3431

Szczegóły
Tytuł 3431
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

3431 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 3431 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3431 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

3431 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Kir Bu�yczow Opowiadania Czy mog� rozmawia� z Nin�? - Czy mog� rozmawia� z Nin�? - To ja, Nina. - Tak? Dlaczego masz taki dziwny g�os? - Dziwny g�os? - Nie tw�j. Cienki. Jeste� czym� zmartwiona? - Nie wiem. - Mo�e nie powinienem dzwoni�? - A kto m�wi? - Od kiedy przesta�a� mnie poznawa�? - Kogo poznawa�? G�os by� m�odszy od Niny o dwadzie�cia lat. A w rzeczywisto�ci g�os Niny by� od niej m�odszy o pi�� lat. Je�li si� kogo� nie zna, to po g�osie trudno odgadn�� jego wiek. G�osy cz�sto starzej� si� wcze�niej ni� ich w�a�ciciele. Albo d�ugo pozostaj� m�ode. - No dobrze - powiedzia�em. - S�uchaj, dzwoni� do ciebie poniek�d w pewnej sprawie. - Pan chyba pomyli� numer - powiedzia�a Nina. - Ja pana nie znam. - To ja, Wadim, Wadik, Wadim Niko�ajewicz! Co si� z tob� dzieje? - No w�a�nie! - Nina westchn�a, jakby �al jej by�o ko�czy� rozmow�. - Nie znam �adnego Wadika i Wadima Niko�ajewicza. Odczeka�em chwil�, zanim wykr�ci�em ten numer jeszcze raz. Zdaje si�, �e po prostu dodzwania�em si� gdzie indziej. Moje palce nie chcia�y dzwoni� do Niny. I wykr�ci�y inny numer. A dlaczego nie chcia�y? Odszuka�em na stole paczk� kuba�skich papieros�w. Mocnych jak cygara. Robi� je pewnie z obrzynk�w cygar. A jak� ja mog� mie� spraw� do Niny albo poniek�d spraw�? �adnej. Po prostu chcia�em si� dowiedzie�, czy jest w domu. A je�li jej nie ma, to te� niczego nie zmienia. Mo�e by� na przyk�ad u mamy. Albo w teatrze. Wieki ca�e nie by�a w teatrze. Zadzwoni�em do Niny. - Nina? - zapyta�em. - Nie, Wadimie Niko�ajewiczu - odpowiedzia�a Nina. - Znowu si� pan pomyli�. Jaki numer pan wykr�ca? - 149-40-89. - A m�j to Arbat. Jeden - trzydzie�ci dwa - pi�� trzy. - Oczywi�cie - powiedzia�em. - Arbat to cztery? - Arbat to G. - No c� - powiedzia�em. - Przepraszam, Nino. - Prosz� - powiedzia�a Nina. - I tak nic nie robi�. - Postaram si� wi�cej do pani nie dzwoni� - powiedzia�em. - Gdzie� si� zaklinowa�o i dodzwaniam si� do pani. Telefon �le dzia�a. - Tak - zgodzi�a si� ze mn� Nina. Od�o�y�em s�uchawk�. Trzeba poczeka�. Albo wykr�ci� setk�. Zegarynka. Co� si� tam po��czy w zapl�tanych liniach na centrali. I dodzwoni� si�. "Dwudziesta zero zero" - powiedzia�a kobieta w zegarynce. Nagle pomy�la�em, �e je�eli jej g�os nagrali dawno, dziesi�� lat temu, to ona wykr�ca "setk�", gdy jej nudno, gdy jest sama w domu i s�ucha swojego m�odego g�osu. A mo�e ona umar�a. Wtedy jej syn albo cz�owiek, kt�ry j� kocha�, wykr�ca "setk�" i s�ucha jej g�osu. Zadzwoni�em do Niny. - Tak, s�ucham - powiedzia�a Nina m�odym g�osem. - To znowu pan, Wadimie Niko�ajewiczu? - Tak - powiedzia�em. - Najwidoczniej nasze telefony po��czy�y si� na amen. Tylko niech si� pani nie gniewa, niech pani nie my�li, �e j� �artuj�. Bardzo uwa�nie wykr�ca�em numer. - Oczywi�cie, oczywi�cie - powiedzia�a szybko Nina. - Nawet przez chwil� tak nie pomy�la�am. Bardzo si� panu spieszy Wadimie Niko�ajewiczu? - Nie - powiedzia�em. - Ma pan wa�n� spraw� do Niny? - Nie, po prostu chcia�em si� dowiedzie�, czy jest w domu. - St�skni� si� pan? - Jakby to pani powiedzie�... - Rozumiem, jest pan zazdrosny - powiedzia�a Nina. - Pani jest zabawna - powiedzia�em. - Ile pani ma lat? - Trzyna�cie. A pan? - Czterdzie�ci kilka. Jest mi�dzy nami gruba�ny mur z cegie�. - I ka�da cegla to jeden miesi�c, prawda? - Nawet jeden dzie� mo�e by� ceg��. - Tak - westchn�a Nina. - Wtedy to naprawd� gruby mur. O czym pan teraz my�li? - Trudno powiedzie�. W tej chwili o niczym. Przecie� rozmawiam z pani�. - A gdyby mia� pan trzyna�cie lat albo nawet pi�tna�cie, mogliby�my si� pozna� - powiedzia�a Nina. - To by by�o bardzo �mieszne. Powiedzia�abym: "Niech pan przyjedzie jutro wieczorem pod pomnik Puszkina. B�d� na pana czeka� punkt si�dma". I by�my si� nie rozpoznali. Gdzie si� pan spotyka z Nin�? - Jak kiedy. - I pod Puszkinem? - Niezupe�nie. Jako� tak wysz�o, �e spotykali�my si� pod "Rosj�". - Gdzie? - Pod kinem "Rosja". - Nie znam. - No, na Puszki�skiej. - I tak nie wiem. Pan pewnie �atruje. Dobrze znam plac Puszkina. - Niewa�ne - powiedzia�em. - Dlaczego? - To by�o dawno. - Kiedy? Dziewczynka nie chcia�a odk�ada� s�uchawki. Z jakiego� powodu z uporem ci�gn�a rozmow�. - Jest pani sama w domu? - zapyta�em. - Tak. Mama jest na wieczornej zmianie. Pracuje jako piel�gniarka w szpitalu. Zostanie na noc. Mog�aby wr�ci� jeszcze dzisiaj, ale zostawi�a w domu przepustk�. - Aha - zgodzi�em si�. - Dobrze, k�ad� si� spa�, dziewczynko. Jutro idziesz do szko�y. - Powiedzia� pan to jak do dziecka. - Nie, co� ty, rozmawiam z tob� jak z doros��. - Dzi�kuj�. Tylko sam niech si� pan k�adzie o si�dmej. Do widzenia. I niech pan wi�cej nie dzwoni do tej swojej Niny. Bo znowu si� pan do mnie dodzwoni. I obudzi mnie, ma�� dziewczynk�. Od�o�y�em s�uchawk�. Potem w��czy�em telewizor i dowiedzia�em si�, �e pojazd ksi�ycowy przeszed� odcinek 337 metr�w. Pojazd ksi�ycowy pracowa�, a ja si� obija�em. Postanowi�em, �e ostatni raz zadzwoni� do Niny po jedenastej. Ca�� godzin� zajmowa�em si� g�upstwami. Zdecydowa�em, �e je�li jeszcze raz trafi� na dziewczynk�, to od razu od�o�� s�uchawk�. - Wiedzia�am, �e pan jeszcze raz zadzwoni - powiedzia�a Nina, gdy odebra�a telefon. - Tylko niech pan nie odk�ada s�uchawki. Strasznie si� nudz�, s�owo honoru. I nie mam co czyta� i za wcze�nie na spanie. - No dobrze - powiedzia�em. - Rozmawiajmy. Dlaczego pani jeszcze nie �pi? Ju� p�no. - Dopiero �sma - powiedzia�a Nina. - P�ni si� pani zegarek - powiedzia�em. - Ju� prawie dwunasta. Nina roze�mia�a si�. Mia�a �adny, mi�kki �miech. - Strasznie chce si� pan mnie pozby� - powiedzia�a. - Teraz pa�dziernik, dlatego zrobi�o si� ju� ciemno i wydaje si� panu, �e to noc. - Teraz pani �artuje? - zapyta�em. - Nie, ja nie �artuj�. Nie tylko zegarek, ale i kalendarz panu k�amie. - Dlaczego k�amie? - Zaraz mi pan powie, �e u pana jest nie pa�dziernik, tylko luty. - Nie, grudzie� - powiedzia�em. I z jakiego� powodu sam sobie nie uwierzy�em, spojrza�em na gazet� le��c� obok, na kanapie. Dwudziesty trzeci grudnia - by�o napisane pod nag��wkiem. Pomilczeli�my troch�, mia�em nadziej�, �e ona zaraz powie "Do widzenia". Ale ona nagle zapyta�a: - Jad� pan kolacj�? - Nie pami�tam - powiedzia�em szczerze. - To znaczy, �e nie jest pan g�odny. - Nie, nie jestem. - A ja jestem g�odna. - W domu nie ma nic do jedzenia? - Nic! - powiedzia�a Nina. - Pusto jak wymi�t�. �miesznie, co? - Nawet nie wiem, jak pani pom�c - powiedzia�em. - Pieni�dzy te� nie ma? - S�, ale bardzo ma�o. I wszystko jest ju� zamkni�te. A poza tym co by mo�na kupi�? - No tak - zgodzi�em si�. - Wszystko ju� zamkni�te. Chce pani, to zajrz� do lod�wki, zobacz�, co mam? - Ma pan lod�wk�? - Star� - powiedzia�em. - "Siewier". Zna pani tak�? - Nie - powiedzia�a Nina. - A je�li pan co� znajdzie, to co potem? - Potem? Z�api� taks�wk� i podwioz� pani. A pani zejdzie na podw�rko i we�mie. - A daleko pan mieszka? Bo ja na Siwcewom Wra�ku, 15/25. - A ja na Mosfilmowskiej. Przy Leni�skich G�rach. Za uniwersytetem. - Znowu nie wiem. Ale to niewa�ne. Dobrze pan to wymy�li�, dzi�kuj� panu. A co pan ma w lod�wce? Ja tylko tak pytam, niech pan sobie nie my�li. - �ebym to ja pami�ta� - powiedzia�em. - Zaraz przenios� telefon do kuchni i zobaczymy. Przeszed�em do kuchni, a sznur od telefonu ci�gn�� si� za mn� jak �mija. - No wi�c - powiedzia�em - otwieram lod�wk�. - Mo�e pan nosi� telefon ze sob�? Nigdy o takim nie s�ysza�am. - Oczywi�cie, �e mog�. A pani telefon gdzie stoi? - W przedpokoju. Wisi na �cianie. No i co ma pan w lod�wce? - To znaczy, tak... co my tu mamy w tej torebce? Jajka, nic ciekawego. - Jajka? - Aha, kurze. O, chce pani, przynios� kur�? Nie, to francuska, mro�ona. Zanim j� pani ugotuje, zg�odnieje pani na dobre. I mama wr�ci z pracy. Wezm� lepiej kie�bas�. Albo nie, znalaz�em maroka�skie sardynki, sze��dziesi�t kopiejek za puszk�. Mam do nich p� s�oika majonezu. S�yszy pani? - Tak - powiedzia�a Nina cichutko. - Dlaczego pan tak �artuje? Najpierw chcia�am si� roze�mia�, ale potem zrobi�o mi si� smutno. - A to dlaczego? Naprawd� pani tak zg�odnia�a? - Nie, pan wie. - Co wiem? - Wie pan - powiedzia�a Nina. Przez chwil� milcza�a, potem doda�a: - No i dobrze! Niech mi pan powie, ma pan czerwony kawior? - Nie, ale za to mam filety z pa�tusa. - Nie trzeba, wystarczy - powiedzia�a Nina twardo. - Zmie�my temat. Ju� wszystko zrozumia�am. - Co zrozumia�a�? - �e pan te� jest g�odny. A co pan widzi z okna? - Z okna? Domy, fabryk� lalek. Akurat wp� do dwunastej. Koniec zmiany. Sporo dziewcz�t wychodzi z portierni. Poza tym widz� jeszcze "Mosfilm". I stra� po�arn�. I kolej. O, w�a�nie jedzie poci�g. - I widzi pan to wszystko? - No tak, poci�g jedzie daleko. Wida� tylko �a�cuszek ognik�w, okien! - No i k�amie pan! - Nie nale�y tak rozmawia� ze starszymi - powiedzia�em. - Nie mog� k�ama�. Mog� si� myli�. A wi�c gdzie si� pomyli�em? - Pomyli� si� pan m�wi�c, �e widzi pan poci�g. Nie mo�na go zobaczy�. - A co on niewidzialny, czy co? - Widzialny, tylko okna nie mog� si� �wieci�. No i w og�le, pan nie wygl�da� przez okno. - Dlaczego? Stoj� przy samym oknie. - A pali si� u pana w kuchni �wiat�o? - Oczywi�cie. Przecie� po ciemku nie zagl�da�bym do lod�wki. Spali�a mi si� w niej �ar�wka. - No i prosz�, ju� trzeci raz pana przy�apa�am. - Nina, kochanie, wyt�umacz mi, na czym mnie przy�apa�a�? - Je�li patrzy pan przez okno, to odchyli� pan zaciemnienie. A je�li odchyli� pan zaciemnienie, to zgasi� pan �wiat�o. Zgadza si�? - Nie zgadza si�. Po co mi zaciemnienie? Wojna czy co? - Ojejej! Jak mo�na si� tak zapomnie�! A co, mo�e pok�j? - No, jak rozumiem, Wietnam, Bliski Wsch�d... Ja nie o tym. - Ja te� nie o tym... Chwileczk�, czy pan jest kalek�? - Na szcz�cie, wszystko mam na swoim miejscu. - Ma pan bro�? - Jak� bro�? - To dlaczego nie jest pan na froncie? W�a�nie w tym momencie zacz��em podejrzewa� co� niedobrego. Wygl�da�o na to, �e dziewczynka robi sobie ze mnie �arty. Ale by�a przy tym tak naturalna i powa�na, �e omal mnie nie przestraszy�a. - Na jakim froncie powinienem by�, Nino? - Na najzwyklejszym. Gdzie s� wszyscy. Gdzie tata. Na froncie niemieckim. M�wi� powa�nie, nie �artuj�. To pan tak dziwnie ze mn� rozmawia. A mo�e pan nie k�amie o kurze i jajkach? - Nie k�ami� - powiedzia�em. - I �adnego frontu nie ma. Mo�e ja naprawd� do pani przyjad�? - Ale ja naprawd� nie �artuj�! - prawie krzykn�a Nina. - I niech pan te� przestanie. Na pocz�tku to by�o ciekawe i weso�e. A teraz zrobi�o si� jako� dziwnie. Przepraszam. To tak jakby pan nie udawa�, tylko m�wi� prawd�. - S�owo honoru, dziewczynko, �e m�wi� prawd� - powiedzia�em. - Nawet si� przestraszy�am. Nasz piec prawie nie grzeje. Jest ma�o drzewa. I ciemno. Tylko kaganek. Dzisiaj nie ma �wiat�a. I strasznie mi si� nie chce siedzie� samej. Powk�ada�am na siebie wszystkie ciep�e rzeczy. I w tym momencie ostro i jako� tak gniewnie powt�rzy�a pytanie: - Dlaczego nie jest pan na froncie? - Na jakim ja mog� by� froncie? - Rzeczywi�cie, �arty zasz�y za daleko. - Jaki mo�e by� front w siedemdziesi�tym drugim roku! - �mieje si� pan ze mnie? G�os znowu zmieni� ton, sta� si� nie dowierzaj�cy, malutki, trzy wierszyki od pod�ogi. I przed moimi oczami pojawi� si� niesamowity, zapomniany ju� obrazek: to, co dzia�o si� ze mn� wiele, trzydzie�ci albo wi�cej lat temu. Gdy ja te� mia�em dwana�cie lat. A w pokoju sta�a bur�ujka. A ja siedz� na kanapie z podwini�tymi nogami. I pali si� �wieczka, a mo�e to by�a lampa naftowa? A kura wydaje si� nierealnym, bajkowym ptakiem, kt�ry jedz� tylko w powie�ciach. Chocia� ja wtedy nie my�la�em o kurze... - Dlaczego pan zamilk�? - zapyta�a Nina. - Niech pan lepiej m�wi. - Nino - powiedzia�em. - Jaki mamy teraz rok? - Czterdziesty drugi - powiedzia�a Nina. Zacz��em uk�ada� sobie w g�owie kawa�eczki niedorzeczno�ci, kt�re by�y w jej s�owach. Nie zna kina "Rosja". I numer telefonu ma tylko sze�� cyfr. I to zaciemnienie... - Nie mylisz si�? - zapyta�em. - Nie - powiedzia�a Nina. Wierzy�a w to, co m�wi�a. A mo�e g�os mnie oszuka�? Mo�e ona nie ma trzynastu lat? Mo�e to czterdziestoletnia kobieta, kt�ra zachorowa�a jeszcze wtedy, b�d�c dziewczynk� i wydaje si� jej, �e zosta�a tam, gdzie wojna. - Niech pani pos�ucha - powiedzia�em spokojnie. Przecie� nie od�o�� s�uchawki. - Dzisiaj jest dwudziesty trzeci grudnia 1972 roku. Wojna sko�czy�a si� dwadzie�cia siedem lat temu. Wie pani o tym? - Nie - powiedzia�a Nina. - Wie pani. Jest godzina dwunasta. No, jak ja mam to pani wyt�umaczy�? - Dobrze - powiedzia�a Nina pokornie. - Ja te� wiem, �e nie przywiezie mi pan tej kury. Powinnam si� domy�li�, �e francuskich kur nie ma. - Dlaczego? - Bo we Francji s� Niemcy. - We Francji od dawna nie ma �adnych Niemc�w. Chyba �e tury�ci. Ale niemieccy tury�ci przyje�d�aj� r�wnie� do nas. - Jak to? Kto ich wpuszcza? - A dlaczego mieliby�my ich nie wpuszcza�? - Tylko niech mi pan nie pr�buje wm�wi�, �e fryce nas zwyci꿹. Pan pewnie jest szkodnikiem albo szpiegiem. - Nie, pracuj� w RWPG, w Radzie Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. Zajmuj� si� W�grami. - No i znowu pan k�amie! Na W�grzech s� faszy�ci. - W�grzy dawno temu przep�dzili swoich faszyst�w. W�gry s� republik� socjalistyczn�. - Ojej, a ju� si� ba�am, �e pan naprawd� jest szkodnikiem. A pan to wszystko wymy�la. Nie, niech pan nie zaprzecza. Lepiej niech pan opowie, jak b�dzie potem. Niech pan wymy�li, co pan chce, �eby tylko by�o dobrze. Prosz�. I przepraszam, �e tak niegrzecznie z panem rozmawia�am. Po prostu nie zrozumia�am. Przesta�em si� sprzecza�. Jak to wyja�ni�? Znowu wyobrazi�em sobie, �e siedz� w czterdziestym drugim roku i bardzo chc� wiedzie�, kiedy nasi zdob�d� Berlin i powiesz� Hitlera. I chcia�em si� jeszcze dowiedzie�, gdzie zgubi�em kartki na chleb za pa�dziernik. Powiedzia�em: - Zwyci�ymy faszyst�w 9 maja 1945 roku. - To niemo�liwe! Strasznie d�ugo trzeba czeka�. - S�uchaj, Nino, i nie przerywaj. Ja wiem lepiej. Berlin zdob�dziemy drugiego maja. B�dzie nawet taki medal - "Za zdobycie Berlina". A Hitler pope�ni samob�jstwo. Otruje si�. I da trucizn� Ewie Braun. A potem esesmani wynios� jego cia�o na dziedziniec imperialnej kancelarii, oblej� benzyn� i spal�. Nie opowiedzia�em tego Ninie, lecz sobie. Pos�usznie powtarza�em fakt, je�li Nina nie wierzy�a, albo nie rozumia�a od razu. Powtarza�em, gdy prosi�a o wyja�nienie czego� i omal znowu nie straci�em jej zaufania, gdy powiedzia�em, �e Stalin umrze. Ale potem je odzyska�em, opowiadaj�c o Juriju Gagarinie i nowym Arbacie. I nawet roz�mieszy�em j�, gdy opowiedzia�em, �e kobiety b�d� nosi� spodnie - dzwony i bardzo kr�tkie sp�dniczki. M�wi�em te�, kiedy nasi przejd� granic� z Prusami. Straci�em poczucie realno�ci. Dziewczynka Nina i ma�y Wadik siedzieli na kanapie i s�uchali. Tylko, �e byli g�odni jak diabli. I sprawy Wadika wygl�da�y jeszcze gorzej ni� Niny: zgubi� kartki na chleb i do ko�ca miesi�ca on i matka b�d� musieli �y� z jednej, robotniczej kartki. Dlatego, �e Wadik zgubi� kartki gdzie� na podw�rku i dopiero po pi�tnastu latach przypomni sobie nagle, jak to by�o. I znowu si� b�dzie denerwowa�, bo kartk� mo�na by�oby znale�� ju� po tygodniu. Ona pewnie wpad�a do piwnicy, gdy Wadik rzuci� palto na krat�, chc�c pogania� za pi�k�. I gdy Nina zm�czy�a si� s�uchaniem tego, co bra�a za �adn� bajk�, powiedzia�em: - Znasz Pietrowk�? - Znam - powiedzia�a Nina. - Nie zmieni� jej nazwy? - Nie. No wi�c... Wyt�umaczy�em, jak wej�� na podw�rze pod ark� i gdzie w g��bi jest piwnica, zas�oni�ta krat� i je�li to pa�dziernik czterdziestego drugiego roku, po�owa miesi�ca, to najprawdopodobniej w piwnicy le�y kartka na chleb. Zgubi�em j�, gdy grali�my tam, na podw�rku, w pi�k�. - To okropne! - powiedzia�a Nina. - Nie prze�y�abym tego. Trzeba j� natychmiast znale��. Musi pan to zrobi�. J� te� wci�gn�a ta gra, oderwali�my si� od realno�ci i ju� ani ona, ani ja nie wiedzieli�my, jaki jest teraz rok - byli�my poza czasem, bli�ej jej czterdziestego drugiego roku. - Nie mog� odnale�� kartki - powiedzia�em. - Min�o wiele lat. Ale je�li ty b�dziesz mog�a, wejd� tam, piwnica powinna by� otwarta. W razie czego powiesz, �e to ty upu�ci�a� kartk�. I w tym momencie roz��czono nas. Niny nie by�o. Co� zatrzeszcza�o w s�uchawce. Kobiecy g�os powiedzia�: - 143-18-15? Po��czenie z Ord�onikidze. - Pomy�ka - powiedzia�em. - Przepraszam - powiedzia� kobiecy g�os oboj�tnie. Pojawi�y si� kr�tkie sygna�y. Natychmiast wykr�ci�em numer Niny. Chcia�em j� przeprosi�. Chcia�em po�mia� si� razem z dziewczynk�. Przecie� to wszystko wygl�da�o na absurd... - Tak - powiedzia� g�os Niny. - To pani? - zapyta�em. - A, to ty, Wadim? Czemu nie �pisz? - Przepraszam - powiedzia�em. - Musz� porozmawia� z inn� Nin�. - Co? Od�o�y�em s�uchawk� i znowu wykr�ci�em numer. - Zwariowa�e�? - zapyta�a Nina. - Pi�e�? - Przepraszam - powiedzia�em i znowu od�o�y�em s�uchawk�. Dzwonienie nie mia�o ju� sensu. Telefon z Ord�onikidze wr�ci� wszystko na swoje miejsce. A jaki jest jej w�a�ciwy telefon? Arbat - trzy, nie, Arbat - jeden - trzydzie�ci dwa - trzydzie�ci... Nie, czterdzie�ci... Doros�a Nina zadzwoni�a do mnie sama. - Przez ca�y wiecz�r siedzia�am w domu - powiedzia�a. - My�la�am, �e zadzwonisz, wyja�nisz, czemu wczoraj si� tak zachowywa�e�. Ale ty najwidoczniej zupe�nie straci�e� rozum. - Pewnie tak - zgodzi�em si�. Nie chcia�o mi si� opowiada� jej o d�ugich rozmowach z inn� Nin�. - I jaka znowu inna Nina? - zapyta�a. - To ma by� przeno�nia? Chcesz powiedzie�, �e chcia�by�, �ebym by�a inna? - Dobranoc, Nineczko - powiedzia�em. - Jutro ci wszystko wyja�ni�. ,..Najciekawsze, �e ta dziwna historia mia�a nie mniej dziwne zako�czenie. Nast�pnego dnia rano pojecha�em do mamy. I powiedzia�em, �e zrobi� porz�dek na antresoli. Trzy lata obiecywa�em, �e to zrobi�, a� tu nagle przyjecha�em. Wiem, �e mama nie wyrzuca niczego, co jak s�dzi, mo�e si� przyda�. Przez p�torej godziny przekopywa�em si� przez stare czasopisma, podr�czniki, zdekompletowane tomy dodatk�w do "Niwy". Ksi��ki nie by�y zakurzone, ale pachnia�y starym, ciep�ym kurzem. W ko�cu odnalaz�em ksi��k� telefoniczn� z 1950 roku. Ksi��ka spuch�a od w�o�onych w ni� notatek i zaznaczonych karteczkami stron o zat�uszczonych i wystrz�pionych rogach. Ksi��ka wygl�da�a tak znajomo, �e wydawa�o si� dziwne, �e mog�em o niej zapomnie� - gdyby nie rozmowa z Nin�, nigdy bym sobie nie przypomnia� o jej istnieniu. I zrobi�o mi si� wstyd, tak jak przed starym garniturem, kt�ry s�u�y� wiernie, a kt�ry oddaje si� handlarzowi starzyzn� na pewn� �mier�. Znalaz�em cztery pierwsze cyfry. G-1-32... I wiedzia�em, je�li nikt z nas nie udawa� i je�li nie za�artowano sobie ze mnie, �e telefon sta� w zau�ku Siwcew Wra�ek 15/25. Nie by�o �adnych szans na odnalezienie tego telefonu. Wyci�gn��em z �azienki sto�eczek i rozsiad�em si� z ksi��k� w przedpokoju. Mama nic nie zrozumia�a, u�miechn�a si� tylko przechodz�c i powiedzia�a: - Z tob� to tak zawsze. Zaczniesz porz�dkowa� ksi��ki i po dziesi�ciu minutach kt�ra� z nich ci� wci�gnie. A z porz�dkami koniec. Nie zauwa�y�a, �e czytam ksi��k� telefoniczn�. Znalaz�em ten telefon. Dwadzie�cia lat temu sta� w tym samym mieszkaniu, co w czterdziestym drugim roku. W�a�cicielk� by�a Fro�owa K. G. Przyznaj�, �e zajmowa�em si� g�upotami. Szuka�em tego, czego by� nie mog�o. Ale przypuszczam, �e oko�o dziesi�ciu procent zupe�nie normalnych ludzi zrobi�oby to samo, gdyby znale�li si� na moim miejscu. Pojecha�em na Siwcew Wra�ek. Nowi mieszka�cy nie wiedzieli, gdzie wyjechali Fro�owie. I czy oni w og�le tu mieszkali? Ale poszcz�ci�o mi si� w administracji domu. Staruszka ksi�gowa pami�ta�a Fro�ow�w, przy jej pomocy dowiedzia�em si� wszystkiego, czego chcia�em, w biurze adresowym. �ciemni�o si�. Po nowej dzielnicy w�r�d identycznych wielkop�ytowych wie� hula� przejmuj�cy zimny wiatr. W standardowym jednopi�trowym sklepie sprzedawano francuskie kury w przezroczystych pokrytych szronem paczkach. Zapragn��em kupi� kur� i przynie�� jej, tak jak obieca�em, chocia� z dwudziestodwuletnim op�nieniem. Ale na szcz�cie nie zrobi�em tego. W mieszkaniu nie by�o nikogo. Dzwonek rozbrzmiewa� dono�nie i wygl�da�o na to, �e nikt tu nie mieszka. Wyjechali. Ju� mia�em odej��, ale stwierdzi�em, �e skoro zabrn��em ju� tak daleko, to zadzwoni� do drzwi obok. - Przepraszam, czy Fro�owa Nina Siergiejewna to pa�ska s�siadka? - Ch�opak w podkoszulku, z dymi�c� lutownic� w r�ku, powiedzia� oboj�tnie: - Wyjechali. - Dok�d? - Ju� z miesi�c b�dzie, jak wyjechali na p�noc. Przed wiosn� nie wr�c�. I Nina Siergiejewna i jej m��. Przeprosi�em i zacz��em schodzi� po schodach. Bardzo mo�liwe, pomy�la�em, �e w Moskwie mieszka niejedna Nina Siergiejewna Fro�owa, rok urodzenia 1939. I wtedy drzwi s�siad�w znowu si� otworzy�y. - Niech pan poczeka - powiedzia� ten sam ch�opak. - Matka chce panu co� powiedzie�. W tym momencie jego matka pojawi�a si� w drzwiach, przytrzymuj�c po�y szlafroka. - Kim pan dla niej jest? - Tak po prostu - powiedzia�em. - Znajomy. - Nie Wadim Niko�ajewicz? - Wadim Niko�ajewicz. - No prosz� - ucieszy�a si� kobieta - o ma�o co, a bym pana przegapi�a. Nie wybaczy�aby mi tego nigdy. Nina tak w�a�nie powiedzia�a - nie wybacz�. Nawet kartk� przyczepi�a na drzwiach. Tylko pewnie dzieciaki zerwa�y. Ju� miesi�c min��. Powiedzia�a, �e pan przyjdzie w grudniu. Nawet m�wi�a, �e postara si� wr�ci�, ale to tak daleko... Kobieta sta�a, patrzy�a na mnie, jakby czekaj�c, �e zaraz wyja�ni� jej jak�� tajemnic�, opowiem o nie spe�nionej mi�o�ci. Pewnie i Nin� dr�czy�a: kim on dla ciebie jest? I Nina te� jej powiedzia�a: "Po prostu znajomy". Po chwili zastanowienia kobieta wyj�a list z kieszeni szlafroka. Drogi Wadimie Niko�ajewiczu! Wiem oczywi�cie, �e pan nie przyjdzie. Bo i jak mo�na wierzy� dzieci�cym marzeniom, kt�re nawet mnie samej wydaj� si� tylo mrzonkami. Ale kartka na chleb by�a w tej piwnicy, o kt�rej zd��y� mi pan powiedzie�... Prze�o�y�a Ewa Sk�rska KIR BU�YCZOW kocio� Kiedy� w Wieriowkinie nie by�o przemys�u ci�kiego. Je�eli nie bra� pod uwag� warsztat�w mechanicznych numer 1, ulokowanych w murowanym baraku, w kt�rym przed rewolucj� znajdowa�a si� parowa ku�nia Innokientjewa. W 1976 roku w procesie uprzemys�awiania okr�gu tulskiego warsztaty otrzyma�y status zak�adu przemys�owego i znaczne �rodki na rozszerzenie i modernizacj� produkcji. Za �rodki te obok baraku wzniesiono trzypi�trowy budynek administracyjny; powsta� te� kwietnik z nasturcjami. Od pierwszych chwil istnienia fabryka przynosi�a straty. Zam�wienia zdobywano w ca�ym okr�gu, wysy�ano emisariuszy nawet do Republiki Ka�muckiej. A ju� pierwsze chwile pierestrojki spowodowa�y, �e kryzys w zak�adzie nabra� cech dramatu. Fabryka zdecydowa�a si� na odwa�ne kroki. Zwolniono jednego str�a i sprz�taczk�. Nie uratowa�o to sytuacji. Nadal nie by�o z czego wyp�aci� pensji pracownikom. �smego lutego ubieg�ego roku do gabinetu dyrektora fabryki Niko�aja Pantelejmonowicza wszed� taki szybki, zr�czny, niewysoki facecik z obliczem w odcieniu zieleni, w czarnym i nowiutkim, ale wymi�tym garniturze, w nasuni�tym na uszy kapeluszu i wysokich butach na wysokim r�wnie� obcasie. Cz�owiek �w usiad� na krze�le przy dyrektorskim biurku, kapelusza nie zdj�� i od razu chwyci� byka za rogi: - Potrzebujecie zam�wienia? Gwarantuj� zap�at�. - Prosz� bez �art�w - odezwa� si� Niko�aj Pantelejmonowicz, cz�owiek oci�a�y w ruchach, ze sk�onno�ci� do tycia. Nie zna� si� na �artach i dlatego nie lubi� ich, podejrzewaj�c otoczenie, �e zamierza z niego zakpi�. - Ja nigdy nie �artuj� - zapewni� dyrektora �wawy klient. Jego palce nieprzyjemnie porusza�y si� po blacie biurka, jakby dwa wielkie paj�ki szykowa�y si�, �eby skoczy� na dyrektora. - Czego pan chce? - Dyrektor stara� si� nie patrze� na r�ce klienta. - Kocio�. Naszej firmie potrzebny jest du�y kocio�. - Jak� firm� pan reprezentuje? - zapyta� dyrektor. Ach, jak ten klient mu si� nie podoba�! �wawy po�o�y� na biurku teczk�, dot�d spoczywaj�c� na jego kolanach, wyj�� z niej p�ask� pomara�czow� paczk�. A z niej wyj�� plik dokument�w, z��czonych zagranicznym klipsem. Dyrektor zacz�� kartkowa� dokumentacj�, nic podejrzanego w niej nie widzia�, ale jednocze�nie nie dowierza� tym papierom. Przeni�s� wzrok na klienta. Nie, to nie Rosjanin i nawet nie �yd. Najprawdopodobniej przyjecha� z P�nocnego Kaukazu. Jeszcze gorzej. - Prosz� si� nie niepokoi� - odpowiedzia� na my�li dyrektora �wawy. - Pochodzimy z Wo�ogdy, ludzie spokojni, na Kaukazie nie byli�my nawet na urlopie. Dyrektor odsun�� paczk� dokument�w. - To nie nasz profil - o�wiadczy�. - Nie damy rady. - Dlaczego? - W oku �wawego b�ysn�y czerwone ogniki. - Z materia�em stoimy kiepsko - powiedzia� Niko�aj Pantelejmonowicz. - P�ynno�� kadr... I sporo zam�wie�. Nie damy rady. - Jednocze�nie pomy�la�: "Jakby go przep�dzi� z gabinetu? Pod jakim pretekstem? Zachowuje si� uprzejmie, ma spraw�..." - ��esz, Kola. - Klient zacz�� m�wi� bezczelnym tonem, jak stary, ale niedobry znajomy. - Nie masz, Kola, �adnych zam�wie�. A nasze zam�wienie ci� uratuje. W innym przypadku jak zdob�dziesz pieni�dze na wyp�aty? Z w�asnej kieszeni dasz? - Jeden kocio� nie uratuje zak�adu. - Zrozum, �woku - �wawy pochyli� si� nad biurkiem, pachnia�o od niego spalenizn� - zrozum, b�cwale, �e nasz kocio� to tylko pocz�tek wsp�pracy. Je�li wszystko p�jdzie dobrze, gwarantuj� ci zam�wienie na trzysta kot��w. Trzysta. Dyrektor wzdrygn�� si�. Czu�, �e przybysz nie k�amie i z tego powodu zrobi�o mu si� strasznie. Najlepiej by by�o go przep�dzi�, ale sytuacja ekonomiczna zak�adu nie pozwala�a. Dyrektor patrzy� na dokumenty. Formularze w porz�dku, litery wypuk�e. Wsz�dzie napis: "Trust I.N.F.Erno Sp�ka z o. o.". Adresu nie by�o, tylko numer faksu i adres poczty elektronicznej. - Co to znaczy "I.N.F.Erno"? - zapyta� Niko�aj Pantelejmonowicz. �wawy u�miechn�� si� kpi�co. U�miech by� wstr�tny, nieszczery, n� wbity w plecy, a nie u�miech. - Jak za du�o b�dziesz wiedzia�, to do nas trafisz - o�wiadczy�. W tym momencie dyrektor skojarzy� z jakiego resortu przyby� �artowni�. A gdy skojarzy� - uspokoi� si�. Zawsze to lepiej mie� do czynienia z powa�nym partnerem. - Musimy pomy�le� - powiedzia� z ulg�. A w duchu doda�: "Towarzyszu inspektorze". - My�l. A p�ki b�dziesz my�la�, my twoje zam�wienie przeniesiemy do Aleksina. U nas raz dwa. Nasza firma ma tak� reputacj�, �e ka�dy chce zaspokoi� nasze ��dania. - Do Aleksina - prychn�� dyrektor. - Oni nawet kubka nie s� w stanie wyklepa�. - Zmusimy ich - warkn�� �wawy. - My�l do jutra. Sprawdzaj. Odwr�ci� si� i wyszed� z gabinetu, nie po�egnawszy si� nawet. Po�a jego marynarki z ty�u poruszy�a si� i zacz�a stercze�. Jakby �wawy mia� tam ogon, kt�rym wymachiwa� z niecierpliwo�ci. Dyrektor wykr�ci� numer wojew�dztwa i zacz�� sprawdza�, co to za "I.N.F.Erno", gdzie ma siedzib�, jak stoj� z finansami. I tak dalej. Dowiedzia� si� niewiele, ale i w tym nie by�o niczego z�ego czy podejrzanego. Dokumenty w porz�dku, rachunek w banku jest, i zawarto�� powa�na, a to, �e firma utajniona, to si� zdarza. W sumie - gdziekolwiek si� dyrektor zwr�ci�, radzono mu: decyduj sam. Skoro dosta�e�, bracie, od w�adz swobod� dzia�ania - wyci�gaj przedsi�biorstwo z przer�bli. Zgoda nios�a z sob� niebezpiecze�stwo. Fabryka nie mia�a do�wiadczenia w wykonywaniu du�ych kot��w. Ale sytuacja jej by�a krytyczna. A tymczasem s�uchy o zam�wieniu rozpe�z�y si� po zak�adzie. Kadra kierownicza ustawi�a si� szeregiem w dyrektorskim korytarzu. Robotnicy stali pod bram� cichej hali produkcyjnej. Dyrektor nic nikomu nie powiedzia�. Przeszed� mi�dzy szeregami kadry i wsiad� do samochodu. W nocy dyrektorowi przy�ni�y si� dwa sny. W pierwszym pojawi�a si� nieboszczka mama. "Kola, go��beczku" - m�wi�a, pochylaj�c si� nad dyrektorem jak nad ma�ym ch�opcem. "Nie zgadzaj si�. Lepiej siedzie� z wyci�gni�t� r�k� pod ko�cio�em, ni� s�u�y� wrogowi rodu ludzkiego. Sam diabe� ci� odwiedzi�! Odm�w mu!" Potem w sennych majakach pojawi� si� jego wuj Sawielij, znany w swoim czasie bydlak i donosiciel. "Koluszka!" - krzycza�. "Nie zgadzaj si�. Ucierpimy na tym!" "Kto my?" - spyta� dyrektor wuja. Wuj by� straszliwie chudy, mia� na twarzy �lady oparze� i pobicia. "Pomy�l, a staniesz po mojej stronie. W jednym szeregu". Potem pojawi� si� u�miechni�ty kpi�co zielony pysk �wawego klienta. "Przedstawienie sko�czone" - o�wiadczy� pysk. "Nie masz prawa stawia� interesu prywatnego ponad spo�ecznym". W tym momencie dyrektor obudzi� si� - g�owa trzeszcza�a, jakby w og�le nie spa�. - Co ci jest? - zapyta�a �ona. - Odczep si�. - S�siadka powiedzia�a mi, �e masz du�e zam�wienie pa�stwowe. - Ha, gdyby to by�o pa�stwowe! - Cieszysz si�? - Wierzysz w diab�a, Masza? Co? W diab�a, w tamten �wiat? - Prze�egnaj si�, bo jeszcze biedy napytasz! Przecie� my jeste�my niewierz�cy! - A jak my�lisz, moja mama gdzie po �mierci mog�a trafi�? - Twoja mama by�a dobrym cz�owiekiem. Na pewno jest w raju. - A wujek Sawielij? - No, ten to z pewno�ci� w piekle. - To dlaczego oboje s� zgodnie przeciwko zam�wieniu? - Czekaj, czy ty nie masz aby gor�czki? Dyrektor nie wdawa� si� w wyja�nienia, wsta�, ubra� si� i po�pieszy� do wrz�cej z podniecenia fabryki. Gdy o dziesi�tej w gabinecie pojawi� si� �wawy, ca�y zarz�d fabryki pods�uchiwa� pod drzwiami. Dyrektor by� sam. Zamierza� zada� klientowi pytania, kt�re zadaje si� tylko sam na sam. Klient to rozumia�. Nawet nie pyta� - zdecydowa� dyrektor czy nie. Zacz�� rozmow� z innej strony: - Pa�ska mama jest �le poinformowana. Jest manipulowana. Znajduje si� daleko od nas, reali�w nie zna i zna� nie mo�e. - A wuj? - szepn�� dyrektor. - Przecie� pan wie, jaka z niego by�a szuja. - �wawy zdj�� kapelusz. - Gor�co tu u pana. Pod kapeluszem mia� k�dzierzawe w�osy, jak Puszkin na portretach. Wystawa�y z nich niewielkie matowe ro�ki. "Nawet si� nie maskuje" - z rozdra�nieniem pomy�la� dyrektor. "Bezczelny". Z ukosa zerkn�� na drzwi. Dr�a�y i trzeszcza�y pod naporem pods�uchuj�cych. - Dokumenty s� w porz�dku - powiedzia� diabe�. - Mamy do�wiadczenie. - Ale dlaczego m�j wujek oponuje? - Dlatego, �e mamy w tej chwili straszliwy niedob�r kot��w. Wszystko si� dekapitalizuje, psuje. Kot�y s� przepe�nione do maksimum, ale i tak jeste�my w stanie jednocze�nie obs�u�y� nie wi�cej ni� siedem-osiem procent klienteli. A oni ca�e tygodnie siedz� w zimnie, czekaj� na swoj� kolej. I boj� si�, �e dla wszystkich wystarczy kot��w. Tak wi�c perspektywy tw�j zak�ad ma wspania�e. W tym momencie drzwi run�y i do gabinetu wpad�a ksi�gowo��, dzia� g��wnego technologa, plani�ci - same zainteresowane osoby. Dyrektor rzuci� przestraszone spojrzenie na diab�a, ale ten ju� siedzia� w kapeluszu i pu�ci� do dyrektora oko, jak konspirator do konspiratora. - Dobrze, �e�cie wpadli, towarzysze. - Dyrektor usi�owa� si� u�miechn��. - Prosz� siada�. Zacznijmy rozmowy w sytuacji samowystarczalno�ci gospodarczej. Aktualnie nasz klient przedstawi warunki co do wyrobu. B�dziemy zastanawia� si� razem. Zastanawiali si�, przygl�dali dokumentacji technicznej. Wed�ug projektu pierwszy kocio� mia� si�ga� dwunastu metr�w �rednicy, tam w "I.N.F.Erno" wszystkie kot�y maj� standardowe wymiary. Ale wysoko�� mia�a by� niewielka. P�tora metra. Dziwny kocio�. - Po co wam takie? - zainteresowa� si� g��wny technolog. - �eby g�owy wystawa�y - uprzejmie odpowiedzia� �wawy. - Grzesznik�w gotujecie, czy co? - Technolog za�mia� si� ze swego �artu. - W�a�nie - roze�mia� si� w odpowiedzi �wawy. - G��bsze nie mog� by�, bo si� potopi�. Dyrektor popatrzy� na swoich wsp�pracownik�w, ale nikt poza nim si� nie wystraszy�. Jedni si� u�miechali, inni, ci bez poczucia humoru, czekali, kiedy rozmowa nabierze znowu cech rzeczowej dyskusji. - A jak poradzicie sobie z transportem? - zapyta� dyrektor. - Dwana�cie metr�w. Spawane. - Damy sobie rad�. - �wawy nie mia� w�tpliwo�ci. Potem wszyscy m�wili ju� na temat. G��wny technolog proponowa�, �eby do kot�a zamontowa� elektroniczne regulatory temperatury i poziomu wody, ale klient odm�wi�, powiedzia�, �e oni tam wszystko robi� po staremu i pal� drewnem. Ksi�gowa wyliczy�a, ile z op�at wejdzie do funduszu premiowego, i stwierdzi�a, �e za ma�o. �wawy obieca�, �e porozmawia z szefostwem. Kierownik jedynego w fabryce wydzia�u o�wiadczy�, �e trzeba b�dzie wynie�� urz�dzenia. Zaopatrzeniowiec podzieli� si� my�l�, �e blachy takiej grubo�ci nie dostanie na kredyt. I w og�le nie dostanie. Min�y dwa tygodnie. Zaopatrzeniowcy zdobyli troch� �elaznej walc�wki, urz�dzenia z hali zosta�y wyniesione, kowale ju� wyginali arkusze, spawacze sprawdzali swoje palniki - wszystko sz�o jak nale�y. I wtedy znowu przyjecha� �wawy, zajrza� do hali, zacz�� pogania� robotnik�w, wyja�nia� im, jakie to odpowiedzialne zadanie przed nimi stoi. - S�uchaj-no, dow�dco - powiedzia�, zag�uszaj�c ha�as w hali pot�ny ch�op, Sidorczuk. - Czy to prawda, co baby powiadaj�, �e jeste� diab�em i twoja firma to nie �adne "I.N.F.Erno" tylko inferno, czyli piek�o? W hali zapanowa�a cisza. Okaza�o si�, �e wszyscy o tym my�leli, radzili si� �on, a wielu mia�o prorocze sny, ale ze sob� nie rozmawiali. - Nie wszystko ci jedno, Sidorczuk? - �wawy wzruszy� ramionami. - Ratujesz ojczyst� fabryk�, pracujesz uczciwie. Czy nie wszystko ci jedno, do czego jest wykorzystywana produkcja? - Nie, nie wszystko mi jedno. Ja pracuj� w celach humanistycznych. Podnios�a si� wrzawa. A� przybieg� dyrektor. Um�wiono si�, �e problem b�dzie rozwi�zany w trybie g�asnosti, na og�lnym zebraniu kolektywu pracowniczego. Najpierw wyszed� przed zebranych sam klient. Zdj�� kapelusz, �eby wszyscy zobaczyli jego rogi, i dobitnie powiedzia�: - Nie mamy czego ukrywa�! Jeste�my tu sami swoi! - Nie jeste�my ci swoi! - krzykn�� kto� z hali. - Ty, Pieczkin, dzisiaj jeszcze jeste� sw�j, a jutro b�dziesz m�j - warkn�� �wawy. Pieczkin zamilk�, wi�cej nie przerywa�. - Musz� rozwia� nieporozumienie. - �wawy wachlowa� si� kapeluszem. - Przez d�ugie lata i stulecia przedstawiciele rz�dz�cego Ko�cio�a wylewali na mnie i moich wsp�pracownik�w ca�e wiadra oszczerstw. Rysowano nasze karykatury, straszono nami dzieci. Nasz� szlachetn� misj� ukazywano w niekorzystnym �wietle... - Do rzeczy! - przerwa� Sidorczuk. - Zmierzam ku temu. Kim jeste�my? - Diabli - powiedzia�a jaka� kobieta. - Niech b�dzie, �e diabli - zgodzi� si� rogaty. - Ci�gniemy dalej dzie�o, jakim w waszym �wiecie zajmuj� si� organa sprawiedliwo�ci. Jeste�my sanitariuszami ludzko�ci. Przez ca�e wieki mamy do czynienia z najgorszymi przedstawicielami ludzkiej cywilizacji, karzemy ich, reedukujemy, staramy si� przemodelowa� ich skostnia�e dusze w prawdziwe, czyste i szlachetne. - Czy to znaczy, �e u was te� s� jakie� terminy? - zdziwi� si� Sidorczuk. - Oczywi�cie! Wszak wiecznie w kotle si� nie siedzi! - A ile? - R�nie. Bywa, �e d�ugo - odpowiedzia� �wawy. - Niedawno przekazali�my do czy��ca Pi�ata. Dwa tysi�ce lat odsiedzia�. A zdarza si� - �wawy zacz�� m�wi� g�o�niej, �eby przekrzycze� ha�as w hali - �e i p� roku wystarczy. - Nazywajmy rzeczy po imieniu! - wrzasn�� Alik Chrienow z Wydzia�u Kontroli Technicznej. - Stosujecie okrutne tortury! - Tylko kiedy si� nale��. I, przy okazji, nie my decydujemy, kogo dostajemy do reedukacji, a kto idzie do czy��ca. Daj� nam kontyngent odg�rnie. My mamy tylko pracowa�. A do tego konieczne s� normalne warunki. �eby nie siedzia�o w kotle po sto os�b, na przyk�ad. Surowo�� musi by� rozumna. Czart usiad�, a po nim zacz�li przemawia� inni. Wsta� Sidorczuk. Sidorczuk wiele zrozumia�. - W�tpi�em. Ale teraz mam jasno��. Wykonuj�c zam�wienie, wyst�pujemy przecie� nie przeciwko porz�dnym ludziom, ale przeciwko s�usznie ukaranym. To znaczy, �e pomagamy w krzewieniu porz�dku i dyscypliny. �ona Sidorczuka klaska�a najg�o�niej. Sidorczukowie planowali zakup nowego telewizora. - Pomy�lmy te� o honorze ojczystego zak�adu - wtr�ci� si� do dyskusji dyrektor. - Dzi� mia�em telefon. Gratulowano mi, �e nasze przedsi�biorstwo wychodzi z do�ka. Nie dla siebie wszak si� staramy, lecz dla narodu. Dyrektor marzy� o przeprowadzce do wojew�dztwa. Aby dalej od diab��w i maminego widma. Ale przeprowadzi� si� mo�na z porz�dnego zak�adu, inaczej na dobr� posad� nie ma co liczy�. Wysz�a przed ludzi Sie�kina. Sie�kina wiedzia�a, �e w komitecie rejonowym niezale�nego zwi�zku zawodowego rozpatrywany jest problem przechodniego sztandaru dla jej zak�adu. - Przeanalizowa�am dane z ca�ego rejonu - powiedzia�a. - W�r�d pracownik�w naszej fabryki gwa�townie zmniejszy�o si� pija�stwo i r�koczyny. Wczoraj zwr�ci�a si� do mnie nauczycielka Kuczkariewa ze szko�y numer trzy. Prosi�a, �eby�my umo�liwili przyprowadzenie do zak�adu dzieci na wycieczk�. Ona ma w klasie wielu psotnik�w i nawet chuligan�w. Ma nadziej�, �e taka wycieczka b�dzie sprzyja�a wzmocnieniu dyscypliny. W zwi�zku z tym jest pro�ba do naszego klienta. Czy nie mogliby�cie by� obecni podczas wycieczki? Niech si� dzieci przekonaj�. Bez kapelusza, rzecz jasna. - Ogon te� mam pokaza�? - �wawy si� u�miechn��. - Je�li si� da. - Sie�kina nagle zawstydzi�a si�, w sali rozleg�y si� m�skie �miechy. - Je�li mo�na, nie zdejmuj�c spodni... Bo b�d� dziewczynki. - Przyjd� boso - obieca� �wawy. - Tak wi�c ko�cz� tym optymistycznym akcentem, towarzysze! - krzykn�a Sie�kina. - Weszli�my na wy�szy moralno-abstynencki poziom i postaramy si� go stale podnosi�. Alik Chrienow z WKT wyg�osi� �yczenie, �eby pracownicy "I.N.F.Erno" pami�tali o zasadach wysokiego humanizmu. - Ty lepiej pilnuj jako�ci - przerwa� mu �wawy - �eby szwy nie puszcza�y, humanisto jeden. Na samym ko�cu ciocia Szura, sprz�taczka, postara�a si� i wprowadzi�a negatywn� nutk� do powszechnej rado�ci: - Co to si� wyrabia? Wychodzi, �e pracujemy dla wroga rodu ludzkiego? �wawy zmarszczy� si�. - Jaki ja tam wr�g? Prosz� o konkretne przyk�ady mojej wrogiej dzia�alno�ci, kobieto. - W�a�nie, podaj mu, podaj! - krzykn�a �ona Sidorczuka. - P�jd� na emerytur� - ciocia Szura skrzywi�a si� - �eby na pysk tw�j obrzydliwy nie patrze�. - Do mi�ego zobaczenia - odpowiedzia� �wawy. - Ale fakt�w pani nie poda�a. Mimo �e z pojedynku owego �wawy wyszed� niby zwyci�sko, zapanowa�a w hali jaka� niepewno��. Tak wszystko dobrze sz�o - wszyscy si� kochali, wszyscy si� zgadzali. W�tpliwo�ci zosta�y pogrzebane przez ca�y zgodny kolektyw. A tu ci ciocia Szura z tymi swoimi starotestamentowymi normami! Sytuacj� uratowa� kierownik dzia�u planowania. Ju� wcze�niej odby� rozmow� z dyrektorem i zosta� zapewniony, �e je�li dojdzie do rozszerzenia bloku administracyjnego, dostanie oddzielny w�asny gabinet. - Jeste�my lud�mi doros�ymi - o�wiadczy�. - Mo�e przesta�my wi�c karmi� si� jakimi� bajkami, co? Co to za gadanie: diabe�, czart, wr�g ludzko�ci. Nauka udowodni�a z ca�� stanowczo�ci� - diabe� nie istnieje. Nie istnieje nic takiego. Tak wi�c rozejd�my si� na stanowiska pracy i kujmy kocio�. - A co z rogami? - zapyta�a pierwsza naiwna z ksi�gowo�ci, �yczikowa. - Jakie rogi? - Na ichniej g�owie. - Za wcze�nie jeszcze, �eby� wiedzia�a, sk�d ch�opy miewaj� rogi - odpowiedzia� planista. Sala roze�mia�a si� z ulg�. Zawsze znajdzie si� proste i realistyczne wyt�umaczenie dziwnego zdarzenia. I wielu m�czyzn zacz�o wsp�czu� �wawemu. Ten, co prawda, krzykn��, �e nie jest �onaty, ale potem machn�� r�k� i �mia� si� ze wszystkimi. Potem wszyscy rozeszli si� na stanowiska pracy, a �wawy wpad� do dyrektorskiego gabinetu. Ostatnio nieco si� zbli�yli do siebie. - Prosz� wybaczy� - sumitowa� si� dyrektor - �e tak wysz�o. - To nic, nawet lepiej. Teraz przynajmniej mamy pe�n� jasno�� stosunk�w. - �wawy by� wyra�nie zadowolony. - A z rogami to nawet �miesznie wysz�o. Prawda? - Dlaczego zawsze tak u nas jest?! - krzykn�� podenerwowany dyrektor. - Uczciwie si� trudzimy, nikomu nie przeszkadzamy. Ale pewni ludzie musz� sia� w�tpliwo�ci. - W tym ca�a bieda ludzko�ci. - �wawy spowa�nia�. - Przecie� to nie my dorzucamy drew do ognia! - Dok�adnie tak - zgodzi� si� �wawy. - Rozpu�cili�my pras� i nawet telewizj�. Pi�tnuj� u nas ludzi nies�usznie. Ryb w rzece nie ma - od razu krzycz�: projektanci winni. A co projektant winien? Biedak ani jednej rybki w �yciu nie zg�adzi�. Albo krzycz�: architekt winien, cerkiewk� zniszczy�. - A krzy� jej na drog�... - Bo przecie� ten architekt nic przeciwko cerkiewce nie ma. Nie zburzy� on jej, nie zburzy�. Za co wi�c obrzuca si� go b�otem? - No za co? - Za to, �e uczciwie wykona� swoj� prac�. Krajowi potrzebna jest prosta magistrala, wi�c j� zaprojektowa�. - Mi�y z ciebie facet, Kola. My�lisz dialektycznie. Ciesz� si�, �e ze sob� wsp�pracujemy. - Dzi�ki. - Dyrektor troch� si� zawstydzi�. I pomy�la�: "�eby ju� zwia� st�d, do wojew�dztwa; zapomnie� o pysku twoim wstr�tnym". Gdy wyszli przez portierni�, diabe� nagle zatrzyma� si�, jakby w�a�nie o czym� wa�nym sobie przypomnia�. - Mam propozycj� - powiedzia�. - W�a�ciwie nie robimy tego, ale na zasadzie wyj�tku zapraszam ci� na testy eksploatacyjne. Wpadniesz do nas do "I.N.F.Erno" i zobaczysz, jak spisuje si� kocio�. To jak? Dyrektor nie by� przekonany, �e to dobry pomys�. - A kiedy trzeba b�dzie jecha�? - Za miesi�c, urz�dza ci�? - Za miesi�c nie mog� - z ulg� o�wiadczy� dyrektor. - Za miesi�c b�d� na wycieczce w Rumunii. To ju� mo�e nast�pnym razem. - Jak chcesz - westchn�� diabe�. - Bo przepustka ju� czeka. Poda� dyrektorowi ch�odn� wilgotn� d�o� i sta�, patrz�c w �lad za nim. Dyrektor min�� kwietnik, podszed� do swojego samochodu, wyci�gn�� r�k�, �eby otworzy� drzwi, ale r�ka klamki nie si�gn�a, poniewa� pod stopami dyrektora otworzy�a si� przepa�� i po�kn�a jego obszerne cia�o. Nie czas tu i nie miejsce t�umaczy�, jak mog�a pojawi� si� przepa�� w samym �rodku miasta Wieriowkina. Nie ma sensu wyja�nia�, �e brygada Gu�kowa wyry�a r�w, przypominaj�cy transzej�, �eby poprowadzi� kabel telefoniczny, a zasypa�a go byle jak, jak potem do tej transzei przenikn�a woda z pobliskiego utajnionego przedsi�biorstwa, dlatego, �e kto� co� nie tak zaprojektowa�, jak przepa�� ta pog��bia�a si� z powodu zjawisk krasowych, a inny kto�, kto mia� t� przepa�� zlikwidowa�, wyjecha� na urlop na Wyspy Kanaryjskie, uwa�aj�c, �e bez niego i tak nic si� nie zawali. Cia�o dyrektora Niko�aja Pantelejmonowicza zosta�o przeniesione podziemnymi ciekami do nieprzeniknionych g��binowych warstw Ziemi. Dusza dyrektora trafi�a na testy nowego kot�a, przekazanego ju� firmie "I.N.F.Erno". St�amszona, zagubiona w nowej sytuacji dusza, zewn�trznie podobna do jego cia�a jak dwie krople wody, sta�a z boku ogromnego t�umu gapi�w, obserwuj�c jak do kot�a, ozdobionego ga��zkami, diabli p�dzili go�ych, wyn�dznia�ych grzesznik�w i jak tych grzesznik�w zmuszano do klaskania w d�onie i cieszenia si� z tego, �e od dzi� b�d� si� k�pa� we wrz�tku w przoduj�cych, post�powych warunkach. - Hej, Kola! - krzykn�� z t�umu go�y i wychudzony wujek Sawielij. Dyrektor nie zareagowa� na powitanie, uwa�aj�c, �e on sam jest ofiar� jakiego� przykrego nieporozumienia, kt�re na pewno wkr�tce si� wyja�ni. Pojawi� si� �wawy w towarzystwie kierownika, kt�ry kiedy�, zapewne, te� by� �wawy, ale z czasem sta� si� podobny do Niko�aja Pantelejmonowicza i dlatego w sercu dyrektora obudzi�a si� nadzieja, �e kierownictwo kierownictwu oka nie wykole i szybko si� dojdzie do porozumienia. Kierownictwo udzieli�o dyrektorowi nagany: - I zachcia�o si� te� panu, Niko�aju Pantelejmonowiczu, tej wycieczki do Rumunii! Gdyby si� pan zgodzi� wpa�� do nas dobrowolnie, nie trzeba by by�o �ci�ga� pana na wieki wieczne. - A czy kto� mnie uprzedzi�? - obrazi� si� dyrektor. - Czy kto� mi wyja�ni� sytuacj�? Tak si� nie za�atwia interes�w. - U nas panuje pewna taka specyfika - westchn�o kierownictwo. Mia�o ono krawat, a rogi - ci�kie, rozga��zione. - Specyfika jest jedna dla wszystkich - nie zgodzi� si� dyrektor. - Troszczymy si� wszyscy o cz�owieka. - To u was o cz�owieka - powiedzia�o kierownictwo - a u nas dodatkowo o jego dusz�. Kapujesz r�nic�, grzeszniku? Kierownictwo zauwa�y�o, jak dyrektor zblad� po tych s�owach i pocieszaj�cym gestem poklepa�o dusz� po ramieniu mi�kk� pulchn� d�oni�. - B�dziesz u nas konsultantem do spraw produkcji swojej fabryki. Kierownictwo odesz�o. Dyrektor chcia� pobiec za nim i b�aga�, ale w "I.N.F.Erno" nie tak �atwo si� biega za kierownictwem. Nogi przyros�y mu do kamiennej pod�ogi, oczy wype�ni�y si� �zami. Gdy woda podgrza�a si�, ale jeszcze nie zawrza�a, diabli zacz�li zagania� grzesznik�w do kot�a. Gdy ju� zap�dzili wszystkich, �wawy, bior�cy w tej operacji czynny udzia�, odwr�ci� si� do dyrektora i weso�o krzykn��: - A ty czego si� nie rozbierasz, Kola? Co to - b�dziesz si� gotowa� w garniturze? Roze�mia� si� i doko�a wielu si� te� roze�mia�o. W "I.N.F.Erno" w odr�nieniu od naszej Ziemi cudza bieda daje ludziom kup� rado�ci. - Ja nie mog� - odpar� dyrektor, staraj�c zapanowa� nad dr�eniem kolan. - Ja jestem konsultantem. - No to co? - zdziwi� si� �wawy. - Nie mog� w�azi� do kot�a. - Mo�esz, mo�esz. - �wawy roze�mia� si�, zaczepi� dyrektora �elaznym hakiem i przeni�s� go nad kocio�. Dyrektor za�, b�d�c bezcielesn� dusz�, nie m�g� si� w �aden spos�b opiera�. Ho�ubi� tylko w sercu nadziej�, �e wykonany w jego fabryce kocio� na pewno si� rozwali. Prze�o�yli .............. i Eugeniusz D�bski Kir Bu�yczow Minione czasy Nowy model maszyny czasu zbudowanej przez profesora Lwa Christoforowicza Minca przy udziale z�otych r�k Saszy Grubina zosta� umieszczony pod schodami na parterze domu nr 16 przy ulicy Puszki�skiej. By� on zakamuflowany drzwiami do kom�rki, �eby podczas zabawy kt�re� z dzieci nie przepad�o w innej epoce. Maszyna czasu mia�a posta� cieniutkiej ta�my, kt�ra przylega�a od wewn�trz do ramy drzwi i pomalowana by�a s��yc� tak, �e postronne spojrzenie nigdy by nie zauwa�y�o tego najwi�kszego wynalazku. Kiedy cz�owiek po otwarciu drzwi do kom�rki przesunie wskaz�wk� na ukrytym cyferblaciku i wejdzie do wn�trza, to si� znajdzie w minionych czasach. Teoretycznie mo�na si� uda� i do dinozaur�w, ale na razie brakowa�o energii, wi�c granic� by�o pi��dziesi�t lat. Profesor Minc i w�ski kr�g zaufanych, z�o�ony z zaprzyja�nionych s�siad�w - Aleksandra Grubina, Korneliusza Uda�owa i starego �o�kina - maszyny nie nadu�ywali i jej istnienie utrzymywali w tajemnicy. W zamiarach ich by�o, po doprowadzeniu wynalazku do porz�dku, oddanie go narodowi. Czasami kt�ry� z eksperymentator�w odwiedza� przesz�o�� z zachowaniem wszelkich ostro�no�ci. I to si� udawa�o, p�ki nie zawini� Uda�ow. Jako� wieczorem Korneliusz Iwanowicz, za zezwoleniem Minca, postanowi� zajrze� w czasy w�asnego dzieci�stwa. Minc do�wiadczenie kontrolowa� od zewn�trz. Uda�ow wszed� w drzwi kom�rki, ustawi� na cyferblacie rok 1948, nacisn�� niebieski guziczek i znalaz� si� w tej�e kom�rce, ale nie tak zakurzonej i zagraconej. Uda�ow odsun�� desk� w tylnej �cianie i wyszed� na podw�rko. Podw�rko by�o prawie takie samo jak obecnie, tylko bez jeszcze si� nie rozr�s�. Uda�ow by� ubrany zgodnie z epok�. O to si� zatroszczy� stary �o�kin, kt�ry nigdy nic nie wyrzuca� i dlatego m�g� Korneliuszowi zapewni� p�aszcz wojskowy z odprutymi naszywkami i szerokie spodnie. W kieszeni mia� czterdzie�ci pi�� rubli sprzed reformy, zrobione przez Minca duplikatorem. Nie zauwa�ony przez nikogo, Uda�ow przeszed� ulic� i znalaz� si� w parku miejskim. Gra�a tam orkiestra d�ta, a na tarasie ta�czyli m�odzi ludzie, w jeszcze nie zniszczonych bluzach wojskowych i wyrostki podstrzy�one do po�owy g�owy. Ale dziewcz�ta i kobiety mia�y tam zdecydowan� przewag�. Nogi same zanios�y Uda�owa na taras. Grano Rio Rit�, a nast�pnie Rozalind�. I wtedy Uda�ow zobaczy� Lek�. Leokadi�. I serce Uda�owa rozpali�y wspomnienia. W tamtym roku Uda�ow sko�czy� dziesi�� lat, a Leka by�a bliska trzydziestki. By�a ona pierwsz�, nieosi�galn�, bajeczn� mi�o�ci� Korneliusza. Leka handlowa�a lodami na rogu Puszki�skiej i Radzieckiej z w�zka podobnego do b��kitnego kuferka. U g�ry mia� on trzy pokrywki: pod jedn� by�y lody, pod drug� okr�g�e wafelki, pod trzeci� s�oik z wod�. Leka bra�a do r�ki narz�dzie podobne do niewielkiej pochodni olimpijskiej, wk�ada�a w jego kielich okr�g�y wafel, zanurza�a w wodzie �y�k�, nabiera�a ni� lody i k�ad�a na wafel. Nast�pnie przykrywa�a lody drugim wafelkiem i gotow� porcj� wypycha�a z pochodni. L�d by� okr�g�y, �ci�ni�ty mi�dzy wafelkami, najpierw mo�na go by�o wok� oblizywa�, a p�niej gry��. Inne dzieci interesowa�y same lody, a Uda�owa emocjonowa� sam proces ich przygotowywania. Sentyment do tego procesu przeni�s� na sam� Lek�, wielk�, weso��, zielonook� i dobr�. Powiadano, �e Leka straci�a na froncie narzeczonego, ale ona mimo wszystko na niego czeka�a. Leka wyr�nia�a Uda�owa za wierno��. Czasami proponowa�a mu porcj� za darmo, ale Uda�ow i w�wczas by� ju� dumny. Nawet je�li zupe�nie nie mia� pieni�dzy, to cierpia�, ale odmawia� przyj�cia podarunku. Trzy lata p�niej Leka wysz�a za m�� za jednego g�rnika z Karagandy, kt�ry przyje�d�a� do Wielkiego Gulsaru do cioci na urlop. I wyjecha�a. I zosta�a zapomniana. I nagle Uda�ow zobaczy� j� na parkiecie tanecznym. I pozna� od razu. Chocia� ona okaza�a si� ca�kiem niewielka, jemu do ucha. Leka ta�cowa�a z nieznan� dziewczyn�. Uda�ow patrzy� na Lek� i delektowa� si�. A

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!