2164
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2164 |
Rozszerzenie: |
2164 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2164 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2164 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2164 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Maria Rodziewicz�wna
B��kitni
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1990
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Pisa�a Jolanta Szopa
Korekty dokona�y
K. Markiewicz
i K. Kopi�ska
I
Roznoszono w�a�nie wety.
S�u�ba w liberii bia�ej z
��tym, kapi�cej od z�ota i
haft�w, fantazyjnego kroju, z
zapi�tymi na plecach wierzchnimi
r�kawami podawa�a je na
z�oconych tacach, tak powa�na i
skupiona, jakby spe�nia�a
obrz�dek religijnego kultu.
Z tac wyziera�y z�ociste
ananasy, pomara�cze, �wiege
figi, daktyle, owoce dalekiego
Po�udnia, na stole szampan
pieni� si� w krysztale.
Tymczasem zachodz�ce s�o�ce,
czerwone, zagl�da�o przez
w�skie, gotyckie okna do tej
sali sklepionej, wy�o�onej d�bem
r�ni�tym misternie, �lizga�o si�
po �cianach obwieszonych
trofeami �ow�w, muska�o
gda�skie, rze�bione kredensy i
szafy, lubowa�o si� zbytkiem zastawy
sto�u, stroj�w s�u�by, zaziera�o
te� bardzo niedyskretnie i
ciekawie w oczy dziewi�ciu
biesiadnik�w. Poczciwe s�o�ce,
kt�re dzie� ca�y z�oci�o �any
zb� rodzimych, ogarnia�o
�yciodajnym u�ciskiem bia�e
brzozy, czarne olchy i d�by,
grza�o lotki jask�ek, bocian�w,
szarych wr�bli, opala�o na br�z
twarze smag�ego ludu, od potu
szkl�ce, a radosne w znoju -
teraz pod wiecz�r, uko�nie,
przez cieniste parki i z�ocone
sztachety, wdar�o si� a� tutaj,
na kamienny dziedziniec,
zabawia�o si� z fontann� i
wpad�o a� do �rodka pysznego,
samotnego gmachu.
Zdziwione by�o s�o�ce. Owoce
na stole nie ono wypie�ci�o;
nap�j z�ocisty nie jego by�
dzie�em; twarzy tych ludzi,
goszcz�cych u biesiady, nie
pomalowa�o z�ocistym oblaskiem.
By�y bia�e i r�owe jak kwiaty
fantastycznych begonij
zdobi�cych st� jadalny, kwiaty,
kt�re s�o�ce widzia�o niekiedy
przez t�czowe szk�a przepysznych
cieplarni.
Wi�c s�o�ce, �mia�e i pewne
swego czaru, pocz�o tych ludzi
dotyka� po czole i policzkach,
muska� po w�osach. Nie widywa�o
takich w swoich w�dr�wkach po
polach szerokich, po dolinach
cichych, po gwarnych osadach
przydro�nych.
Na czo�ach tych nie by�o potu;
policzki pokrywa� puder lub
blado�� papierowa.
Znalaz�o przecie m�ode lica i
poswawoli� chcia�o. Pocz�o wi�c
je ca�owa� ognistymi
poca�unkami, �echta� dr��cymi
promieniami; pocz�o pie�ci� i
g�aska�. Takie pieszczoty i
swawole miewa�o zwykle dla
ludzi, kt�rzy znosili jego skwar
ca�odzienny, a ludzie owi
p�acili mu u�miechem i,
zaczepieni, podnosili w stron�
jego tarczy �agodnej, purpurowej
oczy wdzi�czne i weso�e.
Ale u tego sto�u inni byli
ludzie. M�ode lico uchyli�o si�
od pieszczot i ca�us�w, usun�o
si� niech�tnie i twarz m�odej,
bardzo pi�knej damy zachmurzy�a
si� widocznie.
- Ach! to obrzydliwe s�o�ce!
Obiadujemy przy ch�opskiej
iluminacji! - sarkn�a
odrzucaj�c wachlarz.
Towarzysz jej, m�czyzna blady
i mizerny, podni�s� oczy ku oknu
i �una zachodu stan�a w jego
�renicach siwych, przy�mionych i
jakby bardzo smutnych.
- Kto� ty? - spyta�o go
s�o�ce. - Nie widzia�em nigdy
ani ciebie, ani takiego smutku,
jak w twoich oczach. Czy�
nieszcz�liwy? Czy� chory? Chod�
ze mn�!...
Zamigota�o ca�ym bogactwem
swych barw.
- Chcesz z�ota i purpury?
Patrz, ile ich mam!
�renice pozosta�y mg�awe i
zimne. M�czyzna, nie
spuszczaj�c powiek, rzek� bardzo
d�wi�cznym, cichym g�osem:
- Si�a! zapu�� firank�!
Bia�o_z�ocisty s�uga, stoj�cy
za jego krzes�em jak na warcie,
poskoczy� �ywo ku oknu.
I nagle pomi�dzy s�o�cem a tym
obrazkiem obcym a ciekawym
stan�a g�sta, g�adka zapora z
ciemnego jedwabiu.
S�o�ce skupi�o si�... i
uderzy�o w ni�, zdziwione i
uparte. Nie zdo�a�o przebi�,
chcia�o spali�. Rozgorza�o jak
�una, gniewne i m�ciwe.
Jedwab przyj�� cios, rozpali�
si� i �apczywie wci�gn�� w
siebie promienie. Wszystkie
zagarn��, do �rodka dosta�o si�
tylko �wiat�o �agodne,
rozpraszaj�ce dobroczynnie mrok
komnaty.
S�o�ce, wygnane i pogardzone,
odbieg�o. Jeszcze chwil�
obejrza�o �ciany z szarego
kamienia, �upkowy dach, zajrza�o
na wysoko zatkni�t�
bia�o_z�ocist� chor�giew herbow�
na szczycie wie�y, pogrozi�o
pysznym murom i musn�wszy
wierzcho�ki drzew parku, znik�o.
Do sali jadalnej s�u�ba
wnios�a setki �wiec zapalonych,
podawa�a kaw� i likiery.
- Nie lubisz s�o�ca, Idalio? -
zawo�a�a panienka siedz�ca
naprzeciw pi�knej damy. - A ja
bardzo lubi�! Przypomina mi
bengalskie ognie. Ch�tnie
zmieni�abym z tob� miejsce.
- Czy i kawaler�w? - spyta�a
dama mru��c oczy i pokazuj�c zza
ust karminowych, zanadto nawet
karminowych, dwa rz�dy ma�ych,
�adnych z�b�w.
Panienka obla�a si� delikatnym
rumie�cem.
- W�tpi�, czy ksi�na
wygra�aby co na zamianie! -
rzek� s�siad m�odej osoby,
wysoki m�odzieniec o rudawych
faworytach. - Niestety,
piecz�tujemy si� w�a�nie
S�o�cem.
- Jak to? Nie jakimkolwiek
Koniem?
- Niestety! Centaura i
s�siedztwo ksi�ny zagarn�� mi
ksi��� Leon - najnies�uszniej.
- Jedno i drugie dosta�o mi
si� najzupe�niej przypadkowo -
odpar� m�odzieniec o smutnych
oczach, kt�ry przed chwil�
wygna� s�o�ce z komnaty.
- Mo�e nawet wbrew ch�ci! - rzuci�a
mu ciszej pi�kna pani, wy��cznie
dla niego tylko.
- Co do Centaura, niezawodnie
- rzek� spokojnie.
- A co do s�siedztwa? - bada�a
uparcie.
- S�siedztwo ksi�ny
zawdzi�czam dzisiaj tak ci�kim
okoliczno�ciom, �e istotnie w
takich warunkach uznaj� je za
przeciwne mym ch�ciom. Przy tym
stole zajmuj� miejsce nie dla
mnie przeznaczone, a to,
ksi�no, nie os�adza biesiady.
- Z tyrady tej widz�, �e
ksi��� studiowa� w...
- Mylisz si�, ksi�no. �adne
studia nie potrafi�yby uczyni�
ze mnie hipokryty.
- Ach, wi�c jeste� zawsze
szczerym?
- Zawsze, dla tej prostej
przyczyny, �e nad nieszczero�ci�
trzeba przemy�liwa�, uk�ada� j�
i ci�gle o niej pami�ta�, a ja,
ksi�no, leni� si� my�le�.
- To mnie bardzo martwi.
Cz�owiek szczery jest wi�cej ni�
nudny, jest trywialny. Ksi���
wi�c nie potrafi m�wi� nawet
komplement�w. O zgrozo!
- Uwa�am po tonie, �e ksi�na,
wyegzaminowawszy moje zdolno�ci
towarzyskie, rada by co pr�dzej
zamieni� z moj� siostr� miejsce
i kawalera, au risque
(ryzykuj�c, nara�aj�c si�)
opalenia si� przy s�o�cu hrabi�w
Maszkowskich.
- Przeciwnie, kontrast
poci�ga! Zostaj� na miejscu
narzuconym nam przez obowi�zek i
postanawiam zaj�� si�
wychowaniem ksi�cia w tym, w
czym nawet jezuici nie dali
rady.
- Jestem zawsze na rozkazy -
rzek� m�odzian chyl�c
ufryzowan�, jasnow�os� g�ow� w
stron� zalotnej damy.
Uderzy�a go z lekka wachlarzem
po ramieniu.
- Tiens! (patrzcie no!) -
zawo�a�a weso�o - ksi��� jeste�
chwilami zupe�nie �adnym
ch�opcem! Dzi�, gdym ci�
zobaczy�a, vous m'avez paru
horrible! (wyda� mi si� pan
okropny!)
- Widocznie zyskuj� przy
bli�szym poznaniu.
- Tym lepiej.
- Nie by�em przecie zupe�nie
obcym ksi�nie, przed pi�ciu
laty dru�bowa�em bratu.
- Ach! wtedy! By� to dzie�
taki obrzydliwy. Mia�am na sobie
haniebnie skrojony stanik i
by�am z�a na szwaczk� - ale z�a
jak furia. A przy tym - w bia�ym
mi nie do twarzy - nie chcia�am
at�asu, wszystko by�o nie wedle
mej woli. Ach, mon Dieu! (m�j
Bo�e!) w taki dzie� �le wygl�da�
dla dogodzenia barbarzy�skiej
tradycji! No, a przy tym ten
Amadeusz, tak mi dokuczy� swymi
drwinami! Ten cz�owiek mi zawsze
��� porusza! Ksi��� mi nie
dokuczy� - wi�c go wcale wtedy
nie zauwa�y�am. Nieprawda�, �e
mi �a�oba do twarzy?
- �a�oba ksi�ny jest
przepysznie... skrojon� - odpar�
spogl�daj�c na jej toczone
kszta�ty.
- Znajduje ksi���? O, nie
jeste� wybredny. To worek tylko
zastosowany do okoliczno�ci.
Tradycja w postaci waszej matki
zabrania stanowczo wyci�tych
stanik�w.
- Tradycja krzywdzi nas
niemi�osiernie!
- Ach, flatteur! (pochlebca!) -
Tr�ci�a go znowu wachlarzem.
- Za co ci� karz�, Leonie? -
zagadn�� przez st� hrabia
Maszkowski.
- Za prawd�! - odpar�
m�odzieniec.
- Ksi�niczka Iza przed chwil�
obieca�a mi� za co� podobnego
sowicie wynagrodzi�!
- Obiecuj, Izo, obiecuj! -
za�mia�a si� ksi�na Idalia. -
Mo�esz obieca� nawet nagrod�, ~a
discr~etion (jak� chcesz). Ja
r�cz�, �e p�aci� nie b�dziesz
nigdy!
- Czy hrabia jest uczniem
ksi�ny? - zagadn�� jej
towarzysz.
W tej chwili, gdy troch�
pochylony ku niej
oczekiwa� odpowiedzi, kto�
dotkn�� jego ramienia.
Obejrza� si� �ywo.
Siedz�cy z drugiej strony
biesiadnik dot�d si� wcale nie
odzywa�.
Starzec to by�, zupe�nie �ysy,
niedbale ubrany, z wielk�,
spadaj�c� na piersi brod�.
Nie wtr�ca� si� do rozmowy, a
ca�a jego posta� i zachowanie
odbija�y jaskrawo od eleganckich
frak�w m�czyzn, od zbytkownych
stroj�w kobiet.
Nie mia� towarzyszki. Siedzia�
ostatni u sto�u i oboj�tny na
otoczenie; jad� pr�dko, popija�
wod�, a w przerwie mi�dzy jednym
daniem a drugim zagl�da� do
otwartej przed sob� ksi��ki.
Przy wetach wzi�� ca�y ananas
z kosza, rozci�� go wzd�u� i
wszerz i nie jad�, tylko mu si�
przygl�da�. Ksi���, troch�
zdziwiony, spojrza� na�, ale
wnet, jakby przypomnia� sobie, z
kim ma do czynienia, zapyta�:
- Co rozka�esz, profesorze?
- Nic nie rozka�� - odpar�
starzec. - Czy nie masz, kolego,
przy sobie lupy?
Wszyscy umilkli. Rozmawiano
ci�gle po francusku, a profesor
przem�wi� najtrywialniej w
�wiecie po polsku.
Towarzystwo wzdrygn�o si�,
jakby w�r�d koncertu pies
zaszczeka�, a ksi��� Lew,
wyrwany nagle z toku rozmowy,
przez sekund� nie rozumia�, co
do niego m�wiono.
- Czym ci mog� s�u�y�,
profesorze? - zagadn��.
- No, lup�, lup�, szk�em
powi�kszaj�cym.
- Ach, tak! Przepraszam. Nie
mam ��danego przedmiotu, ale w
tej chwili poda� ka��. Si�a,
zawo�aj mi Bernarda.
S�uga skoczy� do drzwi.
- Kogo z nas profesor chce
mie� w powi�kszeniu? - zawo�a�a
z g�ry sto�u kobieta ju�
niem�oda, ubrana bardzo
ekscentrycznie, a gadaj�ca bez
przerwy z m�odym, bardzo wysokim
i cienkim m�czyzn� o twarzy
psotnej ma�py czy z�o�liwego
satyra.
- Znalaz�em paso�yta w
ananasie! - odpar� profesor
spokojnie, skalpuj�c ko�cem no�a
owoc.
- Fi donc! (a fe!) - oburzy�a
si� ciekawa dama. - I my�my to
jedli!
- Nic nie szkodzi - uspokoi�
profesor - jest to rodzaj
mikroskopijnego p�draka
g�sienicy, kt�ry si� ugotuje w
�o��dku.
- Smakowita sztuka mi�sa!
W tej chwili s�u��cy wr�ci� za
krzes�o pana i chyl�c si� wp�,
zaraportowa�:
- Mi�o�ciwy kniaziu nasz,
Francuz siedzi w wannie, ale
zaraz stanie przed wami.
Panowie zagry�li usta, panie
zas�oni�y si� wachlarzami. Gdyby
nie byli ksi���tami i hrabiami,
�mieliby si� homerycznie, ale
regulamin dystynkcji nakazywa�
zawsze si� u�miecha�, nigdy nie
�mia�.
Nikt si� nie odzewa� pr�cz
gadatliwej damy:
- Tiens (ha!), to jaki�
muzu�manin ten Bernard! Odbywa
wieczorne ablucje! Kt� to?
- M�j kamerdyner, ciotko -
odpar� ksi��� Leon.
- Turek?
- Nie, ciotko, Francuz.
- Zazdroszcz� ci. Nie
potrzebujesz �ama� j�zyka.
- Mog� go ciotce odst�pi�.
- Kamerdynera, fi donc! Ust�p
mi raczej jak� fertyczn�
subretk�.
- Niestety, ciotko, nie
rozporz�dzam p�ci� nadobn�.
- Doprawdy? - spyta�a
szyderczo ksi�na Idalia.
- Niezawodnie - odpar� z
u�miechem, kt�ry mia� by� lekki,
a by� smutny i blady.
Gentleman, ubrany bez zarzutu,
z twarz� starannie wygolon�,
ukaza� si� we drzwiach i
przyst�pi� do krzes�a ksi�cia.
- Ksi��� mi� potrzebowa�? -
rzek� po francusku.
- Podaj mi lup�, Bernardzie.
Kamerdyner sk�oni� si� i
wyszed�.
- Co do s�u�by, najlepsi s�
Anglicy - ozwa� si� hrabia
Maszkowski. - Nie u�ywam te�
innej.
- A ja wol� Niemc�w - rzek�
m�czyzna z twarz� satyra.
- Gdyby baron pozna� naszych
ludzi, pozna�by doskona�o�� -
wtr�ci�a ksi�niczka Iza.
- Nie wierz�, by pa�stwo sami
nawet znali ich wszystkich. Za
pierwszej bytno�ci w Holszy
chcia�em ich policzy� i da�em
pr�dko za wygran�. Nie pojmuj�
dot�d, kto i jakim sposobem
utrzymuje w karbach to ca�e
wojsko. Na nas, ludziach z
Zachodu, robi� oni wra�enie
hordy �redniowiecznej. Ca�� ich
zas�ug� jest wygl�d wysoce
fantastyczny.
- S� te� uosobieniem
wierno�ci, pos�usze�stwa i
sprawno�ci.
- To dow�d ich ma�ej
inteligencji, s�dz�.
Bernard ukaza� si� znowu z
��danym szk�em, a jednocze�nie
siwow�osa, majestatyczna
matrona, kr�luj�ca u g�ry sto�u,
da�a znak zako�czenia biesiady.
Powstali wszyscy opr�cz
profesora, i parami opu�cili
komnat�, przez kt�rej szeroko
otwarte podwoje ukaza� si� d�ugi
ci�g przepysznych salon�w.
Towarzystwo min�o ich kilka,
nim stan�o w sali zajmuj�cej
ca�y �rodek pa�acu, z jednym
wyj�ciem na taras ogrodowy, a z
drugim na pa�acowy dziedziniec.
O�wietlona rz�si�cie, sala ta
sprawia�a wra�enie czaruj�ce.
�ciany, malowane al fresco, *
zape�nione by�y wie�cami z
amork�w, bukietami z nimf i
bachantek, po niszach i
framugach biela�y smuk�e
marmurowe pos�gi, w �rodku od
kopu�y spuszcza� si� kryszta�owy
paj�k jarz�cy si� tysi�cem
�wiate�.
al fresco (w�.) - technika
malarstwa �ciennego na �wie�ym,
jeszcze wilgotnym tynku.
Towarzystwo zatrzyma�o si� w
salonie.
Matrona w �a�obie usiad�a na
pewnego rodzaju tronie
zajmuj�cym �rodek bocznej
�ciany. Pary przedefilowa�y
przed ni�, nisko pochylaj�c
g�owy; kawalerowie umie�cili swe
damy na fotelach i kanapach;
zamieniono uk�ony, zako�czono
rozmowy. Ceremonia obiadowa by�a
spe�niona.
Ksi�na Idalia po�o�y�a si�
prawie na kanapie i zdawa�a si�
drzema�, wachluj�c si� z lekka.
Ksi�niczka Iza ulokowa�a si� w
pobli�u drzwi prowadz�cych na
taras i po��dliwie wyziera�a w
stron� ogrodu, sk�d p�yn��
zapach r� i kwiat�w
pomara�czowych. Dama w cudacznej
sukni, wbrew etykiecie, chodzi�a
po sali pod�piewuj�c pod nosem.
M�czy�ni wysun�li si�
nieznacznie na cygara.
Dw�ch lokaj�w, nieruchomych
jak kariatydy, oczekiwa�o u
drzwi na skinienia i rozkazy. Z
czterech kobiet pozostawionych
sobie, matrona na podwy�szeniu
wygl�da�a jak bo�yszcze syte
ofiar; panienka, jak ptak w
klatce zrodzony i wyros�y, kt�ry
ze swego naturalnego kultu
swobody zachowa� tylko
nieokre�lone marzenia i biern�
t�sknot�; dama ekscentryczna
robi�a wra�enie burcz�cej frygi,
puszczonej d�oni� z�o�liwego
chochlika na posadzk� ko�cio�a;
a ksi�na Idalia, zda si�, by�a
jedn� z malowanych syren czy
nimf, kt�ra znudzona zakl�t� na
�cianie pozycj�, zst�pi�a mi�dzy
�yj�cych, ubra�a si� modnie i
roz�o�y�a rozkosznie, z mocnym
postanowieniem zamiany swej roli
widza na daleko dla niej
stosowniejsz� - aktora.
Panowie si� sp�niali.
W gabinecie tureckim, w�r�d
dymu wirginii i odurzaj�cych
wonnych cygaret, zrzucili te� na
kr�tk� chwilk� przymus
towarzyski, zdj�li maski
s�odkiej galanterii i o ile
umieli, byli sob�.
Najstarszy towarzysz przy
obiedzie matrony - jej brat, a
wuj ksi�cia Lwa, m�czyzna
jeszcze pi�kny pomimo
siwiej�cych w�os�w (by�y
wy�mienicie uczernione) i
okaza�y pomimo sztywnego chodu i
n�g oci�a�ych, rozpar� si� w
fotelu i usadowiwszy obok siebie
siostrze�ca, �ci�ga� z niego
kawalerski egzamin.
Baron Amadeusz, brat ksi�ny
Idalii, za�o�ywszy monokl w
oko, z r�koma w kieszeniach
spodni, s�ucha� rozmowy
dorzucaj�c niekiedy pieprzny
dwuznacznik.
Hrabia Maszkowski usiad� konno
na krze�le, �okie� wspar� na
por�czy i �ciskaj�c kolanami
drewnianego wierzchowca, u�ywa�
sportowej "iluzji", pokrzykuj�c
czasem po angielsku.
Kilku nieodzownych lokaj�w
czatowa�o u drzwi.
Oczy ich bystre spoczywa�y
ci�gle na delikatnej i szczup�ej
postaci ksi�cia Lwa, kt�ry
narkotyzuj�c si� nadzwyczaj
aromatycznym, damskim
papierosem, wytrzymywa�
szermierk� z wujem ze zwyk��
sobie, troch� smutn� powag�.
Przed pi�ciu laty, po dziale z
bratem, opu�ci� by� kraj
rodzinny.
Z odpowiedzi, kt�re teraz
dawa�, �atwy by� wniosek, �e
czasu nie traci�, u�y� wszelkich
rozkoszy, dozna� wszystkich
wra�e�, skosztowa� wszelkich
zakazanych owoc�w. Mia�
milionowe �rodki i u�ywa� �ycia
szalenie.
Wuj nerwowym, niespokojnym
ruchem zaciera� r�ce, doznawa�
zda si� opowiadanych rozkoszy,
przypomina� je w dobrze
zachowanej pami�ci podstarza�ego
sybaryty. I stanowczo z tych
dw�ch ludzi on wygl�da� m�odszy.
O�ywiony, z rumie�cem
podniecenia na g�adkiej twarzy,
stanowi� dziwaczn� anomali� z
siostrze�cem, kt�rego blade,
kobieco delikatne oblicze,
zaostrzone i zmizerowane
wszelakim nadu�yciem, nie mia�o
na sobie ani �ladu �ycia,
zaj�cia, jakiegokolwiek
wra�enia.
Prze�yty by� zapewne, ale to
prze�ycie by�o tak wielkie, �e
nawet cynizm po nim nie pozosta�
- nic zgo�a.
By�aby trupia ta twarz, by�aby
okropn� moraln� nico�ci�, gdyby
nie �w smutek szczeg�lny, kt�ry
czasem jak odr�twienie wyziera�
ze zm�czonych oczu, i gdyby nie
bardzo wprawdzie rzadkie, ale
wyra�ne zmarszczenie czo�a w rys
dojmuj�cej bole�ci.
W�wczas zna� by�o, �e w tym
cz�owieku co� czuje, a raczej �e
go co� boli - i w takich
chwilach dziwnie bywa�
wyszlachetniony.
- Gdzie� dogoni�a ksi�cia
wie�� o katastrofie Alfreda? -
zagadn�� go nagle baron
Amadeusz, przerywaj�c bardzo
drastyczn� anegdot�, kt�rej
w�tek, cedzony powoli i
oboj�tnie, po�era� wuj ksi���
�akomie.
- Dogoni�a, zdaje mi si�, w
Palermo.
- I przerazi�a zapewne?
- Przerazi�, nie; ale by� to
cios tak nag�y, �em przez chwil�
s�dzi� si� ofiar� zmory. Ostatni
list od brata by� pe�en dobrego
humoru, otrzyma�em go na tydzie�
przed wypadkiem.
- Ba! Jam go widzia� dniem
przedtem na tej szelmie kobyle i
by�em pewien, �e si� �le
sko�czy! - zawo�a� Maszkowski,
zaprzestaj�c na chwil�
sportowych skok�w na krze�le. -
Potr�jny wyci�g g�upstwa.
Wyobra� sobie, klacz bez kropli
krwi szlacheckiej, bez tresury,
bez tradycji! Szlachcianka
wyhodowana samopas na
za�cianku, apetyczna, nie
przecz�, felowna bestia, ale pod
holsza�skiego masztalerza, a
nie pod pana. Alfred si� w niej
zakocha�.
- Wyobra� sobie: knia� w
szlachciance! - wtr�ci� ze
�miechem wuj, zapominaj�c w
ferworze, o czym by�a mowa.
Oczy ksi�cia Lwa, utkwione w
hrabiego, przenios�y si� na
wuja, a �w szczeg�lny skurcz
brwi i szcz�k przemkn�� po
obliczu. Nie rzek� nic, a
Maszkowski perorowa� dalej,
gestykuluj�c gwa�townie.
- Zakocha� si� i kupi�! Klacz,
przyprowadzona do Holszy,
tratowa�a i gryz�a ludzi, nie
da�a nikomu do siebie
przyst�pi�, nie chcia�a je�� i
pi�, r�a�a bez ustanku dzikim
g�osem - szatan w kobylej
sk�rze. Ja bym jej za te fochy i
chimery w �eb wypali�.
- Chimery i fochy maj� bardzo
cenny, dra�ni�cy wdzi�k -
za�mia� si� wuj dwuznacznie.
- Hrabia widocznie lubi
potulne owieczki - doda� baron.
- Wcale nie, ale tresura, moi
panowie, to grunt, to pierwsze i
ostatnie przykazanie. Kto tego
nie posiada, do stada z nim - na
matk�. W krzy�owaniu wady by
zgin�y powoli, a naturalne
przymioty nabra�yby
rzeczywistej warto�ci. Czy
ksi��� dot�d tej klaczy nie
zastrzeli�? - zwr�ci� si� do
wuja, kt�ry widocznie nudzi� si�
i ziewa�.
- Nie, hrabio. Zostawi�em t�
spraw� w zawieszeniu do woli
Lwa.
- Szczeg�lna cierpliwo��! Ale
przysz�o mi do g�owy, �e ja bym
j� kupi�, przed egzekucj�
naturalnie.
- Szlachciank�... bez tresury!
- za�mia� si� baron.
- Do stada tylko, do
krzy�owania.
Ksi��� Holsza�ski poruszy� si�
na krze�le.
- My�la�em, �e opowiesz mi,
hrabio, przebieg owej tragicznej
katastrofy - rzek� z cicha.
- W�a�nie to czyni�. By�em
obecny przy pocz�tku. Alfredowi
zamarzy�o si� pojecha� na klaczy
tej do waszego Czartomla.
Masztalerz przejecha� par� razy
na niej; dla poskromienia wparto
j� w bagna za Holsz� i
spienion�, z dymi�cymi bokami
przyprowadzono przed ganek.
"Cz�owieku, krzycz�, �aden
d�okej Anglik na niej nie
siedzia�, i ty chcesz jej
dosiada�?"
Ale Alfred by� jak pijany.
"Nie widzia�e� nigdy �ywcem
Holsza�skiego Centaura",
powiada, "no, to patrz!" I
skoczy� na siod�o.
Zakry�em oczy ze zgrozy! Jak�
ta klacz mia�a z�� manier�, moi
panowie, to nie ko�, ale
zwierz�.
- Wi�c zabi�a go? - spyta�
ksi��� Lew g�ucho.
- Zmia�d�y�a formalnie - rzek�
wuj krzywi�c si� ze wstr�tem. -
Masztalerz widzia� wypadek. Za
grobl�, ko�o znajomych ci z
tradycji dw�ch krzy��w, u
zawrotu, unios�a biednego
Alfreda w stron� r�wnie ci
dobrze znanej enklawy szlachcica
Sumoroka. Enfin - cela vous
porte malheur, ce nom! (przecie�
to nazwisko przynosi panu
nieszcz�cie!) Alfred spad� z
klaczy i wl�k� si� za ni�, nie
mog�c wydoby� nogi ze
strzemienia. Gdy go wyratowano,
literalnie nie mia� g�owy, tylko
korpus skrwawiony.
Ksi��� Lew bardzo nisko
pochyli� g�ow� i milcza�.
Pozostali nie przerywali ciszy i
dopiero po d�ugim milczeniu
baron Amadeusz drwi�co si�
u�miechn�� i powstaj�c z�o�y�
przed nowym dziedzicem g��boki
uk�on.
- Enfin - le roi est mort, vive
le roi (Nareszcie - kr�l umar�,
niech �yje kr�l) - rzek�.
To powiedziawszy, skierowa�
si� do drzwi.
Damy w salonie nie zmieni�y
pozycji. Ksi�na matka siedz�ca
na tronie, zatopiona w
kontemplacji br�zowego Centaura
w przeciwleg�ej niszy, zdawa�a
si� upaja� chwa�� swego rodu i
stanowiska. Ksi�na Idalia
szarpa�a koronki wachlarza.
Ksi�niczka Iza, zapl�t�szy na
kolanach liliowe r�czki,
wyziera�a na taras. Ksi�niczka
ciotka podziwia�a z
najzimniejsz� krwi� najmniej
odzian� grup� nimf na �cianie.
Baron Amadeusz jednym rzutem
oka obj�� kobiety i �lizgaj�c
si� bez szelestu po szklistej
posadzce, dotar� do kanapki
zaj�tej przez siostr� i usiad�
obok niej.
- Wi�c? - spyta�a go �ywo.
- Wi�c? - powt�rzy�.
- Prosz� ci�, nie dowcipkuj!
Wiesz, o co mi chodzi! - rzuci�a
niecierpliwie.
Barona niecierpliwo�� ta
podnieca�a do z�o�liwego
wyskoku.
- Ani troch� - odpar�
oboj�tnie, skubi�c sw�j mizerny,
nieokre�lonego koloru zarost.
- Wybada�e� ksi�cia Leona?
- Wzgl�dem czego?
- No, wzgl�dem jego zamiar�w
co do mnie.
- Czyli, kiedy ci� my�li poj��
za �on�?... Moja pi�kna pani
siostro - niepotrzebny trud.
Holsza�scy tak wiele maj� na
sobie ple�ni nazbieranej przez
wieki, �e w podobnych kwestiach
nie kieruj� si� swoj� wol�. -
Potem wycedzi� powoli: - W
statutach ich pa�stwa i
dynastii s� zapewne wymienione
rody, z kt�rymi im wolno si�
��czy�. Przywdziej �a�ob�.
Dost�pi�a� raz tego szcz�cia -
i musisz na tym poprzesta�. Na
Lwa czeka inna ksi�niczka.
- Mais je veux l'avoir - te
dis_je! (Przecie� ci m�wi�, �e
chc� go mie�!) - sykn�a.
- Aby ci przypomina� tego
idiot� Alfreda!
- Jaki� ty teraz dowcipny!
Obywa�e� si� bez przymiotnik�w,
gdy� u tego idioty czerpa� pe�n�
gar�ci� dla swoich metres.
- Bardzo by�em i jestem
logiczny, jak widzisz. Teraz,
gdy mi si� sprzykrzy�y kobiety,
a Alfred si� zabi�, mog� o
jednych i drugim wyrazi� sw�j
s�d. Wiesz przecie, �e nekrologi
pisz� si� po �mierci.
- Fr~ere, point de
plaisanterie! (Bracie, bez
�art�w!) Pytam ci� stanowczo, co
b�dzie ze mn� teraz?
- Z tob�? Zrobisz, co ci si�
podoba. Poniewa� za� uwa�am, �e
ci mocno podoba� si� Lew,
b�dziesz si� z nim ba�amuci�a.
Ostrzegam ci� tylko przed
argusowym wzrokiem regentki
ksi�ny. Jak uwa�a�em z rozmowy
przy cygarach, tw�j brat
m�owski zna si� na galanterii i
u�y� wielkiej wprawy. Potrafi
gr� urozmaica� i to ci rozp�dzi
forsowane nudy �a�oby.
- Tu es imb~ecile! (Jeste�
g�upcem!) - sykn�a tupi�c
n�k�. - Ja chc� go za m�a, a
nie dla zabawy. Ja chc�,
rozumiesz?
- �e chcesz go za m�a, bardzo
wierz� i zgadzam si� w
zupe�no�ci, a raczej nic mi na
tym nie zale�y i moje
b�ogos�awie�stwo daj� ci z g�ry!
Staraj si� tylko, aby w
konieczno�� twej ch�ci uwierzy�
Lew, co �atwiej, i ksi�na
matka, co b�dzie, jak s�dz�,
trudniej.
Ksi�na Idalia zagryz�a wargi
i zdawa�a si� chwil� namy�la�.
- Chc� przede wszystkim
wyjecha� st�d - powt�rzy�a
powoli. - Mnie ta Holsza zabija,
mnie potrzeba naszego �wiata i
powietrza, wiesz Amad~ee -
Wiednia, salon�w, dworu!
- Kladderadatsch! (Ha�as,
skandal!) - za�mia� si� baron.
- Ach ten Alfred! Pomiesza� mi
wszystkie szyki. By�o rzecz�
postanowion�, �e przeniesiemy si�
do d�br galicyjskich. Mieli�my
zimowa� w Wiedniu i Pary�u na
przemian. Ach, �e ten cz�owiek
nawet w por� umrze� nie
potrafi�! A teraz trzeba zn�w
cierpie�.
- Per aspera ad astra! (Przez
cierpienie ku gwiazdom!) - rzek�
sentencjonalnie baron. -
W�a�ciwie dot�d nie rozumiem, po
co mnie sprowadzi�a� tutaj i po
co trzymasz tak d�ugo?
- Czemu si� nie starasz o Iz�?
- szepn�a niecierpliwie.
- Czemu� mi tego wcze�niej nie
powiedzia�a�! Ile� ona ma
posagu, ta nimfa holsza�ska?
- Dwakro�!
- Phi - cette mis~ere! (jaka
n�dza!) Moja droga, mam
czterykro� lichwiarskich d�ug�w,
nie licz�c przyjacielskich.
- Co ty robisz z pieni�dzmi?
- To samo, co ty, ma belle!
(moja pi�kna!) Rzucam je w b�oto.
Na nieszcz�cie, idiota Alfred
nie dawa� mi dziesi�tej cz�ci
tego, co tobie! Hm!...
kosztowa�a� go pewnie z par�
milion�w. No i prosz�!
Powiadaj�, �e kochanki rujnuj�!
- To nie ma nic do rzeczy!
Robisz si� wprost niemo�liwy ze
swym cynizmem. Siedzisz tu trzy
tygodnie i nie wyrozumia�e�, co
my�li ksi�na i wuj Pro�ski!
- Owszem, wyrozumia�em.
Regentka my�li o trzech
rzeczach: o swym kapelanie,
kt�ry haniebnie si� starzeje, o
niebotycznej chwale swej
dynastii i o zjedzonym obiedzie.
A wuj Pro�ski tak�e o trzech: o
sposobie dostrojenia swych
starych si� do m�odych ch�ci, o
wypchni�ciu za umitrowanych
panicz�w swych starzej�cych si�
c�r i o jak najszerszej s�awie
jego czortowieckiej obory.
- Imb~ecile! Pytam o mnie!
- O tobie, moja pi�kna siostro
- nikt nie my�li. Odegra�a� ju�
w Holszy swoj� rol�.
Tu baron pochyli� si� do ucha
siostry i bardzo cicho
za�piewa�:
~Otez vos habits roses et vos
jolis souliers,@ Monsieur
Malbrouck est mort, est mort et
enterr~ee.@ (Zrzu�cie wasze
od�wi�tne stroje i pi�kne buty,
Pan Malbrouck umar�, umar� i
zosta� pochowany.)
- Zastosuj si� do tej rady -
doda�. - �adnie ci w �a�obie,
dostr�j do niej twarz i fryzur�.
Za par� lat tron regentki �mier�
dla ciebie opr�ni. Czy ten tron
ci� nie n�ci? Bardzo b�dziesz
efektownie wygl�da�a!
Ksi�na wsta�a gwa�townie,
odrzuci�a tren �a�obnej sukni i
majestatyczna, rozdra�niona
skierowa�a si� w stron� tarasu.
W tej�e chwili stara ksi�na
skin�a na pokojowca.
- Popro� tu ksi�cia! - rzek�a.
Jakiego - nie doda�a, a s�uga
nie spyta�. W Holszy by� jeden
tylko ksi��� dla ca�ego dworu.
Po chwili wezwany si� ukaza� i
przyst�pi� do tronu matki,
pozdrawiaj�c j� bardzo
etykietalnym i g��bokim uk�onem.
Nikt by nie zgad�, �e ten
m�odszy syn, lubo z winy swego
sp�nionego urodzenia ma�o
uwa�any w rodzinie, od sze�ciu
lat, po raz pierwszy dzisiaj,
wraca� pod dach ojcowskiego
domu, przed kilku godzinami
zaledwie powita� matk� dotkni�t�
okropn� strat�.
Nie przem�wili do siebie ani
jednego serdecznego i poufnego
s�owa, nie dali zna� po sobie,
czy cierpi�, czy si� ciesz� z
widoku najbli�szych. Byli
ksi�stwem na Holszy i Czartomlu
- nie matk� i synem.
Ksi�na skin�a na�, by si�
zbli�y�, i wskaza�a miejsce
obok siebie, na ma�ym taburecie,
gdzie zwykle siadywa�a jej
lektorka.
- Zapominasz si�, Leonie -
rzek�a sucho.
- W czym, ksi�na matko? -
zapyta� spokojnie.
- W formach, m�j drogi. Od
godziny nie widz� ci� na sali.
- Prosz� darowa�. Istotnie
zapomnia�em.
- Ksi��� na Holszy powinien
zawsze o swym stanowisku
pami�ta�.
- Tak niedawno otrzyma�em
tytu�, �e moje roztargnienie
dzi� prosz� wybaczy�. Jutro b�d�
na swoim miejscu.
- To konieczne i licz�, �e
cho� nie masz rutyny, tradycja z
krwi� odziedziczona zast�pi ci
brak wprawy. Jutro te� go�cie
si� rozjad� i pom�wi� z tob� o
wa�nych sprawach. Dzi� chc� si�
tylko spyta�, czy spotyka�y ci�
po drodze deputacje?
- Tak. Na przeprz�gach
prezentowa�a mi si� nasza
s�u�ba i urz�dnicy, a przed
miasteczkiem przyjmowa�em
delegacj� mieszczan, �yd�w i
ch�op�w.
- Z mowami?
- Tak. M�wi� burmistrz i
rabin.
- Ufam, �e� im nie odpowiada�.
- Nie, zm�czony by�em drog�,
zreszt� to mnie nudzi.
- Bardzo s�usznie zrobi�e�.
Zapewne zanosili do ciebie
skargi i pro�by?
- Doprawdy nie wiem. Nie
s�ucha�em.
- Rozumiem ci� doskonale.
Dzie� taki jak dzi� ka�dy nowy
knia� Holsza�ski razy kilka w
�yciu odby� musi. Okoliczno�ci
po temu s�, gdy zje�d�a, tak jak
ty dzisiaj, do Holszy lub gdy
przywozi sobie �on�. Dawniej
witano go podobnie�, gdy wraca�
z dalekiej podr�y, ale obecnie
podobne wypadki zbyt
spospolitowa�y si�. Zatem ty
odby�e� �w wa�ny dzie� jeden.
Zostaje ci tylko do odbycia
jeszcze drugi - ostatni. Mam
nadziej�, �e pr�dko nast�pi.
Ksi��� milcza� nieporuszony.
Maska apatii i ch�odu nie
zdradza�a najmniejszego
wra�enia. Siedzia� wyprostowany,
elegancki i r�k� kobieco bia�� o
arystokratycznych kszta�tach
g�adzi� delikatne, p�owe w�siki.
Ksi�na matka doszed�szy w swej
perorze do punktu, sk�d wyj��
chcia�a, pochyli�a si� troch� i
�agodz�c ostry g�os m�wi�a
dalej:
- Jeste� ostatnim m�skim
przedstawicielem swego rodu. To
wk�ada na ciebie wielkie i wa�ne
obowi�zki. Wierz�, �e im
sprosta� potrafisz.
Ksi���, nie zmieniaj�c pozycji
i nie przestaj�c g�adzenia
w�s�w, potakuj�co skin�� g�ow�.
- Wierz� w to r�wnie� -
potwierdzi� ze s�abym odb�yskiem
dumy w g�osie.
- To tylko mia�am ci dzisiaj
powiedzie�. Jutro pom�wimy
obszerniej. Tymczasem d�u�ej ci�
zatrzymywa� nie b�d�. Masz
go�ci. Mo�esz odej��. Przy�lij
mi tutaj Iz�.
Wyci�gn�a do niego r�k�
ruchem biskupa, gdy do ust
wiernych podaje sw�j pasterski
ametyst.
Ksi��� pochylony g��boko, d�o�
t� uca�owa�. Audiencja by�a
sko�czona.
Sala tymczasem zaludni�a si�.
Baron Amadeusz, pomimo pogardy
dla marnego posagu ksi�niczki
Izy, rozmawia� z ni� �ywo,
modyfikuj�c grymasy twarzy i
swawol� j�zyka. Maszkowski,
kiwaj�c si� na cienkich i
pa��kowatych nogach, zabawia�
pi�kn� Idali� genealogi� swych
ulubionych koni - naturalnie po
angielsku.
Wuj Pro�ski i panna Lawinia
Holsza�ska ogl�dali marmurow�
grup� Amora i Psyche komentuj�c,
dowcipkuj�c, rzucaj�c sobie na
przemian francuskie kalambury.
- Jeste�! - zawo�a�a stara
panna, klepi�c synowca poufale
po ramieniu. - Wiesz co? Wyjd�my
troch� na �wie�e powietrze.
Bardzo tu ciasno w tej sali.
Poda� jej rami� i wyprowadzi�
na taras, reszta towarzystwa
pod��y�a za nimi.
Na tarasie bi�a fontanna,
obryzguj�c mg�� wonne pomara�cze
w kwieciu i mas� cieplarnianych
ro�lin. Rozpocz�to przechadzk�
po �wirowanej �cie�ce.
- Papierosa mi nie ofiarujesz?
- zawo�a�a ksi�niczka Lawinia i
obracaj�c si� doda�a: -
Messieur! on fume ici! (Panowie!
pali si� tutaj!)
Panowie spiesznie skorzystali
z pozwolenia; tylko ksi��� Lew
poda� ciotce sw� papiero�nic� i
sam nie zapali�.
- Nie �enuj si�. Mama nie
widzi, a ja - wiesz, tyle dbam o
wasze ceremonie, co o stary
pantofel.
- Dzi�kuj�, ciotko.
Nawyknienia pewne form s�
silniejsze ni� na��g. Nie
zwyk�em pali� przy damach.
- Wi�c i ty� Chi�czyk z parawanu! W
takim razie pakuj� si� i zmykam.
Chcia�am u was zabawi� do
wrze�nia, ale c� b�d� robi�a?
- Ka�da ch�� ciotki b�dzie
spe�niona.
- Ja nie mam ch�ci, m�j drogi,
tylko fantazje.
- B�d� zatem spe�nione ciotki
fantazje.
- A wi�c przede wszystkim
zapal papierosa.
- To ju� nie fantazja, ciotko,
ale przywodzenie bli�niego do
grzechu.
- Phi, phi! Jaki� ty �wi�ty!
Przypomnij no sobie, czy nie
masz na sumieniu ani jednego
grzechu przeciw tradycjom
ksi���cych form i zabobon�w?
Utkwi�a we� �ywe, drwi�ce oczy,
oczy �obuza na twarzy
czterdziestoletniej kobiety.
Na lice ksi�cia wybieg�
nieznaczny rumieniec i �w skurcz
dojmuj�cego b�lu.
- Nie podaj� si� za �wi�tego
tej religii, ale za wyznawc� o
tyle, o ile sumiennego - odpar�.
- Brawo, odpowied� �ci�le
salonowa. Lwie Holsza�ski,
podobasz mi si�. Jeste� �adny
ch�opiec, elegancki kawaler i
masz co� poci�gaj�cego dla
kobiet. Padaj na kolana, pasuj�
ci� na mego rycerza!
Spe�ni� rozkaz z ca��
galanteri�, a stara panna
uderzy�a go parasolk� po
ramieniu i przypi�a do ramienia
odj�t� od stanika ciemn�
kokard�.
- C'est fait! (Sta�o si�!)
B�d� mi wierny, bo trzeba ci
wiedzie�, �em zazdrosn� jak
tygrysica.
- Dzi�kuj� za ostrze�enie -
odpar� swobodnie - b�d� odt�d
niewierno�ci pope�nia� tylko za
ciotki plecami.
- Ach ty cyniku! M�wi� ci,
zemsta moja b�dzie okrutn�.
- A mi�o�� jak�? - zagadn��.
- Co, co, mi�o��? - zawo�a�
ksi��� Pro�ski podbiegaj�c.
- Jak to! Ksi��� nie wie, co
to mi�o��? - za�mia�a si� stara
panna.
- Czekam od pani obja�nienia.
- A zatem po kolei. Niech
ka�dy powie swe zdanie.
Tu ksi�niczka Lawinia
wskoczy�a bardzo zr�cznie na
�awk� i stentorowym g�osem
oznajmi�a:
- Panowie i panie! Og�asza si�
konkurs na najdok�adniejsze
okre�lenie mi�o�ci w dziesi�ciu
najwy�ej, a w trzech najmniej
s�owach. Nagrod� kwiat
pomara�czy, s�d na g�osy,
wi�kszo�� rozstrzyga. Namys� nie
d�u�szy od trzech minut.
Sko�czy�am.
W tej chwili ksi��� Lew
poczu�, �e kto� mu wsuwa r�k�
pod rami�. Obejrza� si� i
spotka� utkwione w siebie oczy
siostry z wyrazem nie�mia�ego
b�agania.
Zdziwiony pochyli� si� do niej
i spyta�:
- Czym ci mog� s�u�y�, Izo?
- Daruj, �e ci� utrudzam.
Wracam w�a�nie od matki. Chc�
ci� prosi� o co�.
- I owszem, Izo, ale nie w tej
chwili przecie! Mamy go�ci, nie
rozporz�dzamy swym czasem -
upomina� z cicha.
Ksi�niczka opami�ta�a si�
widocznie. Cofn�a si� nieco i
dziwnie roztargniona odpowiada�a
na zapytania Maszkowskiego.
Panna Lawinia nie schodz�c ze
swej trybuny perorowa�a dalej:
- Panowie i panie, termin
namys�u up�yn��. Ksi��� Pro�ski
jest proszony o g�os.
Wuj zatar� r�ce i sk�adaj�c
p�okr�g�y uk�on ca�emu
towarzystwu wyg�osi�:
- Mi�o�� jest to wieczna
m�odo�� i pi�kno!
- Komuna�! - mrukn�a
ksi�niczka Lawinia.
- Prosz� o g�os! - zawo�a�a
ksi�na Idalia. - Mi�o�� to
najwi�ksza pami�� i najwi�ksze
zapomnienie! - wym�wi�y
karminowe usta, gdy wzrok
szuka� uparcie oczu Leona.
Czy to wskutek magnetycznego
wp�ywu, czy wypowiedzianego
aforyzmu ksi��� spojrza� na
bratow�.
- Ksi�na b�dzie mia�a m�j
g�os przy s�dzie - rzek� z
u�miechem przymuszonym.
- Hrabia Edwin Zymbram
Maszkowski, hebru S�o�ce -
wo�a�a zupe�nie sw� rol�
przej�ta panna Lawinia.
- Co takiego? - odpar�
zagadni�ty, przerywaj�c
p�g�osem prowadzon� rozmow� z
Iz�.
- Co jest mi�o��? pytam pana.
- Mi�o��, s�owo daj�, nie
wiem. Tak mnie to nagle
zaskoczy�o.
- Uczucie czy zapytanie? -
wtr�ci� baron domy�lnie.
- Wszystko, s�owo daj�. No
c�... Mi�o�� to dobra rzecz -
doda� po namy�le.
- Mog� panu zar�czy�, �e za to
okre�lenie nie dostaniesz pan
pomara�czowego kwiatu. Baronie,
s�uchamy!
Baron to nawija�, to rozwija�
sznurek od szkie�ka na palec.
Przymru�y� oczy i ko�ysz�c si�
wdzi�cznie, rzek� ze zwyk�ym,
z�o�liwym u�miechem:
- Mi�o�� jest to szyld sklepu,
w kt�rym sprzedaj� cnot� na
grosze, zasady na fenigi, honor
na szel�gi.
- Nale�ysz pan widocznie w tym
sklepie do sta�ych kundman�w! -
za�mia�a si� stara panna. -
Ksi�niczko Izo, prosz� o s��wko
w tej kwestii. Znasz mi�o��
przecie, w twoim wieku kocha�am
na zab�j.
Dziewczyna cofn�a si�
wyl�k�a.
- Ach, nie, ciotko, nic nie
wiem i nic powiedzie� nie
potrafi�.
- Niezawodnie - wtr�ci� ksi���
Lew - wolimy pos�ysze� zdanie
samej projektodawczyni.
- W�a�nie! W�a�nie! - zawo�ano
ch�rem.
- Chcecie, s�uchajcie -
stroj�c komiczny grymas odpar�a
zagadni�ta. - Mi�o�� to wodewil,
kt�ry m�g�by robi� furor�, gdyby
nie posiada� czwartego aktu.
Znam trzy i oklaskuj� i zach�cam
was, m�odzi pa�stwo: id�cie na
to widowisko, wystawiajcie t�
sztuk� na wszystkich amatorskich
scenach - ale tylko, tylko trzy
akty!
- Ciotko - za�mia� si�
dyskretnie ksi��� Lew - czy ten
wstr�t i odradzanie nie jest
czasem natury ��ciowej?
- Co? Jak to rozumiesz?
- Czy ciotka sama w tej chwili
nie bierze na siebie roli owego
legendarnego lisa i...
- Kwa�nych winogron? Ba, ba,
ba! Jeste� nie lada impertynent
i monstrualnie naiwny. Czwartego
aktu nie widzia�am dlatego
tylko, �em za wiele s�ysza�a o
nim od m�atek. N'est ce pas
(nieprawda�...), ksi�no Idalio?
- G�os m�j ju� da�am w obecnym
konkursie - odpar�a pi�kna pani.
- Odbiegamy od przedmiotu.
- Bardzo dobrze, ma belle,
odpowiedzia�a� mi. Mowa o
ma��e�stwie jest odbieganiem od
przedmiotu mi�o�ci. - Oto masz,
Lwie Holsza�ski, oto masz zdanie
jedynej m�atki w naszym gronie.
Czy� przekonany?
- Najzupe�niej - ja! - odpar�
za ksi�cia baron, zak�adaj�c
monokl w oko.
- O pana mi bynajmniej nie
chodzi.
- Ale ja gin� z
niecierpliwo�ci otrzymania od
pani pomara�czowego kwiecia.
G�osy zebrane. Ja g�osuj� za
sob�.
- Nikt pana o zdanie nie pyta.
Cierpliwo�ci. Nie s�yszeli�my
jeszcze jednego g�osu. Lwie
Centaurze Holsza�ski, prosimy o
twe prze�wietne, bogate
do�wiadczeniem zdanie.
- Czy mam odpowiada� jako Lew,
czy jako Centaur, ciotko? -
zagadn�� ksi��� �artobliwie.
- Wybierz sobie stosownie do
upodoba� i gustu.
- Dzi�kuj�, mam w takim razie
odpowied� gotow�, bez utrudzania
my�li: jako Centaur nazywam
mi�o�� pal�c� szat� Dejaniry.
- Niezno�ny! - zaburcza�a
ciotka, kt�ra jego zdania
w�a�nie czeka�a ciekawie. -
Poczkaj, odp�ac� ci za ten
zaw�d. A teraz, panie i panowie,
pr�dko, piszcie na kartce imi�
autora najlepszego wedle was
okre�lenia i sk�adajcie wota w
moje r�ce. Papieru, s�u�ba!
Kartki welinowe znalaz�y si�
po chwili w pogotowiu.
�miej�c si�, dowcipkuj�c
rozbawione grono pocz�o
gryzmoli� na nich. Przed
kniaziem swoim kozak Si�a
przykl�kn��, na jego szerokich
plecach opar� Leon sw� kartk� i
bez namys�u nakre�li� imi�
bratowej.
Ksi�niczka Lawinia czyta�a
powoli zdania, �miej�c si� jak
szalona.
- Raz, dwa, trzy, cztery -
rachowa�a ubawiona.
- Czekamy wyroku! - wo�ano.
- S�uchajcie: jeden g�os ma
Iza, kt�ra nic nie powiedzia�a,
cha, cha, cha! Jeden g�os ma
ksi�na Idalia. Jeden g�os mam
ja - bardzo dobrze! Ma�oletnia
Iza nikogo nie wybra�a -
�licznie, a trzy, trzy ca�e
g�osy ma...
Tu panna Lawinia zeskoczy�a
nader zwinnie ze swojej trybuny,
zerwa�a ca�y p�k pomara�czowych
kwiat�w i ostentacyjnie poda�a
je na wachlarzu najmniej si�
tego honoru spodziewaj�cemu
hrabiemu Maszkowskiemu.
- What's? (Co takiego?) -
wrzasn�� ten�e, nagle
zaskoczony, g�osem, jakim chyba
musztrowa� swoich d�okej�w.
- That's! (To!) - odpar�a
na�laduj�c jak mog�a jego ton
ksi�niczka Lawinia.
- S�owo daj�, awantura! -
wo�a� laureat bior�c wonn�
nagrod� i ogl�daj�c si� woko�o,
jakby pyta� o rad�, co ma z tym
fantem zrobi�. - Moj� siw�
hunterk� nazw� na pami�tk� Fleur