3158
Szczegóły |
Tytuł |
3158 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3158 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3158 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3158 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT MUSIL
Niepokoje wychowanka T�rlessa
(Prze�o�y�a: Wanda Kragen)
Ma�a stacyjka na trasie wiod�cej do Rosji.
Niesko�czenie proste bieg�y w obie strony, mi�dzy ��tym �wirem szerokiego nasypu kolejowego, cztery r�wnoleg�e sznury tor�w; obok ka�dego z nich niby cie� - ciemna, wypra�ona w ziemi par� krecha.
Za niskim, pokostowanym budynkiem stacyjnym prowadzi�a szeroka, wyje�d�ona droga w g�r� do rampy. Jej brzegi gubi�y si� w zdeptanej ziemi, poznawalne jedynie po dwu rz�dach akacji rosn�cych z obu jej stron - smutne drzewa o wyschni�tych, zd�awionych kurzem i sadz� li�ciach.
Czy sprawia�y to owe smutne barwy, czy te� blade, bezsilne, zm�cone par� �wiat�o popo�udniowego s�o�ca - do��, �e przedmioty i ludzie mieli w sobie co� oboj�tnego, martwego, mechanicznego, jakby �ci�gni�to ich ze sceny teatru marionetek. Od czasu do czasu, w r�wnych interwa�ach, wychodzi� ze swego biura naczelnik stacji, zawsze z takim samym ruchem g�owy spogl�da� daleko w g�r�, na sygna�y budki stra�nika, wci�� jeszcze nie wskazuj�ce zbli�ania si� poci�gu pospiesznego, kt�ry na granicy mia� znaczne op�nienie, potem, zawsze takim samym ruchem, wyci�ga� z kieszeni zegarek, potrz�sa� g�ow� i znika� - podobny figurkom wyskakuj�cym i znikaj�cym w starych zegarach wie�owych, gdy wybijaj� godziny.
Na szerokim, twardo ubitym pasie ziemi mi�dzy torami a dworcem spacerowa�a weso�a gromadka m�odych ludzi, krocz�c po obu stronach starszej pary, kt�ra stanowi�a punkt centralny g�o�nej rozmowy. Ale i weso�o�� tej grupy nie by�a prawdziwa: wrzawa i �miech zdawa�y si� milkn�� ju� w odleg�o�ci paru krok�w, jak gdyby zapada�y si� w ziemi� wobec nieust�pliwego, niewidzialnego oporu.
Pani radczyni T�rless, dama mo�e czterdziestoletnia, kry�a za g�st� woalk� smutne, od p�aczu lekko zaczerwienione oczy. Nadchodzi�a chwila po�egnania i ci�ko jej by�o ju� znowu pozostawia� swoje jedyne ukochane dziecko na tak d�ugo mi�dzy obcymi lud�mi, bez mo�no�ci czuwania nad nim. Ma�a mie�cina bowiem le�a�a daleko od stolicy, na wschodnich rubie�ach pa�stwa, na terenach rzadko zaludnionych i ja�owych.
Pani radczyni musia�a jednak przebole� pobyt swego jedynaka na dalekiej, niego�cinnej obczy�nie z tego powodu, �e w mie�cie tym znajdowa� si� s�ynny konwikt; ju� od ubieg�ego wieku, kiedy za�o�ono go tutaj dzi�ki pewnej pobo�nej fundacji trwa� w owym miejscu, zapewne po to, by chroni� dorastaj�c� m�odzie� przed zgubnymi wp�ywami wielkiego miasta.
Tutaj kszta�cili si� synowie najlepszych rodzin w kraju, aby po uko�czeniu instytutu i�� na uniwersytet lub te� wst�pi� do s�u�by wojskowej lub pa�stwowej. W ka�dym za� razie - r�wnie� je�li chodzi�o o stosunki w ko�ach towarzyskich - pobyt w konwikcie uchodzi� za szczeg�ln� rekomendacj�.
Cztery lata temu wzgl�dy te sk�oni�y pa�stwa T�rless�w, aby ulec ambitnym naleganiom syna i wystara� si� o jego przyj�cie do instytutu.
Ta decyzja kosztowa�a potem sporo �ez. Zaledwie bowiem zamkn�a si� za nim nieodwo�alni brama instytutu, ma�y T�rless zacz�� cierpie� na straszliw�, gor�c� nostalgi�. Ani godziny lekcji, ani zabawy na rozleg�ych, bujnych murawach parku, ani inne rozrywki, jakich konwikt u�ycza� swym wychowankom, nie potrafi�y go zaj��: zaledwie w nich uczestniczy�. Widzia� wszystko jakby przez zas�on� i nawet za dnia nieraz z trudem przychodzi�o mu zdusi� uporczywe �kanie; wieczorami zasypia� zawsze w�r�d �ez.
Pisywa� nieomal codziennie listy do domu i �y� jedynie w tych listach. Wszystko inne, co robi�, wydawa�o mu si� tylko nieuchwytnym jak cie�, nie maj�cym znaczenia dzianiem si� - oboj�tne stacje niby cyfry godzin na tarczy zegara. Ale gdy pisa�, czu� w sobie co� wyr�niaj�cego i ekskluzywnego, niby wyspa pe�na cudownych s�o�c i barw co� wy�ania�o si� w nim z morza szarych dozna�, kt�re codziennie napiera�y na�, zimne i oboj�tne. Kiedy podczas dnia, w trakcie lekcji czy zabawy my�la� o tym, �e wieczorem napisze list, mia� wra�enie jakby nosi� na niewidzialnym �a�cuszku ukryty z�oty kluczyk, kt�rym - gdy nikt nie b�dzie widzia� - otworzy wrota cudownych ogrod�w.
Osobliwe by�o tylko to, �e owa nag�a, trawi�ca go czu�o�� do rodzic�w by�a dla niego samego czym� nowym i zaskakuj�cym. Nie przeczuwa� jej przedtem; poszed� z w�asnej ch�ci do instytutu, tak, �mia� si�, kiedy matka podczas pierwszego po�egnania nie mog�a powstrzyma� �ez, i dopiero p�niej, gdy ju� par� dni sp�dzi� sam, czuj�c si� stosunkowo nie�le, wybuchn�a w nim ona nagle i �ywio�owo. Uwa�a� j� za nostalgi�, za t�sknot� za rodzicami. W rzeczywisto�ci jednak by�o to co� o wiele bardziej nieokre�lonego i z�o�onego, bo uczucie to nie zawiera�o ju� w�a�ciwie "przedmiotu owej t�sknoty" - obrazu rodzic�w. Mam na my�li owo plastyczne, nie tylko utrwalone w pami�ci, ale r�wnie� fizyczne wspomnienie ukochanej osoby, kt�re przemawia do wszystkich zmys��w i tkwi we wszystkich zmys�ach, tak �e nie mo�na uczyni� niczego, aby nie poczu� jej milcz�co i niewidzialnie u swego boku. Przebrzmia�o ono wkr�tce niby rezonans, kt�ry wibruje jeszcze tylko kr�tk� chwil�. T�rless nie potrafi� na przyk�ad w tym czasie wyczarowa� sobie przed oczyma wizerunku swych "kochanych rodzic�w" - w ten spos�b nazywa� ich przewa�nie w duchu. Ilekro� usi�owa� to zrobi�, powstawa� w nim bezgraniczny b�l i t�sknota, obezw�adniaj�ce go, a jednak przykuwaj�ce do siebie, gdy� ich gor�ce p�omienie bola�y go i zachwyca�y zarazem. My�l o rodzicach stawa�a si� przy tym w coraz to wi�kszej mierze jedynie przypadkowym bod�cem, by stwarza� w nim owo egoistyczne cierpienie, zamykaj�ce go w pe�nej rozkoszy dumie niby w zaciszu kaplicy, gdzie przed setkami p�on�cych �wiec i setkami patrz�cych z obraz�w oczu �wi�tych rozprasza si� kadzid�o w�r�d udr�k samobiczownik�w.
Kiedy potem jego "nostalgia" os�ab�a i z wolna si� zatraci�a, ten jej rodzaj zaznaczy� si� wyra�nie. Jej znikni�cie nie da�o ostatecznie zadowolenia, lecz pozostawi�o pustk� w duszy m�odego T�rlessa. I po tej nico�ci, po tej nie wype�nionej pustce pozna�, �e to, co go opu�ci�o, to by�a nie tylko t�sknota, ale co� pozytywnego, jaka� si�a duchowa, co�, co wykwit�o w nim pod pozorem cierpienia.
Teraz jednak wszystko min�o, a owo �r�d�o pierwszej wznio�lejszej b�ogo�ci ujawni�o si� dopiero na skutek wyschni�cia.
W tym okresie w listach T�rlessa zagubi�y si� nami�tne �lady budz�cej si� duszy, a ich miejsce zaj�y szczeg�owe opisy �ycia w instytucie i nowo pozyskanych przyjaci�.
On sam czu� si� przy tym zubo�a�y i nagi niczym drzewko, kt�re po daremnym jeszcze kwitnieniu prze�ywa pierwsz� zim�.
Jego rodzice jednak byli z tego zadowoleni. Kochali syna mocn�, bezmy�ln�, zwierz�c� czu�o�ci�. Ilekro� po sp�dzeniu, z nimi ferii
wraca� do konwiktu, dom wydawa� si� pani radczyni pusty i wymar�y, jeszcze przez kilka dni po takich odwiedzinach chodzi�a po pokojach ze �zami w oczach, tu i tam muskaj�c pieszczotliwie przedmiot, na kt�rym spocz�y oczy ch�opca lub kt�rego dotkn�y jego palce. I oboje daliby si� dla syna pokraja� na kawa�ki.
Nieporadne wzruszenie i nami�tny, uparty smutek jego pierwszych list�w odczuli oboje bole�nie, wprawi�y ich one w stan wielkiej tkliwo�ci, za� pogodna, radosna lekkomy�lno��, jaka potem nast�pi�a, przywr�ci�a im rado�� i w poczuciu, �e zosta� przezwyci�ony pewien kryzys, wspierali syna w miar� swych si�.
Ani tu, ani tam nie rozpoznali symptomu pewnej znamiennej fazy rozwoju duchowego, raczej zar�wno cierpienie jak uspokojenie wzi�li za naturalny skutek danych okoliczno�ci. Uwadze ich usz�o, �e by�a to pierwsza nieudana pr�ba m�odego, nastawionego na siebie cz�owieka, usi�uj�cego rozwin�� swoje si�y psychiczne.
*
T�rless czu� si� w tym okresie bardzo niezadowolony i daremnie szuka� czego� nowego, co by mog�o s�u�y� mu za- oparcie.
Pewien epizod z owego okresu charakteryzuje to, co si� w�wczas w T�rlessie sposobi�o, aby si� p�niej rozwin��.
Pewnego dnia mianowicie przyby� do instytutu m�ody ksi��� H., pochodz�cy z jednego najstarszych, najbardziej konserwatywnych i wp�ywowych rod�w monarchii.
Wszyscy inni os�dzili, �e jego �agodne oczy s� ckliwe i afektowane, spos�b, w jaki stoj�c wysuwa� jedno biodro, a przy m�wieniu przebiera� powoli palcami, wy�miewali, jako babski. Zw�aszcza jednak drwiono z tego, �e nie rodzice przywie�li go do konwiktu, ale jego dotychczasowy wychowawca, mnich i doctor theolo-giae.
Na T�rlessie jednak m�ody ksi��� od pierwszej chwili wywar� silne wra�enie. Mo�e gra�a tu rol� okoliczno��, �e mia� przyst�p do dworu - w ka�dym razie jednak pozna� cz�owieka zupe�nie odmiennego typu.
Milczenie starego arystokratycznego zamku i nabo�nych praktyk zdawa�o si� jeszcze unosi� nad m�odym ksi�ciem. Id�c porusza� si� z ow� mi�kk� gibko�ci�, z owym lekko nie�mia�ym zw�eniem i �cie�nieniem ca�ej postaci, jakie w�a�ciwe s� ludziom nawyk�ym kroczy� prosto przez amfilad� pustych sal, gdzie kto� inny zdawa�by si� ci�ko obija� o setki niewidocznych kant�w pustego pomieszczenia.
Tak wi�c obcowanie z ksi�ciem sta�o si� dla T�rlessa �r�d�em subtelnej psychicznej rozkoszy. Utorowa�o w nim drog� do tego rodzaju znawstwa ludzi, kt�re uczy poznawa� drugiego po tonacji g�osu, po sposobie, w jaki ten bierze co� do r�ki, nawet po odcieniu jego milczenia i fizycznej postawie, z jak� wchodzi do jakiego� pomieszczenia - s�owem, po tym zmiennym, ledwo uchwytnym, a przecie� dopiero w pe�ni istotnym sposobie bycia; jaki cechuje duchowe cz�owiecze�stwo, po tej otoczce, kt�ra spowija uchwytne i wyra�alne s�owem j�dro niby nagi szkielet - uczy poznawa� i rozkoszowa� si� tak, �e z g�ry przyjmuje si� duchow� osobowo�� tamtego.
Podczas tego kr�tkiego okresu T�rless �y� jak w idylli. Nie odpycha�a go nawet religijno�� nowego przyjaciela, chocia� dla niego, kt�ry pochodzi� z wolnomy�lnej rodziny mieszcza�skiej, by�a ona czym� ca�kiem obcym. Przyjmowa� j� raczej bez zastrze�e�, tak, w jego oczach stanowi�a ona nawet szczeg�ln� zalet� ksi�cia, pot�gowa�a bowiem niejako jego istot�, kt�r� odczuwa� jako zupe�nie do swojej niepodobn�, ale zarazem z niczym niepor�wnywaln�.
W towarzystwie ksi�cia czu� si� zupe�nie jak w stoj�cej na uboczu kaplicy, a my�l, i� w�a�ciwie tam nie przynale�y, nik�a wobec przyjemno�ci ogl�dania �wiat�a dziennego przez ko�cielne witra�e, wobec dozwolenia oczom, by �lizga�y si� po bezu�ytecznych z�oconych ornamentach nagromadzonych w duszy tamtego tak d�ugo, a� we�mie z niej w siebie niewyra�ny obraz, jak gdyby nie zastanawiaj�c si� nad tym wodzi� palcem po pi�knej, lecz wed�ug jakich� dziwacznych praw spl�tanej arabesce.
Potem nagle przysz�o do zerwania mi�dzy nimi.
Z powodu g�upstwa, jak T�rless musia� potem przyzna� w duchu.
Pewnego razu mianowicie posprzeczali si� mimo wszystko o sprawy religijne. I w tym momencie wszystko ju� si� w�a�ciwie sko�czyli). Bo jakby niezale�nie od T�rlessa jego rozum natar� niepowstrzymanie na subtelnego ksi�cia. T�rless obsypa� go drwinami cz�owieka rozs�dnego, barbarzy�sko zburzy� filigranowy gmach, w kt�rym dusza tamtego czu�a si� swojsko... i rozeszli si� w gniewie.
Od tego dnia nie przem�wili ani s�owa do siebie. T�rless u�wiadomi� sobie niejasno, �e uczyni� co� bezsensownego, a mgliste, intuicyjne poznanie podpowiedzia�o mu, �e sztywna miara rozumu zniszczy�a przedwcze�nie co� bardzo delikatnego i rozkosznego. By�o to jednak co�, czego nie potrafi� opanowa�. Pozosta�a w nim na zawsze jaka� t�sknota za tym, co min�o, ale ju� zagarn�� go inny nurt i oddala� coraz to bardziej
Nied�ugo potem ksi���, kt�ry nie czu� si� w konwikcie dobrze, opu�ci� zak�ad.
*
Pusto i nudno zrobi�o si� teraz wok� T�rlessa. Ale tymczasem by� ju� starszy i z wolna, niejasno zaczyna�a si� w nim budzi� dojrza�o�� seksualna. W tej fazie swego rozwoju pozawiera� odpowiednie nowe przyja�nie, kt�re potem mia�y dla niego nabra� ogromnej wagi. Tak zaprzyja�ni� si� z Beinebergiem i Reitingiem, z Motem i Hofmeierem, tymi w�a�nie m�odymi lud�mi, w towarzystwie kt�rych odprowadza� dzi� rodzic�w na stacj�.
Osobliwym zbiegiem okoliczno�ci byli to akurat najgorsi z jego rocznika, wprawdzie utalentowani i oczywi�cie tak�e z dobrych dom�w, ale niekiedy a� barbarzy�sko dzicy i nie-poskromieni. To, �e w�a�nie ich towarzystwo poci�ga�o T�rlessa, mia�o sw� przyczyn� w jego w�asnej niesamodzielno�ci, kt�ra wzros�a ogromnie, odk�d rozszed� si� z ksi�ciem. Wynika�o to nawet w linii prostej z owego rozej�cia si�, bo - podobnie jak ono - oznacza�o trwog� przed zbyt subteln� uczuciowo�ci�, od kt�rej odbija�a natura nowych koleg�w, zdrowa, j�drna, pogodzona z �yciem.
T�rless podda� si� ca�kowicie ich wp�ywowi, jego psychiczna sytuacja przedstawia�a si� bowiem obecnie mniej wi�cej tak: W jego wieku ma si� ju� przeczytanych w gimnazjum Goethego, Schillera, Szekspira, mo�e nawet wsp�czesnych. Na po�y przetrawione sp�ywa to potem znowu z czubk�w palc�w, powstaj� rzymskie tragedie lub czu�ostkowa liryka krocz�ca w szacie zawi�ej i nie ko�cz�cej si� interpunkcji niczym w delikatnych a�urowych koronkach: sprawy same w sobie i dla siebie �mieszne, dla dalszego rozwoju maj�ce bezcenn� warto��. Owe z zewn�trz przychodz�ce asocjacje i zapo�yczone uczucia bowiem przenosz� m�odych ludzi ponad niebezpiecznie grz�skim gruntem duchowym tych lat, kiedy cz�owiek powinien dla siebie samego ju� co� znaczy�, a jednak jest jeszcze zbyt niedojrza�y, aby naprawd� co� znaczy�. Czy u jednych pozostanie co� z tego na p�niej, u innych nic - oboj�tne, ka�dy ju� si� sam z sob� upora, niebezpiecze�stwo istnieje tylko w okresie przej�ciowym. Gdyby wtedy ukaza� takiemu m�odzie�cowi �mieszno�� jego osoby, ziemia zapad�aby si� pod nim lub run��by w d� jak przebudzony lunatyk, kt�ry nagle widzi tylko pr�ni�.
Tej iluzji, tego triku sprzyjaj�cego rozwojowi brak by�o w instytucie. Biblioteka konwiktu zawiera�a wprawdzie klasyk�w, ci jednak uchodzili za nudnych, a poza tym znajdowa�y si� w niej tylko tomiki sentymentalnych powie�ci i pozbawione dowcipu humoreski wojskowe.
M�ody T�rless, opanowany po prostu ��dz� lektury, przeczyta� je wszystkie, to i owo banalnie czu�e wyobra�enie jednej czy drugiej powie�ci tkwi�o w nim jeszcze czas jaki�, ale wp�ywu, jakiegokolwiek wp�ywu, na jego charakter nie wywar�o.
Zdawa�o si� w�wczas, �e nie posiada w og�le charakteru.
Pod wp�ywem tej lektury pisywa� na przyk�ad czasami kr�tkie opowiadania lub zaczyna� tworzy� romantyczny epos. W podnieceniu wywo�anym mi�osnymi cierpieniami bohater�w policzki jego nabiera�y kolor�w, puls by� przyspieszony, a oczy b�yszcza�y.
Zaledwie jednak od�o�y� pi�ro, podniecenie w pewnym sensie znika�o; jego umys� o�ywia� si� tylko w dzia�aniu. Dlatego ka�dej chwili, na zawo�anie, potrafi� napisa� wiersz lub opowie��., Podnieca� si� przy tym, ale mimo to nie bra� tej czynno�ci na serio, wydawa�a mu si� niewa�na. Nic z niej nie przechodzi�o na jego osob� i nie pochodzi�o od niego. Tylko pod jakim� zewn�trznym nakazem miewa� doznania wykraczaj�ce poza oboj�tno��, podobnie jak aktor potrzebuje na to przymusu roli.
By�y to reakcje czysto m�zgowe. To jednak, co odczuwa si� jako charakter lub dusz�, lini� wytyczn� lub tonacj� cz�owieka, w ka�dym razie to, wobec czego my�li, decyzje i czyny wydaj� si� ma�o znacz�ce, przypadkowe i wymienne, to, co na przyk�ad ��czy�o T�rlessa. z" ksi�ciem poza ca�ym rozumowym os�dem - owo ostateczne niezmienne t�o - w tym czasie zanik�o u T�rlessa zupe�nie.
U jego koleg�w rado�� sportu, animalno�� istnienia nie pozwala�y odczuwa� potrzeby czego� takiego; podobn� rol� w gimnazjum spe�nia zabawa w literatur�.
T�rless jednak by� dla pierwszej z tych spraw umys�owo zbyt rozwini�ty, wobec drugiej wykazywa� owo przenikliwe wyczucie �mieszno�ci takich zapo�yczonych sentiments, kt�re rodzi �ycie, w instytucie wskutek ustawicznego przymusu gotowo�ci do k��tni i walki na pi�ci. Tak wi�c jego istota" zachowa�a w sobie co� nieokre�lonego, jak�� wewn�trzn� bezradno��, kt�ra nie pozwala�a mu odnale�� drogi do samego siebie.
Przysta� do swych nowych przyjaci�, bo imponowa�a mu ich dziko��. Poniewa� by� ambitny, od czasu do czasu pr�bowa� nawet przewy�szy� ich pod tym wzgl�dem Ale za ka�dym razem zatrzymywa� si� w p� drogi, nara�aj�c si� wskutek tego niejeden raz na drwin�. To go na nowo onie�miela�o. W tej krytycznej fazie ca�e jego �ycie sk�ada�o si� w�a�ciwie z ponawianych wci�� usi�owa�, aby sprosta� swym bardziej m�skim, dzikim przyjacio�om, oraz z g��bokiej wewn�trznej oboj�tno�ci dla tych usi�owa�.
Je�li w tym czasie odwiedzali go rodzice, dop�ki byli sami, by� cichy i nie�mia�y. Zawsze pod jakim� pretekstem uchyla� si� od czu�ych pieszczot matki. W rzeczywisto�ci ch�tnie by si� im podda�, lecz wstydzi� si�, jak gdyby �ledzi�y go oczy koleg�w.
Rodzice k�adli jego zachowanie na karb nieporadno�ci wieku przej�ciowego.
Po po�udniu zjawia�a si� ca�a ha�a�liwa gromada. Grano w karty, jedzono, pito, opowiadano anegdotki o profesorach i palono papierosy, kt�re radca przywozi� ze stolicy.
Weso�o�� ta cieszy�a i uspokaja�a rodzic�w.
Nie zdawali sobie sprawy, �e T�rless prze�ywa r�wnie� inne godziny. W ostatnich czasach coraz cz�stsze. By�y chwile, kiedy �ycie w instytucie oboj�tnia�o mu ca�kiem, spoiwo jego trosk codziennych rozlu�nia�o si�, a godziny �ycia, wewn�trznie nie powi�zane, rozpada�y si�.
Nieraz siadywa� d�ugo w pos�pnej zadumie, jakby pochylony nad samym sob�,
*
Tym razem tak�e rodzice przyjechali na dwa dni. Jedzono, palono, urz�dzono przeja�d�k� powozem, a teraz pospieszny mia� znowu za wie�� pa�stwa T�rless�w do stolicy.
Lekki stukot szyn zwiastowa� zbli�anie si� poci�gu, sygna�y dzwonka 'na dachu dworca d�wi�cza�y nieub�aganie w uszach pani rad-czyni.
- A wi�c, m�j drogi, b�dzie pan uwa�a� na mojego ch�opca, prawda? - zwr�ci� si� radca T�rless do m�odego barona Beineberga, wysokiego, ko�cistego m�odzie�ca o pot�nie odstaj�cych uszach, ale wyrazistych, m�drych oczach...
M�ody T�rless skrzywi� si� niech�tnie, Beineberg za� u�miechn�� si�, mile pochlebiony, z lekk�, z�o�liw� uciech�.
- W og�le - zwr�ci� si� radca do pozosta�ych - chcia�bym prosi� was wszystkich, aby�cie mnie natychmiast zawiadomili, gdyby moje mu synowi co� si� przydarzy�o.
Ta uwaga wywabi�a jednak z ust T�rlessa pytanie, zadane tonem nies�ychanie znudzonym:
- Ale�, papo, co mog�oby mi si� przydarzy�? - Przywyk� jednak ju� do tego, �e przy ka�dym po�egnaniu musi �cierpie�, tego rodzaju troskliwo��.
Koledzy stukn�li tymczasem obcasami, przyciskaj�c z powag� ma�e, misterne szpady do bok�w j a radca doda�:
- Nigdy nie mo�na wiedzie�, co si� zdarzy, i uspokaja mnie my�l, �e zostan� natychmiast o wszystkim powiadomiony. Ostatecznie mo�e zdarzy� si� i tak, �e co� przeszkodzi ci w pisaniu.
Poci�g zajecha�. Radca T�rless u�cisn�� syna, pani von T�rless zas�oni�a woalk� szczelniej twarz, aby ukry� �zy, koledzy - jeden po drugim - podzi�kowali, potem konduktor zatrzasn�� drzwi wagonu.
Raz jeszcze pa�stwo T�rlessowie ujrzeli wysok�, nag� tyln� �cian� instytutu, pot�ny, d�ugi mur otaczaj�cy park, a potem z lewej i prawej strony sun�y ju� tylko szarobrunatne pola i pojedyncze drzewa owocowe.
*
M�odzi ludzie opu�cili tymczasem dworzec i niewiele z sob� m�wi�c, szli w stron� miasta g�siego po obu stronach drogi, w ten spos�b unikaj�c przynajmniej najbardziej g�stego i lepkiego kurzu.
Min�a godzina pi�ta i nad polami zawisn�� ch��d i powaga niby zwiastuny wieczoru.
T�rlessowi zrobi�o si� bardzo smutno.
Mo�e przyczyn� tego by� odjazd rodzic�w, mo�e by�a to jednak tylko owa g�ucha, odpychaj�ca melancholia, jaka w tej chwili zaci��y�a na ca�e i przyrodzie na odleg�o�� kilku krok�w zaciera�a kszta�ty przedmiot�w przyt�aczaj�cymi matowymi barwami.
Ta sama straszliwa oboj�tno��, kt�ra ju� przez ca�e po�udnie k�ad�a si� na wszystkim doko�a, pe�z�a teraz nad ziemi�, a za ni� sun�a lepka mg�a, czepiaj�ca si� podorywek i o�owianoszarych p�l buraczanych. T�rless nie patrzy� w prawo ani w lewo, ale wyczuwa� to. Krok za krokiem wchodzi� w �lady rozwieraj�ce si� w kurzu drogi pod nog� poprzednika i tak to odczuwa�, jakby tak by� musia�o, jakby kamienny przymus ca�e jego �ycie pochwyci� i "zaw�zi� w tym ruchu - krok za krokiem - do tej jednej linii, do tej jednej w�skiej smugi, ci�gn�cej si� w kurzu drogi.
Kiedy zatrzymali si� na skrzy�owaniu, gdzie inna droga sp�ywa�a z ich drog� w okr�g�y wydeptany placyk i gdzie zbutwia�y drogowskaz krzywo stercza� w g�r�, owa linia przeciwstawna otoczeniu podzia�a�a na T�rlessa jak krzyk rozpaczy.
Szli dalej. T�rless my�la� o rodzicach, o znajomych, o �yciu. O tej porze ludzie stroj� si� na przyj�cia towarzyskie lub postanawiaj� pojecha� do teatru. Potem idzie si� do restauracji, s�ucha koncertu kapeli, wst�puje do kawiarni. Zawiera si� interesuj�c� znajomo��. Mi�a przygoda utrzymuje w oczekiwaniu a� do rana. Z �ycia, niczym spod cudownego ko�a, toczy si� coraz to co� nowego, nieoczekiwanego...
Westchn�� na my�l o tym i z ka�dym krokiem zbli�aj�cym go do ciasnoty instytutu co� v nim �ciska�o si� coraz mocniej.
Ju� teraz d�wi�cza� mu w uszach znak dzwonka. Niczego nie obawia� si� bowiem bardziej ni� tego dzwonka, kt�ry nieodwo�alnie, niby brutalne ci�cie no�a, oznacza� kres dnia.
Niczego wprawdzie nie prze�ywa� i -�ycie jego tli�o si� w ci�g�ej oboj�tno�ci, ale �w sygna� dzwonka przydawa� temu jeszcze szyderstwa, powodowa� dr�enie bezsilnej w�ciek�o�ci na siebie samego, na sw�j los i pogrzebany dzie�.
Teraz niczego ju� nie mo�esz prze�y�, podczas dwunastu godzin niczego nie mo�esz prze�y�, na dwana�cie godzin jeste� martwy - to by� sens tego dzwonka.
*
Kiedy gromadka m�odych ludzi wesz�a pomi�dzy pierwsze niskie, podobne do chat domki, g�uche zadumanie ust�pi�o. T�rless jakby z obudzonym nagle zainteresowaniem podni�s� g�ow� i wyt�aj�c uwag�, patrzy� w duszne wn�trza niskich, brudnych zabudowa�, obok kt�rych przechodzili.
Przed drzwiami wielu dom�w sta�y kobiety w kieckach i zgrzebnych koszulach - kobiety o szerokich, zawalanych b�otem, bosych stopach i nagich, spalonych na br�z ramionach.
Je�li by�y m�ode i j�drne, lecia�o w ich stron� niejedno t�gie, s�owia�skie, �artobliwe s��wko. Na widok "m�odych pan�w" szturcha�y si� i chichota�y, tu i �wdzie kt�ra� z nich krzykn�a, gdy w przej�ciu kto� otar� si� zbyt mocno o jej piersi lub na kla�ni�cie w udo odpowiada�a ze �miechem wyzwiskiem. Niekt�re spogl�da�y tylko z gniewn� powag� za m�odzie�cami, ch�op za�, je�li przypadkiem znalaz� si� przed domem, u�miecha� si� zak�opotany, na po�y niepewnie, na po�y dobrodusznie.
T�rless nie uczestniczy� w tej rubasznej, przedwcze�nie dojrza�ej m�sko�ci swych koleg�w.
Przyczyn� tego by�a cz�ciowo pewna nie�mia�o�� w sprawach seksualnych, w�a�ciwa niemal wszystkim jedynakom, przede wszystkim jednak szczeg�lny rodzaj jego predyspozycji umys�owych, bardziej skrytych, silniejszych i mroczniej zabarwionych ni� u jego przyjaci�, kt�re trudniej si� te� ujawnia�y.
Podczas gdy tamci bezwstydnie �artowali z kobietami, raczej aby "zada� szyku" ni� z po��dania, dusz� milcz�cego m�odego T�rlessa rozdziera� i smaga� prawdziwy bezwstyd.
Przez ma�e okienka i kanciaste, w�skie wrota spogl�da� w g��b dom�w wzrokiem tak rozpalonym, �e przed oczyma ta�czy�a mu ustawicznie delikatna sie�.
Nagie prawie dzieci tarza�y si� w gnoju podw�rzy, tu i tam sp�dnica pracuj�cej kobiety ods�ania�a kolana lub ci�ka pier� pr�y�a si� j�drnie pod fa�dami koszuli. I - jak gdyby to wszystko rozgrywa�o si� w zupe�nie innej, zwierz�cej, przyt�aczaj�cej atmosferze, z sieni dom�w p�yn�o ci�kie, duszne powietrze, kt�re T�rless �apczywie wdycha�.
Przysz�y mu na my�l stare obrazy widziane w muzeach, kt�rych nie m�g� zrozumie�. Czeka� na co�, podobnie jak czeka� zawsze przed tymi obrazami na co�, co si� nigdy nie wydarzy�o. Na co...? Na co� zaskakuj�cego, nigdy dotychczas nie widzianego; na jaki� nies�ychany widok, jakiego nie potrafi� sobie wcale wyobrazi�, na co� o przera�liwej, zwierz�cej zmys�owo�ci, co�, co go mia�o pochwyci� w szpony !i ca�ego rozszarpa�; na prze�ycie, kt�re w jaki� niejasny spos�b musia�oby mie� zwi�zek z brudnymi kaftanami tych kobiet, z ich szorstkimi r�kami i niskimi izbami... z walaniem si� w gnoju podw�rzy... Nie, nie! - w tej chwili czu� ju� tylko ognist� siatk� przed oczyma - s�owa tego nie wypowiedz�; wcale nie jest tak �le, jak m�wi� s�owa; to jest ca�kiem nieme - d�awi�ce uczucie w krtani, my�l ledwie zauwa�alna i tylko w�wczas, gdy pragnie si� j� uj�� w s�owa, tak to wychodzi. Ale wtedy jest to tylko odleg�e podobie�stwo, jak w ogromnym powi�kszeniu, gdzie nie tylko wida� wszystko wyra�niej, lecz nawet rzeczy, kt�rych wcale nie ma... Mimo to by�o mu wstyd.
- C� to, t�skni ch�opczyna? - zagadn�� go nagle drwi�co wysoki, starszy o dwa lata Reiting, kt�ry zauwa�y� milczenie i pociemnia�e oczy T�rlessa. Ten u�miechn�� si� sztucznie i z przymusem, mia� wra�enie, �e z�o�liwy Reiting pods�ucha�, co dzieje si� w jego duszy.
Nie odpowiedzia�. Tymczasem doszli na kwadratowy plac ko�cielny, wybrukowany kocimi �bami, i tutaj si� rozstali.
T�rless z Beinebergiem nie chcieli jeszcze wraca� do instytutu. Inni nie mieli zezwolenia na d�u�szy pobyt poza zak�adem i musieli i�� do domu.
Weszli do cukierni.
Usiedli przy ma�ym stoliku z okr�g�ym blatem, przy oknie wychodz�cym na ogr�d, pod gazowym kandelabrem, kt�rego �wiat�a spoza mlecznych ku� cicho sycza�y. Rozsiedli si� wygodnie, kazali sobie nape�nia� kieliszki coraz to inn� w�dk�, palili papierosy, jedli ciastka i delektowali si�, �e s� jedynymi go��mi. Co najwy�ej w dalszych pomieszczeniach siedzia� jaki� samotny go�� przed kieliszkiem wina; w salce na froncie by�o cicho, nawet za�ywna, posuni�ta ju� w latach w�a�cicielka .cukierni zdawa�a si� drzema� za lad�.
T�rless patrzy� od niechcenia przez okno - w pusty ogr�d, kt�ry z wolna zmierzcha�.
Beineberg opowiada�. O Indiach. Jak zwykle. Albowiem jego ojciec, kt�ry by� genera�em, przebywa� w tym kraju za m�odu jako oficer w s�u�bie angielskiej. I nie tylko jak inni Europejczycy przywi�z� by� stamt�d rze�by, tkaniny i ma�e statuetki bo�k�w, ale odczu� i zachowa� w duszy co� z tajemniczych, dziwnych mrok�w ezoterycznego buddyzniu. Przeni�s� na syna ju� od dziecka to, co tam pozna� i potem uzupe�ni� lektur�.
Z lektur� zreszt� by�a u niego sprawa osobliwa. By� oficerem kawalerii i w og�le nie lubi� ksi��ek. W r�wnej mierze gardzi� powie�ciami co filozofi�. Gdy czyta�, nie chcia� zastanawia� si�, nie my�la� o problemach, ale, otwieraj�c ksi��k�, od razu pragn�� wnikn�� - niby przez tajemn� furtk� - w sam �rodek wybranych zagadnie�. Musia�y to by� ksi��ki, kt�rych samo posiadanie by�o ju� jakby tajemnym znakiem i r�kojmi� nadziemskich objawie�, a to znajdowa� jedynie w ksi�gach filozofii hinduskiej, kt�re nie by�y dla niego po prostu ksi��kami, lecz objawieniami, rzeczywisto�ci� - dzie�ami o niezwyk�ym znaczeniu, podobnie jak alchemiczne i czarodziejskie ksi�gi �redniowiecza.
Z takimi to ksi�gami zamyka� si� wieczorami �w zdrowy, energiczny cz�owiek, kt�ry rygorystycznie pe�ni� sw� s�u�b�, a poza tym sam uje�d�a� prawie codziennie swoje trzy wierzchowce.
Na chybi� trafi� wyszukiwa� jakie� miejsce i rozmy�la�, czy nie objawi mu si� akurat tego dnia jego najtajniejszy sens. I nigdy nie by� rozczarowany, chocia� cz�sto zdawa� sobie spraw�, �e nie dotar� dalej ni� do przedsionka �wi�tyni.
Tak wi�c doko�a tego �ylastego, opalonego cz�owieka, nawyk�ego do przebywania na �wie�ym powietrzu unosi�o si� co� niby uroczysta tajemnica. Jego przekonanie, �e codziennie znajduje si� w przededniu druzgoc�cego, wielkiego odkrycia, dawa�o mu pewn� skryt� wy�szo��. Jego oczy nie by�y marzycielskie, lecz twarde i spokojne. Ich wyraz ukszta�towa�o przyzwyczajenie czytania w ksi�gach, w kt�rych nie mo�na przesun�� �adnego s�owa, nie niszcz�c ukrytego sensu, ostro�ne, pe�ne szacunku odwa�anie ka�dego zdania wedle jego sensu i podw�jnego znaczenia.
Niekiedy tylko jego my�li gubi�y si� w zmierzchaniu dobrotliwej melancholii. Dzia�o si� to w�wczas, gdy rozmy�la� o tajemnym kulcie zwi�zanym z orygina�ami le��cych przed nim ksi�g, o cudach, jakie z nich bra�y pocz�tek i porywa�y tysi�ce, tysi�ce ludzi, kt�rzy na skutek wielkiej odleg�o�ci, jaka dzieli�a go od nich, wydawali mu si� obecnie jak bracia, podczas gdy gardzi� lud�mi ze swego otoczenia, widz�c ich ze wszystkimi szczeg�ami. W takich chwilach bywa� zniech�cony. Przygn�bia�a-go my�l, �e skazany jest na �ycie, kt�re up�ywa z dala od �r�de� �wi�tych mocy, a jego wysi�ki skazane s� mo�e na to, by os�abn�� w nie�asce okoliczno�ci. Gdy jednak smutny siedzia� tak chwil� nad swymi ksi�gami, dziwnie robi�o mu si� na duszy. Jego -melancholia nie traci�a wprawdzie nic ze swego ci�aru, przeciwnie, smutek jej pot�gowa� si� jeszcze; ale nie ci��y� mu ju�. Czu� si� bardziej ni� kiedykolwiek samotny i na straconej pozycji, ale w tym sm�tku kry�a si� jaka� subtelna przyjemno��, duma, �e robi co� odmiennego, �e s�u�y niezrozumia�emu b�stwu. W�wczas w jego oczach m�g� przelotnie ukaza� si� b�ysk, kt�ry przypomina� szale�stwo religijnej ekstazy.
*
Beineberg zm�czy� si� gadaniem. Portret dziwnego ojca �y� w nim w zniekszta�conym powi�kszeniu. Wprawdzie zachowa� si� ka�dy rys, ale to, co u tamtego by�o pierwotnie mo�e jedynie kaprysem, utrzymywanym i pot�gowanym przez ekskluzywno��, u syna wyros�o w fantastyczn� nadziej�. Owa w�a�ciwo��, kt�ra u ojca oznacza�a w gruncie rzeczy mo�e tylko ostatni azyl indywidualno�ci, jaki ka�dy cz�owiek - cho�by tylko przez wyb�r swego ubrania - musi sobie stworzy�, aby mie� co�; co go wyr�nia od innych, u syna przerodzi�o si� w niewzruszon� wiar�, �e za pomoc� niezwyk�ych si� duchowych mo�e sobie zapewni� w�adztwo.
T�rless zna� na pami�� to gadanie. Przechodzi�o mimo niego, nie wzrusza�o go.
Odwr�ci� si� znowu na p� od okna i obserwowa� koleg�, kt�ry skr�ca� sobie papierosa. I znowu poczu� ow� dziwn� niech�� do tamtego, jaka chwilami w nim narasta�a. Te w�skie, �niade r�ce, kt�re w tej chwili zr�cznie zawija�y tyto� w bibu�k�, by�y w�a�ciwie pi�kne. Szczup�e palce, owalne, �adnie sklepione paznokcie - by�o w nich co� wytwornego, tak samo w ciemnopiwnych oczach. R�wnie� w wyd�u�onej smuk�o�ci ca�ego cia�a. Co prawda uszy mocno odstawa�y, twarz by�a ma�a i o nieregularnych rysach, a og�lne wra�enie, jakie sprawia�a g�owa, przypomina�o �epek nietoperza. A jednak - T�rless czu� to wyra�nie, odwa�aj�c szczeg�y za i przeciw - nie te brzydkie, raczej te doskonalsze niepokoi�y go lak dziwnie.
Chudo�� cia�a - sam Beineberg zwyk� by� wychwala� stalowo smuk�e nogi homeryckich zawodnik�w jako sw�j idea� - na T�rlessa nie dzia�a�a w og�le w ten spos�b. Dotychczas nie zdawa� sobie z tego sprawy, w tej chwili za� nie przychodzi�o mu na my�l �adne zadowalaj�ce por�wnanie. Ch�tnie spojrza�by badawczo na Beineberga, lecz tamten zauwa�y�by to zaraz i T�rless musia�by wda� si� z nim w rozmow�. Ale w�a�nie gdy tak na p� patrzy� na niego, a na p� uzupe�nia� obraz w wyobra�ni, uderzy�a go pewna r�nica. Kiedy w my�lach obna�y� to cia�o, nie m�g� wyobrazi� sobie spokojnej smuk�o�ci, przed oczyma jawi�y si� raczej niespokojne, wij�ce si� ruchy, powykr�cane ko�czyny i skrzywiony kr�gos�up, takie, jakie znale�� mo�na na starych obrazach przedstawiaj�cych m�czennik�w lub w groteskowych widowiskach jarmarcznych aktor�w.
Tak�e r�ce, kt�re przecie� r�wnie dobrze m�g� utrwali� w pami�ci pod wra�eniem jakiego� kszta�tnego gestu, teraz nasuwa�y mu jedynie my�l o skrz�tnej ruchliwo�ci. I w�a�nie na nich, cho� w�a�ciwie by�y u Beineberga tym, co najpi�kniejsze, skoncentrowa�a si� najwi�ksza niech�� T�rlessa. Mia�y w sobie co� rozwi�z�ego - to by�o odpowiednie s�owo. Co� rozwi�z�ego tkwi�o r�wnie� we wra�eniu skrzywionych ruch�w, jakie wykonywa�o cia�o. W r�kach zdawa�o si� tylko to co� skupia� i z nich promieniowa� niby przeczucie dotkni�cia, kt�re dreszczem wstr�tu przej�o T�rlessa. Sam zdziwi� si� i przestraszy� tym pomys�em. Bo ju� po raz wt�ry tego dnia zdarzy�o si�, �e co� p�ciowego wcisn�o si� w jego my�li - niespodzianie i bez uzasadnionego zwi�zku.
Beineberg wzi�� gazet� i teraz T�rless m�g� go dok�adnie obserwowa�.
W istocie trudno by�oby znale�� w nim co�, co by cho� w pewnej mierze mog�o usprawiedliwi� nag�e wy�onienie si� podobnych asocjacji my�lowych. A jednak uczucie niesmaku na przek�r wszelkim uzasadnieniom by�o coraz �ywsze. Nie up�yn�o jeszcze dziesi�� minut milczenia mi�dzy nimi, a T�rless czu�, jak niech�� pot�guje si� w nim do ostateczno�ci. Po raz pierwszy zdawa� si� w tym wyra�a� pewien zasadniczy nastr�j, pewien zasadniczy stosunek mi�dzy nim a Beinebergiem, obecna, czaj�ca si� od pocz�tku nieufno�� zdawa�a si� naraz wznosi� do �wiadomego odczucia.
Sytuacja mi�dzy nimi zaostrza�a si� coraz bardziej. T�rlessowi cisn�y si� na usta obelgi, dla kt�rych nie znajdowa� s��w. Jaki� wstyd, jak gdyby mi�dzy nim a Beinebergiem istotnie co� zasz�o, budzi� w nim niepok�j. Palcami zacz�� nerwowo b�bni� po p�ycie sto�u.
W ko�cu, by pozby� si� tego dziwacznego H tanu, pocz�� znowu wygl�da� przez okno.
Beineberg oderwa� wzrok od gazety, potem przeczyta� jaki� ust�p, od�o�y� dziennik i ziewn��.
Wraz z milczeniem prysn�� przymus ci���cy na T�rlessie. S�owa bez znaczenia sp�yn�y do reszty po tej chwili, zgasi�y j�. By�o to nag�e, uwa�ne ws�uchiwanie, po kt�rym nast�pi�a dawna oboj�tno��.
- Ile mamy jeszcze czasu? - spyta�.
- Dwie i p� godziny.
Z dreszczem skuli� ramiona; znowu poczu� obezw�adniaj�c� moc ciasnoty, kt�ra go oczekiwa�a. Rozk�ad godzin, codzienne obcowanie z kolegami. Nie b�dzie nawet tej niech�ci do Beineberga, jaka przez mgnienie oka zdawa�a si� stwarza� now� sytuacj�.
- A co mamy dzi� na kolacj�?
- Nie wiem.
- A jakie przedmioty na jutro?
- Matematyka.
- Och! Mamy co� zadane?
- Tak. Par� nowych zada� z trygonometrii. Rozwi��esz je na pewno, nie ma w nich nic szczeg�lnego.
- A potem?
- Religia.
- Religia. Ach tak. To znowu co� takiego... S�dz�, �e gdybym akurat mia� wen�, m�g�bym r�wnie dobrze udowodni�, �e dwa razy dwa jest pi��, jak to, �e mo�e istnie� tylko jeden B�g.
Beineberg spojrza� na niego drwi�co.
- Jeste� w tych rzeczach po prostu �mieszny. Wydaje mi si� niemal, �e tobie samemu sprawia to przyjemno��, przynajmniej taki zapa� p�onie w twoich oczach.
- Czemu by nie? Czy to nie �liczne? Zawsze istnieje pewien punkt, w kt�rym cz�owiek przestaje wiedzie�, czy jeszcze k�amie, czy te� to, co wymy�li�, nie jest prawdziwsze od niego samego.
- Jak to?
- No, nie bior� tego dos�ownie. Z pewno�ci� zawsze wie si�, �e si� blaguje; mimo to cz�owiekowi samemu sprawa wydaje si� czasem tak wiarogodna, �e milknie, schwytany jak gdyby w potrzask w�asnych my�li.
- Dobrze. Ale co ci przy tym sprawia przyjemno��?
- W�a�nie to, cz�owiek doznaje przy tym jakby wstrz�su, ogarnia go przera�enie, zawr�t g�owy.
- Ach przesta�, to przecie� zabawa.
- Wcale nie twierdz� czego� przeciwnego. Ale b�d� co b�d� w ca�ej szkole to jest dla mnie najbardziej interesuj�ce.
- Wi�c rodzaj gimnastyki umys�owej? Ale "celu w tym nie widz�.
- Nie - odpar� T�rless, spogl�daj�c znowu w ogr�d. Za swymi plecami, daleko, s�ysza� ryczenie gazowych palnik�w. �ledzi� uczucie, kt�re melancholijnie jak mg�a w nim powstawa�o.
- Nie ma w tym celu. Masz racj�. Ale nie wolno tego sobie m�wi�. Jaki jest w�a�ciwie rei tego wszystkiego, co przez ca�y dzie� robimy w szkole, co mamy z tego? My�l� co� dla ciebie, rozumiesz? Wieczorem wie si�, �e znowu prze�y�o si� dzie�, nauczy�o si� tego i owego, wype�ni�o rozk�ad godzin, ale przy tym wszystkim cz�owiek pozostaje pusty - to mam na my�li, czuj�, jak by to powiedzie�, wewn�trzny g��d...
Beineberg b�kn�� co� o �wiczeniu, przygotowaniu ducha, niemo�no�ci zacz�cia czego�, a p�niej...
- Przygotowa�? �wiczy�? Po co? Czy wiesz co� pewnego? Ty mo�e si� czego� spodziewasz, ale i dla ciebie wszystko jest niepewne. To jest tak: wieczne czekanie na co�, o czym nie wiemy nic wi�cej jak to, �e na to czekamy... Jakie to nudne.
- Nudne... - zawt�rowa� przeci�gle Beineberg ko�ysz�c g�ow�.
T�rless wci�� jeszcze patrzy� w ogr�d. Mia� wra�enie, �e s�yszy szelest zwi�d�ych li�ci unoszonych wiatrem. Potem nasta�a chwila najbardziej, intensywnej ciszy, jaka poprzedza zawsze zapadanie zupe�nej ciemno�ci. Zdawa�o si�, �e kszta�ty, kt�re zapada�y si�, coraz g��biej w zmierzch, i barwy, kt�re si� rozp�yn�y, na chwil� jakby wstrzyma�y oddech, zamar�y...
- S�uchaj, Beineberg - powiedzia� T�rless nie odwracaj�c g�owy - o zmierzchu istnieje chyba zawsze par� chwil bardzo szczeg�lnych. Ilekro� to obserwuj�, nawiedza mnie zawsze to samo wspomnienie. By�em jeszcze dzieckiem, kiedy pewnego razu o takiej godzinie bawi�em si� w lesie. S�u��ca oddali�a si�, nie wiedzia�em o tym, wydawa�o mi si�, �e czuj� j� w pobli�u. Nagle co� zmusi�o mnie do podniesienia oczu. Poczu�em, �e jestem sam. Zrobi�o si� nagle tak cicho. A gdy si� rozejrza�em, zdawa�o mi si�, �e drzewa stoj� milcz�cym kr�giem wok� mnie i patrz� na mnie. Rozp�aka�em si�. Poczu�em si� tak bardzo opuszczony przez doros�ych, wydany na �up martwym tworom... Co to takiego? Nieraz czuj� to znowu - owo nag�e milczenie, b�d�ce jak mowa, kt�rej nie s�yszymy.
- Nie wiem, co masz na my�li. Ale czemu przedmioty nie mog�yby m�wi�? Wszak nie mo�emy nawet z ca�� pewno�ci� twierdzi�, �e nie posiadaj� duszy.
T�rless nie odpowiedzia�. Spekulatywne rozumowanie Beineberga nie podoba�o mu si�.
- Czemu wci�� jeszcze patrzysz przez okno? - zapyta� tamten po chwili. - Co takiego tam widzisz?
- My�l� wci�� jeszcze o tym, co to mo�e by�? - W rzeczywisto�ci my�la� ju� o czym� innym, do czego nie chcia� si� przyzna�. Wielkie napi�cie, nas�uchiwanie wa�nej tajemnicy i odpowiedzialno�� za to, �e spojrza� w nie nazwane jeszcze zwi�zki �ycia - wszystko to m�g� ud�wign�� tylko przez kr�tk� chwil�.
Potem nasz�o go znowu uczucie samotno�ci i opuszczenia, kt�re nast�powa�o zawsze po tym zbyt wielkim wysi�ku. Wyczuwa�: tu kryje si� co�, co jest dla� jeszcze za trudne i jego my�li pobieg�y ku czemu� innemu, zwi�zanemu z tamtym, ale niejako tylko w tle i na czatach - do samotno�ci.
Z pustego ogrodu tu i �wdzie zata�czy� li�� w stron� o�wietlonego okna i na swym grzbiecie uni�s� jasn� smug� w mrok. Ciemno�� zdawa�a si� rozst�powa� i cofa�, aby w nast�pnej chwili znowu post�pi� naprz�d i stan�� przed oknami, nieruchoma jak mur. Ta ciemno�� by�a �wiat�em dla siebie. Niby r�j czarnych wrog�w spad�a na ziemi�, zabi�a lub przegna�a ludzi, albo uczyni�a co�, co wymaza�o wszelki �lad po nich.
I T�rless mia� wra�enie, �e cieszy si� z tego. Nie lubi� w takiej chwili ludzi doros�ych i dojrza�ych. Nie lubi� ich nigdy, gdy nastawa�a ciemno��. Zwyk� by� w�wczas my�le�, �e ludzi nie ma. �wiat zdawa� si� w takich chwilach pustym, ponurym domem, a pier� przeszywa� dreszcz, jak gdyby musia� b��dzi� od pokoju do pokoju - mroczne pokoje, gdzie nie wiadomo, co kryj� k�ty - po omacku przekracza� progi, kt�rych nie mia�a po nim wi�cej dotkn�� stopa ludzka, a� w kt�rym� z pokoj�w zamkn� si� nagle za nim i przed nim drzwi, a on stanie twarz� w twarz z w�adczyni� czarnych zast�p�w. I w tym momencie zatrzasn� si� te� zamki wszystkich innych drzwi, przez kt�re przeszed�, i tylko z dala, przed murami, cienie ciemno�ci niby czarni eunuchowie sta� b�d� na stra�y i trzyma� ludzi w oddali.
To by� rodzaj jego samotno�ci, odk�d wtedy - w lesie, gdzie tak p�aka� - opuszczono go. Mia�a ona dla- niego urok kobiety i czego� nieludzkiego zarazem. Czu� j� jak kobiet�, ale jej oddech d�awi� mu piersi, jej twarz by�a wiruj�cym wspomnieniem wszystkich ludzkich twarzy, a ruchy jej r�k dreszczami, jakie mu przebiega�y po ciele..
Obawia� si� tych fantazji, u�wiadamia� sobie bowiem ich tajemn� rozwi�z�o�� i niepokoi�a go my�l, �e podobne wyobra�enia mog�yby zyska� nad nim coraz to wi�ksz� w�adz�... Ale nachodzi�y go w�a�nie w�wczas, gdy s�dzi�, �e jest najbardziej skupiony, najczystszy. Mo�na by rzec - jako reakcja na te chwile, kiedy przeczuwa� tkliwe doznania, kt�re wprawdzie ju� si� w nim sposobi�y, ale by�y jeszcze przedwczesne w jego wieku. Gdy� w rozwoju ka�dej subtelnej si�y moralnej istnieje taki wczesny .punkt, kiedy os�abia ona dusz�, kt�rej w przysz�o�ci b�dzie mo�e naj�mielszym do�wiadczeniem - jak gdyby najpierw jej szukaj�ce korzenie musia�y opa�� i rozry� grunt, kt�ry potem maj� umocni� - dlatego to m�odzie�cy z wielk� przysz�o�ci� posiadaj� przewa�nie przesz�o�� bogat� w upokorzenia. -Upodobanie T�rlessa do pewnych nastroj�w by�o pierwszym napomknieniem duchowego rozwoju, kt�ry potem ujawni� si� jako talent zdumiewania si�. P�niej bowiem zaw�adn�a nim osobliwa wr�cz zdolno��. Co� zmusza�o go do prze�ywania wydarze�, ludzi, rzeczy, tak, nieraz nawet samego siebie w taki spos�b, �e miewa� przy tym uczucie zar�wno nierozwi�zalnej obco�ci, jak te� niewyt�umaczalnego, nigdy w pe�ni nie usprawiedliwionego powinowactwa. Wszystkie te sprawy wydawa�y mu si� ca�kiem zrozumia�e, wr�cz dotykalne, jednak nie dawa�y si� bez reszty rozpu�ci� w s�owach i my�lach. Mi�dzy wydarzeniami a jego "ja", nawet mi�dzy jego w�asnymi uczuciami a jakim� najwewn�trzniejszym "ja", po��daj�cym ich zrozumienia, wyst�powa�a zawsze linia graniczna, kt�ra niby horyzont cofa�a si� przed jego pragnieniem, im bardziej si� do niej zbli�a�. Tak, im dok�adniej ogarnia� my�l� swoje doznania, im bardziej stawa�y mu si� znane, tym bardziej zarazem by�y mu obce i niepoj�te, a� wyda�o si�, �e to nie one cofaj� si� przed nim, ale �e on sam oddala si� od nich, a przecie� nie potrafi� otrz�sn�� si� z przywidzenia, �e si� do nich zbli�a.
Owa dziwna, niepoj�ta sprzeczno�� wype�ni�a p�niej spory szlak jego duchowego rozwoju, rozdziera�a mu dusz�, zagra�aj�c jej d�ugo jako najwa�niejszy problem.
Na razie brzemi� tych walk zwiastowa�o jednak tylko cz�ste, nagle przychodz�ce znu�enie, strasz�c T�rlessa ju� naprz�d, ilekro� z jakiego� osobliwego, w�tpliwego nastroju - jak przed chwil� - wy�ania�o si� jego przeczucie.
Wtedy wydawa� si� sobie bezsilny jak wiezie jak kto� poniechany, kto� odgrodzony od innych i od siebie; m�g�by w�wczas krzycze� w pustce i rozpaczy, ale miast tego odwraca� si� jakby od tego surowego, pe�nego oczekiwania, dr�czonego i znu�onego cz�owieka w sobie i - jeszcze przestraszony t� nag�� rezygnacj�, a ju� zachwycony jej ciep�ym grzesznym oddechem - nas�uchiwa� szepcz�cych g�os�w, jakie mia�a dla� samotno��.
Nagle T�rless zaproponowa�, aby zap�acili. W oczach Beineberga b�ysn�o zrozumienie; zna� ten nastr�j. T�rlessa przej�o to wstr�tem. Jego niech�� do Beineberga o�y�a na nowo, poczu� si� zha�biony wsp�lnot� z tamtym.
Ale to ju� nale�a�o do tego rodzaju chwil. Ha�ba jest jedn� samotno�ci� wi�cej, jest nowym, ponurym murem.
Nie odzywaj�c si� do siebie, ruszyli w pewn� dobrze im znan� drog�.
Widocznie w ostatnich chwilach spad� lekki deszcz - powietrze by�o parne i wilgotne, wok� latar� dr�a�a kolorowa mg�a, gdzieniegdzie l�ni�y chodniki.
T�rless przycisn�� szpad�, kt�ra uderza�a o bruk, mocno do boku, ale nawet cichy stukot obcas�w przeszywa� go osobliwym dreszczem.
Po pewnym czasie poczuli pod stopami mi�kki grunt; oddalili si� od centrum miasta i przez szeroki, wiejski trakt szli w stron� rzeki.
Czarna i oci�a�a, toczy�a si� pod drewnianym mostem, wydaj�c g��bokie, bulgocz�ce tony. Sta�a tu tylko jedna jedyna latarnia z zakurzonymi i rozbitymi szybami. Blask �wiat�a, uginaj�cego si� migotliwie pod zrywami wiatru, pada� chwilami na mkn�c� fal� i rozprasza� si� na jej grzbiecie. Okr�g�e dyle rozst�powa�y si� pod krokami, toczy�y si� w prz�d i w ty�.
Beineberg przystan�� w milczeniu. Przeciwleg�y brzeg poro�ni�ty by� g�stymi drzewami, kt�re, poniewa� droga zbacza�a pod k�tem prostym i wiod�a dalej wzd�u� rzeki, grozi�y niby czarna, nieprzenikniona �ciana. Dopiero po ostro�nym szukaniu trafili na w�sk�, ukryt� w g�stwinie dr�k�, prowadz�c� dalej prosto w las. Z g�stego, bujnego poszycia o kt�re ociera�y si� ubrania, spada� za ka�dym krokiem deszcz kropel. Po d�u�szej chwili musieli znowu przystan�� i po�wieci� sobie zapa�k�. Cisza by�a zupe�na, nawet nie dochodzi� tu bulgot rzeki. Nagle z oddali dobieg� jaki� nieokre�lony, z�amany tom. Zabrzmia� jak krzyk, jak ostrze�enie lub tylko jak zawo�anie nieznanego stworzenia, kt�re podobnie jak oni przedziera�o si� przez krzewy. Poszli w kierunku d�wi�ku, zatrzymali si�, szli dalej. Trwa�o to chyba kwadrans lub d�u�ej, zanim z ulg� nie rozr�nili wrzaskliwych g�os�w i d�wi�k�w harmonijki.
Mi�dzy drzewami rozja�ni�o si� i po kilku krokach znale�li si� na skraju polanki, po�rodku kt�rej sta� masywny, kwadratowy, dwupi�trowy budynek.
By�a to stara �a�nia. Niegdy� u�ywana przez mieszka�c�w miasta i okolicznych ch�op�w jako zak�ad leczniczy, od lat sta�a pusta. Jedynie na parterze znalaz� przytu�ek pewien za�ywaj�cy z�ej s�awy szynk.
Obydwaj stali chwil� w milczeniu i nas�uchiwali.
T�rless wysun�� w�a�nie nog�, by wyj�� z krzak�w, gdy w sieni domu zatrzeszcza�y ci�kie buty i jaki� pijak wyszed� na dw�r chwiejnym krokiem. Za nim, w cieniu sieni, sta�a kobieta i s�ycha� by�o jej szybki gniewny szept, jakby domaga�a si� czego� od m�czyzny. Pijak roze�mia� si� i zatoczy�. Potem dobieg�a ich jakby pro�ba, jednak s��w nie mogli zrozumie�. Wyczuwalny by� jedynie schlebiaj�cy, perswaduj�cy d�wi�k g�osu. Kobieta wysun�a si� teraz bardziej i po�o�y�a m�czy�nie r�k� na ramieniu. �wiat�o ksi�yca pad�o na ni�, na jej sp�dnic�, kaftanik, jej prosz�cy u�miech. M�czyzna patrzy� przed siebie, potrz�sa� g�ow�, r�ce trzyma� mocno w kieszeniach. Potem splun�� i odepchn�� kobiet�. Prawdopodobnie powiedzia�a co�. Teraz mo�na ich by�o zrozumie�, m�wili bowiem g�o�niej.
- Nie chcesz mi wi�c nic da�? Ty..
- Zmykaj na g�r�, flejtuchu!
- Co? Taki ordynus!
W odpowiedzi pijak oci�a�ym ruchem poszuka� kamienia.
- Je�li nie znikniesz w tej chwili, g�upie babsko, zgruchocz� ci kark! - zamachn�� si� kamieniem. T�rless pos�ysza�, jak kobieta z ostatnim obel�ywym s�owem na ustach ucieka schodami na g�r�.
M�czyzna sta� chwil� w milczeniu i niezdecydowanie trzyma� kamie� w r�ku. Roze�mia� si�; spojrza� ku niebu, gdzie mi�dzy czarnymi chmurami p�yn�� ��ty jak wino ksi�yc; potem wgapi� si� w ciemny �ywop�ot krzew�w, jakby zamierza� ruszy� w tamt� stron�. T�rless ostro�nie cofn�� nog�, serce bi�o mu mocno a� w krtani. W ko�cu jednak pijak si� rozmy�li�. Wypu�ci� kamie�. Z ordynarnym, tryumfuj�cym �miechem zawo�a� co� nieprzyzwoitego w stron� okna na g�rze, potem znikn�� za w�g�em.
Obaj stali wci�� jeszcze bez ruchu.
- Pozna�e� j�? - szepn�� Beineberg. - To Bo�ena.
T�rless nie odpowiedzia�, nas�uchiwa�, czy pijak nie wraca. Beineberg pchn�� go naprz�d. Szybkimi, ostro�nymi susami, omijaj�c �wiat�o, kt�re w formie klina pada�o z okien parteru, wpadli do ciemnej bramy. Drewniane, mocno kr�te schody prowadzi�y do g�ry, na pi�tro. Wida� pos�yszano ich kroki na skrzypi�cych schodach lub mo�e szpada tr�ci�a o drzewo - drzwi szybko otwar�y si� i cz�owiek jaki� wyszed� zobaczy�, kto p�ta si� po domu, harmonijka nagle zamilk�a i gwar g�os�w na chwil� usta� wyczekuj�co.
T�rless przestraszony przywar� do zakr�tu schod�w. Ale mimo ciemno�ci poznano go widocznie, bo dos�ysza� drwi�cy g�os kelnerki, gdy zamykano z powrotem drzwi, potem rozleg� si� ha�a�liwy �miech.
Na pode�cie pierwszego pi�tra by�o zupe�nie ciemno. Ani T�rless, ani Beineberg nie odwa�yli si� post�pi� kroku, niepewni, czy czego� nie tr�c� i nie wzniec� ha�asu. Gnani podnieceniem, po omacku, dygocz�cymi palcami szukali klamki u drzwi.
*
Bo�ena, wiejska dziewczyna, przyby�a przed laty do wielkiego miasta, gdzie wst�pi�a na s�u�b� i zosta�a p�niej pokoj�wk�.
Zrazu wiod�o si� jej ca�kiem dobrze. Ch�opski spos�b bycia, jakiego si� nigdy nie wyzby�a, podobnie jak mocnego, zamaszystego chodu, zapewnia�y jej zaufanie pa�, kt�re ceni�y naiwno�� w jej woniej�cej obor� istocie, ora?, przychylno�� pan�w, kt�rzy potrafili oceni� w niej owe perfumy. Zapewne tylko z kaprysu, mo�e r�wnie� z niezadowolenia i g�uchej t�sknoty za nami�tno�ci� porzuci�a to wygodne �ycie. Zosta�a kelnerk�, zachorowa�a, znalaz�a potem azyl w eleganckim domu publicznym i z wolna, w miar� jak dr��y�o j� to rozpustne �ycie, sp�ukiwa�o j� ono coraz dalej na prowincj�.
Zaczepi�a si� wreszcie tutaj i mieszka�a ju� od lat, niedaleko swej wioski rodzinnej, za dnia pomagaj�c w gospodarstwie, wieczorem czytaj�c tanie romanse, pal�c papierosy i od czasu do czasu przyjmuj�c m�czyzn.
Nie by�a jeszcze ca�kiem brzydka, lecz twarz jej w spos�b rzucaj�cy si� w oczy pozbawiona by�a wszelkiego wdzi�ku i Bo�ena zadawa�a sobie trud, aby ca�� swoj� istot� podkre�li� to jeszcze bardziej. Z upodobaniem dawa�a do zrozumienia, �e zna dobrze wykwint i mechanizm eleganckiego �wiata, ale obecnie jest wy�sza ponad to. M�wi�a ch�tnie, �e gwi�d�e na �w �wiat, tak samo jak na siebie - jak w og�le na wszystko. Mimo swego zaniedbania za�ywa�a dzi�ki temu pewnego szacunku w oczach okolicznych syn�w ch�opskich. Spluwali wprawdzie, gdy o niej m�wili, i czuli si� zobowi�zani okazywa� jej wi�ksz� brutalno�� ni� innym dziewcz�tom, w gruncie rzeczy jednak byli bardzo dumni z tej "przekl�tej wied�my", kt�ra wysz�a z ich sfery i przejrza�a szwindel �wiata. Wprawdzie pojedynczo i skrycie, ale b�d� co b�d� przychodzili, by z ni� porozmawia�. Dzi�ki temu Bo�ena odnalaz�a w �yciu resztk� dumy i usprawiedliwienia. Jeszcze wi�ksz� mo�e satysfakcj� sprawiali jej m�odzi panicze z instytutu. Wobec nich ukazywa�a rozmy�lnie swoje najbardziej ordynarne, odra�aj�ce w�a�ciwo�ci, poniewa� - jak zwyk�a si� wyra�a� - te paniczyki mimo to przyczo�gaj� si� do niej.
Kiedy dwaj przyjaciele weszli, le�a�a jak zwykle na ��ku, pal�c i czytaj�c.
T�rless, jeszcze stoj�c w drzwiach, �apczywie ch�on�� jej obraz
- M�j Bo�e, co za s�odkie ch�opaczki przysz�y! - zawo�a�a -drwi�co, mierz�c wchodz�cych z lekka pogardliwym wzrokiem. - Ej, baronie, co powie na to mama? - przywita�a ich po swojemu.
- Stul g�b�! - mrukn�� Beineberg, siadaj�c przy niej na ��ku. T�rless usiad� z boku, by� zirytowany, gdy� Bo�ena nie zwraca�a na niego uwagi, udaj�c, ze go nie ma.
Odwiedziny u tej kobiety by�y ostatnio jego jedyn�, potajemn� rado�ci�. Ju� pod koniec tygodnia ogarnia� go niepok�j, nie m�g� doczeka� si� niedzieli, aby wieczorem wymkn�� si� do niej. Przede wszystkim owa konieczno�� skradania si� sprawia�a mu przyjemno��. Gdyby tak na przyk�ad przed chwil� przysz�o d