3457

Szczegóły
Tytuł 3457
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3457 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3457 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3457 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andriej Ba�abucha Zapomniany wariant Do powierzchni planety pozostawa�o jeszcze niewiele wi�cej ni� dwa kilometry. Ju� ostatni z reaktor�w "Konnora" zosta� katapultowany i wybuchn�� w odleg�o�ci oko�o pi��dziesi�ciu kilometr�w od przewidywanego miejsca l�dowania, pozostawiaj�c po sobie �lad w postaci sporego krateru ze stopionym w szklist� mas� piaskiem na dnie. Teraz hamowa� ju� mo�na by�o jedynie pomocniczymi silnikami borowo-wodorowymi. Ale aby ich trwaj�ca zaledwie trzyna�cie sekund praca przynios�a po��dany efekt, masa statku by�a jeszcze zbyt du�a. Bonk katapultowa� ca�y przedzia� silnikowy - to dwa tysi�ce ton zb�dnego ju� w tej chwili balastu. R�nokolorowe krzywe na ekranie wideoskopu zbli�y�y si� znacznie do siebie, ale nie pokry�y si�: a wi�c wci�� by�o ma�o! Potrzeba jeszcze oko�o 500 ton. S�! Bonk bez chwili zastanowienia odrzuci� dwa ogromne zbiorniki z zapasami wody do picia. A teraz kr�tkie, pot�ne uderzenie w��czonych silnik�w zapasowych. Po mim jeszcze jedno i jeszcze... L�dowanie nie by�o zbyt �agodne. Kr��ownikiem wstrz�sn�o. Pogas�y �wiat�a. Fotel otuli� Bonka, ugi�� si� pod jego ci�arem, przez u�amek sekundy przytrzyma�, a nast�pnie powr�ci� do swego normalnego po�o�enia. Dow�dca przez chwil� pociera� d�oni� pier� obola�� od silnego uderzenia. Reaktorowa d�uma! Nie wiadomo sk�d pojawia si� strumie� promieniowania dostatecznie twardego, �eby przenikn�� pancerz kr��ownika i dostatecznie aktywnego, aby wy��czy� spod kontroli reakcje �a�cuchowe, jakie nast�puj� w reaktorach statku... Bonk nigdy nie wierzy� w ni�. W�r�d za��g Floty Gwiezdnej kr��y�y o niej legendy, lecz ani razu nie uda�o si� spotka� cz�owieka, kt�ry by sam zetkn�� si� z reaktorowa d�uma. Gdzie� kto�, kiedy�... No c�, to znaczy, �e on b�dzie pierwszy. Bonk nacisn�� �okciem klawisz selektora. - Do wszystkich. M�wi dow�dca. Kierownikom poszczeg�lnych grup technicznych wyda� zalecenia formu�y "C". Cz�onk�w Rady prosz� o przyj�cie do sterowni. Koniec. Pierwszy astrogator Boll, siedz�cy z prawej strony, mia� obowi�zek wydawa� polecenia specjalne. Bonk s�ucha� teraz jego g�osu, a jednocze�nie spogl�da� na martwy pulpit sterowniczy, na kt�rym �wieci�y si� tylko dwa punkty �wiadcz�ce, �e jedynym w pe�ni sprawnym urz�dzeniem by�a automatyczna kontrola bezpiecze�stwa �ycia cz�onk�w za�ogi statku. Bonk sprawdza� siebie w my�lach: w momencie katastrofy dzia�a� automatycznie, bez zastanowienia. Wszystko podpowiada�o mu do�wiadczenie nabyte w poprzednich lotach. Oczywi�cie potem komisja Rady Astrogacji mo�e uzna�, �e by�o tutaj jeszcze jakie� wyj�cie, kt�rego on teraz nie dostrzeg�. Ale sta�o si�. Wed�ug niego - post�pi� prawid�owo. Tylko ta woda... Gdyby nie katapultowa� zapasowych zbiornik�w, "Konnor" le�a�by obecnie na powierzchni planety jako martwa sterta metalu i mas plastycznych. A tak, wprawdzie �yj�, lecz zapas posiadanej wody, nawet przy maksymalnym uszczupleniu racji, mo�e wystarczy� zaledwie na tydzie�, podczas gdy statek ratowniczy b�dzie m�g� dotrze� tutaj dopiero za p� roku. Do tego czasu zrobi� si� ju� z nich wyschni�te, zmumifikowane trupy, jak to si� sta�o z za�og� "Danuty" na Sendzie... Bonk powi�d� d�oni� po twarzy, jak gdyby chcia� zetrze� ten straszny obraz... Chocia� "Danut�" zdo�ano odnale�� po up�ywie roku. By� mo�e, za p� roku nie zd��� si� jeszcze zmumifikowa�... �eby chocia� decyzja o katapultowaniu zbiornik�w podj�ta by�a kolektywnie! A tak, pozosta� sam. W�a�ciwie to nie jest pora na obwinianie siebie. Trzeba znale�� jakie� wyj�cie z tej sytuacji, tym bardziej �e ten tydzie�, jaki im pozosta�, to przecie� nie jest zn�w tak ma�o czasu. W jednym im si� tylko powiod�o. Ca�y kompleks urz�dze� ochrony �ycia za�ogi by� prawie nie uszkodzony. Jak wynika�o z raport�w, wymiana zniszczonych podzespo��w powinna zaj�� zaledwie kilka godzin. Urz�dzenia ��czno�ci zewn�trznej r�wnie� wymagaj� nieznacznych napraw, a to oznacza, �e w ci�gu najbli�szych dni b�d� mogli po��czy� si� z Baz� na Regis-III i wezwa� pomoc. Syntetyzatory �ywno�ciowe, chocia� nie w pe�ni sprawne, zabezpieczaj� zapas po�ywienia na co najmniej rok. Tylko urz�dzenie wytwarzaj�ce energi� elektryczna zosta�o ca�kowicie zniszczone, a ca�y pozosta�y zapas zostanie zu�yty na ten jeden seans ��czno�ci z Baz�. Do ich dyspozycji pozostawa�y niewielkie ilo�ci energii zachowane w akumulatorach awaryjnej energosieci i ca�ego parku maszynowego wyprawy. To musi wystarczy�! Nawet je�eli jaki� statek znajduje si� w ich "pobli�u", i tak trzeba b�dzie czeka� jakie� dwa do trzech miesi�cy. "Rada statku" - poj�cie w�a�ciwie umowne. Tym bardziej na kr��owniku Dalekiego Zwiadu. W jej sk�ad wchodz�: dow�dca - pierwszy pilot, astrogator, g��wny in�ynier pok�adowy, koordynator ekspedycji i kierownicy poszczeg�lnych grup badawczych - wszystkiego dziesi�ciu lub dwunastu ludzi. Zreszt� wszystkie rozmowy toczone na zebraniu Rady transmitowane s� przez sie� og�ln�. Kiedy Boll z�o�y� kr�tkie sprawozdanie z istniej�ce sytuacji, w sterowni zapanowa�a kilkuminutowa cisza. Pierwszy odezwa� si� koordynator Graave: - Czy mo�emy wypu�ci� sondy orbitalne? Bonk przecz�co pokr�ci� g�owa. Przecie� chyba wie, �e akumulatory sond trzeba by dopiero na�adowa�. To, �e Wiktor, z kt�rym dow�dca lecia� ju� trzeci raz, zada� takie pytanie, m�wi�o samo za siebie... - Jasne - mrukn�� Graave. - W takim razie jedynie przestrze� o �rednicy o�miuset kilometr�w jest dla nas dost�pna. Tylko na tak� bowiem odleg�o�� mog� dotrze� �aziki... Nie jestem taki pewien, czy akurat w tej strefie odnajdziemy wod�. Tego nikt nie by� pewien. Znajdowali si� bowiem na HIS-237-II, jak oznaczono t� planet� w katalogach Bary, lub na Pustyni, jak nazywano j� potocznie. Pustynia - planeta o licznych anomaliach. Dlatego zostali tutaj wystani. Odkryta zosta�a przez ekspedycj� "Akteona" trzydzie�ci lat temu. Swymi rozmiarami nie ust�puje Ziemi. Posiada r�wnie� podobn� do ziemskiej atmosfer�, mo�na wi�c tutaj swobodnie oddycha�, nie obawiaj�c si� nawet infekcji, gdy� tata jest jakby wysterylizowana. S�o�ce tego systemu, HIS-237, jest znacznie wi�ksze i bardziej gor�ce od ziemskiego. Dlatego panuje tutaj niesamowity upa�. Gor�ce wiatry raz po raz rozp�tuj� pot�ne burze piaskowe. Ca�� niemal powierzchni� planety pokrywa piasek - czerwony, bia�y, ��ty, czarny, piasek gruboziarnisty, drobnoziarnisty, py�owy... St�d te� jej nazwa Pustynia. Tylko gdzieniegdzie pojawiaj� si�, jak oazy, ma�e powierzchnie pokryte such� glin�. Bonk spojrza� pytaj�co na Lojkowskiego, g��wnego geologa wyprawy. - Je�eli zwiad za pomoc� sond orbitalnych jest niemo�liwy, to pozostaje za�o�enie sieci autowykrywaczy. Ale kiedy w ten spos�b odnajdziemy cho� troch� wody, nie jestem w stanie powiedzie�. Tym bardziej �e przy naszym g�odzie energetycznym owa sie� b�dzie stosunkowo rzadka. Co najmniej dwie trzecie robot�w musimy zatrzyma� w rezerwie, �eby zast�powa� nimi ju� pracuj�ce, a pozbawione energii, w terenie. - A gdyby tak wyposa�y� je w baterie s�oneczne? - zapyta� Szramm, g��wny in�ynier pok�adowy "Konnora". - Wystarcz�? - Trzeba spr�bowa�. My�l�, �e przy tutejszym poziomie insolacji - tak. - Ale nawet wtedy nie wiadomo, kiedy znajdziemy wod�. Oczywi�cie, je�eli ona tutaj w og�le jest. - Uwa�am, �e pro�ciej b�dzie uzyska� wod� z syntezy - odezwa� si� kto� z ty�u. - O syntezie nie mo�emy nawet my�le�. Do niej te� potrzebna energia w g�osie Bonka zad�wi�cza�a nutka rozdra�nienia. Nic dziwnego: po raz pierwszy znalaz� si� w takiej , sytuacji, kiedy "Konnor", najpot�niejszy i najlepiej wyposa�ony statek kosmiczny, jakim dowodzi� oraz jakim dysponowa�a Baza w tym sektorze, sta� teraz zupe�nie bezsilny; po raz pierwszy w praktyce pozna�, co to jest g��d energetyczny, kiedy najprostsze nawet decyzje z g�ry pozbawione s� szans urzeczywistnienia, poniewa� wymagaj� zasob�w energii, w normalnych warunkach bardzo nik�ych, ale teraz niesko�czenie du�ych... - ...a szuka�... - to zn�w Lojkowski. - Nawet je�eli wy�lemy pierwsz� sie� zwiadowc�w, a tymczasem zajmiemy si� innymi pracami, to i tak mo�e up�yn�� jeszcze wiele czasu, zanim rozpoczniemy w�a�ciwe poszukiwania. Wszystkie roboty musimy przeprogramowa� na lokalne warunki i nowe zadanie. Powtarzam wi�c jeszcze raz: na to potrzeba czasu. - Ile? - zapyta� Bonk. - Oko�o trzech dni. Nie mniej. Najwa�niejsze, i to poch�onie najwi�cej czasu, b�dzie nagromadzenie ogromnego materia�u informacyjnego w pami�ci robot�w, kt�ry pozwoli na eliminowanie z bada� tych teren�w, kt�re s� ca�kowicie pozbawione wody. Do tego czasu roboty z pierwszej sieci b�d� pobiera�y pr�bki gruntu z ka�dego niemal metra kwadratowego i... Wszyscy dostatecznie dobrze orientowali si� w standardowej procedurze prowadzenia zwiadu geologicznego za pomoc� sieci robot�w. Dok�adno�� i szczeg�owo�� bada� osi�gana tutaj by�a za cen� straty czasu, co w normalnych warunkach by�o nawet po��dane. - Stop! - Bonk podni�s� r�k�. Lojkowski zamilk�. Graave zmarszczy� pytaj�co brwi. Perigor i Zujko wymienili spojrzenia. Szramm zamar� z r�k� zatopion� w papierach. - Wydaje mi si�, �e musimy zmieni� sam� metod� naszego rozumowania. Teraz doszli�my do wniosku, �e wszystko jest mo�liwe do wykonania, ale wymaga czasu i energii. Niestety, tak jednego jak i drugiego mamy bardzo ma�o. Mo�na znale�� jeszcze wiele abstrakcyjnych wyj��, kt�re b�d� wymaga�y tych dw�ch czynnik�w. Przywykli�my robi� wszystko z rozmachem. Nawet obecnie - jestem o tym przekonany, bo znajduj� si� w takiej samej sytuacji - nie mo�ecie sobie wyobrazi� wszystkich problem�w zwi�zanych z g�odem energetycznym. A przecie� wody wystarczy nam zaledwie na - Cykl ko�owy! - Szramm szybko podni�s� g�ow�. Wszyscy odwr�cili si� ku niemu. - A ty wiesz, Jura, na czym on polega? - zapyta� Bonk. - Na statkach nie stosuje si� go ju� od trzystu lat. Ca�y schemat trzeba by opracowywa� na nowo. Za tydzie� nie b�dzie nawet setnej cz�ci tej ilo�ci wody, kt�ra potrzebna jest, aby w og�le zacz�� funkcjonowa�... Chocia� mo�na o tym pomy�le�. B�dziemy to uwa�ali za punkt wyj�cia numer jeden. - Powietrzne studnie - zaproponowa� Chramow, atmosferyk. - Ta�mowe labirynty kondensuj�ce par� wodn�. - Wydajno��? - zainteresowa� si� - Przy tutejszej wilgotno�ci z niewielkim dobowym spadku temperatur oko�o O,O15 grama w ci�gu doby na metr kwadratowy. - A ta�ma? - zapyta� kto� i Bonk nie zauwa�y�, kto to by�. - Co� wymy�limy - odpar� Graave. Bonk wsta�. - Kto jeszcze chce zabra� g�os? Milczenie. - W takim razie rozejdziemy si� Bonk spojrza� na zegarek. - Teraz wszyscy, opr�cz wachty - spa�. Je�eli komu� wpadnie do g�owy jaka� my�l, zbierzemy si� ponownie. I najwa�niejsze: starajcie si� wychodzi� nie od tego, czym dysponowali�my, ale od tego, co mamy obecnie. - Przecie� jest jeszcze nasza wiedza - odezwa� si� Boll. - I dawny "Konnor" te� jest... - To ju� jest co� - zako�czy� Bonk. Bonka obudzi� sygna� u drzwi. Wsta� i w��czy� �wiat�o. Zamiast normalnego jasnego o�wietlenia pod sufitem b�ysn�a ��tym �wiat�em ma�a �ar�wka awaryjnej sieci. - Tak - mrukn�� do siebie dow�dca, a g�o�no rzek�: - Wej��! Wszed� Jura Tulin, geofizyk z Ziemi, dla kt�rego by�a to pierwsza wyprawa w �yciu. Niedawno uko�czy� wydzia� planetologii i p� roku temu przydzielono go na Rejon-III. Bonk wskaza� mu fotel. Chcia�o si� pi�. Nie by�o to zwyczajne pragnienie. Pobudza�a i pot�gowa�a je �wiadomo��, �e wody trzeba oszcz�dza�. Dow�dca obliza� zeschni�te wargi. - Co u ciebie, Jura? - Mam pomys�. - Jaki? - ...tylko ja nie chc�, �eby kto� wiedzia� o tym wcze�niej. Jest mo�liwe, �e nie ma tutaj wcale wody i mo�e mi si� nie uda�. Lepiej wi�c nikomu na razie nie m�wi� o moim eksperymencie. - Je�eli trzeba - mrukn�� Bonk. - Co proponujesz? - Ja nie proponuj�. Ja prosz�. Potrzebny mi �azik (najlepiej dwumiejscowy, jest bardziej ekonomiczny), �ywno�� i woda na pi�� dni, jeszcze lepiej na tydzie�. Paliwa wystarczy na ten okres czasu. Wiem, �e zgodnie z instrukcj� nie mo�na wypuszcza� jednego cz�owieka, ale... wed�ug mnie, jest to wyj�tkowy przypadek. - Instrukcja przewiduje wszystkie przypadki. Ale o co w�a�ciwie chodzi? - To jest �miesznie proste - Tulin wsta� i przeszed� si� po kabinie. - Ja rozumiem, �e trudno w to uwierzy�, ale trzeba spr�bowa�. To mimo wszystko jest szansa... By� mo�e, a zreszt� prosz� os�dzi�... Kiedy Tulin sko�czy Bonk wiedzia� ju�, �e b�dzie musia� si� zgodzi� na t� propozycj�, chocia� brzmia�a nieprawdopodobnie. Jednak w ich sytuacji nale�a�o wykorzysta� ka�d� szans�, nawet t�, kt�ra wydawa�a si� by� beznadziejna. Wsta�. - Dobrze. Ale pojedzie z tob� Boll, samego nie puszcz�. Tulin kiwn�� g�ow�. - Kiedy chcesz wyruszy�? - Zaraz - odpar� Tulin. Bonkowi spodoba� si� jego rzeczowy, spokojny ton. Kiedy Bonk spogl�da� na sw�j statek, zawsze ogarnia�o go uczucie dumy, �e cz�owiek stworzy� t� pot�na konstrukcj�, kt�ra teraz... Teraz by�a po katastrofie i smuk�a wie�a "Konnora" sta�a si� nieforemna po stracie silnik�w i zbiornik�w wodnych. Sprawia�a przygn�biaj�ce wra�enie. Male�ki dwumiejscowy �azik powoli zjecha� z pochylni. Stan�� na chwil�, po czym pomkn�� �wawo po piasku, wznosz�c tumany kurzu; nagle zawr�ci� (to Boll pr�bowa� maszyn�) i wreszcie wolno podjecha� na miejsce, gdzie sta� dow�dca. Poza zasi�giem b��kitnego sto�ka �wiat�a, jakie rzuca�y reflektory �azika, by�a czer�, w kt�rej zaciera�a si� granica pomi�dzy czarnym piaskiem a czarnym, s�abo rozgwie�d�onym niebem. Ludzie stali akurat na granicy �wiat�a i ciemno�ci. - No, dobrze - rzek� Bonk. - Bardzo chc�, �eby ci si� powiod�o, Jura (rzeczywi�cie bardzo tego pragn��). ��czno�� co sze�� godzin. - To ju� odnosi�o si� do Bolla. Ten przytakn��. Tulin u�miechn�� si� i weso�o mrugn�� okiem. Podszed� do maszyny. W jasnym, b�yszcz�cym kombinezonie, wykonanym z lekkiej ch�odz�cej tkaniny, jego szczup�a figura wydawa�a si� nierzeczywista. Trzasn�y zamykane drzwiczki. Maszyna drgn�a, nabra�a pr�dko�ci i szybko znikn�a. Bonk wr�ci� na statek. Nawet noc� by�o tutaj gor�co, bardzo gor�co, dlatego �e piasek oddawa� nagromadzone za dnia ciep�o, a r�wny, lekki wiatr nie przynosi� nawet najmniejszej ulgi. - Co� ty wymy�li�, Jura? - Zobaczysz - Tulin �l�cza� nad map� opracowan� na podstawie zdj�� z "Akteona". Mia�a ju� trzydzie�ci lat. - Masz - poda� map� Bollowi. Ten spojrza�: na g�adkiej ��tej przestrzeni wi�a si� czerwona spirala. - To nasza trasa. - A co dalej? - Zobaczysz. Bollowi wydawa�o si�, �e Tulin co� przed nim ukrywa, ale milcza�. - St�j - rzeki Tulin po up�ywie godziny. - Zaczniemy tutaj - otworzy� drzwi i do wn�trza wtargn�o suche, gor�ce powietrze. Boll z miejsca oblat si� potem. Patrzy�, jak geofizyk wydosta� z baga�nika cienk�, d�ug� ga��zk�. - Aha - mrukn�� Tulin odpowiadaj�c na pytaj�ce spojrzenie Bolla. Uci��em w parku (mio� na my�li ogr�d botaniczny za�o�ony na statku) przed samym odjazdem. Nic nie szkodzi, odro�nie... Boll pokiwa� g�ow�, nic nie rozumiej�c z tego wszystkiego. Tulin wyszed� na zewn�trz. Potem zdj�� buty i wrzuci� je do �azika. - Tak chyba b�dzie lepiej. Czysty kontakt. - Zwariowa� - �achn�� si� Boll. - Nic nie szkodzi - geofizyk u�miechn�� si�. - W czasie studi�w trzeba by�o chodzi� po w�glu. Nie martw si�. ...Tulin szed� wolno naprz�d, trzymaj�c w wyci�gni�tych r�kach sw�j orzechowy pr�t. Z ty�u r�wnie wolno, utrzymuj�c stumetrowy dystans, toczy� si� �azik. S�o�ce wstawa�o i chowa�o si�. Dzie� by� tu znacznie kr�tszy od ziemskiego. Co sze�� godzin Boll ��czy� si� ze statkiem. Bonk przyjmowa� raport, a potem opowiada� o najnowszych wydarzeniach. Wielin nawi�za� kontakt z Baz� i Statek ratunkowy leci ku nim z Tend�abu-XII. Spodziewany jest tutaj po up�ywie czterech miesi�cy. Powietrzne studnie da�y ju� pierwsze litry wody, ale jest to jeszcze stanowczo za ma�o. Szramm nie zdo�a�, jak dot�d, upora� si� z cyklem ko�owym. "A jak tam Tulin?" - "Normalnie". Na tym ko�czy� si� seans ��czno�ci. Boll dalej prowadzi� maszyn� w �lad za szczup�� sylwetk�. Tulin czasami zatrzymywa� si� i wtedy Boll dogania� go. Zjadali w milczeniu swoje porcje i popijali kilkoma �ykami osolonej wody. Za ka�dym razem pozostawa�o jej coraz mniej... Boll siedz�c w komfortowo urz�dzonym �aziku, ze sztuczn� atmosfer� wewn�trz, odczuwa� wstyd przed Tulinem, kt�ry bez przerwy st�pa� boso po rozpalonej pustyni. Sk�ra jego tworzy by�a ciemna, sp�kana od wiatru i poro�ni�ta tward� szczecin�. Mija� czwarty dzie� od chwili, kiedy wyruszyli na t� dziwna wypraw�. Boll odczuwa� zm�czenie. Bola�a go g�owa. Nie przespane noce dawa�y si� mocno we znaki. Si�gn�� po kolejna tabletk� usuwaj�c� znu�enie, kiedy zobaczy�, �e Tulin upad�. R�ka b�yskawicznie opad�a na stery. Maszyna dos�ownie jednym skokiem pokona�a dziel�c� ich pi��dziesi�ciometrow� przestrze� i stan�a. Boll wyskoczy� na zewn�trz. "Udar cieplny my�la�, biegn�c ku niemu. - Doigra� si�.. " Tulin by� przytomny. Le�a� na piasku i wstrz�sa�y nim dreszcze. W kurczowo zaci�ni�tych palcach wci�� jeszcze �ciska� ga��� orzecha. A z oczu... - anr to Boll nie m�g� z pocz�tku uwierzy� z oczu p�yn�y grube krople �ez. - To wszystko - ledwo dos�yszalnym szeptem rzek� Tulin. - Wezwij Bonka. Potrzebne wiert�o. Woda jest, ale bardzo g��boko. Wezwij Bonka... Boll przez moment zawaha� si�. Potem zani�s� Tulina do �azika i u�o�y� na tylnym siedzeniu. W czasie kiedy wzywa� statek, Tulin usn��. - Z Jur� jest �le - rzek� Boll, kiedy us�ysza� g�os Bonka. - Nie wygl�da to wprawdzie na udar cieplny, ale jest �le. Bredzi. Jest przekonany, �e znalaz� wod�. Prosi o jak najszybsze przys�anie wiert�a... - Podaj namiar - rozkaza� Bonk - i czekaj. - Wy��czy� si�. Kawalkada przyby�a po sze�ciu godzinach: pojazd geologiczny z wie�� wiertnicz�, pot�ny ci�gnik z cystern� i �azik - wielka dwunastomiejscowa maszyna, z kt�rej wyskoczyli Bonk oraz lekarz pok�adowy Leo Staja. Potem niczego ju� nie widzia�, gdy� po prostu zasn��. Nie zbudzi� go ani zgrzyt wie�y wiertniczej, ani ryk silnik�w, ani nawet szum burzy piaskowej. Zbudzi� go dopiero zapach. Zapach wody, kt�rej fontanna bi�a w g�r� z wywierconego otworu... Jad�cy na przedzie �azik ostro lawirowa� pomi�dzy zwa�ami piasku. Zapobiega�o to jak�e szkodliwym w obecnej chwili wstrz�som. Od czasu do czasu Boll rzuca� spojrzenie na tylny ekran tam, za nimi, jecha� ci�gnik z rezerwuarem pe�nym wody. Pozostali r�wnie� patrzyli w tym kierunku. By�o cicho. Bonk po��czy� si� ze statkiem. Nareszcie pad�o tradycyjne s�owo "koniec". Przerwana rozmowa potoczy�a si� dalej. - W swoim czasie czyta�em o tym, ale musz� przyzna�, �e zawsze uwa�a�em r�d�karzy za mistyk�w - Lojkowski m�wi� p�g�osem, opu�ciwszy wzrok na kamie�, kt�ry obraca� w palcach. - Rzeczywi�cie - mrukn�� Tulin - i ja nie wierzy�em. Dop�ki pewnego dnia, jeszcze na uczelni, w Centralnym Punkcie Informacyjnym nie wpad�y mi do r�k raporty holenderskich uczonych z XX wieku, dotycz�ce r�d�karstwa. Wprawdzie oni tylko potwierdzali, �e pewni ludzie s� zdolni do wykrywania tym sposobem r�nych kopalin, ale nie potrafili poda� �adnej wersji t�umacz�cej to zjawisko. A potem wraz z rozwojem techniki poszukiwa� geologicznych zainteresowanie r�d�karstwem zupe�nie zanik�o. Ale my zaj�li�my si� tym. Postanowili�my poeksperymentowa�. - No i?... - Lejkowski spojrza� na geofizyka. - Pr�bowali�my z ga��zi� orzecha, wierzby, z obracaj�c� si� metalow� ramk� i ze zwyczajnym pr�tem. U jednych wychodzi�o, u innych nie. Najlepiej spisywa�a si� ga��zka orzecha. - No, przecie� to jasne - odezwa� si� Staja. - �ywe drzewo posiada potencja� bioelektryczny, kt�ry wsp�dzia�a z potencja�em cz�owieka. Ale w czym nam to mo�e pom�c? - Z pewno�ci� pomo�e - odezwa� si� Graave. - Ale, jak dot�d, m�wi�e�, Jura, tylko o stronie technicznej eksperymentu. A teoria? Przecie� stworzyli�cie chyba jaka� hipotez�? - Oczywi�cie. Chocia� odnosi si� ona nie tyle do geologii, co do biologii... - M�w bardziej szczeg�owo - poprosi� Staja. - Z szerokiego punktu widzenia chodzi tu o jeden z aspekt�w wzajemnego oddzia�ywania cz�owieka i �rodowiska. I tak, widzimy tylko w w�skim zakresie od podczerwieni do ultrafioletu, s�yszymy od ultra do infrad�wi�k�w itd. Oczywi�cie wszystkie te braki uzupe�nia technika swoimi noktowizorami, radarami i wieloma innymi urz�dzeniami. Tylko czy nie za wiele si� nimi pos�ugujemy? Zapominamy, �e cz�owiek posiada znacznie wi�ksze, czasami ukryte, mo�liwo�ci. Uwa�amy za rzecz normaln�, �e prawdziwym poet� mo�e by� jeden na milion, poniewa� do tego potrzebny jest talent, geniusz, natchnienie. A geolog - to ju� inna sprawa. On potrzebuje tylko wiedzy i umiej�tno�ci ,pos�ugiwania si� przyrz�dami technicznymi. Czy� nie tak? Jednak tak nie jest. R�d�karze s� tego najlepszym przyk�adem. Jest to jeszcze jeden, dot�d nie znany, kana� ��czno�ci cz�owieka ze �rodowiskiem. I podobnie jak talent, dany tylko nielicznym. Widz� dwie drogi: rozwija� ten dar u wszystkich ludzi, albo zbudowa� odpowiedni przyrz�d, kt�rym m�g�by si� pos�ugiwa� ka�dy. - Co jest o wiele �atwiejsze - zauwa�y� Lojkowski. - Z pewno�ci� tak b�dzie - Bonk m�wi� wolno i z rozmys�em. - Z pewno�ci�. Bo gdyby by� ten przyrz�d, to zrobiliby�my ich jeszcze kilka i znale�li wod� o wiele pr�dzej. Z jego pomoc� po ma�ym treningu m�g�bym nawet ja pracowa�. A przecie� ciebie, Jura, mog�o nie by� w�r�d nas... Ten problem musimy wi�c postawi� przed Oddzia�em Badawczym, jak tylko wr�cimy do Bazy. - Jest jeszcze wiele mo�liwo�ci Boll po raz pierwszy w��czy� si� do rozmowy - o kt�rych zapominamy pos�uguj�c si� technik�. R�d�karstwo to tylko jedna z nich. Pami�tacie, problem anabiozy pom�g� nam rozwi�za� dawny Yoga... Ale to te� jedna z mo�liwo�ci. Przed nami otwiera si� wi�c nowa ga��� wiedzy. Homotechnologia, czy nie tak?... - Mam wra�enie, �e t� idea zainteresuje si� nie tylko Rada Bazy, ale i Rada �wiat�w - odezwa� si� Graave. - �wietnie to wymy�li�e�, Boll... Z rozmachem. Statek ratowniczy przyby� po stu dziewi�tnastu dniach. Jego ogromne cielsko wolno, cicho i niezwykle lekko opu�ci�o si� na piasek w pobli�u "Konnora". Bonk spogl�da� na statek i gdzie� wewn�trz zn�w zrodzi�o si� uczucie, �e stworzy� to cz�owiek, wys�a� w Kosmos i przerzuci� przez dziesi�tki parsek�w... Ale na tle statku nie wiadomo czemu Bonk ci�gle widzia� szczup�a ludzk� posta� z orzechowym pr�tem w wyci�gni�tych r�kach, wolno brn�c� przez rozpalon� pustyni�. przek�ad : Krzysztof W�grzyk