12895
Szczegóły |
Tytuł |
12895 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12895 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12895 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12895 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Małgorzata Stachowiak
O Czymś
O CZYMŚ
Właściwie chodzi o to żeby było o czymś
chociaż tak całkiem o czymś nie zawsze się uda
bo może to nie ważne
że konie do rzeźni dają się wieźć w milczeniu
za to bardzo śmierdzą
żebym mogła powiedzieć
że boje się śmierci
I może to za mało
że Pan Stasiek z dołu
co dał się zlać gaśnica żeby przyjść na wódkę
(w najlepszych tatuażach jakie miał pod ręką)
sprawniej wychyla plastik niż kolega prawnik
choć jak on nie potrafi cytować Wojaczka
żeby z tego napisać
dobry wiersz o ludziach
A zbyt sentymentalnie
że kot tak domyślnie
oparł łeb na poprzecznie prążkowanym mięśniu
który zaraz pod mostkiem działa mi uparcie
i zawsze nierozważnie i zawsze wbrew woli
żebym mogła się przyznać
a więc się nie przyznam
bo przecież tak naprawdę
nie ma o czym mówić
CZTERDZIESTA ROCZNICA ŚLUBU
Wrośli w siebie niewygodnie, boleśnie
jak paznokieć w miękkie tworzywo palca
Przy stole odgradzają się od siebie
pachnącym kawą nałogowym milczeniem
Okruchami przeterminowanych uśmiechów
karmią już tylko gołębie na parapecie za oknem
On przyjaźni się z prowadzącymi dzienniki
ona z bohaterami telenoweli
wspólny czas emisji nie został przewidziany
Nocą na osobnych transatlantykach
odpływają w ból głowy, kręgosłupa, serca
zostawiając w łazience zbyt lekkie sny
i szczoteczki do czyszczenia wspomnień
Ale gdziekolwiek idą
niosą ze sobą wspólne czternaście tysięcy dni
jak reumatyzm, nadciśnienie, jak odciski na stopach
Gdyby spróbować ich wyleczyć
mogliby umrzeć z miłości
ZŁOTA JESIEŃ
Co tydzień na dansingu w klubie Złota Jesień
próbuje ogrzać serce
winem Kwiat Jabłoni
pan Czesiek w garniturze
wskrzeszonym ze strychu
Pani Hela w łazience
chusteczkami Zewa i pozytywnym myśleniem
ratuje własny dekolt
przed odbiciem w lustrze
Pan w muszce przynosi frezje
dla Zosieńki z bufetu
ciepło uśmiechniętej do każdej plamy wątrobowej
rutynowo od 18:00 do 22:00
A biedna pani Gienia
w za ciasnych pantoflach
ucieka w rzeczywistość za wieszakiem w szatni
i łzami rozmazuje tani tusz do rzęs
po zmiętych śladach pocałunku
co zbyt mocno
zabolał starością
MOŻLIWE ŻE
Gdybyś mnie kochał
to byłabym ładna
myłabym zęby po każdym posiłku
czytałabym Pawlikowską -Jasnorzewską
a odprysk lakieru na paznokciu
byłby mi katastrofą większą niż Titanik
pewnie nawet codziennie czyściłabym buty
prasowała dżinsy
albo nie
kupowałabym sobie jedwabne sukienki
i łapała elfy w siatkę na motyle
bo wiesz
gdybyś mnie kochał
to byłabym kwiatem
delikatnym storczykiem wrosłym w twoje ramię
a tak to już na zawsze
będę tylko sobą
JAK ZAWSZE
Po stromym garbie podwórka
pan Heniek na krzywych kołach
wspina się po kolejny dzień
w to samo miejsce- jak zawsze
Skrzyżowanie zielonej i kruczej
nie tętni życiem
czasem samochód śmiertelnie potrąca
pustą torebkę po różowych landrynkach
a liście zaraczonych lip
popełniają zbiorowe samobójstwo
( ale to tylko jesienią)
Jak zawsze
zmęczona z przyzwyczajenia sąsiadka
rozdepcze pana Heńka
drobnym ściegiem krzywych obcasów
dzieci ze szkoły
przebiegną po nim bezrozumnym śmiechem
a on skupiony
zardzewiałą brzytwa głosu
wydrapie na powietrzu
Dzień Dobry
do tylnego światła roweru listonosza
Jak zawsze
CZERWONA TERESKA
W środku lata
zaburza równowagę statecznych pasteli
parą soczyście czerwonych kozaków
Na wózku z makulaturą
wozi paczki jednakowych dni
łasi się do przechodniów
nieśmiałym uśmiechem trzylatka
lecz cała reszta zapięta jest
na dwanaście czerwonych guzików
więc ludzie znają tylko
czerwone kokardy
na końcach pięćdziesięcioletnich warkoczy
czasem wytrwale pyta
chociaż nie wie o co
bezwładnie łapiąc słowa pod wiotkie powieki
Znów śmiech wypędził ją na ulicę
więc wieczorem fotografii matki
nie opowie co robiła
poczyta jej tylko o weselu w Kanie
wyprasuje czerwona spódniczkę
i na białej poduszce
będzie śnić o Czerwonym Morzu, goździkach i różach
i ojcu co w sześćdziesiątym drugim
otworzył sobie żyły - banalnie w łazience
oswojony strach zaboli ale nie za bardzo
do rana wszystkie guziki
znów będą zapięte
WARIATKA
Ruda wariatka
kolorowy ptak
jeszcze nim zgasły latarnie
z ciemnej klatki okna wypuszczała śmiech
kudłatego kundla
co biegł przed nią szalony przez labirynt dnia
łasząc się do przechodniów
nienormalna radością
a czasem patrząc w oczy głodny
najmniejszego gestu
Jej hałaśliwe piosenki
O rzeczach całkiem zwykłych np. o zupie jarzynowej
Na ulicy oplatały zaciśnięte pięści twarzy
żółtą apaszką w stokrotki
niepostrzeżenie szkicując uśmiechy
A potem Ruda Wariatka w zielonej sukience
przemyślnie nieostrożna zasnęła
przy odkręconym gazie
i już piętnaście lat śpiewa
w chórze szalonych aniołów
np.: o zupie jarzynowej
tylko nocami za miastem
bezpański kudłaty kundel
wyje
na przeraźliwie normalnym cmentarzu
PROLOG (SULECHÓW 6:15)
Sulechów 6:15
Pod brudną szmatą świtu
za ścianą
W ciężki, śmierdzący winem sen Kowalczyka
tłucze uparte wiosło wskazówki zegara
za oknem
obok latarni krztuszącej się światłem
Moja Martwa szkoła
Dwadzieścia lat temu miły blondynek
w kiblu przyczepił pasek od spodni do własnego żalu
Wszystkie dzieci zachwycone bawiły się w
samobójstwo
dopóki nie zaczęli nadawać Izaury
kiedyś w pobliżu wykopią
szkielet anioła co nie dopilnował promocji do
następnej klasy
i wezmą go za pterodonta
Sulechów 6:30
Budzik strzępi ciszę
Autobus miękko rozcina ostatnie źdźbła mroku
za ścianą
Kowalczykowa odprawia ceremonię powitania dnia
otwiera okno
wyrzuca wczorajsze pety z popielniczki
wyrzuca z ust pierwszą kurwę
trzaska drzwiami
trzaska w twarz kolejna kurwą czteroletnią córkę
za oknem
kończy się agonia latarni
Pod brudną szmata świtu
zapach szczyn, nędzy i straconych złudzeń
bólem głowy budzi miasto
... podobno nawet szkoła zmartwychwstaje o 7:40
wtedy mnie już tu nie ma
cuda są tylko dla wierzących
OKRĘŻNA
Duchy Akwarium chwiejnym krokiem
rozsnuły się nad miastem
podpierając dachy
Nie można już przez brudne okna
zmrużone przydziałową firanką
podglądać jak przy stoliku z wiórowej płyty
na ceracie z metra
bezbolesna rzeczywistość gra w karty
ze Zdzichem o litr spirytusu
wpadli razem pod autobus
Zdzichu ten to miał szczęście.....
Nylonowo tleniona - Co ma być?
nie leje szczęścia na wynos w butelki po mleku
dziesięciolatek kupujący obok lody
nigdy nie widział takiej butelki
Nie potrafi rozpoznać zapachu który wciąż uparcie
Zmartwychwstaje tu po godzinie trzynastej
jego rzeczywistość jest jasnozielona
ma smak cukru mleka i pistacji
jasnozielona jak liście brzozy
która całkiem wbrew wyrosła w miejscu tamtego
stolika
a może nawet to właśnie jemu się uda
nigdy nie zostać szczęściarzem
MIĘDZY NIEBEM A ZIEMIĄ
Z okna w kuchni widać kościół
z okna w pokoju śmietnik
Dwa lokalne monolity
śmietnik istnieje równolegle do nas
więc pielgrzymuje się do niego częściej
pies tego z pod czwórki
sika tam na przykład regularnie
Agata żeby wynieść śmieci zakłada najlepsze ubranie
a kosz opróżnia naśladując gesty
dziewczynek sypiących kwiatki w procesji
kiedy wywożą kontener
pies idzie sikać pod kościół
ale dla Agaty
zostaje tylko niezabliźniona pętla pustki
której nie umie nazwać
wszystko przez to
ze Agata jest nienormalna
i czasem taka śmieszna
ze aż chce się płakać
PIASKOWNICA
W piaskownicy dzieci bawią się w życie
w mamę i tatę
w sąsiadów
w ciebie
Emilka gotuje z piasku zupkę
za kamyki pożyczone do pierwszego od Kasi
Kasia całuje Wojtusia w policzek
za dwadzieścia lat razem pobawią się w rozwód
Andrzejek bije smyczą Azorka
jak tatuś
jeszcze go to trochę przeraża
ale już niedługo skomlenie
będzie muzyką dla jego uszu
Ola kołysze beznogą lalę
- śpij mała kurwo śpij nie rycz!
W piaskownicy dzieci bawią się w życie
nie zmieni tego mała blondyneczka
nawet jeśli na wizji zabije swego misia
Moje nieistniejące dzieci
nie mają piaskownicy
na ostatniej stronie wyobraźni
za zakładką z napisem ostrożnie
zawsze będą bezpieczne
ŚMIERĆ
Umrzeć można w dowolnej chwili
na wiele sposobów
Obecnie kilka jest nawet dość modnych
bo śmierć to rozwiązanie niezwykle popularne
bezpieczne
higieniczne
tanie
Śmierć odcina od nierozsądnych myśli
niezabliźnionych uczuć
niepotrzebnych rozczarowań
byt słoja z formaliną
może trwać wieczność
albo lat czterdzieści i cztery
albo siedem
i nie ma sensu
doszukiwać się w tym symboliki
Ale bywa też
że całujesz kogoś tak po prostu
bez podtekstów seksualnych
w ciepły policzek
na do widzenia
i zmartwychwstajesz
przez głupią nieuwagę
OKAZJA
W modnym tygodniku
na stronach od szóstej do dwunastej
świąteczna wyprzedaż dzieci
W ofercie różne modele
włoski blond albo ciemne
oczka zielone, niebieskie, piwne
nie ma rudych i grubych
bo kiepsko schodziły
Kupujący ma gwarancję
że wszystkie dzieci są made in Poland
wiec przy okazji wspiera krajowych producentów
a dla mniej zamożnych
na ostatniej stronie
są starsze modele....
bez uśmiechu w wyposażeniu podstawowym
cena jest wyjątkowo atrakcyjna
głównie dlatego
że mają
krótszy termin przydatności
POCZEKALNIA
Ponad rudymi zaciekami
na ospowatym suficie
grzmot wykrzykuje proroctwa apokalipsy
ostre i krótkie jak przekleństwa
szyba hipnotycznie spływa
od górnych powiek do dolnych
od górnych do dolnych
Na zawłaszczonym czekaniem
plastikowym siedzeniu
wyostrzają się unieruchomione zmysły
Ktoś za plecami rozmawia przez telefon
długo i nieszczęśliwie
niedobra miłość pachnie z daleka plastikiem
zużytych kart telefonicznych
Szczęśliwych Walentynek życzy Telekomunikacja
A takie rodzinne wydają się kanapki tamtego grubasa
Starannie zawinięte w podwójny papier
bułka z żółtym serem pachnie z bliska
rodziną?
Bezdomny który właśnie wszedł pachnie natomiast
brakiem
karty telefonicznej, kanapek z serem, mydła
lecz to nie przed tym wszyscy tak gwałtownie
odwracają myśli
ani przed jego posiłkiem
pieczołowicie wyjętym z śmietnika
lecz
przed zbyt realnie istniejąca przez jego osobę
możliwością czekania
już zawsze
HYMN DO WCZORAJ
Kiedy byłam dzieckiem
byłam mądra
mówiłam jak dziecko
myślałam jak dziecko
nie dziwiłam się niczemu
nawet tamtej futrzanej czapce koleżanki
uszytej z futerka pręgowanego królika
wierzyłam w święte i wieczne prawo
do obdartych kolan
i dwójek z dyktanda
nie trzymałam łez na smyczy
nie zakładałam kagańca słowom
Kiedy byłam dzieckiem
byłam głupia
mówiłam jak dziecko
myślałam jak dziecko
nie wiedziałam że wciąż na nowo
umiera się i zmartwychwstaje
czasami tylko po to by wstąpić do piekła
że można stracić siebie w czyichś ciemnych oczach
a potem się dowiedzieć że jest jakaś żona
że podcięte sumienie
bardziej boli i krwawi
niż podcięte żyły
że....
Kiedy byłam dzieckiem
mówiłam jak dziecko
myślałam jak dziecko
rozumiałam jak dziecko
gdy wyzbyłam się tego co dziecięce
nie zostało nawet tyle
by ocalić siebie
PANI RENIA
Pani Renia w tajemnicy przed mężem
przefarbowała szare dni na platynowo
i każdego wieczora
zamknięta w łazience
kolejne chwile zwija w misterny papilot
coraz rzadszej blond nieskończoności
Śmieci wynosi w spódniczkach krótszych niż jej imię
maskując brak makijażu
dymem z papierosa
w długiej szklanej lufce
W soboty przy sznurkach z praniem
kusi koronkową bielizną córki
sąsiada kierowcę
zalotnie gubiąc sztuczną rzęsę
na klapek z marabucim piórkiem
A kiedy jest pełnia
stukając cienkimi obcasami
w lekki sen podwórka
pani Renia
wymyka się na Gajową
by kupić od cyganek eliksir młodości
destylat zgubionego czasu
Potem niewyspana
łyka Acard dwa Isoptiny
i idzie sprzątać szkołę
która od czterdziestu lat
zupełnie się nie zmieniła
ZEGARY
Nie ważne która
ważne że punktualna
nie spóźnia się o ani jeden uśmiech
nie spieszy o ani jeden pocałunek
jak ta chwila
gdy księżyc srebrem
liże ciemną wydmę twojego ramienia
a myśli
wślizgują się za miękkie burty powiek
i płyną do świtu w ciszy
gdzie słychać tylko
jak zamknięty w piersi zegar
odmierza mój czas
punktualnie z twoim
TRZECIA RANO
W ciemnościach mury bloku
tracą przyjazną miękkość znajomych kątów
ze strachu przed bólem
nadproduktywnej wyobraźni
Nieme szyby w bezsennych źrenicach
Odbijają nie wybudowane zamki
niespełnione kariery, nienarodzone dzieci
nieudane małżeństwa
Na czwartym piętrze myśl o śmierci
wsuwa chłodne palce pod powieki nastolatka
Na pierwszym
przy cicho szeleszczącym radiu
biała głowa starca pochyla się zmęczona
wizją wiecznego życia
Na parterze Adaś nie śpi
ponieważ spadł deszcz
i miejsce które tatuś nazywa
ta piekielna dziurą
zmieniło się w czarne oko
z bladą źrenicą księżyca
teraz piekło jest otwarte
nie tylko pięciolatek
boi się zamknąć oczy
MIASTECZKA
Tylko tu można bezkarnie
oglądać pod mikroskopem
życie sąsiadów
Po twarzach przechodniów
wzrok przesuwa się spokojnie
jak po wytartych grzbietach
wyczytanych książek
Na festynach zapach kultury
dziwnie bliski zapachowi piwa
a wszystko co potrzebne i niepotrzebne do szczęścia
można znaleźć na ruskim bazarze
Zamknąć oczy dzieckiem
otworzyć staruszkiem
czterdzieste urodziny obchodząc między
kupowaniem ziemniaków i codziennej gazety
Tylko tu
można spędzić życie zupełnie niechcący
Małe miasteczka
robią nas na szaro
KRYTYK
Powiedział, że piszę jak facet
i szukał śladów zarostu
na mojej twarzy
mogę jeszcze przebaczyć
że mój biust uznał za mało wiarygodny
ale żeby zaraz
nie kobieca
i dlaczego
Bo nie przypinam do stronic na szpilkach
jeszcze żywych
motyli, kwiatów, pocałunków?
Bo wrażenia
z łąki o świcie
nieba o północy
i swojej sypialni
wolę zachować dla siebie?
A nieustanna sekcja własnego ja
wdaje mi się nie smaczna....
Dobra
odczepiłam z moich wierszy przecinki i kropki
rozsupłałam sznurówki atramentu
rozebrałam je z białej bielizny kartek
stoją nagie przed lustrem
właśnie że są kobiece
są kobiece
nawet za bardzo kobiece
....o jakieś pięć kilo
JESZCZE JEST CZAS
Może lepiej się teraz rozstańmy
zanim stanie się coś
okropnego
Na przykład odkryjesz
że nie zawsze noszę jedwabną bieliznę
albo twoje brudne skarpetki...
to będą już tylko brudne skarpetki
Zanim
wszystkie miękkie spojrzenia
i ciepłe słowa skrzepną
i zawisną nam u szyi
obojętnym przyzwyczajeniem
Zanim przyznam
że to tylko ten uśmiech Harrisona Forda
zanim zgadniesz
że wcale nie jestem niezwykła
zanim spotkamy się naprawdę
i będzie za późno
BRAK
Spieczone usta bolą
nieskrzepłym wciąż brakiem
po chłodnych stopniach strachu
odchodzę w głąb siebie
w ciemność
gdzie tylko oddech
coraz mniej istotny
jak ten szlak na tapecie
gdzie każdego zmroku
w pękniętą szklankę serca
kradnę głos sąsiadki
co śpiewa kołysanki
dziecku na dobranoc
i nie wie co to znaczy
umierać z pragnienia
ciepła dłoni na klamce
i głosu
już jestem
APOSTOŁ Z CZWARTEGO PIĘTRA
Sąsiad dużo rozmawia z Bogiem
nawet więcej niż wtedy
gdy pijany leżąc krzyżem sypiał na podwórku
Teraz krzyżem nazywa swój alkoholizm
i nałogowo przyjmuje w domu świadków Jehowy
Może to i głupie ale
wydawał mi się bardziej wiarygodny
gdy nosił na twarzy stygmaty
bliskich spotkań z płytami chodnika
i zestawu zakąsek z Lubuskiej
niż tę maskę Mojżesza
bez górnych jedynek
i żal mi trochę
wcale nie sąsiada
tylko mój widok z okna
wiele na tym stracił
ĆMA
Czternaście lat
pęcherze na stopach
nie pozwalają głaskać ziemi
ziemia boli
nie ma pretekstów
godność zgubiona przez dziurę w kieszeni
ostatnich spodni
wszystko przez tę kobietę
z otwartą torebką
Nie ma wymówek
cień krzyżem przybity do bramy
kiedy...
płomienie
to jedyne ciepło
jakie znam
KAWIARNIA STOLIK 4, PIĄTEK 18:00
Który to już raz się widzimy.....
a mnie ciągle brakuje odwagi
żeby wyznać
że nie lubię kawy
Filiżanka?
tylko za nią mogę się chować
kiedy patrzysz tak dziwnie
jakbyś wiedział
że na lewej kostce
poleciało mi oczko w rajstopach
cholera założonych pierwszy raz na tę okazje
Gdybyś tylko chciał
zaprosiłabym cię do domu
na noc i dłużej
a z ciebie jeszcze taki dzieciak
myślisz że filozofia Sokratesa
o której
który to już raz mi opowiadasz.....
obchodzi mnie choć odrobinę
* * *
W te krótkie chwile
które są poezją
drzwi są otwarte i ja idę przez nie
bo wiesz wtedy mam skrzydła
czasem cień po skrzydłach
w te inne jestem zwyczajnie garbata
NIEDZIELA
Osiemdziesiąt lat?
Może?
Ja i tak nie ustępuję nikomu miejsca w autobusie
a co dopiero w kościele
czterdzieści pięć stopni to dobry kąt żeby patrzeć
na to twoje spojrzenie
gładkie jak koczek na czterech metalowych szpilkach
buty doskonale czyste
pewnie jak myśli w twoim wieku
na idealnie wyprasowane wszystko
oprócz twarzy
i usta
pociągnięte malinowa szminką
przez którą wyglądałabyś
jak bardzo stara wariatka
gdyby nie to
że jesteś taka piękna
KOSZMAR
Nie mogę się obudzić
z tej bezsennej nocy
skóra krwawi po dniu
zdzieranym pumeksem
halogen za oknem
chłoszcze mdłym światłem po twarzy
spóźniony autobus
rozrywa powieki jak pajęczynę
bezdomny patriarcha
o białej brodzie Mojżesza
trzaskiem pokrywy śmietnika
nawraca na rzeczywistość
Nie mogę się obudzić
Do dwudziestu kilku lat
SZCZĘŚCIE
Nie potrzebuję wiele
żeby być szczęśliwa
kakao w chłodny wieczór
sweter w niepogodę
książkę czytaną nocą
ośle uszy kartek
zwinięte na pamiątkę twojego dotyku
jak moje włosy rano
zatulone w zapach
wciąż ciepły na poduszce
jakbyś szeptał
jestem
USPRAWIEDLIWIENIE
Czarna fraza jest modna
potrafi przypieprzyć
nie bawi się w sentymenty
różowych chmurek na błękitnym niebie
nie całuje stron koronkową metaforą
ba, jest dowodem odwagi
wysyła się słowo kurwa
na konkurs literacki
i zostaje bohaterem dnia
nie jestem bohaterem.....
ja tylko oddycham
brudnym murem miasta
inaczej już nie potrafię
ANONIM
Jeżeli jeszcze o tym nie wiesz
to dają tu dożywocie
(przeważnie za więcej nie pamiętam)
Nie jest lekko
można trafić na mało atrakcyjne ciało
kolejkę w skarbowym
albo brak zasiłku
Wszelkie próby przedterminowego zwolnienia lub
dezercji
karane są piekłem
podobnie jak nieprawomyślność
to znaczy kiedy nie dziękujesz za każdego kopa
jak mówiłem dożywocie
więc dobrze się zastanów
zanim się urodzisz
DONOS
Uprzejmie pragnę donieść
że ta brzydka baba
co rzadko się uśmiecha
i wciąż rozpowiada
że dawno nie ma złudzeń
kiedy nikt nie widzi
pisze wiersze nocami
a to podejrzane
pewnie też coś ukrywa
bo w pudle pod szafą
trzyma sukienkę w kwiaty
i dwa stare listy
od tego lata kiedy
z taką nienawiścią
zaczęła na mnie patrzeć
każdego dnia z lustra
Poinformować o tym
Odpowiednie władze
jest moim obowiązkiem
liczę też ponadto
że wyciągnięte będą konsekwencje
i w końcu ktoś uwolni mnie
od jej osoby
TYLKO POCZEKAJ
Kiedyś założę czerwoną sukienkę
taką najczerwieńszą
z rozcięciem aż do
Niemożliwe!
albo nawet do
O matko święta!
i buty na obcasach
wysokich, takich najwyższych jakie można kupić
a potem po spojrzeniach
tych drwiących i zdziwionych
i tych wszystkich innych
przyjdę do ciebie
jak angielska królowa
po dywanie z pluszu
dumnie i z podniesioną głową
podniesioną jak nigdy dotąd
i będziesz wiedział
i wszyscy będą wiedzieć
jak ci nie powiem....
tak najbardziej niewypowiedzianie jak tylko potrafię
FRAZESY
Mała dziewczynko
Pieniądze szczęścia nie dają
miłość bierz tylko na raty
i oddawaj zaraz po pierwszej zdradzie
A w ogóle to
Pij mleko!
będziesz miała zdrowe zęby
i serce
odporne na złamania
SEPSA LAT TRZYDZIESTU
Jestem z Teraz
a to nie jest najtrafniejsze miejsce
Nieuleczalnie choruję na życie
bo Jezus umarł za mnie
odkąd się o tym dowiedziałam
mam okropne wyrzuty sumienia
choć z drugiej strony
przecież mógł najpierw zapytać...
Na tym etapie
powinnam już przynajmniej
na śmierć zapomnieć
albo
pokochać na zabój
śmiertelnie się wystraszyć
albo chociaż raz
zabójczo wyglądać
z braku samodzielności
zabijam tylko czas
MEA CULPA
Nie piszę wierszy o wódce
a papierosów
to nawet nie palę
Nie jeżdżę na nosorożcu
w mojej okolicy
są one równie rzadkie
jak dinozaury, poeci i dziewice
Doświadczenia metafizyczno- egzystencjalne
ograniczam
do sprawdzenia rano
swej obecności w lustrze
więc rzecz się przedłuża
Po buncie pokoleniowym
zostało mi przyzwyczajenie
do Nie czyszczenia butów i
Nie prasowania dżinsów
tak długie
że to już właściwie klasyka
Nawet zaprzyjaźnić bym się ze sobą nie chciała
...bo nie lubię pożyczać pieniędzy
i naprawdę
to wszystko
to wyłącznie Moja Wina
PROROK
Po czwartej butelce
diabeł zaczął mówić
I nie został kamień na kamieniu
z Mirka pod sklepem GS-u
Tętent koni apokalipsy
w szprychach starego składaka
tak długo powtarzał Nie Ma PO CO
aż PO CO odeszło w szarą pustynię Pernazyny
potem już tylko
rzucony na wiatr
w proroczym płaszczu niestrzyżonych włosów
Wieszczył
Smutną Nowinę
obok kiosku we wsi
niektórzy mówią
że z oszczędzanych dwadzieścia lat żyletek
zbudował ołtarz całopalny
i spłonął szczęśliwy
przed jutrem
które nie miało nadejść
Wschodzące słońce rozczarowało tylko niedowiarków
ECCE FEMINA
Usta
okrwawione śladem pocałunku
Ciało
pokłute pamięcią dotyku
Ponad czasem
Rozpięta
na krzyżu złudzeń
nieśmiertelnie umiera
z miłości
POMIĘDZY
Śniło mi się że jestem nieprawdziwa
rozwałkowana płasko do
"osiemdziesiąt gramów na metr kwadratowy"
odbarwiona do czerni i bieli
twarz mam upstrzoną znakami przestankowymi
bezwładne ręce
na łańcuszkach Times New Roman
nie moje życie
w płaskim domu
obok płaskiego mężczyzny i dzieci
ukradkiem między włóknami papieru
podglądane zakończenie
Zbudził mnie krzyk
odwracanych stron
U BRAM SODOMY
Zatrzymana złym spojrzeniem miasta
w słonej bryle łzy
coraz trudniej dostrzega
ukryty głęboko miękki kontur wczoraj
coraz wolniej ucieka
przez wertowane w pamięci kruche strony pergaminu
wspo-mnień
coraz słabiej słyszy
szum wiatru w gałęziach złamanego drzewa
coraz boleśniej sól
zarasta krwawiące świtem powieki
coraz mocniej czuje
wschodzące kamienie
zaciśniętych pięści
Z PAMIĘTNIKA LITERATKI
Pierwsze dno
I Poeta "W" skwapliwie zasiedla okolice
butelek z Merlot
Po drugim
Miękko i z uśmiechem płyniemy
przez spragniony kultury tłum
Trzecie
Ktoś próbuje Ją nawrócić na czerwone ślepia bożka
new age
o którym szczęśliwie wciąż wie jeszcze tyle, że nie
chce go znać
Przy czwartym
Zaczyna się poważna dyskusja
o istocie istot
Ale piąte
Mgliście sugeruje że jest to istota
poezji dla każdego własnej
Więc przy szóstym
Świetliste Anioły
zapierdalają po granitach nie wiadomo po co
Siódme
Rozcina krzyk tłuczonego szkła
Kelner z zieloną szufelką
wymiata nas beznamiętnie
z pod bezpiecznego azylu stolika
unosi pokrywę nocy
i wysypuje resztki
w zimną trzeźwość dnia
* * *
Uderzeniem powieki
przybijam sekundę
u szczytu łzy
niewiadomo po co zatrzymanej
przybijam mężczyznę
którego smak
nie jest już do niczego potrzebny
przybijam siebie
znieruchomiałą za ustami
turlającymi słowa
bez znaczenia
przybijam kurtynę
do pustej sceny
balkonowej
SZKIEŁKO
Obok czasu
Na murze z kamieni obrzmiałych upałem
Niebieski kot
Patrzy na świat
Obojętnym wszechwiedzącym wzrokiem filozofa
Powietrze błyszczy
Zapowiedzią fałszywych obrazów
Turkusowe wodorosty traw
Tańczą leniwie
Pod pieszczotą szafirowego wiatru
Zatopiona w niebie ziemia
Iluzja szkiełka
skończona na ostrej krawędzi
pękniętego światła
gdzie kropla krwi
stężałą czerwienią
przywraca rzeczywistość
Przypomina
Bezpowrotność
wypitej za pomyślność
niebieskiej butelki szampana
i zachwytu
w błękitnych oczach dziecka
CREDO
Dzięki konkursom literackim
płacę raty
i mogę przyglądać się żywym obrazom
po nazwą
Polscy Poeci Współcześni
ba, mogę sobie nawet dotknąć poetów
albo przylepić im wyżutą gumę
do siedzenia
ale ich nie rozumiem
pewnie dlatego że
jestem zbyt normalna
albo za mało wykształcona
W życiu dziwnie podobnie
oglądam żywe obrazy
pod nazwą
Dobrzy Uczciwi Ludzie
mogę sobie nawet dotknąć
albo przylepić gumę
ale ich nie rozumiem
pewnie dlatego że
jestem zbyt nienormalna
albo za bardzo wykształcona
z premedytacją wybieram poetów
przynajmniej mam na raty...