2512
Szczegóły |
Tytuł |
2512 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2512 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2512 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2512 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JOHN GRISHAM
Rainmaker
(prze�o�y� Jan Kra�ko)
Ameryka�skim adwokatom
Pisz�c t� ksi��k�, nieustannie korzysta�em z pomocy Willa Dentona, wybitnego adwokata z Gulfport w stanie Missisipi, kt�ry od dwudziestu pi�ciu lat toczy wytrwa�� walk� o prawa konsument�w i wszystkich maluczkich. Jego s�dowe zwyci�stwa przesz�y ju� do legendy i zawsze chcia�em by� adwokatem takim jak on. Wypo�yczy� mi swoje stare akta, odpowiada� na setki pyta�, zechcia� nawet przeczyta� maszynopis i oceni� go pod wzgl�dem merytorycznym.
Jimmie Harvey z Birmingham w stanie Alabama jest moim przyjacielem i znakomitym lekarzem. Z wielk� cierpliwo�ci� wi�d� mnie przez niezg��biony labirynt skomplikowanych procedur medycznych. Gdyby nie on, niekt�re fragmenty tej ksi��ki by�yby nieczytelne i nieprawdziwe.
Dzi�ki.
ROZDZIA� 1
Moj� decyzj� zostania prawnikiem nieodwo�alnie przypiecz�towa� fakt, �e ojciec prawnik�w nienawidzi�. Zda�em sobie z tego spraw� jeszcze jako szczawiowaty nastolatek, ch�opak niezdarny, zawstydzony swoj� niezdarno�ci�, sfrustrowany �yciem, przera�ony okresem dojrzewania, jako m�okos, kt�rego ojciec chcia� wys�a� do szko�y podoficerskiej za niesubordynacj�. Stary s�u�y� kiedy� w piechocie morskiej i uwa�a�, �e ch�opc�w nale�y wychowywa� batem. Poniewa� mu odszczekiwa�em i mia�em awersj� do dyscypliny, si�gn�� po rozwi�zanie najprostsze i szybko pozby� si� mnie z domu. Min�y ca�e lata, zanim mu wybaczy�em.
Ojciec by� in�ynierem i siedemdziesi�t godzin tygodniowo pracowa� w firmie, kt�ra opr�cz wielu innych produkt�w wytwarza�a drabiny. Drabiny ju� ze swej natury s� przedmiotami do�� niebezpiecznymi, zatem firm� cz�sto pozywano do s�du, a poniewa� stary odpowiada� za ich projektowanie, rzecz� naturaln� by�o, �e to w�a�nie on zeznawa� w imieniu swoich szef�w i reprezentowa� ich w sprawach o odszkodowanie. Nie, nie dziwi� si�, i� nienawidzi� prawnik�w, natomiast ja zacz��em ich podziwia�, �e tak skutecznie spaskudzili mu �ycie. Potrafi� wyk��ca� si� z nimi przez osiem godzin, po czym wraca� do domu i od razu zaczyna� ��opa� swoje martini. Nikomu nie m�wi� dzie� dobry, nikogo nie obj�� na powitanie, nawet nie jad� kolacji: przez godzin� nieustannie kl��, wypijaj�c przy tym co najmniej cztery kielichy, by wreszcie zasn�� w swoim fotelu. Jeden z proces�w ci�gn�� si� trzy tygodnie, a kiedy og�oszono wyrok przyznaj�cy powodowi du�e odszkodowanie, matka wezwa�a lekarza i na miesi�c ukryli starego w szpitalu.
P�niej jego firma zbankrutowa�a i ca�� win� zrzucono oczywi�cie na prawnik�w. Ani razu nie s�ysza�em, �eby kto� cho� s�owem wspomnia�, �e jednym z powod�w bankructwa mog�y by� b��dy w zarz�dzaniu.
Jego �yciem sta�a si� w�da i stary wpad� w depresj�. Mija�y lata, a on by� bez sta�ej pracy, co mnie naprawd� wkurza�o, bo musia�em robi� za kelnera albo rozwozi� pizz�, �eby zdoby� szmal na nauk� w college'u. Przez cztery lata studi�w rozmawia�em z nim chyba tylko dwa razy. W dniu, kiedy dowiedzia�em si�, �e przyj�to mnie do szko�y prawniczej, dumnie wr�ci�em do domu ze wspania�� nowin�. Matka powiedzia�a mi p�niej, �e stary nie wstawa� z ��ka przez ca�y tydzie�.
Gdy w dwa tygodnie po moich triumfalnych odwiedzinach zmienia� �ar�wk� w pakamerze, drabina, na kt�rej sta� - przysi�gam, �e to prawda! - za�ama�a si� pod nim i ojciec spad�. Grzmotn�� g�ow� o pod�og� i przez rok wytrwa� w �pi�czce w domu opieki spo�ecznej, zanim kto� lito�ciwie od��czy� go od aparatury.
Tydzie� po pogrzebie zasugerowa�em wniesienie sprawy o odszkodowanie, lecz matka jeszcze si� nie pozbiera�a. Poza tym zawsze podejrzewa�em, �e zmieniaj�c t� nieszcz�sn� �ar�wk�, stary by� troch� wlany. No i nigdzie nie pracowa�, nic nie zarabia�, wi�c zgodnie z naszym prawem jego �ycie mia�o niewielk� warto�� materialn�.
Matka otrzyma�a w sumie pi��dziesi�t tysi�cy dolar�w z polisy ubezpieczeniowej, po czym ponownie wysz�a za m��. Tym razem te� �le wybra�a, bo prostaczek z tego mojego ojczyma. Jest emerytowanym urz�dnikiem pocztowym z Toledo i wi�kszo�� czasu sp�dzaj� oboje na ta�cach, ludowych zreszt�, albo na podr�owaniu samochodem z przyczep� mieszkaln�. Trzymam si� od nich z daleka. Matka nie zaproponowa�a mi ani centa z tych pi��dziesi�ciu patoli, twierdz�c, �e to wszystko, co ma, by stawi� czo�o przysz�o�ci, a poniewa� udowodni�em, �e umiem �y� bez pieni�dzy, uwa�a�a, i� ich nie potrzebuj�. Rozumowa�a tak: przede mn� rysuj� si� jasne perspektywy - to znaczy b�d� t�uk� wielki szmal - tymczasem przed ni� nie rysuje si� nic. Jestem pewien, �e to Hank, m�j ojczym, szepta� jej do ucha cenne porady finansowe. Pewnego dnia nasze drogi znowu si� przetn�, moja i Hanka.
W maju, a wi�c za miesi�c, sko�cz� szko�� prawnicz�, a w lipcu b�d� podchodzi� do egzaminu adwokackiego. Dyplom z wyr�nieniem mi nie grozi, ale mieszcz� si� w pierwszej po�owie student�w mojego roku. Jedyn� m�dr� rzecz�, jak� zrobi�em podczas trzech lat studiowania, by�o to, �e najtrudniejsze z wymaganych kurs�w i przedmiot�w zaliczy�em wcze�niej, �eby w ostatnim semestrze mie� jak najwi�ksze luzy. No i mam, bo oto lista moich bie��cych zaj��: prawo sportowe, prawo rzemie�lnicze, analiza wybranych ust�p�w z Kodeksu Napoleo�skiego oraz moje ulubione prawo starego pryka, czyli problemy prawne ludzi starszych.
To w�a�nie przez problemy ludzi starszych siedz� na tym skrzypi�cym krze�le za rozchwierutanym sk�adanym sto�em w dusznym, zawilgoconym baraku o metalowych �cianach, wype�nionym dziwaczn� kolekcj� staruszk�w, a raczej senior�w, bo tak si� wol� tytu�owa�. R�cznie malowana tabliczka nad jedynymi drzwiami w pomieszczeniu - innych tu nie dostrzegam - majestatycznie obwieszcza, �e budynek, czyli Klub Seniora, mie�ci si� w Ogrodach Cyprysowych, lecz poza sam� nazw� nic nie wskazuje, by kiedykolwiek ros�y tu jakie� kwiaty czy ziele�. �ciany s� szare i nagie, je�li nie liczy� wyblak�ego ze staro�ci zdj�cia prezydenta Ronalda Reagana, zawieszonego w rogu mi�dzy dwiema sm�tnymi flagami: jedna z nich to flaga pa�stwowa, druga to flaga stanu Tennessee. Barak jest ma�y, mroczny i ponury. Najwyra�niej zbudowano go w ostatniej chwili za kilka dolc�w zaoszcz�dzonych z nieoczekiwanej dotacji z bud�etu federalnego. Gryzmol� w notatniku, boj�c si� podnie�� g�ow� i spojrze� na t�um staruszk�w sun�cych ku mnie ze swymi sk�adanymi krzes�ami.
Jest ich chyba z pi��dziesi�ciu, mieszanina bia�ych i czarnych, na oko p� na p�, w tym kilku niewidomych, kilkunastu na w�zkach inwalidzkich, wielu z aparatami s�uchowymi. �rednia wieku: co najmniej siedemdziesi�t pi�� lat. Powiedziano nam, �e spotykaj� si� tu codziennie, �eby zje�� gor�cy posi�ek, troch� sobie po�piewa� albo odby� spotkanie ze zdesperowanym politykiem dybi�cym na g�osy wyborc�w. Po stu dwudziestu minutach socjalizowania si� id� do domu, aby liczy� godziny dziel�ce ich od nast�pnej wizyty w Klubie Seniora. Profesor m�wi, �e te spotkania to dla nich g��wna atrakcja dnia.
Pope�nili�my okropny b��d przyje�d�aj�c tu w porze lunchu. Posadzili nas w rogu, razem z profesorem Smootem, szefem naszej grupy, i uwa�nie obserwowali, jak pogryzamy gumowatego kurczaka uwalanego zimnym jak l�d groszkiem. Moja galaretka by�a ��ta, co nie usz�o uwagi starego brodatego koz�a z identyfikatorem nad kieszeni� brudnej koszuli. Bosco - na identyfikatorze namaza�: "Cze��, jestem Bosco" - wymamrota� co� na temat ��tej galaretki, wi�c czym pr�dzej mu j� odda�em razem z gumowatym kurczakiem, ale panna Cyran Cyraneczka natychmiast powstrzyma�a jego zap�dy i silnym pchni�ciem usadzi�a Bosca na krze�le. Panna Cyran Cyraneczka ma oko�o osiemdziesi�tki, lecz jak na sw�j wiek jest bardzo �wawa i wyst�puje tu jako matka, dyktatorka i wykidaj�o w jednej osobie. Panuje nad t�umem niczym do�wiadczona siostra oddzia�owa: tego obejmie, tamtego poklepie, zagaduje niebieskow�ose staruszki, �mieje si� z nimi piskliwym g�osikiem i ani na chwil� nie spuszcza oka z Bosca, kt�ry bez w�tpienia robi tu za czarn� owc�. Skarci�a go za podziwianie mojej galaretki, lecz ju� po chwili podsun�a mu pod b�yszcz�ce �lepia czark� ��tawego paskudztwa, kt�re po�ar�, wk�adaj�c je do ust serdelkowatymi palcami.
Min�a godzina. Lunch up�ywa� w takim tempie, jakby ci wyg�odzeni biedacy delektowali si� siedmiodaniow� uczt�, wiedz�c, �e to ostatni posi�ek w ich �yciu. Rozdygotane widelce i �y�ki porusza�y si� tam i z powrotem, w g�r� i w d�, gin�y w ustach, by wychyn�� z nich niczym szpatu�ki wype�nione delikatnymi p�atkami cennego metalu. Czas nie mia� tu absolutnie �adnego znaczenia. Gdy jakie� s�owo ich rozjuszy�o, zaczynali na siebie wrzeszcze�. Na pod�odze wala�o si� jedzenie, bo ci�gle je str�cali. Nie wytrzymywa�em, nie mog�em na to patrze�. �eby nie patrze�, zjad�em swoj� galaretk�. Wci�� nienasycony Bosco obserwowa� mnie po��dliwym wzrokiem. Panna Cyraneczka biega�a po ca�ej sali, �wiergol�c o tym i o owym.
Profesor Smoot, g�upkowaty jajog�owy w przekrzywionym krawacie i czerwonych szelkach, siedzia� promieniuj�c napuszonym zadowoleniem cz�owieka po sutym posi�ku i z lubo�ci� podziwia� rozgrywaj�c� si� przed nami scen�. Smoot ma pi��dziesi�t kilka lat, bujn� czupryn� - w sumie mi�y z niego facet. Tyle �e troch� podobny do Bosca i jego przyjaci� - i od lat dwudziestu wyk�ada przedmioty, kt�rych nikt inny wyk�ada� nie chce, a kt�re ciesz� si� zainteresowaniem garstki student�w. Prawa dziecka, seminarium na temat przemocy w rodzinie, problemy prawne ludzi niepe�nosprawnych oraz ludzi psychicznie upo�ledzonych i oczywi�cie prawo starego pryka, czyli problemy prawne ludzi w podesz�ym wieku - oto czym si� zajmuje. Kiedy� chcia� prowadzi� seminarium po�wi�cone prawom nie narodzonego p�odu, ale ju� sam pomys� wzbudzi� tak burzliwe kontrowersje, �e profesor Smoot wzi�� szybko urlop naukowy.
Na pierwszym spotkaniu wyja�ni� nam, �e celem zaj�� jest praktyczne zapoznanie student�w z prawdziwymi lud�mi, kt�rych trapi� prawdziwe problemy prawne. Jego zdaniem wszystkich student�w wst�puj�cych do szko�y prawniczej cechuje pewna doza idealizmu oraz ch�� s�u�enia dobru publicznemu, lecz po trzech latach brutalnego wsp�zawodnictwa nie pozostaje w nich nic poza pragnieniem zdobycia dobrej pracy w dobrej kancelarii, gdzie po siedmiu latach otrzymaj� fotel wsp�lnika i gruby plik zielonych na dok�adk�. Co do tego facet ma racj�.
Seminarium jest nieobowi�zkowe i zaczynali�my w grupie jedenastoosobowej. Po miesi�cu nudnych wyk�ad�w Smoota, na kt�rych nieustannie nawo�ywa� nas do porzucenia my�li o pieni�dzach i namawia� do pracy za friko, liczba student�w zmniejszy�a si� do czterech.
Zaj�cia s� zupe�nie bezwarto�ciowe, trwaj� ledwie dwie godziny i nie wymagaj� prawie �adnego nak�adu pracy, co mnie bardzo w nich poci�ga. Ale mam powa�ne w�tpliwo�ci, czybym z nich nie zrezygnowa�, gdyby ci�gn�y si� cho� kilka dni d�u�ej. Tak, jestem na etapie nienawi�ci do szko�y. Nienawi�ci i g��bokiego niepokoju co do sensu prowadzenia praktyki prawnej.
To moja pierwsza konfrontacja z prawdziwymi klientami i jestem przera�ony. Chocia� siedz�cy przede mn� ludzie s� zniedo��nia�ymi staruszkami, patrz� na mnie, jakbym posiad� wielk� wiedz�. Bo ostatecznie jestem prawnikiem, nosz� ciemny garnitur, le�y przede mn� otwarty notatnik, w kt�rym kre�l� kwadraty i ko�a, przybra�em srog�, acz inteligentn� min�, zatem na pewno b�d� w stanie im pom�c. Obok mnie siedzi Booker Kane, Murzyn, m�j najlepszy kumpel ze szko�y prawniczej. I jest tak samo przera�ony jak ja. Na stoliku stoj� sztywne kartoniki z naszymi nazwiskami wypisanymi czarnym mazakiem: Booker Kane i Rudy Baylor. Rudy Baylor to ja. Obok Bookera jest m�wnica, z kt�rej �wiergoli panna Cyran Cyraneczka, a po drugiej stronie m�wnicy stoi drugi st� z identycznymi kartonikami zawiadamiaj�cymi o obecno�ci niejakiego F. Franklina Donaldsona IV - napuszonego dupka, kt�ry od trzech lat ozdabia swoje nazwisko licznymi inicja�ami tudzie� liczebnikami - oraz N. Elizabeth Erickson, zawzi�tej suki - ale w sumie niez�ej laski - nosz�cej pr��kowane garnitury, jedwabne krawaty oraz olbrzymie spinki na ramieniu. Wielu z nas podejrzewa, �e N. Elizabeth Erickson nosi r�wnie� suspensorium.
Przy �cianie za nami stoi Smoot. Panna Cyran Cyraneczka przekazuje wiadomo�ci szpitalne, odczytuje og�oszenia oraz zawiadomienia o zgonach. Krzyczy do mikrofonu, cho� system nag�a�niaj�cy dzia�a jak si� patrzy. W rogach sali wisz� cztery olbrzymie g�o�niki, tak �e jej hucz�cy i dudni�cy g�os dochodzi ze wszystkich stron naraz. Zebrani wy��czaj� i wyd�ubuj� z uszu swoje aparaty. Przez chwil� nikt nie �pi. Dzisiaj s� trzy zawiadomienia o zgonach i kiedy panna Cyraneczka ko�czy czyta�, dostrzegam kilka zap�akanych twarzy. Bo�e, nie pozw�l, �eby mi si� to przytrafi�o. Prosz� Ci�, podaruj mi pi��dziesi�t lat har�wki i radochy, a p�niej nag�� �mier� podczas snu.
Przy �cianie po lewej stronie o�ywa pianistka, kt�ra z g�o�nym trzaskiem rozk�ada nuty. Panna Cyraneczka wchodzi w rol� polityka analizuj�cego naj�ywotniejsze problemy nurtuj�ce spo�ecze�stwo, lecz w chwili gdy zak�ada stanowczy protest przeciwko proponowanemu wzrostowi podatk�w od sprzeda�y towar�w i us�ug, pianistka wali w klawisze i zaczyna gra� co�, co brzmi jak America the Beautiful. Z g��bok� �arliwo�ci� przedziera si� przez d�wi�czne frazy przygrywki, podczas gdy zniedo��nia�e staruszki i staruszkowie chwytaj� �piewniki, czekaj�c na odpowiedni� chwil�. Panna Cyraneczka natychmiast wchodzi w now� rol� i zostaje dyrygentk� ch�ru. Podnosi r�ce, klaszcze, �eby zwr�ci� na siebie uwag�, i zaczyna �piewa�, wywijaj�c d�o�mi na wszystkie strony. Ci, kt�rzy s� w stanie wsta�, powoli wstaj�.
Masowe zawodzenie gwa�townie cichnie na pocz�tku drugiej zwrotki, nie tak powszechnie znanej jak pierwsza, a poniewa� biedacy ledwo widz�, �piewniki nie zdaj� im si� na nic. Bosco zamyka usta, wbija wzrok w sufit i g�o�no nuci.
Trzask - pianino nagle milknie, bo nuty spadaj� na pod�og�. Koniec pie�ni. Ch�rzy�ci i ch�rzystki gapi� si� na akompaniatork�, kt�ra - Bogu niech b�d� dzi�ki - wymachuje r�kami jak wiatrak, a potem bezradnie gmera wok� st�p, gdzie spocz�a prawie ca�a muzyka.
- Dzi�kujemy! - wrzeszczy do mikrofonu panna Cyraneczka i nagle wszyscy opadaj� na krzes�a. - Dzi�kujemy! Muzyka to cudowna rzecz. Podzi�kujmy Bogu za przepi�kn� muzyk�.
- Amen! - ryczy Bosco.
- Amen - odpowiada mu staruszek z tylnego rz�du, kiwaj�c g�ow�.
- Dzi�kujemy - powtarza panna Cyraneczka po raz trzeci. Odwraca si� z u�miechem do mnie i do Bookera. Wspieraj�c si� na �okciach, pochylamy si� do przodu i znowu patrzymy na t�um. - A teraz - kontynuuje dramatycznie panna Cyraneczka - ci�g dalszy naszego dzisiejszego programu. Mi�o nam ponownie go�ci� profesora Smoota oraz jego bystrych i przystojnych student�w. - Wyci�ga w nasz� stron� workowate r�ce i szczerzy szaro��te z�by do Smoota, kt�ry szybko zmierza w stron� m�wnicy. - Bo czy� nie s� przystojni? - pyta panna Cyraneczka, podchodz�c bli�ej mikrofonu. - Jak wiecie, profesor Smoot wyk�ada prawo na uniwersytecie stanowym w Memphis, gdzie studiowa� m�j najm�odszy syn, cho� studi�w nie sko�czy�. Profesor Smoot odwiedza nas co roku i co roku przyprowadza tu grupk� swoich student�w, kt�rzy ch�tnie wys�uchuj� waszych problem�w prawnych i ch�tnie udzielaj� porady: dobrej, fachowej, a dodam jeszcze, �e darmowej. - Odwraca si� do Smoota i znowu obdarza go zachwyconym u�miechem. - Panie profesorze, w imieniu wszystkich zebranych ponownie witam pana w Cyprysowych Ogrodach. Dzi�kujemy, �e troszczy si� pan o nas, o ludzi starych i ich problemy. Dzi�kujemy. Kochamy pana.
Ust�puje mu miejsca, zaczyna klaska� jak ob��kana, daj�c znaki swoim kolegom i kole�ankom, by te� klaskali, ale dos�ownie nikt, nawet Bosco, nie podnosi r�k.
- Robi tu za gwiazdora - mruczy do mnie Booker.
- Przynajmniej go kochaj� - odmrukuj�.
Wszyscy siedz� bez ruchu od dziesi�ciu minut. Dopiero co sko�czyli je��, wi�c tu i �wdzie dostrzegam senne twarze i opadaj�ce powieki. Zanim Smoot sko�czy, b�d� chrapa�.
Smoot staje na m�wnicy, poprawia mikrofon, odchrz�kuje i czeka, a� panna Cyraneczka wr�ci na swoje miejsce w pierwszym rz�dzie. Panna Cyraneczka siada i rozsierdzonym szeptem sztorcuje bladego s�siada:
- Powiniene� by� klaska�! - syczy.
Blady s�siad tego nie s�yszy.
- Dzi�kuj� pani - skrzeczy do mikrofonu Smoot. - Zawsze ch�tnie tu wracam. - M�wi szczerze, nie ulega w�tpliwo�ci, �e profesor Howard L. Smoot jest naprawd� zaszczycony. Bo oto stoi w obskurnym i przygn�biaj�cym baraku, bo towarzyszy mu czworo student�w-niedobitk�w, bo przemawia do smutnej grupy stetrycza�ych staruszk�w - Smoot tym �yje.
Przedstawia nas. Szybko wstaj�, u�miecham si� przelotnie, po czym siadam i przybieram srogi, lecz m�dry wyraz twarzy. Smoot rozprawia o publicznej s�u�bie zdrowia, o ci�ciach bud�etowych, o testamentach, o ulgach i zwolnieniach podatkowych, o maltretowaniu ludzi starszych i o koasekuracji przy zawieraniu ubezpiecze� z firmami prywatnymi. S�uchacze padaj� jak muchy. Smoot omawia furtki prawne systemu ubezpiecze� spo�ecznych, proponowane zmiany systemu prawnego, regulaminy obowi�zuj�ce w domach starc�w, peroruje na temat korzy�ci p�yn�cych ze sprawnego zarz�dzania maj�tkiem osobistym, na temat lek�w odm�adzaj�cych - gada i gada, jak na wyk�adzie. Ogarnia mnie senno�� i ziewam. Bosco co dziesi�� sekund spogl�da na zegarek.
W ko�cu Smoot przechodzi do podsumowania, jeszcze raz dzi�kuje pannie Cyraneczce oraz wszystkim zebranym, obiecuje, �e wr�ci tu za rok, po czym siada na ko�cu sto�u. Klap-klap - panna Cyraneczka klaszcze dok�adnie dwa razy i wstaje. Po�owa senior�w chrapie.
Panna Cyraneczka wskazuje nas r�k� i powiada:
- Oto oni. S� dobrzy i robi� to za darmo.
Podchodz� do nas powoli i niezdarnie. Bosco jest pierwszy w kolejce. Najwyra�niej obrazi� si� na mnie za t� cholern� galaretk�, bo posy�a mi z�owieszcze spojrzenie, idzie do drugiego sto�u i siada naprzeciwko N. Elizabeth Erickson. Co� mi m�wi, �e to nie ostatni klient, kt�ry p�jdzie po rad� do konkurencji. Stary Murzyn wybiera Bookera. Przysuwaj� si� do siebie i zaczynaj� szepta�. Pr�buj� nie s�ucha�. Staruch gada co� na temat by�ej �ony i rozwodu sprzed wielu lat, kt�ry mo�e by� rozwodem nie w pe�ni legalnym. Booker notuje jak prawdziwy adwokat i s�ucha, jakby wiedzia�, co robi�.
Przynajmniej ma klienta. Przez ca�e pi�� minut siedz� jak ostatni palant, podczas gdy moi koledzy z grupy �arliwie szepc�, notuj�, s�uchaj� i kr�c� g�owami, rozstrzygaj�c wa�kie problemy prawne.
Moja samotno�� nie pozostaje nie zauwa�ona. Panna Cyran Cyraneczka si�ga do torebki, wyjmuje z niej kopert� i podchodzi do sto�u.
- To w�a�nie pana potrzebuj�, nikogo innego - o�wiadcza szeptem, przysuwaj�c sobie krzes�o.
Pochyla si� do przodu, ja pochylam si� w lewo i dok�adnie w chwili gdy nasze g�owy prawie si� stykaj�, rozpoczynam pierwsze w �yciu konsultacje, podczas kt�rych wyst�puj� w roli doradcy prawnego. Booker zerka na mnie i wykrzywia usta w z�o�liwym u�miechu.
Moje pierwsze konsultacje... W zesz�ym roku pracowa�em w ma�ej kancelarii w centrum miasta. Zatrudniali tam dwunastu prawnik�w i wynagradzali ich wy��cznie od godziny, niezale�nie od tego, czy dan� spraw� wygrali, czy przegrali. Nauczy�em si� tam sztuki wystawiania rachunk�w i pozna�em jej zasady, z kt�rych najwa�niejsza g�osi, �e dzie� adwokata sk�ada si� prawie wy��cznie z godzin po�wi�conych na konsultacje. Tak wi�c istniej� konsultacje z klientami, konsultacje telefoniczne, konsultacje z adwokatami strony przeciwnej, z s�dziami, z partnerami, z rzeczoznawcami, z urz�dnikami, z doradcami legalnymi i p�legalnymi, konsultacje podczas lunchu, konsultacje w s�dzie, istniej� wezwania na konsultacje, konsultacje ugodowe, wst�pne i poprocesowe. Wystarczy nazwa� jak�� czynno��, a dobry prawnik natychmiast przypisze jej odpowiednie konsultacje.
Panna Cyran Cyraneczka strzela okiem tu i tam, co jest jednoznacznym sygna�em, �e powinni�my spu�ci� g�owy i m�wi� szeptem, poniewa� to, co chce mi przekaza�, jest cholernie wa�ne. To mi nawet pasuje, bo nie chc�, �eby ktokolwiek us�ysza� moje niezdarne dukanie tudzie� naiwne rady, kt�rymi b�d� jej s�u�y�.
- Niech pan to przeczyta - m�wi panna Cyraneczka.
Bior� kopert�, otwieram j� i... Hurrra! To testament! Ostatnia wola i testament Coleen Janiece Cyran Cyraneczki. Smoot uprzedza� nas, �e ponad po�owa tych staruszk�w poprosi nas o przeczytanie, a mo�e nawet o zaktualizowanie testamentu, co nam bardzo odpowiada�o, poniewa� w zesz�ym roku zaliczali�my seminarium po�wi�cone sprawom maj�tkowym i problemom zwi�zanym ze sporz�dzaniem testament�w, wi�c akurat na tym polu czujemy si� w miar� pewnie. Testament jest dokumentem wzgl�dnie prostym i nawet zupe�nie zielony prawnik mo�e go sporz�dzi� bezb��dnie.
Ten jest wystukany na maszynie i wygl�da bardzo oficjalnie. Z pierwszych dw�ch paragraf�w dowiaduj� si�, �e panna Cyraneczka jest wdow�, �e ma dwoje dzieci i stadko wnuk�w. Trzeci paragraf mrozi mi krew w �y�ach i czytaj�c, zerkam niespokojnie na moj� klientk�. Czytam ust�p po raz drugi. Panna Cyraneczka obdarza mnie filisterskim u�miechem. Wykonawca testamentu ma wyp�aci� jej dzieciom po dwa miliony dolar�w, a dla ka�dego z wnuk�w ustanowi� fundusz powierniczy w wysoko�ci miliona baks�w. Powoli licz� i doliczam si� o�miorga wnucz�t. To co najmniej dwana�cie milion�w zielonych.
- Niech pan czyta dalej - szepcze panna Cyraneczka, jakby s�ysza�a popiskiwanie kalkulatora w mojej g�owie. Klient Bookera, ten stary Murzyn, p�acze wspominaj�c nieudany romans sprzed lat i dzieci, kt�re go opu�ci�y. Staram si� nie s�ucha�, ale to niemo�liwe. Booker notuje jak szalony, pr�buj�c nie zwraca� uwagi na �zy. Siedz�cy przy drugim stole Bosco wybucha g�o�nym �miechem.
Paragraf pi�ty testamentu: pi�� melon�w dla ko�cio�a, dwa melony dla jakiego� college'u. Jest tam r�wnie� lista datk�w na cele dobroczynne - otwiera j� Stowarzyszenie Diabetyk�w, zamyka ogr�d zoologiczny w Memphis - a ka�dy datek to kwota w wysoko�ci co najmniej pi��dziesi�ciu tysi�cy dolar�w. Nie przestaj�c marszczy� czo�a, szybko podsumowuj� wszystkie kwoty i ustalam, �e panna Cyran Cyraneczka dysponuje maj�tkiem warto�ci oko�o dwudziestu milion�w dolar�w netto.
I nagle stwierdzam, �e co� tu nie gra. Po pierwsze i najwa�niejsze, dokument nie jest tak gruby, jak by� powinien. Panna Cyraneczka jest kobiet� bogat�, a ludzie bogaci nie sporz�dzaj� prostych i cienkich testament�w. Wprost przeciwnie, sporz�dzane przez nich dokumenty s� gruba�ne, pe�ne zastrze�e�, polece� ustanawiaj�cych r�nego rodzaju fundusze, transfery pieni�ne z pomini�ciem dziedzicz�cych pokole�, obfituj� we wszystkie mo�liwe kruczki prawne opracowane i wcielone w �ycie przez drogich prawnik�w z uznanych kancelarii.
- Kto to dla pani sporz�dzi�? - pytam.
Koperta jest czysta, nie ma na niej �adnej piecz�ci.
- M�j poprzedni prawnik, niech mu ziemia lekk� b�dzie.
Dobrze, �e facet nie �yje. Sporz�dzaj�c taki testament, dopu�ci� si� jawnego zaniedbania.
Tak wi�c ta �liczna ma�a staruszka z szaro��tymi z�bami, os�bka o tak melodyjnym g�osiku, jest warta dwadzie�cia milion�w dolar�w. I - jak z tego wida� - nie ma doradcy prawnego. Zerkam na ni� i przenosz� wzrok na testament. Panna Cyran Cyraneczka. Nie ubiera si� bogato, nie nosi ani brylant�w, ani z�ota i nie traci czasu na fryzjera - czasu tudzie� pieni�dzy. Ma na sobie bawe�nian� sukienk� - po praniu powiesi�a j� na wieszaku do wyschni�cia, dzi�ki czemu nie musia�a jej p�niej prasowa� - oraz znoszony blezerek w kolorze burgunda, kt�ry kupi�a w jakim� du�ym domu towarowym. Swego czasu widzia�em kilka bogatych dam i wiem, �e rzucaj� si� w oczy.
Testament sporz�dzono przed prawie dwoma laty.
- Kiedy umar�? - pytam najuprzejmiej, jak tylko potrafi�.
G�owy wci�� mamy nisko pochylone, prawie stykamy si� nosami.
- W zesz�ym roku. Na raka.
- I aktualnie nie ma pani prawnika?
- Gdybym go mia�a, nie rozmawia�abym z tob�, Rudy, prawda? W sporz�dzaniu testamentu nie ma nic trudnego, wi�c pomy�la�am sobie, �e to dla mnie za�atwisz.
Chciwo�� jest zabawn� cech�. Pierwszego lipca zaczynam prac� u Brodnaxa i Speera, w ma�ej, zat�oczonej kancelaryjce, zatrudniaj�cej pi�tnastu prawnik�w, kt�rych g��wnym zadaniem jest reprezentowanie towarzystw ubezpieczeniowych w sporach s�dowych. Nie o takiej pracy marzy�em, ale tak si� jako� z�o�y�o, �e tylko Brodnax i Speer podtrzymali ofert� pracy - inni zawiedli. Umy�li�em sobie, �e odb�bni� u nich kilka lat, naucz� si� fachu, a p�niej poszukam czego� lepszego.
Czy ci m�drale od Brodnaxa i Speera nie byliby pod wra�eniem, gdybym ju� pierwszego dnia �ci�gn�� do firmy klientk� wart� dwadzie�cia milion�w zielonych? Natychmiast zosta�bym gwiazd�, najlepszym naganiaczem, prawdziwym szamanem, ich prywatnym Midasem. Ba! m�g�bym nawet poprosi� o wi�kszy gabinet.
- Oczywi�cie, prosz� pani - m�wi� niepewnie. - Ale rzecz w tym, �e... �e chodzi o bardzo du�e pieni�dze i...
- Ciiicho! - syczy w�ciekle panna Cyraneczka i pochyla si� jeszcze bardziej. - Prosz� nie wspomina� o pieni�dzach. - Strzela oczyma na wszystkie strony, jakby czai�a si� za ni� banda z�odziei. - Nie chc� - powtarza z uporem - po prostu nie chc� o nich rozmawia�.
- Dobrze, jak pani sobie �yczy. Ale my�l�, �e powinna pani porozmawia� o tym ze specjalist� od spraw podatkowych.
- To samo m�wi� m�j prawnik, ale ja nie chc�. Dla mnie prawnik to prawnik, a testament to testament.
- Oczywi�cie, ale gdyby zatroszczy�a si� pani o maj�tek, mog�aby pani zaoszcz�dzi� fortun� na podatkach.
Panna Cyraneczka kr�ci g�ow�, jakby rozmawia�a z kompletnym idiot�.
- Nie zaoszcz�dz� ani dziesi�ciu cent�w - powiada.
- Bardzo pani� przepraszam, ale chyba si� pani myli.
K�adzie na mym nadgarstku upstrzon� br�zowymi plamami r�k� i szepcze:
- Rudy, pozw�l, �e co� ci wyja�ni�. Podatki nie maj� dla mnie najmniejszego znaczenia, bo, widzisz, ja pr�dzej czy p�niej umr�. Prawda?
- No... chyba tak. A pani spadkobiercy?
- O to w�a�nie chodzi, Rudy. Jestem na nich w�ciek�a i chc� ich wydziedziczy�. Moje dzieci i niekt�re wnuki. Ciach, ciach, ciach i po krzyku, rozumiesz? Nie dostan� nic. Zero. Ani centa, ani jednego mebla. Nic. Absolutnie nic.
Oczy jej hardziej�, a wok� mocno zaci�ni�tych ust wykwitaj� faliste kr�gi zmarszczek. �ciska mnie za nadgarstek, ale nie zdaje sobie z tego sprawy. Przez sekund� panna Cyraneczka jest nie tylko z�a, ale i ura�ona.
Przy drugim stole wybucha k��tnia mi�dzy Boskiem i N. Elizabeth Erickson. Bosco wrzeszczy, z�orzeczy na system pa�stwowej opieki zdrowotnej i na republikan�w w og�lno�ci, a Elizabeth Erickson stuka palcem w jaki� dokument i pr�buje mu wyja�ni�, �e niekt�re us�ugi lekarskie nie s� tym systemem obj�te. Smoot szybko wstaje, podchodzi do nich i pyta, czy mo�e w czym� pom�c.
Klient Bookera rozpaczliwie pr�buje si� uspokoi�, ale po policzkach wci�� sp�ywaj� mu �zy, co denerwuje jego doradc�. Zapewnia starego d�entelmena, �e tak, jak najbardziej, on, Booker Kane, wszystko dok�adnie sprawdzi i spr�buje problem rozwik�a�. W��cza si� klimatyzacja, po cz�ci zag�uszaj�c gwar rozm�w. Ze sto��w zebrano ju� naczynia i fili�anki. Teraz tocz� si� przy nich r�nego rodzaju gry: chi�czyk, warcaby, �lepak, bryd� i jaka� plansz�wka z kostk�. Na szcz�cie wi�kszo�� z tych ludzi przychodzi tu na lunch i w poszukiwaniu towarzystwa, a nie po porad� prawn�.
- Dlaczego chce ich pani wydziedziczy�? - pytam.
Puszcza m�j nadgarstek i przeciera oczy.
- To sprawa osobista i wola�abym nie wchodzi� w szczeg�y.
- Oczywi�cie. Komu chce pani zapisa� te pieni�dze? - pytam i nagle oszo�amia mnie ogrom nadanej mi w�adzy. Wystarczy, �e napisz� kilka magicznych s��w i oto zwykli ludzie stan� si� milionerami. U�miecham si� do niej tak ciep�o i sztucznie, �e idiota by co� zwietrzy�. Mam nadziej�, �e si� nie obrazi�a.
- Nie jestem pewna - m�wi ze smutkiem w g�osie i znowu zerka woko�o, jakby�my bawili si� w podchody. - Nie jestem pewna, komu je da�.
No to mo�e by tak milionik dla mnie? Lada dzie� Texaco pozwie mnie o zwrot czterystu dolc�w - przerwali�my rozmowy i skontaktowa� si� ze mn� ich adwokat - natomiast m�j gospodarz grozi mi eksmisj�, poniewa� od dw�ch miesi�cy nie p�ac� czynszu. Tymczasem ja gaw�dz� sobie w najlepsze z najbogatsz� osob�, jak� kiedykolwiek pozna�em, ze staruszk�, kt�ra pewnie ju� d�ugo nie poci�gnie i kt�rej nie ukrywan� rozkosz sprawia deliberowanie, komu ile zapisa�.
Wr�cza mi kartk� z czterema nazwiskami wypisanymi starannie w w�skim rz�dku i powiada:
- To wnuki, kt�re pragn� ochrania�, bo mnie jeszcze kochaj�. - Zas�ania r�k� usta i przysuwa nos do mego ucha. - Zapisz ka�demu po milionie.
Gdy robi� notatki, dr�y mi r�ka. Rach-ciach i za�atwione: stworzy�em czterech milioner�w.
- A co z reszt�? - pytam szeptem.
Panna Cyraneczka wyprostowuje si� gwa�townie, siada sztywno, jakby po�kn�a kij, i o�wiadcza:
- Ani centa. Nie dzwoni� do mnie, nie przysy�aj� podark�w, nie pisz� poczt�wek. Wykre�l ich.
Gdyby to moja babka siedzia�a na dwudziestu milionach zielonych, co tydzie� posy�a�bym jej kwiaty, co drugi dzie� poczt�wki, w deszczowe dni obdarowywa�bym j� czekoladkami, a w pozosta�e poi�bym szampanem. Z rana dzwoni�bym do niej raz, a przed p�j�ciem spa� dwa razy. Co niedziel� zabiera�bym starowink� do ko�cio�a, podczas mszy trzyma�bym j� za r�k�, p�niej fundowa�bym jej drugie �niadanie, a potem wi�z�bym babuni� do teatru, na aukcj�, na wystaw�, nawet do samego diab�a, gdyby tylko wyrazi�a takie �yczenie. Tak, ju� ja bym si� swoj� babci� zaj��.
I zaczynam rozmy�la�, czy nie warto zaj�� si� pann� Cyraneczka.
- Dobrze - m�wi� powa�nie, jakbym robi� to wiele razy. - Dzieci te�?
- Te�, przecie� powiedzia�am. Nie dam im absolutnie nic.
- Czy mog� spyta�, co oni pani zrobili?
G�o�no wypuszcza powietrze, jakby sfrustrowana, wywraca oczyma, jakby za nic nie chcia�a o tym m�wi�, i nagle pochyla si� gwa�townie do przodu, podpiera �okciami i cedzi:
- Randolph, m�j najstarszy, ma prawie sze��dziesi�t lat i niedawno o�eni� si� po raz trzeci. Znalaz� sobie wyw�ok�, kt�ra nic tylko wypytuje o pieni�dze, wi�c gdybym mu cokolwiek zapisa�a i tak nic by z tego nie mia�. Wola�abym ju� zostawi� pieni�dze tobie ni� w�asnemu synowi, albo profesorowi Smootowi, albo komukolwiek innemu, byle nie Randolphowi. Rozumiesz mnie, Rudy?
Moje serce przestaje bi�. Pierwsza klientka w �yciu, a tu prosz�: jeszcze troch�, jeszcze tylko troszeczk� i trafi� milionowego fuksa! Do diab�a z Brodnaxem, ze Speerem i z tymi wszystkimi konsultacjami, kt�re mnie czekaj�.
- Nie mo�e ich pani zapisa� mnie - odpowiadam z najmilszym u�miechem, na jaki mnie sta�. Natomiast moje oczy, usta, moje wargi, m�j nos zapewne te�, b�agaj�, by si� upar�a i odrzek�a: Jak to nie, do ci�kiej cholery? To moje pieni�dze i zapisz� je, komu zechc�. Je�li zapragn�, �eby� dosta� je ty, Rudy, to je dostaniesz, i basta! Masz, s� twoje!
Zamiast tego powiada:
- Ca�� reszt� chc� zapisa� wielebnemu Kennethowi Chandlerowi z Dallas. Znasz go? Ca�y czas wyst�puje w telewizji. Zbiera datki i dzi�ki nim robi na �wiecie prawdziwe cuda: buduje domy, karmi dzieci, g�osi S�owo Bo�e. Chc�, �eby mia� te pieni�dze.
- Jest telewizyjnym kaznodziej�?
- Och, kim� wi�cej ni� kaznodziej�. Jest nauczycielem, m�em stanu i doradc�, jada kolacje z g�owami pa�stw, a poza tym jest naprawd� milutki. W�osy ma takie bujne, k�dzierzawe, chyba troch� przedwcze�nie posiwia�e, ale wcale tego nie ukrywa.
- Oczywi�cie. Ale czy...
- Wczoraj do mnie zadzwoni�. Uwierzy�by� w to? Wielebny Kenneth Chandler we w�asnej osobie. W telewizji g�os ma taki mi�kki i jedwabisty, a przez telefon brzmi naprawd� uwodzicielsko. Wiesz, co mam na my�li?
- Tak, chyba tak. Po co do pani dzwoni�?
- W zesz�ym miesi�cu wys�a�am mu swoje �luby na marzec i do��czy�am kr�tki li�cik. Napisa�am, �e dzieci mnie porzuci�y, �e rozwa�am mo�liwo�� zmiany testamentu i �e zastanawiam si�, czy nie zapisa� pewnej kwoty na jego szlachetn� dzia�alno��. Trzy dni p�niej do mnie zadzwoni�, on sam, osobi�cie. By� taki sympatyczny, mia� taki d�wi�czny, taki wibruj�cy g�os i tym d�wi�cznym, wibruj�cym g�osem spyta� mnie, ile chcia�abym przeznaczy� na jego dzia�alno��. Poda�am mu przybli�on� kwot� i od tamtego czasu do mnie wydzwania. Powiedzia�, �e gdybym zechcia�a go pozna�, natychmiast przyleci do mnie swoim prywatnym odrzutowcem.
Braknie mi s��w. Smoot chwyta Bosca za rami�, pr�buj�c go spacyfikowa� i posadzi� na krze�le przed N. Elizabeth Erickson, kt�ra zd��y�a ju� straci� swoj� wielk� spink� i jest wyra�nie zdeprymowana - jej pierwszy klient tak j� zawstydzi�, �e nasza szanowna kole�anka pragnie tylko jednego: czym pr�dzej wpe�zn�� pod st� i pozosta� tam na zawsze. Strzela woko�o oczyma. Posy�am jej znacz�cy u�mieszek. A co tam, niech wie, �e wszystko widz�. Siedz�cy obok niej F. Franklin Donaldson IV jest pogr��ony w powa�nej rozmowie z par� staruszk�w. Omawiaj� jaki� dokument, chyba testament. Odczuwam dzik� satysfakcj�, �e testament, kt�ry trzymam w r�ku, jest wart o wiele wi�cej ni� ten, nad kt�rym poci si� Donaldson IV.
Postanawiam zmieni� temat.
- Hmm, ma pani dwoje dzieci, prawda? Randolpha i...
- Tak, Randolpha i Delberta. Delberta te� chc� wydziedziczy�. Nie odzywa si� do mnie od trzech lat. Mieszka na Florydzie. Precz z nim! Precz, precz, precz!
Ciach! - jedno poci�gni�cie d�ugopisem i Delbert traci swoje miliony.
- Bosco - powiada panna Cyraneczka i nagle zrywa si� na r�wne nogi. - Musz� sprawdzi�, co si� z nim dzieje. Biedaczyna z tego Bosca. Ani rodziny, ani przyjaci�, ma tylko nas.
- Jeszcze nie sko�czyli�my.
Panna Cyraneczka pochyla si� nad sto�em, tak �e nasze twarze znowu dzieli odleg�o�� nie wi�ksza ni� kilka centymetr�w.
- Owszem, sko�czyli�my, Rudy. Po prostu zr�b, co ci m�wi�. Tej czw�rce zapisz po milionie, a reszt� daj wielebnemu Kennethowi Chandlerowi. Pozosta�a cz�� testamentu nie ulega zmianie, bo nie chc� zmienia� ani wykonawcy, ani powiernik�w. Sprawa jest prosta, Rudy, robi� to nie pierwszy raz. Profesor Smoot m�wi, �e za dwa tygodnie wr�cicie tu ze wszystkimi dokumentami elegancko wystukanymi na maszynie. To prawda?
- Chyba tak.
- To dobrze. W takim razie do zobaczenia. - Zdenerwowana, pomyka na koniec drugiego sto�u i obejmuje Bosca, kt�ry natychmiast potulnieje jak s�odkie niewini�tko.
Czytam testament i robi� notatki. Pociesza mnie my�l, i� Smoot oraz inni profesorowie ch�tnie mi pomog� i �e mam dwa tygodnie czasu na doj�cie do siebie i na obmy�lenie w miar� rozs�dnego planu dzia�ania. Powtarzam sobie w duchu: przecie� nie musz� tego robi�. Ta czaruj�ca ma�a starowinka z dwudziestoma milionami dolar�w pod poduszk� potrzebuje rady du�o m�drzejszej ni� ta, jakiej by�bym jej w stanie udzieli�. Potrzebuje testamentu, kt�rego pewnie za Boga nie zrozumie, ale nie w tym rzecz: najwa�niejsze, �eby zrozumieli go ci z urz�du skarbowego. Nie, nie czuj� si� jak mato�owaty amator - po prostu nie jestem cz�owiekiem kompetentnym. Po trzech latach studiowania prawa zdaj� sobie spraw�, jak ma�o wiem.
Klient Bookera dzielnie walczy o panowanie nad emocjami, a jego prawnik wystrzela� si� ju� z pomys��w i nie wie, o czym m�wi�. Zawzi�cie notuje i co kilka sekund mruczy: "Tak" albo: "Nie". Nie mog� si� ju� doczeka�, �eby opowiedzie� mu o pannie Cyran Cyraneczce i jej fortunie.
Zerkam na rzedniej�cy t�um i w drugim rz�dzie dostrzegam m�czyzn� i kobiet�, kt�rzy - jak mi si� wydaje - nie spuszczaj� ze mnie oka. W tej chwili jestem jedynym wolnym prawnikiem, ale wygl�da na to, �e s� niezdecydowani, czy warto spr�bowa� szcz�cia akurat ze mn�. Kobieta trzyma w r�ku gruby plik papier�w �ci�ni�tych szerok� gumk�. Mamrocze co� pod nosem, na co jej m�� kr�ci g�ow�, jakby wola� zaczeka� na rozmow� z innym or�em Temidy.
Powoli wstaj� i zmierzaj� w moj� stron�. Id�c, uwa�nie mnie obserwuj�. U�miecham si�. Witajcie w mojej kancelarii.
Kobieta podsuwa sobie krzes�o panny Cyraneczki. M�czyzna siada z boku, zachowuj�c du�� rezerw�.
- Dzie� dobry - zagajam z u�miechem i wyci�gam do niego r�k�. �ciska j�, jakby chcia�, a nie m�g�. - Nazywam si� Baylor. Rudy Baylor. - Wyci�gam r�k� do kobiety.
Nie zwraca na to uwagi.
- Jestem Dot - m�wi - a to jest Buddy.
- Dot i Buddy - powtarzam, si�gaj�c po notatnik.
- A nazwisko? - pytam, promieniuj�c ciep�em dojrza�ego prawnika.
- Black. Dot i Buddy Blackowie. Tak naprawd� to mam na imi� Marvarine, a on Willis, ale wszyscy nazywaj� nas Dot i Buddy.
Dot ma trwa��. Jej w�osy s� starannie przyczesane, na czubku g�owy lekko szpakowate i chyba czyste. Nosi tanie adidasy, br�zowe skarpetki i przydu�e d�insy. Jest chuda, �ylasta i harda.
- Adres?
- Granger, 863 Squire.
- Czy pa�stwo pracuj�?
Jak dot�d Buddy jeszcze nie otworzy� ust, ale odnosz� wra�enie, �e ju� od wielu lat m�wi za niego Dot.
- Jestem na rencie inwalidzkiej - powiada. - Mam dopiero pi��dziesi�t osiem lat, ale nawala mi serce. Buddy dostaje emerytur�. Niestety, ma��.
Buddy milczy i ca�y czas mierzy mnie wzrokiem. Nosi grube okulary w plastikowej oprawie, kt�ra ledwo si�ga mu do uszu. Policzki ma czerwone i obwis�e, w�osy bujne, siwawobr�zowe. W�tpi�, czy w tym tygodniu je my�. Ma na sobie koszul� w czerwono-czarn� krat�, kt�ra jest jeszcze brudniejsza ni� w�osy.
- Ile lat ma pan Black? - pytam, czuj�c, �e gdybym skierowa� pytanie bezpo�rednio do pana Blacka, nie doczeka�bym si� odpowiedzi.
- Buddy, dobrze? Dot i Buddy. Sko�czmy z tym panem i pani�. Buddy ma sze��dziesi�t dwa lata. Mog� co� panu powiedzie�?
Szybko kiwam g�ow�. Buddy zerka na Bookera.
- On ma troch� nie w porz�dku pod sufitem - szepcze Dot, lekkim ruchem g�owy wskazuj�c m�a.
Zerkam na Buddy'ego. Buddy patrzy na nas.
- Oberwa� na wojnie - m�wi Dot. - W Korei. Widzia� pan te bramki na lotniskach? Te, co wykrywaj� metal?
Znowu kiwam g�ow�.
- Buddy m�g�by przez tak� przej��, jak go Pan B�g stworzy�, a urz�dzenie i tak zacz�oby wy�.
Przetarta koszula Buddy'ego rozpaczliwie pr�buje zakry� jego wystaj�ce brzuszysko i jest tak mocno napi�ta, �e w ka�dej chwili grozi p�kni�ciem albo salw� ze wszystkich guzik�w naraz. Grubas ma trzy podbr�dki i pr�buj� sobie wyobrazi�, jak toczy si� przez mi�dzynarodowe lotnisko w Memphis w stroju biblijnego Adama, podczas gdy woko�o j�cz� alarmowe buczki, wp�dzaj�c w panik� zdezorientowanych stra�nik�w.
- Ma w czaszce metalow� p�ytk� - podsumowuje Dot.
- To... to straszne - konstatuj� szeptem i zapisuj� w notatniku, �e pan Buddy Black ma w czaszce metalow� p�ytk�. Tymczasem pan Black odwraca si� w lewo i przeszywa wzrokiem klienta Bookera, siedz�cego p�tora metra dalej.
Nagle Dot pochyla si� energicznie do przodu.
- I jeszcze co� - powiada.
Ja te� si� lekko pochylam, przyjmuj� wyczekuj�c� postaw� i pytam:
- Tak?
- Buddy ma problemy z alkuholem... - Z alkuholem - m�wi. Nie z alkoholem, tylko z alkuholem.
- Powa�nie?
- Ale to wszystko z tej rany w g�owie - wyja�nia us�u�nie Dot.
Pozna�em t� kobiet� ledwie trzy minuty temu, a ona ju� zd��y�a zredukowa� m�a do zdebila�ego alkoholika. Raz, dwa, i po herbacie.
- Mog� zapali�? - pyta, zmagaj�c si� z zapi�ciem torebki.
- Wolno tu pali�? - pytam, rozgl�daj�c si� z nadziej�, �e zobacz� gdzie� tabliczk� z napisem PALENIE WZBRONIONE, ale �adnej tabliczki nie dostrzegam.
- Oczywi�cie - wtyka papieros mi�dzy sp�kane wargi, przypala go, gwa�townie wyszarpuje i wypuszcza k��b dymu prosto na Buddy'ego. Buddy ani drgnie.
- Czym mog� pa�stwu s�u�y�? - pytam, spogl�daj�c na gruby plik papier�w przepasany szerok� gumk�.
Testament panny Cyran Cyraneczki chowam pod notatnik. Moja pierwsza klientka jest multimilionerk�, a dwaj nast�pni �yj� z renty i emerytury - �wie�o opierzony orze� spada z hukiem na ziemi�.
- Nie mamy du�o pieni�dzy - m�wi cicho Dot, jakby wyjawia�a wielki sekret, zdeprymowana tym, �e w og�le go wyjawia.
U�miecham si� lito�ciwie. Niezale�nie od tego, ile maj� pieni�dzy, s� bogatsi ode mnie, a ju� na pewno nikt nie skar�y ich do s�du.
- I potrzebujemy adwokata - dodaje, �ci�gaj�c gumk� z pliku dokument�w.
- W czym problem?
- W tym, �e pewne towarzystwo ubezpieczeniowe pr�buje zrobi� nas w konia.
- O jakiego rodzaju polis� chodzi?
Podsuwa mi plik dokument�w, a potem wyciera r�k�, zadowolona, �e nareszcie si� ich pozby�a, zrzucaj�c ca�y ci�ar sprawy na barki m�odego cudotw�rcy. Na samym wierzchu le�y poplamiona, zat�uszczona i solidnie wy�wiechtana polisa ubezpieczeniowa. Dot znowu wydmuchuje chmur� dymu i na moment trac� z oczu Buddy'ego.
- O polis� Great Benefit Life - odpowiada. - Wykupili�my j� pi�� lat temu, gdy nasi ch�opcy mieli siedemna�cie lat. Teraz Donny Ray umiera na bia�aczk�, a ci kanciarze z Great Benefit nie chc� p�aci� za leczenie.
- Great Benefit?
- Tak jest.
- Nigdy o nich nie s�ysza�em - m�wi� z przekonaniem, przebiegaj�c wzrokiem deklaracj�, jakbym wyst�powa� w dziesi�tkach proces�w s�dowych tego typu i wszystkie towarzystwa ubezpieczeniowe zna� na wylot. W polisie wyszczeg�lnione s� dwie osoby znajduj�ce si� na utrzymaniu pa�stwa Black�w: Donny Ray Black i Ronny Ray Black. Maj� takie same daty urodzenia.
- Pardon. Przepraszam za m�j francuski, ale to banda ostatnich skurwysyn�w.
- Jak wi�kszo�� towarzystw ubezpieczeniowych - dodaj� w zadumie i widz�, �e Dot si� u�miecha. Zdoby�em jej zaufanie. - A zatem wykupili�cie pa�stwo t� polis� pi�� lat temu?
- Mniej wi�cej. Wszystkie sk�adki regulowali�my w terminie, a zanim Donny Ray zachorowa�, nigdy z tej cholernej polisy nie korzystali�my.
Jestem studentem, nie ubezpieczonym studentem. Nie mam polisy na �ycie, na zdrowie ani na samoch�d. Nie sta� mnie nawet na now� opon� lewego tylnego ko�a mojej dobitej toyoty.
- I powiada pani, �e... hm, �e on umiera?
Dot kiwa g�ow�, nie wyjmuj�c papierosa z ust.
- Ostra bia�aczka limfoblastyczna. Zachorowa� osiem miesi�cy temu. Lekarze daj� rok, ale on tak d�ugo nie poci�gnie, bo nie przeszczepili mu �piku. A teraz jest ju� pewnie za p�no.
�piku - powiada. Nie szpiku, tylko �piku.
- Szpiku? - powtarzam skonsternowany.
- Wie pan co� na temat leczenia bia�aczki?
- Eee, chyba raczej nie.
Szcz�ka z�bami i wywraca oczami, jakby siedzia� przed ni� kompletny idiota, po czym znowu wsuwa papierosa do ust, bole�nie si� zaci�ga i d�ugo wypuszcza dym.
- Widzi pan, moi synowie s� jednojajowymi bli�niakami: Donny Ray i Ronny Ray, czyli Ron, bo Ronny Ray mu si� nie podoba�o. Poniewa� s� jednojajowymi bli�niakami, Ron by�by idealnym dawc� �piku dla Donny'ego Raya. Tak m�wi� lekarze. Szkopu� w tym, �e taki przeszczep kosztuje co� oko�o stu pi��dziesi�ciu tysi�cy dolar�w. Nie mamy tyle pieni�dzy. Ale ma je Great Benefit. Towarzystwo ubezpieczeniowe powinno zap�aci� za operacj�, bo wykupili�my polis�, kt�ra obejmuje tego rodzaju przypadki. A sukinsyny m�wi�: "Nie". I przez tych sukinsyn�w m�j syn umiera.
Wy�uszcza problem ze zdumiewaj�c� celno�ci�.
Nie zwracamy uwagi na Buddy'ego, ale Buddy ca�y czas s�ucha. Powoli zdejmuje grube okulary i przeciera oczy wierzchem ow�osionej d�oni. Bomba: Buddy p�acze. Nieco dalej szlocha Bosco. Klient Bookera znowu ma wyrzuty sumienia - a mo�e ogarnia go poczucie winy albo g��bokiego �alu? - i �ka, zas�aniaj�c twarz r�kami. Smoot stoi przy oknie, obserwuje nas i pewnie si� zastanawia, sk�d ten nag�y przyp�yw powszechnego smutku i jakich to, na Boga, rad udzielamy.
- Gdzie on mieszka? - zadaj� to pytanie tylko po to, �eby zapisa� co� w notatniku i cho� przez chwil� nie patrze� na �zy.
- Nie wyprowadzi� si�, ca�y czas mieszka z nami. To kolejny pow�d, dla kt�rego ci z Great Benefit odmawiaj� pokrycia koszt�w leczenia. M�wi�, �e Donny Ray jest doros�y i �e polisa ju� go nie obejmuje.
Przegl�dam dokumenty i zerkam na plik list�w - jest tu chyba ca�a korespondencja z Great Benefit.
- Czy wed�ug polisy osi�gni�cie pe�noletnio�ci pozbawia go odszkodowania ubezpieczeniowego?
Dot kr�ci g�ow� i na jej mocno zaci�ni�tych ustach wykwita lekki u�miech.
- Nie. Warunki ubezpieczenia o niczym takim nie wspominaj�, Rudy. Czyta�am t� polis� dziesi�tki razy i nie ma tam takiego zastrze�enia. Przeczyta�am nawet to, co napisali drobnym drukiem.
- Jest pani pewna? - pytam i znowu przenosz� wzrok na wy�wiechtany formularz.
- Absolutnie. Czytam t� polis� prawie od roku.
- Kto j� pa�stwu sprzeda�? Kto jest waszym agentem?
- Taki ma�y g�upi gnojek. Przylaz�, zapuka� do drzwi i nam�wi� nas na kupno. Nazywa� si� Ott albo jako� tak. O�liz�y kanciarz. Gada� jak naj�ty. Pr�bowa�am go odszuka�, ale wygl�da na to, �e wyjecha� z miasta.
Podnosz� ze sterty list i uwa�nie go czytam. Jego nadawc� jest starszy inspektor wydzia�u roszcze� ubezpieczeniowych z Cleveland. List napisany kilka miesi�cy po pierwszym li�cie, kt�ry przejrza�em przed chwil�, w spos�b kr�tki i zdecydowany odmawia wyp�acenia odszkodowania ze wzgl�du na fakt, �e bia�aczka Donny'ego jest przyczyn� zaistnia�� przed dat� zawarcia umowy ubezpieczeniowej i jako taka nie jest obj�ta polis�. Je�li Donny choruje na bia�aczk� od nieca�ego roku, to wykryto j� u niego cztery lata po wykupieniu polisy.
- Pisz� tu, �e odmawiaj� wyp�acenia odszkodowania ze wzgl�du na przyczyn� zaistnia�� przed dat� zawarcia umowy ubezpieczeniowej - powiadam.
- Rudy, ci faceci wykorzystali wszelkie mo�liwe preteksty. We� te papiery i uwa�nie je przeczytaj. Wykluczenia, wy��czenia, zastrze�enia, uwarunkowania zastane, przyczyny zaistnia�e przed dat� zawarcia umowy ubezpieczeniowej, drobny druk. Pr�bowali dos�ownie wszystkiego.
- Czy tego rodzaju transplantacja jest obj�ta zastrze�eniem?
- A gdzie tam! Nasz lekarz przejrza� polis� i powiedzia�, �e ci szakale powinni p�aci�, bo przeszczep �piku to dzisiaj rutynowy spos�b leczenia.
Klient Bookera wci�� szlocha, zas�aniaj�c sobie twarz r�kami, ale w pewnej chwili wstaje i przeprasza. Potem dzi�kuje Bookerowi, a Booker dzi�kuje jemu. Starzec bierze krzes�o i przysiada si� do stolika, gdzie rozgorza� turniej chi�skich warcab�w. Panna Cyran Cyraneczka uwalnia N. Elizabeth Erickson od Bosca i jego problem�w. Za naszymi plecami nerwowo przechadza si� Smoot.
Nast�pny list, te� z Great Benefit. Na pierwszy rzut oka wygl�da tak samo jak poprzednie, ale jest kr�tki, dosadny i naprawd� paskudny.
Szanowna pani Black!
Ju� siedmiokrotnie oddalili�my Pani roszczenia, uznaj�c je za bezpodstawne, o czym nie omieszkali�my zawiadomi� Pani na pi�mie. Uznajemy je za bezpodstawne po raz �smy i ostatni. Jest pani g�upia, g�upia, beznadziejnie g�upia!
Pod listem widnieje podpis kierownika dzia�u roszcze� ubezpieczeniowych. Nie wierz�c w�asnym oczom, pocieram wypuk�y emblemat towarzystwa u g�ry kartki. Zesz�ej jesieni chodzi�em na seminarium po�wi�cone prawu ubezpieczeniowemu i pami�tam swoje zaszokowanie skandalicznym zachowaniem si� niekt�rych towarzystw w tego rodzaju sprawach s�dowych. Naszym wyk�adowc� by� profesor, w�drowny komunista, kt�ry nienawidz�c towarzystw ubezpieczeniowych - w rzeczy samej nienawidzi� dos�ownie wszystkich korporacji - rozkoszowa� si� studiowaniem przypadk�w dzia�ania w z�ej wierze, to znaczy bezprawnej odmowy wyp�acenia prawnie nale�nego odszkodowania. Uwa�a�, �e takich przypadk�w jest w naszym kraju ca�a masa, dziesi�tki tysi�cy, ale prawie nigdy nie trafiaj� przed oblicze wymiaru sprawiedliwo�ci. Pisywa� ksi��ki na temat dzia�ania w z�ej wierze i spor�w s�dowych z tym zwi�zanych. �eby udowodni� swoje racje, opracowa� nawet dane statystyczne, z kt�rych wynika�o, �e wielu ludzi akceptuje odmow� wyp�acenia odszkodowania bez dog��bnej analizy swego przypadku.
Czytam list jeszcze raz i znowu muskam palcami wymy�lny emblemat towarzystwa u g�ry kartki.
- Sk�adki op�acali�cie pa�stwo terminowo, tak? - pytam. - �adnej nie opu�cili�cie?
- Absolutnie - odpowiada Dot. - Uregulowali�my wszystkie, co do jednej.
- B�d� musia� przejrze� dokumentacj� medyczn� przypadku Donny'ego.
- Wi�kszo�� papier�w trzymam w domu. Ostatnio prawie nie bywa� u lekarza. Nie sta� nas na to.
- Kiedy wykryto u niego bia�aczk�? Zna pani dok�adn� dat�?
- Nie, ale to by�o w sierpniu zesz�ego roku. Przechodzi� wtedy pierwsz� chemoterapi�. Potem ci kanciarze z Great Benefit o�wiadczyli, �e nie pokryj� koszt�w dalszego leczenia, i szpital pokaza� nam fig� z makiem. Lekarze powiedzieli, �e nie sta� ich na przeszczep �piku za friko. Fakt, to cholernie kosztowna impreza, nie mam do nich pretensji.
Buddy lustruje wzrokiem nast�pnego klienta Bookera, drobniutk� kobiecin� z plikiem papier�w. Dot szpera w paczce papieros�w, wreszcie wtyka do ust nast�pnego salema.
Je�li to naprawd� bia�aczka i je�li Donny choruje na ni� dopiero od o�miu miesi�cy, ci z Great Benefit w �aden spos�b nie mog� odm�wi� pokrycia koszt�w leczenia, uznaj�c chorob� za przyczyn� zaistnia�� przed dat� zawarcia umowy ubezpieczeniowej. Je�eli polisa nie zawiera zastrze�enia wykluczaj�cego bia�aczk� spo�r�d chor�b obj�tych warunkami ubezpieczenia, towarzystwo musi buli�. Trzyma si� kupy? Dla mnie tak, dla mnie sprawa jest absolutnie jasna, ale poniewa� prawo jako takie rzadko kiedy trzyma si� kupy i niemal zawsze jest koszmarnie zagmatwane, wiem, �e w listach z Great Benefit czyha na mnie co� paskudnego.
- Naprawd� tego nie rozumiem - o�wiadczam, gapi�c si� na "list do g�upiej".
Dot wypluwa g�st� chmur� niebieskawego dymu, kt�ry k��bi si� wok� g�owy Byddy'ego. Oczy ma chyba suche, ale nie jestem tego pewien. Dot g�o�no cmoka lepkimi wargami i powiada:
- Sprawa jest prosta, Rudy. To banda oszust�w. Uwa�aj� nas za ostatnie �miecie, za prostak�w bez forsy, dzi�ki kt�rej mogliby�my im podskoczy�. Przez trzydzie�ci lat pracowa�am w fabryce d�ins�w. Zapisa�am si� do zwi�zk�w i nie by�o dnia, �eby�my nie walczyli z firm�. To samo tutaj. Wielkie korporacje niszcz� maluczkich.
M�j ojciec nienawidzi� nie tylko prawnik�w - bardzo cz�sto plu� jadem na zwi�zki zawodowe. Nie dziwota, �e wyros�em na zagorza�ego obro�c� mas pracuj�cych.
- Ten list jest doprawdy kuriozalny - konstatuj�.
- Kt�ry?
- Ten od niejakiego pana Krokita, kt�ry wyzywa pani� od g�upich.
- Kawa� skurwiela. Szkoda, �e nie chce wzi�� ty�ka w gar��, przyjecha� tutaj i powiedzie� mi tego prosto w twarz. Zasrany jankes.
Buddy rozp�dza r�k� dym i co� mruczy. Zerkam na niego z nadziej�, �e mo�e spr�buje co� powiedzie�, ale Buddy rezygnuje. Po raz pierwszy zauwa�am, �e jego lewa skro� jest odrobin� bardziej p�aska ni� prawa, i znowu oczyma wyobra�ni widz� go�ego pana Blacka tuptaj�cego przez lotni