2700
Szczegóły |
Tytuł |
2700 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2700 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2700 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2700 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Michael Moorcock
Znikaj�ca wie�a
(Prze�o�y�: S�awomir Janicki)
Ksi�ga Pierwsza
M�czarnie ostatniego w�adcy
...Tak wi�c Elryk opu�ci� Jharkor w poszukiwaniu czarownika, kt�ry wyrz�dzi� mu wiele krzywd.
Kronika Czarnego Miecza
ROZDZIA� 1
W LORMYRZE
Zimny ksi�yc o�wietla� bladym �wiat�em spokojne morze. Statek sta� zakotwiczony przy niezamieszkanym wybrze�u. Z pok�adu spuszczono szalup�, ko�ysa�a si� lekko na linach. Dwie postacie owini�te w d�ugie peleryny przygl�da�y si� marynarzom, pr�buj�c jednocze�nie utrzyma� konie niecierpliwie stukaj�ce kopytami po pok�adzie. Rumaki r�a�y, wodzi�y wok� przera�onym wzrokiem.
Ni�szy m�czyzna skr�ci� jeszcze bardziej wodze swojego konia i mrukn��:
- Czy to naprawd� konieczne? Mogliby�my wysi��� w Trepesaz, albo przynajmniej w jakiej� wiosce rybackiej, gdzie jest ober�a. Cho�by nawet bardzo n�dzna.
- Drogi Moonglumie, chc�, aby nasze przybycie do Lormyru pozosta�o tajemnic�. Gdyby Theleb K'aara dowiedzia� si� o moim przyje�dzie, uciek�by po raz kolejny i po�cig trzeba by by�o rozpocz�� na nowo. Sprawi�oby ci to przyjemno��?
Moonglum wzruszy� ramionami.
- Ci�gle my�l� o tym polowaniu na czarodzieja. Ono jest w�a�nie ucieczk�. �cigasz go, zamiast pod��a� za swoim losem.
Elryk powoli obr�ci� g�ow�. W �wietle ksi�yca jego twarz zdawa�a si� marmurowobia�a, a rubinowe oczy l�ni�y melancholijnym blaskiem.
- I co z tego? Je�li nie chcesz, nie musisz mi towarzyszy�.
Moonglum znowu wzruszy� ramionami.
- Tak, wiem. Ale by� mo�e jestem z tob� z tych samych powod�w, kt�re ka�� ci bez wytchnienia goni� za czarownikiem z Pan Tang... - u�miechn�� si�. - O tym jednak dosy� ju� rozmawiali�my. Nieprawda�, panie Elryku?
- Rozmowa do niczego nie prowadzi - przyzna� Elryk.
Poklepa� po pysku swojego wierzchowca. Marynarze ubrani w stroje z kolorowego jedwabiu, typowe dla Tarkeshit�w, przyszli po ich konie. Za�o�yli rumakom worki na g�owy, by st�umi� prychanie, i sprawnie umie�cili zwierz�ta w �odzi.
Wydawa�o si�, �e kopyta mog� przedziurawi� dno. Elryk i Moonglum przymocowali sobie baga�e do plec�w i zsun�li si� po linach. Marynarze odepchn�li bosakami ��dk� od burty statku, zacz�li wios�owa� w kierunku brzegu.
Ko�czy�a si� jesie� i powietrze by�o ch�odne. Moonglum wzdrygn�� si� obserwuj�c nagie ska�y, do kt�rych si� zbli�ali.
- Nadchodzi zima - powiedzia�. - Lepiej bym si� czu� w jakiej� przytulnej ober�y ni� na tym pustkowiu. Kiedy sko�czymy z czarownikiem, mo�e by�my tak pojechali do Jadmaru albo kt�rego� z wielkich miast Yilmiryjskich, sprawdzi� czy �agodniejszy klimat poprawi nasze samopoczucie?
Elryk nie odpowiedzia�. Patrzy� w ciemno�� i wydawa�o si�, �e odkrywa w tej chwili zakamarki swojej duszy, kt�re go niezbyt zachwyci�y.
Z westchnieniem Moonglum zacisn�� wargi. Opatuli� si� cia�niej peleryn� zacieraj�c skostnia�e d�onie. By� przyzwyczajony do milczenia towarzysza, ale wcale mu si� ono nie podoba�o. Gdzie� na pla�y krzykn�� ptak, w dali zaskowycza�o zwierz�. Marynarze mrucz�c co� cicho mi�dzy sob� mocniej nacisn�li na wios�a.
Chmury ca�kowicie ods�oni�y ksi�yc; o�wietli� lepiej blad� twarz Elryka. Jego oczy podobne by�y do dw�ch w�glik�w wyj�tych wprost z piek�a.
Pusty brzeg stawa� si� coraz wyra�niejszy. Marynarze od�o�yli wios�a w chwili, gdy dno ��dki otar�o si� o piasek. Konie wyczu�y blisko�� l�du, wierzgn�y stukaj�c kopytami. Elryk i Moonglum wstali, aby je uspokoi�.
Dwaj marynarze wskoczyli do lodowatej wody, by przytrzymywa� ��dk�, trzeci g�aszcz�c po karku konia, odezwa� si� nie patrz�c Elrykowi w twarz.
- Kapitan powiedzia�, �e zap�acisz, panie, gdy dotrzemy do brzegu Lormyru.
Z gniewnym warkni�ciem Elryk wsun�� r�k� pod peleryn� i wyci�gn�� szlachetny kamie�, kt�ry ostro zab�ysn�� w nocnym �wietle. Z przyt�umionym okrzykiem marynarz wyci�gn�� r�k� i chwyci� klejnot.
- Na krew Xiombarga! Nigdy jeszcze nie widzia�em tak wspania�ego klejnotu!
Elryk nie s�uchaj�c go, poprowadzi� swojego wierzchowca przez wod�. Za nim, kln�c i kr�c�c energicznie g�ow�, ruszy� Moonglum.
Ze �miechem marynarze odepchn�li szalup� na morze.
Gdy ��dka znikn�a w ciemno�ciach, obaj towarzysze wsiedli na konie. Moonglum nie opanowa� si� i zauwa�y�:
- Ten kamie� by� wart sto takich przeja�d�ek!
- I co z tego? - zapyta� Elryk.
Spi�� konia ostrogami i skierowa� go ku mniej stromej cz�ci wybrze�a.
- Wygl�da na to, �e jest tam przej�cie. Wida� po ro�linno�ci.
- Czy mog� zauwa�y� - ci�gn�� Moonglum gorzkim tonem - �e z powodu twej rozrzutno�ci, Elryku, mo�emy zosta� bez �rodk�w utrzymania. Gdybym przezornie nie od�o�y� cz�ci z tego, co przynios�a nam ta branka, kt�r� z�apali�my i sprzedali�my na targu w Dhakos, byliby�my w tej chwili biedakami.
- Pchi! - rzuci� Elryk bez zbytniego zainteresowania i ruszy� wzd�u� �cie�ki pomi�dzy ska�ami.
Zirytowany Moonglum jeszcze raz potrz�sn�� g�ow� i pojecha� za swoim kompanem.
O �wicie cwa�owali w�r�d dolin i niewysokich wzg�rz, taki by� bowiem krajobraz po�udniowego p�wyspu Lormyr.
- Skoro Theleb K'aarn potrzebuje bogatych protektor�w - wyja�nia� po drodze Elryk - uda si� z pewno�ci� do stolicy, Josazu, gdzie panuje Kr�l Montan. Zaproponuje swoje us�ugi jakiemu� arystokracie, a by� mo�e nawet samemu Montanowi.
- A my, kiedy dotrzemy do stolicy, Elryku? - spyta� Moonglum gapi�c si� w chmury.
- Czeka, nas jeszcze wiele dni jazdy, m�j Moonglumie.
Moonglum westchn��. Zapowiada�o si� na �nie�yc�, a zwini�ty i przytroczony do siod�a namiot z cienkiego jedwabiu by� przeznaczony do �agodniejszego klimatu. Podzi�kowa� bogom za to, �e nie zapomnia� o za�o�eniu pod zbroj� futrzanego kubraka i we�nianych spodni pod wierzchnie z czerwonego jedwabiu. Czapka zrobiona z �elaza, sk�ry i futra mia�a dwa nauszniki, w tej chwili opuszczone. Peleryna z jeleniej sk�ry szczelnie otula�a cia�o.
Elryk jakby nie zdawa� sobie sprawy z mrozu. Jego peleryna powiewa�a na wietrze, a pod ni� mia� na sobie tylko ciemnoniebieskie spodnie z cienkiego jedwabiu, czarn� koszul� z wysokim ko�nierzem z tego samego materia�u oraz stalow� zbroj� czarnego koloru i taki sam kunsztownie grawerowany he�m. Du�e juki by�y przymocowane po obu stronach siod�a, tak�e �uk i ko�czan ze strza�ami. U boku Elryka wisia� wielki miecz - Zwiastun Burzy, �r�d�o zar�wno jego mocy jak i nieszcz��. Po prawej stronie za pasem tkwi� d�ugi sztylet, kt�ry podarowa�a mu kr�lowa Yishana z Jharkoru.
Moonglum r�wnie� mia� �uk i strza�y. Przy lewym boku wisia� kr�tki i prosty miecz, a przy prawym d�ugi w kszta�cie p�ksi�yca, taki jaki nosili ludzie z Elhweru, jego rodzinnej ziemi. Oba ostrza by�y umieszczone w sk�rzanych, wspaniale zdobionych z�otem i purpur� ilmioryjskich pochwach.
Obaj podr�ni tym, kt�rzy wcze�niej o nich nie s�yszeli, przypominali z wygl�du po prostu najemnik�w.
Ich rumaki bez wysi�ku przemierza�y rozleg�y step. By�y to shazaryjskie ogiery, s�ynne we wszystkich M�odych Kr�lestwach z m�dro�ci i dzielno�ci. Po wielu tygodniach, sp�dzonych w p�tach na pok�adzie statku Farkeshit�w, z rado�ci� galopowa�y teraz s�oneczn� dolin�.
Widzieli ma�e skupiska niskich, kamiennych dom�w o s�omianych dachach i starannie omijali je z daleka. Lormyr by� jednym z najstarszych spo�r�d M�odych Kr�lestw i cz�� historii �wiata tu w�a�nie si� rozegra�a. Nawet Melnibon�anie s�yszeli o wielkich wyczynach bohatera z pierwszego okresu Lormyru, Aubeca z Maladoru z prowincji Klant. M�wiono o nim, �e wykroi� to nowe terytorium z samego Chaosu istniej�cego na Kra�cu �wiata. Ale Lormyr od tamtych czas�w wielkiej pot�gi znacznie si� zmieni�. Ten wci�� najwi�kszy nar�d na po�udniowym zachodzie z biegiem wiek�w stawa� si� coraz bardziej cywilizowany. Elryk i Moonglum przeje�d�ali obok zadbanych farm, dobrze utrzymanych p�l i winnic otoczonych starymi, poro�ni�tymi mchem murami. Lormyr zamieszkiwa� lud spokojny, w por�wnaniu z gwa�townymi ludami z p�nocnego zachodu, takimi jak Jharkor, Tarkesh czy Dharijor, kt�re dwaj towarzysze ju� dawno zostawili za sob�.
Kiedy k�usowali, Moonglum zauwa�y�:
- Theleb K'aarn m�g�by sprowadzi� tu wiele nieszcz��, Elryku. Ten kraj przypomina mi m�j pi�kny, rodzinny Elhwer.
Elryk przytakn��.
- Dla Lormyru burzliwe lata sko�czy�y si�, gdy uwolni� si� z wi�zi Melnibon� i zosta� pierwszym niepodleg�ym narodem. Lubi� ten krajobraz; uspokaja mnie. Mamy wi�c teraz kolejny pow�d, aby odnale�� czarownika, zanim znowu co� wymy�li.
Moonglum u�miechn�� si� �agodnie.
- B�d� ostro�ny, m�j panie. Wygl�da bowiem na to, �e znowu ulegasz sentymentom, kt�rymi podobno gardzisz...
Elryk zesztywnia�.
- A wiec �pieszmy do Josazu.
- Im szybciej dotrzemy do jakiego� miasta, gdzie znajdziemy ober��, tym lepiej - przyzna� Moonglum jeszcze cia�niej owijaj�c si� peleryn�.
- M�dl si� wi�c, aby dusza czarownika wr�ci�a na Kraniec, Moonglumie, bowiem wtedy b�d� m�g� usi��� z tob� przy kominku i sp�dzi� ca�� zim� tak, jak tylko zechcesz.
I Elryk pogalopowa� dalej w zapadaj�cym nad cichymi wzg�rzami zmierzchu.
ROZDZIA� 2
POTWORY
Olbrzymie rzeki rozs�awi�y Lormyr i uczyni�y go bogatym oraz pot�nym. Po trzech dniach podr�y, kiedy zacz�� ju� pada� �nieg, a Elryk i Moonglum opu�cili wzg�rza, zobaczyli przed sob� spieniony nurt rzeki Schlan, dop�ywu Zaphra-Trepek, kt�rej �r�d�a znajdowa�y si� daleko za Josaz, a kt�ra wpada�a do morza w Trepesaz.
W tej cz�ci rzeki nie zbudowano ani jednego mostu, poniewa� Schlan by�a jeszcze poprzecinana wieloma jazami i wielkimi wodospadami. W starym mie�cie Stagasaz, gdzie Schlan wpada�a do Zaphra-Trepek, Elryk mia� zamiar wys�a� Moongluma, aby kupi� ma�� bark�, kt�r� dop�yn�liby a� do Josaz. Byli prawie pewni, �e znajd� tam Theleb K'aarna.
Jechali wzd�u� brzegu Schlan w nadziei, �e dotr� do przedmie�� Stagasazu przed zapadni�ciem zmroku. Omijali wioski rybackie i siedziby drobnych szlachcic�w. Czasami rybacy machali do nich przyja�nie z brzegu rzeki, ale je�d�cy nie zatrzymywali si�. Wszyscy rybacy mieli typowe cechy mieszka�c�w tego regionu - ogorza�e twarze i bujne w�sy. Nosili p��cienne bogato haftowane bluzy i wysokie, sk�rzane buty si�gaj�ce a� do po�owy ud. W dawnych czasach ludzie ci zawsze byli gotowi porzuci� sieci i chwyci� za w��cznie i topory, aby broni� swojej ziemi.
- Czy nie mogliby�my wzi�� od nich jakiej� ��dki? - zaproponowa� Moonglum, ale Elryk potrz�sn�� przecz�co g�ow�.
- Rybacy z Schlan s� bardzo gadatliwi. Wie�� o naszym przybyciu mog�aby nas wyprzedzi�.
- Wydaje mi si�, �e jeste� zbyt ostro�ny...
- Bo wielokrotnie by�em za ma�o ostro�ny.
Dotarli do kolejnych jaz�w; olbrzymie, czarne ska�y b�yszcza�y w p�cieniu. Nie by�o tu �adnej wioski, �adnej siedziby ludzkiej, a �cie�ka wzd�u� poszarpanego brzegu pi�a si� tak w�ska i zdradliwa, �e Elryk i Moonglum musieli zwolni� i uwa�nie prowadzi� wierzchowce.
- Nie dotrzemy do Stagasaz przed noc�! - powiedzia� Moonglum staraj�c si� przekrzycze� huk wodospadu.
Elryk pokiwa� g�ow�.
- Rozbijemy ob�z ko�o jaz�w, o tam.
Wci�� pada� �nieg, a wiatr d�� im prosto w twarz. Coraz trudniej by�o trzyma� si� �cie�ki, kt�ra wi�a si� teraz jak w��. Jednak w ko�cu grzmot wodospadu zosta� za nimi, woda si� uspokoi�a. �cie�ka by�a zn�w szersza. Troch� podniesieni na duchu rozejrzeli si� po r�wninie w poszukiwaniu miejsca na obozowisko.
Moonglum pierwszy zauwa�y� niebezpiecze�stwo. Niepewnie wskaza� na pomocne niebo.
- Elryku, co my�lisz o tych tam?
Elryk spojrza� w g�r� strzepuj�c p�atki �niegu z powiek. Z pocz�tku niczego nie widzia�, potem zmarszczy� czo�o i zmru�y� oczy.
Czarne plamy. Skrzyd�a.
Z tej odleg�o�ci nie mo�na by�o oceni� ich wielko�ci, ale nie wygl�da�y jak ptaki. Przypomnia�a mu si� inna skrzydlata kreatura - stworzenie, kt�re widzia� po raz ostatni, gdy razem z W�adcami Morza ucieka� z p�on�cego Imrryru i gdy lud Melnibon� m�ci� si� grabi�c, niszcz�c i pal�c.
Widzia� tam wtedy rzeczy straszne.
Z�ociste barki, kt�re ruszy�y do ataku, gdy opu�cili �pi�ce Miasto.
Wielkie smoki z Chwalebnego Cesarstwa.
Te stwory w oddali podobne by�y do smok�w...
Czy�by Melnibon�anie znale�li spos�b na obudzenie smok�w przed up�ywem normalnego czasu? Czy wys�ali je w po�cig za Elrykiem, kt�ry uderzy� niegdy� na swoich, aby zem�ci� si� na kuzynie Yyrkoonie, gdy �w zaj�� jego miejsce na Rubinowym Tronie Imrryru?
W tej chwili twarz Elryka by�a pos�pn� mask�. Jego oczy b�yszcza�y jak rubiny, r�ka skierowa�a si� ku r�koje�ci runicznego miecza, Zwiastuna Burzy. Albinos walczy� z rosn�cym uczuciem przera�enia.
Bowiem kszta�ty na niebie zmieni�y si�. Nie przypomina�y ju� smok�w, lecz raczej wielokolorowe �ab�dzie, kt�rych b�yszcz�ce pi�ra odbija�y ostatnie promyki dnia.
- S� olbrzymie! - krzykn�� Moonglum.
- Wyci�gnij sw�j miecz. Uderzymy teraz i m�dlmy si� do bog�w Elhweru, kimkolwiek by oni byli. To s� wytwory magii, kt�re zapewne wys�a� Theleb K'aarn, aby nas zniszczy�y. M�j respekt dla tego spiskowca wci�� ro�nie.
- Ale czym one s�, Elryku?
- Stworzenia z Chaosu. W Melnibon� nazywaj� je Oonai. Mog� przybiera� dowolne kszta�ty. Tylko czarownik o wielkiej mocy i dyscyplinie umys�u, ten, kt�ry zna odpowiednie zakl�cia, mo�e je przywo�a� i nada� im kszta�t. Niekt�rzy spo�r�d moich przodk�w umieli to robi�, ale przysi�g�bym, �e �aden zaklinacz z Pan Tang nie jest zdolny zapanowa� nad tymi chimerami!
- Czy nie znasz �adnego zakl�cia, kt�re by odgoni�o je od nas?
- Nic nie przychodzi mi na my�l. Tylko taki W�adca Chaosu, jak Arioch, m�j patron-demon, m�g�by je zakl��.
Moonglum wzdrygn�� si�.
- A wi�c b�agam ci�, wezwij swojego Ariocha!
Elryk spojrza� na niego rozbawiony.
- Wielki musi by� tw�j strach, skoro jeste� got�w znale�� si� w obecno�ci Ariocha.
Moonglum wyj�� d�ugi miecz o zakrzywionym ostrzu.
- By� mo�e nie lec� one do nas, ale lepiej przygotujmy si�.
- Przygotowa� si�? - zauwa�y� Elryk z u�miechem.
Moonglum wyj�� drugi miecz i obwin�� wodze wok� ramienia.
Na niebie rozleg�y si� krzyki.
Konie zar�a�y dziko.
Krzyki stawa�y si� coraz g�o�niejsze. Kiedy stworzenia otwiera�y dzioby, wida� by�o d�ugie je�yki oraz cienkie i ostre k�y. Zacz�y obni�a� si� ku je�d�com. To nie by�y �ab�dzie...
Elryk podni�s� sw�j wielki miecz ku niebu. Rozleg� si� dziwny j�k i w tej samej chwili migotliwa, czarna po�wiata ostro podkre�li�a rysy albinosa.
Shazaryjskie ogiery skuli�y si� w chwili, gdy s�owa zacz�y wyp�ywa� z wykrzywionych w grymasie ust Elryka.
- Ariochu! Ariochu! W�adco Siedmiu Ciemno�ci, Ksi��� Chaosu, pom� mi! Pom� mi w tej chwili, Ariochu!
Rumak Moongluma zacz�� cofa� si� w panice i ma�y je�dziec mia� k�opoty z uspokojeniem go. Twarz wojownika by�a niemal r�wnie blada jak oblicze Elryka.
- Ariochu!
Na niebie chimery lata�y wko�o.
- Ariochu! Krew i dusze, je�li mi teraz pomo�esz!
Kilka metr�w dalej ukaza�a si� ciemna mg�a, kt�ra przyby�a znik�d. Wydawa�o si�, i� kr���c przyjmuje dziwne i odra�aj�ce kszta�ty.
- Ariochu!
Bardzo szybko mg�a g�stnia�a.
- Ariochu! B�agani Ci�! Pom� mi!
Rumak zacz�� wierzga� i przewraca� oczami w panice, ale Elryk utrzyma� si� w siodle, a zaci�ni�te wargi czyni�y go podobnym do krwawego wilka. W tym czasie mg�a zawirowa�a i rozp�yn�a si�, ukazuj�c nieludzk�, dziwn� twarz. Twarz ta by�a pe�na zar�wno pi�kna, jak i czystego z�a.
Moonglum musia� odwr�ci� wzrok.
Usta zjawy by�y pi�kne, g�os delikatny z gwi�d��cym akcentem. Mg�a otoczy�a twarz szkar�atno-szmaragdow� ram�.
- Pozdrawiam ci�, Elryku - powiedzia�a zjawa. - O ty, najdro�sze spo�r�d moich dzieci.
- Ariochu, pom� mi!
- Niestety nie mog�...
W g�osie demona brzmia� �al.
- Musisz mi pom�c!
Chimery waha�y si�. Odkry�y mgliste zjawisko.
- To niemo�liwe, o najs�odszy spo�r�d moich niewolnik�w. Inne, wa�ne rzeczy dziej� si� w Kr�lestwie Chaosu. Rzeczy o olbrzymiej wadze. Zosta�em tam wezwany. Nie mog� ci pom�c.
- Ariochu! B�agam ci�!
- Mimo wszystko pami�taj o swojej przysi�dze i pozosta� lojalny wobec Chaosu. �egnaj, Elryku!
Ciemna mg�a znikn�a.
Chimery zbli�y�y si�.
Elryk g��boko westchn��. Miecz runiczny w jego d�oni jakby pocz�� traci� sw� moc.
Moonglum splun�� na ziemi�.
- Tw�j patron jest pot�ny, lecz niewiele nam z tego przyjdzie.
Wojownik zd��y� szybko zeskoczy� z konia, nim wci�� zmieniaj�ca kszta�ty kreatura spad�a na niego wyci�gaj�c ogromne szpony. Ko� odwr�ci� si� ku stworzeniu z Chaosu. Szcz�kn�y k�y. Tam gdzie przed chwil� by�a g�owa konia, bucha� ju� tylko strumie� krwi.
Oonai wzbi�a si� do g�ry nios�c g�ow� rumaka w tym czym�, co raz by�o dziobem, raz paszcz� rekina, a kiedy indziej pyskiem pokrytym �uskami.
Moonglum podni�s� si� z ziemi, pewien nadchodz�cej wielkimi krokami �mierci.
Teraz Elryk zeskoczy� z wierzchowca i uderzy� go po boku. Ko� ruszy� galopem w kierunku rzeki. Kolejna chimera polecia�a za nim.
Tym razem z �ap bestii ukaza�y si� znienacka szpony, kt�re po chwili zamkn�y si� na ciele konia. Wierzchowiec bezskutecznie szarpn��, staraj�c si� uciec ze straszliwego u�cisku, kt�ry mia�d�y� mu �ebra. Chimera wraz ze swoj� ofiar� pofrun�a ku chmurom.
Zacz�� pada� g�sty �nieg, ale Elryk i Moonglum nie zwracali na to uwagi. Stoj�c rami� przy ramieniu, oczekiwali na nast�pny atak Oonai.
- Czy nie znasz innego zakl�cia, Elryku? - spyta� spokojnie Moonglum.
Albinos potrz�sn�� g�ow�.
- Nic co mo�na by zastosowa� w tym przypadku. Oonai zawsze s�u�y�y ludziom z Melnibon�. Nigdy nam nie zagra�a�y. Nie potrzebowali�my zakl��. Ale staram si�...
Chimery kr��y�y nad ich g�owami kracz�c i gwi�d��c. Jedna zapikowa�a nagle ku ziemi.
- Zawsze atakuj� pojedynczo - zauwa�y� Elryk spokojnie, jakby obserwowa� owady w butelce. - Nigdy grupami. Nie wiem, z jakiego powodu...
Oonai wyl�dowa�a na ziemi i zmieni�a si� w co�, co przypomina�o s�onia z g�ow� krokodyla.
- Nie wygl�da to zbyt estetycznie - powiedzia� Elryk.
Ziemia zadr�a�a, gdy stworzenie zacz�o szar�owa� w ich kierunku.
Stali przy sobie jak zro�ni�ci. Potw�r ju� prawie wpad� na nich.
W ostatniej chwili usun�li si�. Elryk rzuci� si� w jedn� stron�, Moonglum w drug�. Chimera przebieg�a pomi�dzy nimi i Elryk cia� j� w bok.
Runiczny miecz wyda� prawie lubie�ny krzyk, gdy wgryz� si� g��boko w cia�o bestii. Ta momentalnie zmieni�a si� w pluj�cego trucizn� smoka.
By�a ju� jednak ci�ko ranna. Krew wylewa�a si� strumieniami z jej cia�a. Nie przestaj�c krzycze�, zacz�a coraz szybciej zmienia� kszta�t, jakby mia�a nadziej� uwolni� si� tym sposobem od rany. Lecz czarna krew lecia�a jeszcze obficiej, przemiany najwidoczniej powi�kszy�y jedynie ran�.
Upad�a na kolana, a pi�ra, �uski i sk�ra straci�y sw�j blask. Po raz ostatni wzdrygn�a si� i znieruchomia�a. By�o to ju� tylko stworzenie podobne do �wini - du�e i czarne - kt�rego obwis�e cia�o by�o najbrzydsz� rzecz�, jak� kiedykolwiek Elryk i Moonglum widzieli.
Moonglum warkn��:
- Nietrudno zrozumie�, dlaczego ta kreatura chce ci�gle zmienia� wygl�d...
Potem podni�s� g�ow�.
Kolejne stworzenie w�a�nie spada�o na nich. To podobne by�o do skrzydlatego wieloryba o d�ugich, zagi�tych k�ach i ogonie podobnym do olbrzymiego korkoci�gu. W chwili gdy wyl�dowa�o, zmieni�o wygl�d. Atakuj�ca chimera przybra�a ludzki kszta�t. Co� dziwnego ruszy�o w ich kierunku; muskularne by�o i pi�kne, dwa razy wi�ksze od Elryka, nagie, o doskona�ych proporcjach. Wzrok tej postaci by� jednak pusty, a wargi obwis�e niczym u niedorozwini�tego dziecka. Stworzenie podnios�o wielkie r�ce, jak gdyby chcia�o wzi�� zabawk�.
Tym razem Elryk i Moonglum uderzyli jednocze�nie. Ka�dy wybra� inn� r�k�. Ostrze Moongluma uci�o przeciwnikowi d�o�, a Elryk odci�� dwa palce, zanim Oonai zd��y�a jeszcze raz zmieni� sw�j wygl�d. Sta�a si� najpierw o�miornic�, p�niej tygrysem, nast�pnie mieszank� obydw�ch, a wreszcie ska��, kt�rej jedyna szczelina ods�ania�a wielkie, bia�e k�y.
Sapi�c, obaj towarzysze przygotowali si� do kolejnego ataku. U spodu ska�y p�yn�a krew, co podsun�o Elrykowi pewien pomys�. Z dzikim okrzykiem skoczy� do przodu, podni�s� miecz i spu�ci� go na ska��, przecinaj�c j� na p�.
W chwili gdy kszta�t potwora zmienia� si�, aby ukaza� stworzenie o �wi�skim wygl�dzie, takie jak poprzednie Oonai, czarny miecz wyda� dziwny d�wi�k, by�o to co� w rodzaju �miechu. Przeciwnik nie �y�, a jego krew i wn�trzno�ci le�a�y rozlane na ziemi.
Wtedy nast�pna Oonai zaatakowa�a. Jej cia�o by�o koloru pomara�czowego, a mia�a kszta�t skrzydlatego w�a o d�ugo�ci tysi�ca pier�cieni. Elryk uderzy�, ale w�� by� szybszy. Chimera obserwowa�a bowiem walk� swych krewniaczek z wojownikami i zdawa�a sobie spraw� z ich zr�czno�ci. Ramiona Elryka b�yskawicznie sparali�owa� u�cisk pier�cieni, a sam bohater zosta� porwany w powietrze. W tym samym czasie Moonglum uleg� innej chimerze.
Elryk oczekiwa� �mierci, jaka spotka�a ich wierzchowce. By�oby to mimo wszystko lepsze od powolnej agonii przyrzeczonej mu przez Theleb K'aarna.
Lecz wielkie, �uskowate skrzyd�a uderza�y silnie w powietrze. �aden dzi�b nie otworzy� si�, aby urwa� im g�owy.
Elryka ogarn�a rozpacz, gdy zda� sobie spraw� z faktu, �e on i Moonglum s� w drodze na pomoc, ku wielkiemu lormyryjskiemu stepowi. Bez w�tpienia Theleb K'aarn oczekiwa� ich na ko�cu tej podr�y.
ROZDZIA� 3
PANI PTAK�W
Zapad�a noc, a chimery nie zwalnia�y lotu. Mimo wysi�k�w Elryka u�cisk pier�cieni nie zel�a�. Bohater mocno trzymaj�c runiczny miecz, nerwowo poszukiwa� w my�lach jakiego� sposobu, kt�ry pom�g�by mu pokona� potwory.
Gdyby tylko zna� odpowiednie zakl�cie...
Stara� si� nie my�le� o tym, co zrobi z nim Theleb K'aarn; je�li to on wys�a� przeciwko nim Oonai.
Czarodziejskie zdolno�ci Elryka polega�y g��wnie na mocy, kt�r� mia� nad r�nymi pierwotnymi �ywio�ami jak powietrze, ogie�, woda i eter, i nad istotami, w tajemniczy spos�b zwi�zanymi z flor� i faun� Ziemi.
Zdecydowa�, �e jego ostatni� nadziej� jest wezwanie na pomoc Fileet, Pani Ptak�w, kt�ra �y�a w kr�lestwie usytuowanym na innym planie ni� Ziemia. Nie pami�ta� jednak s��w inwokacji. A nawet gdyby je sobie przypomnia�, jego dusza musia�a si� dopasowa� do nich. Trzeba odnale�� odpowiedni rytm pro�by, dok�adne s�owa. Wszystko to nale�a�o zrobi� jeszcze przed rozpocz�ciem inwokacji do Fileet. Pani Ptak�w by�a r�wnie trudna do wezwania jak Arioch.
W �nie�nej nawa�nicy wyda�o mu si�, �e s�yszy, jak Moonglum co� m�wi. Nie m�g� zrozumie� s��w.
- O co chodzi?! - krzykn��.
- Chcia�em... tylko... dowiedzie� si�... czy... jeszcze �yjesz, Elryku.
- Ledwo.
Jego twarz okry� szron, a l�d utworzy� pewien rodzaj pancerza na we�nie. Ca�e cia�o mia� obola�e od u�cisku pier�cieni i uk�sze� wiatru.
Chimery nios�y ich coraz bardziej na p�noc. Elryk zmusi� si� do opanowania oszala�ych my�li. Zag��bi� si� w trans, aby odnale�� w duszy wiedz� swoich przodk�w.
O �wicie chmury rozproszy�y si�, czerwone promienie s�o�ca wygl�da�y na �niegu jak krew. Od jednego kra�ca horyzontu do drugiego rozci�ga� si� bia�y step.
Stworzenia lecia�y dalej ci�gle utrzymuj�c to samo tempo.
Powoli Elryk wychodzi� z transu. Wypowiedzia� modlitw� do swoich podejrzliwych bog�w, aby pomogli mu odnale�� odpowiedni� inwokacj�. Wargi mia� prawie zlepione mrozem. Obliza� je ostro�nie, przekonuj�c si�, �e s� r�wnie ciep�e jak l�d. Wci�gn�� do p�uc wiatr i gdy podnosi� g�ow� ku niebu, zakaszla� g�ucho. Jego czerwone oczy sta�y si� szkliste. Zmusi� usta do wypowiedzenia w Szlachetnej Mowie Starego Melnibon�, w j�zyku, kt�ry nie pasowa� do ludzkich ust, dziwnych sylab, ci�kich s��w z�o�onych g��wnie z samog�osek.
- Fileet - wyszepta� Elryk, Potem rozpocz�� inwokacj�. A kiedy �piew wydobywa� si� z jego piersi, runiczny miecz rozgrza� si� w d�oni albinosa i przekaza� mu sw� energi� tak, aby s�owa straszliwego �piewu roznios�y si� po mro�nym niebie.
Na pi�ra i krew nasze losy zosta�y po��czone
Cz�owiek i ptak na zawsze pogodzone
Przed bogami wszechmog�cymi si� pogodzili�my
Na starym o�tarzu akt po�wi�cili�my
On nie pozwala ni tobie ni mnie si� z�ama�
Fileet, twe skrzyd�a ze snu nad niebem lubi� panowa�
Wspomnij teraz ten zwi�zek niez�omny
Dopom� bratu gdy wzywa pokorny
Apel mia� szersze znaczenie ni� s�owa inwokacji. Zawiera� abstrakcyjne my�li, kt�re tworzy�y w umy�le obrazy. Mia�y one trwa� przez ca�y czas �piewu. Emocje i wspomnienia trzeba by�o wyostrzy�, uczyni� je uczestnikami wezwania. Je�li by pomini�to najmniejszy szczeg�, inwokacja pozosta�aby bez odzewu.
Wiele wiek�w temu Kr�lowie-Czarownicy z Melnibon� zawarli pakt z Fileet, Pani� Ptak�w: ka�dy ptak, kt�ry mia� gniazdo w obr�bie Imrryr by� chroniony, �aden nie zosta� zabity przez Melnibon�an. Dotrzymano s�owa i �ni�ce Miasto sta�o si� schronieniem wszelkich gatunk�w ptak�w, a jego wie�e zosta�y dos�ownie pokryte ich pi�rami.
Elryk �piewaj�c inwokacj� przypomnia� sobie o pakcie i b�aga� Fileet, aby i ona pami�ta�a.
Bracia i siostry z nieba
Przybywajcie, roz��cie swe skrzyd�a
Pom�cie, s�uchajcie mego wezwania
Nie po raz pierwszy zwraca� si� do pierwotnych i im pokrewnych si�. Niedawno, w swojej walce z Theleb K'aarnem wzywa� Maaashaastaaka, Pana Jaszczurek. Wcze�niej jeszcze wzywa� si�y wiatru - sylfy, skarnaksy i haarshannsy.
Tymczasem wydawa�o si�, �e Fileet zmieni�a si�, �e chyba nie pami�ta ju� o swoich zobowi�zaniach.
C�, teraz, kiedy Imrryr by�o tylko kup� ruin, mog�a zdecydowa� si� na zapomnienie o pakcie.
- Fileet...
Powtarzanie inwokacji wycie�czy�o go. Nie mia�by si�y zmierzy� si� z Theleb K'aarnem, nawet gdyby w tej chwili mia� po temu okazj�.
- Fileet...
Nagle w powietrzu da� si� s�ysze� wszechobecny szum i olbrzymi cie� pad� na chimery, kt�re nios�y na p�noc Elryka i Moongluma.
Elryk podni�s� wzrok, u�miechn�� si� i powiedzia�:
- Dzi�ki ci, Fileet.
Niebo by�o czarne od ptak�w. Or�y i czy�yki, jask�ki, s�py, kruki, soko�y, dudki, go��bie, papugi, wrony, sowy i setki innych gatunk�w przyby�o na wezwanie. Pi�ra b�yszcza�y jak stal, a niebo wype�ni�o si� d�wi�kami z milion�w dziob�w.
Oonai podnios�a swoj� w�ow� g�ow� i zagwizda�a. Zacz�a w�ciekle wywija� w powietrzu ogonem. Zmieni�a kszta�t, sta�a si� gigantycznym kondorem i polecia�a ku chmurze ptak�w. Te nie da�y si� oszuka�. Stworzenie zosta�o od razu otoczone i znikn�o. Ze straszliwym krzykiem co� czarnego, w kszta�cie �wini, rozsiewaj�c wn�trzno�ci i krew, kr�c�c si� spad�o na ziemi�.
Inna chimera przybra�a posta� smoka, prawie takiego samego, jak te, kt�re Elryk jako w�adca Melnibon� mia� na swoje rozkazy. Jednak ten smok by� wi�kszy i nie posiada� nic z gracji P�omiennego K�a i jego towarzyszy. Kiedy zion�� p�on�c� trucizn� na sprzymierze�c�w Elryka, pojawi� si� w powietrzu intensywny zapach spalonego mi�sa i pi�r. Lecz ptaki przybywa�y coraz liczniej i �wierkaj�c, kracz�c, kukaj�c w ha�asie miliona skrzyde�, sprawi�y, i� i ta Oonai znikn�a. Jeszcze raz da� si� s�ysze� straszny krzyk, jeszcze raz poci�te stworzenie podobne do prosiaka spad�o na ziemi�.
Ptaki podzieli�y si� w�wczas na dwie chmury, aby ustawi� si� przed chimerami, kt�re nios�y Elryka i Moongluma. Przyj�y kszta�t dw�ch olbrzymich grot�w strza�. Na czele lecia�o dziesi�� wielkich or��w. Spad�y prosto na oczy Oonai. W chwili ataku chimera zosta�a zmuszona do zmiany kszta�tu. Natychmiast Elryk poczu�, �e spada jak kamie�. Ca�e cia�o mia� zesztywnia�e i my�la� tylko o uchwyceniu Zwiastuna Burzy. Przekl�ta Oonai. Zosta� uratowany od stworze� Chaosu tylko po to, aby si� rozbi� o ziemi�.
Ale oto jego peleryna zosta�a pochwycona w locie i poczu�, �e wisi w powietrzu. Podni�s� wzrok i zobaczy� kilka or��w trzymaj�cych szponami i dziobami jego ubranie, zwalniaj�c upadek. Dzi�ki temu bezpiecznie wyl�dowa� na �niegu; nic mu si� nie sta�o. Or�y powr�ci�y do wa�ki, tak samo jak te, kt�re po�o�y�y Moongluma kilka metr�w dalej. Ptaki rzuci�y wszystkie si�y przeciwko ostatniej Oonai.
Moonglum podni�s� miecz, kt�ry upu�ci� podczas upadku i zacz�� masowa� sobie praw� �ydk�.
- Zrobi� wszystko, co b�dzie w mojej mocy, by ju� nigdy wi�cej nie je�� drobiu - stwierdzi� przekonuj�cym tonem. - Wi�c uda�o ci si� odnale�� odpowiednie zakl�cie?
- Tak.
�winio-podobne cia�o upad�o z g�uchym �oskotem tu� obok nich.
Przez kilka chwil ptaki oddawa�y si� dziwnemu ta�cowi, po czym, �wi�tuj�c swoje zwyci�stwo pozdrowi�y obu towarzyszy i szybko si� oddali�y. Po chwili na ca�ym niebie nie by�o ju� ani jednego ptaka.
Elrykowi uda�o si� poruszy� obola�ymi cz�onkami. Albinos w�o�y� Zwiastuna Burzy do pochwy. G��boko oddychaj�c podni�s� wzrok ku niebu i powiedzia�:
- Jeszcze raz ci dzi�kuj�, Fileet.
Moonglum by� jeszcze troch� oszo�omiony.
- A jak wezwa�e� te ptaki?
Elryk zdj�� he�m, aby wytrze� pot, bowiem w tym regionie zamieni�by si� on b�yskawicznie w l�d.
- To by� stary pakt zawarty przez moich przodk�w. Mia�em trudno�ci z przypomnieniem sobie s��w inwokacji.
- Na szcz�cie uda�o ci si�.
Albinos potrz�sn�� g�ow�. Wygl�da� na nieobecnego duchem. Za�o�y� z powrotem he�m i rozejrza� si� po olbrzymim, za�nie�onym stepie Lormyru.
Moonglum domy�li� si�, o czym my�la� przyjaciel. Podrapa� si� po brodzie i powiedzia�:
- Chyba si� zgubili�my, Elryku, m�j panie. Czy wiesz mo�e, gdzie si� znajdujemy?
- Nie, nie wiem nawet, jak daleko zanios�y nas te stwory. Ale jestem raczej pewien, �e lecia�y na pomoc, do Josazu. Jeste�my dalej od stolicy, ni� byli�my, kiedy...
- Wi�c Theleb K'aarn te� musi by� gdzie� tutaj! Je�li to on kaza� zabra� nas do swojej kryj�wki.
- To brzmi ca�kiem logicznie.
- Wi�c idziemy dalej, na pomoc?
- Nie s�dz�.
- Dlaczego?
- Z dw�ch powod�w. By� mo�e Theleb K'aarn chcia� nas rzuci� w jaki� odleg�y zak�tek �wiata, aby�my nie mogli mu przeszkadza�. By�oby to bezpieczniejsze ni� spotkanie z nami i ryzykowanie, �e los obr�ci si� przeciwko niemu...
- Przyznaj� ci racj�. A jaki jest drugi pow�d?
- Zrobimy lepiej docieraj�c do Josazu, gdzie b�dziemy mogli kupi� konie i �ywno�� oraz dowiedzie� si� czego� o Theleb K'aaraie, nawet je�li go tam nie ma. Poza tym mo�e uda nam si� kupi� sanie, dzi�ki kt�rym mogliby�my przemieszcza� si� szybciej.
- Niech si� wi�c tak stanie. Ale wydaje mi si�, �e nie mamy zbyt wielkich szans dotrze� gdziekolwiek po tym �niegu.
- Trzeba rusza� i mie� nadziej�, �e dojdziemy do jakiej� nieoblodzonej rzeki i spotkamy tam statek.
- Ma�a nadzieja.
- Nie spos�b nie przyzna� ci racji.
Wezwanie Fileet wyczerpa�o wszystkie jego si�y. Wiedzia�, �e umrze, ale nie robi�o to na nim wra�enia. �mier�, kt�r� mia� w perspektywie, by�a o wiele przyjemniejsza od wielu innych, jakie mu ostatnio grozi�y... i bez w�tpienia o wiele mniej bolesna od tej, kt�r� przyrzek� mu Theleb K'aarn.
Ruszyli po�r�d �niegu, powoli, na po�udnie. Byli tylko dwiema kropeczkami na zmro�onym stepie. Dwiema male�kimi istotami z cia�a i ciep�a na wielkiej, lodowej r�wninie.
ROZDZIA� 4
ZAMEK NA PUSTKOWIU
Min�� dzie�, potem noc, jeszcze jeden dzie�, a dwaj w�drowcy dalej b��dzili. Ju� dawno stracili orientacj�. Nadesz�a noc, a oni wci�� maszerowali. Nie mogli m�wi�. Ich ko�ci by�y sztywne, musku�y zdr�twia�e.
Mr�z i wyczerpanie pozbawi�y ich czucia. Kiedy upadli na �nieg, ledwo zdali sobie spraw� z faktu, �e przestali maszerowa�. Nie zauwa�ali ju� r�nicy pomi�dzy �yciem a �mierci�, istnieniem a przerwaniem bytu.
Kiedy wsta�o s�o�ce i troch� ich ogrza�o, ockn�li si� i podnie�li g�owy. By� mo�e w ostatnim wysi�ku, aby jeszcze raz zobaczy� �wiat, kt�ry opuszczali.
Zobaczyli zamek.
Sta� po�r�d stepu. By� bardzo stary. �nieg pobieli� mech porastaj�cy zwietrza�e kamienie. Wygl�da�o na to, �e ten zamek stoi tu od pocz�tku �wiata, ale zar�wno Elryk jak Moonglum nigdy nie s�yszeli o samotnej fortecy w�r�d step�w.
Wprost trudno by�o sobie wyobrazi�, by r�wnie stary zamek m�g� rzeczywi�cie istnie� na tych ziemiach, kt�re niegdy� zwano Kra�cem �wiata.
Pierwszy wsta� Moonglum. Doczo�ga� si� po �niegu do Elryka i wzi�� go na r�ce. Krew w �y�ach Elryka prawie nie p�yn�a. Kiedy towarzysz podnosi� go, albinos j�kn��. Chcia� co� powiedzie�, ale nie m�g� otworzy� ust.
Wzajemnie si� podpieraj�c, raz id�c, raz czo�gaj�c si�, zbli�yli si� do zamku.
Brama by�a otwarta, kiedy przez ni� wchodzili. Letnie powietrze wewn�trz przywr�ci�o im przytomno�� na tyle, �e wstali. Weszli do w�skiego korytarza, kt�rym dotarli do obszernego hallu. By�o tam pusto. �adnych mebli, tylko kominek z granitu i kwarcu, w kt�rym �arzy�y si� drwa. Poszli w jego kierunku.
- Wi�c ten zamek jest zamieszkany.
G�os Moonglum mia� chrapliwy i niewyra�ny. Spojrza� na �ciany z bazaltu i, jak tylko m�g� najg�o�niej, krzykn��:
- Pozdrawiamy pana tego ziemiach amku, kimkolwiek jest! Nazywamy si� Moonglum z Elhweru i Elryk z Melnibon�! Prosimy o go�cin�, bowiem zgubili�my si� na tych ziemiach!
Kolana ugi�y si� pod Elrykiem. Z g�uchym odg�osem jego bezw�adne cia�o uderzy�o o pod�og�.
G�os Moongluma odbija� si� jeszcze od �cian hallu, kiedy on sam schyla� si� nad przyjacielem. Zn�w zapanowa�a cisza. S�ycha� by�o tylko trzask drew w kominku. Elhweryjczyk zaci�gn�� Elryka w pobli�e ognia i u�o�y� wygodnie.
- Ogrzej swoje ko�ci. P�jd� poszuka� w�a�ciciela tego miejsca.
Przeszed� przez hali i wbieg� po kamiennych schodach na pi�tro. Tam r�wnie� nie by�o �adnych mebli czy dekoracji. Wiele pokoi, ale wszystkie puste. Zacz�� czu� si� nieswojo. Zgadywa�, �e maj� z tym co� wsp�lnego nadprzyrodzone si�y. Mo�e w�a�cicielem tego zamku by� Theleb K'aarn?
Kto� tu mieszka�, przecie� ogie� nie m�g� si� sam zapali� ani brama sama otworzy�. A je�li st�d wyszed�, to chyba nie w zwyczajny spos�b, bo nie by�o �adnych �lad�w na �niegu.
Moonglum wr�ci� na d�. Zauwa�y�, �e Elryk na tyle odzyska� si�y, i� siedzia� oparty o �cian� przy kominku.
- Co znalaz�e�? - spyta� niewyra�nie Melnibon�anin.
Moonglum wzruszy� ramionami.
- Nic. Ani s�u�by, ani pana. Je�li wyjechali na polowanie, to chyba na lataj�cych rumakach, bo nie ma �ladu kopyt na �niegu. Musz� przyzna�, �e jestem troch� zdenerwowany. A poza tym g�odny. Poszukam spi�arni. Je�li grozi nam jakie� niebezpiecze�stwo, to lepiej b�dzie przyj�� je z pe�nym brzuchem.
Znalaz� wzmocnione okuciami drzwi. Nacisn�� klamk� i otworzy� je. Zobaczy� korytarz, na ko�cu kt�rego znajdowa�y si� kolejne drzwi. Posuwa� si� z mieczem w d�oni. To wej�cie prowadzi�o do salonu r�wnie pustego co reszta zamku. Dalej znalaz� kuchni�. Zauwa�y�, �e wszystkie naczynia s� czyste, cho� od dawna nie u�ywane. Dotar� do spi�arni.
Wisia�a tam na haku po��wka jelenia. Na p�kach dostrzeg� liczne buk�aki i dzbany z winem, poni�ej le�a� chleb i pasztety, a na samym dole sta�y przyprawy.
Najpierw stan�� na palcach i chwyci� dzban z winem. Wyj�� korek, pow�cha� zawarto��. W ca�ym swoim �yciu nie czu� nigdy r�wnie delikatnego i rozkosznego zapachu. Wypi� spory �yk i od razu zapomnia� o zm�czeniu. Ale nie zapomnia� o Elryku, kt�ry czeka� na niego w hallu. Ciosem miecza ukroi� wielki kawa� mi�sa i wzi�� go pod pach�. P�niej wybra� kilka przypraw, kt�re w�o�y� do sakwy. Pod drugie rami� wzi�� chleb, a w ka�d� r�k� chwyci� po dzbanie wina.
Wr�ci� do Elryka, po�o�y� sw�j �up i pom�g� przyjacielowi napi� si�.
Alkohol o dziwnym zapachu wywar� wielkie wra�enie na Elryku. Melnibon�anin z wdzi�czno�ci� u�miechn�� si� do Moongluma.
- Jeste�... dobrym przyjacielem... ale zastanawiam si� dlaczego...
Moonglum obr�ci� si� z pomrukiem za�enowania i zacz�� przygotowywa� mi�so do pieczenia w kominku.
W�a�ciwie nigdy nie potrafi� zrozumie� przyja�ni, kt�ra ��czy�a go z albinosem. By�a zawsze dziwn� mieszank� afektu i rezerwy, delikatn� r�wnowag�, kt�r� obaj utrzymywali w ka�dej sytuacji.
Elryk, od czasu wielkiej mi�o�ci do Cymoril, kt�ra to mi�o�� doprowadzi�a do jej �mierci i do zniszczenia ukochanego miasta, zawsze broni� si� przed okazywaniem spotykanym osobom najmniejszych oznak czu�o�ci.
Tak by�o z Sharill� z Ta�cz�cej Mg�y, kt�ra bardzo go kocha�a. Z kr�low� Yishan� z Jharkoru, kt�ra sprezentowa�a mu swoje miasto mimo nienawi�ci, jak� mieszka�cy pa�ali do ksi�cia-albinosa. Elryk odrzuca� wszelkie towarzystwo, opr�cz Moongluma, a ten, gdy nie by� razem z czerwonookim ksi�ciem, szybko zaczyna� odczuwa� �mierteln� nud�. Elhweryjczyk got�w by� umrze� za Elryka i wiedzia�, �e Pan Imrryru zdolny jest pokona� wszelkie przeszkody, aby pom�c swojemu przyjacielowi. Czy ten zwi�zek nie by� niezdrowy? Czy nie by�oby lepiej, gdyby ka�dy poszed� w swoj� stron�? Jednak�e ju� ta my�l by�a nie do zniesienia dla Moongluma. Wydawa�o si�, �e obydwaj tworz� jedn� istot�, �e s� dwiema osobami tego samego cz�owieka.
Mimo wszystko nie rozumia� nowego uczucia. M�wi� sobie, �e gdyby Melnibon�anin zastanowi� si� kiedy� nad tym pytaniem, r�wnie� nie znalaz�by na to odpowiedzi.
Kiedy rozmy�la� i piek� mi�so na ostrzu miecza jak na ro�nie, Elryk nadal w milczeniu popija� wino. Powoli powraca� do si�, ale na jego sk�rze wci�� jeszcze widnia�y �lady mrozu.
W ciszy zjedli mi�so, bez przerwy rozgl�daj�c si� po hallu. Intrygowa�a ich nieobecno�� mieszka�c�w zamku, byli jednak tak wyczerpani, �e nie przejmowali si� tym zbytnio.
P�niej dorzucili drew do kominka i usn�li. Nad ranem wstali zupe�nie wypocz�ci.
Zjedli troch� zimnego mi�sa i pasztetu i popili to winem. Moonglum znalaz� jaki� kocio�, w kt�rym podgrzali wod�, aby umy� si� i ogoli�.
- By�em w stajni-powiedzia� Moonglum gol�c si�-ale nie ma tam koni, chocia� wszystko �wiadczy o ich niedawnej obecno�ci.
- Jest jeszcze jeden spos�b na podr�owanie - zauwa�y� Elryk. - W zamku musz� by� narty. W tym regionie �nieg le�y przez p� roku, wi�c powinni�my je gdzie� znale��. Na nartach dotarliby�my do Josazu du�o szybciej. Mapa i kompas te� by si� przyda�y.
Moonglum przytakn��.
- P�jd� sprawdzi� na g�rze. - Sko�czy� si� goli� i schowa� brzytw�.
- Id� z tob� - powiedzia� Elryk wstaj�c.
Przemierzali puste pokoje nic nie znajduj�c.
- Zupe�nie nic - powiedzia� Elryk marszcz�c brwi. - A jednak jestem pewien, �e ten zamek jest zamieszkany. Mamy na to dowody.
Zbadali jeszcze dwa pi�tra. Nie by�o ani �ladu kurzu.
- Niestety, b�dziemy musieli i�� na piechot� - powiedzia� Moonglum zrezygnowanym g�osem. - Chyba �e znajdziemy drewno, z kt�rego da si� zrobi� narty. Je�li dobrze pami�tam, widzia�em takie w stajni...
Doszli do w�skich schod�w, kt�re pi�y si� ku szczytowi najwy�szej wie�y.
- Jeszcze sprawdzimy tutaj - powiedzia� Elryk.
Schody zawiod�y ich do przymkni�tych drzwi. Elryk popchn�� je i zawaha� si�.
- Co si� sta�o? - zapyta� id�cy za nim Moonglum.
- Ten pok�j jest umeblowany.
Moonglum zajrza�, przez rami� przyjaciela, do �rodka.
- I jest tu kto�!
Komnata by�a pi�kna. Blade �wiat�o przenika�o do niej przez kryszta�owe okna i o�wietla�o r�nobarwne jedwabne tkaniny, puszyste dywany i kilimy, o tak �ywych kolorach, jakby zosta�y utkane wczoraj.
Po�rodku sta�o wielkie �o�e z baldachimem z bia�ego jedwabiu. Le�a�a w nim m�oda kobieta. Mia�a czarne w�osy i ciemnoszkar�atn� sukni�, cer� jak lekko zar�owiona ko�� s�oniowa, pi�kn� twarz i lekko rozchylone usta.
By�a pogr��ona we �nie. Elryk zrobi� dwa kroki, po czym nagle zatrzyma� si� i wzdrygn��. Odwr�ci� si�.
Zaalarmowany Moonglum zobaczy� �zy w czerwonych oczach ksi�cia.
- Co si� sta�o, przyjacielu?
Blade wargi Elryka rozchyli�y si�, ale ksi��� nie m�g� m�wi�. Jedynie co� w rodzaju skargi wydoby�o si� z jego ust.
- Elryku...
Moonglum po�o�y� r�k� na ramieniu towarzysza, lecz Elryk odepchn�� j�.
Potem, powoli znowu obr�ci� si� ku ��ku, jakby zmusza� si� do obejrzenia straszliwej wizji. Oddycha� szybko, ze-sztywnia� i dotkn�� d�oni� r�koje�ci miecza.
- Moonglumie...
Walczy� ze sob�, aby przem�wi�. Jego kompan spojrza� najpierw na kobiet�, a p�niej pytaj�co na albinosa. Czy�by j� rozpozna�?
- Moonglumie... to czarodziejski sen...
- Sk�d wiesz?
- Jest... jest podobny do tego, w kt�rym m�j kuzyn Yyrkoon pogr��y� Cymoril.
- O Bogowie! My�lisz wi�c, �e...?
- Nic nie my�l�!
- Ale to nie jest...
- Nie, to nie jest Cymoril, wiem. Ja... ona jest taka podobna. Ale to nie ona. Po prostu nie spodziewa�em si� tego.
Opu�ci� g�ow� i zni�y� g�os.
- Chod�my st�d.
- Ale zamek musi nale�e� do niej. Je�li j� obudzimy...
- Nie mo�emy jej obudzi�. Powiedzia�em ci... Jest w zaczarowanym �nie. Mimo ca�ej mej w�adzy czarodziejskiej nie uda�o mi si� wyrwa� Cymoril ze snu. Nie mo�na nic zrobi�, je�li nie zna si� odpowiednich zakl�� ani �rodk�w. Musimy st�d szybko odej��.
Elryk m�wi� takim g��bokim g�osem, �e ciarki przebieg�y Moonglumowi po plecach.
- Ale...
- W takim razie sam odejd�!
Prawie biegn�c, Elryk opu�ci� komnat�. Moonglum zbli�y� si� do �o�a i spojrza� na m�od� kobiet�. Dotkn�� jej sk�ry; by�a ona dziwnie zimna. Wzruszy� ramionami i mia� zamiar opu�ci� pok�j. Zatrzyma� si� jeszcze na chwil�, aby obejrze� tarcze i star� bro� zawieszone na �cianie. Pomy�la�, �e to dziwne trofea jak na wystr�j pokoju m�odej kobiety. Potem zauwa�y� przy �cianie stolik z rze�bionego drewna. Co� na nim le�a�o. Moonglum cofn�� si�. Nie wiedzia�, co my�le�, gdy zobaczy� map�. Zamek by� dok�adnie zaznaczony, tak jak i rzeka Zaphra-Trepek. Na mapie le�a� oprawiony w srebro kompas, z przyczepionym �a�cuszkiem.
Moonglum z�apa� map� i kompas, po czym wybieg� z pokoju.
- Elryku!
Elryk odwr�ci� si�. Mia� kamienn� twarz, gdy Moonglum pokaza� mu map� i kompas.
- Jeste�my uratowani!
Melnibon�anin rozejrza� si� po o�nie�onej pustce.
- Tak, uratowani.
ROZDZIA� 5
KSI��� I PRZEZNACZENIE
Dwa dni p�niej dotarli do brzegu Zaphra-Trepek. W oddali zobaczyli drewniane wie�e i �adne domki pokryte drewnianymi dachami nale��ce do kupieckiego miasta Alorasaz.
Traperzy i g�rnicy przybywali do Alorasaz podobnie jak kupcy z Josazu w g��bi l�du i z Trepesaz na wybrze�u. By�o to �ywe i radosne miasto, z o�wietlonymi i ogrzewanymi za pomoc� wielkich w�gielnych kot��w ulicami. Mieszka�cy pilnowali, aby zim� nigdy nie gas�y. Odziani w ubrania z grubej we�ny pozdrawiali przyjacielsko wchodz�cych do miasta Elryka i Moongluma.
Mimo zapas�w mi�sa i wina, jakie przezorny Moonglum zabra� z zamku, dwaj kompani odczuwali trudy d�ugiego marszu przez step. Torowali sobie drog� w ruchliwym t�umie - kobiety o rumianych twarzach �mia�y si� g�o�no, m�czy�ni odziani w sk�ry i futra pili piwo. Towarzysze dotarli na targ pe�en kupc�w, przyby�ych z bardziej cywilizowanych miast.
Elryk chcia� dowiedzie� si� kilku rzeczy, a orientowa� si�, �e informacje uzyska jedynie w karczmie. Czeka� spokojnie, podczas gdy Moonglum poszed� pyta�, kt�ra ober�a jest najlepsza.
Mieli tylko kilka ulic do przej�cia, aby odnale�� karczm�, w kt�rej kupcy t�ocz�c si� na �awach wok� sto��w wyci�gali sk�ry, aby zachwala� ich warto��. Wszystko to po�r�d weso�ej wrzawy.
Moonglum opu�ci� Elryka i wda� si� w rozmow� z ober�yst�, grubym cz�owiekiem o okr�g�ej twarzy. Albinos widzia�, jak ten pochyla� si� s�uchaj�c z uwag� s��w Moongluma. Jego przyjaciel przytakn�� i podni�s� r�k� daj�c zna� Elrykowi, by do��czy� do nich. Tak te� zrobi� i o ma�o co nie zosta� wywr�cony przez jakiego� �ywo gestykuluj�cego kupca. Tamten zacz�� go od razu gor�co przeprasza� i zaproponowa� mu kubek wina.
- Nie, naprawd� nie trzeba - mrukn�� ksi���.
M�czyzna wsta�.
- Ale�, m�j panie, to moja wina...
P�niej zobaczy� twarz albinosa i zamilk�. Usiad� pomrukuj�c niezrozumiale i powiedzia� co� do swojego s�siada przy stole.
Elryk ruszy� za ober�yst� i Moonglumem. Przyjaciele weszli po chybotliwych schodach do pokoju, kt�ry wed�ug w�a�ciciela by� jedynym wolnym.
- Podczas zimowych targ�w pokoje s� bardzo drogie - powiedzia� przepraszaj�cym tonem.
Podczas gdy Moonglum spogl�da� na niego spode �ba, Elryk poda� ober�y�cie wart ma�� fortun� rubin. Karczmarz obejrza� dok�adnie kamie� i wybuchn�� �miechem.
- Dzi�ki ci, panie. Ta ober�a rozpadnie si� w py�, zanim tw�j kredyt zostanie wyczerpany. Dobry handel musi by� w tym roku! Natychmiast ka�� przynie�� wam mi�so i wino!
- Najlepsze jakie masz! - powiedzia� Moonglum staraj�c pocieszy� si� po utracie rubinu.
- Chcia�bym je jeszcze mie�! - odpar� ober�ysta.
Elryk usiad� na ��ku, zdj�� peleryn� i rozpi�� pas. Nadal by�o mu zimno.
- Wola�bym, aby� powierzy� mi swoje klejnoty - powiedzia� Moonglum �ci�gaj�c buty. - Mo�emy ich jeszcze potrzebowa� przed ko�cem poszukiwa�.
Wygl�da�o jednak na to, �e albinos nie us�ysza� go.
Kiedy zjedli posi�ek, dowiedzieli si� od ober�ysty, �e za dwa dni statek wyp�ywa do Josazu. Wkr�tce potem po�o�yli si� spa�.
Elryk mia� burzliwe sny. Tej nocy duchy, kt�re wdar�y si� do jego umys�u, by�y liczniejsze ni� zwykle. Widzia� Cymoril, kt�ra krzycza�a, kiedy Czarny Miecz pi� jej dusz�. Widzia� p�on�cy Imrryr, swojego kuzyna Yyrkoona rozpartego na tronie i jeszcze inne rzeczy, kt�re mog�yby nale�e� do jego przesz�o�ci.
Nie by� stworzony na w�adc� okrutnego ludu Melnibon�, wi�c b��ka� si� pomi�dzy lud�mi tylko po to, �eby odkry�, �e tutaj te� nie ma dla niego miejsca. W mi�dzyczasie Yyrkoon uzurpowa� sobie jego w�adz� i stara� si� posi��� Cymoril, a gdy odm�wi�a, pogr��y� j� w g��bokim, magicznym �nie, z kt�rego tylko on sam umia�by j� wyrwa�.
Teraz Elryk �ni�, �e znalaz� Nanorion, mityczny kamie� mog�cy wskrzesza� nawet zmar�ych. �ni�, �e Cymoril jeszcze �yje, a on k�adzie Nanorion na jej ciele. Ona budzi si�, obejmuje go i razem opuszczaj� Imrryr. Lec� na P�omiennym Kle, wielkim smoku bojowym Melnibon�, a� do cichego zamku ukrytego w�r�d �nieg�w.
Elryk nagle obudzi� si� w �rodku nocy. W karczmie by�o ju� cicho. Otworzy� oczy i zobaczy�, �e Moonglum �pi g��boko na s�siednim ��ku.
Stara� si� na nowo zasn��, ale bezskutecznie. By� pewien, �e czuje czyj�� obecno�� w pokoju. Wyci�gn�� r�k� i chwyci� Zwiastuna Burzy. Czeka� gotowy do odparcia ewentualnego napadu. By� mo�e z�odzieje dowiedzieli si� o jego hojno�ci wzgl�dem ober�ysty?
Co� poruszy�o si� w cieniu, wi�c zn�w otworzy� oczy.
By�a tam. D�ugie w�osy sp�ywa�y jej po ramionach. Mia�a na sobie t� sam� szkar�atn� sukni�. Patrzy�a na niego spokojnie, u�miechaj�c si� ironicznie. By�a to ta kobieta, kt�r� widzia� w zamku. Ta, kt�ra spa�a. Czy teraz znowu �ni�.
- Przebacz mi, Panie, �e wdar�am si� w ten spos�b w twoje �ycie i �e przerwa�am ci odpoczynek, ale mam piln� spraw� i ma�o czasu.
Elryk zauwa�y�, �e Moonglum dalej �pi, jakby by� pod wp�ywem narkotyku.
Usiad� na �o�u.
- Wydaje mi si�, �e znam ci�, Pani, ale nie wiem...
- Nazywaj� mnie Myshella.
- Cesarzowa �witu?
Znowu si� u�miechn�a.
- Niekt�rzy tak mnie nazywaj�. Inni wol� okre�lenie Ciemna Dama z Kaneloon.
- Tak, ta, kt�r� kocha� Aubec? Musia�a� si� bardzo trudzi�, aby utrzyma� sw�j wygl�d, Pani.
- Nic nie robi�am. By� mo�e jestem nie�miertelna. Nie wiem. Wiem za to jedno: Czas jest oszustem.
- Dlaczego tu przyby�a�?
- Nie mog� tu d�ugo zosta�. Przysz�am prosi� ci� o pomoc.
- To znaczy?
- Wydaje mi si�, �e mamy wsp�lnego wroga.
- Theleb K'aarna?
- W�a�nie.
- Czy to on rzuci� na ciebie urok i pogr��y� we �nie?
- Tak.
- I on wys�a� Oonai przeciw mnie. Dlatego...
Myshella podnios�a r�k�.
- To ja wys�a�am chimery, aby was przyprowadzi�y. Nie mia�y wam zrobi� krzywdy. To by�a jedyna rzecz, jak� mog�am zrobi�, bo zakl�cie Theleb K'aarna zn�w zaczyna�o dzia�a�. Walczy�am przeciw jego czarom, ale one s� pot�ne. Mog� si� budzi� tylko na kr�tkie chwile. Czarownik dogada� si� z Ksi�ciem Umbd�, wodzem Hordy z Kelmain. Maj� zamiar zdoby� Lormyr, a p�niej ca�e po�udnie �wiata.
- Kim jest Umbda? Nigdy nie s�ysza�em o nim ani o Hordzie z Kelmain. Mo�e to jaki� szlachcic z Josazu, kt�ry...
- Ksi��� Umbda s�u�y Chaosowi. Pochodzi z teren�w po�o�onych za Kra�cem �wiata, a Kelmainowie nie maj� nic wsp�lnego z lud�mi, pomimo �e wygl�daj� podobnie.
- Wi�c Theleb K'aarn by� daleko na po�udniu.
- Z tego w�a�nie powodu przyby�am dzi� do ciebie.
- Chcesz, �ebym ci pom�g�?
- Zar�wno ty jak i ja potrzebujemy �mierci Theleb K'aaraa. Jego magia pozwoli�a Umbdzie przekroczy� Kraniec �wiata. Jest jeszcze silniejszy, bo w�dz z Kelmain zaoferowa� braterstwo Chaosowi. Broni� Lormyru i s�u�� Prawu. Wiem, i� jeste� s�ug� Chaosu, ale mam nadziej�, �e nienawi��, jak� czujesz do Theleb K'aarna, jest wi�ksza od twojej lojalno�ci wobec bog�w.
- Ostatnio Chaos nie pom�g� mi, Pani, wi�c mog� zapomnie� o tej�e lojalno�ci. Zemszcz� si� na Theleb K'aarnie, a je�li w tej sprawie b�dziemy mogli by� sobie pomocni, to tym lepiej dla nas.
- Dobrze.
Nagle krzykn�a, a jej oczy zm�tnia�y. Z wysi�kiem wypowiada�a s�owa.
- Znowu zapadam w sen. Wierzchowiec czeka na ciebie ko�o bramy miasta. Zawiezie ci� na jedn� z wysp Morza Wrz�cego. Tam znajdziesz pa�ac Ashaneloon. Jeszcze do niedawna mieszka�am tam, dop�ki nie zauwa�y�am gro��cego Lormyrowi niebezpiecze�stwa...
Zachwia�a si�.
- ...ale Theleb K'aarn domy�li� si�, �e b�d� chcia�a tam wr�ci�, wi�c umie�ci� stra�nika przy drzwiach do pa�acu. Trzeba go zniszczy�. Kiedy to zrobisz, udaj si�...
Elryk wsta�, aby j� podtrzyma�, ale odepchn�a go d�oni�.
- ...do wschodniej wie�y. Na dole jest kufer. W nim znajdziesz sakw� ze z�otej tkaniny. Przynie� j� do Kaneloon. Umbda i jego Kelmainowie maszeruj� ju� na zamek. Dzi�ki sakwie b�d� mog�a si� broni�. Oczywi�cie je�li si� w por� obudz�, w przeciwnym razie ca�e po�udnie jest skazane... ty tak�e.
- A co z Moonglumem? - spyta� albinos spogl�daj�c na �pi�cego kompana. - Czy mo�e i�� ze mn�?
- Lepiej nie. Poza tym jest pod wp�ywem lekkiego zakl�cia, nie mamy czasu go budzi�.
Jeszcze raz zachwia�a si� j�cz�c.
- Nie ma czasu...
Elryk jednym skokiem podni�s� si�, w�o�y� buty, chwyci� peleryn� i runiczny miecz. Kiedy zaoferowa� swoj� pomoc Myshelti, znowu go odepchn�a.
- Nie... Id�, prosz� ci�...
I znikn�a.
Jeszcze na wp� otumaniony, wybieg� na ulic�. Pogna� do p�nocnej bramy Alorosaz. Szed� przez �nieg rozgl�daj�c si� dooko�a. Wkr�tce �nieg si�ga� mu ju� do kolan. Nic nie zauwa�ywszy mia� zamiar wr�ci� po w�asnych �ladach, kiedy ze zdziwienia a� krzykn��. Zobaczy� rumaka obiecanego przez Myshell�.
- Co to?! Nast�pna chimera? Ostro�nie zbli�y� si� do stworzenia.
ROZDZIA� 6
Z�OTY PTAK
By� to ptak, ale nie z krwi i ko�ci, tylko ze srebra i z�ota. Kiedy Elryk zbli�y� si� do niego, stworzenie za�opota�o skrzyd�ami, a pazurami niecierpliwie rozdrapa�o zmro�on� ziemi�. Lodowaty wzrok szmaragdowych oczu skierowa� si� na Memiboneanina. Ptak mia� na sobie rze�bione w onyksie i inkrustowane z�otem i miedzi� siod�o.
Zacz�a bez stawiania pyta�; pomy�la� Elryk; mog� wi�c sko�czy� w ten sam spos�b.
Zbli�y