16078

Szczegóły
Tytuł 16078
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16078 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16078 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16078 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ZYGMUNT Zonik „Depesza zza muru śmierci" MŁODZIEŻOWA AGENCJA WYDAWNICZA WARSZAWA 1982 Opracowanie graficzne: Ryszard Kryska Redaktor: Waldemar Wojnar Redaktor techniczny: Urszula Głowacka Korekta: zespół Zdjęcia wykorzystane w książce pochodzą ze zbiorów autora © Copyright by Zygmunt Zonik, Warszawa 1982 ISBN 83-203-1281-7 6&Z Akc._26 19 а Jeżeli narodowosocjalistyczne Niemcy mają być unicestwione, wówczas ich wrogowie oraz przestępcy w obozach koncentracyjnych nie powinni mieć satysfakcji, że podźwigną się z naszej zagłady. Muszą podzielić nasz upadek. (z rozkazu Adolfa Hitlera) OD AUTORA „Depesza zza muru śmierci" jest dokumentalnym, w nieznacznym tylko stopniu zbeletryzowanym zapisem najgłębszej klęski a zarazem najwyższego zwycięstwa człowieka, opowieścią o buncie najbardziej skrzywdzonych i upodlonych ludzi, i wydźwignięciu się ich z dna, na które zostali strąceni. liza Koch, żona pierwszego komendanta obozu w Buchenwaldzie — bo tu właśnie rozgrywać się będą opisane wypadki — nazwała szyderczo ludzi, o których chcę opowiedzieć, „gladiatorami z Buchenwaldu". Są ońi potomnym, a zwłaszcza młodszemu pokoleniu, zupełnie nieznani, toteż zachowałem ich prawdziwe nazwiska. Starałem się również odtworzyć możliwie najwierniej fakty przywołując okoliczności towarzyszące im oraz przypominając niemalże po kronikarsku daty. Idea powstania w Buchenwaldzie nie pojawiła się nagle w chwili, gdy klęska hitlerowskiej Trzeciej Rzeszy wydawała się bliska i przesądzona przez sytuację na frontach II wojny światowej. Przygotowania do zrywu, przerastającego — jakby się mogło wydawać — najśmielsze nawet marzenia, trwały lata i pochłonęły wiele ofiar. Dziś trudno jest nawet pojąć, że chociaż legenda i czas przydały działaniom tamtych, jak icK później nazwano, „żołnierzy najcichszego frontu" przydomek „bohaterskie", byli oni ludźmi zwyczajnymi i podobnymi do innych, tyle że żyjącymi bezustannie 7 pod groźbą śmierci nagłej i, jak mówił poeta, „łatwej jak obiad". Obóz koncentracyjny w Buchenwaldzie powstał w 1937 roku w myśl założeń Heinricha Himmlera. Na wzgórzu Ettersberg rozłożyło się miasto, które w brutalny sposób zaprzeczyć miało wielkiej spuściźnie kulturalnej położonego nie opodal Weimaru. W następnych latach to nowe miasto odsłaniało raz po raz coraz okrutniejsze oblicze; zamierało i zarazem rosło — w agonii i rozwoju. Umarłych zastępowały nowe, jeszcze liczniejsze zastępy przywiezionych. Nie umierało się tu śmiercią naturalną, ale też nie ginęło jak na wojnie. Tysiące ludzi żegnało się tu z życiem, ale dla nikogo nie przygotowano grobu. Tysiące innych, pozostałych jeszcze przy życiu, nie liczyły pomordowanych; może tylko odejście najbliższych wywoływało prawdziwą rozpacz. W miejscu, gdzie z absolutnej ciszy przechodziło się w zgiełk, a puste ulice i place w jednej chwili zapełniały się wielotysięcznym tłumem, gdzie wydająca się być zależną od niewidzialnego sterowania sceneria zmieniała się w sposób najbardziej nieoczekiwany, jakaś skupiona konsekwentna refleksja wydawała się niemożliwa. Z tego też względu zawiązanie w podobnych warunkach, przy istnieniu sieci gestapowskich szpiclów, silnej tajnej organizacji, przygotowanie wygłodniałych i zmaltretowanych więźniów do walki ze świetnie uzbrojoną SS, zgromadzenie pewnej ilości broni oraz faktyczną, prowadzącą do wyzwolenia się własnymi siłami konfrontację z systemem zamierzającym zniszczyć doszczętnie obóz, uznać należy za przedsięwzięcie bez precedensu. Jego realizacja dokonała się za sprawą solidarności trzydziestu grup narodowościowych zamkniętych za kilkoma rzędami kolczastego drutu pod napięciem, na wzgórzu otoczonym podwójnym kordo- 8 nem straży, mającej do dyspozycji tresowane psy. Nad wielokątnym ogrodzeniem wznosiły się wieże wartownicze. Do więźniów, jak to z bezceremonialną szczerością głosiły rozwieszone w wielu miejscach tablice, strzelano tu bez ostrzeżenia. 11 kwietnia 1945 roku strzały padły jednak z obu stron. W jakim celu podjęto tę nierówną, beznadziejną w oczach zdumionego świata, walkę? Czy akcję ludzi doprowadzonych do kresu wytrzymałości należy rozumieć wyłącznie jako bój o prawo do istnienia, o życie i wymarzoną wolność? Gdybyśmy po latach pojęli w ten sposób właśnie jego sens, odebralibyśmy mu inne głębsze znaczenie. W równej mierze bowiem bu-chenwaldzkie powstanie skierowane było przeciwko wszechobecnej pogardzie, jaką hitlerowcy otaczali więźniów. Miało ono jeszcze raz dać świadectwo tej prawdzie, iż człowiek nie pogodzi się z żadną formą tyranii i upodlenia, iż terror Wzmaga tylko wolę oporu-prześladowanych. . DROGA „CARACHO Było to 26 marca 1941 roku. Transport złożony ze stu jedenastu Polaków, więźniów Pawiaka, zbliżał się do miejsca przeznaczenia. Dojeżdżali do Weimaru. Lokomotywa stanęła, zderzaki lekko stuknęły o siebie. Na peronie rozległ się spieszny tupot podkutych butów, zazgrzytał rygiel, zaszurało, łomotnęło, drzwi otwarły się na oścież. — Los, los! Wychodzić, przeklęci Polacy. Aber schnell, dalii, dalii! Wyskakiwali, kierując się szybkim krokiem w stronę, którą wskazywał szpaler esesmanów i policji ochronnej. Znaleźli się na niewielkim placu przed stacją. — Ustawiać się w porządku, po pięciu w szeregu! — powitał ich ryk tęgiego oberpolizeimeistra. — Uważajcie, bo możecie nie ujrzeć wschodzącego słońca! Błyskawiczny apel wykazał, że nikogo nie brakuje. Dano znak do wsiadania i po chwili trzy ogromne samochody ciężarowe pędziły już betonową drogą wiodącą do Buchenwaldu, eskortowane przez sześć motocykli z dwuosobową załogą; na przyczepach były zamontowane gotowe do strzału karabiny maszynowe. Więźniowie stali na platformach stłoczeni. Sczepili się ramionami, żeby podczas jazdy nie wypaść za burtę*. Wiedzieli, że esesmani traktowali takie wypadki i.i jako próbę ucieczki, stosując ulubioną przez nich formułę: „Auf der Flucht erschossen".1 Szosa wiodła pod górę, wiła się serpentynami, wjechali w wysokopienny las. Obserwowali okolicę niepewni, co też przyniesie im ten obóz, którego nazwę na Pawiaku wymawiano szeptem. Samochody zwolniły bieg, mijając sporą grupę więźniów w biało-niebieskich pasiakach, którzy naprawiali szosę. Wokół młoty i taczki, żwir i cement. Betoniarka szumiała pracując. Robotnicy zawczasu usunęli się na stronę. Pilnowali ich dwaj strażnicy z wilczurem. Ludzie byli tak wychudzeni, że niektórzy przypominali szkielety. Obok, na trawie, leżał starszy człowiek; nie wiadomo, przewrócił się z wycieńczenia, czy już nie żył. — Marnie się rusza ta banda symulantów! — krzyknął jeden z konwojentów transportu. — Wczoraj byliście w tym samym miejscu. Trzeba dać popęd temu kapo, niektóre z tych świń wkrótce usną... — zakpił. — Zrobi się! — odkrzyknął młody sturmman. — 'Słyszałeś? — zwrócił się do więźnia z opaską „Kapo" na ramieniu i ogromną sękatą lagą w ręku. — Bierz się do gnojków, głupi, bo to się na tobie skrupi — zrymował. Esesmani ryknęli śmiechem. Nie dostrzeli stalowego błysku w oczach niektórych ze swoich ofiar. Kierowcy dodali gazu, Opel-Blitze znowu mknęły na pełnym gazie. — Los! Wewegt euch, ihr Hunde! 2 — dobiegła jeszcze z drogi rzucona komenda. Upłynęło może dziesięć minut jazdy, gdy las zaczął 1 Ąuj der Flucht erschossen — zastrzelony przy próbie ucieczki. 2 Los! Bewegt euch... — Jazda, ruszajcie się, psy! 12 rzednąć. Nagle, z wiercącym uszy wizgiem opon, auta zahamowały. Niespodziewanie wyłonili się oczekujący w tym miejscu esesmani, którzy wrzeszcząc runęli na nie oczekujących takiego powitania cugangów *, Pod razami pejczów zeskakiwali z aut, potem zaś pognano ich w stronę widniejącej w oddali wieży nad bramą wejściową. — Caracho! Caracho! 2 — pokrzykiwali Niemcy. —* Oto wasza droga do wolności. Ten odcinek trasy nosił nazwę Carachoweg — droga Caracho. Drogą tą nikt nie maszerował, tu się musiało pędzić biegiem, na złamanie karku, byle nie być ostatnim. Nie nadążających bowiem gryzły esesmańskie .Psy- — Caracho! Caracho! Cugang rwał do przodu, każdy biegł na wyścigi, każdy starał się trzymać środka to skłębionej, to rozerwanej kolumny. Biegnących z brżega cięły dotkliwie po głowach baty, łomotały po grzbietach kije. Furia fanatycznych „trupich główek" narastała. — Los, schneller, bandyci! Caracho! Kto potknął się i przewrócił, temu kolbą karabinu pomagano stanąć na drżące nogi. — Haalt! — Hauptscharfuhrer, który nie brał udziału w tym szaleńczym widowisku, zastopował biegnący transport, zanim ten dotarł do bramy, po czym spokojnie, jakby nic się nie stało, zarządził zbiórkę. W jednopiętrowym budynku, przed którym więźniów ustawiono w szyku wojskowym, mieścił się Politische Abteilung — Wydział Polityczny, obozowe gestapo. Z okna wyjrzał komisarz Hubert Leclair, coś zawo- 1 cugang — (w żargonie obozowym) więzień przybyły wraz z transportem do obozu. 2 Caracho — bieg, którego stawką było życie, morderczy wyścig. 13 4r P' ać Р. r P ф / y/ łał do hauptscharfuhrera i po chwili więźniowie zrobili przysiad, z rękoma wyciągniętymi przed siebie. Trwali w tej pozycji może kwadrans, w zupełnym milczeniu. Zza szyby okiennej kierowały się ku nim uważne, nie wróżące nic dobrego spojrzenia. Czas jednak tylko pozornie stanął w miejscu. Drętwienie rąk i nóg dało o sobie znać. Niejednemu czerwone kręgi tańczyły przed oczyma. W pewnym momencie załamał się równy dotąd szereg więźniów. Młody, wysoki i szczupły mężczyzna stracił równowagę. Był nim Gwidon Damazyn, znany pod pseudonimem „Baron", inżynier radiowiec z Warszawy, konstruktor odbiorników. Aresztowany został wiosną 1940 roku pod bliżej niesprecyzowanym zarzutem, iż wie coś o jakiejś nielegalnej radiostacji. Zaprzeczył wszystkiemu kategorycznie, a że dowodów gestapo nie miało, osadzono go na Pawiaku, skąd trafił do buchenwaldzkiego transportu. Teraz ogarnęła go chwila słabości. Zachwiał się i byłby pewnie upadł, gdyby nie podtrzymał go Marian Sobieszczański, lepiej znoszący esesmańskie ćwiczenia. Manewr ten nie uszedł uwagi strażnika, który z daleka pogroził barczystemu Polakowi., Kiedy więc inżynier zachwiał się znowu, kolega nie mógł już nic dla niego zrobić. Damazyn zwalił się na bok, tracąc przytomność. Ocknął się na podłodze długiego korytarza, dokąd towarzysze zawlekli go, kiedy tylko cała kolumna otrzymała rozkaz wejścia do baraku. Nim zdążył podnieść się z pomocą Sobieszczańskiego, rozkraczył się przed nim hauptscharftihrer Serno i przydusił go do ziemi butem. — No, co jest? Czy już wykitowałeś z samego strachu przed naszym obozowym rajem? Rozejrzał się dookoła, zadowolony z własn ' cipu, ale nikomu z przybyszów nie było do Stanął w przejściu i podparł się pod boki. — Słuchać mi tu wszyscy! — zaczął. — K_ | jechaliście tu do sanatorium. Jasne? Kto tego jeszcze nie pojął, temu się to przypomni wraz z alleluja. Każdy ima głośno i wyraźnie odpowiadać na wszystkie zadane pytania. Czy i to jest jasne? Zrobimy z was pożytecznych ludzi albo umrzecie tutaj. Umieranie u nas jednak, zapewniam was, ще jest takie łatwe. Wkrótce to zrozumiecie. Nie jesteście tutaj żadnymi więźniami karnymi, lecz tylko politycznymi „prewencyjnymi". Jasne? Jeśli nie wiecie, co to oznacza, wkrótce się przekonacie na własnej skórze. Wpuszczano ich po czterech do obszernego pomieszczenia służącego za kancelarię, gdzie funkcjonariusze ' gestapo w mundurach SS robili swoje. Fotografowano j przybyszów, en face i z profilu. Na parapecie okiennym : siedzieli dwaj esesmani i dogadywali, kpiąc z „panów ! politycznych". Kiedy już formalnościom stało się zadość, powtórnie sformowano szyk i poprowadzono Polaków ku obozowi. Olbrzymie litery wplecione w żelazną bramę układały się w dziwną, nieznaną im dotychczas sentencję JEDEM DAS SEINE К i Właśnie esesmani przywiązywali łańcuchem do tej bramy jakiegoś wymizerowanego więźnia w pasiakach. Niektórych z przybyszów zastanowił inny napis, j umieszczony wyżej, na ścianie wieży, pod ogromnym zegarem, który wskazywał akurat godzinę ósmą: RECHT ODER UNRECHT MEIN VATERLAND 2. Znaleźli się na wielkim kwadratowym placu. 1 Jedem das seine — Każdemu według zasług. 2 Recht oder unrecht... — Dobrze czy źle — moja ojczyzna. Znowu ustawiono ich w kolumnie, tym razem dwójkami. Poniżej rozciągały się w kilku półkolistych rzędach zielone baraki. Za nimi widniało kilkanaście jednopiętrowych budynków. Powiało grozą wymarłego miasta. Nie wiedzieli, że stamtąd, z ukrycia, obserwowało ich wiele par oczu. Stali może pół godziny, przestępując w milczeniu z nogi na nogę, gdy zjawił się obersturmfuhrer Max Schobert, kierownik obozu — lagerfuhrer. Towarzyszyli mu dwaj esesmani niższego stopnia. — Mam wam coś do przekazania, polscy bandyci, od pana komendanta Buchenwaldu — rozpoczął. — Przygotujcie się na to, że zostaniecie tu całkowicie zjamani i poniżeni. Radzę wam zapomnieć o tym wszystkim, co zostawiliście za bramą. Jeżeli macie żonę, dzieci, krewnych lub przyjaciół — zapomnijcie o nich, nigdy bowiem więcej ich nie zobaczycie! Zapomnienie, zapewniam was, jest najlepsze dla was samych. Nie liczcie na to, że jakakolwiek siła wyswobodzi was z moich rąk. Od tej chwili przez całe dnie, a jeśli trzeba będzie, to i przez noce pracować będziecie dla potęgi Rzeszy Wielkich Niemiec. Żądam od was ślepego posłuszeństwa i nienagannej pracy, obojętne gdzie się was przydzieli. Macie wykonywać ślepo wszystkie polecenia SS, a każde przeciwstawienie się będzie karane śmiercią. Dał znak rapportfuhrerowi — dyżurnemu szefowi raportu, którym był tego dnia hauptscharfiihrer Pe-trick. Ten zaordynował jedno okrążenie „biegiem marsz". — Jazda, hopla, jazda! Znajdujecie się w niemieckim obozie koncentracyjnym, a nie na wycieczce „Kraft durch Freude"1 — dogadywał szyderczo . -—( 1 Kraft durch Freude — niemiecka organizacja propagująca turystykę. 16 rapportftihrer. — Gazem, może prześcigniecie Kusociń-skiego. Inżynier gonił ostatkiem sił, zataczał się chwytając ustami powietrze jak ryba wyrzucona na piasek. Sobieszczański również był już u kresu wytrzymałości. .1 — Los! Los, panowie polityczni! Wraz z trzecim okrążeniem placu zakończyło się przywitanie z nowym światem. Akurat wstawał ich pierwszy obozowy dzień, więźniowie już od trzech godzin pracowali w swoich komandach. Promienie słońca coraz natarczywiej przebijały się poprzez bukowy las, a kiedy żółta tarcza wypłynęła ponad wierzchołki bezlistnych o tej porze drzew, nadeszli więźniowie funkcyjni i poprowadzili transport do łaźni, gdzie fryzjerzy ostrzygli wszystkim głowy na zero. ł Filio - Depesza:zza muru... -аЬогиЖ siDsingioaosią sśom .rassEffiRWSZE MIESIĄCE .ogsbb. opiBiywdo ріг IbsobIss 'Ліг тэЬП :о§ isin^śnl .їізавіа вп Bnaousiyy/ cd^i >1в[ vXił3iwoq imktetf -Bra^ij^w шеи! w si/j; iv4 ../oi ufenssosasidoa .ЬгОІ !iasDvJrioq sq tąoJ hod —■ зіа ofvsDnoj[j3x иэвГа тзшэхячм*! "sxł s ssiW .rasJBiwż fflYv/on s ainsJiw^iaą -ę%&Tą&-,pQ> oteaymamiU: obozowego*.numeriu v712uiipfczy-działtl.: do /bloku, 26.-. (Bamazyn. ucieszył isięf щеэЪей'Лг ragem й; Магааштг і s resztą- jn^fegca&tiat Ba#iaka)plwpa-ко.^аїіо):,Ш5йуаІкійі maty«hmiasft;dou4-Sł«p:briicha?iBy-T ło to.in&jciężs^e^karite komando. ii iQd,vkiłk[tłq dni;граф&иіпівтйон^шііе.!IWM:gliniastym> g£®n@№ Et|sF^becgw^ta|a^gajM#},,Czar-€ią;;górą,Vnogł w drewnianych holenderkach grzęzły» ps kostki, judzie z komand roboczych pracujących pod gołym niebem, przemoknięci, zziębnięci i głodni, tracili siły, zapadali na zdrowiu, umierali. Damazynowi cudem jakimś udało się przeżyć te cztery tygodnie, wypełnione nieustającym wysiłkiem wiotczejących gwałtownie mięśni; Każdy dzień ciągnął się, tu w nieskończoność. W ułamku sekundy musiał podejmować decyzje, które rozstrzygały o tym, czy dotrwa do fajrantu, czy też zostanie strącony w przepaść potężnym uderzeniem pałki. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie pracował tak ciężko. Nawet nie wyobrażał sobie, że to się da wytrzymać. Rozbijał łomem i kilofem odłamki skał. Ładował kamienie na taczki. Popychał wózek pod bardzo stromą górę w stronę wejścia. Dźwigał po stu stopniach kamień za kamieniem i wynosił na skarpę. Ciskał je do lor ustawionych na wąskich szynach. Zbiegał w dół i wszystko zaczynało się od początku. Upływające godziny 18 ĘÓwoo ottefie?fe|6|теfadв^эk^pi)®aкIШliwїй^^idэйłвЬvoїaЫ beiferó^vdlBwod9siłoq 38 .§nui9aaew9S — wógfibobow .-іІУвіАііїдШІлнфйіаякі&епеї esidob Івсіх по в (wójłil Wtedyifiamą^^Bp<|etói[iię9jaleniBii;B^6rencpite zfejąsfeą ІакадкоІ^&еЙ bgg c^uiwjtyrraim&]nmabi§9był®bi Cpdetei kolwiek Aayw^i^biB®^łb^łIbSto9jraqiłntós(riSńi ąsddą&tf z nim djg^^^^a^glgube^^epgi.s^HfeSKSgpcWiiu ciężary 4рвШ^іШ§ао,^М°НЙ^о^р^ .ЫЩащ^ łeby-- у|э 0 ш^і§9ІЬо w 'ląmoą i rfo^nbow аовШа woitemolijł -nsrG^bl%feS^^MM3oinb9siqoq зіві [9[ ty^s-ifiw — O-ruck! O-ruck! ?istol<№»%takjfi F%ą«fe# эхо — Feste schieben! 5 — Caracho! Caracho! тіЬчР0Щтр^вт™еФ}ї,т^аввщ^ жш sowała^^yr^jdr^lg, щШ&ЧйЬ№^п$Щ&Щ e^zoplkaSSaE§^mv/Btzosoq ,t9inb9siqoq bo вха[9ІІ Rozlegał się jęk, Przechodz^^i^ar^j &Щ - kręw..Nikt.Tiuz lem .do celu pez isbul ągro^ontc?L ^аміш-ше иуі^ш w sianie na Wer uaawąc, ze, po- —дтіе-niami wagoril^?^ ?ЯтоізІ il6qbo гоій "bśoM .9lq9b w i ———-—— s ^то[впх .nsissiw ^won 9S іл tołold w ni^4WafotóJS^ffib@M/o^53Sp4a§dilBffoide .stówa ogsnni s 2* де było osadę Hottelstadt, na ртІ&тШт&ЯЬ <т$ШіїіЩ вгф^поЙйе#Й-уДГ#16Ч6Х s ioaomobBiw э1 НэпоШЗ g^oebjsl^śwftrt93si^B6«ył^ę^óvM^ gfctbetóej{ trf5$steJfó«qj в«afi^59t)даl9й^^ЙЙs,^) o£r«e§kożna chęćwv^j^tas0«J2sś<f адЯ^ЬвгЖ WSiH&ąi%enęi9^ę^y; вд cenę życia. Nie pamiętał już nawet, że był to dzień pisania listów, i że nie posłał żonie i rodzicom kartki ъЩэфзсфут и?,ШАг№ ІіеВ&РгааІвщй ШеЩО80$:Ып §тхк$(ЖФ ЩхфвШвЯ gufe?iS.Wd3ftfcg^niflagg[6jicn9Ihr geiurl£tfs0Sf&i№ws9W s ęilJiBil и1эав о§эппвт эхгвхс -иМев^Ьглад1ЙП]«й1аэх|{й;З^И $ШЬпШтя&%Щхф J&F pomnienia. W jego kilku kartkach hyla-ЧГ<%Ш&8ЪтШ BftasffldfeSo .$%*ішздЩіфпиіуї$Ьхт. tój gónrgefouKśs-iiopógi ІЙЯІвїзї ВД^ЇК ltóeiBnkt^Mu^jiiipiraa3tófiiłpqaeqpĆ9^r?sez ręce cenzora ojjgaewegę, #0s£gsiJufBta.śut уЬ§іп .oąełesg If^cPiffigs^ył^aa^e^^iFwje^fa^mry^eggogk^lęą Шф^'^іЩі&Щ^ЩШвікоч ?іг івїв .efeid owob9ir-: łożystymi bukami rosnągrtsttHrHWpP^l^ эЫ pojękiwał cicho, dwaj pozostali, sądząc po głowach opuszczonych bezwładnie na piersi, zdążyli już stracić przytomność. ЧгШ^^ШЩ^-ІзідіА w AAąus [stembow Biiil ibą -oiV^588iwolro%bi9FutWA^e^toM,cfcw1B5l neb ЭШП0120 isn Jiobiw Y^BinBąsw ЬвітвЗг 9іг {візіозоа 1 „Мете liebe Frau.. — Ukochana żono, kochani rodzice, jestem zdrów i czuję się dobrze, mam nadzieję, że Wy także 21 choć wokół stała ścianiąlpusicźa. Mew^g-tfkpukitfi^^bńy omijały tę; góręu? uіb >is[ ,mdiw 9ІИ .еорігзіт \sii оЯі\1 Znowu obrzucił wzrokiemno^lisif ic|o^(S^ze:głn piś drutów. Jatoyzactafcó.wairy <>pTrij5łguąii лиш;гШйшвута. Drgnął w,przecz^iłfc ozegoj ftfeweg^uddMiśEaefdzfe nie-uchrorjniięt;«Q)»Wei nąst.ąpi.ć»q ogsmsa bo ,vistso eisb —-^К^о-щщ, кощт ^-s^ii&iżaiki Ж, ряЬЗ^кіе jjwiieżsn zroś bił zachęcający ruch ręką, po ćzyft^ŚDi§gra# kąfóbin z ramienia. Za każdego więźnia zastrzęlęteg^w-pobliżu ggrj>4z;ęń ^otrzymywał» ć|$ł^ei4fte^v teya Шйгкі i dziesięć^pigroąówr,;jjj0 bfgofli волїзіИ го§эЫс[ оЭ jc^olakjjZr.ofei^jeszcze' jedeji itrokdąppzadUKigdyanas gle usłyszał Lzą. ^obAjAek^ijihąłąSinWyWP.tel^ щяёкяЪИт żającego s%czk*wieką.4l! (1(.n }SS!iróqg !Vrtowi9xO„ — Poddać się, i iść na; dr^^yj^tp.jża^BgjiWSaśgilstTTT powiedział przybysz nąbrzm|ałym л-о4 Щ^^ЭЙй»osem. Gwidon z mieszanymi! uczuciąm^spogląd.ął; Щ fflffl. raziste, znamionujące energię, rysy.niewysokiego,,szczot płego reichsdeutschą,1, więźnia ^olityLcizpe^9,3Njgdy, g§ przedtem ще, widział.;, c,T,.j "5jp! ssggn bT ,ЬШл>1 es „—. Znasz\ rr}oże jakieś Jepsze:fj¥yjśic^^^|-r-,jC^bu:rknął zły, że tamten trafnie odgadł jego najtajniejszą, nie do końca skrystalizowaną myśl. — Ęto się poddaje,,;-t>ęnfję;ąt ^асс^пу^^-уС^^^фег namysłu Niemiec. Widap.by^ż& nie mą wpcąwy,,ą то? że chęci do filozofowąnia.4,Miął .^yglą^ iiit^ligfintnegp robotnika. — Mu,sisz wytrwać, polski kolego, До/nie będzie trwać wiecznie — zatoczył r^ką^kojp^pob^mu-r jąc niejaka tym ruchen) i cały obóz,, i to,, co dzianą się za drutami,. — Toczy się wojna, Hitler ,,kąputri to, murowane, " .......i ;~и„г«+тг.і!>-ЛаЬ — Z pewnością szwaby,,, hitlerowcy —.рцффЩ}}-, ЩЧ Polak — przegrają wojnę, ale туі(ju^.,^f§p,;jni^ndg- 1 Reichsdeutsch — Niemiec pochodzący z Rzeszy (w obrębie jej graniedo 1938 roku). aidob ;s5W - ...Sm.q ssiSJv 23 czekamy- To potrwa długie lata, a nam wolno żyć tylko trzy miesiące. Nie wiem, jak długo ty tu siedzisz, ale mój czas dobiega końca. Rozmówca uśmiechnął się z pobłażaniem. — Ja już kibluję sześć lat, z czego w Buchenwal-dzje cztery, od samego początku. Budowałem wraz z innyrfti ten lager. Jak widzisz — żyję. Dlaczego ty miałbyś być gorszy? [ — Tak, ale ja... , Już tfiiał wypowiedzieć te słowa, ale wstrzymał się. Co jakiegoś Niemca mogło obchodzić, że lada dzień... że nie ma różnicy — iść na druty, czy dostać strzał w potylicę. Genickschuss, jak to mówią oni. „Czerwony" spojrzał nań badawczo. W bystrych oczach zamigotał jakby cień zrozumienia. — Trzeba też liczyć na łut szczęścia — klepnął Polaka w plecy. — Zobaczysz, będzie dobrze. Alles gut, was gut endet.1 Musimy żyć, wbrew wszystkiemu. Ktoś przecież musi kiedyś doprowadzić tych zbirów za kratki. To nasza rola. No, chodź, kumpel, wracamy. Z Gór Harzu nadciągają chmury, będzie deszcz. Pamiętny 22 czerwca 1941 roku był cudownym, gorącym dniem. Tego właśnie dnia Wehrmacht zaatakował znienacka Związek Radziecki. W blokach i komandach nie mówiło się o niczym innym. Szeptem, na ucho, wymieniano poglądy. Nie zawsze wiedziało się, komu można zaufać. Wystrzegano się zwłaszcza „zielonych" —■ kryminalistów. Podekscytowani byli wszyscy, i więźniowie, i esesmani, ci pierwsi dyskretnie, drudzy ostentacyjnie. Powiało czymś trudnym do określenia. Unosiło się w atmo- 1 Alles gut... — Wszystko dobre, co się dobrze kończy. 24 sferze tych dni przeczucie nowych, wielkich wydarzeń, tak doniosłych, że nikt nie był w stanie wyobrazić sobie ich realnych skutków. W ogromnym napięciu wysłuchano w bloku nr 26 wiadomości radiowych. Komunikat Głównego Dowództwa Sił Zbrojnych był lakoniczny: „Dziś w godzinach rannych rozpoczęły się działania wojenne na granicy sowieckiej". Ulżył sobie dopiero goebbelsowski komentator Hans Fritsche, który podstępną napaść wojsk niemieckich przedstawił jako akt rozstrzygający o losach świata. Porównał ją z wyprawami krzyżowymi, mówił też o pochodzie cywilizowanych zastępów Adolfa Hitlera przeciw ciemnym hordom Wschodu i misji Wielkich Niemiec w walce z komunizmem. Zaprezentował ten nowy „blitzkrieg" 1 piejąc z zachwytu. Sobieszczański nie wytrzymał. — I kto to mówi o kulturze? Propagandysta z ministerstwa Goebbelsa, który przecież sam kiedyś oświadczył, że słysząc słowo kultura, chwyta za pistolet — powiedział do otaczających go więźniów. — O, taki będzie wasz blitzkrieg... — zgiął rękę w łokciu niedwuznacznym ruchem. Wybuchnęli śmiechem. Zaraz po wysłuchaniu komunikatu esesmani pospieszyli gromadnie do kantyny wypić za rychłe rozgromienie bolszewików i tryumfalny wjazd iiihrera do Moskwy. Podchmieleni, pociągnęli potem do ostrego aresztu zwanego bunkrem i tu wyżywali się po swojemu na zamkniętych o chlebie i wodzie „czerwonych". Krzyk bitych, jęk mordowanych dochodził do najbliższych baraków. 1 Blitzkrieg — (dosł.) wojna błyskawiczna. Doktryna wojenna stosowana w II wojnie światowej przez hitlerowskie " Niemcy. ^Zakładała gwałtowną napaść przez zaskoczenie, szybkie natarcie wojsk pancernych i opanowanie terytorium nieprzyjaciela w jak najkrótszym czasie. 25 ^RóZpasany terror wzmógł się:'o'd' tego* dnia jeszcze 6at*Mej, '•EseSowCy'-'przeteta!i się liczyć z jakimikolwiek względami. уотиж пэ\ ■- - Zaostrzono dyscyplinę' i. poniżanie „aresztamitów prewencyjnych" do granic absurdu.' Za"hieżapięty guzik, plamkę'po jedzeniu na misce czy nie dość gładko za-słane^łeżko bito po twarzy, okła-danópejczem; lub kijem po' plecach. Za zapalenie papierosa podczas" pracy kara była : podobna,' przy czym więzień '„zarabiał" jeszcze meldunek do biura rapórtówY po którym'wymie-гкщо'Mu' k&rę^<chłosty ód piętnastu dó dwudziestu pięciu" pałek. r/6W0SlIiVi .,-:■..,> BlbCkMtoefży^-^dgłasgaH' często ,jalarm" — nagłą zbiórkę podopiecznych w barakach, wyzywali' ich od świń, -gróżlłi;kamieiiiołomemj i>: chłostą» Ші Іт kopali. Pomagali im w tym więźniowie krymiriaińi pełniący fimkcjtf blokowych i sztabowych? W świadomości więźniów nastąpiła jednak poważna zmiana: Wojna hiemle-ekp-rosy jska nadała upływającemu" czasowi irihy- wymiar i cenę. изчрруикшо od |srso9i,wo< ■ зт - Pozostało'*śprżyStesować się: i Ćżekać.7 Damażyn, Só-bieszczański i ich koledzy stopniowo1 priyżwyćzfaiir się do obozowej wegetacji pod nieustającą groźbą" narażeniasię4-еіїШ xjzy-! ittWemu z es'eśffiafrió'w. Nie Wiedzieli budząc: si%:rano<Czy dożyją wieczora', a minia to chodziliw njarzttiie, *jak zwierzęta pociągowe, poganiane ponad miarę batem Iі Me żywione; '■' " Tak1 minęło ШШ/W połowie wfżeśriia nastąpiło spotkanie, które miało wywrzeć decydujący wpływ na losy obożii-i? zamkniętych w nim więźniów*'4 ' [шва na^sa 1 Biockjufirer -^- esesman,; .кітр^тЩШ^Ци'~- еэйэЫШ ! '"■■'■ ','-'' *!' ■ ••' sncwpśałg Ennaj. ... ;>.• ,i" ■„■':■: i.' mną p ' swa £І£ЬвїїІбХ_.хзґ. .-.;- - ij ., .• >!siow віоівїея . .... . ■ • і Яві w ВІ9І. . < 23 -liń dul og9rtbs[ гз-піо en HAStO^ACHTZEHN" с,іг Qns§9sit?X) .вшэхЬэ[ onoh I ■■■<: ■ -вп^в tm9wład9S09iqs9d9i» ra^OBśots b9siq onoffitsU .впвтгэаэ ріг s. • • ■ , - : "...сйи'поівтзіЖ, " . ':я--.' :- А. :оі є .i/jrfoBfniriaW ЯзігопЬзі хйівпй ■■'"•.' ;;' ' soo4 Alj^f^^unferf-ja w4allWŚCL\poseł do-Reichstagu i.wy-biigy działacfŁj^uniujiłsJycziiy)1 od dnia osadzenia^ go ,:za drutarni .zdążyŁnzrozumieć, że więźniowie i on sam nie ocalą życia, jeżeli zjednoczeni дає przeciwstawią się Wtg§lH№^!drafe?3|skj."Ęis zarządzeniomr,<władzi obozo-w^chglsfl^u^^^miiic-E^gułaiJiinowi, /Od•■> iSameg&ypm f^tHus-^'g1-«f.fjGjasac^sgdy zakładano; a<-potem rozbili dowywano Buchenwald, zaczął wchodzić z innymi wię-źniąmi3'|c.,tajne[ipeiro^iSS'Wnia. Ьія Ьі иіязіпібіЬЬ W/ ., Wokół тщр-зіпішузйй najbardziej znanych,.;ii„"wy-p-cpbpwąnyflhjr-pszeąi^nijuów- Hitlera іг zawiązywała się nielegalna i ^rgaiiizącjęK Każdąkandydaturę wielokrotnie sprTąwd^ąnuiijgdyżsitJJzeba było, dobrze się zastano* wić, kogo uznać za pewnego człowieka, za zdecydowanego wroga.hitleryzmu^ odpornego1 .na-tyle, byvnię załamał sięs na (gestapa*-i \'. b - эз Przestrzegani©.-; najostrzepszych konspir,aGyjnyćh•: re^ guł stało się dr ugay nątttją: Луeh ludzi. Pobfn© [rozmowy przeprowadzali podczas spacerów po uBczkachtobozo" wych, w dobrze strzeżonych piwnicach: szpitala dla "gągźniow/, Ж niektórych komandach, a także w. magazynach odzieżowych i kuchni. -iWjosnąiJtf)4|IfйЦщ, obftk/podziemnej organizacji nie-mieękiejsT-^stniaŁy: już .stajne grupy;.,austfiacka;;!czeska oraz niewielka polska. Tworzyły się grupki od trzech do pięciu osób, mających do siebie .całkowite zaufanie. Organizowano pomoc dlą starszych i chorych, dzielono 21 się żywnością z tymi, których ku dni karnie pozbawiono wzajemnie przed grożącym ni lizując każdorazowo zbliżani; hasło: „Achtzehn" 1 i odzew: Początkowy szybki marsz mimo zaciętego oporu oddz wywołał w obozie wiele dj niemieccy więźniowie polityi dlaczego Rosjanie ciągle się с — To taktyka Stalina — morośli stratedzy. — Zobac uderzy z flanki i — ciach! ryby w sieć. W odróżnieniu od nich „z konani, że Hitlerowi nikt i giwali się więc esesmanom i nuncjowali „czerwonych", pc ror. Więźniowie ci, pełniący rarbeiterów, blockalteste i jeszcze w tym okresie powa: że wojna skończy się lada < wszystkie ważniejsze funkc. nak do zdecydowanej mniej: nie dała się bowiem wziąć kommando der Wehrmach dzień, kiedy Armia Radziecl wypadków. Pod koniec czerwca, w pr> wonych" dyskutowało do \ 1 Achtzehn — Osiemnaście 2 Stubendienst — dyżurny bl< iżali, jak obóz może pomóc su, gdy ich uwięziono, poczuli rontowe też, a raczej podobne іа zapleczu wroga, były pod-na każdym miejscu pracy co ї. Psuć narzędzia, sprzęt i ma-;an w produkcji zbrojeniowej, u ramion, choć stopy w przy-Dadały się w gliniastym grun-jego partii zdawał się być lles voriiber lles vorbei uch Adolf Hitler з Partei1 czas, że ich mobilizacja trwać ;ich dni i tyleż nocy, kto wie, z siebie siły do tej nierównej Iziemnego sztabu trzeba było yk konkretów, rozwinąć siatkę idach, opracować metody dy- :żono słabe strony podziemnej sowę komentowanie wydarzeń o hitlerowską prasę przestało iedzialny za tę służbę Walter — Wszystko mija /Wszystko prze-!olf Hitler/ I jego partia. 28 29 ■"CD -.^ГҐ-^ !-'-'Р а<в що r~w.-C да а чц • зада wymienić którąś z części, jednym słowem, przeprowadzić prostą reperację zepsutego odbiornika."" Budowa nowego radia była jednak całkiem inną sprawą. Znaleźć takiego fachowca już jest wielką sztuką — rozważał w rozterce. — Umieścić go w warsztacie, jeszcze większą. Oczywiście w grę wchodzi tylko warsztat Waffen SS, bo tylko tam miałby odpowiednie warunki techniczne. To już jednak przerastało jego możliwości. Jednak Roth, człek twardy choć kawalarz, znał tylko jeden kierunek: do przodu. Nigdy w tył. Nawet, gdy sprawa wydawała się być beznadziejna. Pewnego lipcowego dnia jego przełożony, hauptscharfuhrer Lorenz Kampfer, szef komando Trafo II — stacji transformatorowej,, gdzie Otto był konserwatorem, siedział pochylony nad dużych rozmiarów mapą. Był świeżo pod wrażeniem ostatniego komunikatu Głównego Dowództwa Wehrmachtu. Rozjaśnionym wzrokiem wpatrywał się w linię Dniepru. - - Imponujące! Fantastyczne! — wykrzykiwał w zachwycie. — Znowu kilka bolszewickich korpusów zamknęliśmy w kotłach! Homel, Kijów, Charków... To prawdziwy blitzkrieg. Nic i nikt się nie oprze niemieckiemu żołnierzowi. Jak tak dalej pójdzie, na Boże Narodzenie będziemy śpiewać kolędy w cieple domowego ogniska. Nieprawdaż, Roth? Więzień zrobił naiwną minę. — Ja także, panie hauptscharfuhrer? To ma się zlikwidować Buchenwald? Esesman ze zdumienia otworzył usta. Rzeczywiście, nigdy jeszcze nie pomyślał o tym, co się stanie z haf-tlingami po zwycięskiej wojnie. Wprawdzie jego koledzy mówili czasem między sobą, że więźniów użyje się do budowy nowych autostrad w całej Europie i wielkich obiektów-pomników planowanych przez 32 Hitlera i jego nadwornego architekta Alberta Speera. Karnpfer traktował te wypowiedzi jako fantazje, coś bardzo odległego w czasie, w ogóle się nad tymi sprawami nie zastanawiał. Przez moment wyglądał na zmieszanego. Pedantycznym ruchem obciągnął mundur, zapiął guziki. — Scharfuhrera Lochmanna przenoszą na front — oświadczył poufnym tonem, zmieniając temat rozmowy. Frankfurtczyk w pierwszej chwili pomyślał złośliwie, że nic go to nie obchodzi, i że właściwie mógłby się pan scharfuhrer przenieść od razu na jakiś większy cmentarz, nie czekając, aż go tam wyprawi rosyjska kula. Nagle doznał olśnienia i zadrżały pod nim kolana. Nadarzała się przecież okazja, na którą czekał od wielu dni. Lochmann, esesman radiotechnik, konserwował instalacje radiowęzła pułku Waffen SS „Thuringen", który stacjonował w Buchenwaldzie i wchodził- w skład dywizji „Totenkopf". Gdyby tak na zwolnione przez niego miejsce — pomyślał błyskawicznie — wsadzić do warsztatu fachowca należącego do organizacji... — To scharfuhrer idzie na front?! — wykrzyknął monter, czując, że trzeba podtrzymać rozmowę. —> No, no! Ma pierwszorzędną okazję zginąć zaszczytnie za fuhrera. Hauptscharfuhrer łypnął okiem z ukosa. Już od dwóch lat znał więźnia, jego cięty język i kawalarskie usposobienie, dlatego wyczuł w jego słowach lekką kpinę. Mimo to nie zamierzał złożyć meldunku w tej sprawie. Nie chciał tracić świetnego pracownika. —ч Szczęśliwy ten Lochmann — westchnął Roth obłudnie. - Esesman pokręcił głową. — Depesza zza muru... 33 — Szczęśliwy? Wielka szkoda, to dobry fachman. Dużo wody upłynie w Łabie, nim w naszym garnizonie znajdzie się drugi taki spec. — Nie musi to być przecież członek SS, panie kom-mandofuhrer — zauważył ostrożnie Otto i przybierające obojętną minę zerknął w stronę okna. Słowa, rzucone niby to mimochodem, nie zabrzmiały tak niewinnie, jak się elektrykowi wydawało. Haupt-scharftihrer spojrzał na niego bystro. — Jak to rozumiecie, Roth? Nie z SS? No to może sam Churchill? — Myślałem, ot, tak sobie, że może specjalista haftling. Mógłby się okazać nie gorszym radiotechnikiem od scharftihrera. — Zwariowałeś, człowieku! — skrzywił się z niesmakiem esesman. Okręcił się na pięcie i poszedł na piwo do kantyny. Mimo początkowego niepowodzenia elektryk bynajmniej nie rezygnował. Kampfer od pewnego czasu zmiękł i wyglądało na to, że uda mu się nakłonić dowództwo do wyrażenia zgody na zatrudnienie fachowca wybranego spośród więźniów. Zapytał już nawet Rotha, czy miałby odpowiedniego kandydata. Frankfurtczyk błądził po omacku, liczył na przypadek. Rozglądał się wśród ludzi, wypytywał ostrożnie — wszystko na próżno. Przegrałem — przyznał się w duchu ze złością po dłuższych bezowocnych poszukiwaniach. — Pójdę i powiem, że zadanie jest niewykonalne. Robiłem co mogłem, ale z piasku nikt jeszcze bicza nie ukręcił. Nieoczekiwanie dostał od zaprzyjaźnionego vorarbei-tera informację, że w galwanizerni DAW 1 pracuje ra- 1 DAW — Niemieckie Zakłady Zbrojeniowe (Deutsche Ausrustungswerke). 34 diotechnik. Był jak najlepszej myśli po spotkaniu się z nim. Radość jednak trwała krótko — tamten wyjechał z transportem do innego obozu. Ostatnią deską ratunku dla Rotha było biuro zatrudnienia, gdzie prowadzono ewidencję zawodów i komand wszystkich więźniów. Vorarbeiter z Arbeitssta-tistik,1 „czerwony" Niemiec, żołnierz z brygad międzynarodowych w Hiszpanii, był jego zaufanym. Nazywał się Willy Seifert. Na widok przyrządów pomiarowych i półek zastawianych odbiornikami i głośnikami, zabłysły mu oczy. Był w swoim żywiole. Kram z ukochaną techniką stanął przed nim otworem. Gwidon Damazyn nie dowierzał własnym oczom. To co przeżył w ciągu ostatnich kilkunastu godzin było tak zaskakujące, że aż nierzeczywiste, z pogranicza snu i jawy. Poprzedniego dnia w czasie wieczornego apelu blokowy wręczył mu kartkę ze skierowaniem do pracy, instruując, że nazajutrz rano po komendzie „Arbeitskommandos formieren" 2 ma przyłączyć się do Standortverwaltung — komanda obsługującego garnizon Waffen SS, wymaszerować z nim za bramę i z zatrudnionym w Trafo II Rothem udać się do haupt-scharfuhrera Kampfera. Inżynier był tak zaszokowany zmianą, że nawet nie zastanowił się, jakim cudem trafił do wymarzonego przez siebie warsztatu. Bał się, że to pomyłka, która wkrótce się wyjaśni. Tymczasem droga, która zaprowadziła go do tego miejsca, wcale nie była taka prosta. Seifert bowiem 1 Arbeitsstatistik — obozowe biuro zatrudnienia. 2 Arbeitskommandos formieren — formować brygady (komanda) robocze. 35 sprawdził kartoteki, po czym przekazał Rothowi smutną wiadomość: w Buchenwaldzie nie był zaewidencjonowany jakikolwiek radiotechnik. Ba, nawet zwyczajny radiomonter. — Popytaj wśród Polaków — doradził Willy. — Między nimi kręci się sporo dobrych fachowców, ale ukrywają swoje wykształcenie i podają zmyślone zawody. Wiedział już trochę o hitlerowskich planach wyniszczenia polskiej inteligencji. — Dam ci na początek jedno nazwisko — dodał. — Marian Sobieszczański, brygadzista z Bewasserung. Nasi towarzysze z biura budowlanego dają mu dobre rekomendacje. Znajdziesz go w bloku nr 27. Powodzenia, Otto. Droga od Sobieszczańskiego do Damazyna była już całkiem krótka i prosta. Numer 712, nic jeszcze nie przeczuwając, miał stać się ważnym ogniwem w siatce organizacji. O ile, naturalnie, zda egzamin — postanowił Roth. Ich spotkanie na Trafo wywarło na obu piorunujące wrażenie. Przypomniał się im las za rewirem,,pierwsze dni czerwca. Roth miał przed sobą człowieka, którego prawdopodobnie powstrzymał od desperackiego kroku. I to był ten sam, którego poszukiwał gorączkowo i uparcie przez tyle dni. Prawdę mówią tu, w lagrze, że co ma wisieć, nie pójdzie na druty... — pomyślał z wisielczym humorem. Warsztat mieścił się w budynku koszarowym nr 13, w pobliżu stacji transformatorów. Kampfer zamykał w nim Polaka na klucz i wypuszczał tylko na przerwę 36 obiadową i po zakończeniu pracy! Esesman musiał więc kursować między Trafo i zakładem radiowym, co mu się na dłuższą metę nie uśmiechało. A tu jeszcze na domiar złego to jeden więzień, to drugi zostawał bez kontroli. Najgorsze było to, że domagano się częstych reperacji sieci radiowęzła, przynoszono aparaty radiowe do naprawy, i hauptscharfuhrer za każdym razem był zmuszony opuszczać stację i to otwierać, to zamykać drzwi, za którymi pracował Polak. Dlatego też pewnego dnia udał się do dowództwa pułku „Turyngia" z żądaniem przydzielenia mu pomocnika. Po dwóch tygodniach zdecydowano, iż od tej pory nadzór nad Damazynem obejmie rottenfuhrer Drescher. Kampfer odsapnął z ulgą. Miał teraz więcej czasu na piwo, bilard i kręgle. Tymczasem inżynier z wolna stygnął w zapale, przerażały go nowe obowiązki. Pięćset głośników i radioaparatów do konserwacji. Piętnaście drewnianych i cztery murowane budynki koszar Waffen SS, trzy piętra, w każdym pokoju głośnik. Do tego wszystkiego jeszcze prywatne odbiorniki, którymi też musiał się zajmować. Zbity z tropu, z troską taksował istną mozaikę' typów i marek: „Phillips", „Siemens", „Korting", „Seibt", i wiele innych. Były wśród nich i polskie: „Elektrit" i „Radio Union". Wzruszył go ten widok — był ich współkonstruktorem. Nie był tak naiwny, by uważać, iż do pracy w warsztacie dostał się jedynie dzięki przypadkowemu zbiegowi okoliczności. Zdawał sobie sprawę z tego, że prędzej czy później ktoś czegoś od niego zażąda. Dlatego też, mimo nawału zajęć i ponaglających terminów, postanowił, że będzie słuchał zagranicznych stacji. Zdopingował go po części Sobieszczański, żądając 37 świeżych wiadomości, nadawanych przez Londyn i Moskwę. — Wiem, że jesteś ostrożny — powiedział mu pewnego dnia Sobieszczański, gdy po nędznym wieczornym posiłku siedli w końcu stołu blokowej izby, nazywanej sztubą. Nikt im nie przeszkadzał. Koledzy grali w warcaby, wycięte z surowych kartofli. Inni cerowali odzież, czyścili obuwie. — Ale to twój obowiązek. Każdy z nas powinien oszukiwać i okradać SS, ile tylko się da. — Nie musisz mnie agitować, choć jesteś z PPS — odparł z przekąsem przyjaciel. — Nie spadłem tu z księżyca. — Dobra, dobra — Marian trącił go przyjaźnie łokciem w bok. — Musisz łapać, szwagier, wiesz, „bum, bum..." i „goworit Moskwa". Przekazuj mi, ja już wiem, co z tym fantem zrobić. Okazja nadarzyła się już niebawem. Drescher, bynajmniej nie zainteresowany tym, co działo się w jego warsztacie, zwalił całą pracę na więźnia i poszedł do kasyna. Gdy tylko zazgrzytał przekręcany w zamku klucz, inżynier, nie tracąc ani chwili nałożył na uszy słuchawki i nastawił radio. W membranie rozległy się trzaski i nagle zadudniło: ,,bum, bum", aż obejrzał się у odruchowo. Poznał już dawno nie słyszany głos spi-^ kera BBC. Miał szczęście, bo po chwili rozpoczęło się nadawanie wiadomości z frontu. Komentator radiowy punkt po punkcie zbijał dane, ogłoszone poprzedniego dnia w komunikacie Głównej Kwatery Hitlera. W świetle faktów zawartych w informacjach alianckiego sztabu, liczba strąconych samolotów i okrętów angielskich, o których 38 trąbiła hitlerowska propaganda, uległa znacznemu pomniejszeniu. Po krótkim namyśle przekazał usłyszane wiadomości Rothowi, który przyjął je z nieukrywanym zadowoleniem. Wpadł nieomal w zachwyt, gdy okazało się, że Polak zna nieźle język angielski. Takiego kogoś właśnie potrzebujemy — stwierdził w duchu. — Jeżeli o nas, więźniów politycznych chodzi, to Goebbels marnuje tylko czas — skomentował najnowsze komunikaty we właściwym mu stylu. Powtarzało się to odtąd niemal każdego dnia, w godzinach rannych lub przed wieczorem. Bywało, że Da-mazyn dosłownie w ostatniej chwili, gdy esesman wchodził już do warsztatu, wyłączał radio. Kiedy Drescher nie ruszał się z miejsca przez dłuższy czas, Polak ryzykował i w jego obecności pod pozorem reperacji nakładał słuchawki. Zapamiętane dość dokładnie komunikaty dyktował elektrykowi, który przekazywał je później Bartelowi. Mógł się tylko domyślać, że ktoś tam je powiela i kolportuje. Przecież to samo robił Sobieszczański, z którym treść zasłyszanych audycji omawiał każdego wieczora. Teraz, kiedy z głośników zainstalowanych we wszystkich blokach padała zapowiedź: „Das Oberkommando der Wehrmacht gibt bekannt" 1, więźniowie na gorąco porównywali dane uzyskane z dwóch źródeł. Bitwa o Anglię, wojna na morzach i krwawe zmagania na błotnistych obszarach Rosji, wszystko to przedstawiało się zgoła inaczej, niż w wydaniu hitlerowskiej propagandy. 1 Das Oberkommando der Wehrmacht... — Główne Dowództwo Wehrmachtu obwieszcza. 35 Pod sam koniec września Gwidon otrzymał rozkaz zradiofonizowania Ogrodu Zoologicznego. Chodziło o zainstalowanie głośnika i przyłączenie go do sieci radiowęzła. Damazynowi nie mieściło się w głowie, że w obozie koncentracyjnym może istnieć ZOO z łabędzim stawem, niedźwiedziami, jeleniami, a nawet nosorożcem i łownymi sokołami. A jednak istniało i mógł je oglądać z bliska. Chwilowa fascynacja minęła mu jednak szybko, kiedy zobaczył, że zwierzęta karmi się najdelikatniejszymi skrawkami mięsa i płatkami owsianymi na mleku i sztucznym miodzie. Żywność ta pochodziła z zapasów przeznaczonych dla więźniów i oczywiście nigdy nie trafiała do obozowych kotłów. Dla ludzi bowiem przeznaczona była brukiew, gotowana trawa, chleb z mąki kasztanowej i plew. Coraz bardziej podoba mi się ten Polak — mówił sobie frąnkfurtczyk zacierając ręce. Nie tylko nasłuch radia miał na myśli. Prędko zorientował się, że pozyskał świetnego fachmana, dla którego radiotechnika nie miała żadnych tajemnic. Całkowicie polegał na jego wiedzy i doświadczeniu, a mając w stosunku do niego pewne zamierzenia, uzgodnione zresztą z kierownictwem podziemia, krok za krokiem, systematycznie przekazywał Damazynowi swoje bogate doświadczenia konspiratora. Wciąż jednak, mimo tych zadzierzgniętych więzów, dzieliła ich jakaś bariera nieufności, wyczuwalny w codziennych kontaktach obszar milczenia. Wreszcie Roth zorientował się, skąd się brała ta nieufność i podjął rozmowę na najbardziej drażliwy temat. Zrozumiał, że bez wyjaśnienia sobie pewnych spraw nie 40 byłoby mowy o dalszej, jeszcze ściślejszej współpracy z polakiem, nie mówiąc już o koleżeństwie. Zdarzyło się to w czasie przerwy obiadowej. Byli na Trafo sami, hauptscharfuhrer spożywał posiłek w koszarach. — Wiemy, że wielu Polaków uważa każdego Niemca za śmiertelnego wroga — rozpoczął Otto wolno, z namysłem, gdy zaczęli jeść obozową wasserzupkę. — Przecież ciebie również wsadzili do lagru Niemcy. Jeżeli tu zginiesz, twoja rodzina będzie przeklinać każdego Niemca... Urwał i spoglądał wyczekująco. Polak milczał. — Mnie i moich przyjaciół zamknął za drutami niemiecki faszyzm, tak jak i ciebie. Cierpię tak samo jak ty — ciągnął elektryk. — Chcemy, mój drogi, żeby każdy z was, cudzoziemców, był po wyjściu z obozu naszym przyjacielem i sprzymierzeńcem w zwalczaniu tych sił, które zepchnęły naród niemiecki na dno upadku. Milczenie Damazyna przeciągało się. — Dawniej o Niemcach — ciągnął dalej zaniepokojony tym milczeniem monter — no, nie o wszystkich, o pruskich militarystach na pewno nie — mówiło się: „Das Volk der Dichter und Denker" *. Dziś cały świat mówi inaczej: „Das Volk der Richter und Henker"2. Ale sam widzisz, że to także nie dotyczy wszystkich Niemców. Kłopotliwa cisza przedłużała się. Niemiec poczuł się nieswojo. Inżynier wyjął z ukrycia i postawił przed nim pół-toralitrową zapasową menażkę z pyszną zupą z garni- 1 Das Volk der Dichter und Denker — Naród poetów i myślicieli. 2 Das Volk der Richter und Henker — Naród sędziów i katów. 41 zonowej kuchni i kluskami z mięsem. Drescher dał mu to w prezencie, taką miał tego dnia fantazję. — Jedz — powiedział krótko Gwidon. Niemiec zrobił wielkie oczy. — Coś,ty... Nie, to twoje, zjedz sam. Ciągle jeszcze wyglądasz jak muzułman l przed wyjściem na wolność przez komin. — Jedz, Otto — powtórzył z uporem Polak. — Powinieneś zrozumieć... W twardym niemieckim antyfaszyście coś się załamało, zmiękł. ■— Wobec tego podzielimy się — zaproponował. Jedli zgodnie z jednej menażki i tylko od czasu do czasu spoglądali na siebie. Kiedy łyżki zazgrzytały o dno, odłożyli je, a elektryk wyciągnął z kieszeni metalowe etui, otworzył, zaczerpnął garść papierosów „Haudegen" i wręczył koledze. — Masz, zapal, wiem, że kopcisz nie gorzej niż komin krematorium. Inżynierowi oczy zaokrągliły się ze zdziwienia. Od kilku dni nie zaciągał się dymem. Kantyna dla więźniów była pusta, a nie miał zamiaru wymieniać nędznej pajdki chleba za cygaretki. Tak postanowił. Liści bukowych nie znosił, choć inni palili. — Skąd to masz, Otto? — Z kantyny SS. Pracuje tam mój dobry kumpel, jest kelnerem. Chłopak da się lubić i zieloni nie potrafią go wygryź�