892

Szczegóły
Tytuł 892
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

892 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 892 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

892 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J�zef Mackiewicz Lewa Wolna KONTRA Londyn Na dysku pisa� Franciszek Kwiatkowski Decyduj� si� na sprzedawanie w Polsce publikowanych przez londy�skie wydawnictwo KONTRA dzie� J�zefa Maackiewicza wbrew woli zmar�ego Pisarza i wbrew w�asnym przekonaniom. J�zef Mackiewicz wierzy�. �e nigdy nie zrobi� niczego, co by�oby niezgodne z Jego wol� - dlatego zosta�am jedyn� spadkobierczyni� praw autorskich. Dzi� podejmuj� tak� decyzj�, bo nie mam innych mo�liwo�ci chronienia tych praw, a zachowanie ich uwa�am za sw�j najwa�niejszy obowi�zek. Londyn, kwiecie� 1993 Nina Karsov J�zef Mackiewicz: LEWA WOLNA First published in 1965 by Polska Fundacja Kulturalna (London) Second edition published in 1981 by Kontra Reprinted in 1987 by Kontra 28 Lanacre Avenue, London NW9 5FN, England Copyright J�zef Mackiewicz 1965, 1981, 1987 All rights reserved British Library Cataloguing in Publication Data Mackiewicz, J�zef Lewa wolna. I. Title 891.8'537 PG7158.M15 ISBN 0-907652-02-6 Cover design by Andrzej Krauze Reproducedfrom copy supplied printed and bound in Great Britain by Billing and Sons Limited, Worcester Tym, kt�rzy przyszli mi z pomoc� materialn� w d�ugim okresie pracy nad t� ksi��k�, i w ten spos�b umo�liwili jej napisanie J�zefowi Frydowi w Rzymie Zofii Kirsch w Bernie szwajcarskim W�odzimierzowi Pop�awskiemu w Londynie Po�egnanie z Audol� I Stary Mamert Krotowski urodzi� si� w roku 1820. To znaczy, �e w roku 1915 liczy� sobie r�wno 95 lat. Kto o tym nie wiedzia�, m�g� nie uwierzy�. Gdy� Krotowski trzyma� si� �wietnie i wygl�da� na nie wi�cej ni� lat siedemdziesi�t. Id�c przez park i opieraj�c si� na lasce, m�wi� do czternastoletniego wnuka ze swego trzeciego ma��e�stwa: - No wi�c tak. Jutro wyje�d�amy z po�ow� koni i kr�w. Ty zostajesz z mam�, ciotkami i z kim tam jeszcze trzeba. Pami�taj jedno, bo mo�e si� ju� nie zobaczymy: Nie ma cud�w na �wiecie. I pami�taj jeszcze: nie ma lito�ci na �wiecie. Jest tylko gra na �zawych gruczo�ach ludzkiego organizmu. Gdy b�dziesz stary i niedo��ny, to znaczy najbardziej lito�ci godzien, nikt si� nad tob� nie b�dzie litowa�. A niech ci� B�g chroni przed okazywaniem w�asnej niemocy. �adna kobieta z najmi�kszym sercem, nad tob� si� nie ulituje. Nigdy nie p�acz, bo to sprawia z�e wra�enie. A je�eli zawo�asz: "Ratunku, umieram!", wzrusz� nad tob� ramionami i powiedz�: "C� robi�, ka�demu pora w swoim czasie". Wi�c to jedno. Drugie: �e nie ma wiernych m�czyzn, dowiesz si� pr�dko, bo ka�dy o tym wie i rozpowiada z u�miechem. A wierne kobiety, trzeba tobie wiedzie�, wymy�lili literaci. Przewa�nie na w�asny u�ytek w�asnych z�udze�. Bo naturalnie chcieliby, �eby... A Rynkiewicz co powie? - Zwr�ci� si� do ogrodnika stoj�cego z czapk� w r�ku u drzwi oran�erii. - �e �ycie nie jest romansem, ja�nie panie. He he he... - Nie. - A "Myszaty" pod siod�o, te� p�jdzie jutro? - Zapyta� Karol. - Naturalnie. Najlepszy ko�. A pami�taj jeszcze, �e od Pana Boga r�wnie� za wiele spodziewa� si� nie masz prawa. Pan B�g nie mo�e nikomu darowywa� win. - Pochyli� g�ow� wchodz�c do oran�erii, sk�d buchn�o ro�linno tropikalnym powietrzem. - Nie mo�e dlatego, �e powiedziane jest: "I odpu�� nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom". Czyli pod niejakim warunkiem. A jaki� cz�owiek swoim winowajcom odpuszcza winy! Gadanie. No to i Pan B�g post�puje: "jako i my". Jasno? - Prosz� dziadunia, a�eby zamiast "Myszatego" wzi�� par� bu�anych. One przecie� wi�cej poci�gn�. - Nie zawracaj g�owy. Szkoda mnie tych ro�linek westchn�� Mamert, zatrzymuj�c si� w ciasnym przej�ciu mi�dzy glinianymi piecami i wskazuj�c lask� na rz�dy wazon�w. - Nie dopatrzy ich Rynkiewicz. - Dopatrz�, ja�nie panie. Rynkiewicz nie odczuwa� zbytniego respektu dla pana i w�a�ciciela maj�tku Dorszany, u kt�rego s�u�y� od lat czterech. Sam bywa�y po wielu dworach tej rozleg�ej ziemi, od Dniepru do Ba�tyku, zna� si� na warto�ciowaniu ludzi. Przede wszystkim nie imponowa�o mu 800 dziesi�cin razem z lasem tych Dorszan, po�o�onych w p�nocnej cz�ci gubernii kowie�skiej, niedaleko Kurlandii. A dlaczego nie mia� respektu, opowiada� ch�tnie: "Pan Czestuchowicz, w Pojo�lu na ten przyk�ad, o, to pan. W niedziel� parobcy stoj� na mo�cie i patrz� w wod�, popluwaj�c w ni�. A Czestuchowicz (wielki by� wzrostem!) podejdzie z cicha z ty�u, z�apie za dup�, i machnie przez por�cz do stawu! A p�niej do szarachtaj�cego si� w wodzie, m�wi: To, nic, J�ziuk; id� do dworu niech wydadz� tobie z moich ubra� ubranie, i jeszcze trzy ruble na rozgrzewk�. O, to pan. Rozumiem. Z rozmachem by�. A nasz, tylko psi-psi-psi biega jak ta kura na nogach, i nosem w ka�d� doniczk�." - Zadowolony by�, �e wyje�d�a, i �e w domu zostanie gospodyni� c�rka, stara ju� panna, chodz�ca o kulach, ciotka Wiktoria. Nie ukrywa� te� tego przed Karolem. A gdy ten raz zapyta�: "I co z tego ogrodnikowi przyjdzie?", odpowiedzia�: "Swobodniej b�dzie. Panicz m�ody, nie rozumie." Gdy wyszli drugim ko�cem oran�erii, daleki, jak podryw wiatru, nierozerwalny z nim prawie, doszed� huk armat. - Kierunek, jakby od Janowa... - ogrodnik zmarszczy� czo�o, daszek czapki nasun�� na zmru�one oczy, udaj�c jakoby ustala� kierunek. - Czego dobrego, �eb nie przecieli drogi. Decyzja wyjazdu zapad�a niedawno. Na zje�dzie s�siedzkim w Poderwiszkach, pod Nowym Miastem. Trzej bracia Karasiowie z trzech oddalonych maj�tk�w, stara Flora Neuwaldowa, Bykowski, mianuj�cy si� czemu� hrabi�, z Rejgo�y. Przyjecha� te� baron Sztabler, baron Waden, Hryncewicz z Wisieliszek, jeszcze kilku. A te� m�odzik zupe�ny, Wac�aw Ruczetta, ze Starych D�b�w. Chudopacho�ek w por�wnaniu do tamtych, w�a�ciciel 250 dziesi�cin. Jednych stangret�w ze s�u�b� przyjezdn� nawali�o do dw�ch tuzin�w. Podrzucono siana w stajni, podsypano go�cinnego owsa. Przyby�o nawozu. W czeladnej gwaru i �miechu dziewek. W salonach powa�nych min nad bliskim i dalszym losem rodzin, maj�tk�w, inwentarza. Rozmawiano po polsku, po niemiecku ze wzgl�du na Wadena, po francusku ze wzgl�du na ciotk� Neuwaldow�, kt�ra udawa�a �e tym j�zykiem najlepiej w�ada, po rosyjsku ze wzgl�du na �on� jednego z Karasi�w, - i uchwalono wyjazd z cz�ci� inwentarza i ruchomego dobra przed zbli�aj�c� si� wojn�. Nie ze wzgl�du na rozkaz g��wnej kwatery rosyjskiej, kt�ra niby to zamierza�a stosowa� przeciwnapoleo�sk� taktyk� "spalonej ziemi". Nikt w to, naturalnie, nie wierzy� i rzecz by�a zreszt� niewykonalna. Nikt te� nie wierzy� propagandzie sojuszniczej o okrucie�stwach niemieckich w Belgii i Francji. Ludzie byli �wiatli, obyci za granic�. Zwi�zani mi�dzynarod�wk� szlacheck� z reszt� Europy. Ale przywi�zani do tradycji. A tradycja m�wi�a, �e podczas wojen uchodzi si� z dobytkiem. W gruncie, wi�kszo�ci si� nudzi�o, a w tym by�o co� nowego, posmak przygody, oderwanie od powszednio�ci. Oczywi�cie, kogo nie sta�, ten musia� siedzie�. Ruczetta nie o�miela� si�, ale, gdyby m�g�, g�osowa�by za pozostaniem. Naturalnie, Karasie! - Zenio Kara�, kt�ry kiedy� z nud�w wykupi� by� wszystkie bilety na przedstawienie teatralne w Mitawie, �eby aktorzy grali przy pustej widowni. Gabry� Kara� doradzi� mu jednak, by wykupi� jednocze�nie wszystkich doro�karzy na ten dzie�, i kaza� im p�j�� do teatru: "Ale koniecznie z batami". - "Z batami, m�wisz?" zamy�li� si� Zenio. Tak i zrobili. Nikt w mie�cie nie m�g� tego wieczoru p�j�� do teatru, nikt wynaj�� doro�ki. "C�" m�wi� p�niej portier w hotelu, na kt�rego zdali rozliczenie si� z doro�karzami, "pieni�dze nie po to, �eby le�a�y w kieszeni". - Ot� to, a rodowych maj�tk�w tak czy owak, nikt nie zdejmie z ziemi. Podstarzali teraz ju� nieco Karasie agitowali za wyjazdem. Bykowskiemu �al by�o pa�acu, kt�ry uko�czy� w roku zesz�ym, na wz�r kr�lewskiego pa�acu w warszawskich �azienkach. �ali si�, �e mog� �ab�dzie wyzdycha�. - Teraz nie o �ab�dziach trzeba my�le� - powiedzia� surowo Hryncewicz. Jeden z baron�w Raden�w, dawno spolszczony, nie znosi� Niemc�w. B�a�ewicz z Jeremiszek kombinowa�, �e byd�o si� sprzeda w Rosji, a od rz�du jeszcze odszkodowanie dostanie przy odpowiedniej protekcji. - Ja mam lat 95, i wyje�d�am, - o�wiadczy� Mamert Krotowski. - Ruczetta udawa�, �e si� waha, �e raczej te� chyba pojedzie. Ale wracaj�c do domu kipia� z zazdro�ci pod ciep�� burk�, bo wiedzia�, �e zostanie. By� m�ody i nie mia� pieni�dzy. 250 dziesi�cin, stara matka i siostra, troch� przyg�upia. Wstyd powiedzie�. Pociesza� si� zaszczytem, �e go do tego towarzystwa zaproszono. W taki to spos�b wiele kurzu poci�gn�o nad drogami wiod�cymi na wsch�d. Po trochu z ca�ego kraju uciekali ludzie przed wojn�. Prawie �e nie zd��y� opa��, gdy szed� ju� za nim kurz drugi, cofaj�cej si� armii. Li�cie olszyny przydro�nej, trawa w rowach wygl�da�y potem jak przysypane rdzaw� m�k�. Ale ju� szed� kurz trzeci, armii zwyci�skiej. Dopiero jesienne deszcze zmy�y go wreszcie z ro�lin, a rozje�d�one koleiny dr�g wype�ni�y drobnymi potoczkami. II Nic si� nie zmieni�o. By�o jak by�o, tylko troch� inaczej. Lampa karbidowa zamiast naftowej, mi�d zamiast cukru do herbaty. Zamiast 300 koni zosta�o 150. Zamiast 600 sztuk byd�a, tylko 400. W pewnych cz�ciach kraju gorzej, w innych lepiej. Najgorzej w miastach. Zwyczajnie, jak podczas wojny: wyj�tkowe rozporz�dzenia, przymusowe dostawy produkt�w rolnych... �nieg tej zimy d�ugo nie chcia� pokrywa� skutej na grud� ziemi. Matka Karola, Alicja, by�a wdow� po synie Mamerta, sp�aconym swojego czasu got�wk�. Umar� on w Petersburgu przed wybuchem wojny. Na wsi znalaz�a si� przypadkowo; chcia�a sp�dzi� kr�tkie tylko wakacje, a odci�a j� okupacja niemiecka; wyjecha� za� nie mog�a, gdy� w�a�nie zachorowa�a na angin�. Karol uczy� si� dlaczego� nie przy matce, w Petersburgu, a w gimnazjum wile�skim. Te� przyjecha� na wakacje. I teraz bez ko�ca wa�kowano, czy ma powraca� do nowootwartych pod Niemcami szk� polskich w Wilnie, uczy� si� sam na wsi, czy kogo� z s�siedztwa wzi�� mu na korepetytora?... Do rozstrzygni�cia nie dosz�o wskutek skrajnego roztrzepania pani Alicji. O kt�rej zreszt� w tej wielkiej rodzinie zwyk�o si� m�wi�: "Ta troch� zwariowana Alisia..." Albo wprost: "Ta zwariowana Alisia"... Gospodarstwo spocz�o teraz ca�kowicie na g�owie kalekiej siostry, dosy� rezolutnej ciotki Wikci. Po wszystkich dworach pozosta�y w wi�kszo�ci osamotnione kobiety. Gdy sko�czy�a si� zw�zka z pola, przelecia�y ostatnie klucze �urawi, woda w rowach przydro�nych zacz�a od zmroku �cina� si� w l�d, ciotka Wikcia siadywa�a przed kominkiem. Do p�-ochmistrzyni, p�-kompanionki i pomocnicy swojej, m�wi�a troch� rozpieszczonym g�osem: - Wsiowa, podrap mnie mi�dzy �opatkami. Gorzej by�o z mam� Karola. Zakocha�a si� w niej zboczon� mi�o�ci� bliska nawet jej kuzynka, ciotka Wary�ska, osiad�a w s�siedztwie na swym ma�ym Poho�cie, het a� pod Laud�. Kobieta wysoka, chuda, sucha, pi��dziesi�cioletnia, o niezwykle ma�ej g�owie, twarzy osypanej piegami, wiecznie z papierosem w ustach. Na tym tle zacz�o mi�dzy nimi dochodzi� czasami do d�s�w, a raz do awantury, gdy Wary�ska chcia�a si� k�pa� w tej samej wannie, do kt�rej dziewcz�ta s�u�ebne musia�y znosi� wod� gor�c� w wiadrach. Rozpluskan� na pod�odze wod� wyciera�y ze z�ym grymasem. P�niej nast�powa�a znowu kolejna zgoda. Gdy �nieg wreszcie spad�, obydwie panie wyjecha�y na czas jaki� w ma�ych sankach bez stangreta, do Poho�cia. Zim� je�dzi�o si� tylko w pojedynczego konia, bo drogi rozszorowane w �niegu wy��cznie przez ch�opskie zaprz�gi, nie dawa�y miejsca na par�. Kto chcia�, m�g� je�dzi� nawet tr�jk�, ale zaprz�gaj�c ko�-przed-ko�, co nie by�o wygodne i wymaga�o du�ej umiej�tno�ci w powo�eniu. Noc pod 56 stopniem szeroko�ci geograficznej przychodzi�a po trzeciej po po�udniu i ci�gn�a si� do �smej rano. Zaraz za parkiem sz�a po p�aszczy�nie w ciemno�� olbrzymia cisza, z rzadka przerywana bardzo dalekim poszczekiwaniem ps�w. Gdy front stan�� na D�winie i zastyg�, nie dochodzi� stamt�d odg�os armat. By�o za daleko. Mimo bezmiernej ciszy. Po raz pierwszy zdarzy�o si� przy �niadaniu, gdy wpad�a zdyszana Ewunia, pokoj�wka: - Dzisiaj w nocy, m�wio, napadli na dw�r w Pojulu! - Kto napad�? - M�wio plennicy. - Kto taki?!! - Chwa�a Bogu, tego tylko brakowa�o - odezwa�a si� ciocia Wikcia. - W imi� Ojca i Syna - prze�egna�a si� Wasiowa, kt�rej by�o w gruncie dosy� oboj�tne, czy kto napadnie na dw�r, czy nie. - Ewusia niech nie plecie - wtr�ci�a pani Alicja. - S�owo naj�wi�tsze pani daje. Co tylko przyszed� cz�owiek i m�wi. Od tego czasu si� zacz�o, i p�niej ju� co dzie� i co dzie�. Napady to bli�ej to dalej. "Plennicy", od rosyjskiego s�owa: "plennyj", jeniec wojenny. Ta nazwa obejmowa�a wszelako nie tylko je�c�w rosyjskich zbieg�ych z niewoli niemieckiej, ale r�wnie� maruder�w, kt�rzy odstali od cofaj�cej si� w 1915 armii. Wielkie zmiany nigdy nie przychodz� raptownie. Zapocz�tkowa�a je epoka "obrezu", czyli karabinu z obci�t� luf�, kt�ry dawa� si� ukry� pod ch�opsk� siermi�g�, kapot� czy starym szynelem. Wiosenn� kurzaw� lecia� �nieg po zlodowacia�ej na polu skorupie. Dnie sta�y si� d�u�sze. Przylecia�y gawrony. M�wiono (jak zawsze pod wiosn�), o nowej projektowanej ofensywie, kt�ra nie nast�pi�a. Pod koniec lutego, w sam dzie� Wiktora pustelnika, zerwa�a si� ostatnia tej zimy zawierucha �nie�na. Miota�a si� przez trzy dni jak w bia�ej gor�czce. Zaraz potem nast�pi�a odwil�. Sk�dkolwiek wia� wiatr, wsz�dy pachnia�o mokrym drzewem i �niegow� wod�. W taki to dzie� Karol, kt�ry wyszed� na werand� na ujadanie ps�w, ujrza� stoj�cego u stopni cz�owieka z workiem przerzuconym przez rami�. W tym czasie ju� dok�adnie by�o wiadomo, �e "plennicy" tworz� liczne bandy, �e chodz� z obrezami, �e maj� swe kryj�wki, i paser�w w�r�d ludno�ci, i kochanki w�r�d "so�datek", czyli �on zabranych na wojn� m��w. Policji nie by�o. A rzadkie "stacje" �andarmerii niemieckiej same barykadowa�y si� na noc. Zreszt� "plennicy" starali si� ich nie rusza�. Karol przep�dzi� psy. - Chcia�em prosi� czego�, kiedy �aska pa�ska, do zjedzenia - u�miechn�� si� cz�owiek b�ysn�wszy z�bami z osmaganej wiatrem twarzy. Nie wygl�da� na g�odnego. By�o co� sympatycznego w zmru�eniu jego oczu, jakby utajona weso�o��. - A mo�e rubelka na machork�? Karol poszed�, ukraja� chleb w kredensie, trzy ruble wyprosi� u Wasiowej "na biednego". Ruble drukowane przez Niemc�w na okupacyjny obszar tzw. Ober-Ost, nie mia�y du�ej warto�ci. Gdy wr�ci�, nie zasta� ju� cz�owieka w tym samym miejscu. Obszed� on wolnym krokiem dom, i teraz jakby mierzy� wzrokiem odleg�o�� do zabudowa� gospodarczych. Kiwn�� g�ow� w kierunku Karola, jakby na powitanie znajomego, chleb wrzuci� oboj�tnie do torby, za pieni�dze podzi�kowa� grzecznie i wda� si� w rozmow�. Nie ukrywa�, �e "plennyj", pyta� czy �andarmi tu zaje�d�aj�? Jak przej�� bezpiecznie na lasy Sujet�w? A jak �yje si� teraz? Tylko ciocia w domu? A mama-tata? - Przytakiwa� ruchem g�owy. - Znaczy �yje si� jako�? Karol nie zrozumia�. Bo wiadomo, �e si� �yje. Wyprowadzi� go z parku i wskaza� drog�. Przyjemnie rozmawia�o mu si� z cz�owiekiem. - Tak ot, co tobie powiem teraz, paniczok. Za te trzy ruble na machork� nie napadniemy my na was, a za nic na �wiecie nie! - I roze�mia� si� weso�o. - Tak i wiedz. Bo to rzecz ma�a, trzy ruble, nie? K�aniaj si� cioci pani. A sam trzymaj si�, m�wi� - i na po�egnanie klepn�� go kole�e�skim gestem po ramieniu. - Dowidzenia - powiedzia� Karol. - A ot wisz, niepotrzebne s�owo wymawiasz, znowu. Feech! - Poszed� i zaci�gn�� �piewk�: "Trzy wioseczki i dwa sio�a, Osiem dziewek, jeden ja, Rozmawiaaaamy!" Do najbardziej przykrych rozczarowa� nale�y poderwanie zaufania do cz�owieka. I Karol z�y by� na siebie, �e spotkawszy ekonoma (przez grzeczno�� zwanego "gospodarzem") wypapla� mu zaraz z pierwszego podniecenia o ciekawej wizycie. - Jak�esz tak mo�na! Jak dziecko! Bieda. Jak wys�ali na przeszpiegi to znaczy najdalej w tych nocach i napadn�. I �eby jeszcze trzy ruble dawa�! Tfu! Ho�obl� po czaszce jemu, i zakopa� by w �niegu do wiosny. �andarmom trzeba by da� zna�, a jak przejedziesz w ta pora. Brzezinka, m�wio, pu�ci�a, wody do pach, ani sanni� ani konno... Karol spochmurnia�y wr�ci� do domu. - Prosz� Karola wyciera� dobrze nogi! - Spotka�a go Wasiowa. - Pod�oga co tylko na glanc wyglansowana! Wszyscy byli w salonie. Przyjecha� Ruczetta ze skrzypcami. Pani Alicja przy fortepianie akompaniowa�a. Ciocia Wikcia w fotelu, otulaj�c si� szalem, zas�uchana. - Co? cicho - sykn�a na Karola, gdy zbli�y� si� aby opowiedzie�. - Nie nud� teraz. P�niej opowiesz. Grali "Pathetique" Beethovena. Wac�aw Ruczetta mia� zaledwie 23 lata. Nigdy, w najwi�ksz� nawet s�ot�, nie wci�ga� d�ugich but�w, a chodzi� w po�czochach i spodniach sportowych. Twierdzi�, �e r�d jego pochodzi z markiz�w hiszpa�skich. Wasiowa twierdzi�a po cichu, �e dziad nazywa� si� po prostu Ruczetis, i by� pa�szczy�nianym ch�opem. A zreszt� i ojciec jeszcze, jak podobno mia� opowiada� Ga�e�ski z Jurkiszek, rzekomo ca�owa� jego ojca w r�k�. Ojca Ruczetty nikt nie zna�, i zreszt� nikt si� nim nie interesowa�. M�odego Wac�awa zacz�to przyjmowa� w "towarzystwie" od czasu jak wr�ci� z Petersburga, gdzie nie uko�czy� konserwatorium muzycznego, ale posz�a fama, �e bardzo �adnie gra na skrzypcach. W istocie gra� miernie. Szal� przewa�y�a Flora Neuwaldowa, pani na Powo�okach, dama starsza i dlaczego� wp�ywowa, z kt�rej zdaniem liczono si� na og�, nie wchodz�c w szczeg�y. Gdzie� us�ysza�a gr� Ruczetty, a gdy jej p�niej zwr�cono uwag�, i� nie bardzo wiadomo kim by� jego ojciec, odpowiedzia�a: - Si, cela n`est pas clair, mais, on gra tres-bien, mo�na powiedzie� parfaitement. I w Powo�okach jest personne bienvenue. Ruczetta, gdy ju� raz zacz�� bywa�, przyje�d�a� cz�sto bez skrzypiec, umy�lnie; nie chcia� by� bowiem traktowany jako "grajek". Przyjmowano te wizyty z pob�a�liw� wyrozumia�o�ci�. Teraz sta� si� jednym z nielicznych m�czyzn, kt�rzy pozostali we dworach okolicznych. Przybiera� wi�c czasami ton co nieco protekcyjny w rozmowach i odpowiednio do tego uk�ada� u�miech cz�owieka, kt�ry wie wi�cej od otoczenia. Zasadniczo we wszystkich sprawach mia� zdanie wyrobione, cho�, oczywi�cie, nie m�g� o �wiecie wiedzie� du�o. Opowiadanie Karola o jego spotkaniu z "plennikiem" roztrz�sane by�o dopiero podczas kolacji. Ruczetta mia� min� powa�n� i tym razem szczerze zatroskan� i nawet zaniepokojon�. Uwa�a� zjawienie si� tego cz�owieka za bardzo z�y znak. - Trudno co� doradzi�... - powiedzia�. Mrok ju� dawno zapad�. Zegar szafkowy, autentyczny gda�ski, z roku 1778 uwidocznionym na cyferblacie, zacz�� wydzwania� godzin� dziewi�t� wieczorem. Gdy sko�czy�, s�ycha� by�o jak za oknami krople spadaj� z dachu, ��obi�c lodow� rynienk� w roztaja�ym �niegu. I w�a�nie w tej celi zerwa�o si� raptowne, w�ciek�e ujadanie ps�w... A jednocze�nie trzasn�y drzwi kuchenne, i s�ycha� by�o jak przez sionki i pok�j kredensowy biegnie do sto�owego co tchu Ewusia... Wszyscy zbledli. - Przyszed� furman pana Ruczetty, i pyta czy ju� zak�ada� do sanek? Ruczetta wci�gn�� powietrze nosem, i marszcz�c brew odpowiedzia� powa�nie: - Prosz� powiedzie�, �eby ju� zak�ada�. - Ewusia niech nie wpada do pokoju zawsze jak bomba! - odezwa�a si� z rozdra�nieniem pani Alicja. Nie mog�a te� rozdra�nienia pohamowa� ciocia Wikcia; a� rumie�ce wyst�pi�y jej na poblad�� przed chwil� twarz, gdy zwr�ci�a si� do Ruczetty: - To teraz... W pojedyncze sanki, pan musi koniecznie je�dzi� jeszcze z furmanem?... Do napadu na dw�r jednak nie dosz�o. Ani w najbli�sze noce, ani p�niej. Front na D�winie, unieruchomiony w sta�ych okopach, zwalnia� masy kawalerii nie do u�ytku w tym rodzaju wojny. Dow�dztwo niemieckie wpad�o wi�c na pomys�, aby dla �atwiejszego wy�ywienia koni porozrzuca� drobne sekcje kawaleryjskie w wi�kszych maj�tkach ziemskich, zw�aszcza w tych gdzie dawa� si� odczu� brak koni, wzamian za wy�ywienie mia�y by� u�yte do pomocy w gospodarstwie. Do Dorszan przydzielono sze�ciu dragon�w bawarskich z kapralem Schreinerem na czele. Od wczesnej wiosny pocz�wszy, rok wypad� mokry. Ci�g�e deszcze rozwilgotni�y i ziemi� i powietrze bardzo znacznie. A ziemia w tej cz�ci kraju by�a ci�ka, �yzna, czarnoziemna z glin�. Kapral Schreiner, sam syn ch�opa spod Eichstatt nad Altmuhl w Bawarii, gdy konie kawaleryjskie, nie wdro�one do orki, wyrywa�y wci�� z bruzdy, ociera� r�kawem pot z czo�a i kl�� przez z�by: "Herrgott! Sakrrrament! Genagelter Jesus! Alllleluja!" - Nie�adnie klnie - zauwa�y� gospodarz Piotrowski, cho� z dragonami �y� w du�ej zgodzie. Pomagali oni ma�o, konie �ywili dobrze, grali w "skata" i zalecali si� do m�odej �ony ogrodnika, kt�ra ich sto�owa�a. Ogrodnik prawie codziennie bi� �on�, a p�niej jeszcze d�ugo z�orzeczy� i gro�nie wymachiwa� pi�ciami z ganku swego na bia�o tynkowanego domku. Karol po stracie "Myszatego" mia� teraz do wyboru wierzchowce drago�skie. Rano przyprowadza� dragon osiod�anego konia pod werand� i czeka� s�u�bi�cie, w sercu rad, �e si� tym zwolni sam od innej pracy. B�oto bryzga�o spod kopyt, z m�odych li�ci pokapywa�o, pach�o �wie�o�ci�, wilgoci� i zdrowiem tlenu. Mgie�ki poranne tuli�y si� jeszcze w zag��bieniach ��k, trawy s�a�y si� w paciorkach kropel. S�o�ce ci�gle daremnie pr�bowa�o si� przepcha� przez zas�on� chmur. I ci�gle si� zdawa�o, �e deszczu ju� wi�cej nie b�dzie. Ale za chwil� ja�niejsze kawa�ki nieba zakrywa�a postrz�piona szarzyzn� pow�oka, i zn�w zacina�o z ukosa. Karol podda� cugle, pochyli� si� w siodle, przeskoczy� r�w, a wydostawszy si� na bardziej suche pastwisko, nacisn�� gwiazdkowe ostrogi i polecia� na spotkanie lasu! Las wyrasta� jak z wody, do tego stopnia nasi�k�e i rozlane by�y rojsty na skraju. Mieni� si� wielozielonymi odcieniami, gdy� lasy by�y prawie wy��cznie li�ciaste. Z wiosn� ka�de drzewo po swojemu zaczyna ubiera� si� w li�cie: olcha, brzoza, jesion, d�b, a skot�owane pod nimi jarz�biny, czeremchy, dzikie bzy, kaliny. Wszystko tchn�o tak� pe�ni� zapachu, �e a� ko� dzwoni�c munsztukiem zaprycha� kilka razy. Nie chcia�o si� wraca�. A po powrocie trudno by�o odpowiedzie� na zadane pytanie: - Gdzie� tak lata�, ca�y zab�ocony? Po rado�� dnia powszedniego? Po szcz�cie przysz�o�ci? - Karol by� dobrze wychowany i wiedzia� o tym, �e patosu nie nale�y stosowa� do siebie. Pozatem, �e patos dawno wyszed� z mody i bywa raczej przedmiotem drwin. A modny jest sceptycyzm, w granicach zakre�lonych przez �rodowisko. Nie odpowiedzia� wi�c nic. Wstrz�sn�� tylko mokr� od deszczu czupryn�. Wtedy, bodaj po raz pierwszy przyjrza�a mu si� - z niedostrzegalnym prawie ruchem warg, kt�ry nie stanowi� jeszcze u�miechu - druga, starsza o wiele od Ewusi, pokoj�wka: ciemna i postawna, �adna i niezalotna. Nie by�a st�d; rodzice jej pochodzili z g��bi Bia�orusi. Mia�a niezwyczajne w okolicy imi�: Audocja. St�d nazywano j� w zdrobnieniu: Audola. III Wl�k� si� czas i wlok�a si� wojna. Leniwie zakwita� sad; wy�azi�y z ziemi narcyzy, tulipany, irysy, wok� kt�rych jak dawniej chodzi� ogrodnik: deszcze przechodzi�y tak samo chyba cz�ste, jedynie czepia� si� ich teraz grzmot burz. Zaraz za skrajem, w g��b lasu, na pag�rkowatym wyr�bie, po kt�rym posz�y g�ste krzewy, spodem zryte norami borsuk�w, zagnie�dzi�a si� masa s�owik�w. Ludzie na og� niesk�onni do przesady, kt�rzy bynajmniej nie twierdzili, ani �e "tak d�ystego lata...", ani �e "takiej wojny najstarsi nie pami�taj�"... (Stelmach dworski upiera� si�, �e jakoby s�ysza�, i� wojna napoleo�ska by�a wi�ksza) teraz raptem przyznawali, �e i najstarsi ludzie w okolicy takiej masy s�owik�w nie pami�tali nigdy. Ewunia (ta przesadza�a zawsze) twierdzi�a, �e "szyby dr�� od �piewu". Istotnie, wyj�� czasem w gwiezdn� noc, w tak� z dalekim pob�yskiwaniem tylko na horyzoncie, pachn�c� bzem i ju� po trochu ja�minem, zas�ucha� si� by�o mo�na a nie nadziwi� pot�dze tej masy wsp�zawodnicz�cych solist�w, kt�rych g�osy bieg�y po �pi�cym, p�askim kraju. Podesz�o Lato. S�owiki zacz�y milkn��; poprzez otwarte okna ci�gn�o zawsze troch� aptecznym zapachem rozkwit�ych lip i brz�kiem pszcz�. Ale chmury sz�y ci�gle, tyle �e raz wy�ej raz ni�ej. Wypogadza�o si� naprawd� przewa�nie w nocy. A wtedy nad domem rozwiera�a si� przepastna pustynia nieba, czasem z rzuconym sierpem ksi�yca, czasem z pe�n� jak dynia jego twarz�, i nic nie zapowiada�o ko�ca. Jako� pod jesie� ju�, zajecha� z dalekiej drogi czw�rk� koni ksi��� Rozyna z szesnastoletni� wnuczk�, Zosi�. By� bliskim krewnym Krotowskich, a nale�a� do tych nielicznych, kt�rzy nie wyjechali do Rosji. Teraz, wskutek zarezerwowania kolei na wy��czne potrzeby wojska, ludno�� cywilna mog�a z nich korzysta� jedynie na podstawie wyj�tkowo uzyskanych przepustek. Zosia, kt�ra by�a sierot� i wychowywa�a si� u dziadk�w (cho� mia�a dom w Wilnie, kt�rym zarz�dza�a zaufana jej matki, pani Stasia) mia�a si� uda� do szko�y �e�skiej prowadzonej przez ss. Nazaretanki w Wilnie. Dziadek nie chcia� jednak nara�a� jej na podr� w przepe�nionym "�o�dakami" poci�gu. Postanowi� odwie�� j� osobi�cie ko�mi, zatrzymuj�c si� po drodze u krewnych i znajomych. By�a szczup�a i zgrabna; mia�a wyra�nie zarysowane ko�ci policzkowe, troch� sko�ne �miej�ce si� oczy nieokre�lonego koloru; nosi�a warkocz zwi�zany wst��k�, potrafi�a dyskretnie dyga�, i zreszt� zna� by�o po niej nieskazitelne wychowanie, tak cenione przez wszystkie stare ciotki. Przedpok�j nape�ni� si� g�osami powitania. Ksi��� Rozyna, kt�ry Karola widzia� przed laty ma�ym dzieckiem, przyjrza� mu si� jowialnie, ale uwa�nie i postawi� obok niego r�wie�niczk� Zosi�: - To b�dzie dobra para - zawyrokowa�. - Ich trzeba po��czy�. - Zobaczymy co w tym kierunku da si� zrobi� - odpowiedzia�a z lekkim sarkazmem ciocia Wikcia. - Rozbierajcie si�. Ewusia! Audola! Zosia tylko si� troch� wyprostowa�a, zezem przemkn�a po twarzy Karola, kt�ry dlaczego� poczerwienia�, i u�miechn�a si� kanciasto z odcieniem tej pob�a�liwo�ci, jak� niekiedy dzieci okazuj� nieco zdziecinia�ym starcom. Audoli, rozwijaj�cej Zosi� z szala, kt�rym by�a owini�ta pod futerkiem, drgn�y wargi w k�cikach ust, co jeszcze nie stanowi�o u�miechu. Stary ksi���, przekraczaj�c pr�g do pokoj�w, przebieg� po niej wzrokiem: - C� to za Giocond� macie u siebie w domu? - powiedzia� do cioci Wikci. - Ach, ju� tam, Gioconda zaraz - machn�a r�k�. Po po�udniu przyjecha� Ruczetta. By�a te� ciotka Wary�ska. Koncert, kolacja, gra w karty. Wiecz�r si� przed�u�a�. Karol zna� Zosi� mo�e nawet lepiej od innych kuzynek, gdy� styka� si� z ni� cz�sto dawniej. Ale, �e dziewczynki pr�dzej dorastaj�, i trzyma�a si� ona raczej ze starszymi od niego, za tak� j� te� przywyk� uwa�a�. - Ty nie boisz si� �mierci? - Zapyta�a go, gdy wa��saj�c si� po pokojach przeszli do bibliotecznego. - Nic ani nic. A ty? - Ja czasem chcia�abym umrze�, a czasem nie. Co ty robisz ca�ymi dniami? - Je�d�� konno... Czytam. Ty lubisz jecha� ko�mi tak d�ugo, jak teraz? - Lubi�. Cho� nie zawsze. - Usiad�a na kanapie, podci�gaj�c nogi w czarnych po�czochach. - Ja mam pewn� idej�, ale nie mog� jej rozwi�za�. - Jak� idej�? - Ach, ty na pewno te� nie rozwi��esz. To jest rzecz skomplikowana. Nie mog� zreszt� powiedzie�. Nikomu nie mog� powiedzie�. Cicho st�paj�c, wesz�a Audola, ukl�k�a przed piecem kaflowym i zacz�a go rozpala�. - Na dworze robi si� bardzo zimno - powiedzia�a tonem wyja�nienia. Siedzieli obok siebie na kanapie w ciemnym pokoju i patrzyli w rozdmuchiwany przez Audol� ogie�. Z powodu z�ej pogody i sp�nionej pory zaproponowano Ruczetcie, �eby przenocowa�. A wobec przyjazdu go�ci, ulokowano go w pokoju Karola. Karol przyja�ni� si� z nim od pewnego czasu, i mimo znacznej r�nicy wieku byli teraz ze sob� "na ty". Przed rozebraniem si� Ruczetta chodzi� jeszcze jaki� czas po pokoju, zapala� papierosa. Powoli �ci�ga� z plec�w marynark�. Z okazji przyjazdu starego Rozyny rozmowa zesz�a na starych ludzi. Karol opowiedzia� o "przestrogach �yciowych" dziadka Mamerta. Ruczetta przystan�� przed oknem i wpatrywa� si� w szyb�, jakby chcia� przenikn�� le��ce za ni� mroki. - Jednej rzeczy - powiedzia�, odrywaj�c si� nagle od okna - nie nale�y s�ucha� w �yciu. To tak zwanych "rad �yciowych". �eby nawet pochodzi�y od najstarszych pierdo��w. Absolutne zero. Po pierwsze ka�dy cz�owiek skrojony jest na w�asny fason, a nie na mod�� innego. Co jednemu wychodzi na dobre, drugiemu na z�e. Po drugie ludzie, zw�aszcza starzy, znaj� �ycie z przesz�o�ci, nigdy z przysz�o�ci. - Dobrze, ale dlaczego ty m�wisz tak autorytatywnie? - Ja tobie co� powiem pod sekretem. Wcale nie jestem takim, za jakiego si� podaj�. Nawet nie wiem czasami po co to robi�. Nam si� �le powodzi�o. Ojciec zabra� mnie z gimnazjum w Szawlach, odda� do sklepu w Mitawie. By�em niby subiektem, a prawnie pos�ugaczem... P�niej by�em ekspedientem w pewnym Domu Towarowym w Rydze. P�niej uciek�em i zaci�gn��em si� na statek �aglowy. P�ywa�em do Londynu. Nie, kariery kapitana nie zrobi�em. P�niej poprawi�o si� troch� u nas. Pojecha�em do Petersburga, do konserwatorium. Oho, Petersburg. Oho, �ycie. Na nic wszelkie rady, powiadam ci. - To twoja rada? - Moja. - Dobranoc. Uk�adaj�c si� do ��ka, i gasz�c papierosa o podstawk� lichtarza, Ruczetta jeszcze zapyta�: - A tobie kt�ra si� wi�cej podoba? Ta smarkatka Ewusia, czy ta czarna, uroczysta Audela? Co? Karol zasypiaj�c, pomy�la�: "O Zosi� nawet nie spyta�?" I nic nie odpowiedzia�, udaj�c, �e zasn��. Min�a jesie�, tn�ca oczy wyrazisto�ci� horyzont�w. Na poszarza�� traw�, na zrudzia�e r�yska, na t�ej�ce nocami wyboje dr�g, zacz�� pada� drobny �nie�ek. Dom w Dorszanach nie by� stary. Zbudowany na miejsce spalonego w r. 1882, mia� w sobie ��czy� nowoczesno�� z tradycyjn� obszerno�ci�. W rezultacie wypad� nieco "z miejska". Ale pok�j biblioteczny, z uratowanym ca�kowicie z po�aru ksi�gozbiorem, zachowa� pi�tno lat dawno minionych. Sta�y tam, oprawione w sk�ry, p��tna i tektury, miliony s��w wypowiedziane jeszcze w XVIII i w ci�gu ca�ego XIX wieku. "Nowo�ci" nale�a�y ju� do czas�w, kt�re zrodzi�y tocz�c� si� wielk� wojn�. I ta wojna przeszkadza�a w czytaniu. Nie by�o nafty, karbit �mierdzia�, a �wiece kosztowa�y drogo. Szkoda, wielka szkoda. Nie ka�demu wchodz�cemu w �wiat danem jest r�k� tylko wyci�gn��, by zapozna� si� z wielk� teori� �ycia. Bo je�eli chodzi o praktyk�, c� mo�na by�o z tej perspektywy rozpozna�? M�oda jeszcze praczka, Aniela, znana z rozpustnego �ycia, gdy j� czasem Audola upomina�a, dobieraj�c wa�kie argumenty, odpowiada�a wzruszaj�c ramionami: - Co mnie tam! Moje �ycie i tak jak rozdarte majtki... Te� okre�lenie. Audola, wstawiaj�c raz naczynia do kredensu, gdy akurat nikogo pr�cz Karola nie by�o w pokoju, zapyta�a znienacka: - A listu od panienki nie by�o? - Od jakiej panienki? - Od panienki Zosi. - Nie - zdziwi� si� Karol. - No tak, dzisiejszym czasem to i poczta wojenna. - A dlaczego Audola pyta? - Przez zazdro��, - i za�mia�a si�... Karol po raz pierwszy us�ysza� jej g��boki, piersiowy �miech. Pewnej niedzieli, gdy niebo nad p�nocn� cz�ci� lasu sta�o jak przemyte, zielone jakie�, wychodz�c na ganek wy�awia�o si� uchem dawno nie s�yszany huk armat na froncie. M�wiono, �e si� co� tam ruszy�o. Wkr�tce potem przyszed� dzie�, w kt�rym dragoni zjawili si� we dworze dla po�egnania. Dostali rozkaz wyjazdu. Byli w wyczyszczonych cholewach, do pas�w przypi�li pa�asze, kt�re normalnie wisz� u siode�. Ciocia Wikcia przyj�a ich w kredensowym pokoju, sama sta�a oparta na kulach i zaledwie zdoby�a si� na uprzejmy u�miech. Nie poprosi�a by usiedli, nie kaza�a pocz�stowa� ani kieliszkiem wina, ani nie da�a im za prac� nic w upominku, ani po�yczy�a dobrym s�owem. Dragoni po�egnali si� i wyszli, zostawiaj�c pod�og� troch� zbrukan� b�otem. Audola przynios�a �cierk� i zacz�a wyciera�. Niespodziewanie Karol wybuchn�� - Ale� ciocia i sk�pa! Wstyd doprawdy! Ciocia Wikcia odwr�ci�a si� ze z�o�ci� i wysz�a z pokoju. Audola podnios�a g�ow� znad pod�ogi, spojrza�a w g�r� na Karola i u�miechn�a si� k�cikami ust. Tej nocy, gdy wr�ci� wieczorem do swego pokoju, zasta� j� le��c� na jego ��ku z podkasan� powy�ej kolan sp�dnic�. Stan�� nad ni� w pierwszej chwili zupe�nie oszo�omiony. Audola przy�o�y�a palec do ust, przywabi�a go skinieniem. A p�niej powoli, leniwie podci�gaj�c sp�dnic�, roz�o�y�a nogi. Dragoni wyjechali dopiero o �wicie dnia nast�pnego. Oboj�tni, ci�ko wsparci butami w strzemionach. Zaledwie jeden cmokn�� g�o�no w kierunku domku ogrodnika. IV Wie�ci o nies�ychanym dotychczas przewrocie kr��y�y ju� dawno. Wcze�niej wiedzieli o nich �ydzi w miasteczkach, dlatego �e czytali gazety. Pierwsze zetkni�cie z now� rzeczywisto�ci� nast�pi�o jednak, gdy Dorszany odwiedzi� pan Morwid z Morwidowa, kt�remu uda�o si� przed innymi wr�ci� z Petersburga. By�o to zaraz po Bo�ym Narodzeniu 1917 roku. Ju� w ubiorze, ruchach i mowie go�cia uderza�o nie tyle co� z wielkiego �wiata, co z jakowego� nowego �wiata. Po raz pierwszy ujrzeli ten str�j: zielonkawy angielski frencz z ogromn� ilo�ci� kieszeni na zewn�trz, m�skie buciki ��te sznurowane a� do kolan. Z nonszalancj� opowiada�: - Uda�o mi si� raz �wietnie sprzeda� wagon cukru; id� Ma�� Fontank�, i prosz� sobie wyobrazi�, spotykam kogo? Poczciwego Isia Waliszewskiego z Podbieryszek. I ten mi opowiada, �e tego� dnia przehandlowa� sto par so�dackich but�w na jedne futro sobolowe. M�wi� mu: B�j si� Boga, oszala�e� chyba... - To pan handlowa� sam cukrem? - zapyta�a ze szczerym zdumieniem ciotka Wary�ska. - Spekulowa�em. Dzi� nie ma na �wiecie niespekulanta. Ludzie rodzon� matk� sprzedaj�, nie tylko cukier. - Pfuj! - Skrzywi�a si� ciocia Wikcia. - Przepraszam, naturalnie, panie serdecznie za m�j styl. Zapomina si� o starym stylu, gdy i powa�ni mecenasi zaczynaj� handlowa� kokain�. - Co to jest? - Taki proszek. Pani Alicja, kt�ra rysowa�a g��wki kobiece na kawa�ku papieru, zacz�a pisa� wiersz: "M�j ma�y sad, m�j biedny sad... " i na tym urwa�a. - Ach, Bo�e! - wykrzykn�a ni st�d ni zow�d Wasiowa. - A pan sam, by� w wojsku? - pyta�a ciotka Wary�ska. - Naturalnie. W kolumnie samochodowej. Raz spad� mi �a�cuch od hamulca, gdy zje�d�a�em w�a�nie w d� na most, a po drugiej stronie by� znowu wysoki wjazd. Ja wlecia�em w g�r�, znowu ty�em z powrotem, znowu w d� a p�niej w g�r�, znowu z powrotem. Prosz� sobie wyobrazi�, �e kr��y�em tak jak wahad�o zegara, tam i z powrotem trzy godziny, zanim nie zatrzyma�em si� na �rodku mostu. Wszyscy zacz�li si� �mia�, i nie wiedzieli ju� potem co m�wi powa�nie a co ��e. Tymczasem on opowiada� obszernie o przewarto�ciowaniu warto�ci, o wielkich jak ka�u�e deszczowe ka�u�ach krwi na bruku: - Tramwaj idzie, a w szynach krew, i: prysk! na boki czerwon� sikawk�! Ewunia zebra�a ze sto�u, Audola przesz�a do pokoju go�cinnego z nar�czem �wie�ej bielizny. Gdy go�� na chwil� poszed� dyskretnie do ust�pu, pani Alicja podnios�a twarz znad niedopisanego wiersza i zapyta�a cioci� Wikci�: - Noblesse n`oblige plus? Tamta wzruszy�a ramionami. A pan Morwid opowiada� dalej: - �mieszna rzecz zdarzy�a si� z Bykowskim z Rejgo�y. Mo�e to zreszt� anegdota. Z�apali go rewolucjoni�ci i krzycz�: "Ty graf?!" A on odpowiada: "Jaki ja tam hrabia! Po prostu Bykowski, od byka. Czy�cie s�yszeli kiedy, towarzysze, �eby jacy� Bykowscy byli hrabiami?" - Anegdota, pewnie - skrzywi�a si� z niesmakiem ciocia Wikcia. By� mo�e ze wzgl�du na nastr�j tych opowiada� nikt dotychczas nie zada� pytania o dziadku Mamercie. Cho� wszyscy na to czekali. Gdy wreszcie pytanie to pad�o, Morwid grzecznie spowa�nia�, przyda� smutny wyraz swej twarzy, a p�niej spojrzawszy po obecnych powiedzia� p�g�osem: - Ach, to panie jeszcze nie wiedz�... Umar� p� roku temu... Nasta�a chwila ciszy. Nikt si� nie poruszy�. Pani Alicja wyj�a chusteczk�, ale nie donios�a jej do oczu. - No c�, bardzo wiekowy by� ju�... - Podj�� Morwid. - Powiadano, sto lat. - Dziewi��dziesi�t siedem - powiedzia�a ciocia Wikcia. - Taaak. Panie si� chyba nie mog�y spodziewa�... - Ewusia! - odezwa�a si� ciocia Wikcia. - Co tu dmucha z okna?! Ewunia podesz�a do okna bez zainteresowania i przytrzasn�a lufcik. - To wiatr. - Ona zawsze znajdzie co� do powiedzenia - zauwa�y�a pani Alicja. - A co z ko�mi, byd�em? Nie wie pan? - S�ysza�em, �e przepad�o. Oddane zosta�o na wypas do jakiego� maj�tku, nie wiem dok�adnie, a tam skonfiskowali bolszewicy. - Kto to s� w�a�ciwie, ci bolszewicy? - zapyta�a ciotka Wary�ska. - Sami �ydzi, naturalnie. - �wiat si� zawali�! - orzek�a Wasiowa. Od pewnego czasu cz�ciej zacz�a wtr�ca� si� do rozmowy. Karolowi szkoda by�o dziadunia. A jednocze�nie zdumia� si�, �e zar�wno matka, ciotki, jak on sam, zachowali si� w�a�nie tak, jak dziadek przepowiedzia�. Ma�o o nim wiedzia�. Kiedy�, nie tak dawno, zapyta� czy bra� udzia� w powstaniu 1863 roku? "Nie" odpowiedzia�a pani Alicja, "by� za stary. Mia� wtedy 43 lata." A p�niej doda�a: "Tw�j dziadek by� wielkim realist� i m�drym cz�owiekiem. Powiniene� bra� z niego przyk�ad". Jeszcze raz zamy�li� si� o dziadku, gdy nazajutrz, po wyje�dzie pana Morwida, zaszed� do pokoju bibliotecznego i patrzy� na grzbiety ksi��ek, i zdawa�o mu si�, �e one patrz� na niego poprzez zakurzone szk�a szaf. S� dwa rodzaje kurzu. Kurz, kt�ry osiad�, znalaz� sobie miejsce i le�y od dawna, oraz kurz, kt�ry dopiero si� wznosi, by szuka� swego miejsca. Le�y najbezpieczniej na starych ksi��kach, kt�re nie�atwo jest �ciera�. Wznosi si� najskuteczniej spod kopyt ko�skich. Ale na to w tej chwili trzeba czeka� a� �nieg stopnieje, zamr�z si� ulotni i podeschn� drogi. Zacz�o si� co� dzia�. Przyszed� raptem le�nik-gajowy w za�nie�onych butach, cmokn�� cioci� Wikci� w r�k� i zapyta�: - To jak teraz �y� b�dziemy, panienko? - Jak, jak? Tak jak dawniej. - Lepiej ni� dawniej! - Zawo�a�a z drugiego pokoju pani Alicja, rozk�adaj�c pasjans. - Bez cara! - No ot, s�yszy le�nik, moja Siostra m�wi, �e nawet lepiej. A poza tym wszystko to samo. - Wzruszy�a ramionami. - I ja to m�wi�. A ot ludzie po pustemu gadaj�, �e zupe�nie inaczej ju� b�dzie. - Gdy wyszed� i w�o�y� zaj�cz� z uszami czapk�, odwi�zywa� konia, sadowi� si� w sanki, naci�ga� r�kawice ko�uchowe i podbiera� lejce by wraca� do domu, wiedzia� ju�, �e tak jak dawniej nie b�dzie. Nie wiedzia� tylko, sk�d ma t� wiedz�. Bo nie m�g� wiedzie�, �e wielkie prze�omy powstaj� cz�sto w�a�nie z pustego, ludzkiego gadania. Zacz�o si� co� dzia�. Ch�opi wyrywali zakopane do ziemi karabiny, kt�re pozbierali podczas odwrotu armii rosyjskiej przed trzema laty. Pierwszym niekrystalizowanym jeszcze i nie nazwanym odruchem, by�a ich kontrrewolucja przeciwko rewolucji bandytyzmu i jej cichych wsp�lnik�w po wsiach. To, czego nie mog�a dokaza� �andarmeria niemiecka w ci�gu lat, ch�opi za�atwili teraz w mig, cho� nielegalnie, gdy tylko w�adza okupacyjna pocz�a wietrze� i patrze� przez palce na samodzielne poczynania ludno�ci. Do lata 1918 roku ch�opi wy�apali prawie wszystkich bandyt�w i s�dzili samos�dem. S�siad Ruczetty, ks. proboszcz Skrupskelis, wielki znawca w hodowli tucznik�w, kt�ry chodzi� wok� gospodarstwa w d�ugich butach i podkasanej sutannie (mimo to zawsze zbrukanej troch� u do�u gnojem) wyczyta� gdzie� w ksi��kach o starolitewskim rzekomo obyczaju wydobywania zezna� z oskar�onych. Procedura polega�a na obna�aniu cz�owieka a� do spuszczonych poni�ej kolan portek, poczem zgi�tego w pa��k g�ow� i nogami wpycha�o si� w wielki chom�t u�ywany dla wo��w; nast�pnie chom�t zaciskano suponiem, i w ten spos�b plecy i ty�ek cz�owieka tworzy�y wypi�te p�kole o napi�tej sk�rze; po tym wypi�ciu bito bykowcem, a� tryskaj�cy krwi� winowajca przyznawa� si� do winy i wydawa� wsp�lnik�w. Karol zajecha� by� czego� do Starych D�b�w, gdy w�a�nie w s�siedniej wsi, Ba�dejkach, odbywa� si� ch�opski s�d. - P�jdziemy zobaczy� - zdecydowa� Ruczetta. W izbie bogatego gospodarza siedzia�o pod stra�� ch�opsk� kilku oskar�onych, w tym jedna kobieta. G��wny bandyta trzymany by� w chlewie, skuty ko�skimi p�tami. Lewe oko mia� wyp�yni�te, twarz i zmierzwione w�osy na g�owie pokryte zaschni�t� skorup� krwi. Trudno by�o rozezna� rys�w. A jednak Karol pozna� go od razu. Nie m�g�by powiedzie� po czym, ale pozna� tego, kt�remu da� kiedy� chleb i trzy ruble. Bandyta nie poznawa� nikogo. - Chod�my st�d - powiedzia� dlaczego� szeptem i wyszli. Na dziedzi�cu t�um gapi� si�. Ko�czy�a si� w�a�nie kolejna egzekucja "w chom�cie". By�a kr�tka, bo wzi�ty na spytki ma�y, chudy cz�owieczek o lisich oczach, zezna� szybko u kogo chowane by�y zrabowane rzeczy. Ju� wyszli za op�otki, gdy Ruczetta spojrzawszy za siebie, zatrzyma� si� nagle i zawr�ci�. - Poczekaj! Bab� teraz!! Zlan� �zami, zsinia�� ze strachu, nie star� jeszcze ale z obwis�ymi piersiami, obna�ono do go�a. T�um ciekawych z chichotem i pogwizdywaniem stan�� tak ciasno ko�em byle lepiej widzie�, �e spoza �ciany plec�w trudno by�o co� dojrze�. Gdy zacz�to j� bi�, dochodzi� bardziej pisk i kwik jakby bitego prosiaka, ani�eli ludzki krzyk czy j�ki. U wylotu wsi, wracaj�c, spotkali proboszcza. Ruczetta zmarszczy� brwi. - Niech b�dzie pochwalony. - Na wieki wiek�w. - Ksi�dz proboszcz powinien zakaza� tego. - S�d ludu, s�d Boga - odpowiedzia� rozk�adaj�c r�ce. - G�os ludu, g�os Boga. C� pocz��, moi panowie. Przecie� rabowali wdowy i sieroty z mienia wszelkiego. Poszli dalej, milcz�c. - Ot �cierwo ten ksi�dz! - Odezwa� si� Ruczetta. Ot, �cierwo! I chod� do takiego do spowiedzi. Przecie� nie mo�e by� wi�kszego �cierwa na �wiecie. - Kto to wie - odpowiedzia� dziarsko Karol, przybieraj�c poz� cz�owieka znaj�cego �ycie. - Nie, nie mo�e. Pojad� jutro do dziekana. Pojad� do Szadowa i powiem dziekanowi co za czarna �winia siedzi na probostwie. By� mo�e; gdyby tego nie postanowi�, losy Karola Krotowskiego i Wac�awa Ruczetty potoczy�yby si� innym jakim� trybem, ni� tym w�a�nie, jakim si� potoczy�y dalej. Ksi�dza dziekana Wac�aw nie zasta� w Szadowie. Ale w tej chwili nie by�o to ju� wa�ne. Spotka� bowiem na ulicy swego dawnego koleg� z szawelskiego gimnazjum, Wilmonta, syna aptekarza w Szadowie, i w pierwszej chwili stan�� jak wryty: Czapka angielskiego kroju, z po�yskuj�cym w s�o�cu okutym daszkiem, o jaskrawo amarantowym otoku; frencz ciemnokawowy, bia�e etyszkiety, granatowe kawaleryjskie galife z szerokim lampasem, buty oficerskie z ostrogami; weso�a, spr�ysta postawa kawalerzysty ze znakiem polskiego or�a nad czo�em!... W sekund� stan�y w oczach wyobra�ni legendy patriotyczne, powie�ci historyczne wyczytane w dzieci�stwie. Widok ten o�ywi� drzemi�ce tradycje bardziej ni� wszystkie dotychczasowe wiadomo�ci o odradzaj�cym si� w dalekiej Koronie, pa�stwie polskim. Wiadomo�ci, kt�re Ruczetta uwa�a� za "w stylu" przyjmowa� ze szczerym, czy te� robionym, sceptycyzmem. Nade wszystko jednak poczu� uk�ucie m�skiej zazdro�ci, by tak wygl�da� i tak dzwoni� ostrogami, jak ten tu. Wilmont szczerze ucieszy� si� ze spotkania. Wr�ci� do domu z dalekiego Bobrujska dopiero przed kilku dniami. By� podczas wojny w wojsku rosyjskim, a w ko�cu 1917 przeszed� do nowosformowanego I-go Korpusu Polskiego, genera�a Dowb�r-Mu�nickiego. Walczyli z bolszewikami w Mi�szczy�nie. Ale gdy Niemcy ruszyli naprz�d i zaj�li tamte tereny, za��dali od Dowbora rozwi�zania korpusu. W maju 1918 stan�� uk�ad; korpus zosta� rozbrojony, a wszyscy �o�nierze i oficerowie otrzymali prawo zachowania pe�nego munduru i powrotu do domu. - Ach, bez ko�ca mo�na by opowiada�! - zako�czy�. D�ugo w domu siedzie� nie b�d�. Mo�esz by� pewien. Zmru�y� znacz�co oko. - Co tu u was s�ycha�? Chod� do nas na obiad, stary si� ucieszy. Ojciec, aptekarz, znany by� za m�odu z trybu �ycia dosy� niestatecznego. Przed laty jednak dozna� moralnego wstrz�su wskutek strasznej pomy�ki, kt�rej si� dopu�ci�: babie ze wsi, dla jej chorego dziecka, da� pod wp�ywem zamroczenia po nocnej libacji zamiast chininy - strychnin�, kupowan� u niego g��wnie dla trucia lis�w. Do rozprawy kryminalnej nie dosz�o wtedy, omy�k� mu darowano. Od tego jednak czasu przeistoczy� si� zupe�nie, a z biegiem lat sta� si� cenionym za powag� i rozs�dek, powszechnie szanowany w okolicy. Z fajansowej wazy, malowanej w nieokre�lone kwiaty, bucha�a para. Aptekarzowa rozlewa�a do talerzy groch�wk�. Syn po raz nie wiadomo kt�ry, opowiada� w obecno�ci rodzic�w niezwyk�e koleje los�w wojennych, co nieco koloryzuj�c. Ruczetta chcia� dla przydania sobie powagi okaza� dystans sceptycyzmu, ale mimo woli wch�ania� milcz�c opowiadanie. - Zaleli�my sad�a za sk�r� czubarykom! Ale te� i gadom ch�opom, co si� rzucili grabi� dwory. Oj, dali�my im w du...- Przepraszam, �o�nierz to si� ci�gle zapomina. Nie darmo m�wili po tym: "Niama bolsz chaliery, czym polskije lehianiery..." - Jednej tylko rzeczy nie mog� zrozumie� - przerwa� mu ojciec - w jaki spos�b ta "�wi�ta Ru�"... Tyle ju� s�ysza�em opowiada� i s�ucham twojego, a wci�� nie mie�ci mi si� w g�owie, jak ludzie przez wieki-tysi�clecia wielbi�cy Boga i wiar� �wi�t�, setkami lat buduj�cy �wi�tynie, klasztory, bij�cy pok�ony "ziemne" przed obliczem Matki Bo�ej, id�cy setki wiorst boso w pielgrzymkach aby uca�owa� gdzie� relikwie, raptem, z dnia na dzie�, przystali masowo do takiej partii, kt�ra pali �wi�tynie, depcze ikony, zabrania wiary w Boga i morduje kap�an�w? Wi�c co? Wi�c to wszystko dotychczas nic nie znaczy�o? Bo jak s�ysz�, nawet w�r�d tych kt�rzy wyst�puj� przeciwko bolszewikom, has�o obrony wiary stoi gdzie� na szarym ko�cu... - Powiedzia� to wszystko �adnie, spokojnym tonem, w zaokr�glonych zdaniach. Syn uczyni� bezradny ruch r�k�. - To jest jak zaraza. Papa rozumie, jak choroba jaka�. - Rozumiem dobrze. Ale to znaczy, �e �wi�ta wiara nie jest �adn� odtrutk� na t� chorob� t� zaraz�. Czy tak? Ruczetta wtr�ci�: - A pan my�li, �e u nas nie b�dzie to samo, jak si� tylko ruszy?! Oho, ludzie. - Po c� wi�c tylu umiera�o w wiekach minionych za wiar�? - Mo�e niepotrzebnie - wzruszy� ramionami syn. - Co ty m�wisz! - Zawo�a�a matka. Aptekarz zas�pi� si�. Po obiedzie Wilmont zabra� Wac�awa do swego pokoju, i zni�aj�c g�os powiedzia�: - S�uchaj, dobrze �e ciebie spotka�em. Jest rzecz taka: gdzie� ko�o Bia�egostoku formuje si� w�a�nie "Litewsko-Bia�oruska Dywizja" wojska polskiego. Ja mam tajny mandat werbowania ch�opc�w, i przesy�ania tam. Tylko cichaczem. Ruczetta przyjemnie by� poruszony t� pierwsz� w swoim �yciu konspiracj�. Ale zapyta�: - Cichaczem, przed kim? - No wiesz, dzi�... Przed wszystkimi. Niemcy, Litwini, Bia�orusini, bo ja wiem kto. Ka�dy organizuje si� i ka�dy ci�gnie w swoj� stron� a przeszkadza innym. Ty my�lisz, �e i w Szadowie nie ma takich co na mnie dybi�? Ale o! Podszed� do sto�u i wyj�� z szuflady pistolet systemu "Mauser". - Uda�o si� przemyci�? - Szczerze m�wi�c, patrzyli przez palce. Wac�aw z respektem i udanym znawstwem ogl�da� bro�. - A powiedz mi, tak mi�dzy nami "ch�opcami", jak si� tak naprawd�, w�a�ciwie �yje w tym wojsku? By�a to pierwsza szczera mi�dzy nimi rozmowa. Wilmont schowa� pistolet, rysy jego twarzy si� odpr�y�y, napi�te musku�y policzk�w jakby opad�y troch�, by� mo�e nawet cie� zniech�cenia pojawi� si� w oczach. Z kuchni dochodzi� jeszcze zapach przysma�anej cebuli. - Mi�dzy nami... Tak jak wsz�dzie w �yciu. Trzeba umie� sobie dawa� rad�. Jeden lepiej drugi gorzej... W t�umie jeste�, nie sam. Tak zreszt� jak w �yciu. Dzie� d�ugi. S�ycha� by�o, jak w aptece dzwoni�y drzwi wej�ciowe, przy otwieraniu od ulicy. Wilmont wr�ci� do omawiania sprawy: - Mnie jest osobi�cie trudno teraz rozje�d�a�, bo akurat memu staremu musia�a o�rebi� si� koby�a. Nie rozporz�dzam "komunikacj�" chwilowo. Ale ty wiesz od kogo zacznij? Od Janka Wintowta. Pami�tasz? - No, jak�e! Przecie� na jednej �awce szkolnej siedzieli�my w Szawlach! S�ysza�em, �e wr�ci�, i nawet chc� go �ci�gn�� do Dorszan, kto� poradzi�, na korepetytora dla Karolka Krotowskiego. - A ten Karolek ile ma lat? - Siedemna�cie, co�. - Ci�gnij i tego Karolka. Kogo uwa�asz. Ale przede wszystkim porozmawiaj z Jankiem. On to mo�e zorganizuje najsolidniej i na spokojno. Zawsze, pami�tasz, by� rozwa�ny ch�opiec, g�upstwa nie zrobi i nie podprowadzi. Onegdaj w�a�nie dowiedzia�em si�, �e wr�ci�. Spotka�em go tylko raz w Rosji, przypadkowo. By� na uniwersytecie, a p�niej poszed� do wojska. Ale te jego Wietliszki cholernie daleko st�d. V Dnia 25-go pa�dziernika starego stylu, a 7-go listopada wed�ug kalendarza Gregoria�skiego 1917-go roku, bolszewicy zdobyli w�adz� w Petersburgu. O godzinie 14-tej minut 35 Lew Trocki otworzy� nadzwyczajne posiedzenie Sowietu Sto�ecznego. W kilka minut p�niej wszed� na trybun�, owacyjnie witany, W�odzimierz Lenin. "Towarzysze! Otwiera si� nowa era historii... Pierwszym zadaniem chwili jest po�o�enie kresu wojnie. Ale �eby sko�czy� z wojn�, zwi�zan� z ka�dym ustrojem kapitalistycznym, trzeba sko�czy