2587
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2587 |
Rozszerzenie: |
2587 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2587 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2587 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2587 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Mercedes Lackey
CENA MAGII
T�umaczy�a Magdalena Polaszewska-Nicke
Dla Russella Galena
Judith Louvis i Sally Paduch
oraz wszystkich, kt�rzy marz�
o przywdzianiu Bieli.
ROZDZIA� PIERWSZY
Po plecach sp�ywa� Vanyelowi pot i lekko bola�a go noga w kostce - wcale jej nie skr�ci�, po�lizgn�wszy si� na drewnianej pod�odze sali na samym pocz�tku pojedynku, a mimo to po pi�tej wymianie cios�w wci�� jeszcze mu dokucza�a. To jego s�aby punkt i lepiej, by mia� to na uwadze, poniewa� r�wnie pewne jak s�o�ce na niebie jest to, �e przeciwnik wr�cz wypatruje podobnych oznak jego s�abo�ci.
Vanyel obserwowa� oczy swego przeciwnika, spogl�daj�ce na� z ciemnego wn�trza he�mu. "Uwa�aj na jego oczy"
- pami�ta�, �e Jervis zwyk� to stale powtarza�. "Oczy powiedz� ci to, czego nie powiedz� ci r�ce." Wi�c przygl�da� si� tym na wp� ukrytym oczom i pr�bowa� zas�oni� ca�e cia�o brzeszczotem swego miecza.
Oczy ostrzeg�y go, zw�y�y si� i �ypn�y szybko w lewo, zanim jeszcze Tantras si� poruszy�. Vanyel by� got�w do przyj�cia ataku.
Do�wiadczenie podpowiedzia�o mu, na moment przed skrzy�owaniem si� ich mieczy, �e b�dzie to ostatnia wymiana cios�w. Zrobi� wypad w kierunku Tantrasa, zamiast si� cofn��, czego naturalnie ten si� spodziewa�, nawi�za� walk�, zablokowa� miecz przeciwnika i rozbroi� go, a wszystko to w mgnieniu oka.
Gdy miecz �wiczebny stukn�� o pod�og�, Tantras potrz�sn�� pust� ju� d�oni� i zakl��.
- Ubod�o ci� to, co? - powiedzia� Vanyel. Wyprostowa� si� i �ci�gn�� z g�owy opask� przytrzymuj�c� w�osy wpadaj�ce mu do oczu i pozwoli� im opa�� na czo�o wilgotnymi pasemkami. - Przepraszam. Nie mia�em zamiaru tak si� rozp�dza�. Ale nie jeste� w formie, Tran.
- Nie przypuszczam, aby� przyj�� na moje usprawiedliwienie to, �e si� starzej�? - spyta� Tantras z nadziej� i zdj�wszy r�kawice, przygl�da� si� swym poharatanym palcom.
Vanyel parskn��.
- Nie ma mowy. Breda jest w takim wieku, �e mog�aby by� moj� matk�, a i tak regularnie przegania mnie po ca�ej sali. Jeste� w fatalnej formie.
Herold zdj�� he�m i u�miechn�� si� ponuro.
- Masz racj�. Stanowisko herolda kasztelana oznacza mo�e wysoki status, ale nie przysparza okazji do �wicze�.
- Potrenuj z moim bratankiem, Medrenem - odpar� Vanyel. - Je�li ci si� zdaje, �e ja jestem szybki, to powiniene� zobaczy� jego. To pomog�oby ci podtrzyma� form�. - M�wi�c to, rozpi�� kaftan i rzuci� go pod �cian�, na stert� ekwipunku czekaj�cego na czyszczenie.
- I tak zrobi�. - Tantras nieco wolniej oswobadza� si� ze swej, ci�szej zreszt�, zbroi. - Bogowie wiedz�, �e pewnego dnia mog� stan�� przed konieczno�ci� zmierzenia si� z kim�, kto b�dzie pos�ugiwa� si� tym twoim wariackim stylem, wi�c lepiej b�dzie, je�li ju� teraz przyzwyczaj� si� do tego, �e ty raz bijesz, raz si� �cigasz.
- Taki jestem, do szpiku ko�ci. - Vanyel od�o�y� na stela� sw�j �wiczebny miecz i skierowa� si� do wyj�cia. - Dzi�ki za trening, Tran. Potrzebowa�em czego� takiego po dzisiejszym ranku.
Kiedy otworzy� drzwi, na spoconej sk�rze poczu� fal� ch�odu - to by�o wspania�e uczucie. Tak przyjemne, �e nieskory do powrotu do pa�acu, owiany �wie�ym, ostrym powietrzem poranka, postanowi� wr�ci� do swego pokoju okr�n� drog�. Tak�, kt�ra pozwoli mu nie zbli�a� si� do ludzi, i kt�ra, mo�e cho� na moment, zajmie go, odsuwaj�c na bok my�li, podobnie jak podzia�a� trening z Tantrasem.
Skierowa� si� ku �cie�kom wiod�cym do ogrod�w pa�acowych.
Dono�na ptasia pie�� ulatywa�a spiral� d�wi�ku ku pustemu niebu. Vanyel pozwoli� swym my�lom odp�yn��, ws�uchuj�c si� w szczebiotliwe trele i stopniowo zrzucaj�c z siebie ka�d� wa�k� trosk�, a� w ko�cu jego umys� by� ju� r�wnie pusty jak powietrze nad jego g�ow�...
- Van, zbud� si�! Masz przemoczone stopy! - W g�osie my�lomowy Yfandes zna� by�o rozdra�nienie. - Zmarzniesz. Przezi�bisz si�.
Mag herold�w Vanyel zamruga� powiekami i popatrzy� na zroszon� traw� zaniedbanego ogrodu. Nie m�g� wprawdzie zobaczy� swych st�p ukrytych w d�ugich, obumar�ych �d�b�ach trawy, ale teraz, gdy Yfandes przywo�a�a go zn�w do rzeczywisto�ci, poczu� je. Przyszed� tutaj w swych mi�kkich zamszowych butach, kt�re wcale nie by�y przeznaczone do wychodzenia na dw�r; idealnie nadawa�y si� do treningu z Tranem, ale teraz...
- Nie ma co, s� zupe�nie zniszczone - rzuci�a cierpko Yfandes.
Tak bardzo przypomina�a teraz jego ciotk�, maga herold�w Savil, �e Van musia� si� u�miechn��.
- To nie pierwsza para but�w, kt�re doprowadzam do ruiny, moja droga - odpar� �agodnie. Jego stopy by�y bardzo zmoczone. I bardzo zimne. Tydzie� temu nie by�oby tu jeszcze rosy tylko szron. Ale teraz wiosna by�a ju� w drodze: pod martwymi zesz�orocznymi �d�b�ami zieleni�a si� �wie�a trawa, ka�d� ga��zk� obsypywa�y rozwijaj�ce si� m�ode listki, a kilka najwcze�niej przylatuj�cych �piewaj�cych ptak�w dokona�o ju� inwazji na ogr�d. Vanyel przypatrywa� si� i przys�uchiwa� dw�m z nich, o ��tych brzuszkach, samcom - rywalom przybieraj�cym bojow� postur� w pojedynku na melodie.
- I pewnie nie jest to wcale ostatnia cz�� garderoby, jak� spotyka taki los - rzek�a zrezygnowana. - Przeby�e� d�ug� drog� odk�d wybra�am ciebie jako tamtego pr�nego pi�knisia.
- Tamten ma�y, pr�ny pi�kni�, kt�rego wybra�a�, o tej porze jeszcze by�by w ��ku. - Ziewn��. - Moim zdaniem by� pod tym wzgl�dem o wiele rozs�dniejszy. Ta pora dnia z pewno�ci� nie jest dla ludzi.
S�o�ce ledwie wznios�o si� nad horyzont i wi�kszo�� mieszka�c�w pa�acu wci�� jeszcze spa�a snem wyczerpanych, je�li nie sprawiedliwych. Na wp� dziki ogr�d by� jedynym zak�tkiem, kt�rego od wschodniej strony nie zas�ania�y budynki i mury. Lekki, przejrzysty s�oneczny blask rozlewa� si� tu, po�yskuj�c na ka�dym delikatnym listku i �d�ble trawy. Wed�ug tradycji �cie�ka ta, wraz z ca�ym labiryntem �ywop�ot�w i altanek, mia�a by� ogrodem kr�lowej - co by�o przyczyn� obecnego zapuszczenia tego miejsca. Teraz Valdemar nie mia� ju� kr�lowej, a towarzyszka �ycia kr�la, po��czona z nim wi�zi� �ycia, mia�a pilniejsze zaj�cia ani�eli dogl�danie ogr�dk�w, z kt�rych jedyny po�ytek by� taki, �e dostarcza�y uciechy ludzkim oczom.
Jaki� staruszek - s�dz�c po jego zabrudzonym ziemi� fartuchu, ogrodnik - wy�oni� si� z pobliskich drzwi pa�acu i ku�tyka� �cie�k� w stron� Vanyela. Herold usun�� si�, ust�puj�c mu drogi i witaj�c przyjaznym skinieniem g�owy. Tamten jednak zupe�nie go zignorowa� i wymin��, mamrocz�c co� pod nosem.
Kierowa� si� najwyra�niej do stoj�cej nie opodal, obro�ni�tej r�owym winem szopy. Na moment znikn�� w jej wn�trzu, ale zaraz pokaza� si� z motyk� w d�oni, aby od razu przyst�pi� do obrabiania najbli�szej rabaty. By� tak oboj�tny na obecno�� Vanyela, �e ten r�wnie dobrze m�g�by by� duchem.
Vanyel przygl�da� mu si� jeszcze przez chwilk�, a potem odwr�ci� si� i wolno pow�drowa� w stron� pa�acu.
- Czy przysz�o ci kiedy� do g�owy, kochana - zagadn�� puste powietrze - �e i ty, i ja, i ca�y pa�ac mogliby�my znikn�� w ci�gu jednej nocy, a ludzie tacy jak ten staruszek nawet by za nami nie zat�sknili?
- Ale nie deptaliby�my ju� jego kwiat�w - odpar�a Yfandes. - To by� niedobry ranek, prawda. - By�o to zdanie twierdz�ce, nie pytanie. Yfandes nie opuszcza�a swego miejsca w umy�le Vanyela przez ca�y czas trwania sesji Osobistej Rady.
- Jak dot�d jeden z najgorszych porank�w dla Randiego. Dlatego pr�bowa�em roz�adowa� frustracj� w treningu z Tranem. - Vanyel kopn�� bogu ducha winny chwast, wyrastaj�cy pomi�dzy kamieniami na �cie�ce. - A dzi� po po�udniu Randi musi si� zaj�� kilkoma wa�nymi sprawami. Oficjalne audiencje, jedno spotkanie z ambasadorami. Ja nie mog� go zast�pi�. Nalegaj� na widzenie z kr�lem. Czasem �a�uj�, �e musz� zachowywa� si� taktownie, bo z ch�ci� chwyci�bym tych dyplomat�w za te ich �by i r�bn�� porz�dnie jednym o drugi. Tashir - niech bogowie b�ogos�awi� jego szczere serce - poradzi� sobie ze swymi sprawami nieco lepiej.
Pojawi� si� jeszcze jeden ogrodnik i obrzuci� mijaj�cego go Vanyela dziwnym spojrzeniem. Van zdusi� w sobie ch�� przywo�ania go i wyt�umaczenia si�. "Musi by� nowy; wkr�tce si� dowie o heroldach rozmawiaj�cych z powietrzem."
- A co zrobi� Tashir ze swymi pos�ami? Rozmawia�am z Darven� Ariela, kiedy by�e� nimi zaj�ty. Wiesz, nadal nie mog� uwierzy�, �e tw�j brat, Mekeal, sp�odzi� dziecko obdarzone wra�liwo�ci�, kt�ra pozwoli�a mu zosta� Wybranym.
- Ja te�. Wniosek z tego, �e rodzin� rz�dzi chyba zupe�ny brak logiki. A co do Tashira, jego pos�owie otrzymali rozkaz uznania mnie za cz�owieka przemawiaj�cego w imieniu kr�la... - wyja�ni� Vanyel. - S� k�opoty z terytorium nad Jeziorem Evendim, kt�re Tashir zaanektowa�. Ci ludzie z Krainy Jezior s� bardzo przewra�liwieni, a audiencja u kogokolwiek poni�ej samego kr�la b�dzie w ich oczach niewybaczalnym afrontem.
- A gdzie znalaz�e� ten smaczny k�sek?
- Ostatniej nocy. Po tym, jak ty dosz�a� do wniosku, �e ten ogier z p�nocy ma przepi�kny...
- Nos - skwapliwie przerwa�a mu Yfandes. - Mia� �liczny nos. A ty i Josh zanudzali�cie mnie na �mier� swymi relacjami o zasobach skarbca.
- Biedny Josh.
To by�y szczere s�owa. "Zajmuje swe stanowisko od niespe�na roku, a pr�buje pracowa� za dwudziestu. Do tego z ca�ego serca marzy o tym, by zn�w by� czyim� pomocnikiem. Niestety Tran o jego obowi�zkach wie mniej ni� on sam."
- Nie czuje si� dobrze w roli kasztelana.
- Nie da si� zaprzeczy�, kochana. Jest m�ody i nerwowy, wi�c chcia�, aby kto� przejrza� jego rachunki, zanim przed�o�y je Radzie. - Vanyel westchn��. - Bogowie wiedz�, �e Randi nie jest w stanie tego zrobi�. B�dzie mia� szcz�cie, je�li uda mu si� sko�czy� to dzi� popo�udniu.
- Esten mu pomo�e. On zrobi�by dla Randiego wszystko.
- Wiem o tym, Yfandes, ale zdolno�� Towarzysza do wsp�odczuwania b�lu i zapas si�, jakich mo�e u�yczy� swemu Wybranemu, ju� nie wystarczaj�. Czas, aby�my wszyscy przyznali si�, �e o tym wiemy. Choroba Randiego jest ci�sza od dolegliwo�ci, kt�re umiemy leczy�... - Vanyel wzi�� g��boki oddech, by uspokoi� k��bi�ce si� w nim uczucia. - ...i mo�emy jedynie krzepi� si� nadziej�, �e znajdziemy spos�b, aby ul�y� mu w cierpieniu, na tyle by m�g� normalnie funkcjonowa�. A je�li nie, to trzeba ufa�, �e w nied�ugim czasie uda nam si� wyuczy� Trevena.
- To znaczy wyuczy� Trevena na czas. - Pos�pnie dorzuci�a Yfandes. - Bo ten umyka nam pr�dko. To potworne, Van. My nie mo�emy nic zrobi�, uzdrowiciele nie mog� nic zrobi�... Randal ga�nie z ka�d� chwil� a �adne z nas nic na to nie mo�e poradzi�!
- Mo�emy tylko patrze� - odpar� Vanyel z gorycz�. - Z ka�dym dniem Randal czuje si� coraz gorzej, a my nie tylko nie potrafimy tego zatrzyma�; my nawet nie wiemy, dlaczego tak si� dzieje! S� wprawdzie przypad�o�ci, kt�rych uzdrowiciele nie potrafi� wyleczy�, ale my przecie� nie wiemy, jaka choroba zabija Randiego... Czy jest dziedziczna? Czy Treven te� mo�e j� mie�? U Randiego nie ujawnia�a si�, dop�ki nie do�y� po�owy trzeciej dziesi�tki swych lat, a Trev jest ledwie siedemnastolatkiem. Za dziesi��, pi�tna�cie lat mo�emy znale�� si� w sytuacji podobnej do tej, w kt�rej jeste�my teraz.
Natr�tne my�li wci�� czai�y si� w zakamarkach jego umys�u. "Dobrze, �e Jisa nie stoi w kolejce do sukcesji tronu, bo ludzie i w stosunku do niej zadawaliby sobie takie pytania. Jak mia�bym im w�wczas wyt�umaczy�, dlaczego nie grozi jej niebezpiecze�stwo, nie �ci�gaj�c przy tym na nas jeszcze wi�kszych k�opot�w, kt�rych wszak �adne z nas sobie nie �yczy? A ju� szczeg�lnie ona. Wystarczy, �e ma si� pi�tna�cie lat i jest si� c�rk� kr�la. By� zmuszon� do zajmowania si� ca�� reszt�... dzi�ki �asce boskiej potrafi� zaoszcz�dzi� jej przynajmniej cz�ci zwi�zanych z tym zgryzot."
Szed� nie odrywaj�c oczu od zaro�ni�tej �cie�ki, tak g��boko pogr��ony w rozmy�laniach, �e Yfandes taktownie wycofa�a si� z rozmowy. Czasami my�li dotyka�y takich spraw, �e nawet Towarzysz nie lubi� ich pods�uchiwa�.
Vanyel szed� powoli przez zapuszczony ogr�d. Wybra� kr�t� dr�k�, kt�ra mia�a go zaprowadzi� do drzwi pa�acowych. St�pa� z przesadn� ostro�no�ci�, odsuwaj�c moment powrotu w mury budynku najdalej, jak tylko m�g�. Mimo to n�kaj�ce go troski �ciga�y go wsz�dzie.
- Wujku Vanyelu? - zawo�a� za nim zdyszany dziewcz�cy g�os. W tym znajomym g�osie Vanyel us�ysza� b�l i st�umione �zy. Odwr�ci� si�, rozwar� ramiona, a Jisa wpad�a wprost w jego obj�cia.
Nie powiedzia�a nic; nie musia�a. Wiedzia�, co j� tu sprowadzi�o: te same zmartwienia, kt�re jego zawiod�y w zapomniany labirynt opuszczonego ogrodu. Ca�y poranek sp�dzi�a z matk� i ojcem nie opodal Vanyela, dok�adaj�c wszelkich stara�, by ul�y� w b�lu Randalowi i doda� si� Shavri.
Van g�adzi� d�ugie, rozpuszczone w�osy Jisy, pozwalaj�c jej wyp�aka� si� na swym ramieniu. Nie wiedzia�, �e sz�a za nim...
W normalnych okoliczno�ciach zaniepokoi�oby go to. Ale nie wtedy, gdy chodzi�o o Jis�. Jisa �wietnie si� os�ania�a; tak �wietnie, �e umia�a nawet sta� si� niedostrzegalna dla jego przenikliwych zmys��w. Zapewnia�o jej to nie byle jak� ochron� - bo skoro potrafi�a ukry� sw� obecno�� przed nim, mog�a r�wnie� ukry� si� przed wrogami.
Vanyel by� powi�zany z ka�dym �yj�cym heroldem i umia� wyczu� ich wszystkich, kiedy tylko chcia�, lecz Jisa nie by�a heroldem i nigdy nie wiedzia�, gdzie jest, chyba �e celowo jej "szuka�".
Jisa nie zosta�a jeszcze wybrana, co Vanyel uznawa� za dobr� wr�b�. Wed�ug niego wcale nie by�o takiej potrzeby. Jako osoba posiadaj�ca dar empatii, Jisa pobiera�a ju� pe�ne wykszta�cenie uzdrowiciela, a Van oraz jego ciotka, Savil, udzielali jej nauk dok�adnie takich, jakie nale�a�y si� �wie�o wybranemu kandydatowi na herolda. Ludzie dziwili si�, dlaczego dziecko dwojga herold�w nie zosta�o jeszcze wybrane, za to Towarzysze w Przystani kocha�y j� i traktowa�y tak, jakby by�a jedn� z nich. Ten fakt tym bardziej zastanawia�. Vanyel nale�a� do nielicznych, kt�rzy wiedzieli, w czym tkwi przyczyna. Jisa nie zosta�a jeszcze wybrana, gdy� jej Towarzyszem mia� by� Taver. Taver za� by� Towarzyszem osobistego herolda kr�la - jej matki, Shavri. Jisa i Taver mieli wi�c po��czy� si� dopiero po �mierci Shavri.
A do tego nikomu si� nie spieszy�o.
�adne z nich - ani Randal, ani Shavri, ani Vanyel - nie by�o jeszcze gotowe na wyjawienie Kr�gowi Herold�w powodu, dla kt�rego Shavri nie zosta�a dot�d wybrana. Jisa wiedzia�a - Vanyel jej powiedzia� - lecz rzadko porusza�a ten temat, a Van nie prowokowa� jej do tego. To dziecko mia�o do�� trosk, z kt�rymi musia�o sobie radzi�.
"Mie� dar empatii i �y� pod jednym dachem z umieraj�cym ojcem..."
To co innego ni� wiedzie�, �e kto�, kogo kochasz, ma umrze�. Dzieli� cierpienie Randala, tak jak by�o to udzia�em Jisy, musia�o dor�wnywa� najci�szym torturom.
Nic dziwnego, �e przybieg�a do Vanyela, aby wyp�aka� si� na jego ramieniu. Dziwi� si� mo�na by�o jedynie, �e nie robi�a tego cz�ciej.
G�adz�c jej spl�tane, kruczoczarne w�osy, przes�a� do jej umys�u cieniutk� nitk� my�li. Nie zrobi� tego dla pocieszenia; w tej sytuacji nie istnia�a �adna pociecha. Chcia� tylko
da� jej zna�, �e nie jest sama.
- Wiem, kochanie. Wiem. Da�bym sobie odebra� wzrok aby tylko ci ul�y�.
Jisa zwr�ci�a ku niemu sw� zalan� �zami twarz.
- Czasami wydaje mi si�, �e d�u�ej tego nie znios�; zabij� kogo� albo oszalej�. Ale nie ma kogo zabi�, a popadanie w szale�stwo i tak niczego nie zmieni.
Obiema d�o�mi odgarn�� w�osy z jej twarzy, uj�� j� pod brod� i zajrza� w piwne oczy.
- Jak na m�j gust jeste� a� nadto praktyczna. W�tpi�, czy kt�rekolwiek z rozwi�za� branych przez ciebie pod uwag� chocia� na moment pozwoli�oby mi usiedzie� na miejscu. - Uda�, �e pogr��a si� w zadumie. - Przypuszczam, �e z tego wszystkiego zdecydowa�bym si� popa�� w ob��d. Zabijanie ��czy si� ze zbyt wielkim zamieszaniem, je�li cz�owiek chce to zrobi� w spos�b satysfakcjonuj�cy. Jak spra�bym potem krew z moich bia�ych szat?
Jisa, rozbawiona, zachichota�a z cicha. Vanyel odpowiedzia� jej u�miechem i chusteczk� wyci�gni�t� zza mankietu r�kawa otar� z �ez jej oczy i policzki.
- Poradzisz sobie, tak jak zwykle, najdro�sza moja. I co jaki� czas zbierzesz swoje smutki i przyjdziesz z nimi do mnie albo do Trevena, gdy nie b�dziesz ju� mog�a unie�� tego ci�aru na swych w�asnych barkach.
Jisa poci�gn�a nosem i potar�a go wierzchem d�oni. Vanyel odci�gn�� jej r�k� od twarzy i marszcz�c brwi z udanym zagniewaniem, zgromi� j� wzrokiem, po czym poda� jej chusteczk�.
- Przesta�, malutka. Sto razy ci m�wi�em, �eby� nie chodzi�a bez chusteczki. Co pomy�l� ludzie, widz�c kr�lewsk� c�r� wycieraj�c� nos w r�kaw?
- Pewnie, �e jest dzikusk� - westchn�a Jisa, przyjmuj�c chusteczk�.
- Przysi�gam, �e ka�� twoim pokoj�wkom obszy� wszystkie r�kawy twoich sukienek szorstkimi, srebrnymi ta�mami, �eby� nie u�ywa�a ich do tego, do czego nie s�u��. - Jeszcze raz zmarszczy� brwi i u�miechn�� si�.
- Czy� nie by�by to uroczy obrazek? Obszywa� srebrn� ta�m� moje rzeczy, to tak, jak ozdabia� koronk� derki dla koni. - Jisa ubiera�a si� zwyczajnie, prosto jak nowicjusz, chyba �e matka wymusi�a na niej w�o�enie czego� bardziej wyszukanego. Teraz na przyk�ad mia�a na sobie zwyk��, br�zow� tunik� i d�ugie, samodzia�owe bryczesy, kt�re nie razi�yby na nogach drobnego dzier�awcy ziemskiego po drugiej stronie granicy karsyckiej.
- Oj, Jiso, Jiso - wzdycha� Vanyel. Jej oczy zaja�nia�y, a ukryty w ich g��bi figlarny u�miech przyda� urody jej �licznej, poci�g�ej twarzy. Niekiedy Vanyel podejrzewa�, �e Jisa ubiera si� tak pospolicie tylko po to, aby go troszk� podra�ni�. - Ka�da inna dziewczynka, w twoim wieku i na twoim miejscu mia�aby szaf� pe�n� pi�knych ubra�. Pokoj�wki mojej matki ubieraj� si� lepiej ni� ty!
Rozmowa z Jisa w my�lomowie by�a �atwiejsza ani�eli m�wienie na g�os. Jisa potrafi�a u�ywa� my�lomowy od sz�stego roku �ycia i by� to dla niej naturalny spos�b porozumiewania si�. Z drugiej jednak strony, trudno by�o co� przed ni� ukry�...
- W taki spos�b nikt si� nigdy nie domy�li, �e jeste� moim ojcem, prawda? - odrzek�a zadziornie. - Mo�e nawet powiniene� by� mi za to wdzi�czny, tatusiu-strojnisiu.
Vanyel poci�gn�� j� za loczek.
- Uwa�aj na swe maniery, dzieweczko. Niegrzecznych docink�w nas�ucham si� do�� od Yfandes. Twoich mi nie trzeba. Lepiej ci ju�?
Jisa przetar�a prawe oko wierzchem d�oni, lekcewa��c trzyman� w niej chusteczk�.
- Troszk� - wyzna�a.
- Wi�c id� rozejrze� si� za Trevenem. Pewnie ju� ci� szuka. - Van zach�ysn�� si� zduszonym �miechem. Ka�dy, kto ich zna�, wiedzia�, �e tych dwoje nie rozstawa�o si� ze sob� od chwili, gdy Treven po raz pierwszy postawi� stop� na terenie pa�acu. Radowa�o to wi�kszo�� cz�onk�w dworu i Kr�gu - z wyj�tkiem m�odych dworek, piel�gnuj�cych w swych sercach nami�tno�� do przystojnego, m�odego herolda. Treven by� bowiem ch�opcem o mocnej budowie cia�a, istn� jasnow�os� kopi� swego dalekiego kuzyna, Tantrasa, ze wszystkimi jego defektami - kt�rych wszak nie by�o wiele - idealnie wyg�adzonymi. Po�owa dw�rek w��czy�a si� za nim w stanie ci�g�ego zauroczenia. Ale on nale�a� do Jisy, ca�kowicie i bez reszty. Jego lojalno�� by�a niepodwa�alna i nikt spo�r�d obdarzonych darami nie w�tpi� w jego mi�o�� do niej. Niekiedy martwi�o to Vanyela, nie z powodu si�y ich wzajemnej fascynacji, lecz dlatego, �e istnia�o prawdopodobie�stwo, i� Treven b�dzie kiedy� zmuszony zawrze� ma��e�stwo dla zawi�zania sojuszu z kt�rym� z s�siad�w, tak samo jak musia�a zrobi� jego babka, kr�lowa Elspeth.
To zawsze b�dzie ma��e�stwo jedynie z nazwy. Tego Vanyel by� pewny. W przypadku Trevena zachodzi�y okoliczno�ci, kt�rych jego matka i kuzynka nigdy nie musia�y bra� pod uwag�. Elspeth nie posiada�a daru my�lomowy, za� u Randiego umiej�tno�� ta rozwin�a si� w nik�ym stopniu. Tylko herold w�adaj�cy tym zmys�em m�g� wiedzie�, jak dla osoby obdarzonej niezwykle silnym darem my�lomowy, takiej jak Trev, nieprzyjemne mo�e by� kochanie si� z osob� o nieprzyst�pnym umy�le i, co gorsza, zupe�nie nieznajom�. Prawdopodobnie przestraszon�, nieszcz�liw� nieznajom�.
"Kto� m�g�by si� zastanawia�, jak kr�l z darem my�lomowy w og�le mo�e nie by� cnotliwy..."
Jednakowo� w�adcy Valdemaru wype�niali swe obowi�zki dawniej i najprawdopodobniej dalej b�d� je wype�nia�. I Trev pewnie te� b�dzie musia�. O tak, to jest przygn�biaj�ce, lecz takie jest �ycie. Heroldowie czynili ju� wiele rzeczy, kt�re nie zawsze by�y po ich my�li. Je�li ju� o tym mowa, to dla dobra Valdemaru Vanyel zdecydowa�by si� dzieli� �o�e z kim- b�d� czymkolwiek.
W gruncie rzeczy zrobi� ju� kiedy� co� w tym rodzaju i nie by�o to prze�ycie do ko�ca przykre. Z biedn�, drog� Shavri Van sp�odzi� Jis�, gdy okaza�o si�, �e Randal jest bezp�odny; zrobi� to, mimo i� zar�wno w�wczas, jak i obecnie, sk�onny by� zwraca� si� zdecydowanie ku w�asnej p�ci...
Podobnych jemu nazywano teraz shayn - od okre�lenia wzi�tego z j�zyka Tayledras, cho� ledwie garstka ludzi w ca�ym Valdemarze zna�a pochodzenie tego s�owa. Mimo �e Van otwarcie deklarowa� si� jako shayn, jednak da� Shavri dziecko, poniewa� Randi nie m�g� tego zrobi�, za� ona rozpaczliwie tego pragn�a. Dla Randiego wa�ny by� spok�j i r�wnowaga psychiczna jego towarzyszki �ycia, a serce Shavri rozdziera�a t�sknota za potomstwem.
Ponadto jej ci��a po�o�y�a kres wszystkim plotkom, jakoby Randal by� niezdolny do sp�odzenia potomka, a to z kolei podtrzyma�o mo�liwo�ci zawarcia przeze� ma��e�stwa zapewniaj�cego sojusz z innym kr�lestwem; przynajmniej do czasu kiedy jego choroba nie nasili�a si� do tego stopnia, �e nie spos�b by�o ju� d�u�ej j� ukrywa�.
Jednak ze wzgl�du na to, �e Randal musia� pozostawi� sobie otwart� furtk� do zawarcia politycznego ma��e�stwa - a Shavri przejmowa�a groz� nawet my�l o tym, �e kiedy� mia�aby rz�dzi� - nigdy nie po�lubi� swej towarzyszki, z kt�r� ��czy�y go wi�zy �ycia. Zatem w momencie, gdy sta�o si� jasne, �e jest �miertelnie chory, a Towarzysze z "niewiadomych przyczyn" nie zdradzali zamiaru wybrania Jisy, zacz�to bada� poboczne linie rodu Randala w poszukiwaniu nast�pcy tronu.
Treven okaza� si� jedynym kandydatem: zosta� wybrany dwa lata wcze�niej i posiada� dar my�lomowy, r�wnie silny jak Vanyel. Rozumia� zasady sprawowania w�adzy - przynajmniej w stopniu, w jakim odnosi�y si� one do przygranicznych maj�tk�w jego rodzic�w - gdy� od dziewi�tego roku �ycia pe�ni� rol� prawej r�ki swego ojca.
Jisa pokocha�a go od chwili, kiedy tylko przekroczy� pr�g pa�acu. Osobisty kr�la nie mia� obowi�zku zakochiwa� si� w swym w�adcy, jednak zdaniem Vanyela by�o to pomocne...
"Tyle �e wtedy wszystko okrutnie si� komplikuje."
- Ona nie jest ju� dzieckiem - przypomnia�a mu Yfandes. Vanyel przypatrzy� si� Jisie nieco uwa�niej i ujrza� cia�o m�odej kobiety, poprzedniego roku jeszcze tak mato kobiece.
- Nie uprzedzajmy fakt�w - zby� swego Towarzysza, uciekaj�c od tematu.
Jisa popatrzy�a na� swymi a� nadto m�drymi oczami.
- Trev czeka na mnie; to on mnie do ciebie przys�a�. Czasem sam wie pr�dzej ode mnie, czego mi potrzeba. Vanyel wypu�ci� j� i cofn�� si� o krok.
- My�lisz, �e jestem ci jeszcze potrzebny?
Jisa potrz�sn�a g�ow� i odrzuci�a w�osy na plecy.
- Nie, ju� mi lepiej. Nie wiem, jak to robisz, ojcze. Jak udaje ci si� by� takim silnym za nas wszystkich. Teraz ju� p�jd�, ale je�li b�dziesz mnie potrzebowa�...
Vanyel potrz�sn�� g�ow�, a Jisa u�miechn�a si� blado, po czym odwr�ci�a si� i odesz�a przez zaro�ni�te rabaty, wybieraj�c najkr�tsz� drog�, t�, z kt�rej on przed chwil� zrezygnowa�.
Przemoczy buty. Ale nic sobie z tego nie robi.
- Jaki ojciec, taka c�rka - parskn�a Yfandes.
- Ucisz si�, szkapo - odci�� si� Van.
Jego my�li pobieg�y za c�rk�. "To, co ��czy j� i Trevena, to wi� �ycia. Jestem pewny. Ona zawsze wie, co on robi, a, on wie, co czuje i my�li ona... Pod pewnym wzgl�dem to nic z�ego. Gdy umrze Randi, Jisa b�dzie potrzebowa�a wsparcia emocjonalnego, a Shavri z pewno�ci� nie b�dzie mog�a jej tym s�u�y�. Sama b�dzie cierpie� zbyt mocno, aby pom�c Jisie - zak�adaj�c, �e w og�le prze�yje cho� jedn� miark� �wiecy bez niego..."
"Ale problemy... ach, bogowie na niebie i ziemi! Czy ona doros�a ju� do zrozumienia, do czego b�dzie zmuszony Trev... �e dobro Valdemaru mo�e mie� - i b�dzie mia�o - pierwsze�stwo przed jej szcz�ciem? Jak ma to zrozumie� pi�tnastolatka? Szczeg�lnie gdy jej serce i dusz� ��cz� z nim wi�zy tak g��bokie?"
"A jednak by�a do�� du�a, aby zrozumie� to, co dotyczy�o mnie..."
O, jak�e doskonale Vanyel to pami�ta�...
"...warunki wykluczenia b�d� nast�puj�ce..."
- Wujku Vanyelu?
Vanyel uni�s� wzrok znad projektu nowego traktatu z Hardorn. Mia� dziwne przeczucie, �e pomi�dzy licznymi paragrafami i ust�pami tego dokumentu co� si� kry�o, co�, co mog�oby przysporzy� Valdemarowi wielu k�opot�w. Nie tylko on odnosi� takie wra�enie. Zaniepokojony by� r�wnie� kasztelan, a z chwil� przekroczenia progu pokoju, w kt�rym znajdowa�o si� to pismo, podobnych odczu� nabierali wszyscy heroldowie posiadaj�cy dar przewidywania.
Tak wi�c Vanyel przesiadywa� do p�na w nocy, szukaj�c ukrytej pu�apki, usi�uj�c wykry� problem i wprowadzi� poprawki, zanim przeczucie stanie si� rzeczywisto�ci�.
Wzi�� ten przekl�ty papier do swej sypialni, gdzie m�g� przestudiowa� go w spokoju. Min�a ju� pora, kiedy nawet najwi�ksi po�r�d dworzan mi�o�nicy rozrywek k�adli si� do snu, a Jisa powinna by� w ��ku ju� od dawna. Mimo wszystko jednak jego c�rka sta�a teraz przed nim, otulona szlafrokiem o trzy numery za du�ym, z jedn� stop� za, a drug� przed progiem.
- Jisa? - zapyta�, spogl�daj�c na ni� ze zdziwieniem i usi�uj�c przesta� my�le� o m�tliku warunk�w i klauzul traktatu. - Jiso, dlaczego jeszcze nie �pisz?
- Chodzi o pap� - powiedzia�a wprost. Przest�pi�a pr�g i stan�a w �wietle. Mia�a zaczerwienione i podkr��one oczy. - Nie mog� nic robi�, i spa� te� nie.
Vanyel wyci�gn�� ku niej ramiona, a ona podesz�a do niego, wpadaj�c w jego obj�cia niczym wycie�czony ptaszek do swego gniazda.
- Wujku Van... - Od razu musn�a jego umys� wi�zk� swego my�lodotyku, a on poczu�, jak wszystko w jego g�owie burzy si� pod wi�zk� jej my�li, kt�re s�a�a teraz ku niemu. - Wujku Vanyelu, nie chodzi tylko o pap�. Mam pytanie. Nie wiem, czy ci si� to spodoba, czy nie, ale musz� ci je zada�, bo... musz� zna� odpowied�. Vanyel odgarn�� jej w�osy z czo�a. - Nigdy ci� nie ok�ama�em i nie zby�em byle wym�wk�, kochana - odpar�. - Nawet wtedy gdy zadawa�a� nieprzyjemne pytania. S�ucham.
Jisa wzi�a g��boki oddech i strz�sn�a z ramion jego r�ce.
- Papa nie jest moim prawdziwym ojcem, prawda? Ty nim jeste�.
Uderzenie magicznej b�yskawicy by�oby dla niego mniejszym wstrz�sem.
- Ja... Tak... ale... - odpowiedzia� bez zastanowienia. Jisa zarzuci�a mu r�ce na szyj� i przywar�a do niego, nie m�wi�c nic, za to promieniuj�c uczuciem ulgi. Ulgi... i osobliwej, st�umionej rado�ci. Vanyel zamruga� i niepewnie musn�� jej umys�:
- Kochanie? Czy...
- Ciesz� si� - odpowiedzia�a. I otworzy�a przed nim swe my�li. Vanyel ujrza� jej obawy... �e i ona zachoruje, jak Randal. Zobaczy� jej zagubienie w pewnych sprawach, o kt�rych us�ysza�a przez przypadek, gdy m�wi�a o nich jej matka... Zagubienie w dziwacznych, wymijaj�cych wyja�nieniach, kt�rych udzieli�a c�rce. Zobaczy� przygn�bienie, ogarniaj�ce j�, gdy czu�a, �e nie m�wi si� jej prawdy. I dezorientacj�, gdy stara�a si� zg��bi� sprawy, kt�re zamienia�y si� w tajemnic�. I mi�o��, jak� go darzy�a. Mi�o��, kt�r� mog�a mu teraz swobodnie ofiarowa�, jak podarek.
By� mo�e w�a�nie ta ostatnia rzecz by�a dla niego najwi�ksz� niespodziank�.
- Nie masz nic przeciwko temu? - zapyta� z niedowierzaniem. Jak wiele dorastaj�cych dzieci, Jisa by�a ostatnio troch� przewra�liwiona przebywaj�c w jego otoczeniu. Vanyel uzna�, i� dzieje si� tak dlatego, bo dziewczynka nie czuje si� swobodnie w jego towarzystwie - i rozumia� to. Jisa wiedzia�a, �e by� shayn i co to oznacza, na tyle przynajmniej, aby rozumie�, �e na swych najbli�szych towarzyszy wybiera� m�czyzn. Zar�wno on, jak i jej rodzice, uznali, �e nie ma sensu tego przed ni� ukrywa�; zawsze by�a rozwini�ta nad sw�j wiek, czego dowodem by�a ta ma�a niespodzianka.
- Naprawd� nie masz nic przeciwko temu? - powt�rzy� oszo�omiony.
- A dlaczego mia�abym mie�? - zapyta�a Jisa na g�os i u�cisn�a go jeszcze mocniej. - Tylko... powiedz mi, dlaczego. Dlaczego papa nie jest moim ojcem... i dlaczego ty?
Wyt�umaczy� jej wi�c, najpro�ciej i najja�niej jak tylko potrafi�. Mia�a w�wczas zaledwie dwana�cie lat, ale ch�on�a jego s�owa ze zrozumieniem os�bki znacznie starszej.
I wprawi�a go tym w zdumienie.
W ko�cu posz�a do ��ka, a on wr�ci� do pracy nad traktatem, zadziwiony i dumny zarazem, �e c�rka podziwia go tak bardzo...
I kocha go tak bardzo.
I nadal go kocha�a, i ufa�a mu; niekiedy nawet bardziej ni� swym "rodzicom". Bez w�tpienia jemu zwierza�a si� cz�ciej ni� Shavri.
Vanyel potrz�sn�� lekko g�ow� i ruszy� przed siebie brukowan� �cie�k�, kt�ra w ko�cu mia�a go zaprowadzi� do wyj�cia z ogrodu. ,,Biedna Jisa. Shavri opiera si� na niej, jak gdyby by�a ju� doros�a - polega na niej w tylu sprawach, �e wydaje si� to wr�cz niesprawiedliwe. Ale z drugiej strony, mo�e powinienem zazdro�ci� tej ma�ej psotce. Ja wci�� jeszcze nie umiem nak�oni� swoich rodzic�w, aby my�leli o mnie jako o cz�owieku doros�ym."
�cie�ka sko�czy�a si� a� nazbyt szybko. W pl�taninie ga��zi, �ywop�otu i pn�czy kry�y si� wyszczerbione, zielone drzwiczki. Vanyel otworzy� je i wszed� do mrocznego korytarza apartament�w kr�lowej.
Tutejsze pokoje by�y r�wnie zaniedbane jak ogr�d: ciemne, zastawione zakurzonymi meblami, z nik�ym duszkiem fio�kowych perfum Elspeth, wci�� wisz�cym w powietrzu. Shavri nigdy nie czu�a si� tutaj dobrze, a Randal uzna� (po wielu rozmowach) za posuni�cie dyplomatyczne pozostawienie tych komnat pustych, na znak, �e mog� przyj�� kr�low�.
Trudno by�o wyegzekwowa� od Randala t� decyzj�. Bo cho� Shavri by�a jednocze�nie osobist� kr�la i jego towarzyszk� �ycia, jego doradcy - po�r�d nich Vanyel - zdo�ali przekona� go, i� powinien przynajmniej robi� wra�enie wolnego, aby w razie potrzeby zawrze� odpowiedni sojusz i przypiecz�towa� go ma��e�stwem.
Shavri dostrzega�a t� potrzeb�, ale Randi bardzo si� burzy�, nawet z�o�ci�. Po wielu godzinach k��tni jednak nie m�g� zaprzeczy�, �e je�eli b�dzie d��y� wy��cznie do swego zadowolenia, nie przys�u�y si� tym Valdemarowi. Nied�ugo t� sam� prawd� b�dzie musia� pozna� Treven.
Na szcz�cie, Shavri - cudowna, cicha Shavri - popar�a ich ze wszystkich si�, jakie zebra� mog�o w sobie jej smuk�e cia�o. A by�o to poparcie znaczne, gdy� Shavri by�a nie tylko heroldem, lecz tak�e bardzo siln� uzdrowicielk�. Magowie herold�w nale�eli do rzadko�ci, a zanim Taver wybra� Shavri, Valdemar nigdy nie widzia� herolda uzdrowiciela. Van mia� nadziej�, �e ju� nigdy nie zajdzie potrzeba, aby musia�o si� to powt�rzy�.
Spacerowa� teraz przez komnaty poprzedniej kr�lowej z uczuciem, �e co� zak��ca. Tam, gdzie rozsun�y si� zas�ony, w promieniach s�o�ca wida� by�o zawieszone w powietrzu py�ki kurzu. Opr�cz wspomnianej ju� nutki perfum nie wyczuwa�o si� tu niczyjej obecno�ci - Vanyel czu�, �e przeszkadza raczej samym pokojom ani�eli czemukolwiek, co je zamieszkuje. By�o w pa�acu kilka miejsc takich jak to; miejsc, w kt�rych zdawa�o si�, �e �ciany �yj�...
Taver wybra� Shavri po �mierci Lansira - na kr�tko przed �mierci� samej Elspeth. Heroldowie byli zdezorientowani: nie mieli poj�cia, dlaczego uzdrowiciel zosta� Wybranym, cho� wi�kszo�� z nich dosz�a do wniosku, �e zadecydowa�o o tym szcz�cie najw�a�ciwszej kandydatki lub te� fakt, i� Shavri i Randala ��czy�a wi� �ycia. Dopiero p�niej, gdy Shavri, pomimo wszelkich wysi�k�w, nie mog�a zaj�� w ci���, sama zacz�a podejrzewa�, i� powodem, dla kt�rego Taver wybra� w�a�nie j�, mog�a by� choroba Randiego.
Lecz o tym, �e jej podejrzenie by�o s�uszne, wszyscy dowiedzieli si� dopiero du�o, du�o p�niej.
Pocz�wszy od tamtej chwili Shavri nie pozwoli�aby si� zaci�gn�� do o�tarza i sk�oni� do po�lubienia Randala nawet si��. Je�eli by�o co�, czego nie chcia�a za nic w �wiecie, by�a to odpowiedzialno�� zwi�zana ze sprawowaniem w�adzy.
Vanyel otworzy� jedno skrzyd�o masywnych drzwi prowadz�cych do g��wnego korytarza i zatrzasn�� je za sob�. Jego obowi�zki ci��y�y mu niczym przyci�ki p�aszcz. Wyprostowa� plecy i ramiona, a potem ruszy�, st�paj�c po kamiennej posadzce hallu i kieruj�c si� do swych w�asnych komnat w Skrzydle Herold�w.
Shavri by�a - je�li ju� zachowa� wierno�� prawdzie - absolutnie nie przygotowana do sprawowania rz�d�w. "Powinni�my si� cieszy�, �e nie chce, by jej przyznano status ma��onki" - rozmy�la� Vanyel, odpowiadaj�c skinieniem g�owy na powitanie jakiego� dworzanina - rannego ptaszka, ju� wystrojonego w pstrokaty, suto zdobiony dworski str�j. - Ze wzgl�du na ni�, i ze wzgl�du na Jis�, my�l�, �e podj�a w�a�ciw� decyzj�. Wiem, �e nie chcia�a, aby zmuszano Jis� do statusu spadkobierczyni, a to by� jedyny spos�b, by j� od tego uchroni�. Nie mo�e wszak mie� pewno�ci, �e Jisa nie zostanie wybrana, je�li Towarzysze uznaj� to za niezb�dne. Gdyby za� zosta�a wybrana i by�a dzieckiem z prawego �o�a..."
"Lecz w �wietle prawa Jisa jest b�kartem i fakt, �e nie zosta�a jeszcze wybrana, zabezpiecza j� podw�jnie".
Kamienna posadzka przesz�a w drewnian�, "stary pa�ac" w nowy. Vanyel przebieg� my�lami plany na ten dzie�: najpierw audiencja pos��w Tashira, p�niej sesja Osobistej Rady, a potem Kr�gu Herold�w. W ko�cu audiencja Randala, kt�ry ma przyj�� pos��w z Krainy Jezior. Shavri, rzecz jasna, b�dzie tam r�wnie� - Randi potrzebuje jej daru i jej si�. A ona oddaje mu je bez reszty, co nie pozostawia jej ani czasu, ani energii na spe�nianie jakichkolwiek innych obowi�zk�w osobistego kr�la. Ale to nie ma znaczenia - przej�� je Vanyel. Zreszt� nawet, gdyby mia�a w sobie jeszcze troch� si�, i tak nie posiada�a umiej�tno�ci potrzebnych do wykonywania tego rodzaju zada�...
- Shavri radzi�a sobie wprost beznadziejnie - skonstatowa�a cierpko Yfandes. - Ca�kowitej pora�ki nie ponios�a jedynie dlatego, �e wspierali�cie j�, ty i Taver, podpowiadaj�c, co ma robi� i m�wi�.
Vanyel zatrzyma� si�, aby zamieni� par� s��w z jedn� z pomocnic Josha, dziewczyn� o powa�nej twarzy pe�ni�c� obowi�zki starszego pazia. Ale jego my�li �lizga�y si� tylko po tym, co do niej m�wi�.
- Yfandes, to nie jest mi�e z twojej strony.
- Mo�e. Ale to prawda. Jedyn� rzecz�, do kt�rej wykazywa�a jakiekolwiek uzdolnienie, by�o dyrygowanie Randim i zdolno�� u�wiadomienia sobie, �e do tej pracy jej umiej�tno�ci nie wystarczaj�. Gdyby Shavri zgodzi�a si� na �lub z Randalem, znalaz�aby si� na drugim miejscu w kolejce do tronu, wyprzedzaj�c nawet Jis�.
Vanyel chcia�by obali� jej zarzuty, ale nie potrafi�. Shavri nie by�a urodzon� w�adczyni�; nawet heroldem jest o tyle tylko, �e ma Tavera. Wi�kszo�� pracy wykonywa� za ni� Vanyel, od pe�nienia roli ambasadora ze wszystkimi plenipotencjami, a� po przygotowywanie ustaw oraz podpisywanie decyzji o wprowadzaniu ich w �ycie. Sprawowa� kilka funkcji: pocz�wszy od pierwszego herolda Kr�gu, przez stanowisko pierwszego radnego, a� po obowi�zki p�nocnego stra�nika Wielkiej Sieci. Zast�powa� nawet Randala podczas jego nieobecno�ci.
- A teraz jest tak prawie zawsze - ze smutkiem zauwa�y�a Yfandes.
Van, pomimo rozkojarzenia, otrzyma� odpowied� na swe pytanie. Dziewczyna podczas rozmowy obci�ga�a nerwowo tunik�, z wyra�n� niecierpliwo�ci� oczekuj�c mo�liwo�ci oddalenia si�.
- Mamy problem. Czy wyczu�a� u Jisy to samo co ja?
- zapyta� Vanyel, spiesznym krokiem kieruj�c si� do swego pokoju. Stopy zaczyna�y go bole� z zimna, a wilgotna sk�ra but�w obciera�a mu kostki.
- Masz na my�li prawdziw� przyczyn� tego, �e przybieg�a wyp�aka� si� na twym ramieniu? T�, o kt�rej nie chce m�wi�? To by�o zbyt m�tne wra�enie, �ebym mog�a cokolwiek z niego wyczyta�.
Zbli�aj�c si� do swego pokoju, Vanyel wyczu� w nim czyj�� obecno��; by� to kto� znajomy, ale nie herold, wi�c nie trudzi� si� dalszym dociekaniem, kim jest ta osoba.
- Shavri - pomy�la� pos�pnie. - Wszystko przez, to, co Jisa przejmuje od swojej matki. Jisa wie, �e Randi jest skazany na �mier�. Nie potrafi sobie poradzi� ze �wiadomo�ci�, �e Shavri z ka�d� chwil� coraz g��biej pogr��a si� w rozpaczy. Jest przera�ona, �e pozostanie sama. Jisa l�ka si�, �e kiedy odejdzie Randi, Shavri p�jdzie za nim.
Poczu�, jak Yfandes ze zdumienia podrywa g�ow�,
- Przecie� ona jest uzdrowicielk�! - zawo�a�a. Nie mo�e... nie zrobi�aby tego...
- Nie licz na to, moja droga - odpar� Vanyel, jedn� r�k� chwytaj�c ju� klamk�. - Nawet ja nie potrafi� przewidzie�, co ona zrobi. Nie s�dz�, �eby z premedytacj� pope�ni�a samob�jstwo... ale jest przecie� uzdrowicielk�. Wie o funkcjach cia�a wystarczaj�co du�o, a�eby zabi� si�, zwyczajnie odmawiaj�c sobie ch�ci do �ycia. W�a�nie tego obawia si� Jisa: �e jej matka po prostu zga�nie. A najgorsze jest to, �e moim zdaniem ma racj�.
Pchn�� drzwi do swego apartamentu; by�o tam mn�stwo �wiat�a, przestrzeni, i niewiele wi�cej. Zaledwie ��ko, niski kwadratowy stolik, kilka puf na pod�odze, szafa na ubrania i sofa.
Na niej siedzia� w�a�nie jego go��... Pomimo trosk Vanyel poczu�, jak jego usta uk�adaj� si� do szczerego u�miechu.
- Medren! - wykrzykn��, gdy cherlawy szatyn, m�ody kandydat na barda, wsta� i nachyli� si� nad stolikiem, by u�cisn�� Vanyela.
- O Panie i Pani, m�j bratanku, wydaje mi si�, �e z ka�dym tygodniem jeste� wy�szy! Przykro mi, �e nie mog�em przyj�� na tw�j recital, ale...
Medren odrzuci� w�osy, zakrywaj�ce jego ciep�e br�zowe oczy i u�miechn�� si�.
- Co tam, to nie pierwszy i nie ostatni m�j wyst�p. W ka�dym razie nie dlatego si� tu zjawi�em.
- Nie? - Vanyel usadowi� si� w swym ulubionym fotelu i zaintrygowany uni�s� brwi. - A zatem, c� ci� tu sprowadza?
Medren z powrotem zaj�� swe miejsce, pochylaj�c si� nad stolikiem. Jego oczy spotka�y si� z oczami Vanyela.
- Co� o wiele wa�niejszego ni� jaki� tam g�upi recital. Van, chyba mam co�, co mo�e pom�c kr�lowi.
ROZDZIA� DRUGI
Vanyel zamkn�� za sob� drzwi i balansuj�c, z jedna r�k� wci�� na klamce, zacz�� zdejmowa� but. - Co konkretnie masz na my�li? - zapyta�, badaj�c stan buta i dochodz�c do wniosku, �e mimo wszystko obuwie przetrwa zamoczenie. - Wybacz m�j sceptycyzm, Medrenie, ale w ci�gu ostatnich pi�ciu lat s�ysza�em to zdanie dziesi�tki razy, a i tak nikt nic nie pom�g�. Nie w�tpi� w twe dobre intencje...
Medren przysiad� na krze�le pod oknem. Nie tylko jego twarz, ale ca�e cia�o zdradza�o napi�cie, w jakim si� znajdowa�. Zas�ony za�opota�y, szarpni�te gwa�townym podmuchem wiatru, okrywaj�c jego rami�. Medren odrzuci� je z grymasem zniecierpliwienia.
- Dlatego w�a�nie tak d�ugo zwleka�em. Naprawd� my�la�em o tym przez jaki� czas, zanim zdecydowa�em si� z tob� porozmawia� - wyzna� Medren z przej�ciem. - Przyje�d�ali tu wszyscy mo�liwi uzdrowiciele, zielarze i tak zwani medycy z ca�ego kr�lestwa. Nie chcia�em przychodzi� do ciebie dop�ty, dop�ki nie b�d� mia� pewno�ci, �e jestem jedyn� osob� przekonan�, �e mamy ju� lekarstwo.
Vanyel zdj�� drugi but i zmierzy� bratanka podejrzliwym wzrokiem. Nigdy dot�d nie widzia�, aby Medren dawa� si� ponosi� jakimkolwiek skrajnym emocjom... Jednak zdarza�o
si� ju� wielekro�, �e jaka� nowa kuracja wydawa�a si� obiecywa� wiele, a nie przynosi�a nic... By�o ma�o prawdopodobne, aby os�d Medrena okaza� si� trafniejszy od os�du kogokolwiek innego.
Chocia�... Zawsze istnia�a jaka� szansa. Nie by�o cienia w�tpliwo�ci, �e w osobie Medrena Van ma przed sob� racjonalnie my�l�cego doros�ego cz�owieka, a nie nadwra�liwego ch�opca. Przez lata, kt�re min�y od chwili, gdy Vanyel pos�a� go do Kolegium Bard�w, Medren bardzo ur�s� i cho� nie nabra� wiele cia�a, nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e jest w ca�ej pe�ni m�czyzn�. W gruncie rzeczy wygl�da� Jak chudsza wersja swego ojca, brata Vanyela, Mekeala. Odr�nia� go od niego zaledwie jeden drobny szczeg� - �agodne, sarnie oczy jego matki, Melenny.
"Tylko patrze�, a b�dzie got�w do zako�czenia sta�u w�drowca - uprzytomni� sobie nagle Vanyel. - Mo�e nawet nied�ugo przyjdzie czas na pasowanie go na pe�nego barda. Wielkie nieba, on musi mie� ju� ze dwadzie�cia lat!"
Zas�ony zn�w za�opota�y i Medren ponownie odepchn�� je od siebie.
- Wiesz, �e nie przychodzi�bym do ciebie z jak�� b�ahostk�. Nie jestem g�upcem, a poza tym musz� my�le� o swoich sprawach. Do osi�gni�cia statusu barda brakuje mi wykonania zaledwie jednego dzie�a. - Zamilk�, dostarczaj�c Vanyelowi potwierdzenia obserwacji z takim zdumieniem poczynionych przed momentem. W ko�cu Medren niespokojnie przeczesa� palcami swe d�ugie w�osy. - Nie mog� rozpocz�� kariery z reputacj� ch�opaka uganiaj�cego si� za z�ot� rybk�. Poprosi�em Bred� o sprawdzenie tego i otrzyma�em potwierdzenie. Wygl�da na to, �e m�j kolega z pokoju, Stefen, jest obdarzony samorodnym talentem. Potrafi swym �piewem u�mierza� b�l.
Zanim Medren sko�czy� m�wi�, Vanyel by� ju� przy ��ku. Teraz usiad� na nim raptownie i wbi� wzrok w swego m�odego bratanka.
- Co potrafi?
- Swym �piewem u�mierza b�l. - Medren wzruszy� ramionami, a jego czerwono-br�zowa tunika naci�gn�a mu si� na ramionach. - Nie wiemy jak, wiemy tylko, �e to robi. Odkry�em to, gdy przechodzi�em paskudn� malari� i mia�em g�ow� jak balon.
Vanyel skrzywi� si� ze wsp�czuciem. Jemu samemu te� swego czasu przytrafi�a si� ta choroba i dobrze zna� beznadziejny b�l g�owy i �amanie w ko�ciach, jakie si� z ni� wi��e.
- Stef nie wiedzia�, �e jestem w pokoju; wszed� i zacz�� �wiczy�. Ju� otwiera�em usta, �eby go wygoni�, bo jego �piewy by�y ostatni� rzecz�, jakiej mi by�o trzeba, ale po pierwszych kilku d�wi�kach nie czu�em b�lu g�owy. Prawd� m�wi�c, zasn��em. - Medren pochyli� si� do przodu i chc�c powiedzie� Vanyelowi wszystko na raz, j�� wylewa� z siebie potok s��w. - Obudzi�em si�, gdy sko�czy�. Odk�ada� w�a�nie cytr�, a m�j b�l g�owy zacz�� powraca�. Zanim odszed�, uda�o mi si� co� wybe�kota� i spr�bowali�my jeszcze raz. Niech mnie kule bij�, je�li zn�w nie zasn��em.
- To akurat mog�y spowodowa� te wstr�tne zi�ka, do kt�rych uzdrowiciele zdaj� si� przywi�zywa� tak� wag� - przypomnia� mu Vanyel. - Mnie one usypiaj�...
- Usypiaj�, pewnie, ale nie pomagaj� na b�l g�owy. Poza tym, my�leli�my ju� o tym. Jak tylko wyzdrowia�em, porozumia�em si� z Bred�, a ona zgodzi�a si� odegra� rol� kr�lika do�wiadczalnego przy nast�pnym ataku migreny i na ni� to te� podzia�a�o. - Wzi�� g��boki oddech i patrzy� na Vanyela z wyczekiwaniem.
- Naprawd�? - Pomimo ca�ego sceptycyzmu, Vanyel by� pod du�ym wra�eniem. Breda, jako osoba z darem barda, nie�atwo ulega�a z�udzeniom, wytworzonym cho�by przez najsilniejszy dar. Poza tym, o ile by�o mu wiadomo, tylko niebezpieczny napar ze �nieci pszenicznej by� w stanie u�mierzy� b�l podczas jej atak�w migreny.
Medren roz�o�y� r�ce.
- A niech mnie, je�li wiem, jak on to robi, Van. Ale Stef zawsze wie, jak przynajmniej raz na tydzie� zaskoczy� czym� ca�e Bardicum. Ma ledwie osiemna�cie lat i tylko patrze�, jak zostanie bardem. Wspomina�e� kiedy�, jak bardzo Randal nie znosi tych wszystkich �rodk�w przeciwb�lowych, bo od nich szumi mu w g�owie...
- Ale nie jest w stanie wytrzyma� bez nich d�u�ej ni� p� godziny. Tak, pami�tam. - Vanyel rzuci� w k�t swe sponiewierane buty i siedz�c na ��ku, pochyli� si� krzy�uj�c ramiona. - Rozumiem, �e twoim zdaniem mo�emy tym Stefenem zast�pi� lekarstwa? Nie wiem, czy to zda egzamin, Medrenie. Randi nie znosi lek�w, poniewa� pod ich wp�ywem w og�le nie mo�e si� skoncentrowa�. Jak�e on ma jednocze�nie co� robi� i s�ucha� twego przyjaciela?
Medren zn�w odrzuci� z ramienia zas�on�, wsta� i nie spuszczaj�c oczu z Vanyela j�� przechadza� si� gor�czkowo.
- W tym le�y ca�a wspania�o�� tego daru. Samorodny talent zdaje si� dzia�a� na cz�owieka bez wzgl�du na to, czy s�ucha go �wiadomie, czy nie! S�owo daj�, Van, przemy�la�em to... Je�li dzia�a�, kiedy Breda i ja spali�my, to b�dzie dzia�a� w ka�dych okoliczno�ciach.
Vanyel podni�s� si� z wolna. Samorodny talent Stefena mo�e nic nie pom�c... Jednak, jest jaka� szansa. Warto j� wykorzysta� i wypr�bowa� ten spos�b...
Odk�d uzdrowiciele przyznali, �e s� w kropce, chwytali si� wszystkiego. Gor�ce �r�d�a, k�piele b�otne, diety oparte na najr�niejszych sk�adnikach, od li�ci i �wie�ych ziaren do surowego mi�sa. Nie by�o �adnych oznak poprawy, tylko coraz bardziej nasilaj�cy si� b�l i post�puj�ce os�abienie. W ostatnim roku nic nie u�mierza�o cierpie� Randala, nawet na moment. Nic, z wyj�tkiem otumaniaj�cych, odr�twiaj�cych lek�w, kt�rych Randi szczerze nienawidzi�.
- Chod�my porozmawia� z Bred� - niespodziewanie zadecydowa� Vanyel, nurkuj�c pod ��ko w poszukiwaniu swych but�w przeznaczonych do chodzenia po dworze. Uni�s�szy wzrok, napotka� dumny u�miech Medrena. - Tylko si� zanadto nie podniecaj - ostrzeg� go. - Wiem, �e jeste� pewny swego, ale mo�e si� okaza�, �e to nic wi�cej tylko zdolno�� wsp�odczuwania b�lu, a choroba Randiego posun�a si� za daleko, �eby co� takiego mog�o pom�c. - Wsta�, trzymaj�c w r�kach buty, kt�re zaraz naci�gn�� na wilgotne skarpetki. - Ale, jak sam zauwa�y�e�, warto spr�bowa�. Sam Astera wie, �e chwytali�my si� ju� dziwniejszych sposob�w.
Mimo d�u�szych n�g Vanyela i jego wielkich krok�w, Medren bez trudu dotrzymywa� tempa swemu wujowi. Wszak dopiero co odby� sta� w�drowca, podczas kt�rego na piechot� przemierza� dzik� P�noc, gdzie wsie oddalone s� od siebie o tygodnie drogi. "Na szcz�cie by� to r�wnie� najkr�tszy sta� w�drowca w ca�ej historii Kolegium - pomy�la� z ironi�, przypominaj�c sobie swe obola�e stopy i noce, kt�re sp�dzi�, na wp� skostnia�y z zimna, w swym malutkim namiociku. - A to jeszcze nie by�a zima! Trzy miesi�ce w tej dziczy dostarczy�y mi materia�u na setk� pie�ni. Chocia� na razie po�owa z nich opowiada wy��cznie o biedakach zamarzaj�cych na �mier�..."
Medren obserwowa� wuja k�tem oka, usi�uj�c odgadn�� jego uczucia. Nie potrafi� jednak rozszyfrowa�, co ten naprawd� my�li. Pod tym wzgl�dem, jak i pod wieloma innymi, Vanyel nie zmieni� si� przez ostatnich kilka lat, nawet je�li r�ni� si� teraz nieco od tamtego wujka Vanyela, kt�rego Medren spotka� po raz pierwszy.
"Zrobi� si� bardziej wyciszony, bardziej skupiony. O sobie nie rozmawia ju� z nikim, nawet z Savil. - Medren �ci�gn�� brwi. - Wujek Van nie robi nic dobrego, izoluj�c si� od innych w taki spos�b."
Twarz Vanyela by�a z gatunku ko�cistych i ascetycznych twarzy, kt�re starzej� si� �adnie, bez �adnych zmarszczek, z wyj�tkiem miejsc wok� oczu i wyrze�bionej troskami, trwa�ej linii mi�dzy brwiami. Jego ongi� czarne w�osy teraz g�sto poprzetyka�y srebrne pasemka, cho� nie z powodu wieku, a skutkiem korzystania z magicznych - jak nazywali je Vanyel i jego ciotka, Savil - ognisk. Ze skomplikowanych obja�nie� Vanyela Medren zdo�a� poj��, �e owe ogniska skupia�y w sobie w�z�y energii magicznej i �e piekielnie trudno jest sobie z nimi radzi�.
Z jakich� niewiadomych przyczyn te srebrzysto-czarne w�osy, w po��czeniu z nie starzej�c� si� twarz� oraz cia�em, kt�re mog�oby sta� si� obiektem zazdro�ci niejednego r�wie�nika Medrena, czyni�y powierzchowno�� Vanyela nieco myl�c�. Nawet tym, kt�rzy go dobrze znali, trudno by�o zaliczy� Vanyela do jakiejkolwiek kategorii wiekowej.
Je�li doda� oczy o barwie wypolerowanego srebra - oczy zdaj�ce si� przeszywa� cz�owieka na wylot - otrzymuje si� wizerunek najbardziej znacznego herolda nosz�cego Biel...
Medren zn�w zmarszczy� brwi. "I najbardziej nieprzyst�pnego."
Domy�li� si�, �e Vanyel celowo uczy� si� panowa� nad sw� twarz�, w ten sam spos�b, jak czynili to bardowie. Zapewne z podobnych przyczyn. Nawet drgnienie powieki nie zdradza�o jego uczu� w ostatnich latach. Medren, kt�ry zna� go tak, jak ka�da inna osoba z jego najbli�szego otoczenia, nigdy nie wiedzia�, co chodzi�o Vanyelowi po g�owie.
Vanyel by� pi�kny niczym pos�g, wyrze�biony r�k� mistrza w bryle najprzedniejszego alabastru. A przez to swoje absolutne opanowanie stawa� si� r�wnie niedost�pny i zimny jak pos�g.
"I tego w�a�nie sobie �yczy - westchn�� Medren. - Tak przynajmniej m�wi. �Nie mog� sobie pozwoli� na je�c�w - powiada. - Nie wolno mi pozwoli� nikomu zbli�y� si� do mnie, aby nie mo�na by�o wykorzysta� tej osoby przeciwko mnie.� Nie chce nawet, by ludzie wiedzieli, �e on i ja jeste�my zaprzyja�nieni... i spokrewnieni. Jego zdaniem to nara�a mnie na ewentualne ataki..."
Istotnie, k�opoty pojawi�y si� ju� raz, przy ko�cu ca�ej hecy z Tashirem. O tym, jak blisko otarli si� w�wczas o prawdziwe nieszcz�cie, Medren dowiedzia� si� du�o p�niej, w trzecim roku swego pobytu w Bardicum. Teraz wiedzia� ju�, �e poniek�d Vanyel ma absolutn� s�uszno�� twierdz�c, i� nie mo�e sobie pozwala� na bliskie zwi�zki emocjonalne. Gdyby by� t� marmurow� statu�, kt�r� tak przypomina�, jego izolacja z pewno�ci� mog�aby mu wyj�� na dobre.
Tyle �e on t� statu� nie by�. By� �yw� istot�, kt�ra za nic si� nie przyzna do swej rozpaczliwej samotno�ci.
"A niech to diabli porw�, to wszystko. Je�eli nie znajdzie sobie kogo�, poza Savil, z kim b�dzie m�g� przynajmniej porozmawia�, to pewnego pi�knego dnia oszaleje. Pomaga wszystkim utrzyma� si� przy zdrowych zmys�ach, ale do kogo sam mo�e p�j��?"
"Do nikogo, ot co. - Medren zacisn�� z�by. - Tak, tak, zajmij si� tym, wuju. Je�li oprzesz si� Stefenowi, b�dzie to oznacza�o, �e mo�esz kandydowa� do Orderu �wi�tego Tiera Niepokalanego."
Wyszli z pa�acu i �wirow� �cie�k� pod��yli w stron� wolno stoj�cego budynku Kolegium Bard�w, trzypi�trowego gmachu z szarego kamienia. Pierwsze pi�tro Bardicum zajmowa�y sale lekcyjne, drugie - pokoje nauczaj�cych tutaj bard�w, a trzecie - terminator�w oraz w�drowc�w oczekuj�cych na rych�y awans na mistrz�w. Tych ostatnich by�o obecnie tylko dw�ch: Medren i Stefen. Mo�e kto inny sprzeciwi�by si�, gdyby zakwaterowano go w jednym pokoju ze Stefenem, gdy� ch�opiec by� shayn i nie robi� z tego tajemnicy - ale do Medrena to by�o niepodobne.
"Gdy si� ma za wuja Vanyela... - pomy�la� Medren, z pe�nym tolerancji rozbawieniem. - Nie �eby Stef w czymkolwiek przypomina� Vanyela. Je�li wujaszek jest godny Orderu �wi�tego Tiera, to Stef w sam raz nadaje si� do odznaczenia Orderem Braciszk�w Nieustannie Folguj�cych! Nic dziwnego, �e pisze takie dobre pie�ni mi�osne; nie da si� zaprzeczy�, �e nazbiera� ju� sporo do�wiadcze�!"
Min�a ich jedna z uczennic, odziana w br�zow� tunik�, objuczona czterema czy pi�cioma instrumentami. Medren i Vanyel ust�pili na moment ze �cie�ki, by j� przepu�ci�. Na widok Vanyela oczy dziewczyny rozszerzy�y si�, prze