Zimniak Andrzej - Tchnienie szaleństwa
Szczegóły |
Tytuł |
Zimniak Andrzej - Tchnienie szaleństwa |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zimniak Andrzej - Tchnienie szaleństwa PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Zimniak Andrzej - Tchnienie szaleństwa PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Zimniak Andrzej - Tchnienie szaleństwa - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDRZEJ ZIMNIAK
TCHNIENIE SZALEŃSTWA
Samochód zatrzymał się z piskiem hamulców. Dwaj mężczyźni, którzy opuścili
szoferkę, udali się wprost do Komendanta. Byli zmęczeni i pokryci kurzem drogi.
- O'Hara, Scoyt - przedstawili się małemu, śniademu krajowcowi, który zdawał się
ginąć za swoim masywnym biurkiem. Przyglądał się przybyszom przenikliwym, nieco
drapieżnym wzrokiem. Przemówił dopiero po chwili :
- Dostałem telefonogram przed tygodniem. Do waszej dyspozycji jest chata
trzcinowa, niestety, niczego lepszego nie mogłem przygotować. Jedna z tutejszych
dziewcząt będzie wam pomagać, nazywajcie ją Baloo. Gdybyście potrzebowali
czegoś, zwróćcie się bezpośrednio do mnie. Czy są jakieś pytania?
O'Harę uprzedzano o surowości obyczajów szczepu Baali i niechęci do obcych, lecz
brak wszelkich form grzecznościowych spowodował lekki szok. Poczuł wzbierający
gniew, mruknął więc coś niewyraźnie i skierował się ku wyjściu. Nie zamierzał
zaczynać od sprzeczki. Lecz piskliwy głos Komendanta osadził go na miejscu.
- Jeszcze chwileczkę. Chciałem udzielić wam pewnej rady, dla waszego
bezpieczeństwa. Dopóki nie będziecie niepokoić naszych ludzi, oni też dadzą wam
spokój. W przeciwnym wypadku... Po prostu, u nas przetrwało wiele zwyczajów z
dawnych czasów. Ci przybysze, którzy o tym pamiętali, zawsze opuszczali osadę
zadowoleni. I jeszcze jedno weźcie te amulety. To znak rozpoznawczy, że
jesteście ze mną w zgodzie - dodał wyjaśniająco.
Komendant osiedla czy zabobonny szaman? Oto do czego prowadzi polityka
nieinterwencji - pomyślał O'Hara z niesmakiem. Wziął jednak amulet i schował go
do kieszeni.
Wyszli w duszny, tropikalny zmrok, który zapadł nagle, zdawałoby się, że jeszcze
w trakcie trwania pełnego dnia. Dżungla piętrzyła się groźnie wokół, waliła się
jakby szarą, ogromną falą ze wszystkich stron na rachityczne chaty osiedla.
Dziki śpiew cykad zdawał się wprowadzać czaszkę w wibracje. O'Hara dopiero teraz
zrozumiał, dlaczego lasy północy, w których słychać tylko szum sosen, sprawiają
wrażenie uśpionych.
Jak spod ziemi wyrosła przed nimi drobna, naga dziewczyna, wskazała drogę do
rozpadającej się trzcinowej chaty, rozwiesiła hamaki i przyrządziła strawę.
Potem znikła równie nagle, jak pojawiła się.
Mężczyźni jeszcze długo w noc przenosili i ustawiali w chacie sprzęt i
aparaturę. Wreszcie legli zmęczeni w hamakach, lecz sen nie chciał przyjść.
Otaczało ich nienaturalnie bujne, rozpasane życie tropików, słyszeli, jak
pulsuje tysiącami dźwięków, niemal czuli przewalanie się dziwnych stworów w
lepkim błocie między mangrowcami, ciche zbliżanie się drapieżników i śliski ruch
węży pośród lian. Duszne powietrze dławiło ich niby gęsta, podgrzana ciecz.
O'Hara oddychał płytko i z trudem. Nie mógł zasnąć, czuł dziwne podniecenie;
zapadał jedynie w krótkie drzemki, wypełnione koszmarnymi obrazami bagnistej
dżungli. Ubranie oblepiało spocone, rozgrzane ciało.
Gdy nagły, tropikalny brzask wsączył się strumyczkami zamglonego światła przez
szpary w trzcinowych ścianach, mężczyźni z ulgą zwlekli się z hamaków,
przełknęli śniadanie i niezwłocznie rozpoczęli pracę. Trzeba zrobić co należy i
wynosić się czym prędzej z tego nieprzyjaznego zakątka do cywilizowanych okolic,
gdzie można wziąć prysznic i gdzie ludzie stwarzają pozory wzajemnej
życzliwości.
O'Hara miał trudności z wyzerowaniem aparatu, pokrętła i przyciski wydawały mu
się toporne, a konstrukcja urządzenia zupełnie niepraktyczna. Czuł się
nienormalnie podekscytowany, zupełnie jak po kilku filiżankach mocnej kawy.
Skinął na Baloo, która siedziała w kucki pod trzcinową ścianą. Gdy podeszła,
sięgała mu zaledwie do ramienia, a różnicę potęgowała jeszcze jej filigranowa
budowa. O'Hara był mężczyzną słusznego wzrostu i wagi i wyglądał przy niej jak
niedźwiedź. Dziewczyna zgodziła się na kilka elektronicznych pomiarów.
O'Hara musiał usiąść, aby umocować na głowie Baloo elektrody. Musnął przypadkowo
łokciem jej nagą, jędrną pierś i poczuł łagodny zapach kobiecego ciała.
Dotychczas miał ją za dziecko jeszcze, za podlotka. Poczuł wzmagające się
podniecenie. Raptownie wstał, sięgnął do skrzyni i rzucił dziewczynie
prześcieradło. - Zakryj się tym - warknął.
Baloo pokazała w uśmiechu szereg białych zębów. O'Hara mógłby przysiąc, że
wszyscy krajowcy mają w twarzach coś drapieżnego, niezależnie od nastroju, w
jakim się znajdują.
- Jak pan sobie życzy, sir.
- I noś to zawsze.
- Dobrze, sir.
Szybko dokonał pomiarów i odprawił dziewczynę, albowiem jej wdzięki, chociaż
spowite teraz w białą tunikę, stopniowo przesłaniały mu ekrany i wskaźniki. Co
się ze mną dzieję! myślał. Ze statecznym obywatelem, poważnym naukowcem, który
nigdy nie uganiał się za spódniczkami! Przebadał jeszcze kilku krajowców, lecz
ciągle widział Baloo i czuł delikatny zapach jej skóry.
- Co tam u klimatologa? - rzucił w stronę Scoyta, aby odwrócić tok myśli. -
Potwierdzasz czy obalasz teorię?
- Do licha z teorią - burknął niegrzecznie Scoyt, lecz zaraz zreflektował się i
dalej ciągnął już normalnym tonem. - Z danych odbiegających od przeciętnej warto
zanotować podwyższony poziom promieniowania jonizującego, a w glebie spore
stężenie litu, cynku, no i dużo kadmu. Poza tym nic specjalnego.
- Czy gdzieś na świecie występuje podobna kombinacja?
- Owszem. W Norwegii i na Alasce - odczytywał Scoyt z ekranu komputera.
- A między zwrotnikami ?
- Zaraz... Są nieco podobne układy, ale zawsze któraś komponenta jest o wiele
niższa. Tylko na Florydzie mamy coś podobnego. Oczywiście biorę pod uwagę
jedynie dane skatalogowane.
- Gdybyś podawał inne, byłbyś w najgorszym przypadku wróżką - mruknął O'Hara,
lecz Scoyt gładko przeszedł nad zaczepką.
- A co u ciebie?
- U wszystkich osób, które przebadałem, stwierdziłem podwyższone ciśnienie krwi,
podrażnienie centralnego ośrodka nerwowego, silne reakcje emocjonalne i cały
zespół innych cech, charakteryzujący osobniki w stanie stresu lub gotowości do
konfrontacji. Jeśli dane pozostaną podobne w ciągu dłuższego okresu, będą
oznaczać tutejszy stan normalny. Stąd wniosek, że klimat i środowisko tego
obszaru wywołuje obserwowane przez nas niezwykłe objawy emocjonalne. A wtedy...
- Mówisz jak zwolennik teorii - przerwał Scoyt, a jego żółte oczy zwęziły się.
- Mówię o faktach! - prawie krzyknął O'Hara i zacisnął wielkie pięści. Przez
chwilę mierzyli się złym wzrokiem. Pierwszy opadł na trzcinowy fotel Scoyt.
- Oto był dowód na wiarygodność twoich wyników. Kończmy szybko robotę i zwijajmy
obóz, bo będzie źle. Mężczyźni wzięli się raźno do pracy i, choć niewyspani i
rozdrażnieni, nazajutrz zdołali zgromadzić pokaźny materiał.
Jednakże niewiele z niego wynikało.
- To tylko poszlaki, a nie dowody - O'Hara wstał zniechęcony i przeciągnął
potężne ramiona, aż zatrzeszczały stawy.
- Sporo jednak tych poszlak - Scoyt próbował być optymistą. - Zaczynam poważnie
brać pod uwagę możliwość ewentualnego rozważenia...
- Nie próbuj być dowcipny - przerwał szorstko O'Hara. - Tak jest, szefie. Ale
zauważ, że w punktach o podobnej charakterystyce geologicznej w innych miejscach
kuli ziemskiej też występują poważne zaburzenia atmosferyczne. Morze Północne
lub Ochockie, Trójkąt Bermudzki...
- Nigdzie tak silnie jak tutaj. Te niszczycielskie cyklony! - Ale też ludzie
Baali żyją bardziej gromadnie, całe plemię tworzy jakby jedną rodzinę. Wszyscy
zajmują się i przejmują na raz tym samym.
- Myślałem już na ten temat. Wszystko poszlaki, a nam potrzeba dowodów. Nic
więcej tu nie zdziałamy, jutro pakujemy sprzęt. A teraz idę rozerwać się trochę.
Obejrzę grę w piłkę w wykonaniu tubylczych reprezentacji, podobno ciekawe
widowisko.
- Poczekaj, pójdę z tobą - Scoyt również miał już dosyć jałowej pracy,
polegającej na kolekcjonowaniu danych. Obaj mężczyźni ruszyli w duszny żar
tropikalnego popołudnia, czując palący ciężar promieni słonecznych na ramionach
i plecach. Pot spływał im spod kapeluszy na . szyję i dalej każda kropla
torowała sobie drogę po piersiach lub łopatkach.
Mimo potwornego upału napięcie wokół wyczuwalnie rosło; krajowcy biegali między
chatami, a na głównym placu pośrodku wioski zebrał się już gwarny tłum. Gracze
obu drużyn, z naszej osady i sąsiedniej, blisko położonej wioski, rozgrzewali
się już, miotając na siebie obelgi. Tłumnie przybyli mieszkańcy obu wiosek
również nie żałowali sobie, tak że harmider zagłuszał nawet odwieczne głosy
dżungli. Co tu będzie działo się za chwilę - pomyślał O'Hara i nagle w olśnieniu
spojrzał na Scoyta, lecz ten był zbyt zmęczony na wszelkie dysputy. Dowlókł się
do zacienionego miejsca i usiadł na piasku, skąd smętnie obserwował coraz
bardziej podnieconych krajowców.
Rozpoczął się mecz. Ogólnie gra polegała na waleniu małej piłeczki wielką pałką
w taki sposób, aby kauczukowa kulka spadła na pole przeciwnika. Zarówno gracze,
jak i kibice krzyczeli ile sił w płucach, wymachiwali rękami, tańczyli,
niektórzy wpadali w ekstazę. Coraz częściej wybuchały bójki lub większe
awantury. O'Hara i Scoyt woleli wycofać się zawczasu, krajowcy byli bowiem coraz
bardziej nieobliczalni i niebezpieczni.
Tej nocy obydwaj mężczyźni nie zmrużyli oka. Czuwali, . łowiąc niecierpliwie
odgłosy z zewnątrz. To jeden, to drugi podnosił nagle głowę, aby lepiej ocenić
jakieś słabe, ledwie uchwytne dźwięki. Lecz gdy wreszcie ucichły chrapliwe
nawoływania krajowców, którzy nie spieszyli się do swoich chat, zewsząd
dobiegało tylko granie milionów cykad. I nic ponadto.
Myśli O'Hary błądziły wciąż wokół tego samego tematu. Tak, teraz właśnie,
jeszcze tej nocy wszystko powinno się wyjaśnić. Może nie będzie to rozwiązanie
ostateczne, ale przynajmniej bardzo istotna przesłanka. A wszystko zaczęło się
tak niedawno, zaledwie kilka lat temu, kiedy Lemour wziął się do obliczania
entropii informacji i emocji. O'Hara pamiętał, jak łysy niby wygolone kolano,
lecz za to brodaty Lemour przychodził do niego i grzmiał: no, stary, mam problem
akurat na nasze możliwości ! Jaka jest różnica w entropii między tomem
encyklopedii i książką, w której hasła i litery tego tomu zostały wydrukowane
chaotycznie? Albo jak zmienia się entropia człowieka przeżywającego silną,
emocję? Hę? To przecież proste - bierzesz całkę... Nie było to proste, ale w
końcu Lemour ułożył równania i rozwiązał je. Uznano wtedy, że jest nieszkodliwym
wariatem lub w najlepszym razie szarlatanem.
Wspomnienia O'Hary przerwał gwałtowny podmuch wiatru, który z furią uderzył w
ażurowe ściany chaty. Obaj mężczyźni jak na komendę zeskoczyli na ziemię i
wybiegli w ciemność. Po niebie pędziły niskie, wełniaste chmury, a pełna
rozbudzonych krzyków dżungla gięła się pod nagłymi ciosami wichury.
- Oto dowód! - Scoyt usiłował przekrzyczeć szum huraganu.
- Powiedzmy, że połowa dowodu - O'Hara był nieco ostrożniejszy, lecz jego
oblicze promieniało.
Nazajutrz obydwaj mężczyźni wzięli się od rana do pracy; nie zauważyli nawet, że
Baloo przyszła dopiero koło południa. Była naga, a włosy miała zaplecione w
misterne warkoczyki.
- Dlaczego nie ubrałaś się? - spytał szorstko O'Hara. Dziewczyna spuściła oczy.
- Przyszłam... pożegnać się.
- Co?
- Wczoraj urodziło się białe cielę. To znak.
- Do czego?
- Do składania ofiar Bogom. Ja będę... dawała ofiarę. Nie mogę potem wam służyć.
- Dlaczego?
Nie odpowiedziała, schyliła tylko jeszcze bardziej głowę. O'Hara spojrzał na jej
kształtne piersi i wysokie sklepienie bioder i myślami był bardzo daleko od
składania ofiar bogom ludu Baali.
- Jak wygląda takie składanie ofiar? - zainteresował się Scoyt.
- To bardzo dawny zwyczaj. Nie dla białych.
- Z tańcami, śpiewami?
- Tak, na początku.
- A później?
Znów nie odpowiedziała, tylko schyliła głowę i ciemna fala drobno splecionych
włosów opadła na delikatne ramiona, odsłaniając subtelny łuk pleców. O'Hara
ledwie powstrzymał się, żeby ich nie odgarnąć; czuł, jak puls wali mu w
skroniach, Otarł pot z czoła.
- Często odbywają się takie ceremonie? - badał dalej Scoyt.
- Nie - dziewczyna usiłowała sobie przypomnieć. Chyba... w tym roku dwa lub trzy
razy.
Scoyt założył jej kask, uruchomił baterie i wsunął w otwór kasetę
synchronizującą.
- Spróbuj przypomnieć sobie, kiedy to było.
- Zaraz... na pewno trzeciego stycznia, potem chyba dziesiątego czy jedenastego
kwietnia, no i w maju, tak, piątego maja. Dokładnie piątego wieczorem. Wszyscy
dorośli członkowie szczepu idą do lasu, pozostają dzieci i starcy.
Lecz Scoyt już nie słuchał, tylko wywoływał dane z komputera. Po chwili wydał
triumfalny krzyk i odczytał:
- Dwa cyklony, Daisy i Betty, i tajfun Cleopatra.
Z tego zbieżność dwóch zupełnie niezła. Co ty na to? Nie czekając na odpowiedź
zaskoczonego O'Hary pytał dalej dziewczynę:
- A co z meczami, no, w piłkę? Kiedy były urządzane?
- Nie wiem, to nie dla kobiet - odrzekła jakby zawstydzona.
- Dobra - Scoyt zerwał się z miejsca - idę do Komendanta, on na pewno zna daty -
i wybiegł na dwór.
- Co to jest? - Baloo wskazała na jeden z przyrządów. Co wy robicie?
- To za trudne dla ciebie, dziecko - roześmiał się O'Hara, ale widząc jej
obrażoną minę dodał:
- My, jakby to powiedzieć... próbujemy wyjaśnić, skąd biorą się wiatry. Widzisz,
nam wydaje się, że one nieraz zaczynają się w nas samych. Zresztą, poczekaj.
Pogrzebał chwilę w skrzyni i wyciągnął kasetę, którą wepchnął do drugiej
szczeliny w kasku Baloo. Dziewczyna zachwiała się lekko, lecz po chwili
odzyskała równowagę i poczuła się normalnie.
- Pożyczyłem ci taką biblioteczkę, z której twój mózg może czerpać dane -
zaśmiał się O'Hara. - Będzie ci łatwiej zrozumieć.
- To jest... takie dziwne. Jakby jakaś ręka przeszukiwała moją głowę -
wyszeptała dziewczyna i nagle umilkła, przestraszona własnymi słowami.
- Nie zwracaj na to uwagi, tego typu odczucie występuje zawsze - O'Hara mówił
nienaturalnym głosem, nie mogąc oderwać wzroku od długich ud Baloo. Miał
wrażenie, że w żyłach pulsuje mu stopiony, łaskoczący metal.
A dziewczyna, doskonale wyczuwając jego zainteresowanie, jakby umyślnie
eksponowała swoje wdzięki. Bawi się kosztem starego durnia - pomyślał ze
złością. Zaczął mówić, gwałtownie wyrzucając słowa i usiłując stłumić
wzbierające ciepłą falą pożądanie.
- Znasz już teraz pojęcie entropii, prawda? Przyjmijmy po prostu, że jest to
miara chaosu. Bezład - to maksimum entropii, zaś celowe organizowanie to jej
zmniejszenie. Rozwijający się ludzie są jakby wysepkami malejącej entropii w
środowisku jej ogólnego wzrostu. Chociaż procesy samorzutne...
- To wiem. Mówi pan w sposób prosty o rzeczach ogólnie znanych - przerwała
dzika, lecz wyposażona w kasetkę dziewczyna z plemienia Baali.
- Przepraszam najmocniej - O'Hara nie mógł powstrzymać uśmiechu. - Wobec tego
przechodzę do sedna sprawy.
Jeden z moich przyjaciół, Lemour, przyjął, że entropia człowieka w stanie
równowagi psychicznej jest większa niż po doprowadzeniu go do silnego
wzburzenia. Po prostu bezruch i stagnacja, charakteryzujące spokój wewnętrzny,
to stany poprzedzające działanie bodźca, który powoduje ukierunkowaną, a więc w
pewnym sensie uporządkowaną koncentrację reakcji psychofizjologicznych, czyli w
końcowym efekcie po prostu wzburzenie emocjonalne. Lemour nie poprzestał na
spekulacji abstrakcyjno - filozoficznej, lecz...
Dlaczego ja to wszystko jej tłumaczę? Przecież tracę cenny czas... Nie, bo
piersi tej dziewczyny są niesamowite, takie ostre, jak wykute w kamieniu,
chciałbym wziąć je w rękę chociaż na chwilę, nie dbam o resztę, po co mi
stanowisko uniwersyteckie...
- Czy wszystko jest w porządku? - w głosie dziewczyny dźwięczał niepokój. Poczuł
raczej niż zobaczył, że zbliżyła się.
- Tak!! - rzucił przez zęby, odwracając się tyłem. Po chwili mówił dalej :
- Więc ten mój przyjaciel, zresztą stał się on wkrótce przyjacielem wielu osób,
a nawet osobistości, które przedtem raczyły zwykle nie zauważać jego istnienia,
tak więc Lemour obliczył swoją całkę. Wartość entropii, a raczej wartość jej
spadku w wyniku wzburzenia emocjonalnego, wyszła monstrualna, nieprawdopodobnie
wielka. Było jasne, że w rozumowaniu tkwił błąd lub że... Można było założyć, że
w otoczeniu jednocześnie zachodzi ogromny kompensujący wzrost entropii, i wtedy
proces nie przeczył podstawowym prawom termodynamiki. A wzrost entropii to
ujednolicenie, uśrednienie. Jeśli w głębi ziemi istniały naprężenia, powinno w
tym momencie lub niewiele później następować ich wyrównywanie. Na przykład:
intensywnie przeżywane emocje grupy ludzi mogłyby, według jego hipotezy,
spowodować gwałtowne trzęsienie ziemi w rejonach sejsmicznych. Dalej - jeśli w
atmosferze istniałaby różnica potencjałów, to wedle teorii wyładowanie w postaci
pioruna miałoby zostać zainicjowane w analogiczny sposób. To samo przy różnicy
ciśnień między dwoma obszarami, która powinna być niwelowana huraganem lub tylko
wiatrem, w zależności od gradientu wielkości fizycznej i od mocy impulsu
emocjonalnego. Stąd burze i wiatry wiosenne, kiedy wszystko co żywe dostaje
gorączki rozmnażania, stąd też straszliwe tajfuny i cyklony w obszarach
tropikalnych, bo ludzie są tu szaleni, a życie zwariowane w porównaniu z zimną
północą.
O'Hara gadał urywanymi zdaniami jak nakręcony, zupełnie jakby wypluwał z siebie
ten najkrótszy w życiu wykład.
W nerwowym podnieceniu zaciskał wielkie, spocone pięści. Pragnął wyrzucić stąd
tę drobną dziewczynę, i to jak najprędzej; tylko jeszcze choć raz spojrzy na jej
smukłe plecy i wiotką talię.
- Jaka to piękna hipoteza - zawołała z podziwem, patrząc, zdumiona na O'Harę - i
jaka naciągana! Przecież...
- Ależ oczywiście! - jednym szarpnięciem zerwał jej kask z głowy. Wiem, że są
jeszcze tysiące innych czynników! Lecz gniew zgasł w nim natychmiast, gdy ujrzał
jej zalęknione oczy i skuloną postać. Poczuł się paskudnie, jakby zabił
noworodka.
- Zimno tutaj, sir. Czy ja... spałam?
- Nie, to jest... tak, przez chwilę.
- Przepraszam!
- To był eksperyment, pomiar - tłumaczył niezręcznie. Czuł, że dłużej nie
zniesie widoku tej dziewczyny, a raczej kobiety, podlotka czy wampa - wszystko
jedno. Chciał wybiec, uciec, lecz wtedy ona podeszła i dotknęła go. Zwyczajnie
dotknęła, idąc za głosem naturalnego, pierwotnego odruchu. Zobaczył wokół
czerwień i już nie czuł nic - tylko jej mokrą, rozgrzaną twarz i gibkie kocie
ciało. Czas zatrzymał się i pędził jednocześnie w obłędnym rytmie osuwającego
się świata, a gorąca rozkosz napływała kumulującą się aż do bólu falą.
Poczuł słony smak krwi. Dopiero drugie uderzenie dotarło do jego świadomości.
Zwalił się ciężko na ziemię; między zębami zazgrzytał piach. Czyjaś twarda dłoń
przewróciła go na plecy, spostrzegł nad sobą czerwoną, wykrzywioną wściekłością
twarz i żółte ślepia Scoyta.
- Coś ty narobił, skończony idioto!
O'Hara podniósł się na łokciu. Zdążył jeszcze zobaczyć, jak Komendant i kilku
krajowców pospiesznie opuszcza chatę; pozostał sam ze Scoytem, który usiadł
ciężko i złapał się za głowę. Powoli wracali do równowagi.
Powietrze było gęste od straszliwego, dusznego gorąca. Ubrania oblepiały
dokładnie ciała obu mężczyzn. Na zewnątrz gardłowe wrzaski krajowców przybierały
na sile.
- Odprawiają taniec wojenny. Trzeba uciekać - Scoyt mówił z trudem, po raz
pierwszy jąkał się.
- A aparatura? - O'Hara dźwignął się z trudem i bezskutecznie usiłował
doprowadzić ubranie do porządku.
- Jaki ty jesteś głupi - wycedził Scoyt, a jego żółte oczy zwęziły się do
szparek. - Nawet jeśli oni nie zdążą podziurawić nas swoimi włóczniami, nie
domyślasz się, co stanie się za godzinę lub dwie?! - krzyczał z bezradnym,
trochę dziecinnym wyrazem twarzy. - Całe plemię, łącznie z kobietami i dziećmi,
pała żądzą zemsty na tobie, teraz już na nas obu. Powietrze aż drga od emocji.
Uciekajmy! Wybiegli w ciężki żar popołudnia. W szoferce nie było czym oddychać,
a fotele parzyły niby rozgrzany piec. Silnik prychnął parę razy i zgasł. Scoyt
zaklął i spróbował ponownie - tym razem zapalił i zawył od razu na najwyższych
obrotach, lecz wóz zarzucił i zakopał się w piachu. Wszystkie dętki były
przedziurawione.
O'Hara poczuł ucisk strachu na krtani. Rzucił się ciężko w ślad za biegnącym
Scoytem. Wkrótce dotarli do podmokłej dżungli, gdzie wpadali w głębokie błoto
między korzeniami mangrowców, ostre kolce boleśnie raniły skórę, a tysiące
moskitów cisnęły się do ust i oczu. Lecz nawet tam doganiały ich krzyki
rozwścieczonych mieszkańców wioski - nie mogli ujść daleko. Już po chwili zdali
sobie sprawę z beznadziejności sytuacji; nie mieli żadnych szans. Wtedy dżungla
zamilkła. Zwierzęta jakby straciły głos i wpełzły w najgłębsze zakamarki swoich
kryjówek.
W złowrogiej ciszy nawet krajowcy zaprzestali nawoływań. Nagle uderzył huragan.
Rozszalał się od razu całą mocą, jakby chciał natychmiast wyładować długo
gromadzoną wściekłość. Dżungla krzyknęła strasznie jak rozdzierany i miażdżony
potwór i poddała się. Wielkie drzewa padały z łoskotem, a mangrowce legły od
razu niby trawa pod kosą. Powietrze wypełniły strzępy lian, liście i grudy
ziemi; martwe ptaki przypominały wirujące strzępy rozdmuchanego pierza.
O'Hara, który jako jedyny jakimś cudem ocalał z pogromu, czasami wspomina te
wydarzenia jak nierealny, zły sen, choć musi przyznać, że przez całe swoje
spokojne życie nie doznał tylu wrażeń, co w ciągu owych kilku szalonych dni.
Natomiast teoria, jak to często bywa, nie została nigdy ani całkowicie obalona,
ani dowiedziona ponad wszelką wątpliwość; po prostu zastąpiono ją inną, lepszą i
nowocześniejszą, co nie znaczy, że ostateczną, a tym bardziej prawdziwą.