2726

Szczegóły
Tytuł 2726
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2726 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2726 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2726 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANDRE NORTON BUNT AGENT�W TOM III CYKLU ROSS MURDOCK (T�umacz: Hanna Szczerkowska) l Ani jedno okno nie zaburza�o p�aszczyzny czterech �cian pomieszczenia. - Na biurku nie by�o ani jednej plamki s�onecznego �wiat�a. A jednak obecnym wydawa�o si�, �e zestaw pi�ciu dysk�w na jego powierzchni l�ni. By� mo�e piekielny �ar katastrofy jak� mogli spowodowa�.. . czy te� spowodowali... emanowa� z nich samych. Tajemnicze l�nienie dawa�o si� z�o�y� na karb wyobra�ni, nic jednak nie zdo�a�o ukry� wymowy nagich, niezaprzeczalnych fakt�w. Doktor Gordon Ashe, jeden z czterech m�czyzn spogl�daj�cych ze sm�tnym wyrazem twarzy na zademonstrowane przedmioty, potrz�sn�� lekko g�ow�, jakby chcia� uporz�dkowa� chaos, jaki ogarn�� jego my�li. Stoj�cy po prawej stronie Gordona pu�kownik Kelgarries pochyli� si� do przodu i zapyta� szorstko: - Czy mo�na stwierdzi� z ca�� pewno�ci�, �e nie zasz�a tutaj jaka� pomy�ka? - Widzia�e� detektor - odpowiedzia� ch�odno siwy, wypr�ony jak struna m�czyzna za biurkiem. - Nie, b��d nale�y wykluczy�. Zawarto�� tych pi�ciu kaset zosta�a z pewno�ci� przekopiowana. - A w�r�d nich te dwie najwa�niejsze - wymamrota� Ashe. - My�la�em, �e by�y pilnie strze�one - zwr�ci� si� ostro Kelgarries do siwego m�czyzny. Wyraz twarzy Floriana Waldoura �wiadczy� o g��bokim zamy�leniu. - Podj�to wszelkie mo�liwe �rodki ostro�no�ci. By� tam ukryty �pioch - podstawiony przez nich agent. - Kto nim by�? - zapyta� Kelgarries. Ashe popatrzy� na swoich trzech towarzyszy: Kelgarries, pu�kownik, dow�dca jednego z sektor�w Project Star, Florian Waldour, szef ochrony stacji, doktor James Ruthven... - Camdon! - powiedzia�, cho� sam nie m�g� w to uwierzy�. Tak� odpowied� jednak podsuwa�a mu logika. Waldour kiwn�� g�ow�, Po raz pierwszy odk�d pozna� Kelgarriesa i wsp�pracowali ze sob�, Ashe zobaczy�, �e pu�kownik nie kryje zdumienia. - Camdon? Przecie� przys�a� go nam... - Oczy pu�kownika zw�zi�y si�. - Podobno przys�a� go nam... Sprawdzono go zbyt dok�adnie, by m�g� poda� si� za kogo innego! - O, zosta� przys�any, tak jest. - W g�osie Waldoura pojawi�a si� nuta emocji. - Przyczai� si�, czatowa� od bardzo dawna. Musieli podstawi� go dobre dwadzie�cia pi��, trzydzie�ci lat temu. - C�, z pewno�ci� by� wart ich czasu i zachodu, no nie? - g�os Jamesa Ruthvena przypomina� zd�awione warkni�cie. Zacisn�� cienkie wargi i wpatrywa� si� w dyski. - Kiedy je skopiowano? Ashe przesta� zastanawia� si� nad mo�liwymi skutkami zdrady i skupi� uwag� na tym istotnym szczeg�le. Kwestia czasu - oto podstawowe zagadnienie teraz, kiedy jest ju� po szkodzie. Wiedzieli o tym wszyscy. - Tego jednego w�a�nie nie wiemy - odpowiedzia� Waldour z oci�ganiem, jakby nie m�g� si� z tym faktem pogodzi�. - Dla wi�kszej pewno�ci nale�y przyj��, �e sta�o si� to na samym pocz�tku. Ze stwierdzenia Ruthvena wynika�y wnioski r�wnie koszmarne jak szok, kt�rego doznali, kiedy Waldour oznajmi� im o katastrofie. - Osiemna�cie miesi�cy temu? - �achn�� si� Ashe. Ruthven pokiwa� g�ow�, - Camdon mia� dost�p do dysk�w od samego pocz�tku. Ta�my zabierano do studiowania, po czym chowano je z powrotem, a nowy detektor jest w u�yciu dopiero od dw�ch tygodni. Sprawa wysz�a na jaw podczas pierwszej kontroli, prawda? - zapyta� Waldoura. - Zgadza si� - odpar� szef ochrony.- Camdon opu�ci� baz� przed sze�cioma dniami. Pe�ni� obowi�zki ��cznika, od pocz�tku wi�c wyje�d�a� st�d i wraca�. - Za ka�dym razem przecie� musia� przechodzi� przez punkty kontrolne - zaprotestowa� Kelgarries. - S�dzi�em, �e przez nie nawet mysz si� nie prze�li�nie. - Twarz puBtownika rozja�ni�a nadzieja.- Mo�e zrobi� filmy, a potem nie m�g� przerzuci� ich na zewn�trz. Czy przeszukano jego kwater�? Waldour skrzywi� usta w grymasie z�o�ci. - Pu�kowniku... - powiedzia� ze znu�eniem. - To nie jest zabawa przedszkolak�w. A na potwierdzenie, �e wyczyn zako�czy� si� sukcesem... pos�uchajcie... - Nacisn�� guzik na biurku i z eteru dobieg� ich beznami�tny g�os prezentera wiadomo�ci. - Obawy o bezpiecze�stwo Lassitera Camdona wys�annika do Rady Zachodniej Konferencji Kosmicznej, potwierdzi�y si�. W g�rach odkryto spalony wrak. Pan Camdon wraca� z misji do Gwiezdnego Laboratorium, kiedy jego statek straci� ��czno�� z Polem Monitoruj�cym. Raporty m�wi�ce o burzy w tym rejonie natychmiast wzbudzi�y czujno��... Waldour wy��czy� radio. - Czy sta�o si� tak naprawd�, czy to zas�ona dymna dla jego ucieczki? - zastanawia� si� g�o�no Kelgarries. -Nie mo�na wykluczy� �adnej ewentualno�ci. Mogli go celowo zlikwidowa�, kiedy ju� dostali to, czego chcieli - przyzna� Waldour. - Wr��my jednak do naszych problem�w. - Doktor Ruthven s�usznie obawia si� najgorszego. Uwa�am, �e mo�emy realizowa� nasze przedsi�wzi�cie, przyjmuj�c, �e ta�my zosta�y skopiowane w przedziale czasowym od osiemnastu miesi�cy wstecz do zesz�ego tygodnia. I stosownie do tego musimy dzia�a�! Wszyscy zacz�li intensywnie rozmy�la� nad sytuacj� i w pomieszczeniu zapad�a cisza. Ashe opad� na krzes�o, a jego my�li zacz�ty b��dzi� w przesz�o�ci. Najpierw by�a Operacja Retrograde, kiedy specjalnie wyszkoleni "agenci czasu" penetrowali dzieje od najdawniejszych do najnowszych, staraj�c si� zlokalizowa� tajemnicze �r�d�o wiedzy stworzonej przez obcych z kosmosu. Okaza�o si� bowiem, �e nagle zacz�y j� wykorzystywa� wschodnie pa�stwa komunistyczne. Sam Ashe razem ze swoim m�odszym partnerem, Rossem Murdockiem, bra� udzia� w ko�cowej akcji, kt�ra przynios�a rozwi�zanie tajemnicy. Stwierdzono, ze wiedza ta nie wywodzi si� z wczesnej, zapomnianej cywilizacji ziemskiej, lecz zdobyto j�, badaj�c wraki statk�w kosmicznych z galaktycznego imperium istniej�cego w epoce eonu. Rozkwit tego imperium przypad� w okresie, gdy wi�ksz� cz�� Europy i p�nocnej Ameryki pokrywa� lodowiec, a Ziemianie byli prymitywnymi istotami zamieszkuj�cymi jaskinie. Murdock, schwytany na jednym z owych rozbitych statk�w przez Czerwonych, przypadkowo wezwa� pierwotnych w�a�cicieli pojazdu, kt�rzy wyl�dowali, by �ledzi� - poprzez rosyjskie stacje czasu-rabusi�w grasuj�cych w swoich wrakach. Przy okazji zniszczyli ca�y, nale��cy do Czerwonych, system podr�y w czasie. Obcy nie zaryzykowali zrobienia tego samego z r�wnoleg�ym systemem zachodnim. A rok p�niej zosta� on w��czony do Projektu Folsom. Ashe, Murdock oraz nowy cz�onek ekipy-Apacz Travis Fox cofn�li si� do epoki paleolitu. Gdy przybyli do Arizony w poszukiwaniu �lad�w kultury Folsom, odkryli to, na co liczyli - dwa stada, z kt�rych jeden by� rozbity, drugi natomiast nietkni�ty. A kiedy ca�y wysi�ek ekspedycji koncentrowa� si� na przeniesieniu statku w tera�niejszo��, przez przypadek uruchomiono urz�dzenie kontrolne znalezione obok martwego dow�dcy statku. Ca�a czw�rka. Ashe. Murdock. Fox oraz technik, wyruszy�a w nieplanowan� podr� w kosmos, zahaczaj�c po drodze o trzy �wiaty, na kt�rych zosta�y tylko ruiny galaktycznej cywilizacji z dalekiej przesz�o�ci. Ta�ma ekspedycyjna, wprowadzona do urz�dze� sterowniczych statku, zabra�a m�czyzn w podro�, a po przewini�ciu jej w drug� stron�, jakim� cudem pozwoli�a im wr�ci� na Ziemi� z �adunkiem podobnych ta�m odkrytych w budynku znajduj�cym si� w �wiecie, kt�ry m�g� stanowi� centrum, sk�d zarz�dzano nie krajami czy te� �wiatami, lecz systemami s�onecznymi. Ka�da z tych ta�m by�a kluczem do innej planety. Ta w�a�nie staro�ytna galaktyczna wiedza okaza�a si� skarbem, o jakiego posiadaniu Ziemianie nigdy mc marzyli, chocia� towarzyszy�y temu obawy, �e odkrycie to mo�e sta� si� broni� w r�ku wroga. Urz�dzono wielkie losowanie, niczym na loterii, i dokonano podzia�u ta�m pomi�dzy wszystkie kraje. Mimo �e podzia�em tym rz�dzi� przypadek i ka�demu z pa�stw mog�y przypa�� w udziale niewyobra�alne bogactwa, ka�de z nich by�o przekonane, �e rywalowi powiod�o si� lepiej. W�a�nie wtedy, Ashe nie mia� co do tego najmniejszych w�tpliwo�ci, znale�li si� w jego w�a�nie grupie zdrajcy zdecydowani wykona� wed�ug planu Czerwonych dok�adnie to, co zrobi� Camdon. Nie pomaga�o to jednak rozwali� ich obecnego dylematu dotycz�cego Operacji Cochise, kt�ra stanowi�a tylko cz�� ich projektu, chyba obecnie najbardziej istotn�. Niekt�re ta�my nie nadawa�y si� do u�ytku. By�y albo za bardzo zniszczone, �eby mog�y si� na co� przyda�, albo nakierowane na �wiaty wrogie Ziemianom, kt�rzy nie mieli takiego wyposa�enia, jakim dysponowa�y wcze�niejsze pokolenia gwiezdnych podr�nik�w. Z pi�ciu ta�m, kt�re, jak ju� wiedzieli, zosta�y skopiowane, trzy oka�� si� dla wroga ca�kowicie bezu�yteczne. Ale jedna z dw�ch pozosta�ych... Ashe skrzywi� si�. Ta w�a�nie ta�ma wskazywa�a drog� do celu, jaki chcieli osi�gn��. Pracowali nad tym gor�czkowo przez pe�ne dwana�cie miesi�cy. Zamierzano bowiem za�o�y� za zatok� kosmiczn� dobrze prosperuj�c� koloni�, kt�ra mia�a stanowi� odskoczni� do innych �wiat�w... -Musimy by� szybsi - przez strumie� my�li dotar�o do umys�u Ashe'a podsumowanie Ruthvena. - S�dzi�em, �e potrzebujesz jeszcze trzech miesi�cy, �eby doko�czy� szkolenie za��g - powiedzia� Waldour. Ruthven podni�s� t�ust� r�k� i paznokciem pot�nego kciuka odruchowo podrapa� doln� warg�. Ashe wiedzia� z do�wiadczenia, �e ten gest nie wr�y nic dobrego. Zmobilizowa� si� wewn�trznie, zbieraj�c, si�y na wojn� nerw�w. Dostrzeg�, �e r�wnie� Kelgarries przeczuwa, co si� �wi�ci. Pu�kownik by� got�w, przynajmniej od czasu do czasu, przeciwstawi� si� ��daniom Ruthvena. . -Testujemy i testujemy - powiedzia� grubas. - Wiecznie testujemy. Ruszamy si� jak ��wie, kiedy nale�a�oby gna� do przodu niczym charty. Jak ju� stwierdzi�em na pocz�tku, istnieje co� takiego jak zbytnia ostro�no��. Mo�na by pomy�le� - tu obj�� oskar�ycielskim spojrzeniem Ashe'a i Kelgarriesa - �e w tego typu przedsi�wzi�ciach nie ma miejsca na improwizacj�, �e wszystko zawsze odbywa�o si� zgodnie z podr�cznikiem. Twierdz�, �e nadszed� czas, by podj�� ryzyko, w przeciwnym wypadku mo�e okaza� si�, �e nie ma ju� dla nas miejsca w kosmosie. Niech tamci odkryj� chocia� jeden obiekt nale��cy do obcych, a nast�pnie zdo�aj� go opanowa�, w�wczas - odj�� kciuk od ust i wykona� gest, jakby zgniata� na powierzchni biurka zuchwa�ego, lecz ca�kowicie pozbawionego znaczenia owada - w�wczas jeste�my sko�czeni, zanim jeszcze na dobre zacz�li�my. Ashe wiedzia�, �e wielu ludzi uczestnicz�cych w realizacji projektu przyklasn�oby temu. Wszyscy przyzwyczaili si� do lekkomy�lnego podejmowania ryzyka, co w ostatecznym rezultacie zazwyczaj si� op�aca�o. W przesz�o�ci znalaz�o si� bowiem wielu �mia�k�w, kt�rzy dostarczyli efektownych; argument�w na poparcie takiego punktu widzenia. Nie m�g� jednak wyrazi� zgody na po�piech. Lata� ju� w kosmos i tylko cudem uda�o mu si� unikn�� katastrofy, spowodowanej niedostatecznym wyszkoleniem za�ogi. -Wy�l� raport, w kt�rym b�d� wnioskowa� o start w ci�gu tygodnia - ci�gn�� Ruthyen. - Co do Rady, to... -Nie zgadzam si� kategorycznie!- przerwa� mu Ashe. Spogl�da� na Kelgarriesa licz�c na natychmiastowe poparcie, ale zamiast niego zapad�a przed�u�aj�ca si� cisza. Po chwili pu�kownik roz�o�y� r�ce i powiedzia� ponuro: - Ja r�wnie� si� nie zgadzam, ale nie do mnie nale�y ostatnie s�owo. Ashe, co jest potrzebne do przyspieszenia startu? W odpowiedzi wyr�czy� Ashe'a Ruthven. - Jak ju� m�wi�em od pocz�tku, mo�emy wykorzysta� redax. Ashe wyprostowa� si�, zacisn�? wargi. Oczy zal�ni�y mu gniewem. - A ja si� temu sprzeciwi� wobec Rady! Cz�owieku, tu chodzi o istoty ludzkie - wybranych ochotnik�w, tych, kt�rzy nam ufaj�, a nie o kr�liki do�wiadczalne! . Ruthven wyd�� grube wargi w szyderczym u�miechu. - Jeste�cie sentymentalni jak zawsze, wy, eksperci od przesz�o�ci! Niech no pan mi powie, doktorze Ashe, czy zawsze tak bardzo si� pan troszczy� o swoich ludzi, wysy�aj�c ich jako agent�w w przesz�o��? A lot w przestrze� kosmiczn� jest z pewno�ci� mniej niebezpieczny ni� podr�e w czasie. Ci ochotnicy wiedz�, do czego si� zg�osili. S� gotowi... - Proponuje pan zatem, by poinformowa� ich o zastosowaniu redaxu, o tym, jak oddzia�uje na ludzki umys�? - odparowa� Ashe. - Oczywi�cie. Otrzymaj� wszelkie niezb�dne instrukcje. Niezadowolony z takiego przebiegu dyskusji Ashe chcia� jeszcze co� powiedzie�, lecz przeszkodzi� mu Kelgarries. - W tej kwestii nikt z nas nie ma prawa podejmowa� ostatecznych decyzji. Waldour przes�a� ju� raport dotycz�cy szpiegostwa. Musimy poczeka� na rozkazy Rady. Ruthven podni�s� si� z krzes�a; jego t�uste cielsko z trudem mie�ci�o si� w uniformie. - Ma pan racj�, pu�kowniku. Sugerowa�bym jednak, by tymczasem wszyscy sprawdzili, co mo�na zrobi� dla przyspieszenia prac na ka�dym stanowisku. - Uznaj�c dyskusj� za zako�czon�, skierowa� si� do wyj�cia. Waldour spogl�da� na pozosta�ych dw�ch m�czyzn z narastaj�c� niecierpliwo�ci�. By�o oczywiste, �e mia� mn�stwo pracy i chcia�, �eby ju� sobie poszli. Ashe oci�ga� si� jednak. Mia� poczucie, �e sprawy wymykaj� mu si� spod kontroli, �e wkr�tce b�dzie musia� stawi� czo�o dramatycznym sytuacjom gorszym ni� najpowa�niejszy przeciek. Czy wr�g zawsze musi znajdowa� si� po drugiej stronie �wiata? A mo�e nosi ten sam mundur, a nawet d��y do tych samych cel�w? Kiedy znalaz� si� ju� w zewn�trznym korytarzu, nadal si� waha�, a Kelgarries, kt�ry wyprzedza� go mniej wi�cej o krok, ogl�da� si� niecierpliwie za swoje rami�. - Walka z nim nic nie da, mamy zwi�zane r�ce. - Jego s�owa brzmia�y niewyra�nie, jakby nie chcia� ich uzna� za w�asne. - A wi�c zgodzisz si� na u�ycie redaxu? - Po raz drugi w ci�gu ostatniej godziny Ashe poczu� si� tak, jakby twardy grunt pod jego stopami zmienia� si� w grz�ski, ruchomy piasek. - Tu nie chodzi o moj� zgod�. Zdaje si�, �e stoimy przed dylematem: teraz albo nigdy. Je�li tamci mieli osiemna�cie miesi�cy, a nawet dwana�cie...! - Pu�kownik zacisn�� pi��. - A oni nie b�d� zwleka� z powodu jakich� tam humanitarnych skrupu��w. - A wi�c uwa�asz, �e Ruthven uzyska aprobat� Rady? - Przera�eni ludzie s� g�usi na wszystko, poza tym, co chc� us�ysze�. Zreszt�, nie potrafimy dowie��, �e redax naprawd� mo�e okaza� si� szkodliwy. - Stosowali�my go jedynie w �ci�le kontrolowanych warunkach. Przyspieszenie tego procesu oznacza�oby ca�kowite zlekcewa�enie tych... Gwa�towne cofni�cie grupy kobiet i m�czyzn z powrotem w ich rasow� przesz�o�� i przetrzymywanie ich tam przez d�ugi okres... - Ashe potrz�sn�� g�ow�. - Bierzesz udzia� w Operacji Retrograde od pocz�tku i, jak dot�d, odnosili�my spore sukcesy. - Dzia�ali�my innymi metodami, uczyli�my wybranych ludzi, jak cofn�� si� do okre�lonych punkt�w historii. Ich temperament oraz inne cechy by�y dopasowane do r�l, jakie mieli do odegrania. I nawet w�wczas nie oby�o si� bez niepowodze�. Ale porywa� si� na co� takiego - cofa� ludzi w przesz�o�� nie tylko fizycznie, lecz kaza� im wciela� si� zar�wno umys�owo, jak i emocjonalnie w prototypy przodk�w - to co� zupe�nie innego. Apacze zg�osili si� na ochotnika i przeszli pomy�lnie badania psychologiczne oraz pozosta�e testy. Niemniej jednak s� to wsp�cze�ni Amerykanie, a nie plemi� nomad�w sprzed dwustu czy trzystu lat. Je�li raz z�amiemy pewne zasady, sko�czy si� na ca�kowitym chaosie. Kelgarries zachmurzy� si�. - Czy masz na my�li to, �e mog� przeistoczy� si� ca�kowicie i na dobre straci� kontakt z tera�niejszo�ci�? - O to w�a�nie chodzi. Edukacja i szkolenie - tak, lecz pe�ne przebudzenie pami�ci rasowej - to ca�kiem inna sprawa. Te dwa elementy przygotowa� powinny post�powa� wolno, jedno w parze z drugim, w przeciwnym wypadku - b�d� k�opoty! - Rzecz w tym, �e na taki tryb nie mamy ju� czasu. Jestem przekonany, �e Ruthvenowi uda si� to przeforsowa�, gdy podeprze si� raportem Waldoura. - Musimy wi�c przestrzec Foxa oraz innych. W tej sprawie powinni mie� prawo wyboru. - Ruthven przewidzia�, �e tak b�dzie - powiedzia� pu�kownik z nutk� pow�tpiewania w g�osie. Ashe �achn�� si�. - Uwierz�, je�li na w�asne uszy us�ysz�, jak ich informuje. - Nie wiem, czy mo�emy... Ashe zwr�ci� si� do pu�kownika, marszcz�c brwi. - Co masz na my�li? - Sam stwierdzi�e�, �e nam tak�e zdarza�y si� pewne niedoci�gni�cia podczas podr�y w czasie. Spodziewali�my si� ich, zgadzali�my si� na nie, nawet wtedy, kiedy b��dy okazywa�y si� bolesne w skutkach. Gdy szukali�my ochotnik�w, kt�rzy wzi�liby udzia� w tym przedsi�wzi�ciu, u�wiadomili�my im, �e zwi�zane jest z nim du�e ryzyko. Trzy zespo�y nowo zwerbowanych - Eskimosi z Point Barren, Apacze oraz Islandczycy - wszyscy zostali wybrani, by zosta� kolonistami na r�nego rodzaju planetach, poniewa� ich przodk�w cechowa�a d�ugowieczno��. No c�, Eskimosi ani Islandczycy nie pasuj� do �adnego ze �wiat�w z tych skopiowanych ta�m, lecz na Apaczy planeta Topaz spokojnie czeka. A my mieliby�my przemie�ci� ich tam w po�piechu. Jak by na to nie spojrze�, paskudne ryzyko! - Odwo�am si� bezpo�rednio do Rady. Kelgarries wzruszy� ramionami. - Dobrze. Masz moje poparcie. - Ale uwa�asz, �e to nic nie da? -Znasz handlarzy czerwon� ta�m�. B�dziesz musia� dzia�a� szybko, je�li chcesz pokona� Ruthvena. Prawdopodobnie w tej chwili ma bezpo�rednie po��czenie ze Stantonem, Reese'em i Margatem. Na to w�a�nie czeka�! - S� jeszcze syndykaty informacyjne, poprze nas opinia publiczna. .. - Oczywi�cie, sam w to nie wierzysz. - Kelgarries sta� si� nagle zimny i obcy. Ashe zaczerwieni� si� pod mocn� opalenizn�, pokrywaj�c� jego twarz o regularnych rysach. Gro�enie ujawnieniem sprawy by�o tutaj nieomal blu�nierstwem. Przesun�� obiema r�kami po tkaninie okrywaj�cej mu uda, jakby chcia� wytrze� d�onie z jakiego� brudu. - Nie - odpar� z wysi�kiem, chrapliwie brzmi�cym g�osem. - Chyba nie. Skontaktuj� si� z Houghiem i mam nadziej�, �e wszystko p�jdzie dobrze. - Na razie - powiedzia� z przyp�ywem energii Kelgarries - spr�bujmy zrobi� to, co mo�emy, by w obecnym stanie rzeczy przyspieszy� program. Proponuj�, �eby� w ci�gu najbli�szej godziny wylecia� do Nowego Jorku. - Dlaczego ja? - zapyta� Ashe lekko podejrzliwym tonem. - Poniewa� m�j wyjazd oznacza�by wyra�ne sprzeciwienie si� rozkazom, co z miejsca postawi�oby nas w niekorzystnej sytuacji. Spotkasz si� z Houghiem i porozmawiasz z nim osobi�cie - wy�o�ysz mu kaw� na �aw�. Je�li zechce skontrowa� jakikolwiek ruch Stantona przed Rad�, musi zgromadzi� wszelkie fakty. Znasz nasze argumenty i dowody, jakie mo�emy przedstawi�, i masz autorytet, z kt�rym powinni si� liczy�. - Zrobi� wszystko, co w mojej mocy. - Ashe by� podniecony i got�w do dzia�ania. Pu�kownik, widz�c zmian� nastroju w wyrazie jego twarzy, poczu� si� spokojniejszy. Kelgarries sta� jeszcze przez chwil�, patrz�c na Ashe'a, kt�ry po�pieszy� bocznym korytarzem. Potem uda� si� wolnym krokiem do swojego boksu biurowego. Kiedy znalaz� si� w �rodku, usiad� na d�u�sz� chwil�; wpatrywa� si� w �cian� i nie widzia� nic pr�cz obraz�w tworzonych przez w�asne my�li. Nast�pnie nacisn�� guzik i odczyta� symbole, b�yskaj�ce na ma�ym ekranie wmontowanym w biurko. Przycisn�� kolejny guzik i wzi�� do r�ki mikrofon, by przekaza� rozkaz, kt�ry m�g� na chwil� odsun�� nieszcz�cie. Wzburzone emocje mog�y zawie�� Ashe'a prosto w przepa��, a by� cz�owiekiem zbyt cennym, by pozwoli� na t� strat�. - Bidwell, zmie� harmonogram grupy A. Zamiast do rezerwy, maj� w ci�gu dziesi�ciu minut uda� si� do hipnolaboratorium. Wy��czy� mikrofon i znowu zacz�� wpatrywa� si� w �cian�. Nikt nie o�mieli si� przerwa� sesji hipnotreningu, a ta mia�a trwa� trzy godziny. Przed wyruszeniem do Nowego Jorku Ashe nie zobaczy si� wi�c prawdopodobnie z trenuj�cymi. Dzi�ki temu nie zostanie wystawiony na pokus�, kt�ra mog�aby pojawi� si� na jego drodze - i nie b�dzie gada� w niew�a�ciwym momencie. Kelgarries skrzywi� si� jak po wypiciu soku z cytryny. Nie czu� si� wcale dumny z tego, co robi�. Poza tym by� ca�kowicie pewien, �e Ruthven postawi na swoim i �e obawy Ashe'a dotycz�ce redaxu mia�y powa�ne podstawy. Wszystko to przypomina�o o podstawowej zasadzie s�u�by, a ta brzmia�a: cel u�wi�ca �rodki. Musz� zastosowa� wszelkie mo�liwe sposoby i zmobilizowa� wszystkich ludzi, kt�rymi dysponowali, by planeta Topaz pozosta�a w�asno�ci� Zachodu, mimo �e to dziwne cia�o niebieskie kr��y�o teraz gdzie� daleko poza niebosk�onem os�aniaj�cym zar�wno zachodnie, jak i wschodnie sojusze ziemskie. Czas bieg� zbyt szybko - musieli gra� tymi kartami, kt�re trzymali w r�kach, mimo �e mog�y to by� same blotki. Kelgarries mia� nadziej�, �e Ashe wr�ci dopiero wtedy, gdy kwestia zostanie ju� rozstrzygni�ta, tak lub inaczej. Nie wcze�niej, ni� ta zabawa si� sko�czy. Sko�czy! Kelgarries zerkn�� na �cian�. Niewykluczone, �e oni byli tak�e sko�czeni. Tego nie dowie si� nikt, dop�ki statek transportowy nie wyl�duje na owym innym �wiecie, kt�ry pojawia� si� na ta�mie ekspedycyjnej, symbolizowany przez podobny do klejnotu z�otobr�zowy dysk. To dlatego nadano mu imi� Topaz. 2 Urodzonych w powietrzu stra�nik�w by�o dwunastu. Ka�dy z nich pod��a� w�asn� orbitaln� �cie�k� w atmosferycznej pow�oce planety, kt�ra �wieci�a niczym wielki z�otobr�zowy klejnot w uk�adzie ��tej gwiazdy. Cztery globy, maj�ce tworzy� ochronn� sie� wok� Topazu, wystrzelono przed sze�cioma miesi�cami, a dla ich wytworzenia wspi�to si� na wy�yny technologicznych mo�liwo�ci. Tak jak miny kontaktowe rozsiane w porcie uniemo�liwia�y l�dowanie statkom, nie znaj�cym tajnego kana�u, podobnie ten �wiat mia� pozostawa� niedost�pny dla wszystkich pojazd�w kosmicznych nie wyposa�onych w sygna�, kt�ry ustrzeg�by je przed kulistymi pociskami. Tak brzmia�a teoria przeznaczona dla nowych poza�wiatowych osadnik�w. Kule mia�y ich chroni�. Teori� t� sprawdzono tak dobrze, jak to tylko mo�liwe, chocia� nie zosta�a jeszcze poddana praktycznej pr�bie. Ma�e, �wiec�ce globy wirowa�y bez przeszk�d po niebie, na kt�rym noc� pojawia�y si� dwa ksi�yce, w dzie� za� sygnalizowa�y swoj� obecno�� uspokajaj�cymi b�yskami na ekranie instalacyjnym. Nagle pojawi� si� nowy migaj�cy obiekt i rozpocz�� schodzenie po spiralnym torze, przybli�aj�c si� coraz bardziej. Kulisty, przypominaj�cy stra�nicze globy, by� od nich sto razy wi�kszy, a orbit� pojazdu starannie kontrolowa�y urz�dzenia, nad kt�rymi czuwa�y oko i r�ka pilotuj�cego cz�owieka. W kabinie kontrolnej statku Western Alliance znajdowa�o si� czterech m�czyzn, przypi�tych do mi�kkich podwieszonych siedze�. Dw�ch wisia�o w miejscu, z kt�rego mogli dosi�gn�� przycisk�w i dr��k�w, pozostali byli jedynie pasa�erami - ich praca mia�a si� rozpocz��, kiedy ju� osi�d� na obcym gruncie Topazu. Przed nimi, widoczna na ekranie, unosi�a si� pi�kna planeta, pyszni�ca si� bursztynowymi odcieniami z�ota, coraz wi�ksza i bli�sza, tak, �e mogli rozr�ni� kontury m�rz, kontynent�w, �a�cuchy g�r, kt�re studiowali z ta�m tak d�ugo, a� sta�y si� znajome. Teraz jednak wydawa�y si� dziwnie obce. Jeden z kulistych stra�nik�w zareagowa�, zawaha� si� na swojej sta�ej �cie�ce, zawirowa� szybciej, a delikatne mechanizmy jego wn�trza odpowiedzia�y na impuls, kt�ry wysy�a� go w niszczycielsk� misj�. Przeka�nik klikn��, ale o minimaln� cz�� milimetra chybi� z ustawieniem si� na w�a�ciwym kursie. Znajduj�ce si� du�o ni�ej urz�dzenie, kontroluj�ce nowy tor globu, nie zanotowa�o tego b��du. Ekran na statku, zbli�aj�cym si� po spiralnym torze do planety Topaz, zarejestrowa� kurs, prowadz�cy pojazd do gwa�townej kolizji ze stra�nikiem. Znajdowali si� jeszcze w odleg�o�ci kilkuset mil, kiedy odezwa� si� dzwonek alarmu. Pilot zacisn�� r�k� na przyrz�dach sterowniczych, jednak z powodu niezno�nego ci�nienia, wywo�anego opadaniem, niewiele m�g� zrobi�. Zagi�te palce osun�y si� bezsilnie po przyciskach i dr��kach. Kiedy d�wi�k sygna�u nasili� si�, usta wykrzywi� mu grymas w�ciek�o�ci. Jeden z pasa�er�w zmusi� do obrotu spoczywaj�c� na wy�cie�anym oparciu g�ow�, usi�owa� wydoby� z siebie s�owa, przem�wi� do towarzysza. Ten wpatrywa� si� w ekran przed sob�, a jego grube wargi, wyda�y okrzyk pe�en gniewu. - One... s�... tutaj... Ruthven nie zwr�ci� uwagi na oczywisto�� stwierdzon� przez drugiego naukowca. Podsycana bezsilno�ci� furia pulsowa�a mu w �rodku. �wiadomo��, �e jest unieruchomiony tutaj, tak blisko celu, przyszpilony jak tarcza dla nieo�ywionej, lecz przemy�lnie skonstruowanej broni, z�era�a go jak strumie� �mierciono�nego kwasu. Hazardowa gra znajdzie sw�j fina� w b�ysku ognia, kt�ry roz�wietli niebo Topazu, nie pozostawiaj�c po sobie nic, absolutnie nic. Wpija� si� g��boko paznokciami w podp�rk� podwieszonego siedzenia. Czterech m�czyzn w kabinie sterowniczej mog�o tylko siedzie� i obserwowa�, czeka� na owo rendez-vous, kt�re ich unicestwi. Wybuch gniewu Ruthvena by� ca�kowicie bezsilny. Jego towarzysz na miejscu dla pasa�era zamkn�� oczy, poruszaj�ce si� bezg�o�nie wargi dawa�y wyraz rozproszonym my�lom. Pilot oraz jego asystent dzielili uwag� pomi�dzy ekran, przekazuj�cy przera�aj�c� wiadomo��, a nieprzydatne przyrz�dy sterownicze, w tych ostatnich chwilach poszukuj�c gor�czkowo wyj�cia z tej sytuacji. Pod nimi, w czaszy statku, zebrani w jednej komorze, znajdowali si� ci, kt�rzy nie dowiedz� si�, jaki spotka� ich koniec. W wy�cie�anej klatce poruszy�a si�, spoczywaj�ca na przednich �apach, g�owa ze stercz�cymi uszami, b�ysn�y szparki oczu, �wiadomych nie tylko najbli�szego otoczenia, ale tak�e l�ku i uczu�, emanuj�cych z umys��w ludzi znajduj�cych si� kilka poziom�w wy�ej. Ostry nos podni�s� si�, a w poro�ni�tej g�stym, p�owoszarym w�osem szyi uwi�z� skowyt. Ten d�wi�k zbudzi� drugiego podobnego wi�nia. Rozumne ��te oczy spotka�y si� z drugimi ��tymi oczami. Inteligencja, z pewno�ci� nie przystaj�ca do zwierz�cego cia�a, kt�re j� kry�o, zwalczy�a szalej�ce instynkty, pchaj�ce oba te cia�a do rzucania si� na pr�ty bli�niaczych klatek. Od niepami�tnych czas�w hodowano w nich ciekawo�� i zdolno�� adaptowania si�. A potem do tych sprytnych, przemy�lnych m�zg�w dodano co� jeszcze. Zrobiono krok naprz�d, by zespoli� inteligencj� ze sprytem, do��czy� do instynktu my�l. Przed laty ludzko�� wybra�a ja�ow� pustyni� - bia�e piaski Nowego Meksyku - na poligon do�wiadczalny dla eksperyment�w z energi� atomow�. Istotom ludzkim mo�na by�o zakaza� wst�pu, ustrzec przed napromieniowanym terenem, ale naturalnych, czworono�nych i skrzydlatych mieszka�c�w pustyni nie da�o si� w ten spos�b powstrzyma�. Od tysi�cy lat mieszka� tam, poluj�cy na otwartych przestrzeniach, mniejszy kuzyn wilka. Odk�d z gatunkiem tym spotka�y si� pierwsze w�druj�ce na po�udnie india�skie plemiona, jego naturalne zdolno�ci robi�y na ludziach ogromne wra�enie. Opowiada�y o nim niezliczone india�skie legendy jako o Kr�taczu, Oszu�cie; czasami by� przyjacielem, czasami za� wrogiem. Dla niekt�rych plemion sta� si� b�stwem, dla innych - ojcem wszelkiego z�a. W wielu legendach kojot zajmowa� w�r�d zwierz�t poczesne miejsce. Zagoniony naporem cywilizacji w kamienne pustkowia i pustynie, zwalczany trucizn�, strzelbami i sid�ami przetrwa�, przystosowuj�c si� do nowych warunk�w dzi�ki swojemu legendarnemu sprytowi. Ci, kt�rzy traktowali go jako szkodnika, niechc�cy przydali mu rozg�osu, snuj�c opowie�ci o okradzionych pu�apkach i chytrych ucieczkach. Nadal by� oszustem, �miej�cym si� w ksi�ycowe noce na kamiennych grzbietach wzg�rz z tych, kt�rzy chcieliby go upolowa�. W�wczas, pod koniec XX wieku, kiedy zosta�y ju� wy�miane wszystkie mity, historyjki o sprycie kojota zacz�y si� znowu pojawia� niezwykle cz�sto. A� wreszcie zjawisko to zaintrygowa�o naukowc�w na tyle, �e zacz�li bada� owo stworzenie, gdy� wydawa�o si� ono rzeczywi�cie przejawia� nadzwyczajne zdolno�ci, kt�re prekolumbijskie plemiona przypisywa�y jego nie�miertelnemu przodkowi. To, co odkryli, by�o rzeczywi�cie pora�aj�ce dla niekt�rych ciasnych umys��w. Kojot nie tylko zaadaptowa� si� do krainy bia�ych piask�w, ale ewoluowa� w istot�, kt�rej nie mo�na by�o zlekcewa�y� jako po prostu zwierz�cia, inteligentnego i sprytnego, lecz mieszcz�cego si� w ramach swojej grupy. Sze�� szczeni�t, kt�re przywioz�a pierwsza ekspedycja, by�o kojotami pod wzgl�dem fizycznym, jednak ich umys�y rozwija�y si� inaczej. Wnuki tamtych szczeni�t znajdowa�y si� teraz w klatkach na statku, ich zmutowane zmys�y pobudzi�y si�, czyhaj�c na najmniejsz� szans� ucieczki. Pos�ane na Topaz w charakterze oczu i uszu ludzi mniej hojnie obdarzonych przez natur� nie by�y przez nich zdominowane ca�kowicie. Ich mo�liwo�ci umys�owe nie zosta�y do ko�ca poznane przez tych, kt�rzy zwierz�ta hodowali, tresowali i pracowali z nimi od dnia, kiedy szczeni�ta otworzy�y �lepia, zacz�y stawia� pierwsze chwiejne kroki i oddali�y si� od swoich matek. Samiec zaskowycza� znowu, a potem wyda� gro�ne warkni�cie, kiedy strach emanuj�cy z ludzi, kt�rych nie m�g� widzie�, osi�gn�� apogeum. Nadal warowa� z brzuchem rozp�aszczonym na ochronnych obiciach klatki. Usi�owa� teraz przysun�� si� bli�ej drzwiczek, a jego towarzyszka czyni�a takie same wysi�ki. Pomi�dzy zwierz�tami a lud�mi w kabinie sterowniczej le�a�o czterdziestu innych w stanie u�pienia. Ich cia�a by�y amortyzowane i chronione za pomoc� wszelkich przemy�lnych urz�dze� znanych tym, kt�rzy umie�cili ich tam wiele tygodni wcze�niej. Nie dociera�o do ich �wiadomo�ci, �e statek w�druje w miejsca, gdzie nie stan�a dot�d stopa cz�owieka, na terytorium potencjalnie bardziej niebezpieczne ni� jakikolwiek inny sta�y l�d. Operacja Retrograde przenios�a cia�a ludzi w przesz�o��. Wys�ano ich jako agent�w, by polowali na mamuty, pod��ali szlakami kupc�w z epoki br�zu, je�dzili konno z Attyl� i Czyngis-chanem, naci�gali ci�ciwy �uk�w wraz z �ucznikami ze staro�ytnego Egiptu. Redax natomiast cofn�� na �cie�ki przodk�w ich umys�y, w ka�dym razie tak mia�o by� w teorii. Ci za�, �pi�cy tu i teraz w w�skich pud�ach, znajdowali si� w jego w�adaniu. Ludzie, kt�rzy arbitralnie zadecydowali o ich losie, mogli tylko zak�ada�, �e tamci faktycznie prze�ywaj� na nowo swoje �ycie jako w�drowni Apacze na szerokich po�udniowo-zachodnich pustkowiach w ko�cu XVII i na pocz�tku XIX wieku. R�ka pilota, walcz�c z naporem ci�nienia, wyci�gn�a si�, by dosi�gn�� jednego, szczeg�lnego przycisku, stanowi�cego dodatek z ostatniej chwili i przetestowanego zaledwie fragmentarycznie. Wykorzystanie go by�o posuni�ciem ostatecznym, pilot w�a�ciwie nie wierzy� w u�yteczno�� tego wynalazku. Bez wiary, z nik�� nadziej� na skutek, wcisn�� kr��ek metalu w pulpit. I nikt z �yj�cych nie potrafi�by wyja�ni�, co sta�o si� potem. Znajduj�ca si� na planecie instalacja, kt�ra sterowa�a pociskami, rozb�ys�a na ekranie tak jasno, �e w jednej chwili o�lepi�a stra�nika, a jej urz�dzenie �ledz�ce zesz�o z toru kuli. Kiedy powr�ci�o na lini� kursu, nie by�o ju� tym samym podniebnym okiem, chocia� nadzoruj�cy je nie zdawali sobie z tego sprawy przez minut� lub dwie. Kiedy niekontrolowany ju� statek p�dzi� w osza�amiaj�cym tempie w kierunku Topazu jego silniki walczy�y �lepo, by ustabilizowa� swoje funkcje. Niekt�rym si� to uda�o, inne balansowa�y na pograniczu strefy bezpiecze�stwa, dwa si� zepsu�y. A w kabinie sterowniczej kr�cili si� bezw�adnie trzej m�czy�ni, uwi�zieni na podwieszonych siedzeniach. Doktor James Ruthven, z kt�rego ust z ka�dym p�ytkim oddechem wydobywa�a si� bulgocz�ca krew, walczy� z falami ciemno�ci zalewaj�cymi jego m�zg. Si�� woli chwyta� si� skrawk�w �wiadomo�ci, nie dopuszczaj�c do siebie b�lu, jaki przeszywa� �miertelnie ranne cia�o. Orbituj�cy statek znajdowa� si� na niew�a�ciwym torze. Maszyny powoli korygowa�y kurs z klikiem przeka�nik�w, usi�uj�cych przestawi� pojazd na l�dowanie sterowane automatycznym pilotem. Ca�a inteligencja wbudowana w mechaniczny m�zg koncentrowa�a si� obecnie na l�dowaniu. L�dowanie okaza�o si� bardzo z�e, poniewa� kula zawadzi�a o zbocze g�ry, str�ci�a w d� kilka ska�, trac�c przy tym cz�� zewn�trznej masy. Teraz, pomi�dzy ni� i baz�, z kt�rej wysy�ano pociski, znajdowa�a si� zapora g�r. Katastrofa nie zosta�a zanotowana przez urz�dzenie �ledz�ce; wed�ug tego, co wiedzieli odlegli o wieleset mil kontrolerzy, podniebny stra�nik wykona� to, czego si� po nim spodziewano. Pierwsza linia obrony sprawdzi�a si� i �adne niepo��dane l�dowanie na Topazie nie mia�o miejsca. We wraku kabiny sterowniczej Ruthven si�ga� do umocowa� swojego podwieszonego krzes�a. Nie pr�bowa� ju� t�umi� j�k�w, wydawanych przy ka�dym wysi�ku. Czas nagli�, pop�dza� go. Sturla� si� z krzes�a na pod�og�. Le�a� tam i ci�ko dysza�, znowu walczy� zawzi�cie, by nie uton�� w zbli�aj�cych si� szybko falach ciemnej niemocy. Jako� udawa�o mu si� pe�zn��, czo�ga� si� wzd�u� przekrzywionej powierzchni, dop�ki nie dotar� do studni, w kt�rej wisia�a, teraz pod ostrym k�tem, drabinka prowadz�ca do ni�szej cz�ci. W�a�nie to nachylenie pozwoli�o mu dosta� si� na nast�pny poziom. By� zbyt oszo�omiony, by zda� sobie spraw� ze znaczenia po�amanych wr�g. Kiedy przesuwa� si� w�r�d poskr�canych kawa�k�w metalu, pod r�kami wyczuwa� fragment nagiej ska�y. J�ki przemieni�y si� w bulgotliwy, gulgocz�cy, niemal ci�g�y krzyk, kiedy wreszcie osi�gn�� sw�j cel - ma��, nietkni�t� kabin�. Na d�ug�, pe�n� udr�ki chwil� zatrzyma� si� obok krzes�a. W obawie, �e nie b�dzie w stanie dokona� tego ostatniego wysi�ku, podni�s� sw�j niemal nieruchomy tu��w do punktu, w kt�rym m�g� dosi�gn�� zwalniacza redaxu. Przez sekundy niezwyk�ej jasno�ci umys�u zastanawia� si�, czy istnieje jakikolwiek pow�d tej ci�kiej pr�by, czy kogokolwiek z u�pionych uda si� rozbudzi�. Mo�e by� to ju� statek �mierci? Jego prawa r�ka, rami�, a wreszcie tu��w znalaz�y si� ponad siedzeniem. Zebra� wszystkie si�y i podni�s� lew� r�k�. Nie mia� w�adzy w �adnym z palc�w, odnosi� wra�enie, �e podnosi dr�twe, ci�kie odwa�niki. Pochyli� si� do przodu, opar� pozbawion� czucia grud� zimnego cia�a o zwalniacz w ge�cie, o kt�rym wiedzia�, �e to jego ostatni ruch. Kiedy upad� na pod�og�, doktor Ruthven nie m�g� by� pewien, czy uda�o mu si�, czy nie. Usi�owa� przekr�ci� g�ow�, skoncentrowa� wzrok na owym prze��czniku. Czy zosta� przesuni�ty w d�, czy te� tkwi� uparcie w dolnym po�o�eniu, zatrzaskuj�c �pi�cych w wi�zieniu? Ale przestrze� pomi�dzy nim a d�wigni� zasnu�a mg�a, nie m�g� dojrze� ani dr��ka, ani w og�le czegokolwiek. �wiat�o w kabinie zamigota�o i zgas�o, kiedy wysiad� drugi obw�d w uszkodzonym statku. Ciemno by�o tak�e w ma�ym k�ciku mieszcz�cym dwie klatki. Uderzenie, kt�ry zgubi�o dziewi�tnastu pasa�er�w kosmicznej kuli, nie zdo�a�o rozpru� tej kabiny, znajduj�cej si� po stronie g�ry. W odleg�o�ci pi�ciu jard�w w d� korytarza zewn�trzna pow�oka statku by�a szeroko rozerwana. Do �rodka wpad�o rze�kie powietrze Topazu i nios�o, dzi�ki po��czeniu zapach�w przenikaj�cych teraz wrak, wiadomo�� dw�m niecierpliwym nosom. Kojot-samiec przyst�pi� do dzia�ania. Ju� przed wieloma dniami zdo�a� obluzowa� ni�szy koniec siatki, zamykaj�cej klatk� z przodu, lecz rozum podpowiedzia� mu, �e przedostanie si� do wn�trza statku jest bezu�yteczne. Dziwny kontakt, jaki nawi�zywa� z ludzkimi umys�ami bez ich wiedzy, mia� sprawi�, by nadal uwa�ano go za sprytnego szachraja. W przesz�o�ci uratowa�o to niezliczonych przedstawicieli jego gatunku od nag�ej i gwa�townej �mierci. Teraz, pos�uguj�c si� z�bami oraz �apami, przyst�pi� pilnie do pracy, pop�dzany skomleniem swojej towarzyszki. Dr�cz�cy zapach nap�ywaj�cy z zewn�trz �askota� ich nozdrza - rozci�ga� si� tam dziki �wiat, nie ska�ony ludzk� obecno�ci�. Przecisn�� si� pod obluzowan� siatk� i stan��, zaczepiaj�c �ap� o prz�d klatki samicy. Jedn� �ap� zahaczy� zasuw� i poci�gn�� j� do do�u, a drzwi ust�pi�y pod jego ci�arem. Uwolnieni, mogli teraz razem dosta� si� do korytarza i zobaczy� przed sob� przy�mione �wiat�o dziwnego ksi�yca, kusz�ce ich do wyj�cia na otwart� przestrze�. Samica, jak zawsze ostro�niejsza od swojego towarzysza, bieg�a z ty�u, podczas gdy on truchta� do przodu, z ciekawo�ci� nadstawiaj�c uszu. Od ma�ego byli szkoleni w jednym celu - by penetrowa� i poszukiwa�, ale zawsze w towarzystwie i na rozkaz cz�owieka. To, co robili teraz, nie by�o zgodne ze znajomym schematem i samica sta�a si� nieufna. Zapach statku dra�ni� wra�liwe nozdrza, lecz nie kusi�y jej podmuchy wiatru. Samiec ju� przecisn�� si� przez szczelin� i szczeka� z podniecenia i zadziwienia, pobieg�a wi�c truchtem, by do niego do��czy�. Powy�ej za� redax, chocia� nie przewidywano, �e ma sprosta� trudnym warunkom, ucierpia� w katastrofie mniej ni� inne urz�dzenia. Pr�d elektryczny mrucza� w sieci przewod�w, uaktywniaj�c wi�zki, wy��czaj�c i w��czaj�c kolejne elementy instalacji w owych ��kach-trumnach. W przypadku pi�ciu u�pionych - bez rezultatu. Kabina, w kt�rej si� znajdowali, rozp�aszczy�a si� o zbocze g�ry. Trzej nast�pni na wp� si� rozbudzili, zakrztusili, walczyli o �ycie i oddech w ciemno�ciach. Koszmar ten trwa� lito�ciwie kr�tko, po czym ulegli. W kabinie po�o�onej najbli�ej dziury, przez kt�r� uciek�y kojoty, m�ody cz�owiek usiad� gwa�townie, patrz�c w ciemno�� szeroko otwartymi, pe�nymi grozy oczami. Uczepi� si� g�adkiej kraw�dzi skrzyni, w kt�rej le�a�, w jaki� spos�b uda�o mu si� ukl�kn��, przesuwaj�c si� po trochu do ty�u i do przodu, po czym na wp� upad�, na wp� opar� si� o pod�og�; m�g� usta�, jedynie trzymaj�c si� skrzyni. Jego r�ka uderza�a bole�nie o pionow� powierzchni� - poszukuj�ce palce zidentyfikowa�y j� niepewnie jako wyj�cie. Nie�wiadomie skroba� powierzchni� drzwi, a� ust�pi�y pod tym s�abym naciskiem. Nast�pnie znalaz� si� na zewn�trz, kr�ci�o mu si� w g�owie, o�lepia�o go �wiat�o wpadaj�ce przez dziur�. Posuwa� si� w jej kierunku. Czo�ga� si� i wdrapywa�, toruj�c sobie drog� przez rozbit� skorup� kuli. A potem wpad� z �omotem w kopiec ziemi, kt�r� statek pcha� przed sob� podczas zsuwania si� w d�. Osun�� si� bezw�adnie w niewielkiej kaskadzie grudek ziemi i piasku, uderzaj�c o lu�ny kamie� z si�� wystarczaj�c�, by g�az stoczy� si� po jego grzbiecie i og�uszy� go znowu. Drugi, mniejszy ksi�yc Topazu w�drowa� w blasku po niebie. Jego dziwne, zielone promienie sprawia�y, �e zalana krwi� twarz przybysza wygl�da�a jak maska kosmity. Zbli�y� si� ju� mocno do horyzontu, a jego du�y, �ony towarzysz wzeszed�, gdy w�r�d s�abych odg�os�w nocy rozleg�o si� ujadanie. D�wi�ki te narasta�y i cz�owiek zadr�a�, przyk�adaj�c jedn� r�k� do g�owy. Otworzy� oczy oszo�omiony, rozejrza� si� wok� i usiad�. Za nim znajdowa� si� zdruzgotany i rozpruty statek, lecz rozbitek nie obejrza� si� za siebie, by go zobaczy�. Podni�s� si� natomiast na nogi i, zataczaj�c si�, zacz�� i�� prosto w stron� ksi�yca. W g�owie mia� ko�owr�t my�li, wspomnie�, uczu�. By� mo�e Ruthven lub kt�ry� z jego asystent�w m�g�by wyja�ni�, sk�d wzi�a si� ta chaotyczna mieszanina. Lecz ze wzgl�du na wszystkie praktyczne cele Travis Fox - india�ski agent czasu, cz�onek Zespo�u A, Operacja Cochise - sta� si� teraz mniej wart ni� my�l�ce zwierz�, ni� dwa kojoty odprawiaj�ce sw�j rytua� do ksi�yca, innego ni� ten, kt�ry �wieci� w ich utraconej ojczy�nie. Travis zadr�a�. Dziwnie poci�ga� go ten skowyt. By� jakby znajomy, stanowi� realny w�tek w rupieciami, w kt�r� zamieni�a si� jego g�owa. Potkn�� si�, upad�, znowu zacz�� si� czo�ga�, ale nie ustawa�. Ponad nim samica kojota pochyli�a g�ow�, wci�gn�a na pr�b� powiew nowego zapachu. Uzna�a go za fragment w�a�ciwej drogi �ycia. Szczekn�a w kierunku swojego towarzysza, lecz ten by� zaj�ty swoj� nocn� pie�ni�: siedzia� z pyskiem skierowanym ku ksi�ycowi i wydawa� wysoki skowyt. Travis potkn�� si� i run�� do przodu na r�ce i kolana. Wstrz�s wywo�any takim uderzeniem poruszy� jego zesztywnia�ymi przedramionami. Usi�owa� wsta�, ale jego cia�o tylko si� obr�ci�o. Wyl�dowa� na plecach i le�a� tak, wpatruj�c si� w ksi�yc. Mocny, znajomy zapach... a potem cie� wy�aniaj�cy si� ponad nim. Poczu� gor�cy oddech na policzku i szybkie li�ni�cie zwierz�cego j�zyka na twarzy. Podni�s� r�k�, uchwyci� g�ste futro i trwa� tak, jakby odnalaz� jedyn� ostoj� normalno�ci na ca�kowicie oszala�ym �wiecie. 3 Travis opar� si� jednym kolanem o czerwon� gleb�, zamruga� i ods�oni� ostro�nie palcami zas�on� rdzawobr�zowej trawy, by spojrze� na dolin�. Krajobraz w wi�kszej cz�ci przys�ania�a z�ocista mg�a. W g�owie czu� t�py, uporczywy b�l, wzmagany w jaki� spos�b przez jego dezorientacj�. Badanie rozci�gaj�cego si� przed nim obszaru przypomina�o pr�b� zobaczenia czego� na wskro� przez obraz, kt�ry nak�ada� si� na drugi, ca�kiem odmienny. Wiedzia�, co powinno si� tu znajdowa�, lecz widok, jaki mia� przed oczami, bynajmniej tego nie przypomina�. Przez wysok� zas�on� trawy przemkn�� szarawy kszta�t i Travis spr�y� si�. Mba' a - kojot? Czy te� jego towarzyszami by�y obecnie ga-n duchy, mog�ce przybiera� dowolne kszta�ty, a tym razem, co dziwne, przybra�y posta� chytrego wroga cz�owieka? A mo�e byli to ndendai - wrogowie albo dalaanbiyat' - sojusznicy? Nie m�g� si� zorientowa� w tym szalonym �wiecie. Ei' dik'e? Umys� rozbitka sformu�owa� s�owo, kt�rego nie wym�wi�y usta: przyjaciel? ��te �lepia spojrza�y prosto w jego oczy. Mimo �e obudzi� si� w tej osobliwej, dzikiej okolicy niejasno wyczuwa�, �e czworonogie stworzenia, drepcz�ce razem z nim podczas pozbawionej celu w�dr�wki, mia�y niezwierz�ce cechy. Nie tylko spogl�da�y mu prosto w oczy, lecz wydawa�o si�, �e jakim� sposobem czytaj� jego my�li. Marzy� o wodzie, by z�agodzi� pieczenie w gardle i nieustanny b�l w g�owie, a stworzenia szturchn�y go, by ruszy� w innym kierunku i doprowadzi�y do zbiornika. Tam napi� si� wody o dziwnie s�odkim, ale ca�kiem przyjemnym smaku. Nada� im po tym imiona, kt�re wy�oni�y si� z zam�tu sn�w, przy�miewaj�cych jego kulaw� podr� przez dziwn� krain�. Nalik'ideyu (Panna Spaceruj�ca po Grzbiecie Wzg�rza) by�a samic�. Wci�� dogl�da�a go, nigdy nie oddalaj�c si� zbyt daleko od jego boku. Naginita (Ten, co Idzie na Zwiady), samiec, po prostu wykonywa� swoje zadanie, znikaj�c na d�ugie okresy, a nast�pnie powraca�, by spojrze� w oczy cz�owiekowi i swojej towarzyszce, jakby przekazywa� jakie� informacje niezb�dne dla dalszej podr�y. To w�a�nie Nalik'ideyu odszuka�a teraz Travisa, dysz�c z wywieszonym czerwonym j�zorem. Nie dysza�a z wysi�ku, by� tego pewien. Nie, wygl�da�a na podekscytowan� i gotow�... zapolowa�! Niew�tpliwie chodzi�o o polowanie! Travis obliza� si�, bo to wra�enie uderzy�o go z dzik� moc�. Na wprost niego znajdowa�o si� mi�so - smakowite i �wie�e, a nawet jeszcze �ywe - i czeka�o tylko, by je zabi�. Narasta� w nim g��d, wyrywaj�c go ze skorupy snu. R�ce pow�drowa�y do talii, lecz, macaj�c palcami, nie znalaz� niczego. Zgodnie z tym, co podpowiada�a mu m�tnie pami��, powinien tam by� ci�ki pas z no�em w pochwie. Dok�adnie zbada� w�asne cia�o, by stwierdzi�, �e jest ubrany odpowiednio, w spodnie bladobr�zowego koloru, kt�ry dobrze wtapia� si� w barw� otaczaj�cej go ro�linno�ci. Poza tym mia� na sobie lu�n� koszul�, przepasan� w szczup�ej talii udrapowanym pasem materii. Ko�ce szarfy swobodnie trzepota�y. Stopy tkwi�y w wysokich butach. Cholewy os�ania�y do pewnej wysoko�ci �ydki, palce n�g spoczywa�y w zaokr�glonych zag��bieniach. Niekt�re cz�ci garderoby przypomina� sobie jak przez mg��, ale w umy�le znowu nak�ada�y si� na siebie dwa obrazy. Jednej rzeczy by� pewien - nie mia� �adnej broni. Ta konstatacja przerazi�a go. Poczu� prawdziwy, potworny strach. To pomog�o mu przezwyci�y� oszo�omienie, przes�aniaj�ce jego umys�. Nalik'ideyu niecierpliwi�a si�. Post�piwszy krok lub dwa do przodu, spojrza�a na niego ponad barkiem, ��te �lepia zw�zi�y si�. Jej ��danie pod adresem cz�owieka by�o nag�e i tak realne, jakby wypowiada�a nies�yszalne s�owa. Zdobycz czeka�a, a ona by�a g�odna. I spodziewa�a si�, �e Travis pomo�e w polowaniu - natychmiast. Chocia� nie m�g� nad��y� za Nalik'ideyu, poruszaj�c� si� z p�ynn� gracj� poprzez trawy, Travis ruszy� jej �ladem, ubezpieczaj�c j�, mimo �e ka�dy ruch przyp�aca� uk�uciem b�lu. Zwraca� baczn� uwag� na otoczenie. Grunt pod jego stopami, trawa dooko�a, dolina wype�niona z�ocist� mg��- wszystko to by�o najwyra�niej rzeczywisto�ci�, nie snem. Wynika�o st�d, �e ten drugi krajobraz, kt�ry przez ca�y czas sta� przed jego oczami niczym zjawa, by� halucynacj�. Nawet powietrze, kt�re wci�ga� w p�uca i wydycha�, mia�o dziwny zapach, a mo�e smak? Nie mia� pewno�ci. Wiedzia�, �e hipnotrening mo�e spowodowa� dziwne skutki uboczne, ale... Travis zatrzyma� si�, patrz�c niewidz�cymi oczami na traw�, ko�ysz�c� si� jeszcze po przej�ciu kojota. Hipnotrening! Co to takiego? Teraz ju� trzy obrazy walczy�y ze sob� w jego umy�le: dwa nie pasuj�ce do siebie pejza�e i trzeci, przymglony widok. Zn�w potrz�sn�� g�ow� i przy�o�y� r�ce do skroni. To, tylko to, by�o rzeczywiste: ziemia, trawa, dolina, dr���cy go g��d, czekaj�ce polowanie... Zmusi� si� do skupienia uwagi na tera�niejszo�ci i tym fragmencie �wiata, kt�ry m�g� zobaczy�, dotkn��, poczu�, kt�ry le�a� tu i teraz wok� niego. Trawa sta�a si� ni�sza, kiedy szed� �ladem Nalik'ideyu. Ale mg�a nie rzed�a. Wydawa�o si�, �e wisi w k��bach, a kiedy przechodzi� granic� takiego zag�szczenia, by�o to jak pe�zanie przez mg�awic� z�otych, ta�cz�cych py�k�w, w�r�d kt�rych gdzieniegdzie pojawia�y si� b�yszcz�ce drobinki, wiruj�ce i p�dz�ce naprz�d jak �ywe istoty. Pod ich os�on� Travis doszed� do granicy g�stwiny i poci�gn�� nosem. Poczu� ciep�� wo�, ci�ki zapach, kt�rego nie m�g� zidentyfikowa�, ale wiedzia�, �e pochodzi od �yj�cej istoty. Przytulaj�c si� do ziemi, przepycha� g�ow� i ramiona pod niskimi ga��ziami krzak�w, by spojrze� przed siebie. By�a tam nie obj�ta mg�� przestrze�, czysty p�at ziemi o�wietlony porannym s�o�cem. Pas�y si� na nim zwierz�ta. Kolejny szok sprawi�, �e zdezorientowany umys� Travisa zn�w pozby� si� cz�ci balastu. Zauwa�y�, �e zwierz�ta s� mniej wi�cej wielko�ci antylopy i, og�lnie rzecz bior�c, przypominaj� ssaki: posiadaj � cztery smuk�e nogi, zaokr�glone tu�owia oraz g�owy. Ale mia�y tak�e zupe�nie niezwyk�e cechy, tak niezwyk�e, �e a� otworzy� usta ze zdumienia. Na ich korpusach dostrzeg� gdzieniegdzie nagie plamy oraz �aty czego� kremowego. Futro? Czy sier�ci� by�o to co�, co zwisa�o w pasmach, tak jakby zwierz�ta zosta�y przez nieostro�no�� cz�ciowo oskubane? Mia�y d�ugie szyje, poruszaj�ce si� w�owym ruchem, jakby ich kr�gos�upy by�y elastyczne niczym u gad�w. Na ko�cu tych d�ugich i kr�tych szyj znajdowa�y si� g�owy, kt�re tak�e wydawa�y si� bardziej odpowiednie dla innego gatunku - szerokie, raczej p�askie, o szczeg�lnym, przypominaj�cym ropuch� wygl�dzie i wyposa�one w umieszczone w po�owie nosa rogi. Zaczyna�y si� one jako pojedyncza odnoga, a nast�pnie rozga��zia�y si� na dwa ostre szpikulce. By�y nieziemskie! Travis mrugn�� znowu, podni�s� r�k� do czo�a i dalej wbija� wzrok w pas�ce si� stworzenia. Widzia� trzy: dwa wi�ksze, z rogami, oraz jedno niewielkie, poro�ni�te mniejsz� ilo�ci� poszarpanego futra oraz z zacz�tkiem zaledwie wypuk�o�ci na nosie - najprawdopodobniej m�ode. Mentalny sygna� ze strony kojot�w przerwa� jego kontemplacj�. Nalik'ideyu nie zainteresowa� dziwaczny wygl�d pas�cych si� istot, chodzi�o jej wy��cznie o ich u�yteczno�� - Jako pe�nego, satysfakcjonuj�cego posi�ku - i zn�w niecierpliwi�a si� niemraw� reakcj� Travisa. Czynione przez niego obserwacje nabra�y bardziej praktycznego charakteru. Obron� antylopy jest pr�dko��, z jak� potrafi ucieka�, chocia� mo�na j� zwabi� na obszar polowania dzi�ki niepohamowanej ciekawo�ci zwierz�cia. Smuk�e nogi tych stworze� sugerowa�y podobne mo�liwo�ci, a Travis nie mia� �adnej broni. Umiejscowione na nosach rogi wygl�da�y szpetnie i �wiadczy�y o przystosowaniu zwierz�cia raczej do walki ni� do ucieczki. Ale sugestia przes�ana przez kojota zaowocowa�a. Travis by� g�odny, by� my�liwym, a tutaj znajdowa�o si� mi�so spaceruj�ce na kopytach, r�wnie dziwnych, jak ca�e zwierz�. Zn�w otrzyma� sygna�. Naginlta znajdowa� si� po przeciwnej stronie owego skrawka ziemi. Je�li stworzenia istotnie umia�y szybko biega� mog�yby, jak s�dzi� Travis, prawdopodobnie prze�cign�� nie tylko jego, lecz i kojoty - wobec czego pozostawa� mu spryt i wymy�lenie jakiego� planu. Travis spoziera� na zas�on�, gdzie, jak wiedzia�, przycupn�a Nalik'ideyu i sk�d dochodzi� �w sygna� wyra�aj�cy zgod�. Zadr�a�. To naprawd� nie by�y zwierz�ta, lecz pot�ne ga-n, ga-n. Dlatego musi traktowa� je jak ga-n i zgadza� si� z ich wol�. Zach�cony tym Apacz po�wi�ca� teraz mniej uwagi pas�cym si� stworzeniom, jednocze�nie badaj�c t� cz�� krajobrazu, gdzie nie by�o mg�y. Nie dysponuj�c broni� ani szybko�ci�, musieli obmy�li� jak�� zasadzk�. Travis znowu wyczu� t� zgod�, stanowi�c� magi� ga-n, a wraz z ni� nieodparty impuls, pchaj�cy go w praw� stron�. Posuwa� si� naprz�d z wpraw�, z jakiej nie zdawa� sobie sprawy, nie wiedz�c tak�e, i� si� tego nauczy�. Rosn�ce tu krzaki oraz ma�e drzewka o opuszczonych konarach nie mia�y listowia, tylko czerwonawe, szczeciniaste poros�a stercz�ce wprost z ich ga��zek. Tworzy�y mur, cz�ciowo otaczaj�cy niewielk� ��k�. Zas�ona ta si�ga�a skalistej szczeliny, w kt�rej sk��bi�a si� mg�a. Gdyby tak pokierowa� pas�cymi si� zwierz�tami, by wesz�y w t� szczelin�... Travis rozejrza� si� wok� siebie i zacisn�� w r�ce najstarsz� bro� swoich przodk�w, kamie� wyci�gni�ty z ziemi i pasuj�cy jak ula� do jego d�oni. Szansa powodzenia nie by�a wielka, lecz nie potrafi� wymy�li� nic lepszego. Apacz uczyni� pierwszy krok na nowej, przera�aj�cej drodze. Owe ga-n wnios�y swoje my�li lub swoje pragnienia do jego umys�u. Czy on tak�e m�g�by kontaktowa� si� z nimi w ten spos�b? Zaciskaj�c w d�oni kamie�, z ramionami opartymi o krzaczast� �cian� w niewielkiej odleg�o�ci od szczeliny, stara� si� przemy�le� jasno i prosto ten najprostszy plan. Nie wiedzia�, �e reagowa� tak, jak powinien by� reagowa� zgodnie z nadziejami odleg�ych o ca�y kosmos naukowc�w. Nie odgad� r�wnie�, �e pod tym wzgl�dem zaszed� ju� znacznie dalej, ni� si�ga�y oczekiwania ludzi, kt�rzy wyhodowali i wyszkolili dwa zmutowane kojoty. My�la� tylko, �e mo�e to jest jedyny spos�b, aby sta� si� pos�usznym �yczeniom dw�ch duch�w, kt�re uwa�a� za znacznie pot�niejsze od jakiegokolwiek cz�owieka. A wi�c stworzy� w swoim umy�le obraz szczeliny, biegn�cych stworze� i role, jakie mog�y odegra� ga-n, gdyby zechcia�y. Wyczu� zgod� - na sw�j spos�b g�o�n� i wyra�n�, jakby wykrzyczan�. M�czyzna wzi�� kamie� w palce, zwa�y� go. Prawdopodobnie, by uzyska� zamierzony efekt, zdo�a u�y� go tylko jeden raz, musi wi�c by� gotowy. Od tej chwili Travis nie patrzy� ju� na niewielk� ��k�, gdzie pas�y si� zwierz�ta