2231

Szczegóły
Tytuł 2231
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2231 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2231 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2231 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

HARRY HARRISON ROBERT SHECKLEY Bill, bohater Galaktyki, tom 2: Na planecie zabutelkowanych m�zg�w (Prze�o�y�: Maciej Z�baty) 1 - Zbierajcie si�, ch�opaki - powiedzia� Li�ydupa przez skradziony sier�antowi-instruktorowi megafon. Wbudowany obw�d sprawia�, �e jego g�os brzmia� chrapliwie i odstr�czaj�co, zupe�nie jak g�os sier�anta. - Wszyscy czekali�cie na to wydarzenie, na ods�oni�cie nowej stopy Billa, kt�ra w�a�nie wyros�a z zaszczepionego zal��ka. Tylko dziesi�� dolc�w za bilet, by obejrze� to niezwyk�e i, by� mo�e, odra�aj�ce widowisko. Barak, w kt�rym mia�o odby� si� ods�oni�cie, wype�nia� si� szybko. Wi�kszo�� szeregowc�w z Obozu Uzupe�nie� chcia�a uczestniczy� w ods�oni�ciu zal��ka nowej stopy Billa. Zosta� on zaszczepiony na kikucie Billa przed trzema dniami, na satelicie medycznym BRIP 32 umieszczonym w Point Less. Po zaszczepieniu Billa przewieziono do Uzupe�nie�, czyli wielkich instalacji wojskowych na planecie Shyster. Musia� odczeka� trzy dni, nim m�g� ods�oni� sw�j przeszczep. Banda�e z kontrol� czasu dawa�y gwarancj�, �e b�dzie post�powa� zgodnie z zaleceniami lekarzy. Niekiedy sprawia�y tak�e k�opoty, ale Bill szcz�liwie ich nie mia�, a przynajmniej nic mu o tym nie by�o wiadomo. Pi��dziesi�t tysi�cy kawalerzyst�w kosmicznych stacjonuj�cych w Obozie Uzupe�nie� nie mia�o zbyt wiele do roboty. Ob�z zosta� za�o�ony na stu, w po�owie podmok�ych, akrach po�rodku Nieczystych Moczar�w, czyli najwi�kszego i najbardziej mokrego bagna na planecie Shyster. Przyczyny za�o�enia obozu po�rodku moczar�w by�y tajemnic�. Albo i nie by�y. Niekt�rzy m�wili, �e sta�o si� tak przez przypadek w Centralnej Kwaterze G��wnej na Heliorze. Inni powiadali, �e ta lokalizacja zosta�a wybrana celowo, poniewa� trudne warunki stwarzaj� silnych ludzi, o ile ich nie zabij�. Albo nie okalecz�. Albo nie doprowadz� do szale�stwa. - A je�eli nawet, to tam, sk�d pochodz�, jest takich wi�cej. Tak brzmi motto 69 Pu�ku Bojowego Wrzeszcz�cych Zab�jc�w G��bokiego Kosmosu, do kt�rego obecnie przydzielono Billa. - Wi�c zdejmij te banda�e - powiedzia� Kanarsie. - Popatrzymy. Bill rozejrza� si�. Barak by� pe�ny. Przy drzwiach Li�ydupa zbiera� po dziesi�� dolc�w od g�owy i Bill uzna�, �e zarobi� ju� do��, �eby sobie kupi� nowe bojowe buty. By�a to konieczno�� spowodowana tempem, w jakim ros�a liczba operacji przeprowadzanych na jego stopach. Wojsko nie chcia�o zwraca� mu koszt�w stale zmienianego obuwia, kt�re nie by�o nawet znoszone, ale po prostu nie pasowa�o do nowego ohydnego kszta�tu zranionej stopy Billa. Li�ydupa pomacha� entuzjastycznie r�k� na znak, �e mo�e zaczyna�. Do wszystkiego podchodzi� z entuzjazmem, by� uprzejmy, pe�en szacunku i pos�uszny. I zawsze chcia� pomaga� kolegom. Kawalerzy�ci nie post�puj� w ten spos�b i dlatego znienawidzili go. I nazwali Li�ydupa. Bill lubi� go, poniewa� przypomina� mu Ch�tnego Bobra, kt�ry post�powa� w ten sam spos�b. Ale by� oczywi�cie szpiegiem Chinger�w. A tak�e robotem. - Dalej, jazda - powiedzia� Bill i chwyci� banda�. Rozleg� si� d�wi�k alarmu i elektryczny impuls uk�u� jego palce. - Auu. Troch� si� po�pieszy�em. - Banda� zabrz�cza� chrapliwie, a jego koniec opad� swobodnie. - Teraz ju� mo�na - powiedzia� Bill i odwin�� pierwszy zw�j banda�y. Widzowie pochylili si� do przodu i wydali z siebie zbiorowe westchnienie, gdy Bill odwin�� drug� warstw�. Ze zdenerwowania na wszystkich twarzach pojawi�y si� wypieki, oddychali kr�tko, z coraz wi�kszym trudem i wida� by�o, �e niekt�rzy wy�amuj� sobie nerwowo palce, podczas gdy Bill zrzuca� trzeci� warstw� banda�a. Stopa Billa nie by�a w�a�ciwie �adn� wielk� rewelacj�, ale w tym nudnym, wstr�tnym i m�cz�cym bagnie nawet walka karaluch�w stawa�a si� wydarzeniem na miar� zapas�w nagich kobiet w Jello. Podniecenie, czy jak to nazwa�, osi�gn�o punkt wrzenia, gdy oko�o osiemdziesi�ciu krzepkich, poznaczonych bliznami �o�nierzy, st�oczonych w zadymionym baraku z falistego plastiku, pochyli�o si�, mru��c oczy nad Billem zdejmuj�cym czwarty i ostatni zw�j banda�y. Oczywi�cie, pomy�lisz, �e to Bill b�dzie tym, kto pierwszy rzuci okiem na now� stop� stanowi�c�, jakby nie by�o, jego w�asno��. Pomylisz si� jednak, poniewa� Bill przes�dnie odwr�ci� wzrok, odrzucaj�c banda�. Przez ca�y ostatni dzie� czu� w tej stopie co� dziwnego. Spojrza� na otaczaj�ce go twarze widz�w, ich oczy by�y przyklejone do jego stopy. W t�umie rozleg� si� jakby chichot. By�o to dziwne, Bill spodziewa� si� czego� zupe�nie innego. A potem wszyscy zacz�li si� �mia�. Nie by� to uprzejmy, pe�en aprobaty �miech, kt�rego mo�na by�o si� spodziewa� podczas ods�oni�cia zal��ka stopy, lecz g�o�ne, ci�kie, ko�skie r�enie kogo� wystawionego do wiatru. Bill zerkn�� w d�. Potem odwr�ci� wzrok. Potem zn�w zerkn�� w d�, zadr�a�, chcia� ponownie odwr�ci� wzrok, zebra� si� do kupy, spojrza�... - Wiesz co, Bill - powiedzia� Kowalski - my�la�em, �e to ods�oni�cie twojej stopy to b�dzie niewypa�; bo w ko�cu co mo�e by� pod tym banda�em; zaszczepiasz sobie zal��ek stopy, to znaczy, �e dostajesz stop�, tak? Nieprawda. Bill, chc� ci podzi�kowa�. To naj�mieszniejsza rzecz, jak� widzia�em od czasu, gdy granat rozwali� naszego dow�dc�. Bill wyprostowa� na pr�b� swe palce zako�czone szponami. - Wygl�da na to, �e dzia�a OK. Powinna by� sprawna. Ale lepiej dzia�a�aby na aligatorze. Bo na ko�cu kostki Billa wyrasta�a teraz delikatna, zielona i �uskowata �apa aligatora obficie zaopatrzona w szpony. Co zrobili ci doktorzy? Czy eksperymentowali, pr�buj�c zmieni� go w gada? Nie wini� ich za to. Poniewa� ostatnio, zamiast stopy, trafi�a mu si� olbrzymia �apka kurcz�cia-mutanta, wiedzia�, �e wszystko jest mo�liwe. U kawalerzyst�w wszystko mo�e si� zdarzy�. A poza tym stopa by�a ca�kiem fajna, mia�a mo�e za du�o palc�w, ale to nie by�o wcale z�e i naprawd� podziwia� j�, dop�ki nie cofn�a si� i nie opad�a. By�a to ma�a zielona stopka, ale nadawa�a si� do u�ytku. I prawdopodobnie rozwinie si� w o wiele wi�ksz� stop�. B�dzie mi jej zazdro�ci� ka�dy spotkany aligator, pomy�la� pos�pnie. Bill nie po�wi�ci� nawet jednej chwili, by zastanowi� si� nad cudem, jakim by� fakt dokonania tego przez cz�owieka. Ze wszech miar by�o to dzie�o geniuszu. Mo�e troch� bezu�yteczne, niemniej jednak genialne. Ale to nie zrobi�o �adnego wra�enia na Billu, kt�ry, jak wielu przed nim, by� sko�czonym wariatem. 2 Bill ku�tyka� korytarzem, pochylaj�c si� lekko w lewo, by dopom�c swej szponiastej i topornej lewej stopie. Nowa stopa aligatora nie uros�a jeszcze do pe�nych rozmiar�w, tak wi�c pomi�dzy lew� a praw� stop� by� jeszcze ponad cal r�nicy. Sama stopa, ju� zdrowa, by�a w stanie ud�wign�� jego ci�ar. Pomimo to, gdy szed�, szpony drapa�y pod�og�. Jego bezpo�rednim celem by� ma�y pokoik na dwunastym poziomie g��wnej hali bazy. Dotar� tam lekko wyczerpany, poniewa� chodzenie na szponiastej stopie aligatora wymaga nabrania wprawy, by w ko�cu porusza� si� ca�kiem g�adko. Pokoik mia� dziesi�� st�p d�ugo�ci. By� podzielony na dwie cz�ci: w pierwszej znajdowa�a si� recepcja i poczekalnia, w drugiej - komputer. Baza wojskowa na Shysterze prowadzona by�a przez Pi�cioforemny Komputer; nie by� to ostatni model, ale uwa�ano, �e jest r�wnie dobry, to znaczy prawie dobry. Bill wszed� i zaj�� miejsce w poczekalni. Poza nim nie by�o tu nikogo. Rzecz niezwyk�a, poniewa� do komputera ustawia�a si� zazwyczaj kolejka ludzi czekaj�cych na konsultacje. Gdy tylko usiad�, przem�wi� do niego metaliczny g�os o przesadnym wibrato: - Witaj, jestem Pi�cioforemnym Komputerem; prosz�, wejd� do �rodka i poka� mi swoje identyfikatory. Bill zrobi�, jak mu kazano. Pok�j wewn�trzny stacji pomalowany by� na komputerowy be�. Na czterech �cianach widnia�y rz�dy prze��cznik�w i przycisk�w. By�y tam te� umieszczone wysoko g�o�niki. Jeden z nich nadawa� program sk�adaj�cy si� z samb. Bill przedstawi� swoje identyfikatory. Pi�cioforemny Komputer zasycza� i zatrzeszcza� z aprobat�. - Tak, Bill - powiedzia� - na czym polega k�opot? - Lekarze od st�p na Asklepiosie, tym satelicie medycznym, zaszczepili mi zal��ek stopy - wyja�ni� Bill. - Sp�jrz, co z tego wyros�o! Pi�cioforemny wysun�� metaliczn� pseudo�apk� z mrugaj�cym na ko�cu szklanym okiem i zbada� stop� Billa. - O rany! - krzykn�� i zacz�� chichiota�. - Nie ma w tym nic do �miechu - zdenerwowa� si� Bill. - A w ka�dym razie robotom nie wolno si� �mia�. - Przepraszam ci� za to. Po prostu pr�bowa�em ci� rozlu�ni�. Przechodz�c do rzeczy, przypuszczam, �e chcesz, by doktorzy naprawili twoj� drug� stop�, tak �eby pasowa�a do tej ze szponami? - Nie! Chc� mie� dwie normalne ludzkie stopy, takie jak te, kt�re mia�em na pocz�tku. - Ach, oczywi�cie. Komputer przez chwil� szumia� i brz�cza�, przebiegaj�c zapewne przez banki danych w poszukiwaniu w�a�ciwego rozwi�zania problemu Billa. Po pewnym czasie powiedzia�: - Id� do pokoju 1223 B - na poziomie grynszpanowym, wektor sekcji - wektor 2, tam ci to naprawi�. Znalezienie drogi w bazie nie by�o spraw� �atw�, poniewa� g��wna konstrukcja mia�a rozmiary miasta �redniej wielko�ci i mie�ci�a przesz�o trzy tysi�ce pokoi, sale tortur, miejsca zebra�, automaty ze �rodkami antykoncepcyjnymi, zak�ady do�ylnego �ywienia, magazyny i tym podobne pomieszczenia, rozci�gni�te na dziesi�ciu r�nych poziomach. Kawalerzy�ci w�drowali przez nie za ka�dym razem ca�ymi dniami. Prawie zawsze mo�na by�o ich tam spotka� �pi�cych przy skrzy�owaniach na stosach panterek. By�o powszechnie wiadomo, �e wybieraj�c si� gdzie� w bazie, trzeba zabra� ze sob� prowiant i pe�n� manierk� wody. Gdy tylko Bill wyruszy� w drog�, zatrzyma� si� przed nim pojazd wielko�ci elektrycznego w�zka golfowego. - Witaj, Bill - powiedzia�a skrzynka g�osowa w�zka golfowego. - Przysy�a mnie komputer, �ebym zabra� ci� do miejsca przeznaczenia. Co powiesz na drinka? Nasi ch�opcy w mundurach zas�uguj� na wszystko co najlepsze. Bill pomy�la�, �e ten w�zek golfowy zachowuje si� stanowczo zbyt przymilnie. Ale wsiad�. By�o to o wiele lepsze od wleczenia si� pieszo niezliczone mile, kt�re musia� pokona�, by dotrze� do pokoju 1223 B. Pomkn�li oliwkowymi monotonnymi korytarzami, w�zek golfowy mrucza� sam do siebie pogodn� melodyjk�. Przez zaopatrzenie i ��czno�� dotarli do sekcji zwanej planowaniem. - To nie wygl�da na sekcj� medyczn� - powiedzia� Bill. - Nie przjmuj si� tym - uspokaja� go w�zek golfowy. - Wiem, gdzie jad�. Przemkn�� przez ramp�, skr�ci� ostro w korytarz i ruszy� do drzwi na ko�cu. Bill drgn��, poniewa� w�zek nabiera� szybko�ci, a drzwi by�y zamkni�te. Skuli� si� na siedzeniu, gdy w�zek rzuci� si� na drzwi. Bill zamkn�� oczy i ukry� g�ow� w d�oniach. Gdy znowu podni�s� wzrok, byli po drugiej stronie drzwi, kt�re otworzy�y si� za pomoc� elektrycznego oka i w�a�nie si� za nimi zamyka�y. By� w jakim� salonie dla oficer�w, urz�dzonym tak, by wygl�da� jak knajpa w starym ziemskim stylu. Wisia�y tu lampy od Tiffany'ego i sta�y ciemne meble zrobione z prawdziwego plastiku. Za d�ugim barem uwijali si� barmani w bia�ych koszulach. Z szafy graj�cej p�yn�� stary rock wykonywany na imitacjach oryginalnych antycznych instrument�w, takich jak syntezatory i gitary elektryczne. Niekt�re z nich wygl�da�y, jakby mia�y kilkaset lat, cho� prawdopodobnie zosta�y wykonane w zesz�ym tygodniu. Znajdowa�o si� tu oko�o tuzina umundurowanych oficer�w obojga p�ci. Wszyscy mieli w r�kach drinki. Zakrzykn�li weso�o, gdy w�zek golfowy wpad� do pokoju, zatoczy� na �rodku zgrabne k�eczko i zatrzyma� si�. - Przepraszam - powiedzia� Bill. - Czy to jest sekcja medyczna? Wywo�a�o to niez�� porcj� serdecznego �miechu. M�czy�ni st�oczyli si� wok� Billa i pogratulowali mu dowcipu. Jedna z kobiet, nie mniej ni� majoretka, ze stercz�cym nosem i ogromnymi cyckami, usiad�a na kolanach Billa i poca�owa�a go g�o�no. Kto� zapyta�, czego ma ochot� si� napi�. Bill by� tak roztrz�siony, �e powiedzia� po prostu: tak. Wi�c przynie�li mu strzemi� wype�nione mieszanin� napoj�w alkoholowych podawanych tego dnia. Przewa�a� smak rumu, a tak�e ko�ski smr�d ze strzemienia. Bill opr�ni� je z wdzi�czno�ci�, ucz�c si�, by nigdy nie rozgl�da� si� za darmowymi drinkami w kieliszkach. Pani major, kt�ra go poca�owa�a, wsta�a z jego kolan i si�gn�a do twarzy. Z nosem nie wi�cej ni� o milimetr od jego nosa popatrzy�a d�ugo i g��boko w oczy Billa. Potem powiedzia�a przejmuj�cym, lekko zniszczonym przez whisky kontraltem: - Jeste� dok�adnie taki, jak sobie wyobra�a�am. - No c� - powiedzia� Bill - staram si�. - Co za m�dra uwaga - mrukn�� jeden pu�kownik do drugiego. - Nie ma w�tpliwo�ci, �e to jaki� m�dry go�� - powiedzia� siwow�osy pu�kownik, kt�ry okaza� si� najstarszym rang� oficerem. - Niech kto� mu da cygaro. I koniec z tymi szczynami; nalejcie mu troch� tego dobrego koniaku, kt�ry zwin�li�my podczas pl�drowania Bazy G��wnej. Z cygarem w jednej r�ce, kieliszkiem koniaku w drugiej, i g�upkowatym u�miechem na twarzy, Bill nie by� przygotowany na nast�pne pytanie. - Powiedz mi, Bill - odezwa� si� major o lisiej twarzy, na kt�rego ramionach widnia�y odznaki Zarz�du Wywiadu w kszta�cie skrzy�owanych znak�w zapytania - co ty w�a�ciwie my�lisz o sytuacji na Tsurisie? - A czy to ma co� wsp�lnego z tutejsz� s�u�b� medyczn�? - zapyta� Bill. - Je�li tak, to mam �al. - M�j drogi, kolego - odezwa� si� major o lisiej twarzy. - Czy jeszcze ci� nie poinformowano o planecie Tsuris? - Jestem tu dopiero trzy dni, panie majorze - wyja�ni� Bill, poci�gaj�c g��boki �yk koniaku, by utopi� w nim podejrzenia, jakie wzbudza�a ta oficerska uprzejmo��. W g��bi duszy wiedzia�, �e to nie jest naturalne. Jeszcze g��biej chcia� ur�n�� si� w trupa t� dobr� gorza��. - A czym zajmowa�e� si� tu przez ca�y czas? - G��wnie hodowa�em now� stop�. To jest to, o co chc� zapyta�... - B�dzie na to czas p�niej - uspokaja� Major. - Tsuris to planeta niezbyt daleko st�d. Niekiedy m�wi si� o niej jako o tajemniczej planecie. - No jasne, co� s�ysza�em - mrukn�� niewyra�nie Bill z powodu rosn�cego alkoholowego zamroczenia. - To jest to miejsce, kt�re nadaje dziwne ; wiadomo�ci radiowe, prawda? Major wyja�ni�, �e baza wojskowa na Shysterze otrzyma�a zadanie rozprawienia si� z Tsurisem, poblisk�, zastanawiaj�ce tajemnicz� planet�. Nic dos�ownie nie by�o o niej wiadomo. Poprzez grub� warstw� chmur nie udawa�o si� nigdy zrobi� �adnych porz�dnych fotografii. W chmurach by�y dziury i wygl�da�o na to, �e planeta otrzymuje mn�stwo s�o�ca. Ale gdy wojskowe statki szpiegowskie zaczyna�y manewrowa� tak, by m�c zrobi� zdj�cia przez otwory, te zamyka�y si� zawsze, nim statki zd��y�y si� ustawi�. - To dziwne - powiedzia� Bill. - Zupe�nie jakby kto� tym kierowa�, co? - Dok�adnie. Napij si� jeszcze - zach�ca� major. - Jak wspomnia�e�, z Tsurisu rozchodz� si� komunikaty radiowe, w kt�rych nigdy nie ma �adnego sensu. Ale najgorsze ze wszystkiego jest to, �e wszystkie statki zapuszczaj�ce si� w pobli�e Tsurisu znikaj� tylko po to, by zjawi� si� ponownie o miliony mil st�d i nikt nie potrafi wyja�ni�, w jaki spos�b si� tam znalaz�y. - Wygl�da na to, �e jest to miejsce, od kt�rego najlepiej trzyma� si� z daleka - powiedzia� Bill ze szczero�ci� alkoholika, jednocze�nie kiwaj�c g�ow� i pij�c, co mu si� zbyt dobrze nie udawa�o. - Ach, gdyby�my tylko mogli - powiedzia� major. - Ale oczywi�cie nie mo�emy. Jeste�my �o�nierzami. Idziemy tam, gdzie nas po�l�. - Niech �yje! Niech �yje! - zakrzykn�li oficerowie po�piesznie, wychylaj�c drinki. - A zreszt� - powiedzia� major - je�eli co� na Tsurisie potrafi zmieni� kurs statku o miliony mil, to jest to si�a, kt�ra mo�e mie� dla nas powa�ne znaczenie. Musimy wiedzie�, jak to dzia�a i czy Tsurisjanie, albo jacy� inni mieszka�cy, nie zamierzaj� u�y� tego przeciwko nam. - Je�eli tak - zauwa�y� siwow�osy pu�kownik - to musimy wypru� flaki z tych Tsurisjan, zanim b�d� mieli okazj� nam to zrobi�. - Mo�e by�oby bezpieczniej - powiedzia� kapitan kawalerzyst�w-szturmowc�w - wypru� z nich flaki, nawet je�li nie maj� z�ych intencji. - Niech �yje! Niech �yje! - zaintonowali inni oficerowie. Wszyscy patrzyli na Billa, czekaj�c a� co� powie. Bill stara� si� wygl�da� inteligentnie, chocia� czu� si� bardzo zamroczony. - Czy pr�bowali�cie wysy�a� na t� planet� statek zwiadowczy? W ten spos�b mogliby�cie si� rozejrze� i tak dalej. Major ukry� sw�j niesmak pod fa�szywym u�miechem. - Wiele razy, m�j drogi kawalerzysto - powiedzia�. - Jak si� z �atwo�ci� domy�lasz, �aden z nich nigdy nie wr�ci�, nie z�o�y� meldunku. - Kiepsko to wygl�da - zabulgota� Bill, po czym ogarn�y go krwio�ercze ambicje. - A gdyby�my tak po prostu stan�li sobie z boku i walili w nich atomowymi torpedami, dop�ki jedna by si� nie przedosta�a? Rozwali� ich! Zniszczy�! - My�leli�my o tym sami - powiedzia� major - ale by�oby to sprzeczne z prawami wojny. Tak przynajmniej twierdz� lewicowe, komunistyczne gazety i nie spodoba�oby si� to naszym milutkim kandydatom w nadchodz�cych wyborach lokalnych. Oni chc�, �eby wszystko by�o legalnie. Wypowiedzenie wojny i te wszystkie bzdury. Jak tylko przegraj� te wybory, zaczniemy znowu robi� to, co, do diab�a, chcemy, ale p�ki co nasze r�ce s� zwi�zane, a pociski w silosach. Nosy wsadzili�my w szklanki, w kt�rych topimy wszelkie smutki. - No to... - Bill zamy�li� si� przez chwil�. - Czemu by nie wypowiedzie� im wojny? Oficerowie skin�li sobie nawzajem g�owami. - Masz prawid�owe odruchy, kawalerzysto. Ale nie wcze�niej ni� po wyborach. Wtedy b�dziemy mogli wbi� sukinsyn�w bombami w nast�pny wymiar. Lecz nim to nast�pi, musimy stwarza� pewn� iluzj� legalno�ci. K�opot w tym, �e nie mo�emy znale�� w Tsurisie nikogo, z kim da�oby si� rozmawia�. Tak naprawd� to nie jeste�my pewni, czy w og�le jest tam ktokolwiek. - W takim razie odpowied� jest jasna - powiedzia� pu�kownik. - Jestem pewien, �e sam o tym pomy�la�e�. Gdyby�my mogli dotrze� na powierzchni� planety statkiem zdalnie sterowanym, maj�cym na pok�adzie kogo� wioz�cego wiadomo�� od g��wnodowodz�cego admira�a, zmusiliby�my przynajmniej Tsurisjan do m�wienia. Mogliby�my potem wysun�� ��dania, a oni odm�wi� ich spe�nienia. I wtedy mieliby�my szans� uzna� t� "niewybaczaln� obraz� wymagaj�c� ceremonialnych przeprosin" za pow�d do wojny. - Chyba �e Tsurisjanie potrafi� przeprasza� tak szybko, �e uprzedz� inwazj�. - W nowoczesnej wojnie szybko�� jest najwa�niejsza - podkre�li� major. - Co o tym my�lisz, Bill? - Dla mnie ten plan jest dobry - stwierdzi� Bill. - A teraz gdyby�cie mogli zaprowadzi� mnie do sekcji medycznej... - Teraz nie ma na to czasu, kawalerzysto - powiedzia� major. - Chcemy ci pogratulowa�, a potem wyja�ni�, w jaki spos�b dzia�a tw�j zdalnie sterowany statek. - Chwileczk� - zaoponowa� Bill. - Co to ma ze mn� wsp�lnego? - M�j drogi - powiedzia� major. - Przechodz�c przez te drzwi, zg�osi�e� si� na ochotnika do podr�y statkiem zdalnie sterowanym na Tsuris. - Ja nic nie wiedzia�em! To komputer kaza� mi przyj�� tutaj. - Zgadza si�. Komputer zg�osi� ci� na ochotnika. - Czy jemu wolno to robi�? Major podrapa� si� w g�ow�. - Naprawd� nie wiem. Czemu sam go nie zapytasz? - Zachichota� z�o�liwie, gdy Bill spr�bowa� zerwa� si� na chwiejne nogi i poczu� zamykaj�ce si� wok� kostek automatyczne kajdanki. 3 Li�ydupa wygl�da� strasznie. Prawda, �e ostatnio wiele przeszed�. Wszyscy koledzy odgrywali si� na nim za to, �e pomaga� i troszczy� si� o innych - kawalerzy�ci nie post�puj� w ten spos�b. Pierwsza lekcja, jakiej uczy si� prawdziwy kawalerzysta, m�wi, ze ka�dy dzie� jest dobry, �eby wykiwa� koleg�. Wojskowy psychiatra wystawi� mu diagnoz�, w kt�rej uzna� go za powa�ny przypadek dotyku Szmidasa, czyli lustrzanego przeciwie�stwa dotyku Midasa, kiedy to wszystko czego dotykasz zamienia si� w z�oto. Ale jeden z koleg�w psychiatry, doktor Smellenfuss, by� innego zdania. Powiedzia�, �e Li�ydupa reprezentuje klasyczny przypadek psychozy pechowca, z komplikacjami spowodowanymi przez tendencje autodestruktywne. Li�ydupa wiedzia� tylko tyle, �e �ycie robi si� dla niego coraz trudniejsze. A on chcia� tylko, �eby wszyscy byli szcz�liwi. Na przyk�ad teraz. Oczywi�cie, �e nie wygl�da� dobrze. A kto by dobrze wygl�da�, przyparty w pralni do nieprzyjemnie gor�cego grzejnika przez Billa, wymachuj�cego pi�ciami i gro��cego, �e rozerwie go na dwoje. - Bill, zaczekaj! - krzykn�� Li�ydupa widz�c, ze oczy Billa zw�aj� si� w przygotowaniu do przeci�gni�cia jego g�owy przez p�calowy grzejnik odlany ze stali. - Zrobi�em to dla ciebie! Bill zawaha� si� z pi�ci� wzniesion� do morderczego ciosu. - Niby jak? - A tak, �e zg�oszenie ci� na ochotnika do tego zadania przyniesie ci medal, poka�n� nagrod�, roczny zapas pigu�ek na choroby weneryczne i najwa�niejsze, natychmiastowe honorowe zwolnienie. - Zwolnienie? - Tak, Bill! M�g�by� wr�ci� do domu! Billa ogarn�a fala nostalgii, gdy pomy�la� o swoim ojczystym �wiecie, Phigerinadonie, i o tym, jak bardzo pragnie go zobaczy�. - Jeste� pewien? - Oczywi�cie, �e jestem. Po powrocie zajrzyj po prostu do oficera werbunkowego. On ju� uruchomi dla ciebie wszystko, co potrzeba. - To �wietnie - powiedzia� Bill. - Jest tylko jeden szkopu�. Ta misja jest samob�jcza i szans�, �ebym wr�ci�, s� znikome. A skoro nie wr�c�, to nie b�dzie zwolnienia, mam racj�? - Wr�cisz - zapewni� go Li�ydupa. - Ja ci to gwarantuj�. - Sk�d mo�esz wiedzie? - Bo jak tylko zg�osi�em ciebie na ochotnika, zg�osi�em r�wnie� siebie. B�d� wi�c m�g� ci� pilnowa�, Bill. - Nie potrafisz pilnowa� nawet samego siebie - podkre�li� Bill. - Westchn��. - To nawet �adnie z twojej strony, �e chcia�e� mi pom�c Li�ydupo, ale wola�bym, �eby� tego nie robi�. - Teraz ju� to rozumiem - powiedzia� Li�ydupa, wyswobadzaj�c si� z u�cisku Billa i odsuwaj�c si� jak najdalej od grzejnika, kt�ry stawa� si� coraz nieprzyjemniej roz�arzony. Poj��, �e chwila bezpo�redniego zagro�enia ju� min�a. Bill bywa� niekiedy w gor�cej wodzie k�pany, ale szybko si� uspokaja�, je�li tylko uda�o ci si� unikn�� natychmiastowego unicestwienia. - A w og�le - powiedzia� Bill - to jak mog�e� zg�osi� mnie na ochotnika? Tylko ja sam mog� zg�osi� si� na ochotnika. - Co do tego masz na pewno racj� - powiedzia� Li�ydupa. - Chyba powiniene� przedstawi� t� spraw� komputerowi. - Witaj znowu - powiedzia� wojskowy komputer. - By�e� tu ostatnio, prawda? Wybacz, �e pytam, ale m�j zmys� wzroku nie jest ju� taki jak dawniej. Orthicon obrazu jest zu�yty. Nikt ani nic o to nie dba. - Poci�gn�� mechanicznie nosem, by� to odra�aj�cy d�wi�k. - Przychodzi�em tu w sprawie mojej stopy - powiedzia� g�o�no Bill, kt�remu obrzyd�o to elektroniczne u�alanie si� nad sob�. - Twojej stopy? Nigdy nie zapominam st�p! Pozw�l mi j� zobaczy�. Bill podstawi� stop� pod p�yt� wizji komputera. - Ho, ho - powiedzia� komputer. - Trudno o pi�kniejsz� n�k� aligatora. Ale nigdy przedtem nie widzia�em tej stopy. M�wi�em ci, nigdy nie zapominam st�p. - Oczywi�cie, �e j� pami�tasz - j�kn�� Bill. - Przecie� patrzy�e� na ni�, kiedy by�em tu przedtem. Co z ciebie za komputer, �e zapomnia�e�. - Nie powiedzia�em, �e zapomnia�em, komputery nie zapominaj�; tyle tylko, �e nie my�la�em o niej ostatnio - powiedzia� komputer. - Chwileczk�, pozw�l, �e porozumiem si� z moimi bankami danych. Ja nie zapominam tak�e, jak takiej stopy szuka�... No tak, jest tutaj. Masz racj�, powiedzia�e� co� o swojej stopie. A ja skierowa�em ci� do oficerskiego pokoju przygotowa�. - Zgadza si�. A oficerowie powiedzieli, �e wchodz�c tam, zg�osi�em si� na ochotnika do ryzykownego zadania. - Tak, wszystko si� zgadza - powiedzia� komputer. - Kiedy poprosili mnie o ochotnika, pos�a�em pierwszego, kt�ry tu wszed�. - Mnie? - Ciebie. - Ale ja nie zg�osi�em si� na ochotnika. - Wolne �arty. To znaczy, bardzo mi przykro, ale si� zg�osi�e�. W drodze z�o�enia wniosku. - Co? - Z�o�y�em wniosek, �e m�g�by� zg�osi� si� na ochotnika, gdyby ci� poproszono. Mamy specjalne obwody, kt�re pozwalaj� nam pos�ugiwa� si� wnioskami. - Mog�e� mnie zapyta�! - zawo�a� Bill ze z�o�ci�. - Jaki� wtedy by�by po�ytek z obwodu wnioskowania, w jaki wyposa�ono mnie, nie szcz�dz�c koszt�w? A w og�le dla mnie by�o jasne, �e tak �wietnie zbudowany �o�nierz jak ty b�dzie szcz�liwy, mog�c zg�osi� si� na ochotnika do ryzykownego zadania, nie zwa�aj�c na pewne os�abienie stopy. - Myli�e� si� - stwierdzi� Bill. Przez p�yt� wizji komputera przebieg�a zmarszczka przypominaj�ca wzruszenie ramion. - No c� - powiedzia� - pomy�ki si� zdarzaj�, prawda? - Nie wykpisz si� tak �atwo - zawo�a� Bill, wal�c wielk� pi�ci� w p�yt� wizji komputera. - Wyrw� ci te k�amliwe tranzystory. - Znowu uderzy� w czo�ow� p�yt�. Tym razem rozb�ys�a czerwieni�. - Kawalerzysto - zachrypia� komputer. - Stan�� na baczno��. - Co? - powiedzia� Bill. - S�ysza�e�. Jestem wojskowym komputerem w najprawdziwszej randze pu�kownika. A ty jeste� szeregowcem. Masz si� do mnie zwraca� z szacunkiem albo b�dziesz mia� o wiele gorsze k�opoty ni� obecnie. Bill prze�kn�� �lin�. Wszyscy oficerowie s� do siebie podobni, nawet w wersji komputerowej. - Tak, panie pu�kowniku - powiedzia� i stan�� na baczno��. - A teraz, skoro uwa�asz, �e nasze post�powanie nie by�o uczciwe, co, twoim zdaniem, powinni�my zrobi�? - Ci�gnijmy losy - zaproponowa� Bill. - Albo wybierzmy ochotnika na chybi� trafi� spo�r�d wszystkich m�czyzn w bazie. - To by ci� usatysfakcjonowa�o? - Tak. - OK, zaczynamy. - Ekran wizyjny komputera rozja�ni� si� postrz�pionymi b�yskawicami gryz�cych si� ze sob� kolor�w. Nazwiska rozb�ys�y na ekranie. Rozleg� si� d�wi�k przypominaj�cy kuleczk� ruletki tocz�c� si� po krupierskim kole. - OK - powiedzia� komputer. - Mamy zwyci�zc�. - �wietnie - ucieszy� si� Bill. - Mog� ju� p�j��? - Pewnie. Powodzenia, �o�nierzu. Bill otworzy� drzwi. Po drugiej strome czeka�o dw�ch niezwykle pot�nych �andarm�w o masywnych szcz�kach. Ka�dy z nich uj�� Billa pod rami�. - Jak si� mo�e domy�li�e� - powiedzia� komputer - wygra�e� tak�e w drugim ci�gnieniu. Nied�ugo potem widziano wielkiego kawalerzyst� z ma�ymi szponami na ko�cu jednej stopy, wyrywaj�cego si� z ramion dw�ch �andarm�w. Kawalerzyst� zawleczono na stanowisko przeznaczone do przegl�d�w, gdzie sta�o kilku genera��w czekaj�cych na co� do przejrzenia. Bill otworzy� usta, by wrzasn��. Jeden z �andarm�w wbi� �okie� w nerki Billa. Drugi �andarm zaj�� si� w�trob�. Kiedy Bill odzyska� �wiadomo�� po kilku sekundach brutalnego szarpania za nos, pierwszy �andarm pochyli� si� nad nim i powiedzia�: - Sp�jrz, kole�, lecisz tym statkiem. Jest tylko pytanie, czy polecisz w jednym kawa�ku, czy te� zrobimy z ciebie przedtem kalek�, �eby� nie robi� scen przed oficerami. - Oni nienawidz� scen - powiedzia� drugi �andarm. - My r�wnie�. - Kiedy ochotnicy rozrabiaj�, oni oskar�aj� nas - powiedzia� pierwszy �andarm. - Powinni�my chyba zrobi� z niego po prostu kalek� i nie ryzykowa� - doda� drugi. - Mo�e wystarczy po�ama� jego skrzynk� g�osow�. - Nie, m�g�by robi� dalej nieprzyzwoite gesty. - Chyba masz racj�. - Obaj �andarmi przerwali, �eby podwin�� r�kawy. - Szkoda fatygi - powiedzia� Bill. - Wrzu�cie mnie tylko na pok�ad. - Musisz najpierw wle�� na stanowisko do przegl�d�w, �eby u�cisn�� r�ce genera��w i powiedzie� im, jak bardzo si� cieszysz, �e zosta�e� ochotnikiem. - Chcia�bym mie� to ju� za sob� - powiedzia� Bill. 4 Statek bez pilota by� ma�y, mniej wi�cej wielko�ci pocisku. Zbudowano go z taniego plastiku i aluminizowanej tektury, poniewa� nie spodziewano si�, by wr�ci�. Jeden z �andarm�w otworzy� g��wny luk i zawarcza� ze z�o�ci�, gdy uchwyt zosta� mu w r�ce. - Nie przejmuj si� tym - powiedzia� drugi. - Mechanizm nadal dzia�a bez zarzutu. - Czemu oni nie buduj� lepiej? - j�kn�� Bill i zaraz wrzasn�� z b�lu. Dwaj �andarmi wnosili go niezdarnie. - A co si� maj� przejmowa� - powiedzia� pierwszy �andarm. - Te statki s� skonstruowane specjalnie do podr�y w jedn� stron� do najniebezpieczniejszych miejsc. - Chodzi ci o to, �e pewnie nie wr�c�? - j�kn�� Bill zdj�ty �alem nad samym sob�. - Nic takiego nie mia�em na my�li! No c�, mo�e i mia�em. W ka�dym razie wys�anie ochotnika ma jedn� naprawd� chytr� zalet�, nawet je�eli nie wr�cisz, czego si�, m�wi�c mi�dzy nami, spodziewamy, wojsko wy�le prawdopodobnie na Tsuris porz�dny oddzia� ekspedycyjny, albo i wypowie wojn�, bo przecie� szczerze tego pragnie. - Powiedzia�e� - prawdopodobnie? - Nie da si� inaczej, wojsko zawsze mo�e zmieni� zdanie, nigdy nie wiadomo, co si� roi w wojskowym ptasim m�d�ku. Ale prawdopodobnie w�a�nie tak si� stanie. - Auuu! - za�ka� Bill. - Co ty, kurcz�, robisz z moim uchem? - Zak�adam urz�dzenie t�umacz�ce; je�eli znajdziesz na Tsurisie jakie� istoty, b�dziesz m�g� z nimi rozmawia�. - Tsuris! To planeta, z kt�rej nikt jeszcze nie wr�ci�? - Szybko chwytasz. Na tym w�a�nie polega ta operacja. Fakt, �e nie wr�cisz, da nam pretekst do inwazji. - Chyba mi si� to nie podoba. - Nie musi ci si� podoba�, kawalerzysto. Musisz tylko wype�nia� rozkazy i milcze�. - Odmawiam! Odwo�aj rozkazy! - Zamknij si�! - Zaci�gn�li Billa do statku i przypi�li go pasami do fotela dow�dcy. By� przepi�knie wy�cie�any i mi�kki. Ale Billowi nie by�o wygodnie. Otworzy� usta, �eby ponownie zaprotestowa� i poczu� w nich szyjk� otwartej butelki. Zagulgota� i zakrztusi� si�. - Co to... co to by�o? - Apatia 24. Z podw�jn� dawk� tr�jw�glanu ekstazy. Sto pi�tna�cie procent. - �andarm pokiwa� g�ow�, gdy Bill prze�yka� jeszcze odrobin�. - �wietny nap�j. Mo�esz zatrzyma� t� butelk�. By� to naprawd� �wietny trunek. Tak znakomity, �e Bill nawet nie zauwa�y�, jak �andarmi wyszli, a klapa zosta�a zamkni�ta. Statek musia� wystartowa�, bo przez p�yt� wizyjn� zobaczy�, �e jest ju� w przestrzeni, ale nie m�g� sobie przypomnie�, kiedy. Ca�e mn�stwo gwiazdek i tak dalej. I co�, co wygl�da�o jak planeta, tam, w dole. Podziwia� wielkie burze, kt�re przetacza�y si� przez jej powierzchni�, gdy opr�nia� butelk�. Przez purpurowoczarne chmury przeskoczy�a ze z�owrogim trzaskiem b�yskawica, a w radiu zatrzeszcza�y zak��cenia. Radio? Kr�ci� ga�kami strojenia, dop�ki nie uzyska� czystego g�osu. Przynajmniej brzmia� czysto, bo sensu wypowiedzi nie da�o si� odnale��. - W chacie nie ma rado�ci przekroczy� kalosze. �achn�� si� i wyci�gn�� r�k�, �eby zgasi� radio, gdy nagle w jego uchu zabrz�cza� jaki� g�os. Zamruga� szybko oczami - a potem przypomnia� sobie powoli, �e w�a�nie w jego lewym uchu zosta�a umocowana s�uchawka. - Co oni powiedzieli? - Jedn� chwileczk� - powiedzia� t�umacz na pr�b�. - W porz�dku, my�l�, �e ju� mam. Oni na pewno m�wi� po tsurisja�sku. Pozostaje pytanie, czy jest to dialekt wysokogarpeja�ski czy te� someszowicki. - A kogo to, kurcz�, obchodzi? - mrukn�� Bill, pr�buj�c wydoby� z butelki ostatnie krople metabolicznej trucizny. - Jest to interesuj�cy problem dla lingwistycznej analizy - powiedzia� t�umacz. - W pierwszym dialekcie znaczy to: "Prosz� nie rzuca� skorupek od jajek na traw�". - A w tym drugim? - zapyta� Bill, udaj�c zainteresowanie. - W tym drugim znaczy to: "�askotliwe kolana na stepach". - W obu dialektach brzmi to, kurcz�, krety�sko. - To bardzo trafna uwaga, jest to ca�kowicie mo�liwe. Dobra, tym o czym oni m�wi�, m�g� zaj�� si� p�niej. Teraz poch�ania�y go roztaczaj�ce si� pod nim widoki. Patrz�c przez przezroczysty kad�ub swego zdalnie sterowanego statku, widzia� jaskrawe kwiaty ogromnych rozmiar�w, rozwijaj�ce si� na powierzchni Tsurisa. - Ca�kiem �adny widok - powiedzia�, marz�c o jeszcze jednym drinku. - Czy nie zamierzasz zrobi� jakiego� uniku? - spyta� go t�umacz. - Po kiego? Mi�o popatrze� na kwiaty tam w dole. - �adne mi kwiaty, do silikonowej kurwy n�dzy! - powiedzia� komputer z wielkim wzburzeniem. - Te czerwone rzeczy s� wysoce wybuchowe. Oni strzelaj� w nas torpedami! To wystarczy�o, �eby wydoby� Billa z letargu, trze�wego jak zimne n�ki i oblanego zimnym potem. Strzelaj� do niego? Nagle przypomnia� sobie o misji. Potem jego ma�y zdalnie sterowany statek zatrz�s� si� gwa�townie. - Mayday, mayday! - rozwrzeszcza� si� t�umacz. Statek zacz�� ko�ysa� si�, przechyla�, fika� kozio�ki, kr�ci� i spada� - robi� to wszystko co inne statki kosmiczne, kiedy zostan� trafione. Bill pr�bowa� z�apa� si� dr��ka, ale chybi�, nie by� jeszcze zupe�nie trze�wy i uderzy� si� w g�ow�. Natychmiast ogarn�a go ciemno��. Co nie by�o wcale takie z�e, zwa�ywszy na to, co sta�o si� p�niej. Statek Billa rozpad� si� pod ciosami atomowych torped. - Grobochron - zamrucza�, kiedy potykaj�c si� wr�ci� do �wiadomo�ci. - Jak mi�o. Gdy tak opada� �agodnie przez lepkie mg�y, kt�re oczywi�cie by�y chmurami zawsze zas�aniaj�cymi Tsuris, zw�aszcza kiedy pr�bowano sfotografowa� planet�, spojrza� w d� i zobaczy�, �e ziemia zbli�a si� bardzo szybko. Czy grobochron pracuje prawid�owo? Czy gdzie� tutaj nie powinno by� urz�dze� steruj�cych? Szpera� i przeklina�, ale zanim uda�o mu si� je znale��, pojawi�a si� ziemia, nast�pi�o zderzenie i lito�ciwa nie�wiadomo�� jeszcze raz okry�a go swoim p�aszczem. 5 Bill wr�ci� niech�tnie do �wiadomo�ci. Odkry�, �e p�ywa w letniej, od�ywczej k�pieli. Jej ci�ar w�a�ciwy by� taki, �e jego g�owa wyskakiwa�a po prostu nad powierzchni� bez �adnego wysi�ku, �eby si� utrzyma�. By�o to bardzo mi�e uczucie. Zerkn�� na multikolorowe �wiat�a nad g�ow�. B�yszcza�y i l�ni�y, ich widok przypomina� Billowi dom rodzinny i weso�y Fundamentalistyczny Zoroastria�ski Festiwal Defloracji Przesilenia Zimowego, zwany przez niewiernych Bo�ym Narodzeniem. W ka�dym oku uformowa�a si� �za, pociek�a wzd�u� nosa i wpad�a do od�ywczego roztworu. Natychmiast rozleg� si� alarm. W ka�dym razie co�, co mog�o by� alarmem - ochryp�e elektroniczne pierdni�cie. Jaka� osoba wpad�a w groteskowy spos�b do pokoju, a przynajmniej Bill mia� nadziej�, ze jest to osoba. M�g� by� to robot albo co� po�redniego pomi�dzy osob� a robotem. Mo�e jaka� rzecz. Sk�ada�o si� to g��wnie z wielkiej kuli, kt�ra mia�a oko�o trzech st�p �rednicy. Spod kuli zwisa�y cztery chudziutkie, czarne nogi. Nad ni� umieszczona by�a nast�pna, mniejsza kula, a nad ni� trzecia, jeszcze mniejsza. Z czego by�y zrobione? Bill czkn�� cichutko i u�wiadomi� sobie, �e tak naprawd� wcale go to nie obchodzi. W tej ciep�ej k�pieli by�o mi�o i wygodnie. Poczu� mrowienie �askotek zmartwienia. Mo�e powinno go to obchodzi�, skoro znajdowa� si� w pu�apce k�pieli z b�belkami na tej obcej planecie. Spojrza� znowu. Kule wygl�da�y na kombinacj� metalu i r�owo zabarwionego cia�a. Na najwy�szej kuli, w miejscu, gdzie powinna by� twarz, gdyby by�a to ludzka istota, znajdowa�o si� namalowane u�miechni�te oblicze. Stworzenie po�o�y�o na ziemi jakie� tutejsze wyposa�enie i powiedzia�o: - Prosz� tego nie robi�. - Czego? - P�aka� do od�ywczego roztworu. Zmieniasz poziom zakwaszenia. To nie jest dobre dla twojej sk�ry. - Czy co� jest z ni� nie w porz�dku? - zapyta� Bill. - Czy jestem poparzony? - Na szcz�cie ani troch�. Chcemy po prostu uczyni� twoj� sk�r� mi�� i mi�ciutk�. - Czemu chcecie to zrobi�? - Porozmawiamy o tym p�niej - powiedzia� Tsurisjanin. - Przy okazji, pewnie chcia�by� wiedzie�, a jestem pewna, �e chcesz, nazywam si� Illyria, jestem twoj� piel�gniark�. Trzymali Billa w od�ywczej k�pieli jeszcze przez kilka godzin. Kiedy wyszed�, jego sk�ra by�a mi�a, r�owa, a nawet r�ana. Zwr�cono mu jego mundur kawalerzysty, kt�ry zosta� wyszczotkowany i wyczyszczony na sucho w jaki� obcy, ale skuteczny spos�b. Pozwolono mu chodzi� tam i z powrotem po korytarzu, a w ka�dym razie pomieszczenie przypomina�o korytarz. Jego uzbrojenie znikn�o i nie znalaz� niczego, co mog�oby si� przyda�. Nie znaczy to, �e mia� jaki� pomys� i wiedzia�, co zrobi, je�li nawet znajdzie jak�� bro� przeciwko ca�ej planecie pe�nej wrog�w. Uda�o mu si� wyrobi� pewne poj�cie o otoczeniu dzi�ki wizytom zajmuj�cej si� nim Illyrii. Wypytywa� j� zr�cznie, to znaczy zadawa� pytania, a ona na nie odpowiada�a. Szybko dowiedzia� si�, �e Illyria jest typowym �e�skim Tsurisjaninem, ma dwadzie�cia lat i jest nie�le oblatana jak na dziewczyn�, kt�ra jeszcze w ubieg�ym roku mieszka�a i pracowa�a na farmie rodzic�w, ale dzi�ki wysokim ocenom w liceum zdoby�a obecnie stanowisko w szpitalu dla obcych form �ycia znajduj�cym si� w Graypnutz, stolicy Tsurisu. Ka�dego dnia kilku Tsurisjan p�ci �e�skiej zagl�da�o, �eby zobaczy�, jak Bill si� tu miewa. Byli oni znacznie starsi od Illyrii, czego domy�li� si�, widz�c siwiej�cy zarost na ich �rodkowych kulach, kt�re, jak si� dowiedzia�, s�u�y�y za uchwyty baterii, niezb�dnych do funkcjonowania Tsurisjan. Bill szybko przekona� si�, �e Tsurisjanie nie widz� niczego okrutnego ani przeciwnego naturze w tym, co zamierzaj� z nim zrobi�. - My, Tsurisjanie, zawsze musimy odradza� si� w ciele kogo� innego - stwierdzi� lekarz Billa. - Inaczej nie rodziliby�my si� wcale. - Dla was jest to naprawd� fantastyczne, ale co ze mn�? - zaj�cza� Bill z rozpacz�. - Gdzie ja p�jd�? - Zostaniesz wyrzucony jak wypalona �ar�wka - skrzywi� si� obcy, cho� w�a�ciwie trudno by�o powiedzie�, bo wymalowany wizerunek naprawd� nie zmieni� wyrazu. - A w og�le, czy ty nie masz w sobie cho�by odrobiny duchowo�ci? Czy gdzie� w g��bi swej malutkiej duszyczki nie pragniesz s�u�y� wszystkim rozumnym istotom? - Nie, ani troch� - broni� si� Bill. - Szkoda - powiedzia� doktor. - By�oby ci o wiele lepiej, gdyby� nauczy� si� w�a�ciwego my�lenia. - Pos�uchaj, kole�, transplantacja umys�u oznacza, ze ju� mnie tu nie ma, a wi�c, �e nie �yj�. Ciekawe, jak mam si� z tym pogodzi�? - Traktuj�c to jako mo�liwo�� - sugerowa� lekarz. - O czym ty gadasz? - wrzasn�� Bill. - Wszystko, co si� dzieje, jest mo�liwe - stwierdzi� doktor. - Faktycznie? No to pozw�l temu facetowi zabra� tw�j umys� zamiast mojego. B�dziesz mia� mo�liwo��. - Ach - powiedzia� doktor - to nie ja jestem potrzebny. Nawet Illyria przesta�a odwiedza� go tak cz�sto. - Chyba mnie o co� podejrzewaj� - powiedzia�a, kiedy wpad�a raz z kr�tk� wizyt�. - Patrz� na mnie spojrzeniem Usladisha; wiesz, co mam na my�li? - Nie, nie wiem - powiedzia� Bill z rozpacz�, przez ka�de w��kno jego istoty przebiega�o uczucie osaczenia. - Stale zapominam, �e nie urodzi�e� si� tutaj - powiedzia�a Illyria. - Spojrzeniem Usladisha nazywamy takie, kt�re oznacza: wiem, �e chodzi ci o co� pokr�tnego i paskudnego, ale na razie nie powiem o tym nikomu, poniewa� ja sam jestem pokr�tny i paskudny. - Tam, sk�d przybywam, nie znaj� tego uczucia - powiedzia� Bill. - Nie? To dziwne. A w og�le to b�d� musia�a trzyma� si� przez jaki� czas z daleka. Ale nie przejmuj si�, pracuj� nad twoj� spraw�. - �piesz si�, p�ki jeszcze jestem we w�asnej g�owie - powiedzia� Bill. Od tej pory min�o dobrych kilka dni i nocy, zanim j� zobaczy�. Nie wiedzia� dok�adnie, ile, poniewa�, jak si� wydawa�o, Tsuris kr��y� wok� swego s�o�ca ruchem dziwnie rozdygotanym, co w rezultacie dawa�o dni i noce o r�nych d�ugo�ciach. Niekt�re dni by�y zwane przez Tsurisjan Dniami Tygrysa, wzgl�dnie Dniami Ko�ka w P�ocie - t�umaczenie okaza�o si� do�� trudne. W te dni s�o�ce wschodzi�o i zachodzi�o co sze��dziesi�t minut o pe�nej godzinie, przecinaj�c powierzchni� planety ��to-czarnymi pasami. Postanowi� robi� na �cianie znaki odpowiadaj�ce okresom �wiat�a dziennego. Nie wiedzia�, dlaczego to robi, ale by�o to w�a�nie to, czym zawsze zajmowali si� faceci siedz�cy w celach. Wiedzia� o tym z ksi��ek, kt�re czyta� w domu, na stogu za kup� gnoju, na phigerinado�skiej farmie swoich rodzic�w. Wypracowa� system oznaczania, ale gdy mia� zrobi� kolejny znak, stwierdzi�, �e stawia go tu� przy jakim� innym b�d�cym ju� na �cianie, kt�rego nie zauwa�y�. Chyba ze nie pami�taj�c o tym, zaznaczy� dwa okresy �wiat�a dziennego. Wzgl�dnie w roztargnieniu zapisa� dwukrotnie jeden okres. Im wi�cej o tym my�la�, tym bardziej utwierdza� si� w przekonaniu, �e robienie znak�w w wi�zieniu nale�y do tych spraw, kt�rych nale�y nauczy� si� w szkole, zanim zacznie si� ich pr�bowa� w warunkach polowych. Wi�c g��wnie siedzia�. Nie mia� dost�pu do ksi��ek i gazet, ani do telewizji. Na szcz�cie z boku jego s�uchawki znajdowa� si� ma�y prze��cznik, kt�ry pozwala� mu prze��cza� go z "t�umaczenia" na "rozmow�". Robi�c tak, Bill czu� si� troch� g�upio, ale w ko�cu nie by�o tu nikogo innego, z kim da�oby si� porozmawia�. - Halo - zawo�a�. - Alo - powt�rzy� t�umacz. - Ak � asz? - Czemu m�wisz z tym g�upim akcentem? - zapyta� Bill. - Dlatego �e jestem t�umaczem, Pogromco. - Urz�dzenie by�o wyra�nie w z�ym humorze. - Moja pozycja i m�j wizerunek spo�eczny uleg�yby degradacji, gdybym nie pozwoli�, by pewne nalecia�o�ci odziedziczone po wielu j�zykach, z jakimi mia�em do czynienia, przenikn�y do tego, kt�rym pos�uguj� si� podczas mojej fazy konwersacyjnej. - To bardzo niejasny pow�d. - Ale nie dla mnie, ty rozpaprana, obrzydliwa, niemechaniczna kreaturo! - wybuchn�� t�umacz. - Nie ma co si� obra�a� - mrukn�� Bill. - Mechaniczne parskni�cie, pe�ne rozdra�nienia, by�o jedyn� odpowiedzi�, jakiej si� doczeka�. Potem nast�pi�a d�uga cisza. Wreszcie Bill powiedzia�: - Widzia�e� ostatnio jakie� dobre filmy? - Co? - Filmy - powiedzia� Bill. - Czy ty czasem nie zwariowa�e�? Jestem ma�ym wynalazkiem na tranzystorach umieszczonym pod twoj� praw� pach�. Albo w uchu. Mam du�o pracy. Czy ja mog� sobie pozwoli� na chodzenie do kina? - Ja tylko �artowa�em. - O �artach nic nam nie m�wili - u�ali� si� t�umacz. - Wystarczy? - Co wystarczy? - Rozmowy. - Ale� sk�d! Dopiero zacz��em. - Kiedy widzisz, ja ju� prawie zu�y�em pojemno�� konwersacyjn�, w jak� mnie wyposa�ono. Oczywi�cie, b�d� nadal dzia�a� jako tw�j t�umacz, ale z wielkim �alem musz� ci� poinformowa�, �e aspekt konwersacyjny naszego zwi�zku dobiega ko�ca. Ju� po wszystkim? - T�umaczu!? - odezwa� si� Bill po chwili. T�umacz milcza�. - Czy nie zosta�o ci w og�le �adne s�owo? - zapyta� Bill. - Tylko to. I by�o to ostatnie s�owo, jakie Billowi uda�o si� z niego wydoby�. Nied�ugo potem us�ysza� inny g�os. Ten g�os przyszed� do niego tej samej nocy po posi�ku wieczornym sk�adaj�cym si� z malinowego m�zgu zaprawionego s�odem i talerza czego�, co smakowa�o jak sma�one kurze w�tr�bki, a wygl�da�o jak pomara�czowe ci�gutki. Potem zacz�� czyta� metki na swojej koszuli w �wietle lampy zwanej �lepym Filystynem, poniewa� do�� marnie o�wietla�a wszystko, przed czym zosta�a postawiona. W�a�nie przeci�ga� si�, �eby ziewn��, gdy jaki� g�os za nim powiedzia�: - Pos�uchaj. Bill podskoczy� jak oparzony i rozejrza� si� na wszystkie strony. W pokoju poza nim nie by�o nikogo. Jakby dla potwierdzenia tego wniosku g�os powiedzia�: - Nie, w pokoju mnie nie ma. - No to, gdzie jeste�. - To nie�atwo wyja�ni�. - Mo�esz przynajmniej spr�bowa�. - Nie dzisiaj. - W takim razie czego chcesz? - Chc� ci pom�c, Bill. Bill ju� to jakby kiedy� s�ysza�. Niemniej jednak w dalszym ci�gu s�ucha� z przyjemno�ci�. Usiad� na brzegu wanny i ponownie rozejrza� si� po pokoju. Nie, nie by�o tu nikogo. - Przyda�aby mi si� jaka� pomoc - powiedzia�. - Czy mo�esz mnie st�d wydosta�? - Mog� - odpowiedzia� g�os - je�li zrobisz dok�adnie to, co powiem. - A co chcesz mi powiedzie�? - Co�, co mo�e ci si� wyda� szale�stwem. Jest jednak niezwykle wa�ne, �eby� zrobi� to z przekonaniem i precyzj�. - Ale, co chcesz, �ebym zrobi�? - Tobie si� to nie spodoba. - Powiedz mi albo zamknij si� - zaskrzecza� Bill. - To nie dzia�a mi dobrze na nerwy. Mam gdzie�, czy mi si� to spodoba, czy nie, by�e� mnie st�d wydosta�. Powiedz wreszcie! - Bill, czy potrafisz klepa� si� jedn� r�k� po g�owie, jednocze�nie g�adz�c si� drug� r�k� po brzuchu? - Raczej nie. - Bill spr�bowa� i rzeczywi�cie nie wysz�o. - Widzisz? Mia�em racj�. - Ale m�g�by� si� tego nauczy�, prawda? - Dlaczego mia�bym si� uczy�? - Poniewa� jest szansa, �e wydostaniesz si� z tego ci�kiego po�o�enia. Twoja dalsza egzystencja jako istoty maj�cej sw�j w�asny umys�, zale�y od tego, czy b�dziesz robi� dok�adnie to, co ci powiem, kiedy ju� powiem. - Rozumiem - sk�ama� Bill, bynajmniej nie rozumiej�c, ale godz�c si� na te wszystkie g�upoty, poniewa� nie mia� wyboru. - Czy m�g�by� mi powiedzie�, kim jeste�? - Nie teraz. - Rozumiem. Domy�lam si�, �e pewnie s� powody. - Tak, ale nie mog� ci ich wyjawi�. Czy zrobisz, jak m�wi�, Bill? A teraz zacznij �wiczy�. Ja tu wr�c�. Potem g�os gdzie� znikn��. 6 Delegacja tsurisja�skich lekarzy zjawi�a si� w celi Billa nazajutrz rano. Dw�ch z nich mia�o znajomy kulisty kszta�t. Inny kontrolowa� co�, co wydawa�o si� cia�em wielkiego owczarka-collie. Mia� mn�stwo pche�, bo ustawicznie drapa� si� zadni� �ap�. Dwaj ostatni mogli kiedy indziej prowadzi� egzystencj� Chinger�w, poniewa� l�nili zieleni� i byli raczej jaszczurkowaci. - Czas na star� dobr� kad� z protoplazm� - powiedzia� pogodnym g�osem doktor Vesker. Tak si� nazywa�. - Jestem doktor Vesker, �eby Bill te� o tym wiedzia�. Billowi wcale na tym nie zale�a�o. Ci Tsurisjanie p�ci m�skiej byli lekarzami, czego mo�na by�o si� domy�le� z noszonych przez nich d�ugich, lu�nych, bia�ych fartuch�w i stetoskop�w stercz�cych zgrabnie z kieszeni. Wszyscy m�wili standardem, klasycznym lub po tsurisja�sku, wi�c t�umacz Billa, kt�ry w dalszym ci�gu by� wszczepiony pod jego pach�, bez trudu radzi� sobie z t�umaczeniem. Jedno z pierwszych pyta� zadanych przez Billa brzmia�o: - Doktorku, co ze mn�? - �wietnie, po prostu �wietnie - uspokaja� lekarz. - Skoro tak, to mo�e by�cie mnie st�d wypu�cili? - Och, z tym nie ma po�piechu, jestem tego pewien - zapewni� go doktor i wyszed�, chichocz�c z cicha. - Dlaczego on tak chichota�? - zapyta� Bill Illyri�, kiedy lekarze opu�cili pok�j. - Wiesz, jacy s� lekarze - wyja�ni�a Illyria. - Wszystko ich �mieszy. - Co ma si� ze mn� sta�, kiedy zostan� zwolniony? - Czy musimy o tym m�wi�? Jest taki �adny dzie�, czy musimy go popsu�? Illyria zosta�a przeniesiona na nocn� zmian�. Rozmawia�a z Billem o wielu sprawach. Bill dowiedzia� si�, �e Tsurisjanie zamieszkuj� planet� Tsuris od niepami�tnych czas�w. Istnia�a teoria, �e kiedy Tsuris narodzi� si� z ognistych wybuch�w Z�otego Oka, swego ��tawoczerwonego s�o�ca, wraz z nim narodzi�y si� wszystkie inteligencje, kt�re obecnie mieszkaj� na planecie jako Tsurisjanie. Bill nie zrozumia�, co mia�a Przez to na my�li. Illyria musia�a wyja�ni�, �e na Tsurisie nie ma prawdziwych narodzin i �mierci. Wszystkie inteligencje, kt�re kiedykolwiek tutaj �y�y, by�y tu nadal - istnia�y, cho� bez �wiadomo�ci, w psychowitalnym roztworze naturalnych elektrolit�w. - Wszystkie? - zapyta� Bill. - Ile ich jest? - Dok�adnie jeden miliard - powiedzia�a mu Illyria. - Ani wi�cej, ani mniej. Oni, to znaczy my, byli�my tutaj wszyscy od pocz�tku. Kt�rego� dnia musz� ci pokaza� miejsce, gdzie oczekuj� ci, kt�rzy nie maj� cia�. Albo odpoczywaj�. Tak to nazywamy. S� w butelkach... - Miliard m�zg�w w butelkach! To strasznie du�o butelek. - To prawda, �eby je zdoby� musieli�my spl�drowa� ca�� Galaktyk�. Mamy butelki po winie, po piwie, po napojach ch�odz�cych - nie ma chyba takich butelek, kt�rych by�my tutaj nie mieli. - Taaaa. - Bill oklap�, znowu ogarn�o go przygn�bienie. - A dlaczego musi ich by� dok�adnie jeden miliard? - Niezbadane s� �cie�ki b�stwa - stwierdzi�a Illyria. - By�a kobiet� religijn�, praktykuj�c� cz�onkini� Ko�cio�a Bardzo Umiarkowanego Mi�osierdzia. Pomimo to lubi� jej towarzystwo, by�a o wiele bardziej tolerancyjna ni� wi�kszo�� Tsurisjan p�ci �e�skiej A przynajmniej tak powiedzia�a Billowi. 7 Bill zastanawia� si�, i by�o to ca�kowicie naturalne co w�a�ciwie si� z nim stanie. Illyria najwidoczniej nie chcia�a o tym m�wi�. Robi�a si� ponura, a przy najmniej okazywa�a co�, co mog�o uchodzi� za ponuro��, gdy tylko Bill porusza� ten temat. Jej niebieskawo-��te oczy zachodzi�y mg��, a g�os stawa� si� chrapliwy. Bior�c to wszystko pod uwag�, Bill dobrze si� bawi�. Jedyn� prac�, jakiej od niego wymagano, je�li nazywa� to w ten spos�b, by�y dwugodzinne sesje w od�ywczej k�pieli. Jego sk�ra nigdy jeszcze nie by�a tak delikatna. Mi�kkie sta�y si� tak�e paznokcie. Nawet szpony u jego stopy aligatora, kt�ra osi�gn�a ju� imponuj�ce rozmiary, zaczyna�y ulega� zmi�kczeniu. Zapyta� raz Illyri�, dlaczego jest tak cz�sto k�pany, ale ona powiedzia�a, �e wola�aby raczej o tym nie m�wi�. Illyria by�a zafascynowana stop� Billa. Pocz�tkowo troch� jej si� ba�a i nalega�a, �eby nosi� na niej aksamitn� skarpet�. Ale po pewnym czasie przyzwyczai�a si� do zielonej stopy aligatora, pyta�a, czy mo�e j� zobaczy� i delikatnie ci�gn�a go za szpony swymi palcopodobnymi przydatkami. S�py-matki w ten sam spos�b bawi� si� pazurami swoich s�pi�tek. Kiedy� Illyria spyta�a go, czy jest dobry w matematyce. - Nie bardzo - powiedzia� Bill. - Potrzebowa�em dw�ch semestr�w w specjalnej szkole treningowej, czyli by�em kiepski. Dopiero po nadzwyczajnej kuracji z dom�zgowych zastrzyk�w matematycznych by�em w stanie wykona� proste dodawanie na komputerze elektronicznym. - U nas wszelkie komputery s� niedozwolone. Dzia�ania matematyczne wykonuj� wszyscy w g�owach. - Skoro wszyscy to robi�, czego jeszcze chcecie ode mnie? - Illyria westchn�a i nie odpowiedzia�a. Lekarze przyszli nast�pnego ranka. By�o ich trzech. Ka�dy by� innego kszta�tu. Bill wiedzia� ju�, �e na Tsurisie jest to spraw� zwyczajn�. - Ale jak to si� sta�o, �e macie tyle r�nych kszta�t�w - zapyta�. - Jedyn� rzecz�, jakiej zawsze brakowa�o na naszej planecie - wyja�nia� mu doktor - jest normalny proces narodzin i �mierci. Kiedy nasz �wiat rozpocz�� egzystencj�, wszystkie inteligencje by�y ju� tutaj w formie kropelek wody wewn�trz wielkich purpurowych chmur. Min�o bardzo wiele czasu, nim pojawi�y si� jakiekolwiek formy fizyczne. W ko�cu tak si� sta�o, ale przyby�y spoza planety. Ekspedycja z jakiego� innego �wiata. Z naszymi wy�szymi inteligencjami, przynajmniej pod wzgl�dem pomys�owo�ci w przejmowaniu w�adzy, uda�o nam si� ich opanowa�. Tak oto nasze �ycie na Tsurisie uzyska�o fizyczn� podstaw�. Niestety, �aden z nas nie m�g� mie� dzieci, cho� mog� ci� zapewni�, �e wysi�ki m�czyzn w tej mierze by�y r�wnie wyt�one jak usi�owania kobiet. A w rezultacie? Nic. Dlatego zawsze wypatrujemy wszelkich drobin protoplazmy, w kt�rych mo�emy umie�ci� nie narodzonych cz�onk�w naszej rasy. - S�ucham tego, co m�wisz - Bill zwr�ci� si�| do lekarza - i raczej mi si� to nie podoba. - Nie ma w tym niczego osobistego. - W czym nie ma? - zapyta� Bill, obawiaj�c si� najgorszego. - W naszej decyzji pos�u�enia si� twoim cia�em. Oczywi�cie zak�adaj�c, �e nie zdasz testu na inteligencj�. - Jak dla mnie lecisz troch� za szybko. Co to za test na inteligencj�? - Czy Illyria nic ci o tym nie wspomina�a? Wymagamy