2164

Szczegóły
Tytuł 2164
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2164 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2164 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2164 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maria Rodziewicz�wna B��kitni Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Pisa�a Jolanta Szopa Korekty dokona�y K. Markiewicz i K. Kopi�ska I Roznoszono w�a�nie wety. S�u�ba w liberii bia�ej z ��tym, kapi�cej od z�ota i haft�w, fantazyjnego kroju, z zapi�tymi na plecach wierzchnimi r�kawami podawa�a je na z�oconych tacach, tak powa�na i skupiona, jakby spe�nia�a obrz�dek religijnego kultu. Z tac wyziera�y z�ociste ananasy, pomara�cze, �wiege figi, daktyle, owoce dalekiego Po�udnia, na stole szampan pieni� si� w krysztale. Tymczasem zachodz�ce s�o�ce, czerwone, zagl�da�o przez w�skie, gotyckie okna do tej sali sklepionej, wy�o�onej d�bem r�ni�tym misternie, �lizga�o si� po �cianach obwieszonych trofeami �ow�w, muska�o gda�skie, rze�bione kredensy i szafy, lubowa�o si� zbytkiem zastawy sto�u, stroj�w s�u�by, zaziera�o te� bardzo niedyskretnie i ciekawie w oczy dziewi�ciu biesiadnik�w. Poczciwe s�o�ce, kt�re dzie� ca�y z�oci�o �any zb� rodzimych, ogarnia�o �yciodajnym u�ciskiem bia�e brzozy, czarne olchy i d�by, grza�o lotki jask�ek, bocian�w, szarych wr�bli, opala�o na br�z twarze smag�ego ludu, od potu szkl�ce, a radosne w znoju - teraz pod wiecz�r, uko�nie, przez cieniste parki i z�ocone sztachety, wdar�o si� a� tutaj, na kamienny dziedziniec, zabawia�o si� z fontann� i wpad�o a� do �rodka pysznego, samotnego gmachu. Zdziwione by�o s�o�ce. Owoce na stole nie ono wypie�ci�o; nap�j z�ocisty nie jego by� dzie�em; twarzy tych ludzi, goszcz�cych u biesiady, nie pomalowa�o z�ocistym oblaskiem. By�y bia�e i r�owe jak kwiaty fantastycznych begonij zdobi�cych st� jadalny, kwiaty, kt�re s�o�ce widzia�o niekiedy przez t�czowe szk�a przepysznych cieplarni. Wi�c s�o�ce, �mia�e i pewne swego czaru, pocz�o tych ludzi dotyka� po czole i policzkach, muska� po w�osach. Nie widywa�o takich w swoich w�dr�wkach po polach szerokich, po dolinach cichych, po gwarnych osadach przydro�nych. Na czo�ach tych nie by�o potu; policzki pokrywa� puder lub blado�� papierowa. Znalaz�o przecie m�ode lica i poswawoli� chcia�o. Pocz�o wi�c je ca�owa� ognistymi poca�unkami, �echta� dr��cymi promieniami; pocz�o pie�ci� i g�aska�. Takie pieszczoty i swawole miewa�o zwykle dla ludzi, kt�rzy znosili jego skwar ca�odzienny, a ludzie owi p�acili mu u�miechem i, zaczepieni, podnosili w stron� jego tarczy �agodnej, purpurowej oczy wdzi�czne i weso�e. Ale u tego sto�u inni byli ludzie. M�ode lico uchyli�o si� od pieszczot i ca�us�w, usun�o si� niech�tnie i twarz m�odej, bardzo pi�knej damy zachmurzy�a si� widocznie. - Ach! to obrzydliwe s�o�ce! Obiadujemy przy ch�opskiej iluminacji! - sarkn�a odrzucaj�c wachlarz. Towarzysz jej, m�czyzna blady i mizerny, podni�s� oczy ku oknu i �una zachodu stan�a w jego �renicach siwych, przy�mionych i jakby bardzo smutnych. - Kto� ty? - spyta�o go s�o�ce. - Nie widzia�em nigdy ani ciebie, ani takiego smutku, jak w twoich oczach. Czy� nieszcz�liwy? Czy� chory? Chod� ze mn�!... Zamigota�o ca�ym bogactwem swych barw. - Chcesz z�ota i purpury? Patrz, ile ich mam! �renice pozosta�y mg�awe i zimne. M�czyzna, nie spuszczaj�c powiek, rzek� bardzo d�wi�cznym, cichym g�osem: - Si�a! zapu�� firank�! Bia�o_z�ocisty s�uga, stoj�cy za jego krzes�em jak na warcie, poskoczy� �ywo ku oknu. I nagle pomi�dzy s�o�cem a tym obrazkiem obcym a ciekawym stan�a g�sta, g�adka zapora z ciemnego jedwabiu. S�o�ce skupi�o si�... i uderzy�o w ni�, zdziwione i uparte. Nie zdo�a�o przebi�, chcia�o spali�. Rozgorza�o jak �una, gniewne i m�ciwe. Jedwab przyj�� cios, rozpali� si� i �apczywie wci�gn�� w siebie promienie. Wszystkie zagarn��, do �rodka dosta�o si� tylko �wiat�o �agodne, rozpraszaj�ce dobroczynnie mrok komnaty. S�o�ce, wygnane i pogardzone, odbieg�o. Jeszcze chwil� obejrza�o �ciany z szarego kamienia, �upkowy dach, zajrza�o na wysoko zatkni�t� bia�o_z�ocist� chor�giew herbow� na szczycie wie�y, pogrozi�o pysznym murom i musn�wszy wierzcho�ki drzew parku, znik�o. Do sali jadalnej s�u�ba wnios�a setki �wiec zapalonych, podawa�a kaw� i likiery. - Nie lubisz s�o�ca, Idalio? - zawo�a�a panienka siedz�ca naprzeciw pi�knej damy. - A ja bardzo lubi�! Przypomina mi bengalskie ognie. Ch�tnie zmieni�abym z tob� miejsce. - Czy i kawaler�w? - spyta�a dama mru��c oczy i pokazuj�c zza ust karminowych, zanadto nawet karminowych, dwa rz�dy ma�ych, �adnych z�b�w. Panienka obla�a si� delikatnym rumie�cem. - W�tpi�, czy ksi�na wygra�aby co na zamianie! - rzek� s�siad m�odej osoby, wysoki m�odzieniec o rudawych faworytach. - Niestety, piecz�tujemy si� w�a�nie S�o�cem. - Jak to? Nie jakimkolwiek Koniem? - Niestety! Centaura i s�siedztwo ksi�ny zagarn�� mi ksi��� Leon - najnies�uszniej. - Jedno i drugie dosta�o mi si� najzupe�niej przypadkowo - odpar� m�odzieniec o smutnych oczach, kt�ry przed chwil� wygna� s�o�ce z komnaty. - Mo�e nawet wbrew ch�ci! - rzuci�a mu ciszej pi�kna pani, wy��cznie dla niego tylko. - Co do Centaura, niezawodnie - rzek� spokojnie. - A co do s�siedztwa? - bada�a uparcie. - S�siedztwo ksi�ny zawdzi�czam dzisiaj tak ci�kim okoliczno�ciom, �e istotnie w takich warunkach uznaj� je za przeciwne mym ch�ciom. Przy tym stole zajmuj� miejsce nie dla mnie przeznaczone, a to, ksi�no, nie os�adza biesiady. - Z tyrady tej widz�, �e ksi��� studiowa� w... - Mylisz si�, ksi�no. �adne studia nie potrafi�yby uczyni� ze mnie hipokryty. - Ach, wi�c jeste� zawsze szczerym? - Zawsze, dla tej prostej przyczyny, �e nad nieszczero�ci� trzeba przemy�liwa�, uk�ada� j� i ci�gle o niej pami�ta�, a ja, ksi�no, leni� si� my�le�. - To mnie bardzo martwi. Cz�owiek szczery jest wi�cej ni� nudny, jest trywialny. Ksi��� wi�c nie potrafi m�wi� nawet komplement�w. O zgrozo! - Uwa�am po tonie, �e ksi�na, wyegzaminowawszy moje zdolno�ci towarzyskie, rada by co pr�dzej zamieni� z moj� siostr� miejsce i kawalera, au risque (ryzykuj�c, nara�aj�c si�) opalenia si� przy s�o�cu hrabi�w Maszkowskich. - Przeciwnie, kontrast poci�ga! Zostaj� na miejscu narzuconym nam przez obowi�zek i postanawiam zaj�� si� wychowaniem ksi�cia w tym, w czym nawet jezuici nie dali rady. - Jestem zawsze na rozkazy - rzek� m�odzian chyl�c ufryzowan�, jasnow�os� g�ow� w stron� zalotnej damy. Uderzy�a go z lekka wachlarzem po ramieniu. - Tiens! (patrzcie no!) - zawo�a�a weso�o - ksi��� jeste� chwilami zupe�nie �adnym ch�opcem! Dzi�, gdym ci� zobaczy�a, vous m'avez paru horrible! (wyda� mi si� pan okropny!) - Widocznie zyskuj� przy bli�szym poznaniu. - Tym lepiej. - Nie by�em przecie zupe�nie obcym ksi�nie, przed pi�ciu laty dru�bowa�em bratu. - Ach! wtedy! By� to dzie� taki obrzydliwy. Mia�am na sobie haniebnie skrojony stanik i by�am z�a na szwaczk� - ale z�a jak furia. A przy tym - w bia�ym mi nie do twarzy - nie chcia�am at�asu, wszystko by�o nie wedle mej woli. Ach, mon Dieu! (m�j Bo�e!) w taki dzie� �le wygl�da� dla dogodzenia barbarzy�skiej tradycji! No, a przy tym ten Amadeusz, tak mi dokuczy� swymi drwinami! Ten cz�owiek mi zawsze ��� porusza! Ksi��� mi nie dokuczy� - wi�c go wcale wtedy nie zauwa�y�am. Nieprawda�, �e mi �a�oba do twarzy? - �a�oba ksi�ny jest przepysznie... skrojon� - odpar� spogl�daj�c na jej toczone kszta�ty. - Znajduje ksi���? O, nie jeste� wybredny. To worek tylko zastosowany do okoliczno�ci. Tradycja w postaci waszej matki zabrania stanowczo wyci�tych stanik�w. - Tradycja krzywdzi nas niemi�osiernie! - Ach, flatteur! (pochlebca!) - Tr�ci�a go znowu wachlarzem. - Za co ci� karz�, Leonie? - zagadn�� przez st� hrabia Maszkowski. - Za prawd�! - odpar� m�odzieniec. - Ksi�niczka Iza przed chwil� obieca�a mi� za co� podobnego sowicie wynagrodzi�! - Obiecuj, Izo, obiecuj! - za�mia�a si� ksi�na Idalia. - Mo�esz obieca� nawet nagrod�, ~a discr~etion (jak� chcesz). Ja r�cz�, �e p�aci� nie b�dziesz nigdy! - Czy hrabia jest uczniem ksi�ny? - zagadn�� jej towarzysz. W tej chwili, gdy troch� pochylony ku niej oczekiwa� odpowiedzi, kto� dotkn�� jego ramienia. Obejrza� si� �ywo. Siedz�cy z drugiej strony biesiadnik dot�d si� wcale nie odzywa�. Starzec to by�, zupe�nie �ysy, niedbale ubrany, z wielk�, spadaj�c� na piersi brod�. Nie wtr�ca� si� do rozmowy, a ca�a jego posta� i zachowanie odbija�y jaskrawo od eleganckich frak�w m�czyzn, od zbytkownych stroj�w kobiet. Nie mia� towarzyszki. Siedzia� ostatni u sto�u i oboj�tny na otoczenie; jad� pr�dko, popija� wod�, a w przerwie mi�dzy jednym daniem a drugim zagl�da� do otwartej przed sob� ksi��ki. Przy wetach wzi�� ca�y ananas z kosza, rozci�� go wzd�u� i wszerz i nie jad�, tylko mu si� przygl�da�. Ksi���, troch� zdziwiony, spojrza� na�, ale wnet, jakby przypomnia� sobie, z kim ma do czynienia, zapyta�: - Co rozka�esz, profesorze? - Nic nie rozka�� - odpar� starzec. - Czy nie masz, kolego, przy sobie lupy? Wszyscy umilkli. Rozmawiano ci�gle po francusku, a profesor przem�wi� najtrywialniej w �wiecie po polsku. Towarzystwo wzdrygn�o si�, jakby w�r�d koncertu pies zaszczeka�, a ksi��� Lew, wyrwany nagle z toku rozmowy, przez sekund� nie rozumia�, co do niego m�wiono. - Czym ci mog� s�u�y�, profesorze? - zagadn��. - No, lup�, lup�, szk�em powi�kszaj�cym. - Ach, tak! Przepraszam. Nie mam ��danego przedmiotu, ale w tej chwili poda� ka��. Si�a, zawo�aj mi Bernarda. S�uga skoczy� do drzwi. - Kogo z nas profesor chce mie� w powi�kszeniu? - zawo�a�a z g�ry sto�u kobieta ju� niem�oda, ubrana bardzo ekscentrycznie, a gadaj�ca bez przerwy z m�odym, bardzo wysokim i cienkim m�czyzn� o twarzy psotnej ma�py czy z�o�liwego satyra. - Znalaz�em paso�yta w ananasie! - odpar� profesor spokojnie, skalpuj�c ko�cem no�a owoc. - Fi donc! (a fe!) - oburzy�a si� ciekawa dama. - I my�my to jedli! - Nic nie szkodzi - uspokoi� profesor - jest to rodzaj mikroskopijnego p�draka g�sienicy, kt�ry si� ugotuje w �o��dku. - Smakowita sztuka mi�sa! W tej chwili s�u��cy wr�ci� za krzes�o pana i chyl�c si� wp�, zaraportowa�: - Mi�o�ciwy kniaziu nasz, Francuz siedzi w wannie, ale zaraz stanie przed wami. Panowie zagry�li usta, panie zas�oni�y si� wachlarzami. Gdyby nie byli ksi���tami i hrabiami, �mieliby si� homerycznie, ale regulamin dystynkcji nakazywa� zawsze si� u�miecha�, nigdy nie �mia�. Nikt si� nie odzewa� pr�cz gadatliwej damy: - Tiens (ha!), to jaki� muzu�manin ten Bernard! Odbywa wieczorne ablucje! Kt� to? - M�j kamerdyner, ciotko - odpar� ksi��� Leon. - Turek? - Nie, ciotko, Francuz. - Zazdroszcz� ci. Nie potrzebujesz �ama� j�zyka. - Mog� go ciotce odst�pi�. - Kamerdynera, fi donc! Ust�p mi raczej jak� fertyczn� subretk�. - Niestety, ciotko, nie rozporz�dzam p�ci� nadobn�. - Doprawdy? - spyta�a szyderczo ksi�na Idalia. - Niezawodnie - odpar� z u�miechem, kt�ry mia� by� lekki, a by� smutny i blady. Gentleman, ubrany bez zarzutu, z twarz� starannie wygolon�, ukaza� si� we drzwiach i przyst�pi� do krzes�a ksi�cia. - Ksi��� mi� potrzebowa�? - rzek� po francusku. - Podaj mi lup�, Bernardzie. Kamerdyner sk�oni� si� i wyszed�. - Co do s�u�by, najlepsi s� Anglicy - ozwa� si� hrabia Maszkowski. - Nie u�ywam te� innej. - A ja wol� Niemc�w - rzek� m�czyzna z twarz� satyra. - Gdyby baron pozna� naszych ludzi, pozna�by doskona�o�� - wtr�ci�a ksi�niczka Iza. - Nie wierz�, by pa�stwo sami nawet znali ich wszystkich. Za pierwszej bytno�ci w Holszy chcia�em ich policzy� i da�em pr�dko za wygran�. Nie pojmuj� dot�d, kto i jakim sposobem utrzymuje w karbach to ca�e wojsko. Na nas, ludziach z Zachodu, robi� oni wra�enie hordy �redniowiecznej. Ca�� ich zas�ug� jest wygl�d wysoce fantastyczny. - S� te� uosobieniem wierno�ci, pos�usze�stwa i sprawno�ci. - To dow�d ich ma�ej inteligencji, s�dz�. Bernard ukaza� si� znowu z ��danym szk�em, a jednocze�nie siwow�osa, majestatyczna matrona, kr�luj�ca u g�ry sto�u, da�a znak zako�czenia biesiady. Powstali wszyscy opr�cz profesora, i parami opu�cili komnat�, przez kt�rej szeroko otwarte podwoje ukaza� si� d�ugi ci�g przepysznych salon�w. Towarzystwo min�o ich kilka, nim stan�o w sali zajmuj�cej ca�y �rodek pa�acu, z jednym wyj�ciem na taras ogrodowy, a z drugim na pa�acowy dziedziniec. O�wietlona rz�si�cie, sala ta sprawia�a wra�enie czaruj�ce. �ciany, malowane al fresco, * zape�nione by�y wie�cami z amork�w, bukietami z nimf i bachantek, po niszach i framugach biela�y smuk�e marmurowe pos�gi, w �rodku od kopu�y spuszcza� si� kryszta�owy paj�k jarz�cy si� tysi�cem �wiate�. al fresco (w�.) - technika malarstwa �ciennego na �wie�ym, jeszcze wilgotnym tynku. Towarzystwo zatrzyma�o si� w salonie. Matrona w �a�obie usiad�a na pewnego rodzaju tronie zajmuj�cym �rodek bocznej �ciany. Pary przedefilowa�y przed ni�, nisko pochylaj�c g�owy; kawalerowie umie�cili swe damy na fotelach i kanapach; zamieniono uk�ony, zako�czono rozmowy. Ceremonia obiadowa by�a spe�niona. Ksi�na Idalia po�o�y�a si� prawie na kanapie i zdawa�a si� drzema�, wachluj�c si� z lekka. Ksi�niczka Iza ulokowa�a si� w pobli�u drzwi prowadz�cych na taras i po��dliwie wyziera�a w stron� ogrodu, sk�d p�yn�� zapach r� i kwiat�w pomara�czowych. Dama w cudacznej sukni, wbrew etykiecie, chodzi�a po sali pod�piewuj�c pod nosem. M�czy�ni wysun�li si� nieznacznie na cygara. Dw�ch lokaj�w, nieruchomych jak kariatydy, oczekiwa�o u drzwi na skinienia i rozkazy. Z czterech kobiet pozostawionych sobie, matrona na podwy�szeniu wygl�da�a jak bo�yszcze syte ofiar; panienka, jak ptak w klatce zrodzony i wyros�y, kt�ry ze swego naturalnego kultu swobody zachowa� tylko nieokre�lone marzenia i biern� t�sknot�; dama ekscentryczna robi�a wra�enie burcz�cej frygi, puszczonej d�oni� z�o�liwego chochlika na posadzk� ko�cio�a; a ksi�na Idalia, zda si�, by�a jedn� z malowanych syren czy nimf, kt�ra znudzona zakl�t� na �cianie pozycj�, zst�pi�a mi�dzy �yj�cych, ubra�a si� modnie i roz�o�y�a rozkosznie, z mocnym postanowieniem zamiany swej roli widza na daleko dla niej stosowniejsz� - aktora. Panowie si� sp�niali. W gabinecie tureckim, w�r�d dymu wirginii i odurzaj�cych wonnych cygaret, zrzucili te� na kr�tk� chwilk� przymus towarzyski, zdj�li maski s�odkiej galanterii i o ile umieli, byli sob�. Najstarszy towarzysz przy obiedzie matrony - jej brat, a wuj ksi�cia Lwa, m�czyzna jeszcze pi�kny pomimo siwiej�cych w�os�w (by�y wy�mienicie uczernione) i okaza�y pomimo sztywnego chodu i n�g oci�a�ych, rozpar� si� w fotelu i usadowiwszy obok siebie siostrze�ca, �ci�ga� z niego kawalerski egzamin. Baron Amadeusz, brat ksi�ny Idalii, za�o�ywszy monokl w oko, z r�koma w kieszeniach spodni, s�ucha� rozmowy dorzucaj�c niekiedy pieprzny dwuznacznik. Hrabia Maszkowski usiad� konno na krze�le, �okie� wspar� na por�czy i �ciskaj�c kolanami drewnianego wierzchowca, u�ywa� sportowej "iluzji", pokrzykuj�c czasem po angielsku. Kilku nieodzownych lokaj�w czatowa�o u drzwi. Oczy ich bystre spoczywa�y ci�gle na delikatnej i szczup�ej postaci ksi�cia Lwa, kt�ry narkotyzuj�c si� nadzwyczaj aromatycznym, damskim papierosem, wytrzymywa� szermierk� z wujem ze zwyk�� sobie, troch� smutn� powag�. Przed pi�ciu laty, po dziale z bratem, opu�ci� by� kraj rodzinny. Z odpowiedzi, kt�re teraz dawa�, �atwy by� wniosek, �e czasu nie traci�, u�y� wszelkich rozkoszy, dozna� wszystkich wra�e�, skosztowa� wszelkich zakazanych owoc�w. Mia� milionowe �rodki i u�ywa� �ycia szalenie. Wuj nerwowym, niespokojnym ruchem zaciera� r�ce, doznawa� zda si� opowiadanych rozkoszy, przypomina� je w dobrze zachowanej pami�ci podstarza�ego sybaryty. I stanowczo z tych dw�ch ludzi on wygl�da� m�odszy. O�ywiony, z rumie�cem podniecenia na g�adkiej twarzy, stanowi� dziwaczn� anomali� z siostrze�cem, kt�rego blade, kobieco delikatne oblicze, zaostrzone i zmizerowane wszelakim nadu�yciem, nie mia�o na sobie ani �ladu �ycia, zaj�cia, jakiegokolwiek wra�enia. Prze�yty by� zapewne, ale to prze�ycie by�o tak wielkie, �e nawet cynizm po nim nie pozosta� - nic zgo�a. By�aby trupia ta twarz, by�aby okropn� moraln� nico�ci�, gdyby nie �w smutek szczeg�lny, kt�ry czasem jak odr�twienie wyziera� ze zm�czonych oczu, i gdyby nie bardzo wprawdzie rzadkie, ale wyra�ne zmarszczenie czo�a w rys dojmuj�cej bole�ci. W�wczas zna� by�o, �e w tym cz�owieku co� czuje, a raczej �e go co� boli - i w takich chwilach dziwnie bywa� wyszlachetniony. - Gdzie� dogoni�a ksi�cia wie�� o katastrofie Alfreda? - zagadn�� go nagle baron Amadeusz, przerywaj�c bardzo drastyczn� anegdot�, kt�rej w�tek, cedzony powoli i oboj�tnie, po�era� wuj ksi��� �akomie. - Dogoni�a, zdaje mi si�, w Palermo. - I przerazi�a zapewne? - Przerazi�, nie; ale by� to cios tak nag�y, �em przez chwil� s�dzi� si� ofiar� zmory. Ostatni list od brata by� pe�en dobrego humoru, otrzyma�em go na tydzie� przed wypadkiem. - Ba! Jam go widzia� dniem przedtem na tej szelmie kobyle i by�em pewien, �e si� �le sko�czy! - zawo�a� Maszkowski, zaprzestaj�c na chwil� sportowych skok�w na krze�le. - Potr�jny wyci�g g�upstwa. Wyobra� sobie, klacz bez kropli krwi szlacheckiej, bez tresury, bez tradycji! Szlachcianka wyhodowana samopas na za�cianku, apetyczna, nie przecz�, felowna bestia, ale pod holsza�skiego masztalerza, a nie pod pana. Alfred si� w niej zakocha�. - Wyobra� sobie: knia� w szlachciance! - wtr�ci� ze �miechem wuj, zapominaj�c w ferworze, o czym by�a mowa. Oczy ksi�cia Lwa, utkwione w hrabiego, przenios�y si� na wuja, a �w szczeg�lny skurcz brwi i szcz�k przemkn�� po obliczu. Nie rzek� nic, a Maszkowski perorowa� dalej, gestykuluj�c gwa�townie. - Zakocha� si� i kupi�! Klacz, przyprowadzona do Holszy, tratowa�a i gryz�a ludzi, nie da�a nikomu do siebie przyst�pi�, nie chcia�a je�� i pi�, r�a�a bez ustanku dzikim g�osem - szatan w kobylej sk�rze. Ja bym jej za te fochy i chimery w �eb wypali�. - Chimery i fochy maj� bardzo cenny, dra�ni�cy wdzi�k - za�mia� si� wuj dwuznacznie. - Hrabia widocznie lubi potulne owieczki - doda� baron. - Wcale nie, ale tresura, moi panowie, to grunt, to pierwsze i ostatnie przykazanie. Kto tego nie posiada, do stada z nim - na matk�. W krzy�owaniu wady by zgin�y powoli, a naturalne przymioty nabra�yby rzeczywistej warto�ci. Czy ksi��� dot�d tej klaczy nie zastrzeli�? - zwr�ci� si� do wuja, kt�ry widocznie nudzi� si� i ziewa�. - Nie, hrabio. Zostawi�em t� spraw� w zawieszeniu do woli Lwa. - Szczeg�lna cierpliwo��! Ale przysz�o mi do g�owy, �e ja bym j� kupi�, przed egzekucj� naturalnie. - Szlachciank�... bez tresury! - za�mia� si� baron. - Do stada tylko, do krzy�owania. Ksi��� Holsza�ski poruszy� si� na krze�le. - My�la�em, �e opowiesz mi, hrabio, przebieg owej tragicznej katastrofy - rzek� z cicha. - W�a�nie to czyni�. By�em obecny przy pocz�tku. Alfredowi zamarzy�o si� pojecha� na klaczy tej do waszego Czartomla. Masztalerz przejecha� par� razy na niej; dla poskromienia wparto j� w bagna za Holsz� i spienion�, z dymi�cymi bokami przyprowadzono przed ganek. "Cz�owieku, krzycz�, �aden d�okej Anglik na niej nie siedzia�, i ty chcesz jej dosiada�?" Ale Alfred by� jak pijany. "Nie widzia�e� nigdy �ywcem Holsza�skiego Centaura", powiada, "no, to patrz!" I skoczy� na siod�o. Zakry�em oczy ze zgrozy! Jak� ta klacz mia�a z�� manier�, moi panowie, to nie ko�, ale zwierz�. - Wi�c zabi�a go? - spyta� ksi��� Lew g�ucho. - Zmia�d�y�a formalnie - rzek� wuj krzywi�c si� ze wstr�tem. - Masztalerz widzia� wypadek. Za grobl�, ko�o znajomych ci z tradycji dw�ch krzy��w, u zawrotu, unios�a biednego Alfreda w stron� r�wnie ci dobrze znanej enklawy szlachcica Sumoroka. Enfin - cela vous porte malheur, ce nom! (przecie� to nazwisko przynosi panu nieszcz�cie!) Alfred spad� z klaczy i wl�k� si� za ni�, nie mog�c wydoby� nogi ze strzemienia. Gdy go wyratowano, literalnie nie mia� g�owy, tylko korpus skrwawiony. Ksi��� Lew bardzo nisko pochyli� g�ow� i milcza�. Pozostali nie przerywali ciszy i dopiero po d�ugim milczeniu baron Amadeusz drwi�co si� u�miechn�� i powstaj�c z�o�y� przed nowym dziedzicem g��boki uk�on. - Enfin - le roi est mort, vive le roi (Nareszcie - kr�l umar�, niech �yje kr�l) - rzek�. To powiedziawszy, skierowa� si� do drzwi. Damy w salonie nie zmieni�y pozycji. Ksi�na matka siedz�ca na tronie, zatopiona w kontemplacji br�zowego Centaura w przeciwleg�ej niszy, zdawa�a si� upaja� chwa�� swego rodu i stanowiska. Ksi�na Idalia szarpa�a koronki wachlarza. Ksi�niczka Iza, zapl�t�szy na kolanach liliowe r�czki, wyziera�a na taras. Ksi�niczka ciotka podziwia�a z najzimniejsz� krwi� najmniej odzian� grup� nimf na �cianie. Baron Amadeusz jednym rzutem oka obj�� kobiety i �lizgaj�c si� bez szelestu po szklistej posadzce, dotar� do kanapki zaj�tej przez siostr� i usiad� obok niej. - Wi�c? - spyta�a go �ywo. - Wi�c? - powt�rzy�. - Prosz� ci�, nie dowcipkuj! Wiesz, o co mi chodzi! - rzuci�a niecierpliwie. Barona niecierpliwo�� ta podnieca�a do z�o�liwego wyskoku. - Ani troch� - odpar� oboj�tnie, skubi�c sw�j mizerny, nieokre�lonego koloru zarost. - Wybada�e� ksi�cia Leona? - Wzgl�dem czego? - No, wzgl�dem jego zamiar�w co do mnie. - Czyli, kiedy ci� my�li poj�� za �on�?... Moja pi�kna pani siostro - niepotrzebny trud. Holsza�scy tak wiele maj� na sobie ple�ni nazbieranej przez wieki, �e w podobnych kwestiach nie kieruj� si� swoj� wol�. - Potem wycedzi� powoli: - W statutach ich pa�stwa i dynastii s� zapewne wymienione rody, z kt�rymi im wolno si� ��czy�. Przywdziej �a�ob�. Dost�pi�a� raz tego szcz�cia - i musisz na tym poprzesta�. Na Lwa czeka inna ksi�niczka. - Mais je veux l'avoir - te dis_je! (Przecie� ci m�wi�, �e chc� go mie�!) - sykn�a. - Aby ci przypomina� tego idiot� Alfreda! - Jaki� ty teraz dowcipny! Obywa�e� si� bez przymiotnik�w, gdy� u tego idioty czerpa� pe�n� gar�ci� dla swoich metres. - Bardzo by�em i jestem logiczny, jak widzisz. Teraz, gdy mi si� sprzykrzy�y kobiety, a Alfred si� zabi�, mog� o jednych i drugim wyrazi� sw�j s�d. Wiesz przecie, �e nekrologi pisz� si� po �mierci. - Fr~ere, point de plaisanterie! (Bracie, bez �art�w!) Pytam ci� stanowczo, co b�dzie ze mn� teraz? - Z tob�? Zrobisz, co ci si� podoba. Poniewa� za� uwa�am, �e ci mocno podoba� si� Lew, b�dziesz si� z nim ba�amuci�a. Ostrzegam ci� tylko przed argusowym wzrokiem regentki ksi�ny. Jak uwa�a�em z rozmowy przy cygarach, tw�j brat m�owski zna si� na galanterii i u�y� wielkiej wprawy. Potrafi gr� urozmaica� i to ci rozp�dzi forsowane nudy �a�oby. - Tu es imb~ecile! (Jeste� g�upcem!) - sykn�a tupi�c n�k�. - Ja chc� go za m�a, a nie dla zabawy. Ja chc�, rozumiesz? - �e chcesz go za m�a, bardzo wierz� i zgadzam si� w zupe�no�ci, a raczej nic mi na tym nie zale�y i moje b�ogos�awie�stwo daj� ci z g�ry! Staraj si� tylko, aby w konieczno�� twej ch�ci uwierzy� Lew, co �atwiej, i ksi�na matka, co b�dzie, jak s�dz�, trudniej. Ksi�na Idalia zagryz�a wargi i zdawa�a si� chwil� namy�la�. - Chc� przede wszystkim wyjecha� st�d - powt�rzy�a powoli. - Mnie ta Holsza zabija, mnie potrzeba naszego �wiata i powietrza, wiesz Amad~ee - Wiednia, salon�w, dworu! - Kladderadatsch! (Ha�as, skandal!) - za�mia� si� baron. - Ach ten Alfred! Pomiesza� mi wszystkie szyki. By�o rzecz� postanowion�, �e przeniesiemy si� do d�br galicyjskich. Mieli�my zimowa� w Wiedniu i Pary�u na przemian. Ach, �e ten cz�owiek nawet w por� umrze� nie potrafi�! A teraz trzeba zn�w cierpie�. - Per aspera ad astra! (Przez cierpienie ku gwiazdom!) - rzek� sentencjonalnie baron. - W�a�ciwie dot�d nie rozumiem, po co mnie sprowadzi�a� tutaj i po co trzymasz tak d�ugo? - Czemu si� nie starasz o Iz�? - szepn�a niecierpliwie. - Czemu� mi tego wcze�niej nie powiedzia�a�! Ile� ona ma posagu, ta nimfa holsza�ska? - Dwakro�! - Phi - cette mis~ere! (jaka n�dza!) Moja droga, mam czterykro� lichwiarskich d�ug�w, nie licz�c przyjacielskich. - Co ty robisz z pieni�dzmi? - To samo, co ty, ma belle! (moja pi�kna!) Rzucam je w b�oto. Na nieszcz�cie, idiota Alfred nie dawa� mi dziesi�tej cz�ci tego, co tobie! Hm!... kosztowa�a� go pewnie z par� milion�w. No i prosz�! Powiadaj�, �e kochanki rujnuj�! - To nie ma nic do rzeczy! Robisz si� wprost niemo�liwy ze swym cynizmem. Siedzisz tu trzy tygodnie i nie wyrozumia�e�, co my�li ksi�na i wuj Pro�ski! - Owszem, wyrozumia�em. Regentka my�li o trzech rzeczach: o swym kapelanie, kt�ry haniebnie si� starzeje, o niebotycznej chwale swej dynastii i o zjedzonym obiedzie. A wuj Pro�ski tak�e o trzech: o sposobie dostrojenia swych starych si� do m�odych ch�ci, o wypchni�ciu za umitrowanych panicz�w swych starzej�cych si� c�r i o jak najszerszej s�awie jego czortowieckiej obory. - Imb~ecile! Pytam o mnie! - O tobie, moja pi�kna siostro - nikt nie my�li. Odegra�a� ju� w Holszy swoj� rol�. Tu baron pochyli� si� do ucha siostry i bardzo cicho za�piewa�: ~Otez vos habits roses et vos jolis souliers,@ Monsieur Malbrouck est mort, est mort et enterr~ee.@ (Zrzu�cie wasze od�wi�tne stroje i pi�kne buty, Pan Malbrouck umar�, umar� i zosta� pochowany.) - Zastosuj si� do tej rady - doda�. - �adnie ci w �a�obie, dostr�j do niej twarz i fryzur�. Za par� lat tron regentki �mier� dla ciebie opr�ni. Czy ten tron ci� nie n�ci? Bardzo b�dziesz efektownie wygl�da�a! Ksi�na wsta�a gwa�townie, odrzuci�a tren �a�obnej sukni i majestatyczna, rozdra�niona skierowa�a si� w stron� tarasu. W tej�e chwili stara ksi�na skin�a na pokojowca. - Popro� tu ksi�cia! - rzek�a. Jakiego - nie doda�a, a s�uga nie spyta�. W Holszy by� jeden tylko ksi��� dla ca�ego dworu. Po chwili wezwany si� ukaza� i przyst�pi� do tronu matki, pozdrawiaj�c j� bardzo etykietalnym i g��bokim uk�onem. Nikt by nie zgad�, �e ten m�odszy syn, lubo z winy swego sp�nionego urodzenia ma�o uwa�any w rodzinie, od sze�ciu lat, po raz pierwszy dzisiaj, wraca� pod dach ojcowskiego domu, przed kilku godzinami zaledwie powita� matk� dotkni�t� okropn� strat�. Nie przem�wili do siebie ani jednego serdecznego i poufnego s�owa, nie dali zna� po sobie, czy cierpi�, czy si� ciesz� z widoku najbli�szych. Byli ksi�stwem na Holszy i Czartomlu - nie matk� i synem. Ksi�na skin�a na�, by si� zbli�y�, i wskaza�a miejsce obok siebie, na ma�ym taburecie, gdzie zwykle siadywa�a jej lektorka. - Zapominasz si�, Leonie - rzek�a sucho. - W czym, ksi�na matko? - zapyta� spokojnie. - W formach, m�j drogi. Od godziny nie widz� ci� na sali. - Prosz� darowa�. Istotnie zapomnia�em. - Ksi��� na Holszy powinien zawsze o swym stanowisku pami�ta�. - Tak niedawno otrzyma�em tytu�, �e moje roztargnienie dzi� prosz� wybaczy�. Jutro b�d� na swoim miejscu. - To konieczne i licz�, �e cho� nie masz rutyny, tradycja z krwi� odziedziczona zast�pi ci brak wprawy. Jutro te� go�cie si� rozjad� i pom�wi� z tob� o wa�nych sprawach. Dzi� chc� si� tylko spyta�, czy spotyka�y ci� po drodze deputacje? - Tak. Na przeprz�gach prezentowa�a mi si� nasza s�u�ba i urz�dnicy, a przed miasteczkiem przyjmowa�em delegacj� mieszczan, �yd�w i ch�op�w. - Z mowami? - Tak. M�wi� burmistrz i rabin. - Ufam, �e� im nie odpowiada�. - Nie, zm�czony by�em drog�, zreszt� to mnie nudzi. - Bardzo s�usznie zrobi�e�. Zapewne zanosili do ciebie skargi i pro�by? - Doprawdy nie wiem. Nie s�ucha�em. - Rozumiem ci� doskonale. Dzie� taki jak dzi� ka�dy nowy knia� Holsza�ski razy kilka w �yciu odby� musi. Okoliczno�ci po temu s�, gdy zje�d�a, tak jak ty dzisiaj, do Holszy lub gdy przywozi sobie �on�. Dawniej witano go podobnie�, gdy wraca� z dalekiej podr�y, ale obecnie podobne wypadki zbyt spospolitowa�y si�. Zatem ty odby�e� �w wa�ny dzie� jeden. Zostaje ci tylko do odbycia jeszcze drugi - ostatni. Mam nadziej�, �e pr�dko nast�pi. Ksi��� milcza� nieporuszony. Maska apatii i ch�odu nie zdradza�a najmniejszego wra�enia. Siedzia� wyprostowany, elegancki i r�k� kobieco bia�� o arystokratycznych kszta�tach g�adzi� delikatne, p�owe w�siki. Ksi�na matka doszed�szy w swej perorze do punktu, sk�d wyj�� chcia�a, pochyli�a si� troch� i �agodz�c ostry g�os m�wi�a dalej: - Jeste� ostatnim m�skim przedstawicielem swego rodu. To wk�ada na ciebie wielkie i wa�ne obowi�zki. Wierz�, �e im sprosta� potrafisz. Ksi���, nie zmieniaj�c pozycji i nie przestaj�c g�adzenia w�s�w, potakuj�co skin�� g�ow�. - Wierz� w to r�wnie� - potwierdzi� ze s�abym odb�yskiem dumy w g�osie. - To tylko mia�am ci dzisiaj powiedzie�. Jutro pom�wimy obszerniej. Tymczasem d�u�ej ci� zatrzymywa� nie b�d�. Masz go�ci. Mo�esz odej��. Przy�lij mi tutaj Iz�. Wyci�gn�a do niego r�k� ruchem biskupa, gdy do ust wiernych podaje sw�j pasterski ametyst. Ksi��� pochylony g��boko, d�o� t� uca�owa�. Audiencja by�a sko�czona. Sala tymczasem zaludni�a si�. Baron Amadeusz, pomimo pogardy dla marnego posagu ksi�niczki Izy, rozmawia� z ni� �ywo, modyfikuj�c grymasy twarzy i swawol� j�zyka. Maszkowski, kiwaj�c si� na cienkich i pa��kowatych nogach, zabawia� pi�kn� Idali� genealogi� swych ulubionych koni - naturalnie po angielsku. Wuj Pro�ski i panna Lawinia Holsza�ska ogl�dali marmurow� grup� Amora i Psyche komentuj�c, dowcipkuj�c, rzucaj�c sobie na przemian francuskie kalambury. - Jeste�! - zawo�a�a stara panna, klepi�c synowca poufale po ramieniu. - Wiesz co? Wyjd�my troch� na �wie�e powietrze. Bardzo tu ciasno w tej sali. Poda� jej rami� i wyprowadzi� na taras, reszta towarzystwa pod��y�a za nimi. Na tarasie bi�a fontanna, obryzguj�c mg�� wonne pomara�cze w kwieciu i mas� cieplarnianych ro�lin. Rozpocz�to przechadzk� po �wirowanej �cie�ce. - Papierosa mi nie ofiarujesz? - zawo�a�a ksi�niczka Lawinia i obracaj�c si� doda�a: - Messieur! on fume ici! (Panowie! pali si� tutaj!) Panowie spiesznie skorzystali z pozwolenia; tylko ksi��� Lew poda� ciotce sw� papiero�nic� i sam nie zapali�. - Nie �enuj si�. Mama nie widzi, a ja - wiesz, tyle dbam o wasze ceremonie, co o stary pantofel. - Dzi�kuj�, ciotko. Nawyknienia pewne form s� silniejsze ni� na��g. Nie zwyk�em pali� przy damach. - Wi�c i ty� Chi�czyk z parawanu! W takim razie pakuj� si� i zmykam. Chcia�am u was zabawi� do wrze�nia, ale c� b�d� robi�a? - Ka�da ch�� ciotki b�dzie spe�niona. - Ja nie mam ch�ci, m�j drogi, tylko fantazje. - B�d� zatem spe�nione ciotki fantazje. - A wi�c przede wszystkim zapal papierosa. - To ju� nie fantazja, ciotko, ale przywodzenie bli�niego do grzechu. - Phi, phi! Jaki� ty �wi�ty! Przypomnij no sobie, czy nie masz na sumieniu ani jednego grzechu przeciw tradycjom ksi���cych form i zabobon�w? Utkwi�a we� �ywe, drwi�ce oczy, oczy �obuza na twarzy czterdziestoletniej kobiety. Na lice ksi�cia wybieg� nieznaczny rumieniec i �w skurcz dojmuj�cego b�lu. - Nie podaj� si� za �wi�tego tej religii, ale za wyznawc� o tyle, o ile sumiennego - odpar�. - Brawo, odpowied� �ci�le salonowa. Lwie Holsza�ski, podobasz mi si�. Jeste� �adny ch�opiec, elegancki kawaler i masz co� poci�gaj�cego dla kobiet. Padaj na kolana, pasuj� ci� na mego rycerza! Spe�ni� rozkaz z ca�� galanteri�, a stara panna uderzy�a go parasolk� po ramieniu i przypi�a do ramienia odj�t� od stanika ciemn� kokard�. - C'est fait! (Sta�o si�!) B�d� mi wierny, bo trzeba ci wiedzie�, �em zazdrosn� jak tygrysica. - Dzi�kuj� za ostrze�enie - odpar� swobodnie - b�d� odt�d niewierno�ci pope�nia� tylko za ciotki plecami. - Ach ty cyniku! M�wi� ci, zemsta moja b�dzie okrutn�. - A mi�o�� jak�? - zagadn��. - Co, co, mi�o��? - zawo�a� ksi��� Pro�ski podbiegaj�c. - Jak to! Ksi��� nie wie, co to mi�o��? - za�mia�a si� stara panna. - Czekam od pani obja�nienia. - A zatem po kolei. Niech ka�dy powie swe zdanie. Tu ksi�niczka Lawinia wskoczy�a bardzo zr�cznie na �awk� i stentorowym g�osem oznajmi�a: - Panowie i panie! Og�asza si� konkurs na najdok�adniejsze okre�lenie mi�o�ci w dziesi�ciu najwy�ej, a w trzech najmniej s�owach. Nagrod� kwiat pomara�czy, s�d na g�osy, wi�kszo�� rozstrzyga. Namys� nie d�u�szy od trzech minut. Sko�czy�am. W tej chwili ksi��� Lew poczu�, �e kto� mu wsuwa r�k� pod rami�. Obejrza� si� i spotka� utkwione w siebie oczy siostry z wyrazem nie�mia�ego b�agania. Zdziwiony pochyli� si� do niej i spyta�: - Czym ci mog� s�u�y�, Izo? - Daruj, �e ci� utrudzam. Wracam w�a�nie od matki. Chc� ci� prosi� o co�. - I owszem, Izo, ale nie w tej chwili przecie! Mamy go�ci, nie rozporz�dzamy swym czasem - upomina� z cicha. Ksi�niczka opami�ta�a si� widocznie. Cofn�a si� nieco i dziwnie roztargniona odpowiada�a na zapytania Maszkowskiego. Panna Lawinia nie schodz�c ze swej trybuny perorowa�a dalej: - Panowie i panie, termin namys�u up�yn��. Ksi��� Pro�ski jest proszony o g�os. Wuj zatar� r�ce i sk�adaj�c p�okr�g�y uk�on ca�emu towarzystwu wyg�osi�: - Mi�o�� jest to wieczna m�odo�� i pi�kno! - Komuna�! - mrukn�a ksi�niczka Lawinia. - Prosz� o g�os! - zawo�a�a ksi�na Idalia. - Mi�o�� to najwi�ksza pami�� i najwi�ksze zapomnienie! - wym�wi�y karminowe usta, gdy wzrok szuka� uparcie oczu Leona. Czy to wskutek magnetycznego wp�ywu, czy wypowiedzianego aforyzmu ksi��� spojrza� na bratow�. - Ksi�na b�dzie mia�a m�j g�os przy s�dzie - rzek� z u�miechem przymuszonym. - Hrabia Edwin Zymbram Maszkowski, hebru S�o�ce - wo�a�a zupe�nie sw� rol� przej�ta panna Lawinia. - Co takiego? - odpar� zagadni�ty, przerywaj�c p�g�osem prowadzon� rozmow� z Iz�. - Co jest mi�o��? pytam pana. - Mi�o��, s�owo daj�, nie wiem. Tak mnie to nagle zaskoczy�o. - Uczucie czy zapytanie? - wtr�ci� baron domy�lnie. - Wszystko, s�owo daj�. No c�... Mi�o�� to dobra rzecz - doda� po namy�le. - Mog� panu zar�czy�, �e za to okre�lenie nie dostaniesz pan pomara�czowego kwiatu. Baronie, s�uchamy! Baron to nawija�, to rozwija� sznurek od szkie�ka na palec. Przymru�y� oczy i ko�ysz�c si� wdzi�cznie, rzek� ze zwyk�ym, z�o�liwym u�miechem: - Mi�o�� jest to szyld sklepu, w kt�rym sprzedaj� cnot� na grosze, zasady na fenigi, honor na szel�gi. - Nale�ysz pan widocznie w tym sklepie do sta�ych kundman�w! - za�mia�a si� stara panna. - Ksi�niczko Izo, prosz� o s��wko w tej kwestii. Znasz mi�o�� przecie, w twoim wieku kocha�am na zab�j. Dziewczyna cofn�a si� wyl�k�a. - Ach, nie, ciotko, nic nie wiem i nic powiedzie� nie potrafi�. - Niezawodnie - wtr�ci� ksi��� Lew - wolimy pos�ysze� zdanie samej projektodawczyni. - W�a�nie! W�a�nie! - zawo�ano ch�rem. - Chcecie, s�uchajcie - stroj�c komiczny grymas odpar�a zagadni�ta. - Mi�o�� to wodewil, kt�ry m�g�by robi� furor�, gdyby nie posiada� czwartego aktu. Znam trzy i oklaskuj� i zach�cam was, m�odzi pa�stwo: id�cie na to widowisko, wystawiajcie t� sztuk� na wszystkich amatorskich scenach - ale tylko, tylko trzy akty! - Ciotko - za�mia� si� dyskretnie ksi��� Lew - czy ten wstr�t i odradzanie nie jest czasem natury ��ciowej? - Co? Jak to rozumiesz? - Czy ciotka sama w tej chwili nie bierze na siebie roli owego legendarnego lisa i... - Kwa�nych winogron? Ba, ba, ba! Jeste� nie lada impertynent i monstrualnie naiwny. Czwartego aktu nie widzia�am dlatego tylko, �em za wiele s�ysza�a o nim od m�atek. N'est ce pas (nieprawda�...), ksi�no Idalio? - G�os m�j ju� da�am w obecnym konkursie - odpar�a pi�kna pani. - Odbiegamy od przedmiotu. - Bardzo dobrze, ma belle, odpowiedzia�a� mi. Mowa o ma��e�stwie jest odbieganiem od przedmiotu mi�o�ci. - Oto masz, Lwie Holsza�ski, oto masz zdanie jedynej m�atki w naszym gronie. Czy� przekonany? - Najzupe�niej - ja! - odpar� za ksi�cia baron, zak�adaj�c monokl w oko. - O pana mi bynajmniej nie chodzi. - Ale ja gin� z niecierpliwo�ci otrzymania od pani pomara�czowego kwiecia. G�osy zebrane. Ja g�osuj� za sob�. - Nikt pana o zdanie nie pyta. Cierpliwo�ci. Nie s�yszeli�my jeszcze jednego g�osu. Lwie Centaurze Holsza�ski, prosimy o twe prze�wietne, bogate do�wiadczeniem zdanie. - Czy mam odpowiada� jako Lew, czy jako Centaur, ciotko? - zagadn�� ksi��� �artobliwie. - Wybierz sobie stosownie do upodoba� i gustu. - Dzi�kuj�, mam w takim razie odpowied� gotow�, bez utrudzania my�li: jako Centaur nazywam mi�o�� pal�c� szat� Dejaniry. - Niezno�ny! - zaburcza�a ciotka, kt�ra jego zdania w�a�nie czeka�a ciekawie. - Poczkaj, odp�ac� ci za ten zaw�d. A teraz, panie i panowie, pr�dko, piszcie na kartce imi� autora najlepszego wedle was okre�lenia i sk�adajcie wota w moje r�ce. Papieru, s�u�ba! Kartki welinowe znalaz�y si� po chwili w pogotowiu. �miej�c si�, dowcipkuj�c rozbawione grono pocz�o gryzmoli� na nich. Przed kniaziem swoim kozak Si�a przykl�kn��, na jego szerokich plecach opar� Leon sw� kartk� i bez namys�u nakre�li� imi� bratowej. Ksi�niczka Lawinia czyta�a powoli zdania, �miej�c si� jak szalona. - Raz, dwa, trzy, cztery - rachowa�a ubawiona. - Czekamy wyroku! - wo�ano. - S�uchajcie: jeden g�os ma Iza, kt�ra nic nie powiedzia�a, cha, cha, cha! Jeden g�os ma ksi�na Idalia. Jeden g�os mam ja - bardzo dobrze! Ma�oletnia Iza nikogo nie wybra�a - �licznie, a trzy, trzy ca�e g�osy ma... Tu panna Lawinia zeskoczy�a nader zwinnie ze swojej trybuny, zerwa�a ca�y p�k pomara�czowych kwiat�w i ostentacyjnie poda�a je na wachlarzu najmniej si� tego honoru spodziewaj�cemu hrabiemu Maszkowskiemu. - What's? (Co takiego?) - wrzasn�� ten�e, nagle zaskoczony, g�osem, jakim chyba musztrowa� swoich d�okej�w. - That's! (To!) - odpar�a na�laduj�c jak mog�a jego ton ksi�niczka Lawinia. - S�owo daj�, awantura! - wo�a� laureat bior�c wonn� nagrod� i ogl�daj�c si� woko�o, jakby pyta� o rad�, co ma z tym fantem zrobi�. - Moj� siw� hunterk� nazw� na pami�tk� Fleur