2117

Szczegóły
Tytuł 2117
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2117 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2117 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2117 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jadwiga Courths_Mahler Zagadka w jej �yciu Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Warszawa 1995 Przek�ad z niemieckiego Eugenia Solska T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Pzn, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z "Wydawnictwa ��dzkiego", ��d� 1990 Pisa� J. Podstawka Korekty dokona�y: D. Jagie��o i K. Kruk - Musz� porozmawia� z mecenasem Scholzem. Zadzwo�, Walu, i powiedz, �e czekam na niego jutro przed po�udniem. Waleria z niepokojem i trosk� spogl�da�a na chor�. - To ci� zbytnio zm�czy, mamo. Zaczekaj, a� poczujesz si� lepiej. Matka u�miechn�a si� z trudem, niewyra�nie. - Wci�� nalegasz, bym nie spieszy�a si� z testamentem, a ja przystaj� na to. Teraz jednak uwa�am, �e do�� by�o zwlekania. - Naprawd� nie ma powodu do po�piechu. Niebawem wyzdrowiejesz i wtedy zajmiesz si�, czym tylko zechcesz. mamo... Twarz chorej zmieni�a si� tak, jakby kobieta poczu�a naraz przyp�yw dawno utraconej energii - od spisania jej ostatniej woli zale�a�o du�o wi�cej, ni� przypuszcza�a Waleria. Powiedzia�a zatem r�wnie spokojnie, co stanowczo: - A jednak musz�! Musz�, Waluniu! Nie zapominaj, �e ka�da choroba mo�e zako�czy� si� �mierci�. Waleria zblad�a. - Nie m�w tak, mamo, moja najdro�sza! Masz dopiero pi��dziesi�t pi�� lat, zosta�o ci jeszcze du�o czasu. B�dziesz znowu zdrowa, uwierz mi! - Daj Bo�e, �eby� mia�a racj�. Niemniej jednak powinno si� za�atwi� wszystkie wa�ne sprawy wtedy, kiedy ma si� jeszcze do�� si�y. D�u�sza zw�oka... Walu, twoja przysz�o��... musz� ci j� zabezpieczy�! Waleria nie potrafi�a ukry� zdumienia. - Moj� przysz�o��? Mamusiu, przecie� jestem jedynaczk�, je�li za� pragniesz da� co� komu� innemu, to mi po prostu powiedz, o kim mam pami�ta� i ile przeznaczasz na to. Wiesz przecie�, �e ci� nie zawiod�. I naprawd� za�atwimy to wszystko, gdy tylko wr�cisz do zdrowia. Oczy Dory Lorbach wyra�a�y ogromne znu�enie. Wyszepta�a: - Och, dziecko! Usi�d� ko�o mnie, musz� ci wyja�ni�, co sta�oby si� w przypadku, gdybym nie zd��y�a sporz�dzi� testamentu. Waleria opiera�a si� jeszcze, ale wobec stwierdzenia matki, �e to, co musi wyzna�, przyniesie ulg� jej schorowanemu, zbola�emu sercu - uleg�a. Przysiad�a na krze�le obok ��ka, uj�a obie d�onie chorej w swoje r�ce i rzek�a z prostot�: - No dobrze ju�, dobrze. Tylko nie denerwuj si� wi�cej. Pani Lorbach patrzy�a na ni� przez chwil� bez s�owa. Waleria nie by�a wprawdzie klasyczn� pi�kno�ci�, ale rysy jej twarzy promieniowa�y ciep�em i wdzi�kiem, wzbudzaj�cym sympati�. Jaka szkoda, �e nie u wszystkich! Paru ludzi traktowa�o t� dziewczyn� z niek�aman� zawi�ci�, zazdro�ci�o jej beztroskiego �ycia, cho� Waleria nie mia�a o tym poj�cia. To wiedzia�a tylko matka, darz�ca j� bezgraniczn� mi�o�ci�. U�cisn�a r�k� Walerii i westchn�a g��boko. - Pos�uchaj zatem, Walu. Ale przedtem przyrzeknij mi, �e cokolwiek us�yszysz, to i tak nie przestaniesz mnie kocha�. - Ja? Ale� to by�oby niemo�liwe, mamo! - S�owom tym towarzyszy� czu�y poca�unek. - Kocham ci� przecie� najbardziej na �wiecie i tak b�dzie zawsze. - Gdybym mog�a by� tego pewna, �atwiej by�oby mi powiedzie� to, co powiedzie� musz�. - Mo�esz by� tego pewna - stwierdzi�a z moc� Wala, cho� nagle ogarn�o j� jakie� z�e przeczucie. Znowu, jak ju� par� razy wcze�niej, wyda�o si� jej, �e mi�dzy ni� a matk� czai si� co� obcego, ci���cego im obu ponad miar�. Czy mia�o to mo�e zwi�zek z pewnym m�odzie�cem, kt�rego Waleria pozna�a niedawno i za kt�rym od chwili przypadkowego spotkania t�skni�a? Nie, nie, je�li nawet serce zabi�o mocniej dla tamtego m�odego cz�owieka - wzmog�o to tylko jej zdolno�� kochania w og�le, tak�e wobec matki. Poczucia obco�ci doznawa�a przecie� znacznie wcze�niej, jeszcze zanim par� miesi�cy temu pozna�a m�czyzn� swego �ycia, nie daj�c mu odczu�, jak wielkie wywar� na niej wra�enie. Dora Lorbach nie domy�la�a si� nawet, co dzieje si� z Waleri�, jak sprzeczne targaj� ni� uczucia. Pog�adzi�a czule jej r�k� i zbieraj�c si� na odwag�, wypali�a prosto z mostu: - Zacznijmy wi�c od najgorszego, Walu... Ja... ja nie jestem twoj� matk�! Waleria drgn�a przera�ona. Poblad�a niczym op�atek, a jej �wietliste szare oczy sta�y si� niemal czarne, jak zwykle w momentach najwy�szego wzburzenia. - Nie jeste� moj� matk�? - powt�rzy�a pe�nym niedowierzania szeptem. - Nie, kochanie. Kiedy� spotka�o mnie wielkie nieszcz�cie. Najpierw umar�a mi c�reczka, a zaledwie kilka tygodni p�niej m��. By�am bardzo nieszcz�liwa i samotna, chcia�am nade wszystko mie� kogo� bliskiego, kto nale�a�by tylko do mnie. Zbyt mocno kocha�am m�a, by zdecydowa� si� na powt�rne zam�cie, cho� owdowia�am tak m�odo... Aby nie podda� si� do ko�ca rozpaczy, aby jako� przetrwa�, wzi�am ci� do siebie i wychowywa�am jak rodzone dziecko. Walu, ja... ja ci� kupi�am... Waleri� wstrz�sa�y dreszcze. - Kupi�a� mnie? Odkupi�a�? Moi rodzice oddali mnie... za pieni�dze? Pozbyli si� zb�dnego balastu? Tak? - Walu, byli biedni i mieli jeszcze inne dzieci... Po c� ta gorycz? Wiedzieli przecie�, �e ja mog� zapewni� ci du�o lepszy los ni� oni, chodzi�o im o twoje dobro. Walu, dziecko moje, by�a� taka �liczna, mi�a, �e od razu przylgn�am do ciebie ca�ym sercem i nawet nie mog�abym znie�� my�li o rozstaniu z tob�. A ty? Czy teraz... - Och, teraz kocham ci� bardziej ni� kiedykolwiek. Ty mi da�a� to, co tylko matka mo�e da� dziecku, wi�cej od tej kobiety, kt�ra mnie urodzi�a... - Walu, daj�e spok�j. Wiedzia�am, �e ta wiadomo�� ci� poruszy do g��bi, nie chcia�am, �eby przekazali ci j� ludzie obcy, co tak czy owak musia�oby nast�pi� po mojej �mierci. A wtedy ju� nie mog�abym ci� ani pocieszy�, ani uspokoi�. Wala, wzruszona i wstrz��ni�ta, uca�owa�a chor� najserdeczniejszym ze wszystkich dotychczasowych poca�unk�w. Nagle ods�oni�a si� tajemnica, rozwi�za�a zagadka - wiedzia�a ju�, czemu czasem mi�dzy ni� a matk� wkrada�o si� co� obcego, wyrasta� jaki� niewidzialny mur... - Mamo, jeste� dobra, cudowna, da�a� mi tyle czu�o�ci, takie poczucie bezpiecze�stwa, wszystko, do czego w�a�ciwie nie mia�am prawa. Ale teraz powiedz mi, powiedz, kim naprawd� jestem? Dora Lorbach tkliwym gestem odgarn�a w�osy z rozpalonego czo�a dziewczyny. - Jeste� moim dzieckiem. I pozostaniesz nim. Ale wiem, o co pytasz. Urodzi�a� si� w ma�ej wiosce, w Turyngii. Rodzice mieli kawa�ek gruntu i n�dzn� chatk�, z trudem wi�zali koniec z ko�cem. Ujrza�am ci� pewnego dnia, siedz�c� przed domem. Nie mia�a� wtedy nawet roczku. Musia�am ci si� spodoba�, bo� wyci�gn�a do mnie r�czki. By�am tam na leczeniu sanatoryjnym po moich ci�kich przej�ciach. Od chwili, kiedy si� spotka�y�my, codziennie przechadza�am si� tamt�dy, wyczekuj�c chwili, kiedy twoja mama wyniesie ci�, aby� wygrza�a si� na s�onku. Ha�a�liwe, zupe�nie niepodobne do ciebie rodze�stwo, dra�ni�o ci�, patrzy�a� tak, jakby� oczekiwa�a ode mnie pomocy. Tote� kt�rego� razu zdecydowa�am si� porozmawia� z twoimi rodzicami, kt�rzy po d�ugich namowach, za pewn� sum� pieni�dzy, zgodzili si� na to, aby� zosta�a moim dzieckiem. Chc�c zaoszcz�dzi� Walerii przykro�ci, pani Lorbach nie wspomnia�a nawet o tym, z jak� chciwo�ci� jej rodzice przyj�li pieni�dze, jacy byli uradowani faktem, �e raz na zawsze pozb�d� si� ma�ej. Nie chcia�a pot�gowa� w dziewczynie uczucia przygn�bienia, rozczarowania i goryczy. - Ich nazwisko brzmia�o Hartmann. Mam adres, ale nigdy tam nie by�am z obawy, �e zechc� mi ciebie odebra�. Prawd� m�wi�c, uwa�am, �e ty tak�e nie powinna� nawi�zywa� z nimi kontaktu. Nale�ysz teraz do innej sfery, przywyk�a� do innego towarzystwa. Wr��my jednak do rzeczy. By�am za m�oda na to, aby m�c ci� zaadoptowa�, potem... Potem zabrak�o mi odwagi. Ba�am si�, �e krewni mego m�a b�d� mi czyni� wyrzuty i urz�dza� przykre sceny. Zawsze mieli mi za z�e, �e tak bardzo ci� kocham. S�dz�, �e ju� teraz zaczynasz rozumie�, dlaczego testament jest rzecz� niezb�dn� i ogromnie wa�n�. Prawie ca�y maj�tek odziedziczy�am po m�u, fabryka, w kt�rej by� dyrektorem naczelnym, nale�a�a do te�cia. Szwagierka otrzyma�a du�y posag, lecz uwa�a�a zawsze, i� nale�y jej si� wi�cej. Jej m�� by� najpierw prokurentem w fabryce, po moim owdowieniu za� zacz�� ni� zarz�dza� i, musz� przyzna�, robi� to doskonale, uwa�aj�c j� za dziedzictwo swoich w�asnych dzieci. Przy okazji ja r�wnie� skorzysta�am, bo i moje dochody z fabryki szybko wzros�y. Walu, m�� pozostawi� mi w spadku wszystko, pod warunkiem jednak, �e je�li umr� bezdzietnie, ca�y maj�tek przejdzie w r�ce szwagierki i jej rodziny. Oto dlaczego obawiali si� zawsze, �e ci� zaadoptuj�, oto czym mog�am ich szanta�owa�, nawet broni�c ci� przed zbyt wczesnym poznaniem okrutnej prawdy. Teraz tak�e trapi ich l�k, �e mog�abym sprzeniewierzy� si� ostatniemu �yczeniu swego m�a i wszystko zapisa� tobie. Waleria westchn�a. - A zatem z tego powodu mnie nienawidz�? - Tak, w tym tkwi przyczyna ich niech�ci i zawi�ci. Jak bardzo si� myl�! Gdybym nawet ci� adoptowa�a, ich spadek nie dozna�by �adnego uszczerbku. Dla ciebie przeznaczy�am tylko to, co stanowi�o m�j posag oraz oszcz�dno�ci ca�ego �ycia. Ale i ta kwota wydaje im si� zbyt wyg�rowana, gdy� zapewnia ci dostatek. Sama widzisz, �e alternatywa jest jedna. Musz� ci� albo zaadoptowa�, albo czym pr�dzej sporz�dzi� testament. Wszelka dalsza zw�oka mo�e by� niebezpieczna. Zaprosisz wi�c na jutro mecenasa Scholza, prawda? Waleria pog�adzi�a matk� po policzku. - Nie dr�cz si� tak, mamo. Dzi�ki wykszta�ceniu jakie mi zapewni�a�, potrafi� sama zarabia� na chleb. Nie pragn� wcale, aby� zapisywa�a mi cokolwiek, nie chc�, �eby kto� patrzy� na mnie wrogo. Prosz� ci�! - Oni ci� wcale nie znaj�, s� bardzo niesprawiedliwi wobec ciebie. Ja znam twoj� dum� i ceni� ci� za wielkoduszno��, lecz musia�abym nie mie� chyba sumienia, aby pozostawi� ci� bez �rodk�w do �ycia. �ycz� sobie, aby� i po mojej �mierci egzystowa�a tak, jak ci� do tego przyzwyczai�am. A teraz podaj mi szkatu�k� z bi�uteri�. Waleria musia�a spe�ni� to �yczenie, poniewa� wyra�one zosta�o tonem nie znosz�cym sprzeciwu. Chora wysypa�a na ko�dr� kosztowno�ci, po czym rozdzieli�a je na dwie cz�ci. Jedn� z nich schowa�a na powr�t, drug� podsun�a c�rce. - To s� rzeczy po mojej matce, a tak�e takie, kt�re sama kupi�am. We� je, Walu. Pozosta�e klejnoty nale�� si� rodzinie mego m�a. - Mamo - pr�bowa�a oponowa� Waleria. - Mamo, dosta�am ju� od ciebie tak wiele... - ...drobiazg�w - doko�czy�a pani Dora. - By�y one odpowiednie dla m�odziutkiej panienki, ale kiedy�, gdy ju� wyjdziesz za m��, b�dziesz musia�a nosi� rzeczy naprawd� warto�ciowe. Ja ju� z nich na pewno nie skorzystam. B�d� tak dobra i podaj mi jeszcze wykaz bi�uterii. Musz� wykre�li� to, co ci podarowa�am, �eby� i z tego powodu nie mia�a �adnych nieprzyjemno�ci. Napisz� wyra�nie: ofiarowane mojej przybranej c�rce Walerii Hartmann, pos�uguj�cej si� nazwiskiem Lorbach. Nikt nie b�dzie m�g� mie� do ciebie o to pretensji. Waleria automatycznie wykonywa�a wszystkie kolejne polecenia matki, cho� czyni�a to niech�tnie, w przekonaniu, �e chora nara�a si� na zbytni wysi�ek i nadmierne zdenerwowanie. Przynios�a swoj� kasetk�, schowa�a do niej otrzymane dopiero co klejnoty, po czym obie szkatu�ki ukry�a we wmurowanej w �cian� skrytce. Dopiero po dope�nieniu owych formalno�ci pani Dora opad�a na ��ko, oddychaj�c z wyra�n� ulg�. Waleria poprawi�a poduszki, uca�owa�a matk� i powiedzia�a cicho: - Dam ci lekarstwo. Musisz troszk� pospa�. To by�o naprawd� wielkie i niepotrzebne zdenerwowanie dla ciebie. - O nie, teraz w�a�nie czuj� si� lepiej i mam nadziej�, �e spokojnie zasn�. Obiecaj mi tylko, �e nie zapomnisz powiadomi� adwokata. - Mamo, pom�wimy o tym, kiedy si� zbudzisz. Mamy du�o czasu na te ma�o wa�ne sprawy. Dora Lorbach przytuli�a Waleri� mocno do siebie. - Powiedz, czy naprawd� nadal kochasz mnie tak jak rodzon� matk�? Dziewczyna z trudem powstrzymywa�a si� od �ez. - Najmilsza moja, najlepsza, jak�e mog�abym ci� nie kocha�? Ale postaraj si� ju� zasn��, na pewno masz gor�czk�! Pani Dora pos�usznie zacisn�a powieki. Na jej ustach pojawi� si� u�miech. U�wiadomi�a sobie, �e jest prawdziwie szcz�liw� matk�, chocia� to nie ona da�a �ycie temu dziecku. Waleria siedzia�a obok, dop�ki chora nie zasn�a. Dopiero s�ysz�c jej r�wnomierny oddech, wycofa�a si� na palcach do swego pokoiku, s�siaduj�cego z pokojem matki. * * * Z westchnieniem rozejrza�a si� wok� siebie. Wszystko, ka�dy sprz�t i poduszeczka, najdrobniejszy bibelocik na eleganckiej toaletce, �wiadczy�o o staraniach troskliwej matki, pragn�cej stworzy� swemu dziecku mi�y, przytulny k�t. Ile� szlachetno�ci wykaza�a ta kobieta, do kt�rej od lat m�wi�a "mamo", gdy tymczasem w�asna matka sprzeda�a j�! Sprzeda�a... Waleria zadr�a�a mimo woli, odczuwaj�c nagle samotno�� cz�owieka niechcianego i opuszczonego. Jakkolwiek z�o�ona teraz niemoc� Dora Lorbach zapewni�a jej szcz�liwe dzieci�stwo i beztrosk� m�odo��, to w sercu dziewczyny pojawi�a si� nieoczekiwanie t�sknota za t� dalek� nieznajom�, co odepchn�a j� od siebie. Czy naprawd� chodzi�o tylko o pieni�dze? Nie chcia�a w to uwierzy�, bowiem by�by to czyn nazbyt okrutny. Nie, nie - na pewno takie post�powanie podyktowa�a ogromna mi�o�� macierzy�ska, przemo�na ch�� zaofiarowania wszystkim dzieciom lepszego losu za cen� bolesnego rozstania si� z jedn� c�rk�. Walerii by�a potrzebna taka wiara, bo nie chcia�a by� nieszcz�liwa, bo nie umia�a pogodzi� si� z my�l�, i� wyda�a j� na �wiat kobieta bez serca. Znacznie �atwiejsza do przyj�cia zdawa�a si� �wiadomo��, �e matka zdoby�a si� na nadludzk� wr�cz ofiar� i �e obecnie gotowa by�aby do jeszcze wi�kszych po�wi�ce�, je�eli mog�aby w ten spos�b odzyska� utracone dzieci�... A rodze�stwo? Tak, chora wspomina�a i o rodze�stwie. Postanowi�a zapyta� j�, czy byli to bracia czy siostry. A mo�e brat i siostra? Waleria znowu odczu�a nieodparte pragnienie poznania tych ludzi, z kt�rymi ��czy�y j� wi�zy krwi. Gdy tylko mama wyzdrowieje, poprosi, aby wybra�y si� razem do tamtego domu, gdzie zobaczy przynajmniej swoich najbli�szych. Matk�. Rodze�stwo. Ojca. Bo�e, jakie� to cudowne, �e ma jeszcze ojca! Jest wprawdzie najzwyklejszym wie�niakiem, ale na pewno mimo skromnych warunk�w �ycia cechuj� go uczciwo�� oraz rzetelno��. To z ca�� pewno�ci� m�ny i pracowity cz�owiek. Po domostwie krz�ta si� matka, dorodna, silna niewiasta... Waleria wyobra�a�a sobie ich wszystkich w ma�ej, lecz l�ni�cej od czysto�ci izbie. Na �wie�o wyszorowanym stole obrus, po�rodku sto�u wielka misa ze smakowitym, cho� niewymy�lnym jad�em. Rodzice spogl�daj� na siebie z mi�o�ci� i wzdychaj� czasem na my�l o swojej Walerii... Dzieci mo�e nawet nie wiedz�, �e gdzie� tam maj� jeszcze jedn� siostr�, kt�rej wiedzie si� o niebo lepiej ni� im. Dzieci?! Waleria u�miechn�a si� w duchu. By�y przecie� starsze ni� ona, one tak�e zd��y�y ju� wyrosn��. Brat - je�li ma brata - siedzi w�a�nie przy stole ze zmierzwion� g�st� czupryn�. Wr�ci� dopiero co z pola i nie mia� nawet czasu przyg�adzi� w�os�w. A siostra? Ma pewnie d�ugie z�ociste warkocze, upi�te w koron�, gdy� w dalekiej turyngijskiej wiosce nikt nawet nie s�ysza� o fryzurze "na ch�opczyc�" ani o trwa�ej ondulacji. Zatopiona w tych my�lach, pozwalaj�ca si� unosi� falom wyobra�ni, Waleria zapomnia�a zupe�nie, �e nie jest ju� bardzo maj�tn� pann�, za jak� si� zawsze uwa�a�a. A kiedy wreszcie przypomnia�a sobie o tym, zamiast rozgoryczenia odczu�a ulg�. Nie sprawia�a jej bynajmniej przyjemno�ci �wiadomo��, i� jej urok w�asny ginie w cieniu posiadanego bogactwa i �e nigdy nie b�dzie pewna, czy m�czyzna, kt�ry zapragnie j� po�lubi�, uczyni to z mi�o�ci do niej, czy te� w celu zagarni�cia posagu. A tak bardzo chcia�a, aby kto� pokocha� j� sam�, nie za� jej pieni�dze! Teraz wszystkie my�li Walerii skierowa�y si� ku temu, kt�remu odda�a swoje serce, mimo i� zna�a go zaledwie od paru miesi�cy. Spotkali si� po raz pierwszy w styczniu. By�o to podczas przyj�cia, na kt�re zosta�a zaproszona wraz z matk�. Fred Gerold poda� jej rami�, kiedy podchodzili do sto�u, a w�wczas jej serce zabi�o mocno i niespokojnie. Ju� przedtem zwr�ci�a uwag� na tego interesuj�cego m�czyzn�. Nie by� pi�kny, ale rysy jego twarzy wyra�a�y pewno�� siebie i stanowczo��. W�skie wargi mia� zaci�ni�te tak mocno, jakby chcia� powstrzyma� si� od wszelkiego zbytecznego s�owa. Pan domu, przyjaciel Gerolda, powiedzia� mu co�, o czym Waleria oczywi�cie nie wiedzia�a. - Wyszukali�my ci, Fredzie, nie tylko naj�adniejsz�, ale i najbogatsz� panienk�. To jedyna c�rka i spadkobierczyni pani Dory Lorbach. B�d� wobec niej mi�y, gdy� to odpowiednia partia dla ciebie, a ju� najwy�sza pora, aby� si� o�eni�. Tak, Waleria nie wiedzia�a o tym. Nie domy�la�a si� r�wnie�, i� ta uwaga by�a powodem ch�odnej rezerwy, z jak� Fred Gerold odnosi� si� do niej przy stole. Wysi�ki krewnych i przyjaci�, zmierzaj�ce do o�enienia m�odzie�ca z posa�n� pann�, napawa�y go odraz� i niesmakiem, gdy� na razie �eni� si� nie zamierza�, a je�eli ju�, to na pewno nie z kobiet� bogat�. Wed�ug niego maj�tne dziedziczki by�y tylko zb�dnym dodatkiem do w�asnych finans�w, a istnia�y wy��cznie po to, aby mia� kto uszcz�liwia� �owc�w posagowych, do jakich on sam z ca�� pewno�ci� nie nale�a�. Zawsze stara� si� by� niezale�ny, co zreszt� przychodzi�o mu bez specjalnego trudu. Wierny swym zasadom, traktowa� s�siadk� przy stole z ozi�b�� galanteri�, aczkolwiek musia� przyzna� w duchu, �e to osoba zajmuj�ca, sympatyczna i pe�na wdzi�ku, z kt�r� na dodatek przyjemnie by�o pogaw�dzi�. Zachowywa�a si� z prostot�, ods�ania�a w u�miechu prze�liczne z�bki, a jej promienne oczy wprost go urzeka�y - musia� w nie nieustannie patrze�, zapominaj�c nawet chwilami, �e oto ma u swego boku "dodatek do posagu". Pod koniec wieczoru Fred doszed� do wniosku, �e te jasne oczy nadaj� twarzy dziewczyny wyraz niezwyk�ego uduchowienia. Potem jednak Fred Gerold mia� wiele powa�niejszych spraw na g�owie ni� wspominanie swojej uroczej s�siadki. Czasem jeszcze �wita�y mu w pami�ci szare oczy i promienny u�miech, czasem przypomina� sobie brunatne, metalicznie po�yskuj�ce w�osy Walerii Lorbach, zawsze jednak odgania� od siebie ten obraz. Po c� mia�by my�le� o kim�, kto winien uszcz�liwi� cz�eka, �akn�cego bogactwa? Nie mia� czasu ani ochoty na zawracanie sobie g�owy Waleri� Lorbach. Nie domy�la� si� nawet, �e wzbudzi� w niej mi�o�� od pierwszego wejrzenia. Jeszcze kilkakrotnie spotkali si� tej zimy, dzi�ki czemu mia� okazj� przekona� si�, �e Waleria jest i dobr�, i rozumn� istot�. Nie chcia� podda� si� jej czarowi. To paradoksalne, ale w�a�nie g��bokie wra�enie, jakie wywar�a na nim, by�o przyczyn� zajad�ej walki, kt�r� toczy� sam z sob�. Fred Gerold nie znosi� bowiem �adnego przymusu! Wczesn� wiosn� do Walerii dotar�a wiadomo��, �e Fred wyruszy� na prowincj� z cyklem odczyt�w o swojej geologicznej ekspedycji naukowej, kt�r� zorganizowa� przed kilkoma laty. Po zako�czonych woja�ach mia� zamiar uda� si� na jaki� czas do maj�tku jednego z przyjaci�, aby pracowa� w spokoju nad dzie�em o kulturze ras. Znik� zatem z �ycia Walerii r�wnie szybko, jak si� w nim pojawi�, ale mimo to wiedzia�a, �e nie potrafi go ani zapomnie�, ani te� pokocha� innego m�czyzny. Sk�d jednak Fred Gerold mia�by wiedzie� o tym? Nie wiedzia�, czemu Waleria by�a rada, nie nale�a�a bowiem do kobiet wylewnych, nie czu�a te� potrzeby nawi�zywania przelotnych flirt�w, a nieomylny instynkt podpowiada� jej, �e zainteresowanie Freda i jego sympatia by�y powierzchowne. Sprawia�o jej to b�l, lecz nawet sama przed sob� nie przyznawa�a si� do tego. Z ogromnym przej�ciem czyta�a w r�nych pismach jego prace i artyku�y o nim. Z pewnego tygodnika ilustrowanego wyci�a i schowa�a w�r�d najdro�szych sobie skarb�w jego do�� udan� fotografi� - nieraz wpatrywa�a si� skrycie w twarz ukochanego. Teraz tak�e wyci�gn�a zdj�cie Freda. Jak�e kocha�a to oblicze o wyrazistych, m�skich rysach, te stanowczo zaci�ni�te usta, to m�dre, przenikliwe spojrzenie... Czy zobaczy go jeszcze kiedykolwiek? Nie wiedzia�a nic o miejscu jego aktualnego pobytu, czyta�a jedynie sprawozdania z doskona�ych odczyt�w, kt�re wyg�osi� w Berlinie, Lipsku, Dre�nie i Frankfurcie. Podr� Freda mia�a trwa� jeszcze czas jaki�, potem kr�tki wypoczynek u przyjaciela i d�uga, �mudna praca nad ksi��k� o tematyce naukowej. Kr�tko m�wi�c, b�dzie on stracony dla �wiata, a w ka�dym razie dla tego �wiata, w kt�rym �y�a Waleria. Waleria ogarn�a t�sknym spojrzeniem ogr�d za oknem. Pierwsze krokusy wychyla�y g��wki z zielonych os�onek, ziemia pachnia�a mocno i o�ywczo, zapowiadaj�c jakby rozkwit ca�ej przyrody. W sercu dziewczyny wzbiera�o uczucie czu�o�ci, ogarniaj�cej zar�wno Freda Gerolda, jak i ca�� jej, nowo odkryt� rodzin� w Turyngii. Naraz z s�siedniego pokoju dobieg� cichy, przeci�g�y j�k chorej. Zerwa�a si� i pospieszy�a czym pr�dzej do �o�a matki. Oczy kobiety l�ni�y niezdrowym, gor�czkowym blaskiem. - Mamo, czy �le si� czujesz? - g�os Walerii dr�a� z niepokoju i przestrachu. - K�uje mnie w piersiach. Och, Walu, to takie bolesne. Puls chorej by� znacznie przyspieszony. Wyl�kniona dziewczyna spojrza�a na zegarek. - Zaraz powinien by� tu lekarz, na pewno ci pomo�e - powiedzia�a pragn�c pocieszy� matk�. Pieszczotliwie musn�a palcami rozpalone czo�o pani Dory, kt�ra z trudem zmusi�a si� do u�miechu. - To nic, kochanie, nie martw si�. Grypie cz�sto towarzyszy wysoka gor�czka. - A mo�e napi�aby� si� czego�, mamusiu? Chora skin�a g�ow�, Waleria napoi�a j� wi�c kilkoma �y�eczkami lemoniady. W chwil� p�niej pani� Dor� chwyci�y silne torsje, dziewczyna przytrzymywa�a jej g�ow� i uspokaja�a matk�, cho� sama by�a bardzo zaniepokojona, lekarz powiedzia� bowiem, �e gdyby wyst�pi�y wymioty, nale�y go bezzw�ocznie zawezwa� do pacjentki. Waleria przez ca�y czas choroby sama piel�gnowa�a matk�, gdy� pani Dora �le znosi�a obecno�� ludzi obcych. Teraz nale�a�o dzia�a� b�yskawicznie. Szcz�Liwym trafem, zanim Waleria zd��y�a wykr�ci� numer telefonu lekarza, doktor zjawi� si� sam we w�asnej osobie. Wys�uchawszy informacji o torsjach, o�wiadczy�, i� dosz�o do zapalenia p�uc, kt�rego od dawna si� l�ka�. Temperatura wzrasta�a ustawicznie, chora skar�y�a si� na dokuczliwe k�ucie w piersiach, kaszla�a i oddycha�a z wyra�nym trudem. Waleria nie odrywa�a wzroku od twarzy doktora, kt�ra wydawa�a jej si� niewzruszona. By�y to jednak pozory - w istocie rzeczy lekarz �ywi� nader powa�ne obawy, gdy� pani Dora po ci�kich �yciowych przej�ciach, stracie m�a i dziecka, mia�a bardzo os�abione serce. Wypisa� recept� na jakie� lekarstwo, poleci� przyk�ada� kompresy i za��da� natychmiastowego sprowadzenia wykwalifikowanej piel�gniarki. Pani Lorbach spojrza�a z przera�eniem na Waleri�, kt�ra u�miechn�a si� do niej z wysi�kiem. - Nie b�j si�, mamo. Ja si� tob� zajm�. - To ponad pani si�y - zaoponowa� stanowczo doktor. - Matka musi by� teraz pod sta�� opiek�, w dzie� i w nocy. Piel�gniarka jest bezwzgl�dnie potrzebna, poniewa� i pani musi si� cho�by kilka godzin zdrzemn��. - Um�wmy si� wi�c tak, �e sprowadzimy wprawdzie piel�gniark�, ale b�dzie ona czuwa�a przy mamie tylko podczas jej snu. Gdy si� przebudzisz, mamusiu, natychmiast przyjd� do ciebie. B�d� tu ca�y czas, w swoim pokoju. Zgoda? Chora pokiwa�a g�ow�, g�adz�c r�k� Walerii. W spojrzeniu, jakim obrzuci�a lekarza, malowa�o si� b�aganie. - Prosz�, niech pan natychmiast zatelefonuje do mecenasa Scholza. Ja musz� z nim pom�wi�. - Nie, mamo, na to si� nie zgodz� - wykrzykn�a Waleria. - Nie wolno ci si� teraz denerwowa� �adnymi g�upstwami... - Musz� pom�wi� z adwokatem - matka przerwa�a jej gwa�townie. - Panie doktorze, chodzi o testament, przed kt�rego sporz�dzeniem Waleria wci�� mnie powstrzymuje. Musz� wyja�ni� jeszcze kilka szczeg��w i zapewniam pana, �e nie uspokoj� si�, dop�ki nie za�atwi� tej sprawy. Doktor u�miechn�� si� dobrodusznie i wyrozumiale. - Ale� oczywi�cie, droga pani. Wprawdzie uwa�am, �e czasu by�oby dosy� i po wyzdrowieniu, jednak�e pojmuj� ten niedostatek cierpliwo�ci. Wst�pi� wi�c po prostu sam do mecenasa Scholza i poprosz� go, by zajrza� tutaj jak najszybciej. Naprawd� nie chcia�bym pani nara�a� na pogorszenie stanu zdrowia i dalszy wzrost temperatury. Rozumiemy si�? Chora spojrza�a na� z wdzi�czno�ci�. - Dzi�kuj� panu - rzek�a. - M�j spok�j zale�y istotnie od rozmowy z adwokatem. Lekarz udzieli� Walerii jeszcze kilku nieodzownych wskaz�wek, obieca�, �e przy�le na noc dobr� oraz taktown� piel�gniark�, po czym si� po�egna�. Waleria odprowadzi�a go do wyj�cia. W holu zada�a pytanie, pe�ne troski: - Czy stan mamy jest bardzo powa�ny, panie doktorze? - Och, panno Lorbach, przy grypie niczego nie da si� przewidzie�. W ka�dym razie nale�y zachowywa� daleko posuni�t� ostro�no��, wystrzega� si� wszystkiego, co mog�oby chor� zdenerwowa�. Niech pani przestrzega �ci�le wszelkich moich zalece�. - No tak, lecz w�a�nie rozmowa z prawnikiem mo�e sta� si� przyczyn� nadmiernego wzburzenia. Matka zamartwia si� tym, i� rodzina odm�wi mi prawa do spadku. Czy� nie jest to spraw� bagateln� w por�wnaniu z mo�liwo�ci� pogorszenia si� jej zdrowia? Lekarz popatrzy� na m�wi�c� uwa�nie i serdecznie. - To bardzo �adnie, i� ma pani na wzgl�dzie wy��cznie dobro mojej pacjentki, s�dz� jednak, �e niemo�no�� porozumienia si� z adwokatem zirytuje j� bardziej ni� rozmowa z nim. Musi za�atwi� t� spraw�, aby zrzuci� ci�ar z serca. Uprzedz� pana Scholza, by by� bardzo delikatny i do�o�y� wszelkich stara�, �eby nie zdenerwowa� chorej. Chcia� wyj��, lecz Waleria zatrzyma�a go jeszcze. - Czy �yciu mamy zagra�a niebezpiecze�stwo? - Miejmy nadziej�, �e nie, ale nie zapominajmy przy tym o jej s�abym sercu. Nigdy do�� przezorno�ci! Wst�pi� ponownie jutro rano, gdyby jednak zasz�o co� niespodziewanego, prosz� mnie natychmiast wezwa� telefonicznie. Odwagi, panno Lorbach, nie wolno traci� wiary w Opatrzno��, w Boga. I prosz� wystrzega� si� zara�enia, gdy� nie by�oby dobrze, gdyby i pani zachorowa�a. Lekarz wyszed�, Waleria natomiast powr�ci�a do matki, le��cej z zamkni�tymi oczyma i oddychaj�cej z trudem. Mimo rych�ego przybycia piel�gniarki nie odst�pi�a od �o�a chorej czuj�c, �e jej obecno�� stanowi dla matki pewn� pociech�. Kobieta cierpia�a, popada�a w coraz g��bsz� apati�, ka�dy napad kaszlu wzmaga� niezno�ny b�l i k�ucie w boku. Tymczasem zadzwoni� adwokat z wiadomo�ci�, �e przyjdzie nazajutrz w godzinach po�udniowych, gdy� lekarz odradzi� mu sk�adanie wizyty wieczorem, kiedy to pani� Lorbach dr�czy wysoka gor�czka. Kiedy matka obudzi�a si�, Waleria przekaza�a jej t� informacj�, co przyj�te zosta�o z zadowoleniem i wyra�n� ulg�. Wprawdzie Waleria spr�bowa�a raz jeszcze wyperswadowa� chorej �w pomys�, jednak�e Dora Lorbach uparcie trwa�a przy powzi�tym zamiarze. W nocy gor�czka wzros�a, b�le zacz�y si� pot�gowa�, piel�gniarka, osoba do�wiadczona i nie ulegaj�ca �atwo panice, a poza tym wiedz�ca dobrze, jak wa�n� rzecz� dla lekarza jest nie zak��cony niczym nocny wypoczynek, wyt�umaczy�a zl�knionej Walerii, i� w tej chwili pomoc specjalisty nie jest konieczna i �e mo�na z tym spokojnie poczeka� do rana. Waleria tej nocy nawet nie zmru�y�a oka. Matka majaczy�a, wodzi�a wok� nieprzytomnym wzrokiem, zrywa�a si�, ogarni�ta jakim� niepoj�tym strachem, wskazywa�a bol�ce miejsce, m�wi�a co�, co trudno by�o zrozumie�. Gdy zacz�o �wita�, chora uspokoi�a si� nieco i zasn�a. Waleria r�wnie� przespa�a t� godzin� w fotelu przy ��ku matki. Wczesnym rankiem przyszed� lekarz, pocieszy� troch� dziewczyn�, cho� spojrzenie, jakim porozumia� si� z piel�gniark�, by�o wymowniejsze od s��w. Piel�gniarka w lot poj�a, �e sytuacja jest gro�na, tote� bez zdziwienia zareagowa�a na jego o�wiadczenie: - Gdy przyjdzie mecenas Scholz, prosz� go koniecznie wpu�ci� do pacjentki. Podczas wczorajszej rozmowy nie ukrywa�em przed nim stanu chorej. Jest to sprawa wielkiej wagi. Chodzi mianowicie o to, aby pani Lorbach zd��y�a sporz�dzi� testament. Siostra skin�a g�ow� ze zrozumieniem. - Zastosuj� si� do pa�skiego �yczenia, doktorze. Adwokat przyby� ko�o jedenastej i zosta� bezzw�ocznie wprowadzony do pokoju chorej. Waleria prosi�a go usilnie, by za wszelk� cen� stara� si� uspokoi� matk�. Scholz �agodnie pog�adzi� j� po r�ce. - Tak, tak, panno Waluniu. Jednak�e mamusia post�puje w�a�ciwie i wie, czego chce. A zatem, droga Doro, co pani ma do powiedzenia w wiadomej sprawie? Oczy Dory Lorbach �wieci�y gor�czkowym blaskiem. - Niech pan zaraz spisze m�j testament, panie mecenasie, trzymaj�c si� tego, co�my om�wili przed kilkoma tygodniami. Pan przecie� wie doskonale, o co mi chodzi, wszystko zosta�o zanotowane. I to, co najwa�niejsze: kiedy m�g�by pan dostarczy� mi dokument gotowy do podpisania? Adwokat zmarszczy� czo�o z namys�em. - Postaram si� dzia�a� bardzo szybko, a to dlatego, by pani uspokoi�a si�, gdy� w�a�ciwie nie ma gwa�tu. Skoro jednak wiem, jak bardzo ta sprawa le�y pani na sercu, obiecuj�, �e jutro o tej porze b�dzie pani mog�a z�o�y� sw�j podpis. - Dzi�kuj� panu. I... nieprawda�, gdyby co� mi si� przytrafi�o... nie opu�ci pan Wali... b�dzie pan jej pomaga�... Dobrze? - Daj� pani s�owo! - Jeszcze jedno... ju� wczoraj podarowa�am Walerii t� bi�uteri�, kt�r� przeznaczy�am dla niej. Z wykazu wykre�li�am odpowiednie pozycje oraz potwierdzi�am darowizn�... Czy to wystarcza? Czy niczego jej nie zabior�? - Wystarcza ca�kowicie, ale nadmieni� o tym tak�e w testamencie. A teraz p�jd� ju�, musi pani wypocz��. Jutro o jedenastej zjawi� si� znowu. - B�agam o to, panie mecenasie. Adwokat po�egna� obie panie, pozostawiaj�c Waleri� przy �o�u chorej. Kiedy jednak przyby� nazajutrz, pani Lorbach by�a nieprzytomna. Jej p�on�ce od gor�czki oczy by�y wprawdzie szeroko otwarte, ale nie pozna�a adwokata. Waleria wyszepta�a: - Jak pan sam widzi, mecenasie, nie spos�b w tej chwili zaprz�ta� mamy takimi sprawami. Jest w malignie. - Poczekam wi�c, a� odzyska przytomno��, panno Walu. W�a�nie dlatego, �e znajduje si� w tak krytycznym stanie, uwa�am za konieczno�� podpisanie przez ni� testamentu. - Och, nie, panie mecenasie! Musimy teraz unika� wszystkiego, co mog�oby zaszkodzi� mamie! - Panno Walu, pani chyba nie zdaje sobie sprawy, jak wa�n� rzecz� dla pani w�a�nie jest podpisanie tego dokumentu. Waleria spojrza�a na staruszka z powag�. - Wiem. Panie mecenasie, kilka dni temu mama wyzna�a mi wszystko. Wiem, �e nie jestem jej dzieckiem, ona za� w swej bezgranicznej mi�o�ci i dobroci chcia�aby zabezpieczy� mi przysz�o��. Wiem jednak r�wnie�, jak zapatruj� si� na to krewni jej m�a, kt�rzy uwa�aj�, �e czyni� starania, aby wy�udzi� od mamy spadek. To jest pow�d mej niech�ci do sporz�dzenia przez matk� jakiegokolwiek zapisu na moj� korzy��, tym bardziej �e i we w�asnym przekonaniu nie przys�uguje mi prawo do maj�tku kobiety, z kt�rej szlachetno�ci i dobroci i tak korzysta�am do�� d�ugo. Jak mniemam, pojmuje pan doskonale, �e odczuwa�abym raczej przykro�� ni� przyjemno��, gdybym dzi�ki uporowi mamy zyska�a cz�� w�asno�ci, nale�nej rodzinie. - Ale� dziecinko, wszak w przeciwnym przypadku pozostanie pani bez �rodk�w do �ycia! - Panie mecenasie, nie wolno zapomina�, �e matka zapewni�a mi staranne wykszta�cenie, �e nauczy�am si� bardzo du�o i z powodzeniem mog�abym pracowa� na swoje utrzymanie. U�cisn�� z u�miechem r�k� Walerii. - Zuch_dziewczyna! Szanuj� pani� za te s�owa, ale w dzisiejszych trudnych czasach nie jest �atwo o zarobek! Niech pani b�dzie rozs�dna! - Nie jestem a� tak nierozwa�na, jak si� panu wydaje, mecenasie. Mama przeznacza�a zawsze tyle pieni�dzy na moje osobiste wydatki, �e nigdy ich nie wykorzystywa�am w pe�ni. Na jej �yczenie lokowa�am oszcz�dno�ci w banku, co pozwoli�o mi zgromadzi� sum� przesz�o dziesi�ciu tysi�cy marek. Wie pan przecie�, �e poza tym ofiarowa�a mi cz�� swych niezwykle warto�ciowych kosztowno�ci, kt�re w najgorszym razie mog�abym r�wnie� spieni�y�. Bo�e bro�, bym mia�a nara�a� cho�by na chwil� niepokoju chor� matk� jedynie w samolubnym celu zapewnienia sobie dziedzictwa, kt�re s�usznie nale�y si� innym ludziom. Mieliby oni wtedy prawo pomy�le�, i� pragn� podst�pnie wy�udzi� spadek. - Jak�e pani mo�e m�wi� w ten spos�b?! Dora Lorbach zawsze uwa�a�a pani� za w�asne dziecko i ju� samo to, �e respektuj�c �yczenie swego zmar�ego m�a, oddaje jego rodzinie wszystko, co odziedziczy�a po nim, jest aktem dobrej woli, godnym najwy�szego szacunku. Ma natomiast absolutne i niezaprzeczalne prawo zapisa� pani to, co stanowi jej osobist� w�asno��, pani zatem nie powinna �ywi� �adnych skrupu��w w tym wzgl�dzie. Waleria by�a bardzo blada. - Wola�abym jeszcze raz om�wi� wszystko z mam�. Nie mia�am po temu �adnej sposobno�ci, gdy� wyjawi�a mi ca�� prawd� przed kilkoma zaledwie dniami, kiedy by�a ju� bardzo chora, a ja, ze zrozumia�ych wzgl�d�w, nie chcia�am jej denerwowa� jak� b�d� dysput�. Zdawa�o mi si�, �e przyjdzie jeszcze na to odpowiedni moment. Teraz w te, jak�e przyziemne problemy, wmiesza�a si� si�a wy�sza, stan matki uniemo�liwia jej z�o�enie podpisu. Czy odejdzie pan st�d ze spokojnym sumieniem, je�li obiecam solennie, i� po odzyskaniu przez mam� �wiadomo�ci, powiem jej, �e by� pan tu z gotowym testamentem? - Wybaczy pani, ale mimo wszystko zostan�, poniewa� wiem, jak bardzo zale�y mojej klientce na za�atwieniu tej sprawy. Poza tym testament zawiera te� legaty dla innych jeszcze os�b, a spadkobiercy na pewno nie zechc� ich wyp�aci�, je�eli nie zostanie podpisany. Skoro ju� pani nie dba o w�asne interesy, to prosz� przynajmniej pomy�le� o starej i wiernej s�u�bie. Waleria roz�o�y�a bezradnie r�ce. - Istotnie, nie chc� krzywdzi� tych ludzi, zw�aszcza �e nie zmienia to mojej sytuacji, poniewa� tak czy owak zawsze mog� zrzec si� spadku. W takim razie prosz� pozosta�, panie mecenasie, i czeka�, a� mama przyjdzie do siebie... Ja... ja jestem zabezpieczona dostatecznie, najwi�kszym nieszcz�ciem, jakie mo�e mnie spotka�, by�aby utrata matki... Waleria zatrzyma�a adwokata na obiedzie. Mija�y godziny, lecz chora wci�� nie odzyskiwa�a przytomno�ci. Gor�czka ros�a, oddech stawa� si� coraz bardziej �wiszcz�cy, pani Lorbach j�cza�a - zapewne z b�lu. Wieczorem przyszed� lekarz, przede wszystkim obejrza� uwa�nie wykres temperatury, potem porozmawia� chwil� z piel�gniark�, wreszcie zwr�ci� si� do czekaj�cego cierpliwie staruszka. - Panie mecenasie, prosz� spokojnie uda� si� do domu. Wedle mego rozeznania, chora z pewno�ci� tej nocy pozostanie nieprzytomna. Powrotu �wiadomo�ci mo�emy si� spodziewa� najwcze�niej jutrzejszego ranka, a gdyby to nast�pi�o, siostra natychmiast powiadomi pana telefonicznie. - Czy ma pan powa�ne obawy, doktorze? - Owszem, i to nawet bardzo powa�ne, gdy� bior�c pod uwag� stan serca pacjentki, l�kam si� kryzysu i komplikacji. - Uwa�a pan zatem, �e nie istnieje mo�liwo��, by mog�a obecnie podpisa� testament? - Pan wie lepiej ode mnie, i� taki podpis nie b�dzie wa�ny wobec prawa, gdy� ka�dy testator musi by� przy zdrowych zmys�ach, w pe�ni �wiadom tego, co czyni. Mo�e pani Lorbach jutro jeszcze, na jak�� godzin�, odzyska przytomno��, ale dzisiejszej nocy uwa�am to za wykluczone. Adwokat oddali� si� wi�c, nie za�atwiwszy sprawy, z kt�r� przyszed�. Waleria zatelefonowa�a tymczasem do szwagierki matki, powiadamiaj�c j� o ci�kim stanie chorej. Klara Wolfram by�a przede wszystkim niezadowolona z faktu, �e dowiaduje si� o tym tak p�no. - My�la�am, �e to lekka niedyspozycja, a mama nie �yczy�a sobie odwiedzin z obawy, aby�cie nie zarazili si� od niej. M�wi�am ci ju� o tym, ciociu Klaro. Teraz jednak, skoro doktor jest pe�en najgorszych przeczu�, uzna�am za sw�j obowi�zek przekazanie wam tej smutnej wiadomo�ci. - M�j Bo�e, czy to naprawd� wygl�da tak gro�nie? - Mamusia ma czterdzie�ci jeden stopni gor�czki i jest wci�� nieprzytomna. Pani Klara rozmy�la�a intensywnie. Z jednej strony chcia�a dopilnowa� swoich spraw maj�tkowych, z drugiej znowu obawia�a si� infekcji. Wreszcie podj�a decyzj�. - Pom�wi� z m�em. Pospieszy�abym bez zw�oki do naszej Dory, lecz niestety, sama jestem przezi�biona. Wiemy zreszt�, �e otaczasz j� najczulsz� opiek�. Uwa�aj tylko, �eby� si� nie zarazi�a, i telefonuj do nas codziennie. Nie zapomnij o tym, Walu! - Dobrze, ciociu Klaro. Waleria walczy�a z ch�ci� p�aczu, wierzy�a bowiem niez�omnie, �e Dora Lorbach odzyska przytomno��, a wtedy mog� j� zaniepokoi� czerwone od �ez oczy i obrzmia�e powieki c�rki. Z niezmiern� przykro�ci� u�wiadomi�a sobie, �e zar�wno ciotka Klara, jak i jej m�� oraz ich syn Kurt, nigdy nie nazywali w rozmowie pani Lorbach jej matk�. Jedynie Herma, siostra Kurta, odnosi�a si� do Walerii z sympati�. Herma nie nale�a�a w�a�ciwie do os�b uprzejmych, a otoczenie zra�a�a do siebie zw�aszcza zwyczajem m�wienia bez ogr�dek tego, co uwa�a�a za stosowne. Owo "fanatyczne umi�owanie prawdy" bywa�o nieraz w towarzystwie k�opotliwe, mimo to pani Lorbach lubi�a najbardziej z ca�ej rodziny w�a�nie Herm�. Waleria obmy�a twarz zimn� wod� i wesz�a do pokoju chorej, aby umo�liwi� chwil� wytchnienia piel�gnhiarce. - Niech si� pani troch� zdrzemnie, siostro Berto. Ja spa�am dzi� kilka godzin i czuj� si� zupe�nie dobrze. B�d� czuwa� przy mamie. Siostra przesz�a do innego pomieszczenia, Waleria za� zaj�a miejsce przy ��ku chorej. W domu panowa�a g��boka cisza, przerywana jedynie ci�kim, g�o�nym oddechem pani Dory. Chwilami kobieta majaczy�a, wypowiadaj�c jakie� s�owa bez zwi�zku, mi�dzy kt�rymi raz po raz przewija�o si� imi� Walerii. Dziewczyna, ogarni�ta wzruszeniem, tuli�a w d�oniach rozpalone r�ce matki. Przez noc mia�a du�o czasu na zadum�, rozmy�lanie o wszystkim, czego si� dowiedzia�a i co prze�y�a w ci�gu ostatnio minionych dni. Zd��y�a jeszcze przed utrat� �wiadomo�ci zap