Archer Jeffrey - Synowie fortuny
Szczegóły |
Tytuł |
Archer Jeffrey - Synowie fortuny |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Archer Jeffrey - Synowie fortuny PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Archer Jeffrey - Synowie fortuny PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Archer Jeffrey - Synowie fortuny - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
JEFFREY ARCHER
SYNOWIE FORTUNY
PRZEŁOŻYŁA DANUTA SĘKALSKA
Strona 3
Spis treści
Księga pierwsza - GENESIS
Księga druga - EXODUS
Księga trzecia - KRONIKI
Księga czwarta - DZIEJE
Księga piąta - SĘDZIOWIE
Księga szósta - OBJAWIENIE
Księga siódma - LICZBY
Strona 4
Księga pierwsza
GENESI S
Strona 5
1
Susan cisnęła lody Michaelowi Cartwrightowi na głowę. To było
ich pierwsze spotkanie, w każdym razie tak twierdził drużba Michaela,
kiedy dwadzieścia jeden lat później tych dwoje brało ślub.
W tamtym czasie oboje byli trzyletnimi brzdącami i kiedy Michael
uderzył w płacz, matka Susan wybiegła z domu, żeby zobaczyć, co
się stało. Susan tylko jedno powtarzała w kółko:
− On pierwszy zaczął, i już.
Skończyło się na tym, że dostała klapsa.
Marny początek romansu.
Po raz drugi spotkali się, zdaniem drużby, w szkole podstawowej.
Susan z pewną siebie miną oświadczyła całej klasie, że Michael to
beksa i, co gorsza, skarżypyta. Michael oznajmił kolegom, że podzieli
się krakersami Grahama z każdym, kto pociągnie Susan Illingworth
za kucyki. Niewielu chłopców odważyło się to zrobić drugi raz.
Pod koniec pierwszej klasy Susan i Michael otrzymali wspólną
nagrodę dla najlepszych uczniów. Nauczycielka uznała, że tylko tak
może zapobiec kolejnej historii z lodami.
Susan powiedziała kolegom, że matka Michaela odrabia za niego
lekcje, na co on się odciął, że jego wypracowania są przynajmniej
pisane jego charakterem pisma.
Rywalizacja trwała przez cały okres nauki w podstawówce, a
potem w szkole średniej, do chwili, gdy ich drogi się rozeszły, Wtedy
wstąpili na różne uczelnie: Michael na Uniwersytet Stanu
Connecticut, a Susan na Uniwersytet Georgetown w Waszyngtonie.
Przez następne cztery lata oboje starannie się unikali. Ich drogi
zeszły się znów, jak na ironię, w domu, Susan, kiedy rodzice sprawili
Strona 6
córce niespodziankę i urządzili jej przyjęcie z okazji ukończenia
studiów. Najbardziej zaskakujące było nie to, że Michael przyjął
zaproszenie, ale że w ogóle zjawił się na przyjęciu.
Susan w pierwszej chwili nie poznała dawnego rywala, może,
dlatego, że sporo urósł i po raz pierwszy był od niej wyższy. Dopiero
wtedy dotarło do niej, kim jest ten wysoki, przystojny mężczyzna, gdy
podając mu kieliszek wina, usłyszała:
− Tym razem przynajmniej mnie nie oblałaś.
− O Boże, okropnie się wtedy zachowałam, prawda? −
Powiedziała z nadzieją, że on zaprzeczy.
− Prawda. Ale chyba sobie zasłużyłem.
− Pewnie, że tak − rzuciła i ugryzła się w język.
Gawędzili jak para starych przyjaciół i Susan z zaskoczeniem
stwierdziła, jak bardzo było jej nie w smak, kiedy się do nich
przyłączyła koleżanka z Georgetown i zaczęła flirtować z Michaelem.
Tego wieczoru więcej z sobą nie rozmawiali.
Michael zadzwonił następnego dnia i zaprosił ją do kina na „Żebro
Adama” ze Spencerem Tracy i Katharine Hepburn. Susan widziała
już ten film, ale ku swemu zdziwieniu przyjęła zaproszenie, a potem
bez końca przymierzała sukienki, aż przyszedł Michael i zabrał ją na
pierwszą randkę.
Film podobał się Susan, choć oglądała go drugi raz. Ciekawa
była, czy Michael ją obejmie, gdy Spencer Trący będzie całował
Katharine Hepburn. Nie zrobił tego. Ale kiedy wyszli z kina i przecinali
jezdnię, chwycił jej dłoń i wypuścił dopiero, gdy znaleźli się przed
kafejką. To wtedy doszło do pierwszej kłótni, no, może różnicy zdań.
Michael przyznał, że będzie głosował na Thomasa Deweya,
natomiast Susan oświadczyła, że chce, aby Harry Truman został w
Białym Domu na drugą kadencję. Kelner postawił lody przed Susan.
Spojrzała na nie.
Strona 7
− Ani się waż! − ostrzegł ją Michael.
Susan się nie zdziwiła, gdy zadzwonił nazajutrz, choć już ponad
godzinę tkwiła koło telefonu, udając, że czyta.
Tego dnia rano przy śniadaniu Michael zwierzył się matce, że
zakochał się od pierwszego wejrzenia.
− Ale przecież znasz Susan od lat − zauważyła.
− Nie, mamo − odparł. − Pierwszy raz spotkałem ją wczoraj.
Rodzice obojga byli zadowoleni i nie dziwili się, kiedy rok później
Susan i Michael się zaręczyli; bądź co bądź od tamtego przyjęcia
widywali się prawie codziennie. Już kilka dni po ukończeniu uczelni
oboje mieli pracę. Michael jako stażysta w towarzystwie
ubezpieczeniowym Hartford Life, a Susan jako nauczycielka historii w
szkole średniej imienia Jeffersona. Postanowili się pobrać podczas
letnich wakacji.
Nie zaplanowali tylko, że Susan zajdzie w ciążę w miesiącu
miodowym. Michael był bardzo szczęśliwy, że zostanie ojcem, a
kiedy doktor Greenwood powiedział, że urodzą się im bliźnięta,
poczuł się szczęśliwy podwójnie.
− To nam rozwiąże przynajmniej jeden problem − oświadczył
natychmiast.
− Mianowicie? − spytała Susan.
− Jeden może być republikaninem, a drugi demokratą.
− Nie, dopóki ja mam coś do powiedzenia − oznajmiła Susan,
gładząc się po brzuchu.
Susan uczyła w szkole do ósmego miesiąca ciąży, który
szczęśliwym trafem zbiegł się z feriami wielkanocnymi. Zjawiła się w
szpitalu z małą walizką w dwudziestym ósmym dniu dziewiątego
miesiąca. Michael wyszedł wcześniej z pracy i dołączył do niej parę
minut później; oznajmił żonie, że właśnie dostał awans na „kierownika
obsługi klienta”.
Strona 8
− Co to znaczy? − spytała Susan.
− To takie wymyślne określenie na akwizytora ubezpieczeń −
odpowiedział Michael. − Ale wiąże się z tym drobna podwyżka, która
bardzo się przyda, skoro trzeba będzie wykarmić jeszcze dwa
pyszczki.
Gdy tylko Susan zainstalowała się w swoim pokoju, doktor
Greenwood zalecił, żeby w czasie porodu Michael czekał na
zewnątrz, gdyż przy bliźniętach mogą wystąpić komplikacje.
Michael przemierzał długi korytarz tam i z powrotem. Ilekroć
znalazł się przy wiszącym na ścianie portrecie Josiaha Prestona,
zawracał. Na początku nie zatrzymywał się, by przeczytać
umieszczony pod portretem życiorys fundatora szpitala, gdy jednak
doktor wreszcie się wyłonił zza dwuskrzydłowych drzwi, Michael znał
historię życia dobroczyńcy na pamięć.
Postać w zielonym kitlu zbliżała się ku niemu powoli, zdejmując
maskę. Michael starał się poznać z wyrazu twarzy lekarza, co
usłyszy. W jego zawodzie umiejętność czytania z ludzkich twarzy
bardzo się przydawała, gdyż jeśli chciało się sprzedać komuś polisę
ubezpieczeniową, należało odgadnąć wszelkie obawy i wątpliwości
potencjalnego klienta. Ale w wypadku tej polisy na życie, twarz lekarz
nie zdradzała niczego. Kiedy stanęli przed sobą, Greenwood się
uśmiechnął i powiedział:
− Moje gratulacje. Ma pan dwóch zdrowych synów.
Susan urodziła dwóch chłopaków. Nathaniel przyszedł na świat za
dwadzieścia trzy piąta, a Peter za siedemnaście piąta. Przez
następną godzinę rodzice na zmianę ich przytulali, aż w końcu doktor
Greenwood powiedział, że noworodki i matka powinni teraz
odpocząć.
− Karmienie dwójki dzieci będzie dość wyczerpujące. Na noc
umieszczę je na oddziale specjalnej opieki − dodał. − Nie ma powodu
Strona 9
do niepokoju, zawsze tak postępujemy z bliźniętami.
Michael towarzyszył synkom do oddziału dla noworodków, gdzie
raz jeszcze kazano mu czekać na korytarzu. Dumny ojciec przyciskał
nos do szyby oddzielającej korytarz od rzędu łóżeczek, wpatrując się
w śpiących chłopców. Każdemu, kto przechodził, miał ochotę mówić
„obaj są moi”. Uśmiechał się do stojącej przy nich pielęgniarki, która
czuwała nad nowymi przybyszami na ten świat, przymocowując do
ich maleńkich nadgarstków kartoniki z nazwiskami.
Michael stał tam bardzo długo, ale w końcu zaszedł do żony.
Otworzył drzwi i przekonał się z zadowoleniem, że Susan mocno śpi.
Pocałował ją delikatnie w czoło.
− Odwiedzę cię rano przed pójściem do pracy − obiecał, nie
myśląc o tym, że ona go nie słyszy. Wyszedł z pokoju i skierował się
ku windzie, gdzie zobaczył doktora Greenwooda, który zamienił już
swój zielony kitel na sportową marynarkę i spodnie z szarej flaneli.
− Szkoda, że nie ze wszystkimi bliźniakami bywa tak łatwo −
powiedział doktor do dumnego ojca, kiedy winda zatrzymała się na
parterze. − Jednak zajrzę do pańskiej żony wieczorem, aby
sprawdzić, jak się mają chłopcy. Nie żebym spodziewał się jakichś
problemów.
− Dziękuję, panie doktorze − rzekł Michael. − Bardzo dziękuję.
Doktor Greenwood uśmiechnął się i opuściłby już szpital i pojechał
do domu, gdyby nie spostrzegł eleganckiej damy, która wyłoniła się z
drzwi. Przemierzył szybko hol i podszedł do Ruth Davenport.
Kiedy Michael się obejrzał, zobaczył, jak doktor przytrzymuje
drzwi windy dwóm kobietom, z których jedna była w zaawansowanej
ciąży. Na uśmiechniętej przed chwilą twarzy lekarza odmalowała się
teraz troska. Michael mógł tylko życzyć nowej pacjentce równie
łatwego porodu, jak miała Susan. Skierował się do samochodu,
myśląc o tym, co teraz powinien zrobić. Szeroki uśmiech nie schodził
Strona 10
mu z twarzy.
Przede wszystkim musi zadzwonić do swoich rodziców... teraz już
dziadków.
2
Ruth Davenport już się pogodziła z myślą, że to ostatnia szansa.
Doktor Greenwood, z powodów zawodowych, nie wyraziłby tego tak
kategorycznie, choć po dwóch poronieniach, rok po roku, nie
doradzał pacjentce ponownego zajścia w ciążę.
Natomiast Roberta Davenporta nie obowiązywała zawodowa
etykieta i kiedy się dowiedział, że żona jest pó raz trzeci w ciąży,
zachował się w charakterystyczny dla siebie obcesowy sposób.
Postawił jej po prostu ultimatum:
− Tym razem będziesz się oszczędzać − co było eufemistycznym
odpowiednikiem nakazu: Nie wolno ci zrobić nic, co mogłoby zagrozić
narodzinom naszego syna.
Robert Davenport założył, że jego pierworodny będzie chłopcem.
Wiedział też, że będzie trudne − jeśli nie niemożliwe − nakłonienie
żony, żeby się oszczędzała. W końcu jest córką Josiaha Prestona i
często się mówiło, że gdyby Ruth była chłopcem, to ona, a nie jej
mąż, zajmowałaby dziś stanowisko prezesa Preston
Pharmaceuticals. Ale Ruth musiała się zadowolić nagrodą
pocieszenia, obejmując po swoim ojcu stanowisko szefowej funduszu
powierniczego szpitala św. Patryka, którym rodzina Prestonów
opiekowała się od czterech pokoleń.
Chociaż niektórych starszych członków bractwa św. Patryka
trzeba było przekonywać, że Ruth Davenport ulepiona jest z tej samej
gliny co ojciec, to już po kilku tygodniach musieli przyznać, że nie
tylko odziedziczyła energię i impet starszego pana, ale że przekazał
Strona 11
on córce tę rozległą wiedzę i mądrość, którą tak często rodzice
przelewają na swoje jedyne dziecko.
Ruth wyszła za mąż dopiero w trzydziestym trzecim roku życia.
Na pewno nie z powodu braku kandydatów, których wielu robiło
wszystko, aby udowodnić swoje oddanie dziedziczce milionów
rodziny Prestonów. Josiah Preston nie musiał tłumaczyć córce, kim
są łowcy posagów, choćby dlatego, że żaden z nich nie przypadł jej
do sercal Ruth zaczęła już nawet wątpić, czy kiedyś się zakocha. Aż
poznała Roberta.
Robert Davenport trafił do Preston Pharmaceuticals z firmy
Roche, po drodze zaliczając Uniwersytet Johnsa Hopkinsa i
Harwardzką Szkołę Biznesu, podążając, jak to określił ojciec Ruth,
„szybką ścieżką” awansu. Ruth nie pamiętała, żeby starszy pan użył
kiedyś tak nowoczesnego określenia. Robert objął wiceprezesurę w
dwudziestym siódmym roku życia, a mając trzydzieści trzy lata, został
mianowany najmłodszym w historii spółki wiceprzewodniczącym rady
nadzorczej, pobijając w ten sposób rekord ustanowiony przez
samego Josiaha. Tym razem Ruth rzeczywiście się zakochała. W
mężczyźnie, na którym nie robiło wrażenia ani nazwisko, ani miliony
Prestonów. W rzeczy samej, kiedy Ruth napomknęła, że może
powinna się nazywać Preston-Davenport, Robert ją zapytał:
− To kiedy będę miał przyjemność poznać tego mojego rywala o
podwójnym nazwisku?
Już kilka tygodni po ślubie Ruth obwieściła, że jest w ciąży, a
poronienie, które nastąpiło, było niemalże jedyną skazą na ich
skądinąd szczęśliwym związku, jakby przelotną chmurką na
błękitnym niebie. Jedenaście miesięcy później Ruth znowu zaszła w
ciążę.
Ruth przewodniczyła akurat obradom zarządu powierniczego
szpitala św. Patryka, kiedy poczuła pierwsze skurcze, tak więc
Strona 12
wystarczyło, że wjechała windą dwa piętra wyżej, żeby doktor
Greenwood mógł się nią zająć. Ale ani jego fachowa wiedza i oddanie
personelu, ani najnowocześniejszy sprzęt medyczny nie zdołały
uratować wcześniaka. Kenneth Greenwood przypomniał sobie, jak
przed laty, jako młody lekarz, przyjął na świat Ruth i przez cały
tydzień personel szpitala nie wierzył, że niemowlę przeżyje. A teraz,
trzydzieści pięć lat później, ta sama rodzina przeżywa równie bolesne
doświadczenie.
Doktor Greenwood postanowił porozmawiać w cztery oczy z
panem Davenportem i podsunąć myśl, że należy pomyśleć o adopcji.
Robert, choć niechętnie, zgodził się i obiecał, że poruszy temat z
żoną, gdy uzna, że odzyskała siły.
Upłynął jeszcze cały rok, zanim Ruth zgodziła się odwiedzić
instytucję pośredniczącą w adopcji dzieci. Dziwnym zbiegiem
okoliczności, jakim tak często szafuje los, a jakiego powieściopisarz
musi unikać jak ognia, w dniu, kiedy miała odwiedzie miejscowy dom
dziecka, dowiedziała się, że ponownie jest w ciąży. Teraz Robert
postanowił dopilnować, żeby żaden ludzki błąd nie przeszkodził
narodzinom potomka.
Ruth posłuchała męża i zrezygnowała z funkcji szefowej funduszu
powierniczego szpitala. Zgodziła się nawet na zatrudnienie
pielęgniarki, która − jak się wyraził Robert − będzie mieć na nią oko.
Pan Davenport przeprowadził rozmowy z kilkoma kandydatkami i
wybrał kilka spośród tych o odpowiednich kwalifikacjach. Ale
ostateczny wybór uzależnił od tego, czy kandydatka będzie na tyle
zdeterminowana, by dopilnować, żeby Ruth istotnie się oszczędzała i
nie wróciła do dawnego nawyku organizowania wszystkiego wokół.
Po trzeciej rundzie rozmów kwalifikacyjnych Robert zdecydował
się na panią Heather Nichol, starszą pielęgniarkę na oddziale
położniczym szpitala św. Patryka. Podobało mu się trzeźwe,
Strona 13
rzeczowe usposobienie kobiety, a także fakt, że nie była zamężna ani
też nie grzeszyła urodą, która by wróżyła, że jej stan cywilny wkrótce
ulegnie zmianie. Szalę na jej korzyść ostatecznie jednak przechyliło
to, że pani Nichol przyjęła na świat ponad tysiąc dzieci.
Robert cieszył się, że pani Nichol szybko się aklimatyzuje w ich
domu, a z upływem kolejnych miesięcy nawet on nabierał pewności,
że nie spotka ich po raz trzeci ten sam los. Kiedy bez kłopotów minął
piąty, szósty, a potem siódmy miesiąc, Robert poruszył nawet temat
wyboru imion dla dziecka: Fletcher Andrew, jeśli będzie chłopiec,
Victoria Grace, jeśli dziewczynka. Ruth miała jedno życzenie: jeśli to
będzie chłopiec, wolałaby, aby miał na imię Andrew, ale
najważniejsze, żeby urodzić zdrowe dziecko.
Robert brał udział w konferencji medycznej w Nowym Jorku, kiedy
pani Nichol poprosiła, żeby wywołano go z seminarium, i oznajmiła
mu, że zaczęły się skurcze. Zapewnił ją, że natychmiast wsiada w
pociąg, a z dworca pojedzie taksówką prosto do szpitala św. Patryka.
Doktor Greenwood opuszczał budynek po przyjęciu bliźniaków
państwa Cartwrightów, kiedy ujrzał Ruth Davenport wchodzącą przez
drzwi wahadłowe w towarzystwie pani Nichol. Zawrócił i zdążył wejść
z nimi do windy zanim drzwi się zamknęły.
Po umieszczeniu pacjentki w separatce doktor Greenwood prędko
zwołał najlepszy zespół położników, jaki można było skompletować w
szpitalu. Gdyby pani Davenport była zwyczajną pacjentką, mógłby
razem z panią Nichol przyjąć poród bez niczyjej pomocy. Kiedy
jednak zbadał pacjentkę, zdał sobie sprawę, że jeśli dziecko Ruth ma
bezpiecznie przyjść na świat, nie obejdzie się bez cesarskiego cięcia.
W niemej modlitwie wzniósł oczy ku sufitowi, w pełni świadom, że to
będzie jej ostatnia szansa.
Poród trwał tylko nieco ponad czterdzieści minut. Kiedy ukazała
się główka dziecka, pani Nichol wydała westchnienie ulgi, ale dopiero
Strona 14
kiedy doktor odciął pępowinę, dodała:
− Bogu niech będą dzięki.
Ruth, wciąż pod działaniem znieczulenia ogólnego, nie mogła
widzieć uśmiechu ulgi na twarzy doktora Greenwooda. Szybko
wyszedł z sali operacyjnej, aby oznajmić ojcu, że urodził się chłopiec.
Podczas gdy Ruth spała spokojnie, pani Nichol otrzymała
polecenie przeniesienia niemowlaka o imionach Fletcher Andrew na
oddział specjalnej opieki, gdzie miał spędzić pierwsze godziny życia
w towarzystwie kilku innych noworodków. Umieściwszy niemowlę w
maleńkim łóżeczku, wróciła do Ruth, pozostawiając dziecko pod
opieką pielęgniarki, po czym usadowiła się w wygodnym fotelu w rogu
pokoju i starała się nie zasnąć.
Noc ustępowała już powoli przed dniem, kiedy pani Nichol nagle
się ocknęła. Usłyszała głos:
− Czy mogę zobaczyć mojego synka?
− Oczywiście, proszę pani − odpowiedziała, szybko wstając z
fotela. − Zaraz przyniosę małego. − Zamykając drzwi, dodała: − Za
chwilę wrócę.
Ruth podciągnęła się na łóżku, poprawiła poduszkę, zapaliła
lampkę nocną i czekała w miłym podnieceniu.
Na korytarzu pani Nichol spojrzała na zegarek. Było wpół do piątej
rano. Zeszła schodamina piąte piętro i skierowała się ku sali
noworodków. Otworzyła drzwi po cichu, aby nie obudzić żadnego z
niemowlaków. Kiedy weszła do salki oświetlonej małą lampką
jarzeniową pod sufitem, spojrzała na pełniącą nocny dyżur
pielęgniarkę, która drzemała w kącie pokoju. Nie chciała zakłócać snu
młodej kobiecie, gdyż prawdopodobnie był to jeden z tych rzadkich
momentów, kiedy udało się jej zdrzemnąć podczas całej
ośmiogodzinnej zmiany.
Pani Nichol przeszła na palcach pomiędzy dwoma rzędami
Strona 15
łóżeczek, zatrzymując się tylko na moment, aby rzucić okiem na
bliźnięta w podwójnym łóżeczku ustawionym obok Fletchera Andrew
Davenporta.
Spojrzała na dziecko, któremu przez resztę życia nie będzie
niczego brakowało. Kiedy pochyliła się, aby wyjąć chłopczyka z
łóżeczka, zastygła. Po odebraniu tysiąca porodów położna ma dość
doświadczenia, aby od razu rozpoznać śmierć. Bladość skóry i
nieruchomy wzrok sprawiły, że nie musiała nawet sprawdzać tętna.
Często decyzje podjęte pod wpływem chwili, niekiedy przez
innych, mogą zmienić całe nasze życie.
3
Kiedy doktora.Greenwooda obudzono w środku nocy i
powiadomiono go, że jeden z jego nowych podopiecznych umarł,
dobrze wiedział, które to dziecko. Wiedział też, że musi natychmiast
pojechać do szpitala. Kenneth Greenwood zawsze chciał być
lekarzem. Już po kilku tygodniach studiów medycznych wiedział, jaką
obierze specjalizację. Co dzień dziękował Bogu, że pozwolił mu pójść
za powołaniem. Ale od czasu do czasu, jak gdyby Wszechmogący
chciał wyrównać szale, doktor musiał oznajmić matce, że straciła
dziecko. Nigdy to nie było łatwe, ale powiedzieć to Ruth Davenport po
raz trzeci...
O piątej rano na ulicach panował tak niewielki ruch, że doktor
Greenwood już dwadzieścia minut później zaparkował swój
samochód na zarezerwowanym dla niego miejscu pod szpitalem.
Pchnął drzwi wahadłowe, minął recepcję i wszedł do windy, zanim
ktokolwiek z personelu zdążył się do niego odezwać.
− Kto jej to powie? − zapytała pielęgniarka, która czekała już na
niego przy windzie na piątym piętrze.
Strona 16
− Ja − odparł doktor Grenwood. − Przyjaźnię się z tą rodziną od
lat.
Pielęgniarka wyglądała na zdziwioną.
− Chyba powinniśmy być wdzięczni losowi, że drugie dziecko żyje
− rzekła, wyrywając go z zamyślenia. Doktor Greenwood stanął jak
wryty.
− Drugie dziecko? − zapytał
− Tak. Nathaniel ma się doskonale. To Peter umarł.
Doktor przez chwilę nic nie mówił, usiłując się oswoić z
informacją.
− A mały Davenport? − spytał niepewnym głosem.
− O ile wiem, ma się dobrze. Dlaczego pan pyta?
− Przyjąłem ten poród tuż przed pójściem do domu − powiedział,
mając nadzieję, że pielęgniarka nie zauważyła wahania w jego głosie.
Doktor Greenwood przeszedł wolno pomiędzy rzędami łóżeczek,
mijając noworodki śpiące zdrowym mocnym snem i inne, które
wrzeszczały, jakby chciały udowodnić siłę swoich płuc. Zatrzymał się,
kiedy doszedł do podwójnego łóżeczka, gdzie zaledwie parę godzin
wcześniej zostawił bliźniaków. Nathaniel spokojnie spał, podczas gdy
jego brat leżał bez ruchu. Doktor spojrzał ku sąsiedniemu łóżeczku,
na umieszczoną u wezgłowia tabliczkę z napisem: Davenport,
Fletcher Andrew. Ten chłopczyk też spał mocno, miał regularny
oddech.
− Ja oczywiście nie mogłam go ruszać, dopóki lekarz, który przyjął
poród...
− Nie musi mi pani przypominać, jaka jest procedura
postępowania w takim wypadku − przerwał jej w nietypowy dla siebie
sposób. − O której przyszła pani na dyżur? − zapytał.
− Tuż po północy.
− I od tej pory była pani cały czas przy noworodkach?
Strona 17
− Tak, panie doktorze.
− Czy w tym czasie ktokolwiek wchodził do tej sali?.
− Nie, panie1 doktorze − odparła pielęgniarka. Postanowiła nie
wspominać o tym, że mniej więcej godzinę temu wydało się jej, że
słyszy, jak ktoś zamyka za sobą drzwi. W każdym razie nie powie mu
o tym teraz, kiedy jest w złym nastroju. Doktor Greehwood spoglądał
na podwójne łóżeczko oznakowane tabliczką: Cartwright, Nathaniel i
Peter. Wiedział, jaka jest jego powinność.
− Proszę zabrać dziecko do kostnicy − powiedział cicho. − Zaraz,
napiszę raport, ale matkę zawiadomię dopiero rano. Nie ma sensu
budzić jej o tak wczesnej porze.
− Tak, panie doktorze − przytaknęła potulnie pielęgniarka.
Lekarz opuścił salę noworodków, poszedł wolno korytarzem i
zatrzymał się przed drzwiami pokoju pani Cartwright, Otworzył je
bezszelestnie i ulżyło mu, gdy zobaczył, że pacjentka mocno śpi.
Udał się schodami na szóste piętro i uczynił to samo, kiedy dotarł do
pokoju pani Davenport. Ruth także spała. Spojrzał w przeciwległy róg
pokoju, gdzie na fotelu siedziała w niewygodnej pozycji pani Nichol.
Przysiągłby, że otworzyła na sekundę oczy, ale postanowił, że nie
będzie jej niepokoić: Zamknął drzwi, skierował się na drugi koniec
korytarza i wszedł na klatkę ze schodami pożarowymi, które
prowadziły na parking. Nie chciał, aby widziały go osoby dyżurujące
w recepcji. Potrzebował trochę czasu, aby pomyśleć.
Dwadzieścia minut później doktor Greenwood znalazł się z
powrotem w swoim łóżku, ale nie zamierzał spać.
Oczy wciąż miał otwarte, kiedy o siódmej zadzwonił budzik.
Wiedział dokładnie, co powinien zrobić w pierwszej kolejności, choć
obawiał się, że następstwa jego poczynań mogą być odczuwane
przez wiele lat.
Druga tego ranka podróż do szpitala zabrała doktorowi
Strona 18
Greenwoodowi znacznie więcej czasii niż pierwsza, ale wcale nie z
powodu nasilenia ruchu na drogach. Wzdragał się na myśl, że będzie
musiał powiedzieć Ruth Davenport o śmierci jej dziecka, miał tylko
nadzieję; że uda mu się to zrobić bez wywołania skandalu. Wiedział,
że musi pójść natychmiast do: pokoju Ruth i wyjaśnić, co się stało, bo
inaczej nigdy się na to nie zdobędzie.
− Dzień dobry, panie doktorze − przywitała go pielęgniarka w
recepcji, ale jej nie odpowiedział.
Kiedy wysiadł z windy na szóstym piętrze i zaczął iść korytarzem
w kierunku pokoju pani Davenport, uświadomił sobie, że coraz
bardziej zwalnia kroku. Zatrzymał się przed jej drzwiami, mając
nadzieję, że jeszcze śpi. Kiedy je uchylił, zobaczy! Roberta
Davenporta siedzącego na przeciwległym skraju łóżka żony. Ruth
trzymała w ramionach dziecko. Pani Nichol z nimi nie było. Robert się
poderwał.
− Mój drogi − powiedział, ściskając dłoń doktora − zawsze
pozostaniemy twoimi dłużnikami.
− Nie ma powodu − zaprotestował cicho doktor Greenwood.
− Ależ jest, Kenneth − odparł Robert, odwracając się ku żonie. −
Ruth, czy powiemy mu, co postanowiliśmy?
− Oczywiście. Wtedy oboje będziemy mieli co świętować. −
Pocałowała czoło dziecka.
− Ale najpierw muszę wam powiedzieć... − zaczął doktor.
− Nie ma żadnych „ale” − przerwał mu Robert − ponieważ chcę,
byś się pierwszy dowiedział, że postanowiliśmy zwrócić się do rady
nadzorczej Preston o sfinansowanie budowy nowego skrzydła dla odr
działu położniczego. Zawsze miałeś nadzieję, że powstanie ono,
zanim pójdziesz na emeryturę.
− Ale... − powtórzył doktor Greenwood.
− Umówiliśmy się już, że nie będzie żadnych „ale”. Zresztą plany
Strona 19
są gotowe od lat − rzekł Robert, patrząc na syna − moglibyśmy więc
zacząć budowę natychmiast. − Zwrócił twarz ku głównemu
położnilłowi szpitala. − Ale oczywiście jeśli...
Doktor Greenwood pominął milczeniem jego słowa.
Kiedy pani Nichol zobaczyła doktora Greenwooda wychodzącego
z separatki pani Davenport, serce jej zamarło. Lekarz niósł dziecko w
ramionach, kierując się ku windzie, która miała go zawieźć na oddział
specjalnej opieki dla noworodków. Spojrzeli na siebie, mijając się na
korytarzu, i chociaż doktor nie odezwał się słowem, pani Nichol nie
wątpiła, że on wie o jej czynie.
Pani Nichol zdawała sobie sprawę, że jeśli ma ratować skórę, to
musi to zrobić teraz. Zaniósłszy dziecko z powrotem do sali
noworodków, resztę nocy spędziła na fotelu w rogu pokoju pani
Davenport, myśląc o tym, czy jej postępek zostanie wykryty. Kiedy
doktor Greenwood tam zajrzał, starała się nie poruszyć. Nie miała
pojęcia która jest godzina, bała się spojrzeć na zegarek. Myślała, że
doktor wywoła ją z pokoju, aby powiedzieć, że wszystko wie. Ale on
wyszedł równie cicho, jak wszedł, toteż nie wiedziała, co się święci.
Heather Nichol szła w kierunku separatki ze wzrokiem utkwionym
w drzwiach na końcu korytarza, które prowadziły na schody
pożarowe. Minąwszy pokój pani Davenport, starała się nie
przyśpieszać kroku. Miała jeszcze do przejścia metr albo dwa, gdy
usłyszała za sobą głos, który od razu rozpoznała:
− Pani Nichol? − Stanęła jak wryta, z oczyma wciąż utkwionymi w
wyjściu awaryjnym, zastanawiając się, co robić. Odwróciła się na
pięcie i stanęła twarzą w twarz z panem Davenportem. − Powinniśmy
chyba porozmawiać na osobności − powiedział.
Robert Davenport wszedł do niszy po drugiej stronie korytarza,
zakładając, że ona podąży za nim. Pani Nichol bała się, że nogi się
pod nią ugną, nim zdąży opaść na fotel naprzeciwko Davenporta. Nie
Strona 20
potrafiła wywnioskować z wyrazu jego twarzy, czy wie, czego się
dopuściła. Ale z nim zawsze tak było. Nie miał zwyczaju zdradzać
swoich myśli i nie umiał tego zmienić, nawet w życiu prywatnym. Pani
Nichol nie potrafiła spojrzeć mu w twarz, patrzyła więc ponad jego
ramieniem, obserwując z daleka doktora Greenwooda, który akurat
wysiadł z windy.
− Przypuszczam, że pani wie, o co chcę zapytać?
− Tak, proszę pana − przyznała pani Nichol, myśląc o tym, czy
ktokolwiek jeszcze zechce ją zatrudnić, a nawet czy nie wyląduje
wwiezieniu.
Kiedy dziesięć minut później doktor Qreenwood znów się pojawił
na horyzoncie, pani Nichol dokładnie wiedziała, co z nią będzie i
gdzie wyląduje.
− Kiedy pani to sobie przemyśli, proszę zadzwonić do mnie do
biura, i jeśli odpowiedź będzie „tak”, zasięgnę opinii swoich
prawników.
− Już przemyślałam − powiedziała pani Nichol. Tym razem
spojrzała panu Davenportcivi prosto w oczy. − Odpowiedź brzmi
„tak”. Będę szczęśliwa, mogąc pracować dla pańskiej rodziny jako
niania.
4
Susan tuliła Nata, nie kryjąc rozpaczy. Nużyły ją pocieszenia
krewnych i przyjaciół, że powinna, dziękować Bogu, iż jedno z bliźniąt
przeżyło. Czy oni nie rozumieją, że Peter nie żyje, że straciła syna?
Michael miał nadzieję, że żona pogodzi się ze stratą, jak wyjdzie ze
szpitala i wróci do domu. Ale tak się nie stało. Susan nieustannie
mówiła o drugim synu i trzymała na nocnym stoliku koło łóżka
fotografię obu chłopców.