12895

Szczegóły
Tytuł 12895
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12895 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12895 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12895 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Małgorzata Stachowiak O Czymś O CZYMŚ Właściwie chodzi o to żeby było o czymś chociaż tak całkiem o czymś nie zawsze się uda bo może to nie ważne że konie do rzeźni dają się wieźć w milczeniu za to bardzo śmierdzą żebym mogła powiedzieć że boje się śmierci I może to za mało że Pan Stasiek z dołu co dał się zlać gaśnica żeby przyjść na wódkę (w najlepszych tatuażach jakie miał pod ręką) sprawniej wychyla plastik niż kolega prawnik choć jak on nie potrafi cytować Wojaczka żeby z tego napisać dobry wiersz o ludziach A zbyt sentymentalnie że kot tak domyślnie oparł łeb na poprzecznie prążkowanym mięśniu który zaraz pod mostkiem działa mi uparcie i zawsze nierozważnie i zawsze wbrew woli żebym mogła się przyznać a więc się nie przyznam bo przecież tak naprawdę nie ma o czym mówić CZTERDZIESTA ROCZNICA ŚLUBU Wrośli w siebie niewygodnie, boleśnie jak paznokieć w miękkie tworzywo palca Przy stole odgradzają się od siebie pachnącym kawą nałogowym milczeniem Okruchami przeterminowanych uśmiechów karmią już tylko gołębie na parapecie za oknem On przyjaźni się z prowadzącymi dzienniki ona z bohaterami telenoweli wspólny czas emisji nie został przewidziany Nocą na osobnych transatlantykach odpływają w ból głowy, kręgosłupa, serca zostawiając w łazience zbyt lekkie sny i szczoteczki do czyszczenia wspomnień Ale gdziekolwiek idą niosą ze sobą wspólne czternaście tysięcy dni jak reumatyzm, nadciśnienie, jak odciski na stopach Gdyby spróbować ich wyleczyć mogliby umrzeć z miłości ZŁOTA JESIEŃ Co tydzień na dansingu w klubie Złota Jesień próbuje ogrzać serce winem Kwiat Jabłoni pan Czesiek w garniturze wskrzeszonym ze strychu Pani Hela w łazience chusteczkami Zewa i pozytywnym myśleniem ratuje własny dekolt przed odbiciem w lustrze Pan w muszce przynosi frezje dla Zosieńki z bufetu ciepło uśmiechniętej do każdej plamy wątrobowej rutynowo od 18:00 do 22:00 A biedna pani Gienia w za ciasnych pantoflach ucieka w rzeczywistość za wieszakiem w szatni i łzami rozmazuje tani tusz do rzęs po zmiętych śladach pocałunku co zbyt mocno zabolał starością MOŻLIWE ŻE Gdybyś mnie kochał to byłabym ładna myłabym zęby po każdym posiłku czytałabym Pawlikowską -Jasnorzewską a odprysk lakieru na paznokciu byłby mi katastrofą większą niż Titanik pewnie nawet codziennie czyściłabym buty prasowała dżinsy albo nie kupowałabym sobie jedwabne sukienki i łapała elfy w siatkę na motyle bo wiesz gdybyś mnie kochał to byłabym kwiatem delikatnym storczykiem wrosłym w twoje ramię a tak to już na zawsze będę tylko sobą JAK ZAWSZE Po stromym garbie podwórka pan Heniek na krzywych kołach wspina się po kolejny dzień w to samo miejsce- jak zawsze Skrzyżowanie zielonej i kruczej nie tętni życiem czasem samochód śmiertelnie potrąca pustą torebkę po różowych landrynkach a liście zaraczonych lip popełniają zbiorowe samobójstwo ( ale to tylko jesienią) Jak zawsze zmęczona z przyzwyczajenia sąsiadka rozdepcze pana Heńka drobnym ściegiem krzywych obcasów dzieci ze szkoły przebiegną po nim bezrozumnym śmiechem a on skupiony zardzewiałą brzytwa głosu wydrapie na powietrzu Dzień Dobry do tylnego światła roweru listonosza Jak zawsze CZERWONA TERESKA W środku lata zaburza równowagę statecznych pasteli parą soczyście czerwonych kozaków Na wózku z makulaturą wozi paczki jednakowych dni łasi się do przechodniów nieśmiałym uśmiechem trzylatka lecz cała reszta zapięta jest na dwanaście czerwonych guzików więc ludzie znają tylko czerwone kokardy na końcach pięćdziesięcioletnich warkoczy czasem wytrwale pyta chociaż nie wie o co bezwładnie łapiąc słowa pod wiotkie powieki Znów śmiech wypędził ją na ulicę więc wieczorem fotografii matki nie opowie co robiła poczyta jej tylko o weselu w Kanie wyprasuje czerwona spódniczkę i na białej poduszce będzie śnić o Czerwonym Morzu, goździkach i różach i ojcu co w sześćdziesiątym drugim otworzył sobie żyły - banalnie w łazience oswojony strach zaboli ale nie za bardzo do rana wszystkie guziki znów będą zapięte WARIATKA Ruda wariatka kolorowy ptak jeszcze nim zgasły latarnie z ciemnej klatki okna wypuszczała śmiech kudłatego kundla co biegł przed nią szalony przez labirynt dnia łasząc się do przechodniów nienormalna radością a czasem patrząc w oczy głodny najmniejszego gestu Jej hałaśliwe piosenki O rzeczach całkiem zwykłych np. o zupie jarzynowej Na ulicy oplatały zaciśnięte pięści twarzy żółtą apaszką w stokrotki niepostrzeżenie szkicując uśmiechy A potem Ruda Wariatka w zielonej sukience przemyślnie nieostrożna zasnęła przy odkręconym gazie i już piętnaście lat śpiewa w chórze szalonych aniołów np.: o zupie jarzynowej tylko nocami za miastem bezpański kudłaty kundel wyje na przeraźliwie normalnym cmentarzu PROLOG (SULECHÓW 6:15) Sulechów 6:15 Pod brudną szmatą świtu za ścianą W ciężki, śmierdzący winem sen Kowalczyka tłucze uparte wiosło wskazówki zegara za oknem obok latarni krztuszącej się światłem Moja Martwa szkoła Dwadzieścia lat temu miły blondynek w kiblu przyczepił pasek od spodni do własnego żalu Wszystkie dzieci zachwycone bawiły się w samobójstwo dopóki nie zaczęli nadawać Izaury kiedyś w pobliżu wykopią szkielet anioła co nie dopilnował promocji do następnej klasy i wezmą go za pterodonta Sulechów 6:30 Budzik strzępi ciszę Autobus miękko rozcina ostatnie źdźbła mroku za ścianą Kowalczykowa odprawia ceremonię powitania dnia otwiera okno wyrzuca wczorajsze pety z popielniczki wyrzuca z ust pierwszą kurwę trzaska drzwiami trzaska w twarz kolejna kurwą czteroletnią córkę za oknem kończy się agonia latarni Pod brudną szmata świtu zapach szczyn, nędzy i straconych złudzeń bólem głowy budzi miasto ... podobno nawet szkoła zmartwychwstaje o 7:40 wtedy mnie już tu nie ma cuda są tylko dla wierzących OKRĘŻNA Duchy Akwarium chwiejnym krokiem rozsnuły się nad miastem podpierając dachy Nie można już przez brudne okna zmrużone przydziałową firanką podglądać jak przy stoliku z wiórowej płyty na ceracie z metra bezbolesna rzeczywistość gra w karty ze Zdzichem o litr spirytusu wpadli razem pod autobus Zdzichu ten to miał szczęście..... Nylonowo tleniona - Co ma być? nie leje szczęścia na wynos w butelki po mleku dziesięciolatek kupujący obok lody nigdy nie widział takiej butelki Nie potrafi rozpoznać zapachu który wciąż uparcie Zmartwychwstaje tu po godzinie trzynastej jego rzeczywistość jest jasnozielona ma smak cukru mleka i pistacji jasnozielona jak liście brzozy która całkiem wbrew wyrosła w miejscu tamtego stolika a może nawet to właśnie jemu się uda nigdy nie zostać szczęściarzem MIĘDZY NIEBEM A ZIEMIĄ Z okna w kuchni widać kościół z okna w pokoju śmietnik Dwa lokalne monolity śmietnik istnieje równolegle do nas więc pielgrzymuje się do niego częściej pies tego z pod czwórki sika tam na przykład regularnie Agata żeby wynieść śmieci zakłada najlepsze ubranie a kosz opróżnia naśladując gesty dziewczynek sypiących kwiatki w procesji kiedy wywożą kontener pies idzie sikać pod kościół ale dla Agaty zostaje tylko niezabliźniona pętla pustki której nie umie nazwać wszystko przez to ze Agata jest nienormalna i czasem taka śmieszna ze aż chce się płakać PIASKOWNICA W piaskownicy dzieci bawią się w życie w mamę i tatę w sąsiadów w ciebie Emilka gotuje z piasku zupkę za kamyki pożyczone do pierwszego od Kasi Kasia całuje Wojtusia w policzek za dwadzieścia lat razem pobawią się w rozwód Andrzejek bije smyczą Azorka jak tatuś jeszcze go to trochę przeraża ale już niedługo skomlenie będzie muzyką dla jego uszu Ola kołysze beznogą lalę - śpij mała kurwo śpij nie rycz! W piaskownicy dzieci bawią się w życie nie zmieni tego mała blondyneczka nawet jeśli na wizji zabije swego misia Moje nieistniejące dzieci nie mają piaskownicy na ostatniej stronie wyobraźni za zakładką z napisem ostrożnie zawsze będą bezpieczne ŚMIERĆ Umrzeć można w dowolnej chwili na wiele sposobów Obecnie kilka jest nawet dość modnych bo śmierć to rozwiązanie niezwykle popularne bezpieczne higieniczne tanie Śmierć odcina od nierozsądnych myśli niezabliźnionych uczuć niepotrzebnych rozczarowań byt słoja z formaliną może trwać wieczność albo lat czterdzieści i cztery albo siedem i nie ma sensu doszukiwać się w tym symboliki Ale bywa też że całujesz kogoś tak po prostu bez podtekstów seksualnych w ciepły policzek na do widzenia i zmartwychwstajesz przez głupią nieuwagę OKAZJA W modnym tygodniku na stronach od szóstej do dwunastej świąteczna wyprzedaż dzieci W ofercie różne modele włoski blond albo ciemne oczka zielone, niebieskie, piwne nie ma rudych i grubych bo kiepsko schodziły Kupujący ma gwarancję że wszystkie dzieci są made in Poland wiec przy okazji wspiera krajowych producentów a dla mniej zamożnych na ostatniej stronie są starsze modele.... bez uśmiechu w wyposażeniu podstawowym cena jest wyjątkowo atrakcyjna głównie dlatego że mają krótszy termin przydatności POCZEKALNIA Ponad rudymi zaciekami na ospowatym suficie grzmot wykrzykuje proroctwa apokalipsy ostre i krótkie jak przekleństwa szyba hipnotycznie spływa od górnych powiek do dolnych od górnych do dolnych Na zawłaszczonym czekaniem plastikowym siedzeniu wyostrzają się unieruchomione zmysły Ktoś za plecami rozmawia przez telefon długo i nieszczęśliwie niedobra miłość pachnie z daleka plastikiem zużytych kart telefonicznych Szczęśliwych Walentynek życzy Telekomunikacja A takie rodzinne wydają się kanapki tamtego grubasa Starannie zawinięte w podwójny papier bułka z żółtym serem pachnie z bliska rodziną? Bezdomny który właśnie wszedł pachnie natomiast brakiem karty telefonicznej, kanapek z serem, mydła lecz to nie przed tym wszyscy tak gwałtownie odwracają myśli ani przed jego posiłkiem pieczołowicie wyjętym z śmietnika lecz przed zbyt realnie istniejąca przez jego osobę możliwością czekania już zawsze HYMN DO WCZORAJ Kiedy byłam dzieckiem byłam mądra mówiłam jak dziecko myślałam jak dziecko nie dziwiłam się niczemu nawet tamtej futrzanej czapce koleżanki uszytej z futerka pręgowanego królika wierzyłam w święte i wieczne prawo do obdartych kolan i dwójek z dyktanda nie trzymałam łez na smyczy nie zakładałam kagańca słowom Kiedy byłam dzieckiem byłam głupia mówiłam jak dziecko myślałam jak dziecko nie wiedziałam że wciąż na nowo umiera się i zmartwychwstaje czasami tylko po to by wstąpić do piekła że można stracić siebie w czyichś ciemnych oczach a potem się dowiedzieć że jest jakaś żona że podcięte sumienie bardziej boli i krwawi niż podcięte żyły że.... Kiedy byłam dzieckiem mówiłam jak dziecko myślałam jak dziecko rozumiałam jak dziecko gdy wyzbyłam się tego co dziecięce nie zostało nawet tyle by ocalić siebie PANI RENIA Pani Renia w tajemnicy przed mężem przefarbowała szare dni na platynowo i każdego wieczora zamknięta w łazience kolejne chwile zwija w misterny papilot coraz rzadszej blond nieskończoności Śmieci wynosi w spódniczkach krótszych niż jej imię maskując brak makijażu dymem z papierosa w długiej szklanej lufce W soboty przy sznurkach z praniem kusi koronkową bielizną córki sąsiada kierowcę zalotnie gubiąc sztuczną rzęsę na klapek z marabucim piórkiem A kiedy jest pełnia stukając cienkimi obcasami w lekki sen podwórka pani Renia wymyka się na Gajową by kupić od cyganek eliksir młodości destylat zgubionego czasu Potem niewyspana łyka Acard dwa Isoptiny i idzie sprzątać szkołę która od czterdziestu lat zupełnie się nie zmieniła ZEGARY Nie ważne która ważne że punktualna nie spóźnia się o ani jeden uśmiech nie spieszy o ani jeden pocałunek jak ta chwila gdy księżyc srebrem liże ciemną wydmę twojego ramienia a myśli wślizgują się za miękkie burty powiek i płyną do świtu w ciszy gdzie słychać tylko jak zamknięty w piersi zegar odmierza mój czas punktualnie z twoim TRZECIA RANO W ciemnościach mury bloku tracą przyjazną miękkość znajomych kątów ze strachu przed bólem nadproduktywnej wyobraźni Nieme szyby w bezsennych źrenicach Odbijają nie wybudowane zamki niespełnione kariery, nienarodzone dzieci nieudane małżeństwa Na czwartym piętrze myśl o śmierci wsuwa chłodne palce pod powieki nastolatka Na pierwszym przy cicho szeleszczącym radiu biała głowa starca pochyla się zmęczona wizją wiecznego życia Na parterze Adaś nie śpi ponieważ spadł deszcz i miejsce które tatuś nazywa ta piekielna dziurą zmieniło się w czarne oko z bladą źrenicą księżyca teraz piekło jest otwarte nie tylko pięciolatek boi się zamknąć oczy MIASTECZKA Tylko tu można bezkarnie oglądać pod mikroskopem życie sąsiadów Po twarzach przechodniów wzrok przesuwa się spokojnie jak po wytartych grzbietach wyczytanych książek Na festynach zapach kultury dziwnie bliski zapachowi piwa a wszystko co potrzebne i niepotrzebne do szczęścia można znaleźć na ruskim bazarze Zamknąć oczy dzieckiem otworzyć staruszkiem czterdzieste urodziny obchodząc między kupowaniem ziemniaków i codziennej gazety Tylko tu można spędzić życie zupełnie niechcący Małe miasteczka robią nas na szaro KRYTYK Powiedział, że piszę jak facet i szukał śladów zarostu na mojej twarzy mogę jeszcze przebaczyć że mój biust uznał za mało wiarygodny ale żeby zaraz nie kobieca i dlaczego Bo nie przypinam do stronic na szpilkach jeszcze żywych motyli, kwiatów, pocałunków? Bo wrażenia z łąki o świcie nieba o północy i swojej sypialni wolę zachować dla siebie? A nieustanna sekcja własnego ja wdaje mi się nie smaczna.... Dobra odczepiłam z moich wierszy przecinki i kropki rozsupłałam sznurówki atramentu rozebrałam je z białej bielizny kartek stoją nagie przed lustrem właśnie że są kobiece są kobiece nawet za bardzo kobiece ....o jakieś pięć kilo JESZCZE JEST CZAS Może lepiej się teraz rozstańmy zanim stanie się coś okropnego Na przykład odkryjesz że nie zawsze noszę jedwabną bieliznę albo twoje brudne skarpetki... to będą już tylko brudne skarpetki Zanim wszystkie miękkie spojrzenia i ciepłe słowa skrzepną i zawisną nam u szyi obojętnym przyzwyczajeniem Zanim przyznam że to tylko ten uśmiech Harrisona Forda zanim zgadniesz że wcale nie jestem niezwykła zanim spotkamy się naprawdę i będzie za późno BRAK Spieczone usta bolą nieskrzepłym wciąż brakiem po chłodnych stopniach strachu odchodzę w głąb siebie w ciemność gdzie tylko oddech coraz mniej istotny jak ten szlak na tapecie gdzie każdego zmroku w pękniętą szklankę serca kradnę głos sąsiadki co śpiewa kołysanki dziecku na dobranoc i nie wie co to znaczy umierać z pragnienia ciepła dłoni na klamce i głosu już jestem APOSTOŁ Z CZWARTEGO PIĘTRA Sąsiad dużo rozmawia z Bogiem nawet więcej niż wtedy gdy pijany leżąc krzyżem sypiał na podwórku Teraz krzyżem nazywa swój alkoholizm i nałogowo przyjmuje w domu świadków Jehowy Może to i głupie ale wydawał mi się bardziej wiarygodny gdy nosił na twarzy stygmaty bliskich spotkań z płytami chodnika i zestawu zakąsek z Lubuskiej niż tę maskę Mojżesza bez górnych jedynek i żal mi trochę wcale nie sąsiada tylko mój widok z okna wiele na tym stracił ĆMA Czternaście lat pęcherze na stopach nie pozwalają głaskać ziemi ziemia boli nie ma pretekstów godność zgubiona przez dziurę w kieszeni ostatnich spodni wszystko przez tę kobietę z otwartą torebką Nie ma wymówek cień krzyżem przybity do bramy kiedy... płomienie to jedyne ciepło jakie znam KAWIARNIA STOLIK 4, PIĄTEK 18:00 Który to już raz się widzimy..... a mnie ciągle brakuje odwagi żeby wyznać że nie lubię kawy Filiżanka? tylko za nią mogę się chować kiedy patrzysz tak dziwnie jakbyś wiedział że na lewej kostce poleciało mi oczko w rajstopach cholera założonych pierwszy raz na tę okazje Gdybyś tylko chciał zaprosiłabym cię do domu na noc i dłużej a z ciebie jeszcze taki dzieciak myślisz że filozofia Sokratesa o której który to już raz mi opowiadasz..... obchodzi mnie choć odrobinę * * * W te krótkie chwile które są poezją drzwi są otwarte i ja idę przez nie bo wiesz wtedy mam skrzydła czasem cień po skrzydłach w te inne jestem zwyczajnie garbata NIEDZIELA Osiemdziesiąt lat? Może? Ja i tak nie ustępuję nikomu miejsca w autobusie a co dopiero w kościele czterdzieści pięć stopni to dobry kąt żeby patrzeć na to twoje spojrzenie gładkie jak koczek na czterech metalowych szpilkach buty doskonale czyste pewnie jak myśli w twoim wieku na idealnie wyprasowane wszystko oprócz twarzy i usta pociągnięte malinowa szminką przez którą wyglądałabyś jak bardzo stara wariatka gdyby nie to że jesteś taka piękna KOSZMAR Nie mogę się obudzić z tej bezsennej nocy skóra krwawi po dniu zdzieranym pumeksem halogen za oknem chłoszcze mdłym światłem po twarzy spóźniony autobus rozrywa powieki jak pajęczynę bezdomny patriarcha o białej brodzie Mojżesza trzaskiem pokrywy śmietnika nawraca na rzeczywistość Nie mogę się obudzić Do dwudziestu kilku lat SZCZĘŚCIE Nie potrzebuję wiele żeby być szczęśliwa kakao w chłodny wieczór sweter w niepogodę książkę czytaną nocą ośle uszy kartek zwinięte na pamiątkę twojego dotyku jak moje włosy rano zatulone w zapach wciąż ciepły na poduszce jakbyś szeptał jestem USPRAWIEDLIWIENIE Czarna fraza jest modna potrafi przypieprzyć nie bawi się w sentymenty różowych chmurek na błękitnym niebie nie całuje stron koronkową metaforą ba, jest dowodem odwagi wysyła się słowo kurwa na konkurs literacki i zostaje bohaterem dnia nie jestem bohaterem..... ja tylko oddycham brudnym murem miasta inaczej już nie potrafię ANONIM Jeżeli jeszcze o tym nie wiesz to dają tu dożywocie (przeważnie za więcej nie pamiętam) Nie jest lekko można trafić na mało atrakcyjne ciało kolejkę w skarbowym albo brak zasiłku Wszelkie próby przedterminowego zwolnienia lub dezercji karane są piekłem podobnie jak nieprawomyślność to znaczy kiedy nie dziękujesz za każdego kopa jak mówiłem dożywocie więc dobrze się zastanów zanim się urodzisz DONOS Uprzejmie pragnę donieść że ta brzydka baba co rzadko się uśmiecha i wciąż rozpowiada że dawno nie ma złudzeń kiedy nikt nie widzi pisze wiersze nocami a to podejrzane pewnie też coś ukrywa bo w pudle pod szafą trzyma sukienkę w kwiaty i dwa stare listy od tego lata kiedy z taką nienawiścią zaczęła na mnie patrzeć każdego dnia z lustra Poinformować o tym Odpowiednie władze jest moim obowiązkiem liczę też ponadto że wyciągnięte będą konsekwencje i w końcu ktoś uwolni mnie od jej osoby TYLKO POCZEKAJ Kiedyś założę czerwoną sukienkę taką najczerwieńszą z rozcięciem aż do Niemożliwe! albo nawet do O matko święta! i buty na obcasach wysokich, takich najwyższych jakie można kupić a potem po spojrzeniach tych drwiących i zdziwionych i tych wszystkich innych przyjdę do ciebie jak angielska królowa po dywanie z pluszu dumnie i z podniesioną głową podniesioną jak nigdy dotąd i będziesz wiedział i wszyscy będą wiedzieć jak ci nie powiem.... tak najbardziej niewypowiedzianie jak tylko potrafię FRAZESY Mała dziewczynko Pieniądze szczęścia nie dają miłość bierz tylko na raty i oddawaj zaraz po pierwszej zdradzie A w ogóle to Pij mleko! będziesz miała zdrowe zęby i serce odporne na złamania SEPSA LAT TRZYDZIESTU Jestem z Teraz a to nie jest najtrafniejsze miejsce Nieuleczalnie choruję na życie bo Jezus umarł za mnie odkąd się o tym dowiedziałam mam okropne wyrzuty sumienia choć z drugiej strony przecież mógł najpierw zapytać... Na tym etapie powinnam już przynajmniej na śmierć zapomnieć albo pokochać na zabój śmiertelnie się wystraszyć albo chociaż raz zabójczo wyglądać z braku samodzielności zabijam tylko czas MEA CULPA Nie piszę wierszy o wódce a papierosów to nawet nie palę Nie jeżdżę na nosorożcu w mojej okolicy są one równie rzadkie jak dinozaury, poeci i dziewice Doświadczenia metafizyczno- egzystencjalne ograniczam do sprawdzenia rano swej obecności w lustrze więc rzecz się przedłuża Po buncie pokoleniowym zostało mi przyzwyczajenie do Nie czyszczenia butów i Nie prasowania dżinsów tak długie że to już właściwie klasyka Nawet zaprzyjaźnić bym się ze sobą nie chciała ...bo nie lubię pożyczać pieniędzy i naprawdę to wszystko to wyłącznie Moja Wina PROROK Po czwartej butelce diabeł zaczął mówić I nie został kamień na kamieniu z Mirka pod sklepem GS-u Tętent koni apokalipsy w szprychach starego składaka tak długo powtarzał Nie Ma PO CO aż PO CO odeszło w szarą pustynię Pernazyny potem już tylko rzucony na wiatr w proroczym płaszczu niestrzyżonych włosów Wieszczył Smutną Nowinę obok kiosku we wsi niektórzy mówią że z oszczędzanych dwadzieścia lat żyletek zbudował ołtarz całopalny i spłonął szczęśliwy przed jutrem które nie miało nadejść Wschodzące słońce rozczarowało tylko niedowiarków ECCE FEMINA Usta okrwawione śladem pocałunku Ciało pokłute pamięcią dotyku Ponad czasem Rozpięta na krzyżu złudzeń nieśmiertelnie umiera z miłości POMIĘDZY Śniło mi się że jestem nieprawdziwa rozwałkowana płasko do "osiemdziesiąt gramów na metr kwadratowy" odbarwiona do czerni i bieli twarz mam upstrzoną znakami przestankowymi bezwładne ręce na łańcuszkach Times New Roman nie moje życie w płaskim domu obok płaskiego mężczyzny i dzieci ukradkiem między włóknami papieru podglądane zakończenie Zbudził mnie krzyk odwracanych stron U BRAM SODOMY Zatrzymana złym spojrzeniem miasta w słonej bryle łzy coraz trudniej dostrzega ukryty głęboko miękki kontur wczoraj coraz wolniej ucieka przez wertowane w pamięci kruche strony pergaminu wspo-mnień coraz słabiej słyszy szum wiatru w gałęziach złamanego drzewa coraz boleśniej sól zarasta krwawiące świtem powieki coraz mocniej czuje wschodzące kamienie zaciśniętych pięści Z PAMIĘTNIKA LITERATKI Pierwsze dno I Poeta "W" skwapliwie zasiedla okolice butelek z Merlot Po drugim Miękko i z uśmiechem płyniemy przez spragniony kultury tłum Trzecie Ktoś próbuje Ją nawrócić na czerwone ślepia bożka new age o którym szczęśliwie wciąż wie jeszcze tyle, że nie chce go znać Przy czwartym Zaczyna się poważna dyskusja o istocie istot Ale piąte Mgliście sugeruje że jest to istota poezji dla każdego własnej Więc przy szóstym Świetliste Anioły zapierdalają po granitach nie wiadomo po co Siódme Rozcina krzyk tłuczonego szkła Kelner z zieloną szufelką wymiata nas beznamiętnie z pod bezpiecznego azylu stolika unosi pokrywę nocy i wysypuje resztki w zimną trzeźwość dnia * * * Uderzeniem powieki przybijam sekundę u szczytu łzy niewiadomo po co zatrzymanej przybijam mężczyznę którego smak nie jest już do niczego potrzebny przybijam siebie znieruchomiałą za ustami turlającymi słowa bez znaczenia przybijam kurtynę do pustej sceny balkonowej SZKIEŁKO Obok czasu Na murze z kamieni obrzmiałych upałem Niebieski kot Patrzy na świat Obojętnym wszechwiedzącym wzrokiem filozofa Powietrze błyszczy Zapowiedzią fałszywych obrazów Turkusowe wodorosty traw Tańczą leniwie Pod pieszczotą szafirowego wiatru Zatopiona w niebie ziemia Iluzja szkiełka skończona na ostrej krawędzi pękniętego światła gdzie kropla krwi stężałą czerwienią przywraca rzeczywistość Przypomina Bezpowrotność wypitej za pomyślność niebieskiej butelki szampana i zachwytu w błękitnych oczach dziecka CREDO Dzięki konkursom literackim płacę raty i mogę przyglądać się żywym obrazom po nazwą Polscy Poeci Współcześni ba, mogę sobie nawet dotknąć poetów albo przylepić im wyżutą gumę do siedzenia ale ich nie rozumiem pewnie dlatego że jestem zbyt normalna albo za mało wykształcona W życiu dziwnie podobnie oglądam żywe obrazy pod nazwą Dobrzy Uczciwi Ludzie mogę sobie nawet dotknąć albo przylepić gumę ale ich nie rozumiem pewnie dlatego że jestem zbyt nienormalna albo za bardzo wykształcona z premedytacją wybieram poetów przynajmniej mam na raty...