GRAŻYNA GRZEGORSKA-WOLIN Pierwszy raz wżyciu ISBN 83-901110-7-1 Wydanie I 1995 Rozdział I - Julka, słyszysz? Wstawaj! — dotarł do mnie głos mamy. Odchyliłam lewą powiekę, ale zamknęłam, bo w pokoju świeciło się światło. Na rogu Wspólnej i Marszałkowskiej w Warszawie moja matka usiłowała zerwać mnie z betów. - Nie ruszę się, póki nie oprzytomniejesz - usłyszałam huk. Pewnie chciała demonstracyjnie oprzeć się o framugę, a trafiła w drzwi, które rąbnęły o ścianę. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że jest gotowa do wyjścia. W dżinsach i kurtce nie wyglądała na business woman, którą starała się być od niedawna. Nadal przypominała zwariowanego, moim zdaniem, naukowca, któremu kompletnie nie zależy na wyglądzie. - Włożyłaś starą czapkę ojca — wypaliłam siadając na łóżku. - O, kurczę — wcale się nie zdziwiła, zwinęła ją i schowała do kieszeni. — Wszystko przez ciebie. Gdybyś od razu wstała, podwiozłabym cię i byłabym spokojna. Muszę już pędzić! - Nikt cię nie trzyma — zauważyłam życzliwie. - Pewnie! Trzy razy opuściłaś wykład, bo zaspałaś - wyjaśniła kręcąc się po przedpokoju. — No już? — zajrzała do mnie. Była z gołą głową. - Możesz iść. Dzisiaj pójdę na ten wykład - zdecydowałam się nagle. Przypomniałam sobie, że kiedyś spotkałam go na logice, więc może sobie ją upodobał. Podszedł do mnie z drugiego końca sali i powiedział: witaj. Nie „cześć", nie „hej", ale właśnie „witaj". Wywarło to na mnie takie wrażenie, że od tamtej pory częściej pojawiałam się na zajęciach, żeby go znowu zobaczyć. Omijałam tylko te najwcześniejsze, bo nie mogłam się zwlec z łóżka. Może on przychodzi na pierwszą godzinę wykładu? Wpadłam na salę zderzając się w drzwiach z takim czarnym z brodą. — O, studentka przyszła! — roześmiał się. Poczułam się urażona: - Dlaczego tak mnie nazywasz? - naburmuszyłam się, główkując jednocześnie, jak on ma na imię. Coś mi świtało. - No, bo my jak te mróweńM zasuwamy z zajęć na zajęcia, a ty wybierasz, przebierasz. Zachowujesz się jak rasowy student. - Przestań Józef- zaryzykowałam. - Masz dobre notatki z logiki? — zainteresowałam się. - Eee, raczej nie. Poproś Gośkę, ona ma śliczne - poradził. Odszukałam oczami Gośkę i pognałam w poprzek sali. Nagle przypomniałam sobie, po co tu jestem. Rozejrzałam się wnikliwie. Nic z tego, nie było go, cholera. Dopadłam do Gośki dopiero, gdy wszedł profesor. - Pożyczysz mi notatki? - szepnęłam. - Ty się wysypiasz, a potem na mnie żerujesz - poskarżyła się. - Gosia, przecież wiesz, że ja nikogo prócz ciebie tu nie znam — prosiłam. - Nie znasz, bo nie chodzisz na zajęcia. Pojawiasz się od czasu do czasu, żeby pożyczyć notatki - złościła się. - Co ty właściwie robisz? - spojrzała na mnie z nagłym zainteresowaniem. - Nic — odpowiedziałam zgodnie z prawdą - obijam się. - I nie nudzi cię to? - Gośka wyglądała tak, jak sobie wyobrażałam matematyczkę: szczupła, wysoka, w okularach, z krótkimi włosami nijakiego koloru. - Okropnie, ale nic nie mogę na siebie poradzić - zupełnie nie wiem, dlaczego jej to mówiłam. - Dlaczego w takim razie wybrałaś te studia? - przepytywała mnie patrząc jednocześnie na tablicę i stawiając w zeszycie staranne równe robaczki. - Mama nie widziała dla mnie innych - wyjaśniłam zerkając w swój kajet. Pisałam w nim: Ala ma kota, a kot ma Alę! Ala ma kota, a kot ma Alę. Potem brałam to w ramki i zaczynałam od nowa. -A kim ona jest? - Skończyła astronomię, a ojciec fizykę. - Ooo - pokiwała z uznaniem głową. - A ty co byś chciała studiować? - Czy ja mógłbym paniom przeszkodzić - profesor Mostowski wyraźnie się w nas wpatrywał. - Może ja poproszę tę panią, co to widzę ją pierwszy raz, żeby przesiadła się do tego pustego rzędu. Ludzie zaczęli się śmiać, a ja wstałam. Było oczywiste, że Gośkę profesor kojarzył. Wszyscy wykładowcy ją znali. - Przykro mi, że pan profesor dotąd mnie nie zauważył - rzekłam z godnością przesiadając się. - Gdyby pani tylko zechciała pojawić się na moim wykładzie, od 6 razu bym panią zapamiętał - szarmancko skinął głową i kontynuował wykład. Skoro już zerwałam się o świcie, postanowiłam zostać do końca zajęć. Na algebrze usiadłam sobie pod oknem i patrzyłam jak wirują płateczki śniegu. Jego nadal nie było. Obleciałam wszystkie grupy mające w tym czasie ćwiczenia i sprawdziłam to dokładnie. Zastanawiałam się właśnie, jak o niego spytać, bo nie miałam pojęcia, jak się nazywa, gdy do drzwi ktoś zapukał. Wszedł wysoki, chudy okularnik, który zwrócił moją uwagę uprzejmością. Zawsze mówił dzień dobry, do widzenia, dziękuję i proszę. — Dzień dobry — powiedział, gdy prowadzący spojrzał na niego. — Bardzo przepraszam, że przeszkadzam, ale pan dziekan Kiełbowski prosi do dziekanatu Julkę Jodlewską. Czy jest może na zajęciach? Zbaraniałam. Prowadzący też, bo moje nazwisko było mu obce. — Czy jest pani Jodlewską? — powtórzył. Podniosłam się. - Weź swoje zeszyty - zwrócił się do mnie chudy - bo możesz nie zdążyć wrócić przed przerwą. Trzęsły mi się ręce, gdy zbierałam kartki. Gośka odwróciła się szybko i podała mi plik notatek. - Masz, skserowałam ci wszystkie wykłady. Przypuszczam, że ci się przydadzą — szepnęła. Za drzwiami chudy pociągnął mnie za rękę i gdy znaleźliśmy się za winkiem — zatrzymał się: - Jestem Mariusz Zaborowski. Przepraszam, że cię wystraszyłem. — Nie byłem w żadnym dziekanacie. Chodźmy na kawę. — Co? — nie zrozumiałam. - Po prostu, chciałem się z tobą napić kawy, a bałem się, że znowu zwiejesz, więc postanowiłem zabrać cię wcześniej. — No wiesz, no wiesz — powtarzałam nim oprzytomniałam i zrozumiałam, co mi się przydarzyło. Ktoś chciał się ze mną umówić! Powinnam skakać do góry z radości, że coś wreszcie się zaczęło. A nie skakałam. Wieczorem siedziałam przy swoim biurku gapiąc się bezmyślnie w notatki Gośki. Śnieg zamienił się w deszcz i miałam ponury nastrój. Mariusz był, owszem, całkiem, ale spotkać chciałam tylko tamtego. Nagle dotarło do mnie, że Gośka wykonała wspaniały gest, a ja nawet nie podziękowałam. Podeszłam do telefonu i wykręciłam jej numer. Od razu się odezwała. - To ja, Julka. Chciałam ci bardzo podziękować za notatki - wypowiedziałam i zamilkłam. 7 — Nie ma za co — odpowiedziała. — A skąd miałaś mój telefon? — spytała po chwili. — Nie pamiętasz, że dałaś mi na pierwszych zajęciach? — Aha, coś mi się kołacze. Zbierałaś od ludzi telefony, jak byś chciała wydać książkę telefoniczną — dodała z ironią. — Trochę się bałam, że nie będę miała z nikim kontaktu. Wy się znacie ze szkoły — usprawiedliwiałam się. — Nie przesadzaj, ze szkoły znam tylko kilka osób. Ludzi z grupy poznałam na ćwiczeniach, na których ty nie bywasz — roześmiała się, by zatuszować kolejny docinek. — Jutro przyjdę, to zwrócę ci za ksero — rozmawiałam z nią jak z nauczycielką. Czułam, że bardzo zależy mi na jej przychylności. Już nie mogłam dłużej tak siedzieć sama i nic nie robić, do nikogo nie należeć. Gdy odłożyłam słuchawkę, zadzwonił ojciec: - Jest mama? — Jeszcze nie wróciła — wiedziałam, że nie ma co wdawać się w pogaduchy, szkoda forsy. — U ciebie w porządku? Powiedz jej, że przylecę na sylwestra i mam nadzieję, że spędzimy go razem. Tylko nie zapomnij powtórzyć! — Ojciec powiedział, co miał do powiedzenia i wyłączył się. A ja gapiłam się w sufit. Co ja robię z sylwestrem? Rozdział II — I aparatura oszalała, komputery zaczęły wariować - mówił ojciec mieszając tuńczyka z kukurydzą i dodatkami. Kiedy przylatywał ze Szwajcarii, dom ożywał. — Myśleliście pewnie, że to ufo — mama zaśmiała się łobuzersko. Zawsze tak się zachowywała, gdy ojciec opowiadał o fizykach pracujących w Cernie. — Amerykanie tak przypuszczali, ale Japończyk od razu wlazł w akcelerator i wyszedł trzymając... — ojciec zawiesił głos — no co? — Mysz — krzyknęłam. — Nietoperza! — zgadywała mama. — No, cieplutko! Wyniósł na rękach kota! — spointował tata nakładając mi na talerz sałatkę. — Jedz, bo nieprędko będziesz miała okazję na coś wyrafinowanego. Mama nie zareagowała na przytyk do jej kulinarnych umiejętności. — Ale jak on się tam dostał? - spytała rozbrajająco. — Oto jest pytanie! - ojciec dołożył jej tuńczyka. — Nie mogłeś mi przywieźć tego kota — rozżaliłam się nagle. — Tak bym chciała kogoś mieć. — Ooo! — popatrzył na mnie. — To ja już ci nie wystarczam? — puścił do mnie oko. Mama spojrzała na zegarek i stała się apodyktyczna: — Już po dwunastej, a ty jutro, właściwie dzisiaj, masz kolokwium - stwierdziła. — Jak znam życie, nie będę cię mogła zwlec z wyra. Wydawało mi się, że dzwoni telefon, ale nie chciało mi się poruszyć. Wcisnęłam głowę w poduszkę i ponownie zapadłam w sen. Nagle do pokoju wtargnęła mama, zapaliła światło, krztusząc się ze śmiechu. — To do ciebie, jakiś pan Zaborowski — stała goła z telefonem pod pachą i chichotała mściwie. 9 - No - mruknęłam w słuchawkę. - Przeproś mamę, że ją obudziłem - usłyszałam. - Chciałem obudzić ciebie. - A po co? - wystękałam ze złością. - Jak to po co? - przecież za półtorej godziny zaczyna się kolokwium z algebry! - Aaaa - przypomniałam sobie. - Aleja i tak nie idę. Jeszcze się nie nauczyłam. - Musisz przyjść - zdecydował za mnie Mariusz. - Daj sobie szansę - mówił takim głosem, że nie śmiałam oponować. - No dobra - zgodziłam się. Odłożyłam słuchawkę i natychmiast wtuliłam się w poduszkę. Za jakiś czas błogą drzemkę znów przerwał mi telefon. Zerwałam się zdenerwowana. - Wstałaś? - spytał podejrzliwie Mariusz. - Za pół godziny podjadę po ciebie. Gdybyś przypadkiem nie czekała przed klatką wejdę i obleję cię zimną wodą. - Wyłączył się natychmiast po tych słowach. Siedziałam ogłuszona na łóżku. Mama pojawiła się jak na zamówienie. W nowym płaszczu i nowej czapce wyglądała nadzwyczaj elegancko. J - Podziękuj temu panu serdecznie! - rzuciła i wyszła. - Podsłuchiwałam przez drugi telefon - zakomunikowała już z przedpokoju. - Aha, drzwi zostawiłam na wszelki wypadek otwarte. Staraj się nie obudzić ojca! Jedno zadanie zrobiłam o dziwo dobrze, drugie przesłała mi Gośka, a trzecie i czwarte Mariusz. Od Mariusza przepisałam tylko jedno. Na trójkę wystarczało mieć trzy dobrze zrobione zadania i nadgorliwością wydawało mi się sięganie po lepszy stopień Odwdzięczyłam się natomiast Gośce wysyłając jej zadania, bo ona Wolno pracowała i nie mogła nadążyć. Po kolokwium wszyscy byli w doskonałych nastrojach. Słyszałam, jak Józef mówił do Gośki: - Zróbcie sałatki, a my się postaramy o trunki i muzykę. Dobiło mnie to. Za nic nie mogłam oznajmić mamie, że nigdzie nie !dę. Zrezygnowaliby z ojcem z imprezy i siedzielibyśmy przy telewizorze jak trzy głąby. Rozejrzałam się z nadzieją po ludziach. Może ktoś podejdzie i zaprosi mnie na coś. Ten, którego wypatrywałam bezskutecznie od paru godzin, nawet na kolokwium się nie pojawił. Już zaczynało mi się wydawać, że on w ogóle nie istnieje i to była tylko złuda. 10 — Jak tam plany sylwestrowe? — zagadnęła mnie Gośka, bo do głowy jej nie przychodziło, że nie mam dokąd pójść. — A tam — machnęłam ręką. — Nic ciekawego. — My jak zwykle spotykamy się u Józefa. On ma powierzchnię mieszkalną - wyjaśniła. Hipnotyzowałam ją w myślach, żeby dodała: może wpadniesz? Ale w tym momencie pociągnął mnie za rękę Mariusz: — Chodź, to cię podrzucę do domu. Przez drogę wcale się nie odzywałam. Nasze kontakty były bardzo dziwne. Pilnował mnie, żebym docierała na, jego zdaniem, bardzo ważne zajęcia, wyciągał na kawę, ale nic poza tym. Doskonała bezpłciowość. A ja byłam gotowa zapomnieć o moim „witaj" i zakochać się w Mariuszu. — Idziesz gdzieś na sylwka? - spytał, gdy podjechaliśmy pod dom. — Jeszcze nie wiem — odpowiedziałam wymijająco. — Bo ja miałbym pewną propozycję. Mógłbym do ciebie wpaść z szampanem, ale dopiero kolo pierwszej — wpatrywał się w przednią szybę. Boże, coś się może wreszcie zacznie, zaciskałam dłonie. Wpadłam w dygot, ale zareagowałam przytomnie: — No dobra, może być - zgodziłam się, bo było to dla mnie jakieś wyjście. Rodzice szykowali się hałasując jak moi kumple. — Ja ci się dziwię, że zamiast gdzieś iść, wolisz siedzieć z tym Zaborowskim przed telewizorem — rzuciła mi w przelocie mama. — Idźcie już i dajcie mi spokój — warknęłam, bo złościła mnie jej beztroska. — A przygotowałaś jakieś jedzonko - zainteresował się ojciec. - Nie przypuszczam, żeby twoja matka a moja żona zatroszczyła się o nie - dorzucił kąśliwie. — Dam sobie radę — zbyłam go. Byle tylko się wynieśli! Wreszcie zostałam sama. Rozsiadłam się na kanapie przed telewizorem, obłożyłam orzeszkami, chipsami, chrupkami i starałam wybudować dobry nastrój. Musi coś do mnie czuć, skoro chce przyjść w taką noc. Ktoś wreszcie się mną zainteresował. Na pewno coś do mnie czuje, zdecydowałam się i ucieszyłam. Zaczęłam przygotowywać swoje życzenia. Miałam zwyczaj wrzucania do szampana spalonego skrawka papieru z wypisanym: „żebym była szczęśliwa". Nagle to zdanie wydało mi się zbyt ogólnikowe. Napisałam więc: żeby wreszcie coś się zaczęło! Spaliłam zwitek i wsypałam popiół do kieliszka. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła pierwsza. O, kurczę, a jak on wcale nie przyjdzie? Przestraszyłam się, bo dotąd nie brałam 11 tego pod uwagę. I zostanę tu sama bez szampana, tylko z popiołem?! I tak nie byłam pewna, że los da się oszukać i spełni spóźnione błagania. Dzwonek do drzwi przyjęłam z euforią. Mariusz stał w progu i wywijał butelką. — Dawaj kieliszki, musimy nadrobić stracony czas. Kurtkę rzuci] byle jak i pobiegł za mną do pokoju. Szampan wystrzelił jak należało. Wypiłam duszkiem starając się płynem zebrać cały popiół. Od tej chwili czar powinien zacząć działać. — Wszystkiego najlepszego — powiedział Mariusz przyciągając mnie do siebie. Pocałował mnie zupełnie nie jak kumpla! Ogarnęła mnie słodycz. — A wiesz, dlaczego się spóźniłem? — jak przez mgłę dotarł do mnie jego głos. — No — spytałam niechętnie, bo czułam, że nic dobrego z tego nie wyniknie. — Dopiero teraz mogłem się urwać mojej dziewczynie - wyjaśnił dolewając szampana. Nim zdążyłam cokolwiek poczuć dokończył: — Wydawałaś mi się taka samotna, że musiałem przyjść. Może moglibyśmy się zaprzyjaźnić? Zesztywniałam. Wysunęłam się z jego objęć i przesiadłam na drugi koniec kanapy. Mariusz wziął do ręki pilota i przeskakiwał z kanału na kanał. — Pójdę zrobić coś do picia - powiedziałam i zmyłam się do kuchni. Rozdział III — Szybciej! — popędzał mnie Mariusz, gdy zasapałam się na schodach. — Musimy zdążyć przed nim. Znowu rzucisz się mu w oczy i potem będzie cię pilnował na egzaminie. — I tak mam przechlapane — wpadłam za Mariuszem do sali wykładowej i usiadłam na pierwszym z brzegu miejscu. — Na każdym wykładzie kłania mi się z ironią. — On ma taki sposób bycia, nie przejmuj się — usiadł koło mnie i na salę wszedł profesor Mostowski. Udawałam, że coś tam notuję, a w głowie miałam burzę. Myślałam, że to niemożliwe przyjaźnić się z chłopakiem. Tamtej nocy byłam zupełnie załamana. Wściekła, że mnie rozszyfrował. A potem wróciły poranne pobudki, urywanie się na kawki i wspólna nauka. Jakby nic się nie stało, jakby tamtego pocałunku wcale nie było. Profesor nagle zamilkł, więc podniosłam głowę. Otwierał kolejno szuflady katedry i z jednej wyciągnął okulary. Przymierzył je, spojrzał na tablicę i rozpromieniony zwrócił się do słuchaczy: — Nigdy, proszę państwa, nie należy tracić nadziei. Zapomniałem dzisiaj okularów i ten wykład zupełnie mi się nie kleił. Zajrzałem do kilku szuflad i oto znalazłem czyjeś okulary jakby stworzone dla mnie. Tak więc nie traćmy nadziei — powtórzył i wrócił do wykładu. A ja do swoich myśli, ale jego słowa nie mogły mi wyjść z głowy. Na przerwie Mariusz się gdzieś zawieruszył, a ja pod oknem zobaczyłam jego. Miał rozciągnięty sweter z owczej wełny, jasna szopa kręconych włosów tak mu urosła, że przytrzymywał ją cieniutką opaską z pociemniałego srebra. Wyglądał inaczej niż wszyscy. Podchwycił mój wzrok, uśmiechnął się i zaczął iść w moim kierunku. - Witaj — powiedział jak wtedy. - Czy mnie jeszcze pamiętasz? — Raczej tak — powiedziałam niepewnie, bo nie wiedziałam, czy nie kpi. — Ciebie nie można zapomnieć — dodałam na wszelki wypadek nieco zgryźliwie patrząc na jego opaskę. Przypomnij mi, jak masz na imię — zmrużył oczy przyglądając mi się. 13 - Julka, ale chyba nigdy go nie znałeś — zaczęłam mówić tal samo uroczyście jak ori. — A ty? - Mikołaj - podniósł moją rękę i ucałował z tkliwością. - Rzadko bywasz na zajęciach — zauważyłam. - Nie po drodze mi było, ale od dzisiaj się to zmieni - rzekł, nada mrużąc oczy. W tym momencie wszedł profesor. - No, to do następnego razu - Mikołaj odwrócił się i odszedł ? swoje miejsce. Do końca zajęć nie istniałam. Byłam wstrząśnięta i tak poruszona, że nie mogłam usiedzieć; przy swoim biurku. Podchodziłam do okna, kręciłam się po domu usiłowałam sobie przypomnieć, kto śpiewa piosenkę „Czy mnie jeszcze pamiętasz?" Napatoczyłam się na mamę wpatrującą się w otwartą lodówkę. - Głodna jestem - poinformowała mnie. - A ty? - Nie. Ale nie wiem, czy tam coś jest. Odkąd ojciec wyjechał, nikt jej chyba nie zaopatruje - zauważyłam z przekąsem. - Też tak myślę. Mam tyle roboty w firmie, że zupełnie zapominam o zakupach. Muszę się przestawić na inne myślenie - gadała nie zwracając na mnie uwagi. - Kto śpiewał tę piosenkę „Czy mnie jeszcze pamiętasz?" - przerwałam jej. Spojrzała na mnie nieprzytomnie: - No, jak to kto? Niemen! - odpowiedziała machinalnie. - Chyba skoczę do delikatesów - zdecydowała i zamknęła lodówkę. Wróciłam do siebie i od nowa rozpoczęłam spacer po pokoju. Nie wytrzymałam i sięgnęłam po słuchawkę. - Halo! - Gośka odebrała natychmiast. - Mam prośbę, coś pochrzaniłam na logice i mam lukę w dowodzie. Może byś mi podyktowała? - poprosiłam. - A, to ty! - poznała mnie. - Czekałam na telefon Józefa, ale zaraz ci podyktuję. Dyktowała mi przez piętnaście minut, a ja pisałam sumiennie. - Dziękuję. Uczycie się razem? - spytałam, bo nie chciało mi się kończyć rozmowy. - Najlepiej uczyć się w kilka osób. Referuje ten, kto najlepiej opanował - Gośka rozkręciła się. - Potem robimy zadania i powtarzamy. Może się przyłączysz? - zaproponowała nagle. - Poważnie? Przyjmiecie mnie? - ucieszyłam się jak głupia. - Przyjdziesz? Myślałam, że wolisz uczyć się z Mariuszem - Gośka wydawała się zaskoczona moim wybuchem radości. - Dzisiaj już późno, pewnie nic nie wyjdzie z nauki, ale dam ci znać, kiedy się spotkamy. 14 _ Cudownie! Cześć. - Odłożyłam słuchawkę i pędskoczyłam sobie z radości. Ale dzień. W tym momencie mama zawołała: _ Chodź mi potowarzyszyć przy kolacji! Nakupiłam żarcia na tydzień. Weszłam do kuchni, a tam na stole piętrzyły się paczki i puszki. Mama nie pofatygowała się, żeby schować to do lodówki i sięgnąć po talerzyki. Wyjadała sałatkę marynarską wprost z pojemnika i popijała piwem z puszki. — No wiesz — pokręciłam z dezaprobatą głową. — Coś ci się nie podoba? - zdziwiła się. — Może jednak się skusisz? Wybrałam sobie sałatkę z szynką, usiadłam na stole wśród paczek i też sięgnęłam po piwo. — Gdyby to tata zobaczył — powiedziałam z pełnymi ustami. — Faktycznie — zgodziła się mama, odłożyła widelec i zaczęła upychać prowiant w lodówce. — A jak na uczelni? Podoba ci się? - zapytała pogodnie. — Nic a nic — mruknęłam. - Dobra ta sałatka - usiłowałam zmienić temat, ale nie z mamą te numery. Była zupełnie odporna na rozkosze podniebienia. Jadła, żeby żyć i dopiero wtedy, gdy skurcze głodowe stawały się nie do zniesienia. — Może być. Ale dlaczego ta matematyka cię nie wciąga? - dociekała. — Przecież masz niezły łeb, mogłabyś przy odrobinie pilności być świetna! — I co by mi z tego przyszło? Ty musiałaś zostawić ukochaną astronomię i zająć się obsługą komputera — wypaliłam. — Nie trywializuj, kochana! — wyjęła mi puszkę z ręki i wypiła łyk. - Ja nie obsługuję komputera, robię programy, tyle że inne niż dotąd! Ale mam fach i przydam się w każdej dziedzinie - dokończyła z dumą w głosie. — Zaczęłaś jednak inaczej się ubierać, inaczej zachowywać - wytknęłam jej. - Już nie latasz w byle jakim swetrze do instytutu, a udajesz się z dyplomatką do firmy — dokuczałam jej, sama nie wiem po co. — Takie czasy, trzeba być elastycznym — nie dała się, ale posmutniała. — No dobra już, dobra, może się przekonam do tej matmy - zmieniłam ton na ugodowy. Postanowiłam zrobić Mariuszowi niespodziankę. Piętnaście minut przed pobudką wykręciłam jego numer. Nigdy dotąd do niego nie dzwoniłam. Odebrał mężczyzna o bardzo podobnym głosie do Mariusza: 15 — Mariusz? — spytałam niepewnie. — Och nie, Mariusz teraz rzadko tu bywa. Mogę pani podać jegi nowy telefon. Siedziałam ogłupiała i wpatrywałam się w kartkę. Czy on dzwon do mnie codziennie od tej dziewczyny? Okazało się, że mam pię tnaście minut na dojazd. — Bomba, już sama pamiętasz o wykładach — pod klatką sta Mariusz. — Byłem ciekawy, czy można cię spuścić z oka. — Dzwoniłam do ciebie — przerwałam mu. — Ale ciebie nie było. — Wyszedłem wcześniej — przerwał mi. I nagle objął mnic i przytulił mocno. Rozdział IV Gnałam przed siebie Marszałkowską i przeklinałam: co ten Mariusz sobie myśli, kurczę, raz mnie całuje, a raz opowiada o dziewczynie, a ja kurczę, to co jestem, kurczę, kurczę, kurza jego twarz. Wpadłam w kałużę rozmoczonego śniegu i jeszcze raz przeklęłam, tym razem tak do końca, do dna. Chlupało mi w butach. A ja parłam przed siebie na nic nie zważając. Nagle ktoś złapał mnie w pół. — Julka, dokąd? — stała przede mną roześmiana siostra matki, mieszkająca dwa kroki od nas na Pięknej. Moja ukochana ciotka, do której zwracałam się po imieniu. — Och, cześć Miśka! Świat mi się wali na głowę. — Tobie też? — spoważniała. Zauważyłam, że na czole zrobiły się jej poziome zmarszczki. Schudła od ostatniego spotkania ze sto kilo, była chudsza od matki, ode mnie i od swojej dorastającej córki. — Odchudzasz się? - spytałam z nadzieją, że zaraz wybuchniemy śmiechem. — Życie mnie odchudza — opadły jej ręce, którymi mnie obejmowała. Nic ci moja siostra nie powiedziała? — Ona jest rąbnięta na punkcie swojej firmy i nic nie mówi — poskarżyłam się. — Jej to dobrze - westchnęła. - Nie mam pracy, mój ukochany mąż straci ją za dwa dni, a Aśka chciałaby dostać na urodziny komputer. W tym momencie ktoś podszedł od tyłu i zasłonił mi oczy. Poczułam zupełnie obce, ale ciepłe dłonie i zamarłam. — Mikołaj? — szepnęłam z nadzieją, kompletnie zapominając o istnieniu Mariusza. — No, jasne — dłonie puściły. Mikołaj cmoknął mnie w policzek. — Już nie przeszkadzam i znikam — powiedział i poszedł przez kałuże. Nucił sobie pod nosem: com uczynił, żeś nagle pobladła. — Kim jest ten koronowany? — spytała ciotka z rozbawieniem. 17 — Kolega z roku. — Tylko kolega? - uśmiechnęła się po dawnemu szelmowsko. — Ja mam samych kolegów! — krzyknęłam. — Więc znowu nic? — zmartwiła się. — Plaża, dno, zero - piekliłam się. — Słuchaj, co myśleć o chło paku, który spędza z tobą większość czasu, a opowiada, że mj dziewczynę? — wyrzuciłam z siebie. — Nie zawracać sobie nim głowy — wystrzeliła natychmiast. — T( ten? — Nie. Inny. — A ten? — zainteresowała się. — Spotkałam go trzeci raz w życiu — wyjaśniłam. — Do niczego — machnęła ręką. — Życie jest ciężkie, ale nie beznadziejne — pocieszyła mnie. Stałyśmy przez chwilę bez ruchu, a potem przytuliłam się do niej jak dziecko. Objęła mnie i kiwałyśmy się przez chwilę aż ona lekkc mnie odepchnęła. — Cześć - wyskrzypiała łzawym głosem i odeszła. Po drodze do domu płakałam, wściekałam się, cała się trzęsłam i wyłam. W środku oczywiście. Zrywałam z Mariuszem, zakochiwałam się i odkochiwałam w Mikołaju. Aż przycisnęłam dzwonek. Na twarzy miałam doskonałą obojętność. — Wchodź, otwarte! - usłyszałam głos mamy. Weszłam i zobaczyłam, że leży na podłodze w przedpokoju i rozmawia przez telefon. — Muszę już kończyć - rzuciła i odłożyła słuchawkę. Dzwonili do ciebie jacyś! Mają zamiar się uczyć i czekają u niejakiego Józefa — poinformowała mnie. — Na biurku leży adres. Chyba tylko taka kretynka jak ja mogła się aż tak ucieszyć z zaproszenia na wspólną naukę. Jechałam jednym autobusem, drugim autobusem, a potem szłam i szłam. Po drodze kupiłam kilogram małych pączków, bo dotarło do mnie, że od rana nic nie jadłam. Gdy stanęłam pod domem Józefa, pojęłam, ile nadłożyłam drogi. Weszłam do wieżowca przy Mołdawskiej, windą z wypalonymi przyciskami wjechałam na ósme piętro i znalazłam się w długim korytarzu. Przycisnęłam dzwonek, który zaświergotał jak ptaszek. — Wejść, otwarte! — usłyszałam głos Józefa. I weszłam. Ciemno od dymu, w miniaturowym przedpokoju piętrzyła się górą kurtek. Nim zdążyłam to ogarnąć, przeciąg walnął w drzwi, a balkon otworzył się z rozmachem. — Zamykać — dobiegł mnie wspólny ryk. 18 ?' i taka rynna się tworzy, widzicie — krzyczał jakiś znajomy głos. arłam się o zatrzaśnięte drzwi i zamarłam. __ Wyniki same wyskakują! — kontynuował głos. __ C.b.d.o. — podsumowała Gośka wstając. Co było do okazania, nowtórzyłam sobie dla relaksu. _ O, studentka przyszła! - obejrzał się wreszcie Józef. _ I jakąś torbę przyniosła — ucieszył się ktoś z balkonu. Zerwał się i pognał w moim kierunku. To był on! Mikołaj. _ Witamy, witamy - musnął mnie lekko wargami w policzek. _ Co za miła niespodzianka. Pomógł mi upchnąć kurtkę na barku stojącym w przedpokoju. - Dajcie spokój, ja nic nie rozumiem — krzepki szatyn nie odrywał oczu od notatek. — Andrzejku, zapal sobie i odpocznij — poradziła mu Gośka i zawołała: — Zróbcie jej miejsce i wracamy do roboty. Wtuliłam się w kąt kanapy i spojrzałam na górę zapisanych kartek. - Teraz ja spróbuję powtórzyć ten dowód - Andrzejek wziął długopis do ręki. - Fajnie, Julka, słuchaj! - poleciła Gośka i skupiła się na robaczkach Andrzejka. A ja siedziałam cała spięta nie mając pojęcia, o co tu chodzi. Andrzej pisał, wyjaśniał, mylił się, oni go poprawiali, podpowiadali mu, wyrywali długopis i wybuchali śmiechem. Ja byłam nieobecna. W którymś momencie Andrzej sapnął i przeciągnął się. - No, teraz wreszcie zrozumiałem. Wstał i wyszedł na balkon. Mikołaj przyglądał mi się od dobrej chwili. — Ona jest out — stwierdził. — A co tam miałaś w torbie? — objął mnie. — Och nic. Głodna byłam i kupiłam pączki. — O kurczę, jaki ja jestem głodny — wykrzyknął nagle Józef i pobiegł do przedpokoju. Przyniósł moją torbę i zaczął częstować. - O, to jest dziewczyna! — uśmiechnął się. - Nie to co Gośka, ona ma w nosie jedzenie. Gośka zrobiła się zła. Starała się to ukryć, ale miała niezadowoloną minę. - Gdybyś się dobrze rozejrzał, znalazłbyś reklamówkę pod moją kurtką — powiedziała bez uśmiechu. Józef przekopał się przez kurtki i wyciągnął wielką torbę przygotowanych starannie bułek z nadzieniem. Sałata, serki, kiełbasa, różnokolorowe majonezy, włożone w bułki i zapakowane w oblepiającą folię. — Gośka, jesteś cudo — jęknął Mikołaj i wylosował bułę. 19 — Wy tu sobie biesiadujecie, a już dziesiąta dochodzi. - Andrzd wrócił z balkonu i nawet nie spojrzał na żarcie. — Ja mam jeszcze tyj wątpliwości i proszę o wyjaśnienie. Przełykając wielkie kęsy Gośka i Józef zaczęli mu wyjaśniaj punkt po punkcie. Mikołaj patrzył na mnie rozkoszując się kanapka — I po co tu przyszłaś? - zagadnął. - I tak nic nie kapujesz. — Cicho! - warknął Andrzej, któremu akurat przerwano wątek — I jak tu wstawisz ten wzór, to będzie, to będzie... — wyciera: spocone czoło. — Nie przejmuj się — przysunął się do mnie Mikołaj. - On tab zawsze się podnieca. Starałam się skupić na wywodzie Andrzeja, ale zapanowała ciszaj Wszyscy patrzyli w notatki i jakby nagle zgłupieli. Andrzej znalazł się w martwym punkcie. Nikt nie wiedział, co dalej. Przypomniałam sobie słowa mamy: „masz łeb i gdybyś tylko chciała". Chciałam, nagle tak strasznie chciałam, że doznałam olśnienia: — Wystarczy zastosować twierdzenie szóste i koniec. — Jaki koniec? Jaki koniec — emocjonował się Andrzej. — Poczekaj pacanku, może ona ma pomysł — wtrąciła Gośka i zabrała mu pisak. - Masz — podała mi go. — Zapomniałam — speszyłam się. Zrobiło mi się gorąco. — Repeat, please - zażądał Józef. — No tu, twierdzenie szóste - powtórzyłam dziabiąc kartkę. — I to jest to! — wykrzyknął Mikołaj. - Genialna jesteś! Wstawił, wykonał za mnie rachunki, podkreślił i podniósł się. — Ty, ona ma dobre pomysły! — zdziwiła się Gośka. — Pewnie, ona będzie od pomysłów, a my od czarnej roboty - poskarżył się Andrzej. — Chciałem zauważyć, że odkąd tu przyszła, porządną naukę diabli wzięli. — To my już sobie pójdziemy — Mikołaj ochoczo wygrzebywał moją kurtkę. — A wy tu sobie pracusie liczcie. Zjeżdżaliśmy windą, a ja przez ten czas tyle sobie obiecywałam. Tymczasem Mikołaj otworzył drzwi czerwonego garbusa i zwyczajnie odwiózł mnie do domu. Na pożegnanie uśmiechnął się i wyraził nadzieję, że wkrótce się spotkamy. Od tamtej pory go nie widziałam. Ile można paść wyobraźnię jednym wieczorem?! Rozdział Y — Wszyscy mamy źle w głowach, że żyjemy — dobiegło mnie z kuchni. — Hej hej la la la hej, hej, hej — odezwało się w przedpokoju. — Co ci? - zawołałam zdziwiona jej repertuarem. — Zacięłam się w jednym miejscu i nie mogę nic wymyślić - wsunęła głowę do mojego pokoju. — Dzieci wesoło wybiegły ze szkoły, zapaliły papierosy - podpowiedziałam jej. — A ty o tym? Fajna piosenka, nie? Ale ja się zacięłam w jednym miejscu programu i nie mogę dalej ruszyć — wyjaśniła i rozpoczęła wędrówkę. Przeciągły dzwonek i szarpnięcie za klamkę zastało ją tuż pod drzwiami, więc natychmiast otworzyła. — Masz dobry samochód? — usłyszałam zdenerwowany głos Miśki. Wyszłam do przedpokoju i zamarłam. Miśka miała potargane włosy i nie mogła złapać tchu. Za nią stał równie przerażony jej mąż Paweł. — Co wam? — dopytywała się mama. — Ale masz dobry samochód? — Miśka patrzyła dzikim wzrokiem. — No mam, ale coś się tak przyczepiła? — Dawaj kluczyki, szybko — Miśka zaczęła poklepywać kurtkę mamy w poszukiwaniu kluczyków. — A wiesz, dokąd masz jechać? — wtrącił się Paweł. — Opowiedz im. Może one wiedzą, gdzie to jest — rozkazał. Miśka jakby się zreflektowała. — Kiedy wstaliśmy dzisiaj, już jej nie było. Na kartce napisała, że ma dosyć i jedzie do Rodziny — relacjonowała. — Ale my nie mamy żadnej rodziny! — mamę zatkało. — Ona napisała do Rodziny przez duże R — rzucił Paweł, jakby to wszystko wyjaśniało. — Nic nie rozumiem — zezłościła się mama. — To dawaj te kluczyki i nie zawracaj głowy. — Miśka też była zła. ~ Zanim ona pokapuje, my już będziemy pod... — zawiesiła głos. ~ Faktycznie, dokąd mamy jechać? — spytała bezradnie patrząc na mnie. 21 - Oni są w Starym Dworze koło Rawy - wykazałam się. Ale co j< odbiło? - Nasz bydlak nie chciał zapalić i przygnaliśmy do was - ni tego, ni z owego odezwał się Paweł. — Możesz pożyczyć samochód? - Dobrze, dobrze — marudziła mama, ale już rozglądała się z torebką. — Aśka uciekła do grupy religijnej, która nazywa się Rodzina i ori pewnie chcą po nią jechać — powiedziałam dobitnie. Miśka nagle usiadła w przedpokoju na podłodze i rozpłakała się - Niemożliwe — mama wzruszyła ramionami. - Takie rzeczy zdarzają się tylko w gazetach - stwierdziła kategorycznie, jakby tq kończyło sprawę. - O, właśnie - ucieszyłam się. — Ty i ten twój ścisły umysł doprowadziły do tego, że przeczysz faktom. Jak twój komputer; wyrzuci ci, że działanie niemożliwe, to ty powtarzasz głupoty! — dopadłam ją, bo zawsze denerwowało mnie jej matematyczne po-J dejście do życia. Wreszcie przestała się miotać i znalazła kluczyki koło telefonu. Oni wypadli jak z procy, a my stałyśmy w przedpokoju jak dwa głupki. — Może trzeba było z nimi jechać? - pomyślałam głośno. — Poradzą sobie, ale wyjaśnij mi, o co ci chodziło z tym umysłem? — Bo pracujesz na modelu, zamiast funkcjonować w realnymi świecie — starałam się mówić spokojnie. — Jak ci nie pasuje, że ona uciekła, to nie bierzesz tego do głowy i już! — skończyłam dumnie. — Ale samochód im pożyczyłam, więc dopuszczam pomyłkę — roześmiała się, ale czułam, że ją trafiłam. Zapomniałam klucza od furtki i zaczęłam przełazić przez płot. Po co ojciec zrobił te szpikulce na bramie? Chyba tylko po to, żebym podrapała sobie buty! Musiałam pojechać na działkę, bo ojciec zażyczył sobie, by mu natychmiast przefaksować jakieś notatki, które zostawił w naszym letnim domu. Martwiłam się o tę głupią Aśkę, ale czułam, że wszystko dobrze się skończy. Nie wierzyłam w te bzdury, które piszą o sektach w gazetach. To nie u nas, pocieszałam się i nagle olśniło mnie, że działam podobnie do mamy. Jak mi hipoteza nie pasuje, to ją odrzucam. Obejrzałam podrapane buty i ruszyłam ścieżką do domu. Ładnie wyglądał. W mieście plucha, a tu bajka. Śnieg na dachu, na tarasie, na schodach. Na schodkach widniała jakaś czarna plama. Gdy się zbliżyłam, okazała się małym czarnym kotem. Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek, jakby od dawna tu na mnie czekał i powiedział: - Mrrr. 22 rałam się go nie zauważyć. Weszłam do domu, drzwi zosta- otwarte i udawałam, że nic się nie stało. Przeszukałam salon, ? wie sypialnie, kuchnię, łazienkę. Teczki z notatkami nigdzie nie oDj T^ot spokojnie chodził za mną. Bałam się zwrócić na niego rfe bo nie wiedziałam jeszcze, na co mnie stać. Wreszcie znalaz- UV te notatki na kominku w hallu. I wtedy odwróciłam się do kota. Srwałam go na ręce i zawołałam: _ Będziesz mój. Rozumiesz? Już jesteś mój! Musiałam go puścić, bo zaczął mnie gryźć i drapać. Ale po chwili odszedł znowu do mnie i powiedział: - Mrrr - ocierał się o moje nogi. Zwabiłam go do plecaka, dołożyłam kocyk z kanapy, żeby mu było miękko i pozamykałam dom. Dziwne, ale nie wyrywał się. Jadąc autobusem przemawiałam do mamy: — Musiałam go wziąć, on zdychał na naszych schodach. Masz pojęcie, jakbyśmy wyglądali, pozwalając mu umrzeć z głodu na naszym progu? Na światłach obok autobusu zatrzymał się czerwony garbus. Przylepiłam twarz do szyby: niech spojrzy, niech mnie zauważy, wpatrywałam się w niego. Nie spojrzał. Przeżyłam to tylko dlatego, że w plecaku poruszył się mój kot. Nie miałam czasu wygłosić wszystkiego, co sobie przygotowałam, bo mama zarzuciła mnie gradem informacji. — Dzwoniła Gośka, że jutro na drugim piętrze pod jakimś zegarem jest zaliczenie z analizy. Masz być przed dziewiątą. Ten pan Zaborowski też dzwonił. Podobno znowu nie chodzisz na zajęcia. On ci załatwił to zaliczenie, więc musisz być. Tylko nie rozumiem, co on załatwił, skoro Gośka dzwoniła, że ten doktor zalicza wszystkim? — Mamo, w plecaku mam kota — przerwałam jej. — Więc, żebyś się nie bała. Jakiego kota? — dotarło do niej. — Malutkiego, siedział na schodach i — nie dokończyłam, bo zadzwonił telefon. — No, no, no. Dobrze — mama odłożyła słuchawkę i powiedziała do mnie: — To Miśka. Już tam dojechali. Aha, ty nie wiesz, bo przedtem dzwonił jakiś Jarek z tej Rodziny i mówił, że Aśka jest cała i zdrowa. Zdecydowała się małpiatka podać nasz telefon. Teraz Miśka już jest w skowronkach. — Mam kota — powtórzyłam z naciskiem. — I będę go miała, czy się zgodzisz, czy nie. Rozdział VI Na salę wpadłam w ostatniej chwili. Mariusz siedział z brzegu i zerwał się na mój widok. - Siadaj, zająłem ci miejsce - zdjął z krzesła dyplomatkę i chwyci mnie za rękę, bo próbowałam go wyminąć. - Daj mi spokój - wyszarpałam się. - Opowiadasz mojej matcJ jakieś bzdury o załatwieniu zaliczenia. - Poleciałam po schodach u* gorę sali jak furia. Na szczęście zobaczyłam Mikołaja pokazującego wolne miejsce.1 Klapnęłam i zatopiłam się w złości na Mariusza. Nie zwróciłam uwagi na odsłonięcie tablicy z treścią zadań. Dopiero cisza i szepty uświadomiły mi, ze egzamin się zaczął. Tak sobie siedziałam i obserwowałam, jak oni zasuwają. Mariusz bez przerwy zaglądał do dyplomatki. Gośka z Józefem wymieniali całe strony papieru. Mikołaj na nic me zwracał uwagi szybko poruszając długopisem. A ja nic Nawet nie przeczytałam żadnego zadania. Po godzinie przysiadł się do mnie ten doktor, który zaliczał wszystkim „pod zegarem". Inni asystenci biegali po sali jak psy gończe. j j- j - Dlaczego pani nic nie robi? - złożył starannie gazetę, w któreji wydawał się być zaczytany i przyglądał mi się z uśmieszkiem. - A tam! - machnęłam ze złością ręką. - Nie chce pani zaliczyć pisemnego? Woli pani spotkać się z profesorem na kawie? - kpił w żywe oczy. - To ma być ustny? - aż mnie zatkało. - Jak ktoś obleje pisemny, będzie odpytywany osobiście przez proiesora - wyjaśnił życzliwie. - Mam w nosie i tak nie pójdę - zbuntowałam się i zaczęłam zbierać notatki szykując się do wyjścia. - Moment, spokojnie - doktor przytrzymał mnie i nie pozwolił wstać. - Najpierw musi pani przeczytać chociaż jedno zadanie! Najlepiej trzecie! 24 Przeczytałam i okazało się prościutkie, więc napisałam na od-pnego. Zajrzał mi przez ramię. C -_ No proszę, jak ślicznie! — pochwalił. — A teraz piąte proszę! zakomenderował. Kręcąc głową z dezaprobatą czytałam piąte. _ Co one takie łatwe! — zaniepokoiłam się węsząc podstęp. - Za trzy proste zadania jest tylko tróją — tłumaczył mi szeptem. Zrobiłam to zadanie i wciągnęło mnie. Nerwowo wpatrywałam się tablicę, żeby znaleźć jeszcze jedno łatwe, które załatwiłoby sprawę. Odkrycie go wcale nie było proste. - Szóste, szóste — podpowiedział mi po chwili wesolutko. Spojrzałam na zegarek. Do końca zostało jeszcze półtorej godziny, a ja miałam egzamin z głowy. - Hurra! — krzyknęłam sobie i zbierałam się do wyjścia. - O nie, zaprotestował. — Nie ma tak! Teraz musi się pani jeszcze nad którymś pomęczyć, bo nie zaliczę! - O, kurczę — jęknęłam z rozpaczą, bo kątem oka zauważyłam Mikołaja oddającego pracę. Z rozkoszą otwierałam drzwi domu. Trzy zadania na pewno dobrze i jedno prawie, prawie. Byłam z siebie naprawdę dumna. — I jak? — od progu usłyszałam głos mamy. — A co ty robisz w domu? - zdziwiłam się. Do tego zobaczyłam na wieszaku kurtkę Aśki i płaszcz Miśki. - Co się dzieje? - pognałam do mamy pokoju. Na jej biurku stał nowy komputer, a na nim siedział kot, który od pierwszej chwili zapalał do mamy miłością. Z wzajemnością zresztą. Aśka z Miską ładowały do pudeł wysłużonego składaka. Z klawiatury odpadł klawisz z literą „n". — Podarowałam Asi - z niepewną miną powiedziała mama. Czuła, że powinna zaproponować go mnie. — No i dobrze — zwolniłam ją z wyrzutów sumienia. — Mów, jak ci poszło — ulżyło jej wyraźnie. — W porządku. Troję mam pewną, a może trzy plus - zakomunikowałam radosnym głosem. — No wiesz — skrzywiła się rozczarowana. — Tak kiepsko? — Gratulacje — odezwała się Miśka. — Nie czepiaj się jej — mruknęła do mamy. — A jak ci było u Rodziny? — zażartowałam. — Masz taką zadowoloną minę, że pewnie już nie pamiętasz o swoim wyczynie? — pociągnęłam Aśkę za kosmyk włosów. Odsunęła się gwałtownie. — Pojej^iOjSfffTsm, bo chcę z nimi mieszkać. — A oni też chcą? - wtrąciła się moja mama. m 25 Vr - Nie bardzo - Aśka posmutniała. - Wcale nie chcą - Miśka zawiązała pudło i wstała. - Zgodzili sięl żeby do nich przyjeżdżała się modlić. - I mama obiecała, że mnie od czasu do czasu przywiezil — pochwaliła się. - Chyba żartujesz - mama spoglądała to na Aśkę, to na Miśkę.l - A miałam inne wyjście? — zaczepnie spytała Miśka. - No pewnie. Zakazać - całkiem serio powiedziała mama. - Niby dlaczego? - Miśka wyraźnie prowokowała. - Za smarkata jest na takie rzeczy - kategorycznie stwierdził* mama. - Na modlitwę nigdy się nie jest za młodym - z przekonanienf wtrąciła Aśka. — Ani za starym — dodała. Zaczęłam chichotać, bo cała sytuacja mnie bawiła. Nawiedzona! Aśka próbuje nawrócić moją apodyktyczną mamę wierzącą tylko vi swoje robaczki. Na szczęście zadzwonił telefon i nie musiałanJ tłumaczyć się z gwałtownego wybuchu radości. - Zejdź na dół - powiedział Mikołaj i rozłączył się. Wpatrywałam się w słuchawkę, ale po chwili zaczęłam rów-l nocześnie przebierać się, jeść i czesać. Sterczałam już z pół godziny i miałam zamiar wrócić na górę, gdy podjechał garbus Mikołaja. - Sorry - otworzył mi drzwiczki. - Wpadłem w taki korek, że nie1 mogłem się przebić. - Czy mogę wiedzieć dokąd jedziemy? - spytałam uprzejmie. Zrozumiałam, że Mikołaj nie ma ochoty nic mi wyjaśnić. - Nie powiedziałem ci? - zdziwił się. - Jadę w takie jedno miejsce. - W jakie miejsce? - prawie krzyknęłam, bo znowu zamilkł. - No, chciałem tam pojechać z tobą - włączył magnetofon i zaczął podśpiewywać poklepując kierownicę: A ty co? A ty co? A ty co? Dałam za wygraną i nie odzywałam się do końca podróży. Weszliśmy po schodach na ostatnie piętro zniszczonej kamienicy przy Puławskiej i Mikołaj bez pukania przycisnął klamkę. - Is anybody here? - zawołał wchodząc do długiego, ciemnego korytarza. - Właź, właź! — odpowiedział głos zza drzwi, które dopiero wtedy zauważyłam. Stanęłam w progu oświetlonego ni to pokoju, ni strychu. Wśród porozkładanych części motocyklowych kręciło się trzech chłopaków. - To są moi kumple: Jędrek, Marcin i Kuba - Mikołaj kolejno pokazywał ich ręką. — A to jest Julka — dokonał prezentacji. Rozdział VII - Gdy tylko weszliśmy, Mikołaj przestał zwracać na mnie uwagę _ skarżyłam się Misce. - Usiadłam w kącie, a oni całą uwagę skupili na czoperze. Ten motor tak się nazywa - wyjaśniłam. _ No i co było potem? - Miśka kucała pod regałem i grzebała w starych kasetach magnetofonowych. - Dali mi szklankę z sokiem pomarańczowym i nadal nie zwracali na mnie uwagi. - Zaczęłam przechadzać się po pokoju Miśki - i jak tak na nich patrzyłam i słuchałam ich rozmów, poczułam, że oni mi się strasznie podobają, że im zazdroszczę. - Czego? - Miśka podniosła się z kolan i obserwowała moją wędrówkę. - Bo mieli wszystko w nosie. Interesował ich tylko ten czoper! Ja tak nie umiem! - zatrzymałam się przy oknie. - No, opowiadaj - pogoniła mnie Miśka, a ja znowu podjęłam wędrówkę. - Dalej to już nic nie było. Wyszłam! - Tak po prostu? - Aha. Nawet nie zauważyli. -I co? - Wyszłam i zrozumiałam, że się zakochałam. Od dwóch tygodni go nie widziałam, a nie mogę przestać o nim myśleć. Cały czas go widzę, jak klęczy przy tym motorze, ma usmarowane ręce i taki czuły wyraz na twarzy. Mówił, że gdy go złożą, zabierze mnie na inauguracyjną jazdę. - To już coś! - Miśka wygrzebała wreszcie kasetę i wsunęła ją do magnetofonu. - Posłuchaj - powiedziała. Z magnetofonu popłynęła piosenka śpiewana po rosyjsku. - Dziwnie śpiewa. Kto to? - spytałam. - Matwiejewa, ale ty nie słuchaj jak, ale co ona śpiewa - poleciła mi Miśka. Wsłuchałam się. - Nic nie rozumiem - skrzywiłam się po chwili. - To jeszcze raz - Miśka przewinęła kasetę i zaczęła mi tłu- 27 maczyć. — Niepotrzebnie bałeś się mojej miłości, nie kocham aż t Wystarczyło mi patrzeć na ciebie i spotykać twój uśmiech. A je' odchodziłeś do innej lub byłeś nie wiadomo gdzie, wystarczyło mi, twój płaszcz wisiał na gwoździu. — Tratatata — wzruszyłam ramionami. — Czekaj, czekaj, potem ona śpiewa, że gdy ze ściany wyję gwóźdź, został po nim ślad i to też było dla niej coś! Wreszcie ten śl zamalowali i jej wystarczyło, że jeszcze wczoraj tam był. A teraz sku się, powinnaś sama załapać! — zakomenderowała. — A co ja z tego będę miała, ty i tak nie zrozumiesz — przetłu maczyłam głośno. — No widzisz! — ucieszyła się. — Chcesz posłuchać jeszcze raz? — To znaczy, że co ja zrobię z tą miłością, zależy tylko ode mnie — westchnęłam na końcu. — Aha — kiwnęła głową Miśka — możesz oczywiście być nieszc śliwa, ale możesz też cieszyć się, że w ogóle jesteś zakochana. — Daj ml tę kasetę — poprosiłam. — Gdzie ty się włóczysz? — Mariusz wyskoczył z malucha, gdyj miałam już wchodzić do klatki. — A co? — spytałam zaczepnie. — Nic. Tak pytam. Może się przejedziemy? — pociągnął mnie do samochodu. — Dziewczyna cię rzuciła? - byłam w bojowym nastroju i pierwszy raz zagadnęłam go o to. — Eee, nie — speszył się. — To co tu robisz? Fru do niej! Przecież nie mieszkasz już w domu — wyrzuciłam jednym tchem. — Skąd wiesz? — w życiu nie widziałam tak zdziwionego faceta. — Przypadek — wzruszyłam ramionami. — Dzwoniłam kiedyś do ciebie i twój brat cię wsypał. — To żadna tajemnica — obruszył się. — Ale nie chwaliłeś się tym — z przyjemnością słuchałam swojego miażdżącego głosu. — I daj mi już spokój. Cześć — wpadłam do klatki. „Wróci wiosna baronowo" — niosło się po całym piętrze. Mama słuchała Kazika, uśmiechnęłam się i przekręciłam zamek. — Nasze słodkie trulla la — podśpiewywała mama klepiąc w komputer. Gdy skojarzyła, że weszłam, wyłączyła magnetofon. W domu zapanowała cisza. Siadłam przy biurku i wgapiałam się w ścianę. Czułam się kompletnie samotna. Nawet ten kot wolał siedzieć na mamy komputerze niż u mnie w pokoju. Był bardziej kotem jej niż moim. Na wykłady chodziłam tylko po to, by spotkać Mikołaja. 28 stety, on nie przychodził. Przeklęty świat. Nic, tylko palnąć sobie łeb A tu idzie ta cholerna wiosna. p0 wykładzie podeszła do mnie Gośka i zaproponowała: _ U Józefa jest dzisiaj impreza, może wpadniesz? Już chciałam jej powiedzieć, że nie mam nastroju, ale w ostatniej chwili mnie olśniło. _ Okey, coś przynieść? — Jakieś słodycze. Koło szóstej zaczynamy, to na razie. Miałam nadzieję, że Mikołaj też będzie, zapytać nie miałam odwagi. Tuż przed drzwiami o mało nie zawróciłam, bo przyszło mi do głowy, co by było, gdyby Mikołaj pojawił się z dziewczyną? Chyba bym padła trupem na miejscu! — Czemu nie wchodzisz? — drzwi się otworzyły i Gośka wciągnęła mnie do środka. Była w kurtce. — Zaraz wrócimy, skoczymy tylko do delikatesów - popędziła Józefa. — Szybko, bo mi gorąco — miała głos rozkapryszonej dziewczynki. Takiej jej nie znałam. Znalazłam sobie stołeczek i rozejrzałam się po pokoju. Poznałam tylko Andrzeja, który tak się pieklił, gdy uczyłam się wtedy z nimi. Udawał, że mnie nie widzi. Siedział w drugim kącie sącząc powoli piwo z wysokiej szklanki. Na kanapie siedziała nieznajoma blondynka, a przy niej wysoki chłopak znany mi z widzenia. Rozmawiali ze sobą cicho. Trzech chłopaków, których spotykałam na wykładach grało w kółko i krzyżyk trzymając na kolanach kartkę. Zrozumiałam, czemu mnie zaprosili. Mieli za mało dziewczyn. — Może byście włączyli jakąś muzykę - rzucił w przestrzeń Andrzej. — Wróci Józef, to ci coś nastawi — mruknął jeden z graczy i spojrzał na mnie. — O, jakaś nowa! — zainteresował się. — Chyba gdzieś cię widziałem. — To jest Julka — poczuł się Andrzej. Nikt nie poruszył się z miejsca. — Czy ktoś ma jeszcze być? — drugi gracz podniósł głowę. — Gośka wie — odpowiedział Andrzej. Zapanowało milczenie. Siedziałam sobie na stołeczku i zastanawiałam się, co ja tu robię? Chodzę sobie to tu, to tam, taka niczyja i nikomu niepotrzebna. Z drugiej strony wolałam być tu, niż siedzieć wgapiona w ścianę u siebie w pokoju. Patrzyłam na chłopaków i zastanawiałam się, czy mogłabym się w którymś zakochać, gdybym nie kochała Mikołaja. I wyszło mi, że nie. Rozdział VIII Otworzyłam z rozmachem drzwi, spodziewając się za nimi niej wiem kogo. — Aśka? Co tu robisz?! - nie wierzyłam własnym oczom. Moja] cioteczna siostrzyczka powinna teraz przykładnie pobierać nauki w swoim liceum, a nie opierać się całą siłą o mój dzwonek. — Nie jesteś na wykładach? — ona też się zdziwiła. — Ja to co innego — odpowiedziałam z wyższością i wpuściłam ją. Rzuciła byle jak kurtkę i w skarpetkach pomaszerowała do mojego pokoju. Czynności te wykonywała w milczeniu. — No, co tam? — zagadnęłam uprzejmie, gdy rozsiadła się na moim biurku odsuwając papiery. — Martwię się o mamę — zakomunikowała nagle. — Coś ty? — nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. — Chciałam to powiedzieć twojej mamie, ale nie mogę jej dopaść - kontynuowała. - Zrób coś! - zmieniła ton i zadrżała jej broda. -O tatę też się martwię — zasłoniła twarz rękami. O, na takie coś nie byłam przygotowana. Nasze stosunki z Aśką były dotąd na zupełnie innym poziomie. Traktowałam ją jak dziecko i prawie obcą mi osobę. Gdy zobaczyłam ją taką skurczoną na moim biurku, coś mi się zrobiło. Podeszłam do niej i objęłam mocno. Po chwili Aśka widać ścierpła w tej pozycji, bo wyzwoliła się z uchwytu i opuściła nogi. — No, zrób coś, proszę cię — nerwowo machała nogami patrząc w okno. — A co ja mogę? Raczej ty nie powinnaś zwiewać do jakichś grup religijnych i ich denerwować — pouczyłam bez sensu. — Nic nie rozumiesz — wzruszyła ramionami. — Przecież ja nie wiedziałam już, co mam zrobić. Oni się wzajemnie zadręczą brakiem forsy. Myślałam, że jak się pomodlę, Bóg ześle im pracę. Nie dałam rady i wybuchnęłam śmiechem. Aśka spojrzała na mnie urażona. Uspokoiłam się natychmiast. — Gadasz jak dziecko. — No to co mam zrobić? — zeskoczyła z biurka i stała z opuszczo- 30 nvmi rękami, czekając na moją reakcję. I nagle poczułam się jak doświadczona osoba. - Masz to z głowy, postaram się załatwić - rzekłam pewnym głosem. - Załatwisz im pracę? - ucieszyła się. - Pracę może nie — speszyłam się. - Ale coś wymyślę. Mama wtargnęła do domu jak furia. Nie rozbierając się dopadła telefonu. Manipulowała przy nim z kwadrans, aż odezwała się zirytowanym głosem: - Po co dzwonisz do firmy! Tysiąc razy ci mówiłam, żebyś mi tam głowy nie zawracał. Ja na twoim miejscu zaczęłabym poważnie obawiać się o swoje małżeństwo. Od sylwestra się nie widzieliśmy. Zawsze powtarzałeś, że jestem zbyt zależna od ciebie. Więc zrobiłam prawo jazdy, znalazłam pracę, w której sobie radzę i jestem niezależna. Tak cholernie niezależna, że zastanawiam się, po co ty mi jesteś potrzebny? — przy ostatnim zdaniu głos się jej załamał i trzasnęła słuchawką. W domu zapanowała cisza. Matka siedziała pewnie na podłodze i nie poruszała się. Ja zamarłam nie wiedząc, czy się ujawnić. Prześliznęłam się bezszelestnie na tapczan. Schowałam głowę pod kocem i udawałam, że śpię. Po jakimś czasie usnęłam rzeczywiście. Obudził mnie przekręcany w zamku klucz. - Jesteś w domu? - zdziwiła się mama. Dopiero teraz wszystko do mnie dotarło. - Spałam - postanowiłam udawać, że mnie przy tym nie było. - A zajęcia? — zaczęła mnie przepytywać, ale zrezygnowała i machnęła ręką. Poszła do kuchni. Upychała swoim zwyczajem zakupy w lodówce jednocześnie coś pogryzając. - Była tu dzisiaj Aśka - poinformowałam ją. — Chciała się widzieć z tobą, ale podobno jesteś nieuchwytna. - Ma coś do mnie? — nie wykazywała zainteresowania. - Parę razy dzwoniła, ale ją zbywałam, bo myślałam, że chce mi podziękować za komputer. - Takie coś tylko ty możesz wymyślić - popukałam się palcem w czoło. — Sama słyszałam, kiedy zabierając go powiedziała, że dziękuje. - Ale sądziłam, że chce jakoś szczególnie to wyrazić. - Nie powiem ci, co myślę. W końcu jesteś moją matką. - Daj mi dzisiaj spokój, dobrze? - Słuchaj, oni nie mają pieniędzy, musisz coś zrobić! - wrzasnę-*am nagle. Mama zatrzymała się w pół ruchu i spojrzała przytomniej: - Zastanawiałam się któregoś dnia, z czego żyją. - Wiesz, co? Ty jednak jesteś... - nie dokończyłam i wyszłam. 31 Dochodziłam już prawie do budynku uczelni, gdy minęły mnie I dwa czopery. Jeden zahamował z wizgiem i zawrócił. Drugi wykonał ' ten manewr z opóźnieniem. Przede mną stał Mikołaj. — Dobrze, że cię widzę - zagadał wesoło. - Obiecałem, że jak j skończę, wpadnę po ciebie. I jestem. — Dlaczego nie byłeś u Józefa? — wypaliłam ni z tego, ni z owego, 1 bo kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć. — A miałem być? Nic o tym nie wiem. Wskakuj! — polecił. Drugi I chłopak zdjął kask i poznałam Kubę spotkanego podczas składania tych pojazdów. — Cześć, a to ty? — poznał mnie. — Zniknęłaś tak nagle, że nie i zdążyłem ci się przyjrzeć. — No właśnie, dlaczego wtedy wyszłaś? - przypomniał sobie I Mikołaj. — Tak jakoś. — No to siadaj — niecierpliwił się Mikołaj. — Poczekaj, ona zamarznie — zauważył Kuba. — Przecież dzisiaj już wiosna! - Mikołaj krzyknął to na całe gardło, ale obejrzał mnie. - Nie mogłaś się jakoś cieplej ubrać - pokręcił niezadowolony głową widząc cienki płaszczyk. — Przecież jest wiosna! — krzyknęłam przedrzeźniając go. — Zresztą skąd mogłam wiedzieć, że się pojawisz? — dodałam znacząco. — Z nim nigdy niczego nie możesz być pewna — roześmiał się Kuba. A ja poczułam dreszcz. On nas jakoś łączył ze sobą. — Wy tu sobie gadu, gadu, a coś trzeba wymyśleć — gorączkował się Mikołaj. — Skoczę na wydział i pożyczę od kogoś ciepłą kurtkę. — Spoko, spoko — Kuba zdjął skórę. — Włóż ją — podał mi, a do Mikołaja powiedział — podrzuć ją do domu, niech się przebierze. Ja tu skoczę na chwilę i potem po mnie zajedziecie — pokazał na wieżowiec naprzeciwko wydziału matematyki. — Musiała popracować nad tobą, skoro jesteś taki zaradny — dociął mu Mikołaj podając mi kask. — Tylko mocno mnie obejmij - odwrócił się do mnie na moment, gdy wsiadałam. — Kto nad nim pracował? — zawołałam mu w ucho, gdy zatrzymał się na światłach. — Co mówisz? — podgazowywał silnik jak szalony. — Gdzie Kuba poszedł? — krzyknęłam, bo nagle zrozumiałam, że oni pewnie do kogoś jechali, a wpadli na mnie przez przypadek. — Nic nie słyszę! — światła zmieniły się i Mikołaj ruszył z jeszcze większym rykiem! Pojechaliśmy od razu nad Wisłę. Mikołaj uznał, że skoro mam na sobie kurtkę Kuby, nie warto się nigdzie zatrzymywać. Było zimno, 32 wiał wiatr, on polerował chromy i coś tam grzebał przy motorze, a ja spacerowałam nad brzegiem. Nagle pod krzakiem zobaczyłam szczeniaka. Wyglądał jak owczarek podhalański z krótką sierścią. Biegał za mną i łapał mnie za kostki. Kiedy odjeżdżaliśmy, ścigał się przez chwilę z motorem a potem wrócił pod swój krzak. Myślałam o tym psie i Mikołaju. Może, gdybym wzięła tego psa, byłby tylko mój? Bo kot na pewno był mamy, miał mnie w nosie. Nie wiem czyj był Mikołaj. Ale od tamtego dnia zawsze nosiłam przy sobie ciepły sweter. Tak na wszelki wypadek. Rozdział IX - Ojca jeszcze nie ma? - mama stała w drzwiach mojego pokój - Przecież poszedł do fryzjera — ocknęłam się. - Ale to było trzy godziny temu! - miała obłęd w oczach. Spo rżałam na zegarek, było po dziewiątej. - A co on tak nagle przyjechał? - doszłam do wniosku, że nad szedł odpowieni moment, żeby ją przycisnąć. - Nagle? - zdziwiła się. - Przecież są święta - wykręciła się. - Miał przyjechać dopiero w maju - nie dawałam za wygraną. - Pewnie, najlepiej by było, żebyśmy widywali się raz do ro - wzruszyła ramionami. - Ale zastanów się, gdzie on mógł pójść —zaniepokoiła się znowu. - Może kogoś spotkał? — podrzuciłam myśl. - Może... - zaczęła chodzić po pokoju. Po jakimś czasie zatrzymała się koło biurka. - Co robisz? — zajrzała mi przez ramię. - Uzupełniam notatki - wyjaśniłam, nie przerywając pisania. - Nie chodzisz na wykłady? - spytała. Ale nie czekając na odpowiedź dodała: — Gdzie on może być? - Już zapomniałaś, że zawsze się spóźnia? - starałam się ją uspokoić. - W ogóle zapomniałam, że mam męża - nie dawała już rady ukryć histerii. Latała od okna do drzwi i nasłuchiwała kroków. Uległam jej panice i latałam za nią. Punkt dziesiąta usłyszałyśmy trzaśniecie windy i drzwi otworzyły się na oścież. Ojciec tylko rzucił na nas okiem i złożył ręce w przepraszającym geście. - No wiesz — zdołała wydobyć z siebie mama. - Przepraszam was bardzo, ale wyszedłem od fryzjera i zauważyłem na płocie ogłoszenie, że jacyś jogowie przeorientowują zmysły, wydało mi się to interesujące. - I co? Przeorientowali cię? — mama była czerwona i z trudem łapała powietrze. - Tu mam ich wydawnictwa — ojciec wydobył z kieszeni zwinięte 34 pisemka i podał mamie. — Taka sympatyczna dziewczyna opowiadała, że mamy w głowach śmietnik i powinniśmy bardziej dbać o czystość odczuwania - gdy ojciec mówił o tej dziewczynie, w oczach zapaliły mu się ciepłe ogniki. Mama oczywiście od razu to wyłapała. — Oszalałeś?! Przejdziesz na wegetarianizm i zaczniesz mantrować dlatego, że jakaś panienka zrobiła na tobie wrażenie? — stała się po swojemu złośliwa i ironiczna. — Dlaczego nie? — zaperzył się tata. — No to gratuluję. Jesteś na poziomie Aśki uciekającej do sekty - mama weszła do pokoju. — Z tobą naprawdę nie da się rozmawiać — obraził się ojciec. W niedzielę wielkanocną nie wytrzymałam i pognałam nad Wisłę. Nie liczyłam, że spotkam Mikołaja, ale chciałam sprawdzić, czy pies tam jeszcze jest. Martwiłam się o niego. Na szczęście miejsce pod krzakiem było puste i pomyślałam sobie, że znalazł swojego pana. Otwierałam drzwi w bardzo dobrym jak na mnie humorze, bo przynajmniej niepokój o psa miałam z głowy. Miśka i jej mąż siedzieli przy stole. Mama kręciła się między kuchnią a jadalnią. W moim pokoju na biurku siedziała Aśka. Rzuciłam ogólne cześć od drzwi. — I co? — Aśka popatrzyła na mnie z wyrzutem. — Miałaś to załatwić. — Nic się nie zmieniło? - aż mnie rzuciło. Pokręciła głową. — A to świnia — wypsnęło mi się. — Chodźcie już — ojciec zatrzymał się na chwilę patrząc z uśmiechem na półmiski z indykiem. — Piękny, prawda? Usiadłyśmy przy stole. Nikt się nie odezwał. — Jednak nie zostanę wegetarianinem — roześmiał się w pewnym momencie ojciec, dokładając sobie jeszcze jedną porcję. — O coś cię prosiłam, mamo — nie wytrzymałam. Spojrzała na mnie i stało się jasne, że nie ma pojęcia, o czym mówię. — Macie już pracę? — wypaliłam w kierunku Miśki i jej męża. — Nie — Miśka skrzywiła się dłubiąc w talerzu. — Nie pracujecie?! — ojciec odłożył widelec. — Nic nie wiedziałem! — To z czego wy żyjecie? — mama wpatrywała się w Miskę, jakby widziała ją pierwszy raz w życiu. — Pożyczaliśmy dotąd — bąknęła Miśka. — Przecież jestem ci już winna parę milionów. — Fakt — zgodziła się mama. Ojciec bez słowa wstał od stołu i poszedł do telefonu. 35 Nie mogłam wytrzymać w domu i znowu poniosło mnie nad Wisłę Już z daleka zobaczyłam dwa parkujące czopery. Przyspieszyłam obawie, że to fatamorgana i znikną, nim zdążę ich dopaść. Oparci drzewo siedzieli Mikołaj i Kuba. — Witaj — Mikołaj podniósł się na mój widok. — Cześć — odpowiedziałam. — Właśnie rozmawialiśmy o tobie — jakby nigdy nic powiedzi Mikołaj. — Tó pewnie ściągnęliście mnie myślami, bo nie mogłam usiedzieć w domu — odezwałam się tak swobodnie, że aż się zdziwiłam. — On ma zdolności telepatyczne - Kuba wskazał głową na Mikołaja. — A co słychać na uczelni? — stereotypowo spytał Mikołaj. — Po staremu — usiadłam na plecaku z ciepłym swetrem, który jak zwykle miałam przy sobie. — A ty nie bywasz? — Jesteśmy teraz w Zakopanem, wpadliśmy na święta i zaraz wracamy — wyjaśnił. - Może zabierzesz się z nami? — zaproponował lekko. — No wiesz — żachnęłam się. — A dlaczego nie? — Kuba przyglądał mi się spod zmrużonych oczu. — Zastanów się. Obydwaj wyciągnęli się na trawie i przyglądali mi się. — Mama cię nie puści? Mogę ją poprosić - zaofiarował się Mikołaj. — A studia? — spytałam głupio. Kuba machnął ręką. — Ja przyjeżdżam na pracownię, której nie mogę opuścić i zbieram od ludzi notatki — wyjaśnił. — Co studiujesz? — zainteresowałam się. — Drugi rok weterynarii — Kuba przewrócił się na plecy i wpatrywał w niebo. — Zabieram też notatki dla Mikołaja od tego Józefa, czy jak mu tam. Będziesz więc na bieżąco. W głowie huczało mi, jakbym miała włączony odkurzacz. Chciałam tam z nimi pojechać, ale wydawało mi się to kompletnie nierealne. — A tego psa już nie ma? — Kuba zaczął się rozglądać. — W poniedziałek jeszcze był - Mikołaj zagwizdał i cmoknął. — W niedzielę go nie było — stwierdziłam. — Byłaś tu? — Mikołaj uśmiechnął się do mnie i poprosił: — Jedź z nami. — Mieszkamy na takim fajnym stryszku u znajomych, to nic nie kosztuje — kusił Kuba. 36 - Jedziemy na motorach, więc podróż będziesz miala za frajer _ dorzucił Mikołaj. Musiałam mieć dziwną minę, bo Kuba roześmiał się r^uCąjąc: - Czekaj, daj się jej oswoić, bo ona wykonuje jakąś l^osZuiarną myślowe. Wyłączyłam się absolutnie. Odczekali w milczeniu doT^rą chwilę, potem Mikołaj odezwał się: - No, wracaj, stęskniłem się za tobą. Rozdział X - Nic nie słyszę - wrzeszczałam w słuchawkę. -To ja, Mikołaj, słyszysz? - dobiegał mnie głos zza światów. — J cię słyszę świetnie, więc ty mów. - Ale co mam mówić? - No, kiedy przyjedziesz? Powiedziałaś mamie? — wyobraziłam sobie Mikołaja stojącego w rozmównicy w Zakopanem i wykrzykującego na całą okolicę. Zachichotałam. - Z czego się śmiejesz? - obruszył się. - Tak sobie - zniżyłam głos. - No więc co? - Mikołaj nalegał. - Kiedy mam po ciebie wyjść? - Nic nowego nie wiem — zdecydowałam się wreszcie na odpowiedź. - To cześć — odłożył słuchawkę, jak mi się wydawało ze zniechęceniem. Odkąd wyjechali, Mikołaj dzwonił dwa razy pytając, czy przyjadę. Przedstawiłam mamie propozycję, a jakże. A ona właściwie nie powiedziała ani tak, ani nie. Zupełnie w jej stylu. Złapałam kurtkę i pognałam nad Wisłę. Często przychodziłam w to miejsce, siadałam pod krzakiem, zamykałam oczy i wyobrażałam sobie, że jadę do Zakopanego. Siedzę za Mikołajem na motorze i przytulam się do niego. Mokry nos trącił mnie w policzek. Pies stał przede mną i merdał ogonem. - Znowu tu jesteś? — zdziwiłam się. — Był wyraźnie wychudzony. Zamiast urosnąć, skurczył się i zmalał. Jego biała sierść wyglądała szaro i smutno. Po tym jak przyniosłam kota i mama nie zareagowała, nie miałam już żadnych oporów. Wyciągnęłam troczki plecaka i zawiązałam mu na szyi. - Idziemy - zadecydowałam. Poszedł za mną jednocześnie obgryzając sznurek. Nie chciał wejść na schody, musiałam go wnieść. W windzie trzymałam go na rękach, a on dokładnie wylizywał mi twarz. Nie było mowy, żebym dostała się do kluczy. Czołem przycisnęłam dzwonek. 38 Mama omiotła nas spojrzeniem najpierw nieprzytomnym, ale zaraz zrozumiała, o co tu chodzi. Nim zdołałam wydobyć głos, ona skrzywiła się ironicznie. - Kiedy zdecydujesz się przywlec słonia, wolałabym wiedzieć wcześniej. Pies zachowywał się jak wariat. Nie pozwolił się postawić na podłodze, cały czas wspinał mi się na ręce. A ciężki był jak diabli. Kot ocierał się o mamy nogi i obserwował nas z niesmakiem. - Jedziemy - zadecydowała nagłe mama biorąc kluczyki od samochodu. - Dokąd? — przytuliłam psa, jakby w obawie, że chce mi go zabrać. - Do weterynarza — ucięła wychodząc na klatkę. Poszłam za nią kręcąc nieustannie głową, by uniknąć oblizywania. - Chyba już pójdę — powiedziała Miśka nie ruszając się z miejsca. - Poczekaj jeszcze. Skoro cię zaprosiła, to zaraz wpadnie niczym bomba — wstałam, żeby zrobić nową herbatę, a pies skoczył jak oparzony. - Nerwus straszny — wyciągnęła rękę i chciała go pogłaskać, ale on przywarł do moich nóg. - Wszędzie za mną chodzi. Nawet do łazienki. Śpi na podłodze przy moim tapczanie, ale tak, by mieć mnie na oku i w każdej chwili za mną biec. — Położyłam mu stopę na głowie i pies uspokoił się na chwilę. Zazgrzytał klucz w zamku i do kuchni, jak przewidywałam, wpa-rowala mama. - Zaraz padnę z głodu — przywitała nas wysypując na stół zakupy. Od rana nic nie jadłam. Miśka bez słowa zaczęła wypakowywać. Mama nie rozbierając się rzuciła się najedzenie. Zaparzyłam herbatę, wlałam do kubków i usiadłam. Nikt nic nie mówił. - No więc, musisz napisać życiorys — po jednej bułce i łyku herbaty rozkazała mama. Zdjęła też kurtkę i buty. Miśka wzięła je z podłogi i wyniosła do przedpokoju. - Już umiem. Pisałam Pawłowi — zawołała. - A co u niego? - Złożył ofertę tam, gdzie mu tata poradził - odpowiedziałam za Miskę. Miśka wróciła, ale stała w drzwiach, jakby szykując się do wyjścia. Gdy któraś z nas poruszyła się, pies podskakiwał niespokojnie. - Zwariuję z tym psem — przy drugiej bułce powiedziała mama. 39 Kot siedział na stole obok jej k^bka i wpatrywał się w nią z uwielbieniem - Nie wierzę w te oferty - odezwała się nagle Miśka. - Zawracasz głowę - z pełnymi ustami wyartykułowała mama. Teraz jest taki styl. Składa siC ofertC i czeka. A ponieważ jesteś Polecona, masz szansę. Tutaj jest adres - wyjęła z torebki kartkę 1 Podała Misce. . - No to lecę - Miśka nerwoW0 jak moj pies porwała kartkę. - I zrób coś ze sobą! - zawołała za nią mama. - Nie rozumiem - zastopowało ją. - No, włosy i w ogóle. Nie możesz tak iść na interview - wzruszyła ramionami mama. Przyjrzałam się Misce. Miała włosy w kitkę, sweter i wytarte dżinsy, wyglądała jak mama kiedyś. Wyszłam z zajęć z Gośką. Dawno nie miałam okazji z nią pogadać. - Wiesz, że znalazłam psa? - zwierzyłam się. - Coś ty? - zdziwiła się, ale bez zainteresowania. - Zupełnie nie rozumiem dzisiejszego wykładu- - Ja też nie - zgodziłam się z nią. - A tam! Ty się niczym nie przejmujesz. A ja nie śpię po nocach, °o się już boję sesji - wyrzuciła z siebie. - Ja też nie śpię, bo mój pies stale trąca mnie nosem sprawdzając, czy mu gdzieś nie zniknęłam - roześmiałam się. - Ależ ty jesteś niepoważna! - skarciła mnie. - Cześć, Julka - zagrodził nam drogę Kuba. - To ja już pędzę, hej - Gośka czmychnęła, jakby korzystając z okazji. - Mikołaj mnie przysłał po notatki i kazał mi cię przywieźć ~ uśmiechnął się Kuba. - Coś ty, mam psa! - oznajmiłam, jakby to wszystko wyjaśniało. - Jakiego psa? - Kubie zaświeciły się oczy. - Ach, przecież ty go znasz! - dotarło do mnie. - Tego znad Wisły. - Wzięłaś go? Naprawdę? - miał tak rozradowaną twarz, że nigdy go takiego nie widziałam. - No to kamień spadł mi z serca. - Myślałeś o nim? - zdziwiłam się i przyjrzałam mu się uważniej. Miał bardzo fajne oczy. Zupełnie przezroczyste. - No problem, zabierz go - zaproponował. - Ale on jest bardzo nerwowy, wszystkiego się boi - zaczęłam mu opowiadać, bo wreszcie ktoś mnie rozumiał. - Posłuchaj - przerwał mi. - Przecież on jest trochę nasz wspólny. Znaleźliśmy go we trójkę. My z Mikołajem też chcemy brać udział w jego wychowaniu - mówił tak, że nie wiedziałam, czy nie kpi. 40 — Z nikim nie będę się dzielić moim psem — zaprotestowałam stanowczo. Nagle poczułam, że nic a nic do Mikołaja mi nie przeszło, że czuję to nawet mocniej, ale najważniejszy był dla mnie pies. — Pojęcia nie mam, jak go nazwać — dodałam bezradnie. — Mówię do niego pies. Kuba pogłaskał mnie po głowie. — Nic się nie martw. Coś pomyślimy. Wyjeżdżam jutro - zakomunikował. Już miał odejść, ale w ostatniej chwili zatrzymał się. Wyjął z kieszeni notes i coś nabazgrał. — Tu jest nasz adres, tak na wszelki wypadek, gdybyś się namyśliła — podał mi kartkę i już go nie było. Pies czekał na mnie pod drzwiami. Pilnował mojego jednego kapcia. Drugi, dokładnie wyświniony i podarty, leżał na środku przedpokoju. — Nie dał mi go ruszyć - mama pojawiła się w drzwiach. — Podejrzewam, że gdy tylko wychodzisz, on rzuca się na twoje rzeczy i wynosi je pod drzwi. Znalazłam tu sweter i tę fioletową bluzkę. Łaskawie jednak pozwolił mi je zabrać. Na szczęście są całe — patrzyła jak siedzę na podłodze obok psa i obcałowuję mu pysk. — Moje słonko, mój trombocycik — przemawiałam do niego. — A kto tam jest w tym Zakopanem? — spytała ni z tego, ni z owego. — No, ludzie z matmy — wzruszyłam ramionami. — Bo doszłam do wniosku, że gdybyś chciała, to mogłabyś jechać — zgodziła się nagle. - Ale z nim! - pokazała głową na psa. Rozdział XI — Nareszcie - mruknął Mikołaj, gdy w drzwiach poddasza stanęła ciemna, drobna i bardzo blada brunetka z naręczem kartonów pizzy. — Umieram z głodu - dodał kapryśnie. — Już, już, musiałam czekać — powiedziała usprawiedliwiając się. Szybko ułożyła pudła na podłodze, przyniosła nóż i zaczęła dzielić krążki. Mikołaj nie czekając przysunął sobie karton, rwał gorącą pizzę i wpychał do ust. Jędrek i Marcin, ci których już raz widziałam, jak składali motory, pozwolili się obsłużyć i skupili najedzeniu. Wysoka blondynka, na którą mówili Grosik, podniosła się leniwie, wzięła dwa talerzyki i jeden podała Kubie. Jadłam powoli dzieląc się z moim psem, już nie reagującym tak nerwowo na każdy ruch. — Hanka, a teraz piwo — zażyczył sobie Mikołaj i ta czarna poderwała się przerywając jedzenie. Wyjęła z plecaka kilka puszek i poturlała na środek. Jedną otworzyła i podała Mikołajowi. Z zadowoleniem skinął głową. — No, Grosik — z pełnymi ustami ponaglił z kolei Kuba pokazując puszki. Dziewczyna wzruszyła ramionami i dalej siedziała na podłodze opierając się o ścianę. Kuba roześmiał się i sięgnął po Faxa. Strzelił otwierając puszkę i wypił parę łyków. Hanka zaczęła zbierać rozrzucone opakowania, jednorazowe talerze i okruchy wokół Mikołaja. Otrzepała mu sweter, a Mikołaj sięgnął po jej rękę i pocałował. — No jak, Julka, podoba ci się u nas? — spytał i po raz pierwszy odkąd przyjechałam, czyli od dzisiejszego ranka nasze oczy spotkały się. Miały ten sam zawsze ciepły wyraz. — Ja chyba dzisiaj pojadę — powiedziałam nagle i właściwie wbrew sobie. — Żartujesz - żachnął się Mikołaj. - Jeszcze nic ci nie pokazałem, nie zaprzyjaźniłem się z tobą, a ty chcesz wracać? - patrzył na mnie z uśmiechem. 42 Kuba roześmiał się cicho, a Hanka stanęła pośrodku pokoju. — Zdążę na ten nocny pociąg - zdecydowałam się i wstałam. — To ja cię odprowadzę — poderwał się Kuba. — Dziwna jesteś — Mikołaj podszedł, objął mnie i pocałował we włosy. - Dzięki, że przyjechałaś - szepnął. Gdy wychodziłam z Kubą, podchwyciłam spojrzenie Hanki. Była w nim ulga. — I to nie przez Hankę wyjechałam. Wszyscy wydawali mi się straszni, czułam się wśród nich obca - mieszałam herbatę bez sensu, bo nie słodziłam. Prosto z pociągu zamiast do domu, powędrowałam do Miśki. Była sama. Spacerowała po kuchni, a ja monologowałam. Chciałam, żeby chociaż ona mnie rozumiała. I zaakceptowała. — Byłaś z zewnątrz, dlatego widziałaś tak ostro. Nie zdążyłaś wejść do środka - Miśka pogłaskała mojego psa i wyjęła z lodówki garnek z zupą. - Pewnie jest głodny? - domyśliła się. — To miałam mimo wszystko zostać? - załamałam się. — Pojęcia nie mam, ale ja bym została — postawiła zupę na gazie i gmerała w niej łyżką. W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Miśka poszła otworzyć, a ja nalałam jarzynową na talerz i rozgniatałam widelcem ziemniaki. — Czyś ty oszalała? - usłyszałam z przedpokoju głos mamy. Aż mnie zatkało, bo nie wiedziałam jakim cudem domyśliła się, że tu jestem. - Opowiedz mi dokładnie, jak to było - mówiła ostrym, nieprzyjemnym głosem. Wparowała do kuchni i stanęła jak wryta. — Co ty tu robisz? - wtedy zrozumiałam, że darła się na Miskę, nie na mnie. — A zresztą, tobą zajmę się później — machnęła ręką. — Dlaczego stamtąd wyszłaś? — zwróciła się do Miśki. — Bo wiesz, oni mi dali do przetłumaczenia angielski list — powiedziała Miśka, jakby to wszystko wyjaśniało i zaczęła chichotać. — No jasne, chcieli sprawdzić znajomość języka - gadała mama. - I nie rozumiem, co cię tak wtedy rozbawiło. Ta moja znajoma mówiła, że gdy tylko rzuciłaś okiem, wybuchnęłaś śmiechem! A potem powiedziałaś: dziękuję bardzo i wyszłaś. — Tak było - zgodziła się Miśka nadal krztusząc się ze śmiechu. — Nie rozumiem, nie rozumiem — piekliła się mama. — No jak nie rozumiesz? To był list od polskiej firmy mieszczącej się na tym samym piętrze biurowca — Miśka aż podniosła głos. — No to co? — mama nie chwytała. — Czy tobie już też na mózg padło? - Miśka puknęła się w czoło. 43 — Dwie polskie firmy mieszczące się dwa kroki od siebie korespondują ze sobą po angielsku! — powiedziała dobitnie. Roześmiałam się na całe gardło. — Nie mogę, do Europy wchodzimy — ryczałam ze śmiechu. — A co cię to obchodzi? Niech sobie prowadzą korespondencję po chińsku, ważne żeby cię zatrudnili — na mamie nie zrobiło to żadnego wrażenia. — A z tego, co się zorientowałam, tam tylko szefowa ma mgliste pojęcie o angielskim — kontynuowała Miśka. — No i dobrze, przynajmniej byłabyś niezastąpiona — mama była urażona. — Nie chcę pracować wśród dętych półgłówków. Po co im angielski? Dla dodania sobie powagi? — podsumowała już serio Miśka. Siedziałam na schodach schodzących do Wisły. Pies warczał obok mnie, nie chciał tu biegać, jakby się bał, że go zostawię. Niby się uspokoił, zapomniał, ale coś mu tam kołatało we łbie. Czułam, że na całym świecie mam tylko jego i tylko on mnie rozumie. No i może Miśka. Nie powiem, żebym przestała myśleć o Mikołaju, ale skończyły się złudzenia. Stał się daleki i już nie chciałam go zdobyć. Nawet nie mogłam płakać. We łzach kryje się zawsze jakaś resztka nadziei, przypomniały mi się czyjeś słowa i rozpłakałam się. Tak sobie siedziałam i płakałam, aż podniosłam głowę. Na drugim końcu schodów siedziała Aśka. — Hej, co tu robisz? - zawołałam normalnym głosem szybko wycierając oczy i nos. — Ciotka powiedziała, że pewnie jesteś nad Wisłą, więc przyszłam — nie zbliżała się do mnie. Siedziałyśmy nadal o sto kilometrów od siebie. — Chcesz coś? — krzyknęłam. — Nie, tak sobie cię szukałam — odkrzyknęła. — Co słychać? — czułam się w obowiązku prowadzić dalej tę konwersację. — Kompletne dno. -A co? -Nic. — To chodźmy już — zaproponowałam nie ruszając się z miejsca. — Aha — podniosła się i tym mnie zmobilizowała. Wstałam. Szłyśmy obok siebie. Koło pomnika sapera pies szarpnął i zaczął obwąchiwać saperowi buty. — Byłam na imprezie - odezwała się Aśka. — I jak? — pociągnęłam smycz. 44 - Dno! - skrzywiła się. - Wyszłam w połowie. - Dlaczego? - zdziwiłam się uprzejmie, chociaż wcale mnie to nie interesowało. Dosyć miałam swojego. - Ten przymuł Sebastian zwymiotował na parapet piętro niżej i przyleciała sąsiadka - w głosie jej była taka rozpacz, że mnie tknęło. - A kto to jest Sebastian? - Taki jeden z mojej klasy. - Fajny? - brnęłam dalej. - Dawniej myślałam, że fajny - mruknęła Aśka i wyjaśniło to wszystko. - Zdarza się - pocieszyłam ją. - Nic nie rozumiesz - machnęła ręką i zaczęła gnać przed siebie. Dopadłam ją przy Buffo. Chwyciłam za rękę i stałyśmy bez słowa, bo nie mogłyśmy złapać tchu. Rozdział XII Siedziałam przy biurku i rozwalałam teoretycznie swoje życie. O ile zimowa sesja przeszła mi ulgowo, byłam pewna, że letnią zawalę. Nagle zaświtała mi myśl, żeby rzucić tę matmę i zdawać jeszcze raz na dziennikarkę albo na filozofię na przykład. Spodobał mi się ten pomysł. Wyobraziłam sobie, że chodzę spokojnie na zajęcia i wreszcie niczego się nie boję. Mogę się normalnie uczyć, bo wszystko rozumiem. Nie trzęsę się przed kompromitacją na kolokwium. Zachciało mi się żyć! Zerwałam się, by podzielić się tym genialnym odkryciem z mamą, gdy zadzwonił telefon. Podniosłam słuchawkę i usłyszałam miły, męski głos: - Przepraszam bardzo, nie wiem, czy dobrze trafiłem, ale czy pod tym telefonem zastałem Annę Jodlewską? - Zaraz poproszę mamę — odpowiedziałam i włożyłam głowę do pokoju mamy. — Do ciebie. - To niemożliwe, żebyś to był ty! - usłyszałam po chwili radosny głos mamy. - Pewnie, że cię pamiętam - ćwierkała w słuchawkę aż nastawiłam uszu. - Chętnie, ale nie dzisiaj. No coś ty, nie mogę tak zaraz - certoliła się. - No dobrze, niech będzie, ale za godzinę - uległa. Odłożyła słuchawkę i zaczęła się miotać po domu. Biegała od łazienki do szafy, wkładała sukienkę, zdejmowała ją i wbijała się w spodnie. Obserwowałam ją stojąc w drzwiach swojego pokoju, ale nie zwracała na mnie uwagi. Doszłam do wniosku, że nie jest to odpowiedni moment, by ją poinformować o zmianie życiowych planów. - Idziesz gdzieś? — rzuciłam, gdy zdecydowała się na dżinsy i marynarkę. - A tak, wychodzę i... - zawiesiła głos. - Mogę wrócić późno — dodała. - Dlaczego zrezygnowałaś z sukienki? - zainteresowałam się. - Jakoś w tym czuję się swobodniej - spojrzała w lustro przyglądając się sobie badawczo. Jej rozbawione oczy nagle przygasły. Nie była z siebie zadowolona. - No co? Przecież jest dobrze - stwierdziłam. 46 - Tak myślisz? - skrzywiła się. - Co ty? Na randkę idziesz, że tak się starasz?! - zakpiłam i zauważyłam, że mama speszyła się i szybko wybiegła z domu. - Hej, Julka! Poczekaj! - zawołał za mną Mariusz, gdy wychodziłam po ostatnich zajęciach. - Po co? - zdziwiłam się, ale przystanęłam. - Chcę ci coś zaproponować - wydusił z siebie, gdy znaleźliśmy się na ulicy. - No śmiało, nie krępuj się - ponaglałam go z ironią. Byłam ostatnio w takim nastroju, że wydawało mi się, że nic nie jest w stanie mnie poruszyć ani wzruszyć. Tęskniłam za Mikołajem i nic innego się nie liczyło. - Pchnijmy razem tę sesję - ciągnął nie zrażony. - Chcesz się ze mną uczyć? - zdziwiłam się. - I po to chciałeś, żebym zaczekała? - No — przytaknął skwapliwie. - A co na to powie twoja dziewczyna? — prowokowałam go. - To już nieważne. - Nieważne? — ugryzłam się w język. - Chciałaś coś powiedzieć? - Tylko tyle, że nie wiem, czy będę podchodziła do tej sesji - mruknęłam niby od niechcenia. - Zwariowałaś?! - Nie daję sobie rady - przyznałam się nagle. - Ty sobie nie dajesz rady? Ty? Niech skonam! - roześmiał się. - Niby się nie uczysz, a jedyna z całego roku zrobiłaś zadanie na ostatnim kolokwium! - Skąd wiesz? Przecież jeszcze nie oddali - zainteresowałam się. - Przypadkowo usłyszałem. - Które zadanie? - badałam, czy nie blefuje. - To dodatkowe - wyjaśnił. - Jakie dodatkowe? - nie rozumiałam. - Były trzy zadania i już. - Nieprzytomna jesteś? Były dwa zadania i jedno dodatkowe! I on mówił, że wprawdzie coś pokręciłaś w tamtych dwóch, ale jako jedyna zrobiłaś dobrze to najtrudniejsze. Proponował, żeby ci postawić piątkę! Rzuciłam się Mariuszowi na szyję. Nie przypuszczałam, że tak się ucieszę. Musi mi zależeć na tych studiach, jeśli ta wiadomość wprawiła mnie w taki dobry humor. Wyjęłam z lodówki wszystko, co zawierała: dwa kefiry i jajka. 47 Postanowiłam usmażyć racuszki z bananami. Innym razem zjadłabym jajecznicę popijając kefirem, a banany zostawiłabym mamie na kolację. Ten sukces postanowiłam jednak uczcić. Gdy nałożyłam ostatnią partię na patelnię, do drzwi zadzwonił dzwonek. Sprawiało to wrażenie, jakby ktoś oparł się o dzwonek i tak trwał. Wyłączyłam gaz i pognałam do drzwi. To Mikołaj opierał się plecami o dzwonek. Powoli odwrócił się do mnie i powiedział: -Witaj. - Hej — odpowiedziałam i czułam, że się czerwienię. - Mogę? - pokazał oczami na wnętrze mieszkania. - Wejdź - odsunęłam się z progu. Pies wpuścił go do przedpokoju, ale nie ucieszył się na jego widok. - Nazwałaś go wreszcie? - pogłaskał go. - Czasami mówię do niego Wisłek, a czasami pies. Mikołaj usiadł na tapczanie i obserwował mnie. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, więc usiadłam na biurku. Po dobrej chwili czułam się zobowiązana przerwać milczenie. - Nie przyjechałeś na ostatnie kolokwium. - Tak wyszło - mruknął i zamilkł. - Już wróciłeś na dobre, czy tak wpadłeś? - spytałam. - Wróciliśmy. Wstał i zaczął powoli do mnie się zbliżać. Objął mnie i pocałował we włosy. Za chwilę podniósł moją głowę i pocałował mnie w usta. Całował mnie coraz mocniej. Ręce włożył mi pod sweter, który podjechał aż pod szyję. Chciałam zaprotestować, ale nie zrobiłam tego. Gładził mnie po nagich plecach. Psu wyraźnie się to nie spodobało. Podniósł gumową kość i trącał nią Mikołaja w nogi. Mikołaj rzucił mu zabawkę i wrócił do mnie. Pies zaszczekał radośnie i szybko przyniósł ją z powrotem. Mikołaj całował mnie nie zwracając na niego uwagi, ale na dłuższą metę to się nie udawało. Pies zaszczekał parę razy ponaglająco, a gdy to nie pomogło, zaczął się z mokrą wyślinioną kością ładować pomiędzy nas. Mikołaj odepchnął go lekko i wziął mnie na ręce. Przeniósł mnie na tapczan. Leżeliśmy przytuleni do siebie. Pies usiadł poszczekując w regularnych odstępach czasu. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że wpatruje się we mnie. Stanowczo wysunęłam się z objęć Mikołaja i usiadłam. Czułam, że palą mnie policzki, więc schowałam je w dłoniach zimnych jak lód. Pies lizał mnie po rękach. Mikołaj próbował jeszcze przyciągnąć mnie do siebie, ale wtedy pies cicho zawarczał. - I tak jesteś niedostępna, ale przez tego psa nikt się nie przebije — zawyrokował i wyszedł. Rozdział XIII Mikołaj wpadł na ćwiczenia w ostatniej chwili i usiadł tuż koło drzwi. Poczułam, że się czerwienię i gorączkowo myślałam, jak zachować się na przerwie. - Przecież pani jest dzisiaj obecna! - usłyszałam głos asystenta i Gośka szturchnęła mnie w bok. Odruchowo wstałam. - Chciałem wcześniej oddać państwu kolokwium, ale specjalnie czekałem na panią Jodlewską - kontynuował uprzejmie. - Ogólnie wypadły słabo i za tydzień odbędzie się egzamin zaliczający ćwiczenia. Stałam jak ta palantka zastanawiając się, o co mu chodzi. Nie mogłam sobie dać rady ze wzrokiem Mikołaja i słowa asystenta przestały do mnie znowu docierać. - Pani Jodlewską jako jedyna z tej grupy będzie zwolniona z pisemnego w nagrodę za udaną próbę rozwiązania dodatkowego - włączyłam się, gdy usłyszałam swoje nazwisko. - Jednocześnie mam zaszczyt zaprosić panią na egzamin ustny do profesora Skorka. Profesor chciałby panią poznać, bo dotąd nie miał okazji - powiedział z przekąsem i wyciągnął rękę z moją pracą. Jak na szczudłach poszłam, wzięłam, wróciłam, usiadłam. Świat mi się zawalił. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym zdawać ustny! Tróją z pisemnego zadowoliłaby mnie pod każdym względem, nie uczyłam się żadnych dowodów, a tego profesor wymagał na ustnym. Pytał tylko starających się o więcej, lub tych, którzy oblali. Byłam tak przerażona tą wizją, że zapomniałam o Mikołaju. Pozbierałam machinalnie swoje rzeczy i wyprysnęłam z sali zaraz po skończeniu zajęć. - Nie będę zdawała tej sesji - zakomunikowałam mamie stając znienacka w drzwiach łazienki. - Chyba zwariowałaś - zlekceważyła mnie zupełnie, usiłując swoje proste jak drut włosy nawinąć na elektryczną lokówkę. 49 - Wcale nie! Postanowiłam rzucić matematykę i zdawać jeszcze raz — oparłam się o drzwi, bo cała się trzęsłam. - Głowę zawracasz — syknęła, bo sparzyła się w skroń. - Czy my musimy teraz o rym rozmawiać? - Tak, bo rzadko można się z tobą spotkać — odzyskałam pewność siebie. Wiedziałam, że to jej słaby punkt. - A na co chcesz zdawać? - spytała odkładając do umywalki lokówkę i rezygnując z dalszych zabiegów zamiany swoich włosów na inne. - Na filozofię, dziennikarkę, polonistykę, socjologię, cokolwiek, co nie jest matematyką - wyliczyłam. - Ale dokończ, bo głupawo wyglądasz: jedna połowa inna niż druga - pokazałam palcem jej włosy. Spojrzała w lustro i roześmiała się. Przyjrzałam się i dostrzegłam w niej coś nowego. Nie potrafiłam określić, co to jest. - Ciekawe, jak zdążysz się przygotować do egzaminów? — zauważyła sceptycznie. - Zupełnie bez sensu - dodała. — Ale wieczorem j zadzwonię do ojca i ściągnę go natychmiast - uznała naszą rozmowę za skończoną, więc chwilę postałam i wyniosłam się. — Jadę na działkę i tak zajrzałam po drodze - powiedziałam, gdy tylko Miśka otworzyła drzwi. — Właź, właź. Muszę cię o coś zapytać — wciągnęła mnie do przedpokoju. — Sama jesteś? — Pawełek z Aśką zaraz przyjdą, a ja mam do ciebie sprawę. — Czy Aśka mówiła ci coś o jakiejś prywatce? — No, była na imprezie — przytaknęłam. — I co się tam działo? Bo jest afera na całą szkołę. Jeszcze mi tylko brakowało, żeby Aśkę wywalili - Miśka wyjęła z torebki papierosa i zapaliła. — Nie pytałaś jej? — zdziwiłam się. — Pytałam, ale myślałam, że może tobie powiedziała więcej - zaczęła rozglądać się za popielniczką, bo stałyśmy nadal w przedpokoju. — Był jakiś Sebastian, który puścił pawia przez okno i odniosłam wrażenie, że on się Aśce przedtem podobał, a potem przestał — zrelacjonowałam czując, że jestem nielojalna wobec Aśki. — Ona się w nim zakochała — pokiwała głową Miśka, jakby potwierdzając swoje przypuszczenia. I na te słowa weszli Paweł i Aśka. — Nic tu po mnie - powiedziałam szybko. 50 Drogę na działkę przebyłam w otępieniu. Nie miałam z kim podzielić się swoimi rozdrapami. Nie było na świecie nikogo kto zechciałby mnie wysłuchać. Gdy skręciłam z drogi na ścieżkę prowadzącą do furtki, zobaczyłam czoper. Za chwilę Mikołaj podniósł się z trawy i ruszył w moją stronę. - To wasz domek? Fajny! - przywitał mnie. - Twoja matka powiedziała, gdzie jesteś i podała mi namiary. A ty gdzie sic boczysz? - gadał zupełnie nie jak on. - Trochę trwało nim dojechałam - mocowałam się z zamkiem w furtce. Mikołaj wyjął ze skrytki w motorze spray, psiknął w otwór i na klucz. Potem wziął klucz z mojej ręki lekko jej dotykając. Zamek od razu puścił. - A jego nie wzięłaś? - spytał trochę wyzywająco. - Muszę coś zrobić w ogródku i bałam się, że mi będzie przeszkadzał - usiadłam na schodkach, jakoś nie miałam ochoty wchodzić do domu. Mikołaj usiadł obok mnie i zamilkł. - Czujesz jak pachnie? — spytałam po chwili. Przysunął się do mnie i zaczął mnie całować. Znowu włożył ręce pod moją bluzkę i stopniowo z pleców przesuwał pod pachy. Odsunęłam się. - Daj spokój. - Dlaczego? przecież jego tu nie ma - roześmiał się. Takiego Cerbera sobie sprawiłaś... - nie dokończył, tylko przyciągaj ??? ^0 siebie. Przycisnął tak mocno, że prawie nie mogłam oddychać - Zostaw mnie - wyrwałam się gwałtownie. - Wszystko mi się poplątało, nie wiem co mam robić, a ty! - krzyknęłam. Czułam że palą mnie policzki, że mam potargane włosy, że zaraz się rozpłaczę, bo nie wiem, czego chcę. Rozdział XIV — Okna trzeba pomalować - odezwał się ojciec, gdy ogarnął wzrokiem cały dom. Był tu pierwszy raz po powrocie. Wzruszyłam tylko ramionami, bo myślałam zupełnie o czym innym. Ostatni raz widziałam się z Mikołajem właśnie tutaj. I po tym wszystkim myślałam, że będziemy razem. A Mikołaj cmoknął mnie bez słowa na pożegnanie i tyle. — Czemu jesteś taka smutna? - ojciec po otaksowaniu domu zaczął przyglądać się mnie. — A tam... — machnęłam ręką. — Mama zadzwoniła i dramatycznie zażądała powrotu, bo podobno chciałaś rzucić studia. Skróciłem kontrakt, przyjechałem, a ty nic — otworzył drzwi, ale nie wszedł. Usiadł na schodach w tym samym miejscu, co Mikołaj. — I tak się nie wyrobię, za mało czasu - mruknęłam. — Na co za mało? Nic nie rozumiem - zaczął automatycznie wyrywać chwasty wokół schodków. — Nie dam rady zmienić kierunku, nie zaliczę sesji na matematyce, a tam — znowu machnęłam ręką. — Nic się nie uczyłaś? — przestraszył się. — Trochę tak, ale za mało, poza tym ja nic z tej analizy nie kapuję. Tępa jestem, rozumiesz! — wyrzuciłam wreszcie z siebie. — Nie miał ci kto pomóc? — zdziwił się. — Dlaczego stale ma mi ktoś pomagać? Ja się tego boję, trzęsę się przed każdymi zajęciami. Nie chcę tak — zauważyłam, że wysku-bywałam wokół siebie trawę. — Pierwszy rok jest najtrudniejszy. Zalicz go, wtedy będziesz miała możliwość manewru, przeniesienia się, czy co — ojciec wyprostował się i przyglądał mi się. - Nie jest dobrze - pokręcił głową. Chciałam go spytać, dlaczego nie odzywają się do siebie z mamą, ale nie miałam odwagi. 52 , - Wywalili mnie z budy - zakomunikowała mi Aśka wstając ze schodów. Czekała na mnie pod drzwiami. - Teraz? Przed końcem roku? - Powiedzieli, żebym od nowego roku poszukała sobie innej szkoły - wyjaśniła. Wpuściłam ją do przedpokoju przytrzymując jednocześnie psa, który gwałtownie chciał się z nami witać. - A Miśka co? - Nadal nie ma pracy — skwitowała. - Ale mnie chodzi o twoją szkołę! - Aaa - załapała - próbowała się kłócić, ale dała za wygraną. Doszła do wniosku, że ich nie przekona. - O czym nie przekona? — nie rozumiałam. - No, że zdążyłam wyjść, nim to się zaczęło - Co się zaczęło? - No, oni palili marihuanę. - Marihuanę? - zatkało mnie. - Ty nie paliłaś? - Spróbowałam, ale tylko dwa razy się zaciągnęłam - Powiedziałaś Misce? - Nie. - Dlaczego? - Wstydziłam się. Ona nie zrozumie, że nie mogłam odmówić, bo Sebastian mnie poczęstował. - Aśka chodziła po mieszkaniu zaglądając do każdego kąta. Nie mogła usiedzieć w miejscu. - Julka, widziałaś to? — zawołała z pokoju mamy - Co? - odkrzyknęłam, ale weszłam tam. Zniknął komputer, biurko było zupełnie puste, a drzwi szafy otwarte na oścież. Bardzo powoli zaczęłam kojarzyć. Tamtą podsłuchaną rozmowę z ojcem. Telefony do mamy i jej wieczorne wyjścia. - Matka gdzieś wyjechała? — zdziwiła się Aśka - Ona się chyba wyprowadziła - usłyszałam swój głos. - I nic ci nie powiedziała? - Aśka zaczęła czegoś szukać. - Co robisz? — spytałam. - No, bo jak ci nic nie powiedziała, to musiała zostawić jakiś list. - Zaglądała do szuflady, potem pognała do mojego pokoju. Zastanowiło mnie, że Aśka nie dziwi się całej sytuacji - Pewnie do ciebie zadzwoni - wróciła i stanęła przede mną. - Nie martw się. - Ja nigdy nie przypuszczałam, że mi się to może przydarzyć - wykrztusiłam i rozpłakałam się. - A ja się stale tego boję - pokiwała głową. _ Ciągle mi się wydaje, że oni się rozejdą. Nie mogę słuchać, jak się kłócą! 53 — przecież Miśka i Paweł są dobrym małżeństwem — zaprotestowałam. — Kłócą się o wszystko — upierała się Aśka. Siedzieliśmy z ojcem w kuchni i zachowywaliśmy pozory, że nic się nie stało. Jedynym objawem nienormalności była kupna pizza na stole. Ojciec nie zrobił swoim zwyczajem kolacji własnoręcznie, lecz przyniósł gotową. — Napijesz się wina? - wyjął z lodówki białą Sophię i nalał do szklaneczek. - To za ten twój jutrzejszy egzamin. — Mógłbyś mi powiedzieć, co się stało? - wypiłam łyk. Nie odezwał się. Posiedziałam jeszcze chwilę i poszłam do siebie. Nie mogłam usnąć. Bałam się egzaminu, bałam się spotkać jutro z Mikołajem, a cała sytuacja domowa wydawała mi się kompletnie nierzeczywista. Jakby to się działo na jakimś filmie, a nie w moim domu. Poszłam na ten egzamin, żeby coś ze sobą zrobić. Weszłam na salę, nie rozglądając się usiadłam. Przepisałam zadania i spróbowałam coś liczyć. Ocknęłam się, gdy zbierali prace. Pod salą czekał na mnie Mariusz. — No i jak? - dopytywał się. — Wołałem cię, chciałem ci coś podrzucić, ale nie słyszałaś! — Nie wiem — wzruszyłam ramionami. — Coś tam zrobiłam, ale sama nie wiem co. Nagle dobiegł mnie głos Gośki: — Słyszeliście, że Mikołaj się żeni? Rozejrzałam się. Przy drugich drzwiach stała grupka ludzi. _ Z kim? Z Julka? - spytał ktoś. — Coś ty, z jakąś nie od nas - wyjaśnił Józef. _ Co mu tak nagle? — dopytywano się. _ powiedział, że tak wyszło — w tym momencie Gośka spojrzała na mnie. Uciekłam wzrokiem, bo bałam się, że wyczyta w moich oczach rozpacz. Rozdział XV Algebrę zdałam na trzy, a analizę przerąbałam. Nie chciało mi Się teraz myśleć o ustnym. Myślałam o Mikołaju i o marnie- Na Przemian trując się raz jednym, a raz drugim. To był jakiś koszmar i stale miałam nadzieję, że się z niego obudzę. Szłam przed siebie ?^? bez celu, ale ciągnęło mnie do domu Miśki. Chciałam pogadać. Przy placu Konstytucji był bazarek. Wyhamowałam ??2? Pierwszym straganie. Nie byłam pewna, czy to nie zwid. Przy trzecich szczękach wśród bluzek, spódnic i sukienek stała Miśka. Wyraźnie pilnując tego chłamu czytała książkę. Nagle obok mnie pojawiła się Ąśka. - Cześć - zawołała wesoło. - Już wiesz? - Właśnie zobaczyłam i nie wiem, czy to prawda? - No - Aśka dłubała czubkiem adidasa w popękanej płycie chodnikowej. - Mnie też nic nie powiedziała i wpadłam na nią parę dni temu. -I co? - Ochrzaniła mnie, ale po chwili jej przeszło i povidedziała, że będę pomagała. - Nie wyjeżdżasz? - zadałam retoryczne pytanie. - Nie — Aśka pokręciła głową. - To może ja też będę wam pomagała? - błysnęło mi w głoWje> ±e jeśli przyjdę tutaj, nie będę się czuła taka samotna- Zrobiłam ruch, jakbym chciała podejść do Miśki. - Na razie nie. I lepiej w ogóle się nie przyznawaj- teH widziałaś — Aśka złapała mnie za rękaw. - Dlaczego? - nie rozumiałam. - Ona się tego wstydzi - mruknęła Aśka. - Aaa. Ty więcej rozumiesz niż ja — pokręciłam w uznaniu g}0Wą. — Słuchaj, a może wiesz, co jest z moją matką? - olśniło ???? nagie. - Mieszka w waszym domu na działce - poinformowała mnie. — Sama — dodała z naciskiem. - A z kim miałaby mieszkać? - okazałam naiwność. 55 - Och Julka, Julka - Aśka westchnęła. - Gdzie ty się chowałaś? Ludzie się rozwodzą, zdradzają. - Przecież chyba nie moja matka - oburzyłam się. - Byłyśmy u niej, bo mama chciała pożyczyć forsę na rower - Aśka zmieniła temat. -I co? - Pożyczyła. - Ale co mówiła? Pytała o mnie? - Normalna była. Ale jak wyszłam poszukać kota, szeptały coś z moją matką- Chyba powinnaś do niej pojechać — poradziła. - Może — wzruszyłam ramionami. - To idę — zakomunikowała Aśka i ruszyła w kierunku szczęk z Miską. Postałam chwilę i zawróciłam. Maluch stał przed furtką, więc była; ucieszyłam się, że nie jechałam na darmo. Wychodząc z domu stwierdziłam, że nie ma żadnego kompletu kluczy od działki. Nawet chciałam wydzwonić ojca, żeby wyjaśnić to zniknięcie, ale po namyśle dałam spokój. Mama była tematem tabu. Nie reagował na żadne pytania. Przelazłam górą przez zamkniętą furtkę. Kot pojawił się od razu i zaczął ocierać się o nogi. Kucnęłam przy nim. - Ale mnie przestraszyłaś! - Drzwi się otworzyły i mama szła w moim kierunku. - Wejdź - zatrzymała się robiąc zapraszający gest. Speszyła się. Obie czułyśmy dziwaczność sytuacji. Zapraszała mnie do naszego domu jak gościa. - Zaraz muszę wracać — ani drgnęłam. - Odwiozę cię potem — zaproponowała. - Dlaczego się wyprowadziłaś? — zebrałam się w sobie i wypaliłam. - Musiałam — wzięła pod pachę kota i poszła do domu. Po chwili ruszyłam za nią. Zamknęłam drzwi i rozejrzałam się. Siedziała przy komputerze i postukiwała w klawiaturę, ale bez przekonania. - Ojciec nic nie mówił, ty też nie - wcale tego nie chciałam, ale zadrżał mi głos. - No, bo nie wiem, co powiedzieć — przerwała. Coś we mnie pękło, czy jak? Nie wiem. Nie mogłam dłużej. Zawisło w powietrzu takie napięcie, że przeszedł mnie dreszcz. - Może mi przejdzie — dodała z nadzieją. - A ojciec nie prosi, żebyś wróciła? — spytałam naiwnie. 56 — On nic nie mówi. Nie odzywa się — odwróciła się gwałtownie od komputera. — Ale już nie mówmy o tym, dobrze? — poprosiła bezradnie. Po raz pierwszy zobaczyłam ją taką. Ona, taka zorganizowana, wszystkowiedząca, nie wiedziała, co robić. Chciałam się do niej przytulić jak kiedyś, gdy byłam mała, ale nie mogłam się oderwać od podłogi. Zerwała się nagle i prawie pobiegła do drzwi: — Chodź, odwiozę cię — rozkazała po dawnemu. W samochodzie nie odezwałyśmy się ani słowem. Już pod domem objęła mnie szybko i cmoknęła w policzek. — Wpadaj do mnie i nie martw się tak — potargała mi włosy. Dopiero pod drzwiami uświadomiłam sobie, że nie spytała mnie o studia. Musiało rzeczywiście dziać się z nią coś strasznego. — Kiedy kończysz sesję? — zawołał ojciec, gdy tylko odłożył słuchawkę. Siedział u siebie i od dłuższego czasu konferował przez telefon. W tym momencie trzasnęła winda i powstał rumor przy drzwiach. Na dzwonek pies pognał do przedpokoju. Za nim poszedł ojciec. — Do ciebie - oznajmił i zniknął w kuchni. Nikogo się nie spodziewałam. A w korytarzu stała Gośka i Józef. — Dobrze, że jesteś — zawołali chórem. — Dzwoniliśmy, ale było stale zajęte — wyjaśniła Gośka. — A nam jest potrzebne to twierdzenie z rynną, pamiętasz? Miałam ogłupiały wyraz twarzy. — No wtedy, jak uczyliśmy się u mnie, wyszłaś z Mikołajem zgarniając wszystkie notatki - ponaglał mnie Józef. - Jak je zgubiłaś, to nie wiem, co ci zrobię! Zobaczyłam, że Gośka opiera się o ścianę, a na czole ma kropelki potu. — Czy mogę skorzystać z toalety? - spytała. « Rozdział XVI — Tobie też kazał przyjść dzisiaj? - zdziwiłam się na widok Gośki siedzącej pod salą. — No — skinęła głową. — Powiedział, że na czwórkę jeszcze nie umiem, a trój on nie stawia. — Oszalałaś? Ja wcale nie chcę czwórki! Myślałam, że oblałam i daje mi jeszcze jedną szansę! - ciężko klapnęłam obok niej. — On tak zrobił połowie ludzi. Teraz umawia się z nimi codziennie - Gośka rozmawiała ze mną, ale była jakby nieobecna. — I tak nic nie umiem. Przyszłam, bo nie miałam nic lepszego do roboty — wzruszyłam ramionami. Ostatnio często zaglądałam na wydział. Myślałam, że kogoś spotkam. Nie mogłam być tak ciągle sama. — A on w ogóle jest? - podniosłam się i zajrzałam do sali przez dziurkę od klucza. — Nie wysilaj się. Nie ma nikogo - mruknęła. - O której kazał ci przyjść? — spytała. — O trzeciej. — A mnie o wpół. Już tu siedzę prawie godzinę. — Józef z tobą nie przyszedł? — Nie — powiedziała twardym głosem. — Stało się coś? — spytałam nie licząc na odpowiedź. Przecież nie byłyśmy z Gośką zaprzyjaźnione. — Jestem w ciąży — wypaliła. Zamurowało mnie i nie wiedziałam co powiedzieć. Gośka pochyliła głowę i pocierała czoło dłonią. — A Józef? — szepnęłam tylko. — Nie chce słyszeć o dziecku. Musi skończyć studia. Nie ma zamiaru się wiązać itp. itd. — Gośka przedrzeźniała głos Józefa. — I co zrobisz? — Urodzę — miała twardy głos — i będę je wychowywać sama — dodała. — Gośka! — krzyknęłam. 58 — Co Gośka? Co Gośka? - powtórzyła i podniosła się z krzesła. — Mówiłaś rodzicom? — spytałam. — Nikomu nie mówiłam; po Józefie jesteś pierwsza — zabrzmiało to jak wyznanie. — Może już pójdziemy? — spojrzałam na zegarek. Nie mieściło mi się w głowie, że taka prymuska Gośka wpadła i do tego mówi o tym mnie. Nie potrafiłam się w tym odnaleźć. — A chodźmy, takie siedzenie jest bez sensu — skierowała się do windy. Zjeżdżałyśmy windą w kompletnej ciszy. Przed drzwiami na parterze stał profesor. — Panie były ze mną umówione? — przywitał się z nami. — Tak - powiedziała Gośka. - Czekałyśmy godzinę i doszłyśmy do wniosku, że pan profesor już nie przyjdzie. — A tu niespodzianka! - roześmiał się. — Poproszę o indeksy. Spojrzałyśmy na siebie. Kartkował przez chwilę swój notes. Podałyśmy mu indeksy, a on odwrócił się do nas plecami i cały czas stojąc w otwartej windzie wpisał coś do nich. — To za godzinę czekania — podał nam indeksy. — Życzę miłych wakacji. Wypuścił nas z windy, zamknął drzwi i odjechał. Zajrzałam i zobaczyłam troję plus. — Co masz? - spytałam Gośkę. — A tam - machnęła ręką. — Jak chcesz to sprawdź — wręczyła rni indeks. — Czwórkę. Gratuluję! — powiedziałam. — Nie wygłupiaj się. I tak nic z moich studiów nie będzie — powiedziała zrezygnowana. — Gośka! — jęknęłam — mnie się to w głowie nie mieści. — A mnie już tak. Szłyśmy w milczeniu spory kawałek. — A Mikołaj potrafił się zachować — powiedziała Gośka ni z tego, ni z owego. — Nigdy bym się tego po nim nie spodziewała. — Nie rozumiem. — No, bo powiedział tej swojej dziewczynie, żeby podjęła decyzję, a on się dostosuje. — Skąd wiesz? - przeszło mi to przez gardło z trudnością. Wolałam nie rozmawiać o Mikołaju. — Spotkałam niedawno tę Hankę. Ty też ją znasz — stwierdziła. — Uhm — mruknęłam. — Może wpadniesz do mnie? — Teraz nie. Ale czy mogę do ciebie zadzwonić? — zadrżał jej głos. — Czasami robi się tak, że nie mogę być sama. — Pewnie — zgodziłam się z ochotą. — To na razie! 59 Pędziłam przed siebie jak wariatka. Było mi przykro, ale z drugiej strony moje problemy wydawały mi się niczym wobec sytuacji Gośki. Zwolniłam nieco, bo nie mogłam złapać tchu. Na wystawie zobaczyłam obrączki z agatu. Zdecydowanie weszłam do sklepu i jedną kupiłam. Włożyłam na palec z myślą, że musi, musi przerwać tę złą passę. Przed moją klatką siedział na czoperze Kuba. Agat już działa, przeleciało mi przez głowę. - Mikołaj polecił mi cię przeprosić. Sam zrobi to później — powiedział zsiadając. - On zawsze tak się tobą posługuje? — spytałam z przekąsem. - Dlaczego? - Nie, nic — zmusiłam się do śmiechu. — A co u niego? - W porządku. Musiał wyjechać i jak wróci, zaraz się do ciebie odezwie — zdjął kask i bawił się zapięciem. - A po co? — parsknęłam. - Tego nie wiem - Kuba był zażenowany. - Kiedy on się żeni? — spytałam nagle. - To ty wiesz? — Kuba wydał się zatroskany. - Wszyscy o niczym innym nie mówią, a ty się dziwisz! - odzyskałam pewność siebie. - To przepraszam cię w takim razie - powiedział i wsiadł na motor. Z klatki wyszła Aśka. - Czekam pod drzwiami, a ty sobie gadasz - powiedziała obrażonym tonem. - Pozdrów swojego kumpla - zawołałam za Kubą ironicznie. - Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - dopytywała się Aśka. - Teraz już tak - powiedziałam. - Ale na dzisiaj mam dosyć, nie zniosę już żadnych rewelacji. - Musisz. Mama zarobiła trochę forsy. Dała mi i powiedziała, żebym cię namówiła i żebyśmy gdzieś wyjechały - Aśka była przejęta. A ja zastanawiałam się, czy mogę tak zostawić Gośkę? Rozdział XVII - I po kiego grzyba przywlokłyśmy się tutaj - mruknęła Aśka. Siedziałyśmy we trzy na wysokim klifie w Chłapowie i wgapiałyśmy się w morze. - Bo na dole sypało po oczach - wyjaśniłam uprzejmie. - O, nawet w uchu mam piasek - Gośka potrząsała energicznie głową. - Mnie nie chodzi o wspinaczkę, ale o to całe morze - Aśka zatoczyła ręką łuk. - Lubię patrzeć, jak morze pracuje - drapałam się po głowie i zza paznokci wydobywałam piasek. - Ja już więcej na plażę nie zejdę - zakomunikowała nagle Gośka. - Dlaczego? — krzyknęłyśmy równocześnie z Aśką. - Jak zejdę, to już tam zostanę. Nie mam zamiaru paść w połowie góry - Gośka zajmowała się teraz drugim uchem. - No więc ponawiam pytanie, po co tu siedzimy? Wieje, pada, a my łazimy bez celu po jakichś nasypach - Aśka wyjęła z plecaka dodatkowy sweter i zarzuciła na ramiona. Zapanowało milczenie. Z takim trudem namówiłam Gośkę na tę wyprawę. Za nic nie chciała jechać z nami, ale też bała się zostać sama. Czułam to i dlatego dokonałam cudu. Tkwiłyśmy nad morzem od trzech dni i było nam okropnie. Każdej z innego powodu. - Spadamy? — zaproponowała Aśka. - Ja wracam — dołączyła się Gośka. - I będziemy siedzieć w tej norze? - przypomniałam sobie zatęchły pokój ceniony przez właścicielkę jak apartament w pięciogwiazdkowym hotelu. - Mam na myśli Warsaw - powiedziała dobitnie Aśka. Gośka popierając ją podniosła się zdecydowanie. 61 - Trzy dorosłe dziewczyny i żeby nie umiały sobie zorganizować wakacji! - piekliła się Miśka wyjmując paczki z malucha. - Zanieś te trzy i wróć - komenderowała nurkując po następne. Pognałam z nimi na stragan i posłusznie wróciłam. - Gdyby moja matka dała mi forsę i wolną rękę, nie zobaczyłaby mnie w domu do września - kontynuowała, wpychając mi ostatnie paczki. - A teraz pomożesz mi układać - zamknęła samochód i poszłyśmy na bazarek. - Tak ci się tylko zdaje - próbowałam się bronić. - Nic mi się nie zdaje. Jesteście jak dzieci, trzeba wam wszystko zorganizować - zaczęła wieszać sukienki na wieszaki. - Pospinaj szpilkami, bo wiatr mi je rozniesie. A dlaczego nie załatwisz sobie jakiegoś obozu? - Nie mam ochoty - burknęłam. Sukienki wydymały się jak żagle i nie mogłam sobie z nimi poradzić. - I Aśka też nie chce. Głupie jesteście jak dwa buty, potem będziecie marudzić, że jesteście samotne, nie macie przyjaciół, a siedzicie w domu, zamiast ruszyć do ludzi - gadała jak nakręcona pomagając mi. Szło jej piorunem. - Ta moja koleżanka Gośka jest w ciąży - wypaliłam, żeby przerwać jej słowotok wyrzucając jednocześnie z siebie to, czego nie mogłam już unieść. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła papierosa. - Wie chociaż z kim? - zaciągnęła się łapczywie. - Miśka, co się z tobą dzieje? - skrzywiłam się z niesmakiem. - Przepraszam, ostatnio zrobiłam się wulgarna. Fakt. I co z nią będzie? - odezwała się już normalnie. - Nie wiem, chce rzucić studia, rodzicom jeszcze nic nie powiedziała. Nie wiem, jak mogę jej pomóc - powiedziałam bezradnie. - Wcale jej nie możesz pomóc. Z takimi rzeczami jest się samemu. Skoro nic nie mówisz o małżeństwie, rozumiem, że chłopak się wypiął? - spojrzała na mnie. - Aha — kiwnęłam głową. - Ale się załatwiła. - Dzwoni do mnie wieczorami i właściwie nic nie mówi, tylko pyta, czy jestem. - I dlatego nie chcesz wyjechać? - Między innymi dlatego. Jestem jej potrzebna. - To namów chociaż Aśkę, żeby pojechała na obóz - poprosiła cicho Miśka. - Ona nie zechce. - Dlaczego? 62 - — Bo okazało się, że Sebastian też nigdzie nie wyjechał — nagle zachichotałam. Dotarł do mnie komizm całej sytuacji. — I po co do mnie przyszedłeś? - zareagowałam, gdy tylko otworzyłam drzwi. — Stęskniłem się za tobą - odparł Mikołaj. — Nie wpuścisz mnie? — Wejdź, bo przeciąg. — Nie ruszyłam się z przedpokoju. Pies na wszelki wypadek od razu przyniósł gumową kość, położył ją przed sobą i wyzywająco obserwował Mikołaja. — Tak będziemy tu stali? — spytał Mikołaj. — Jak masz coś do mnie, to się streszczaj — warknęłam, choć z bólu ssało mnie w środku. — Tak po prostu przyszedłem — Mikołaj oparł się o szafę. — A jak się czuje twoja żona? — starałam się mieć w głosie jak najwięcej ironii. — Dziękuję, w porządku — udał, że nie rozumie zjadliwości. — Dlaczego jej nie zabrałeś ze sobą? — brnęłam dalej. — Rzadko wychodzimy razem — przyglądał mi się spod przymrużonych powiek. — Do twarzy ci z tą ironią — uśmiechnął się. — Wiesz co? Idź! Idź stąd i nigdy więcej do mnie nie przychodź! — wyskoczyło ze mnie samo. W tym momencie zadzwonił telefon. Mikołaj powoli oderwał się od szafy. Wyszedł starannie zamykając drzwi. Podniosłam słuchawkę i nim zdążyłam się odezwać, usłyszałam Gośkę: — Byłam u lekarza. — I co? — zaniepokoiłam się nagle. — Powiedział, że ciąża jest zagrożona i muszę leżeć. — O, kurczę. — Przyjdź do mnie. Możesz? — Gośce drżał głos. — Poczułam, że znowu mam w środku kamień. Gdy skończyłam z Mikołajem, przez chwilę było mi lekko. Gdy wróciłam trafiłam na rodzinną wymianę zdań, a właściwie na monolog mamy. — Odezwij się, błagam cię, powiedz coś — prawie wyła. Nic nie wiedziałam o jej wizycie. Ojciec siedział w kuchni i bez słowa mieszał herbatę w kubku. — O, dobrze, że jesteś — zareagowała na mój widok. — Pomóż mi przynieść z samochodu komputer — ruszyła w moją stronę. — Wracasz? — zdziwiłam się. — Tak — skinęła głową. — A gdy się wyprowadzałaś, poradziłaś sobie sama? — rzekłam zgryźliwie. 63 - Skąd wiesz? Wynieść się twój ojciec mi pomógł, a pomóc wrócić nie chce — skwitowała. Zeszłam z nią do samochodu. Wtaszczyłyśmy komputer, ojciec wciąż pił tę swoją herbatę. - I co słychać? - mama przyszła do mojego pokoju i próbowała nawiązać dialog. - Nic — mruknęłam. - Szkoda - powiedziała, miękko nie swoim głosem. - Wyprowadzasz się, wprowadzasz i jakby nigdy nic pytasz, co słychać? - wybuchnęłam. - Tylko ciebie stać na coś takiego! - Wcale nie tak - stała z opuszczonymi bezradnie rękami. - A zresztą - wzruszyła ramionami i poszła sobie. Przekopywałam biurko szukając nie wiadomo czego. Poszłam po telefon. Przełączyłam go do siebie i wykręciłam Gośkę, żeby się uspokoić. Byłam przekonana, że odbierze ona, a usłyszałam głos jej matki. - Gośki nie ma, wyjechała wczoraj z Józefem. Zamurowało mnie, ale tylko na moment. - Przecież miała grypę - upierałam się. Gośka leżała wmawiając rodzicom, że jest przeziębiona. - No właśnie, a wczoraj nagle wyzdrowiała i zadzwoniła do mnie do pracy, że wyjeżdża - jej matka niczego nie podejrzewała. Odłożyłam słuchawkę i szybko wykręciłam numer Józefa. - Słucham - powiedział w słuchawkę męski głos, ale na pewno nie należący do Józefa. - Czy zastałam Józefa? - zachrypiałam nerwowo. - Nie ma go w Warszawie - powiedział głos. Zawahałam się. - Może coś mu przekazać? Będę się z nim widział w przyszłym tygodniu - głos był niski i bardzo uprzejmy. - Jestem jego bratem. - Nie, nie, ale czy był wczoraj w Warszawie? - Nie ma go od miesiąca — wyjaśnił. - To przepraszam - odłożyłam słuchawkę i zastanawiałam się, co dalej robić. W drzwiach stanął ojciec. - Byłbym zapomniał - patrzył na mnie, jakby mnie nie widząc. — Dzwoniła jakaś Gośka i prosiła, żebyś jak najszybciej przyjechała do szpitala na Inflancką — ojciec aż sapnął z wysiłku po dobrze wykonanym zadaniu. Rozdział XVIII — Ale dlaczego bez przerwy płaczesz? — zezłościłam się wreszcie na Gośkę, która lała łzy od dwóch tygodni. — Nie rozumiesz? - zabełkotała i zerwała się z trawy. Siedziałyśmy na działce, bo od kiedy mama wróciła do domu, mogłam korzystać z ogrodu do woli. Gośka przespacerowała się od płotu do płotu i usiadła. Nie rozumiesz? — powtórzyła. — Ja tego dziecka nie chciałam. Nie chciałam - powiedziała i zamilkła. — No i co w związku z tym? — No i ono się nie urodziło. Poroniło się. Rozumiesz? — walnęła się na trawę i dostała normalnej histerii. — A nie przyszło ci do łba, że problem się sam rozwiązał? — spytałam może głupio, ale ja na przykład odczułam ulgę, gdy poszłam do Gośki do szpitala i dowiedziałam się o poronieniu. — Przyszło, a jakże. I to jest jeszcze gorsze! — zerwała się znowu. Już mi się nie chciało gadać. Dwa tygodnie miałam z życia. — Skup się na chwilę — spróbowałam jeszcze raz. — Jak natychmiast się nie uspokoisz, to ja się wyłączam — podniosłam się i udałam, że zwijam manatki. — Nie zostawiaj mnie tak — krzyknęła dramatycznie. — To przestań — zawiesiłam rękę z kluczem w powietrzu. Byłam dotąd na każde jej zawołanie, pocieszałam ją, przeżywałam razem z nią i widziałam, że jest coraz gorzej. Gośka spojrzała na mnie i przestała. — Musisz się z tego otrząsnąć i zacząć normalnie żyć. Dosyć! - wygłosiłam dobitnie. — To co mam zrobić? — spytała bezradnie. — Idziemy załatwić sobie jakiś obóz — zdecydowałam. Wysiadłyśmy z autobusu Gośka, Aśka i ja. Dookoła szumiała Puszcza Augustowska. Nad jeziorem był obóz matematyków. 65 - I co teraz? - spytała Aśka, która ogromnie przeżywała, że zgodziłyśmy się ją zabrać na waleta. - Gdzie jest ta cholerna stanica? - Gośka rozglądała się w poszukiwaniu jakiejś drogi. - Patrz na ten słupek - podeszłam bliżej widząc przypiętą karteczkę: „Do bazy Melchior iść prosto między drzewami. Będzie ścieżka, która zaprowadzi na miejsce". Ruszyłyśmy przed siebie. Nie chciało nam się gadać. Pachniała puszcza. - Widać jezioro! - nagle obwieściła Aśka. Na pomoście siedzieli ludzie. Gadali głośno, byli opaleni i roześmiani. My byłyśmy przybyszami z innej planety, blade, przykurzone, miejskie. - Niech skonam - ktoś podniósł się z pomostu. - Julka i Gośka! - poznałam Mariusza, o którego istnieniu już zapomniałam. Przy naszym ognisku silna grupa deklarowała „zbuduję sobie tratwę", oddalona o dwa kroki konkurencja „przepijemy naszej babci domek mały", a w chwili ciszy rozlegało się znad butelki piwa jakieś męskie solo: „to nie ja byłem Ewą". Wśród tego szumu w eterze siedziałam z zadartą głową patrząc w niebo. - Czego tam szukasz? - odezwał się głos. Rozpoznałam Wojtka. Zwróciłam na niego uwagę już wcześniej, bo pływał jak maszyna. Lubiłam go obserwować jak gnał w jezioro motylkiem. - Czekam na spadające gwiazdy - wyjaśniłam. - W tych dniach jest rój meteorów. - A co byś chciała, żeby ci się spełniło? - miał coś takiego w głosie, że przeszedł mnie dreszcz. - Zbyt wiele chciałbyś wiedzieć — certowałam się. - No powiedz, chociaż jedno nieważne życzonko — usadowił się bardzo blisko mnie. - Jest, o tam! - ucieszyłam się i dziabnęłam ręką w powietrze. Błysnęło, poleciało kawałek i znikło. - Nie zdążyłam - poskarżyłam się. - Nic nie pomyślałam - opuściłam gwałtownie rękę i trafiłam nią w kamień. Moja czarodziejska obrączka z agatów rozpękła się w drobne kawałki. Już mi nie będzie potrzebna, przeleciało mi przez głowę. Może to wreszcie ten? - Aśka, musisz wracać! - zdobyłam się na stanowczość. - Jutro wsadzimy cię do autobusu. — Nie! Nie chcę — nabzdyczyła się. 66 - Gośka, powiedz jej coś — szturchnęłam ją w bok. Siedziała zapatrzona w boisko, na którym chłopcy rozgrywali mecz siatkówki. - A co? - spytała nieprzytomnie. - Który dzisiaj jest? - Gośka! - wrzasnęłam. - Pomóż mi! - No, Asiu, musisz przecież wracać do szkoły — zdobyła się Gośka. - Wcale nie - burknęła Aśka. - No widzisz, ona mówi, że nie musi — wytłumaczyła mi rozkosznie Gośka. W tym momencie na boisku wybuchła afera. - Rzucona piłka! - krzyknął sędzia pokazując na Wojtka. - Wcale nie! — obruszył się Wojtek. - Rzucona była, rzucona! - krzyczał z drugiej strony siatki szykujący się do zagrywki. - Jak mówię, że nie, to nie! - Wojtek stał pośrodku boiska nie mając zamiaru się ruszyć. - Bierz Wojtek! Twoja! - zawołał Mariusz. Wojtek ani drgnął. Wzruszył ramionami i zszedł z boiska. - Wspaniały jest - mruknęła Gośka. - On mi się podoba. - E tam, obraża się jak dziecko! - poderwała się Aśka. — Zagram za niego. - Stój - złapałam ją za bluzkę. - Zwariowałaś? - A co? Nie mogę? - wyszarpnęła się i ruszyła w kierunku siatki. Mariusz zobaczył ją i zawołał: - Chodź Aśka, wejdziesz za tego kretyna! - Podoba mi się, o kurczę, jak mi się podoba - mruczała do siebie Gośka. Mnie, niestety, też się podobał. Mimo wszystko. Wymacałam w kieszeni pudełeczko z kawałkami obrączki z agatu i ścisnęłam mocno. — Tam jest! - ucieszyłam się i dziabnęłam palcem w powietrze — A już myślałam, że się utopiła. — No wiesz? Kaczki nie toną - roześmiał się Mariusz. — A gdyby to była samobójczyni? — wtrąciła się Gośka również zaniepokojona losem nurkującej. — Szkoda, że Asiencja musiała wracać - powiedział nagle Mariusz. — Dobrze gra w siatkę — dodał. — Skąd wiesz, że ona lubi, gdy się ją tak nazywa? - zakpiłam lekko. — Aaa — speszył się. — Wspominała mi. — Podobają ci się małolaty? - z dezaprobatą wtrąciła Gośka. 67 — A co się stało z twoją dziewczyną? - zainteresowałam się, bo przypomniał mi się sylwestrowy wieczór. Jak ja mogłam próbować się w nim zakochać, zawstydziłam się. — To Mariuszek miał dziewczynę? — zdziwiła się Gośka. — Nie może być! — No co wy? - zaniepokoił się. — Rany, jakie to dziwne - ugryzłam się w język, bo chciałam powiedzieć, że kiedyś Mariusz wydawał ml się zupełnie inny. — Co dziwne? — dopytywał się. — Życie — dopowiedziała Gośka, chociaż nie sądzę, żeby wiedziała, o co mi chodzi. — Gorąco mi - wymamrotałam w podkoszulek Wojtka. Tańczyliśmy od dłuższej chwili i nagle poczułam, że brakuje mi powietrza. — Wyjdziemy? - pociągnął mnie do wyjścia. — Nic nie widzę - przeraziłam się, bo ogarnęła mnie kompletna ciemność. — Zaraz się przyzwyczaisz - objął mnie i poprowadził w kierunku pomostu. W jeziorze odbijały się okoliczne ogniska. Usiedliśmy i od razu zaczęłam się zastanawiać, po co tu przyszłam. — Chyba pójdę spać, która godzina? - spytałam — Za dziesięć jedenasta - powiedział i zaświecił mi tarczą zegarka przed oczami. — Jeszcze wcześnie. — Pójdę zajrzeć do Gośki, bo źle się czuła - próbowałam się podnieść, ale Wojtek mnie objął. — No coś ty, niańka jesteś? Wszędzie chodzicie tylko razem — głaskał mnie po ramieniu. — Zimno ml - gwałtownie szukałam pretekstu. — Dam ci moją bluzę — okrył mnie i przyciągnął bliżej siebie. Poczułam dreszcz i miałam ochotę poddać się temu, co się działo. — Głupio to jakoś wszystko wyszło - powiedział. — Dlaczego? — Błaznowałem bez przerwy — I obrażałeś się — dorzuciłam. — Kiedy? — No tam, na boisku. — Aaa tam — pocałował mnie w szyję. — Idę - wstałam gwałtownie i potykając się pobiegłam do domu. Gośka leżała twarzą w poduszce, ale widziałam, że nie śpi. — Czemu nie przyszłaś? - walnęłam się na śpiwór. Byłyśmy same. Reszta dziewczyn jeszcze nie wróciła. — A on był? — sapnęła. 68 — Kto? — udałam, że nie rozumiem. — No, Wojtek. — Przecież to błazen — powiedziałam wyzywająco. — No to co — załkała w poduszkę. — Naprawdę pewnie taki nie jest. — Skąd ta pewność? — stałam się ironiczna. — Tak czuję. No to był? — nalegała — Był. Dlaczego dziewczynom podobają się tacy, tacy... — nie mogłam znaleźć słów. — Jacy? — No, Mariusz ci się nie podoba — podparłam się na ręce. — On jest za porządny, nie ma w nim żadnej tajemnicy — odpowiedziała zdecydowanie. — Może i tak — zgodziłam się. — Ale mnie się kiedyś podobał. — Pewnie z rozpaczy — rzuciła gwałtownie. — Lepiej powiedz, z kim się bawił? — I Aśce się podoba — kontynuowałam beznadziejnie. — No, z kim tańczył? — nalegała coraz natarczywiej. — Ze mną - wypaliłam. — I co? — I nic, wróciłam do domu. - Wydusiłam, ale nie zabrzmiało to przekonująco. Pospieszny do Warszawy miał za chwilę odjeżdżać. Gośka była już w środku, a ja zbierałam się do wsiadania, gdy od grupy czekającej na swój pociąg oderwał się Wojtek. Podał ml kartkę. — Napisz mi swój adres — poprosił. — Może da się jeszcze wszystko naprawić — uśmiechnął się. Rozdział XIX Wisiałam przechylona przez poręcz balkonu. Dochodziła dwunasta, a jego jeszcze nie było. Dlaczego ten cholerny listonosz dzisiaj się spóźnia? Od powrotu tak wyglądały moje poranki. Czekałam na list od Wojtka. Co parę minut zjeżdżałam windą na parter, żeby zajrzeć do skrzynki. I po co, po co ja to robiłam? By się upewnić, że nic nie ma?! Wykręciłam numer Gośki. — Chodźmy gdzieś - jęknęłam — Nie mogę, nie mogę — odpowiedziała szybko, jakby jej się spieszyło. — A co robisz? — mówiłam cierpiącym głosem. — Czekam — jej głos brzmiał podobnie do mojego. — Na co czekasz? — zainteresowałam się. — Na listonosza, spóźnia się dzisiaj, cholera jasna — wytłumaczyła mi. — Czekasz na list od Wojtka? — zdecydowałam się nagle wyjaśnić sprawę do końca, bo moje podejrzenia skrystalizowały się. — A skąd wiesz? — zaniepokoiła się. — Boja też czekam! — przyznałam się wreszcie. — Zgłupiałaś? Przecież to ode mnie wziął adres! — zezłościła się. — Ode mnie też! — krzyknęłam i roześmiałam się. Ulżyło mi. Przestałam czekać. — No nie, ja się zabiję! Podszedł do mnie i z takim uśmiechem powiedział, że jest niezadowolony z przebiegu naszej znajomości i do mnie napisze, i jeszcze wszystko da się zmienić — zamilkła, żeby nabrać powietrza. — Czemu od razu nie powiedziałaś? — wtrąciłam chichocząc w słuchawkę. — A ty czemu nie powiedziałaś? — zdenerwowała się. — Pewnie z tego samego powodu, co ty! — odparowałam. — No nie wiem! Mnie się wydawało, że ty go uważasz za głupka i wstydziłam się — powiedziała niepewnie. 70 — A ja się wstydziłam, że mimo tego, że wiem, że on ci się podoba też wiązałam z nim nadzieję - jąkałam się. — No to chodźmy gdzieś! — zdecydowała się Gośka. — I po co tu znowu przyszłaś? - powitała mnie Miśka - Czy ty nie masz nic lepszego do roboty? — Właśnie nie mam! — Albo przyprowadzasz tę swoją koleżankę, albo przyłazisz sama! Nie szkoda ci czasu? — podała mi karton z dresami. — Rozpakuj je! — Nie słyszysz, że nie wiem, co robić? — posłusznie sortowałam dresy. — Przecież możesz wszystko! Zapisz się choćby na kurs prawa jazdy! — piekliła się. — I wiesz co, idź stąd! Zjeżdżaj! — wyrwała mi plastikowe opakowania i popchnęła do wyjścia. Miała rację. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Gośka też nie miała pomysłów. Wlokłam się bez zainteresowania oglądając wystawy. — Do mnie idziesz? — usłyszałam głos Aśki, gdy mijałam jej dom. — Chyba nie - odpowiedziałam. — Bo ja właśnie wychodzę, idę na kendo! — pochwaliła się Aśka. — A co to jest? - spytałam, chociaż wcale mnie to nie obchodziło. — To chodź, w tej szkole za rogiem są zajęcia! — pociągnęła mnie za rękę. Na sali gimnastycznej w kilku rzędach stali ludzie w różnym wieku. W rękach trzymali kije. Podnosili je, robili krok do przodu, wydawali dźwięk: uuu, wracali do poprzedniej pozycji i zaczynali od początku. Usiadłam na ławeczce pod ścianą, a Aśka przyłączyła się do nich. Po piętnastu minutach sytuacja wyglądała tak samo. Dawno bym stąd poszła, gdybym miała dokąd. — Chcesz poćwiczyć? - spytał chłopak w długim kimonie i masce na twarzy. Usiadł obok mnie, zdjął dziwaczny kask i otarł pot z czoła. — Nie, raczej nie - pokręciłam głową. — Nie podoba ci się? — uśmiechnął się. — Czy ja wiem? — głupio mi było się przyznać, że mnie śmieszą te pokrzykiwania. - I długo tak się robi? - spytałam pokazując głową na salę. — To są wprawki, walkę zaczyna się później, a mistrzostwo osiąga koło sześćdziesiątki — wyjaśnił z całkowitą powagą. — O Boże - jęknęłam. - Trzeba mieć cierpliwość! — No właśnie — pokiwał głową i wrócił do szeregu. Gdy wychodziłyśmy, Aśka była w doskonałym humorze. — Widziałam, że rozmawiał z tobą. Ze mną jeszcze nie. Masz szczęście — powiedziała z zazdrością. — Dlaczego? 71 — Bo to sam mistrz! — I masz zamiar aż do starości tak machać tym kijem? - spytałam. — A co? Masz coś przeciw? — nastroszyła się. — Nie, i wiesz, zazdroszczę ci — wyrwało mi się ni z tego, ni z owego. — No nie mam! Nie mam tych notatek! — ojciec miotał się po mieszkaniu jak oszalały - A u Bartka jest zepsuty telefon — gadał na prawo i lewo. — Co jest? — spytałam wreszcie, bo mama nie reagowała. — Zaraz przyjdzie ten Japończyk, a ja nie mam wszystkich danych, które mu miałem przekazać. Nie zdążę już po nie pojechać — pocierał czoło ze zdenerwowania. — Mama by mogła ci przywieźć, gdybyś ją poprosił — podrzuciłam mu myśl. — Nie mogę — skrzywił się. — Ależ dlaczego? — udałam zdziwienie. — Bo to by było wyciągnięcie ręki do zgody — powiedział rozbrajająco szczerze. — Nie możesz? — Jeszcze nie. Ale słuchaj, przecież ty możesz skoczyć, to niedaleko! — rozpromienił się. W drzwiach minęłam kłaniającego się z uprzejmym uśmiechem Japończyka. Wysiadłam z „piętnastki" i odnalazłam uliczkę na osiedlu Staszica. Od razu rzucił mi się w oczy jeden ze starszych domów, bo miał ogród zarośnięty iglakami i pokrzywami. To było tu. Przycisnęłam domofon, furtka od razu puściła. Szłam ledwie widoczną ścieżką, wyznaczoną omszałymi kamieniami. Byłam przygotowana na widok starszego pana, a w drzwiach stał wysoki, ogolony, super -mężczyzna. — Ja do... — przerwałam, bo uświadomiłam sobie, że ojciec nie podał mi nazwiska, a mówił o nim Bartek. Przecież nie mogłam powiedzieć do Bartka. Wpatrywałam się w faceta, który uśmiechał się pykając fajką. — Jestem córką profesora Jodlewskiego — zaczęłam jeszcze raz. — O, to w takim razie do mnie, Bartkowski jestem — przedstawił się i wpuścił mnie do środka. — Ojciec ma gościa, nie mógł się do pana dodzwonić, a pan 72 podobno ma jakieś notatki dla tego, no... — nie wiedziałam jak go nazwać. — Japończyka? — domyślił się. Wychodzę na idiotkę, przeleciało mi przez głowę, bo nagle zaczęło mi zależeć na wywarciu dobrego wrażenia! Roześmiał się widząc moje zakłopotanie. — Proszę momencik poczekać, zaraz pani dam, co potrzeba. Zniknął, a ja rozglądałam się po zagraconym przedpokoju. — Może pani wejdzie — zawołał. — Przepraszam, że pani nie zaprosiłem. — Dziękuję, poczekam — odpowiedziałam patrząc na wielką, piękną skrzynię w kącie. — Podrzucę panią, będzie szybciej — wkładał kurtkę. — Och nie, nie — zaprotestowałam gwałtownie. Wypadłam zostawiając go z ogłupiałą miną i popędziłam przed siebie. Zrobił na mnie takie wrażenie, że musiałam teraz być sama. Rozdział XX - Oj, chodź ze mną - Gośka ciągnęła mnie za łokieć. - Ale po kiego ty chcesz się wyprowadzić? - wchodziłam za nią po schodach nowo wybudowanego domu. - A co ty tam wiesz - zatrzymała się pod drzwiami i sprawdziła numer mieszkania - moja matka ma nowego pana, który się za chwilę do nas wprowadzi — przycisnęła dzwonek. - Czyje to mieszkanie? — dopytywałam się. - Nie wiem. Znalazła je Aldona, wiesz, ta z naszej grupy. - Gośka przycisnęła dzwonek jeszcze raz. - I kto tu mieszka? - szepnęłam, bo głos strasznie dudnił w klatce schodowej. - Aldona i szuka jakichś współlokatorów. Po melonie od każdego - nie dokończyła, bo drzwi wreszcie uchyliły się, Wyjrzał z nich chudy, prawie goły chłopak owinięty ręcznikiem jak spódniczką. - Właśnie się kąpałem - wyjaśnił, bo patrzyłyśmy na niego ze zdziwieniem. - Jestem od Aldony - powiedziała Gośka. - No to się rozejrzyj - wpuścił nas i zniknął w łazience. W przedpokoju stał wieszak, na który ponarzucane były kurtki, spodnie, sukienki, a na ramiączkach wisiały marynarki. W pokoju na podłodze leżały materace dmuchane przykryte śpiworami. - Ale barłogi — skrzywiłam się. - Czekaj, ile jest pokoi? - Gośka obchodziła mieszkanie otwierając pozostałe drzwi — wychodzi mi, że cztery. - Ile osób tu mieszka? — zainteresowałam się. - A różnie — odpowiedział. — Rzadko bywam, bo stale wyjeżdżam - wyjaśnił. - To ty nie studiujesz w Warszawie? — zdziwiłam się, bo wydawało mi się, że skądś go znam. - Pewnie, że studiuje, nie pamiętasz go? Był na prywatce u Józefa - wtrąciła Gośka. 74 — Trochę handluję z Ruskimi, dlatego często mnie nie ma — tłumaczył. — No dobra, obejrzałam — stwierdziła Gośka zbierając się do wyjścia. — I co? Wprowadzasz się? — kopnął stertę betów, byśmy mogły swobodnie wyjść. — Sama nie wiem - mruknęła Gośka. Zza drzwi dobiegał szum odkurzacza. Weszłam i pies jak zwykle w sytuacji, gdy ktoś sprząta, nie wybiegł mi na powitanie. Ale kto u diabła mógł o tej porze odkurzać? — Co ty tu robisz? — zamurowało mnie, gdy zajrzałam do pokoju mamy. — Nie widzisz? — Aśka wyłączyła odkurzacz i otarła pot z czoła. — Ciotka zaproponowała mi bańkę za utrzymywanie waszego mieszkania w czystości — zakomunikowała dumnie. — Ciekawe, czemu tobie! — zrobiło mi się głupio. — Bo ty powinnaś sprzątać za darmo - Aśka nie widziała problemu. — A zresztą — machnęłam ręką — lepiej mi powiedz, co w szkółce? — Jeszcze gorzej niż w tamtej! — zabierała się do przesuwania tapczanu, więc jej pomogłam. — A Sebastian? — wyjęłam zza oparcia dwie książki i stertę papierów. — Z nim koniec — mruknęła niewyraźnie. — A nie szkoda ci? — podpytywałam ją bez sensu. — On chciał, żebym mu rozprowadzała towar — rzuciła nagle. — O kurczę! I co? - zaparłam się o ścianę i tapczan drgnął. - Co? Za głupią mnie masz! — wysapała Aśka pchając tapczan kolanem. — No wiesz, on ci się podobał! — tłumaczyłam się. — E tam, to gnojek! - włączyła odkurzacz. — Poproś mamę na kolację — polecił mi ojciec nakrywając stół w kuchni. — Sam nie możesz? — spojrzałam głodnym okiem na miskę sałatki ze szparagami i równo pokrajane plastry ryby faszerowanej. — No idź, idź - wyjął z lodówki butelkę białej Sophi. — Dla mnie piwo proszę - mama weszła do kuchni i prawie rzuciła się najedzenie. — Widzisz jak wyczuła! - mrugnęłam do ojca siadając przy nim. — Napijesz się ze mną? - spytał sięgając po szklaneczkę. 75 — Chętnie — zgodziłam się patrząc jak mama łapczywie wchłania sałatki popijając piwem prosto z puszki. — Daj mi jeszcze jedną — zwróciła się do mnie. — Za dużo pijesz — wtrącił się ojciec. — Dobra ryba! — pochwaliła — gdzie kupiłeś? — Sam zrobiłem! — Niemożliwe — krzyknęłam zdumiona. — No, no — mama pokręciła z uznaniem głową. — Ktoś w tym domu musi robić za kucharkę — podsumował swoim zwyczajem ojciec, a ja ucieszyłam się, że wszystko wróciło do normy. — Tato, a ten twój Bartek, ile ma lat? - spytałam od niechcenia. — Pojęcia nie mam, a skąd ci to nagle przyszło do głowy? — Tak spytałam — odsunęłam się, bo mama sięgała do lodówki. — Za dużo pijesz — powtórzył ojciec. Nie zareagowała, wzięła puszkę i wyszła. Cały nastrój diabli wzięli. Wychyliłam się przez balkon z mamy pokoju i chwilę patrzyłam na Kasjopeję. Potem poszłam do siebie, położyłam głowę na parapecie obserwując Wielki Wóz. Boże, dlaczego ja z nimi nie pojechałam na tę działkę! Przynajmniej nie byłabym taka kompletnie sama. Nawet psa i kota zabrali ze sobą. Niby mogłam zadzwonić do Gośki, ale utarło się, że to ona do mnie dzwoni, gdy jestem jej potrzebna. Nagle ktoś cicho zapukał do drzwi. — Kto tam? — spytałam przestraszona, było już przecież po jedenastej. — To ja, Hanka, pamiętasz mnie? — odezwał się głos. Otworzyłam, a na progu stała ta sama blada, ale jeszcze chudsza dziewczyna, którą widziałam w Zakopanem. Teraz żona Mikołaja, dotarło do mnie. — Cześć — powitałam ją niepewnie. — Czy jest u ciebie Mikołaj? — wpychała się prawie do środka. — Jak chcesz, możesz sprawdzić — odsunęłam się uprzejmie. Zdjęła plecak, rzuciła go i obiegła całe mieszkanie zapalając po drodze światła. Przyglądałam się jej poczynaniom z głupią miną, nie ruszając się z przedpokoju. — Nie ma — zgodziła się ze mną, wracając po chwili. Wyjęła papierosa, zapaliła i głęboko zaciągnęła się. — Przepraszam cię — wypuściła dym — ale wypadł nagle i odjechał. — Jedziesz go szukać? — pokazałam na plecak. Przyglądała się chwilę nic nie rozumiejąc. — Byliśmy w Zakopanem — wyjaśniła. A ja wsiadłam w najbliższy 76 pociąg i wróciłam. Nie mogłam się do ciebie dodzwonić, więc przyszłam - zaczęła się tłumaczyć, jakby nagle pojmując upokarzającą sytuację. - I co dalej? - spytałam bardziej siebie niż ją. Spuściła głowę. - Pójdę już - oderwała się od ściany z wysiłkiem. Nie zatrzymywałam jej. Rozdział XXI - Miśka, uspokój się, mów po kolei - usłyszałam głos mamy, gdy wyłączyłam suszarkę do włosów. - No więc moja znajoma z bazarku ma córkę też piętnastolatkę i okazało się, że jest w ciąży - Miskę zatykało z emocji. - Znajoma czy córka? - wtrąciła trzeźwo mama. - Ta smarkata! I do tego nie wie nawet z kim! - zachłysnęła się Miśka. - Chodziła równocześnie z kilkoma chłopakami. - Zdarza się w najlepszej rodzinie - mama usiłowała żartować, ale Miśka była coraz bardziej podniecona: - Zaprowadzili ją do psychologa i ta mała, masz pojęcie, wcale nie żałuje! Jest tylko wściekła, że wpadła mimo stosowania środków antykoncepcyjnych. - Ha, ha, ha! — roześmiała się moja mama. - I dlaczego ty rechoczesz? - oburzyła się Miśka. - Wiesz co Miśka? Nabierasz bazarowych manier, podniecasz się opowieściami kretynek-mamusiek, nie spodziewałam się tego po tobie - rzekła mama i obie zamilkły. Włączyłam więc suszarkę. Przez uchylone drzwi łazienki zajrzała mama, a za nią Miśka. - Słyszałaś? - spytała Miśka. - No — pokiwałam głową. - I co ty na to? — Miśka miała obłęd w oczach. Wzruszyłam ramionami. • _ Wyłącz to i pociesz Miskę — zażądała mama. - A dlaczego mam ją pocieszać? Przecież to nie Aśka wpadła! - Wczoraj widziałam ją z jakimś dużo od niej starszym chłopakiem - pożaliła się Miśka - ja cały dzień pracuję, prawie nie rozmawiamy, nie mam pojęcia, co ona robi! - mówi}a już spokojniej, widać było, że dochodzi do siebie. - I dlatego straciłaś zaufanie do Aśki? Bo ty nie masz czasu! - zaatakowałam ją nagle. - Matki to są niezłe, wszystkie lęki wywalają na swoje córki. 78 - No przecież nie pognałam z batem do domu, tylko przyszłam do was - tłumaczyła się już uspokojona Miśka. - Ale mnie to wkurza - powiedziałam odkładając gazetę. - Co cię wkurza? — zainteresował się ojciec nie przerywając ani na chwilę rozwiązywania Jolki. - To co oni wypisują - odpowiedziałam trochę zła na siebie za tę spontaniczność. - A co oni wypisują? - podtrzymywał konwersację ojciec. Czekaliśmy z kolacją na spóźniającą się mamę i każdy umilał sobie czas na swój sposób. - No, że trzeba być operatywnym, przedsiębiorczym i takie tam -nagle koncept uleciał mi z głowy. - Mają rację - przytaknął ojciec - takie czasy. - A pamiętasz, co przeżywali Miśka i Paweł? Na głowie stawali i nigdzie nie mogli znaleźć pracy. Dalej obowiązują układy i znajomości — złościłam się. - Może byli za mało skuteczni? A może brakowało im siły przebicia? - polemizował ze mną ojciec. - Zresztą oni są już za starzy na szukanie pracy. W ich wieku pracę się ma. - No wiesz? Co ty mówisz? - oburzyłam się. - Trochę cię chciałem zdenerwować - uśmiechnął się spoglądając na mnie nieco kpiąco. - Rzadko okazujesz emocje. - Powiedziałeś, że muszę zaliczyć pierwszy rok, a wtedy będę miała możliwości zmiany - przeskoczyłam gwałtownie na inny temat. — I co, dowiedziałeś się czegoś? - Ja się miałem dowiadywać? Przecież to ty masz być przedsiębiorcza — uśmiechnął się rozbrajająco. - A nie mogłeś kogoś spytać, czy mogę studiować dziennikarstwo? — nabzdyczyłam się. - A czy ty coś w życiu napisałaś oprócz wypracowania? - prowokował mnie nadal. - A skąd wiesz, że nie? - nie dawałam się. - To zanieś do jakiejś redakcji. Nie trzeba studiować, żeby pisać - sięgnął po talerzyk - dłużej nie czekamy. Starczy. Nie da się ukryć, że poszłam tam, by coś udowodnić ojcu. Miałam spocone ręce i dziki wzrok. Portier od razu się przyczepił. - Pani do kogo? - Ja, przyniosłam... - zamilkłam. - A, goniec? To do sekretarza, pokój 25. Ale niech się pani tu wpisze! — puknął palcem w zeszyt. 79 Szłam długim korytarzem. Drżały mi nogi. O mały włos nie wpadłam na wiadro z farbą, w redakcji trwał remont. Zapukałam. Nikt nie odpowiedział. Nacisnęłam klamkę. — Dzień dobry. Przyniosłam taki, taki - znowu nie wiedziałam jak zacząć — przyniosłam tekst — zdecydowałam się na to słowo. — W porządku, od kogo? — starszy facet nie podniósł nawet głowy znad sterty wydruków komputerowych. — Jak to od kogo? - żachnęłam się - to mój tekst! — Aaa - spojrzał bez zainteresowania. - To niech go pani zostawi - wyciągnął rękę. Podałam mu, a on nawet nie rzucił okiem, tylko wsunął do szuflady. — I co? — spytałam ostro, bo mnie zdenerwował. — No i niech się pani dowiaduje - skrzywił się, jakbym mu przeszkadzała. — Kiedy? — nie ustępowałam. — Powiedzmy za tydzień — mruknął. - Wiesz kto do mnie wczoraj przyszedł? — spytała Gośka, gdy tylko się do niej przysiadłam. Za chwilę miał się zacząć wykład z fizyki. - Józef - wypaliłam bez zastanowienia. - Skąd wiesz? - Gośkę zamurowało. - Pojęcia nie mam, tak mi się powiedziało - mruknęłam, bo myślałam o czymś zupełnie innym. O tym, że w tym roku mam do kogo podejść, przysiąść się, pogadać. Nie byłam taka kompletnie sama. Wodziłam oczami po sali i nagle w drzwiach dojrzałam Hankę. Rozglądała się. - Patrz — szturchnęłam Gośkę. - Kompletnie mnie nie słuchasz - oburzyła się, ale poszła za moim wzrokiem. — O kurczę, znowu szuka Mikołaja - stwierdziła. - A ja myślałam, że on jest taki porządny, nawet jej wtedy zazdrościłam, gdy się z nią ożenił. - Może powinnam do niej podejść? - zastanowiłam się. - I po co? Pomożesz jej? - Gośka przestała się nią zajmować. - Ale ona ma taką przerażoną minę - wahałam się, wstać, czy nie wstać. - Daj spokój, lepiej mi powiedz, co mam zrobić z Józefem? - nalegała Gośka. - A nie przegoniłaś go? — zdziwiłam się. - No, nie — zająknęła się. - Zgłupiałaś? - wrzasnęłam na nią. - On był taki zakłopotany i pełen skruchy. Mówił, że mogę się do niego przeprowadzić, jeśli nie mam gdzie mieszkać - klepała. 80 — I ty byś po tym wszystkim na to poszła! — nie mogłam jej zrozumieć. - Sama nie wiem - zawstydziła się chyba po mojej reakcji. - Rób co chcesz, ale więcej na mnie nie licz - warknęłam i poderwałam się, żeby jednak podejść do tej Hanki. Nagle w drzwiach pojawił się Mikołaj. Hanka schwyciła go za koszulę i coś mu perorowała. Mikołaj wyrywał się, ale ona nie puszczała. - Idź do domu, a ja przyjdę, kiedy zechcę! - krzyknął tak głośno, aż dotarło do trzeciego rzędu. Ludzie trochę umilkli, bo zauważyli, że coś się dzieje. Mikołaj wypchnął Hankę z sali i dokładnie zamknął drzwi przytrzymując klamkę na wszelki wypadek. Za moment rozpoczęła się szarpanina. Ktoś pchnął drzwi, a Mikołaj opierał się o nie blokując wejście. Po mocnym uderzeniu drzwiami Mikołaja odrzuciło na ścianę, a do środka wszedł Bartek, ten znajomy mojego ojca. — Przepraszam, czy państwo nie chcą mnie wpuścić na wykład? — powiedział z dziwnym uśmiechem. — To ja przepraszam, ale zaszła pomyłka - mruknął Mikołaj i wyszedł z sali. Bartek rozpoczął wykład. Rozdział XXII — A, to pani? — facet podniósł wreszcie głowę i spojrzał na mnie. — Przecież mówiłem, żeby się pani dowiadywała. — Właśnie przyszłam się dowiedzieć — wypowiedziałam to z naciskiem. — E tam, myślałem, że pani zadzwoni — mruknął niechętnie. — Wolałam osobiście - czułam się upokorzona, ale starałam się tego nie okazywać powstrzymując wewnętrzny dygot. — No dobra, niech pani siada, skoro już pani jest — wskazał mi ręką fotel. Wrócił do czytania wydruków z komputera. Obejrzałam starannie ścienny kalendarz, wyschłą paproć na szafie, plakat Whoopi Goldberg. Poczułam, że jeśli zaraz się nie odezwie, ucieknę stąd. Nagle wysunął szufladę biurka i kopał w niej wyjmując kolejne maszynopisy. — Jak się pani nazywa? — wymruczał przeglądając jeden po drugim. — To ten, który pan przed chwilą trzymał — poznałam swój papier. — A ten — spojrzał na koniec, na początek, rzucił okiem na środek. — Nie nadaje się — pokręcił głową i wyciągnął do mnie kartki. — Niedobry jest? — podniosłam się i wzięłam od niego moje dzieło. — Nie powiedziałem, że niedobry, tylko że się do nas nie nadaje — wyjaśnił uprzejmie. — To co mam zrobić? — nie udało mi się ukryć drżenia w głosie. — Czy ja wiem? — wzruszył ramionami. — Teraz nie ma takich pism. Kiedyś zaniosłaby pani do ITD albo Radaru, wzięliby z pocałowaniem ręki. Drukowalny jest! — w jego oczach zobaczyłam cień sympatii. — To dziękuję — powiedziałam i wyszłam. Przy straganie zamiast Miśki zobaczyłam Aśkę zagłębioną w podręczniku historii. 82 — Cześć — usiadłam na skrzynce obok niej. — No i po co tu przyszłaś? Wiesz, że ona nie lubi — przywitała mnie. — A ty co tu robisz? — odgryzłam się. — Dzisiaj mi kazała. Sama szuka jakiegoś lokalu na zimę, to się już kończy — pokazała głową bazarek. — I jak ci? — wzięłam od Aśki podręczniki i zaczęłam przeglądać. Tylko się skrzywiła. — A ludzie? — podtrzymywałam rozmowę. — Możliwi — mruknęła. — Coś ty taka jakaś? — zaniepokoiłam się. — Jaka? - powiedziała zaczepnie, ale zaraz dodała: - Tak mi jakoś. — Mnie też — pokiwałam głową. — Właśnie wracam z... — Wiesz już, że spotykam się z Mariuszem? — przerwała mi czerwieniąc się lekko. — Nieee - zatkało mnie. — Znaczy, jeszcze się z nią nie widziałaś? — spuściła głowę. — Powiedziała mi, że jak jeszcze raz się z nim spotkam, to każe ci dowiedzieć się o adres rodziców Mariusza i pójdzie do nich — rozgadała się nagle Aśka. — Miśka ci tak powiedziała? — zdziwiłam się. — Ona mówi, że jest dla mnie za stary, nie mamy wspólnych zainteresowań i takie tam — żaliła się. — To dlaczego się z nim spotykasz? — spytałam głupio. Nawet nie liczyłam na odpowiedź. — Bo go kocham! - wypaliła Aśka. — Dlaczego znowu opuszczasz zajęcia? — ochrzaniła mnie na wstępie Gośka, kiedy odnalazłam ją na przerwie przed wykładem Bartka. — Muszę ci coś powiedzieć — przerwałam jej. — Ja też, ale chodźmy już, bo potem blisko nie znajdę miejsca, a ja z daleka nie widzę tych jego robaczków — pociągnęła mnie do drzwi. — Nie chcę blisko — opierałam się. Nie wiedziałam, czy Bartek mnie pozna i jak zareaguje. Wolałam się nie rzucać w oczy. — Tu będzie dobrze — Gośka klapnęła naprzeciwko tablicy. — W życiu! — zaprotestowałam, ale nie zwróciła na to uwagi ciągnąc mnie za łokieć. — Więc powiedziałam mu, żeby się wynosił — zakomunikowała szeptem. — No — kiwnęłam z aprobatą głową. — Ale on nie chce! — kontynuowała z radosną miną. 83 — Kretynka — stwierdziłam. Kątem oka zobaczyłam, że za nami siedzi Mikołaj z Hanką. — Mamy nową studentkę! — wykrzyknął na widok Hanki Józef, który chodził po sali wypatrując Gośki. — Odwal się — warknął Mikołaj. A Hanka uśmiechnęła się uszczęśliwiona. — A co ty tak na przedzie? Chodź tam do mnie - zwrócił się Józef do Gośki. Zawahała się chwilę, ale zaczęła zbierać notatki. — Przecież z daleka nie widzisz! — wtrąciłam ironicznie. — A rzeczywiście — oprzytomniała Gośka. — Tu będę siedziała — poprawiła się na krześle. — To ja się przesiądę - zgodził się Józef i pogalopował po swoje rzeczy. — Kretynka — wysyczałam jej w ucho. — Dobrze ci mówić, kiedy ja naprawdę nie mam gdzie mieszkać — poskarżyła się płaczliwie. — Wprowadź się do mnie — zaproponowałam nie zastanawiając się, co mówię. — Żartujesz? — nie uwierzyła. W tym momencie stanął przed nami Bartek. — Pani Jodlewska prawda? Miło mi znowu panią widzieć — ukłonił mi się z uśmiechem. — Cieszę się, że będziemy teraz częściej się spotykać — skinął głową i ruszył w stronę katedry. — Ty go znasz? — Gośka patrzyła na mnie jak na ósmy cud świata. Udałam, że nie słyszę zatapiając się w notatkach. Czekałam na autobus już piętnaście minut. — Cześć Julka! Kopę lat się nie widziałyśmy! — poznałam Dankę, moją polonistkę z liceum. — O, cześć! Cudownie, że cię widzę! — wykrzyknęłam z radością, boją uwielbiałam i zamilkłam, bo nie wiedziałam, co powiedzieć. Nasze rozstanie po maturze było smutne. Dyrektorka wywaliła Dankę ze szkoły. Nie podobało się jej, że nauczycielka była z nami po imieniu, nie musieliśmy prowadzić zeszytów, a lekcje polskiego były inne niż wszystkie. Myśmy kończyli liceum, ale nikt się nie ujął za Danka, mimo że wszyscy ją kochali. Potem nigdy jej nie widziałam, ale często o niej myślałam. — Studiujesz dziennikarkę? — przerwała milczenie. — A skąd! Matematykę — wzruszyłam ramionami. — Ty?! Ale chyba piszesz! — stwierdziła po swojemu mrużąc oczy. — Piszę — kiwnęłam z przekonaniem głową. — I co? Próbowałaś gdzieś zanieść? - przepytywała mnie, jakby czytała w moich myślach. 84 - Powiedzieli, że się nie nadaje - wreszcie ktoś chciał mnie słuchać. - I pewnie masz to przy sobie - przyglądała mi się z życzliwością, jak dawniej. - Mam — wszędzie to nosiłam na wszelki wypadek, gdybym odważyła się jeszcze raz gdzieś zanieść. - No, to dawaj! Szybciutko! - popędziła mnie, gdy niemrawo gmerałam w plecaku. Przykucnęła pod autobusową wiatą, ja koło niej i zagłębiła się w czytaniu. A ja po raz pierwszy od wieków poczułam się szczęśliwa. Rozdział XXIII — Musisz, po prostu musisz — głos Aśki był tak rozpaczliwy, że nie mogłam odmówić. — To za ile? — spytałam. — Za piętnaście minut — już chciała się wyłączyć. — Poczekaj! Aśka! Ale gdzie? — krzyknęłam. — Pod tą szkołą między Piękną a Wilczą, gdzie chodzę na kendo — odłożyła słuchawkę. Niby miałam chwilę czasu, ale byłam tak przejęta, że gnałam na oślep. Gdy zdyszana wybiegłam z Wilczej, Aśka już czekała. — No — ucieszyła się — więc pójdziesz tam i będziesz miała na wszystko oko. Czy dużo ludzi, czy mało, więcej chłopaków, czy dziewczyn, kto jak ubrany i takie tam, rozumiesz? — spytała rozglądając się. — Nie rozumiem — przyznałam. — Oj, daj spokój! Potem mi wszystko opowiesz. I zobacz, co robią, bo ja już nie byłam dwa razy! — wydawała mi dyspozycje z szybkością karabinu maszynowego. — Ale opamiętaj się, po co? — złapałam ją za rękaw, bo chciała uciekać. — Ona nie zdobędzie się na to, żeby przyjść, tak przynajmniej myślę, ale może mnie odpytywać, a ja się popłaczę, jeśli nie będę pewna — Aśka już odbiegała, ale zatrzymała się nagle. - A wiesz, może byś poćwiczyła za mnie? Pożycz od kogoś maskę, gdyby przypadkiem weszła, powiemy, że mnie nie poznała. — Chyba zgłupiałaś — powiedziałam stanowczo. — No to pa — Aśka pognała przed siebie. Na sali jakby nic się od tamtego czasu nie zmieniło. Stali w rzędach i wykrzykiwali: uuu. Przysiadłam w kątku i obserwowałam ich. Zazdrościłam Aśce Mariusza, zazdrościłam kendo. Po swojemu chciałam zatopić się w rozpaczy, że jestem samotna, nic mi się nie układa, gdy przyszło mi do głowy, że to nieprawda, że coś się zmieniło. Przecież ja piszę! Danka powiedziała, że to jest dobre. 86 Muszę tylko trochę poprawić, a ona się rozejrzy, gdzie mogę zanieść. Powtarzałam jej słowa w myślach, by sprawić sobie przyjemność. Nagle w drzwiach zobaczyłam Miskę. Wparowała jak oszalała i zaczęła biegać między ludźmi. Złapałam ją za rękę i syknęłam do ucha: — Wychodzimy, nie rób przedstawienia — pozwoliła wyprowadzić się bez protestu. — Ona ci kazała siedzieć, tak? — za drzwiami dała upust emocjom podnosząc głos. - Sama pognała z tym chłopakiem, a ciebie posadziła, żeby wiedzieć co tu było? — Uspokój się! — ryknęłam jak na koleżankę, a nie na ciotkę. — Na mózg ci się rzuciło? Aśka mówi o tobie per ona, ty o niej tak samo! Co wam odbiło? Miśka zamilkła i pozwoliła w spokoju wyjść przed szkołę. Tam rozpłakała się. Stałyśmy na ciemnej ulicy, padał deszcz, a Miśka płakała jak dziecko. — Dlaczego jej nie pozwalasz spotykać się z Mariuszem? — spytałam delikatnie, bo mi się jej zrobiło szkoda. — Bo, bo, bo się o nią boję —jąkała. Wyciągnęłam się w wannie. Wodę puściłam na cały regulator, żeby jej szum odgradzał mnie od reszty świata. Piętą odtykałam co jakiś czas wylot, gdy wody nadmiernie przybyło. Miałam dość problemów innych, postanowiłam zatopić się w swoich. Usłyszałam łomotanie w drzwi. Zakręciłam kurek. — Masz gościa — mama szarpnęła za klamkę. — Już wychodzę — krzyknęłam spodziewając się nie wiem kogo. — To ja, Gośka, możesz się tak nie spieszyć — dobiegł mnie głos. Włożyłam płaszcz kąpielowy i uchyliłam drzwi. — Co ty? — zaniepokoiłam się. — Wyniosłam się z domu — oświadczyła. — Idę do Józefa, ale najpierw wpadłam do ciebie — patrzyła wyzywająco. — A co powiedziałaś matce? — udałam, że nie wiem, o co jej chodzi. — Że się wynoszę — wzruszyła ramionami. — A ona co na to? — przesłuchiwałam ją. — Czy mogłybyście nie stać w przedpokoju? — wtrąciła się moja mama przeciskając się do kuchni. — Może zaprosisz panią na kolację? — zawołał z kuchni ojciec. — O właśnie, zje pani z nami? — znalazła się mama. — Dziękuję — bąknęła Gośka. — Idziemy do mnie — ruszyłam przodem. — I co ona? — powtórzyłam, gdy znalazłyśmy się w moim pokoju. 87 — Próbowała mi tłumacazyć, że to nie ma sensu, że mam przecież swój pokój, a ona chce sobie ułożyć życie. — No to dlaczego? — zawinęłam się w płaszcz zawiązując mocniej pasek. — Bo nie cierpię tego jej facia! — Gośka, wróć do domu! — poprosiłam ją. — Nie — pokręciła głową. — On mi działa na nerwy. — Ty mnie też - skrzywiłam się. — Powiedziałaś matce, dokąd się wynosisz? — Jak to dokąd? — oburzyła się. — Do koleżanki! — To zostań dzisiaj u mnie, a potem się zobaczy — wyszłam z pokoju. Aldona podbiegła do mnie i do Gośki zaraz po ćwiczeniach z analizy. — Naprawdę nie chcesz z nami mieszkać? — spytała. — Nie mam forsy, żeby ci płacić — Gośka wzruszyła ramionami. — Bez szmalu wyprowadzasz się z domu? — zdziwiła się Aldona. — Wyobraź sobie - warknęła Gośka. — No popatrz, jaka ona jest! — Aldona zwróciła się do mnie. — A tam u was jest taka większa komuna. Nie każdy to lubi - docięłam Aldonie. — Eee, to w czasie wakacji, teraz mieszkamy tylko we trzy, naprawdę — tłumaczyła się. — Wiesz co Aldona? Dobra! - zdecydowała się nagle Gośka. — Ile to będzie kosztowało? — Milion — ucieszyła się. - Tylko do piętnastego musisz zdobyć pieniądze, bo my też nie mamy z czego zapłacić. — To idę - Gośka zabrała swój plecak i poszła z Aldoną. — Gośka! Zastanów się — zawołałam za nią, ale machnęła ręką. — W ogóle nie wiedziałem, że Bartek ma z tobą wykłady - z wyrzutem powiedział ojciec wnosząc do kuchni stertę zakupów. — Mhm — mruknęłam. — Dlaczego mi nie powiedziałaś? — starannie układał puszki w lodówce. — Powinnam? — Coś ci jest? — zamknął drzwiczki i zaczął wyjmować talerze, ustawiając je na stole. Nastawił wodę w czajniku, wyjął sztućce. Obserwowałam go nie odzywając się. — On mnie prosił, żebyście jutro poczekali na niego dwadzieścia minut, bo się spóźni, a nie zdążył nikogo zawiadomić. A ja patrzę na niego jak na dziwoląga i nie 88 wiem, o co chodzi — ojciec monologował mieszając swoją ukochaną sałatkę z tuńczyka. — Mogę to napisać na tablicy — zgodziłam się. — Nie możesz mówić obficiej? - spytał ojciec. — Nie mam nastroju — zdobyłam się na wyjaśnienie. — To powiedz mi chociaż, co słychać w twojej twórczości literackiej — ojciec podśmiewał się ze mnie, rozstawiając na stole filiżanki do herbaty. Zauważyłam, że są cztery nakrycia. — Gośki już nie ma, to po co cztery? — odezwałam się, by opóźnić relację wizyty w redakcji. — Zaprosiłem na kolację Bartka — rzucił ojciec od niechcenia. — No wiesz — zerwałam się i zamarłam nie wiedząc, co robić. Najchętniej weszłabym pod stół, ale poleciałam do przedpokoju. Chciałam uciekać. Zdążyłam wbić się w buty, gdy zadzwonił dzwonek. Otworzyłam chwytając kurtkę. — To pani wychodzi? - w drzwiach stał Bartek i miał tak rozczarowany głos, że powiedziałam szybko: — Nie, nie, właśnie wróciłam — i odwiesiłam kurtkę. Rozdział XXIV Zobaczyłam Mariusza, gdy skręcał w korytarz prowadzący do sali wykładowej. - Mariusz! - ryknęłam i puściłam się pędem. Za winkiem była zawsze masa ludzi i z rozmowy byłyby nici. Zawrócił i widział jak beznadziejnie wymachuję rękami, żeby utrzymać równowagę. - Co jest? - złapał mnie w ostatniej chwili, gdy już-już miałam legnąć u jego stóp. - Dlaczego przyczepiłeś się do Aśki? - z trudem łapałam powietrze. - I dlatego tak pędziłaś, żeby mnie o to spytać? - popatrzył z pobłażliwością doświadczonego człowieka. -Ona ma tyły w domu, nie rozumiesz? — czułam, jak rosła we mnie furia przez ten kompromitujący upadek. - Naprawdę? - zaniepokoił się. - Nic mi nie mówiła. - A ciebie to obchodzi? - byłam zaczepna. - Mogłabyś mówić jaśniej? - wyjął papierosa i podszedł do popielniczki. - Nie rozumiesz? Ona ma szesnaście lat, a ty dwadzieścia - rzuciłam mu, jak mi się zdawało, druzgocący argument. - Też mnie to martwi - pokiwał głową. - Ale za dwa lata będzie już pełnoletnia - dodał z wyraźną ulgą. - Zwariowałeś?! - zamurowało mnie. Myślałam, że będzie kpił, wymigiwał się, a on miał w oczach coś takiego, co kazało mi spoważnieć. - Może powinienem pogadać z jej matką? Zorganizuj to jakoś, co? — spojrzał na mnie z nadzieją. - I co ty jej powiesz? Zastanów się - znowu przybrałam ten mentorski ton. - Nie wiem. Ale że mi bardzo na niej zależy, kocham ją i nie zrobię jej nic złego - wzruszył ramionami, jakby to co mówił, było oczywiste. - Mariusz, co ty? - zatkało mnie kompletnie. 90 — Myślisz, że tak nie będzie dobrze? Nie pozwoli się jej ze mną spotykać? — on nie kpił, on troszczył się o Aśkę! Wpatrywałam się w niego zupełnie ogłupiała. Zapukałam do drzwi z tabliczką: zastępca redaktora naczelnego. — Proszę — usłyszałam kobiecy głos. — Przepraszam bardzo, nazywam się Julka Jodlewska i przyniosłam tekst, który napisałam. Może by się do państwa nadał? — wygłosiłam formułkę jak dobrze wyuczoną lekcję. — Miło mi — powiedziała blondynka z uśmiechem. - Proszę usiąść. Napije się pani herbaty, kawy? — Nie, nie, dziękuję — usiadłam na krześle przy jej biurku. Pokoik był malutki, dwa kroki w jedną, dwa kroki w drugą stronę. — Od dawna pani pisze? — przyglądała mi się z zainteresowaniem. — Już trochę będzie — wykrzywiłam twarz w uśmiechu. — A czym się pani zajmuje na co dzień? — jej uprzejmość zwalała mnie z nóg. — Studiuję matematykę — mruknęłam, bo obawiałam się, że wymiana uprzejmości zajmie tyle czasu, że nie zdąży przeczytać. A postanowiłam sobie, że nie ruszę się, nim ona tego nie przeczyta. — Och, skąd więc pani zainteresowania dziennikarstwem? — wykrzyknęła zdumiona. Ale skonstatowałam, że ona nie jest zwyczajowo uprzejma, a zaciekawiona. — Czy mogłaby pani rzucić okiem na to? — powiedziałam z naciskiem i położyłam jej na biurku tekst? — Spieszy się pani? — w tonie dało się wyczuć niezadowolenie. — Nie, tylko obawiam się, że zaraz ktoś wejdzie i pani nie zdąży przeczytać — wypaliłam z desperacją. — A pani chce tak od razu? — roześmiała się znowu życzliwie. — Wolałabym — rzekłam i zamilkłam. Pochyliła się nad moimi wypocinami. Poprawiłam je, jak poradziła Danka. Zaniosłam, gdzie mi poleciła. Nawet mi pozwoliła powołać się na nią, ale nie miałam odwagi. A teraz czekałam na wyrok. — Bardzo fajne! - zawołała z radością pani redaktor. — Będą z pani ludzie! - cieszyła się. Już miałam się roześmiać uszczęśliwiona, gdy dodała: - Ale musi pani jeszcze nad tym trochę popracować! Moja mina mówiła wszystko. — Niech się pani nie zraża. To jest naprawdę niezłe. Warto poświęcić jeszcze trochę czasu i wtedy kupimy to od razu. Zaraz pani powiem, co trzeba zrobić. Pokazywała mi zdania, akapity, kreśliła długopisem i dopisywała coś na marginesie. Nie bardzo jej słuchałam. Byłam zbyt wściekła. 91 > — To do zobaczenia - powiedziała pani redaktor radośnie. — Do widzenia - wymamrotałam z wściekłością. Stałam w swoim pokoju i kopałam biurko. — Co ci jest? — zaniepokoił się ojciec zaglądając przez otwarte drzwi. — Nic, kurczę! Nic! — wrzasnęłam. — No, to dawaj! Wywal z siebie! - zachęcał mnie nie zrażony. — Czy każdy musi mnie pouczać? Danka w porządku, miała rację. Poprawiłam. Ale tamten facet i ta baba, jakim prawem? — słowa wylewały się ze mnie ciurkiem. — Jeśli coś jest dobre, po co to bez przerwy przerabiać? Jak jest do kitu, niech mi powiedzą. Nie będę sobie i im zawracać głowy! Kiedy jestem takie dno! Pewnie zresztą jestem dno — urwałam mój monolog i rozryczałam się. — Czekaj, czekaj, niech spróbuję skojarzyć, o czym ty możesz mówić? — na twarzy ojca malował się kolosalny wysiłek. — Płaczesz i jesteś wściekła, więc nie będziesz chciała mi nic wyjaśnić, prawda? — przyglądał mi się przestraszony. — Ty nigdy nic nie wiesz! — ulżyłam sobie. — No, no, może jednak dojdę sam. Wiem! — puknął się w czoło z miną odkrywcy. — Chodzi o twoje pisanie? — Aha — zgodziłam się bez entuzjazmu. — Pouczają cię, bo jesteś zielona i młodych zazwyczaj się poucza. Nie ciskaj się, tylko przyjmuj z pokorą! — zabierał się już do wyjścia, ale zatrzymał się, jakby coś sobie jeszcze przypomniał. — I nie bierz tak do siebie. Gdybyś była dno, nie zawracaliby sobie tobą głowy. O! I tyle ci miałem do powiedzenia. A teraz sobie popłacz - wychodząc zamknął za sobą drzwi. Obudziłam się wciśnięta w ścianę. Pies leżał na grzbiecie rozwalony pośrodku łóżka. Zawarczał tylko przez sen, gdy próbowałam go zepchnąć. Był już tak długi jak ja. Uświadomiłam sobie, że jest sobota i nigdzie nie muszę się śpieszyć. Rodzice byli na działce i mogłam tam dojechać na obiad albo i nie. Wzięłam telefon pod pachę i poszłam do łazienki z zamiarem wymoczenia się w wannie i wykonania telefonu do Gośki. Coś przecież powinnam zrobić z tym cholernym weekendem! Postawiłam telefon na pralce i włażąc do wanny puściłam wodę na fuli. Poprzez szum przebił się dzwonek. — Słucham — wychyliłam się po słuchawkę. — Dzień dobry, mówi Bartek, czy zastałem... — Ojca nie ma — przerwałam mu. — Jest na działce — przekrzykiwałam szum wody. 92 - Kiedy ja nie do ojca, ja dzwonię do pani, to znaczy do ciebie — poprawił się speszony. - Coo - jęknęłam lekko i przykręciłam wodę, bo bałam się, że z emocji przestanę słyszeć. - Tak sobie pomyślałem, że może byśmy... bo mam wolny dzień, bo - jąkał się, a ja zakręciłam kran i czekałam w tej ciszy, co dalej powie. Rozdział XXV Tuż przed wykładem Bartka zerwałam się z miejsca i uciekłam. Bałam się spotkania na neutralnym gruncie. Czułam, że się zaczerwienię i będę wyglądała beznadziejnie. Nic nikomu nie powiedziałam o tej dziwacznej randce. Jeździliśmy samochodem, łaziliśmy po lesie i coś pomiędzy nami zaczęło się dziać, chociaż prawie nie odzywaliśmy się do siebie. Od tamtej pory on nie zadzwonił, a ja omijałam go na uczelni szerokim łukiem. Co za kretynizm, monologowałam sobie w duchu, aż znalazłam się pod windą. - Cześć — mruknęła mama na mój widok. - O, co ty tu robisz? — oprzytomniałam. — Zapomniałaś czegoś? — o tej porze nie zwykła wracać. - Nie, tak sobie przyszłam do domu - tłumaczyła się jakoś pokrętnie, ażjej się przyjrzałam. Miała na sobie dżinsy, starą kurtkę, a szalik wystawał jej z kieszeni. Wyglądała jak dawno, dawno temu, a nie jak dbająca o siebie pracownica renomowanej firmy. - Wróciłaś do dawnego image'u? - spytałam. Przyjechała winda i stanęłyśmy w dwóch przeciwległych rogach wgapiając się w czubki butów. - Rozmawiamy, jakbyśmy się kupę lat nie widziały - mama zrobiła krok do drzwi nie mogąc się doczekać, aż ta klatka zatrzyma się i nas wypuści. - Bo chyba tak jest — wyrzuciłam z siebie wychodząc za nią z windy. Błyskawicznie otworzyła drzwi, rzuciła byle jak kurtkę na wieszak i pognała do kuchni. - Napijesz się kawy? - zawołała, gdy ja zdążyłam zaledwie zdjąć jeden but. - Niech będzie — odkrzyknęłam jej. Gdy weszłam, intensywnie mieszała cappucino w dwóch kubkach. - Chyba rzucę tę firmę - powiedziała nie podnosząc głowy. - Coś ty! Przecież tak ci było dobrze! - zaskoczyła mnie kompletnie. 94 — Mam dosyć — stwierdziła i podsunęła mi mój kubek. — Jakieś rozgrywki, wydzieranie sobie szmalu, pomiatanie ludźmi. — I dopiero teraz to zauważyłaś? — znowu kpiłam. Nie mogłam się zdobyć na serdeczność. — Wyobraź sobie — nie zwracała uwagi na mój ton. — Najpierw byłam zafascynowana warunkami pracy, sprzętem. Forsą też — przyznała. — Ale przejadło mi się to siedzenie od świtu do nocy przy idiotycznych programach. Dawniej robiłam coś, co mnie naprawdę interesowało — gadała popijając małymi łyczkami kawę. — Ojcu mówiłaś? — spytałam z ciekawością. — Jeszcze nie — pokręciła głową. — Będzie triumfował! — No, od razu ci to mówił! — uśmiechnęłam się. — A co u ciebie? — zmieniła nagle temat. — U mnie? — zastanowiłam się i olśniło mnie, dlaczego nie chcę spotkać się z Bartkiem. Po prostu nic do niego nie czuję! - U mnie nic ciekawego — powiedziałam głośno. — Aśka! Aśka! - zawołałam za nią, bo wychodząc ze szkoły skręciła w drugą stronę. — Cześć — wcale się nie zdziwiła, że mnie widzi. — Sprawdziłam na planie, że masz sześć lekcji, więc czekałam na ciebie — tłumaczyłam się bez sensu. — Masz coś do mnie? — ruszyła do przejścia. — Rozmawiałam z Mariuszem — wypaliłam zatrzymując się. — No i po co? — warknęła. — Trzeba jakoś przekonać Miskę, żeby przestała szaleć i on prosił mnie, żebym zorganizowała ich spotkanie - wyjęłam chustkę i wycierałam nos. — Chodź szybciej, bo się spieszę - Aśka pociągnęła mnie za rękaw. — Po kiego oni mają się spotykać? — Żeby Miśka się przekonała, jaki on jest - przyspieszyłam kroku. — A jaki jest? - Aśka zaczęła się pieklić. - Jak jej coś na mózg padło, to ja mam dostarczać jej dowodów niewinności? — Oj, daj spokój - próbowałam ją zatrzymać, ale gnała coraz szybciej. — Dlaczego nie chcesz, żeby oni się spotkali? — Bo nie. Ty lubisz, jak ktoś ci się wtrąca? Będzie go oglądała jak przez lupę, ważyła, mierzyła, a potem udzieli nam błogosławieństwa. Albo nie? - przystanęła wreszcie. — No, to co zrobisz? — Nic, będzie jak jest. Cześć - machnęła mi ręką i pobiegła przed siebie. 95 Podniosłam słuchawkę i usłyszałam głos Bartka: — Dlaczego nie chodzisz na moje wykłady? — Tak jakoś wyszło — bąknęłam wymijająco obawiając się, że ojciec może słyszeć. — Pytałem ludzi i powiedzieli mi, że wypadłaś z sali przed moim wykładem - kontynuował zasadniczym głosem. — Boże — jęknęłam. — Coś nie tak? — przestraszył się. — A po co pytałeś? — rozglądałam się, czy ojciec jest w zasięgu jego głosu. Na szczęście nie ruszał się z pokoju. — Jak to po co? Nie było cię, więc spytałem — wyjaśnił zdziwiony. — Chcesz, żeby zaczęli gadać? — zezłościłam się. — I tak muszą się dowiedzieć — powiedział rozbrajająco. — O czym dowiedzieć? — zainteresowałam się. — Że się spotykamy — powiedział miękko. — To my się spotykamy? Nic o tym nie wiedziałam — wysiliłam się na dowcip. — Jeszcze nie, ale będziemy — roześmiał się. — Mam pilną robotę, ale jak tylko skończę, zaraz do ciebie zadzwonię i gdzieś cię wyciągnę. — A to będzie w tym, czy przyszłym roku? — żartowałam sobie. — Naprawdę mam masę roboty, ale ten weekend będzie należał do ciebie — powiedział z namaszczeniem. — Och, dzięki, wzruszyłeś mnie. Ale nie wiem, czy będę miała czas - wygłupiałam się. — Nie udawaj. Nie miałem głowy na takie zabawy. No to pa, mała - powiedział i odłożył słuchawkę. Chciałam z kimś pogadać. Musiałam z kimś pogadać i to natychmiast. Gdyby nawinęła mi się mama, padłoby na nią. Ojciec w tym układzie nie wchodził w grę. A Miśka ostatnio nie nadawała się do zwierzeń. Tylko Gośka, pomyślałam. Gdzie jej szukać? Jechałam autobusem i usiłowałam przypomnieć sobie przystanek, na którym wtedy wysiadłyśmy. Od tamtej pory, gdy oglądałyśmy z Gośką to mieszkanie, więcej tam nie byłam. Wyskoczyłam w ostatniej chwili, bo poznałam dom. Nie znałam numeru mieszkania, ale zapamiętałam, że na drzwiach była przylepiona naklejka od gumy do żucia. Miałam nadzieję, że nikt jej nie zdrapał. Zwiedziłam trzy klatki schodowe, nim w ostatniej zobaczyłam na drzwiach czerwony samochodzik. To było tutaj. Przycisnęłam dzwonek. Otworzyła mi na szczęście Aldona, więc nie musiałam się tłumaczyć. — Cześć, jest Gośka? 96 — Gośka? - otworzyła szeroko oczy? - To ty nie wiesz, że ona już tu nie mieszka? — A gdzie? — zamurowało mnie. — Bo ja wiem? — skrzywiła się Aldona. - Może na kolanach wróciła do Józefa — uśmiechnęła się złośliwie. — No wiesz — prychnęłam, ale poczułam się podle. - Cześć — rzuciłam robiąc zwrot na pięcie. Rozdział XXVI Poprawiłam ten tekst i miałam go w plecaku. Przywlokłam się pod redakcję siłą woli. A teraz reszta pary ze mnie uleciała. Stałam przed bramą zastanawiając się co powiem, jak wejdę. Zachciało mi się uciec. Już robiłam w tył zwrot, gdy ktoś mocno pchnął drzwi i złapał mnie za rękaw. - Hej, nie wchodzisz? — Danka uśmiechała się radośnie. - A tam - machnęłam ręką. - Mam dość - wyrzuciłam z siebie. - No co ty? Dlaczego? - przyglądała mi się. - Każą mi poprawiać, nie wiem jak, nie wiem po co, wydzwaniam do nich, to mnie zbywają, już mi się nie chce — gadałam, bo dorwałam kogoś, kto chciał słuchać. - Och, przecież to tak zawsze! - wtrąciła. — Jeszcze nie wiesz, że trzeba się narobić, by coś się udało? - A tam! — wzruszyłam ramionami. - Widać nie mam siły przebicia — zauważyłam filozoficznie. Parsknęła śmiechem. - Daj, to ja zaniosę — wyciągnęła rękę czekając, aż wygrzebię tekst z plecaka. Ale ja się nie ruszałam. - Co jest? - zdziwiła się patrząc na moją minę wyrażającą dogłębne zdziwienie. - Jak to, ty zaniesiesz? - spytałam głupio. - Wejdę, dam i powiem, że to twój tekst, a ty potem zadzwonisz i się dowiesz. Może być? - śmiała .się z mojej reakcji. Jakiś kamień zwalił mi się z serca, gula z gardła wyleciała, bo nie musiałam tam iść i głupio się uśmiechać. Nerwowo grzebałam w plecaku, jakby bojąc się, że ona się rozmyśli. Podałam jej złożony papier. - Dzięki — powiedziałam i zwiałam do domu. Najpierw pachniało przyjemnie. Potem mój pokój zaczął napełniać się dymem. Poleciałam więc do kuchni mając nadzieję, że obejdzie się bez straży pożarnej. - Co ty robisz? — krzyknęłam widząc mamę kucającą przed 98 piekarnikiem i starającą się zajrzeć przez czarną szybę do wnętrza. — Coś jest chyba nie tak - podniosła się i otworzyła okno. - Bo wiesz, próbuję tę reklamowaną folię do pieczenia i nagle zaczęło się dymić. — A przeczytałaś instrukcję? - wzięłam opakowanie i zagłębiłam się w lekturze. — Chyba jednak wyłączę - mruknęła do siebie mama. — Nie wiesz, czy mięsu może zaszkodzić, jak się otworzy piekarnik? — spytała. — Do ciasta nie wolno zaglądać, ale do mięsa nie ma chyba przeciwwskazań — myślałam głośno. — A nakłułaś ją szpilkami w dwóch miejscach? — No pewnie, zrobiłam wszystko, co kazali, i zaczęło się dymić — tłumaczyła się mama. Otworzyła piekarnik. Z końcówek zakręconej folii wydobywał się sos i kapał na płomień. Stąd ten smród i dym. — Patrz! — ustąpiłam jej miejsca przy piekarniku. — Wszystko jasne — stwierdziła rzucając okiem. — I co teraz? — Poskąpiłaś tej folii — pokazałam jej zdjęcie na opakowaniu. — O, tutaj te zakończenia sterczą do góry, a u ciebie zwisają na dół, widzisz? Za mało zostawiłaś luzu na końcach. — Bo ta folia jest droga jak diabli — wyjaśniła. — A co cię nagle napadło? - zainteresowałam się. — Muszę się nauczyć gotować — powiedziała z determinacją. — Przecież zawsze ojciec gotował — zwróciłam jej uwagę. — Ale teraz, gdy przestanę pracować, muszę się nauczyć — upierała się. Wejście ojca do kuchni obydwie przyjęłyśmy z ulgą. — Co spaliłyście? — spytał od progu. — Chyba jeszcze nic — wyjaśniłam mu. — Na razie schab się dymi. — Pieczesz schab? - zwrócił się do mamy. — Coś się stało? — zaniepokoił się. — Mama postanowiła rzucić pracę i zająć się gotowaniem — czułam się w obowiązku coś powiedzieć, bo mama milczała. Ojciec błyskawicznie ocenił sytuację, podniósł z podłogi brytfannę, zsunął na nią kawałek mięsa w folii, po czym włożył wszystko do piekarnika. — Dlaczego chcesz przestać pracować? — spytał pleców mamy, bo ona intensywnie wyglądała przez okno. — Ponieważ robię jakieś idiotyczne rzeczy, które mnie poniżają — mama nie odwracała się. Zadzwonił telefon, więc poleciałam odebrać. — No, mała, co tam? — usłyszałam głos Bartka. — Nic — przywitałam go. Nie powinien był dzisiaj dzwonić, myślałam gorączkowo. Przecież on o tej porze pije wino u jednego ze 99 swoich kumpli, żeby odreagować tydzień pracy. — Jakim cudem teraz dzwonisz? — zainteresowałam się. — A, postanowiłem dzisiaj wcześniej opuścić towarzystwo, żebym jutro był do życia — brzmiało zadowolenie z siebie. — Och, jak miło — pochwaliłam go. — No, to teraz idę spać, a jutro zadzwonię i gdzieś się wybierzemy, trzymaj się, mała! — powiedział i wyłączył się. — Może jednak dasz się skusić i przyjedziesz na obiad! — namawiała mnie mama wsiadając do windy. — Raczej nie, ale zobaczę - zamykałam drzwi, gdy pojawiła się Gośka wspinająca się po schodach. — Wyszli? — spytała na powitanie. - Pojechali na działkę, właź - zaprosiłam ją. — Pokłóciłam się z Józefem — zakomunikowała zdejmując kurtkę. - On się niczego nie nauczył. Dalej mnie traktuje jak swoją własność — nadawała kierując się do kuchni. — Zrób mi herbaty. — Dlaczego wyniosłaś się od Aldony? — nastawiłam czajnik i wyjęłam kubki. — Ciągle imprezy — rzekła wymijająco. — Nie można się było uczyć. — U Józefa masz rewelacyjne warunki, prawda? — dogryzłam jej. — Jakbyś zgadła - usadowiła się przy stole. — Co będziesz robiła w sylwestra? - zmieniłam temat wyrzucając jednocześnie to, co mnie ostatnio gnębiło. Nie miałam zamiaru spędzić go podobnie, jak w zeszłym roku. — Masz jakieś propozycje? — zainteresowała się. — Nie i nie wiem, co mam zrobić — wzruszyłam ramionami. — Och, coś się jeszcze wymyśli — zlekceważyła mój problem. — Kiedy ja nie wiem, co mam wymyślić — odważyłam się pójść za ciosem. Wreszcie przyjrzała mi się uważniej. — Właściwie, dlaczego ty nie masz nikogo na stałe? Coś cię chyba łączyło z Mikołajem? Z Mariuszem? - wyliczała patrząc na mnie i kojarząc. Nie odpowiedziałam. Wreszcie moja całkowita samotność wyszła na jaw. Co prawda w tym momencie czekałam nerwowo na telefon Bartka, ale nie chciałam jej o tym mówić. Nie mogłam się zdecydować, czy zakochałam się w Bartku, czy to tylko kolejne wmawianie sobie z braku laku. — Powinnaś kogoś mieć — stwierdziła stanowczo. — Też tak uważam — poparłam ją. — To dlaczego się nie zakrzątniesz? Tylu facetów chodzi luzem po wydziale, tylu miałoby na ciebie ochotę, a ty nic - ochrzaniała mnie. — Co ja? Co ja? Odczep się — burknęłam. 100 — Wybierz sobie któregoś i umów się z nim po prostu — powiedziała, jakby to było oczywiste i łatwe. — Genialnie proste — warknęłam ironicznie. — Bo ty dziwna jesteś i tyle - spointowała naszą rozmowę. — Telefon chyba dzwoni — dodała po chwili. Zerwałam się z miejsca. Dopadłam go w ostatniej chwili. — To ja - odezwał się cierpiący głos Bartka. - Wprawdzie wcześniejsze wyjście uchroniło mnie od niechybnej śmierci, ale nie od kaca, którego mam dzisiaj. — Kto to? - spytała Gośka włażąc za mną do pokoju. Skrzywiłam się i pokazałam jej drzwi. — Nie mam siły się ruszyć i prowadzić samochodu, ale ty mogłabyś do mnie przyjechać - kontynuował Bartek w słuchawce. — Aha, już pędzę — odpowiedziałam mu. — Zamówię taksówkę i wyślę po ciebie. Za ile będziesz gotowa? — nalegał proszącym głosem. — Nie wygłupiaj się, dobrze? — zareagowałam gwałtownie. — Kto to? - dopytywała Gośka. — No proszę, daj się namówić — błagał Bartek. — Przepraszam cię, ale muszę natychmiast wyjść — zakomunikowałam Gośce bez żadnych wyjaśnień, gdy odłożyłam słuchawkę. Wyniosła się lekko obrażona. Wrzuciłam na siebie ulubiony sweter, dżinsy, zeszłam. Taksówka czekała. Wsiadłam czując się jak jakaś cali girl. Bartek otworzył drzwi z fajką w zębach i torebką kulek lodowych na głowie. — Przepraszam, ale głowa mi pęka - zaprosił mnie do pokoju. Zasłony były zaciągnięte. Cicho leciał Santana. Walnął się bez słowa na kanapę. Usiadłam w fotelu i rozglądałam się. — Sam tu mieszkasz? — spytałam po chwili. — Aha - mruknął. - Może chcesz herbaty? - zaproponował. — Skąd masz taki dom? - zainteresowałam się. - Asystenci raczej do bogatych nie należą - dodałam z przekąsem, gdy nie reagował. — Ojciec mi kupił — wystękał wreszcie. — Ooo, masz dzianego tatusia — docięłam. — Mam - skwitował bez entuzjazmu. — Inaczej nie mógłbym robić tego, co robię. — Pewnie tak — pokiwałam ze zrozumieniem głową. - ? czym się trudni tatuś? — podtrzymywałam rozmowę. — Ma zakład kamieniarski — usiadł i wlepił we mnie wzrok. — Czy będziemy omawiać zawody całej mojej rodziny? — sięgnął po fajkę i bawił się nią. — A co będziemy robić? — spytałam, nim pomyślałam. — No, nie wiem - speszył się. - Może tu do mnie przyjdziesz? 101 ? «- ^^^__ — zrobił mi miejsce koło siebie. — Raczej nie — pokręciłam głową i zastanawiałam się, po co ja tu przyszłam — Pójdę już — podniosłam się z fotela. — Poczekaj jeszcze trochę — poprosił. — Może ml przejdzie ta głowa. Wzruszyłam ramionami i wyszłam do przedpokoju. — Myślałem, że spróbujemy się zaprzyjaźnić - jęknął i powlókł się za mną. Uświadomiłam sobie, że on ani razu nawet nie próbował mnie objąć, ani pocałować. — Tak bardzo mi się podobasz — wyznał nagle. — Chciałbym cię lepiej poznać — trzymał tę idiotyczną torebkę z lodem na głowie i wyglądał jak nieszczęście. — Nie umiem postępować z dziewczynami - dodał bezradnie. — Pójdę już — ubierałam się powoli, bo na nic więcej nie było mnie stać. — Zostań, proszę — zagrodził mi drzwi. — Zadzwonię po taksówkę, jeśli chcesz. — Nie — pokręciłam głową. — Chcę się przejść — odepchnęłam go lekko, zresztą nie stawiał oporu i wyszłam. Czułam się idiotycznie. Ledwie się zaczęło, a już się skończyło. Ale coś, nie wiem co, nie pozwalało mi tam zostać. — Jak zadzwoni Mariusz albo przyjdzie, to powiesz, że mnie nie ma — Aśka wpadła jak burza zatrzaskując za sobą drzwi. W butach i kurtce pognała do łazienki. Poszłam za nią. Usiadła na wannie. — Co jest? — spytałam. — Gdyby on się pojawił lub zadzwonił, powiesz po prostu, że mnie nie widziałaś i spławisz go. A ja tu sobie posiedzę — powtórzyła spokojniej. — Ale dlaczego? — dopytywałam się. — Nie chcę się z nim widzieć — odrzekła, jakby to wszystko wyjaśniało. — To musisz przed nim zwiewać? — spytałam. — Muszę, bo za mną łazi. Przychodzi pod szkołę. Czeka pod domem — rozgadała się. — Na imprezie w sylwestra nie mogłam z nikim zatańczyć, bo nie puszczał mnie na krok. — A gdzie byliście? — zainteresowałam się. — U mojej koleżanki z klasy — mruknęła zdejmując czapkę i szalik. — I on tam z tobą poszedł? — zdziwiłam się. — Namawiał mnie na tę imprezę, na której i ty miałaś być, ale wolałam u Kaśki — zdjęła kurtkę i usiadła na niej. — A ty dobrze się bawiłaś? 102 — Nigdzie nie byłam. — Dlaczego? — wykrzyknęła. — Nie miałam z kim — przyznałam się z trudem. — No wiesz. Tylu chłopców na tej matmie, a ty mówisz, że nie masz z kim — oburzyła się tak, że aż zwaliła suszarkę do włosów. — Już ci się Mariusz znudził? — zmieniłam gwałtownie temat. — On jest za porządny. Nie ma w nim odrobiny szaleństwa — Aśka podniosła się z podłogi i zaczęła wkładać kurtkę. — To się dopiero Miśka ucieszy! — roześmiałam się. — A dlaczego właściwie nie powiesz Mariuszowi, żeby cię zostawił w spokoju? — Nie wiem jak — Aśka spuściła głowę i bawiła się frędzlami szalika. Spóźniłam się na wykład i usiadłam na pierwszym z brzegu wolnym miejscu. — Posuń się — Józef kucał obok mnie, żeby profesor go nie namierzył. — Muszę z tobą porozmawiać — szepnął, gdy zrobiłam mu miejsce. — Teraz? — skrzywiłam się. — A kiedy? Zerwiesz się po wykładzie i gdzie cię będę szukał! Chciałbym, żebyś pogadała z Gośką — zaczął uroczyście. — A gdzie ona jest? - przerwałam mu. — Nie wiem. Wyniosła się zaraz po sylwestrze — szepnął mi do ucha. — Co jej zrobiłeś? - warknęłam też szeptem. — Nic i o to chodzi, rozumiesz? Ona liczyła, że w sylwestra jej się oświadczę. — Skąd wiesz? — zatkało mnie. — Powiedziała, że daje mi czas do sylwestra na podjęcie decyzji o naszej przyszłości — gadał prawie dotykając ustami mojego ucha. — A ja nic na imprezie nie powiedziałem, bo jakby to ładnie ująć... — zawiesił głos. — Spiłeś się po prostu? — domyśliłam się. — No, i gdy potem spałem, ona zniknęła. — Boże, jaka ty świnia jesteś — stałam się brutalna. — Nie wyrażaj się — pouczył mnie. — Powinnaś mnie zrozumieć! — Ja? A to dlaczego? — oburzyłam się. — Bo przecież jesteś taka wyemancypowana, z nikim się nie wiążesz i powinnaś rozumieć, że ja też jeszcze nie chcę — dotykał wargami moich włosów. — Czy państwo z drugiego rzędu mogliby przenieść tę randkę na przerwę? — zaproponował znienacka profesor. I ?? ; ? * ;'§zatobą -finie? ?eciąg. _ ę^ il&s na wszo L tu stali? - < ? do mnie, to fllOĆ Z bólL J Pfzyszecfłi ? twoja żor» ? Jfejaknajwięc«e porządku -BPŚci- ?j nie zabrate! odzimy razen 'rzymrużony ?'-ą irDnią - uśrr-ii |!l^stądinig«d Rozdział XXVII - Zrób coś, Julka, proszę cię — Mariusz podszedł do mnie na przerwie między wykładami. - A tam, co ja mogę - żachnęłam się usiłując go wyminąć i wyjść z sali. - Zwiewa przede mną, nie mogę z nią pogadać — nadawał. — Nie mogę jej złapać nawet pod szkołą. Czy ona nie chodzi do szkoły? — zainteresował się nagle. - Pojęcia nie mam — zastanowiłam się. - Może spróbuj wywołać ją z lekcji. Tak jak mnie kiedyś z wykładu — dodałam złośliwie. - O, to jest pomysł! - ucieszył się. - Zwariowałeś? — przestraszyłam się. - Chcesz jej tyłów narobić? - Faktycznie, co szkółka to szkółka — opamiętał się. - Niech już będzie, spróbuję ją namierzyć - obiecałam. Wyszliśmy na korytarz. - Nie widzieliście Mikołaja? - Po schodach wchodziła Hanka. Niosła przed sobą ogromny brzuch. - Nie — pokręciłam głową. - Nie ma go dzisiaj — zaręczył Mariusz. - I co ja mam zrobić? - Hanka oparła się ciężko o ścianę. - A co? Znowu ci uciekł? — ze zrozumieniem spytał Mariusz. - Nigdy go nie ma, gdy jest potrzebny - poskarżyła się. - Muszę zaraz pojechać do szpitala — objęła swój brzuch, jakby chciała go podtrzymać. - Czy chcesz przez to powiedzieć, że to już? — zaniepokoiłam się. - Coś mi się tak zdaje — wykrzywiła się, jakby ją bolało. - I pewnie chcesz, żeby Mikołaj odwiózł cię na czoperze — usiłował zażartować Mariusz, ale mu nie wyszło. - Daj spokój — zgasiłam go. — Nie widzisz, że ją boli. - No, to choźmy, nim ona nam tu urodzi - ocknął się Mariusz. - Na dole mam samochód - szybko zbiegał po schodach. Wolno wyszłyśmy za nim. 104 — I coście z nią zrobili? — wykazała nareszcie zainteresowanie Gośka. — Zawieźliśmy ją do szpitala, gdzie przyjęli ją na patologię — ledwie łapałam dech, bo windy były nieczynne i wdrapałam się do mieszkania Józefa po schodach. — Do którego szpitala? - pytała Gośka jak na przesłuchaniu. — Na Żelazną! Czy to ważne zresztą? Teraz trzeba znaleźć Mikołaja, miał być przy porodzie! - złościłam się. - I wpuść mnie wreszcie! - krzyknęłam. - Nie będziemy konferować na klatce! — A faktycznie, sorry - Gośka szerzej otworzyła drzwi. — Nie sądziłam, że cię tu zastanę — stwierdziłam, gdy się pozbyłam kurtki. — Pewnie — rzekła z przekąsem. —Przyleciałaś do Józefa niby szukając Mikołaja? — Zgłupiałaś! — wrzasnęłam ze zdziwieniem. — O co ci chodzi? — Mówili mi, że się do ciebie przysiadł na wykładzie i całował cię we włosy - nabzdyczyła się. - Nigdy nie przypuszczałam, że ci może zależeć na Józefie. — Głupia jesteś? Na mózg ci się rzuciło? — zatkało mnie. — A było inaczej? — przyglądała mi się z pogardą. — Wróciłaś do Józefa i on ci niczego nie wyjaśnił? — nie mogłam dojść do siebie po tych kretyńskich rewelacjach. — Przecież mu nie urządziłam sceny zazdrości. Aż tak nisko nie upadłam — zaczęła się tłumaczyć. Stałyśmy naprzeciw siebie w tym przedpokoju-kuchni mierząc się wzrokiem. — No więc słuchaj — zaczęłam. — Mogę ci dokładnie opowiedzieć, co mówił Józef, bo chodziło o ciebie — wydarłam się. — A co ja mówiłem? — Józef nagle wcisnął się do przedpokoju popychając nas w głąb mieszkania. — Ach nic, nic — machnęła ręką Gośka. — Trzeba znaleźć Mikołaja. Hanka rodzi! — zagadywała go pospiesznie. — A skąd ja mam wiedzieć, gdzie on jest? — wzruszył ramionami. — Przypomnij sobie, z kim on się ostatnio kolegował — nalegałam. — A z taką jedną z pierwszego roku — zarechotał Józek. — Ale jak ją znaleźć, nie mam pojęcia. — O, kurczę — jęknęłam. — Coś trzeba zrobić, przecież ona tam czeka! — Hanka powinna mieć chyba jakichś rodziców — głośno myślał Józef. — Może ich zawiadomić? — Znasz ich? — ucieszyłam się. — Nie — pokręcił głową. 105 — Mikołaja nigdzie nie ma. Wcięło go — zdawałam sprawozdanie Hance, gdy pod wieczór wylądowałyśmy z Gośką w szpitalu. Józek i Mariusz zostali w samochodzie, a Hanka zeszła do nas do poczekalni, bo bóle jej minęły. — Zostawiliśmy wszędzie kartki z informacją, gdzie jesteś i nakazaliśmy jego rodzicom, żeby też szukali — wtrąciła Gośka. — Może odwiedzi cię zaraz teściowa - zażartowałam, by dodać sobie i Hance odwagi. — Ona do mnie nie przyjdzie — skrzywiła się, jakby miała się rozpłakać. — Słuchaj, a może zabierzemy cię do domu, skoro ci przeszło — wpadła na pomysł Gośka. — Kiedy mi mówią, że mam za wysokie ciśnienie i muszę leżeć — Hance latała broda i trzęsły się ramiona. — A dlaczego nie zawiadomiłaś swoich rodziców? — przypomniało mi się nagle. — Oni mieszkają w Zakopanem. Nie chcę ich denerwować — wyjaśniła przez łzy. — No, to idź się połóż i nie martw się — poradziła Gośka, poklepując Hankę po policzku. — Jutro do ciebie przyjdziemy. Chciałam wreszcie usiąść i napić się spokojnie herbaty. Szybko otworzyłam kluczem drzwi, weszłam w kłęby dymu i usłyszałam z kuchni głos mamy: — Jak rzucę pracę, muszę coś robić! — I dlatego palisz kotlety? — głos ojca też był podniesiony. Nie zdejmując kurtki wparowałam do kuchni. Ojciec w szaliku i kurtce stał pośrodku kuchni z patelnią w ręce. Mama siedziała przy stole, a przed nią leżały notatki. — Co się tu dzieje? — zawołałam, żeby zwrócili uwagę, że jestem. — Twoja matka robi głupoty — powiedział ojciec. — Znowu coś spaliłaś? — spytałam z naganą w głosie. — Dlaczego nie wrócisz na uczelnię, jak ci w tej cholernej firmie nie wychodzi? — pieklił się ojciec. — I tak mnie nie przyjmą — mama nie podnosiła głowy znad stołu. — A pytałaś? Bo u mnie na przykład są wolne dwa etaty — ojciec odstawił wreszcie patelnię i zdejmował szalik i kurtkę. — Skocz i powieś — podał mi ubranie. Przy okazji sama się rozebrałam. — Bo nie mogę wytrzymać, kiedy się do mnie nie odzywasz — mówiła mama pokornie, gdy wróciłam. 106 - Przecież to nie ja wyprowadziłem się z domu - ojciec siedział naprzeciwko mamy. Postawiłam czajnik na gazie i też usiadłam. Milczeliśmy. - Wyprowadziłam się, bo - mama zaczęła i przerwała. - Bo też się nie odzywałeś - podjęła wątek. - Musiałam dojść ze sobą do ładu. Już wtedy było mi źle w tej robocie. Julka robiła chimery z uczelnią, a ty wszystko miałeś w nosie - jej głos nie był agresywny, a zrezygnowany. - O, właśnie, Julka! - ojciec coś sobie przypomniał. - Rozmawiałem z takim jednym i on mi powiedział, że możesz się spróbować przenieść po tym semestrze na dziennikarkę, jeśli chcesz oczywiście - zakomunikował mi triumfalnie. - Co? Ma zrezygnować z matematyki? - mama się wściekła natychmiast odzyskując energię. Zerwała się z miejsca. Wyglądała jak Rejtan, który zaraz rzuci się na podłogę i zagrodzi mi drogę. - Spokojnie, spokojnie - ojciec położył jej rękę na ramieniu i lekko pogładził. Przytuliła policzek do jego dłoni i usiadła. Już nie protestowała. Rozdział XXVIII Tak, to było tu. Znalazłam wreszcie ten dom i tę klatkę, gdzie kiedyś przywiózł mnie Mikołaj. Za wszelką cenę musiałam go odnaleźć. Hanka czekała na niego. Przycisnęłam klamkę i znalazłam się na znajomym strychu. - Cześć! - powiedziałam na powitanie. - O, to ty? - Kuba podniósł się z kolan i wytarł ręce ze smaru w spodnie. - Cześć! - Przepraszam, ale pilnie poszukuję Mikołaja, jego żona rodzi - powiedziałam z naciskiem. Z kąta, w który nie padało jaskrawe światło żarówki, wynurzyła się dziewczyna. Była wysoka, długonoga, z czupryną orzechowych włosów. Przyglądała mi się z zaciekawieniem. - O, poznajcie się - Kuba lekko się speszył. - To jest... - pokazał na dziewczynę. - To jest moja przyjaciółka - zdecydował się. - Zuzka - dziewczyna wyciągnęła do mnie rękę. - Julka - powiedziałam na powitanie. - Nie wiecie, gdzie jest Mikołaj? — dopytywałam się nerwowo. Zuzka pokręciła bezradnie głową: - Nie znam go. - Z miesiąc się z nim nie widziałem - skrzywił się Kuba. - Ale mogę się chyba dowiedzieć - zamyślił się. - Hanka jest w szpitalu, już powinna urodzić, ale zaparła się i czeka na niego - wyjaśniłam im szybko. Patrzyliśmy po sobie nic nie mówiąc. - Biedna dziewczyna - powiedziała Zuzka. - Kuba zrób coś - poprosiła. - Dlaczego mnie unikasz? - spytała mama wchodząc do mojego pokoju. - Ja? - żachnęłam się, ale coś mnie w jej głosie poruszyło i podniosłam głowę znad biurka. - No, schodzisz mi z oczu - usiadła na tapczanie. 108 - A masz coś do mnie? — spytałam cicho i bez zaczepki, bo zwróciłam uwagę, że nie komenderuje jak zwykle. - Chciałam ci powiedzieć, że już więcej nie będę się sprzeciwiać. Rzuć matematykę, jeśli chcesz — z trudem przeszło jej to przez gardło. - Niemożliwe! — wykrzyknęłam. — A co ci się stało? - Wszystko mi się przewróciło — wzruszyła ramionami. — I praca, i małżeństwo, i ty — zawiesiła głos. - Rozczarowałaś się do wszystkich - stwierdziłam z jadowitą ironią. - Nie - pokręciła głową. - To moja klęska. Kiedyś mi powiedziałaś, że mam komputer w głowie. I miałaś rację. Wszystko wydawało mi się proste i dające się rozwiązać — zamilkła na chwilę. — Pomyliłam się. Życie to nie matematyka. - Dopiero teraz to odkryłaś? Gratuluję ci... - wykrzyknęłam, ale zamknęłam się w porę. Nie chciałam jej dokopywać. Zrobiło mi się jej żal. — I co zamierzasz? — spytałam ugodowo. - Bo ja wiem? - podniosła się i ruszyła do drzwi. — W każdym razie chcę, żebyś postępowała po swojemu! - zamknęła za sobą drzwi. - Hej, poczekaj! - zawołałam za nią. - Czy musisz zawsze wychodzić, gdy wreszcie mogłybyśmy zacząć rozmawiać? — nie zawróciła. Może nie usłyszała, a może teraz ona nie chciała rozmawiać. Zrobiło mi się przykro. Przycisnęłam domofon Miśki mając nadzieję, że już wróciła. Wtem drzwi klatki otworzyły się i stanęła w nich Aśka. - Wychodzę - rzuciła mi na powitanie. — Mamy nie ma. - Nie możesz tak zwodzić Mariusza - napadłam na Aśkę. - Wcale nie zwodzę - rzekła wyniośle idąc przed siebie. - A jak to inaczej nazwać? - skręciłam za nią za róg. - Powiedziałam mu przecież, żeby się odczepił - wyjaśniła mi uprzejmie. - Tak mu powiedziałaś? Czy ty na głowę upadłaś? - wrzasnęłam na całą ulicę, aż się jakaś baba obejrzała z dezaprobatą. - No, może łagodniej - wykręciła się Aśka. - Słuchaj! Zatrzymaj się w tej chwili i opowiedz mi po kolei — zażądałam i Aśka zahamowała w miejscu. - Nie wiedziałam, jak to zrobić, rozumiesz? - tłumaczyła się. — Najpierw przed nim zwiewałam, dając mu do zrozumienia, że mam dość, ale on nic nie kojarzył - stała na środku chodnika i wymachiwała rękami. Pociągnęłam ją pod wystawę. 109 — A nie mogłaś mu tego jakoś wyartykułować? — przyglądałam jej się z naganą. — W końcu musiałam! Powiedziałam mu, że między nami koniec i kropka — broniła się. — A nie przyszło ci, ciemnoto, do głowy, że jemu może być przykro? Gdyby ktoś się tak zachował wobec ciebie, to co? — atakowałam ją. — Nie raz się tak zachował — wzruszyła ramionami. — To co? Ty musiałaś się na kimś wyżyć? Kopać tak samo? Nie mogłaś jak człowiek podziękować mu po prostu za ten wspólny czas? — atakowałam ją, bo byłam wściekła. — Może i mogłam, ale nie wiedziałam, jak to powiedzieć — wytarła nos. — Nie umiem robić takich rzeczy. — To się naucz! — warknęłam. — Kiedy się bałam — wypaliła wreszcie. — I tak wyglądał, jakby za chwilę miał się rozpłakać. — No, to mu jeszcze dowaliłaś. Miła jesteś, nie ma co — odwróciłam się i poszłam sobie. — Poczekaj — Aśka chwyciła mnie za rękaw. — To co mam zrobić? — Napisz mu list i podziękuj! — zatrzymałam się. — Pomóż mi w tym — poprosiła. — To kochana tylko twoja sprawa — wykręciłam się. — I nikogo w to nie mieszaj — dodałam stanowczo. Wpadłam do poczekalni szpitalnej jak bomba. Gośka poderwała się na mój widok z ławki. — Zabrali ją na porodówkę — poinformowała mnie w ucho, bo wszyscy wpatrywali się w nas jak sroka w gnat. — Ale przecież to może trwać godzinami! — odszepnęłam jej. — Chyba nie, bo od trzech dni już jej poród wywołują — powiedziała nieco głośniej. — I chodź tam pod okno, bo chcę ci coś powiedzieć. Wyszłyśmy z zasięgu ciekawskich spojrzeń. — No - ponagliłam ją wyciągając papierosy. — Ty palisz? - zdziwiła się. — Nie, ale kupiłam po drodze, bo jak się tak czeka, to trzeba coś robić, nie? — poczęstowałam Gośkę. — Nie mogę — pokręciła głową. — A od kiedy rzuciłaś? — zainteresowałam się. — Od wczoraj — mruknęła, jakby co innego ją zajmowało w tej chwili. — Co cię tak nagle przypiliło? - gadałam wesolutko niczego nie przeczuwając. 110 - Znowu jestem w ciąży - zakomunikowała mi radośnie. - No wiesz - zdobyłam się tylko na to, opadły mi po prostu ręce. - Ale teraz jest wszystko w porządku, wszystko okey - pocieszyła mnie. - Powiedziałaś Józefowi? - spytałam ponuro. - Aha — skwapliwie pokiwała głową. - I co? — zmarszczyłam brwi. - Powiedział, że weźmiemy ślub - uroczyście oświadczyła Gośka. - A niech was! - zaczęłam, ale wahadłowe drzwi gwałtownie zachybotały i do poczekalni wpadł Mikołaj. - Kuba kazał mi tu natychmiast przyjechać! Więc jestem! - stanął przed nami. Poczułam od niego alkohol. - Nareszcie! - zerwała się Gośka. - Idź kretynie na górę - popatrzyłam na niego z pogardą. Rozdział XXIX Na wykładzie Bartka starałam się zniknąć, wtopić w tłum, ale nie udało mi się. Co jakiś czas chwytałam jego spojrzenie. - Dziękuję państwu - zakończył i gdy już miałam odetchnąć z ulgą usłyszałam: - Julka, czy mogłabyś chwilę zostać? Szum, który się podniósł, zawisł przerwany, a ludzie obejrzeli się. Schowałam czerwoną twarz we włosach i ruszyłam w stronę katedry. Na szczęście po sekundzie podjęli powykładową krzątaninę. - Ale pan doktor szybki! - krzyknął ktoś wychodząc. - Moje gratulacje, Julka - zawołał Józef zamykając za sobą drzwi. Zostaliśmy sami. Bartek podszedł do okna i wpatrywał się w nie bez słowa. Ja siedziałam jak kołek w pierwszym rzędzie. - Chciałem cię przeprosić - zaczął. - Ale ja naprawdę wtedy źle się czułem. - Nie ma sprawy - zlekceważyłam pogodnie i już się poderwałam, żeby wyjść. - Nie uciekaj, proszę - odwrócił się od okna. - Masz ze dwie godziny? Chciałbym z tobą porozmawiać, a teraz mam jeszcze jeden wykład — szedł w moim kierunku. Pokręciłam głową. - Nie, lecę obejrzeć dziecko - obwieściłam z nadzieją, że się zainteresuje i zmieni temat. Ale nic z tego. - Szkoda, więc muszę teraz - podszedł do mnie, objął mnie i kontynuował nad moją głową: - Dawno mnie tak nic nie poruszyło, jak wtedy, gdy wyszłaś ode mnie. Ja naprawdę nie mam czasu na wstępy. Dużo o tobie myślałem, a w ogóle nie mam czasu na takie rzeczy. Kończę właśnie jedną pracę i muszę się skoncentrować — przerwał i zamyślił się. Odsunęłam się od niego. Nie zareagował, jakby zapomniał o moim istnieniu. Korzystając z okazji wymknęłam się. - Poczekaj! — ocknął się nagle. - To nie ma sensu, przepraszam - rzuciłam nawet się nie odwracając. 112 Chwilę nasłuchiwałam pod drzwiami, ale w środku panowała kompletna cisza. Zapukałam, bo bałam się obudzić dziecko. - Chodź, wszyscy już są - Hanka uśmiechnęła się promiennie. W mikroskopijnej kuchni tłoczyli się Gośka z Józefem i Kuba z Zuzką. - A gdzie ona jest? - stanęłam w przedpokoju rozglądając się. Zza regału wyszedł Mikołaj z koszem pod pachą. - Obejrzyj sobie, to ją odniosę - powiedział cicho. Gośka wsunęła się za nami do pokoju: - Dajcie mi jeszcze popatrzeć - poprosiła nachylając się nad koszem. - Śliczna, prawda? - spojrzała na mnie rozanielonym wzrokiem. - Aha - przytaknęłam skwapliwie, bo mała naprawdę była piękna. Czarne jak Hanki, ale kręcone jak Mikołaja włosy, wyraźne rysy i błogi spokój na różowej buzi. Przeniosłam wzrok na Mikołaja. Był blady i miał panikę w oczach. - Już? Mogę odnieść? — wyszeptał. - Gratuluję, Haniu, cudo! - powiedziałam głośno, wchodząc do kuchni. - Dym dziecku szkodzi, więc palić nie można - zakomunikował Józef. - Ale piwo jest mu obojętne - nalał mi do szklanki żywca. Zapadła cisza. Nikt nie rwał się do gadania. - No, to jak ją nazwiecie? - znalazła się Gośka, gdy pojawił się Mikołaj. - Honda - bez zastanowienia wypalił tatuś. - Zwariowałeś — krzyknęłam. - O, tobie też się nie podoba? - rozżalił się pociągając łyk prosto z butelki. - Ja bym chciała, żeby była Sabina albo Jagoda, Jagusia — uśmiechnęła się Hanka. - Lepiej jakoś oryginalnie, Gerbera albo Konstancja - zaproponował Józef. - Będziesz miał swoje, to nazwiesz sobie nawet Goździk - warknął Mikołaj. Gośka spłoniła się, a Kuba i Zuza przyjrzeli się jej badawczo. - Może jakoś tak normalnie, na przykład Magda - wyartykułowała z trudem. - Anita, Roma, Ramona - wyliczał Kuba. - Albo Kasjopeja — wtrąciła Zuzka. - Ida, Laura, Ofelia, Jamajka - włączyłam się w zabawę. - I tak będzie Honda - Mikołaj odstawił pustą butelkę i sięgnął po następną. Hanka próbowała wyjąć mu ją z ręki, ale nie oddał. - Jak mi zabierzesz, to sobie pójdę - zagroził. 113 Chodziłam po mieszkaniu i mobilizowałam się, żeby wykonać telefon do redakcji. Przysięgałam sobie, że gdy ten nie wypali, już nigdy więcej tam się nie pokażę. Trzask windy i walnięcie drzwi, mama, pomyślałam i skręciłam do przedpokoju. - Ojca jeszcze nie ma - stwierdziła z satysfakcją, pakując się do domu. - A powinien? - spojrzałam na nią nieprzytomnie. - Wyruszyliśmy w tym samym momencie i on jak zwykle jedzie na okrągło - roześmiała się. - Może jaśniej się wyrazisz — skrzywiłam się. W tym momencie winda zatrzymała się i drzwi zostały delikatnie zamknięte. - Pewnie jak zwykle złamałaś parę przepisów — groźnie powiedział ojciec, stając w drzwiach. - No wiesz - oburzyła się. Przyglądałam im się z zainteresowaniem. Wszystko wróciło do normy? - Pogodziliście się? - spytałam niepewnie. - Znowu jeździcie gdzieś razem? - Razem, hi, hi, hi - zaśmiała się mama. - On objeżdża pół miasta, żeby wrócić do domu. - A ty kluczysz jakimiś bocznymi uliczkami — odciął się ojciec. Każde z nich jadąc w to samo miejsce lub skądś wracając używało własnego samochodu, bo każde miało inną koncepcję najkrótszego dojazdu. Potem żartowali podkpiwając, kto wybrał lepszą drogę. Tak zachowywali się zawsze, gdy było między nimi okey. - Bo zapomnę — ojciec zatrzymał sią przede mną. — Dzwoniła jakaś Danka i prosiła, żebyś już nigdzie nie dzwoniła, tylko od razu kupiła następny numer. Możesz mi wyjaśnić, co miała na myśli? - Naprawdę, tak powiedziała? - rzuciłam się ojcu na szyję. - Co ci? — zaniepokoiła się mama. - Powiem za jakiś czas — zawstydziłam się gwałtownej wylewności. - I jeszcze mam ci coś do przekazania - ojciec miał tajemniczą minę. — Jutro o jedenastej masz iść na dziennikarkę do profesora, czekaj, gdzieś tu mam zapisane nazwisko - zaczął szukać w kieszeni marynarki. Zamknęłam za sobą drzwi, pałały mi policzki. Jeśli w następnym semestrze dostanę indywidualny program na matmie, to mogę chodzić na zajęcia. A potem się zobaczy. Tak powiedział. Potem się zobaczy. Rozdział XXX - Po kiego grzyba my tu stoimy? - spytałam Aśkę przytupując na rozgrzewkę. - Zmarzłam na kość. - Jeszcze momencik - Aśka kręciła się niespokojnie. Raz wyskakiwała zza budki warzywnej na ulicę, a raz chowała się za nią nerwowo. - Jak mi nie powiesz, co wyczyniasz, to idę - zagroziłam szykując się do odejścia. - On tam mieszka - pokazała głową dom naprzeciwko politechniki. - A może nie zauważyłam, jak wchodził? - zaniepokoiła się nagle. Podbiegła do bramy, wcisnęła domofon i za chwilę wróciła. - Nie ma nikogo - oznajmiła z ulgą. - Mów natychmiast kto! - zażądałam rozcierając zgrabiałe dłonie. - No właśnie chcę ci go pokazać, jak będzie wracał z treningu - włożyła na głowę kaptur i znowu wychyliła się na ulicę. - Cicho, idzie! - schowała się za skrzynki. Niewysoki okularnik w glanach z rozwiązanymi sznurowadłami przeczłapał obok nas. Otworzył drzwi i zniknął. - Już - wyciągnęłam Aśkę zza skrzynek. - A teraz mów. - I co? Jak ci się podoba? - spytała z żarem w głosie. - Ciemno, prawie go nie widziałam - wykręciłam się myśląc równocześnie, że chłopak nie umywa się do Mariusza. - Boże, jak on mi się podoba - jęknęła Aśka ruszając przed siebie. - Jak ma na imię? - spytałam uprzejmie, bo było mi to kompletnie obojętne. - Karol — z uczuciem wypowiedziała Aśka. - Skąd go znasz? - wywiadowałam ją na wszelki wypadek, gdyby Miśka się znowu czepiała. - Problem polega na tym, że go nie znam - zamilkła na chwilę. Chodzi do mojej szkoły i nie zwraca na mnie żadnej uwagi - wypaliła drżącym głosem. 115 — Aśka, co ty? - zatrzymałam się. Po policzkach spływały jej łzy. — Umrę, jak go nie poznam - Aśka wyciągnęła chusteczkę do nosa. - Przyniosłam ci trochę ciuchów - do przedpokoju wtoczyła się Miśka z wielką torbą. - Odkąd przestałaś pracować w tej firmie, wskoczyłaś znowu w ten stary sweter - obejrzała z dezaprobatą mamę. - Bo te idiotyczne kostiumiki, które tam nosiłam, pasują na uczelnię jak pięść do nosa - skrzywiła się mama. - No to sobie coś wybierz - Miśka zamaszystym krokiem przeszła do kuchni i wyrzuciła na stół zawartość reklamówki. - A po co? Kiedy mnie jest tak wygodnie. Znowu w dżinsach i starym swetrze — zaprotestowała mama. Poszłam za nimi i zaczęłam grzebać w foliowych workach. - Słuchaj, czy ona skończyła z tym Mariuszem? - spytała mnie Miśka. - Siedzi w domu, nigdzie nie wychodzi, uczy się. Boże, co za ulga — rozpromieniła się. - Ale matki są durne - pokiwałam z politowaniem głową. — Nic nie widzą! Twoja córka usycha z nieszczęśliwej miłości, a ty się cieszysz. O, ten będzie dobry dla ciebie - podałam mamie szarobury wielgachny golf. - Cudny! - mama wpychała go na siebie. - Ile? Boja teraz jestem biedna pani doktor - powiedziała to z taką radością w głosie, że obydwie z Miską wymieniłyśmy spojrzenia. Wreszcie się wydało, ile ją ta praca dla szmalu kosztowała! - Jak dla ciebie to nic - roześmiała się Miśka. - To łapówka za załatwienie Pawłowi pracy. - Pracę załatwił tata, a nie ona - wtrąciłam się przypominając sobie nagle. - To i ojcu coś wybierz - zachęciła mnie Miśka. - Paweł ma pracę, ja zarabiam... O kurczę - zawołała, jakby coś do niej dotarło. - Co ty powiedziałaś? Że Aśka się nieszczęśliwie kocha? - Nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie było się czym martwić, co nie? — pokiwałam głową. - Przestańcie - przywołała nas do porządku mama. - Właśnie że jest dobrze! Jak się podejmie jakąś decyzję, coś się zrobi, wtedy wszystko staje się prostsze - wygłosiła dobitnie. - Siebie masz na myśli? — zaczepiłam ją. - I siebie, i ciebie. Chyba wiesz, Miśka, że Julka zmienia studia? — wyzywająco spojrzała na Miskę. - Nie może być! I ty się zgodziłaś? - Miśka aż przysiadła na krześle. 116 Łatwo było mamie mówić, że decyzja wszystko ułatwia. Ona wróciła na stare śmieci, a ja zaczynałam od początku. Ledwie poznałam jakichś ludzi, a będę musiała ich zostawić. Znowu będę obca. Stałam pod tablicą z rozpiską zajęć i przepisywałam swój plan. - Cześć - ktoś zawołał zatrzymując się przede mną. Podniosłam głowę i zobaczyłam krótko ostrzyżonego chłopaka, który wydał mi się znajomy. - Cześć — odpowiedziałam z namysłem. - Nie poznajesz mnie? - uśmiechnął się. - Rozmawialiśmy kiedyś na kendo. - Aaa - olśniło mnie. - Ty jesteś mistrz! - Jaki tam mistrz - żachnął się. - Aśka tak o tobie mówiła - zamknęłam zeszyt zdecydowanym ruchem. - A dlaczego ona już nie chodzi? - zainteresował się. - Dobra w tym była. - Powtórzę jej, to na pewno przyjdzie - skierowałam się do schodów. - Idziesz już? - spytał. - Boja skończyłem na dzisiaj. - Ty tu studiujesz? - nie udało ml się ukryć radości. - Na drugim roku. A dlaczego cię to tak ucieszyło? - zmrużył łobuzersko oczy. - Bo ja się przenoszę z matmy i nikogo tutaj nie znam - westchnęłam smutno. - Jedną osobę już znasz. Jacek Konarski jestem - przedstawił się. Byliśmy już na parterze i kątem oka zauważyłam kiosk z wyeksponowanym nowym numerem Magazynu. - Poczekaj chwilę - rzuciłam się jak wariatka do kiosku. Prawie wyrwałam pismo ekspedientce i zaczęłam nerwowo przerzucać. - Czego tam tak szukasz? - Jacek zajrzał mi przez ramię. Odwróciłam kartkę. - Jest - wrzasnęłam. - Nareszcie jest! - aż podskoczyłam z radości. Wpatrywałam się w wydrukowane swoje imię i nazwisko, i wszystko we mnie wyło ze szczęścia. - To znaczy, że ty jesteś Julka Jodlewska? - przeczytał głośno. - W takim razie moje gratulacje. O mały włos nie rzuciłam mu się na szyję. Kochałam w tej chwili cały świat! Epilog — Ja już nie chodzę na kendo — broniła się Aśka, gdy przewracałam jej szafę w poszukiwaniu kimona. — No to znowu zaczniesz — powiedziałam takim tonem, że Aśka natychmiast zajrzała pod łóżko i wyciągnęła zwiniętą reklamówkę i wyjęła z niej kimono. — Patrz, jakie zmiętoszone — trzymała w palcach szmatę. Chciała mi udowodnić, że za nic nie może pójść. — Trudno, włóż dżinsy — nie dawałam za wygraną. — W dżinsach nikt nie przychodzi — Aśka rozsiadła się na łóżku, jakby miała zamiar spędzić tu resztę życia. — Wstawaj, mamy dziesięć minut na dojście — pociągnęłam ją za ręce ustawiając w pozycji pionowej. Wyszłam do przedpokoju. Oparłam się o drzwi. — Ty, co ci się stało? — spytała przestraszona, ale za chwilę przyskakała na jednej nodze, bo druga utkwiła jej w nogawce spodni. Dokończyła w windzie wiązać adidasy. Nadała takie tempo, że przed szkołą na Wilczej ledwie mogłyśmy złapać oddech. — I pamiętaj, wchodzisz, jakby nigdy nic — mruknęłam wpychając ją do sali. Stanęła pod ścianą. Domyśli się, że jestem? Wyjdzie? Wpadłam w dygot. Drzwi uchyliły się i wyjrzał Jacek zdejmując maskę. Spojrzałam na niego. Wycierał pot z czoła. Zrobiłam dwa kroki w jego kierunku. Podszedł do mnie zdecydowanie i objął. Przylgnęłam do niego całym ciałem, jakbyśmy byli ze sobą od dawna. — Wszędzie cię szukałem i nie mogłem znaleźć — powiedział ponad moją głową. — Mamy w innych porach zajęcia — poskarżyłam się w jego pierś. — Uhm, ale ja nie o tym — potargał mi włosy. Na zajęciach z informacji dziennikarskiej były tłumy. — Tutaj tak zawsze? — spytałam dziewczyny, która siedziała obok mnie. 118 — U niej tak, bo ona uczy praktyki, reszta wykłada teorię — powiedziała zbierając notatki. Kobieta skończyła zajęcia. — Ale czy na filozofię trzeba chodzić? - postanowiłam wykorzystać okazję, bo dziewczyna była chętna do rozmowy. — Raczej tak, ona ma dobrą pamięć wzrokową i potem na egzaminie uwala tych, którzy nie chodzili — wyjaśniała mi skwapliwie. W drzwiach sali zobaczyłam Jacka. Spojrzeliśmy na siebie. Zebrałam szybko swoje rzeczy. — Przepraszam — wymamrotałam do zdziwionej dziewczyny i wybiegłam. To naprawdę było jak rażenie piorunem. Szliśmy objęci Krakowskim Przedmieściem. Padał deszcz i włosy oblepiły mi twarz. Jacek odgarnął je ręką. — Schudłaś — przyjrzał mi się uważniej. Skrzywiłam się. — Na matematykę jeszcze chodzisz? — spytał. — Tak — mruknęłam. — Piszesz coś? — spytał znowu strzepując wodę z mojej kurtki. — Próbuję. — No tak — nachmurzył się i zamilkł. — Co tak? — spytałam po chwili. — Ty masz robotę, a ja ci przeszkadzam — stwierdził. — No wiesz — oburzyłam się. — Muszę zaraz wracać, mam retorykę — powiedział. Stanęliśmy na środku chodnika. — Przepraszam, że cię wyciągnąłem, ale nie mogłem się oprzeć — patrzył na mnie uważnie. — Odprowadzę cię - zawróciłam. - Potem wsiądę w 175 i pojadę na matmę — zdecydowałam się. Doszliśmy pod dziennikarkę. — To bywaj — uśmiechnął się. Żyłam tylko spotkaniami z Jackiem. Ale przecież widywaliśmy się od przypadku do przypadku. Jednocześnie strasznie dużo robiłam, uczyłam się, pisałam. Byłam w jakimś transie. Dzisiaj nie mogłam robić nic. Siedziałam przy biurku i wypisywałam swoim zwyczajem: Ala ma kota a kot ma Alę, Ala ma kota a kot ma Alę. Miałam już tego ze cztery strony formatu A-4 w segregatorze, gdy zadzwonił telefon. — To ja, Danka. — Och cześć! — ucieszyłam się. — Wiesz, że zaczęłaś świetnie pisać? — zaczęła z mety — stało się coś? — Sama nie wiem — zawstydziłam się. 119 — Słuchaj, ja teraz pracuję w redakcji Magazynu, więc przynoś mi wszystko, co masz - powiedziała. - No i tak trzymaj. Na razie — wyłączyła się, a ja powróciłam do swoich kotów. Po zapisanych sześciu stronach telefon znowu zadzwonił. Drgnęłam. — Julka, to ty? — usłyszałam Aśkę. — No — rzuciłam uprzejmie. — Mów głośniej, bo coś trzeszczy - krzyknęła Aśka. — Ale wiesz co? Dobrze, że mnie namówiłaś na to kendo, bo jak się pochwaliłam Karolowi, że trenuję, okropnie się zainteresował i nawet dzisiaj ze mną poszedł. — Cieszę się — mruknęłam. — Co mówisz? — Mówię, że się cieszę — powtórzyłam. — No, to fajnie. Aha! Ten Jacek poprosił mnie dzisiaj o twój telefon i adres. Czy to coś znaczy? Coś się zaczęło? — dopytywała się. — Może! - krzyknęłam z nagłą energią. Około jedenastej wieczorem wyszłam z psem. Kiedy wracałam pod klatką majaczyła jakaś postać i Wisłek zjeżył się. — Dzwoniłem do ciebie, ale twój ojciec powiedział ml, że poszłaś z psem, więc przyjechałem i czekam — powiedział Jacek. — Przepraszam, że tak późno, ale nie mogłem się zdecydować. — Na co zdecydować? — spytałam i przeszedł mnie dreszcz, bo patrzył mi w oczy. ' — Myślałem, że nie muszę do ciebie dzwonić ani cię widywać. Ale muszę. Przepraszam — opuścił głowę. — Och, Jacek — przytuliłam się do niego. Poczułam, że go kocham, strasznie kocham. Wszystko mnie od tego bolało. I jednocześnie zrobiłam się okropnie śpiąca i zmęczona. Chciałam, żeby sobie poszedł, a ja żebym mogła wtulić się w poduszkę i spokojnie pomyśleć. — Pójdę już — powiedział. — Ty Julka zupełnie mi się nie podobasz — mama pokręciła głową. — Schudłaś i w ogóle. — Jak kobieta się zakocha, to chudnie — wtrącił ni z tego, ni z owego ojciec. — Czy ona się nie przemęcza na tych dwóch wydziałach? — mama nie zwróciła uwagi na słowa ojca, a ja siedziałam porażona. — No właśnie, mama ma rację. Rzuć w diabły tę matematykę — poradził ojciec. 120 — Co wy nagle? — przestraszyłam się. — Bo to przestało mieć sens — kontynuował ojciec. — Spotkałem redaktor Frankowską z dziennikarstwa. Mówi, że dobrze sobie radzisz. Uzupełniłaś przez te dwa miesiące tyle, że ho ho. — Nie namawiaj jej — zajeżyła się mama. — Sama mówisz, że się męczy — wziął mnie w obronę ojciec. — No, odezwij się, powiedz coś — poprosiła mama. — Już nie chodzę na matematykę - przyznałam się. - Nie dawałam rady. — No proszę, a ja się lituję — obraziła się mama. — A dlaczego nie pokazujesz nam tego nowego pisma? — zmienił temat ojciec. - Mama nic nie wie. Ja dowiedziałem się przez przypadek — uśmiechnął się do mnie. — Jakoś tak — wzruszyłam ramionami. — O czym wy mówicie? - zainteresowała się mama. Ojciec wyjął z teczki cztery numery Magazynu: — Przejrzyj sobie, może ci się spodoba - położył przed mamą, — Czujesz, jak pachnie? — spytałam Jacka. Leżałam z głową u niego na kolanach i patrzyłam w niebo. Jacek siedział oparty o drzewo i gładził mnie po włosach. — Mmm — odpowiedział. — Jak ja lubię maj! Najpiękniejszy miesiąc. Popatrz, jak wszystko kwitnie - przyciągnęłam go i pocałowałam. — Mmm — odpowiedział. Wsunął mi pod głowę swoją rękę i wyciągnął się na trawie obok mnie. — Twardo tu jakoś i niewygodnie — poruszyłam się, by się podnieść. Jeszcze raz doszedł do głosu mój instynkt uciekinierki. — Co tam - nie pozwolił mi wstać, zaczął mnie całować. Po chwili nie wiedziałam, czy jestem w lesie, czy na plaży. Nie czułam ziemi. Czułam tylko jego. — Kocham cię — powiedział. — Nie wiedziałem, że może być aż tak. — Kocham cię — odpowiedziałam. Po raz pierwszy w życiu. Rozdziali....................................................................... .....5 Rozdzialll...................................................................... .....9 Rozdział III........................................................................13 Rozdział IV.......................................................................17 Rozdział V........................................................................21 Rozdział VI.......................................................................24 Rozdział VII......................................................................27 Rozdział VIII.....................................................................30 Rozdział IX.......................................................................34 Rozdział X........................................................................38 Rozdział XI.......................................................................42 Rozdział XII......................................................................46 Rozdział XIII.....................................................................49 Rozdział XIV.....................................................................52 Rozdział XV......................................................................55 Rozdział XVI.....................................................................58 Rozdział XVII....................................................................61 Rozdział XVIII...................................................................65 Rozdział XIX.....................................................................70 Rozdział XX......................................................................74 Rozdział XXI.....................................................................78 Rozdział XXII....................................................................82 Rozdział XXIII...................................................................86 Rozdział XXIV...................................................................90 Rozdział XXV....................................................................94 Rozdział XXVI...................................................................98 RozdziałXXVII................................................................104 Rozdział XXVIII...............................................................108 RozdziałXXIX................................................................. 112 RozdziałXXX..................................................................115 Epilog..............................................'........................... .... 118 Demon jednego danka Przepisy czytelniczek MAGDA — HANNA JAWOROWSKA Zasadniczą część książki stanowią receptury waszego autorstwa i pomysłu — bardzo ciekawe, niekiedy zaskakujące. Nie mniej zajmująca jest warstwa anegdotyczna "Demona". Z książki mogą korzystać dziewczyny, dla których kuchnia jest żywiołem, a gotowanie przyjemnością. Ale i antytalenty kuchenne znajdą coś dla siebie; książka zawiera przepisy o różnym stopniu trudności. Nie wiesz, co to jest meksykańskie taco-bell i gulasz po portugalsku? Spotkaj się z "Demonem". Nie bój się go! Dom Wydawniczy Filipinka, 1995 r. Cena 4 zł 50 gr (45 000 zł) Po rozum do szkoły Informator dla kandydatów na studia ALINA ERT-EBERDT, GRAŻYNA MUSIAŁEK Znajdziecie w nim omówienie następujących kierunków studiów: prawo, medycyna, zarządzanie i marketing, ekonomia, pedagogika, psychologia, socjologia, polonistyka, filologie, dziennikarstwo, historia sztuki, ochrona środowiska, chemia, informatyka, elektronika. Są też szczegółowo omówione szkoły teatralne i filmowe oraz akademie rolnicze. Jest rozdział poświęcony studiom za granicą. Mimo, iż omówionych jest tych kilkanaście kierunków, poradnik powinni przeczytać wszyscy, którzy zdają na studia. Znajdą w nim bowiem bardzo cenne informacje. Ci, którzy już zdali, radzą jak zdawać egzaminy, jak wywrzeć dobre wrażenie na egzaminatorach; jak korzystać z wykładów i ćwiczeń; jak załatwić stypendia i zapomogi; jak znaleźć pokój za grosik, gdy w akademiku zabrakło miejsca; gdzie najtaniej zjeść. Te wiadomości znajdziesz tylko w naszym informatorze. Dom Wydawniczy Filipinka, 1995 r. Cena 6 zł (60 000 zł) / Cześć, poeci i poetki DANUTA WAWILOW Książka napisana wspólnie przez Danutę Wawiłow i autorów wierszy. Zawiera felietony, które Danuta Wawiłow od 3 lat publikuje w F. udzielając rad i wskazówek młodym poetom. Drugą część stanowią wiersze napisane przez czytelników F. i członków KLAN-u, czyli Klubu Ludzi Artystycznie Niewyżytych. Wszyscy autorzy mają od trzynastu do dwudziestu kilku lat. Książka do czytania przez tych, którzy już piszą, którzy chcą pisać, jak i tych, którzy nigdy nie pisali i nie będą pisać, ale lubią czytać młodą poezję. Oprócz wierszy i felietonów znajdziecie w książce rysunki wykonane przez autorów wierszy. Są one równie piękne jak wiersze. Dom Wydawniczy Filipinka, 1994 r. Cena 4 zł 50 gr (45 000 zł) M CG M m Zodiakalny korowód AGI AXIS Autorka filipinkowych horoskopów i Akademii Astrologicznej od lat interesuje się wiedzą tajemną, czarną i białą magią, astrologią, numerologią, słowem, wszystkim, czego nie da się objąć zmysłami. Książka różni się znacznie od horoskopów obecnych w księgarniach. Oprócz horoskopów zawiera dwa rozdziały, których nie znajdziecie nigdzie indziej: poradnik dający wiedzę, jak postępować z dorosłymi i rozdział, który można podrzucić rodzicom -jak postępować z nastoletnimi dziećmi! Bez tych wiadomości po prostu żyć się nie da. W każdej książce znajdziecie pocztówkę z rysunkiem Ewy Pauzewicz. Dom Wydawniczy Filipinka, 1994 r. Cena 4 zł 50 gr (45 000 zł) Samotne wyspy i storczyk ANNA ONICHIMOWSKA Książka napisana specjalnie dla Domu Wydawniczego Filipinka. I to w dodatku świat widziany oczami chłopaka: dziewczyny, miłość, seks, przyjaźń, wybory życiowe. On właśnie zdał maturę i próbuje dostać się na studia, ona - licealistka. Spotykają się zupełnie przypadkowo pewnego upalnego dnia... Stwierdziliśmy kiedyś na łamach F., że powieści dla młodzieży na książkowym rynku jest stosunkowo mało. Uzupełniamy tę lukę! Dom Wydawniczy Filipinka, 1994 r. Cena 3 zl 80 gr (38 000 zł) _________________J