2431

Szczegóły
Tytuł 2431
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2431 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2431 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2431 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J.B. LIVINGSTONE MORDERSTWO W BRITISH MUSEUM (T�umacz: ANNA LAURENT, PIOTR TRYBU�) Rozdzia� l Nad Londynem zapada�a wieczorna jesienna mg�a. W sercu luksusowej dzielnicy willowej Mayfair, przy w�skiej Park Street, rysowa�a si� za wysokim murem rezydencja Mortimer�w. Surowy wiktoria�ski budynek by� otoczony ma�ym, starannie utrzymanym trawnikiem. Szeroki hall s�abo o�wietla�a kuta �elazna lampa. Korzystaj�c z p�mroku, Filip Mortimer ukry� si� za antyczn� mahoniow� szaf� z epoki kr�la Jerzego. Szafa ta mia�a niemi�y zwyczaj skrzypienia w nocy. Filip - jedyny syn sir Johna Arthura Mortimera, dyrektora dzia�u egiptologii w British Museum - by� wysportowanym m�odzie�cem, wygl�daj�cym na znacznie wi�cej ni� swoje siedemna�cie lat. Nie chcia� za �adne skarby straci� widoku, kt�rego - s�dz�c po odg�osach zamykanych drzwi, dochodz�cych z lewego skrzyd�a na pierwszym pi�trze - oczekiwa� lada chwila. Ze swego strategicznego miejsca m�g� patrze�, pozostaj�c w ukryciu. U szczytu marmurowych schod�w pojawi�a si� Frances Mortimer. Ubrana w w�sk� czarn� sukni� z bia�ym koronkowym �abotem, nigdy nie wygl�da�a r�wnie pi�knie. Frances by�a wiotk� blondynk�, promieniowa�a jakby s�onecznym blaskiem zdolnym przebi� si� nawet przez londy�skie mg�y. W jej spojrzeniu by�o ciep�e �wiat�o, jak w obrazach Tumera. Filipa fascynowa�a jej uroda, jej spos�b chodzenia, m�wienia, g�os, tak melodyjny, �e m�g� oczarowa� ka�dego s�uchacza. Dwudziestoo�mioletnia Frances Mortimer, spadkobierczyni bogatej rodziny notariuszy z Sussex, by�a uciele�nieniem pi�kna. Filip nie spuszcza� z niej wzroku, gdy schodzi�a stopie� po stopniu, zaledwie dotykaj�c marmuru. Zatrzyma�a si� w pobli�u salonu. By� to dla Filipa stosowny moment, aby si� dyskretnie oddali�, ale wtedy w�a�nie zaskrzypia�a szafa. Frances obr�ci�a si� zbyt szybko, m�odzieniec znieruchomia�. Frances spojrza�a na Filipa wzrokiem, w kt�rym pojawi� si� wyrzut. Ukry�a przestrach i opanowa�a si�. - Jak to... chowasz si�? Filip nie by� w stanie nic powiedzie�. Frances mia�a zast�powa� mu matk�, kt�ra trzy lata wcze�niej zgin�a w wypadku. Jak�e jednak ��da� od tak m�odej kobiety wype�niania tej roli? Zawieraj�c przed blisko dwoma laty nowy zwi�zek ma��e�ski, profesor Mortimer nie bardzo przejmowa� si� losem syna. - To nie jest m�dra zabawa, Filipie. Wi�cej tego nie r�b. Frances potrafi�a r�wnie� by� wymagaj�ca. To po��czenie wdzi�ku i zdecydowanego charakteru by�o fascynuj�ce. - Tw�j ojciec nie zszed� jeszcze? M�odzieniec odzyska� mow�. - Nie wiem. Ura�ony i zawstydzony, opu�ci� hall. Frances po chwili zastanowienia zdecydowa�a si� powr�ci� na pierwsze pi�tro. Profesor Mortimer by� przecie� bardziej dok�adny ni� zegarek. By� mo�e co� si� sta�o. W ostatnich dniach nie czu� si� najlepiej. Wesz�a szybko po schodach, przesz�a przez podest, na kt�rym kr�lowa�y dwa du�e weneckie kandelabry ze z�oconego br�zu i przemierzy�a prowadz�cy do gabinetu m�a d�ugi korytarz o �cianach obitych tkanin�. Zapuka�a. Nikt nie odpowiedzia�. Zawaha�a si�. Nie by�oby stosownie otworzy� drzwi bez zaproszenia. Lord Mortimer nie by�by zadowolony. Spr�bowa�a jeszcze raz. Tym razem przyt�umiony g�os odpowiedzia�: - Kto tam? - To ja, Frances. Czy mog� wej��? - Prosz�. Otworzy�a masywne d�bowe drzwi. Lord Mortimer siedzia� przy biurku ton�cym w aktach. Ros�y, wynios�y pi��dziesi�ciodwuletni arystokrata o srebrzystych w�osach, potrafi� pos�ugiwa� si� swym nieodpartym urokiem i dociekliw� inteligencj�, kt�re uczyni�y z niego wielk� osobisto�� naukow� o mi�dzynarodowej s�awie. Frances rzadko wchodzi�a do gabinetu m�a - prawdziwego muzeum egipskich staro�ytno�ci, w kt�rym zgromadzone by�y niekt�re ze skarb�w znalezionych przez lorda podczas wykopalisk. Cz�� by�a darami, cz�� zezwolono mu naby� w uznaniu zas�ug dla Anglii. Wzd�u� �cian du�ego pomieszczenia sta�y szafy, a w nich uszebti - magiczne figurki, kt�re towarzyszy�y zmar�emu w za�wiatach, wykonuj�c zamiast niego prace fizyczne; kolekcja amulet�w, na kt�rych mo�na by�o znale�� �miej�ce si� ma�pki, gro�ne krokodyle, rozjuszone lwice; trzy maski mumii Ptolomeuszy o niepokoj�cym spojrzeniu; dwa rozwini�te papirusy; fragmenty kamiennych steli. Jedynym �ladem nowoczesno�ci by�a wie�a hi-fi z magnetofonem, schowana za grubymi tomami po�wi�conymi sztuce i religii staro�ytnego Egiptu. Frances nie lubi�a tej dusznej atmosfery kr�lestwa przesz�o�ci. Tym razem nie zwr�ci�a na ni� uwagi, jako �e stoj�c jeszcze w progu, zauwa�y�a co� dziwnego. Min�a ju� godzina dziewi�tnasta, a lord Mortimer ubrany by� nadal w zielon� satynow� bon�urk�. - M�j drogi... Czy�by� zapomnia�, �e wychodzimy? - Nie czuj� si� dobrze, Frances. - Czy rozmawia�e� z doktorem Matthewsem? - Tak, dzisiaj po po�udniu. Radzi mi pozosta� w domu przez kilka dni. Grypa... Przez twarz Frances przemkn�� cie�. - Przykro mi... Tak bardzo cieszy�am si� na to nasze wsp�lne wyj�cie. Nie zdarzy�o si� to od tak dawna. Zbyt du�o pracujesz, m�j drogi. - Mnie te� jest przykro. Lecz ty nie odmawiaj sobie tej przyjemno�ci. Przedstawienie b�dzie z pewno�ci� wyj�tkowe. Ca�y Londyn wybiera� si� na now� inscenizacj� Otella w National Theatre. Najlepsze miejsca by�y wyprzedane ju� od trzech miesi�cy. Pomimo rozlicznych znajomo�ci Mortimer�w i tak musieli zarezerwowa� miejsca z dwutygodniowym wyprzedzeniem. - Smutno i�� samej - odpowiedzia�a. - Wol� zosta� tutaj. - Ale dlaczego? Zabierz Filipa. Dobrze mu zrobi troch� prawdziwej i wielkiej kultury. Szkoda by�oby straci� miejsca. Lord Mortimer elegancko wytar� nos, po czym wypi� zawarto�� szklanki, w kt�rej perli�y si� b�belki aspiryny. - To dobry pomys�, ale... - Wiem, �e masz wielk� ochot� zobaczy� t� sztuk�, Frances. A ponadto mam do ciebie pro�b�. Promyk rado�ci o�ywi� twarz m�odej kobiety. Lubi�a czu� si� potrzebna m�owi. - Potrzebuj� koniecznie pewnych akt. Poniewa� nie b�d� m�g� wychodzi� przez kilka dni, czy nie mog�aby� wpa�� do British Museum po wyj�ciu z teatru? U�miech znik� z twarzy Frances. Nie znosi�a surowego i ponurego biura - laboratorium British Museum. Profesor wyj�� z szuflady p�k kluczy, wsta� i poda� je Frances. - Oto klucze, moja droga. Najmniejszy otwiera drzwi frontowe. Najwi�kszy moje biuro. Akta s� w czerwonej kartonowej teczce na pierwszej p�ce mojej szafy. Przepraszam ci� za ten k�opot. Wybacz mi zaw�d, jaki ci sprawiam. Wkr�tce b�dziemy mieli okazj� wyj�� razem, obiecuj�. Frances wzi�a klucze i zbli�y�a si� do m�a, aby go uca�owa�. - Oj, to nieostro�ne. Grypa. Mo�esz si� zarazi�. Uj�� j� ten dow�d troski. - P�jd� spa� wcze�nie - doda�. - �ycz� ci wspania�ego wieczoru. * Barry, od dwudziestu lat pracuj�cy jako szofer u Mortimer�w, wyprowadzi� z gara�u ciemnoczerwonego rolls-royce'a. Praca wieczorem by� p�atna podw�jnie. Frances i Filip czekali ju� przy bramie. Ci�ki, solidny samoch�d ruszy� mi�kko, chrz�szcz�c na �wirze alei. Nabrzmia�e deszczem chmury przes�ania�y ksi�yc. Przed rezydencj� zatrzyma�a si� taks�wka, z kt�rej wysiad� m�ody cz�owiek z rozwichrzonymi w�osami, ubrany w nieco wymi�ty garnitur. Pod pach� trzyma� grub� teczk�. Zap�aci� za przejazd i nie czekaj�c na reszt�, d�ugimi nerwowymi krokami zbli�y� si� i zatrzyma� przed Frances, kt�ra w�a�nie zarzuci�a na ramiona etol� z norek. - Eliot? - zdziwi�a si�. - Jest pan um�wiony z sir Johnem Arthurem? - Nie, ale bezwzgl�dnie musz� z nim porozmawia�. M�odzieniec patrzy� na Frances ze szczeg�ln� uwag�, jakby po raz pierwszy dostrzeg� jej urod�. - M�� jest chory. Nie s�dz�... - Chod�my, Frances - wtr�ci� si� Filip, bior�c j� pod rami�. - Sp�nimy si�. Eliot Tumberfast nie zd��y� odpowiedzie�. Frances i Filip usadowili si� na tylnym siedzeniu rolls-royce'a. Barry, ponaglany przez Filipa, ruszy� natychmiast i po chwili samoch�d znikn�� z oczu Eliota. W �wietle ulicznych lamp zal�ni�y pierwsze krople deszczu. - Czego pan sobie �yczy, panie Tumberfast? Na podje�dzie rezydencji pojawi�a si� Agata Lillby, s�u��ca Mortimer�w. By�a do�� �adn� oko�o czterdziestoletni� kobiet� o du�ym uroku. Z w�osami g�adko zaczesanymi w kok stara�a si� wygl�da� jak skromna s�u��ca, trudno jej by�o jednak ukry� ognisty temperament. By�a ca�kowicie oddana pierwszej pani Mortimer i zazdro�nie dba�a o wygody sir Johna Arthura. Eliot Tumberfast, aby zyska� jej �aski oraz pokaza� swe zdecydowanie, zamkn�� bram� i ruszy� w stron� podjazdu. - Przychodz� zobaczy� si� z profesorem - powiedzia� z naciskiem. - Nie. nic z tego. Lord Mortimer jest chory. Pod �adnym pozorem nie wolno mu przeszkadza�. Drobny deszcz rozpada� si� na dobre. Ura�ony Eliot Tumberfast zagryz� wargi. - To bardzo wa�ne tak dla mnie, jak i dla niego, Prosz� mnie wpu�ci�. - Polecenia lorda Mortimera nie dopuszczaj� �adnych wyj�tk�w. Agata wygl�da�a na nieprzejednan�. Nie podoba�o jej si� zachowanie tego m�odego cz�owieka, kt�remu si� wydawa�o, �e wszystko mu wolno. Dwa tygodnie wcze�niej si�� wtargn�� do gabinetu lorda, a burzliwa dyskusja, kt�ra si� p�niej wywi�za�a, trwa�a ponad dwie godziny, zanim zosta� wyproszony. Tego wieczoru Agata nie dopu�ci, aby powt�rzy� si� podobny skandal. Eliot Tumberfast musia�by chyba przej�� po jej trupie. - Uprzedzam pani�, Agato - naciska�, podnosz�c g�os - �e jestem zdecydowany na wszystko, aby zobaczy� si� z moim zwierzchnikiem. Zatelefonuj� do niego nawet w nocy, je�eli b�dzie to konieczne. I zwr�c� mu uwag� na pani niestosowne zachowanie. Prosz� powiedzie� mu tylko, �e znacznie posun��em si� w sprawie Imhotepa1. Przyjmie mnie natychmiast. Agata nie zna�a owego Imhotepa i nie chcia�a nic o nim wiedzie�. Obawia�a si� jednak mo�liwych wyrzut�w ze strony sir Johna Arthura, postanowi�a si� wi�c zabezpieczy�. - Prosz� tutaj na mnie poczeka�. - Niech si� pani pospieszy. Zmokn� tu do suchej nitki. Pomy�la�a, �e to w�a�nie uspokoi�oby mu nerwy. M�ody egiptolog czeka� zaledwie kilka minut. Agata pojawi�a si� na podje�dzie jeszcze bardziej osch�a. - Lord Mortimer przyjmie pana w swoim gabinecie. Prosz� nie nadu�ywa� jego go�cinno�ci. Zaprowadz� pana. Obr�ci�a si� plecami do Eliota Tumberfasta, zd��y�a jednak zauwa�y� b�ysk satysfakcji w jego spojrzeniu. Kiedy zbli�yli si� do drzwi sir Johna Arthura, Agata zapuka�a. - Oto pa�ski go��. - Prosz� wej��. - Profesor, kt�ry ogl�da� jaki� amulet, obr�ci� si� do swego asystenta z nie skrywan� niech�ci�. - C� si� znowu wydarzy�o, Tumberfast? - Bardzo wa�ne odkrycie, prosz� pana - rzuci� m�odzieniec entuzjastycznie. - Zaczynam mie� powy�ej uszu pa�skich niby-odkry�. Przeszkadza mi pan... Tumberfast. M�czy�ni starli si� wzrokiem. - Pan �yczy sobie herbaty... mo�e napar z zi�... mo�e... - zapyta�a Agata dr��cym g�osem. Lord Mortimer machn�� r�k�, jakby odp�dza� much�. Pokoj�wka wysz�a, zamykaj�c drzwi. Ta nieoczekiwana wizyta by�a jej nie na r�k�. Mia�a nadziej�, �e profesor odm�wi przyj�cia tego niezr�wnowa�onego impertynenta i anarchisty. Kiedy powr�ci�a - nios�c tac� z dwiema porcelanowymi fili�ankami i czajnikiem z herbat�, srebrnym, u�ywanym od kilku pokole� - odg�osy k��tni s�ycha� by�o a� w korytarzu. Wesz�a. - Pracuje pan jak ostatni niechluj - oznajmi� lord Mortimer. - Wydaje si� panu, �e jest pan nowym Champolionem, ale i tak pozostanie pan zerem. Eliot Tumberfast zacisn�� pi�ci. Agata uzna�a za stosowne w��czy� si� do rozmowy. - Herbata, prosz� pana. - Prosz� postawi� gdziekolwiek i odej��! - zarz�dzi� zdenerwowany profesor. - Zdaje mi si�, �e mam t� sama gryp� co pan - powiedzia�a. - �le si� czuj�. Czy pozwoli mi pan uda� si� na spoczynek? Pani ma w�asne klucze i... - Dobranoc - sucho przeci�� lord Mortimer. - Powr��my do pa�skiego ostatniego idiotyzmu, Tumberfast... Agata wysz�a, zamkn�a drzwi gabinetu i przyklei�a do nich ucho na dobre pi�� minut. Us�ysza�a sporo wyzwisk trudno wyobra�alnych w ustach naukowc�w. No, ale Eliot Tumberfast by� niepoprawnym, �le wychowanym indywiduum. Sir John Arthur wykaza� wiele dobrej woli, zgadzaj�c si� na rozmow�. Tak jak ostatnim razem, b�d� walczyli do upad�ego. Agata, zamiast uda� si� na trzecie pi�tro, gdzie znajdowa� si� jej pok�j, zesz�a w d� marmurowymi schodami. Przesz�a przez pomieszczenie gospodarcze, gdzie w�o�y�a zielono-�liwkowy, nieprzemakalny p�aszcz. Tego wieczoru musia�a wyj��. By�a to sprawa honoru. Przejdzie ma�ymi drzwiami na ty�ach rezydencji, za�atwi spraw� tak szybko, jak to mo�liwe, i powr�ci, nie robi�c ha�asu. W padaj�cym deszczu przemknie si� jak cie�. * W przerwie Frances Mortimer i Filip opu�cili lo�e sektora A teatru Lyttelton, jednej z sal National Theatre, w kt�rej wystawiano Otella. - Napi�bym si� czego� - powiedzia� Filip. - Nie mam nic przeciwko temu, ale najpierw musz� zadzwoni�. - Do kogo? - Do twojego ojca. Wygl�da� na zm�czonego. Obawiam si�, czy wizyta Eliota Tumberfasta nie zepsuje mu wieczoru. A� taka troska wyda�a si� Filipowi przesadna, ale towarzyszy� Frances do telefonu. - M�j drogi? Nie po�o�y�e� si� jeszcze? - Nie mog�em. Przepraszam ci� na chwil�. Do uszu Frances dosz�y odg�osy burzliwej wymiany zda�. - Frances? - To nierozs�dne - skarci�a delikatnym g�osem. - Powiniene� go wyprosi� i odpocz��. - Wa�y si� program trzyletnich wykopalisk. To, czego si� dowiaduj�, jest szokuj�ce. Przepraszam ci�... Sir John Arthur wytar� nos. Filip si� niecierpliwi�. Wydawa�o mu si�, �e ten "przerywnik" trwa zbyt d�ugo. Sp�dza� wiecz�r z Frances, a nie z ojcem. Wskazuj�cym palcem uderza� w zegarek, w taki spos�b, aby Frances to zauwa�y�a. - Jak przedstawienie, dobre? - zapyta� lord Mortimer. - Wy�mienite. Tym bardziej �a�uj�, �e ci� tu nie ma. Pami�tam o tym, o co mnie prosi�e�. - Wiem, �e mog� na ciebie liczy�, Frances. Poniewa� nie zara�� ci� gryp� przez telefon, pozwalam sobie uca�owa� ci�. - Ja te� ci� ca�uj�, kochanie. Do zobaczenia. Zak�opotana, odwiesi�a s�uchawk�. - Co si� sta�o? - zapyta� Filip. - To, czego si� spodziewa�am. Kolejna k��tnia z asystentem. - Zostaw tych starych nudziarzy, niech si� nawet pozabijaj�. Mamy ciekawsze sprawy. Frances spurpurowia�a. - Prosz�, aby� nigdy wi�cej nie wyra�a� si� w ten spos�b. Filipie, w przeciwnym razie nie b�d� z tob� rozmawia�. * Kiedy wracali z teatru, rolls-royce Mortimer�w utkn�� w korku. - Zupe�nie bez sensu ta sztuka Shakespeare'a - w�cieka� si� Filip. - Otello jest durniem. Nie zabija si� kobiety, kt�r� si� kocha. - Ale� to Shakespeare... - zaoponowa�a Frances. - No i c� z tego! To �aden argument. Frances by�a jednocze�nie oburzona i rozbawiona. Siadaj�c, przezornie odsun�a si� od m�odzie�ca. Samoch�d posuwa� si� z trudem po Waterloo Street i wjecha� na Waterloo Bridge, przeje�d�aj�c przez Tamiz�. Skr�ci� w lewo w kierunku Mayfair. - Nie wracamy jeszcze do domu, Barry - powiedzia�a Frances. - Musz� wpa�� do British Museum. M�� prosi� o przywiezienie mu dokument�w. Szofer przejecha� przez Trafalgar Square i skr�ci� na p�noc, w kierunku Tottenham Court Road. Zastanawia� si� nad najkr�tsz� drog�. Codziennie odwozi� sir Johna Arthura do biura, znajduj�cego si� w administracyjnej2 przybud�wce przylegaj�cej do British Museum. - Czy zechcia�by� mi towarzyszy�, Filipie? Wiesz, jak nie lubi� tego miejsca... - O nie. Nie chc� nawet s�ysze� o tym biurze. - Pope�ni�e� ma�e g�upstwo - powiedzia�a Frances uspokajaj�cym tonem. - Nikt ju� o tym nie pami�ta. Jaka� lekkomy�lno��, skra�� ma�� rze�b� egipsk�... Nie by�o �adnych szans, by zosta�o to nie zauwa�one. I do czeg� by�o ci to potrzebne? - Kto mo�e mie� pewno��, �e zna �ycie innego cz�owieka? Moja noga wi�cej nie postanie w tym przekl�tym biurze. - Nie o to ci� prosz� - zaprotestowa�a. - Solennie obieca�am twojemu ojcu, �e zabroni� ci tam wchodzi�. Wystarczy, �e zaczekasz na mnie na pode�cie schod�w. Nie zajmie mi to wiele czasu. Filip przysun�� si� do niej. - Boisz si�? - Tak - przyzna�a szczerze. - Te sarkofagi, ci zmarli, kt�rym zak��cono wieczny sen... to wszystko mnie niepokoi. Zw�aszcza od czasu znikni�cia tej mumii... Frances zawsze by�a szczera, nie ukrywa�a swoich s�abo�ci. Jej dusza by�a r�wnie przejrzysta jak spojrzenie. Filip przesun�� d�o� w kierunku jej d�oni. Zauwa�y�a to i natychmiast odsun�a swoj�. - P�jdziesz ze mn�, Filipie? Nad�sany, zaszy� si� w swoim k�cie. Rolls-royce skr�ci� w Great Russel Street, zbli�aj�c si� do celu. * Klucz zazgrzyta� w zamku ma�ych drzwi wychodz�cych na uliczk�, nad kt�r� dominowa�o masywne domostwo Mortimer�w. Niewyra�na posta�, upewniwszy si�, �e nikt jej nie obserwuje, wesz�a na teren rezydencji i omijaj�c �wirow� alej�, posuwa�a si� wzd�u� tylnej �ciany domu. Agata Lillby bezszelestnie dotar�a do pomieszczenia gospodarczego. Zdj�a p�aszcz i przemoczone buty. R�wnie cicho wejdzie teraz marmurowymi schodami do swego pokoju. Wzdrygn�a si� na d�wi�k podniesionych g�os�w. Tak jak przypuszcza�a, lord Mortimer i Eliot Tumberfast kontynuowali sprzeczk�. Odruchowo uda�a si� w kierunku gabinetu. Chcia�a si� upewni�, �e nie wydarzy�o si� nic z�ego. Nagle drzwi si� otworzy�y. Agata przywar�a do �ciany. Ujrza�a plecy lorda Mortimera, kt�ry jakby chcia� zagrodzi� drog� swemu go�ciowi. - Nie ma mowy, aby pan teraz wyszed�, Tumberfast - powiedzia�. - Pa�skie wyja�nienia s� niewystarczaj�ce. Po powrocie �ony z British Museum b�d� mia� dow�d na to, �e pan k�amie. Prosz� usi���. Lord Mortimer wytar� nos i zatrzasn�� drzwi. Agata, odzyskuj�c oddech, przez d�u�sz� chwil� sta�a nieruchoma. W ko�cu posz�a do swojego pokoju, gdzie powinna by�a ju� od dw�ch godzin spa�. * Ciemnoczerwony rolls-royce zatrzyma� si� przed trzypi�trowym betonowym budynkiem, w kt�rym mie�ci�y si� dzia�y administracyjne i gabinety samodzielnych pracownik�w naukowych British Museum. - Zajmie mi to niewiele czasu - powiedzia�a Frances do szofera. - P�jdziesz ze mn�, Filipie? M�odzieniec by� nadal nad�sany, udawa�, �e nie s�yszy. - Trudno. P�jd� sama. Widz�, �e nie masz odwagi. Frances sama otworzy�a drzwi samochodu, wyprzedzaj�c Barry'ego. Tego wieczoru pani Mortimer by�a zdenerwowana. Zaciskaj�c klucze w prawej d�oni, skierowa�a si� do drzwi podobnych do tych, kt�re prowadz� do rezydencji brytyjskiego premiera na Downing Street. Deszcz pada� coraz mocniej. Frances wsun�a klucz do zamka, gdy nagle tu� obok pojawi�a si� jaka� posta�. - Poczekaj, Frances! Kobieta wzdrygn�a si�. To by� Filip. - No, nareszcie - powiedzia�a. Usi�owa�a u�miechn�� si� swobodnie, lecz Filip zauwa�y�, �e jest spi�ta i czuje si� nieswojo. Spieszno jej by�o wykona� ma�o przyjemne zadanie. Drzwi otwiera�y si� na korytarz, na kt�rego �cianach wisia�y tablice informacyjne. Weszli do w�skiego, s�abo o�wietlonego przej�cia, sk�d prowadzi�y schody na pi�tra. U ich podn�a znajdowa� si� rodzaj dy�urki. Z czo�em opartym na ostatnim wydaniu "Daily Telegraph" - mi�dzy przepisow� s�u�bow� czapk� a termosem - stra�nik J. J. Battiscombe spa� beztroskim snem. Frances �al by�o go budzi�, ale nale�a�o dope�ni� formalno�ci. - Panie Battiscombe... �adnej reakcji. Emerytowany wojskowy wci�� jeszcze czu� nienasycon� potrzeb� snu po zbyt wielu nocach sp�dzonych pod spadaj�cymi bombami. Filip nie by� tak delikatny. Potrz�sn�� stra�nikiem, kt�ry otworzy� przera�one oczy, poszuka� czapki, w�o�y� j� na g�ow� i machinalnie otworzy� ksi�g� rejestr�w. - Pani Mortimer... Na widok Frances zapomnia� o przestrachu. Przytomniej�c, na powr�t sta� si� wzorowym urz�dnikiem. - Przepraszam... Zobowi�zany jestem dope�ni� formalno�ci. Tak�e pan... - Filip jest synem lorda Mortimera - wyja�ni�a Frances. J.J. Battiscombe nie mia� pami�ci wzrokowej, a ponadto nie �ywi� szczeg�lnej sympatii dla jedynaka, kt�ry nie szed� �ladami ojca. Zapisa� godzin�: 23.31, i poda� go�ciom ksi�g� oraz pi�ro. - Lord Mortimer znowu czego� zapomnia�? - Nie - odpar�a Frances. - Jest chory. Nie przyjdzie do biura przez kilka dni, a potrzebne mu s� pewne dokumenty. Po raz drugi w przeci�gu miesi�ca Frances Mortimer zjawi�a si� w administracyjnej cz�ci British Museum. Poprzednio przysz�a zabra� notatki na jak�� konferencj� - lord Mortimer, zatrzymany na seminarium. zmuszony by� prosi� j� o t� przys�ug�. - Nie b�dzie pani sama na pierwszym pi�trze, pani Mortimer. Jest tam ekipa sprz�taczek. Hinduski. Nie ma ch�tnych Anglik�w, nawet w Whitechapel3, tote� zmuszeni jeste�my zatrudnia� byle kogo. Frances nie zwr�ci�a uwagi na zdegustowana min� J.J. Battiscombe'a. - P�jdziesz ze mn�? - zapyta�a Filipa. M�odzieniec niech�tnie wchodzi� po schodach. Tani chodnik, �ciany pomalowane na be�owo, atmosfera zamkni�cia, tak dotkliwa, �e a� duszna... wszystko to rozp�yn�o si� w jednej sekundzie, gdy spojrza� na biodra Frances poruszaj�cej si� z niepowtarzalnym wdzi�kiem. Pr�bowa� zr�wna� si� z ni� krokiem, otrze� si� o ni�, ale si� sp�ni�. By�a ju� na pode�cie pierwszego pi�tra, o�wietlonego zimnym �wiat�em jarzeni�wek. Biuro lorda Mortimera, poprzedzone nisz�, mie�ci�o si� po prawej stronie, zaraz za pracowni� specjalist�w od numizmatyki. Przechowywano w niej wielkiej warto�ci zbi�r hellenistycznych monet, kt�ry niedawno odkryto w Egipcie. Naprzeciw by� pok�j Eliota Tumberfasta, asystenta profesora. Zabezpieczone kratami szafy zawiera�y ci�kie tomiska, s�owniki, roczniki specjalistycznych czasopism, archiwa. Z pierwszej niszy wy�oni�a si� nagle jaka� kobieta, Hinduska. W prawej r�ce nios�a wiadro, w lewej szmat�. Przestraszy�a si� na widok Frances. Woda chlusn�a z wiadra na pod�og�, a kobieta pochyli�a si� natychmiast, rzucaj�c szmat�, jakby chcia�a co� ukry�. - Pospieszmy si� - ponagli� Filip. Mia� nadziej�, �e pierwsze pi�tro b�dzie mniej o�wietlone. Z powodu tych Hindus�w pracuj�cych o przedziwnych godzinach nie uda mu si� sp�dzi� z Frances kilku chwil we dwoje. Frances wesz�a do niszy wype�nionej stosami skrzy� i otworzy�a drzwi. Filip pozosta� w korytarzu, patrz�c roztargnionym wzrokiem na Hindusk�, kontynuuj�c� sprz�tanie przed gabinetem numizmatycznym. Mia�a na nogach pantofle i porusza�a si� niemal bezszelestnie. Frances zapali�a �wiat�o. W pierwszej cz�ci du�ego pomieszczenia laboratoryjnego sta�y oparte o �cian� dwa sarkofagi. Nie mog�a znie�� tego widoku. Ruszy�a dalej prosto i przesz�a przez w�a�ciwe laboratorium, ze sto�ami i ustawionymi na p�kach chemikaliami. W trzeciej cz�ci pomieszczenia mie�ci�o si� biuro sir Johna Arthura Mortimera. To tutaj w�a�nie wielki brytyjski egiptolog przyjmowa� najlepszych dyplomant�w, tych, kt�rych wybiera� do kariery naukowej; tutaj te� opracowywa� obiekty odkryte podczas prac wykopaliskowych fundacji badawczej, kt�rej by� dyrektorem. Mia� tu swoje akta przydatne w ekspertyzach i dokumentacj� naukow�. Szafa, w kt�rej przechowywa� papiery, sta�a w rogu. Frances otworzy�a j�, szukaj�c wzrokiem czerwonej kartonowej teczki na pierwszej p�ce. Nie dostrzeg�a jej. Unios�a jakie� akta, po czym przejrza�a drug� p�k� i w ko�cu znalaz�a to, czego szuka�a. Poch�oni�ta swym zadaniem, nie us�ysza�a cichego szmeru - odg�osu zamykanych drzwi i przekr�cania klucza w zamku. W chwili, gdy wyjmowa�a teczk�, odnios�a niemi�e wra�enie czyjej� obecno�ci za swymi plecami. Odwr�ci�a si� nieufnie i zamar�a z przera�enia. Nie by�a w stanie krzycze�. Pad�y dwa strza�y. Rozdzia� II W g�uchej ciszy przybud�wki B�tish Museum strza�y zabrzmia�y jak gromy. Stra�nik, kt�ry nie zd��y� jeszcze ponownie pogr��y� si� we �nie, poderwa� si� na r�wne nogi. Ten d�wi�k przypomina� mu najgorsze wojenne prze�ycia. J.J. Battiscombe wyskoczy� z dy�urki. Zbiegaj�cy p�dem ze schod�w pot�ny m�czyzna wpad� na niego z ca�ym impetem. Twarz mia� zakryt� szalikiem ods�aniaj�cym jedynie ciemne czo�o. D�wiga� jaki� ci�ki przedmiot, wydaj�cy metaliczne d�wi�ki. Oszo�omiony J.J. Battiscombe nie zauwa�y� niczego poza pospolitym sztruksowym ubraniem. M�czyzna chlusn�� na stra�nika wod� z wiadra, otworzy� drzwi i uciek�. - Ratunku! Otwiera�, na pomoc! Krzyki dochodzi�y z pierwszego pi�tra. Stary �o�nierz niepewnym krokiem wszed� na schody. Filip Mortimer jak szalony wali� pi�ciami w drzwi gabinetu ojca, krzycz�c: "Frances! Frances!" Gdy zauwa�y� stra�nika, podbieg� do niego i z�apa� go za r�kaw. - Czy ma pan klucz? Kto� tam strzela�, a drzwi s� zamkni�te! S�ysza�em, jak kto� upad�... Frances nie odpowiada! - Klucz, ja, nie... jest w szafce. - Niech go pan natychmiast przyniesie! Z drugiego pi�tra zesz�y dwie hinduskie sprz�taczki. J.J. Battiscombe podbieg� do szafki z kluczami, zawieszonej na �cianie mi�dzy gabinetem numizmatycznym a pokojem lorda Mortimera. Zdj�� k��dk� i trz�s�c� si� r�k� wzi�� klucz od gabinetu profesora. - Niech si� pan pospieszy - ponagla� Filip. Po drugiej stronie drzwi panowa�a z�owieszcza cisza. Sprz�taczki mamrota�y co� w j�zyku hindi. Stra�nik przekr�ci� klucz. W pokoju by�o ciemno, w powietrzu unosi� si� zapach prochu. Mo�e dlatego, �e w pobli�u wej�cia sta�y oparte o �cian� dwa sarkofagi, miejsce to sprawia�o wra�enie grobowca, w kt�rym zadomowi�y si� nieczyste si�y. Filip Mortimer na u�amek sekundy znieruchomia� w progu, po czym wszed�, poszuka� kontaktu i zapali� �wiat�o. W pierwszej chwili nie zauwa�y� niczego szczeg�lnego. Przeszed� do laboratorium i stan�� jak wro�ni�ty w ziemi�. To, co zobaczy�, przypomina�o senny koszmar. Chcia� krzycze�, lecz g�os uwi�z� mu w gardle. Na ciele Frances le�a�a cz�ciowo rozbanda�owana mumia z rozwalon� g�ow�. R�ka m�odej kobiety by�a nienaturalnie wygi�ta. Z dw�ch ran w okolicy serca wyp�ywa�y stru�ki krwi. W szeroko otwartych oczach zastyg� wyraz nieopisanego przera�enia. Za Filipem Mortimerem wszed� stra�nik wraz z trzema kobietami. J.J. Battiscombe zas�oni� twarz, mamrocz�c: "Bo�e m�j, Bo�e". Hinduski p�aka�y, tul�c si� do siebie. Filip sta� skamienia�y. Sprawia� wra�enie. �e modli si�, �e oddaje cze�� Frances, �e pr�buje przywo�a� j� z otch�ani nico�ci. Pierwszy ockn�� si� J.J. Battiscombe. - Wezw� Scotland Yard - oznajmi�. * W kwadrans p�niej na miejsce zbrodni przyby� nadinspektor Scott Marlow. Towarzyszy�o mu dw�ch inspektor�w i kilku policjant�w. W drodze by� lekarz s�dowy oraz ekipa fotograf�w. - Ponura sprawa - oceni� Marlow, kt�rego szybka interwencja nie by�a przypadkowa. Praktycznie dzie� i noc przebywa� w biurach Scotland Yardu. Powiadomiony przez stra�nika, natychmiast zareagowa� na nazwisko sir Johna Arthura Mortimera, uczonego �wiatowej s�awy. Nadinspektor poprosi� wszystkich o nieopuszczanie budynku, inspektorzy zaj�li si� ustaleniem danych osobowych i pierwszymi przes�uchaniami. Marlow, t�gi pi��dziesi�cioletni m�czyzna, nie by� w stanie oderwa� oczu od niesamowitego obrazu, najdziwniejszego w jego policyjnej karierze. Makabryczny widok m�g� sugerowa�, �e zbrodni dokona�a mumia, z kt�r� Frances Mortimer walczy�a do ostatniej chwili. - Przyjecha� ambulans - powiedzia� jeden z inspektor�w. - �wietnie. Jak tylko fotografowie i lekarz sko�cz�, prosz� zabra� cia�o i mumi�. Prosz� zamkn�� pok�j. Niczego nie dotyka�. Wszyscy �wiadkowie musz� pozosta� do dyspozycji policji. Marlow rozlu�ni� pasek spodni, co by�o u niego oznak� zak�opotania. Zab�jstwo w British Museum, zamo�na i wp�ywowa rodzina, syn Mortimera przera�ony w stopniu uniemo�liwiaj�cym rozmow�, oniemia�y stra�nik, hinduskie sprz�taczki przej�te i wystraszone, szofer, kt�ry widzia� uciekaj�cego m�czyzn� z wiadrem w r�ku i potwierdzaj�cy zeznanie J.J. Battiscombe'a, kt�ry zosta� popchni�ty i oblany wod�... nadinspektor mia� ju� jaki� �lad. �ledztwo dotycz�ce powszechnie znanej i licz�cej si� rodziny by�o spraw� wyj�tkowo delikatn�, w �adnym przypadku nie mo�na pozwoli� sobie na jaki� fa�szywy krok. Marlow postanowi� osobi�cie przekaza� sir Johnowi Arthurowi Mortimerowi wiadomo�� o tragicznym wydarzeniu. Pogr��ony w my�lach, nie poczu� nawet padaj�cego deszczu, gdy przechodzi� przez ulic� i wsiada� do policyjnego samochodu, kt�ry ruszy� w kierunku Mayfair. * D�wi�k dzwonka pi�ty ju� raz tego wieczoru rozleg� si� w rezydencji Mortimer�w. Przebudzi� Agat� z koszmarnego snu, w kt�rym usi�owa�a wydosta� si� z zamkni�tego po obu stronach korytarza. Pospiesznie narzuci�a szlafrok. Nie mia�a nawet czasu upi�� w�os�w. Budzik wskazywa� dwunast� dziesi��. Zbieg�a po schodach. Lord Mortimer sta� w progu gabinetu. - Niech Agata zobaczy, co tam si� dzieje. Prawdopodobnie pani zapomnia�a kluczy. Dzwonek zad�wi�cza� ponownie. Pokoj�wka zesz�a na d� i wr�ci�a po kr�tkiej chwili. Gabinet lorda Mortimera ton�� w stosach teczek, ksi��ek i notatek. Twarz Eliota Tumberfasta by�a przera�liwie blada. Profesor ko�czy� w�a�nie udowadnia� mu, �e pope�ni� kolejny b��d. - Prosz� pana - odezwa�a si� Agata - to nie pani. To... jaki� policjant. Uczony zmarszczy� brwi. - Czego sobie �yczy? - Zobaczy� si� z panem... osobi�cie. - Niech przyjdzie jutro. Pan Tumberfast zupe�nie mnie zam�czy�. Kt�ra to godzina... - popatrzy� na zegarek. - Bo�e! Po dwunastej! Na dzisiaj mam ju� do�� kretyn�w! Eliot Tumberfast, poruszony do �ywego, nastroszy� si� jak kogut. - Wypraszam sobie... - Tumberfast, po raz kolejny zabraniam panu podnosi� g�os. Dzi� wiecz�r, m�ody przyjacielu, przekre�li� pan swoj� karier�. Pozwoli pan, �e sobie tego pogratuluj�. Nauka zosta�a szcz�liwie pozbawiona jeszcze jednego pomyle�ca. Niech mi pan wierzy, m�j raport w pa�skiej sprawie b�dzie szczeg�owy. Mam wystarczaj�co du�o argument�w, aby usuni�to pana z British Museum. A teraz prosz� wyj��. Agata nie wiedzia�a, gdzie podzia� oczy. Eliot Tumberfast zebra� swe papiery z tak� w�ciek�o�ci�, �e upad�o mu kilka kartek. Zbieraj�c, zmi�� je. - Nie odprowadzam pana. M�odzieniec wypad� z gabinetu jak huragan i zbieg� po marmurowych schodach. Agata schodzi�a jego �ladem. Widzia�a, jak Eliot otwiera drzwi i popycha grubego policjanta, kt�remu kaza�a zosta� na podje�dzie w oczekiwaniu na polecenia sir Johna Arthura. Nadinspektor Marlow zatoczy� si�, wykonuj�c p�obr�t, podczas gdy Eliot Tumberfast znik� w deszczowej nocy. - Pan nie mo�e ... - zacz�a Agata. - Pan bezwzgl�dnie musi mnie przyj�� - odpar� zirytowany. - Mam dla niego bardzo wa�n� wiadomo��. By� to ju� drugi nieoczekiwany go��, kt�ry chcia� j� w podobny spos�b szanta�owa�. Tym razem nie ust�pi. Nie b�dzie jaki� policjant rz�dzi� si� w domu, kt�rego prowadzenie powierzono jej. - Lord Mortimer ma gryp�. W�a�nie zako�czy� czterogodzinn� dyskusj� z tym szale�cem, kt�ry pana popchn��. Powinien i�� spa�. - Przykro mi niezmiernie, lecz wiadomo��, kt�r� mam dla niego, z pewno�ci� nie pozwoli mu zasn�� - przeci�� Marlow, trac�c cierpliwo��. - Prosz� mnie natychmiast do niego zaprowadzi�. Chyba �e zdecydowana jest pani przeciwstawia� si� Scotland Yardowi. Agata uzna�a, �e walczy�a wystarczaj�co d�ugo. Jej honor by� uratowany. - Prosz� za mn�, inspektorze. - Nadinspektorze. Marlowowi nie spodoba�a si� ta kobieta. By�a zbyt pewna siebie. Kiedy wprowadzi�a go do gabinetu, nie czeka�, by go zapowiedzia�a. W takich sytuacjach nale�a�o dzia�a� szybko i zdecydowanie. To nie by� czas na wymian� uprzejmo�ci. Wyra�nie zm�czony profesor rozpuszcza� w szklance kolejn� aspiryn�. - Sir Mortimer - zacz�� policjant ceremonialnie - jestem zmuszony przekaza� panu bardzo z�� wiadomo��. Uczony podni�s� na niego zaniepokojony wzrok. - W�amano si� do British Museum? - Nie, sir. Pa�ska �ona... odwagi, panie profesorze.... John Arthur Mortimer podni�s� si� powoli. Nagle zda� sobie spraw� z p�nej godziny i nieobecno�ci Frances i syna. - Frances? Wypadek? - Nie, sir. Zab�jstwo. Widz�c przejmuj�cy b�l rysuj�cy si� na twarzy s�ynnego egiptologa, nadinspektor pomy�la�, �e uderzenie by�o zbyt mocne. Czu�, �e zachowa� si� niezr�cznie. Sprawa ta b�dzie wymaga� wielkiej delikatno�ci i ostro�no�ci. Prawdopodobnie trzeba b�dzie zatrudni� przy niej eksperta. I zapewne b�dzie to Higgins. Rozdzia� III Higgins - ostatni potomek wybitnej rodziny, ma�o, niestety, znanej, cho� mog�o z niej by� dumne Zjednoczone Kr�lestwo ��cznie z reszt� �wiata - powr�ci� do domu po porannym spacerze. Siedziba rodu Higgins�w mie�ci�a si� na p�noc od Londynu, w hrabstwie Glou-cestershire, w ma�ej wiosce o wyszukanej nazwie "The Slaughterers"4 , co w przypadku emerytowanego g��wnego inspektora Scotland Yardu mog�oby wydawa� si� niestosowne. Jednak�e w tym uroczym miejscu od dawna ju� nie mieszkali �adni zab�jcy. Higgins odszed� na wcze�niejsz� emerytur� z wa�kich powod�w: weekendy nie wystarcza�y mu ju� na prace zwi�zane z przycinaniem r�, r�baniem drew i piel�gnowaniem trawnika oraz na czytanie dzie� wybitnych autor�w. Nie odpowiada�o mu ju� nowoczesne �ycie z nadmiern� ilo�ci� bod�c�w. Nie wierzy� te� zbytnio w reinkarnacj�, postanowi� wi�c delektowa� si� czasem, kt�ry mu pozosta�, sp�dzaj�c go na ziemi przodk�w. Przeszed� przez drewniany mostek nad strumykiem Eye. Jego rezydencja by�a bez w�tpienia najpi�kniejszym okazem architektury w Dolnym Slaughter. Jak�e si� oprze� urokowi muru z bia�ego kamienia, ganku podpartego dwiema kolumnami, XVIII-wiecznych okien o ma�ych kwadratowych szybkach wyznaczaj�cych rytm dw�ch pi�ter wed�ug zasady z�otego podzia�u, dachu krytego ciemnoszarym po�yskliwym �upkiem, wysokich kamiennych komin�w? Jak�e nie delektowa� si� uspokajaj�c� obecno�ci� stuletnich d�b�w, dyskretnym szemraniem strumyka, sprzeczkami srok i rudzik�w, szelestem opadaj�cych li�ci, ta�cz�cych na wietrze? Dla Higginsa The Slaughterers to by� po prostu raj. Wszed� bezszelestnie, aby nie zauwa�y�a go gospodyni Mary, postawna kobieta lat siedemdziesi�ciu. Nie by�o jej w salonie. Higgins - �redniego wzrostu, raczej kr�py, o ciemnych w�osach, posiwia�ych skroniach i szpakowatych w�sach, dobrotliwy, o lekko z�o�liwym a zarazem dociekliwym spojrzeniu - sprawia� wra�enie cz�owieka powolnego i troch� oci�a�ego, ale porusza� si� bezg�o�nie. Wed�ug astrologii chi�skiej urodzony pod znakiem kota, posiada� kocie zalety, aczkolwiek pozbawiony by� w�a�ciwych tym zwierz�tom wad. Zdj�� trencz zapinany na drewniane guziki i usiad� w rodowym fotelu, kt�ry cicho skrzypn�� pod jego ci�arem. Ostatnie wydanie "Timesa" le�a�o tu� obok, na niskim stoliku z drzewa sanda�owego. Pami�tka z Indii. Wzi�� gazet�. Zdenerwowa� si�, widz�c, �e brak na niej opaski - Mary kolejny raz przeczyta�a "Timesa" jako pierwsza, a nast�pnie ponownie go z�o�y�a, my�l�c, �e Higgins tego nie zauwa�y. A przecie� to nie ona, ale on by� abonentem. P�aci�, by by� pierwszym odbiorc� wiadomo�ci. Przejrza� "Timesa", jedyne �r�d�o informacji, z jakiego korzysta�. Nie darzy� zaufaniem tego wszystkiego, co nazywano mediami audiowizualnymi. Wojny, nic nie wnosz�ce spotkania dyplomat�w, kryzys gospodarczy, przegrana Anglii w meczu pi�ki no�nej, spadek gie�dowych cen kakao... nic dobrego. Wielka afera, kt�ra tydzie� wcze�niej poruszy�a ca�y kraj, nie schodzi�a z pierwszych stron. Zab�jstwo Frances Mortimer przedstawiano jako najbardziej tajemnicze morderstwo stulecia. W zwi�zku z tym, �e na zw�okach le�a�a zbezczeszczona mumia, rozwa�ano ewentualno�� mordu rytualnego. M�wi�o si� znowu o zem�cie faraon�w, wymieniano liczne ofiary przekle�stwa Tutenchamona. Zaw�d profesora sir Johna Artura Mortimera, znanego egiptologa, nie m�g� tu by�, oczywi�cie, bez znaczenia. Podkre�lano te� niezwyk�� urod� pani Mortimer. Jaka� zwyrodnia�a my�l mog�a zrodzi� a� takie okrucie�stwo? Na szcz�cie Scotland Yard by� ju� na tropie przest�pcy. Nadinspektor Scott Marlow zapowiedzia� na jutro konferencj� prasow�. Zatrzymanie sprawcy mia�o by� kwesti� godzin. Higgins z�o�y� "Timesa", lekko oburzony. Nie szanowano niczego. Nawet mumie nie mia�y prawa do wiecznego spoczynku. Troch� egoistycznie - cho� sobie tego nie wyrzuca� - Higgins delektowa� si� przytuln� cisz� swego domu, mi�kko�ci� perskiego dywan, ciep�em boazerii, �wiat�em p�omieni ta�cz�cych w kamiennym kominku. Niczego nie lubi� tak jak deszczu i mg�y, kt�re sk�ania�y, by szuka� schronienia w czterech �cianach i cieszy� si� w�asnym �wiatem. O dziewi�tej siedemna�cie, jak ka�dego ranka, w salonie pojawi�a si� Mary, nios�c tac� z serwisem do herbaty. By�a to jej godzina. Zawsze odmawia�a podporz�dkowania si� d�wi�kowi dzwonka, oceniaj�c to jako poni�aj�ce. Gospodyni to nie s�u��ca. Mrucz�c pod nosem, nape�ni�a fili�ank� i postawi�a j� na stoliku, po czym wr�ci�a do kuchni. Przy swych siedemdziesi�ciu latach Mary zachowa�a jeszcze ca�kowit� sprawno��. Prze�y�a obie wojny ze stoicyzmem prawdziwej angielskiej gospodyni. Nieustannie narzekaj�c i burcz�c, trzyma�a wszystko w ryzach i przechodzi�a przez �ycie z niewzruszon� pewno�ci� siebie, w�a�ciw� ludziom wierz�cym w Boga i Angli�. Zdaniem Higginsa nie darzy�a sympati� policyjnego stanu, lecz niezr�cznie by�oby porusza� z ni� ten temat. Ostro�nie wypi� �yk herbaty. Nap�j tym razem przyrz�dzony by� prawie dobrze. Niekiedy Mary u�ywa�a do gotowania wody z kranu, aby nie chodzi� do studni. A tylko woda ze studni dawa�a herbacie zno�ny smak. Zno�ny dla Higginsa, kt�ry nigdy nie odwa�y� si� przyzna�, �e tak naprawd� nie cierpi herbaty. Jak dot�d nikt si� jeszcze tego nie domy�li�. Wyci�gaj�c szyj�, sprawdzi�, czy Mary nie kr�ci si� w pobli�u. Pewnym i precyzyjnym ruchem wyla� zawarto�� fili�anki do doniczki z geranium. Nie znosi� tej ro�liny i nie rozumia�, dlaczego gospodyni po�wi�ca jej tyle uwagi. Po chwili uda� si� do swej prywatnej kuchni, urz�dzonej w prawym skrzydle domu. Nigdy nie wchodzi� niespodziewanie do tej, w kt�rej kr�lowa�a Mary, ona zreszt� odwzajemnia�a si� tym samym. W piekarniku dopieka� si� �oso� w cie�cie - kulinarna specjalno�� Higginsa. Delikatny d�wi�k dzwonka powiadomi�, �e potrawa jest ju� gotowa. Higgins wy��czy� gaz, otworzy� szklane drzwiczki i wy�o�y� smakowity kawa�ek na talerz z prawdziwej porcelany z Limoges. Do kuchni godnie wszed� wspania�y syjamczyk o chwalebnym imieniu Trafalgar. Po dwukrotnym otarciu si� o �ydki swego pana i niewolnika, z apetytem zabra� si� do jedzenia. Higgins odetchn�� z ulg�. Obawia� si�, �e nowy przepis nie znajdzie uznania u Trafalgara, jedynej istoty, do kt�rej mia� niejakie zaufanie. Nadszed� czas przyjrze� si� Marie-Charlotte, nowej odmianie australijskiej r�y, kt�r� Higgins planowa� skrzy�owa� z klasyczn� odmian� Kr�lowej Wiktorii. Mia� nadziej�, �e uzyska w ten spos�b niespotykany ��ty kolor. Wychodz�c z kuchni, zauwa�y� Mary z miote�k� z pi�r w r�ce. - Telefon - mrukn�a. Higgins opiera� si� natr�tnej inwazji telefonu, telewizji, magnetofonu i innych urz�dze�, mniej lub bardziej przeznaczonych do zak��cenia domowego spokoju, Mary za� wytrwale zwalcza�a t� zacofan� postaw�. Osi�gni�to kompromis - rezydencja zosta�a po��czona z reszt� �wiata za pomoc� telefonu, ale aparat zainstalowano w kuchni gospodyni. - Do mnie? Mary nie odpowiedzia�a. Je�eli uprzejmie poinformowa�a Higginsa, to czy� nie by�o oczywiste, �e telefon by� w�a�nie do niego? W takim przypadku mia� prawo wej�� do jej kr�lestwa. Przechodz�c, rzuci� okiem na u�ywane przez ni� produkty. S�l by�a zawsze morska, pieprz zielony. Wo�owina gotowana w mi�cie wygl�da�a bardzo niepokoj�co. Podni�s� s�uchawk�. - Higgins, s�ucham. - Tutaj Scott Marlow. Nie przeszkadzam? - Gratuluj� sukces�w w prowadzonym dochodzeniu, nadinspektorze. Zapad�a chwila ciszy. - Czy zgodzi si� pan wpa�� na herbat� do Scotland Yardu, drogi Higginsie? Emerytowany g��wny inspektor lew� r�k� podkr�ci� w�sa. - Rozwa�� to. - Czy m�g�by pan rozwa�y� to dzisiejszego popo�udnia? Rozdzia� IV Higgins w dwurz�dowym granatowym garniturze, kt�ry le�a� jak ula� dzi�ki kunsztowi jego osobistego krawca z atelier "Stovel & Mason", wchodzi� schodami wiod�cymi do biura nadinspektora Scotta Marlowa. Nigdy nie korzysta� z windy w tym nowoczesnym budynku Scotland Yardu. Zawsze mog�a si� zdarzy� jaka� awaria lub przerwa w dostawie pr�du. Biuro Marlowa znajdowa�o si� na czwartym pi�trze. Scotland Yard bardzo si� zmieni�. Nic tylko komputery, pliki, oprogramowania, twarde dyski, kasety wideo, ekspertyzy! Mo�na si� spodziewa�, �e wkr�tce nawet przest�pstwa b�d� zaprogramowane, zanim si� je pope�ni. Policja Jej Kr�lewskiej Mo�ci wkracza�a w er� technologiczn� zarezerwowan� dla inspektor�w z licznymi dyplomami, bez w�tpienia lepiej przygotowanych do rozwi�zywania skomplikowanych r�wna� ni� do tropienia zbrodni. Higgins zdecydowa� raz na zawsze, �e nie b�dzie stara� si� zrozumie� post�pu, poniewa� post�p nie stara si� zrozumie� cz�owieka. Ponadto w tej dziedzinie by�o ju� wystarczaj�co du�o specjalist�w. Wielu policjant�w rozpozna�o znajom� sylwetk�. Pozdrawiali go skinieniem g�owy. Biuro nadinspektora Marlowa by�o podobne do pozosta�ych. Nowoczesne meble, lampa na gi�tkim pa��ku, popielniczka z pomara�czowego plastyku, szklane przepierzenie oddzielaj�ce zwierzchnika od podw�adnych. Na p�ycie z dymnego szk�a s�u��cej jako st� do pracy - dyskietka. �adnych papier�w, gumki czy bibu�y. �wiat nowoczesnej policji. Scott Marlow, spostrzeg�szy Higginsa, jakby zagubionego w tych nowych dekoracjach, wyszed� mu naprzeciw. - Dzi�kuj�, �e pan przyszed�. - Przepraszam za sp�nienie na herbat�. - To bez znaczenia. Marlow by�by wysoce zak�opotany, gdyby musia� zaproponowa� Higginsowi fili�ank� "Darjeelinga" lub "Eari Greya". Jego termos zawiera� jedynie szkock� whisky po�ledniej jako�ci, co zreszt� pozyska�o mu w Yardzie dyskretny przydomek "Podw�jny Scott". Nadinspektor nie by� pijakiem. Nigdy nie pi� rano, �wiadom, �e taki zwyczaj rujnuje zdrowie, natomiast tradycyjna godzina "tea time" wydawa�a mu si� odpowiednia do �ykni�cia niezb�dnego wzmacniacza. Higgins �wiadomie zjawi� si� ju� po tym czasie. Higgins i Scott Marlow nie nale�eli do tego samego towarzystwa, niemniej szanowali si� wzajemnie. Higgins ceni� logiczne my�lenie i skrupulatno�� nadinspektora, Marlow za� uwa�a�, �e Higgins - kt�rego ambicje wydawa�y mu si� zdecydowanie zani�one - jest niezr�wnanym �ledczym. Mimo wysokiego stanowiska nadinspektora, o wiele wy�szego w hierarchii od stopnia Higginsa, Marlow cierpia� na kompleks ni�szo�ci. - Drogi Higgins, mam dla pana niespodziank�. Zanim pan si�dzie, czy m�g�by pan spojrze� w lewo, ponad rz�dem rocznik�w? Po drugiej stronie szyby Higgins dostrzeg� wn�trze wzbudzaj�ce zaufanie - normalne miejsce pracy z bibliotek�, szaf� z drewna i marmurow� lamp� z "cywilizowanym aba�urem", stoj�c� na czere�niowym biurku. - �wietny pomys� z tym zachowaniem �ladu tradycji, kt�ra przyczyni�a si� do chwa�y Yardu. Historia b�dzie panu wdzi�czna, nadinspektorze. Zawsze mia�em sentyment do mojego starego biurka. Nie chcia�bym jednak zabiera� panu zbyt wiele czasu. Ta konferencja prasowa... - Rzeczywi�cie jestem bardzo zaj�ty. Kupa papier�w, mn�stwo obowi�zk�w, a do tego jeszcze ta sprawa Mortimer�w... - My�li pan wkr�tce zatrzyma� zab�jc�? - To sprawa godzin. - Z przyjemno�ci� stwierdzam, �e Scotland Yard nie straci� swej legendarnej skuteczno�ci dzia�ania. Mam nadziej�, �e zeznania Barry'ego, szofera Mortimer�w, i J.J. Battiscombe'a, nocnego str�a, by�y decyduj�ce? Higgins zna� spraw� jedynie z "Timesa", nie licz�c plotek i przedziwnych hipotez publikowanych w popularnym brukowcu, czytywanym przez Mary. Higgins pozwala� sobie na pobie�n� lektur� tego rodzaju pism, gdy Mary k�ad�a si� spa�. - Tak jest. Obserwacja i logika. Jedna z hinduskich sprz�taczek, Indira Li, nie odda�a swego wiadra prze�o�onej. Nie potrafi�a te� wyja�ni�, co si� z nim sta�o. A przecie� m�czyzna, kt�ry zderzy� si� ze stra�nikiem i kt�rego widzia� szofer, d�wiga� wiadro. - St�d pa�skie przypuszczenia... - Zrozumia�em to wtedy, kiedy numizmatycy stwierdzili kradzie� rzadkiego zbioru helle�skich monet. Skarb ukryto w wiadrze. Badaj�c przesz�o�� Indiry Li, �atwo stwierdzi�, �e zatrudniona by�a kolejno w dw�ch prowincjonalnych muzeach, do kt�rych w�amano si� zesz�ego roku. - My�li pan o gangu antykwariuszy... Scott Marlow nie kry� zadowolenia. - No w�a�nie! To ten gang ogo�oci� ponad pi��dziesi�t dom�w. Pokaza�em fotografi� Indiry ofiarom kradzie�y. Wielu j� rozpozna�o. S�u��ca, opiekunka dzieci, listonoszka, robotnica rolna, i co tam jeszcze... nasza Hinduska mia�a dar metamorfozy. Przygotowywa�a teren swemu szefowi. Zabieraj�c si� do British Museum, mieli nadziej� dokona� najwi�kszego skoku w swojej karierze. Do pe�nego obrazu brakuje tylko jednego jeszcze szczeg�u: nazwiska zbieg�ego m�czyzny. Indira odmawia zezna�, ale to tylko sprawa czasu. - Cierpliwo�ci nigdy za wiele - zauwa�y� Higgins. - A propos, czy odnaleziono klucz, kt�rym pani Mortimer otworzy�a drzwi gabinetu m�a? - Nie. Nie by�o go przy niej. Przeszukali�my wszystko, bez skutku. Wo�a�bym zreszt� znale�� narz�dzie zbrodni. - Trzeba by niew�tpliwie przeszukiwa� Tamiz� przez wiele lat. - Te� tak mi si� wydaje - przyzna� nadinspektor. -A kule? - Zwyczajne. Dwie w samym sercu. Celne strza�y. - Czyli, w konsekwencji, �adnej nadziei z tej strony. A sekcja? - Nie wnios�a nic szczeg�lnego. Pani Mortimer niczego specjalnego nie za�y�a. - A w sprawie bardziej delikatnej... - �adnych �lad�w stosunku w godzinach poprzedzaj�cych �mier� - odpowiedzia� Marlow. - W sprawie pani Mortimer za ma�o by�o konkretnych element�w i materialnych dowod�w pozwalaj�cych na logiczne wnioski. By�a te� mumia, ale c� mo�na by�o wydedukowa� z podobnej wskaz�wki? To jedynie nieprawdopodobny detal, godny taniego horroru. Lepiej by�o o tym nie m�wi�. - A gdyby�my porozmawiali o mumii? - rzuci� cicho Higgins z podejrzanie niewinnym wyrazem twarzy. - Okropna. Poszarpana tak, jakby kto� czego� w niej szuka�. To smutne stwierdzenie, ale wol� ju� zw�oki pani Mortimer. Uroda Frances nie wywiera�a �adnego wra�enia na Scotcie Marlowie. Jedyn� znajduj�c� uznanie w jego oczach kobiet� by�a kr�lowa Anglii - El�bieta H. To dla niej wst�pi� do policji i systematycznie pi�� si� w g�r�. Mo�e kt�rego� dnia dost�pi zaszczytu odpowiedzialno�ci za Jej bezpiecze�stwo w Pa�acu Bu-ckingham. - Jest jeden wa�ny element, kt�ry na razie nie wyszed� poza akta tej sprawy - wyjawi� Marlow. - Jak zwykle podda�em badaniu przedmioty osobistego u�ytku �wiadk�w. Mam ju� dow�d, �e kradzie� zosta�a przygotowana wcze�niej. - Ach tak? - zdziwi� si� Higgins, podczas gdy nadinspektor zamilk� dla wi�kszego efektu. - Termos nocnego str�a zawiera� herbat� z narkotykiem. Nadinspektor dobrze wiedzia�, �e termos mo�e zawiera� r�ne napoje, niemniej Higgins doceni� jego pedantyczno��. Ten szczeg� by� rzeczywi�cie bardzo istotny. - Znale�li�my �lady lekkiego �rodka nasennego - ci�gn�� Marlow. - J.J. Battiscombe twierdzi, �e nigdy czego� takiego nie za�ywa�. Tak wi�c u�piono go, co zreszt� potwierdza zeznanie syna Mortimera. - Je�eli... mo�na to nazwa� zeznaniem. - Dlaczego? - Filip Mortimer nie wychodzi ze swojego pokoju. Jest za�amany, w stanie szoku. Wyra�a si� niesk�adnie. - Wygodne to, kiedy trzeba odpowiedzie� na pytania - wtr�ci� Higgins. Nadinspektor zmarszczy� brwi. - Drogi Higgins, odnosz� wra�enie, �e nie wszystko wydaje si� panu jasne w mojej interpretacji zdarze�. - Wnioskuj�c z tego, co wiem, nadinspektorze, rzeczywi�cie zauwa�y�em pewne niejasno�ci. - Zgadzam si�, ale nie ma w tym nic dziwnego. Po tym gangu wszystkiego mo�na si� spodziewa�. Jak tylko z�apiemy z�odzieja, b�dziemy mie� tak�e zab�jc�. - Dziwne - powiedzia� Higgins, drapi�c si� w brod�. - Co takiego? - zaniepokoi� si� Marlow. - Co� mi tu nie pasuje. - Higgins wygl�da� na zak�opotanego. - Prosz� wyja�ni�, drogi panie Higgins. - Dlaczego z�odzieje mieliby kra�� mumi� i organizowa� podobn� maskarad�? I po c�by zabijali pani� Mortimer? - Mo�e... nie uda�o im si� sprzeda� mumii. A pani Mortimer zaskoczy�a ich, gdy... - Drzwi gabinetu by�y zamkni�te na klucz. Sprz�taczki, Filip Mortimer i stra�nik nikogo nie widzieli, gdy weszli do �rodka. Nasuwa si� pytanie, czy to nie mumia... - Ale� nie, nie pan, Higgins! Przez ca�y ubieg�y tydzie� na pierwszych stronach popularnych dziennik�w zobaczy� mo�na by�o tytu�y w stylu: "Mumia morderc�". Dziennikarze dawali upust fantazji, wysuwaj�c najbardziej nieprawdopodobne hipotezy - od kl�twy faraon�w po zmartwychwsta�ego pod banda�ami Kub� Rozpruwacza. - Nie mo�na lekcewa�y� �adnej hipotezy, nadinspektorze. Marlow poblad� z przej�cia. - Higgins, pan co� ukrywa! - Zastanawiam si�. Pomijaj�c obecno�� mumii, wyczuwam w tej sprawie co� wyj�tkowego. W�a�nie tego obawia� si� nadinspektor, kt�rego logiczny spos�b my�lenia zawodzi� w zetkni�ciu ze wszystkimi zagadkami, jakie wi�za�y si� z tym zab�jstwem. I to by� prawdziwy pow�d wezwania Higginsa. - Czy zechcia�by pan zaj�� si� t� spraw� razem ze mn�? - Zanim panu odpowiem, nadinspektorze, pozwol� sobie o co� pana poprosi�. Scott Marlow wstrzyma� oddech. - W �adnym wypadku nie wyra�am tu w�tpliwo�ci co do kompetencji podleg�ych panu s�u�b ani jako�ci przeprowadzonych przes�ucha�. Niemniej czy zezwoli�by mi pan na rozmow� z Indir� Li? Marlow u�miechn�� si� szeroko. Higgins mia� opini� cz�owieka potrafi�cego wyci�gn�� zeznania nawet od umar�ych. Sprawa ta mog�aby wi�c by� rozwi�zana o wiele szybciej, ni� si� spodziewa�. - Troch� to delikatne - certowa� si�, by zachowa� pozory. - Ale za�atwi� to panu. * Indir� Li by�a niebrzydk� kobiet� - szczup�a, ma�a, troch� sp�oszona, jak ma�a dziewczynka, kt�ra pope�ni�a jakie� du�e g�upstwo i boi si� przyzna� rodzicom. Higgins usiad� naprzeciw niej, dostrzegaj�c mimochodem wzgl�dn� wygod� nowych cel Yardu. Na jego twarzy rysowa�a si� lekka hipokryzja pob�a�liwego spowiednika. Zaznajomiony ju� by� ze wszystkimi danymi �ledztwa prowadzonego przez nadinspektora. Marlow przekaza� mu ca�� dokumentacj�. Wyj�� z kieszeni trzy niezb�dne przyrz�dy: czarny notes, o��wek marki "Staedtler" oraz scyzoryk. Indir� Li spogl�da�a nieco zdziwiona, jak Higgins dok�adnie ostrzy o��wek, nast�pnie otwiera notes i zapisuje co�, podczas gdy ona nic jeszcze nie powiedzia�a. - Niech pan si� nie stara mnie onie�mieli�... i tak nic nie powiem. - A jednak pani m�wi, panno Li. Hinduska by�a prawie doskona�ym wcieleniem kobiety-dziecka: wra�liwa, nie przygotowana do trud�w �ycia. - Na pewno nie�atwo pani tutaj �y�, z dala od ojczyzny. Mnie te� jest trudno oddala� si� od rodzinnych stron. Higgins zupe�nie nie wygl�da� na inspektora przes�uchuj�cego podejrzanego. Wzbudza� zaufanie jak wyrozumia�y powiernik. - Do�� k�opotliwa jest ta historia z wiadrem. To z tego powodu nadinspektor zatrzyma� pani� pod zarzutem kradzie�y. Nie mo�na mie� mu tego za z�e. To cz�owiek bardzo rygorystyczny. Ja to co innego. Mo�e uda nam si� doj�� do porozumienia. - Jak to rozumie�? - W oczach Indiry pojawi� si� b�ysk sprytu. - Jak pani wygodniej. - Je�li zrobi� to, czego pan oczekuje, to wypu�ci mnie pan st�d? Ma pan tak� w�adz�? Higgins skin�� g�ow�. Indira zerkn�a w stron� korytarza. W jej spojrzeni