2376

Szczegóły
Tytuł 2376
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2376 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2376 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2376 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Joanna Chmielewska �lepe szcz�cie I. RZECZKA SKARB�W Wie��, ca�kowicie nieoczekiwana i brzemienna w skutki zosta�a przyniesiona przez trzynastoletniego m�odzie�ca o odstaj�cych uszach i obliczu wdzi�cznie usianym piegami. Niekoniecznie mo�e podobny wys�a�com bog�w, prawie dor�wna� im szybko�ci�. Obarczony nowin� Januszek p�dzi� do domu, chc�c czym pr�dzej podzieli� si� ci�arem swojej wiedzy ze starsz� siostr�, Teresk�, a ewentualnie tak�e z jej przyjaci�k�, Okr�tk�. Sytuacja by�a wyj�tkowa, wie�ci sam wykorzysta� nie m�g� i te dwie dziewczyny, bardzo stare, starsze od niego o ca�e cztery lata, traktowane na og� do�� oboj�tnie, teraz stanowi�y jedyn� nadziej�. Tereska i Okr�tka siedzia�y w�a�nie w ogr�dku za domem, uko�czywszy przed chwil� podlewanie, poprzedzone usuwaniem zielska. Odpoczywa�y. Ca�odzienny upa� zel�a� nieco, s�o�ce zni�a�o si� ku zachodowi, zwil�one wod� ro�liny odzyska�y odrobin� �wie�o�ci i zaczyna�y wydziela� z siebie co� w rodzaju mi�ego, wonnego ch�odu. Mo�na by�o nieco odetchn��. Skracaj�cy sobie drog� Januszek po�piesznie przelaz� przez ogrodzenie i pojawi� si� znienacka w�r�d krzak�w porzeczek. - Hej, s�uchajcie! - wo�a� ju� z daleka, z wielkim przej�ciem i tajemniczo. - Co� wam powiem! Dowiedzia�em si� czego�! M�wi� wam, galaktyczna bomba! Tereska i Okr�tka spojrza�y na niego bez �adnego zainteresowania. Nie zd��y�y jeszcze od�y� po upale i wysi�kach. Zaledwie przed kilkoma minutami wypu�ci�y z r�k narz�dzia ogrodnicze i osun�y si� bez si�, jedna na sto�eczek pod drzewem, a druga na niski pieniek, zamierza�y wreszcie troch� odpocz�� i warstwa przyjemnego odr�twienia odgradza�a je od wszelkich sensacji. Januszek wypl�ta� si� z krzak�w. - S�uchajcie, jeden m�j kumpel m�wi, �e w jednej takiej rzeczce, niedaleko, s�uchajcie, m�wi, �e s� raki! Dwie pary oczu patrzy�y na niego oboj�tnie i bezmy�lnie. - No to co? - spyta�a po chwili Tereska apatycznie. - Jak to co? Raki s�, m�wi� przecie�! Prawdziwe raki! M�j kumpel m�wi, �e mo�na ich na�owi�! Przyjaci�ki nadal patrzy�y na niego bez emocji, w milczeniu, najwyra�niej nie doceniaj�c wagi informacji. Januszek si� zdenerwowa�. - No co tak siedzicie jak zmursza�e pnie! G�uche jeste�cie? M�wi� wam, �e s� raki! M�j kumpel widzia� na w�asne oczy! Mo�na ich na�owi�! Jeszcze jak �yj� nie �owi�em rak�w! Co wy na to? Ta rzeczka jest dosy� blisko... No, co wy na to? Raki podobno mo�na jada�, na�apiemy i zjemy! No? Co wy na to...? Do Tereski tre�� komunikatu zacz�a z wolna dociera�. Raki... Stwory nieomal egzotyczne... Z rybami mia�a do czynienia, ostatnio nawet do�� du�o, z rakami nigdy. Rzeczywi�cie, a gdyby tak pojecha� na raki...? - Gdzie ta rzeczka? - spyta�a z odrobin� o�ywienia. Januszek poj�� od razu, �e ziarno zapa�u pada na �yzny grunt. Sapn�� triumfuj�co, usun�� ze �cie�ki przewr�con� konewk� i podn�ek le�aka i usadowi� si� na zwini�tym szlauchu. - Za Lublinem. W lesie. B�dzie ze sto pi��dziesi�t kilometr�w, nic takiego. Wiem jak tam jecha�, bo on mi narysowa� drog�. - Kto? - Co kto? - Kto ci narysowa� drog�? - No jak to kto, ten m�j kumpel! - A on co? Nie chce jecha�? - Chce, ale nie mo�e, bo go wlok� do Gda�ska. Rodzina. My�la�em, �e znajd� paru innych kumpli, ale jeszcze nikogo nie ma, nie wr�cili z wakacji. Tylko wy mi zostajecie. No? Co wy na to?... Nieobecno�� kumpli Januszka od razu wzmog�a zainteresowanie Tereski proponowan� wypraw�. Wyjazd w towarzystwie bandy niezno�nych smarkaczy by�by w og�le nie do strawienia, w tej sytuacji jednak�e owe niezwyk�e �owy mog�y mie� pewien urok. Ona te� nigdy w �yciu nie �apa�a i nie jad�a rak�w, nigdy w �yciu nie widzia�a nawet z bliska �ywego raka... - No? - powt�rzy� Januszek niecierpliwie. - Jedziemy? Tereska nie namy�la�a si� ju� ani chwili. - No pewnie, �e jedziemy. Mo�emy zaraz jutro. Okr�tka, co ty na to? Wsparta plecami o pie� jab�oni Okr�tka wyda�a z siebie ci�kie westchnienie. Zaj�ta by�a w�a�nie porz�dkowaniem w�asnych skomplikowanych uczu�, z kt�rych jedna cz�� k��ci�a si� z drug�. Z jednej strony napawa�a si� b�ogim prze�wiadczeniem, �e po wszystkich wakacyjnych prze�yciach i wstrz�sach te ostatnie dni lata up�yn� �agodnie, bez emocji i okropnych niespodzianek. A� do rozpocz�cia roku szkolnego b�dzie mia�a �wi�ty, anielski, upragniony spok�j. Z drugiej jednak�e, po siedmiu tygodniach w��cz�gi na Jeziorach Mazurskich, po tej wodzie, lasach, �wie�o�ci i przestrzeni, miasto wydawa�o si� beznadziejnie obrzydliwe i duszne, ulice w og�le nie do zniesienia, pla�e i baseny wstr�tne i nawet ten ogr�dek Tereski robi� wra�enie przykurzonego, ciasnego i ograniczonego. W g��bi duszy t�skni�a do tamtego czystego, rozleg�ego pleneru. Propozycja Januszka przestraszy�a j�, zarazem zwi�kszaj�c t�sknot�. Zawaha�a si�. - Bo ja wiem... - powiedzia�a niepewnie. - Co to znaczy, bo ja wiem! - oburzy� si� Januszek. - Raki to jest rzadka rzecz! Jedyna okazja! - No w�a�nie! - popar�a go Tereska. - On ma racj�. Jad�a� kiedy raki? Okr�tka pokr�ci�a g�ow�. - Nie jad�am, ale... Ale my�la�am, �e ju� do ko�ca wakacji b�dzie spok�j... - No pewnie, �e b�dzie, czy tu kto� m�wi, �e nie b�dzie spokoju? - zdziwi�a si� Tereska. - Mamy te raki �owi� nerwowo, czy co? A to jest rzeczywi�cie jedyna okazja, �eby tego spr�bowa�, mo�liwe, �e ostatnia. Rak�w jest coraz mniej, przypominam ci, �e one �yj� tylko w czystej wodzie. Jeszcze troch� i na raki b�dziesz musia�a jecha� do Kanady albo do tajgi ussuryjskiej... Ca�kowicie pomijaj�c w�tpliwo�ci, czy istotnie w tajdze ussuryjskiej mo�na znale�� urodzaj na raki, na sam� my�l o wyprawie w wymienione przez Teresk� rejony, Okr�tka poczu�a dreszcz paniki. Nieuchronno�� podr�y do tajgi ussuryjskiej, wzgl�dnie w dziewicze puszcze Kanady w celu �owienia rak�w od razu przygniot�a j� niezno�nym ci�arem. Z dwojga z�ego wola�a ju� okolice Lublina, spr�bowa�a jednak jeszcze si� broni�. - A czy ja musz� jada� raki? - spyta�a tonem rozpaczliwego protestu. - Oczywi�cie, �e musisz! - wykrzykn�a Tereska. - Przynajmniej raz! - No pewnie! - przy�wiadczy� gor�co Januszek. - Kto to widzia�, nigdy w �yciu nie zje�� raka! I nie z�apa�! Takie �ycie jest w og�le zmarnowane! Okr�tka chcia�a zaprzeczy� tej ocenie sposob�w marnowania �ycia, ale nagle tkn�a j� nowa my�l. - Czy one s� podobne do w�gorzy? - spyta�a z nik�ym o�ywieniem. - Z wygl�du? - zdziwi� si� podejrzliwie Januszek. - Nie, w smaku... Januszek ju� otworzy� usta, �eby udzieli� wyczerpuj�cej odpowiedzi, ale Tereska uciszy�a go stanowczym gestem. Nami�tno�� Okr�tki do w�gorzy, w�dzonych i sma�onych, przekracza�a wszelkie granice i Tereska zna�a j� doskonale. Oczywi�cie, �e jedyne, co mog�o sk�oni� jej przyjaci�k� do wyprawy na raki, to nadzieja na smak w�gorzy. Tereska nie mia�a zielonego poj�cia, jak smakuj� raki, ale to by�o bez znaczenia. - Bardzo podobne.- o�wiadczy�a z przekonaniem. - Prawie zupe�nie takie same. Zaskoczony Januszek z otwartymi ustami spojrza� na siostr�, nie pojmuj�c przyczyn tego dziwnego stwierdzenia. Wed�ug jego wiadomo�ci raki z w�gorzami nie mia�y nic wsp�lnego. Uzna�, �e co� w tym musi by� i na wszelki wypadek przy�wiadczy�. Tak jest, w�gorze i raki to prawie jedno i to samo, z ca�� pewno�ci�, wszyscy kumple m�wili... Okr�tka poczu�a w sobie wyra�niejszy cie� o�ywienia, a pragnienie �wi�tego spokoju zdecydowanie przywi�d�o. - No dobrze - zgodzi�a si�. - Ale to jest podobno bardzo skomplikowane. Potrzeba mn�stwa rzeczy... I w og�le czym pojedziemy? - Autobusem oczywi�cie... - Od autobusu to jest kawa�ek - przerwa� m�nie Januszek. - Najmarniej trzy kilometry. Teresce pomys� ju� si� zacz�� podoba� i g�upie drobiazgi nie mia�y na ni� wp�ywu. - No i co z tego? Nie przejdziesz trzech kilometr�w? Wyjedziemy jutro w po�udnie i b�dziemy na miejscu akurat przed wieczorem. Raki si� �apie w nocy. Okr�tka niespokojnie pokr�ci�a g�ow�, odczepi�a w�osy od pnia jab�oni i wyprostowa�a si� na sto�ku. - Ale chyba musimy mie� wiaderko. Co� s�ysza�am, �e raki �apie si� do wiaderka. One musz� mie� wod�... - Nie wiaderko, tylko worek - poprawi� Januszek. - Raki �apie si� do worka. - Nic nam nie przeszkadza zabra� jedno i drugie - zadecydowa�a energicznie Tereska. - Nie ma zakazu wo�enia wiaderek autobusami. Trzeba zapyta� babci�, co wie o rakach, jak to si� wozi i tak dalej, bo mo�e trzeba je mordowa� na miejscu...? - Ja nie morduj�! - krzykn�a Okr�tka nieco histerycznie. - Jakby co, to ja mog� - zaofiarowa� si� Januszek. - A mo�e trzeba je trzyma� w wodzie - ci�gn�a Tereska - jak ryby na przyk�ad. Albo w soli. Babcia mia�a do czynienia z rakami i powinna takie rzeczy wiedzie�. Wiem na pewno, �e trzeba mie� latarki albo pochodnie. Poza tym we�miemy namiot, bo mo�e zostaniemy tam dwa albo trzy dni, mo�emy nie znale�� od razu w�a�ciwego miejsca. Je�eli jedziemy na raki, ja bez rak�w nie wracam! - Fajnie! - ucieszy� si� Januszek. - Jak nie b�dzie rak�w, zostaniesz tam na zawsze i ja zajm� tw�j pok�j. Ale m�j kumpel m�wi, �e to si� �apie na �aby. Na haczyk. Warto by wzi�� w�dki... - Jakie �aby, co� ty!? To si� �apie r�k�! - Ale co wy m�wicie, jak� r�k�, podobno to si� �owi siatk�... - Ale �aby musz� by� na wabia!... Nagle okaza�o si�, �e w kwestii po�owu rak�w wszyscy maj� mn�stwo wiadomo�ci. Fakt, �e wiadomo�ci te by�y sprzeczne ze sob�, nie przeszkadza� w najmniejszym stopniu. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e raki �yj� w wodzie i �e �owi si� je noc�, i w zasadzie ta pewno�� wystarcza�a. Narada z babci� uzupe�ni�a wiedz�. Wprawdzie w pierwszej chwili jako artyku� podstawowy i niezb�dny babcia wymieni�a koper, szybko jednak okaza�o si�, i� koper dotyczy drugiej fazy kontaktu z rakami, a mianowicie gotowania. W fazie pierwszej, po�owu, mo�na go pomin��. W kwestii metod �owienia babcia nie mia�a �adnego zdania, co do transportu natomiast wypowiedzia�a si� bardzo stanowczo. Wysz�o na jaw, �e raki musz� przyjecha� w wiaderku z wod�, �ywe, inaczej bowiem za�mierdn� si� i b�d� nie do u�ytku. W wodzie powinno znajdowa� si� jakie� zielsko, najlepiej pokrzywy. �apie si� tylko du�e, d�ugo�ci co najmniej dwudziestu centymetr�w i musi ich by� kilka tuzin�w, bo inaczej w og�le nie ma o czym m�wi�. Przyrz�dzi� je babcia potrafi. Dwie kuchnie zosta�y zubo�one o dwa wiaderka na �mieci, plastykowe, z przykrywami. Ojciec Tereski bez oporu po�yczy� dwie w�dki i mn�stwo haczyk�w. Namiot by� w porz�dku, materace r�wnie�, ca�y biwakowy sprz�t, u�ywany tak niedawno, znajdowa� si� pod r�k�. Do towarzystwa przy��czy� si� Zygmunt, starszy brat Okr�tki, kt�ry, dowiedziawszy si� o planowanej wyprawie, natychmiast z wielkim zapa�em zg�osi� ch�� uczestnictwa, On r�wnie� nigdy w �yciu nie �owi� rak�w. - Niech jedzie, co? - powiedzia�a zach�caj�co Okr�tka do Tereski. - B�dzie nosi� te ci�kie rzeczy i w og�le mo�e si� przyda�. Ma drugi namiot, i ma tak� siatk�, m�wi, �e odpowiednia, chocia� nie wiem jak j� we�miemy, bo jest na dr�gu. - Mnie raczej ciekawi, jak b�dziemy wraca� z po�owem - odpar�a Tereska troch� niespokojnie. - Tam to nic, ale z powrotem w tych wiaderkach powinna by� woda... - Teraz si� o to martwisz? �eby zauroczy�? - Rzeczywi�cie, masz racj�. P�niej si� pomartwimy, a na wszelki wypadek nie zapomnijmy o przykrywkach. Przynajmniej nie b�dzie chlapa�o. - Widz�, za masz wielkie nadzieje. Osobi�cie by�abym pewniejsza, gdyby kto� z nas ju� kiedy� to �apa�. Szkoda, �e nie ma... - Czego?- spyta�a niecierpliwie Tereska, bo Okr�tka urwa�a zdanie, najwyra�niej nie zamierzaj�c go ko�czy�. - Nie czego, tylko kogo - odpar�a Okr�tka sucho i zn�w zamilk�a, ca�� uwag� po�wi�caj�c starannemu wycieraniu umytego wiaderka. Tereska nie musia�a ju� dalej pyta�. Bez najmniejszego wahania odgad�a, jak� to ludzk� jednostk� jej przyjaci�ka mo�e mie� na my�li. Gdzie�, w �rodku, odczu�a delikatne pikni�cie, kt�re sprawi�o, �e cicha b�ogo�� zala�a jej dusz�. Istnia� kto� taki... Kto� taki, w kim, oczywi�cie, wcale nie by�a zakochana, bro� Bo�e, ani te�, tym bardziej, on w niej, c� znowu, nic z tych rzeczy... Ale jednak kto� taki istnia�... - Nie wiem po co - powiedzia�a po chwili milczenia. - Wcale nie szkoda. Jestem pewna, �e on doskonale umie �owi� raki, sama m�wi�a�, �e jest za dobry i jak ju� umie, to umie. Wszystko by�oby proste i �atwe i nic by nas niezwyk�ego nie spotka�o... - No wiesz...! - wykrzykn�a ze �miertelnym oburzeniem Okr�tka, na moment a� nieruchomiej�c. - Ma�o ci by�o...?! Przecie� mi w�a�nie o to chodzi! Jeszcze ci nie dosy� tych niezwyk�o�ci przez ca�e wakacje?! Chocia� jeden raz mog�oby si� oby�, na rakach mi zale�y, a nie na niezwyk�o�ciach i je�eli sobie wyobra�asz, �e zn�w dam si� wp�dzi� w co� takiego...! - Dobrze ju�, dobrze - powiedzia�a Tereska po�piesznie i ugodowo. - Nie wiem, jakie niezwyk�o�ci chcesz znale�� nad zwyczajn� rzeczk� z rakami... - �adnych nie chc�! To ty chcesz! - Ja te� nie chc�, wystarcz� mi raki. Zostaw to naczynie, przetrzesz je na wylot. Raki same w sobie s� dostateczn� niezwyk�o�ci� i niczego wi�cej mo�esz si� nie spodziewa�. Ju� dobrze, niech ci b�dzie, szkoda, �e go nie ma... Okr�tka odstawi�a wiaderko, zdj�a z suszarki pokryw� i mechanicznie zacz�a j� wyciera�, zatroskanym wzrokiem patrz�c gdzie� w dal. - Zmieni�am zdanie - oznajmi�a nagle z lekkim rozgoryczeniem. - Nie szkoda. Lepiej, �eby go nie by�o. Spotykasz go zawsze wtedy, kiedy dzieje si� co� dziwnego, nie daj Bo�e zn�w jakiego� okropie�stwa. Niby nic, same raki i rzeczka, a diabli wiedz�, co si� mo�e okaza�. Nie wiem, sk�d si� to bierze, ale do tych koszmarnych dziwol�g�w mamy �lepe szcz�cie... * * * Cztery m�ode, zgrzane i ci�ko zasapane osoby zboczy�y z polnej drogi i zatrzyma�y si� w cieniu pod lasem oko�o godziny pi�tej po po�udniu. Upa� trwa�. Na skraju lasu by�o prawie r�wnie gor�co jak w�r�d szczerych p�l, najmniejszy powiew nie porusza� powietrza. Tereska usiad�a na pie�ku, wachluj�c si� chustk� na g�ow�, Okr�tka przykl�k�a na mchu, usi�uj�c zebra� na ciemieniu wszystkie w�osy, kt�re opada�y jej ci�gle na szyj� i potwornie grza�y. Zygmunt zrzuci� z ramion plecak, popatrzy� na siostr� i pozazdro�ci� jej mo�liwo�ci. Mia� w�osy zbyt kr�tkie, �eby da�o si� zebra� je w kok, za to dostatecznie d�ugie, �eby ogrzewa�y uszy. Pomy�la�, �e chyba jednak niepotrzebnie czeka� ze strzy�eniem do ko�ca wakacji... - Z tego wszystkiego jedyne, co si� zgadza, to fakt, �e doszli�my do lasu - rzek� zjadliwie. - Ma�a sztuka, do jakiego� lasu zawsze si� dojdzie. Za jaki miesi�c dojdziemy mo�e i do wody. - W lesie mo�na przenocowa� - wymamrota�a niepewnie Okr�tka. - Poka� t� mapk�! - za��da�a gniewnie Tereska, podnosz�c si� z pie�ka. - Albo ten tw�j kumpel jest niedorozwini�ty; albo ty. Nie by�o �adnych wielkich stog�w siana ani �adnego ��tego pola. Diabli wiedz�, gdzie jeste�my! - Ale szosa si� zgadza i s�up telegraficzny by�! - zaprotestowa� Januszek. Opar� swoje brzemi� o pie� drzewa i wygrzeba� z kieszeni pogniecion� kartk� papieru, kt�r� Tereska od razu wydar�a mu z r�ki. - Skr�cili�my gdzie trzeba i jeste�my w odpowiedniej okolicy, ja wam to m�wi�! - S�up�w telegraficznych by�o dosy� du�o - wytkn�� zgry�liwie Zygmunt. - I wszystkie podobne do siebie... Czarowna podr� dwoma zat�oczonymi autobusami, a potem na piechot�, kamienist�, zakurzon� drog� w�r�d p�l wywar�a wyra�ny wp�yw na nastroje i przygasi�a nieco pierwotny zapa�. Pot�pienie krety�skiego pomys�u wyprawy na raki zaczyna�o ju� delikatnie kie�kowa�. Jedyn� pociech� stanowi� zabrany przez Januszka sk�adany rower, kt�ry s�u�y� teraz jako �rodek transportu. Jecha� na nim, oczywi�cie, by�o niemo�liwe, za�adowany i obwieszony baga�ami do ostatnich granic wytrzyma�o�ci pozwala� si� tylko prowadzi�. Dr�g od starej siatki Zygmunta, sprawiaj�cy szalone trudno�ci w autobusie, teraz okaza� si� wprost bezcenny, zast�powa� bowiem ram�. My�l, �e bez roweru trzeba by to wszystko nie�� na plecach, �agodzi�a nieco stosunek do Januszka. - Zdaje si�, �e za drugim razem skr�cili�my obok niew�a�ciwego s�upa - powiedzia�a ponuro Tereska, studiuj�c pogniecion� kartk�. - Siano zawie�li do stodo�y, a to ��te przekwit�o i zmieni�o kolor... - Tak od razu przekwit�o? - przerwa� niedowierzaj�co Januszek. - Trzy tygodnie temu by�o ��te. Ty, we� to... Podtrzyma� osuwaj�cy si� rower, przekaza� go Zygmuntowi i razem z Tereska j�� ogl�da� kartk�. - Mo�e skosili? - powiedzia�a Okr�tka i r�wnie� podnios�a si� z mchu. - Mam wra�enie, �e po drodze by�o co� skoszonego. - Nawet taka wi�ksza ilo�� - przy�wiadczy�a sarkastycznie Tereska. - Jest po �niwach. Wed�ug tego, co tu widz�, zalecieli�my za daleko. Rzeczka p�ynie bli�ej, powinni�my si� przedrze� przez ten las na lewo. Do drugiej drogi. Zygmunt odda� kierownic� roweru Okr�tce i r�wnie� obejrza� kartk�. - W�a�ciwie nie jest �le - zawyrokowa� po namy�le. - One si� do siebie zbli�aj�, te drogi, mo�liwe nawet, �e idziemy na skr�ty... - Ten ca�y kawa� drogi to na skr�ty...?! - Nie, teraz na skr�ty. Te raki, to gdzie, na pocz�tku lasu czy w g��bi? - Na pocz�tku - rzek� po�piesznie Januszek. - Ledwo kawa�ek w las. To miejsce to ja poznam, bo tam jest mostek i pag�rek, i droga skr�ca, ma by� brukowana, a z drugiej strony takie bagienko... - Tutaj odchodzi droga przez las - zauwa�y�a Okr�tka, obserwuj�ca nie kartk�, lecz natur�. - Moim zdaniem dobra dla nas, ma odpowiedni kierunek, chocia� nie wiem co dalej. Mo�e spr�bowa�? Po kr�tkiej naradzie zadecydowano, �e Januszek wsi�dzie na rower i spenetruje kierunki dr�g, reszta wyprawy za�, razem z baga�em, poczeka na skraju lasu. Januszek ma obowi�zek nie zab��dzi�, znale�� rzeczk� i dobre miejsce na biwak. Raki zostawi� w spokoju, poszukiwanie rak�w mo�na, ostatecznie, od�o�y� do jutra. W kwadrans p�niej troch� niespokojny, a troch� dumny z zadania Januszek wyjecha� z lasu na s�siedni� drog� i zatrzyma� si�, nieco zaskoczony. Tu� za nim, blisko drogi, zosta�o bagienko, obok kt�rego sz�a w�ska, czarna �cie�ka. Przed sob� widzia� brukowan� kamieniami, nier�wn� szos�, pe�n� dziur i w�do��w, wznosz�c� si� nieco i okr��aj�c� niewielki pag�rek. Przed pag�rkiem widnia� mostek, pod nim za� weso�o pluska�a rzeczka, nikn�ca gdzie� dalej w lesie. Nie wierz�c w�asnym oczom Januszek si�gn�� po pogniecion� kartk�, obejrza� j�, por�wna� z plenerem dooko�a i poczu� pot�ne wzruszenie, po��czone z jeszcze pot�niejszym zdumieniem. Wyjecha� dok�adnie na miejsce, opisane przez kumpla! Nie zawr�ci� od razu. Wsparty o kierownic� roweru napawa� si� przez chwil� b�ogo�ci� i triumfem, wyobra�aj�c sobie zaskoczenie i podziw tamtych trojga, kt�rych tak bezb��dnie doprowadzi� do celu. Odszczekaj� teraz wszystko, co na niego wygadywali! �eby jeszcze te raki nie zawiod�y... Przeprowadzi� rower przez r�w, opar� go o pie� drzewa i pop�dzi� ku rzeczce. P�yn�a leniwie, do�� p�ytka i czysta, wida� by�o piaszczyste dno i troch� czego� czarnego przy brzegach. Krzewy i drzewa ros�y tu� nad ni�, to g�ciej, to rzadziej, tworz�c trawiaste polanki. Przeciwleg�y brzeg by� wy�szy, mocniej zaro�ni�ty i niedost�pny. Pochylony Januszek wpatrywa� si� pilnie w wod� z nadziej� dostrze�enia chocia� jednego ma�ego skorupiaczka, nic jednak�e nie wskazywa�o na ich obecno��. Nieco rozczarowany, pocieszy� si� przypomnieniem, �e rakom z jakich� powod�w, potrzebna jest noc, w dzie� zatem maj� prawo by� niewidoczne. Zaniecha� wypatrywania, porzuci� rzeczk�, przebieg� przez mostek i zanurzy� si� w las po drugiej stronie, id�c �cie�k� wzd�u� strumienia, u podn�a pag�rka. Teren by� do�� zaro�ni�ty. Panuj�ca wok� najdoskonalsza cisza sprawi�a, �e Januszek przesta� przedziera� si� przez k�py zielska z g�o�nym szelestem, zacz�� omija� zaro�la i porusza� si� bezg�o�nie. Okr��aj�ca pag�rek �cie�ka oddali�a si� nieco od rzeczki, Januszek zwolni�, wyda�o mu si�, �e s�yszy jaki� d�wi�k. Zatrzyma� si�, przesta� oddycha� i nads�uchiwa�, bez �adnych z�ych przeczu�, zwyczajnie zaciekawiony, bo mog�o tam by� jakie� interesuj�ce zwierz�... D�wi�k istnia�, tak nik�y, �e w�a�ciwie ledwo dos�yszalny i nie do rozpoznania. Gdyby to by�o zwierz�, nale�a�o go nie sp�oszy�. Z najwi�ksz� ostro�no�ci� Januszek uczyni� jeszcze kilkana�cie krok�w, wci�� usi�uj�c nie oddycha�, razem ze �cie�k� zbli�y� si� do drugiej strony pag�rka... D�wi�k rozleg� si� nieco wyra�niej. Jakby brz�kni�cie i szuranie. I zn�w szuranie, i brz�kni�cie. I g�osy. Niew�tpliwie ludzkie. Na wszelki wypadek, bez �adnej racjonalnej przyczyny, Januszek przykucn��, a potem przykl�k�. Na czworakach przeczo�ga� si� kawa�ek dalej, delikatnie usuwaj�c sprzed twarzy r�ne �odygi i ga��zki. G�osy i szurni�cia rozleg�y si� bli�ej. Januszek zn�w si� poczo�ga�, okr��y� ju� p� pag�rka i znalaz� si� prawie po jego drugiej stronie. Ostro�nie rozchyli� zielska i wyjrza�. Znajdowa�o si� tam dw�ch ludzi. Byli bardzo zaj�ci, �pieszyli si�, rzucali sobie p�g�osem kr�tkie zdania i pojedyncze s�owa. Januszek obejrza� ich dok�adnie, us�ysza�, co m�wili, przez d�ug� chwil� jeszcze nie m�g� zrozumie�, co widzi i s�yszy, a� nagle do niego dotar�o... Zdr�twia� tak, �e nie by� w stanie cofn�� wystaj�cej z krzak�w g�owy, a serce zacz�o mu wali� z nieprzyjemn� gwa�towno�ci�. To, co ujrza� i us�ysza�, by�o ca�kowicie jednoznaczne i wyklucza�o jakiekolwiek w�tpliwo�ci. Tkwi�c w zaro�lach na czworakach, zesztywnia�y doszcz�tnie, gor�czkowo my�la�, co w�a�ciwie powinien teraz zrobi�. Nie zdradzi� si�, �e tu jest, to przede wszystkim... Z wysi�kiem przezwyci�y� ten jaki� okropny, skamienia�y bezruch, powolutku cofn�� g�ow� i przypad� do ziemi tak, �e dla tamtych nie m�g� ju� by� widoczny. Nie zauwa�yli go, dalej robili swoje. Januszek obserwowa� ich ruchy poprzez �odygi i li�cie, gwa�townie usi�uj�c zmusi� do pracy t� cz�� swojego umys�u, kt�ra nie uleg�a og�upiaj�cej panice. Co teraz? Co� trzeba zrobi�, ale co? Wr�ci� i powiedzie� wszystko tamtym trojgu, czekaj�cym pod lasem...? Nie, to nie b�dzie dobrze, gotowi zrezygnowa� z rak�w! Milcze�, zostawi� to tak, narazi� siebie i wszystkich... Te� �le! Zawiadomi� kogo�...? Milicj�...? To samo, raki diabli wezm�. Rak�w nie wyrzeknie si� za skarby �wiata! Zaraz, ale ci tutaj sko�cz� przecie� swoj� robot� i chyba sobie p�jd�, nie zostan� w takim miejscu na ca�e �ycie! No wi�c dobrze, trzeba ich zwyczajnie przeczeka�... W porz�dku, powie o wszystkim p�niej, jutro, prosz� bardzo, zawiadomi ca�y �wiat, ale dopiero jak ju� na�api� tych rak�w. Teraz jeszcze nie! Podj�wszy kategoryczn� decyzj�, z najwi�ksz� ostro�no�ci� wycofa� si� z zaro�li. Przepe�zn�� ty�em kilka metr�w, sprawdzi�, czy zbocze pag�rka ju� go os�ania, wyprostowa� si� i szybko pod��y� �cie�k� z powrotem do szosy. Przebieg� mostek, chwyci� rower, skoczy� na siode�ko i ruszy� wok� bagienka, niebotycznie przej�ty, niespokojny, wystraszony i zdeterminowany. * * * W ostatniej chwili, ju� prawie o zmroku, uda�o si� urz�dzi� biwak. Nast�pi�oby to znacznie wcze�niej, gdyby Januszek tak przera�liwie nie marudzi�. Zamiast od razu poprowadzi� na odnalezione miejsce, opowiada� o jego urokach, roztkliwia� si� nad czysto�ci� rzeczki, opisywa� mostek i rozmaite szczeg�y terenu. Baga� �adowa� na rower jak paralityk, gubi� i upuszcza� wszystkie przedmioty kolejno, po ka�dym pakunku usi�owa� odpoczywa�, sapi�c i st�kaj�c. Co najmniej godzin� zmarnowali niepotrzebnie przez ten jego dziwny stan, uznany przez Teresk� za nag�y atak debilizmu. Na miejscu, ocenionym jako rzeczywi�cie prze�liczne, Okr�tka od razu zaprotestowa�a przeciwko ustawianiu namiot�w na ni�szym, wilgotniejszym brzegu rzeczki i upar�a si� przy zboczu pag�rka. Nachylone by�o �agodnie, ale jednak nachylone, i wymaga�o dodatkowych zabieg�w. - Tak lubisz sypia� g�ow� w d�? - zdziwi� si� gniewnie Zygmunt. - Po pierwsze mo�e by� nogami w d�. A po drugie, mamy saperki. Podkopie si� troch� i wyr�wna. A tam jest zimno, mokro i nieprzyjemnie. - Ale �owi� mo�emy tylko z tamtego brzegu - zauwa�y�a Tereska. - Ten jest za wysoki i zielsko ro�nie. Nawet nie ma dost�pu do wody. - No to co? Do �owienia przejdziemy tam, a spa� b�dziemy tu. Par� krok�w przez mostek, wielkie rzeczy! I ogie� wy�ej, b�dzie lepiej o�wietla�. I dym b�dzie lecia� do wody, i las si� nie zapali. - Mnie bez r�nicy - oznajmi� Januszek. - My� si� i tak nie b�d�, to mowy nie ma. Trzeba na�apa� �ab. - �aby p�niej! - zakomenderowa�a energicznie Tereska. - Teraz do roboty! Okr�tka ma racj�, przekona�a mnie. Wyr�wnajcie teren, Januszek, dmuchaj materace! Ja za�atwi� drewno, musimy mie� du�o... Okr�tka i Zygmunt chwycili saperki, Okr�tka z zapa�em, Zygmunt z lekk� niech�ci�. Nie zale�a�o mu na suchym noclegu do g�ry nogami, wola�by spa� na terenie nawet zupe�nie mokrym, ale za to r�wnym, nie na wykopki tu przyjecha�, tylko na raki. Ust�pi� siostrze wy��cznie dla �wi�tego spokoju. Ziemia pag�rka, opr�cz korzeni i kamyk�w, zawiera�a w sobie jakie� dodatkowe �mieci. Okr�tka i Zygmunt odrzucali je na bok, nie zwracaj�c na nie �adnej uwagi. Pracowali energicznie i w po�piechu, odepchn�li jaki� du�y kamie�, usun�li pot�uczone skorupy, wyrzucili co� w rodzaju przerdzewia�ego �elastwa. �adnie wyr�wnali i uklepali kawa�ek gruntu. - Te� ci si� zachcia�o suchego noclegu, trzeba by�o jecha� na pustyni� - mamrota� z wyrzutem Zygmunt. - Ca�y ten pag�rek to jedno wysypisko �mieci... Tereska przywlok�a z lasu pot�ny konar, wysuszony na pieprz i od razu ruszy�a po nast�pny. Januszek sko�czy� nadmuchiwanie materac�w, obejrza� si� na ni�, odczeka�, a� znikn�a w g�stwinie i chy�kiem skoczy� w las, w drug� stron�. Jego siostra mog�a sobie gada� co chcia�a, on wiedzia�, �e �ab nale�y na�apa�, p�ki jeszcze jako tako widno. Poza tym, niepokoi�o go tamto miejsce... W tamtym miejscu nie dzia�o si� nic, panowa�a cisza i spok�j. Z bij�cym sercem i lekkim dreszczem na kr�gos�upie Januszek obserwowa� je przez chwil�, porz�dnie ukryty w zaro�lach. Wiedzia�, �e nie powinien tam si� zbli�a�, nie powinien ujawnia� �adnego zainteresowania, ale co� ci�gn�o go nieodparcie w�a�nie w tym kierunku. Wiedzia�, �e si� nara�a, wcale nie by� pewien, czy rzeczywi�cie nikogo tam nie ma, czy ci ludzie zupe�nie poszli. Mogli us�ysze� ich g�osy i schowa� si� w lesie, mogli czai� si� gdzie� blisko... Za �adne skarby �wiata nie powinni odgadn��, ze on o nich wie! Powinni my�le�, �e przeciwnie, nic nie wie, nic nie widzia�, nic nie s�ysza� i w og�le przyszed� tu pierwszy raz w �yciu. �apie �aby. Interesuj� go wy��cznie �aby, kt�re rechocz� akurat w tej stronie. �apanie �ab jest zasadniczym celem jego egzystencji! Gorliwa ch�� zmylenia wrogich oczu, patrz�cych, by� mo�e, z jakiego� ukrycia, po��czona z owym dreszczem na kr�gos�upie, spowodowa�a, i� na widok wracaj�cego z foliowym workiem Januszka Zygmunt wyda� okrzyk zgrozy. - Na lito�� bosk�, czy� zwariowa�?! B�dziemy jedli te �aby na kolacj�, czy co?! - Wystarczy�oby jeszcze na �niadanie i jutrzejszy obiad - przy�wiadczy�a z niesmakiem Okr�tka. - Po co ci tyle tego? - A sk�d wiesz, jaki one maj� apetyt? - oburzy� si� Januszek, kt�ry w pobli�u towarzystwa od razu odzyska� r�wnowag�. - Sk�d wiesz, jak one to �r�? Mo�e tak, chap! I ju�! Robak�w na ryby kopie si� du�o! - Naprawd� nie zauwa�y�e� r�nicy w rozmiarach? - zdziwi�a si� zjadliwie Tereska. - �aba jest odrobin� wi�ksza od robaka. Bierz si� do roboty, bo zaraz b�dzie ciemno! Sko�czymy z namiotami i zjemy kolacj�... Ciemno�� zapad�a wreszcie zupe�na. Przed namiotami p�on�o ognisko, rzucaj�c blask a� na drugi brzeg rzeczki. Odpoczynek przy posi�ku najzupe�niej wystarczy�, po przera�liwie m�cz�cym dniu jako� nikomu nie chcia�o si� spa�. Wraz z zapadaniem zmroku ros�y emocje i niecierpliwo��, tajemniczo�� nocy dodawa�a uroku ca�emu przedsi�wzi�ciu. Umilk�y rozmowy na banalne, prozaiczne tematy, le�n� cisz� m�ci�y tylko nerwowe szepty, lekkie trzaski i szelesty. Zygmunt stanowczo zabroni� od�ywa� si� g�o�no, twierdz�c, �e raki boj� si� ha�asu jeszcze bardziej ni� ryby. Tereska przygotowa�a dwie w�dki z haczykami, na kt�re mo�na by z�apa� krokodyla, Januszek ostro�nie umie�ci� na nich zdech�e �aby. Okr�tka rozpacza�a nad brakiem pokrzyw, o kt�rych wszyscy zapomnieli. - Trzeba by�o narwa�, p�ki by� dzie�! - szepta�a, przej�ta g��bok� trosk�. - Czy ja teraz widz�, kt�re to pokrzywa, a kt�re co innego...? - Jak si� oparzysz, to rozpoznasz - pocieszy� j� Januszek. - Cicho! - szepn�� Zygmunt. - Bierzcie drugie wiaderko! Idziemy! Nie tupa�!... Przeszli przez mostek na palcach, cichutko, z najwi�kszymi ostro�no�ciami, co najmniej tak, jakby raki posiada�y najczulsze aparaty pods�uchowe �wiata. Na drugim brzegu rzeczki o miejscu decydowa� Januszek. - On m�wi�, �e one s� z tej strony - szepta� z przej�ciem. - Znaczy tu, przed mostkiem. Akurat naprzeciwko pag�rka, ko�o zej�cia do wody... - Ja nie wiem, czy my dobrze robimy - szepta�a niepewnie Tereska. - S�ysza�am, �e trzeba wej�� do wody, patrze� i �apa� r�k�... - Ja s�ysza�am, �e siatk� - zaprotestowa�a szeptem Okr�tka. - One gryz�... - Nie gryz�, tylko szczypi� - sprostowa� szeptem Zygmunt. - Cicho b�d�cie! Trzeba popatrze�... Cztery latarki o�wietli�y czarn� wod�. Mo�na by�o dostrzec dno i nic poza tym. Czarna noc kry�a wyraz niepewno�ci, kt�ry zago�ci� na wszystkich obliczach. Nikt z czworga-�owc�w nie mia� poj�cia, jak to naprawd� jest z tymi rakami. - Trzeba chyba zarzuci� przyn�t� - szepn�� w ko�cu Zygmunt z lekkim wahaniem. Tereska, kt�ra przez siedem wakacyjnych tygodni �owi�a ryby prawie codziennie, odruchowo wykona�a pi�kny, wprawny, prawid�owy zamach. Ci�ka �aba urwa�a i si� z haczyka natychmiast i plusn�a w wod� prawie pod drugim brzegiem rzeczki. R�wnocze�nie Zygmunt, od paru ju� lat przyzwyczajony do morskich po�ow�w sieci�, pozbawiony ca�kowicie w�dkarskich odruch�w, ostro�nie zanurzy� swoj� w�dk� bardzo blisko, obok korzeni wchodz�cego prawie w wod� drzewa. Okr�tka usi�owa�a reagowa� na wszystko r�wnocze�nie. - Zap�acze si�! - mamrota�a bez tchu. - Urwa�o si�! Uciekn�...! O m�j Bo�e, co teraz...? - Przepad�a, dajcie drug�! - szepta�a zdenerwowana Tereska. - Januszek, gdzie masz drug� �ab�? - Zosta�y na tamtym brzegu. M�wili�cie, �e za du�o... - Zg�upia�e�, czy co? Na co czekasz, le� i przynie�! Przynie� wszystkie! Januszek pop�dzi� na drugi brzeg, b�yskaj�c dziko latark� i dudni�c po mostku. Spocony z przej�cia Zygmunt z ca�ej si�y dzier�y� w d�oniach w�dzisko, niepewny, na co patrze�. Sp�awik si� tu nie liczy�, sk�d mo�na by�o wiedzie�, czy rak ju� si� z�apa� na �ab�, czy jeszcze nie? Okr�tka ze�lizgiwa�a si� z nadbrze�nych korzeni, ustawicznie wpadaj�c mu na plecy i mamrocz�c co� o siatce. Tereska w�skim promieniem �wiat�a penetrowa�a brzeg pod nogami, uniesiona w g�r� w�dka zaczepi�a o ga��zie drzewa, wypl�ta�a j� z wielkim trudem. Zygmunt nie wytrzyma�, ostro�nie podni�s� w�dk�, z wody wynurzy�a si� samotna �aba na haczyku. Opu�ci� j� z powrotem, pe�en rosn�cej niepewno�ci. - Nie �wie�cie tak, mo�e one si� boj�! - sykn�� gniewnie. - Pewnie trzeba troch� poczeka� - wysun�a przypuszczenie Tereska. Zgasili latarki, czekali w ciemno�ciach, rozja�nionych nieco blaskiem p�on�cego na drugim brzegu ogniska. Januszek wr�ci� z torb� �ab. Tereska wybra�a �redni�, za�o�y�a na haczyk, za przyk�adem Zygmunta ostro�nie opu�ci�a w�dk� do wody, pod drzewem, kilka metr�w dalej. Sk�d�, z oddali, dobieg� narastaj�cy warkot samochodu. R�s�, zbli�a� si�, po czym umilk� nagle gdzie� bardzo niedaleko. Zygmunt zapali� latark� i zacz�� unosi� w�dk�. - Nie teraz! - zasycza� w�ciekle Januszek jakim� dziwnie nieswoim g�osem. - Zga�!. - Dlaczego? - zaniepokoi� si� Zygmunt, gasz�c jednak�e latark� i opuszczaj�c w�dk� z powrotem. Januszek wyda� z siebie kilka osobliwych, niezrozumia�ych chrypni��. Brzmia�o to tak, jakby si� d�awi�. Zygmunt si� zniecierpliwi�. - O co ci chodzi, do licha? Dlaczego nie teraz? Januszek uczyni� wysi�ek, niewidoczny w ciemno�ciach. - Bo tego... No...! Jeszcze za wcze�nie... - Sk�d wiesz? Trzeba zobaczy�... - Ale nie teraz! Nie s�yszysz? Jaki� samoch�d przyjecha�... - No to co? Co ci� w og�le obchodzi jaki� samoch�d? - Ale on si� zatrzyma�... O rany, no... Sk�d wiesz, kto to jest, mo�e to jacy�... Mo�e pilnuj�... - Tu nie ma �adnych zakaz�w! - No i co z tego? Zatrzyma� si�, podejrzane... Wszystko jedno zreszt�, niech nas lepiej nie widz�... - Poczekajmy, co ci zale�y, mamy du�o czasu - szepn�a ugodowa Tereska. - Rzeczywi�cie kto� tu przyjecha�... Okr�tka nie odzywa�a si� ani s�owem, poniewa� nag�y przyp�yw paniki odebra� jej g�os. Samoch�d w lesie, w nocnych ciemno�ciach, tak blisko... Sk�d si� tu wzi��...? Podejrzane, oczywi�cie, �e podejrzane, w ciemno�ciach wszystko jest podejrzane... W ciemno�ciach czaj� si� z�oczy�cy... Czekali w milczeniu i w bezruchu, zara�eni niepoj�tym zdenerwowaniem Januszka. Zygmunt nagle jakby si� ockn��. - Na m�zg ci pad�o, czy co?- szepn�� z irytacj�. - Przecie� ognisko �wieci jak latarnia morska! Z daleka je wida�! I w og�le nie zawracaj g�owy, co tu ma by� podejrzane, puknij si�! - Bandyci... - P�g��wek. Co tu bandyci maj� do roboty?! Na to pytanie Januszek m�g�by odpowiedzie� do�� wyczerpuj�co, chwila jednak�e nie wydawa�a mu si� odpowiednia. - Dobra, jak mamy �wieci�, to �wie�my wszyscy, �eby my�leli, �e jest nas bardzo du�o - odszepn�� z determinacj�. - I nie gapmy si� w tamt� stron�... Zygmunt wzruszy� ramionami, zapali� latark� i poruszy� w�dk�. Zaczepi�a si� chyba o co�, musia� lekko szarpn��, �eby unie�� j� do g�ry. R�wnocze�nie tamci troje zapalili swoje latarki, �wiat�o przebi�o wod�, dosi�g�o dna. - Tam si� co� rusza! - zakwili�a Okr�tka z przestrachem. - Gdzie.:.?! f - Tam! W wodzie! Takie co� du�e! O Bo�e... Trzy promienie �wiat�a skierowa�y si� na miejsce, gdzie upad�a pierwsza �aba Tereski. Na dnie porusza�a si� jaka� du�a, rozcz�onkowana masa, przemieszczaj�ca si� powoli i zmieniaj�ca kszta�t. Przez chwil� patrzyli na ni� w os�upieniu. - Hej, to chyba raki..-? - zaszepta� z niedowierzaniem Januszek. W tym samym momencie Zygmunt wyci�gn�� wreszcie swoj� w�dk� i razem z �ab� ujrza� co� ma�ego, nieforemnego, przyczepionego do niej. Nad wod� to co� odczepi�o si� znienacka i chlupn�o z powrotem do rzeczki. - O rany! Rak...! - krzykn�� zduszonym g�osem. Tereska w nag�ym przeb�ysku natchnienia, nie poruszaj�c swojej w�dki, skierowa�a strumie� �wiat�a na przynale�n� do niej �ab�. �aba by�a niewidoczna, na niej i dooko�a porusza�y si� z wolna jakie� wielkie, ciemne, rozcapierzone stwory... Wszelka my�l o podejrzanym samochodzie, bandytach i innych z�oczy�cach przepad�a w mgnieniu oka. Raki okaza�y si� najprawdziwsz� rzeczywisto�ci�. Wylaz�y sk�d�, ukaza�y si� w przezroczystej wodzie, skupi�y dooko�a �ab. By�o ich mn�stwo! Ilo�� przeros�a naj�mielsze nadzieje... Teraz dopiero pojawi� si� nowy, okropny problem. Zwierzyna nie zawiod�a, przychylnie potraktowa�a przyn�t�, kot�owa�a si� pod samym nosem, nikt z �owc�w jednak�e nie mia� poj�cia, jak j� wydoby�. O wyci�ganiu na w�dce nie by�o mowy, nad wod� raki odczepia�y si� od �aby i pluska�y z powrotem, najwi�ksze nie czeka�y nawet powierzchni, odpada�y w po�owie drogi. Rozp�omieniony zapa�em Januszek wlaz� do rzeczki, �eby �apa� je r�k� i od razu okaza�o si� to bezsensowne. By�a zbyt g��boka, si�ga�a powy�ej kolan, �eby chwyci� r�k� co� z dna, musia� zanurza� twarz. Na domiar z�ego nogami poruszy� t� czarn� warstw� przy brzegu, mu�u czy torfu, kt�ry podni�s� si� zm�con� chmur� i ca�kowicie zlikwidowa� widoczno��. �apanie r�k� odpada�o, Okr�tka triumfowa�a, s�ysza�a dobrze, nale�a�o wyci�ga� siatk�! W�r�d gor�czkowych, przenikliwych szept�w i okrzyk�w, b�ysk�w latarek, potykania si� i ze�lizgiwania do wody, odkryto wreszcie metod�. Trzeba by�o lekko i bardzo delikatnie unie�� w�dk� z przyn�t� i uczepionymi jej rakami, podsun�� pod sp�d siatk� i wszystko razem szybko wyrzuci� na brzeg. Siatka na dr�gu by�a ci�ka, otw�r mia�a do�� ma�y, operacja wymaga�a doskona�ej koordynacji poczyna� co najmniej dw�ch os�b. Ciemno�� wzmaga�a trudno�ci. - Niech kto p�jdzie do�o�y� do ognia! - za��da�a zemocjonowana Tereska. - Przygasa i nic nie �wieci! Nikt si� nie ruszy� ani krokiem, zaj�cia po tej stronie rzeczki by�y zbyt pasjonuj�ce. Nowo odkryta metoda powinna by�a wreszcie da� po��dane rezultaty. Zesztywnia�a z napi�cia Tereska powolutku i z wyczuciem unosi�a coraz wy�ej w�dk�, na ko�cu kt�rej gmera� si� �up, Zygmunt i Okr�tka pr�bowali podsun�� pod sp�d siatk�, Januszek �wieci� dwiema latarkami. Kt�ra� kolejna pr�ba powiod�a si�, siatka wyskoczy�a z wody obci��ona zdobycz�. - S�! - kwikn�� p�przytomny z wra�enia Januszek. - Rany, jakie przepi�kne...! W siatce porusza�y si� cztery czarne, strz�piaste potwory, dwa wi�ksze i dwa mniejsze. Tereska na oko oceni�a ich rozmiary. - Z tego, co babcia m�wi�a, to dwa si� nadaj� - wyszepta�a krytycznie. - A dwa trzeba wyrzuci�, niech podrosn�.,. - Zwariowa�a�, wyrzuca� takie wspania�e raki! - oburzy�a si� Okr�tka. - Je�eli my ich nie wyrzucimy, babcia nas wyrzuci. Trudno, jak du�e, to du�e. - Tu jest tego zatrz�sienie - popar� j� �ywo Zygmunt. - Mo�emy na�apa� samych du�ych, nie ma sprawy. Jazda, teraz drug� w�dk�.,. - Ale wyjmijmy to! - za��da� niecierpliwie Januszek. Raki niemrawo gmera�y si� w siatce i oczywi�cie zn�w nikt nie wiedzia�, jak si� z nimi obchodzi�. Teoretyczne wiadomo�ci nakazywa�y chwyci� raka w po�owie za tu��w, co pozwala�o unikn�� kontaktu ze szczypcami. W praktyce by�o to dziwnie trudne, szczypce mno�y�y si�, wyrasta�y ze wszystkich stron, broni�y tu�owia, przeszkadzaj�c niezno�nie. Wszystkie r�ce chciwie wyci�ga�y si� po zdobycz i cofa�y bardzo gwa�townie. Zygmunt przypomnia� sobie w ko�cu, �e jest w tym towarzystwie najstarszy i w og�le doros�y, w dodatku jest m�czyzn�, a nie jak�� tam nie-dojd�, a zatem nie ma si�y... M�nie si�gn�� do siatki, celuj�c od strony ogona i chwyci� twardy, chropowaty tu��w. Rak do�� �atwo pozwoli� odczepi� si� i wypl�ta�. - No i co teraz?- spyta� jego pogromca z nie bardzo m�sk� bezradno�ci�, stoj�c z r�k� odsuni�t� mo�liwie jak najdalej od siebie. - Co mam teraz robi�, jak rany, zostan� z nim tak do ko�ca �ycia?! - Wiaderko! - przypomnia�a sobie Okr�tka. - Gdzie wiaderko?! Czekaj, przynios�...! Skoczy�a ku rzeczce, po�piesznie nabra�a wody, mocz�c sobie tylko jedn� nog�. Podsun�a wiaderko Zygmuntowi, kt�ry ze szczer� ulg� wpu�ci� do �rodka chropowatego potwora, po czym, ju� �mielej, wypl�ta� z siatki nast�pnego. Januszek pozazdro�ci� mu sukces�w, zaryzykowa�, chwyci� kolejno dwa mniejsze raki i szerokim zamachem wrzuci� je do rzeczki. Tereska po�wieci�a w g��b wody. - Zygmunt, na twojej w�dce �eruje ca�e stado! - wyszepta�a z niebotycznym zachwytem. - A tam... Popatrzcie! Na pierwszej, oderwanej �abie k��bi�a si� ju� ca�a g�ra olbrzymich, wspania�ych, z pewno�ci� wi�kszych ni� te dwa z�owione. By�o ich tam bez por�wnania wi�cej ni� przy w�dce Zygmunta. Wyci�gn�� je, c� za zdobycz...! - Ona le�y luzem, ta �aba - szepn�� Januszek z trosk�. Nie ma jak tego podnie��. - Najlepiej by�oby nagarn�� do siatki grabiami - poradzi�a Okr�tka. - Grabi nie mamy... Ale saperk�! Januszek, skocz po saperki! I podrzu� do ognia; bo przygasa! Tym razem Januszek nie zwleka�, pop�dzi� przez mostek na drugi brzeg. Zygmunt podni�s� z trawy siatk�. - Ty unie� w�dk�, a ty �wie�! - zarz�dzi�. - Ostro�nie! Ja spr�buj� podsun��... W pocie czo�a wydobyli z wody nast�pne trzy sztuki, godne uznania babci. Opu�cili �ab� z powrotem. �owy wci�gn�y ich ju� bez reszty, nie czuli nawet ch�odu nocy. Raki by�y czujne, reagowa�y na najmniejszy ruch, te wielkie, upragnione, odczepia�y si� od razu, razem z w�dk� unosi�y si� tylko mniejsze. Dopiero za czwart� pr�b� Zygmuntowi uda�o si� podsun�� siatk� pod dwa olbrzymie. - Trzeba za�o�y� now� �ab�, bo z tej ju� nic nie zosta�o - zauwa�y�a Tereska. - Niech zn�w pole�y, a my chod�my do tamtej. - Najpi�kniejsze polaz�y tam - przypomnia�a nerwowo Okr�tka, machaj�c latark�. - Niech on si� po�pieszy z t� �opat�... Zygmunt ostro�nie zanurzy� siatk� obok drugiej w�dki. - Pewnie - przy�wiadczy�. - Takie stado...! No, zaczynali - Gdzie on si� podziewa? - mrukn�a gniewnie Tereska. - �wie� porz�dnie, bo nic nie widz�... Zab��dzi�, czy co? - Delikatnie, �eby ten wielki nie uciek�... Januszek jako� nie wraca�, chocia� p�on�ce ja�niej ognisko wskazywa�o, �e do namiot�w dotar� i drewna do�o�y�. Raki �erowa�y na nowych �abach, co jaki� czas l�duj�c w siatce. By�y zupe�nie przyzwoite, ale nie umywa�y si� nawet do tamtych, t�ocz�cych si� na �abie luzem. - Uciekn� nam!- rozpacza�a wpatrzona w nie Okr�tka. - Ze�r� kolacj� i p�jd� do domu! I ju� drugi raz nie przyjd�... - Ja go chyba zabij�, tego padalca! - warcza�a z furi� Tereska. - Zygmunt, id� po niego, to znaczy nie po niego, tylko po saperki, i tak musimy teraz chwil� poczeka�. Zygmunt odebra� Okr�tce jedn� latark� i bez s�owa ruszy� ku drodze. Okr�tka z zachwytem zagl�da�a do wiadra. - Wiesz, ile ju� mamy? Liczy�am. Szesna�cie! - Ma�o. Na tamtej kupie jest wi�cej. Co on tam robi tyle czasu, umar� czy co...?! Januszek nie umar�, aczkolwiek, wedle jego w�asnej oceny, niewiele mu do tego brakowa�o. Bezgranicznie przej�ty rakami, p�dzi� ku namiotom z jedn� tylko my�l�: upolowa� t� wspania��, wielk�, kot�uj�c� si� w wodzie kup�! O wcze�niejszych wydarzeniach ca�kowicie zapomnia�, wylecia�y mu z g�owy, nie wytrzymawszy konkurencji z tym cudownym, egzotycznym polowaniem. Dlatego te� teraz, kiedy zza namiot�w, przed kt�rymi dogasa�o ognisko, co� nagle jakby wyskoczy�o, w pierwszej chwili tylko si� zdziwi�. Zatrzyma� si�, nieco zaskoczony, bo przecie� wszyscy byli tamtej stronie i nagle jak grom z jasnego nieba spad�o la niego przypomnienie okropnej sytuacji... Nieprzyjemna odr�twia�o�� trwa�a ledwie sekund�. Gdzie� w �rodku zrobi�o mu si� przera�liwie gor�co. Zgasi� latark�. Odr�twia�o�� przesz�a, zboczy� ze �cie�ki, po omacku troch� na o�lep, przekrad� si� dalej, wpatrzony w ciemno�� za namiotami. Przez chwil� patrzy� w czer�, nic w niej nie widz�c, a� nagle dostrzeg� gdzie� dalej kr�ciutki b�ysk. Zrozumia� od razu, kto� oddala� si� od ich biwaku �cie�k� wok� pag�rka... Poderwa� si�, skoczy� biegiem, dopad� ogniska, czym pr�dzej dorzuci� suchych patyk�w i zaczeka�, a� p�omie� buchnie i o�wietli wi�kszy kawa�ek terenu. Na wspomnienie, �e tamtych by�o dw�ch, poczu� dla odmiany lodowate zimno. Ten drugi m�g� si� czai� gdzie� tutaj... W jednym u�amku sekundy oczyma duszy ujrza� swoje w�asne zw�oki, le��ce w ciemno�ciach mi�dzy namiotami. Nast�pnie do towarzystwa przyby�y mu zw�oki tej osoby, kt�ra pierwsza przyjdzie go szuka�, nast�pnie zw�oki pozosta�ych os�b, wracaj�cych kolejno... Nikt nie ujrzy tych zw�ok, zostan� pochowane tu, na zboczu pag�rka, nikt si�, nie dowie gdzie i dlaczego przepadli wszyscy czworo, nikt przecie� nie wie, gdzie s�, chyba �e kumpel... Ale nikt tak�e nie wie, kt�ry to kumpel, mog� do niego nie trafi�... Zatem zostan� tu na wieki pod darni�, �wirem i tym ca�ym �mietniskiem... A wszystko dlatego, �e ukry� to, co widzia� i s�ysza�... W nast�pnym u�amku sekundy dusza Januszka gwa�townie zaprotestowa�a przeciwko wizji tej zbiorowej mogi�y pod �mieciami. Nie, w �adnym razie nie m�g� do tego dopu�ci�, szczeg�lnie, �e przy okazji zmarnowa�yby si� wszystkie wy�owione raki! Musia� co� zrobi�, mo�e jeszcze nie wszystko stracone, mo�e istnieje jaki� ratunek... Do�o�y� do ognia wi�cej suchego drewna i zn�w odczeka� d�ug� chwil�. Wok� panowa� spok�j, nikogo nie by�o wida�, nic si� nie porusza�o, �wiat�a latarek b�yska�y tylko na tamtym brzegu. Tak bardzo by� nastawiony na konieczno�� zachowania ciszy i odzywania si� szeptem, �e my�l o alarmuj�cym krzyku nawet nie za�wita�a mu w g�owie. Blask ogniska podni�s� go nieco na duchu. Zapali� latark� i ostro�nie obszed� namioty dooko�a. Nikogo tam nie by�o, nikt si� nie czai�. Zgasi� latark�, zawaha� si�, po czym, z bij�cym sercem, z determinacj�, z dusz� na ramieniu, skoczy� w mrok, poza kr�g �wiat�a. Zdecydowany na wszystko i os�oni�ty krzakami, zacz�� przekrada� si� dalej, tam gdzie dostrzeg� �w kr�ciutki b�ysk. Uczucia, kt�re go wiod�y, by�y do�� skomplikowane i przypomina�y graniastos�up. Z jednej strony korci�a go szale�cza ciekawo��, straszliwie chcia� zobaczy� na w�asne oczy t� okropno��, o kt�rej dotychczas tylko s�ysza� albo czytywa�. Z drugiej czu� na sobie gniot�cy ci�ar odpowiedzialno�ci za tamtych troje, wprawdzie starszych od niego, ale niczego nie�wiadomych. Ukry� przecie� przed nimi wszystko, co wiedzia�, musia� teraz sprawdzi�... musia� si� zorientowa� w stopniu zagro�enia i w razie czego zd��y� ich ostrzec, to by� w og�le jego podstawowy obowi�zek! Z trzeciej ko�ata�a si� w nim cicha nadzieja, �e mo�e jednak niebezpiecze�stwo nie jest a� takie wielkie, mo�e uda si� uratowa� nie tylko �ycie, ale nawet polowanie na raki. Nie wyrzeknie si� przecie� takiej frajdy dla byle czego! Z czwartej b��ka�y mu si� po g�owie chaotyczne, ale mocno kusz�ce my�li na tle w�asnej s�awy i chwa�y, sam wykryje... Ju� wykry�...! Sam do ko�ca wykryje potworne przest�pstwo, zawiadomi w�adze, doprowadzi na miejsce, udzieli wszelkich wyja�nie�... Boi si� piorunuj�co, ale to tym wi�ksza zas�uga... Mimo ciemno�ci przekrada� si� do�� szybko, bo zna� ju� teren. Zwolni�, zatrzyma� si�, zn�w ruszy�. Us�ysza� co�. Znieruchomia�. Gdzie� przed nim, co� szemra�o. Wolno, ostro�nie, bezszelestnie posuwa� si� dalej, a� wreszcie ujrza� b�ysk... Wbrew nastawieniu na r�ne widoki, wbrew ch�ci ogl�dania jak najwi�cej, Januszek na moment straci� dech. Kto� by� tam, w tym przera�aj�cym miejscu... B�yska� cieniutkim promykiem �wiat�a, omiataj�c nim zbocze pag�rka, szele�ci� �wirem, troch� zgrzyta�o mu pod butami... Januszek przem�g� parali� i przykl�k�, bo krzewy by�y tu niskie, a; za jego plecami �wieci�o ognisko i m�g� by� widoczny na ja�niejszym tle. Teraz nagle bardzo wyra�nie poczu�, �e niepotrzebnie tu przyszed�. Przeceni� chyba swoj� si�� ducha, w og�le nie warto by�o sprawdza� sytuacji, ci tutaj nic do nich nie maj�, niczym nie gro��, uczepili si� wy��cznie tego przekl�tego miejsca i reszta ich nie obchodzi. Nie nale�y tu po prostu przychodzi�... Tamten kto� zamar� nagle, znieruchomia�, zgasi� sw�j cienki promie�. Trwa� chwil� w miejscu, jakby nads�uchuj�c, po czym zszed� z pag�rka i ruszy� gdzie� w las. Bardziej go by�o s�ycha� ni� -wida�. Januszek czeka� w napi�ciu, bez tchu, bo by� tu jeszcze kto� drugi, czu� to, wiedzia� na pewno. Oczy ju� dawno przyzwyczai�y mu si� do ciemno�ci, rozja�nionej odrobin� �wiat�em gwiazd i blaskiem odleg�ego ogniska, czer� mia�a r�ne stopnie nat�enia... Od zbocza pag�rka oderwa� si� nagle ruchomy, czarny kszta�t. Cicho, ledwie dos�yszalnie pod��y� w mrok, w las, za tym pierwszym. Pod��y� w jaki� taki spos�b, �e Januszkowi przelecia� po plecach lodowaty dreszcz zupe�nie nowego rodzaju. W jednym mgnieniu oka zmieni� pogl�dy. Wyrzek� si� s�awy i chwa�y. Za �adne skarby �wiata nie chcia� by� �wiadkiem tego, co si� tam teraz mia�o sta�. Nie �yczy� sobie tego widzie� ani s�ysze�, ani udziela� o tym �adnych informacji. Na czworakach wykona� obr�t i trafi� r�k� na co�, co nie by�o patykiem ani kamieniem. Zasadniczo by�o mu w tej chwili oboj�tne, w co trafia r�k�, ale prawa d�o� z latark� sama skoczy�a do przodu, prze��cznik sam si� nacisn�� i kr�g �wiat�a od razu wy�owi� to co�. Lew� r�k� Januszek opiera� na z�bach najprawdziwszej w �wiecie, prawie kompletnej trupiej czaszki. Nie krzykn�� tylko dlatego, �e zabrak�o mu g�osu, ale resztki jego wytrzyma�o�ci p�k�y jak ba�ka mydlana... Szukaj�cy saperek Zygmunt ju� z daleka us�ysza� t�tent galopuj�cych i potykaj�cych si� n�g. Januszek wypad� z ciemno�ci zziajany, zgrzany, ze zje�onym w�osem. Migotliwy blask ognia nie pozwala�, na szcz�cie, rozpozna� koloru jego twarzy. W �wietle dnia osobliwe po��czenie zieleni z purpur� niew�tpliwie zwr�ci�oby na niego powszechn� uwag� i spowodowa�o wnikliwe dociekania.. - O jak rany, gdzie ty si� p�tasz?! - zawo�a� Zygmunt z irytacj�. - Czekamy jak idioci, najpi�kniejsze okazy nam si� marnuj�! Januszek zaszczeka� d�wi�cznie z�bami i uczyni� wysi�ek, �eby si� opanowa�. - Ja tego... - rzek� ochryple. - Chcia�em zobaczy�... Tego... Czy ich tam nie ma dalej... - Co ci� obchodzi dalej, tu s�! �eby�my tylko te dali rad� wy�owi�! Do�� do ognia i lecimy! Do ognia Januszek do�o�y� z takim zapa�em, �e ju� po chwili zrobi�o si� widno jak w dzie�. Na przeciwleg�ym brzegu latarki by�y potrzebne wy��cznie do o�wietlania dna. Wspania�a kupa na pierwszej �abie �erowa�a nadal, ale ju� zaczyna�a si� roz�azi�. Tereska nawet me mia�a czasu pow