2657
Szczegóły |
Tytuł |
2657 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2657 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2657 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2657 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Arkadij i Borys Strugaccy
Koniec Akcji "Arka"
Prze�o�y�a Irena Lewandowska
Rozdzia� l
PUSTKA l CISZA
- Wiesz - powiedzia�a Majka - mam jakie� krety�skie przeczucie...
Stali�my obok glidera. Majka patrzy�a pod nogi i uderza�a obcasem w zamarzni�ty piasek.
�adna sensowna odpowied� nie przychodzi�a mi do g�owy. Osobi�cie nie mia�em �adnych przeczu�, ale te� mi si� tu nie podoba�o, je�li mam by� szczery. Zmru�y�em oczy i spojrza�em na lodowiec. Stercza� nad horyzontem jak gigantyczna g�owa cukru, o�lepiaj�co bia�y, wyszczerbiony kie�, bardzo zimny, bardzo stabilny monolit, bez tych wszystkich malowniczych migota� i cieni - by�o jasne, �e skoro ju� sto tysi�cy lat temu wgryz� si� w ten p�aski i bezbronny brzeg, to zamierza tu stercze� nast�pne sto tysi�cy lat na z�o�� wszystkim swoim bezdomnym wsp�braciom, dryfuj�cym po oceanie. G�adka, szaro��ta pla�a sp�ywa�a ku lodowcowi b�yskaj�c miliardami mro�nych igie�ek, a po prawej by� ocean, o�owiany, ziej�cy wystyg�ym metalem, zmarszczony s�ab� fal�, u horyzontu czarny jak tusz, i nienaturalnie martwy. Po lewej, nad gor�cymi �r�d�ami, nad bagnem, wisia�a warstwami szara mg�a, za mg�� niewyra�nie majaczy�y szczeciniaste wzg�rza, a dalej spi�trzone strome czarne ska�y w bia�ych plamach �niegu. Te ska�y ci�gn�y si� wzd�u� ca�ego wybrze�a, a nad nimi, na bezchmurnym, ale r�wnie ponurym szaroliliowym lodowatym niebie wschodzi�o male�kie, zimne fioletowawe s�o�ce.
Van der Hoose wysiad� z glidera, naci�gn�� na g�ow� futrzany kaptur i podszed� do nas.
- Jestem got�w - o�wiadczy�. - Gdzie Komow?
Majka wzruszy�a ramionami i chuchn�a na zmarzni�te palce.
- Pewnie zaraz przyjdzie powiedzia�a z roztargnieniem.
- Dok�d si� dzisiaj wybieracie? - zapyta�em Van der Hoosego. - Na jezioro?
Van der Hoose uni�s� podbr�dek, wysun�� doln� warg�, spojrza� na mnie sennie i od razu upodobni� si� do podstarza�ego wielb��da o kud�atych jak u rysia bokobrodach.
- Smutno ci tu samemu - powiedzia� ze wsp�czuciem. Jednak�e b�dziesz musia� jeszcze troch� pocierpie�, jak s�dzisz?
- S�dz�, �e b�d� musia�.
Van der Hoose odrzuci� g�ow� jeszcze bardziej do ty�u i nadal z t� sam� wynios�o�ci� starego wielb��da spojrza� na lodowiec.
- Tak - o�wiadczy� ze zrozumieniem. - To niezmiernie przypomina Ziemi�, ale to nie Ziemia. Na tym polega ca�e nieszcz�cie z planetami tego typu. Cz�owiek ci�gle czuje si� oszukany. Okradziony. Ale i do tego mo�na si� przyzwyczai�, jak s�dzisz, Majka?
Majka nie odpowiedzia�a. By�a dzisiaj jaka� nieswoja. Albo przeciwnie w�ciek�a. Ale z Majk� to si� zdarza, taka ju� jest.
Z ty�u, za nami, z lekkim cmokni�ciem p�k�a b�ona w�azu i Komow zeskoczy� na piasek. Id�c, po�piesznie zapi�� doch�. Kiedy podszed� do nas, zapyta� kr�tko:
- Gotowi?
- Gotowi - powiedzia� Van der Hoose. - Dok�d dzisiaj? Znowu na jezioro?
- Tak - odpar� Komow szamocz�c si� z zapink� pod szyj�. - Je�li dobrze pami�tam, Majka, ty masz dzisiaj kwadrat sze��dziesi�t cztery. Moje koordynaty: zachodni brzeg jeziora, wzg�rze siedem, wzg�rze dwana�cie. Szczeg�y om�wimy w czasie jazdy. Ciebie, Popow, poprosz� o nadanie depesz, zostawi�em je na mostku. ��czno�� ze mn� przez glider. Powr�t o osiemnastej zero-zero. W razie op�nienia uprzedzimy ci�.
- Jasne - powiedzia�em bez entuzjazmu. Nie spodoba�o mi si� to gadanie o sp�nieniu. Majka w milczeniu ruszy�a w stron� glidera. Komow poskromi� wreszcie zapink�, przesun�� d�oni� po piersi i poszed� za Majk�. Van der Hoose �cisn�� mnie za rami�.
- Jak najmniej wpatruj si� w te pejza�e - poradzi�. - Sied� w domu i o ile to tylko mo�liwe czytaj sobie. Dbaj o sw�j woreczek ��ciowy.
Bez po�piechu w�adowa� si� do glidera, usiad� w fotelu pilota i pomacha� mi d�oni�. Majka wreszcie pozwoli�a sobie na u�miech i te� mi pomacha�a, Komow nie patrz�c kiwn�� g�ow�, zasun�� si� odwietrznik i przesta�em ich widzie�. Glider ruszy� bezszelestnie, ostro wystartowa� do g�ry, b�yskawicznie zamieni� si� w czarny, male�ki punkt i znik�, jakby go nigdy nie by�o. Zosta�em sam.
Przez jaki� czas sta�em w miejscu z r�kami wsuni�tymi g��boko w kieszenie dochy i patrzy�em, jak pracuj� moi wychowankowie. W ci�gu nocy nie�le si� potrudzili, schudli, stracili na wadze i teraz szeroko rozdziawiaj�c poch�aniacze energii chciwie �ykali wodnisty bulion, kt�rym karmi�o ich w�t�e liliowe s�o�ce, nic poza tym ich nie interesowa�o. I nic poza tym nie by�o im potrzebne, nawet ja im nie by�em potrzebny - w ka�dym razie do momentu, w kt�rym wyczerpie si� program. Wprawdzie niezgrabny grubas Tom za ka�dym razem, kiedy trafia�em w pole widzenia jego wizjer�w, zapala� rubinowy sygna� na czole i przy niejakiej dozie dobrej woli mo�na to by�o uzna� za powitanie, za uprzejmy acz nieco roztargniony uk�on, ale ja przecie� dobrze wiedzia�em, �e znaczy to po prostu "U mnie i u pozosta�ych wszystko w porz�dku. Wykonujemy zadanie. Czy masz jakie� nowe polecenia?" Nie mia�em nowych polece�. Mia�em poczucie samotno�ci, a doko�a panowa�a martwa cisza.
To nie by�a mi�kka cisza komory akustycznej, kt�ra zatyka wat� uszy, i nie ta cudowna cisza ziemskiego wieczoru za miastem - od�wie�aj�ca, �agodnie obmywaj�ca m�zg, kt�ra niesie ukojenie i sprawia, �e cz�owiek staje si� cz�stk� wszystkiego co najlepsze na �wiecie. To by�a szczeg�lna cisza - przeszywaj�ca, prze�roczysta jak pr�nia, napinaj�ca nerwy - cisza ogromnego, absolutnie pustego �wiata.
Rozejrza�em si�, osaczony. W og�le zapewne nie mo�na tak powiedzie� o sobie, zapewne nale�a�oby powiedzie� po prostu "rozejrza�em si�". Jednak�e naprawd� rozejrza�em si� nie zwyczajnie, tylko w�a�nie jak osaczony. Bezszelestnie styg� ocean. Bezszelestnie o�lepia�o liliowe s�o�ce. Pora by�a z tym wszystkim sko�czy�.
Na przyk�ad ci�gle nie mog�em si� zdecydowa�, aby p�j�� obejrze� lodowiec. Do lodowca by�o z pi�� kilometr�w, a standardowa instrukcja kategorycznie zabrania dy�urnemu oddala� si� od statku dalej ni� o sto metr�w. Prawdopodobnie w innej sytuacji mia�bym diabeln� pokus�, aby zaryzykowa� i naruszy� instrukcj�. Ale nie tutaj. Tutaj mog�em r�wnie dobrze odej�� pi�� kilometr�w albo sto dwadzie�cia pi�� i nic by si� nie sta�o ani ze mn�, ani z moim statkiem, ani z dziesi�cioma pozosta�ymi statkami, kt�re sta�y na swoich l�dowiskach na po�udnie ode mnie we wszystkich strefach klimatycznych tej planety. Nie wyskoczy z tych kalekich zaro�li, �eby mnie po�re�, krwio�erczy potw�r - nie ma tu �adnych potwor�w. Nie nadci�gnie znad oceanu straszliwy tajfun, �eby poderwa� nasz statek i rzuci� nim o ponure ska�y - nie zanotowano tu ani tajfun�w, ani innych wulkan�w. Baza nie og�osi nag�ego biologicznego alarmu - tu nie mo�e by� biologicznego alarmu - tu nie ma ani wirus�w, ani bakterii niebezpiecznych dla wielokom�rkowc�w. Niczego tu nie ma na tej planecie, opr�cz oceanu, ska� i kar�owatych drzew. Nie ma powodu narusza� instrukcji.
Nie ma te� powodu, aby jej przestrzega�. Na dowolnej przyzwoitej, czynnej biologicznie planecie, fig� bym tak sta� z r�kami w kieszeniach trzeciego dnia po wyl�dowaniu. Zwija�bym si� teraz jak w ukropie. Przygotowanie, uruchomienie i codzienna kontrola funkcjonowania wartownika-zwiadowcy. Zorganizowanie wok� statku - i wok� teren�w budowy - Strefy Absolutnego Bezpiecze�stwa Biologicznego. Zabezpieczenie wspomnianej SABB przed atakiem spod ziemi. Co dwie godziny kontrola i wymiana filtr�w - zewn�trznych pok�adowych, wewn�trznych pok�adowych i osobistych. Zbudowanie bunkra-cmentarza na wszystkie odpadki, w tym r�wnie� na zu�yte filtry. Co cztery godziny sterylizacja, degazyfikacja i dezaktywacja system�w sterowniczych cybernetycznych mechanizm�w. Kontrola informacji dostarczanej przez roboty medyczne dzia�aj�ce poza granicami SABB. No i r�ne pozosta�e drobiazgi - sondy meteorologiczne, zwiad sejsmiczny, stopie� speleologicznego bezpiecze�stwa, tajfuny, lawiny, uskoki, le�ne po�ary, wybuchy wulkan�w...
Wyobrazi�em sobie, jak w skafandrze, spocony, niewyspany, z�y i ju� nieco ot�pia�y przemywam w�z�y nerwowe grubasa Toma, jak wartownik-zwiadowca lata mi nad g�ow� i z uporem idioty po raz dwudziesty komunikuje, �e pod tym oto korzeniem pojawi�a si� straszliwa nakrapiana �aba nieznanego gatunku, a w s�uchawkach skrzecz� alarmuj�ce sygna�y okropnie zdenerwowanych robot�w s�u�by medycznej, kt�re stwierdzi�y, �e jaki� miejscowy wirus niestandardowo reaguje na pr�b� Baltermanca i w zwi�zku z tym teoretycznie mo�e prze�ama� blokad� biologiczn�. Van der Hoose, kt�ry, jak przysta�o na lekarza i kapitana, nie opuszcza statku, zawiadamia mnie z pewnym niepokojem, �e zaistnia�o niebezpiecze�stwo zatoni�cia w trz�sawisku, a Komow z lodowatym spokojem melduje przez radio, �e silnik glidera po�ar�y jakie� owady w rodzaju naszych mr�wek i �e te mr�wki w obecnej chwili przymierzaj� si� do jego skafandra... Uff! Ale na taka planet� naturalnie nikt by mnie nie zabra�. Zabrano mnie w�a�nie na tak� planet�, dla kt�rej nie pisze si� instrukcji. Nie s� potrzebne.
Przystan��em przed w�azem, otrz�sn��em piasek z but�w, posta�em chwil� z d�oni� na ciep�ej pulsuj�cej burcie, a potem nacisn��em b�on� palcem. Na statku r�wnie� by�o cicho, ale to by�a domowa cisza, cisza pustego i przytulnego mieszkania. Zrzuci�em doch� i poszed�em prosto na mostek. Nie zatrzyma�em si� przy swoim pulpicie - i tak widzia�em, �e wszystko jest w porz�dku - od razu usiad�em przy nadajniku. Depesze le�a�y na stoliku. W��czy�em szyfrator i zacz��em kodowa� tekst. W pierwszej
Komow podawa� Bazie wsp�rz�dne trzech ewentualnych obozowisk, meldowa�, �e narybek zosta� wczoraj wpuszczony do jeziora i radzi�, �eby Kitamura nie �pieszy� si� z gadami. To wszystko by�o mniej lub wi�cej zrozumia�e, ale z drugiej depeszy, skierowanej do Centralnego O�rodka Informacyjnego, zrozumia�em tylko tyle, �e Komowowi s� pilnie potrzebne dane wsp�czynnika Y dla dwunormalnego humanoida z czteropi�trowym wska�nikiem sk�adaj�cym si� z dziewi�ciu cyfr i czternastu greckich liter. To by�a idealnie hermetyczna wy�sza ksenopsychologia, z kt�rej ja, jak ka�dy normalny humanoid o wska�niku zero, absolutnie niczego nie zrozumia�em. No i bardzo dobrze. Zakodowa�em tekst, w��czy�em s�u�bowy kana� i nada�em wszystko na jednym impulsie. Potem zarejestrowa�em depesze i wtedy przysz�o mi do g�owy, �e ju� czas pos�a� pierwsze sprawozdanie. Zreszt� zale�y, co si� rozumie pod s�owem - sprawozdanie... "Grupa EZ-2, roboty budowlane standard 15 - wykonanie - tyle i tyle procent" podpis, data. I to wszystko. Musia�em wsta� i podej�� do swojego pulpitu, �eby rzuci� okiem na harmonogram, i od razu zrozumia�em, dlaczego tak nagle zachcia�o mi si� wys�a� sprawozdanie. Tu nie chodzi�o o �adne sprawozdanie, po prostu jestem zapewne ju� tak do�wiadczonym cybernetykiem, �e nawet nic nie widz�c i nie s�ysz�c poczu�em, �e co� nie gra. I rzeczywi�cie - Tom, dok�adnie tak jak wczoraj znowu ni z tego, ni z owego stan��. Jak i wczoraj z irytacj� nacisn��em klawisz sygna�u kontroli "Co si� sta�o?", jak i wczoraj sygna� zatrzymania natychmiast zgas� i zap�on�o pomara�czowe �wiate�ko: "U nas wszystko w porz�dku, realizujemy program. Czy masz nowe polecenia?" Poleci�em mu przyst�pi� do pracy i w��czy�em ekran telewizyjny. Jack i Reks trudzili si� w pocie czo�a, Tom r�wnie� ruszy� z miejsca, przez kilka sekund szed� jako� dziwnie troch� bokiem, szybko jednak wr�ci� do normy. - Ej, bracie - powiedzia�em na g�os - widocznie przepracowa�e� si� i trzeba ci� b�dzie przeczy�ci�. - Spojrza�em na kart� pracy Toma - przegl�d techniczny wypada� na dzisiejszy wiecz�r. - Trudno, do wieczora jako� dotrwamy, jak s�dzisz?
Tom nie zaprzeczy�. Przez jaki� czas patrzy�em na ich prac�, potem wy��czy�em ekran - lodowiec, mg�a nad trz�sawiskiem, ciemne ska�y... Wola�em obej�� si� bez tego wszystkiego.
Sprawozdanie jednak wys�a�em i niezw�ocznie po��czy�em si� z EZ-6. Wadik odezwa� si� natychmiast, jakby tylko na to czeka�.
- No i co tam u was? - zapylali�my jednocze�nie.
- U nas nic - odpowiedzia�em.
- U nas jaszczurki pozdycha�y - poinformowa� mnie Wadik.
- Eh, wy szybko�ciowcy! powiedzia�em. - Przecie� ostrzega� was Komow, ukochany ucze� doktora M'Bogi - nie �pieszcie si� z gadami.
- A kto si� z nimi �pieszy? - zdziwi� si� Wadik. - Je�li ci� interesuje moja opinia, to one tak czy owak tu nie wy�yj�. W takim upale!
- K�piecie si�? - zapyta�em z zawi�ci�.
Wadik zamilk� na moment.
- Tak, chlapiemy si� - powiedzia� niech�tnie. - Od czasu do czasu.
- Dlaczego?
- Pusto - powiedzia� Wadik - co� w rodzaju koszmarnie wielkiej wanny... Ty tego nie zrozumiesz. Normalny cz�owiek w og�le nie jest w stanie wyobrazi� sobie takiej nieprawdopodobnej wanny. P�yn��em kiedy� z pi�� kilometr�w, z pocz�tku wszystko by�o dobrze, ale kiedy nagle uprzytomni�em sobie, �e to przecie� nie basen tylko ocean... I opr�cz mnie nie ma tu ani jednego �ywego stworzenia... Nie, stary, ty tego nie zrozumiesz. O ma�o si� nie utopi�em.
- No tak... - powiedzia�em. - To znaczy, �e i u was te�...
Pogadali�my jeszcze kilka minut, a potem Wadika wezwa�a Baza i po�egnali�my si� spiesznie. Wywo�a�em EZ-9. Hans nie zg�osi� si�. Mo�na by�o jeszcze wywo�ywa� EZ-1, EZ-3, EZ-4 i tak dalej do EZ-12 i porozmawia� o tym, jak tu jest okropnie pusto i martwo, ale jaki to ma sens? Je�li si� zastanowi�, to �adnego. Dlatego te� wy��czy�em radiostacj� i wr�ci�em na swoje miejsce. Przez jaki� czas po prostu sobie siedzia�em - patrzy�em na ekrany i rozmy�la�em, �e to, co tu robimy, jest podw�jnie po�yteczne - nie tylko ratujemy mieszka�c�w Panty od nieuniknionej zag�ady, ale wydobywamy te� t� planet� - z pustki, z martwej ciszy, z bezmy�lno�ci. Potem przysz�o mi do g�owy, �e na Pancie musi �y� dosy� dziwaczna rasa, je�li nasi ksenopsychologowie uwa�aj�, �e ta planeta najlepiej si� dla niej nadaje. Nieco dziwnie musi wygl�da� �ycie na tej Pancie. Przywioz� tu ludzi stamt�d - oczywi�cie nie wszystkich od razu; na pocz�tek po dw�ch, po trzech przedstawicieli ka�dego plemienia. Delegaci zobacz� t� zamarzni�t� pla��, lodowiec, pusty, lodowaty ocean, puste liliowe niebo, zobacz� i powiedz�: "Cudownie! Zupe�nie jak w domu!" Jako� nie bardzo chce si� wierzy�. Co prawda, kiedy przyjad�, ju� tu nie b�dzie tak pusto. W jeziorach b�d� ryby, w zaro�lach zwierz�ta, na mieliznach - jadalne skorupiaki. A mo�e i jaszczurki jako� si� przyzwyczaj�... A poza tym m�wi�c otwarcie w sytuacji plemion z Panty nie bardzo mo�na wybrzydza�. Gdyby na przyk�ad nagle si� okaza�o, �e nasze S�o�ce lada chwila wybuchnie i spali na Ziemi wszystko co �ywe, te� bym specjalnie nie grymasi�. Z ca�� pewno�ci� powiedzia�bym sobie - trudno, sta�o si�, jako� wy�yjemy. Zreszt� tych z Panty nikt nawet nie pyta o zdanie. I tak niczego nie rozumiej�, nie znaj� kosmogonii, nawet najbardziej prymitywnej. I nigdy si� nie dowiedz�, �e przesiedlono ich na inn� planet�...
Nieoczekiwanie stwierdzi�em, �e co� s�ysz�. Szeleszcz�cy d�wi�k, jakby przebieg�a jaszczurka. Skojarzy� mi si� z jaszczurk� pewnie na skutek niedawnej rozmowy z Wadikiem, a tak naprawd� to d�wi�k by� ledwie dos�yszalny i absolutnie nie okre�lony. Potem w odleg�ym k�cie mostka co� tykn�o i natychmiast gdzie� zaszemra� strumyk wody. Na samej granicy s�yszalno�ci bzyka�a w paj�czynie mucha, mamrota�y przy�pieszone zirytowane g�osy. I znowu korytarzem przebieg�a jaszczurka. Poczu�em, jak od napi�cia zdr�twia�a mi szyja, i wsta�em> Wstaj�c, potr�ci�em le��cy na kraw�dzi pulpitu informator, kt�ry z potwornym ha�asem spad� na pod�og�. Podnios�em go i z jeszcze potworniejszym ha�asem rzuci�em z powrotem na pulpit. Zanuci�em dziarskiego marsza i defiladowym krokiem wyszed�em na korytarz.
To ta cisza. Cisza i pustka. Van der Hoose co wiecz�r mi to t�umaczy bardzo przyst�pnie. To nie natura, ale cz�owiek nie znosi pustki. Kiedy znajdzie si� w pr�ni, stara si� czym� j� wype�ni�. Wype�nia j� zwidami, nie istniej�cymi g�osami, je�eli nie jest w Stanie zape�ni� jej czym� konkretnym. Nie istniej�cych d�wi�k�w w ci�gu tych trzech dni nas�ucha�em si� wystarczaj�co. Nale�y przypuszcza�, �e nied�ugo zaczn� si� zwidy.
Maszerowa�em korytarzem, mijaj�c puste kajuty, bibliotek�, arsena�, a kiedy przechodzi�em obok ambulatorium, poczu�em s�aby zapach - ostry i zarazem nieprzyjemny, co� w rodzaju amoniaku. Przystan��em i zacz��em w�szy�. Zapach by� znajomy, ale jednocze�nie niepoj�ty. Zajrza�em do gabinetu chirurgicznego. W��czony i zawsze gotowy do dzia�ania cybernetyczny chirurg - ogromna bia�a o�miornica zawieszona pod sufitem - zimno spojrza� na mnie zielonkawymi oczami i gotowy do czynu poruszy� manipulatorami. Tu zapach by� ostrzejszy. W��czy�em awaryjn� wentylacj� i pomaszerowa�em dalej. Zdumiewaj�ce, do jakiego stopnia zaostrzy�a si� moja zdolno�� odbierania wszelkich bod�c�w! Co jak co, ale w�ch mia�em zawsze do niczego...
Sw�j patrolowy marsz zako�czy�em w kuchni. Tu te� by�o mn�stwo zapach�w, ale nie mia�em nic przeciwko nim. Cokolwiek by tam m�wiono, w kuchni powinno pachnie�. Na innych statkach czy to kuchnia, czy mostek - na jedno wychodzi. U mnie tego nie ma i nie b�dzie. Zaprowadzi�em w�asne porz�dki. Czysto�� czysto�ci�, a w kuchni powinno �adnie pachnie�. Smakowicie. Apetycznie. Ja za� mam obowi�zek czterokrotnie w ci�gu dnia uk�ada� menu i to, prosz� zwr�ci� uwag�, przy ca�kowitym braku apetytu, poniewa� apetyt i ta pusta cisza najwidoczniej s� nie do pogodzenia...
Na u�o�enie jad�ospisu potrzebne mi by�o przynajmniej p�l godziny. To by�o trudne p� godziny, ale zrobi�em co w mojej mocy. Nast�pnie w��czy�em kucharza, zaprogramowa�em go odpowiednio i poszed�em rzuci� okiem na prac� moich wychowank�w.
Ju� na progu mostku zobaczy�em, �e co� si� sta�o. Wszystkie trzy robocze ekrany na moim pulpicie notowa�y przerwanie prac. Podbieg�em do pulpitu, w��czy�em wizj�. Serce mi zamar�o - plac budowy by� pusty. Nic podobnego jeszcze nigdy mi si� nie zdarzy�o. Nawet nie s�ysza�em, �eby co� podobnego w og�le mog�o si� zdarzy�. Potrz�sn��em g�ow� i rzuci�em si� do wyj�cia. Roboty kto� uprowadzi�... Zab��kany meteor... Przysun�� Tomowi w �eb... Program oszala�... Niemo�liwe, niemo�liwe! Wpad�em do komory kesonowej i z�apa�em doch�. Nie trafia�em w r�kawy, gdzie� zgin�y zapinki i przez ca�y ten czas, p�ki walczy�em z doch� niby baron Munchhausen ze swoim w�ciek�ym futrem, widzia�em oczyma duszy straszliwy obraz - kto� nieznany i nie istniej�cy prowadzi mojego Toma jak pieska na smyczy, a reszta robot�w pokornie sunie prosto w mg��, w kipi�ce trz�sawisko, pogr��a si� w burym b�ocie i znika na zawsze... Z rozmachem kopn��em b�on� nog� i wyskoczy�em na zewn�trz.
Pociemnia�o mi w oczach. Roboty by�y tu, pod samym statkiem. T�oczy�y si� przy towarowym w�azie, przechylaj�c si� leciutko, jak gdyby ka�dy z nich chcia� pierwszy znale�� si� w �adowni. To by�o niemo�liwe, to by�o straszne. Jakby chcia�y najszybciej ukry� si� pod pok�adem, schowa� si� przed kim�, uratowa�. Robotologii znane s� przypadki w�cieklizny u robot�w, niezwykle rzadkie, ale �eby si� w�ciek� robot budowlany, o tym nie s�ysza�em nigdy. Jednak�e nerwy mia�em tak napi�te, �e by�em przygotowany nawet na to. Ale nic si� nie sta�o. Kiedy Tom mnie zauwa�y�, przesta� si� kr�ci� i zapali� sygna� "Czekam na polecenia". Ruchami r�k poleci�em mu kategorycznie "Wraca� na miejsce, kontynuowa� program". Tom pos�usznie w��czy� tylny bieg i pojecha� z powrotem na budow�. Jack i Reks rzecz jasna ruszyli za nim. Ci�gle jeszcze sta�em obok w�azu, w gardle mi wysch�o, kolana mia�em jak z waty i za wszelk� cen� pragn��em usi���.
Ale nie usiad�em. Zacz��em si� doprowadza� do jakiego takiego porz�dku. Docha by�a zapi�ta krzywo, uszy mi zamarza�y, a na czole i policzkach lodowacia� pot. Powoli, staraj�c si� kontrolowa� ka�dy sw�j ruch, otar�em twarz, zapi��em si� jak nale�y, nasun��em na oczy kaptur i wci�gn��em r�kawiczki. Wstyd przyzna�, rzecz jasna, ale czu�em strach. W�a�ciwie to ju� nie by� strach, to by�y resztki prze�ytego strachu, zmieszane ze wstydem. Cybernetyk, kt�ry przestraszy� si� w�asnych robot�w... By�o dla mnie oczywiste, �e nigdy nikomu o tym nie opowiem. Rany boskie, przecie� mi si� nogi trz�s�y, zreszt� jeszcze i teraz s� jakie� takie mi�kkie i najbardziej na �wiecie chcia�bym wr�ci� na statek, a tam spokojnie i rzeczowo przemy�le� ca�� spraw�, spr�bowa� zrozumie�, o co chodzi. Zajrze� do fachowej literatury. A zupe�nie szczerze, to chyba boj� si� zbli�y� do swoich podopiecznych...
Zdecydowanym ruchem wepchn��em r�ce do kieszeni i pomaszerowa�em na plac budowy. Wychowankowie pracowali jak gdyby nigdy nic. Tom jak zawsze uprzedzaj�co grzecznie zapyta� o nowe polecenia. Jack wznosi� fundamenty dyspozytorni, tak jak mu to nakazywa� program. Reks chodzi� zygzakami po gotowej ju� cz�ci pasa startowego i sprz�ta�. Tak, co� musi by� nie w porz�dku z ich programami. Na pas startowy przywlekli mn�stwo kamieni... Nie by�o tu tych kamieni, zreszt� s� zupe�nie niepotrzebne - i bez kamieni jest dosy� budulca. Tak, od momentu kiedy Tom si� wtedy zatrzyma�, przez ca�� ostatni� godzin� robili wyra�nie nie to co trzeba. Jakie� ga��zie poniewieraj� si� na pasie... Schyli�em si�, podnios�em ga��zk� i przespacerowa�em si� tam i z powrotem uderzaj�c t� ga��zk� po cholewie. A mo�e p�ki jeszcze nic si� nie sta�o, zatrzyma� ich, cho�by w tej chwili, nie czekaj�c na termin przegl�du? Czy�bym rzeczywi�cie co� poknoci� w programach? Nie do poj�cia... Rzuci�em ga��zk� na kup� kamieni, kt�re zgromadzi� Reks, zawr�ci�em i poszed�em na statek.
Rozdzia� II
PUSTKA l G�OSY
Przez nast�pne dwie godziny by�em bardzo zaj�ty, tak zaj�ty, �e nie pami�ta�em ani o ciszy, ani o pustce. Na pocz�tek odby�em narad� z Hansem i Wadikiem. Hansa wyrwa�em ze snu, na wp� przytomny st�ka� i mamrota� co� od rzeczy na temat deszczu i niskiego ci�nienia. Wadika musia�em d�u�szy czas zapewnia�, �e nie �artuj� i nie robi� z niego balona. To by�o tym trudniejsze, �e bez przerwy dusi� mnie nerwowy �miech. Wreszcie przekona�em go, �e bynajmniej nie �arty mi w g�owie i �e �miej� si� z zupe�nie innych powod�w. Wtedy Wadik r�wnie� spowa�nia� i zawiadomi� mnie, �e u niego tak�e starszy robot co pewien czas spontanicznie przystaje, ale w tym akurat nie ma niczego dziwnego - mechanizmy pracuj� na granicy dopuszczalnych norm technicznych i nie zd��y�y si� jeszcze zaakomodowa�. By� mo�e przyczyna le�y w tym strasznym zimnie. By� mo�e, mog�em tak przypuszcza�. Prawd� m�wi�c liczy�em, �e Wadik mi to wyja�ni. Wtedy Wadik wywo�a� genialn� Ninon z EZ-8 i przedyskutowali�my t� hipotez� we tr�jk�, nic nie wymy�lili�my i genialna Ninon poradzi�a mi, �ebym porozmawia� z g��wnym in�ynierem z Bazy, kt�ry zjad� z�by w�a�nie na robotach budowlanych, i w�a�ciwie jest ich tw�rc�. No, tyle to i ja sam wiedzia�em, jednak�e wcale mi si� nie u�miecha�o prosi� g��wnego o konsultacj� ju� na trzeci dzie� po rozpocz�ciu samodzielnej pracy, tym bardziej �e mi nie przychodzi�a do g�owy �adna elementarnie sensowna hipoteza.
Kr�tko m�wi�c usiad�em przy swoim pulpicie, roz�o�y�em program i zacz��em go sprawdza� - komend� za komend�, grup� za grup�, pole za polem. Trzeba przyzna�, �e �adnych defekt�w nie znalaz�em. Za t� cz�� programu, kt�r� robi�em sam, got�w by�em i przedtem r�czy� g�ow�, a teraz na dodatek r�wnie� swoim nieskalanym imieniem. Z polami standardowymi sprawa wygl�da�a gorzej. Znaczna ich cz�� by�a mi ma�o znana, a gdybym zacz�� ka�de standardowe pole kontrolowa� od pocz�tku, ca�y grafik prac polecia�by do diab�a. Dlatego zdecydowa�em si� na kompromis. Tymczasem wy��czy�em z programu wszystkie pola, kt�re chwilowo nie by�y potrzebne, upro�ci�em program do ostatecznych granic, wprowadzi�em go do systemu steruj�cego i ju� po�o�y�em palec na klawiszu rozruchu, kiedy nagle dotar�o do mnie, �e od pewnego czasu znowu co� s�ysz� - co� ju� zupe�nie dziwnego, niepoj�tego i zdumiewaj�co znanego.
P�aka�o dziecko. Gdzie� daleko, na drugim ko�cu statku, za wieloma drzwiami, rozpaczliwie zanosz�c si� i zach�ystuj�c p�aka�o jakie� dziecko. Musia�o by� bardzo malutkie - rok, nie wi�cej. Powoli unios�em r�ce i przycisn��em d�onie do uszu. P�acz umilk�. Nie opuszczaj�c r�k, wsta�em, a m�wi�c �ci�le nagle stwierdzi�em, �e ju� od pewnego czasu stoj� na nogach, zaciskaj�c uszy, �e koszula przywar�a mi do plec�w i �e mi szczeka opad�a. Zamkn��em usta i ostro�nie odj��em d�onie od uszu. Nikt nie p�aka�. Panowa�a normalna przekl�ta cisza i tylko w k�cie brz�cza�a mucha t�uk�c si� w paj�czynie. Wyj��em z kieszeni chusteczk�, bez po�piechu roz�o�y�em j� i starannie wytar�em czo�o, policzki i szyj�. Nast�pnie r�wnie powoli sk�adaj�c chusteczk� przespacerowa�em si� w t� i z powrotem wzd�u� pulpitu. W g�owie nie mia�em �adnej my�li. Postuka�em zgi�tym palcem po obudowie maszyny cyfrowej i odkaszln��em. Wszystko by�o w porz�dku, us�ysza�em w�asny kaszel. Zrobi�em krok w kierunku fotela i wtedy dziecko zap�aka�o znowu.
Nie wiem, jak d�ugo sta�em jak s�up i s�ucha�em. Najstraszliwsze by�o to, �e s�ysza�em ten p�acz zupe�nie wyra�nie. Nawet zdawa�em sobie spraw�, �e to nie bezmy�lny pisk noworodka i nie obra�ony ryk cztero-pi�cioletniego malucha - krzycza� i zanosi� si� niemowlak, kt�ry jeszcze nie umie chodzi� i m�wi�, ale ma ju� dobre par� miesi�cy. Mam siostrze�ca w tym wieku - rok z kawa�kiem...
Og�uszaj�co zadzwoni� radiotelefon i ma�o mi serce z piersi nie wyskoczy�o. Opieraj�c si� o pulpit, dotar�em do radiostacji i prze��czy�em si� na odbi�r. Dziecko ci�gle p�aka�o.
- No i co tam u ciebie? - zapyta� Wadik.
- Nic nowego - powiedzia�em.
- Nic nie wymy�li�e�?
- Nic - odpowiedzia�em. Z�apa�em si� na tym, �e zakrywam mikrofon r�k�.
- Jako� ci� �le s�ysz� - powiedzia� Wadik. - A wi�c co zamierzasz robi�?
- Jako�... - wymamrota�em s�abo rozumiej�c, co m�wi�. Dziecko nadal p�aka�o. Teraz troch� ciszej, ale w dalszym ci�gu bardzo wyra�nie.
- Co z tob�, Staszek? - zapyta� z troska Wadik. - Obudzi�em ci�?
Mia�em najwi�ksz� ochot� powiedzie�: "S�uchaj, Wadik, na moim statku bez przerwy p�acze jakie� dziecko. Co mam zrobi�?" Ale na szcz�cie starczy�o mi rozumu, �eby wyobrazi� sobie, jak to mo�e by� przyj�te. Dlatego odchrz�kn��em i powiedzia�em:
- Wiesz, po��cz� si� z tob� za jak�� godzin�. Co� mi chodzi po g�owie, ale jeszcze nie jestem zupe�nie pewny...
- D-o-obra - niepewnie powiedzia� Wadik i wy��czy� si�.
Posta�em jeszcze chwil� przy radiostacji, nast�pnie wr�ci�em do pulpitu. Dziecko chlipn�o kilka razy i ucich�o. A Tom znowu sta�. Znowu to zepsute pud�o przerwa�o prac�. Jack i Reks r�wnie� stali. Z ca�ej si�y nacisn��em palcem klawisz sygna�u kontroli. �adnego efektu. Zebra�o mi si� na p�acz, ale wtedy uprzytomni�em sobie, �e ca�y system jest przecie� wy��czony. Sam go wy��czy�em dwie godziny temu, kiedy zabra�em si� do programu. Ale mi si� �wietnie pracuje! Mo�e zawiadomi� Baz� i poprosi�, �eby przygotowali kogo� na zmian�? Jako� g�upio... Z�apa�em si� na tym, �e z ogromnym napi�ciem czekam, kiedy to wszystko zacznie si� od nowa. I zrozumia�em, �e je�eli zostan� na mostku, to bezustannie b�d� nads�uchiwa� i nic nie b�d� w stanie robi� tylko nads�uchiwa�, i oczywi�cie us�ysz�, us�ysz� tu jeszcze niejedno!
W��czy�em program przegl�du technicznego, wyci�gn��em ze stela�a futera� z narz�dziami i nieomal biegiem ruszy�em na dw�r. Usi�owa�em trzyma� si� w gar�ci i z doch� tym razem poradzi�em sobie wzgl�dnie szybko. Lodowate powietrze, kt�re sparzy�o mi twarz, otrze�wi�o mnie jeszcze bardziej. Rozbijaj�c obcasami zlodowacia�y piasek, nie ogl�daj�c si� za siebie pomaszerowa�em na plac budowy prosto do Toma. Na boki nie patrzy�em. Lodowce, mg�y, oceany - wszystko to od tej chwili mnie nie interesowa�o, postanowi�em zachowa� mych uczu� konwalie dla bezpo�rednich obowi�zk�w. Niewiele ju� mi zosta�o tych konwalii, a obowi�zk�w by�o tyle co przedtem, je�eli nie wi�cej.
Przede wszystkim sprawdzi�em Tomowi refleksy. Refleksy okaza�y si� w znakomitym stanie. "�wietnie!" powiedzia�em na g�os, wyj��em z futera�u skalpel i jednym ruchem, jak na egzaminie, otworzy�em Tomowi z ty�u czaszk�.
Pracowa�em z upojeniem, z jak�� zaciek�o�ci�, szybko, sprawnie, precyzyjnie, ostro�nie jak maszyna. Jedno mog� powiedzie� - jeszcze nigdy w �yciu tak nie pracowa�em. Marz�y mi palce, marz�a twarz, musia�em oddycha� w specjalnie przemy�lany spos�b, �eby szron nie osiada� na polu operacyjnym, ale nawet nie chcia�em my�le� o zap�dzaniu robot�w do warsztatu remontowego na statku. Czu�em si� coraz lepiej, nie s�ysza�em niczego, czego s�ysze� nie powinienem - nawet zapomnia�em ju�, �e mog� co� podobnego us�ysze�, i dwukrotnie pobieg�em na statek po wymienne zespo�y dla koordynacyjnego systemu Toma. B�dziesz jak nowo narodzony - przygadywa�em. - Nie b�dziesz ju� wi�cej ucieka� z roboty. Ja ci�, m�j staruszku, wylecz�, postawi� na nogi i b�d� jeszcze z ciebie ludzie. A chcia�by�, �eby byli? No chyba! Wtedy b�dzie ci dobrze, wtedy ka�dy ci� polubi! Ale wiesz, co ci powiem? Nie masz si� co pcha� do ludzi z blokiem takich aksjomat�w! Z blokiem takich aksjomat�w nawet do cyrku ci� nie wezm�! Z blokiem takich aksjomat�w wszystko podasz w w�tpliwo��, zaczniesz si� zastanawia�, nauczysz si� w skupieniu d�uba� w nosie. Pomy�l, czy to warto? I po co to wszystko potrzebne? Po co te wszystkie pasy startowe, fundamenty? A ja ciebie zaraz, m�j skarbie...
- Szura... - zaj�cza� tu� obok ochryp�y kobiecy g�os. - Gdzie jeste�, Szura? Boli...
Zamar�em. Le�a�em w brzuchu Toma �ci�ni�ty ze wszystkich stron ogromnymi bry�ami jego roboczych musku��w, tylko nogi stercza�y mi na zewn�trz i nagle zrobi�o mi si� nieprawdopodobnie straszno, jak w najkoszmarniejszym �nie. Naprawd� nie mam poj�cia, w jaki spos�b opanowa�em si�, �eby nie wrzasn�� i nie zacz�� si� miota� w ataku histerii. By� mo�e, straci�em na chwil� przytomno��, poniewa� do�� d�ugo nic nie s�ysza�em, nic do mnie nie dociera�o, tylko wytrzeszcza�em oczy na o�wietlon� zielonkawym �wiat�em powierzchni� owalnego w�z�a nerwowego tu� przy mojej twarzy. - Co si� sta�o? Gdzie jeste�? Ja nic nie widz�, Szura... - chrypia�a kobieta skr�caj�c si� w straszliwych b�lach. - Tu kto� jest... Odezwij si�, Szura! Jak boli! Pom� mi, nic nie widz�...
Chrypia�a, p�aka�a i znowu powtarza�a te same s�owa, a mnie si� wydawa�o, �e widz� jej wykrzywion� twarz zlan� �miertelnym potem, i w jej chrypieniu by�o ju� nie tylko b�aganie, nie tylko b�l, by�a w nim nienawi��, ��danie, rozkaz. Nieomal fizycznie poczu�em, jak lodowate, chwytne palce pr�buj� dosi�gn�� mojego m�zgu, �eby si� we� wczepi�, zgnie��, zgasi�. Ostatkiem �wiadomo�ci, zaciskaj�c kurczowo z�by, namaca�em lew� r�k� pneumatyczny zaw�r i nacisn��em go z ca�ej si�y. Z dzikim wyciem wyrwa� si� na zewn�trz spr�ony argon, a ja bez przerwy naciska�em i naciska�em zaw�r, zabijaj�c, rozpraszaj�c w py� ochryp�y g�os w moim m�zgu - czu�em, �e g�uchn�, i ta �wiadomo�� przynosi�a mi nieopisan� ulg�.
Potem okaza�o si�, �e stoj� obok Toma, mr�z przenika mnie do szpiku ko�ci, chucham na skostnia�e palce i z pogodnym u�miechem idioty powtarzam: "Kurtyna d�wi�kowa, jasne? Kurtyna d�wi�kowa..." Tom sta� przechylony w prawo, a �wiat wok� mnie by� otulony nieruchom� chmur� szronu i zamarzni�tych ziarenek piasku. Grzej�c d�onie pod pachami, okr��y�em Toma i zobaczy�em, �e strumie� argonu wyborowa� na skraju placu olbrzymi d�. Posta�em chwil� nad tym do�em, ci�gle jeszcze mamrocz�c o kurtynie d�wi�kowej, ale ju� czu�em, �e czas najwy�szy przesta�, domy�li�em si�, �e stoj� na mrozie bez dochy, przypomnia�em sobie, �e doch� rzuci�em dok�adnie w to miejsce, gdzie teraz jest d�, spr�bowa�em sobie przypomnie�, czy nie mia�em w kieszeniach czego� wa�nego, nic sobie nie przypomnia�em, lekkomy�lnie machn��em r�k� i niepewnym truchtem pobieg�em na statek.
W komorze kesonowej przede wszystkim wybra�em sobie now� doch�, nast�pnie poszed�em do swojej kajuty, kaszln��em pod drzwiami, jakbym uprzedza�, �e zaraz wejd� do �rodka, wszed�em i natychmiast po�o�y�em si� na ��ku twarz� do �ciany i naci�gn��em doch� na g�ow�. Oczywi�cie �wietnie rozumia�em, �e moje czynno�ci pozbawione s� wszelkiego sensu, �e do swojej kajuty przyszed�em w �ci�le okre�lonym celu, ale zapomnia�em w jakim, �e zamiast zrobi� to co nale�a�o, po�o�y�em si�, nakry�em si� z g�ow�, jakby po to, �eby komu� niewiadomemu dowie��, i� w tym w�a�nie celu przyszed�em do kajuty.
Jednak mia�em chyba co� w rodzaju ataku histerii i kiedy troch� przyszed�em do siebie, uradowa�em si� niezmiernie, �e moja histeria objawi�a si� w takiej ca�kowicie nieszkodliwej formie. Rzecz jasna, by�o dla mnie oczywiste, �e o dalszej pracy tu nie mo�e by� mowy. I �e w og�le prawdopodobnie nigdy nie b�d� ju� pracowa� w kosmosie. To by�o oczywi�cie okropnie przykre - i - co tu gada� - dr�czy� mnie wstyd, �e tak haniebnie obla�em pierwszy praktyczny egzamin, a przecie� wydawa�oby si�, �e pos�ano mnie na pocz�tek w najspokojniejsze i najbezpieczniejsze miejsce, jakie mo�na sobie wyobrazi�. A na dodatek by�o mi okropnie g�upio, �e m�j system nerwowy okaza� si� w takim fatalnym stanie i przykro, �e kiedy� czu�em tak� pogardliw� lito�� dla Kaspara Manukiana, kiedy Kaspar nie przeszed� w konkursie organizowanym dla projektu "Arka" z powodu jakiej� tam zbytniej pobudliwo�ci nerwowej. Moja przysz�o�� rysowa�a mi si� w najczarniejszych kolorach - ciche sanatoria, komisje lekarskie, zabiegi, delikatne pytania psycholog�w i ca�e oceany wsp�czucia i lito�ci, potworne lawiny wsp�czucia i lito�ci spadaj�ce na cz�owieka ze wszystkich stron... Gwa�townym ruchem odrzuci�em doch� i usiad�em. Dobra, powiedzia�em do pustki i ciszy, wasze na wierzchu. Gorbowski ze mnie nie wyro�nie. Jako� to prze�yj�... A wi�c tak. Jeszcze dzisiaj opowiem o wszystkim Van der Hoosemu,. a jutro zapewne przy�l� zast�pc�. Rany boskie, co tam si� musi dzia� na budowie! Tom zdemobilizowany, plan nie wykonany i jeszcze ten krety�ski d� obok pasa startowego... Nagle przypomnia�em sobie, po co tu przyszed�em, wyci�gn��em szuflad� biurka, znalaz�em krystalofon z nagraniami iruka�skich marszy wojskowych i starannie umie�ci�em go w prawym uchu. "Kurtyna d�wi�kowa" - powiedzia�em do siebie po raz ostatni. Z doch� pod pach� wszed�em do komory kesonowej, par� razy g��boko odetchn��em, �eby si� ju� ostatecznie uspokoi�, w��czy�em kryszta� i wyszed�em na zewn�trz.
Teraz mi by�o dobrze. I dooko�a mnie i wewn�trz rycza�y barbarzy�skie tr�by, grzmia� spi�, hucza�y b�bny. Pokryte pomara�czowym kurzem telemskie legiony ci�kim rytmicznym krokiem maszerowa�y przez staro�ytne miasto Setem. P�on�y domy, wali�y si� w gruzy wie�e i straszliwie m�c�c umys�y wra�ych wojsk �wista�y bojowe smoki - tarany. Otoczony i chroniony tymi d�wi�kami sprzed lat tysi�ca znowu wlaz�em do brzucha Toma i ju� bez �adnych przeszk�d doprowadzi�em remont do ko�ca.
Jack i Reks zakopywali d�, a wn�trzno�ci Toma wype�nia�y ostatnie litry argonu, kiedy zobaczy�em nad pla�� gwa�townie rosn�cy czarny punkcik. Wraca� glider. Spojrza�em na zegarek. By�a za dwie minuty osiemnasta wed�ug czasu miejscowego. Wytrzyma�em. Teraz mo�na by�o uciszy�. b�bny i kot�y i ponownie przemy�le� problem - czy warto zawraca� g�ow� Van der Hoosemu i Bazie, przecie� nie tak �atwo b�dzie znale�� kogo� na zast�pstwo, zrobi si� z tego wielka afera i praca na ca�ej planecie mo�e ulec op�nieniu, zjedzie si� pe�no komisji, zaczn� sprawdza�, kontrolowa�, robota stanie, Wadik b�dzie chodzi� z�y jak pies, a je�eli na domiar wszystkiego wyobrazi� sobie, jak na mnie popatrzy doktor ksenopsychologii, cz�onek Komitetu do Spraw Kontakt�w, pe�nomocnik do realizacji projektu "Arka", Giennadij Komow, wschodz�ca gwiazda nauki, ukochany ucze� doktora M'Bogi, nowy rywal i nowy kolega po fachu samego Gorbowskiego... Nie, nale�y to wszystko dok�adnie przemy�le� raz jeszcze. Patrzy�em na nadlatuj�cy glider i my�la�em: to wszystko nale�y przemy�le� i to wyj�tkowo dok�adnie. Po pierwsze, mam jeszcze przed sob� ca�y wiecz�r, a po drugie, mam przeczucie, �e nale�y to wszystko na jaki� czas od�o�y�. Koniec ko�c�w, moje prze�ycia dotycz� tylko mnie, a moja dymisja dotyczy ju� nie tylko mnie, ale mo�na powiedzie�, wszystkich. Zreszt� kurtyna d�wi�kowa dzia�a bez zarzutu... A wi�c chyba chwilowo nale�y problem od�o�y�. Tak. Od�o�y�...
Ale natychmiast wylecia�o mi to z g�owy, gdy tylko zobaczy�em twarz Majki i Van der Hoosego. Komow wygl�da� jak zwykle i jak zwykle rozgl�da� si� z takim wyrazem twarzy, jakby wszystko dooko�a nale�a�o do niego osobi�cie, nale�a�o od dawna i zd��y�o solidnie mu obrzydn��. Za to Majka by�a strasznie blada, taka blada, �e a� niebieska, jakby jej by�o niedobrze. Komow ju� zeskoczy� na piasek i kr�tko za��da� ode mnie informacji, dlaczego nie odpowiadam na wezwania przez radio (w tym momencie jego oczy zatrzyma�y si� na kryszta�ku w moim uchu, u�miechn�� si� pogardliwie i nie czekaj�c na odpowied� poszed� w stron� statku). Van der Hoose niespiesznie wysiad� z glidera i zbli�a� si� do mnie, nie wiadomo dlaczego smutnie kiwaj�c g�ow�, bardziej ni� kiedykolwiek podobny do zbola�ego starego wielb��da. A Majka ci�gle nieruchomo siedzia�a na swoim miejscu, nastroszona, z brod� ukryt� w futrzanym ko�nierzu, oczy mia�a jakie� szkliste, a rude piegi wydawa�y si� czarne.
- Co si� sta�o? - zapyta�em przera�ony. Van der Hoose zatrzyma� si�. G�ow� mia� lekko zadart�, a doln� szcz�k� wysun�� do przodu. Wzi�� mnie za rami� i leciutko potrz�sn��. Serce uciek�o mi w pi�ty i nie wiedzia�em co 'my�le�. Van der Hoose znowu potrz�sn�� mnie za rami� i powiedzia�:
- Odkryli�my co� bardzo smutnego, Staszek. Znale�li�my zniszczony statek.
Kurczowo wci�ga�em powietrze i zapyta�em:
- Nasz?
- Tak. Nasz.
Majka wype�z�a z glidera, ospale machn�a mi d�oni� i ruszy�a na statek.
- Ilu zabitych? - zapyta�em.
- Dwoje - odpowiedzia� Van der Hoose.
- Kto? - zapyta�em z trudem.
- Na razie nie wiemy. To stary statek. Katastrofa mia�a miejsce wiele lat temu.
Van der Hoose wzi�� mnie pod r�k� i razem poszli�my w �lad za Majk�.
Troch� mi ul�y�o. W pierwszej chwili naturalnie pomy�la�em, �e rozbi� si� kto� z naszej ekspedycji. Ale wszystko jedno...
- Nigdy nie lubi�em tej planety - wyrwa�o mi si�.
Weszli�my do komory kesonowej, rozebrali�my si� i Van der Hoose zacz�� pedantycznie czy�ci� swoj� doch� z rzep�w i cierni. Nie czeka�em na niego, tylko poszed�em do Majki. Le�a�a na ��ku, skulona, twarz� do �ciany. Ta poza od razu mi co� przypomnia�a i powiedzia�em sobie: tylko spokojnie, bez �adnych tam sentyment�w i egzaltacji. Usiad�em na stole, postuka�em palcami o blat i zapyta�em niezmiernie rzeczowym g�osem:
- S�uchaj, a ten statek jest rzeczywi�cie taki stary? Vander m�wi, �e on si� rozbi� �adne kilka lat temu. Czy to prawda?
- Prawda - nie od razu odpowiedzia�a Majka do �ciany.
Spojrza�em na ni�. Na duszy zrobi�o mi si� paskudnie, ale nadal pyta�em r�wnie rzeczowo:
- Ile to mo�e by� - wiele lat? Dziesi��? Dwadzie�cia? To wszystko jako� si� kupy nie trzyma. Planet�, odkryto dopiero przed dwoma laty...
Majka nie odpowiedzia�a. Znowu postuka�em palcami i powiedzia�em o ton ni�ej, ale ci�gle jeszcze bardzo rzeczowo:
- Chocia�, oczywi�cie, to mogli by� jacy� dawni pionierzy, nie zorganizowani odkrywcy... Tam ich jest dwoje, o ile dobrze zrozumia�em?
W tym momencie Majka zerwa�a si� na r�wne nogi i stan�a przede mn� twarz� w twarz.
- Dwoje? - krzykn�a. - Tak! Dwoje! Ba�wan bez serca!
- Poczekaj - powiedzia�em oszo�omiony. - Dlaczego...
- Po co� tu przyszed�? - m�wi�a dalej, prawie szeptem. - Lepiej id� do swoich robot�w, lepiej z nimi podyskutuj, ile tam lat min�o i co si� kupy nie trzyma, i dlaczego ich tam jest dwoje, a nie troje albo siedmioro...
- Majka, poczekaj! - powiedzia�em z rozpacz�. - Ja zupe�nie nie tego przecie� chcia�em...
Majka zas�oni�a twarz r�kami i powiedzia�a niewyra�nie:
- Po�ama�o im wszystkie ko�ci... ale oni jeszcze �yli, jeszcze pr�bowali co� robi�... S�uchaj - poprosi�a odejmuj�c d�onie od twarzy - id� sobie st�d. Ja nied�ugo przyjd�. Nied�ugo.
Ostro�nie wsta�em i wyszed�em. Mia�em ogromn� ochot� obj�� j�, powiedzie� co� serdecznego, pocieszaj�cego, ale nie umia�em pociesza�. W korytarzu nagle mn� zatrz�s�o. Stan��em, poczeka�em, a� minie. Ale� dzie�! I nikomu nie mo�na opowiedzie�. Zreszt�, chyba nawet nie trzeba. Otworzy�em oczy i zobaczy�em, �e przy drzwiach na mostek stoi Van der Hoose i patrzy na mnie.
- Jak tam Majka? - zapyta� cicho.
Zapewne na mojej twarzy by�o wida� - jak, bo Van der Hoose smutnie kiwn�� i znikn�� na mostku. A ja powlok�em si� do kuchni. Po prostu z przyzwyczajenia. Po prostu tak ju� si� utar�o, �e od razu po powrocie glidera wszyscy siadali�my do obiadu. Ale dzisiaj chyba b�dzie inaczej. Jaki tu mo�e by� obiad? Skrzycza�em kucharza, bo mi si� wyda�o, �e pokr�ci� z jad�ospisem. W rzeczywisto�ci kucharz nic nie pokr�ci�, obiad by� gotowy, dobry obiad, jak zwykle, ale dzisiaj nie powinno by� jak zwykle. Majka na pewno nic nie zechce je��, a trzeba, �eby zjad�a. Wi�c zam�wi�em dla niej u kucharza galaretk� owocow� z bit� �mietank� - jedyne jej ulubione danie, jakie zna�em. Dla Komowa zdecydowa�em nic dodatkowego nie zamawia�, dla Van der Hoosego, po chwili namys�u, r�wnie�, ale na wszelki wypadek wprowadzi�em do ca�ego zestawu wino - a nu� kto� zechce pokrzepi� swoje nadw�tlone si�y duchowe... Potem uda�em si� na mostek i usiad�em przy swoim pulpicie. Moi wychowankowie pracowali jak w zegarku. Majki na mostku nie by�o, a Van der Hoose z Komowem redagowali pilny radiotelegram na Baz�. O co� si� spierali...
- To nie jest informacja, Jakub - m�wi� Komow. - Wiesz lepiej ode mnie, �e istnieje okre�lony schemat - stan statku, stan zw�ok, przypuszczalne przyczyny katastrofy, obserwacje o szczeg�lnym znaczeniu... i tak dalej.
- Tak, oczywi�cie - odpowiada� Van der Hoose. - Ale musisz si� zgodzi�, Giennadij, �e ten schemat ma sens tylko na planetach aktywnych biologicznie. A w tej konkretnie sytuacji...
- W takim razie lepiej w og�le niczego nie posy�a�. W takim razie bierzmy glider, le�my tam zaraz i jeszcze dzisiaj zredagujemy pe�ny raport...
Van der Hoose pokr�ci� g�ow�.
- Nie, Giennadij, kategorycznie si� nie zgadzam. Tego rodzaju komisja musi si� sk�ada� minimum z trzech os�b. A poza tym ju� jest ciemno i nie b�dziemy mieli �adnej mo�liwo�ci, �eby dok�adnie zbada� teren wypadku... a w og�le takie rzeczy trzeba robi� ze �wie�� g�ow�, a nie po ca�ym dniu pracy. Jak s�dzisz?
Komow zacisn�� w�skie wargi i lekko postuka� pi�ci� o st�.
- Ach, jak to wszystko nie w por�! - powiedzia� z irytacj�.
- Takie rzeczy zawsze s� nie w por� - pocieszy� go Van der Hoose. - To nic, jutro rano polecimy tam we tr�jk�...
- Mo�e dzisiaj w og�le o niczym ich nie zawiadamia�? - przerwa� Komow.
- Nie mam prawa - powiedzia� z �alem Van der Hoose. - Zreszt�, dlaczego nie chcesz zawiadamia�?
Komow wsta�, za�o�y� r�ce do ty�u i spojrza� na Van der Hoosego z g�ry.
- Jak mo�esz tego nie rozumie�? - powiedzia� ju� z jawnym rozdra�nieniem. - Statek starego typu, nieznany statek, dziennik pok�adowy nie wiadomo dlaczego starty... Je�eli po�lemy im meldunek w tym kszta�cie - z�apa� ze sto�u kartk� i pomacha� ni� przed nosem Van der Hoosego - Sidorow pomy�li, �e nie chcemy albo nie jeste�my w stanie samodzielnie przeprowadzi� ekspertyzy. Dla niego to dodatkowy k�opot - organizowa� komisj�, szuka� ludzi, op�dza� si� przed ciekawskimi. Postawimy si� w �miesznej i g�upiej sytuacji. A poza tym, jak b�dzie wygl�da� nasza praca, kiedy tu si� zwali t�um ��dnych sensacji nierob�w?
- Hm! - powiedzia� Van der Hoose. A wi�c, innymi s�owy, nie �yczysz sobie os�b postronnych na naszym terenie? Tak?
- W�a�nie tak - twardo o�wiadczy� Komow.
Van der Hoose wzruszy� ramionami.
- No c�... - pomy�la� nied�ug� chwil�, zabra� Komowowi kartk� i dopisa� na niej kilka s��w. - A w takiej formie mo�e i��? ,,EZ-2 do Bazy - przeczyta� szybko. - Pilna. W kwadracie sto dwa znaleziono rozbity ziemski statek typu �Pelikan� numer rejestracyjny taki to a taki, na statku zw�oki dwojga ludzi, przypuszczalnie kobiety i m�czyzny, dziennik pok�adowy zosta� starty, szczeg�ow� ekspertyz�... - tu Van der Hoose podni�s� g�os i znacz�co uni�s� palec - rozpoczynamy jutro". Jak s�dzisz, Giennadij?
Przez kilka sekund Komow w zadumie ko�ysa� si� na obcasach.
- No c� - powiedzia� wreszcie - niech b�dzie tak. Wszystko, co chcesz, byle tylko nam nie przeszkadzali. Niech b�dzie tak.
Nagle gwa�townie ruszy� z miejsca i wyszed�. Van der Hoose odwr�ci� si� do mnie.
- Nadaj to, prosz� ci�. I chyba ju� pora na obiad, jak s�dzisz? - wsta� i w zadumie powiedzia� jedno ze swych zagadkowych zda�: - Byle by�o alibi, a trup si� zawsze znajdzie.
Zakodowa�em depesz� i nada�em j� na ekspresowym impulsie. Czu�em si� jako� nieswojo. Co� bardzo niedawno, dos�ownie minut� temu utkn�o mi w pod�wiadomo�ci i przeszkadza�o jak drzazga. Posiedzia�em przed radiostacj� nads�uchuj�c. Tak to zupe�nie co innego - nads�uchiwa�, kiedy wiesz, �e na statku jest pe�no ludzi. Oto po okr�nym korytarzu szybko przeszed� Komow. Zawsze tak chodzi, jakby si� gdzie� �pieszy�, ale wiedz�c jednocze�nie, �e m�g�by si� nie �pieszy�, poniewa� bez niego i tak nic si� nie zacznie. A teraz co� tam niewyra�nie mruczy Van der Hoose. Majka mu odpowiada swoim normalnym g�osem, a g�os ma wysoki i niezale�ny - widocznie ju� si� uspokoi�a albo przynajmniej zdo�a�a si� opanowa�. I nie ma ani ciszy, ani pustki, ani much w paj�czynie... I nagle zrozumia�em co to za drzazga: g�os umieraj�cej kobiety w mojej malignie i martwa kobieta w rozbitym gwiazdolocie... Zbieg okoliczno�ci, oczywi�cie. Straszny zbieg okoliczno�ci, co tu gada�!
Rozdzia� III
G�OSY I UPIORY
Chocia� to zdumiewaj�ce, spa�em jak zabity. Rano jak zwykle wsta�em na p� godziny przed wszystkimi, wpad�em do kuchni, �eby sprawdzi� co ze �niadaniem, zajrza�em na mostek, g�by sprawdzi� co z moimi wychowankami, a potem wybieg�em na dw�r, �eby zrobi� porann� gimnastyk�. S�o�ce jeszcze kry�o si� za g�rami, ale by�o ju� zupe�nie widno i bardzo zimno. W nosie mi zamarz�o, rz�sy si� skleja�y, a ja ze wszystkich si� macha�em r�kami, przysiada�em i w og�le stara�em si� zako�czy� gimnastyk� jak najszybciej i wr�ci� na statek. I wtedy w�a�nie zauwa�y�em Komowa. Widocznie dzisiaj wsta� jeszcze wcze�niej ni� ja, po co� wyszed� i teraz wraca� z tej strony, gdzie by�a budowa. Szed� wbrew swoim obyczajom niespiesznie, jakby nad czym� zadumany i z roztargnieniem uderza� si� po nodze jak�� ga��zk�. Ko�czy�em ju� �wiczenia, kiedy Komow podszed� do mnie i przywita� si�. Ja, naturalnie, te� mu powiedzia�em "dzie� dobry" i ju� mia�em zamiar da� nura do w�azu, kiedy nagle Komow zatrzyma� mnie pytaniem:
- Powiedz mi, Popow, czy kiedy zostajesz sam, oddalasz si� od statku?
- To znaczy? - zdziwi�o mnie jednak nie tyle samo pytanie ile fakt, �e Giennadij Komow raczy� �askawie zainteresowa� si�, jak sp�dzam czas. M�j stosunek do Giennadija Komowa jest do�� skomplikowany - nie przepadam za nim.
- To znaczy, czy wybierasz si� na jakie� dalsze wycieczki? Na przyk�ad na wzg�rza albo nad bagna...
Nienawidz�, je�eli kto� w czasie rozmowy patrzy wsz�dzie tylko nie na cz�owieka, z kt�rym rozmawia. I jeszcze na dodatek sam ma ciep�� doch� z kapturem, a cz�owiek stoi w kostiumie gimnastycznym na mrozie. Ale mimo wszystko Giennadij Komow to Giennadij Komow, wi�c os�aniaj�c d�o�mi ramiona i ta�cz�c w miejscu odpowiedzia�em.
- Nie. I tak mi brakuje czasu. Nie mam g�owy do wycieczek.
Teraz dopiero by� �askaw zauwa�y�, �e marzn� i uprzejmie wskaza� mi ga��zka w�az ze s�owami: "Prosz� wej��, Popow. Zimno". Ale w komorze kesonowej znowu mnie zatrzyma�.
- A czy roboty schodz� z budowy?
- Roboty? - ci�gle nie mog�em zrozumie�, o co mu chodzi. - Nie. A po co?
- Nie, nie wiem... Na przyk�ad po budulec.
Starannie opar� swoj� ga��zk� o �cian� i zacz�� rozpina� doch�. A mnie powoli zalewa�a krew. Je�eli jakim� cudem dowiedzia� si� o moich wczorajszych k�opotach, to po pierwsze, to nie jego interes, a po drugie, m�g�by o tym powiedzie� wprost. Co to za przes�uchanie, jak pragn� zdrowia...
- Materia�em budowlanym dla systemu cybernetycznego danego typu - powiedzia�em mo�liwie oschle - staje si� to, co system ma aktualnie pod r�k�. W naszym przypadku piasek.
- I kamienie - doda� niedbale Komow wieszaj�c doche na haczyku.
Tu mnie trafi�. Ale to naprawd� nie by�a jego sprawa i odpowiedzia�em z wyzwaniem:
- Tak! Je�li si� trafi� kamienie, to i kamienie.
Komow pierwszy raz spojrza� mi w oczy.
- Boj� si�, �e mnie �le zrozumia�e�, Popow - powiedzia� nieoczekiwanie �agodnie. - Nie mam zamiaru wtr�ca� si� do twojej pracy. Po prostu mam pewne w�tpliwo�ci, wi�c zwr�ci�em si� do ciebie, poniewa� jeste� jedynym cz�owiekiem, kt�ry mo�e mi pom�c w ich rozwik�aniu.
C�, je�eli ze mn� po dobremu, to i ja po dobremu.
- W og�le to, oczywi�cie, kamienie s� im niepotrzebne - powiedzia�em. - Wczoraj system troch� nawala� i roboty rozrzuci�y te kamienie po ca�ym placu. Kto mo�e wiedzie�, po co im to by�o potrzebne. P�niej, rzecz jasna, wszystko pozbiera�y.
Komow skin�� g�ow�.
- Tak, zauwa�y�em. A jakiego rodzaju by�y te zak��cenia?
W dw�ch s�owach opowiedzia�em mu o wczorajszym dniu, pomijaj�c, rzecz jasna, r�ne intymne szczeg�y. Komow s�ucha�, kiwa� g�ow�, a potem zabra� swoj� ga��zk�, podzi�kowa� za obja�nienia i oddali� si�. I dopiero w mesie, jedz�c kasz� gryczan� z zimnym mlekiem, uprzytomni�em sobie, �e w dalszym ci�gu nie mam poj�cia, jakiego rodzaju w�tpliwo�ci trapi� ulubie�ca doktora M'Bogi, na ile uda�o mi si� je rozproszy� i czy w og�le si� uda�o. Przesta�em je�� i spojrza�em na Komowa. Nie, chyba si� nie uda�o.
Giennadij Komow z zasady wygl�da na cz�owieka nie z tego �wiata. Wiecznie czego� wypatruje za dalekimi horyzontami i rozmy�la nad czym� niezmiernie wznios�ym. Z ob�ok�w schodzi tylko wtedy, kiedy kto� albo co�, przypadkiem albo umy�lnie staje mu na przeszkodzie. Wtedy bez drgnienia powieki, cz�stokro� absolutnie bez lito�ci usuwa z drogi przeszkod� i z powrotem szybuje na Olimp. Tak w ka�dym razie o nim opowiadaj� i zreszt� nie ma w tym nic dziwnego. Kiedy cz�owiek pracuje nad problemami obcoplanetarnych psychologii i w tej dziedzinie odnosi znaczne sukcesy, je�li tak mo�na powiedzie� walczy na pierwszej linii, siebie nie oszcz�dza w najmniejszym stopniu i je�eli jeszcze na domiar wszystkiego jest zaliczany do czo��wki "futurmistrz�w" planety, to mo�na mu wiele wybaczy� i traktowa� jego maniery z pewn� pob�a�liwo�ci�. W ko�cu nie wszyscy mog� by� tak sympatyczni jak Gorbowski albo doktor M'Boga.
Ale z drugiej stron