3104
Szczegóły |
Tytuł |
3104 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3104 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3104 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3104 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
NIGEL BARLEY
PLAGA G�SIENIC
Powr�t do afryka�skiego buszu
Prze�o�y�a Ewa T. Szyler
Copyright � Nigel Barley, 1986 All rights reserved
Tytu� orygina�u: A Plague of Caterpillars
Copyright � for the Polish translation by Ewa T. Szyler,1998
Ok�adk� i strony tytu�owe wed�ug projektu Paw�a Pasternaka
opracowa� Zbigniew Karaszewski
Fotografia na ok�adce Andrzej Polaszewski
Mapka Brunon Nowicki
Redaktor serii Monika Machlejd-Ziemkiewicz
Redaktor techniczny El�bieta Urba�ska
Wydanie pierwsze Warszawa 1998 ISBN 83-7180-311-7
Wydawca:
Pr�szy�ski i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Gara�owa 7
�amanie Anna Pianka
Druk i oprawa: Opolskie Zaktady Graficzne SA
Opole, ul. Niedzia�kowskiego 8-12
Na podstawie mapy Donalda Roottma
copyright � British Museum Publications Gtd,1983
Na powr�t w Duali
- Nie by� pan jeszcze w naszym kraju? - kameru�ski urz�dnik spojrza� na mnie podejrzliwie i przerzuci� od niechcenia kartki paszportu. Na jego koszuli widnia�y plamy potu w kszta�cie Afryki, sp�ywaj�ce od pach ku do�owi, a ka�dy palec zostawia� na papierze brunatne mokre �lady: w Duali trwa� szczyt gor�cej, suchej pary.
- Tak jest.
Wiedzia�em z do�wiadczenia, �e nie nale�y przeczy� afryka�skim urz�dnikom - zawsze kosztowa�o to wi�cej czasu i wysi�ku ni� proste przytakni�cie. Pewien mieszkaniec dawnej francuskiej kolonii nazwa� post�powanie tego rodzaju �przystosowywaniem fakt�w do wymaga� biurokracji�.
W rzeczywisto�ci nie by�a to moja pierwsza wizyta w Kamerunie, lecz druga. Poprzednim razem sp�dzi�em osiemna�cie miesi�cy w g�rskiej wiosce na p�nocy, obserwuj�c �ycie poga�skiego plemienia jako antropolog-rezydent. Poniewa� jednak m�j paszport zosta� skradziony przez obrotnych rzymskich z�odziejaszk�w, nie istnia�y �lady w postaci starych wiz, kt�re mog�yby mnie zdradzi�. Wielce by�em rad dziewiczej czysto�ci mego paszportu. Wszystko z pewno�ci� p�jdzie g�adko. Gdybym przyzna� si� do tamtej wizyty, natychmiast rozp�ta�aby si� wok� mnie orgia biurokratycznych docieka�. ��dano by ode mnie podania daty poprzedniego wjazdu, daty wyjazdu, numeru wizy i tak dalej. Jawn� niedorzeczno�ci� jest wymaga� od podr�nego, by obci��a� umys� podobnymi danymi, ale takim argumentem nie mog�em si� broni�.
- Prosz� tu zaczeka�.
Stanowczym gestem wskazano mi miejsce. Paszport znikn�� za przepierzeniem, zza kt�rego wy�oni�a si� nast�pnie twarz - bacznie mi si� przygl�dano. S�ysza�em szelest przerzucanych kartek. Wyobrazi�em sobie, �e szukaj� mojego nazwiska w obszernych spisach os�b niepo��danych, jakie widzia�em w ambasadzie kameru�skiej w Londynie.
Urz�dnik wr�ci� i szybciutko skontrolowa� dokumenty Liba�czyka o wysoce podejrzanym wygl�dzie. D�entelmen �w mieni� si� "przedsi�biorc�" i posiada� niewiarygodnie du�o baga�y. Z zapieraj�cym dech tupetem poda� za przyczyn� swego przyjazdu "poszukiwanie handlowych mo�liwo�ci, kt�re przynios�yby korzy�� ludowi kameru�skiemu". Ku mojemu zdziwieniu przepuszczono go bez dalszych formalno�ci. Za nim przeszed� sznur ludzi - groteskowa kolekcja z�odziei, oszust�w, handlarzy dzie�ami sztuki. Wszyscy podawali si� za turyst�w. Wszystkich wpuszczono na pi�kne oczy. Zosta�em tylko ja.
Urz�dnik przek�ada� papiery bez po�piechu. Mia� czas. Osi�gn�wszy wreszcie zadowalaj�ce poczucie przewagi w relacji mi�dzy nami, zaszczyci� mnie spojrzeniem pe�nym wynios�ej przenikliwo�ci.
- B�dzie pan musia� porozmawia� z inspektorem.
Poprowadzono mnie do jakich� drzwi, potem wzd�u� korytarza najwyra�niej nie przeznaczonego do publicznego u�ytku, a nast�pnie posadzono na twardym siedzeniu w pustym pokoju pozbawionym jakiegokolwiek komfortu. Linoleum by�o zdarte i splamione tysi�cem przewinie�. Panowa� piekielny upa�.
Wszyscy jeste�my zapo�yczeni w banku czystego sumienia. Najdrobniejsze podejrzenie ze strony w�adz prowadzi do przepastnej g��bi poczucia winy. W�obecnym przypadku moje po�o�enie by�o nie do pozazdroszczenia. Podczas pierwszej wizyty u Doway�w, mojego plemienia z g�r, dowiedzia�em si�, �e obrzezanie stanowi najwa�niejszy element ich kultury. A poniewa� obrz�d ten odbywa si� co pi�� - sze�� lat, nie uda�o mi si� by� jego �wiadkiem. Wprawdzie opisa�em i sfotografowa�em fragmenty ceremonii obrzezania, odtwarzane podczas innych plemiennych uroczysto�ci, ale samego obrzezania nie widzia�em. Przed miesi�cem moi miejscowi informatorzy dali mi zna�, �e obrzezanie w�a�nie ma si� odby�. Kto wie, kiedy odb�dzie si� po raz kolejny - je�li w og�le kiedykolwiek jeszcze si� odb�dzie. By�a to wi�c wyj�tkowa okazja i nale�a�o z niej skorzysta�. Z�poprzednich do�wiadcze� wiedzia�em, �e nie mog�o by� mowy o zdobyciu na czas pozwolenia na prowadzenie bada� naukowych. Przyjecha�em zatem jako zwyk�y turysta. Nie dostrzega�em w tym �adnej nieuczciwo�ci; mia�em robi� to, co robi� wszyscy tury�ci - zdj�cia. Podczas obrz�du b�d� z pewno�ci� obecni tak�e inni przybysze, pstrykaj�cy rado�nie na potrzeby domowych album�w. Wydawa�o si� bezpodstawne, aby mnie, jako antropologowi, nie pozwolono robi� tego, co robi przebywaj�cy na wakacjach, powiedzmy, ksi�gowy.
Teraz wszak sta�o si� jasne, �e mnie nakryli. Jak? Nie mog�em uwierzy�, �e ktokolwiek przegl�da dokumenty, kt�re wype�nia si� na lotnisku i w ambasadzie. Pociesza�em si� my�l�, �e skoro jestem wci�� p�tora tysi�ca kilometr�w od krainy Doway�w, nie mog�em pope�ni� czynu gorszego ni� drobne wykroczenie.
Poczekalnia inspektora nie by�a najprzyjemniejszym miejscem. Nawet cz�owieka o pogodnej naturze mog�a tu ogarn�� czarna rozpacz. D�ugotrwa�e oczekiwanie dostarcza�o po�ywki kolejnym rozterkom. Ogarn�� mnie l�k o baga�e. (Oczyma wyobra�ni widzia�em roze�mianych celnik�w, grzebi�cych w moich rzeczach i dziel�cych si� moimi ubraniami. "Tego nie zadeklarowa�, wi�c mo�emy to sobie wzi��").
W ko�cu zaprowadzono mnie do urz�dzonego po sparta�sku biura. Za biurkiem siedzia� elegancki m�czyzna z wojskowym w�sikiem i o stosownych manierach. Pali� d�ugiego papierosa, dym wi� si� ku rozklekotanemu wiatrakowi sufitowemu, osadzonemu na tyle nisko, by mo�na by�o skr�ci� o g�ow� ka�dego niegodziwego nordyka, kt�ry tu wejdzie. Nie by�em pewien, czy przyj�� postaw� wyprowadzonego z r�wnowagi niewini�tka, czy francuskiej camaraderie. Nie wiedz�c, jakie maj� przeciw mnie dowody, uzna�em, �e poza "nierozgarni�tego Anglika" b�dzie najlepszym wyborem. Anglicy maj� doprawdy wiele szcz�cia, �e wi�kszo�� ludzi postrzega ich jako dziwak�w, zupe�nie bezradnych wobec wszelkich dokument�w.
Elegancki urz�dnik pomacha� moim paszportem, szarym od papierosowego popio�u.
- Monsieur, chodzi o Afryk� Po�udniow�.
To mnie doprawdy zaskoczy�o. W czym rzecz? Mia�em zosta� wydalony w�rewan�u za sprzyjanie angielskiej dru�ynie krykieta? Czy mo�e brano mnie za szpiega?
- Ale� mnie nic nie ��czy z tym krajem! Nigdy tam nie by�em. Nie mam tam krewnych.
Westchn��.
- Nie wpuszczamy ludzi wspieraj�cych faszystowsk�, rasistowsk� klik�, kt�ra terroryzuje nar�d i sprzeciwia si� s�usznym aspiracjom uci�nionego ludu.
- Ale�... Uni�s� r�k�.
- Prosz� pozwoli� mi sko�czy�. �eby�my nie wiedzieli, kto by�, a kto nie by� w�tym nieszcz�snym kraju, wiele rz�d�w, bardzo nierozwa�nie, wydaje swoim obywatelom, kt�rzy przebywali w Afryce Po�udniowej, nowe paszporty, a zatem w�ich dokumentach nie ma obci��aj�cych wiz. Panu wydano nowy paszport, mimo �e poprzedni by� jeszcze wa�ny. Jasne jest wi�c, �e by� pan w Afryce Po�udniowej.
Przemykaj�ca po �cianie jaszczurka utkwi�a we mnie pe�ne wyrzutu spojrzenie paciorkowatych oczu.
- Nie by�em.
- Mo�e pan to udowodni�?
- Naturalnie, �e nie mog�.
Przez jaki� czas roztrz�sali�my problem z dziedziny logiki, polegaj�cy na dowiedzeniu prawdziwo�ci negacji, a� wreszcie - zgo�a niespodziewanie - inspektora znudzi�a grubo ciosana dysputa. Z prawdziwie biurokratyczn� b�yskotliwo�ci� zaproponowa� kompromis. Mia�em s�ownie zadeklarowa� gotowo�� do z�o�enia pisemnego o�wiadczenia, �e nigdy nie by�em w Afryce Po�udniowej. To wystarczy. Jaszczurka entuzjastycznie pokiwa�a g�ow�.
M�j baga� le�a� na kupie innych baga�y, porzucony i zapomniany. Kiedy usi�owa�em przenie�� go do stanowiska celnik�w, z�apa� mnie za rami� za�ywny m�czyzna.
- Szszsz... - wysapa�. - Leci pan jutro do stolicy? Przytakn��em.
- Jak pan b�dzie odprawia� baga�, teraz czy po powrocie, prosz� pyta� o�mnie. Jacquo. Waga bez ogranicze�. Za jedno piwo.
Oddali� si� chy�kiem.
Celnik by� niezadowolony, �e tak dlatego marudzi�em z innymi urz�dnikami. Pe�en urazy nawet nie spojrza� na moje rzeczy, wskazuj�c mi drog� do miejsca, gdzie, jak wiedzia�em, czyhali taks�wkarze.
Musz� by� gdzie� w Afryce taks�wkarze �yczliwi, zgodni, znaj�cy sw�j fach, uczciwi i uprzejmi. Nigdy jednak tego miejsca nie znalaz�em. Obcy przybysz mo�e mie� pewno��, �e zostanie okradziony, oszukany i zniewa�ony. Podczas poprzedniej wizyty w Duali, zanim zapozna�em si� z topografi� miasta, wzi��em z�hotelu taks�wk�, by dojecha� do miejsca po�o�onego o niespe�na kilometr. Taks�wkarz utrzymywa�, �e mamy do przebycia dobrych pi�tna�cie kilometr�w, za��da� kupy pieni�dzy i wozi� mnie w k�ko, p�ki nie straci�em orientacji w�terenie, a tymczasem rozprowadzi� gazety po odleg�ych dzielnicach. Dopiero wybieraj�c si� w drog� powrotn�, dostrzeg�em trudny do pomylenia kszta�t mojego hotelu, oddalonego o jedyne dziesi�� minut spacerem. Korzystanie z�taks�wki w Afryce to du�y wysi�ek. Zwykle o wiele �atwiej jest i�� na piechot�.
Wzi��em g��boki oddech i ruszy�em dziarsko. Natychmiast rzucili si� na mnie dwaj kierowcy, usi�uj�c wydrze� mi baga�. W Afryce Zachodniej baga� traktuje si� jak zastaw, do wykupienia zazwyczaj za ogromn� cen�.
- T�dy, prosz� pana, taks�wka czeka. Dok�d jedziemy?
Trzyma�em si� twardo. W�sz�c interesuj�c� scen�, ludzie odwracali si� i�patrzyli na nas. By�em ostatnim pasa�erem przed kilkugodzinn� przerw�, a�zatem zbyt �akomym k�skiem, by da� mi si� wymkn��. Mi�dzy kierowcami dosz�o do niegodnej przepychanki, ja tkwi�em mi�dzy nimi niby ko�� mi�dzy psami.
- Powiedz im obu, �eby si� odczepili - zawo�a� �yczliwy obserwator.
Zbli�y�em si� do trzeciego taks�wkarza, wiedz�c, �e to zjednoczy sk��conych. I�rzeczywi�cie, od razu obaj zacz�li mu wymy�la�. Skorzysta�em z zamieszania i�wytrwale posuwa�em si� ku drzwiom, gdzie przyczai� si� czwarty taks�wkarz.
- Dok�d trzeba jecha�? Wymieni�em nazw� hotelu.
- Zgoda. Jedziemy.
- Najpierw uzgodnimy stawk�.
- Wezm� tylko baga�. Potem pogadamy.
- Najpierw pogadamy.
- Tylko pi�� tysi�cy frank�w.
- Kurs wart jest tysi�c dwie�cie frank�w. Wygl�da� na zbitego z tropu.
- By� pan tu ju� kiedy�? Trzy tysi�ce.
- Tysi�c trzysta.
Zachwia� si� w teatralnym ge�cie przera�enia.
- Mam g�odowa�? Czy� nie jestem cz�owiekiem? Dwa tysi�ce.
- Tysi�c trzysta. To i tak za du�o.
- Dwa. Mniej by� nie mo�e.
Szczere �zy nap�yn�y mu do oczu. Najwyra�niej zeszli�my na poziom, na kt�rym kierowca zechce zatrzyma� si� d�u�ej. Czu�em, jak moje zdecydowanie i�m�j up�r s�abn�. Stan�o na kwocie tysi�ca o�miuset frank�w. Jak zwykle, zbyt wysokiej.
W taks�wce by�o wszystko, co trzeba: radio, z kt�rego bez przerwy grzmia�a muzyka, urz�dzenie, kt�re podczas hamowania na�ladowa�o gwizd kanarka, rz�d amulet�w, kt�re zaspokoi�yby potrzeby wszystkich znanych wierze� i ka�dego braku wiary. Uchwyty do otwierania okien wymontowano. Samoch�d bodaj nie mia� sprz�g�a i zmianom bieg�w towarzyszy�y z�owieszcze zgrzyty. Sama jazda sk�ada�a si�, jak zwykle, z ci�gu gwa�townych przyspiesze� i nag�ych hamowa�.
W Afryce Zachodniej istnieje potrzeba wystawiania na pr�b� relacji mi�dzy lud�mi do upad�ego, potrzeba nieustannego sprawdzenia, jak daleko mo�na si� jeszcze posun��. Mo�e by�em nie do�� twardy w negocjacjach o zap�at�. Spostrzeg�em, �e kierowca utkwi� wzrok w ogromnej kobiecie machaj�cej do niego z chodnika. Nadepn�� hamulec. Po kr�tkiej dyskusji j�� wciska� do auta za�ywn� niewiast�, d�wigaj�c� wielkie okr�g�e naczynie pe�ne sa�aty. Zaprotestowa�em. Ogromna jejmo�� pcha�a si� tymczasem z naczyniem i innymi swoimi rzeczami. Poczu�em, jak zimna woda sp�ywa mi po nodze.
- Ona jedzie w tym samym kierunku. Nic to pana nie b�dzie kosztowa�.
Kierowca wygl�da� na ura�onego. Kobieta pr�bowa�a sprzeda� mi sa�at�. Spierali�my si� i wymachiwali�my pi�ciami. Kobieta straszy�a, �e mnie uderzy. Ja straszy�em, �e wysi�d� i nie zap�ac�. Krzyczeli�my i z�o�cili�my si�. W ko�cu kobieta wysiad�a, a my jechali�my dalej bez cienia urazy czy �alu, kierowca nawet pod�piewywa� pod nosem.
Przylecia�em przed paroma godzinami spokojny, rozlu�niony i dobrze od�ywiony po sze�ciomiesi�cznym pobycie w Anglii. Tymczasem ju� teraz, zanim jeszcze dotar�em do hotelu, wygl�da�em fatalnie, by�em zm�czony i przygn�biony.
Dojechali�my.
Kierowca zwr�ci� si� ku mnie z u�miechem: - Dwa tysi�ce.
- Zgodzili�my si� na tysi�c osiemset.
- Ale sam pan widzia�, jak to daleko. Dwa tysi�ce.
Ponownie odbyli�my rytua� sporu. W ko�cu wyci�gn��em tysi�c osiemset frank�w i po�o�y�em je na dachu.
- Albo bierze pan to, albo nic i wo�amy policj�.
U�miechn�� si� s�odko i�schowa� pieni�dze.
Wkr�tce potem znalaz�em si� w ma�ym, dusznym pokoju z zimnym linoleum na pod�odze. Urz�dzenie klimatyzacyjne klekota�o przera�liwie, ale wydawa�o z�siebie tchnienie ch�odnego powietrza. Z trudem zapad�em w niezbyt spokojny sen.
Wtedy kto� zastuka� do drzwi. Sta�a za nimi poka�na figura o czerwonej twarzy i w szortach w stylu imperialnym. Przedstawi� si� po prostu jako Humphrey z pokoju obok, m�wi� po angielsku z intonacj� bezsprzecznie brytyjsk�. Przybra� poz� nie tyle cz�owieka zirytowanego, ile g��boko skrzywdzonego.
- Chodzi o pa�sk� klimatyzacj� - wyja�ni�. - Robi tyle ha�asu, �e nie mog� spa�. Poprzedni go�� by� bardzo w porz�dku i nie w��cza� tego urz�dzenia. Facet by� naprawd� w porz�dku, przynajmniej jak na Holendra.
- Przykro mi, �e to panu przeszkadza, ale nie mog� spa� przy wy��czonej klimatyzacji. Okna si� nie otwieraj�. Mo�na si� ugotowa�. Dlaczego nie wniesie pan za�alenia do kierownika hotelu?
Spojrza� na mnie jak na g�upiego.
- Pr�bowa�em, naturalnie. Nic z tego. Udawa�, �e nie zna angielskiego. Chod�my do mnie, wypijemy co� i pogadamy.
Po kilku drinkach ogarn�o nas intensywne, acz kr�tkotrwa�e uczucie przyja�ni, kt�rego do�wiadczaj� rodacy za granic�. Humphrey opowiedzia� mi histori� swego �ycia. Wygl�da�o na to, �e by� zwi�zany z jakim� planem pomocy gospodarczej w interiorze, a mianowicie planem produkcji soku w puszkach na eksport. Projekt by� z pocz�tku finansowany przez Tajwa�czyk�w, kt�rzy go zaniechali, gdy Kamerun uzna� komunistyczne Chiny. Humphrey sp�dza� wi�kszo�� czasu na poszukiwaniach cz�ci zamiennych do tajwa�skich traktor�w, przekazanych mu przez poprzedni� administracj�.
Ja opowiedzia�em Humphreyowi, co mi si� przydarzy�o na lotnisku. Wygl�da� na znudzonego. Wyja�ni� mi, �e cz�owiek z odprawy baga�u tak naprawd� nie czeka na piwo, tylko na �ap�wk� w wysoko�ci tysi�ca frank�w. Podzi�kowa�em, ale i ja nie by�em tu pierwszy raz. Humphrey zaproponowa� kolacj� i zaprowadzi� mnie do hotelowej restauracji. Wszystko w czerwonym PCV, �ar�wki bez kloszy - przypomnia� mi si� pewien luksusowy hotel w Czechos�owacji w 1950 roku - mi�dzy �ar�wkami jaszczurki uprawiaj�ce chaotyczny slalom.
Wielki, promienny szef kelner�w podszed� do nas i wskaza� na go�e kolana Humphreya.
- Niech si� pan idzie przebra�! - wykrzykn��.
Spojrzeli�my po sobie. Humphrey zje�y� si�. Widzia�em, �e jest naprawd� w�ciek�y.
Powiedzia� bardzo spokojnie: - W�a�nie wr�ci�em z buszu. Wszystkie moje rzeczy zosta�y wyprane. Mam tylko to.
Kelner by� niewzruszony.
- P�jdzie pan i si� przebierze albo nici z kolacji.
Stali�my jak ma�e dzieci przed niani�.
Humphrey odwr�ci� si� na pi�cie i opu�ci� pomieszczenie z godno�ci� ksi�cia. Czu�em, �e powinienem p�j�� za nim, blade odbicie p�omienia jego furii.
W przyp�ywie braterskiej solidarno�ci wyzna� mi, �e zna lepsze miejsce. Zmierzy� mnie wzrokiem od st�p od g��w.
- Nie ka�demu o nim m�wi�.
Pr�bowa�em zrobi� min� osoby uhonorowanej.
Skierowa� si� ku wyj�ciu, gdzie czeka�y taks�wki i panienki. Wzajemne przygl�danie si� sobie odmiennych kultur zawsze wypada interesuj�co. Pewn� wskaz�wk�, jak si� widz�, jest to, co usi�uj� sobie wzajem sprzeda�. Z�przekonaniem, z jakim my oczekujemy, �e Amerykanie zechc� zatrzyma� si� na podwieczorek w zabytkowej wiejskiej rezydencji, zachodni Afryka�czycy zak�adaj�, �e ka�dy Europejczyk got�w jest zap�aci� za rze�by i us�ugi seksualne. Modnym wyrazem twarzy u kobiet w miastach zachodnioafryka�skich zdawa�a si� nami�tna wojowniczo��. Dziewczyny, zbudowane jak mistrzowie koszyk�wki, wzi�y to sobie do serca. Snu�y si�, przesadnie odymaj�c wargi i odrzucaj�c w�osy znacz�cym ruchem g�owy.
- Nie dzisiaj - powiedzia� Humphrey stanowczo.
Jego technika brania taks�wki by�a oczywi�cie lepsza od mojej. Negocjowa� kr�tko i bezkompromisowo. Wsiedli�my. Kilka panienek usi�owa�o zabra� si� z�nami. Humphrey odepchn�� je siln� ojcowsk� r�k�.
Toczyli�my si� d�ugo wyboist� drog� na granicy d�ungli. Humphrey dawa� wskaz�wki, jak jecha�. Przeci�li�my raz i drugi lini� tor�w kolejowych, kt�re po�yskiwa�y diabelsko w �wietle ksi�yca. Otacza� nas przedziwny zapach �yznej ziemi, bagien i ludzkich odchod�w. Wreszcie wyjechali�my na utwardzon� drog� w pobli�u dok�w, gdzie opuszczone statki wynurza�y si� z t�ustej wody.
Znale�li�my si� na placu otoczonym z trzech stron budynkami z czas�w imperium francuskiego, kt�re musia�y zacz�� si� wali�, jeszcze zanim zosta�y uko�czone. Stiuki odpada�y. Pn�cza opanowa�y ci�kie, cementowe ozdoby balkon�w. Humphrey wi�d� mnie ku czwartej stronie placyku, gdzie d�ungla toczy�a wojn� z miejskimi zbieraczami drewna opa�owego, zamykaj�c dost�p do swego wn�trza zwart� pl�tanin� pn�czy.
- Jeste�my na miejscu - Humphrey oddycha� ci�ko.
Pami�� lubi p�ata� nam figle, wzmacniaj�c i upraszczaj�c doznania. By� mo�e widzia�em to wszystko oczami Humphreya, ale pami�tam dok�adnie, �e by� to jedyny �wie�o odmalowany budynek w mie�cie. L�ni� w �wietle ksi�yca. Srebrny klejnot osadzony w zielonym morzu ro�lin. Wietnamska restauracja.
Humphreya najwyra�niej dobrze tutaj znano. Gospodyni orientalna, porcelanowa pi�kno�� - pozdrowi�a go lekkim u�miechem i uk�onem. Gospodarz - jej m�� - by� francuskim emigrantem, kt�ry wiele lat sp�dzi� w Indochinach. Pojawi�y si� dzieci o miodowej karnacji i stan�y szeregiem, wedle wieku, �miej�c si� do Humphreya. K�ania�y si� i obejmowa�y go, zwracaj�c si� do� "Tonton Oomfray". Humphrey troch� si� rozklei�. Chyba nawet widzia�em, jak ociera m�sk� �z�. Gospodarz usiad� z nami, nalewaj�c cassis i bia�e wino w�r�d wspomnie� i rozm�w o rodzinnych nowinkach. Dowiedzia�em si�, �e Humphrey ma �on� w p�nocnej Anglii oraz, jak to okre�li�, "sta�y zwi�zek" w stolicy.
W ci�gu nast�pnej godziny spo�ywali�my posi�ek lekki i wyrafinowany, o�r�norodnych smakach i urozmaiconej konsystencji. W tle s�ycha� by�o delikatn� orientaln� muzyk�, subteln� siateczk� d�wi�k�w fletu i gong�w.
- Odczuwam potrzeb� przychodzenia tutaj od czasu do czasu - zwierza� mi si� Humphrey przy owocach. - Nie za cz�sto, bo prys�by ca�y urok. To miejsce odrywa mnie od niewdzi�cznej codzienno�ci Afryki. Najgorsze s� kobiety: chodz� oci�ale, maj� platfus. A tutaj popatrz tylko! - zawo�a� z zachwytem.
Nasza gospodyni zbli�y�a si� wdzi�cznie do sto�u i mi�kkim ruchem ustawi�a przed nami miseczki z wod� cytrynow�. Odesz�a w�r�d szelestu zwiewnej sukni.
Trzeba by�o troch� zachodu, �eby Humphrey zechcia� jednak wr�ci� do Afryki. Wychodzi� spo�r�d pn�czy markotny i przybity.
Kiedy znale�li�my si� na placu, humor zdecydowanie mu si� poprawi� na widok wysokiego i chudego jak tyka, modnie ubranego m�odzie�ca, id�cego niechlujnym krokiem po drugiej stronie.
- No nie! To wcze�niak!
Tajemniczy okrzyk nabra� sensu, gdy okaza�o si�, �e Wcze�niak to przezwisko m�odzie�ca.
- To dopiero aparat! Chod�! - powiedzia� Humphrey i ju� go nie by�o.
O ile Humphrey z pewno�ci� zna� Wcze�niaka, o tyle Wcze�niak wyra�nie nie przypomina� sobie Humphreya. Pewnie wszyscy biali wydawali mu si� tacy sami. Ods�oni� bia�e, r�wne z�by.
- Potrzeba kobiet�w? Pytanie by�o nieuchronne, i przygn�biaj�ce.
- Nie trzeba - rzek� Humphrey.
- Marihuana? - wci�gn�wszy g��boko powietrze, udawa� nieziemsk� ekstaz�. Najwyra�niej jego repertuar by� bardzo ograniczony.
- Przesta�, Wcze�niak. To ja.
Wcze�niak przygl�da� si� Humphreyowi cokolwiek m�tnie, uni�s� nawet szykowne lustrzane okulary. Ze zdziwionego wyrazu twarzy wynika�o, �e nadal nie kojarzy.
- Bia�y peugeot.
- Aaa...
By�o jasne, �e zaskoczy�, ale nie wygl�da� na zadowolonego. Humphrey tymczasem, obstaj�c, �e dobrze si� znaj�, nie przyjmowa� protest�w i zaprowadzi� nas do pobliskiego baru, gdzie us�ysza�em ca�� histori�. Wcze�niak przez ca�y czas nie wychodzi� z roli szpanera.
Wcze�niak by� w swoim kr�tkim �yciu zabawk� losu, skazan� na gwa�towne wzloty i upadki. W czasie znajomo�ci z Humphreyem uda�o mu si� posi��� bia�ego peugeota, kt�ry sta� si� jedyn� jego rado�ci�. Nie wyja�niono mi, w jaki spos�b dorobi� si� samochodu. Zosta�o to wr�cz przemilczane. Zdaje si�, �e on i�Humphrey wiedli nocne �ycie w szczeg�lnie podejrzanym lokalu o nazwie Bagno. Dzieci w miastach ca�ej Afryki Zachodniej maj� mi�y zwyczaj pilnowania samochod�w ich w�a�cicielom. W rzeczywisto�ci jest to wczesne stadium gangsterstwa. W zamian za niewielk� sum� pieni�dzy samoch�d jest bezpieczny. Je�li wszak w�a�ciciel niech�tnie odnosi si� do uiszczenia op�aty, mo�e po powrocie zasta� auto z odrapanym lakierem, poci�tymi oponami i popsutymi zamkami.
Widz�c Humphreya i Wcze�niaka wy�aniaj�cych si� z samochodu, jakie� niewinne dzieci� uzna�o w swej naiwno�ci, �e w�a�cicielem musi by� Humphrey. A�Wcze�niak jedynie kierowc�. Zbli�y�o si� wi�c do Humphreya po "grosik", a ten odm�wi�. By� niezwykle stanowczy w swej odmowie, nawet zbyt stanowczy. Po powrocie Wcze�niak stwierdzi�, �e skradzione zosta�y przednie reflektory. Uzna�, �e wina le�y po stronie Humphreya i to on powinien je odkupi�. Poniewa� obaj byli po pan; drinkach, dyskusja trwa�a d�ugo, a pod koniec sta�a si� wr�cz burzliwa. Wcze�niak zostawi� Humphreya i pr�bowa� wr�ci� do domu bez reflektor�w. Mia� wypadek. Wysz�y na jaw k�opotliwe nie�cis�o�ci w dokumentach. I by�o po samochodzie.
Wcze�niaka Zm�czy�y wspomnienia. Zwr�ci� si� z nadziej� ku mnie. Czy dawno przyjecha�em? Mia�em szcz�cie, �e go pozna�em. By� bowiem - jak si� okaza�o - artyst�, wytwarzaj�cym wisiorki z ko�ci s�oniowej. Pokaza� ich kilka pod marynark�, daj�c do zrozumienia, �e mog� je natychmiast kupi�. Nie one s� �r�d�em jego zarobk�w, podkre�la� - w gruncie rzeczy cena ledwo pokrywa koszty. Stanowi� jedynie artystyczny wyraz jego duszy. Zwykle nie robi ich na sprzeda�. Przyjrza�em si� im. Wcze�niak oznajmi� mi, �e zmuszony jest nimi handlowa�, aby sprowadzi� z Niemiec nowe, drogie narz�dzia do dalszej gracy. Humphrey pochyli� si� do przodu. Jego s�owa by�y ci�kie jak o��w.
- On niczego nie kupi, Wcze�niak. On nie przyjecha� tu po raz pierwszy - pu�ci� do mnie oko. - Ale mo�e zafunduje ci piwo.
Wr�cili�my z Humphreyem do hotelu. Uliczne panienki nadal patrolowa�y teren przed wej�ciem. Poszli�my do pokoi. Poniewa� Humphrey by� teraz moim przyjacielem sp�dzi�em koszmarn� noc przy wy��czonej klimatyzacji.
W g�ry
Podr�e powietrzne nad Afryk� maj� w sobie co� nie z tego �wiata. Siedzi si� w zamkni�tej klimatyzowanej kabinie i popija ch�odny sok owocowy, szybuj�c ponad g�owami ludzi, kt�rzy gapi� si� w niebo z cienia swojej glinianej chaty i�nawet nigdy nie przesz�o im przez my�l, by oddali� si� od miejsca, gdzie si� urodzili, o wi�cej ni� trzydzie�ci kilometr�w. Rodz� si� i umieraj�, maj�c przed oczyma widok tej samej g�ry. Nie mo�na powiedzie�, �e w�r�d Afrykan�w nie by�o w og�le wielkich podr�nik�w. Osiemnastowieczne dzienniki takich pisarzy jak Gustavus Vassa odnotowuj� podr�e z Afryki do Indii Zachodnich, do Wirginii, do kraj�w �r�dziemnomorskich, a nawet do Arktyki. Ale zawieraj� te� one wymowne �wiadectwo niebezpiecze�stw i uci��liwo�ci, na jakie nara�a� si� kto� na tyle nierozs�dny, by wypuszcza� si� zbyt daleko od owego malusie�kiego obszaru, gdzie zwi�zki krwi stanowi� jednak jakie� oparcie. Wiedza geograficzna wi�kszo�ci wiejskich Afrykan�w szybko przekszta�ca si� w mit. W mojej wiosce nikt nie widzia� morza i kiedy noc� siadywali�my przy ognisku, starzy m�czy�ni wci�� mnie wypytywali, czy co� takiego rzeczywi�cie istnieje. Przera�a�a ich sama my�l o�morzu i kiedy opisywa�em fale, zarzekali si�, �e nie chcieliby nawet czego� takiego zobaczy�. Pewien wytrawny miejscowy podr�nik zaprzysi�ga� si�, �e widzia� morze w pobliskim mie�cie, jakie� sto pi��dziesi�t kilometr�w od wioski, i�poda� w�asny jego opis. Nie mia�em serca mu powiedzie�, �e widzia� jedynie rzek�, kt�ra wyst�pi�a z brzeg�w.
W drodze na centralny p�askowy�, sk�d chcia�em z�apa� okazj�, by wr�ci� do mojej g�rskiej wioski, zatrzymali�my si� w stolicy, w Jaunde.
Kiedy samolot ko�owa�, stewardesa wyja�ni�a, �e mo�emy pozosta� na pok�adzie lub przej�� do poczekalni na lotnisku w zwi�zku z p�godzinnym postojem.
I b�d� tu, cz�owieku, m�dry! Co zrobi�by w tej sytuacji Humphrey? Na jedno miejsce w samolocie zg�asza si� nierzadko kilku pasa�er�w, zw�aszcza latem, kiedy nauczyciele sprzedaj� na czarnym rynku bilety lotnicze, kt�re dostaj� od pa�stwa za darmo. Nie lada ryzykant z tego, kto opuszcza raz zdobyty fotel. Z�drugiej strony p� godziny bez w�tpienia przekszta�ci si� w p� godziny �rodkowoafryka�skie, czyli potrwa znacznie d�u�ej. Rozs�dnie by�oby wi�c skorzysta� z, cho�by nielicznych, wyg�d lotniska, zamiast siedzie� w gor�cym samolocie. Postanowi�em spr�bowa�. Mog�a to by� ostatnia na wiele miesi�cy okazja zobaczenia kanapki z szynk�. Jak si� jednak okaza�o, wsta�em za p�no. Stewardesa nakrzycza�a na mnie i powiedzia�a, �e nie mog� ju� opu�ci� samolotu. Nie wolno. Mia�em natychmiast wr�ci� na miejsce.
Zachodnioafryka�skie hostessy w niczym nie przypominaj� �agodnych i�dobrotliwych zjaw nawiedzaj�cych podniebne wehiku�y w ch�odniejszych strefach klimatycznych. By� mo�e odbywaj� to samo szkolenie co rosyjskie pokoj�wki czy francuskie konsjer�ki. Wiedz� one, �e ich podstawowym obowi�zkiem jest utrzymanie dyscypliny w�r�d pasa�er�w, a tak�e obserwowanie ich i nadzorowanie. Pasa�erowie winni by� przede wszystkim pos�uszni.
W trakcie kt�rego� z poprzednich lot�w pewien pasa�er skraca� sobie czas postoju, robi�c fotografie przez otwarte drzwi samolotu, sprawdzaj�c zapewne, jak dzia�a nowy aparat. By�, zdaje si�, pracownikiem przedsi�biorstwa, kt�re produkuje niewielkie samoloty lataj�ce na liniach krajowych i chcia� uwieczni� owoc swej pracy podczas eksploatacji w tropiku. Zosta� jednak szybko wykryty i�zadenuncjowany przez stewardes�. Nast�pi�a d�uga sprzeczka z policjantem, kt�ry oskar�y� go o fotografowanie urz�dze� strategicznych i skonfiskowa� aparat. Ten lot by� o wiele spokojniejszy. Jedyne zak��cenie spowodowa�a ma�a dziewczynka, kt�ra z zapa�em wymiotowa�a w przej�ciu mi�dzy siedzeniami. Sroga stewardesa zobowi�za�a matk� do uprz�tni�cia nieczysto�ci.
W godzin� p�niej wr�ci�a z lotniska reszta pasa�er�w od�wie�onych i�zadowolonych. Nie by�o �adnej walki o miejsca. Samolot lecia� prawie pusty. Uci��em pogaw�dk� z m�odym pracownikiem ameryka�skiego Korpusu Pokoju, udaj�cym si� na sw�j posterunek w okolicach Ngaoundere.
Korpus Pokoju jest organizacj� stawiaj�c� sobie za cel szerzenie zrozumienia i �yczliwo�ci mi�dzy narodami. Realizuje go wysy�aj�c m�odych ludzi do r�nych zak�tk�w �wiata, by wsp�pracowali z tubylcami przy rozmaitego rodzaju po�ytecznych zaj�ciach - od nauczania angielskiego po konstruowanie latryn.
Na terenie Kamerunu wielu weteran�w wojny wietnamskiej - ludzi wci�� jeszcze w trzeciej dekadzie �ycia - po�wi�ci�o si� tworzeniu park�w narodowych. Ow�osione, �agodne wielkoludy przemierza�y sawanny na motorynkach, �ledz�c i�licz�c s�onie. Styl �ycia cz�onk�w Korpusu Pokoju mo�na by nazwa� "swobodnym". Niewielu wr�ci�o do Stan�w r�wnie "czystych", jak wyjecha�o. Bez wzgl�du na to, jaki by� - lub nie by� - wk�ad tych ludzi w proces rozwoju Trzeciego �wiata, ich charaktery przesz�y gwa�town� transformacj�.
Budynek Korpusu Pokoju w Ngaoundere zawsze by� sympatyczn� ruder�, pe�n� wszelkiego rodzaju w�drowc�w, zatrzymuj�cych si� tu w drodze ku innemu �wiatu lub z innego �wiata. Meble nosi�y �lady silnego zu�ycia - niewielu cz�onk�w Korpusu Pokoju mia�o zwyczaj podr�owania z past� do czyszczenia mebli. Nieustanny przep�yw lokator�w czyni� to miejsce swoi�cie niebezpiecznym. Butelka po lemoniadzie w lod�wce mog�a r�wnie dobrze zawiera� lemoniad�, jak i�p�yn do wywo�ywania zdj��, sztuka mi�sa mog�a by� przeznaczona do konsumpcji albo te� stanowi� element czyjego� pomys�u na wytrucie szczur�w w�slumsach.
Wspomnienie po jedynym osobniku, kt�ry mieszka� tam przez wiele lat, wci�� pozostaje �ywe. Potwierdza to w spos�b szczeg�lny zdumiewaj�ca zwierz�ca sk�rka, kt�ra le�y na pokaleczonym i odrapanym p�misku. Spyta�em pewnego popo�udnia, co ona robi w domu nastawionym sk�din�d na eliminacj� wszelkich zb�dnych rzeczy. Sk�rka sprawia�a wra�enie ozd�bki nie na miejscu, niczym falbanki w klasztorze. Zapad�a cisza.
- Nie s�ysza�e� o kocie McTavisha? - spyta� kto� z niedowierzaniem.
Ot� istnia� facet o nazwisku McTavish. Wpisa� si� trwale w lokaln� mitologi� i przedstawiany jest jako typ niewiarygodnie du�y i ow�osiony, �ar�oczny, o�wybuja�ym temperamencie. G�o�ne by�y jego wypady do dzielnicy czerwonych latarni. Twierdzono, �e zadziwi� lekarzy r�norodno�ci� i nat�eniem chor�b wenerycznych, kt�rych sta� si� nosicielem. One to przywiod�y go do zguby. Odes�ano go do ojczyzny, gdzie zosta� obiektem bada� naukowych. Jego duch wci�� jednak by� obecny w Ngaoundere. Przepad�o wiele obiecuj�cych zwi�zk�w; wystarczy�o, by m�oda dama wspomnia�a ch�opcu z Korpusu Pokoju: "Zna�am kiedy� jednego z waszych. Nazywa� si� McTavish".
Cokolwiek w tym spojrzeniu na McTavisha jest prawd� lub fa�szem, wspomnienie o nim zachowa�o si� w bie�niku z kociej sk�rki - piel�gnowanej troskliwie pami�tce domu. Kot McTavisha - opowiastka nie wzmiankuje jego imienia - by� bardzo podobny do swego w�a�ciciela. Jako krzy��wka dzikiego samca i udomowionej samicy, by� wielki, z�o�liwy, drapie�ny i lubie�ny. �wiadkowie twierdz�, �e jego futro mia�o zielonkawe zabarwienie, czego nie wida� na bie�niku. Poniewa� w�a�ciciel nieregularnie �ywi� swego pupila, ten zabra� si� do duszenia okolicznych kur. S�siedzi pr�bowali wci�gn�� kota w zasadzk�. Kot obchodzi� ich z daleka. Pr�bowali z�apa� go w sid�a. Kot niszczy� pu�apki i nadal krad� kury. Wreszcie McTavish nie m�g� ju� d�u�ej ignorowa� protest�w i g�os�w domagaj�cych si� odszkodowa�. Obieca�, �e pozb�dzie si� zwierz�cia. Postanowi�, cho� ze smutkiem, za�atwi� spraw� w�asnymi r�kami. Walka by�a d�uga i zajad�a, kot szydzi� z trucizny i z �atwo�ci� unika� strza� posy�anych z kuszy McTavisha. W�rewan�u dr�czy� swego pana wrzaskami po nocach. W ko�cu pewnego parnego popo�udnia McTavish przyskrzyni� go za zbiornikiem na wod�. Zwierz� poj�o, �e nadesz�a jego ostatnia godzina, i postanowi�o drogo odda� �ycie. Bitwa by�a rozpaczliwa, wynik z g�ry przes�dzony. Kot straci� �ycie, McTavish uda� si� kurowa� swoje rany. Przebieg wypadk�w obserwowa� pewien pracownik przedsi�biorstwa elektrycznego. Widz�c, �e kot nie �yje, poprosi� McTavisha, by ten pozwoli� mu zje�� kocie oczy, albowiem, jak s�ysza�, uzyska dzi�ki temu zdolno�� przewidywania przysz�o�ci. McTavish, jako cz�owiek zawsze ciekaw nowych do�wiadcze�, zgodzi� si�. Od �yczka do rzemyczka i McTavisha ogarn�a ��dza utylitaryzmu. Dobrego mi�sa by�o niewiele. Przerobi� kota na curry i�wygarbowa� sk�r�. Nie wiadomo, czy owego dnia poinformowano sto�ownik�w, co b�dzie podane na kolacj�, nim siedli za sto�em. Oburzenie na kulinarne kazirodztwo by�o jednak�e tak wielkie, �e niekt�rzy gwa�townie si� rozchorowali, a�przyja�nie zosta�y zerwane nieodwracalnie. Resztki curry zalega�y nienawistnie w lod�wce przez miesi�c, po czym zosta�y wyrzucone na ulic�. S�siedzi twierdzili, �e rzuci�o si� na nie jakie� dzikie kocisko. Jego sier�� mia�a zielonkawy odcie�.
Opowie�� o kocie McTavisha nie sprawi�a na m�odym Amerykaninie przygn�biaj�cego wra�enia, by� on pe�en m�odzie�czego entuzjazmu i szczytnych idei. Wyja�ni� mi, �e przyjecha�, by pomaga� przy zak�adaniu staw�w rybnych na p�askowy�u, dzi�ki kt�rym dieta tubylc�w zostanie wzbogacona w bia�ko. Przypomnia�em mu przypadek innego cz�onka Korpusu Pokoju, kt�ry tak�e pracowa� przy tym projekcie i po kilku latach doszed� do wniosku, �e jego g��wnym osi�gni�ciem by� wzrost o oko�o pi��set procent wypadk�w zachorowa� na choroby przenoszone przez wod�.
Nawet podczas pracy w terenie zdarzaj� si� kr�tkie okresy, kiedy nie wszystko idzie �le. Przybyli�my do Ngaoundere, po�egnali�my si� i uda�o mi si� dotrze� do misji protestanckiej bez k�opot�w i z kompletnym baga�em.
Prawdziwego podr�nika poznasz po tym, �e wie, co powinien przywie�� w�prezencie. Do Kamerunu nie jedzie si� z butelk� wina, ale z�bo�onaro-dzeniowym puddingiem i wielk� puszk� cheddara. To w�a�nie zapewnia ci serdeczne przyj�cie.
Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu wys�any przeze mnie list dotar� szcz�liwie do Jona i Jeanie Berg�w - misjonarzy w krainie Doway�w - kt�rzy specjalnie op�nili sw�j wyjazd z Ngaoundere, by na mnie zaczeka�. Mog�em zatem ruszy� w�g�ry nast�pnego dnia.
Jazda by�a d�uga i przebiega�a wedle znanego wzorca. Dotarli�my do skarpy oddzielaj�cej centralny p�askowy� od p�nocnej niziny, by zasta� tam, jak zwykle, ulewny deszcz i burz� z piorunami. Kiedy zje�d�ali�my w d� przepa�ci, samoch�d wy� na najni�szym biegu, temperatura wzros�a do 38�C i nie by�o czym oddycha�. Potem jechali�my d�ugo po sztukowanym asfalcie, a� do polnej drogi wiod�cej do Poli.
Ledwie dobrn�li�my do owego punktu, dostrzeg�em liczne zmiany. Kiedy po raz pierwszy pod��a�em t� drog�, pe�no by�o kamieni i dziur i par� razy powa�nie si� zastanawia�em, czy przypadkiem �le nie skr�ci�em. Teraz dawa� si� odczu� wp�yw osobowo�ci nowego sous prefeta, przedstawiciela rz�du. Droga wygl�da�a imponuj�co - g�adka i szeroka niczym autostrada, jasnoczerwona wst��ka wij�ca si� w�r�d buszu. Wprawdzie pod koniec sezonu deszczowego zn�w b�dzie poryta koleinami i wy��obiona przez wod�, ale by� to zaskakuj�cy przejaw optymizmu i�ch�ci dzia�ania w miasteczku, kt�re od dawna pogodzi�o si� z zaniedbaniami i�zacofaniem.
U celu d�ugiej podr�y, w samym Poli, te� dostrzega�o si� wiele zmian. Na targu handlarze pos�ugiwali si� wagami, kt�re zast�pi�y stosowan� dotychczas miar� "na oko". Wystawiono ceny. By�o te� w sprzeda�y - rzecz nies�ychana - mi�so. Wprawdzie wszystko to zdawa�o si� raczej przyprawia� kupc�w o�przygn�bienie, ni� podnosi� ich na duchu, lecz na rynku panowa� niespotykany nigdy przedtem ruch.
Zatrzymali�my si� w misji, gdzie entuzjastycznie powita� nas Barney, owczarek alzacki pa�stwa Berg�w. Nie mniej serdecznie wita� nas Ruben, z�ota r�czka.
Odbyli�my d�ug� ceremoni�: "Czy niebo jest dla ciebie czyste?", "Dla mnie niebo jest czyste. Czy dla ciebie tak�e jest czyste?". I temu podobne grzeczno�ci.
My�li Rubena koncentrowa�y si� jednak na czym innym, zerka� ku ty�owi ci�ar�wki, gdzie le�a� nowiutki, jeszcze nie rozpakowany nigeryjski rower.
Jak wi�kszo�� mieszka�c�w Afryki Zachodniej Ruben nieustannie tkwi� w�d�ugach. Nie by�o to tylko wynikiem niedoboru pieni�dzy w stosunku do potrzeb. By� to raczej tutejszy spos�b �ycia. Podczas gdy ludzie Zachodu uginaj� si� pod brzemieniem kupna domu, Afrykanie po�wi�c� wszystko, by kupi� �on�. Periodyki zachodnioafryka�skie pe�ne s� dramatycznych opis�w prze�y� m�odych m�czyzn, kt�rzy zobowi�zani s� ui�ci� wysokie op�aty w got�wce i bydle przed o�enkiem. M�odzie� ur�ga systemowi, ale nikt nie chce by� tym pierwszym, kt�ry odda swoj� c�rk� czy siostr� za darmo. Gdyby to zrobi�, jak�e m�g�by on sam z�kolei kupi� �on� dla siebie lub syna? I tak dalej. Dowayowie nigdy mi nie dowierzali, gdy m�wi�em, �e w "mojej wiosce" oddajemy c�rki za darmo. Pewien Dowayo, maj�cy smyka�k� do interes�w i niewielk� wiedz� etnograficzn�, spyta�, czy nie m�g�bym podes�a� mu kontyngentu panien na wydaniu. Zap�at� za nie mogliby�my zatrzyma� sobie! Brzmia�o to bardzo rozs�dnie.
Wskutek finansowych zobowi�za� tego rodzaju w krainie Doway�w trwaj� nieustaj�ce spory. Z ca�kowitym uiszczeniem op�aty za �on� zwleka si� czasami wiele lat, oczekuj�c przy tym solidarnej pomocy od wszystkich krewnych w linii m�skiej. Po pewnym czasie, bodaj nieuchronnie, �ona ucieka od m�a cho�by tylko po to, by wymusi� uleg�o�� w niekt�rych kwestiach domowych. M�� pr�buje w�wczas odzyska� op�at� ju� uiszczon�. Krewni �ony nak�aniaj� go, by uzupe�ni� braki. Krewni m�czyzny uprzejmie dopytuj�, co si� dzieje z ich wk�adem na rzecz jego �ony, i tak bez ko�ca, p�ki m�� nie znajdzie si� w zau�ku bez wyj�cia. Niesp�acone d�ugi s� dziedziczone, pami�ta� o nich b�dzie kilka kolejnych pokole�. Dowayowie snuj� nieko�cz�ce si� intrygi wok� starych porachunk�w. Niby szachi�ci potrafi� zaplanowa� kilka posuni�� naprz�d. Za mistrzowsk� rozgrywk� uwa�a si� wyegzekwowanie d�ugu, kt�ry uznano ju� za niemo�liwy do odzyskania. Je�li A jest winien krow� B, kt�ry te� jest winien krow� przyjacielowi A - C, to A mo�e da� krow� C, pozwalaj�c mu tym samym na odzyskanie d�ugu, kt�remu kto� inny da�by �wi�ty spok�j, uwa�aj�c spraw� za skazan� na niepowodzenie. B powinien rzecz jasna przewidzie� niebezpiecze�stwo i�z�wi�kszym sprytem zabiega� o nale�n� mu sp�at�.
Nie spos�b �y� d�u�szy czas w tym systemie szalej�cych d�ug�w i nie da� si� we� wci�gn��. W moim przypadku sko�czy�o si� na d�ugu zaci�gni�tym w misji. Naczelnik Poli mia� d�ug wzgl�dem mnie, ale m�j asystent by� d�u�ny jego �onie pieni�dze, kt�re ona po�yczy�a mistrzowi-zaklinaczowi deszczu. Wszystko to razem czyni�o ka�d� transakcj� kupna i sprzeda�y nad wyraz trudn�, gdy� towarzysz�ce owej transakcji pieni�dze przepada�y w �a�cuchu ca�kiem innych zobowi�za�, powsta�ych nierzadko przed wielu laty.
Gospodarka finansowa Rubena by�a r�wnie z�o�ona jak gospodarka finansowa wielonarodowej korporacji szwajcarskiej, ale na razie wbi� wzrok w�rower. Nie m�g� nawet marzy� o zaoszcz�dzeniu pieni�dzy na kupno roweru. Wszyscy wiedzieli, ile zarabia i �e z g�ry rozdysponowuje pieni�dze. Wobec tego Ruben zawar� z pracodawc� umow�, �e zamiast podwy�ek w uznaniu za dobr� prac� "dostanie" rower, a podwy�ki b�d� wstrzymane, p�ki ich warto�� nie zr�wnowa�y warto�ci roweru. By�a to naturalnie wysoka, nie oprocentowana po�yczka, kt�ra zarazem otwar�a pole do nowych d�ug�w i zobowi�za�, kt�rych nikt nie przewidywa� - a przynajmniej nikt poza Rubenem.
Cech� charakterystyczn� tego konkretnego modelu roweru, pomijaj�c ogromny ci�ar, by�o zastosowanie w jego konstrukcji szczeg�lnego rodzaju �rub. By�y wykonane z osobliwego stopu, prawdopodobnie wynalezionego specjalnie na ten cel, i mia�y, wyprowadzaj�cy cz�owieka z r�wnowagi, zwyczaj "ukr�cania si�" podczas jakiejkolwiek pr�by usuni�cia ich lub umocowania. W zwi�zku z tym dobrze szed� handel cz�ciami zamiennymi w mie�cie oddalonym o setki kilometr�w. Ode mnie, od misjonarzy, lekarza i nauczycieli, czyli ka�dego podr�uj�cego, oczekiwano us�ug po�rednictwa w zakresie zakupu owych cz�ci. Modele rower�w zmienia�y si� z biegiem czasu, zmienia�y si� te� rozmiary �rub, nigdy wi�c nie by�o pewno�ci, czy zakupiona cz�� b�dzie pasowa�a. Odpowiedzialno�� za to, czy cz�� pasowa�a, ponosili naturalnie po�rednicy.
Ilekro� maszyna Rubena demonstrowa�a swoje humory, Ruben popada� w�smutek, chodzie po domu i wzdycha� dramatycznie, wytwarzaj�c wko�o siebie i�cie grobow� atmosfer�. Wreszcie nie mo�na by�o tego wytrzyma� i sprowadzano now� cz�� na kredyt, a on �mia� si� weso�o i nape�nia� dom �piewem. Zawsze potrafi� wywo�a� u ofiarodawc�w poczucie winy, �e zaopatrzyli go w tak kiepski rower.
Zaledwie w par� tygodni p�niej Dowayowie z mojej wioski zwr�cili si� do mnie z pro�b� o po�yczk�, bo Ruben mia� mo�liwo�� sprowadzenia cz�ci zamiennych, ale trzeba by�o p�aci� od r�ki got�wk�. Nigdy nie wnika�em w t� spraw� zbyt g��boko, ale podejrzewam, �e - za op�at� - cz�ci mog�y by� wymieniane pomi�dzy rowerami klient�w i rowerem Rubena. Zepsut� cz�� Ruben nast�pnie przedstawia� jako dow�d na lich� jako�� pojazdu, kt�ry Jon zakupi�. Wymiana cz�ci obci��a�a wi�c rachunek Jona, a Ruben otrzymywa� zap�at� i wynagrodzenie za us�ugi. Uczyni� ze swego roweru bank.
Tymczasem sprawy, kt�re zajmowa�y Jona, by�y dalekie od finansowych spekulacji Rubena. Moje zako�czone niepowodzeniem wysi�ki na rzecz nak�onienia miejscowej gleby do rodzenia owoc�w nie zniech�ci�y go w �adnym stopniu i za�o�y� w�asny ogr�d na zboczu poni�ej domu. Wzniesiono szeregi barykad i zasiek�w, by powstrzyma� wa��saj�ce si� byd�o, kt�rego sk�onno�� do dewastowania sta�a si� ju� przys�owiowa. W owym ogrodzie wschodzi�y pod spojrzeniem przechodni�w melony, fasola, groch i najrozmaitsze rodzaje ro�lin egzotycznych. Ka�dy przystawa�, aby wtr�ci� swoje trzy grosze. Wi�kszo�� przewidywa�a kl�sk�, wedle zwyczaju rolnik�w na ca�ym �wiecie. Ale Jon dzielnie sobie poczyna� i co wiecz�r oddawa� si� rytua�owi podlewania zagon�w - by�o to dla� �r�d�em satysfakcji i b�bli. Tak jak i ja swego czasu, niew�tpliwie spo�ywa� w�wyobra�ni wielki s�odki groszek i soczyste dynie, a podczas pracy lecia�a mu na nie �linka.
S�o�ce zachodzi w tropikach bardzo szybko, ust�puj�c g��bokiej ciemno�ci po kr�ciutkim zmierzchu. Garbaty ksi�yc wschodzi nad wyszczerbionymi wierzcho�kami granit�w z nieprzyzwoit� pr�dko�ci�. Hen na wzg�rzach jasnoczerwone kropki znaczy�y miejsca, gdzie p�omie� wypala� po�acie bujnych traw, by da� tereny pod nowe uprawy. Upa�, brz�czenie milion�w �wierszczy, md�e �wiat�o ksi�yca - to wszystko czyni�o werand� doskona�ym miejscem na drzemk�. Od ogrodu s�ycha� by�o rechotanie Jona nad p�czniej�cymi melonami, od podw�rza radosny chichot Rubena pieszcz�cego g�adki, czarny lakier l�ni�cego roweru, pierwszej ca�kowicie nowej rzeczy, kt�r� mia� w �yciu. W kuchni kucharz Marcel zmaga� si� desperacko, po francusku, z angielskim bo�onarodzeniowym puddingiem i modli� si� o deszcz. Ot, zwyk�a codzienno��.
Co cesarskie, cesarzowi...
Przyjazd do zachodnioafryka�skiego miasta zobowi�zuje Europejczyka do okre�lonych "formalno�ci", kt�rych wykonania zaniedbuje on wy��cznie na w�asne ryzyko. Formalno�ci te s� �r�d�em szczeg�lnej mieszaniny uczu� samozadowolenia i samoupodlenia. Przeci�tnego go�cia zdumiewa fakt, �e miejscowe w�adze interesuj� si� - w ten czy inny spos�b - jego pobytem w ich szacownej mie�cinie. Gdyby jednak zaniecha� przestrzegania przepis�w, nara�a si� na to, �e w�adze "odkryj�" w nim szpiega albo i co gorszego. Istnieje do�� deprymuj�ca procedura, zgodnie z kt�r� obcy ma obwie�ci� swe przybycie; jest to swoista spu�cizna po dawniejszych czasach, gdy Europejczycy zostawiali karty wizytowe w strategicznych miejscach.
Jako pierwszemu nale�a�o z�o�y� wizyt� komendantowi policji, maj�c ze sob� wszystkie niezb�dne dokumenty.
Kiedy szed�em przez miasteczko, widzia�em po drodze wiele znajomych twarzy, kilku Doway�w, paru mieszczuch�w pochodz�cych z plemienia Fulan�w lub z Po�udnia. Grzecznie dopytywali o samopoczucie moich �on i zbiory prosa. Podobnie czyni�em i ja.
W�wczas gdy odwiedzi�em Afryk� po raz pierwszy, dziwi�o mnie niezmiernie, �e nie potrafi� rozpoznawa� Afrykan�w, skoncentrowany na naj�atwiej dostrzegalnych r�nicach. By�o to co� na kszta�t do�wiadczenia, kt�re mo�na prze�y� w galerii obraz�w przedstawiaj�cych d�entelmen�w w perukach. Kiedy podchodzi si� do trzeciego, poprzedni zacieraj� si� w pami�ci. Teraz cieszy�o mnie wi�c, �e pami�tam nazwiska ludzi, kt�rych tak d�ugo nie widzia�em - p�ki nie stan��em przed pewnym m�czyzn�, najwyra�niej moim znajomym, kt�ry by� zgo�a ca�kowicie nieobecny w mojej pami�ci. Z za�enowaniem stwierdzi�em, �e wszystkiemu winna by�a koszula - cz�owiek ten mia� na sobie inn� koszul� ni� kiedy�. Wi�kszo�� Doway�w posiada tylko jedn� koszul� na codzienne noszenie, a�zatem, z konieczno�ci, nosi j� ca�y czas. I chocia� Dowayowie zwykle myj� si� wracaj�c do domu z pola, bodaj nigdy nie pior� ubra�, po prostu nosz� je do momentu ca�kowitego zu�ycia, a czasami nawet jeszcze d�u�ej. Pocz�tkuj�cy uczy si� wi�c rozpoznawa� ludzi bardziej po ubiorze ni� po wygl�dzie.
Na posterunku policji zasta�em kilku weso�ych m�odych ludzi w lu�nych mundurach w kolorze khaki, kt�rzy siedzieli rozparci, zdj�wszy buty dla ul�enia stopom. Pokazywali sobie rozmaite szramy i rany na paluchach i pi�tach - wspomnienia dawnych przyg�d.
- Tutaj ugryz� mnie w��. Wszyscy si� dziwili, �e prze�y�em.
- A to, kiedy spad�em z motoru, jak si� uczy�em je�dzi�. Okropnie bola�o.
Afryka nie jest �askawa dla st�p.
Samotny wi�zie� mrucza� pod nosem piosenk�, biel�c kamienne obrze�e masztu flagowego. W g�rze flaga zwisa�a martwo w nieruchomym powietrzu.
Zosta�em powitany przez jednego z nowicjuszy, kt�rego zna�em z czas�w poprzedniej wizyty - by� �arliwym chrze�cijaninem i uczy� si� francuskiego metod� korespondencyjn�.
- Witam. Wr�ci� pan. Jak jest po francusku "w�a�ciciel m�yna�?. Mamla� w�ustach o��wek i wygl�da� na zak�opotanego. Pojawi� si� kapral, zdecydowanie mniej jowialny od obibok�w. W pierwszych s�owach ostrzeg� mnie, �e znajduj� si� w pomieszczeniach nale��cych do rz�du, nie wolno mi wi�c robi� zdj��. Poniewa� nie mia�em przy sobie aparatu, uwaga by�a zb�dna, acz przyj��em j� ze stosown� potulno�ci�. Nast�pnie dokonana zosta�a kontrola mojego paszportu - z wielk� podejrzliwo�ci� i ogl�daniem stempli pod �wiat�o. Bardzo mu przykro, ale szef pojecha� z pewn� wa�n� i delikatn� spraw� do Garoua, a tylko on mo�e wyda� zezwolenie, abym wpisa� swoje nazwisko do wielkiej ksi�gi cudzoziemc�w. Na jak d�ugo wyjecha�? Czy mam czeka�? Trudno przewidzie�, ale mo�na po��czy� si� z�komend� policji w Garoua i sprawdzi�, czy ju� wyruszy� z powrotem. Kapral wydoby� wielkie radio z wn�trza kredensu i zacz�� krzycze� do niego w�r�d zgrzyt�w, trzask�w i innych zak��ce�. Da� si� s�ysze� s�aby g�os jakby ton�cego cz�owieka, kt�ry m�wi� co� z wielkim naciskiem. Nagle w chwilowej ciszy dobieg�o bardzo wyra�nie:
- Czego chcesz?
Na co kapral odpowiedzial: - Kto?
Po czym znowu trzaski i chroboty pokry�y glos niczym mg�a.
- Z�e warunki atmosferyczne - o�wiadczy� kapral stanowczo, wsuwaj�c anten�. Obaj spojrzeli�my na nieskazitelny b��kit nieba nad g�rami. Dr��enie tematu by�oby niezr�czno�ci�, j��em si� zbiera� do odej�cia.
W tym samym momencie zajecha� w tumanie py�u sfatygowany landrover. Brezentowy dach, zwykle w kolorze zielonym, zast�piono niebieskim rodzimej produkcji, co nada�o pojazdowi smaczek wakacyjno-obozowy. Niebawem wy�oni� si� komendant. Cho� troch� zgrzany i zakurzony, wygl�da� na cz�owieka zadowolonego z dobrze wykonanej roboty.
- Nie mog� teraz rozmawia� - oznajmi�. - Przywioz�em niezb�dne zaopatrzenie. Prosz� przyj�� jutro o jedenastej.
Odchodz�c, rzuci�em okiem na ty� samochodu. Jak przypuszcza�em, by� pe�en piwa. P�niejsze dociekania ujawni�y pog�osk�, �e pojazd wykorzystywano do transportu piwa nad rzek� Faro, jakie� pi��dziesi�t kilometr�w od Poli, do wiosek, kt�re, gdyby nie owe transporty, by�yby pozbawione piwa w zupe�no�ci.
Je�li by�o tak w istocie, dzia�alno�� t� nale�a�o zaliczy� do chwalebnych, a�zarazem wielce ryzykownych, komendant zas�ugiwa� wi�c na drobny profit. Piwo sz�o tam podobno po bajo�skich cenach.
Na drugim ko�cu miasta wilgotne, przygn�biaj�ce biuro sous prefeta, kt�re mia�em w pami�ci, zosta�o pi�knie odnowione przez po�o�enie warstwy mleka wapiennego. Ubrane w bia�e szaty figury urz�dnik�w kr��y�y, szuraj�c sanda�ami, od pokoju do pokoju i przenosi�y nar�cza papier�w. Trzeba przyzna�, �e wprawdzie chodzili niezbyt szybko, ale po raz pierwszy widzia�em, by w tym budynku ktokolwiek w og�le si� porusza�. Urz�dnik przy wej�ciu powiedzia�, �e sous prefet jest nieosi�galny. Poniewa� jednak by� Dowayem, zdradzi� mi, �e by� mo�e go znajd�, je�li udam si� do naczelnika miasta.
W wielu cz�ciach Kamerunu nowo przybywaj�ce w�adze kolonialne zastawa�y Fulan�w rz�dz�cych poga�skimi ludami. Za dogodne uznano rozszerzenie tego systemu tak�e na tereny, gdzie fula�ska inwazja w og�le nie mia�a miejsca, jak na przyk�ad w Poli. R�wnie� teraz na naczelnika miasta wyznaczono Fulana, kt�ry zasiada w miejscowym s�dzie i ro�ci sobie prawo do jurysdykcji na ca�ym okolicznym obszarze. Miejscowi Dowayowie, oburzeni takim stanem rzeczy, staraj� si� mie� z nim jak najmniej do czynienia. O ile im wiadomo, Fulanie nigdy ich nie podbili. Naczelnik nie jest tak�e mile widzianym go�ciem w ich wioskach.
Podczas mojego poprzedniego pobytu tutejszy naczelnik nie zyska� mojej sympatii. Jako w�a�ciciel ci�ar�wki pocztowej mia� faktyczny monopol na transport pomi�dzy Poli i wi�kszymi miastami. B�d�c blisko dawnego sous prefeta,