16054

Szczegóły
Tytuł 16054
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16054 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16054 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16054 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GRAŻYNA GRZEGORSKA-WOLIN Pierwszy raz wżyciu ISBN 83-901110-7-1 Wydanie I 1995 Rozdział I - Julka, słyszysz? Wstawaj! — dotarł do mnie głos mamy. Odchyliłam lewą powiekę, ale zamknęłam, bo w pokoju świeciło się światło. Na rogu Wspólnej i Marszałkowskiej w Warszawie moja matka usiłowała zerwać mnie z betów. - Nie ruszę się, póki nie oprzytomniejesz - usłyszałam huk. Pewnie chciała demonstracyjnie oprzeć się o framugę, a trafiła w drzwi, które rąbnęły o ścianę. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że jest gotowa do wyjścia. W dżinsach i kurtce nie wyglądała na business woman, którą starała się być od niedawna. Nadal przypominała zwariowanego, moim zdaniem, naukowca, któremu kompletnie nie zależy na wyglądzie. - Włożyłaś starą czapkę ojca — wypaliłam siadając na łóżku. - O, kurczę — wcale się nie zdziwiła, zwinęła ją i schowała do kieszeni. — Wszystko przez ciebie. Gdybyś od razu wstała, podwiozłabym cię i byłabym spokojna. Muszę już pędzić! - Nikt cię nie trzyma — zauważyłam życzliwie. - Pewnie! Trzy razy opuściłaś wykład, bo zaspałaś - wyjaśniła kręcąc się po przedpokoju. — No już? — zajrzała do mnie. Była z gołą głową. - Możesz iść. Dzisiaj pójdę na ten wykład - zdecydowałam się nagle. Przypomniałam sobie, że kiedyś spotkałam go na logice, więc może sobie ją upodobał. Podszedł do mnie z drugiego końca sali i powiedział: witaj. Nie „cześć", nie „hej", ale właśnie „witaj". Wywarło to na mnie takie wrażenie, że od tamtej pory częściej pojawiałam się na zajęciach, żeby go znowu zobaczyć. Omijałam tylko te najwcześniejsze, bo nie mogłam się zwlec z łóżka. Może on przychodzi na pierwszą godzinę wykładu? Wpadłam na salę zderzając się w drzwiach z takim czarnym z brodą. — O, studentka przyszła! — roześmiał się. Poczułam się urażona: - Dlaczego tak mnie nazywasz? - naburmuszyłam się, główkując jednocześnie, jak on ma na imię. Coś mi świtało. - No, bo my jak te mróweńM zasuwamy z zajęć na zajęcia, a ty wybierasz, przebierasz. Zachowujesz się jak rasowy student. - Przestań Józef- zaryzykowałam. - Masz dobre notatki z logiki? — zainteresowałam się. - Eee, raczej nie. Poproś Gośkę, ona ma śliczne - poradził. Odszukałam oczami Gośkę i pognałam w poprzek sali. Nagle przypomniałam sobie, po co tu jestem. Rozejrzałam się wnikliwie. Nic z tego, nie było go, cholera. Dopadłam do Gośki dopiero, gdy wszedł profesor. - Pożyczysz mi notatki? - szepnęłam. - Ty się wysypiasz, a potem na mnie żerujesz - poskarżyła się. - Gosia, przecież wiesz, że ja nikogo prócz ciebie tu nie znam — prosiłam. - Nie znasz, bo nie chodzisz na zajęcia. Pojawiasz się od czasu do czasu, żeby pożyczyć notatki - złościła się. - Co ty właściwie robisz? - spojrzała na mnie z nagłym zainteresowaniem. - Nic — odpowiedziałam zgodnie z prawdą - obijam się. - I nie nudzi cię to? - Gośka wyglądała tak, jak sobie wyobrażałam matematyczkę: szczupła, wysoka, w okularach, z krótkimi włosami nijakiego koloru. - Okropnie, ale nic nie mogę na siebie poradzić - zupełnie nie wiem, dlaczego jej to mówiłam. - Dlaczego w takim razie wybrałaś te studia? - przepytywała mnie patrząc jednocześnie na tablicę i stawiając w zeszycie staranne równe robaczki. - Mama nie widziała dla mnie innych - wyjaśniłam zerkając w swój kajet. Pisałam w nim: Ala ma kota, a kot ma Alę! Ala ma kota, a kot ma Alę. Potem brałam to w ramki i zaczynałam od nowa. -A kim ona jest? - Skończyła astronomię, a ojciec fizykę. - Ooo - pokiwała z uznaniem głową. - A ty co byś chciała studiować? - Czy ja mógłbym paniom przeszkodzić - profesor Mostowski wyraźnie się w nas wpatrywał. - Może ja poproszę tę panią, co to widzę ją pierwszy raz, żeby przesiadła się do tego pustego rzędu. Ludzie zaczęli się śmiać, a ja wstałam. Było oczywiste, że Gośkę profesor kojarzył. Wszyscy wykładowcy ją znali. - Przykro mi, że pan profesor dotąd mnie nie zauważył - rzekłam z godnością przesiadając się. - Gdyby pani tylko zechciała pojawić się na moim wykładzie, od 6 razu bym panią zapamiętał - szarmancko skinął głową i kontynuował wykład. Skoro już zerwałam się o świcie, postanowiłam zostać do końca zajęć. Na algebrze usiadłam sobie pod oknem i patrzyłam jak wirują płateczki śniegu. Jego nadal nie było. Obleciałam wszystkie grupy mające w tym czasie ćwiczenia i sprawdziłam to dokładnie. Zastanawiałam się właśnie, jak o niego spytać, bo nie miałam pojęcia, jak się nazywa, gdy do drzwi ktoś zapukał. Wszedł wysoki, chudy okularnik, który zwrócił moją uwagę uprzejmością. Zawsze mówił dzień dobry, do widzenia, dziękuję i proszę. — Dzień dobry — powiedział, gdy prowadzący spojrzał na niego. — Bardzo przepraszam, że przeszkadzam, ale pan dziekan Kiełbowski prosi do dziekanatu Julkę Jodlewską. Czy jest może na zajęciach? Zbaraniałam. Prowadzący też, bo moje nazwisko było mu obce. — Czy jest pani Jodlewską? — powtórzył. Podniosłam się. - Weź swoje zeszyty - zwrócił się do mnie chudy - bo możesz nie zdążyć wrócić przed przerwą. Trzęsły mi się ręce, gdy zbierałam kartki. Gośka odwróciła się szybko i podała mi plik notatek. - Masz, skserowałam ci wszystkie wykłady. Przypuszczam, że ci się przydadzą — szepnęła. Za drzwiami chudy pociągnął mnie za rękę i gdy znaleźliśmy się za winkiem — zatrzymał się: - Jestem Mariusz Zaborowski. Przepraszam, że cię wystraszyłem. — Nie byłem w żadnym dziekanacie. Chodźmy na kawę. — Co? — nie zrozumiałam. - Po prostu, chciałem się z tobą napić kawy, a bałem się, że znowu zwiejesz, więc postanowiłem zabrać cię wcześniej. — No wiesz, no wiesz — powtarzałam nim oprzytomniałam i zrozumiałam, co mi się przydarzyło. Ktoś chciał się ze mną umówić! Powinnam skakać do góry z radości, że coś wreszcie się zaczęło. A nie skakałam. Wieczorem siedziałam przy swoim biurku gapiąc się bezmyślnie w notatki Gośki. Śnieg zamienił się w deszcz i miałam ponury nastrój. Mariusz był, owszem, całkiem, ale spotkać chciałam tylko tamtego. Nagle dotarło do mnie, że Gośka wykonała wspaniały gest, a ja nawet nie podziękowałam. Podeszłam do telefonu i wykręciłam jej numer. Od razu się odezwała. - To ja, Julka. Chciałam ci bardzo podziękować za notatki - wypowiedziałam i zamilkłam. 7 — Nie ma za co — odpowiedziała. — A skąd miałaś mój telefon? — spytała po chwili. — Nie pamiętasz, że dałaś mi na pierwszych zajęciach? — Aha, coś mi się kołacze. Zbierałaś od ludzi telefony, jak byś chciała wydać książkę telefoniczną — dodała z ironią. — Trochę się bałam, że nie będę miała z nikim kontaktu. Wy się znacie ze szkoły — usprawiedliwiałam się. — Nie przesadzaj, ze szkoły znam tylko kilka osób. Ludzi z grupy poznałam na ćwiczeniach, na których ty nie bywasz — roześmiała się, by zatuszować kolejny docinek. — Jutro przyjdę, to zwrócę ci za ksero — rozmawiałam z nią jak z nauczycielką. Czułam, że bardzo zależy mi na jej przychylności. Już nie mogłam dłużej tak siedzieć sama i nic nie robić, do nikogo nie należeć. Gdy odłożyłam słuchawkę, zadzwonił ojciec: - Jest mama? — Jeszcze nie wróciła — wiedziałam, że nie ma co wdawać się w pogaduchy, szkoda forsy. — U ciebie w porządku? Powiedz jej, że przylecę na sylwestra i mam nadzieję, że spędzimy go razem. Tylko nie zapomnij powtórzyć! — Ojciec powiedział, co miał do powiedzenia i wyłączył się. A ja gapiłam się w sufit. Co ja robię z sylwestrem? Rozdział II — I aparatura oszalała, komputery zaczęły wariować - mówił ojciec mieszając tuńczyka z kukurydzą i dodatkami. Kiedy przylatywał ze Szwajcarii, dom ożywał. — Myśleliście pewnie, że to ufo — mama zaśmiała się łobuzersko. Zawsze tak się zachowywała, gdy ojciec opowiadał o fizykach pracujących w Cernie. — Amerykanie tak przypuszczali, ale Japończyk od razu wlazł w akcelerator i wyszedł trzymając... — ojciec zawiesił głos — no co? — Mysz — krzyknęłam. — Nietoperza! — zgadywała mama. — No, cieplutko! Wyniósł na rękach kota! — spointował tata nakładając mi na talerz sałatkę. — Jedz, bo nieprędko będziesz miała okazję na coś wyrafinowanego. Mama nie zareagowała na przytyk do jej kulinarnych umiejętności. — Ale jak on się tam dostał? - spytała rozbrajająco. — Oto jest pytanie! - ojciec dołożył jej tuńczyka. — Nie mogłeś mi przywieźć tego kota — rozżaliłam się nagle. — Tak bym chciała kogoś mieć. — Ooo! — popatrzył na mnie. — To ja już ci nie wystarczam? — puścił do mnie oko. Mama spojrzała na zegarek i stała się apodyktyczna: — Już po dwunastej, a ty jutro, właściwie dzisiaj, masz kolokwium - stwierdziła. — Jak znam życie, nie będę cię mogła zwlec z wyra. Wydawało mi się, że dzwoni telefon, ale nie chciało mi się poruszyć. Wcisnęłam głowę w poduszkę i ponownie zapadłam w sen. Nagle do pokoju wtargnęła mama, zapaliła światło, krztusząc się ze śmiechu. — To do ciebie, jakiś pan Zaborowski — stała goła z telefonem pod pachą i chichotała mściwie. 9 - No - mruknęłam w słuchawkę. - Przeproś mamę, że ją obudziłem - usłyszałam. - Chciałem obudzić ciebie. - A po co? - wystękałam ze złością. - Jak to po co? - przecież za półtorej godziny zaczyna się kolokwium z algebry! - Aaaa - przypomniałam sobie. - Aleja i tak nie idę. Jeszcze się nie nauczyłam. - Musisz przyjść - zdecydował za mnie Mariusz. - Daj sobie szansę - mówił takim głosem, że nie śmiałam oponować. - No dobra - zgodziłam się. Odłożyłam słuchawkę i natychmiast wtuliłam się w poduszkę. Za jakiś czas błogą drzemkę znów przerwał mi telefon. Zerwałam się zdenerwowana. - Wstałaś? - spytał podejrzliwie Mariusz. - Za pół godziny podjadę po ciebie. Gdybyś przypadkiem nie czekała przed klatką wejdę i obleję cię zimną wodą. - Wyłączył się natychmiast po tych słowach. Siedziałam ogłuszona na łóżku. Mama pojawiła się jak na zamówienie. W nowym płaszczu i nowej czapce wyglądała nadzwyczaj elegancko. J - Podziękuj temu panu serdecznie! - rzuciła i wyszła. - Podsłuchiwałam przez drugi telefon - zakomunikowała już z przedpokoju. - Aha, drzwi zostawiłam na wszelki wypadek otwarte. Staraj się nie obudzić ojca! Jedno zadanie zrobiłam o dziwo dobrze, drugie przesłała mi Gośka, a trzecie i czwarte Mariusz. Od Mariusza przepisałam tylko jedno. Na trójkę wystarczało mieć trzy dobrze zrobione zadania i nadgorliwością wydawało mi się sięganie po lepszy stopień Odwdzięczyłam się natomiast Gośce wysyłając jej zadania, bo ona Wolno pracowała i nie mogła nadążyć. Po kolokwium wszyscy byli w doskonałych nastrojach. Słyszałam, jak Józef mówił do Gośki: - Zróbcie sałatki, a my się postaramy o trunki i muzykę. Dobiło mnie to. Za nic nie mogłam oznajmić mamie, że nigdzie nie !dę. Zrezygnowaliby z ojcem z imprezy i siedzielibyśmy przy telewizorze jak trzy głąby. Rozejrzałam się z nadzieją po ludziach. Może ktoś podejdzie i zaprosi mnie na coś. Ten, którego wypatrywałam bezskutecznie od paru godzin, nawet na kolokwium się nie pojawił. Już zaczynało mi się wydawać, że on w ogóle nie istnieje i to była tylko złuda. 10 — Jak tam plany sylwestrowe? — zagadnęła mnie Gośka, bo do głowy jej nie przychodziło, że nie mam dokąd pójść. — A tam — machnęłam ręką. — Nic ciekawego. — My jak zwykle spotykamy się u Józefa. On ma powierzchnię mieszkalną - wyjaśniła. Hipnotyzowałam ją w myślach, żeby dodała: może wpadniesz? Ale w tym momencie pociągnął mnie za rękę Mariusz: — Chodź, to cię podrzucę do domu. Przez drogę wcale się nie odzywałam. Nasze kontakty były bardzo dziwne. Pilnował mnie, żebym docierała na, jego zdaniem, bardzo ważne zajęcia, wyciągał na kawę, ale nic poza tym. Doskonała bezpłciowość. A ja byłam gotowa zapomnieć o moim „witaj" i zakochać się w Mariuszu. — Idziesz gdzieś na sylwka? - spytał, gdy podjechaliśmy pod dom. — Jeszcze nie wiem — odpowiedziałam wymijająco. — Bo ja miałbym pewną propozycję. Mógłbym do ciebie wpaść z szampanem, ale dopiero kolo pierwszej — wpatrywał się w przednią szybę. Boże, coś się może wreszcie zacznie, zaciskałam dłonie. Wpadłam w dygot, ale zareagowałam przytomnie: — No dobra, może być - zgodziłam się, bo było to dla mnie jakieś wyjście. Rodzice szykowali się hałasując jak moi kumple. — Ja ci się dziwię, że zamiast gdzieś iść, wolisz siedzieć z tym Zaborowskim przed telewizorem — rzuciła mi w przelocie mama. — Idźcie już i dajcie mi spokój — warknęłam, bo złościła mnie jej beztroska. — A przygotowałaś jakieś jedzonko - zainteresował się ojciec. - Nie przypuszczam, żeby twoja matka a moja żona zatroszczyła się o nie - dorzucił kąśliwie. — Dam sobie radę — zbyłam go. Byle tylko się wynieśli! Wreszcie zostałam sama. Rozsiadłam się na kanapie przed telewizorem, obłożyłam orzeszkami, chipsami, chrupkami i starałam wybudować dobry nastrój. Musi coś do mnie czuć, skoro chce przyjść w taką noc. Ktoś wreszcie się mną zainteresował. Na pewno coś do mnie czuje, zdecydowałam się i ucieszyłam. Zaczęłam przygotowywać swoje życzenia. Miałam zwyczaj wrzucania do szampana spalonego skrawka papieru z wypisanym: „żebym była szczęśliwa". Nagle to zdanie wydało mi się zbyt ogólnikowe. Napisałam więc: żeby wreszcie coś się zaczęło! Spaliłam zwitek i wsypałam popiół do kieliszka. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła pierwsza. O, kurczę, a jak on wcale nie przyjdzie? Przestraszyłam się, bo dotąd nie brałam 11 tego pod uwagę. I zostanę tu sama bez szampana, tylko z popiołem?! I tak nie byłam pewna, że los da się oszukać i spełni spóźnione błagania. Dzwonek do drzwi przyjęłam z euforią. Mariusz stał w progu i wywijał butelką. — Dawaj kieliszki, musimy nadrobić stracony czas. Kurtkę rzuci] byle jak i pobiegł za mną do pokoju. Szampan wystrzelił jak należało. Wypiłam duszkiem starając się płynem zebrać cały popiół. Od tej chwili czar powinien zacząć działać. — Wszystkiego najlepszego — powiedział Mariusz przyciągając mnie do siebie. Pocałował mnie zupełnie nie jak kumpla! Ogarnęła mnie słodycz. — A wiesz, dlaczego się spóźniłem? — jak przez mgłę dotarł do mnie jego głos. — No — spytałam niechętnie, bo czułam, że nic dobrego z tego nie wyniknie. — Dopiero teraz mogłem się urwać mojej dziewczynie - wyjaśnił dolewając szampana. Nim zdążyłam cokolwiek poczuć dokończył: — Wydawałaś mi się taka samotna, że musiałem przyjść. Może moglibyśmy się zaprzyjaźnić? Zesztywniałam. Wysunęłam się z jego objęć i przesiadłam na drugi koniec kanapy. Mariusz wziął do ręki pilota i przeskakiwał z kanału na kanał. — Pójdę zrobić coś do picia - powiedziałam i zmyłam się do kuchni. Rozdział III — Szybciej! — popędzał mnie Mariusz, gdy zasapałam się na schodach. — Musimy zdążyć przed nim. Znowu rzucisz się mu w oczy i potem będzie cię pilnował na egzaminie. — I tak mam przechlapane — wpadłam za Mariuszem do sali wykładowej i usiadłam na pierwszym z brzegu miejscu. — Na każdym wykładzie kłania mi się z ironią. — On ma taki sposób bycia, nie przejmuj się — usiadł koło mnie i na salę wszedł profesor Mostowski. Udawałam, że coś tam notuję, a w głowie miałam burzę. Myślałam, że to niemożliwe przyjaźnić się z chłopakiem. Tamtej nocy byłam zupełnie załamana. Wściekła, że mnie rozszyfrował. A potem wróciły poranne pobudki, urywanie się na kawki i wspólna nauka. Jakby nic się nie stało, jakby tamtego pocałunku wcale nie było. Profesor nagle zamilkł, więc podniosłam głowę. Otwierał kolejno szuflady katedry i z jednej wyciągnął okulary. Przymierzył je, spojrzał na tablicę i rozpromieniony zwrócił się do słuchaczy: — Nigdy, proszę państwa, nie należy tracić nadziei. Zapomniałem dzisiaj okularów i ten wykład zupełnie mi się nie kleił. Zajrzałem do kilku szuflad i oto znalazłem czyjeś okulary jakby stworzone dla mnie. Tak więc nie traćmy nadziei — powtórzył i wrócił do wykładu. A ja do swoich myśli, ale jego słowa nie mogły mi wyjść z głowy. Na przerwie Mariusz się gdzieś zawieruszył, a ja pod oknem zobaczyłam jego. Miał rozciągnięty sweter z owczej wełny, jasna szopa kręconych włosów tak mu urosła, że przytrzymywał ją cieniutką opaską z pociemniałego srebra. Wyglądał inaczej niż wszyscy. Podchwycił mój wzrok, uśmiechnął się i zaczął iść w moim kierunku. - Witaj — powiedział jak wtedy. - Czy mnie jeszcze pamiętasz? — Raczej tak — powiedziałam niepewnie, bo nie wiedziałam, czy nie kpi. — Ciebie nie można zapomnieć — dodałam na wszelki wypadek nieco zgryźliwie patrząc na jego opaskę. Przypomnij mi, jak masz na imię — zmrużył oczy przyglądając mi się. 13 - Julka, ale chyba nigdy go nie znałeś — zaczęłam mówić tal samo uroczyście jak ori. — A ty? - Mikołaj - podniósł moją rękę i ucałował z tkliwością. - Rzadko bywasz na zajęciach — zauważyłam. - Nie po drodze mi było, ale od dzisiaj się to zmieni - rzekł, nada mrużąc oczy. W tym momencie wszedł profesor. - No, to do następnego razu - Mikołaj odwrócił się i odszedł ? swoje miejsce. Do końca zajęć nie istniałam. Byłam wstrząśnięta i tak poruszona, że nie mogłam usiedzieć; przy swoim biurku. Podchodziłam do okna, kręciłam się po domu usiłowałam sobie przypomnieć, kto śpiewa piosenkę „Czy mnie jeszcze pamiętasz?" Napatoczyłam się na mamę wpatrującą się w otwartą lodówkę. - Głodna jestem - poinformowała mnie. - A ty? - Nie. Ale nie wiem, czy tam coś jest. Odkąd ojciec wyjechał, nikt jej chyba nie zaopatruje - zauważyłam z przekąsem. - Też tak myślę. Mam tyle roboty w firmie, że zupełnie zapominam o zakupach. Muszę się przestawić na inne myślenie - gadała nie zwracając na mnie uwagi. - Kto śpiewał tę piosenkę „Czy mnie jeszcze pamiętasz?" - przerwałam jej. Spojrzała na mnie nieprzytomnie: - No, jak to kto? Niemen! - odpowiedziała machinalnie. - Chyba skoczę do delikatesów - zdecydowała i zamknęła lodówkę. Wróciłam do siebie i od nowa rozpoczęłam spacer po pokoju. Nie wytrzymałam i sięgnęłam po słuchawkę. - Halo! - Gośka odebrała natychmiast. - Mam prośbę, coś pochrzaniłam na logice i mam lukę w dowodzie. Może byś mi podyktowała? - poprosiłam. - A, to ty! - poznała mnie. - Czekałam na telefon Józefa, ale zaraz ci podyktuję. Dyktowała mi przez piętnaście minut, a ja pisałam sumiennie. - Dziękuję. Uczycie się razem? - spytałam, bo nie chciało mi się kończyć rozmowy. - Najlepiej uczyć się w kilka osób. Referuje ten, kto najlepiej opanował - Gośka rozkręciła się. - Potem robimy zadania i powtarzamy. Może się przyłączysz? - zaproponowała nagle. - Poważnie? Przyjmiecie mnie? - ucieszyłam się jak głupia. - Przyjdziesz? Myślałam, że wolisz uczyć się z Mariuszem - Gośka wydawała się zaskoczona moim wybuchem radości. - Dzisiaj już późno, pewnie nic nie wyjdzie z nauki, ale dam ci znać, kiedy się spotkamy. 14 _ Cudownie! Cześć. - Odłożyłam słuchawkę i pędskoczyłam sobie z radości. Ale dzień. W tym momencie mama zawołała: _ Chodź mi potowarzyszyć przy kolacji! Nakupiłam żarcia na tydzień. Weszłam do kuchni, a tam na stole piętrzyły się paczki i puszki. Mama nie pofatygowała się, żeby schować to do lodówki i sięgnąć po talerzyki. Wyjadała sałatkę marynarską wprost z pojemnika i popijała piwem z puszki. — No wiesz — pokręciłam z dezaprobatą głową. — Coś ci się nie podoba? - zdziwiła się. — Może jednak się skusisz? Wybrałam sobie sałatkę z szynką, usiadłam na stole wśród paczek i też sięgnęłam po piwo. — Gdyby to tata zobaczył — powiedziałam z pełnymi ustami. — Faktycznie — zgodziła się mama, odłożyła widelec i zaczęła upychać prowiant w lodówce. — A jak na uczelni? Podoba ci się? - zapytała pogodnie. — Nic a nic — mruknęłam. - Dobra ta sałatka - usiłowałam zmienić temat, ale nie z mamą te numery. Była zupełnie odporna na rozkosze podniebienia. Jadła, żeby żyć i dopiero wtedy, gdy skurcze głodowe stawały się nie do zniesienia. — Może być. Ale dlaczego ta matematyka cię nie wciąga? - dociekała. — Przecież masz niezły łeb, mogłabyś przy odrobinie pilności być świetna! — I co by mi z tego przyszło? Ty musiałaś zostawić ukochaną astronomię i zająć się obsługą komputera — wypaliłam. — Nie trywializuj, kochana! — wyjęła mi puszkę z ręki i wypiła łyk. - Ja nie obsługuję komputera, robię programy, tyle że inne niż dotąd! Ale mam fach i przydam się w każdej dziedzinie - dokończyła z dumą w głosie. — Zaczęłaś jednak inaczej się ubierać, inaczej zachowywać - wytknęłam jej. - Już nie latasz w byle jakim swetrze do instytutu, a udajesz się z dyplomatką do firmy — dokuczałam jej, sama nie wiem po co. — Takie czasy, trzeba być elastycznym — nie dała się, ale posmutniała. — No dobra już, dobra, może się przekonam do tej matmy - zmieniłam ton na ugodowy. Postanowiłam zrobić Mariuszowi niespodziankę. Piętnaście minut przed pobudką wykręciłam jego numer. Nigdy dotąd do niego nie dzwoniłam. Odebrał mężczyzna o bardzo podobnym głosie do Mariusza: 15 — Mariusz? — spytałam niepewnie. — Och nie, Mariusz teraz rzadko tu bywa. Mogę pani podać jegi nowy telefon. Siedziałam ogłupiała i wpatrywałam się w kartkę. Czy on dzwon do mnie codziennie od tej dziewczyny? Okazało się, że mam pię tnaście minut na dojazd. — Bomba, już sama pamiętasz o wykładach — pod klatką sta Mariusz. — Byłem ciekawy, czy można cię spuścić z oka. — Dzwoniłam do ciebie — przerwałam mu. — Ale ciebie nie było. — Wyszedłem wcześniej — przerwał mi. I nagle objął mnic i przytulił mocno. Rozdział IV Gnałam przed siebie Marszałkowską i przeklinałam: co ten Mariusz sobie myśli, kurczę, raz mnie całuje, a raz opowiada o dziewczynie, a ja kurczę, to co jestem, kurczę, kurczę, kurza jego twarz. Wpadłam w kałużę rozmoczonego śniegu i jeszcze raz przeklęłam, tym razem tak do końca, do dna. Chlupało mi w butach. A ja parłam przed siebie na nic nie zważając. Nagle ktoś złapał mnie w pół. — Julka, dokąd? — stała przede mną roześmiana siostra matki, mieszkająca dwa kroki od nas na Pięknej. Moja ukochana ciotka, do której zwracałam się po imieniu. — Och, cześć Miśka! Świat mi się wali na głowę. — Tobie też? — spoważniała. Zauważyłam, że na czole zrobiły się jej poziome zmarszczki. Schudła od ostatniego spotkania ze sto kilo, była chudsza od matki, ode mnie i od swojej dorastającej córki. — Odchudzasz się? - spytałam z nadzieją, że zaraz wybuchniemy śmiechem. — Życie mnie odchudza — opadły jej ręce, którymi mnie obejmowała. Nic ci moja siostra nie powiedziała? — Ona jest rąbnięta na punkcie swojej firmy i nic nie mówi — poskarżyłam się. — Jej to dobrze - westchnęła. - Nie mam pracy, mój ukochany mąż straci ją za dwa dni, a Aśka chciałaby dostać na urodziny komputer. W tym momencie ktoś podszedł od tyłu i zasłonił mi oczy. Poczułam zupełnie obce, ale ciepłe dłonie i zamarłam. — Mikołaj? — szepnęłam z nadzieją, kompletnie zapominając o istnieniu Mariusza. — No, jasne — dłonie puściły. Mikołaj cmoknął mnie w policzek. — Już nie przeszkadzam i znikam — powiedział i poszedł przez kałuże. Nucił sobie pod nosem: com uczynił, żeś nagle pobladła. — Kim jest ten koronowany? — spytała ciotka z rozbawieniem. 17 — Kolega z roku. — Tylko kolega? - uśmiechnęła się po dawnemu szelmowsko. — Ja mam samych kolegów! — krzyknęłam. — Więc znowu nic? — zmartwiła się. — Plaża, dno, zero - piekliłam się. — Słuchaj, co myśleć o chło paku, który spędza z tobą większość czasu, a opowiada, że mj dziewczynę? — wyrzuciłam z siebie. — Nie zawracać sobie nim głowy — wystrzeliła natychmiast. — T( ten? — Nie. Inny. — A ten? — zainteresowała się. — Spotkałam go trzeci raz w życiu — wyjaśniłam. — Do niczego — machnęła ręką. — Życie jest ciężkie, ale nie beznadziejne — pocieszyła mnie. Stałyśmy przez chwilę bez ruchu, a potem przytuliłam się do niej jak dziecko. Objęła mnie i kiwałyśmy się przez chwilę aż ona lekkc mnie odepchnęła. — Cześć - wyskrzypiała łzawym głosem i odeszła. Po drodze do domu płakałam, wściekałam się, cała się trzęsłam i wyłam. W środku oczywiście. Zrywałam z Mariuszem, zakochiwałam się i odkochiwałam w Mikołaju. Aż przycisnęłam dzwonek. Na twarzy miałam doskonałą obojętność. — Wchodź, otwarte! - usłyszałam głos mamy. Weszłam i zobaczyłam, że leży na podłodze w przedpokoju i rozmawia przez telefon. — Muszę już kończyć - rzuciła i odłożyła słuchawkę. Dzwonili do ciebie jacyś! Mają zamiar się uczyć i czekają u niejakiego Józefa — poinformowała mnie. — Na biurku leży adres. Chyba tylko taka kretynka jak ja mogła się aż tak ucieszyć z zaproszenia na wspólną naukę. Jechałam jednym autobusem, drugim autobusem, a potem szłam i szłam. Po drodze kupiłam kilogram małych pączków, bo dotarło do mnie, że od rana nic nie jadłam. Gdy stanęłam pod domem Józefa, pojęłam, ile nadłożyłam drogi. Weszłam do wieżowca przy Mołdawskiej, windą z wypalonymi przyciskami wjechałam na ósme piętro i znalazłam się w długim korytarzu. Przycisnęłam dzwonek, który zaświergotał jak ptaszek. — Wejść, otwarte! — usłyszałam głos Józefa. I weszłam. Ciemno od dymu, w miniaturowym przedpokoju piętrzyła się górą kurtek. Nim zdążyłam to ogarnąć, przeciąg walnął w drzwi, a balkon otworzył się z rozmachem. — Zamykać — dobiegł mnie wspólny ryk. 18 ?' i taka rynna się tworzy, widzicie — krzyczał jakiś znajomy głos. arłam się o zatrzaśnięte drzwi i zamarłam. __ Wyniki same wyskakują! — kontynuował głos. __ C.b.d.o. — podsumowała Gośka wstając. Co było do okazania, nowtórzyłam sobie dla relaksu. _ O, studentka przyszła! - obejrzał się wreszcie Józef. _ I jakąś torbę przyniosła — ucieszył się ktoś z balkonu. Zerwał się i pognał w moim kierunku. To był on! Mikołaj. _ Witamy, witamy - musnął mnie lekko wargami w policzek. _ Co za miła niespodzianka. Pomógł mi upchnąć kurtkę na barku stojącym w przedpokoju. - Dajcie spokój, ja nic nie rozumiem — krzepki szatyn nie odrywał oczu od notatek. — Andrzejku, zapal sobie i odpocznij — poradziła mu Gośka i zawołała: — Zróbcie jej miejsce i wracamy do roboty. Wtuliłam się w kąt kanapy i spojrzałam na górę zapisanych kartek. - Teraz ja spróbuję powtórzyć ten dowód - Andrzejek wziął długopis do ręki. - Fajnie, Julka, słuchaj! - poleciła Gośka i skupiła się na robaczkach Andrzejka. A ja siedziałam cała spięta nie mając pojęcia, o co tu chodzi. Andrzej pisał, wyjaśniał, mylił się, oni go poprawiali, podpowiadali mu, wyrywali długopis i wybuchali śmiechem. Ja byłam nieobecna. W którymś momencie Andrzej sapnął i przeciągnął się. - No, teraz wreszcie zrozumiałem. Wstał i wyszedł na balkon. Mikołaj przyglądał mi się od dobrej chwili. — Ona jest out — stwierdził. — A co tam miałaś w torbie? — objął mnie. — Och nic. Głodna byłam i kupiłam pączki. — O kurczę, jaki ja jestem głodny — wykrzyknął nagle Józef i pobiegł do przedpokoju. Przyniósł moją torbę i zaczął częstować. - O, to jest dziewczyna! — uśmiechnął się. - Nie to co Gośka, ona ma w nosie jedzenie. Gośka zrobiła się zła. Starała się to ukryć, ale miała niezadowoloną minę. - Gdybyś się dobrze rozejrzał, znalazłbyś reklamówkę pod moją kurtką — powiedziała bez uśmiechu. Józef przekopał się przez kurtki i wyciągnął wielką torbę przygotowanych starannie bułek z nadzieniem. Sałata, serki, kiełbasa, różnokolorowe majonezy, włożone w bułki i zapakowane w oblepiającą folię. — Gośka, jesteś cudo — jęknął Mikołaj i wylosował bułę. 19 — Wy tu sobie biesiadujecie, a już dziesiąta dochodzi. - Andrzd wrócił z balkonu i nawet nie spojrzał na żarcie. — Ja mam jeszcze tyj wątpliwości i proszę o wyjaśnienie. Przełykając wielkie kęsy Gośka i Józef zaczęli mu wyjaśniaj punkt po punkcie. Mikołaj patrzył na mnie rozkoszując się kanapka — I po co tu przyszłaś? - zagadnął. - I tak nic nie kapujesz. — Cicho! - warknął Andrzej, któremu akurat przerwano wątek — I jak tu wstawisz ten wzór, to będzie, to będzie... — wyciera: spocone czoło. — Nie przejmuj się — przysunął się do mnie Mikołaj. - On tab zawsze się podnieca. Starałam się skupić na wywodzie Andrzeja, ale zapanowała ciszaj Wszyscy patrzyli w notatki i jakby nagle zgłupieli. Andrzej znalazł się w martwym punkcie. Nikt nie wiedział, co dalej. Przypomniałam sobie słowa mamy: „masz łeb i gdybyś tylko chciała". Chciałam, nagle tak strasznie chciałam, że doznałam olśnienia: — Wystarczy zastosować twierdzenie szóste i koniec. — Jaki koniec? Jaki koniec — emocjonował się Andrzej. — Poczekaj pacanku, może ona ma pomysł — wtrąciła Gośka i zabrała mu pisak. - Masz — podała mi go. — Zapomniałam — speszyłam się. Zrobiło mi się gorąco. — Repeat, please - zażądał Józef. — No tu, twierdzenie szóste - powtórzyłam dziabiąc kartkę. — I to jest to! — wykrzyknął Mikołaj. - Genialna jesteś! Wstawił, wykonał za mnie rachunki, podkreślił i podniósł się. — Ty, ona ma dobre pomysły! — zdziwiła się Gośka. — Pewnie, ona będzie od pomysłów, a my od czarnej roboty - poskarżył się Andrzej. — Chciałem zauważyć, że odkąd tu przyszła, porządną naukę diabli wzięli. — To my już sobie pójdziemy — Mikołaj ochoczo wygrzebywał moją kurtkę. — A wy tu sobie pracusie liczcie. Zjeżdżaliśmy windą, a ja przez ten czas tyle sobie obiecywałam. Tymczasem Mikołaj otworzył drzwi czerwonego garbusa i zwyczajnie odwiózł mnie do domu. Na pożegnanie uśmiechnął się i wyraził nadzieję, że wkrótce się spotkamy. Od tamtej pory go nie widziałam. Ile można paść wyobraźnię jednym wieczorem?! Rozdział Y — Wszyscy mamy źle w głowach, że żyjemy — dobiegło mnie z kuchni. — Hej hej la la la hej, hej, hej — odezwało się w przedpokoju. — Co ci? - zawołałam zdziwiona jej repertuarem. — Zacięłam się w jednym miejscu i nie mogę nic wymyślić - wsunęła głowę do mojego pokoju. — Dzieci wesoło wybiegły ze szkoły, zapaliły papierosy - podpowiedziałam jej. — A ty o tym? Fajna piosenka, nie? Ale ja się zacięłam w jednym miejscu programu i nie mogę dalej ruszyć — wyjaśniła i rozpoczęła wędrówkę. Przeciągły dzwonek i szarpnięcie za klamkę zastało ją tuż pod drzwiami, więc natychmiast otworzyła. — Masz dobry samochód? — usłyszałam zdenerwowany głos Miśki. Wyszłam do przedpokoju i zamarłam. Miśka miała potargane włosy i nie mogła złapać tchu. Za nią stał równie przerażony jej mąż Paweł. — Co wam? — dopytywała się mama. — Ale masz dobry samochód? — Miśka patrzyła dzikim wzrokiem. — No mam, ale coś się tak przyczepiła? — Dawaj kluczyki, szybko — Miśka zaczęła poklepywać kurtkę mamy w poszukiwaniu kluczyków. — A wiesz, dokąd masz jechać? — wtrącił się Paweł. — Opowiedz im. Może one wiedzą, gdzie to jest — rozkazał. Miśka jakby się zreflektowała. — Kiedy wstaliśmy dzisiaj, już jej nie było. Na kartce napisała, że ma dosyć i jedzie do Rodziny — relacjonowała. — Ale my nie mamy żadnej rodziny! — mamę zatkało. — Ona napisała do Rodziny przez duże R — rzucił Paweł, jakby to wszystko wyjaśniało. — Nic nie rozumiem — zezłościła się mama. — To dawaj te kluczyki i nie zawracaj głowy. — Miśka też była zła. ~ Zanim ona pokapuje, my już będziemy pod... — zawiesiła głos. ~ Faktycznie, dokąd mamy jechać? — spytała bezradnie patrząc na mnie. 21 - Oni są w Starym Dworze koło Rawy - wykazałam się. Ale co j< odbiło? - Nasz bydlak nie chciał zapalić i przygnaliśmy do was - ni tego, ni z owego odezwał się Paweł. — Możesz pożyczyć samochód? - Dobrze, dobrze — marudziła mama, ale już rozglądała się z torebką. — Aśka uciekła do grupy religijnej, która nazywa się Rodzina i ori pewnie chcą po nią jechać — powiedziałam dobitnie. Miśka nagle usiadła w przedpokoju na podłodze i rozpłakała się - Niemożliwe — mama wzruszyła ramionami. - Takie rzeczy zdarzają się tylko w gazetach - stwierdziła kategorycznie, jakby tq kończyło sprawę. - O, właśnie - ucieszyłam się. — Ty i ten twój ścisły umysł doprowadziły do tego, że przeczysz faktom. Jak twój komputer; wyrzuci ci, że działanie niemożliwe, to ty powtarzasz głupoty! — dopadłam ją, bo zawsze denerwowało mnie jej matematyczne po-J dejście do życia. Wreszcie przestała się miotać i znalazła kluczyki koło telefonu. Oni wypadli jak z procy, a my stałyśmy w przedpokoju jak dwa głupki. — Może trzeba było z nimi jechać? - pomyślałam głośno. — Poradzą sobie, ale wyjaśnij mi, o co ci chodziło z tym umysłem? — Bo pracujesz na modelu, zamiast funkcjonować w realnymi świecie — starałam się mówić spokojnie. — Jak ci nie pasuje, że ona uciekła, to nie bierzesz tego do głowy i już! — skończyłam dumnie. — Ale samochód im pożyczyłam, więc dopuszczam pomyłkę — roześmiała się, ale czułam, że ją trafiłam. Zapomniałam klucza od furtki i zaczęłam przełazić przez płot. Po co ojciec zrobił te szpikulce na bramie? Chyba tylko po to, żebym podrapała sobie buty! Musiałam pojechać na działkę, bo ojciec zażyczył sobie, by mu natychmiast przefaksować jakieś notatki, które zostawił w naszym letnim domu. Martwiłam się o tę głupią Aśkę, ale czułam, że wszystko dobrze się skończy. Nie wierzyłam w te bzdury, które piszą o sektach w gazetach. To nie u nas, pocieszałam się i nagle olśniło mnie, że działam podobnie do mamy. Jak mi hipoteza nie pasuje, to ją odrzucam. Obejrzałam podrapane buty i ruszyłam ścieżką do domu. Ładnie wyglądał. W mieście plucha, a tu bajka. Śnieg na dachu, na tarasie, na schodach. Na schodkach widniała jakaś czarna plama. Gdy się zbliżyłam, okazała się małym czarnym kotem. Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek, jakby od dawna tu na mnie czekał i powiedział: - Mrrr. 22 rałam się go nie zauważyć. Weszłam do domu, drzwi zosta- otwarte i udawałam, że nic się nie stało. Przeszukałam salon, ? wie sypialnie, kuchnię, łazienkę. Teczki z notatkami nigdzie nie oDj T^ot spokojnie chodził za mną. Bałam się zwrócić na niego rfe bo nie wiedziałam jeszcze, na co mnie stać. Wreszcie znalaz- UV te notatki na kominku w hallu. I wtedy odwróciłam się do kota. Srwałam go na ręce i zawołałam: _ Będziesz mój. Rozumiesz? Już jesteś mój! Musiałam go puścić, bo zaczął mnie gryźć i drapać. Ale po chwili odszedł znowu do mnie i powiedział: - Mrrr - ocierał się o moje nogi. Zwabiłam go do plecaka, dołożyłam kocyk z kanapy, żeby mu było miękko i pozamykałam dom. Dziwne, ale nie wyrywał się. Jadąc autobusem przemawiałam do mamy: — Musiałam go wziąć, on zdychał na naszych schodach. Masz pojęcie, jakbyśmy wyglądali, pozwalając mu umrzeć z głodu na naszym progu? Na światłach obok autobusu zatrzymał się czerwony garbus. Przylepiłam twarz do szyby: niech spojrzy, niech mnie zauważy, wpatrywałam się w niego. Nie spojrzał. Przeżyłam to tylko dlatego, że w plecaku poruszył się mój kot. Nie miałam czasu wygłosić wszystkiego, co sobie przygotowałam, bo mama zarzuciła mnie gradem informacji. — Dzwoniła Gośka, że jutro na drugim piętrze pod jakimś zegarem jest zaliczenie z analizy. Masz być przed dziewiątą. Ten pan Zaborowski też dzwonił. Podobno znowu nie chodzisz na zajęcia. On ci załatwił to zaliczenie, więc musisz być. Tylko nie rozumiem, co on załatwił, skoro Gośka dzwoniła, że ten doktor zalicza wszystkim? — Mamo, w plecaku mam kota — przerwałam jej. — Więc, żebyś się nie bała. Jakiego kota? — dotarło do niej. — Malutkiego, siedział na schodach i — nie dokończyłam, bo zadzwonił telefon. — No, no, no. Dobrze — mama odłożyła słuchawkę i powiedziała do mnie: — To Miśka. Już tam dojechali. Aha, ty nie wiesz, bo przedtem dzwonił jakiś Jarek z tej Rodziny i mówił, że Aśka jest cała i zdrowa. Zdecydowała się małpiatka podać nasz telefon. Teraz Miśka już jest w skowronkach. — Mam kota — powtórzyłam z naciskiem. — I będę go miała, czy się zgodzisz, czy nie. Rozdział VI Na salę wpadłam w ostatniej chwili. Mariusz siedział z brzegu i zerwał się na mój widok. - Siadaj, zająłem ci miejsce - zdjął z krzesła dyplomatkę i chwyci mnie za rękę, bo próbowałam go wyminąć. - Daj mi spokój - wyszarpałam się. - Opowiadasz mojej matcJ jakieś bzdury o załatwieniu zaliczenia. - Poleciałam po schodach u* gorę sali jak furia. Na szczęście zobaczyłam Mikołaja pokazującego wolne miejsce.1 Klapnęłam i zatopiłam się w złości na Mariusza. Nie zwróciłam uwagi na odsłonięcie tablicy z treścią zadań. Dopiero cisza i szepty uświadomiły mi, ze egzamin się zaczął. Tak sobie siedziałam i obserwowałam, jak oni zasuwają. Mariusz bez przerwy zaglądał do dyplomatki. Gośka z Józefem wymieniali całe strony papieru. Mikołaj na nic me zwracał uwagi szybko poruszając długopisem. A ja nic Nawet nie przeczytałam żadnego zadania. Po godzinie przysiadł się do mnie ten doktor, który zaliczał wszystkim „pod zegarem". Inni asystenci biegali po sali jak psy gończe. j j- j - Dlaczego pani nic nie robi? - złożył starannie gazetę, w któreji wydawał się być zaczytany i przyglądał mi się z uśmieszkiem. - A tam! - machnęłam ze złością ręką. - Nie chce pani zaliczyć pisemnego? Woli pani spotkać się z profesorem na kawie? - kpił w żywe oczy. - To ma być ustny? - aż mnie zatkało. - Jak ktoś obleje pisemny, będzie odpytywany osobiście przez proiesora - wyjaśnił życzliwie. - Mam w nosie i tak nie pójdę - zbuntowałam się i zaczęłam zbierać notatki szykując się do wyjścia. - Moment, spokojnie - doktor przytrzymał mnie i nie pozwolił wstać. - Najpierw musi pani przeczytać chociaż jedno zadanie! Najlepiej trzecie! 24 Przeczytałam i okazało się prościutkie, więc napisałam na od-pnego. Zajrzał mi przez ramię. C -_ No proszę, jak ślicznie! — pochwalił. — A teraz piąte proszę! zakomenderował. Kręcąc głową z dezaprobatą czytałam piąte. _ Co one takie łatwe! — zaniepokoiłam się węsząc podstęp. - Za trzy proste zadania jest tylko tróją — tłumaczył mi szeptem. Zrobiłam to zadanie i wciągnęło mnie. Nerwowo wpatrywałam się tablicę, żeby znaleźć jeszcze jedno łatwe, które załatwiłoby sprawę. Odkrycie go wcale nie było proste. - Szóste, szóste — podpowiedział mi po chwili wesolutko. Spojrzałam na zegarek. Do końca zostało jeszcze półtorej godziny, a ja miałam egzamin z głowy. - Hurra! — krzyknęłam sobie i zbierałam się do wyjścia. - O nie, zaprotestował. — Nie ma tak! Teraz musi się pani jeszcze nad którymś pomęczyć, bo nie zaliczę! - O, kurczę — jęknęłam z rozpaczą, bo kątem oka zauważyłam Mikołaja oddającego pracę. Z rozkoszą otwierałam drzwi domu. Trzy zadania na pewno dobrze i jedno prawie, prawie. Byłam z siebie naprawdę dumna. — I jak? — od progu usłyszałam głos mamy. — A co ty robisz w domu? - zdziwiłam się. Do tego zobaczyłam na wieszaku kurtkę Aśki i płaszcz Miśki. - Co się dzieje? - pognałam do mamy pokoju. Na jej biurku stał nowy komputer, a na nim siedział kot, który od pierwszej chwili zapalał do mamy miłością. Z wzajemnością zresztą. Aśka z Miską ładowały do pudeł wysłużonego składaka. Z klawiatury odpadł klawisz z literą „n". — Podarowałam Asi - z niepewną miną powiedziała mama. Czuła, że powinna zaproponować go mnie. — No i dobrze — zwolniłam ją z wyrzutów sumienia. — Mów, jak ci poszło — ulżyło jej wyraźnie. — W porządku. Troję mam pewną, a może trzy plus - zakomunikowałam radosnym głosem. — No wiesz — skrzywiła się rozczarowana. — Tak kiepsko? — Gratulacje — odezwała się Miśka. — Nie czepiaj się jej — mruknęła do mamy. — A jak ci było u Rodziny? — zażartowałam. — Masz taką zadowoloną minę, że pewnie już nie pamiętasz o swoim wyczynie? — pociągnęłam Aśkę za kosmyk włosów. Odsunęła się gwałtownie. — Pojej^iOjSfffTsm, bo chcę z nimi mieszkać. — A oni też chcą? - wtrąciła się moja mama. m 25 Vr - Nie bardzo - Aśka posmutniała. - Wcale nie chcą - Miśka zawiązała pudło i wstała. - Zgodzili sięl żeby do nich przyjeżdżała się modlić. - I mama obiecała, że mnie od czasu do czasu przywiezil — pochwaliła się. - Chyba żartujesz - mama spoglądała to na Aśkę, to na Miśkę.l - A miałam inne wyjście? — zaczepnie spytała Miśka. - No pewnie. Zakazać - całkiem serio powiedziała mama. - Niby dlaczego? - Miśka wyraźnie prowokowała. - Za smarkata jest na takie rzeczy - kategorycznie stwierdził* mama. - Na modlitwę nigdy się nie jest za młodym - z przekonanienf wtrąciła Aśka. — Ani za starym — dodała. Zaczęłam chichotać, bo cała sytuacja mnie bawiła. Nawiedzona! Aśka próbuje nawrócić moją apodyktyczną mamę wierzącą tylko vi swoje robaczki. Na szczęście zadzwonił telefon i nie musiałanJ tłumaczyć się z gwałtownego wybuchu radości. - Zejdź na dół - powiedział Mikołaj i rozłączył się. Wpatrywałam się w słuchawkę, ale po chwili zaczęłam rów-l nocześnie przebierać się, jeść i czesać. Sterczałam już z pół godziny i miałam zamiar wrócić na górę, gdy podjechał garbus Mikołaja. - Sorry - otworzył mi drzwiczki. - Wpadłem w taki korek, że nie1 mogłem się przebić. - Czy mogę wiedzieć dokąd jedziemy? - spytałam uprzejmie. Zrozumiałam, że Mikołaj nie ma ochoty nic mi wyjaśnić. - Nie powiedziałem ci? - zdziwił się. - Jadę w takie jedno miejsce. - W jakie miejsce? - prawie krzyknęłam, bo znowu zamilkł. - No, chciałem tam pojechać z tobą - włączył magnetofon i zaczął podśpiewywać poklepując kierownicę: A ty co? A ty co? A ty co? Dałam za wygraną i nie odzywałam się do końca podróży. Weszliśmy po schodach na ostatnie piętro zniszczonej kamienicy przy Puławskiej i Mikołaj bez pukania przycisnął klamkę. - Is anybody here? - zawołał wchodząc do długiego, ciemnego korytarza. - Właź, właź! — odpowiedział głos zza drzwi, które dopiero wtedy zauważyłam. Stanęłam w progu oświetlonego ni to pokoju, ni strychu. Wśród porozkładanych części motocyklowych kręciło się trzech chłopaków. - To są moi kumple: Jędrek, Marcin i Kuba - Mikołaj kolejno pokazywał ich ręką. — A to jest Julka — dokonał prezentacji. Rozdział VII - Gdy tylko weszliśmy, Mikołaj przestał zwracać na mnie uwagę _ skarżyłam się Misce. - Usiadłam w kącie, a oni całą uwagę skupili na czoperze. Ten motor tak się nazywa - wyjaśniłam. _ No i co było potem? - Miśka kucała pod regałem i grzebała w starych kasetach magnetofonowych. - Dali mi szklankę z sokiem pomarańczowym i nadal nie zwracali na mnie uwagi. - Zaczęłam przechadzać się po pokoju Miśki - i jak tak na nich patrzyłam i słuchałam ich rozmów, poczułam, że oni mi się strasznie podobają, że im zazdroszczę. - Czego? - Miśka podniosła się z kolan i obserwowała moją wędrówkę. - Bo mieli wszystko w nosie. Interesował ich tylko ten czoper! Ja tak nie umiem! - zatrzymałam się przy oknie. - No, opowiadaj - pogoniła mnie Miśka, a ja znowu podjęłam wędrówkę. - Dalej to już nic nie było. Wyszłam! - Tak po prostu? - Aha. Nawet nie zauważyli. -I co? - Wyszłam i zrozumiałam, że się zakochałam. Od dwóch tygodni go nie widziałam, a nie mogę przestać o nim myśleć. Cały czas go widzę, jak klęczy przy tym motorze, ma usmarowane ręce i taki czuły wyraz na twarzy. Mówił, że gdy go złożą, zabierze mnie na inauguracyjną jazdę. - To już coś! - Miśka wygrzebała wreszcie kasetę i wsunęła ją do magnetofonu. - Posłuchaj - powiedziała. Z magnetofonu popłynęła piosenka śpiewana po rosyjsku. - Dziwnie śpiewa. Kto to? - spytałam. - Matwiejewa, ale ty nie słuchaj jak, ale co ona śpiewa - poleciła mi Miśka. Wsłuchałam się. - Nic nie rozumiem - skrzywiłam się po chwili. - To jeszcze raz - Miśka przewinęła kasetę i zaczęła mi tłu- 27 maczyć. — Niepotrzebnie bałeś się mojej miłości, nie kocham aż t Wystarczyło mi patrzeć na ciebie i spotykać twój uśmiech. A je' odchodziłeś do innej lub byłeś nie wiadomo gdzie, wystarczyło mi, twój płaszcz wisiał na gwoździu. — Tratatata — wzruszyłam ramionami. — Czekaj, czekaj, potem ona śpiewa, że gdy ze ściany wyję gwóźdź, został po nim ślad i to też było dla niej coś! Wreszcie ten śl zamalowali i jej wystarczyło, że jeszcze wczoraj tam był. A teraz sku się, powinnaś sama załapać! — zakomenderowała. — A co ja z tego będę miała, ty i tak nie zrozumiesz — przetłu maczyłam głośno. — No widzisz! — ucieszyła się. — Chcesz posłuchać jeszcze raz? — To znaczy, że co ja zrobię z tą miłością, zależy tylko ode mnie — westchnęłam na końcu. — Aha — kiwnęła głową Miśka — możesz oczywiście być nieszc śliwa, ale możesz też cieszyć się, że w ogóle jesteś zakochana. — Daj ml tę kasetę — poprosiłam. — Gdzie ty się włóczysz? — Mariusz wyskoczył z malucha, gdyj miałam już wchodzić do klatki. — A co? — spytałam zaczepnie. — Nic. Tak pytam. Może się przejedziemy? — pociągnął mnie do samochodu. — Dziewczyna cię rzuciła? - byłam w bojowym nastroju i pierwszy raz zagadnęłam go o to. — Eee, nie — speszył się. — To co tu robisz? Fru do niej! Przecież nie mieszkasz już w domu — wyrzuciłam jednym tchem. — Skąd wiesz? — w życiu nie widziałam tak zdziwionego faceta. — Przypadek — wzruszyłam ramionami. — Dzwoniłam kiedyś do ciebie i twój brat cię wsypał. — To żadna tajemnica — obruszył się. — Ale nie chwaliłeś się tym — z przyjemnością słuchałam swojego miażdżącego głosu. — I daj mi już spokój. Cześć — wpadłam do klatki. „Wróci wiosna baronowo" — niosło się po całym piętrze. Mama słuchała Kazika, uśmiechnęłam się i przekręciłam zamek. — Nasze słodkie trulla la — podśpiewywała mama klepiąc w komputer. Gdy skojarzyła, że weszłam, wyłączyła magnetofon. W domu zapanowała cisza. Siadłam przy biurku i wgapiałam się w ścianę. Czułam się kompletnie samotna. Nawet ten kot wolał siedzieć na mamy komputerze niż u mnie w pokoju. Był bardziej kotem jej niż moim. Na wykłady chodziłam tylko po to, by spotkać Mikołaja. 28 stety, on nie przychodził. Przeklęty świat. Nic, tylko palnąć sobie łeb A tu idzie ta cholerna wiosna. p0 wykładzie podeszła do mnie Gośka i zaproponowała: _ U Józefa jest dzisiaj impreza, może wpadniesz? Już chciałam jej powiedzieć, że nie mam nastroju, ale w ostatniej chwili mnie olśniło. _ Okey, coś przynieść? — Jakieś słodycze. Koło szóstej zaczynamy, to na razie. Miałam nadzieję, że Mikołaj też będzie, zapytać nie miałam odwagi. Tuż przed drzwiami o mało nie zawróciłam, bo przyszło mi do głowy, co by było, gdyby Mikołaj pojawił się z dziewczyną? Chyba bym padła trupem na miejscu! — Czemu nie wchodzisz? — drzwi się otworzyły i Gośka wciągnę