1923
Szczegóły |
Tytuł |
1923 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1923 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1923 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1923 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ilse Kleberger
Wakacje z babci�
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1990
.pa
Prze�o�y�a Wies�awa Sk�ad
T�oczono drukiem punktowym dla
niewidomych w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z wydawnictwa
"Nasza Ksi�garnia",
Warszawa 1988
Pisa�a: K. Jurczyk.
Korekty dokona�y:
K. Markiewicz
i K. Kruk
.st
.tc
Co� szele�ci
.tc
By� �rodek nocy. Janek skrada�
si� na czubkach palc�w przez
sie�. Serce wali�o mu jak
m�otem. Zatrzeszcza�a jaka�
deska. Przestraszony, zatrzyma�
si� i nas�uchiwa�. Jeszcze dwa
szybkie kroki i doszed� do
sypialni rodzic�w, kt�rzy
niedawno wyjechali. Teraz spa�a
tam babcia z Malcem. Cicho
otworzy� drzwi i us�ysza�
uspokajaj�ce chrapanie babci.
- Babciu, obud� si�, w kuchni
co� szele�ci!
Rozespana babcia siad�a na
��ku.
- Nie denerwuj si�, ch�opcze,
to szele�ci tw�j ��w albo
kr�lik Brygidy, albo kt�ra� z
myszek Piotrusia.
- Nie, nie, to na pewno jest
w�amywacz! - zawo�a� Janek. -
Czy mam przynie�� m�j �uk i
strza�y?
- Pst, nie krzycz tak, bo
obudzisz Malca! �uk i strza�y
niech zostan� w szafie. Je�li to
jest rzeczywi�cie w�amywacz i
strzeli�by� do niego, m�g�by� go
zrani�.
Babcia spu�ci�a nogi z ��ka.
- Chod�, musimy najpierw
zobaczy�.
- Ale�, babciu, a jak on nam
co� zrobi?
Babcia go ju� jednak nie
s�ucha�a. Chwyci�a parasolk�,
kt�ra sta�a w k�cie, i ruszy�a
bez s�owa, w swoich rannych
pantoflach. Janek z oci�ganiem
szed� za ni�. Przed drzwiami
kuchennymi zatrzymali si� i
zacz�li nas�uchiwa�. Z wewn�trz
dochodzi�y szmery, szuranie i
skrobanie, a tak�e sapanie
cz�owieka. Babcia uchyli�a drzwi
i przez w�sk� szpark� zajrza�a
do �rodka. Janek spogl�da� pod
jej ramieniem. W kuchni by�o
pusto i ciemno. I panowa�a
zupe�na cisza. Lecz nagle znowu
rozleg�y si� szmery i szuranie.
Zza okna wysun�y si� dwie r�ce
i uchwyci�y si� parapetu. Jak
wyci�ta z czarnego papieru
wynurzy�a si� na tle szarego
nieba g�owa, a potem g�rna cz��
cia�a jakiego� m�czyzny.
Przerzuci� do kuchni najpierw
jedn� nog� i zaraz wci�gn��
drug�.
Sapi�c siedzia� na parapecie.
By� szczup�y i ma�y.
Babcia szerzej otworzy�a
drzwi. M�czyzna os�upia�.
- Wielkie nieba, o Bo�e, do
stu piorun�w! - zawo�a� i ty�em
zsun�� si� z parapetu. Nagle
rozleg� si� krzyk i r�ce zn�w
zacz�y szuka� oparcia.
Babcia podbieg�a do okna.
- Co pan wyrabia! - zawo�a�a
gniewnie. - Jak mo�na by� tak
lekkomy�lnym!
M�czyzna patrzy� na babci�
przera�onym wzrokiem.
- Zawis�em, do diab�a, wisz�
na czym�, co sterczy tu pod
spodem. Jaka� �erd� k�uje mnie w
nog� i je�eli si� puszcz� i
spadn�, przebije mi brzuch, ach,
ach, uaaa!
Babcia wychyli�a si� z okna i
chwyci�a m�czyzn� pod pachy,
ale nie mog�a go wci�gn��, by�
za ci�ki.
- Janek - zawo�a�a przez rami�
- pobiegnij na d� i zobacz, czy
uda ci si� uwolni� w�amywacza!
Potrzymam go przez ten czas.
Janek znik�.
- W�amywacza! - wysapa�
m�czyzna. - Nie jestem �adnym
w�amywaczem, do diab�a!
- Niech pan przestanie kl��! -
rozkaza�a mu babcia. - Czy nie
chcia� pan jednak czego� tu
ukra��?
- Tak, tak, ale... wielkie
nieba, o Bo�e, do stu piorun�w,
jak ta noga boli!
- A wi�c - powiedzia�a babcia
- je�eli pan jeszcze raz
zaklnie, mo�e si� co� sta�.
Przeklinanie zawsze mnie
przera�a i nast�pnym razem na
pewno pana upuszcz�.
- Nie, prosz�, nie, kochana
pani! - j�kn�� m�czyzna. - Ja
wcale tego nie chc�, samo mi si�
ci�gle tak wymyka.
- No, to niech pan z �aski
swojej zaci�nie z�by -
powiedzia�a babcia. - Musi pan
wzi�� pod uwag�, �e pa�skie usta
znajduj� si� tu� przy moim uchu,
a ja nie jestem przyzwyczajona
do przeklinania.
Tymczasem Janek przybieg� do
ogrodu.
- On wisi na tyczce od fasoli!
- zawo�a� do babci. - Tyczka
wjecha�a mu w nogawic� i...
ojej, on krwawi, spodnie s�
ca�kiem mokre.
- Spr�buj go uwolni� -
powiedzia�a babcia - a potem
przynie� drabin�. Je�li ze
skaleczon� nog� skoczy na
ziemi�, mo�e by� jeszcze gorzej.
W�amywacz nie odzywa� si�.
Zacisn�� mocno z�by i tylko od
czasu do czasu posykiwa� i
poj�kiwa�. Janek z wielkim
trudem z�ama� w ko�cu tyczk� i
wyci�gn�� z nogawicy. Potem
pobieg� do szopy, przyni�s�
drabin� i podsun�� m�czy�nie,
kt�ry g��boko odetchn�wszy,
zacz�� szuka� na niej oparcia.
Wyda� kr�tki okrzyk b�lu, gdy
stan�� na szczeblu zranion�
nog�. Babcia pu�ci�a go. Sta�
przez chwil� i patrzy� na ni�
smutnymi, przestraszonymi
oczami.
- No, to do zobaczenia -
powiedzia�. - Chocia� nie, mo�e
lepiej nie. I bardzo dzi�kuj�! -
zacz�� schodzi� po drabinie.
Babcia wychyli�a si� z okna.
- Gdzie pan chce i��? Niech
pan wraca!
- Ach, nie, my�l�, �e chyba
raczej p�jd� sobie.
- Niech pan natychmiast wraca!
- rozkaza�a babcia surowo. -
Musz� z panem porozmawia�.
W�amywacz z oci�ganiem wdrapa�
si� po drabinie i z parapetu
zsun�� si� do kuchni.
- Janek, odnie� drabin� z
powrotem do szopy, zanim tu
przyjdziesz. - Odwr�ci�a si� do
m�czyzny. - Od wczesnych lat
przyzwyczajam dzieci do
porz�dku, inaczej by si� tego
nigdy nie nauczy�y. - Podsun�a
mu krzes�o i zapali�a �wiat�o.
Ma�y cz�owieczek mruga� w
�wietle wyl�kniony i zmieszany.
Twarz mia� chud�, zaro�ni�t�.
Jego szare ubranie by�o brudne.
Z rozdartej nogawicy kapa�a na
pod�og� krew.
Babcia popatrzy�a na niego z
nagan�.
- Niech mi pan powie, dlaczego
w�a�ciwie by� pan tak
lekkomy�lny, �eby skaka� z okna,
skoro ju� znalaz� si� pan w
�rodku.
W�amywacz przygryz� wargi, a
potem wymrucza�:
- Kiedy siedzia�em na
parapecie i nagle otworzy�y si�
drzwi kuchni, i stan�a w nich
pani, tak cicho, w tej d�ugiej,
bia�ej koszuli i z parasolk� w
r�ku, wtedy pomy�la�em sobie, do
diab�a...
Babcia zmarszczy�a czo�o.
- Wtedy pomy�la�em sobie, hm,
hm, hm, to wygl�da jak duch i
lepiej b�dzie, jak znikn�.
Babcia spojrza�a po sobie.
- Ach, rzeczywi�cie, w�o��
szlafrok. Niech pan pos�ucha, ja
zaraz wr�c�, zabanda�uj� panu
nog� i zrobi� nam herbaty. Wtedy
sobie porozmawiamy.
W tym momencie Janek wetkn��
g�ow� w drzwi. Babcia skin�a na
niego.
- Ja zaraz b�d� z powrotem,
dotrzymaj panu przez ten czas
towarzystwa.
Kiedy babcia wr�ci�a w
szlafroku, ze �rodkami
opatrunkowymi, ze spirytusem i
no�yczkami, Janek siedzia� na
kuchennym stole i macha� nogami.
- Babciu - zawo�a� - ten
w�amywacz jest z cyrku! Dawniej
ta�czy� na linie, a teraz
pokazuje sztuczki i ma prawdziwy
w�z z koniem, kt�rym je�dzi z
miejsca na miejsce.
- Dobrze, dobrze - powiedzia�a
babcia - ale chod� no tutaj i
pom� mi. - Poda�a Jankowi
banda�, �eby potrzyma�, zr�cznie
rozci�a rozdart� nogawic� i
zacz�a przemywa� ran�
spirytusem.
- Uaa, do diab�a, uaa! -
wrzasn�� w�amywacz.
Babcia spojrza�a na niego z
wyrzutem.
- Och, tak si� do tego
przeklinania przyzwyczai�em -
wyj�ka�. - Wi�c co mam robi�?
Babcia zastanowi�a si�.
- Czy nie m�g�by pan zamiast
tego m�wi� na przyk�ad "do
licha"? - Wzi�a nowy tampon
waty, zanurzy�a go w spirytusie
i obmy�a starannie brzegi rany.
- Uaa, do licha, oj, oj, oj,
do licha! - krzycza� w�amywacz.
- Niech pan tak nie wrzeszczy
- upomnia�a go babcia - bo
obudzi pan dzieci. Ca�e
szcz�cie, �e m�j syn i synowa
wyjechali. Syn s�yszy ka�dy
szmer w domu.
Rana, dzi�ki Bogu, nie
wygl�da�a na g��bok�, ale by�a
poszarpana i zabrudzona. Kiedy
babcia j� oczy�ci�a i na�o�y�a
pi�kny, bia�y opatrunek, kaza�a
Jankowi przynie�� ze swego
pokoju podn�ek, by w�amywacz
m�g� po�o�y� na nim nog�.
- Malec ryczy! - oznajmi�
Janek.
- Widzi pan - babcia gniewnie
spojrza�a na w�amywacza -
obudzi� pan ch�opca swoim
nieopanowanym wrzaskiem. Teraz
musimy go tu przynie��, bo
inaczej postawi na nogi ca�y
dom.
Nieco p�niej babcia
zakrz�tn�a si� ko�o kuchenki,
zagotowa�a wody na herbat� i
odgrza�a resztki z obiadu, bo
w�amywacz przez ca�y dzie� nic
nie jad�. Janek nakry� st�, a
w�amywacz trzyma� na kolanach
Malca. Kiedy dziecko zaczyna�o
p�aka�, �askota� je, i zn�w
musia�o si� �mia�. W ko�cu Malec
wetkn�� palec do buzi i
przygl�da� si� spokojnie i w
skupieniu nodze w�amywacza w
ol�niewaj�co bia�ym opatrunku.
W�a�ciwie mia� ju� dwa lata, ale
poniewa� wszyscy wci��
traktowali go jak malutkiego
dzidziusia, nie wyzby� si�
jeszcze manier niemowlaka.
W kuchni zrobi�o si� naprawd�
bardzo przyjemnie, kiedy babcia
postawi�a przed sob� fili�ank�
herbaty, a w�amywacz jad� zup�.
Siedzia� troch� niezgrabnie, bo
nie chcia� odda� Malca.
- Prosz� mi go zostawi�,
dop�ki nie za�nie, �askawa pani
- powiedzia�.
Janek nabra� ca�� gar�� wi�ni
i przez otwarte okno kunsztownym
�ukiem wypluwa� pestki do
ogrodu.
W ko�cu Malec zasn��, a
w�amywacz zjad� swoj� zup�.
Babcia podsun�a mu fili�ank�
herbaty i talerzyk z
biszkoptami, wzi�a z jego
ramion Malca i zanios�a go do
��eczka. Potem zn�w siad�a przy
stole i powiedzia�a:
- No, a teraz niech pan powie,
dlaczego chcia� si� pan do nas
w�ama�.
Historia, jakiej wys�uchali,
by�a smutna. W�amywacz nazywa�
si� Mario M~uller. By� dzieckiem
cyrku i gdy mia� sze�� lat,
potrafi� ju� sta� na linie. Jego
rodzice byli s�awnymi
linoskoczkami i wyst�powali
wysoko pod dachem namiotu, bez
siatki. Kiedy Mario mia�
dziesi�� lat, jego matka
kt�rego� wieczoru nie trafi�a na
hu�tawk� i run�a w d�. Ojciec,
kt�ry pr�bowa� j� przytrzyma�,
r�wnie� spad�. Matka umar�a, a
ojciec odni�s� takie obra�enia,
�e nie by� ju� w stanie wi�cej
wyst�powa�. Mario m�g� zaj��
jego miejsce, ale po tych
straszliwych prze�yciach ba� si�
wej�� na lin�. Odby� nauk� u
sztukmistrza i ostatecznie sam
zacz�� pracowa� jako
sztukmistrz.
Gdy po dziesi�ciu latach zmar�
r�wnie� jego ojciec, Mario
usamodzielni� si� i zwi�za� si�
z Mariett�, m�od� wolty�erk�.
Wzi�li �lub, kupili sobie konia
i zielony w�z mieszkalny i
wyruszyli w �wiat. Koledzy
wy�miewali ich i m�wili: "Ludzie
wol� ogl�da� wyst�py du�ego
cyrku albo p�j�� do kina". Ale
byli w b��dzie. Mario i Marietta
stali si� wkr�tce znani i
popularni. W lecie wyst�powali
na dziedzi�cach szkolnych i
wiejskich placach. Marietta
wykonywa�a akrobacje na koniu.
Mario pokazywa� sztuczki z
zegarkami publiczno�ci, kt�re
znika�y ludziom z kieszeni i
zn�w si� odnajdywa�y, wyjmowa� z
pustego cylindra kwiaty,
chusteczki albo �ywego kr�lika.
W zimie Mario wyst�powa� w
budynkach gminnych i wiejskich
gospodach, a Marietta podawa�a
mu rekwizyty, pozwala�a wyczynia�
z sob� r�ne magiczne sztuki, a
nawet przepi�owywa� si� wp�.
Ludzie na wsiach bardzo ich
lubili. Zarabiali w ten spos�b
na �ycie, a je�li nawet zarobek
by� mniejszy, ni� oczekiwali, i
przez kilka dni nie mogli
pozwoli� sobie na porz�dny
posi�ek, albo co� im si� w wozie
zepsu�o, nie robili z tego
tragedii. "Jutro zn�w b�dzie
lepiej" - m�wi�a wtedy pi�kna
Marietta i �mia�a si�.
Ale czasami bywa�y trudno�ci.
Marietta lubi�a si� stroi� i
traci�a sw�j dobry humor, je�li
Mario raz na p� roku nie m�g�
jej kupi� nowego kostiumu do
wykonywania akrobacji na koniu.
Tak�e je�li bardzo podoba� si�
jej jaki� kapelusz lub suknia w
oknie wystawowym, a Mario nie
mia� na to do�� pi�ni�dzy, wpada�a
w z�o��.
Pewnego dnia spotkali si�
zn�w ze swoim starym cyrkiem.
Rado�� ze spotkania by�a
ogromna. Dyrektorowi brakowa�o
akurat wolty�erki. Obieca�
Marietcie drogie kostiumy,
kt�rymi oczaruje publiczno��,
je�eli wr�ci do cyrku. Dla Maria
nie by�o miejsca; cyrk mia� ju�
sztukmistrza. Marietta
ostatecznie nie opar�a si�
propozycji. Wr�ci�a do cyrku i
pozwoli�a, by jej m�� odjecha�
sam.
Mario by� tak zrozpaczony i
rozgniewany, �e odsy�a�
wszystkie jej listy, nie
otwieraj�c ich. W�drowa�
samotnie od wioski do wioski i
pokazywa� sztuki, ale teraz
ju� mu si� nie wiod�o. Nie mia�
asystentki i straci� ca�y sw�j
humor. Zdarza�o si� nawet, �e
jaka� sztuczka mu si� nie uda�a,
a wtedy go wy�miewano. Coraz
cz�ciej miewa� k�opoty z
wy�ywieniem siebie i konia.
Przez ostatnich osiem dni
zarabia� tak ma�o, �e ledwie
wystarcza�o to na siano dla
konia. G��d sk�oni� go do
wtargni�cia przez otwarte okno
do domu Pieselang�w. Trafi�
akurat prosto do kuchni i
osi�gn��by sw�j cel, gdyby Janek
nie mia� wspania�ego s�uchu
niczym Indianin.
- G�odowa� pan, �eby m�c kupi�
siano dla konia? - spyta� Janek.
W�amywacz coraz bardziej wydawa�
mu si� bohaterem.
- A jednak - powiedzia�a
babcia - g��d w �adnym przypadku
nie mo�e usprawiedliwia�
w�amania. Przestraszy� pan mnie
i Janka. M�g� pan st�uc albo
zabra� co�, czego koniecznie
potrzebowaliby�my rano, na
przyk�ad mleko dla Malca. Nie
uwa�a pan, �e by�oby lepiej,
gdyby w dzie� poprosi� pan o co�
do jedzenia?
- Nie jestem �ebrakiem! -
burkn�� m�czyzna.
Babcia z nagan� potrz�sn�a
g�ow�.
- Czy w�amywacz to co�
lepszego ni� �ebrak?
M�czyzna popatrzy� na ni�
niepewnie.
- My�l�, �e teraz ju� sobie
p�jd� - mrukn��. - Chcia� wsta�,
ale z j�kiem b�lu opad� z
powrotem na krzes�o. - Auu, do
diab... o, do licha... o, do
licha... o, do licha... to
diab... to okropnie boli!
Babcia podnios�a si�.
- Pom� mi przygotowa� ��ko w
pokoju go�cinnym - powiedzia�a
do Janka.
- Po co? - spyta� zdziwiony
Janek.
- W�amywacz b�dzie tam spa�.
- W�amywacz, pani wci�� m�wi:
w�amywacz, a przecie� ja nie
jestem �adnym w�amywaczem -
wyst�ka� �a�o�nie m�czyzna.
- Jest pan w�amywaczem! -
powiedzia�a babcia stanowczo.
Mario M~uller zacisn�� z�by.
- Czy pani si� mnie boi? -
zapyta� po chwili.
- Ach, nie - odrzek�a babcia.
- Kiedy zobaczy�am pana na
parapecie okiennym, od razu
zauwa�y�am, �e pan to jakby
tylko p� porcji.
To r�wnie� nie podoba�o si�
w�amywaczowi.
- A co b�dzie z Maksem? -
spyta� w ko�cu cicho.
- Kto to jest Maks?
- M�j ko�.
- Przyprowadzimy go tutaj.
Mamy ob�rk�, w kt�rej jest tylko
koza, b�dzie m�g� w niej
przenocowa�.
- On nie p�jdzie z wami -
powiedzia� Mario.
- P�jdzie - odpar�a babcia. -
Umiem obchodzi� si� z ko�mi.
Pochodz� z maj�tku ziemskiego.
Mario pow�tpiewaj�co pokiwa�
g�ow�.
- Potrafi pani gra� na tr�bce?
- Niech pan sobie daruje te
g�upie �arty. Nie mamy teraz na
to czasu.
- To nie jest �art. Kiedy
Marietta wykonywa�a swoje
ewolucje, ja, przebrany za
klowna, zawsze gra�em na tr�bce:
"Hop, hop, hop, konik p�dzi
galopem". Gdy Maks to s�yszy,
natychmiast rusza.
- Nie umiem gra� na tr�bce i
Janek te� nie umie, ale konia na
pewno przyprowadzimy. Gdzie on
stoi?
Mario opisa� im miejsce.
Pos�ali mu ��ko w pokoju
go�cinnym, pomogli tam
przej��, wzi�li latark�
kieszonkow� i wyszli.
Na dworze panowa�y
nieprzeniknione ciemno�ci. Janek
szed� tu� ko�o babci. Troch� si�
ba�, ale poza tym by�
szcz�liwy. Jak to dobrze, �e
us�ysza� w�amywacza! Gdyby Mario
wzi�� sobie co� z kuchni nie
zauwa�ony, ta podniecaj�ca
przygoda omin�aby Janka.
Kiedy przywykli do ciemno�ci,
szybko pomaszerowali drog� i w
opisanym miejscu, na brzegu
lasu, znale�li w�z. Ko� sta� ze
zwieszon� g�ow� i wygl�da�o na
to, �e �pi. Babcia chwyci�a za
cugle i spr�bowa�a go poci�gn��.
Ale on, oburzony, potrz�sn��
g�ow� i uwolni� si�.
- Chod�, chod� z nami -
powiedzia�a babcia i klepn�a go
po zadzie. Lecz ko� sta� jak
wykuty z kamienia.
- Maks! - zawo�a� Janek. -
Chod� z nami, Maks!
Ko� strzyg� uszami, w �wietle
latarki przygl�da� si� Jankowi i
babci, ale si� nie poruszy�.
- Musimy zagra� na tr�bce -
orzek� Janek. - Mario
powiedzia�, �e wisi na �cianie w
wozie. Przynios� j�.
Babcia potrz�sn�a g�ow�.
- Nonsens, na nic si� nam nie
przyda, skoro nie umiemy gra�.
Nagle Janek podskoczy�.
- Ju� wiem, zagram na
grzebieniu. Gram na grzebieniu
najlepiej w ca�ej klasie.
Wyci�gn�� z kieszeni spodni
do�� brudny grzebie�, na�o�y� na
niego kawa�ek pogniecionej
bibu�ki i zagra�: "Hop, hop,
hop, konik p�dzi galopem".
Babcia chwyci�a za lejce. I
rzeczywi�cie ko� ruszy� i z
pewnym wysi�kiem wyci�gn�� w�z
na drog�. Kilka razy stawa�, ale
zawsze, kiedy Janek zagra� na
grzebieniu, zaczyna� biec
truchtem. �miertelnie zm�czeni
dotarli w ko�cu do domu.
Babcia wyprz�g�a konia i
zaprowadzi�a go do ob�rki. Koza
przygl�da�a mu si�
zaciekawionymi oczami. Gdy
babcia zgasi�a �wiat�o, zn�w si�
u�o�y�a do snu, a ko� drzema�
stoj�c.
W�z zostawili na podw�rzu za
domem Pieselang�w i poszli spa�.
Babcia usn�a natychmiast, ale
Janek z wielkiego podniecenia
d�ugo nie m�g� zasn��. Jak
zdumione b�dzie jutro
rodze�stwo, Brygida, Piotru� i
du�y brat Henryk! Jak b�d� go
podziwiali, �e tylko on jeden
us�ysza� w�amywacza!
.tc
Zielony w�z
.tc
Janek chcia� wsta� nast�pnego
ranka pierwszy, ale po
niezwyk�ych wra�eniach nocy spa�
do p�nych godzin
przedpo�udniowych. Kiedy si� w
ko�cu obudzi�, nie po�wi�ci�
zbyt wiele czasu na mycie,
wci�gn�� koszul� i spodnie,
w�o�y� sanda�y i pobieg� do
kuchni. W drzwiach niemal
zderzy� si� z Brygid�, kt�ra
nios�a wy�adowan� tac�.
- Uwa�aj, ty g�upku! -
zawo�a�a.
Janek tym razem nie zwr�ci�
uwagi na obra�liwe s�owo.
- S�uchaj, musz� ci co�
powiedzie� - oznajmi� z wa�n�
min�.
- Nie mam czasu - odrzek�a
Brygida i przecisn�a si� ko�o
niego.
- Ale� pos�uchaj, to jest co�
fantastycznego!
- Nie mam czasu - powt�rzy�a
Brygida. - Musz� zanie��
�niadanie w�amywaczowi. -
�okciem otworzy�a drzwi pokoju
go�cinnego i z tac� wsun�a si�
do �rodka.
A wi�c wiedzia�a ju�, co si�
wydarzy�o. Janek by�
rozczarowany. Wszed� do kuchni,
gdzie babcia piek�a wafle.
Podsun�a mu talerz z
brunatnoz�ocistymi waflami.
- Polej sobie sokiem -
powiedzia�a.
Nastr�j Janka nieco si�
poprawi�. Siad� przy stole
kuchennym i zacz�� je��.
Ostatecznie mia� jeszcze wi�cej
rodze�stwa. Zaraz opowie o
w�amywaczu Piotrusiowi. Ten
dopiero zrobi oczy.
- Gdzie jest Piotru�? -
spyta�.
- W wozie - odpowiedzia�a
babcia, wyskrobuj�c resztki
ciasta z miski.
Janek przesta� je��.
- Gdzie?
Babcia wskaza�a �y�k� w stron�
okna.
Janek jednym skokiem znalaz�
si� przy oknie. Tak, w�z sta� na
podw�rku, w tym samym miejscu,
gdzie postawili go wczoraj w
nocy. Dopiero teraz, w jasnym
�wietle dnia, mo�na go by�o
dobrze obejrze�. Pomalowany by�
na l�ni�co zielony kolor, mia�
dwa male�kie okienka z bia�ymi
firankami i ��te drzwi, do
kt�rych wiod�y ma�e schodki.
Wygl�da� weso�o i przytulnie.
W�a�nie drzwi si� otworzy�y i
wyszed� Henryk, du�y brat Janka.
Pod pach� trzyma� wi�zk� siana.
Zszed� ze schodk�w, jak gdyby
nie by�o to nic szczeg�lnego,
przemierzy� podw�rze i znik� w
ob�rce. Janek wolno wr�ci� do
swoich wafli. Chocia� zawsze
przepada� za waflami, teraz nie
bardzo mu smakowa�y. Wszyscy w
domu wiedzieli ju�, co si�
wydarzy�o. Nikomu nie m�g�
opowiedzie� swojej wielkiej
przygody. Kiedy sko�czy�
�niadanie, dalej siedzia� i
widelcem rysowa� na stole
figury.
Babcia popatrywa�a na niego z
boku.
- Czy nie chcesz powiedzie�
w�amywaczowi "dzie� dobry"? -
spyta�a.
Janek w milczeniu potrz�sn��
g�ow�. Przez jaki� czas babcia
szcz�ka�a naczyniami. W ko�cu
powiedzia�a:
- Ach, prosz�, id� do wozu i
powiedz Piotrusiowi, �eby
natychmiast przyszed� i zjad�
�niadanie. Nie wypi� jeszcze
mleka.
A wi�c nadarzy�a si� �wietna
okazja, by i�� do wozu z
poleceniem i nie pokaza� po
sobie, �e jest ciekawy, jak
wygl�da on w �rodku. Bola�o go,
�e rodze�stwo przed nim obj�o
w�z w posiadanie. Powoli wszed�
na schodki i otworzy� drzwi. W
mrocznym pomieszczeniu sta�a
male�ka kuchenka, krzes�o i st�
mi�dzy dwoma ��kami. W�a�ciwie
by�y to cztery ��ka, bo nad
ka�dym dolnym znajdowa�o si�
g�rne. Na prawym g�rnym ��ku
siedzia� Piotru� po�r�d co
najmniej pi�tnastu swoich
zwierz�tek - zabawek.
- Masz i�� do babci i zje��
�niadanie - powiedzia� Janek i
chcia� si� do niego wdrapa�.
- Nie, nie, to jest moje
��ko! - wykrzykn�� Piotru�. -
Nie wchod� tu!
- Nie drzyj si� tak! -
powiedzia� Janek ze z�o�ci�. -
Zajm� sobie inne.
- Drugie g�rne ��ko zaj�a
Brygida! - zapiszcza� Piotru�.
I rzeczywi�cie na poduszce
rozwala�a si� Heidi, lalka
Brygidy, i patrzy�a na Janka
swymi g�upimi szklanymi oczami.
- Masz natychmiast i�� do
babci i zje�� �niadanie! -
wrzasn�� rozw�cieczony Janek,
chwyci� Piotrusia za nog� i
chcia� go �ci�gn�� z ��ka.
Piotru� zacz�� krzycze�, jakby
go zarzynano, i wczepi� si� w
czupryn� Janka. W ko�cu z hukiem
wyl�dowa� na stole. Rycz�c i
rozcieraj�c nog�, wyszed� z
wozu, �eby si� babci poskar�y�
na Janka.
Janek rzuci� si� na jedno z
dolnych ��ek. Mie� rodze�stwo
to jednak czasami ci�ka sprawa.
Zachowuj� si� tak, jakby w�z
nale�a� do nich. A przecie�
nale�y do w�amywacza i mo�e
troszeczk� do Janka i babci,
bardziej do Janka, bo to on
wyratowa� w�amywacza z wielkiej
opresji i wpad� na �wietny
pomys�, �eby zagra� Maksowi
"Hop, hop, hop" na grzebieniu.
Inaczej w�z prawdopodobnie
jeszcze dot�d sta�by na brzegu
lasu.
Nagle poderwa� si� na nogi.
Musi zobaczy�, jak si� miewa
ko�. W ob�rce szcz�ka�o wiadro.
To Henryk doi� koz�. Zwykle
robi�a to mama, ale poniewa�
wyjecha�a z ojcem, a babcia
mia�a do�� innych zaj��,
obowi�zek ten przypad�
Henrykowi. Dzi� koza niech�tnie
dawa�a si� doi�. By�a
niespokojna i ci�gle zerka�a nad
drewnian� �ciank� do zagrody,
gdzie znajdowa� si�
zakwaterowany w nocy ko�. Maks
sta� tam, jakby zawsze zajmowa�
to miejsce, a nie jak kto� obcy.
Obejrza� si� tylko przelotnie na
Janka i zn�w wetkn�� pysk w
drabink� do zak�adania paszy.
- Jeste�cie naprawd� �mieszni,
�eby postawi� konia w naszej
ob�rce! Kto go b�dzie czy�ci�?
Mo�e ja? Ja te� chc� mie�
wakacje. I sk�d b�dziemy brali
siano? Reszt� siana z wozu
w�a�nie w�o�y�em za drabink�.
Nie zosta�o ju� nic.
Jaki nieprzyjemny ranek! Jak�e
inaczej wyobra�a� sobie Janek
ten dzie�!
- Ja b�d� zajmowa� si� koniem
- powiedzia� i z wysoko
podniesion� g�ow� wyszed� z
ob�rki.
Tymczasem w wozie dzia�y si�
r�ne rzeczy. S�ycha� by�o jaki�
rumor, a w otwartych drzwiach
miga� kij od miot�y. W ko�cu
ukaza�a si� w nich Brygida.
- Janku, pomo�esz mi? -
zawo�a�a. - Piotru� si� do tego
nie nadaje. W�z jest wspania�y,
ale straszliwie brudny. Chod�,
posprz�tamy go i potem b�dziemy
mogli �wietnie si� w nim bawi�.
Wkr�tce tr�jka dzieci
pracowa�a z zapa�em. Umy�y
pod�og�, walaj�ce si� wsz�dzie
ubrania powiesi�y na hakach za
kolorow� zas�on� i oczy�ci�y
ma�e okienka, dzi�ki czemu w
wozie sta�o si� od razu o wiele
ja�niej. Na koniec zmy�y
wsp�lnie naczynia, kt�re sta�y w
k�cie. Zabawne, w domu zawsze
wykr�ca�y si� od zmywania, a tu
sprawia�o im to przyjemno��.
Wreszcie wszystko by�o czyste.
Brygida pobieg�a do domu i
poprosi�a babci� o serwetk� w
kratk�, potem narwa�a p�k
margerytek i postawi�a je w
szklanym naczyniu na stole.
W ko�cu zgodnie siedli we
tr�jk� wysoko na ��ku Brygidy i
ogl�dali swoje dzie�o. By�o tu
pi�knie i przytulnie. Ma�e, jak
dla lalek, mieszkanie ze
wszystkim, czego si� potrzebuje,
z ��kami do spania, ze sto�em
do jedzenia, z naczyniami w
skrzyni i z kuchenk� do
gotowania. Na �cianie wisia�a
tr�bka i fotografia m�odej damy,
kt�ra w obszytej �wiecide�kami
sp�dniczce i w przepasce na
g�owie jecha�a na Maksie. Ko�
wygl�da� zupe�nie inaczej ni�
teraz. G�ow� mia� dumnie
podniesion� i jego oczy
b�yszcza�y.
Brygida tr�ci�a Janka w bok.
- No, wi�c opowiedz, jak to
by�o dzisiejszej nocy.
A Piotru� zapiszcza�:
- Czy ty naprawd� zupe�nie sam
przeszed�e� przez dom, kiedy
us�ysza�e� w�amywacza? Ojej, ja
bym si� ba�!
Janek nagle doszed� do
wniosku, �e jednak czasami
bardzo jest mi�o mie�
rodze�stwo, i opowiedzia� im
wszystko po kolei. Brygida i
Piotru� s�uchali go z
wytrzeszczonymi oczami. Kiedy
sko�czy�, Piotru� zszed� z
��ka.
- Gdzie idziesz?
- Chc� tylko przynie�� moje
myszki. Z myszkami jest
przyjemniej. A potem musisz
jeszcze raz opowiedzie� wszystko
od pocz�tku.
- Przynie� te� mojego ��wia!
- zawo�a� za nim Janek.
- I mojego kr�lika! -
wykrzykn�a Brygida.
Piotru� wr�ci� w okamgnieniu.
Jedna kiesze� jego spodni by�a
mocno wybrzuszona i raz po raz
wynurza�y si� z niej �apy
��wia. Pod prawym ramieniem
ni�s� wyrywaj�cego si� kr�lika,
w ka�dej za� r�ce myszk�. I
rzeczywi�cie w wozie zrobi�o si�
o wiele przyjemniej. Brygida
g�aska�a swojego kr�lika, po
Piotrusiu biega�y myszki, ��w
szele�ci� z ty�u za nimi na
��ku, a Janek jeszcze raz
opowiedzia� ca�� histori�. Kiedy
sko�czy�, Piotru� rzek�:
- Jeszcze raz!
-Ach, przecie� wiecie ju�
wszystko. Mo�e by�my raczej
odwiedzili w�amywacza?
Piotru� potrz�sn�� g�ow�.
- W�a�nie by� u niego doktor,
da� mu zastrzyk i teraz on musi
spa�. Babcia powiedzia�a,
�eby�my mu nie przeszkadzali.
No, to opowiedz jeszcze raz.
I Janek opowiedzia� jeszcze
raz. Ale biada, je�li
powiedzia� co� nieco inaczej ni�
przedtem albo co� opu�ci�.
"Zapomnia�e�, �e babcia
powiedzia�a: "To szeleszcz�
myszki Piotrusia""! - wo�a�
oburzony Piotru�. Albo: "To si�
wcale nie zgadza, �e Malec zaraz
usn�� na kolanach w�amywacza.
Najpierw ssa� palec i
przypatrywa� si� nodze".
Janek bardzo si� ucieszy�,
kiedy babcia zawo�a�a ich na
obiad. Po obiedzie mogli
odwiedzi� Maria.
- Czy w�amywacz kradnie te�
ma�e dzieci? - spyta� boja�liwie
Piotru�.
- Tch�rz, tch�rz! - zawo�ali
Janek i Brygida i poci�gn�li go
z sob�.
W�amywacz rzeczywi�cie m�g�
budzi� strach swoj� blad�, nie
ogolon� twarz� na tle bia�ej
poduszki. Ale kiedy dobrodusznie
si� u�miechn��, Piotru� wysun��
si� zza plec�w Brygidy. Dzieci
sta�y zak�opotane i nie bardzo
wiedzia�y co powiedzie�.
W�amywacz przejecha� r�k� po
zaro�ni�tej brodzie i zerkn�� na
Brygid�.
- Nie jestem we w�a�ciwej
formie, by przyjmowa� damy. Czy
mogliby�cie przynie�� mi z
szuflady w stole przybory do
golenia?
Janek pobieg� do wozu, a
Brygida po miseczk� z wod�.
Wkr�tce wszyscy troje stali ko�o
��ka. Brygida trzyma�a
miseczk�, Janek - r�cznik,
Piotru� - lusterko, a w�amywacz
si� goli�. Wygl�da�o to bardzo
zabawnie, kiedy najpierw p�dzlem
na�o�y� na twarz grub� warstw�
piany, a potem zeskrobywa� j�
brzytw�, wyczyniaj�c przy tym
najdziksze grymasy. Janek
westchn�� zachwycony. "Teraz te�
ka�dego ranka b�d� si� goli�".
Kiedy Mario sko�czy� golenie,
wygl�da� jak odmieniony. Mia�
szczup��, mi�� twarz z du�ymi
ustami, w kt�re zaraz wetkn��
papierosa.
- W�amywaczu - spyta� Piotru�
- czy pan si� nie boi, kiedy
wchodzi pan noc� do obcych
dom�w?
Mario wykrzywi� si�, jakby go
z�by zabola�y.
- Ach, ach, nie chc� ju�
wi�cej s�ysze� s�owa
"w�amywacz"! Zrobi�em to
przecie� tylko jeden jedyny raz
i ju� nigdy, nigdy, nigdy tego
nie zrobi�! Mo�ecie mi wierzy�.
By�em okropnie przestraszony,
kiedy �askawa pani babcia
stan�a nagle w drzwiach, a
potem bardzo si� jej wstydzi�em.
Czy mogliby�cie nie nazywa� mnie
ju� wi�cej w�amywaczem i m�wi�
do mnie: Mario?
W tym momencie rozleg�y si� w
sieni kroki babci. Papieros,
kt�ry Mario trzyma� w ustach,
natychmiast znikn��. Babcia
przynios�a tac� z jedzeniem.
Kiedy j� postawi�a, rzek�a
gniewnie:
- Mario, powiedzia�am panu
przecie�, �e nie powinien pan
pali�. Palenie jest niezdrowe i
zatruwa powietrze.
- Ale� ja nie pal� - odpar�
Mario z niewinn� min�.
Babcia z niedowierzaniem
poci�gn�a nosem. Ledwie wysz�a
za drzwi, Mario zn�w mia�
papierosa w ustach.
- Gdzie tak d�ugo trzyma� pan
papierosa? - pyta�y zdumione
dzieci.
Mario u�miechn�� si� dumnie.
- Sztuczka, jestem przecie�
sztukmistrzem.
Gdy wypali� papierosa do
ko�ca, z apetytem zacz�� je��
obiad.
- Wasza babcia jest niezwyk��
kobiet� i jak wspaniale umie
gotowa�! - powiedzia� tonem
znawcy.
Dzieci s�ucha�y tego z
przyjemno�ci�, gdy� bardzo by�y
dumne ze swojej babci.
Opowiedzia�y mu, �e babcia nie
tylko potrafi �wietnie gotowa�,
piec, szy�, lecz nawet je�dzi na
wrotkach, i �e wszystkie dzieci
ze wsi zazdroszcz� Pieselangom
ich sportowej babci.
Kiedy Mario zjad� obiad,
Brygida odnios�a tac� do kuchni.
- Pi�kne pozdrowienia od babci
- powiedzia�a, gdy wr�ci�a. - I
niech pan nie szuka papieros�w w
kieszeniach swoich spodni. Nie
ma w nich ju� nic. Babcia kaza�a
panu powiedzie�, �e te� umie
robi� sztuczki.
W ko�cu Mario poczu� si�
zm�czony i Janek, Piotru� i
Brygida wyszli na podw�rze. Tam
zobaczyli dwie ma�e postacie,
ca�kowicie poch�oni�te
ogl�daniem zielonego wozu. Byli
to - przyjaciel Janka, gruby
Frydek, i ma�a Karolina z
kurzej fermy. Pieselangowie
wprowadzili ich dumnie do �rodka
i Janek musia� raz jeszcze
opowiedzie� ca�� histori�.
Mario potrafi� cudownie
czarowa�. Pokaza� im r�ne
sztuczki, gdy nieco p�niej
siedzieli wszyscy ko�o jego
��ka: babcia z rob�tk� w
fotelu, Frydek, Karolina i
Pieselangowie cz�ciowo na
krzes�ach, a cz�ciowo na
pod�odze. Nie by�o tylko
Henryka. Uwa�a� si� za zbyt
doros�ego na takie "dziecinady",
jak powiedzia�. By� poza tym
jedyn� osob� w domu, kt�ra nie
cieszy�a si� z go�cia. Ale z
Henrykiem w og�le nie da�o si�
ostatnio normalnie rozmawia�.
Bezustannie z�o�ci� si� z byle
powodu, bo ojciec nie pozwoli�
mu z pewnym bogatym przyjacielem
pojecha� autem do Francji.
Pozosta�e dzieci uwa�a�y, �e
wiele straci�. Bo oto za spraw�
czar�w z r�ki Janka znikn��
zegarek i znalaz� si� na
przegubie Brygidy. Ze swojej
skrzynki sztukmistrza Mario
wyci�gn�� karty i wyprawia� z
nimi fantastyczne sztuczki.
Potem kaza� przynie�� sobie z
wozu cylinder. Pokaza� dzieciom,
�e cylinder jest pusty, nakry�
go czarn� chustk�, powiedzia�: -
Hokus, pokus, fidibus - i
wydoby� z niego po kolei:
jab�ko, zapalonego papierosa,
kt�rego u�miechaj�c si� wetkn��
do ust, cho� babcia pogrozi�a mu
drutem do rob�tek, siedem
jedwabnych chusteczek, chi�ski
parasol i bukiet papierowych
kwiat�w. A potem wyci�gn��
Pawe�ka - babcin� papu�k�
falist�, myszki Piotrusia,
��wia Janka, kr�lika Brygidy,
na ko�cu za� naje�onego i
parskaj�cego kota Friedolina.
Dzieci by�y niesamowicie
podniecone, �mia�y si� i
krzycza�y jedno przez drugie.
- Jak si� to robi? Jak si�
czaruje? - wo�a� Janek. - Czy
m�g�bym si� tego u pana nauczy�?
Ja te� chc� zosta�
sztukmistrzem!
- Jak to mo�liwe, �e kot nie
zjad� w kapeluszu papu�ki? -
spyta�a jednocze�nie Brygida.
- Czy miewa pan czasem w
kapeluszu tak�e ma�e dzieci? -
zapyta� Piotru� i odsun�� si� od
sztukmistrza. Wola� by� blisko
babci.
Karolina podskakiwa�a na swoim
krze�le i piszcza�a:
- A czy umie pan wyczarowa�
lalk�? Ja tak bardzo chcia�abym
mie� lalk�!
Nawet Frydek, kt�rego ma�o
co by�o w stanie poruszy�,
przesun�� gum� do �ucia pod
drugi policzek i wymrucza�:
- Fantastyczne, fantastyczne!
Pawe�ek przefrun�� na rami�
babci i skrzecza�:
- Hokus, pokus!
Mario potoczy� doko�a dumnym
spojrzeniem.
- Jeste�cie diabelnie mi��
publiczno�ci�! - powiedzia�
zadowolony.
Babcia opu�ci�a rob�tk� na
kolana i rozmarzonym wzrokiem
zapatrzy�a si� gdzie� przed
siebie.
- Kiedy by�am ma�a,
sztukmistrze mieli zawsze
eleganckie maniery, byli bardzo
dystyngowani. Przekle�stwo nigdy
nie przesz�oby im przez usta.
Zawstydzony Mario spu�ci�
g�ow� i wymamrota�:
- Ja si� poprawi�.
Brygida opowiedzia�a mu z dum�
o wielkim sprz�taniu w zielonym
wozie.
- Tak - odrzek� - nale�a�o mu
si� ju� to. Ale jako� nie mog�em
zabra� si� do zrobienia
porz�dk�w, a poza tym wcale nie
mia�em ochoty na sprz�tanie.
Dawniej zawsze sprz�ta�a
Marietta. Stawia�a te� kwiaty na
stole.
- Dlaczego ma pan w wozie
cztery ��ka? - spyta� Janek.
Mario westchn��.
- Bo ja sobie tak pi�knie
wymarzy�em, �e kiedy� b�d� mia�
dwoje dzieci, ch�opca i
dziewczynk�. - I nagle sta� si�
bardzo smutny. Opad� na poduszki
i straci� ca�� ochot� do
rozmowy.
Janek zastanawia� si�
gor�czkowo, jak go rozweseli�.
Raptem zerwa� si� z krzes�a.
- Przynios� pa�sk� tr�bk�.
Musi nam pan co� zagra�.
- Och, tak, �wietnie, prosimy!
- zakrzykn�y dzieci jedno przez
drugie.
Janek pobieg� i przyni�s�
instrument. Mario troch� si�
certowa�.
- Przecie� ja w�a�ciwie wcale
nie umiem gra�.
Ostatecznie jednak podni�s�
tr�bk� do ust i nad�� policzki.
Najpierw wydoby� si� z niej
d�wi�k podobny do pisku, jaki
wydaje Friedolin, kiedy mu si�
nadepnie na ogon. Potem
zabrzmia�o kilka ton�w
przypominaj�cych skrzypienie
zardzewia�ych drzwi piwnicy. Ale
w ko�cu uda�o mu si� zagra�
gam�. Niekt�re tony bra� za
nisko, inne za wysoko, lecz
mo�na ju� by�o rozpozna�, co to
jest.
- A teraz prosimy piosenk�! -
zawo�a�y dzieci.
- Znam tylko jedn� - odrzek�
Mario.
- Niech pan j� zagra, prosimy,
niech pan zagra!
Rozleg� si� ko�ski galop:
"Hop, hop, hop, konik p�dzi
galopem". A poniewa� za
pierwszym razem zabrzmia� nie
ca�kiem poprawnie, Mario zagra�
go jeszcze raz i jeszcze raz.
Nagle wszyscy us�yszeli, �e
drzwi frontowe skrzypn�y i kto�
idzie przez sie� g�o�no tupi�c.
- Dlaczego Henryk tak
straszliwie ha�asuje? - spyta�a
babcia.
Ale po chwili zorientowali
si�, �e n�g, kt�re przytupa�y i
zatrzyma�y si� przed pokojem
go�cinnym, by�o wi�cej ni� dwie.
Teraz na zewn�trz, a tak�e w
pokoju zapad�a grobowa cisza,
poniewa� wszyscy nas�uchiwali z
napi�ciem.
- Otw�rz - powiedzia� Janek do
Brygidy, kt�ra siedzia�a
najbli�ej drzwi.
Brygida wzdrygn�a si�.
- Och, nie, ja nie!
W ko�cu wsta�a babcia i
otworzy�a drzwi, trzymaj�c drut
do rob�tek, niczym bro�, w
wysoko uniesionej d�oni. Ale
bro� okaza�a si� zbyteczna.
Przed ni� sta� Maks i swoimi
�agodnymi oczami spogl�da� w
g��b pokoju.
- O m�j Bo�e! - zawo�a� Mario.
- Nie pomy�la�em, �e mo�e nas
us�ysze�. Przyzwyczai� si� w
cyrku, �e kiedy zagram t�
melodi�, on zaczyna wyst�p.
- I co teraz? - Babcia
spr�bowa�a wypchn�� konia ty�em,
ale on ze zdecydowan� min�
zapar� si� przednimi nogami w
pod�og� i ani drgn��.
- Nie, ty�em nie wyjdzie -
powiedzia� Mario.
Za koniem ukaza� si� Henryk.
- Co si� tu dzieje? -
zrz�dzi�. - Czy nie mo�na ju�
mie� chwili spokoju podczas
popo�udniowego odpoczynku?
Spr�bowa� poci�gn�� Maksa do
ty�u za ogon, ale natychmiast
odskoczy� w bok, gdy� ko� szybko
i mocno rzuci� zadnimi kopytami.
- No i macie! Co teraz zrobimy
z tym bydl�ciem? Gdyby ojciec to
zobaczy�, to dopiero by�aby
awantura!
- Cicho b�d�! - zawo�a�a do
niego babcia ponad koniem. -
Pozw�l si� nam zastanowi�.
W ko�cu zdecydowanie chwyci�a
za uzd� i spr�bowa�a poci�gn��
Maksa do przodu. Ko� nie
poruszy� si�. Tak wi�c Janek
musia� wyci�gn�� z kieszeni
grzebie� i zagra�: "Hop, hop,
hop".
- Ale co ty chcesz z nim
zrobi�? - spyta� babci�.
- Zaprowadzi� korytarzem do
mojego pokoju, w pokoju obr�ci�
w ko�o i wyj�� zn�w na korytarz,
a potem - na dw�r.
I tak si� to odby�o. Pok�j
babci, w kt�rym nie mia�a prawie
�adnych mebli, �eby swobodnie
je�dzi� w nim na wrotkach, by�
wystarczaj�co du�y, by ko� m�g�
si� obr�ci�. Janek zagra�: "Hop,
hop, hop, konik p�dzi galopem",
i Maks pos�usznie ruszy� z
miejsca. Janek, babcia i ko�
znikn�li z oczu pozosta�ych.
Tylko w pokoju babci nast�pi�a
kr�tka przerwa.
- Brygido - zawo�a�a babcia -
przynie�, prosz�, szczotk� i
�mietniczk�, Maks co� tu
upu�ci�. Zamie� to i zanie� pod
azalie. Ko�ski naw�z �wietnie
nadaje si� dla azalii.
Z g�o�nym tupaniem w takt
grania na grzebieniu
przemaszerowali ko�o pokoju
go�cinnego. Maks rzuci�
melancholijne spojrzenie na
swego chorego pana i grzecznie
wyszed� za Jankiem i babci� na
dw�r.
Kiedy Janek i babcia wr�cili,
Henryk, stoj�c w drzwiach,
plecami oparty o framug�, spyta�
gburowato:
- Co damy dzi� wieczorem temu
bydl�ciu do jedzenia? Siana ju�
nie ma.
Wszyscy spojrzeli na siebie
bezradnie. W ko�cu wsta� gruby
Frydek i oznajmi�:
- Ja go zabior� i zaprowadz�
na pastwisko.
Lecz nagle zerwa�a si� z
krzes�a ma�a Karolina i
zawo�a�a:
- Nie, ja go wezm�!
Gruby Frydek sapn��
pogardliwie:
- Czy chcesz mu da� do
jedzenia karm� dla kur? Wy
przecie� nie macie �adnego
pastwiska. A dla nas ta odrobina
trawy nie ma �adnego znaczenia.
M�j ojciec jest najbogatszym
gospodarzem we wsi.
Po tej niezwykle d�ugiej
przemowie wyszed�. Nieco p�niej
dzieci zobaczy�y przez okno, jak
prowadzi� za cugle Maksa, kt�ry
cierpliwie pod��a� za nim.
Frydek lepiej potrafi�
obchodzi� si� z ko�mi ni� ca�a
reszta.
Po tym pe�nym wra�e� dniu
wszyscy byli porz�dnie zm�czeni
i wcze�nie poszli spa�. Ale
gdy babcia w�a�nie si� po�o�y�a,
kto� nie�mia�o zapuka� w jej
okno. Pod oknem sta�a Karolina i
w uniesionych do g�ry r�kach
trzyma�a koszyk z jajkami.
- �eby sztukmistrz mia� rano
jajka na �niadanie -
powiedzia�a.
Janek i Piotru� te� nie od
razu zasn�li. Kiedy ju� le�eli w
��kach, Piotru� powiedzia�
sennie:
- Janku, opowiedz jeszcze raz,
jak wykryli�cie w�amywacza.
Janek opowiada� to ju� w ci�gu
dnia trzyna�cie razy. Teraz
wola�by raczej spa�. Ale
poniewa� Piotru� nie dawa� mu
spokoju, zacz�� wzdychaj�c:
- Us�ysza�em szmer...
- Nie szmer, szelest -
wymamrota� Piotru�.
- A wi�c: us�ysza�em szelest.
Ale nim zd��y� co� jeszcze
powiedzie�, dobieg� go r�wny,
g��boki oddech Piotrusia.
Piotru� usn��. Janek z ulg�
odwr�ci� si� na drugi bok i
zamkn�� oczy.
.tc
Babcia ma pomys�
.tc
Piotru� chodzi� doko�a
podw�rza. Na g�owie mia�
do