2290
Szczegóły |
Tytuł |
2290 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2290 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2290 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2290 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tytu�: "Dziennik 1954"
Autor: Leopold Tyrmand
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 2000
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni ZNiW ZN
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk: "Res Publika",
Warszawa, 1989
Korekta:
U. Maksimowicz
i K. Markiewicz
`ty
Tyrmand 1954
Nie przypadkiem w tytule tej
ksi��ki znalaz�a si� data jej
powstania. Sta�o si� tak przede
wszystkim dlatego, �e "Dziennik
1954" jest kronik� okre�lonego
czasu, i to czasu jak na
dziennik wyj�tkowo kr�tkiego:
nie jednego roku nawet, lecz
zaledwie jednego kwarta�u,
okresu od 1 stycznia do 2
kwietnia 1954. Sta�o si� tak te�
dlatego, �e w postaci ksi��ki
dziennik Tyrmanda ukaza� si� po
raz pierwszy po �wier�wieczu od
napisania, w roku 1980 i autor
pragn�� zaznaczy� ten dystans.
Sta�o si� tak wreszcie chyba
dlatego, �e rok 1954 by� w
biografii i tw�rczo�ci Tyrmanda
rokiem prze�omowym.
Kim by� Leopold Tyrmand przed
rokiem 1954? Mimo m�odego wieku
wiele mia� ju� za sob�. Urodzony
16 maja 1920 w Warszawie w
zasymilowanej rodzinie
�ydowskiej, po maturze wyjecha�
do Pary�a, by w tamtejszej
Akademii Sztuk Pi�knych
studiowa� architektur�
(1938_#39). Z pocz�tkiem wojny
znalaz� si� w Wilnie. Wed�ug
Franciszka Walickiego od lipca
1940 publikowa� anonimowo na
�amach "Prawdy Komsomolskiej"
felietony z cyklu "Na kanwie
dnia" oraz recenzje muzyczne.
Aresztowany w kwietniu 1941,
zosta� skazany na dwadzie�cia
pi�� lat wi�zienia za
"konspiracj� antylitewsk�". Z
wybuchem wojny
niemiecko_radzieckiej m�g�
wi�zienie zamieni� na roboty
przymusowe. Ima� si� r�nych
prac: by� robotnikiem i
kelnerem, kre�larzem i palaczem,
wreszcie marynarzem. W tej
ostatniej roli spr�bowa�
ucieczki; schwytany w Norwegii,
trafi� do obozu
koncentracyjnego. Pobyt w
Norwegii przyni�s� Tyrmandowi
znajomo�� j�zyka norweskiego i
materia� do pierwszej ksi��ki -
"Hotel Ansgar" (Pozna�, 1947).
Po powrocie do kraju (1946)
Tyrmand pracowa� najpierw jako
dziennikarz w "Expresie
Wieczornym" i "S�owie
Powszechnym". W latach 1947_#49
by� cz�onkiem redakcji
"Przekroju", w roku nast�pnym
rozpocz�� sta�� wsp�prac� z
"Tygodnikiem Powszechnym".
Publikowa� tam szkice o
Warszawie, bra� udzia� w
dyskusjach redakcyjnych, a
przede wszystkim omawia� bie��ce
przedstawienia teatralne. Praca
w "Tygodniku Powszechnym"
sko�czy�a si� z chwil� odebrania
pisma prawowitym redaktorom i
przej�cia go przez Jana
Dobraczy�skiego (1953).
Kim zatem by� Tyrmand w roku
1954? To zale�a�o od punktu
widzenia. Dla niekt�rych by�
nikim, cz�owiekiem przegranym,
kt�remu powin�a si� noga.
Wariatem, co nie chce zrozumie�
dziejowej konieczno�ci i nie
bierze udzia�u w realizacji
postulat�w socrealizmu. Dla
niekt�rych by� barwn� postaci�
Warszawki, cynicznym bikiniarzem
w kolorowych skarpetkach,
arbitrem elegancji, propagatorem
zachodnich nowinek. Dla
niekt�rych wreszcie by� Tyrmand
wzorem postawy niez�omnej,
cz�owiekiem, kt�ry niedostatek i
brak mo�liwo�ci publikowania
przed�o�y� nad ewentualn�
karier� i zaszczyty - z
lojalno�ci dla swoich przekona�.
Co ciekawsze, autor w trakcie
dziennika sam - zale�nie od
nastroju chwili - patrzy na
siebie z tych trzech perspektyw.
Kim zosta� Tyrmand po roku
1954? Nie jest to, wbrew
pozorom, pytanie nieistotne -
op�nienie publikacji ksi��ki
sprawia, �e na "Dziennik 1954"
patrzy� nale�y z perspektyw
miejsca, jakie zaj�� w ca�o�ci
dorobku tego pisarza. Zacznijmy
od tego, �e dziennik urywa si�
dramatycznie, w po�owie zdania.
Tym razem - nie tak, jak w
przypadku kr�tkiej pauzy 16
lutego 1954, spowodowanej
wezwaniem na przes�uchanie i
obaw� przed konfiskat� r�kopisu
- Tyrmand porzuci� dziennik,
poniewa� nieoczekiwanie podpisa�
umow� z "Czytelnikiem" na
powie�� "Z�y". By�a to jedna z
pierwszych oznak
przedpa�dziernikowej odwil�y, a
dla Tyrmanda - potwierdzenie
s�uszno�ci obranej drogi.
"Z�y" sta� si� wydarzeniem i
do dzi� - cho� od dawna w kraju
nie wznawiany - ma swoich
wiernych czytelnik�w. Szcz�liwe
po��czenie wartkiej, sensacyjnej
akcji, doskona�ej znajomo�ci
warszawskich reali�w oraz
subtelnego przes�ania ideowego
(widocznego chocia�by, jak to
ostatnio udowodni� jeden z
krytyk�w, w specyficznym
traktowaniu warszawskiej
przestrzeni, w honorowaniu
przedwojennych nazw ulic i
plac�w, a, zast�powaniu nowych,
"ideologicznych" nazw formami
umownymi) - oto najwi�ksze
zalety tej powie�ci, kt�re
plasuj� j� w obu obiegach -
kultury wysokiej i kultury
popularnej. Nie oby�o si�
zreszt� bez burzliwych polemik
prasowych, zarzucano autorowi
mi�dzy innymi apoteoz�
chuliga�stwa. Polemi�ci zdawali
si� nie dostrzega� etycznego
przes�ania powie�ci Tyrmanda.
Po "Z�ym" Tyrmand wyda� w
kraju tom opowiada� "Gorzki smak
czekolady Lukullus" (1957),
szkice "U brzeg�w jazzu" (1957)
oraz powie�� "Filip" (1961). W
roku 1964 znalaz� si� na li�cie
pisarzy, obj�tych zakazem druku.
W nast�pnym roku wyjecha� na
Zach�d, na wszelki wypadek - jak
pisze - zabieraj�c ze sob�
r�kopisy dziennika oraz dw�ch
powie�ci. Teksty te zacz�y si�
ukazywa� w odwrotnej kolejno�ci,
ni� zosta�y napisane. Najpierw -
Pary� 1967 - wysz�o "�ycie
towarzyskie i uczuciowe" (by�a
rubryka pod tym tytu�em w
tygodniku "As", przedwojennym
poprzedniku "Przekroju") -
przejrzysty pamflet na znanego
dziennikarza, o kt�rym Tyrmand
pisze te� pod koniec dziennika z
roku 1954. Potem - Londyn 1975 -
"Siedem dalekich rejs�w",
najs�absza chyba rzecz z prozy
fabularnej Tyrmanda. W ko�cu -
Londyn 1980 - uka�e si� dziennik
z pierwszego kwarta�u roku 1954.
Tyrmand osiad� na sta�e w
Stanach Zjednoczonych.
Pocz�tkowo publikowa� g��wnie w
paryskiej "Kulturze", by� tak�e
ameryka�skim przedstawicielem
tego pisma. Wybra� i opracowa�
dwie ameryka�skie antologie
tekst�w z "Kultury"
("Explorations in Freedom" oraz
Kultura "Essays", 1970).
Wsp�praca uleg�a zerwaniu,
kiedy wywi�za�y si� r�nice w
podej�ciu do ludzi o
stalinowskiej przesz�o�ci, a
Instytut Literacki odm�wi�
wydania wspomnianej powie�ci
"Siedem dalekich rejs�w".
R�wnocze�nie Tyrmand nie
zaniedbywa� swej kariery
ameryka�skiej. Przez kilka lat
(1967_#71) wsp�pracowa� z
renomowanym tygodnikiem "New
Yorker". Wyk�ada� na takich
uczelniach, jak uniwersytet
stanowy Nowego Jorku (Suny) czy
Columbia. Wydawa� ksi��ki
publicystyczne pod chwytliwymi
tytu�ami (podaj� w przek�adzie):
"Z notatnika dyletanta",
"Sp�dzielnia Antykoncepcyjna
im. R�y Luksemburg", "Ludzie
brzydcy i �adni". Wreszcie
za�o�y� o�rodek bada�
kulturowo_politycznych The
Rockford Institute. Wydawa� dwa
pisma: "Chronicles of Culture" i
"The Rockford Papers". Zmar� 19
marca 1985 w Rockford.
Tytu� jednego z pism
rockfordzkich - "Kronika
kultury" - dobrze oddaje jeden
jeszcze aspekt "Dziennika
1954", na kt�ry chcia�bym w
tych kr�tkich uwagach wst�pnych
zwr�ci� uwag�. Leopold Tyrmand,
atakowany przez niekt�rych
krytyk�w - na przyk�ad
Kijowskiego - za uprawianie
literatury u�atwionej, Tyrmand
piewca jazzu i mody
egzystencjonalnej wyrasta bowiem
na kartach swojego dziennika na
kronikarza bie��cego czasu,
kt�ry wie i pami�ta, jak by�o
dawniej, i kt�ry korzysta z
ka�dej okazji, �eby nawi�za�
przerwan� ci�g�o��, przypomina�
tradycj�, w�asn� osob� �wiadczy�
o jej istnieniu. Nawet, je�li
b�dzie to tylko tradycja
przedwojennego sportu, o kt�rej
ca�y wyk�ad wyg�asza studentce
Asp, zachwycaj�cej si� tu�
powojennymi osi�gni�ciami. Tak
te� mo�na czyta� ten dziennik:
jako kronik� zagro�onej kultury.
Jan Zieli�ski
Stefanowi Kisielewskiemu -
By� w moim �yciu obecny,
czasem nawet potrzebny. Cz�sto
by� tak ma�y jak my wszyscy,
lecz fakt, �e mia�em mu to za
z�e, czyni� go jako� wi�kszym,
za� mnie wprawia� w lepsze
samopoczucie.
Przedmowa
Fakty s� nast�puj�ce:
- prowadzi�em ten dziennik
przez trzy wst�pne miesi�ce 1954
roku;
- przez lat dwana�cie zapisane
bruliony le�a�y na dnie rzadko
otwieranych szuflad;
- w roku 1956 - wiadomo kiedy
- "Tygodnik Powszechny"
opublikowa� fragment dziennika,
jedyny, jaki ukaza� si� drukiem
w Polsce;
- w roku 1965, po latach
daremnych stara� o paszport,
jecha�em w ko�cu na Zach�d w
starawym samochodzie marki Opel;
nie by�em zdecydowany na
emigracj�, lecz zabra�em
bruliony ze sob�, lokuj�c je,
przy pomocy zaufanego mechanika,
nie opodal dyferencja�u;
ostro�no�� zbyteczna, celnik�w,
kiedy przekracza�em granic�,
interesowa�o, czy "Z�y" b�dzie
wznowiony; po czym uwag� ich
przyku� antyczny �wiecznik na
wierzchu pierwszej otwartej
walizki; zatrzymali �wiecznik i
�yczyli mi szcz�liwej drogi;
- w kilka miesi�cy p�niej
bruliony zdeponowane zosta�y w
redakcji "Kultury" paryskiej, w
Maisons_laffitte, gdzie
przele�a�y si� przez lat cztery;
- w roku 1968, gdy wolno��
zosta�a wybrana, dziennik
przeby� Atlantyk i w�drowa� ze
mn� z miejsca w miejsce przez
lat pi��; osiad�szy w New
Canaan, Connecticut, przepisa�em
dziennik na maszynie i
przygotowa�em do ewentualnego
wydania ksi��kowego;
- w roku 1974 "Wiadomo�ci"
londy�skie rozpocz�y druk
dziennika w odcinkach; ostatni
ukaza� si� w 1978 roku; w ten
spos�b oko�o po�owy pe�nego
tekstu ujrza�o �wiat�o dzienne
na emigracji;
- niniejsza ksi��ka zawiera
ca�o�� dziennika, nie naruszon�
przez wzgl�dy edytorskie,
rozterki moralne, polityczne
konieczno�ci, towarzyskie
koncesje.
Przy pracy nad dziennikiem w
Connecticut zagadnieniem
centralnym by�o: co czyni� z
s�dami o ludziach? S�dy takie
starzej� si� i dezaktualizuj�,
co nie znaczy, �e trac� sw�
s�uszno�� b�d� nies�uszno��.
"Po�yjesz d�ugo, zobaczysz
wszystko..." m�wi skandynawskie
przys�owie, czyli �e tylko
zaczeka� trzeba, by dobi� do
coraz to nowych, czasem
zaskakuj�cych opinii. Rzecz
jasna, rejestruj�c codzienne
wie�ci, nastroje, pog�oski,
pobie�nie zas�yszane informacje,
dziennik podatny jest do
przeinacze�, b��d�w rzeczowych,
czasem grubych, wr�cz do
deformacji prawdy. PAraj�c si� z
tym problemem zdecydowa�em
niczego w tek�cie nie zmienia� -
niech przejdzie do historii wraz
z moim niedowidzeniem,
ignorancj�, niedbalstwem,
pomy�kami. Natomiast subiektywne
oceny jednostek to inna sprawa.
Ten dziennik pisany by� w
czasach stosunkowo prostych.
Komunizm by� wtedy zjawiskiem
z�o�onym, lecz jednoznacznym,
jego wyznawcy i praktycy
psychicznie niejednolici, jak
ka�dy z nas, a przecie�
zrozumiali, czasem prostaccy.
Ju� za Gomu�ki komunizm utraci�
sw� ostro��, zamaza� si� w
ambiwalencje i schizmy,
kamufla�e, wyrafinowania i
perwersje. Dzi� w Europie
niezbyt ju� wiadomo, jak
rozbraja� i zwalcza� komunist�,
zw�aszcza polskiego. Jeszcze w
kraju, w dekad� po tym, jak
pisa�em dziennik, zdarza�o mi
si� do� zajrze� i znale�� co� o
cz�owieku, o kt�rym zmieni�em
zdanie, my�la�em inaczej.
Trapi�o mnie, �e os�dza�em, by�
mo�e, bezwzgl�dnie, nawet
okrutnie, ludzi, kt�rzy z latami
okazywali si� r�ni od swych
psychomoralnych wizerunk�w z
1954 roku. Lecz i te uczucia
okazywa�y si� zawodne:
wystarczy�o poczeka� jeszcze lat
par�, a wszystko przemieszcza�o
si� na nowo i kanalia ugnieciona
przez histori� na wra�liw�
przyzwoito�� popada�a w
zmieniaj�cych si� warunkach w
staro_nowe grzechy natury i
charakteru. Albowiem �ycie nie
ko�czy si�, dop�ki si� nie
sko�czy, wiedzieli o tym dobrze
starzy Grecy wymy�laj�c
tragedi�. Wiedzieli, �e �ycie
nieustaj�co kumuluje pozytywy i
negatywy, �e co nawarstwione
przez �ycie, jest jednocze�nie
podmywane i rozk�adane przez sam
proces �ycia. Co sprawia, �e
�aden os�d nie ma ostatecznej
mocy ani warto�ci, p�ki �ycie
trwa. Niewiele w tym nowego, �e
bezinteresowno��, pokora,
stoicyzm okazuj� si� po latach
pospolitym egoizmem, chciwo�ci�,
tch�rzostwem, �e skromno�� to
pr�no�� i pycha, za�
ostentacyjna wznios�o�� ujawnia
si� w ko�cu jako ordynarna
przyziemno��. Mistrzostwo w
eksploatacji subtelnych postaw,
nastroj�w, przyjaci� i ich
uczu�, zamaskowane s�
najcz�ciej jako troska o
innych, cicho��, takt, schludna
przyzwoito��, niepchanie si� do
przodu; talent do takich
zak�ama� jest podstawowym
wyposa�eniem wirtuoz�w sztuki
�ycia. Powie�� i dramat s�u��
lepiej prze�wietlaniu tych
wielodennych z�udze�, dziennik
jest wobec nich jako� bezbronny.
Jak ka�dy, otoczony by�em
przez ludzi ofiaruj�cych hojnie
pozy i u�omno�ci, prawd� i
nieprawd� o sobie - i ja
zatrzymywa�em ich na kartach
dziennika zgodnie z mym
rozeznaniem. Biegn�cy czas uczy�
mnie mych w�asnych naiwno�ci i
omylno�ci. St�d postanowienie w
Connecticut, by niczego nie
zmienia�, bowiem skoro istnieje
jaka� prawda o ludziach, jest to
tylko prawda chwili. Pisz�c
dziennik mia�em lat trzydzie�ci
trzy i autentyczne poczucie
staro�ci. Pisz�c t� przedmow� w
dwadzie�cia sze�� lat p�niej,
widz�, �e by�o mi ono pomoc� i
obron�.
Zawsze ci��y�o mi
prze�wiadczenie, �e jaka�
p�ytko�� moralna kryje si� w
tradycji franciszka�skiej, w
jednakiej dobroci, �agodno�ci i
wybaczeniu dla wszystkich. Nie
lubi� ani nie ceni� tych przez
wszystkich kochanych,
podziwianych, uznanych za
�wi�tych, najlepszych,
niepokalanych, tych
pochylaj�cych si� nad ka�dym
ptaszkiem i wyrozumia�ych dla
ka�dego drania, tych, co wszyscy
szanuj� i ciesz� si� nimi. Jest
to m�j odruch psychiczny, by�
mo�e nie �wiadcz�cy o mnie
dobrze. S� po�r�d nas �otry
takiego kalibru, �e przez
d�ugie, pe�ne sukces�w �ycie
udaje im si� stworzy� wok�
siebie tak g�st� aur� fa�szywych
skromno�ci, bezbronno�ci i
wra�liwo�ci, �e ju� nigdy nikomu
nie udaje si� obna�y� ich
przecherstw i jadu. Znam takich
w Warszawie i wierz�, �e
czytaj�c te s�owa, o ile do nich
dotr�, z miejsca pojm�, �e to o
nich chodzi.
St�d, gdy odczytywa�em
dziennik z brudnopisu, frapowa�o
mnie, jak ma�o ol�nie� sta�o si�
mym udzia�em przez �wier�wiecze,
jak wiele uda�o mi si� rozpozna�
wcze�nie, w 1954, mimo
postm�odzie�czej toporno�ci
odczu� i dozna�; jak to, w co
wtedy wierzy�em, nie uleg�o
rozk�adowi, lecz umocni�o si�
przez do�wiadczenie. Istotnie -
najwi�cej zwyci�stw odnosz�
nikczemno��, g�upota, z�o, jak
przekonywa�a mnie niegdy� pewna
bliska mi pani w Warszawie.
�obuz�w i g�upc�w nie trzyma za
nogi ani sumienie, ani mysL.
Lecz teraz wiem, �e nie to
najsmutniejsze, i� udr�ka jest
nagminnym udzia�em tych, co nie
chc� by� nikczemni i staraj� si�
nie by� g�upi. Ponure i bolesne
jest to, �e po latach �ajdacy i
durnie dochodz� do przyzwoito�ci
i rozs�dku nie walcz�c o nic i
nie po�wi�caj�c niczego -
jedynie wymykaj�c si�
konfrontacjom ze z�em a� do
czasu, gdy s�uszno�� i uczciwo��
zwyci꿹 same, przy pomocy
historii lub tylko mody.
Od wczesnych lat sk�onny by�em
do �agodnej zadumy nad faktami i
ich interpretacj�, do
wyczerpuj�cej wymiany pogl�d�w i
wielostronnej argumentacji,
zwanej te� w Warszawie pysk�w�.
By�y to elementy wrodzonego
liberalizmu, umi�owania urok�w
r�nicy zda�, parlamentu,
plotki. Do�� wcze�nie
zamajaczy�a mi parszywo��
wszelkich totalizm�w, a tak�e
ich zbie�no��. Socjalizm rysowa�
mi si� m�tnie w wyobra�eniu jako
propozycja zubo�enia
rzeczywisto�ci, jako wolno��,
r�wno��, sprawiedliwo�� i
szcz�cie z podejrzanego lukru.
Ten dziennik, pisany w pe�ni
wieku m�skiego, za� odczytywany
na nowo u schy�ku wieku
�redniego, daje mi poczucie
wierno�ci samemu sobie - co
zawsze wydawa�o mi si� godne
po��dania i wyrzecze�.
I to jest chyba wszystko, co
rzec chcia�bym o dzienniku,
zanim zacznie on swe w�asne
�ycie ksi��ki.
Leopold Tyrmand
ostatni dzie� grudnia 1979
Rockford, Illinois
Cz�� pierwsza
Tous nos malheurs vienneni de
ne pouvoir ~etre seuls...
Pascal
1 stycznia 1954 roku
Rano ukorzy�em si� przed
Bogiem. Jak zawsze z racji
�wi�t, pocz�tk�w, ko�c�w,
rocznic, urodzin, imienin,
spe�nie� i w og�le przy ka�dej
okazji, jaka si� do tego nadaje.
Oraz z innych powod�w do
metafizycznych rozrzewnie�. St�d
- w imi� Bo�e. Zacznijmy
wreszcie ten dziennik. Wi��� z
nim niejasne nadzieje, jak�e
wi�c bez Boga?
Dziennik to opukiwanie
z�o�ono�ci szczeg�u, tego co
drobne. Tak powiedzia�by pisarz
wra�liwy i subtelny. Zupe�nie
nie wiem, sk�d mi si� wzi�o to
zdanie. Ale wiem, �e nikt, kto
nie bra� si� do pisania
dziennika, nie mo�e poj��
trudno�ci. Jest to trudno��
praktyczna. Jak zapisa�
mikrobiologi� dnia? Albo nasz�
w�asn� psycho_magm�? Jak
egzystencja zrasta si� w
codzienno��, niezwyk�o�� naszego
istnienia w zwyk�o��? Ale, �e
nie spos�b bez selekcji - bo w
og�le bez selekcji nikt niczego
nie robi, mimo �e niekt�rzy
bardzo chc� - wi�c tekst ulega
organizacji. Dziennik przestaje
by� spowiedzi�, poczyna dawa�
�wiadectwo. Czemu? I czy o to
w�a�nie chodzi?
Cz�ciowo tak, nie �ud�my si�.
O �wiadectwo sobie samemu
wystawione. �wiadectwo z
pierwszej r�ki. Przez kogo�
najlepiej zorientowanego, cho�
sk�onnego do minimalnych i
zwalczanych nadu�y�. Ale jak tu
zwalcza� w�asne odczucie prawdy,
krzywdy, sprawiedliwo�ci? Jak�e
wypleni� upi�kszenia z
parszywych zwi�zk�w cz�owieka z
epok�?
Z drugiej strony, chc�
sprawdzenia siebie, klasyczne
po��danie wyrzuconych na
margines �ycia. Nie mam talentu
kontemplacji ani daru tworzenia
dla samego tworzenia. Jak
powiedzia� kilka dni temu
Kisiel, nosz� w sobie wielk�
potrzeb� i umiej�tno�� dzielenia
si� z lud�mi tym, co potrafi�
wyprodukowa� od razu, wiadomo
za�, co produkuje si� od razu.
Tak powiedzia�. To prawda: z
powo�ania jestem dziennikarzem,
konstrukcje moje podlegaj�
gwa�tom dezaktualizacji. Tak�e
nie potrafi� pisa� inaczej ni�
dla konkretu w czasie i
przestrzeni.
Czy dziennik przyniesie ulg�?
Systematyczno�� w miejsce
kompozycji? Dzienniki s�
proustowskie: ich pr�by
zatrzymania cieni na twarzach,
godzin uciekaj�cego czasu,
wypuk�o�ci na dora�nych
wspomnieniach, zmuszaj� do
bezinteresowno�ci, kt�rej nie ma
ani we mnie, ani w mej zwyk�ej
pracy. Nigdy nie przepada�em za
Proustem, ale rozumiem, �e mo�na
si� nim �ywi�.
Wczoraj by� Sylwester, wi�c
dzi� kac i b�l ko�ci. Poza tym
pogodzi�em si� zn�w z Bogn�, co
mnie niepomiernie dziwi. Mimo
wielokrotnych ostrze�e�, Bogna,
demon bezmy�lno�ci i egoizmu,
zn�w sugeruje, �e my jakoby
koledzy. C� za nonsens. �eby
jeszcze na u�ytek zewn�trzny,
dla konwenansu, zbytecznego, co
prawda, ale zawsze. Lecz nie,
wr�cz odwrotnie, gdyby mog�a,
Bogna nosi�aby ze sob� zmi�te
prze�cierad�o do szko�y
�redniej, �eby ka�demu pokaza� i
opowiedzie�. Kole�e�stwo, jej
zdaniem, ma by� mi�dzy nami
wewn�trz wzajemnego stosunku.
Zupe�ne nieporozumienie: ponad
szesna�cie lat r�nicy i
potworna przewaga umys�owa.
Opiekun, wychowawca, nauczyciel,
przyjaciel, ukochany, kochanek,
nawet m�� (uchowaj Bo�e!), ale
nigdy kolega. Bogna jest
arcytworem przyrody, to fakt,
wobec tego wierzy w nie do
pokonania hegemoni� swych
szesnastu plus_co�_tam lat, w
pot�g� czystej formy. Niedawno
zagra�a zn�w koleg� wobec os�b
trzecich, na co nie mog�em si�
zgodzi�: wyrzuci�em j�, po raz
nie wiem kt�ry, z mieszkania i
�ycia. Przez dwa dni jej nie
by�o, siedzia�a jakoby w domu i
bola� j� �o��dek, co w jej
przekonaniu jest znakiem
cierpienia. Bo Bogna mnie kocha,
tak uwa�a i twierdzi. Co to za
mi�o��, nie wiem, nie r�czy�bym
za ni�, znaj�c Bogn�. Ale jako�
kocha, na sw�j spos�b, bez
zbytecznych i trudnych
w�tpliwo�ci.
W Sylwestra zatelefonowa�em,
bo przyrzek�em. Znamienne dla
tego, co mnie ��czy z Bogn�:
system skomplikowanych
odpowiedzialno�ci - troch�
obowi�zku, troch� satysfakcji,
troch� zale�no�ci. Bogna marzy�a
o tym Sylwestrze od p� roku:
przygotowa�a sobie sukni� -
kreacj� swojego kr�tkiego �ycia.
Dzi� w Warszawie taka suknia to
pr�ba charakteru, wyczyn i
osi�gni�cie. Nie mog�em jej
odebra� tego balu. Mog�a to by�
nasza ostatnia wsp�lna impreza i
po niej koniec, ale nie mog�o
jej nie by�.
Mia�em zaproszenia do Klubu
Dziennikarzy. Dlaczego mi
jeszcze przysy�aj�, nie wiem.
Sylwester u nich to dzisiejsza
warszawska ekskluzywno�� i
snobizm: wycofani z plac�wek
dyplomaci, plastycy, literaci,
aktorzy, troch� komunistycznych
mo�now�adc�w prasy i propagandy,
potentaci biur oraz bli�ej nie
sprecyzowani dandysi gospodarki
planowej i niedobitki walk
klasowych. Elita. (Elita?)
Prawdziwa w�adza i wp�ywy, czyli
partia, rz�d i starannie dobrany
proletariat - w Politechnice, na
balu oficjalnym, za barier� z
ubiak�w. U Dziennikarzy fraki i
smokingi sprzed wojny lub nabyte
za granic�, lub uszyte przez
sp�dzielni� krawieck�
Ministerstwa Spraw
Zagranicznych, a tak�e maseczki,
baloniki i tubylki w krajowej
organdynie.
Dla mnie nie by�o to takie
proste. Mia�em niedawno wirusowe
zapalenie w�troby i zaka�n�
��taczk�, a wi�c ani kieliszka
w�dki. Jak funkcjonowa�?
Warszawa jest dla mnie sk�adnic�
znajomych: mam ich tu pot�ny
zapas, ze wszystkich �rodowisk;
na takim balu znam chyba po�ow�
zawarto�ci �cian. Tu trzeba by�
szybkim i twardym, inaczej
trudno to prze�y�, riposty musz�
by� natychmiastowe i na punkt. A
ja bez kropli alkoholu, wypruty,
konwersacyjnie nieagresywny,
niemal �up byle kogo. Czu�em si�
staro, by�o mi niedobrze i
nies�usznie. W tych warunkach,
przyzna� trzeba, Bogna by�a jak
z nieba.
Wygl�da�a �licznie: wysoka,
smuk�a, ciemna, bez krzty chemii
na cienko skrojonej twarzy, w�os
w kurtyn�, koloryt i pe�nia
ramion i piersi jak z Ingresa
lub cho�by Czach�rskiego, suknia
prosta z ciemnozielonej tafty,
czarne baleryny. I ustylizowana
odpowiednio na nie�mia�o��
pensjonarki, co to ju� wie, co w
niej siedzi, ale jakoby nie wie,
co z tym zrobi�. Bezb��dna
stylizacja. Starsze panie
uwielbiaj� natychmiast poradzi�,
podzieli� si� tym, co wiedz� i
co ju� samemu nie wychodzi.
Panom poc� si� r�ce. Id�c
otwiera�a szpaler spojrze�, i ja
to lubi�. Jacy� faceci dopiero
co z Francji j�kn�li, �e niby
si� znaj�: "Juliette Greco!",
ale to pud�o, bo Bogna lepsza.
Nie puszcza�a mej r�ki z lekko
wilgotnej d�oni - pierwszy
taaaaki bal w �yciu! - ca�owa�a
m�j policzek w ta�cu, nie mo�na
jej by�o oderwa� od mojego
zm�czenia i rozdra�nienia. By�a
grzeczna, nie�mia�a, oddana,
czyli taka, o jakiej wiedzia�a,
�e ja chc�, aby by�a. Na pokaz?
Taktyka? Chyba nie. Instynkt
m�wi� jej, �e je�li my mamy
dalej ze sob�, to teraz, w tej
chwili, musi by� pomoc�, kt�rej
potrzebuj�. Odci�gn�� j� na
chwil� pewien scenopisarz, z
tych przystojnych i s�awnych, co
to im si� wszystko ostatnio na
komunistycznej fali udaje;
przylecia�a po ta�cu, jakby j�
kto goni�. Czy mog�em wytrwa� w
mych zamiarach, po tylu darach?
Mog�em, bo znam procent
przetargu, kt�ry jest w ka�dym
odruchu Bogny. Wiedzia�em, �e
je�li oka�� cho� troch�
sentymentalno�ci i skwituj� jej
wysi�ek, Bogna p�jdzie jak dobry
pi�ciarz za ciosem, prosto w
wy�om przychylnej czu�o�ci. Czy
mog�em by� oboj�tny wobec jej
sukcesu, kt�ry by� moim
sukcesem? To trudniej. Nigdy nie
wstydzi�em si� pr�no�ci, ani
przed innymi, ani przed sob�.
S�ysza�em: "Jaka wspania�a
dziewczyna. Jak on to robi? Przy
swoim wzro�cie, braku pieni�dzy
i perspektyw?" Za to nale�a�a
si� Bognie wdzi�czno��.
Odprowadzi�em j� nad ranem do
�elaznej furtki i powiedzia�em:
"B�d� zdrowa. �ycz� ci
szcz�liwego roku." Mia�o to
oznacza� koniec balu i w og�le.
Powiedzia�a prosto i z wielk�
pokor�: "Strasznie dzi�kuj� za
dzisiejszy wiecz�r..." Czyli
dziecinnie, na pokaz i ze
smutkiem. By� wiatr i mr�z, jak
to nad ranem w styczniu na
Nowowiejskiej.
Na placu Trzech Krzy�y
wszed�em do �w. Aleksandra, �eby
w Nowy Rok posiedzie� z Bogiem.
By�o pusto, tu� przed pierwsz�
msz�. Uczucie zm�czenia i
starzenia wyda�o mi si� tutaj
jako� zdrowe i naturalne. Bale
nie dla mnie. Bogna jasna i
zrozumia�a. Mia�em za sob� rok
kl�sk, rozgorycze�, chor�b i
rozczarowa�. Przede mn� nic
dobrego, nic, o czym bym
wiedzia�, �e jest na co czeka�,
o co walczy�, na co pracowa�.
Lecz jako� nie czu�em si�
pokonany. Niech beznadzieja nie
gasi nadziei. �atwiej pomy�le�
ni� uwierzy�.
Po�o�y�em si� spa� o sz�stej.
O jedenastej obudzi�a mnie
Bogna. "Przychodz� do ciebie z
ko�cio�a", rzek�a zrzucaj�c
ko�uch na pod�og�. Toporny chwyt
propagandowy. Bogna pochodzi z
rodziny ma�o wierz�cej, co jest
sformu�owaniem �cis�ym, bo w
Polsce nie ma takich, co nie
wierz� zupe�nie, nawet w
stowarzyszeniach ateist�w. Do
ko�cio��w ucz�szcza tylko na
wycieczkach krajoznawczych. W
chwilach jednak, gdy walczy o
co� dla siebie, odwo�uje si� do
najbardziej fantastycznych
hipokryzji. St�d nale�a�o
przypu�ci�, �e posiedzia�a
troch� po drodze w ko�ciele
Zbawiciela, bo nie mog�a spa�, a
ba�a si� przyj�� za wcze�nie.
Poniewa� na chwil� przed jej
wtargni�ciem majaczy�y mi w
p�nie jej balowe sukcesy i
moja odblaskowa chwa�a, wi�c nie
zdo�a�em od razu krzykn��, �eby
si� wynosi�a. Na taki krzyk
zdoby� si� trzeba natychmiast. W
chwil� potem jest ju� za p�no.
Tak w�a�nie przegrywa si�
postanowienia. Bogna sta�a
potulnie oparta o drzwi: w
gruncie rzeczy wiedzia�a, �e ju�
jest po wszystkim, rozgrywka
by�a b�yskawiczna, jej wynik
jednoznaczny. "Bardzo zimno na
dworze", powiedzia�a cicho, z
uleg�� bezczelno�ci�. "Na co
czekasz?" rzek�em k��tliwie,
lecz by�a to tylko rezygnacja.
Reszta dnia w ��ku, tym
przyrz�dzie do szatkowania
decyzji, Bogna nawet nie za
bardzo arogancka. Wiecz�r w domu
Bogny. Om�wienie balu i
konkluzja, �e Sylwester to nic
nadzwyczajnego. Na koniec
gwarzyli�my przyja�nie we
tr�jk�, z ojcem Bogny, o
brzydocie wn�trz w nowych
hotelach, w kt�re Polska �aduje
tyle pieni�dzy, i o tw�rczo�ci
Wiecha.
2 stycznia
Rano chcia�em pisa�, ale
przysz�a Halszka i opowiada�a o
balu: jak si� upi�a, ile zrobi�a
dobrych uczynk�w i co z tego
wysz�o. Halszka starzeje si�,
wobec kt�rego to faktu dobre
uczynki to jej prywatny
mistycyzm. Halszka nie lubi
Bogny: nic osobistego, ale
zasada. Poinformowa�a mnie, �e
kto� na balu okre�li� Bogn� jako
bohaterk� w�oskiego filmu w pi��
minut po zgwa�ceniu. Bardzo mi
si� podoba�o.
Potem przysz�a Bogna, pewna
siebie, mocno w siodle.
O�wiadczy�a, �e idzie ze mn� na
obiad, i �e najpierw jej
wakacje, potem dopiero moja
praca.
Wy�oni�a si� trudno��: jak
wyj�� z pokoju, �eby si� ogoli�,
zostawiaj�c ten dziennik? Bogna
ju� wczoraj zdradza�a
zainteresowanie tym, co robi�;
pozostawiona sama, rozpru�aby
siennik, gdybym tam co� przed
ni� schowa�. Rozwi�zanie w
postaci Danki De Rosis, mojej
w�asnej Madame Loulou wczesnego
komunizmu. Ten rodzaj ginie,
trzeba go podtrzymywa�. Danusia
zainkasowa�a dzi� rano kilka
celnych uderze� w szcz�k� od
swego aktualnego pana i przysz�a
si� poskar�y�. S�uszno�ci,
celowo�ci, ani nawet uroku
takich odruch�w Danuta nie
kwestionuje: pojawi�a si� w domu
o godzinie sz�stej rano, po
przeci�g�ych dyskusjach z
jakimi� Brazylijczykami, i jest
w stanie poj�� niech�� cz�owieka
sobie bliskiego do takich
sp�nie�. Czego si� obawia, to
ewentualno�ci, �e pan, kt�ry
okaza� tyle serca, werwy i
odr�cznego talentu, mo�e znikn��
z jej �ycia, co by�oby szkod�
niepowetowan�, je�eli bra� pod
uwag� jego materialn� zasobno��,
partyjne kontakty oraz Danki
uczucia. Zapewni�em j�, �e jej
obawy s� p�onne, po czym
zostawi�em j� z Bogn� i
poszed�em do �azienki. Gdy
wr�ci�em, Danka ko�czy�a wyk�ad
z teorii i praktyki lukratywnych
stosunk�w towarzyskich z
cudzoziemcami w stolicy
komunistycznego kraju. Bogna
s�ucha�a z wypiekami na
policzkach, co uzna�em, w
gruncie rzeczy, za zjawisko
pozytywne. Niech si� uczy
d�ungli: nic w niej, czego by�my
z ubieg�ych wiek�w nie znali,
ale materializm dialektyczny
wprowadzi� pewne innowacje, o
kt�rych lepiej wiedzie� wcze�nie
i od pionier�w.
Przeczyta�em w "Trybunie
Ludu", �e Hohenzollernowie i
Habsburgowie upadli w wyniku
rewolucji pa�dziernikowej. Niby
drobiazg, a cieszy.
O pi�tej wybra�em si� do pani
Geni. Pani Genia sprz�ta tam,
gdzie mieszkam. Znam j� od lat,
podziwiam, szanuj�. Jest to
cz�owiek dobry i cenny, m�dry
prostot� i bezinteresown�
u�yteczno�ci�. Pani Genia jest
w�t�a i zniszczona wieloletni�
ci�k� prac�: nikt nie wie, w
og�le, sk�d bierze si� w jej
mizerno�ci tyle si�y do
zamiatania i mycia pod��g.
Halszka powiedzia�a kiedy�, �e
tylko da Vinci potrafi�by odda�
jej godno�� i namalowa� j� jako
"Dam� ze �cierk�", co by�o
trafne, bowiem pani Genia
powinna wisie� u Czartoryskich w
szklanej gablocie. Motorem jej
chuchrowatego �ycia i blaskiem
jej wyp�owia�ych oczu jest
Karol, wyro�ni�ty,
szesnastoletni ch�opak z jakim�
defektem powieki. Jak pani
Genia, kobieta samotna i nigdy
nie podnosz�ca g�osu, zdo�a�a
wychowa� go na cz�owieka,
przypominaj�cego j� jak dwie
krople wody w umiarze, rozs�dku
i przyzwoito�ci, tego nie wiem.
Jak uczyni�a to przy pomocy
czterystu z�otych miesi�cznie,
kt�re zarabia zgodnie z urz�dowo
obowi�zuj�c� komunistyczn�
tabel� p�ac, tego te� nie wiem.
Wiem to, �e oboje kochaj� si�
wzajemnie jak w kinie. Co daje
im szcz�cie na Tamce, po�r�d
�ycia gnojonego przez komunizm,
w klitce pi�� na cztery, ze
sto�em jadalnym ciasno miedzy
��kami.
Pani Genia jest wiern�
katoliczk�, nami�tnie oddan�
sprawom publicznym i g��boko
zainteresowan� �yciem swoich
lokator�w. Moja praca w
"Tygodniku Powszechnym" by�a jej
dum�. Wsparta na szczotce w
�azience, zwyk�a by�a
deliberowa� ze mn� na temat co
bardziej znanych ze swej postawy
duchownych. Aresztowanie Prymasa
ubieg�ej jesieni wprawi�o j� w
nastr�j bojowy: t�umacz�c jej
mniej znane og�owi aspekty,
czu�em, �e instruuj�, za jej
po�rednictwem, dewocyjny od�am
ludno�ci �rodkowego Powi�la.
Dawa�o mi to sens
odpowiedzialno�ci i pewn�
przyjemno��.
Nie wy�y�bym w listopadzie i
grudniu, gdyby nie pani Genia,
to ona wyci�gn�a mnie z owej
zaka�nej ��taczki. Potem
twierdzi�a, �e mia�a w tym
specjalny interes, za�
naciskana, odwo�a�a si� do dawno
zapomnianego faktu pomocy,
jakiej kiedy� udzieli�em pewnemu
biedakowi za jej po�rednictwem.
Co mnie tylko zawstydzi�o i
jeszcze bardziej wobec niej
zobowi�za�o.
Opiekowa�o si� mn� wtedy wiele
os�b, niekt�re z prawdziwym
ciep�em. Nawet Bogna przejawia�a
pewn� trosk�, rodz�c� si�
g��wnie z przekonania, �e
choroba to rzecz nudna i realne
zagro�enie zbli�aj�cego si�
karnawa�u. Ale Genia by�a opok�,
w oparciu o kt�r� zacz��em si�
powoli podnosi�. Po chorobie
przyst�pi�em do odwdzi�czania,
intencji z natury pokracznej.
Podsuwa�em po�yczki, pakiet
s�odyczy na �wi�ta. Genia
patrzy�a na mnie z ironi� i
markowa�a oburzenie, ludow�
grzeczno��. Tu� przed Nowym
Rokiem powiedzia�a, �e ma do
mnie pro�b�. To by�a szansa.
Powiedzia�a, �e mo�e to z jej
strony zbyt wiele, ale pragnie
zaprosi� mnie na przyj�cie. M�j
akceptacyjny zapa� wzbudzi� w
niej podejrzenie, ja za�
zaskoczony by�em reliktami
kastowo�ci. Ale oboje czuli�my
si� jako� na dobrym torze.
Zakupi�em nowy �adunek
s�odyczy i dla Karola "W pustyni
i w puszczy". Sienkiewicz
uratowa� mnie, bo s�odycze,
zgodnie z ludow� etykiet�,
wymagaj� od obdarowywanych lekko
ostentacyjnego lekcewa�enia, aby
nie wywo�a� wra�enia braku
�wiatowo�ci. Sylwester Bonnard
nie zrobi�by kariery na Powi�lu.
Ale ksi��ka przyj�ta zosta�a z
uznaniem: przyjaciele i krewni,
zebrani ciasno wok� biesiadnego
sto�u w mikroskopijnym pokoiku,
schludnym jak powiastka dla
maluch�w, zaaprobowali ten gest.
By�a gotowana szynka, �wie�y
karp z wody, bigos, w�dka,
owocowe wino, herbata i kompot.
Drobnomieszcza�ski proletariat
umie w Warszawie rozdziela�
rewerencje: moje po sklepikarsku
oty�e s�siadki, ze �ladami
nadwi�la�skiej urody na mocno
szminkowanych twarzach, w
kt�rych perkato sklepione nosy i
pe�ne wargi d�ugo zachowuj�
�lady seksualnych pon�t, troch�
�enowa�y serwowanym na pokaz
szacunkiem. Ale by�a w tym jaka�
klasa, pow�ci�gliwo��, zdrowy
rozs�dek. Robotnica od
przedwojennego Fuchsa, obecnie
fabryki Syrena, m�wi�a o wojnie
z dyktatur� partyjnych
urz�dnik�w, o niewykonalnych
normach i perfidnie obni�anych
zarobkach. "My tej wojny nie
przegramy", powiedzia�a z
zaci�to�ci�: jej zrujnowana,
pokryta tanim pudrem twarz i
od�wi�tnie czy�ciutki sweter
wzbudza�y zaufanie. Wszyscy
narzekali na brak najprostszych
garnk�w w sklepach i ci�gle
powtarzali: "Ale �y� trzeba",
jakby z tego, �e si� �yje,
nale�a�o si� t�umaczy�. Ta
mglista ekskuza to g��boki,
bogaty p�ton, kt�ry wi�cej
wyja�nia ni� m�wi. Gdyby jej nie
by�o, pytanie, sk�d pani Genia
za czterysta z�otych miesi�cznie
ma tak� szynk�, psu�oby ka�dy
k�s; poniewa� by�a, sumienia
by�y spokojne i nic nie m�ci�o
nam dyskretnego odbijania.
Wyszed�em na za�nie�on� Tamk�
dumny z warszawskiego ludu.
Uczuciu dumy pomog�y cztery
w�dki: przechyli�em je zgodnie z
teori� doktora Rydygiera
brzmi�c�, �e po chorobach wraca�
nale�y do �ycia ostro�nie, lecz
nie za p�no, ja za� wierz� mu
�lepo. Z zadowoleniem
nienawidzi�em komunist�w.
3 stycznia
By�em dzi� z Bogn� w Zach�cie,
na wystawie francuskiej tkaniny.
Raz ju� obejrza�em sobie t�
wystaw� z Jankiem Szczepa�skim z
Krakowa, pisarzem jeszcze
zapoznanym, ale nie pogn�bionym.
To m�j kolega z "Tygodnika
Powszechnego"; pe�no w nim
spokoju i talentu. Napisa� kilka
powie�ci; kt�rych, rzecz jasna,
nie mo�e wyda�, ale pisze dalej,
nie ustaje, czego mu
zazdroszcz�. Pod koniec
ubieg�ego roku co� jakby czkn�o
w polityce kulturalnej i podobno
"Czytelnik" ma wyda� Janka.
Miejmy nadziej�, �e nie jest to
czkawka taktyczna. Szczepa�ski
przyj�� wie�� z r�wnowag� ducha,
przyjecha� do Warszawy dla
rozm�w i przywi�z� mi do
przeczytania co� nowego,
pocz�tek powie�ci. Wydaje mi si�
kozacka. Relacja w pierwszej
osobie faceta, kt�ry w 1945
wraca z kacetu do Krakowa i ma
obsesyjne, celinowskie sprawy z
jakim� sowieckim majorem.
Beznami�tna dok�adno��, taka co
urzeka i przera�a, wieje z
czystych, skrupulatnych zda�.
Po wystawie snuli�my si� z
du�ym upodobaniem - gobelin,
neoarras, Lur~cat, Gromaire,
Marc Saint_Saens, L~eger, tkacka
fantastyka, nastrojowo��, kolor.
Ja� si� zapali� i o�wiadczy�, �e
to w�a�nie przysz�o�� plastyki w
og�le. Przyjedzie taki z
Krakowa, zobaczy w Warszawie co�
z Zachodu i wydaje mu si�, �e to
i koniec, i pocz�tek.
Bogna wybiera si� na Akademi�
Sztuk Pi�knych po szkole, wi�c
ma pretensje do znawstwa i
uwa�a, �e dobrze rysuje. W
gruncie rzeczy, bardziej j�
interesuj� �urnale m�d ni�
Picasso. Ale reaguje prawid�owo
i potrafi zachwyci� si� �adnym.
Dzi� wola�a postkubizm i L~egera
od neoklasyk�w, ale podejrzewam,
�e z powod�w czysto tekstylnych.
Prawdziwy ubaw mieli�my z ksi�g�
wystawy: roi si� w niej od
polemik i wyzwisk. Jacy�
socreali�ci o umytych m�zgach
pisz� o wynaturzonej sztuce
schy�kowego kapitalizmu, co
wywo�uje pow�d� anonimowych
przekle�stw w stylu: "Socrealizm
won!" i upoje� jak: "Oddech po
piekle socrealizmu!", co z kolei
pracownicy Zach�ty staraj� si�
�mudnie wyciera� i wykre�la� ze
zmiennym powodzeniem, przy czym
nie mo�na wykluczy� przychylnego
sabota�u z ich strony. Te�
ludzie. Najbardziej podoba�o mi
si� oszcz�dne zdanie: "Niewiele
z tego rozumiem, ale bardzo mi
si� podoba", napisane dziecinnym
charakterem pisma.
Wiecz�r u Bogny, rozmowa z jej
ojcem. M�cz�ca po�owiczno��:
owijam argumenty w s�om�, jak
kawalerzy�ci szable na
�wiczeniach. Nie dlatego, �e to
ojciec Bogny, lecz dlatego, �e
jest to nieg�upi i przyzwoity
cz�owiek. Nie chc� konfliktu,
lecz marksizm_leninizm jest
silniejszy od mego chcenia i tak
ustawia swoich, �e albo my�l�
jak oni, albo musz� by� wr�g.
�wiat konsekwencji ostatecznych:
nie ma w nim miejsca dla tego co
�ywe, nie mo�na by� w nim �ywym
cz�owiekiem, kt�ry po prostu
lubi drugiego �ywego cz�owieka i
nie zgadza si� z nim, i nic
wi�cej - tylko to.
Ojciec Bogny jest naukowcem i
komunist�. Wierzy, �e czyni
dobrze podnosz�c przemys� i
ekonomik�. To na cz�� polskiej
inteligencji technicznej, kt�ra
zaraz po wojnie zaanga�owa�a si�
ideowo i moralnie, s�dz�c, �e
anga�uje si� tylko narodowo i
spo�ecznie. Nowi, naiwni
pozytywi�ci, wyro�li na nowym
uk�adzie politycznym po drugiej
�wiat�wce. Ci po�r�d nich
uczciwi i ��dni silnych
autorytet�w poszli
bezkompromisowo wraz z czasem
naprz�d. Ojciec Bogny nale�a� do
uczciwych, st�d dzi� wychowuje
kadry m�odych in�ynier�w jako
dyrektor departamentu w
szkolnictwie wy�szym. Jest
lojalny i ludzki, rzetelny i
bystry, porusza si� zr�cznie w
problematyce odpowiedzialnej
funkcji i w�r�d uci��liwo�ci
codziennych, utrzymuj�c troje
ludzi z tysi�ca o�miuset z�otych
miesi�cznie. Nie jest to proste
w Warszawie, gdzie najta�sza
para brzydkiego obuwia kosztuje
trzysta z�otych, za� pan K. i
jego rodzina s� ci�gle jeszcze
produktem polskiego wysokiego
szczebla. Zreszt�, ca�kiem
dziwacznie, nie wolno im tego
standardu wymaga� obni�y�:
w�a�nie wraz z nim stanowi�
pewn� zawi�� warto�� dla nowo
wznoszonej przez komunist�w
piramidy socjalnej. Kwadratura
ko�a dla tych, kt�rzy wpojon�
maj� legalno�� zarobk�w jako
norm� etyczn�, obowi�zuj�c� od
pokole� w ich �rodowisku.
M�wili�my o m�odzie�y, jak
zawsze r�ni�c si� kardynalnie.
Ojciec Bogny, wzorem
odpowiedzialnych marksist�w, nie
oszcz�dza b��d�w i brak�w
praktyki. Widzi karykatur�
nadgorliwo�ci i przegi��. Widzi
powszechno�� krzywdy i
nieszcz�cia, ich najprostsz�
konsekwencje. Zna spustoszenia w
wyniku metody tzw. znaczk�w
personalnych, kt�rymi ka�dy
kretyn czy kanalia zwichn�� mo�e
�ycie ludzkie. Pan K. upatruje
pewny ratunek we wzorze Gryfice:
by� to szumnie reklamowany
casus, gdy centralne w�adze
partyjne dokona�y oficjalnego
pogromu bezpieczniackich i
partyjnych kacyk�w, gwa�c�cych
od lat wszelkie prawa Boskie,
ludzkie i ludowe, i za jednym
zamachem zlikwidowa�y ca�y
aparat powiatowy partii i Ub.
Pan K. dostrzega w tym
kierunkow� s�uszno�� i zdrowie
systemu. Ja widz� w tym elementy
groteskowo_komiczne, now� wersj�
odwiecznego moralitetu "Z n�dzy
do pieni�dzy" i z powrotem.
Nag�e poni�enie i zag�ada
jeszcze wczoraj wszechmocnych
�otr�w, pan�w �ycia i �mierci
powiatu, szafarzy
nienaruszalnych, zda�oby si�,
wyrok�w i przywilej�w, to dla
mnie post�redniowieczna
pastora�ka, najnowsza
interpretacja "marno�ci nad
marno�ciami". Sprawa bardziej
ludzka ni� spo�eczna. Ojciec
Bogny wierzy, �e poza
eschatologicznym gwa�tem i
brutalno�ci� Ub jest subtelno��
i wysi�ek intelektualny m�zg�w
na stra�y idea�u, g��bia my�li i
odpowiedzialno�� najbardziej
�wiadomych. �e oni, ci stra�nicy
delikatnych i skomplikowanych
prawo�ci, s� najbardziej
bezbronni i wra�liwi ze
wszystkich, taka bagienna
koestlerowszczyzna ~a rebours.
Jako� nie mog� si� wzruszy�
smutn� dol� jakiejkolwiek
policji politycznej na �wiecie,
ka�d� uwa�am za brudn� ha�b�
ludzko�ci. Natomiast wierz� w
metafizyk� zawod�w i profesji, w
nieprzenikalno�� los�w tego, co
si� robi i bynajmniej si� nie
dziwi�, �e oni dostaj� za swoje
ca�kiem dotkliwie. Ryzyko
zawodowe. Jak uczy historia,
jedyna dobra posada w Sowietach,
z kt�rej zredukowanym si� jest o
g�ow�, to stanowisko szefa
policji politycznej.
Wyszed�em na skrzypi�cy �nieg
Nowowiejskiej wsp�czuj�c sobie.
Ojcu Bogny nie przyjdzie do
g�owy, �e mo�e by� co�
fa�szywego w zasadzie. Cieszy
si� psychicznym komfortem
pot�piaj�cego pochodne zasady,
walczy z praktyk�, czyli zgadza
si� na drugorz�dno�� czystej
my�li. Nie ma kr�lestwa Bo�ego
na ziemi, bo ludzie s� �li i
g�upi. To prawda, ale mia�ka. Co
z podwa�alno�ci� zasad? Czy
sp�dz� �ycie na ja�owych
obserwacjach bez budowania?
4 stycznia
Rano Halszka po haracz
s�siedztwa. Halszka popad�a w
nami�tno�� do faceta, kt�ry
mieszka o kilkoro drzwi ode
mnie: jej potrzeba obcowania ze
mn� stymulowana jest g��wnie
teori� prawdopodobie�stwa.
Schody, korytarz - gleba
przypadkowych spotka�. Jest to,
nawiasem m�wi�c, mi�o��
groteskowa, schemat Spodka i
Tytanii; facet jest Spodek jak
ula�, lecz Halszka jako kr�lowa
elf�w to farsa. Halszka ubiera
si� dobrze i jest nieg�upia,
prawid�owy cz�onek warszawskiego
towarzycha. Od lat tkwi w
bezdzietnym, wypranym z erotyzmu
ma��e�stwie. Nie jest �adna, nie
��kowa, starzeje si�. Ten facet
to instruktor �eglarski z
Bia�ostocczyzny, skrzy�owanie
harcerza z fornalem.
Bezsprzecznie silne ramiona i
b�bniasta klatka piersiowa.
Rzadko si� myje. Wszystko razem
karykatura, burleska i
ekshibicjonizm: elegancka,
schludna, nawet dowcipna, nawet
subtelna Halszka i ten
obezw�adniaj�cy przeci�tniak.
Zreszt�, jak wynika z relacji
Halszki, kt�ra wszystko
wszystkim m�wi, nie by�o to
takie proste. Musia�a zwabi� go
do pustego mieszkania
przyjaci�ki na �oliborzu, plus
finansowy wysi�ek na wykwintne
hors d.oeuvres i siwuch�, czyli
tak zwane koszta wprowadzaj�ce.
Podobno potem, wed�ug jej
w�asnej relacji, �eglarz mia�
powiedzie�: "I po co to
wszystko? Nie zauwa�y�em, �eby�
mia�a z tego co� wi�cej ni� z
w�asnym m�em..." Taka refleksja
klasyfikuje go nieco wy�ej ni�
licencja sternika pierwszej
kategorii. Sk�d on wie, co ona
ma z w�asnym m�em? Ale nale�y
by� ostro�nym. Niewykluczone, �e
Halszka zmy�li�a t� odzywk�, aby
podnie�� ch�opca w moich oczach,
albo i ca�y epizod, bo wstyd jej
przede mn�, s�siadkami i sam�
sob�, �e tak d�ugo chce z nim i
jako� nic. Fikcja jako poprawka
rzeczywisto�ci, tyle tego doko�a
w gazetach. Ja s�ucham ch�tnie:
nie lubi� jej m�a, bo plotkarz
i karierowicz, wi�c przyjemnie.
Pani Genia powiedzia�a mi
dzi�, �e owa robotnica od
przedwojennego Fuchsa nale�a�a
przez ca�e Dwudziestolecie do
legalnej, a potem nielegalnej
partii komunistycznej. Dopiero
niedawno, ze dwa lata temu,
zacz�a m�wi� ka�demu, �e si�
pomyli�a, i chodzi� do ko�cio�a.
I �e si� chce wypisa�, tylko jak
to zrobi�? I �e si� nic nie boi.
To fakt, pami�tam, jak przy
stole u�ywa�a przedwojennej
nomenklatury: nie
wsp�zawodnictwo i normy pracy,
tylko praca na akord. Ciekawe,
czy tak przemawia do swych
nadzorc�w? Najbardziej piekli�a
si� na urz�dnik�w: �e ich
dziesi�� razy tyle jak przed
wojn�, �e na nich robotnicy
tyraj�, �e urz�dnik to tylko
kombinuje, �eby robotnik nie
m�g� wi�cej od niego zarobi�.
Kto� powiedzia�, �e urz�dnik czy
in�ynier ma wykszta�cenie, i �e
co� mu si� wi�cej po latach
nauki nale�y. Na to ona, �e
lipa, �e nic nie wiedz� i
jeszcze mniej umiej�, �e si�
migaj�, nic tylko pij� herbat�,
�e ludzie powinni by�
wynagradzani w zale�no�ci od
prawdziwej warto�ci ich pracy.
Co to jest prawdziwa warto��,
tego nie wyt�umaczy�a. S�dz�, �e
najlepiej odpowiada�by jej
zaawansowany kapitalizm pocz�tku
lat pi��dziesi�tych, taka
Ameryka na przyk�ad, gdzie
doktor filozofii ma mniej od
montera_specjalisty i gdzie
fizyczna praca fachowca jest
najlepiej brz�cz�c� monet�. Tyle
z melodramatu marksizmu na
dzisiaj. Istotnie, po pi�ciu
latach komunizmu w Polsce ju�
troch� wida�, �e "Kapita�" i
"Tr�dowata" to wcale nie tak
r�ne rzeczy, za� losy idei i
dziewic co� maj� wsp�lnego.
Obiad w Klubie Literat�w z
Ko�niewskim. Ten si� nie
zmienia: �ywy i �ywotny, przy
ko�ci i w okularach, r�owa
�ysinka, ha�as, energia, kark
m�odego masarza, zdrowy egoizm,
troch� przyzwoito�ci, a nawet
szlachetno�ci, zdawkowy
hurra_pozytywizm, zadowolony,
poinformowany, ca�y narychtowany
na takie jakie�
fellow_travellerskie "Byczo
jest!" Natura pa�stwowotw�rcza,
z�oty interes za sanacji i
teraz. Wszystko mu wychodzi: i
ksi��ka, i film, i syn, i obiad,
i pobyt w g�rach, i czasem nawet
dowcip. �eby go zgasi�,
powiedzia�em mu, �e Jerzy
Turowicz w Krakowie g�oduje z
liczn� rodzin�. "A ty?" spyta�
Kazik. Przecie� nie b�d� przed
nim p�aka�, wi�c powiedzia�em,
�e jako� sobie daj� rad�. "No
widzisz", zaopiniowa� Kazik,
"Turowicz to ideologiczny wr�g,
kt�rego trzeba zniszczy� za
przekonania, a nie za styl
�ycia. Ty za� nie podobasz si�
za styl �ycia, wi�c ci� niszcz�,
ale tak na p�." A� strach
bierze, jak bezradna jest ludzka
przenikliwo�� wobec z�o�ono�ci
bytu, nawet tak brutalnie
uproszczonego jak w komunizmie.
Po upadku "Tygodnika
Powszechnego" Turowicza kopano
rozg�o�nie i na pokaz, wiadomo,
redaktor naczelny, nale�y mu si�
wi�cej. Mnie t�amszono jak tych
m�odszych z redakcji, bez
ostentacji i od niechcenia. Ale
za Turowiczem w ko�cu stoi Kuria
i nie najubo�sze zakony, a za
mn� kto? Ale najgorsze, �e Kazik
nie rozumie istotnego uk�adu
si�, tak bezb��dnie ocenianego
przez jego dialektycznych
manager�w na samej g�rze. Je�li
ja jestem d�awiony z dyskretn�
pogard�, to jest to przemy�lana
i taktyczna postawa redukuj�ca,
dok�adnie przeanalizowana i
uwa�nie egzekwowana przez
talmudyst�w leninizmu, kt�rych
Kazik wielbi za ich pokr�tny
rozum. W jakim� konkretnym
wymiarze, kt�ry trudno teraz
ujawni� i zdefiniowa�, ja z moim
stylem �ycia jestem gro�niejszy
dla komunizmu ni� papieskie
encykliki spo�eczne, neotomizm i
ca�a subtelna wiedza Turowicza o
wsp�czesnym katolicyzmie. Co�
mi si� wydaje, �e Berman woli
dyskutowa� z Maritainem i
ksi�dzem Piwowarczykiem ni� ze
mn�, pajacem w kolorowych
skarpetkach, be�kocz�cym jakie�
idiotyzmy o jazzie. Z nimi mu
�atwiej, chodzi im o to samo i
m�wi� tym samym j�zykiem; ze mn�
jest mu trudniej i nudniej, ja
m�wi� poj�ciowym �argonem,
kt�rego Berman nie rozumie i ju�
nigdy nie zrozumie. Kazik, mimo
�e jest produktem "Przekroju",
te� tego nie rozumie, ale lubi�
go, bo mam zasad�, �e lubi�
tych, co mnie lubi�. Niezbyt to
wysublimowana zasada, ale co�
si� nie wstydz� do niej
przyzna�.
Spotka�em na Nowym �wiecie
Mart�. Ustawiona na
egzystencjalistk�: czegokolwiek
si� dotknie, rozpada si� w
r�kach, ka�dy krok w nico��.
Kocha�a si� w facecie,
potraktowa� j� niemi�osiernie.
Kiedy�, dwa lata temu - wtenczas
zrobiona by�a na Joann� Madou z
"�uku Triumfalnego": czarny
beret, burberry, nic dobrego ju�
j� spotka� nie mo�e -
zderzyli�my si� na chwil�, kilka
dni, ale nie chcia�a zosta�.
Niedawno pokaza�a Warszawie
histori� kr�tk� i gwa�town� z
S., bogatym artyst� partyjnym:
jego �ona utopi�a j� w kadzi z
wyrafinowanymi plotkami.
Ostatnio widuje si� j� z M.,
przyjacielem S., z tej samej
rakiety partyjnych talent�w
plastycznych, kt�re ujrza�y
prawd� we w�a�ciwym kszta�cie,
�wietle i kolorze, i kt�rym si�
to cudownie op�aci�o. M. jest
m�odszy od S., jego najbli�szy,
nieodst�pny powiernik. Co� si�
przeb�kuje w �rodowisku o
ewentualnym �lubie Marty z M.
Marta poinformowa�a mnie, �e
lubi M., lecz on do �lubu si�
nie kwapi. Trudno mu si� dziwi�,
uk�ad, w jaki popadli, nadw�tla
przyja�� i mi�o�� za jednym
zamachem. Marta lubi sobie ze
mn� pogada�, wobec tego
kr�cili�my si� po Nowym �wiecie
- no bo gdzie tu wej��, do baru
mlecznego na zaduch ma�lanki? -
po czym spyta�a, co, moim
zdaniem, ma robi�. Spyta�em,
czego chce. Powiedzia�a, �e
wyj�� za m��, tak dla odmiany.
Udzieli�em jej szeregu cennych
rad. Marta wygi�a �adne,
nieregularnie skrojone wargi i
powiedzia�a: "Jaka wstr�tna
rozmowa..."
By�em na pokazie filmowym.
Du�ski film o gru�likach -
podnios�y, humanitarny. Co to
kogo obchodzi. Mamy w�asnych
gru�lik�w na kopy, tylko nie
robi si� o nich film�w. Nie
wolno. Komuni�ci twierdz�, �e
gru�lica to zagadnienie
kapitalizmu. U nas jej nie ma, a
je�li jest, to jedynie jako
przekl�ta spu�cizna przesz�o�ci,
kt�rej godziny s� policzone.
Tymczasem faceci, kt�rzy po
straszliwych trudach przyjmowani
s� w ko�cu na uczelni�, wol�
zrezygnowa� ze studi�w ni�
mieszka� w domach akademickich,
znanych jako straszliwe
rozsadniki gru�licy. Tote� kto�,
kto nie mo�e sobie pozwoli� na
prywatne mieszkanie na mie�cie,
staje przed wyborem: nadzieja na
lepsz� przysz�o�� i dora�ne
ryzyko lub gorycz zmarnowanych
ambicji? To dopiero punkt
wyj�cia dramatu, nie sytuacja
sentymentalna, jak u Du�czyk�w.
S��w par� o instytucji pokaz�w
filmowych, bardzo interesuj�cej.
Zbiera si� na nich elita. Jest
to s�owo pokraczne i ma�o
precyzyjne, ale lepszego nie ma
dla okre�lenia zjawiska. W
ka�dej z�o�onej spo�eczno�ci
elity s� r�ne. W demokracjach
elity wsp�yj�, konkuruj�,
zwalczaj� si�, lecz w zasadzie
ich wp�ywy s