13689

Szczegóły
Tytuł 13689
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13689 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13689 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13689 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Joseph Conrad OPOWIE�� Za du�ym oknem o jednej szybie zmierzch dogasa� z wolna wielkim, jasnym i bezbarwnym prostok�tem, obramowanym g�stniej�cymi mrokami pokoju. Pok�j by� d�ugi. Nieodparty przyp�yw nocy przenika� a� do najodleglejszej jego cz�ci, gdzie szept m�skiego g�osu, nami�tnie przerywany i nami�tnie wznawiany, zdawa� si� �ciera� ze szmerem odpowiedzi pe�nych niesko�czonego smutku. W ko�cu szmer odpowiedzi ucich�. M�czyzna powolnym ruchem podni�s� si� z kolan obok g��bokiej, niewyra�nie majacz�cej sofy, na kt�rej zaciera�y si� kszta�ty le��cej kobiety, i stan�� wysoki pod niskim sklepieniem. Sylwetka jego ca�a by�a ciemna pr�cz ostro kontrastuj�cej bieli ko�nierzyka poni�ej kszta�tu g�owy oraz nik�ego, przelotnego po�yskiwania metalowych guzik�w, kt�re tu i �wdzie migota�y na mundurze. Sta� nad ni� przez chwil�, m�ski i tajemniczy w swoim bezruchu, po czym usiad� na pobliskim krze�le. Widzia� tylko nik�y zarys jej wzniesionej w g�r� twarzy i opuszczone na czarn� sukni� blade r�ce, kt�re przed chwil� poddawa�y si� jego poca�unkom, a teraz by�y jakby zbyt znu�one, �eby si� poruszy�. Nie �mia� si� odezwa�, wzdrygaj�c si� przed tym, jak zazwyczaj czyni� m�czy�ni wobec prozaicznych konieczno�ci �ycia. I jak zwyk�e, kobieta zdoby�a si� na odwag�. G�os jej rozleg� si� pierwszy � niemal konwencjonalnie � chocia� ona sama dr�a�a jeszcze od sprzecznych uczu�. � Opowiedz mi co� � rzek�a. Ciemno�� ukry�a jego zdumienie i u�miech. Czy� nie powiedzia� jej w�a�nie wszystkiego, co warto powiedzie� na �wiecie � i to nie po raz pierwszy! � C� mam ci powiedzie�? � spyta� g�osem dosy� spokojnym. Poczu� dla niej wdzi�czno�� za ten ton zdecydowania, kt�ry nada�a swym s�owom i kt�ry roz�adowa� nerwowe napi�cie. � Ch�tnie bym pos�ucha�a jakiej� opowie�ci. � Opowie�ci! � Naprawd� os�upia� ze zdumienia. � Tak. Czemu by nie? W s�owach tych zabrzmia�o lekkie wyzwanie, jakby kaprys ukochanej kobiety, kt�ra jest kapry�na jedynie dlatego, �e czuje si� prawem, k�opotliwym niekiedy, a zawsze trudnym do omini�cia. � Czemu� by nie? � powt�rzy� przedrze�niaj�c j� z lekka, jak gdyby ��da�a od niego, �eby da� jej gwiazdk� z nieba. Ale by� ju� nieco z�y na ni� za t� kobiec� ruchliwo��, co r�wnie �atwo uwalnia si� od nastroju jak ze strojnych sukien. S�ysza�, jak przem�wi�a nieco niepewnie, z jak�� pierzchliw� intonacj�, kt�ra przypomnia�a mu nagle trzepotanie motyla: � Dawniej opowiada�e� nieraz� o� o swoim �yciu i� zaj�ciach� Opowiada�e� tak, i� by�y to dla mnie opowie�ci zajmuj�ce. Mia�e� jaki�� jaki� dar� kiedy�� przed wojn�. � Naprawd�? � rzek� z mimowolnym smutkiem. � Ale, widzisz, wojna si� przed�u�a � m�wi� dalej takim martwym, jednostajnym tonem, i� uczu�a, �e lekki zi�b ogarnia jej ramiona. A jednak nie odst�powa�a od swego. Nie ma bowiem na �wiecie rzeczy bardziej nieust�pliwej od kobiecego kaprysu. � Mo�e to by� opowie�� nie z tego �wiata � t�umaczy�a mu. � Chcia�aby� opowie�ci z innego, lepszego �wiata? � spyta� z trze�wym zdziwieniem. � Wywo�a] duchy tych, co ju� tam odeszli. � Nie. Nie ten mia�am na my�li. Mia�am na my�li inny� jaki� inny �wiat. Gdzie� na ziemi� nie w niebie� � No, to mnie uspokoi�o. Ale zapominasz, �e mam tylko pi�� dni urlopu. � Wiem. Ja tak�e wzi�am pi�� dni urlopu od� moich obowi�zk�w. � Lubi� to s�owo. � Kt�re s�owo? � Obowi�zek. � Bywa ono niekiedy okropne� � Och, to dlatego, �e my�lisz o obowi�zku jako o ograniczeniu. Ale tak nie jest. Zawiera on w sobie niesko�czono�� i� i przez to� � C� to za j�zyk? Nie dotkn�o go szyderstwo tych s��w. � Na przyk�ad niesko�czono�� przebaczenia � m�wi� dalej. � Co za� do owego �innego �wiata�, to kt� to szuka i kto czeka opowie�ci, kt�ra z niego pochodzi? � Ty � rzek�a z jak�� dziwn�, niemal cierpk� s�odycz� pewno�ci. Poruszy� si� niby cie� w swym krze�le na znak, �e si� zgadza, ale ironii tego ruchu nie zdo�a�a okry� tajemnic� nawet zg�szczona ciemno��. � Jak chcesz. Ot� na takim �wiecie by� pewnego razu Kapitan i pewien Skandynawski Marynarz. Wyobra� sobie te s�owa napisane du�ymi literami, gdy� nie b�d� oni mieli innych imion. By� to �wiat m�rz, l�d�w i wysp� � Podobnie jak wsz�dzie � szepn�a gorzko. � Tak jest. Czeg� innego mog�a� si� spodziewa� wysy�aj�c na odkrycie nowych �wiat�w cz�owieka ulepionego z naszej zwyk�ej, udr�czonej gliny? C� innego m�g� znale��? Czy� co� innego zdo�a�aby� poj��, o co� innego si� zatroszczy� lub bodaj wyczu� jego istnienie? By�a tam i komedia, i rozlew krwi. � Zawsze to samo, jak na ziemi � mrukn�a. � Zawsze. A poniewa� we wszech�wiecie znajdzie si� zawsze tylko to, co jest zakorzenione w g��bi naszej w�asnej istoty, wi�c by�a tam tak�e mi�o��. Ale nie m�wmy o niej. � Nie. Nie m�wmy! � rzek�a mistrzowsko ukrywaj�c pod oboj�tnym tonem ulg�, jak� jej te s�owa przynios�y � lub rozczarowanie. Po chwili doda�a: � Zanosi si�, jak si� zdaje, na komiczn� histori�. � No, nie� � zawaha� si� r�wnie�. � Zapewne. W pewien spos�b. W pewien bardzo okrutny spos�b. B�dzie ona ludzka, a jak wiesz, komedia to tylko pewien k�t widzenia. I nie b�dzie to historia ha�a�liwa. Wszystkie d�ugie lufy, o kt�rych w niej mowa, b�d� nieme � jak tyle� teleskop�w. � Ach, wi�c s� w niej tak�e dzia�a! A czy wolno spyta�, gdzie? � Na wodzie. Nie zapominaj, �e �wiat, o kt�rym m�wimy, ma swe morza. Toczy�a si� na nim wojna. By� to �wiat zabawny i naprawd� okropny. Toczy�a si� na nim wojna na ziemi, na wodzie, pod wod�, w powietrzu i nawet pod ziemi�. I by�o tam wielu m�odych ludzi, przewa�nie w mesach i kajutach, kt�rzy mawiali do siebie � wybacz nieparlamentarny wyraz: �To diabelnie ci�ka wojna, ale lepiej, �e jest taka, ni� �eby jej wcale nie by�o.� Lekko rzucane s�owa, nieprawda�? Z g��bi sofy dolecia�o go nerwowe, niecierpliwe westchnienie, ale m�wi� dalej, nie przerywaj�c. � A jednak kryje si� w tym co� wi�cej, ni� si� na poz�r wydaje. Chc� powiedzie�, wi�cej m�dro�ci. Lekkomy�lno��, podobnie jak komedia, jest tylko spraw� pierwszego, wzrokowego wra�enia. �wiat ten nie by� zbyt m�dry. Ale dzia�a�a na nim pewna pospolita przebieg�o��. Objawia�a si� ona g��wnie w r�norodnych poczynaniach stron neutralnych, poczynaniach publicznych i prywatnych, nad kt�rymi nale�a�o czuwa�; czuwa� przenikliwym umys�em i naprawd� bystrym okiem. Zapewniam ci�, i� musia�o ono by� bardzo bystre. � Mog� sobie wyobrazi� � szepn�a z uznaniem. � Czy� jest co�, czego nie mo�esz sobie wyobrazi�? � powiedzia� sucho. � Masz ten �wiat w sobie. Ale powr��my do naszego Kapitana, kt�ry, rzecz prosta, mia� pod swymi rozkazami pewien okr�t. Cho� m�wi� cz�sto o moim zaj�ciu (jak przed chwil� zauwa�y�a�), nie wdaj� si� nigdy w szczeg�y. Ot� powiem ci od razu, i� �w okr�t by� kiedy� pe�en wdzi�ku, wytworno�ci i zbytku. Tak jest, kiedy�! By� niby pi�kna kobieta, kt�ra przywdzia�a nagle zgrzebn� sukni� i ponatyka�a rewolwer�w za pas. Ale p�yn�� lekko, porusza� si� zwinnie i nic mu nie brakowa�o. � Czy� tak s�dzi� �w Kapitan? � spyta� g�os z sofy. � Tak jest. Wysy�ano go na nim wzd�u� pewnych wybrze�y, by �ledzi�� co by�o do wy�ledzenia. Tylko tyle. Czasem udzielano mu pewnych pomocniczych wskaz�wek, a czasem musia� obywa� si� bez nich. W rzeczywisto�ci by�o to wszystko jedno. Wskaz�wki te przydawa�y si� nie wi�cej, ni� gdyby go mia�y naprowadzi� na umiejscowienie i kierunek przesuwaj�cego si� ob�oku lub jakiego� widziad�a, co przybiera jaki� kszta�t tu i �wdzie, a jest niemo�liwe do uj�cia. By�o to we wczesnym okresie tej wojny. Nic tak zrazu nie zdumiewa�o Kapitana jak nie zmienione oblicze w�d ze znanym mu dobrze wyrazem, kt�ry nie by� ani bardziej przyjacielski, ani bardziej wrogi. W dni pi�kne s�o�ce iskrzy�o si� na b��kicie; tu i �wdzie snu�a si� w oddali spokojna smuga dymu i niepodobna by�o uwierzy�, �e ten dobrze znany, jasny widnokr�g zakre�la granice jednej wielkiej, kolistej zasadzki. Tak, niepodobna jest wierzy� a� do chwili, kiedy si� widzi, jak jaki� okr�t � nie w�asny okr�t (co nie jest takie wstrz�saj�ce), lecz p�yn�cy obok okr�t bratni wylatuje z nag�a w powietrze i zapada w g��bi�, zanim zd��y si� pomy�le�, co mu si� sta�o. Wtedy zaczyna si� wierzy�. Wyp�ywa si� odt�d z zadaniem, by �ledzi�, co wy�ledzi� mo�na, i nie ustaje si� w swej pracy z prze�wiadczeniem, i� pewnego dnia zginie si� od czego�, czego si� nie wy�ledzi�o. Zazdro�ci si� �o�nierzom, kt�rzy u schy�ku dnia ocieraj� pot i krew ze swych twarzy, licz� towarzyszy, kt�rzy padli u ich boku, patrz� na spustoszone pola, na poszarpan� ziemi�, kt�ra zdaje si� cierpie� i krwawi� wraz z nimi. Naprawd� zazdro�ci si� �o�nierzom. Rozpasana zwierz�co�� tego wszystkiego, smak pierwotnej nami�tno�ci, dzika otwarto�� ciosu zadanego czyj�� r�k�, bezpo�rednie wyzwanie i niewykr�tna odpowied�! Niestety, morze nie dawa�o nic podobnego i wygl�da�o, jakby nic wsp�lnego nie mia�o z tym �wiatem. Przerwa�a poruszywszy si� z lekka. � O, tak! Prawo��, otwarto��, nami�tno�� to trzy przykazania twojej ewangelii. Czy� ja ich nie znam?! � Pomy�l! Czy� na og� s� nam one wsp�lne? � spyta� stropiony, lecz nie czekaj�c odpowiedzi m�wi� dalej: � Takie by�y uczucia Kapitana. Doznawa� ulgi, kiedy noc przys�ania�a morze kryj�c to wszystko, co wygl�da�o jak ob�uda starego przyjaciela. Noc o�lepia otwarcie � i bywaj� okoliczno�ci, gdy �wiat�o dzienne mo�e tak obmierzn�� cz�owiekowi jak najgorszy fa�sz. Noc jest szczera. Nocami Kapitan m�g� puszcza� swoim my�lom wodze� nie potrzebuj� ci m�wi�, dok�d. Tam, gdzie jest wyb�r tylko mi�dzy wierno�ci� a �mierci�. Ale gdy powietrze m�tnia�o, cho� o�lepiony, nie doznawa� tej ulgi. Mg�a jest zwodna, martwa jej �wietlisto�� dra�ni. Doznaje si� wra�enia, i� powinno by si� widzie�. Pewnego pos�pnego, brzydkiego dnia okr�t zwiadowczy p�yn�� wzd�u� skalistego, niebezpiecznego brzegu, wyrzynaj�cego si� mocn� czerni� niby rysunek wykonany tuszem na szarym papierze. Nagle Pierwszy Oficer przem�wi� do swego prze�o�onego. Wyda�o si� mu, i� widzi co� na wodzie od strony pe�nego morza. Jakby niewielki wrak. �Ale sk�d tutaj wrak?� � zapyta�. �Istotnie � rzek� Kapitan. � �odzie podwodne, o kt�rych wiadomo z ostatnich doniesie�, zaton�y znacznie dalej na zach�d. Ale czy� to mo�na wiedzie�? Mog�y by� inne, kt�rych nie widziano, o kt�rych nie doniesiono. P�y�my, co tchu!� Tak to si� zacz�o. Zmieniono kierunek, by przep�yn�� tu� obok owego przedmiotu, gdy� trzeba by�o dobrze przygl�da� si� temu, co mo�na by�o zobaczy�. Tu� obok, ale go nie dotykaj�c; nie by�o bowiem rzecz� wskazan� dotyka� dryfuj�cych przedmiot�w bez wzgl�du na ich kszta�t. Tu� obok, ale nie zatrzymuj�c si� ani nawet nie zwalniaj�c, gdy� w owym czasie nie by�o rzecz� rozs�dn� zatrzymywa� si� na jakim� okre�lonym miejscu, chocia�by na chwil�. Mog� ci powiedzie� od razu, i� przedmiot �w sam przez si� nie by� niebezpieczny. Nie warto go opisywa�. Nie by� niczym niezwyklejszym ni� � powiedzmy � bary�ka okre�lonego kszta�tu i barwy. Ale nie by� bez znaczenia. �agodnie wzd�ta fala pod�wign�a go, jak gdyby chc�c u�atwi� dok�adniejsze obejrzenie, po czym okr�t wr�ci� na pierwotny kurs, odwr�ciwszy si� od niego oboj�tnie. Dwadzie�cia par oczu rozgl�da�o si� na wszystkie strony z pok�adu, staraj�c si� wy�ledzi� co by�o do wy�ledzenia. Kapitan i Pierwszy Oficer zastanawiali si� nad owym przedmiotem ze znajomo�ci� rzeczy. Wyda� si� on im dowodem nie tyle podst�pu, co dzia�alno�ci pewnych pa�stw neutralnych. Dzia�alno�� ta w wielu wypadkach polega�a na uzupe�nianiu zapas�w �odzi podwodnych na morzu. Tak mniemano powszechnie, cho� na pewno nie wiedziano. W rzeczy samej wszystko w tym wczesnym okresie wojny na to wskazywa�o. �w przedmiot, obejrzany z bliska i porzucony z pozorn� oboj�tno�ci�, nie pozostawia� w�tpliwo�ci, i� co� takiego musia�o sta� si� gdzie� w pobli�u. Sam �w przedmiot by� wi�cej ni� podejrzany. Ale to, �e pozostawiono go na oczach, wywo�ywa�o jeszcze inne podejrzenia. By�o� to wynikiem g��bokiego i szata�skiego zamierzenia? Pod tym wzgl�dem wszelkie przypuszczenia bardzo rych�o okaza�y si� p�onne. Ostatecznie obaj oficerowie doszli do wniosku, i� pozostawiono go prawdopodobnie przypadkiem, kt�ry mo�e kojarzy si� z jak�� nieprzewidzian� konieczno�ci�, tak� na przyk�ad, i� zasz�a potrzeba spiesznego opuszczenia tego miejsca, lub jej podobn�. Rozmowa ich toczy�a si� w zwi�z�ych, wa�kich zdaniach, przerywanych d�ugimi, milcz�cymi zamy�leniami. I przez ca�y czas oczy ich b��dzi�y po widnokr�gu w nieustannym, niemal mechanicznym wysi�ku czujno�ci. M�odszy z nich sarkn�� gorzko na zako�czenie: �No, mamy dow�d. Ot� to. Dow�d tego, czego byli�my najzupe�niej pewni ju� poprzednio. I naprawd� niezbity!� ,,I wiele nam z tego przyjdzie � odpar� Kapitan. � Przeciwnicy s� o ca�e mile st�d, �odzie podwodne czyhaj� � sam tylko diabe� wie, gdzie � by zabija�; a czcigodny neutralny wymyka si� na wsch�d i czyha, by ok�ama�.� Pierwszy Oficer parskn�� na to �miechem. Ale wyrazi� przypuszczenie, i� taki neutralny nie potrzebuje nawet zbytnio k�ama�. O ile tych drab�w nie przychwyci si� na gor�cym uczynku, czuj� si� najzupe�niej bezpieczni. Mog� si� �mia� w ku�ak. Ten drab najprawdopodobniej �mieje si� w tej chwili. Jest rzecz� bardzo mo�liw�, i� ju� przedtem bra� udzia� w tej zabawie i nie troszczy si� bynajmniej o jakie� tam �lady. To zabawa, w kt�rej praktyka czyni ludzi bezczelnymi, no i zapewnia im powodzenie. I zn�w roze�mia� si� niepewnie. Ale Kapitan by� oburzony na te skrytob�jcze metody i okrutn� zatwardzia�o�� wsp�lnik�w zbrodni, co zdawa�a si� zaka�a� �r�d�a najg��bszych ludzkich wzrusze� i najszlachetniejszych czyn�w; znieprawia� wyobra�ni�, kt�ra buduje ostateczne poj�cia �ycia i �mierci. Cierpia�� G�os z sofy przerwa� opowiadanie: � Jak dobrze rozumiem to u niego! Pochyli� si� z lekka do przodu. � Zapewne. Ja r�wnie�. Wszystko powinno by� jawne w mi�o�ci i w wojnie. Jawne jak dzie�, gdy� jedna i druga jest nakazem idea�u, kt�ry tak �atwo, tak straszliwie �atwo poni�y� w imi� zwyci�stwa. Zawaha� si�, po czym zacz�� znowu: � Nie wiem, czy �w Kapitan wnika� tak g��boko w swoje uczucia. Ale cierpia� skutkiem nich� ulega� jakiemu� smutnemu rozczarowaniu. By� mo�e nawet podejrzewa� siebie o szale�stwo. Ludzie s� zmienni. Nie mia� jednak czasu na przenikanie w g��b swej duszy, gdy� od po�udniowego zachodu posuwa�a si� ku jego okr�towi �ciana mg�y. Nadlecia�y wielkie k��by opar�w, omotuj�c i roztapiaj�c jakby maszty i komin, kt�re na koniec zupe�nie w nich znik�y. Okr�t zatrzymano, zapad�a cisza, nawet mg�a znieruchomia�a, g�stniej�c i jakby t�ej�c w swej zatrwa�aj�cej g�uchej nieruchomo�ci. Ludzie na stanowiskach przestali wzajem siebie widzie�. Kroki rozlega�y si� podejrzanie, rzadkie g�osy, nieosobiste i odleg�e, zamiera�y bez echa. �lepa, bia�a cisza ow�adn�a �wiatem. I wydawa�o si�, i� potrwa dni ca�e. Nie znaczy to jednak, jakoby mg�a nie zmienia�a swej g�sto�ci. Od czasu do czasu przeciera�a si� tajemniczo, ukazuj�c ludziom mniej lub wi�cej widmow� zjaw� ich okr�tu. Kilka razy nawet cie� wybrze�a zamajaczy� im niejasno przed oczyma poprzez rozfalowan�, nieprzejrzyst� po�wiat� wielkiego bia�ego ob�oku lgn�cego do wody. Korzystaj�c z tych chwil posuwano okr�t ostro�nie ku brzegowi. Nie by�o celu pozostawa� na pe�nym morzu podczas takiej mg�y. Oficerowie znali ka�d� cie�nin� i ka�d� szczelin� wybrze�a w swym zasi�gu. Byli zdania, i� okr�towi b�dzie znacznie lepiej w pewnej zatoczce. Nie by�a ona du�a, lecz w sam raz wystarcza�a, by okr�t m�g� tam rzuci� kotwic�. I �atwiej, bezpieczniej w niej b�dzie, nim mg�a si� podniesie. Z wolna, z niesko�czon� przezorno�ci� i cierpliwo�ci� przysuwali si� coraz bli�ej i bli�ej, widz�c ska�y tylko jako zanikaj�cy, ciemny masyw, obrze�ony w�sk� smug� z�owrogiej piany u podn�a. W chwili rzucania kotwicy mg�a by�a tak g�sta, i� z tego, co si� widzia�o, mo�na by�o mniema�, �e okr�t znajduje si� o tysi�ce mil dalej, na pe�nym morzu. Jednak czu�o si� os�on� l�du. Cisza powietrzna posiada�a pewn� osobliw� jako��. Bardzo nik�e i zwodne che�botanie drobnej fali u okalaj�cego zatoczk� wybrze�a dociera�o do ich uszu z zagadkowymi, nag�ymi przerwami. Kotwica zanurzy�a si�, zapuszczono o�owianki. Kapitan zszed� do swej kajuty. Ale nied�ugo potem czyj� g�os zza drzwi wezwa� go na pok�ad. Pomy�la� sobie: �C� tam takiego?� Poczu� niecierpliwo��, �e znowu go wo�aj�, by patrza� w t� niezno�n� mg��. Zobaczy�, i� ponownie nieco si� przetar�a i nabra�a mrocznego zabarwienia od ciemnych, bezkszta�tnych i zacieraj�cych si� w zarysie ska�, kt�re niby zas�ona z cieni�w zaznacza�y si� ze wszech stron doko�a okr�tu, z wyj�tkiem jednego jasnego miejsca, kt�re by�o wylotem na pe�ne morze. Kilku oficer�w przygl�da�o si� temu przesmykowi z pomostu. Pierwszy Oficer szepn�� do niego zd�awionym g�osem, i� jaki� inny okr�t znajduje si� w zatoczce. Wypatrzy�o go kilka par oczu zaledwie przed paru minutami. Sta� na kotwicy bardzo blisko wylotu � ot, niby niewyra�na plama na jasnej mgle. I Kapitan, patrz�c w kierunku wskazywanym przez ch�tne r�ce, sam zdo�a� go w ko�cu rozr�ni�. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e by� to jaki� statek. �To istny cud, �e�my nie zderzyli si� z nim u wej�cia� � zauwa�y� Pierwszy Oficer. �Wys�a� ��d� na ten statek, zanim zn�w zniknie nam z oczu� � rzek� Kapitan. Przypuszcza�, �e by� to statek przybrze�ny. Bo c� innego? Lecz nowa my�l b�ysn�a mu nagle w g�owie. �To dziwne� � rzek� do swego zast�pcy, kt�ry wys�awszy ��d�, powr�ci� do niego. W jednej chwili zastanowi�a obu okoliczno��, i� statek, tak nagle odkryty, nie da� zna� o swej obecno�ci uderzeniem w dzwon. �Wp�yn�li�my wprawdzie bardzo cicho � rozumowa� Pierwszy Oficer. � Ale musieli s�ysze� chocia�by naszych pilot�w. Przep�yn�li�my obok nich o jakie� pi��dziesi�t jard�w zaledwie. Niemal otarli�my si� o nich! Mogli nas nawet zobaczy�, o ile zauwa�yli, �e co� si� u wej�cia do zatoczki porusza. I to dziwne, i� ani razu nie dolecia� nas od tego statku jakikolwiek odg�os. Chyba dech powstrzymywali na swoim pok�adzie!� �Tak� � rzek� Kapitan w zamy�leniu. ��d� wywiadowcza powr�ci�a we w�a�ciwym czasie i ukaza�a si� tak nagle u boku okr�tu, jakby utorowa�a sobie drog� pod mg��. Oficer s�u�bowy wszed� na pok�ad, by z�o�y� raport, ale Kapitan nie da� mu przem�wi�. Zawo�a� z daleka: �Statek przybrze�ny! Nieprawda�?� �Nie, panie kapitanie, obcy, neutralny� � brzmia�a odpowied�. �Nie? Istotnie? No, to niech pan nam o nim wszystko opowie. Co on tu robi?� M�odzieniec o�wiadczy�, i� opowiedziano mu d�ug� i zawi�� histori� o uszkodzeniu maszyn. By�a jednak�e do�� wiarygodna ze �ci�le zawodowego punktu widzenia i przedstawia�a si� zwyczajnie: uszkodzenie, niebezpieczne dryfowanie wzd�u� wybrze�a, ca�ymi dniami mniej lub bardziej mglista pogoda, obawa przed mocnym wiatrem, ostateczne postanowienie, by gdzie� przybi� do brzegu i stan�� na kotwicy itd. Zupe�nie wiarygodne! �Czy maszyny wci�� jeszcze uszkodzone?� � wypytywa� go Kapitan. �Nie, panie kapitanie. Stoi ju� pod par�.� Kapitan odszed� na bok ze swym zast�pc�. �Na Jowisza! � rzek� � pan ma s�uszno��. Powstrzymywali dech, gdy�my ich mijali. Nie inaczej!� Ale Pierwszy Oficer j�� z kolei poddawa� si� w�tpliwo�ciom. �Taka mg�a t�umi cichsze odg�osy � zauwa�y�. � A przede wszystkim c� mogliby mie� na celu?� �Wymkn�� si� niepostrze�enie� � odpar� Kapitan. �To czemu� tego nie zrobili? Pan wie, �e mogli. Mo�e nie ca�kiem niepostrze�enie. Nie zdaje mi si�, �eby zdo�ali wyci�gn�� �a�cuch kotwiczny bez ha�asu. Jednak�e w minut� mogliby zgin�� nam z oczu � wymkn�� si� zgrabnie, zanim by�my ich wypatrzyli. A nie zrobili tego.� Popatrzyli na siebie. Kapitan potrz�sn�� g�ow�. Nie�atwo jest oprze� si� podejrzeniom podobnym do tych, co za�wita�y w jego m�zgu. Nie stwierdza� ich nawet otwarcie. Oficer s�u�bowy doko�czy� swego raportu. �adunek okr�tu by� nieszkodliwy i u�yteczny. Statek ten p�yn�� do pewnego angielskiego portu. Dokumenty oraz wszystko inne by�o w najzupe�niejszym porz�dku. Nie da�o si� odkry� nic podejrzanego. Przeszed�szy nast�pnie do ludzi, okre�li�, i� za�oga by�a jak na innych statkach. Mechanicy dobrze znanego typu i nader zr�czni w naprawianiu maszyn. Mat opryskliwy. Kapitan, raczej pi�kny okaz Skandynawa, do�� uprzejmy, lecz, jak si� zdaje, zagl�daj�cy do kieliszka. Wygl�da�, jak gdyby nie ca�kiem jeszcze otrze�wia� po jakiej� dobrej pijatyce. �Powiedzia�em, i� nie mog� da� mu zezwolenia na odp�yni�cie. Odrzek�, i� przy takiej pogodzie nie �mia�by si� wychyli� z zatoki nawet na d�ugo�� w�asnego okr�tu, bez wzgl�du na to, czy mia�by zezwolenie, czy nie. Mimo to zostawi�em mu jednego cz�owieka na pok�adzie.� �Zupe�nie s�usznie.� Kapitan prze�uwa� czas jaki� swe podejrzenia, po czym odwo�a� na bok zast�pc�. �A je�eli to ten sam statek, kt�ry zaopatrywa� kt�r�� z tych diabelskich �odzi podwodnych?� � zagadn�� p�g�osem. Pierwszy Oficer os�upia�. Po czym rzek� z przekonaniem: �Czmychn��by bezkarnie. Tego dowie�� nie mo�na.� �Chcia�bym rozejrze� si� w tej sprawie osobi�cie.� �S�dz�c z raportu, kt�rego wys�uchali�my, obawiam si�, i� nie znajdzie pan nawet rozs�dnych podstaw do podejrzenia.� �Mimo to pop�yn� do nich.� Uwzi�� si�. Ciekawo�� jest pot�nym bod�cem nienawi�ci i mi�o�ci. Co spodziewa� si� znale��? Nie umia�by na to pytanie odpowiedzie� nikomu � nawet samemu sobie. W rzeczywisto�ci jednak oczekiwa�, i� zastanie tam okre�lon� atmosfer� � atmosfer� pochopnej zdrady, kt�rej w jego mniemaniu nic nie mog�o usprawiedliwi�; mia� bowiem prze�wiadczenie, i� nawet silne zami�owanie do przest�pstwa samo w sobie nie wystarcza�oby na jego usprawiedliwienie. Ale czy m�g� je odkry�? Wyw�cha�? Wyczu�? Zyska� jak�� tajemnicz� wiadomo��, kt�ra by jego nieprzezwyci�one podejrzenia zmieni�a w pewno�� na tyle mocn�, by wywo�a� dzia�anie ze wszystkimi jego gro�nymi nast�pstwami? Kapitan przyj�� go na tylnym pok�adzie, majacz�cym w mgle w�r�d niewyra�nych kszta�t�w zwyk�ego sprz�tu okr�towego. By� to krzepki przedstawiciel narodu skandynawskiego, brodaty, w sile wieku. Okr�g�a sk�rzana czapka przykrywa�a szczelnie jego g�ow�. R�ce mia� wci�ni�te g��boko w kieszenie kr�tkiej sk�rzanej kurtki, kiedy wyja�nia�, i� na morzu zwyk� przebywa� w kajucie z mapami, i poprowadzi� tam�e, st�paj�c niedbale. Tu� przed drzwiami pod pomostem zatoczy� si� z lekka, odzyska� r�wnowag�, otworzy� je na o�cie� i stan�� z boku opieraj�c si� barkami jakby mimo woli o �cian� i patrz�c b��dnie w zamglony przestw�r. Ale natychmiast pod��y� za naszym Kapitanem, zatrzasn�� drzwi, zapali� �wiat�o elektryczne i wt�oczy� zn�w po�piesznie r�ce w kieszenie, jak gdyby si� obawia�, i� mo�e by� za nie uj�ty z przyja�ni lub wrogo�ci. Kajuta by�a zat�oczona i duszna. Zwyk�y stojak na mapy by� pe�ny; na stole le�a�a rozwini�ta mapa, a przytrzymywa�a j� pr�na czarka stoj�ca na talerzyku, do kt�rego wyla� si�, wype�niaj�c go do po�owy, jaki� ciemny p�yn. Nadgryziony suchar le�a� na szafce z chronometrem. By�y tam dwie kanapy, jedna zamieniona na ��ko, gdy� znajdowa�a si� na niej poduszka i jakie� dery, ogromnie wymi�toszone. Kapitan skandynawski usiad� na niej nie wyjmuj�c r�k z kieszeni. .,Oto moja siedziba� � odezwa� si�, a wygl�da� przy tym tak dziwnie, jakby by� zdumiony d�wi�kiem w�asnego g�osu. Kapitan przygl�da� si� z drugiej kanapy jego przystojnej, zaczerwienionej twarzy. Skroplona mg�a przylgn�a do ��tawej brody i w�s�w Skandynawa. Znacznie ciemniejsze brwi zmarszczy� z zak�opotaniem i zerwa� si� nagle z miejsca. �Idzie o to, �e nie wiem, gdzie jestem. Naprawd� nie wiem! � wybuchn�� z najwy�szym przej�ciem. � Niech to licho porwie! Kr�ci�em si� w k�ko. Mia�em mg�� na karku od tygodnia. Przesz�o tydzie� A potem zepsu�o si� co� w maszynach. Opowiem, jak to by�o.� I nagle wybuchn�� potokiem s��w. W tym, co m�wi�, nie by�o niecierpliwo�ci, ale natarczywo��. Mimo to chwilami przerywa�, popadaj�c w bardzo podejrzane zamy�lenie. Ka�da z tych przerw nie trwa�a d�u�ej ni� par� sekund i ka�da mia�a g��bi� niesko�czonego namys�u. Gdy zaczyna� znowu, nie zdradza� niczym, aby w najmniejszym bodaj stopniu zdawa� sobie spraw� z tych przerw. Zawsze to samo nieruchome spojrzenie i to samo niezmienne przej�cie w g�osie. Nie wiedzia� o nich, a jednak przerwy te zdarza�y si� niejednokrotnie nawet w �rodku zdania. Kapitan wys�ucha� opowiadania. Wyda�o si� mu wiarygodniejsze, ni� zazwyczaj bywa prawda. Ale mo�e by�o to uprzedzenie. Przez ca�y czas kiedy tamten m�wi�, Kapitan u�wiadamia� sobie jaki� g�os wewn�trzny, surowy szept w g��bi swej istoty, kt�ry opowiada� co� odmiennego, jak gdyby pragn�� podtrzyma� jego oburzenie i jego gniew t� nisk� chciwo�ci� czy bodaj zapobiegliwo�ci�, z kt�rych tak cz�sto wyrastaj� zwyk�e ludzkie s�dy. By�a to historia, kt�r� ju� godzin� temu opowiedziano oficerowi s�u�bowemu. Kapitan przytakiwa� od czasu do czasu lekkim skinieniem g�owy. Tamten sko�czy� i odwr�ci� oczy. Doda�, jak gdyby po namy�le: �Czy� to nie dosy�, �eby cz�owiekowi zam�ci�o si� we �bie od udr�ki? Na domiar jest to moja pierwsza podr� w te strony. A ten okr�t to moja w�asno��. Pa�ski oficer widzia� dokumenty. Nic nadzwyczajnego, jak si� pan sam mo�e przekona�. Ot, taki sobie stary transportowiec. Ledwie wystarczy, by wy�ywi� rodzin�.� Podni�s� pot�ne rami�, by wskaza� szereg fotografii, przytwierdzonych na grodzi. Ruch ten by� tak oci�a�y, jak gdyby rami� jego by�o z o�owiu. Kapitan rzek� niedbale: �Kto wie, czy nie zrobi pan jeszcze maj�tku dla swej rodziny przy pomocy tego starego okr�tu?� �Zapewne, o ile go nie utrac� � odpar� Skandynawski Marynarz ponuro. �Chcia�em powiedzie� na tej wojnie� � doda� Kapitan. Skandynawski Marynarz popatrzy� na niego w jaki� dziwnie nie widz�cy i zarazem zaciekawiony spos�b, do jakiego s� zdolne tylko oczy o pewnym osobliwym odcieniu b��kitu. �A pan za to nie b�dzie si� gniewa� � rzek� � nieprawda�? Nazbyt jest pan d�entelmenem. Nie sprowadzili�my na was tej wojny. A przypu��my, �e siedzieliby�my u siebie i p�akali. C� by st�d dobrego wynik�o? Niechaj ci p�acz�, co wywo�ali to zamieszanie! � zawyrokowa� energicznie. � Powiada si� u was: Czas to pieni�dz. S�usznie, te czasy to pieni�dze. O, �wi�ta prawda!� Kapitan stara� si� pow�ci�gn�� uczucie niezmiernego niesmaku. Powiada� sobie, �e jest ono nierozs�dne. C� na to poradzi�, �e ludzie s� tacy � moralni kanibale, �ywi�cy si� wzajem swym nieszcz�ciem? Odezwa� si� g�o�no: �Wyja�ni� pan najwyra�niej, jak to si� sta�o, �e si� pan tu znalaz�. Dziennik okr�towy zgadza si� z pa�skimi zeznaniami co do joty. Wprawdzie dziennik okr�towy mo�na sfa�szowa�. Nic �atwiejszego.� �aden mi�sie� nie drgn�� w twarzy tamtego. Nie odrywa� oczu od pod�ogi. Wygl�da�, jakby nie dos�ysza�. Po chwili podni�s� g�ow�. �Ale pan nie mo�e mnie o nic podejrzewa� � mrukn�� niedbale. Kapitan pomy�la�: �Dlaczego on to powiedzia�?� Po chwili cz�owiek, stoj�cy przed nim, doda�: �Wioz� �adunek do angielskiego portu.� G�os mu ochryp� na chwil�. Kapitan zastanowi� si�: �To prawda. W tym nic kry� si� nie mo�e. Nie mog� go podejrzewa�. Lecz dlaczego stoi pod par� w tej mgle i dlaczego, s�ysz�c, �e zawijamy do zatoczki, nie da� znaku �ycia? Dlaczego? Czy to mo�e by� co� innego ni� nieczyste sumienie? M�g� si� dowiedzie� od pilot�w, �e chodzi o statek wojenny.� Tak jest, dlaczego? � Kapitan my�la� dalej: �Przypu��my, �e zapytam go i b�d� �ledzi� jego twarz. Zdradzi si� w jaki� spos�b. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e ten drab si� upija. Tak jest, upija si�, lecz mimo to b�dzie mia� zawsze k�amstwo w pogotowiu.� Kapitan nale�a� do ludzi, kt�rym duchowo i niemal fizycznie robi si� niedobrze na my�l, �e b�d� musieli zdemaskowa� k�amstwo. Wzdryga� si� przed tym zadaniem ze wzgard� i niesmakiem, tym bardziej nieodpartym, i� by� raczej cz�owiekiem temperamentu ni� moralist�. Zamiast tego wyszed� na pok�ad i odby� powierzchowny przegl�d za�ogi. Przekona� si�, i� przedstawia�a si� mniej wi�cej tak, jak nale�a�o j� sobie wyobra�a� wedle raportu oficera s�u�bowego. Za� w odpowiedzi na pytania niepodobna by�o dopatrzy� si� najmniejszej skazy w opisie dziennika okr�towego. Odprawi� tych ludzi. Odni�s� wra�enie, i� tworzyli dobran� szajk�. Ka�demu z nich przyobiecano pe�n� gar�� z�ota, je�eli wykr�t si� uda. Byli troch� niespokojni, lecz nie przera�eni. �aden z nich nie wygl�da� na to, �eby mia� si� zdradzi�. Nie przewidywali, aby co� mog�o zagra�a� ich �yciu. Zbyt dobrze znali Angli� oraz angielskie obyczaje! Poczu� si� zaniepokojony, i� przychwyci� siebie na my�li, jakoby jego najniklejsze podejrzenia przeobra�a�y si� w pewno��. Gdy� naprawd� nie mia� powodu do czego� si� miesza�. Nie mieli nic do zdradzenia. Powr�ci� do kajuty, gdzie le�a�a rozpostarta mapa. Skandynawski Marynarz oczekiwa� w g��bi. Jaka� subtelna zmiana w jego zachowaniu, bezczelniejszy wyraz jego b��kitnawych, zaszklonych oczu naprowadzi�y Kapitana na domys�, i� ten drab skorzysta� pospiesznie ze sposobno�ci i �ykn�� zn�w z butelki, kt�r� mia� zapewne gdzie� ukryt�. Zauwa�y� r�wnie�, i� Skandynawski Marynarz pod jego spojrzeniem przybiera� wyraz wymuszonego zdziwienia. Przynajmniej wydawa�o si� ono wymuszone. Niczemu nie mo�na by�o ufa�. I Anglik dozna� zdumiewaj�cego prze�wiadczenia, i� oto stoi wobec potwornego k�amstwa, nieprzeniknionego jak mur, spoza kt�rego dosta� si� do prawdy nie mo�na. Zza tego muru szpetne oblicze zbrodni zdawa�o si� wyziera� ku niemu szczerz�c cynicznie z�by. �Zdaje mi si� � rzek� nagle � �e pan si� dziwi mojemu post�powaniu. Ale chyba nie zatrzymuj� pana? Pan nie odwa�y�by si� ruszy� z miejsca w tej mgle?� �Nie wiem, gdzie jestem � wybe�kota� Skandynawski Marynarz z przej�ciem. � Doprawdy, nie wiem!� Rozejrza� si� doko�a, jak gdyby nawet sprz�ty kajuty by�y mu obce. Kapitan spyta� go, czy p�yn�c morzem nie widzia� na falach jakich� niezwyk�ych przedmiot�w. �Przedmiot�w?� Jakich przedmiot�w? Ca�ymi dniami b��dzili�my po omacku w tej mgle.� �Przeciera�o si� jednak niekiedy � rzek� Kapitan. � Powiem zatem panu, co�my widzieli i do jakiego mnie to doprowadzi�o wniosku.� I opowiedzia� mu pokr�tce. Us�ysza� syk ostrego oddechu przeciskaj�cego si� przez zaci�ni�te z�by. Skandynawski Marynarz, opar�szy si� r�k� o st�, sta� nieporuszony i niemy. Zastyg� jak pora�ony piorunem. Po czym zdoby� si� na g�upawy u�miech. Takim przynajmniej wydawa� si� on naszemu Kapitanowi. Mia��e on jakie znaczenie czy wcale go nie mia�? Nie wiedzia�, nie umia�by powiedzie�. Wszystka prawda znik�a ze �wiata, jak gdyby wci�gni�ta, poch�oni�ta przez t� potworn� ohyd�, kt�rej ten cz�owiek by� � lub nie by� � winien. �Kulka to za ma�o dla ludzi, kt�rzy pojmuj� neutralno�� w ten mi�y spos�b� � zauwa�y� Kapitan po chwili milczenia. �Ba, pewnie! � przyzna� mu Skandynawski Marynarz spiesznie. Po czym doda� nieoczekiwanie sennym g�osem: � Mo�e.� Czy udawa� pijanego, czy te� tylko stara� si� zachowa� pozory trze�wo�ci? Wzrok jego by� bystry, cho� nieco zaszklony. Usta rysowa�y si� mocno pod ��tawymi w�sami. Ale drga�y. Czy drga�y naprawd�? I dlaczego tak si� pochyli�? �Nie ma tu �adnego �mo�e�� � powiedzia� Kapitan surowo, Skandynawski Marynarz wyprostowa� si� i nieoczekiwanie te� przybra� surowy wyraz twarzy. ��adnego. Ale co pocz�� z kusicielami? Lepiej wyt�pi� t� ho�ot�. Jest ich ze cztery, pi�� lub sze�� milion�w � rzek� gniewnie, lecz w oka mgnieniu przybra� ton p�aczliwy. � Zrobi�bym jednak lepiej, gdybym trzyma� j�zyk za z�bami. Pan co� podejrzewa.� Nie, nie zb��dzi�! W tej chwili mia� pewno��. Powietrze kajuty by�o duszne od fa�szu i wyst�pku, ur�gaj�cego dowodom, l��cego s�uszne prawo, pospolit� przyzwoito��, wszelk� ludzko�� uczu�, wszelkie nakazy obyczaju. Skandynawski Marynarz odetchn�� g��boko. �No, my wiemy, �e wy, Anglicy, jeste�cie d�entelmenami. Ale powiedzmy prawd�. Dlaczego mamy was tak bardzo kocha�? Nie uczynili�cie nic, �eby na to zas�u�y�. Nie kochamy oczywi�cie i tych drugich. Oni r�wnie� nie kiwn�li palcem, �eby by� kochanymi. Taki �otr przyje�d�a ukradkiem z workiem z�ota� Nie darmo podczas mej ostatniej podr�y by�em w Rotterdamie.� ,,B�dzie pan m�g� niejedn� rzecz ciekaw� opowiedzie� naszym ludziom, gdy zawinie pan do portu� � wtr�ci� Kapitan. �M�g�bym. Ale wy macie niejednego na swym �o�dzie w Rotterdamie. Niech oni wam donosz�. Ja jestem neutralny � nieprawda�?� Czy zdarzy�o si� panu kiedy widzie� biedaka po jednej stronie, a worek ze z�otem po drugiej? Mnie oczywi�cie skusi� nie mo�na. Nie mam do tego odwagi. Doprawdy nie. To nie dla mnie. Tym razem m�wi� szczerze.� �No, tak. A ja pana s�ucham� � rzek� Kapitan spokojnie. Skandynawski Marynarz pochyli� si� nad sto�em. �M�wi�, gdy� wiem teraz, �e pan nie ma podejrze�. Pan nie wie, czym jest biedak. Ja wiem. Sam jestem biedny. Ten stary statek niewiele wart, a przy tym jeszcze obd�u�ony. Ledwo mo�na wy�y�. Ja oczywi�cie nie mia�bym odwagi. Ale cz�owiek odwa�ny! Oho! Materia�, kt�ry zabiera na pok�ad, wygl�da jak ka�dy inny �adunek � pakunki, bary�ki, blaszanki, tuby miedziane� Czemu� by nie? Nie widzi ich dzia�ania. Nie jest ono dla niego czym� realnym. Ale widzi z�oto. Ono jest realne. Pewnie, mnie nic nie zdo�a�oby skusi�. Jestem chory. Oszala�bym z niepokoju� lub� lub� zacz��bym pi� albo popad�bym w co� podobnego. Ryzyko jest za wielkie. Po prostu� zguba.� �To by�aby �mier�!� � Kapitan wsta� z miejsca po tym kr�tkim o�wiadczeniu, na kt�re Skandynawski Marynarz odpowiedzia� niewzruszonym spojrzeniem, do kt�rego nie pasowa� pe�en niepewno�ci u�miech. D�awi�o Kapitana w gardle od atmosfery zbrodniczej wsp�winy, kt�ra otacza�a go, g�ciejsza, bardziej nieprzenikniona i przykrzejsza od mg�y panuj�cej na zewn�trz. �To mnie nie dotyczy� � mrukn�� Skandynawski Marynarz, chwiej�c si� wyra�nie na nogach. �Rozumie si�, �e nie � przyzna� mu Kapitan czyni�c wielki wysi�ek, by nie podnie�� g�osu i zachowa� spok�j. Mia� teraz pewno��. � Mimo to przyst�puj� natychmiast do usuni�cia z tego wybrze�a wszystkich obcych przyb��d�w. I zaczn� od pana. Musi pan odp�yn�� za p� godziny.� M�wi�c to przechadza� si� ju� po pok�adzie w towarzystwie Skandynawskiego Marynarza. �Co? W t� mg��?� � wykrzykn�� ten�e ochryp�ym g�osem. �Tak jest, b�dzie pan musia� odp�yn�� w t� mg��.� �Ale ja nie wiem, gdzie jestem. Doprawdy, nie wiem.� Kapitan odwr�ci� si�. Ogarn�a go w�ciek�o��. Spojrzenia tych dw�ch m�czyzn skrzy�owa�y si�. Wzrok Skandynawskiego Marynarza wyra�a� niezmierne zdumienie. �Ach, wi�c pan nie wie, jak si� st�d wydosta�? � Kapitan m�wi� bez uniesienia, ale serce jego �omota�o z gniewu i grozy. � Wska�� panu drog�. Niech pan steruje ze cztery mile w kierunku po�udniowo�wschodnim, po czym ju� b�dzie pan m�g� spokojnie pop�yn�� pe�n� par� na wsch�d, do swego portu. Do tego czasu na pewno si� wypogodzi.� �Czy musz�? Co mo�e mnie zmusi� do tego? Boj� si�.� �A jednak musi pan odp�yn��. Chyba �e chcia�by pan�� �Nie, nie chc� � sapn�� Skandynawski Marynarz. � Mam tego do��.� Kapitan wr�ci� do �odzi. Skandynawski Marynarz sta� nieruchomo, niby wro�ni�ty w pok�ad. Parowiec j�� podnosi� kotwic�, zanim ��d� wioz�ca Kapitana zdo�a�a dotrze� do swego okr�tu. Po czym, majacz�c zaledwie w mgle, statek skandynawski oddali� si� we wskazanym kierunku. �Tak � rzek� Kapitan do swych oficer�w � pozwoli�em mu odp�yn��.� Opowiadaj�cy pochyli� si� ku sofie, gdzie �aden ruch nie zdradza� obecno�ci �ywej istoty. � S�uchaj � rzek� z wysi�kiem. � Droga ta musia�a zaprowadzi� Skandynawskiego Marynarza wprost na zab�jcze ska�y. A Kapitan mu j� wytkn��. Pop�yn�� tam � wpad� na nie i poszed� na dno. Powiedzia� zatem prawd�. Nie wiedzia�, gdzie jest. Ale to nie dowodzi niczego. Niczego pewnego. To tylko mog�o by� prawd� w ca�ym jego opowiadaniu. A jednak� jak si� zdaje, wygna�o go z zatoki tylko gro�ne spojrzenie� nic wi�cej. Odrzuci� wszelkie udawania. � Tak jest. Wskaza�em mu t� drog�. Wydawa�o mi si� to ostateczn� pr�b�. S�dz� nie, nie s�dz�. Nie wiem. W�wczas by�em pewny. Wszyscy poszli na dno i nie wiem, czy dokona�em surowego odwetu, czy te� zbrodni. Czy do zw�ok, kt�re le�� na dnie nieprzeniknionego morza, doda�em trupy ludzi zupe�nie niewinnych, czy te� nikczemn� obarczonych win�. Nie wiem. Nie b�d� nigdy wiedzia�. Wsta�. Kobieta podnios�a si� na sofie i zarzuci�a mu ramiona na szyj�. Jej oczy zamigota�y dwiema skrami w g��bokich mrokach pokoju. Zna�a jego nami�tne umi�owanie prawdy, jego odraz� do k�amstwa, jego wra�liwo��. � Och, m�j biedny� � Nie b�d� nigdy wiedzia� � powt�rzy� pos�pnie, uwolni� si� z u�cisku, przycisn�� jej r�ce do ust i wyszed�. Prze�o�y� Stanis�aw Wyrzykowski