposobno�ci, �e kostium Natalii stylizowany jest na staropolski kontusik, co by�o pomys�em wdzi�cznym i oryginalnym. Lecz w momencie, gdy Monika rozpatrywa�a szczeg�y tego stroju, wydarzy�o si� co� nietypowego: Natalia, wchodz�c na podwy�szenie, gdzie sta�y kl�czniki, wspar�a si� mocniej na ramieniu ojca, ten za� wyda� kr�tki, bolesny okrzyk, kt�ry g�o�nym echem rozleg� si� we wn�trzu ko�cio�a i przebi� sw� moc� nawet tutti organowe. Zapanowa� niewielki pop�och i konsternacja, kt�re jednak�e Ignacy do�� szybko za�egna�, schodz�c po prostu z widoku. Natalia zosta�a bezpiecznie przekazana w r�ce rudego oblubie�ca, a Ignacy osun�� si�, jak spadaj�cy woal, na �awk� tu� przed Monik�. Mila oczywi�cie troskliwie pochyli�a ku niemu g�ow�, a zza niej wyziera�a niespokojna Gabrysia, lecz Ignacy wykona� lekki sk�on i u�miechn�� si�, sygnalizuj�c, �e wszystko jest w porz�dku. W toku uroczystego nabo�e�stwa Monika nie my�la�a ju�, rzecz jasna, o samopoczuciu Ignacego; skupiona by�a na przebiegu odwiecznej ceremonii, popadaj�c w stosowne przy takiej okazji i jak�e zrozumia�e, zwa�ywszy na fakt jej wdowie�stwa, wzruszenie. K�tem oka zarejestrowa�a raz tylko, �e Ignacy sk�oni� g�ow� na rami� �ony, ale �e by�o to akurat w chwili przekazywania znaku pokoju, uzna�a, �e wszystko jest w porz�dku, cho� dziwne - jak to zwykle u Borejk�w. Dopiero w po�owie wesela, kt�re odbywa�o si� w pi�knym dworze w Koszutach, Ignacy zemdla�. Poniewa� uczyni� to dyskretnie i na uboczu, zdo�a� nikomu nie popsu� zabawy. To Monika odnalaz�a go przypadkiem i ocuci�a (le�a� dramatycznie w g��bokim fotelu, wyci�gn�wszy nogi na p� pokoju). Zaraz te� z telefonu kustosza zawezwa�a taks�wk� i zawioz�a m�a przyjaci�ki do pobliskiej �rody, na nocny dy�ur w szpitalu miejskim. Tam okaza�o si�, �e biedny Igna� dozna� podw�jnego, skomplikowanego z�amania r�ki z przemieszczeniem! Zakuty w gips, blady, lecz ju� mniej cierpi�cy, bo nafaszerowany �rodkami przeciwb�lowymi, powr�ci� z Monik� na wesele, wywo�uj�c uzasadnion� sensacj� - i dotrwa� na nim ju� do ko�ca, to znaczy do czwartej nad ranem. Ale Mila! - szczerze m�wi�c, Monika by�a zawiedziona i rozczarowana jej zachowaniem. Po wszystkim, co dla nich obojga zrobi�a, mog�a chyba spodziewa� si� jakiej� wdzi�czno�ci! Jakiego� uznania! Tymczasem Mila podzi�kowa�a jej, owszem, lecz jako� sztywno; wyra�nie si� czu�o, �e to ona sama chcia�aby pojecha� z Ignacym do szpitala i by� z nim w chwili prze�wietlenia oraz nak�adania gipsu. C� - Mila bywa�a niekiedy zaborcza, a w�a�ciwie - zawsze despotyczna. Monika, jako jej najlepsza i najstarsza przyjaci�ka, �mia�o mog�a to stwierdzi�. Poza tym oboje z Ignacym coraz bardziej przypominali stare papu�ki-nieroz��czki. Przesada nie jest dobra w �adnej dziedzinie, a czasem nawet przeradza si� w grotesk�! 2. Zawsze, kiedy przychodzi do jakiej� imprezy, okazuje si�, �e ch�opc�w jest za ma�o. Laura ju� dawno zauwa�y�a t� prawid�owo��, tote� zawczasu zacz�a sugerowa� mamie konieczno�� zaproszenia braci Lelujk�w. Nie by�o to takie proste. Dworek w Koszutach pomie�ci� m�g� przy weselnym stole najwy�ej pi��dziesi�t os�b, a �e najwi�cej do powiedzenia mia� tu kustosz (dworek by� obiektem muzealnym), trzeba by�o i tak dokona� radykalnych ci�� na li�cie go�ci. Ciotka Nutria wraz z Robrojkiem strasznie si� g�owili i k�opotali, grozi�o im bowiem to, �e po�owa krewnych i znajomych po prostu si� poobra�a. Laura jednak wpad�a na �wietny pomys�, kt�ry szybko przekaza�a mamie: Lelujkowie mogliby si� zobowi�za�, �e nie zasi�d� do sto�u! Zreszt�, ani ona zasiada� nie musi, ani w og�le �adne z dzieci. Mogliby sobie usi��� gdzie� na boczku i utworzy� lobby m�odzie�owe, licz�c ewentualnie tylko na kawa�ek trzypi�trowego weselnego tortu. Ciotka Natalia ucieszy�a si� nawet z tego pomys�u, gdy� dzi�ki usuni�ciu m�odzie�y od sto�u zyskiwa�a kilka dodatkowych miejsc i mog�a zaprosi� na przyk�ad Kresk� oraz Ma�ka Ogorza�k�w, nie tylko samego profesora Dmuchawca. Stryjostwo J�zeczkowie tak�e nie musieliby ju� si� ogranicza� i mogliby wzi�� z sob� na wesele c�rk� Joann� wraz z m�em i synem. Plan Laury powi�d� si� w stu procentach, gdy� Lelujkom powiedzia�a z kolei, �e szykuje si� pyszne �arcie, dzi�ki czemu skwapliwie si� zgodzili na udzia� w weselu. Faktycznie, okaza�o si�, �e po��czone sto�y w Koszutach jako� pomie�ci�y wszystkich, a jedzenia by�o w br�d i jeszcze du�o zosta�o. Kiedy za� zacz�y si� ta�ce, Laura ani chwili nie siedzia�a pod �cian�! W p�okr�g�ej sali balowej stryj J�zeczek wybrzd�ka� arytmicznie kilka utwor�w fortepianowych, na og� walczyk�w, ale zaraz zast�pili go dwaj muzycy z Ukrainy - Taras i Bohdan. Na gitarze i na skrzypcach wygrywali oni prawdziwe cuda: �liczne ukrai�skie dumki i kozaki, tanga i fokstroty, i znali ca�y repertuar Beatles�w! Ta�czyli wszyscy, nawet profesor Dmuchawiec ruszy� majestatycznie do walca z Bell�, c�rk� Robrojka. Jedna tylko Pyza, zawiedziona po odmowie prymusa (ten frajer o�wiadczy� jej, �e nie mo�e teraz nawet my�le� o zabawie, bo ma do napisania referat!), snu�a si� sm�tnie i wzdychaj�c, wygl�da�a przez okno. (W ogrodzie, na mglistym gazonie tkwi�y s�omiane chocho�y, okrywaj�ce drzewka r�). Wkr�tce jednak wypatrzy� Pyz� skrzypek Bohdan, stan�� tu� obok niej i tak d�ugo zagl�da� jej w oczy, graj�c nami�tnie "Yesterday", �e musia�a si� roze�mia�. Wtedy j� wymanewrowa� spod tego okna i wpad�a prosto na Adriana Lelujk�. Otoczona jego m�skim ramieniem (wygl�da� super w nowym garniturze!) musia�a odta�czy� walca "Wiede�ska krew", kt�ry w wykonaniu Bohdana po prostu iskrzy�. I dobrze! Ca�y czas wesela po�wi�ci�a odt�d Pyza na pog��bianie znajomo�ci z Adrianem. Znakomicie! Kolega prymus Fryderyk Schoppe ju� dawno powinien by�, zdaniem Laury, po�wi�ci� si� wy��cznie swym ukochanym naukom �cis�ym, a nie rozprasza� si� na Pyz�, kobiet� z krwi i ko�ci. Sama Laura porwa�a do ta�ca wymarzonego Wiktora Lelujk�, najstarszego z braci. Niestety, po kr�tkiej - jak�e kr�tkiej! - chwili przerzuci� si� on na wycinanie ho�ubc�w z Ulk� Ko�odziej, t� agresywn� kokietk�. Laura musia�a poprzesta� na towarzystwie najm�odszego Lelujki. Ale bawi�a si� i tak wspaniale: Lucek nie wypuszcza� jej z ramion ani na chwil�, a w dodatku gada� rzeczy tak zabawne, �e oboje p�kali ze �miechu. Dopiero oko�o p�nocy zg�odnia� i oznajmi�, �e teraz b�dzie je��, wi�c Laura, zgrzana i zziajana, postanowi�a wyj�� sobie troch� na �wie�e powietrze. Wygrzeba�a sw�j p�aszczyk ze stosu okry� i wymkn�a si� na ganek - obszerny, zabudowany drewnian� kratk�, po kt�rej pi�y si� go�e ga��zki dzikiego wina. Za kratk� sta� w ciszy zamglony, mroczny park. Kto� siedzia� na ganku - dwie osoby, niewidoczne niemal przy stole, na tle wyra�nego rysunku pn�cza. K��cili si�! - rozpozna�a przyciszony, pe�en emocji g�os babci i nadstawi�a ucha. Babcia budzi�a w niej respekt i op�r zarazem: opanowana, energiczna, ironiczna, by�a osob� intryguj�c�. Najbardziej w niej zaskakiwa�a ta pe�na si�y niezale�no��. Babi wyra�a�a swoje uczucia szorstko i wprost, a jednak czu�o si�, �e nie okazuje ich wszystkich. Nie znosi�a sentyment�w i dramatyzowania - zupe�nie przeciwnie ni� Laura. Mo�e to w�a�nie by�o w babci tak godne uwagi. Oczy Laury przywyk�y do ciemno�ci. Teraz mog�a dostrzec, �e jest tu i dziadzio. Mia� r�k� w bia�ym opatrunku, a p�aszcz narzucony na ramiona. Co mu si� sta�o? - I wtedy przed oczami rozsnu� mi si� mrok. Straci�em przytomno��! - wyja�nia�. - Mog�e� mi powiedzie�! - gniewa�a si� Babi. - �e mdlej�? Nie by�o ci� przecie� obok mnie. - Bo sobie poszed�e� mdle� do drugiego pokoju! �eby trafi� akurat na Monik�. - To ona trafi�a na mnie, Milu. Jak ju� le�a�em bez zmys��w. - Zmys��w!!! - Milu, nie pojmuj� twojego wzburzenia. Co w tym z�ego, �e Monika przysz�a mi z pomoc�. Powiedzia�bym, �e to bardzo szlachetnie z jej strony. - Bez w�tpienia - warkn�a Babi. - Mnie chodzi o to, �e� tak bezsensownie milcza�! Z�ama� r�k� i nic nie powiedzie� �onie! A potem sobie zemdle� przy innej kobiecie! I z ni� jecha� sobie do rentgena! To prawie jak zdrada! - Nie powiedzia�em, bo nie chcia�em robi� zamieszania - t�umaczy� si� dziadek. - Sama m�wi�a�, Milu, jak si� boisz, �e zn�w co� si� stanie z okazji �lubu. No i sta�o si�. Non nova, sed nove (Rzecz nie nowa, lecz podana w spos�b nowy). Mam t� satysfakcj�, �e do czasu poradzi�em sobie z b�lem, cho� nie przecz�, Milu, �e cierpia�em okrutnie, zw�aszcza gdy Nutria ca�ym swym ci�arem... - Tak, wiem, wiem... - powiedzia�a Babi niecierpliwie. - ...zwali�a si� na moje rami�, po�amane w kawa�ki. By�o to tak bolesne, �e przeszy� mnie jakby piorun... - Ignacy, przesta� by� taki tragiczny, a raczej mnie poca�uj na zgod�. Laura zamar�a w cieniu, bo oto ujrza�a na w�asne oczy, jak jej dziadkowie wymieniaj� d�ugi poca�unek. - Kocham ci�, Milu. - No, kto by si� spodziewa�, doprawdy. Babcia nigdy nie traci�a dystansu. W kr�tkim przeb�ysku kobiecej intuicji Laura zrozumia�a, �e to babcia w�a�nie kocha�a najmocniej. Je�eli uczucie si�ga a� do najg��bszych obszar�w duszy, ma si� ochot� jako� je os�oni�, ustawi� przed nim tarcz�. Dziadkowie zn�w si� poca�owali. A Laura wycofa�a si� na palcach i w�lizgn�a z powrotem