1811

Szczegóły
Tytuł 1811
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1811 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1811 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1811 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROLAND TOPOR DZIENNIK PANICZNY (Journal in Time) Przek�ad Ewa Kuczkowska A by o�ywi� troch� swoj� tw�rczo��, zdecydowa�em si� pisa� poza domem, u innych. Chcia�bym by� dobrze zrozumiany: nie szukam przyg�d, nie kusz� mnie te� wyprawy w najniebezpieczniejsze miejsca naszego globu. Rozpalone pustynie, zielone piek�a tropik�w czy skute lodem szczyty g�r poci�gaj� mnie tyle co pola minowe. Ale mam ju� powy�ej uszu swoich osobistych problem�w. Musz� wydosta� si� z tej wie�y z ko�ci s�oniowej - jakkolwiek wygodna by by�a - i zanurzy� si� w rzeczywisto�ci moich bli�nich. No w�a�nie, po co daleko szuka�, Albert b�dzie w sam raz. Nie widzieli�my si� od pi�ciu lat. Wykr�cam jego numer. - Albert? Tu Roland! - Roland! Co s�ycha�? - Chcia�bym wpa�� do ciebie, �eby napisa� artyku�. - O mnie? - Nie. Po prostu artyku�. Pewnie nie wspomn� w nim o tobie, ale potrzebuj� twojego domu. - Jeste� bezdomny? - Nie w tym rzecz. Chodzi o pewn� tw�rcz� koncepcj�... Wyda� mi si� rozczarowany i niezadowolony. - Na d�ugo by� zosta�? - Najwy�ej kilka godzin. Mog� wpa�� jutro wczesnym popo�udniem? - Przyjd� przed 13.30, bo p�niej wychodz� do pracy. Zostanie �ona, i tak siedzi w domu. Znasz Chantal, moj� �on�? - To ta blondynka, co ostatnio? - Och nie, ty my�lisz o Suzanne. Rozstali�my si� jeszcze w osiemdziesi�tym sz�stym. - Dobra, postaram si� przyj�� przed 13.30, ale uprzed� o mojej wizycie Chantal. - B�dziesz potrzebowa� maszyny do pisania? - Nie, dzi�kuj�, przynios� swoj�. Melduj� si� oko�o 14.00. Albert jeszcze na mnie czeka. - Gdyby� przyszed� troch� wcze�niej, mieliby�my czas pogada�. Teraz musz� lecie� do roboty. Proponuje mi drinka, ale ja dzi�kuj�. Chantal jest zaj�ta czym� w g��bi mieszkania. Poznamy si� p�niej. - Gdzie chcesz usi���? - Oboj�tnie, bylebym nie przeszkadza�. Prowadzi mnie do sto�u w pokoju dzieci, kt�re sp�dzaj� wakacje u dziadk�w w Aix-en-Provence. S� wi�c i dzieci? - Tak, m�j stary. Teraz pr�cz ch�opca mam i dziewczynk�. B�dziesz tu jeszcze oko�o dwudziestej? - Nie wiem. To zale�y. - No to c�, powodzenia! Zostaj� sam. Pozwalam, aby ogarn�a mnie smutna atmosfera tego miejsca. Po chwili wyjmuj� maszyn� do pisania i wkr�cam czyst� kartk�. Okno na lewo wychodzi na podw�rze kamienicy. Jacy� robotnicy naprawiaj� dach i �piewaj� przy tym na cale gard�o. Na ��ku le�� komiksy, po pod�odze walaj� si� zabawki. W pokoju stoj� dwa ��ka, dwa sto�eczki, szafa, komoda. Otwieram szuflady. Dzieci�ce rysunki, samochodziki, z�amana �y�wa. Zaczynam si� zastanawia�, czy reporta�e to cos dla mnie. - Wi�c to pan jest Roland? Dzie� dobry! - Dzie� dobry, Chantal! Bardzo �adne s� te rysunki. - To Josiany. Wci�� tylko rysuje. Napije si� pan czego�? - Nie, dzi�kuj�. Musz� si� zabra� do pracy. - Co takiego pan pisze? - Jeszcze nie zdecydowa�em. Zale�y. Zreszt� w�a�nie dlatego przyszed�em do pa�stwa. - W poszukiwaniu natchnienia? Kiwam g�ow�. �adna jest ta Chantal. Leciutko zaokr�glona, nie�mia�a, ze �licznymi wydatnymi ustami. - Mo�e kawy? - Dobrze, niech b�dzie kawa. Spogl�dam na sufit. Przecina go p�kni�cie. Nic specjalnego. �ciany s� zielonkawe, ozdobione postaciami z komiks�w i ok�adkami p�yt. Poza tym wielki plakat Beatles�w. Zaczyna pada� deszcz. Ucisza �piewy robotnik�w na dachu. - Jest kawa, prosz�. Pr�buje przeczyta� kilka linijek tekstu, kt�re pojawiaj� si� nad wa�kiem. - Ej�e! Nie wolno podgl�da�. - Dlaczego? Czy�by pisa� pan o nas? O mnie? - Nie, ale to zaledwie pocz�tek brudnopisu. Wzdycha. - Zazdoszcz� panu tej �atwo�ci pisania. Ja zaczynam po dziesi�� razy i wci�� co� jest nie tak. Dr� wszystko. - Niech si� pani nie przejmuje, ja te� dr�. - Jest pan skromny. Poka�� panu kiedy� swoje pr�by literackie. Powie mi pan, co o nich s�dzi. S�ysza�am tylko zdanie Alberta, a przecie� on si� na tym nie zna. - Zgadzam si� z przyjemno�ci�. - No to id�, nie b�d� wi�cej przeszkadza�. - Nie ma sprawy, ju� sko�czy�em. Otworzy�a szeroko oczy ze zdumienia. - Ju�? Niemo�liwe. Niewygodnie tu panu? - Ale� sk�d, wygodnie, po prostu sko�czy�em. Nie wierzy mi. - Nie odpowiada panu ten pok�j. Sama si� zastanawiam, dlaczego Albert tu pana umie�ci�. Wygodniej by�oby panu w naszej sypialni, jest wi�ksza... Nie�atwo tak po prostu odej��. Okaza�o si�, �e chodzenie do kogo�, �eby tam pisa�, to nie najlepszy pomys�. Ale �eby pociupcia�, ca�kiem niez�y. T eraz mam stracha. Musz� wyzna� czytelnikom nieprawdopodobn� rzecz. Tylko w ten spos�b mog� uratowa� w�asna sk�r�. Oni s� dla mnie za pot�ni. Ucieczka na nic si� nie zda. B�d� nieustannie �ledzony, wiecznie �cigany. Z okna, kt�re wychodzi na ulic�, wypatrzy�em bez trudu dw�ch m�czyzn stoj�cych na czatach na przystanku autobusowym. Przed chwil� zadzwoni� telefon. Kiedy podnios�em s�uchawk�, po��czenie przerwano. Chc� mnie zm�czy�. Kiedy poj�li, �e ich przejrza�em, zacz�li natychmiast dzia�a�: wykluczy� jak najwi�ksz� ilo�� kompromituj�cych dowod�w. Oto dlaczego podpisali w takim po�piechu ten dziwaczny uk�ad dotycz�cy eurorakiet. Domy�lam si�, na czym ma polega� druga faza operacji: zlikwidowa� mnie przed powt�rnym podj�ciem nielegalnego, ale przynosz�cego ogromne zyski handlu. Francuzi byli albo zbyt bezwzgl�dni, albo za bardzo przera�eni, �eby pomy�le� o stworzeniu cho�by pozor�w niewinno�ci. P�atni mordercy, kt�rzy depcz� mi po pi�tach, to najprawdopodobniej rodacy. Pi�kna pociecha! Lepiej bym zrobi�, zamykaj�c g�b�. Ale sk�d mog�em wiedzie�? Wszystko zacz�o si� jak w dowcipie. To by�o nazajutrz po katastrofie w Czemobylu. Podczas obiadu z przyjaci�mi kto� stwierdzi�: "Niestety, nie b�dzie si� ju� wychodzi� bez licznika Geigera. B�dzie si� mierzy� radioaktywno�� wszystkiego, co popadnie..." Na co ja odpali�em bez zastanowienia: "Tak, wszystkiego z wyj�tkiem bomb atomowych!" Uwag� przyj�y parskni�cia �miechu, po czym zeszli�my na inny temat. Czy to z powodu ci�kiego trawienia, czy nerwowego podniecenia wywo�anego mocnymi trunkami, do��, �e przebudzi�em si� w �rodku nocy, zlany potem. Z niespokojnego snu wy�oni�a si� straszliwa pewno��: WI�KSZO�� BRONI J�DROWEJ TO ZWYK�A LIPA. A oto kolejne etapy moich nocnych rozwa�a�, o ile dobrze zdo�a�em je zrekonstruowa�: - Bro� j�drowa s�u�y do straszenia, a nie do walki. Takie jest zreszt� oficjalne stanowisko. - Bro� j�drowa jest bardzo droga, wi�c du�o si� na niej zarabia. Skoro W�osi mog� sprzedawa� wi�ry jako kie�bas�, dlaczeg�by �epscy faceci z armii nie mieli pakowa� erzacu w g�owice nuklearne? - Wszyscy dobrze wiedz�, �e w wypadku kontliktu �adna z walcz�cych stron nie b�dzie mog�a u�y� ca�o�ci swego arsena�u j�drowego. - Unowocze�nianie broni wymaga odnowienia zapas�w w kr�tkim czasie. Wniosek: przyjmijmy, �e w procentach, kt�rych nie znam, ale gdzie� w oko�o dziewi��dziesi�ciu dziewi�ciu, bomby atomowe s� wype�nione piaskiem albo o�owiem, �eby by�y ci�sze. Cholera! W pierwszej chwili zacz��em si� �mia� jak szalony. Wyobrazi�em sobie kolosalne zyski fabryk broni, osi�gane bez wiedzy lub z akceptacj� czynnik�w oficjalnych. Wi�cej nawet, ci panowie mogli ponadto zafundowa� sobie luksus czystego sumienia: "Jeste�my humanistami, ratujemy nasz� planet�!" Greenpeace, uczestnicy marsz�w pokoju, ekolodzy i pacyfi�ci musieli ich nie�le bawi�. "Tak, w�a�nie tak. rozdmuchujcie gro�b� niebezpiecze�stwa atomowego, to tylko dla naszego wsp�lnego dobra. Wzmocni si� wiarygodno�� naszych lipnych bomb!" Przyznam, ze zatka�o mnie z podziwu. Co za fantastyczny pomys�! Kto b�dzie sprawdza�, co zawiera bomba atomowa? Kto w��czy licznik Geigera w sanktuanum sil zbrojnych lub w bazach NATO? Kto os�ucha ameryka�skie czy radzieckie rakiety? Przyznajcie, �e jest si� z czego �mia�! �mia�em si� wi�c z ca�ej duszy, a� do do samego rana. Od tego dnia rozg�asza�em wko�o dobr� nowin�. Nie trzeba ju� trz��� portkami, koniec z obsesyjn� my�l� o wielkim BUM na fina�. Najbardziej chcia�em si� podzieli� odkryciem tej zabawnej sytuacji z moimi przyjaci�mi. Przekl�ta naiwno�ci! Nawet nie przeczuwa�em, co mi grozi. A� do chwili, gdy jaki� nieznajomy zaczepi� mnie w ma�ej kawiarence przy rue de Seine, gdzie by�em bywalcem. Drobny, niczym nie wyr�niaj�cy si� m�czyzna, oko�o czterdziestki. �ysy w szaroper�owym garniturze z kamizelk�, w okularach i z dyplomatk�. Nieskazitelny. Wz�r pracownika kierownictwa jakiej� firmy ksi�gowej. Bardzo dobroduszny. Budz�cy zaufanie. - O.K. Obaj jeste�my dobrymi graczami. Otrzyma pan du�� kwot� w zamian za milczenie, ale chcemy wiedzie�, jak uzyska� pan informacje. Co naprowadzi�o pana na trop? - Nic! Po prostu intuicja. - Mo�e pan to udowodni�? - Sk�d�e. Rzuci� mi d�ugie, zamy�lone spojrzenie. - Nie wierz� panu. Jaki� szczeg� musia� zwr�ci� pa�sk� uwag�. Chcemy wiedzie�, co to by�o. - Czy mam do usranej �mierci panu powtarza�... U�miechn�� si�. U�miechem nie budz�cym ani odrobiny zaufania. - Milo z pana strony, �e chce nas pan wyr�czy�... Nasza rozmowa nie trwa�a d�u�ej. Od tego czasu mam stracha. Nie otrzyma�em �adnego czeku. A wy by�cie si� nie bali na moim miejscu? C o za numer! Wst�pi�em do banku, �eby wyp�aci� pieni�dze. Facet w kasie przyjrza� mi si� ze �ci�gni�tymi brwiami. - Naprawd� potrzebuje pan tej kwoty? - Oczywi�cie, w przeciwnym razie nie przychodzi�bym do banku. Pokr�ci� g�ow�. - Przykro mi, ale nie jest pan godny swojego konta. Ze wzgl�du na szacunek nale�ny temu, kto powierzy� naszemu bankowi ten nietykalny wk�ad, zmuszony jestem odm�wi� panu ��danej wyp�aty. S�owa z trudem przechodzi�y mi przez gard�o: - Odmawia pan zwrotu mojej forsy? - Kiedy ona ju� nie jest pa�ska. Prosz� spojrze� na siebie. Ubranie pogniecione, nie ogolony, w�osy w nie�adzie, wcale pan siebie nie przypomina. Mo�e kiedy�, p�niej... - Ty z�odzieju! - Ale�, prosz� pana, staram si� po prostu uchroni� pa�skie oszcz�dno�ci przed podejrzanym osobnikiem, kt�rego mam przed sob�. Powinien pan by� mi wdzi�czny. No dalej, jazda st�d, �achudro, bo zawo�am policj�! I po zawodach. Zosta�em kloszardem. Godne szacunku pozosta�o tylko moje konto w banku. S � dwa rodzaje oczu: krotko- i dalekowidz�ce. Dlatego ka�dy ma ich dwoje. To pozwala znale�� punkt styczny. Nie tylko z punktu widzenia optyki, lecz tak�e historii, filozofii, geografii, topografii, ekonomii oraz finans�w. Punkt w og�lno�ci i w szczeg�lno�ci. Punkt ka�dego mo�liwego rodzaju. Naturalnie, trzeba nauczy� si� go ustala�. Znam wielu takich, kt�rzy swoje przenikliwe oko bior� za niedowidz�ce i na odwr�t. Ale znam r�wnie wielu takich, kt�rych postrzeganie psuje dysproporcja mi�dzy si�� wzroku obojga oczu. Mo�na niedowidzie� w jednej dziesi�tej i widzie� znakomicie w dziewi�ciu dziesi�tych. Albo na odwr�t. Albo w og�le by� zupe�nie �lepym. Wtedy ju� ani niedowidz�cym, ani widz�cym. Widzimy wi�c jak za mg�� lub z przera�liw� jasno�ci�. Jak poradzi� sobie z z tym problemem? Na og�l dobieramy si� w pary. Widz�cy s�abo ��cz� si� z tymi o przenikliwym wzroku. A bystroocy po�lubiaj� niedowidz�cych. By� mo�e st�d w�a�nie wzi�y si� ma��e�stwa. Oczywi�cie, nie jest �atwo wybra� w�a�ciwego partnera o dobrym wzroku, gdy samemu widzi si� niewyra�nie. Dla niedowidz�cego wszyscy s� tacy sami. Do tego stopnia, �e nawet drugiego niedowidz�cego mo�na wzi�� za sokole oko. A z kolei bystrooki - wystarczy, �e jest troch� os�abiony, a ju� sprawia wra�enie niedowidz�cego. Widzicie, jak si� sprawy maj�? Rozczarowanie i wszystko, co temu towarzyszy. Gorycz, uraza, niepok�j. Nic ju� nie jest jasne. Nie mo�na znale�� punktu zaczepienia. Wi�c ca�� nadziej� pok�ada si� w okularach. A okulary nie s� ani przenikliwe, ani niewyra�ne. S� neutralne jak szk�o. Soczewki zwi�kszaj� bystro�� bystrych i niewyra�no�� niewyra�nych. Ach, m�wi� wam, po�apa� si� w tym to nie w kij dmucha�! Ja znalaz�em wyj�cie. Zamykam oczy. Nie ci�gle, ale cz�sto. To spos�b prosty, skuteczny i wygodny. Popatrz� troszeczk� i ciach, zamykam. A potem wyobra�am sobie jaki� fragment. Obraz by� raczej zamglony czy wyra�ny? Zastanawiam si�, a kiedy dokonam wyboru, szybko otwieram oczy, �eby por�wna�. I od nowa. Wszyscy ludzie powinni post�powa� tak jak ja. Ale, ale, czy to nie dlatego mruga si� powiekami?! P rzy zupe�nym braku zainteresowania dobieg�a ko�ca pierwsza Og�lnokrajowa Wystawa List�w Anonimowych w Pary�u. Niewielu wystawc�w, niewielu odwiedzaj�cych, w sumie klapa. Wydaje mi si� celowe zbadanie przyczyn tego zadziwiaj�cego niepowodzenia, cho�by po to, by wyci�gn�� z nich nauk� na przysz�o��. Ja ze swej strony uwa�am t� imprez� za obiecuj�c�. Po pierwsze, trzeba stwierdzi�, ze ceny stoisk by�y wyg�rowane. Takie same jak na Fiac albo Saga. Je�li dziwi ju� sam fakt, �e wynaj�cie stoiska, na kt�rym sprzedaje si� odbitki, kosztuje tyle samo, co takiego� z orygina�ami, to jak mo�na usprawiedliwi� ten prawdziwy haracz pobierany od autor�w anonimowych list�w? Czy�by�my mieli do czynienia z podatkami od anonimowo�ci? Czy pa�stwo, kt�re ma ju� sw�j udzia� w grach hazardowych. prostytucji, papierosach i alkoholu, zdecyduje si� tak�e podnie�� op�aty pocztowe za listy bez nadawcy? By�oby to posuni�cie nie do obrony, bo sprzeczne z konstytucj�. Wszystkie jednostki s� r�wne wobec prawa, zachowuj�cy incognito tak samo jak inni. Karanie �yczliwych dowodzi�oby istnienia dw�ch rodzaj�w poczty, tej dla Dobrych i tej dro�szej dla Z�ych. Fatalny podzia�, kt�ry wymaga�by utworzenia komisji maj�cej za zadanie zdefiniowanie poj�cia dobra i z�a. Wszechw�adny system gwiazd, histeryczna pogo� za popularno�ci�, przecenianie warto�ci ego w mediach zada�y mocny cios literaturze anonimowej. Byle pisarczyk pocztowych kartek - uznaj�c to za uzasadnione - wypisuje swoje d�ugie jak w�� nazwisko i marzy o Nagrodzie Goncourt�w. Terrory�ci, porywacze, zab�jcy, szanta�y�ci �a�uj�, �e nie podpisali swoich �wirowatych or�dzi i apel�w. Che�pi� si� t� debiln� proz� i pewnego dnia zg�osz� swoje kandydatury do Nagrody Nobla, literackiej albo pokojowej. Wielu z nich posuwa si� w swojej niedelikatnosci do za��czania w�asnych zdj��. Takie zarozumialstwo wprawia w zak�opotanie. Tutaj powinienem zwr�ci� uwag� na delikatn� kwesti�, kt�ra rodzi wiele polemik. Listy podpisywane "pragn�cy pa�skiego dobra przyjaciel" albo "pewien Francuz, kt�ry zawraca panu dup�", albo "obro�ca warto�ci chrze�cija�skich", albo "mi�o�nik Niemiec", albo "s�siad, co rano wstaje", albo "by�y spadochroniarz" nie mog� by� traktowane jako anonimowe. Podpisane s� wprawdzie pseudonimami, ale nie s� to anonimy. �wiadcz� niezbicie o zaka�eniu, kt�remu ulegli niekt�rzy osobnicy przez kontakt z programami telewizyjnymi, pras� i Who's who. Donos, by osi�gn�� absolutn� czysto��, musi by� pozbawiony wszelkich wzmianek na temat nadawcy. W przeciwnym wypadku ulegnie samozniszczeniu. Nie pami�tam ju�, kto powiedzia� do mnie nie tak dawno: "Je�li Francuzi zadenuncjowali tylu �yd�w w czasie okupacji, to nie z powodu nienawi�ci do tej nacji, tylko dlatego, �e lubi� donosi�." Opinia ta jest by� mo�e nazbyt pochopna, ale rzuca �wiat�o na g��bokie powi�zania mi�dzy kultur� i narodem, sztuk� ludow� i Republik� Francusk�. Listy anonimowe, te prawdziwe, maj� si� jak najlepiej. Donosy skierowane do urz�d�w skarbowych, na policj�, do wsp�tmal�onka i wsp�ma��onki, do lekarza lub prze�o�onego, ksi�dza lub dietetyka, do urz�du celnego albo prokuratora generalnego, wszystkie te odmiany by�y reperezentowane wyczerpuj�co, cho� nielicznie. Za ow� sk�p� reprezentacj� niekt�rzy winili brak natchnienia, podczas gdy inni ubolewali nad nieobecno�ci� m�odych autor�w. Ci upierdliwcy zapominaj�, �e list anonimowy jest sztuk� �yw�, komunikatem wyprodukowanym po to, by w�drowa�, i �e jego istnienie jako przedmiotu godnego kolekcjonowania datuje si� od nie tak dawna. Je�li za� chodzi o brak zainteresowania zwiedzaj�cych, jestem przekonany, �e ma on swoje �r�d�o w ich w�asnej tw�rczo�ci. Autorzy list�w anonimowych podobni s� w tym wzgl�dzie do wszystkich innych pisz�cych: gdy sami zaczynaj� pisa�, przestaj� czyta� dzie�a swoich koleg�w. � le si� dzieje w kinie francuskim. Kino ameryka�skie te� ju� nie jest takie jak dawniej. Za to moje sny nigdy nie by�y tak pi�kne jak teraz. Mog� wr�cz zar�czy� - i to bez obawy, �e kto� wda�by si� ze mn� w sp�r - i� s� to widowiska najwspanialsze ze wszystkich, kt�re wsp�cze�nie powstaj�. Pasjonuj�ca fabu�a zbudowana wedle najlepszych wzor�w. Szybka akcja, du�o seksu i humoru. Precyzyjna re�yseria, dzi�ki kt�rej ka�da scena zapiera dech. a ka�dy kadr zadziwia, aktorstwo w najlepszym stylu. I podkre�lam - wystawiane s� wszystkie gatunki. Komedia, horror, film przygodowy. Sny sklepowej i sny wyciskaj�ce �zy z oczu, wysokobud�etowe koszmary i skromne sny pisz�cego do Cahiers du Cinema. Nic dziwnego, �e w og�le przesta�em wychodzi� z ��ka. Kilka lat temu w�a�ciciele kin rozpowszechniali has�o reklamowe "Kto kocha �ycie, idzie do kina". Nieprawda. Kto kocha �ycie, ten �pi. Jasne, �e we dwoje jest milej ni� samemu. W pojedynk� cz�owiek nudzi si� w antraktach. Ale ostatnimi czasy, mimo bezdyskusyjnie wysokiej jako�ci program�w, kobieca publiczno�� jako� omija moje ��ko. Woli chodzi� do innych, zaciemnionych kin. Trudno nie wiedz�, co trac�! Ostatni� noc sp�dzi�em na lotnisku Roissy - z Marilyn. Pili�my kaw�, czekaj�c na odlot jej samolotu. Przy drugim ko�cu baru siedzia�a rewelacyjna dziewczyna. Fantastyczna brunetka o ustach sto razy bardziej zmys�owych ni� usta Marilyn. o oczach w kszta�cie migda��w, pi�knym owalu twarzy, d�oniach, piersiach... Kr�tko m�wi�c, nie mog�em od niej oderwa� wzroku. No i Marilyn zrobi�a mi scen�. - Nie rozumiem, co ty w niej zobaczy�e�, jest taka banalna... - Tak, kochanie, masz racj�. - Z tak� jak ona nikt nie podpisa�by kontraktu. Chyba �eby przespa�a si� z ca�� ekip�, wtedy mo�e dosta�aby jak�� drugoplanow� r�lk�, pokoj�wki czy telefonistki, ale nic ponadto... Zaczyna�a mnie ju� wkurza� ta ca�a Marilyn! - Wiesz - powiedzia�em do niej - Hollywood mo�e i jest, jak to si� m�wi, fabryk� sn�w, za to ja niczego nie fabrykuj�. Ja �pi�. I a� do odwo�ania ja tu decyduj�. A teraz, cho�by tylko po to, �eby ci pokaza�, kto tu rz�dzi, zaanga�uj� t� dziewczyn�, a ty mo�esz sobie wraca� do Hollywood i gra� tam w tych swoich g�wnianych filmach! Nie mam nic przeciwko Marilyn, ale co za du�o, to niezdrowo. Moimi snami nie b�dzie rz�dzi� holywoodzki system gwiazd. Przechowuj� w pami�ci tysi�ce utalentowanych nieznajomych, kt�rym ju� dawno powinienem da� szans�, wobec kt�rych mam pewne zobowi�zania. S� tacy, co czekaj� od dwudziestu, trzydziestu lat na rol�, kt�ra pozwoli�aby im zaistnie� przez u�amek sekundy, da� okazj� kr�tkiej wypowiedzi lub cho�by postatystowania w t�umie. Anonimowe postacie, pozornie bez znaczenia, ale przecie� jako�� moich marze� sennych w du�ej mierze zale�y w�a�nie od nich. W tym miejscu chcia�bym im wszystkim z�o�y� gor�ce podzi�kowania. Przy okazji, mam dla nich wa�n� wiadomo��. Wkr�tce porozumiem si� z Georges'em Cravenne. kt�ry ma nam urz�dzi� imprez� identyczn� jak rozdanie Cezar�w, w ten spos�b b�d� m�g� ufetowa� swoich nocnych aktor�w. Rozdanie nagr�d odb�dzie si� u mnie pod ko�dr�. Ale uwaga, moje koteczki, uroczysto�� nie b�dzie transmitowana przez telewizj�. Je�li chcecie wzi�� w niej udzia�, potrzebne wam b�dzie imienne zaproszenie. Naturalnie, mo�ecie do mnie napisa�, za��czaj�c swoje zdj�cie. Liczba miejsc jest ograniczona, a prawdziwa kobieta nie mog�aby darowa� sobie takiej imprezy. R ze�biarz, Mark Brusse, opowiada� mi, �e kiedy by� przejazdem w Tokio, zosta� zaproszony przez pewnego japo�skiego artyst� do jego ulubionej restauracji. - Najpierw spo�r�d p�ywaj�cych w akwarium ryb wybierasz t�, kt�ra ci odpowiada. Nast�pnie przynosz� ci j� do sto�u �yw� i no�em ostrym jak brzytwa wycina si� filet, kt�ry zjadasz, podczas gdy "zoperowana" ryba dogorywa tu� przy twoim talerzu. Sztuka polega na tym, by zwierz� jeszcze podkarmi� kawa�kiem jego w�asnego cia�a, gdy� apetyt, albo raczej instynkt poch�aniania dzia�a do ostatniego poruszenia skrzeli. Widz�c moj� nieco niewyra�n� min�, m�j rozm�wca wyzna�: - Tak, jest w tym pewna doza okrucie�stwa, ale czy mo�na sobie wyobrazi� �wie�sz� ryb�? T rudno b�dzie wam to prze�kn��, ale musz� wyzna�, �e nie jadam byle czego. Jestem wybredny. Nie wystarczy, �eby danie by�o apetyczne, musi mnie jeszcze poci�ga�, wywo�ywa� totalne ssanie kubk�w smakowych, odpowiada� aktualnemu usposobieniu. Nie inaczej z piciem. Mo�na mnie zapewnia�, �e to boski nektar, flaszka najprzedniejszego wina zachowanego na jak�� wielk� okazj�; nieufnie maczam wargi i dziewi�� na dziesi�� razy jestem zawiedziony. Nie potrafi� zadowala� si� tak� jako�ci�. Musz� szuka� gdzie indziej tej lepszej, tej, do kt�rej wzdycham. Tak samo z dziewcz�tami, ksi��kami, filmami... Kaprysy rozpieszczonego dziecka? Nie! Moje wysokie wymagania maj� przyczyn� bardziej logiczn� i jednocze�nie bardziej absurdaln�: umar�em ju�, pewnego razu. Tym "pewnego razu" nie pariodiuj� belgijskiej francuszczyzny. To wyra�enie dobrze oddaje aur� niejasno�ci, otaczaj�c� pami�� o owym wydarzeniu. Kiedy to nast�pi�o? By� mo�e w zamierzch�ej przesz�o�ci, podczas wojny, gdy musia�em �y� pod zmienionym nazwiskiem, albo w wieku m�odzie�czym, gdy chcia�em uciec przed koszmarem szko�y. Mo�e �mier� by�a skutkiem ci�ko przebiegaj�cej mutacji lub fatalnego ko�ca pierwszej mi�o�ci? Szoku po stracie bliskiego krewnego? �mier� ze strachu? �mier� z nud�w? �mier� ze wstr�tu? W ka�dym razie bytem martwy. Dow�d? �ywi nie podwa�aj�, nie kwestionuj�, nie poddaj� pod dyskusj�. �eby �y�, li�e si� ty�ki i buty, �yka g�wna i kurz, pije st�chl� wod� i mocz. Po�era si� �apczywie pierwszego robaka, kt�ry znajdzie si� w zasi�gu j�zyka. Sypia si� byle jak; w�a��c pod pierwsz� lepsz� sp�dnic�, nie bacz�c na urod� w�a�cicielki; �pi si� twardo, pazurami szarpie ziemi�, dr�y z zimna, rzyga. Ale si� �yje. �eby �y�. lepiej nie kr�ci� nosem. Tylko ci, kt�rzy ju� raz umarli, przejmuj� si� jako�ci� �ycia. Cho� jest to dla nich raczej spos�b sp�dzania czasu ni� przywilej. Targuj� si�, dyskutuj�, por�wnuj�. Dla zabicia czasu. Inni, �ywi uwa�aj� tak� postaw� za oburzaj�c�. "Powinno si� b�ogos�awi� niebiosa za to, �e pozwalaj� nam nasyci� g��d, ugasi� pragnienie, rozmna�a� si�. Negatywne nastawienie jest niew�a�ciwe. Wybiera� to znaczy pope�nia� grzech �miertelny, poniewa� takie zachowanie jest skutkiem �akomstwa, zbytku, lenistwa, zazdro�ci i - nade wszystko - dumy." Dajmy na to. Ale powiedzcie mi, ukochani bracia, czy trup mo�e grzeszy�? W wiktoria�skiej Anglii ma�ym dziewczynkom nie wolno by�o nosi� zbyt wypolerowanych bucik�w. Przyzwoito�� nakazywa�a nawet, aby obuwie by�o lekko matowe. - Przyzwoito��? - Tak, obawiano si� bowiem, �e podbrzusze i uda mog�yby odbija� si� w ciemnym i wypuk�ym lusterku pantofelka. S� ludzie, kt�rzy potrafi� pomy�le� naprawd� o wszystkim. O ko�o si�dmej wieczorem t�pi� taks�wk� na Avenue des Ternes. Mia�em szcz�cie. A ju� traci�em nadziej�. Teraz w Pary�u piekielnie ci�ko jest trafi� woln� taks�wk�. Pono� je�dzi pi�tna�cie tysi�cy woz�w, ale przyda�oby si� drugie tyle, jak w Nowym Jorku. Tylko kto odwa�y�by si� powiedzie� to g�o�no, ryzykuj�c tym samym samos�d. W moim kierowcy, jak w ka�dym paryskim taks�wkarzu, wyra�nie co� dojrzewa. Grypa? Natr�tna my�l? Jajo? Kto go wie! Cokolwiek by to by�o, dojrzewa w nim na ca�ego. Patrz� na jego sztywny od wysi�ku kark, typowy kark kogo�, kto co� wysiaduje, podczas gdy on we wstecznym lusterku miota w moim kierunku w�ciekle spojrzenia. W ko�cu wyrzuca z siebie: - Arthura Millera pan zna? Rozdziawiam si�. - Co za Arthura Millera? Tego pisarza? - Tak. Tego �ajdaka Arthura Millera! - Owszem, s�ysza�em o nim - stwierdzam ostro�nie - ale si� nie znamy... A co on panu zawini�, ten Arthur Miller? Nie chodzi o Henry'ego Millera ani Glenna Millera, tylko w�a�nie o Arthura Millera, tak? Wybucha. - O Arthura Millera, tego �ajdaka, kt�ry zabi� Marilyn! - S�dzi�em, �e pope�ni�a samob�jstwo - zauwa�am ostro�nie. - Niech pan to sobie nazywa, jak chce, a ja m�wi�, �e j� zabi�, ten �ajdak! Takiej kobiety jak Marilyn nie nale�a�o zostawia� samej nawet na sekund�, ona tak bardzo potrzebowa�a mi�o�ci, opieki... a trafi�a na tego �ajdaka, dla kt�rego liczy�y si� tylko ksi��ki. Intelektualista. Najgorszy z najgorszych! Pan chyba nie jest intelektualist�, co? Energicznie potrz�sn��em g�ow�. Och, nie, prosz� pana, nie jestem �adnym intelektualist�, musia�bym nawet sprawdzi� w s�owniku, jak to si� pisze. Zreszt� ka�dy skretynia�y krytyk sztuki to potwierdzi. Le Gac jest intelektualist�. Adami jest intelektualist�, Arakawa jest intelektualist�, ale nie ja. Ja jestem weso�ek. Taks�wkarz powstrzymuje si�, acz niech�tnie, od wykonania na mnie natychmiastowej egzekucji. - Marilyn by�a przeuroczym stworzeniem, prosz� pana! Sierotka z temperamentem. Potrzebny by� jej m�czyzna, prawdziwy... A na kogo trafi�a...? - Na intelektualist�! Oni zgarniaj� wszystko... Obserwowa� mnie uwa�nie i surowo w lusterku, sprawdzaj�c, czy si� z niego nie nabijam, poniewa� jednak wygl�da�em na powa�nie wkurzonego na tych intelektualist�w, przytakn��: - Dok�adnie. Pedalski intelektualista! Wysun��em podbr�dek. - Trzeba by jej by�o takiego faceta jak pan! Zgodzi� si� ze mn�. bez cienia zdziwienia, �e to w�a�nie on mia�by by� m�czyzn� stworzonym dla Marilyn. - Ach, ja. prosz� pana, gdybym tylko m�g� by� z Marilyn, usuwa�bym jej ka�dy py�ek sprzed st�p, liza�bym po ty�ku, nawet gdyby nie by� podtarty! Troch� niemile zaskoczony liryzmem jego wyznania, zdo�a�em wykrztusi�: - Ach tak... Odwr�ci� si� zupe�nie, ryzykuj�c wjechanie w ty� pierwszego samochodu, kt�ry si� nawinie, ale w takiej chwili mia� to w g��bokim powa�aniu; - W�a�nie tak, prosz� pana. Mnie nie brzydzi g�wno Marilyn. Ja nie jestem intelektualist�, nie potrzebuj� kawioru ani langust, ani trufli... Pod koniec roku tylko to sprzedaj�... Mo�na si� porzyga�. A na g�wno Marilyn to si� krzywi�! W�a�nie dlatego umar�a. Gdybym tak zobaczy� Arthura Millera przechodz�cego przed mask� mojego wozu, rozjecha�bym go na placek! Co mo�na zrobi� z takim zdeklarowanym masochist�, tylko jedno: nie da� mu napiwku! G �owa boksera wie�cz�ca prawie dwumetrowe cia�o, bary tragarza, oczy jasne jak u syberyjskiego wilka to tylko kilka najbardziej rzucaj�cych si� w oczy cech Lilette, m�odej panienki z Quimper, kt�ra przysiad�a si� do mnie w Cafe de Flore. W tamtym momencie nie wiedzia�em jeszcze, jak si� nazywa ani sk�d pochodzi, ale szybko sobie z tym poradzi�a, opowiadaj�c mi niniejsz� histori�, za kt�rej prawdziwo�� nie r�cz�: "W poci�gu ca�y czas popija�am. Piwo, a w ko�cu i any��wk�. Gdy dojechali�my do dworca Montparnasse, facet z mojego przedzia�u - jedyny, kt�ry nie by� marynarzem - powiedzia�, �e przecie� tak si� nie rozstaniemy, �e szkoda by by�o tak obiecuj�cej znajomo�ci, i zabra� mnie do znanego sobie baru. Le Pont-Royal - tak si� nazywa� ten lokal. Bar dla literat�w i w og�le. Siedzieli tam pisarze, szeptali i z�erali g�ry chrupek. By� tam te� taki jeden, Philippe Sollers, bardzo elegancki, w pi�knym zielonym krawacie, kt�ry gapi� si� na mnie, trzepocz�c rz�sami. Pono� ten Philippe Sollers to kawa� ogiera, kt�ry �adnej nie przepu�ci, a potem pisze ksi��ki o wszystkich tych laskach. Pomy�la�am sobie: "Jesli si� z nim prze�pi�, to wejd� do historii literatury francuskiej." To mnie ubawi�o. Niech pan nie zapomina, �e by�am wstawiona. Ta mysi nie dawa�a mi spokoju. Wypi�am dwie anyz�wki dla kura�u i posz�am przysi��� si� do go�cia. - Mo�e przespa�by si� pan ze mn�? - Chyba mo�emy najpierw wypi� kieliszek, prawda? S�owem, facet p�ka�. Z�apa�am za jego zielony krawat i poci�gn�am mocno, praw� stop� przydepn�am jego lew� i zapyta�am, czy ma co� przeciw mnie. - Ale� nie, prosz� pani - odpowiedzia� grzecznie, bia�y jak kreda. - Ma pani wiele uroku. - To nie ma problemu, idziemy. Podnios�am go i pomog�am pokona� schody, tak �e nawet nie dotkn�� ich stopami. Nios�am go w kierunku najbli�szego hotelu, jakie� dwadzie�cia metr�w od baru, kiedy nagle, co za pech, nie zauwa�y�am psiego g�wna, tu� przy wiatro�apie. Pad�am na pysk, a Philippe Sollers razem ze mn�, bo krawata nie wypu�ci�am. Sollers zmartwi� si� z powodu swojego garnituru, kt�ry mocno by� ucierpia�, ale nadal zachowywa� si� jak d�entelmen i bystrze t�umaczy� mojemu kumplowi z poci�gu - kt�ry w�a�nie do nas do��czy� - �e nie zamierza� mnie gwa�ci�. Jak zaliczy� pierwsz� fang�, wypu�ci�am krawat i Sollers, wymachuj�c ramionami jak ton�cy, �mign�� do pierwszej wolnej taks�wki. Ruszy�am z kopyta i zd��y�am wskoczy� za nim do bryki. - Jedziemy do ciebie czy do hotelu? Capn�am za krawat i poci�gn�am. - Niestety, nie mieszkam sam, a na wynaj�cie hotelu nie mam przy sobie pieni�dzy, naprawd�. - To we� mnie na �awce. - Nie mog� lak od razu, panienko, jestem zbyt os�abiony. Musz� uwa�a� na garnitur. Rozszlocha� si� jak dzieciak. - Nie p�acz, postawi� ci piwo. Poszli�my do innej kawiarni literackiej, La Closerie des Lilas przy bulwarze Montparnasse. Philippe Sollers nie wygl�da� najlepiej. Jego znajomi byli zaniepokojeni, s�ysza�am, jak szeptali: "Nast�pna, biedaczka; co za uwodziciel! Pewnie przygotowuje kolejn� ksi��k�. Za du�o pracuje. Sp�jrzcie na jego cer�. Strach patrze�." Ju� zamykano, kiedy wpad�am na ten pomys�: - A mo�e pojechaliby�my do Quimper? M�g�by� przelecie� mnie w poci�gu. - Bardzo bym chcia�, prosz� pani, ale prosz� m�wi� ciszej, Edern Hallier s�ucha. Poza tym �a�uj�, ale to niemo�liwe, um�wi�em si� na �niadanie ze swoim wydawc�. - Mo�emy p�j�� do sracza przy bulwarze. - To takie nieromantyczne, od razu si� odechciewa... - Ty, co� mi si� wydaje, �e nie chcesz mnie wzi�� do swojej ksi��ki! Chyba przesadzi�am z tym krawatem. Zacz�� si� dusi� i dok�adnie w chwili, gdy chcia�am go poca�owa� z j�zyczkiem, wyrzyga� mi si� prosto w usta. - Zdaje si�, �e naprawd� jeste� przepracowany. - Pu�� m�j krawat - pop�akiwa�. No i, niech mi pan wierzy lub nie, dopi�am swego. Do samego rana bzykali�my si� w mieszkaniu kole�anki. - Wi�c opisze pani� w swojej nast�pnej ksi��ce? Lilette wyj�a z torebki kartk� r�kopisu. - Mam brudnopis. Opisuje w nim wyszukanymi s�owami, jak to brutalnie posiad� mnie w bramie. - I wszystko to osi�gn�a pani poci�gaj�c go za krawat... Czy�by philippe Sollers, id�c do ��ka, nie zdejmowa� krawata? - Nie, zdejmuje go, ja po prostu z�apa�am i poci�gn�am pierwsz� rzecz, kt�ra wpad�a mi w r�ce. N iekt�rym si� wydaje, �e czubkiem mo�na zosta� ot tak, ni z gruchy, ni z pietruchy. Ze na przyk�ad najspokojniej w �wiecie spacerujesz sobie z rodzin�, a� tu nagle doskakujesz do drzewa i zaczynasz je kopa�, dopadasz w�zeczka i plujesz dzidziusiowi w ry�o, podnosisz nog� i obsikujesz kul� kaleki, jednym s�owem - odbija ci. Albo inaczej, zwyczajnie szykujesz si� do spania, uca�owa�e� rodzic�w, przyjaci�, �on�, dzieci, meble, oszcz�dno�ci, ubranka, bojler, umywalk�, podeszwy swoich but�w, muszl� klozetow�. Po prostu dostajesz hyzia. Nie, nie i jeszcze raz nie. To mo�e jeszcze inaczej - przegl�dasz poczt�, popijaj�c porann� kaw� (zachowanie w normie, tylko troch� niezdrowe dla p�cherza) i trafiasz na wredny list na sw�j temat, anonim. Sklecono go przy pomocy liter powycinanych z r�nych pi�mide�, kt�rych nie czytujesz, po�rednio zmuszaj�c ci� tym sposobem do ich lektury. - �ajdaki! Nie uda si� wam! - wydzierasz si� z pian� na ustach i ciach! dostajesz kuku na muniu. Bo zachodz�ce w m�zgownicy procesy chemiczne uleg�y zak��ceniu, jako �e bol� ci� z�by. Albo dlatego, �e w dzieci�stwie mamusia i tatu� nie kochali ci� do�� mocno, bo s�o�ce grzeje coraz s�abiej, a ksi�yc wchodzi przez okno dwana�cie po p�nocy. Nie. nie. nie. NIE. NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE. Kto jak kto. ale ja znam si� na tym i mog� stwierdzi�, �e ci, kt�rzy tak m�wi�, po prostu bredz�. Nigdy w �yciu nie zaj��bym tak eksponowanej pozycji, na samym szczycie hierarchii chor�b umys�owych, gdybym nie po�wi�ca� ka�dej sekundy na ci�k�, wytrwa��, drobiazgow� prac� nad sob� i swoimi uzdolnieniami. Je�li cz�owiek nie stawia sobie wymaga�, to do niczego nie dojdzie. Dzisiejsza m�odzie� chcia�aby dosta� �wira - bo to ca�kiem fajne - ale bez tego wysi�ku, kt�ry jest niezb�dny. Owszem, by� szurni�tym to nic trudnego. Ale �eby zosta� prawdziwym, wielkim, pierwszorz�dnym szale�cem, na to - wierzcie mi - trzeba si� nie�le napoci�. A czasami troch� wypi�: nie jestem wymagaj�cy, trzy kieliszki wystarcz�. Ale przede wszystkim, przede wszystkim, przede wszystkim - z czego nie zdajemy sobie sprawy i czego powtarza� nigdy do�� - �wirowanie to wynik zbiorowego wysi�ku! Tak, kole�anki i koledzy, zatka�o was, co? "Jak to? Wariowanie to zaj�cie grupowe? Ten si� chyba z g�upim widzia�!" No dalej, l�yjcie mnie, nie �a�ujcie sobie. Och, przyznaj�, �e nie�atwo to znie��, ale kiedy za twoimi plecami stoi murem zesp�l, wszystko staje si� prostsze. A ja, czego nie nale�y zapomina�, mam najlepsz� ekip� na �wiecie. By�em we wszelakich szpitalach, u najr�niejszych psychiatr�w. Wszyscy po�amali sobie na mnie z�by. Najbardziej nieust�pliwi, kt�rzy od pierwszego spotkania wyrokowali z okrutnym u�mieszkiem: "To nic takiego, nic powa�nego, raz dwa wr�ci pan do siebie." No i co? Figa z makiem. Jak wysiadaj� ci m�drale, teraz, gdy nikt, nawet najciemniejsza z piel�gniarek nie mo�e zaprzeczy�, �e jestem przyk�adem najwspanialszego, najelegantszego, najosobliwszego ob��du w stylu francuskim z ko�ca dwudziestego wieku? Ale ja nigdy, przenigdy nie zapominam, nawet gdy pij� samotnie, �e uda�o mi si� dzi�ki innym, dzi�ki mojemu zespo�owi. To on przypomina� mi nieustannie, �e �wiat jest przeciw mnie, �e ludzie chc� moich pieni�dzy i mojej �mierci, �e nie spoczn�, dop�ki nie wyma�� mnie z listy �yj�cych. Dzi�kuj�. Dzi�kuj� wam wszystkim. Dzi�ki wam mam ju� czterdzie�ci pi�� milion�w widz�w. Doprawdy, jeste�cie bardzo mili. Dzi�ki wam moj� fotografi� mo�na zobaczy� wsz�dzie. Dzi�ki wam wszyscy znaj� m�j g�os, moje usta, moje oczy, moje paznokcie. Dzi�kuj�. Dzi�ki wam, jak ka�de bo�yszcze, nigdy nie umr� bez reszty, tylko b�d� kona� a� po kres czas�w. Dzi�kuj�. T ak cz�sto s�ysza�em, jak o mnie m�wiono, �e w ko�cu gor�co zapragn��em si� pozna�. Wsp�lny przyjaciel zaproponowa�, �e mnie sobie przedstawi, i oto znalaz�em si� - bardzo onie�mielony - twarz� w twarz z sob� samym. - Dzie� dobry - wykrztusi�em ze �ci�ni�tym gard�em. - Cze��. Gestem wskaza�em sobie krzes�o. - Mo�e wina? - Nie, dzi�kuj�, ostatnimi czasy staram si� ograniczy� picie. Roze�mia�em si�. �miechem rozpoznawalnym na kilometr, bardzo ciep�ym, bardzo m�odzie�czym albo jak utrzymuj� ci, kt�rzy mnie nie lubi� - "histerycznym". - Podziwiam moj� cudown� zdolno�� do ci�g�ej pracy. Czy zdarza mi si� l�k przed pust� kartk�? Czy do�wiadczam strachu przed bezp�odno�ci�? - Jestem takim samym cz�owiekiem jak inni. - Istot� niepowtarzaln�. - Niepowtarzaln� jak inni. Rozmowa ruszy�a z kopyta. Bez fa�szywej skromno�ci i prawie bez skr�powania. Publiczno�� cz�sto uwa�a mnie za nieprzyst�pnego, obra�alskiego i powa�nego. Ale si� myli. Jak wi�kszo�� wielkich ludzi, pozosta�em skromny. I straszliwie ludzki. - Sam si� zastanawiam, sk�d ja bior� te wszystkie moje pomys�y. Wzruszy�em ramionami. - Od innych, oczywi�cie. Rozejrza�em si� wok� mnie. W mieszkaniu by�o du�o przestrzeni i �wiat�a. Z pozoru panowa� tu swoisty nie�ad, ale z pewno�ci� podlega� on jakiemu� porz�dkowi wy�szego rz�du. Mn�stwo ksi��ek i pustych butelek. R�ne dzie�a sztuki upami�tniaj�ce niegdysiejsze przyja�nie. Fotografie. Pokruszony herbatnik. Napocz�ta rolka papieru toaletowego. Czy�bym mieszka� samotnie? - Nigdy nie odczuwam samotno�ci. Nieustannie rozmawiam z sob� samym, ale trzeba przyzna�, �e nie mam takiego wykszta�cenia, inteligencji i takiego nieposkromionego apetytu na �ycie jak ja. M�wi�c bez ogr�dek, czasami my�l�, �e jestem ciemniakiem. - Kiedy� du�o czyta�em, teraz raczej ogl�dam telewizj�. Wszystko mi jedno, program pi�ty czy jedynka, mam nadziej�, �e rozumiem, co chc� przez to powiedzie�. - �adnej ksi��ki nie mog� doczyta� do ko�ca. To zbyt m�cz�ce. - �pi� wi�cej, ni� czytam. - �pi� wi�cej, ni� �yj�. Zawsze zgadzam si� ze swoim zdaniem. Oto ca�y sekret mojego spokojnego snu i wy�mienitego humoru. Ludzie zbyt cz�sto czuj� si� nieswojo we w�asnej sk�rze. - �yje si� tylko raz, lepiej wi�c utrzymywa� ze sob� dobre stosunki. - Z ust sobie to wyj��em. Ale �arty na bok. Co z kobietami? W moim �yciu nie ma kobiet? - Jestem tak�e kobiet�. Bardzo pi�kn�, inteligentn� i sexy. Czasem nawet zaczynam by� o siebie zazdrosny. Na szcz�cie to mija. - A zwierz�ta? Ani psa, ani kota, ani z�otych rybek? - Nieprawda. Uwielbiam zwierz�ta. Jestem kotem, psem, z�ot� rybk�. A nawet os�em. Tu mnie przytka�o. - Zupe�nie zapomnia�em, �e jestem tym wszystkim. Ju� nie ta pami��, to naturalne, cz�owiek si� starzeje. Mrucz�, bo g�aszcz� sobie kolana. Drapi� si� po g�owie i macham ogonem. Puszczam ba�ki w akwarium. Zacieram kopytka, przygotowuj�c si� do napisania dedykacji na stronie przedtytulowej mojej najnowszej ksi��ki. - Kt�ra b�dzie by� mo�e ostatni� - stwierdzam z nagl� powag�. Pisz�: "Mojemu najlepszemu, mojemu jedynemu przyjacielowi, z podziwem i sympati�." I podpisuj� "Ja". �zy nap�ywaj� mi do oczu. Serdecznie �ciskam sobie r�k�. Patrzcie pa�stwo, jeden "ja" jest ma�kutem. Mam co� z Leonarda da Vinci. I ju� stoj� na klatce schodowej obok drzwi mieszkania i windy. Nogi mi si� trz�s�. Wi�c jestem tu. Nie odszed�em od siebie. Od czasu tego spotkania nie odst�puj� siebie na krok. To jedyna rzecz, kt�ra mnie u siebie m�czy. Jestem sympatyczny i w og�le, ale jest pewien k�opot. Jak ju� si� przyczepi�... Strasznie jestem namolny. A le� tak, Francuzi maj� poczucie humom. Oczywi�cie, �e je maj�! Ach! Ach! Tylko �e nie jest to angielskie poczucie humom. Przyznacie, �e szkoda. W dziedzinie humoru Anglicy - Brytyjczycy, jak sami siebie nazywaj� - przewy�szaj� reszt� �wiata. Nie ma lepszych. No i trudno! Nie ma co robi� tragedii! Francuzi maj� wino, a Anglicy humor. Mog�o by� gorzej. Wyobra�cie sobie, �e mieliby i jedno, i drugie! Zreszt� we Francji wystarcza ironia. Bez kompleks�w. Stosuj�c odrobin� francuskiej ironii, mo�na uchodzi� za weso�ego kompana albo wr�cz za weso�ka. Z pewno�ci� dzieje si� tak dlatego, �e nie wtajemniczona publiczno�� zadowala si� byle czym. Z braku laku, dobry kit. Sytuacja komplikuje si� z chwil� wyjazdu za granic�. Zasoby dobrego humoru, uszczypliwego zmys�u obserwacji, umiarkowanego optymizmu i cywilizowanej kpiny, w kt�re wydawali�my si� wyposa�eni, topniej� szybciej ni� �y�eczka mas�a mi�dzy piersiami Maruschki Detmers. Nasz humor narodowy nie jest wart wi�cej od naszych frank�w. Wszelka wymiana, r�wnie� dowcip�w, okazuje si� niekorzystna. Jakie� to bolesne. Wr�ci�em z Brukseli, gdzie sp�dzi�em miesi�c. Gdy tylko otwiera�em tam usta, �eby rozlu�ni� atmosfer� lub sprytnie podsun�� temat rozmowy, natychmiast powietrze wype�nia�o si� elektryczno�ci� i zaczynali�my si� czu� nieswojo. Podkre�lam, �e nie opowiada�em tzw. kawa��w o Belgach (Francuskie dowcipy o Belgach s� mniej wi�cej w tym samym stylu, co polskie o Rosjanach - przyp. T�um.) (nie lubi� ich), zadowala�em si� po prostu przedstawieniem konkurencyjnych - jak s�dzi�em - pr�bek francuskiego humoru. Kompletna klapa. Kt�rego� dnia przyjaciel powiedzia� mi: - Powiniene� wzi�� prywatne lekcje. - Lekcje czego? - Angielskiego humoru, rzecz jasna! A ja na to os�upia�y: - Gdzie? Z kim? Chyba �artujesz? Ale on by� powa�ny niczym arcybiskup Canterbury. - Znam doskona�ego profesora, wyk�adowc� angielskiego humoru, kt�ry mieszka przy rue Royale, dok�adnie naprzeciw "Botanique". S�dz�, �e korzystaj�c ze swojego pobytu w Brukseli, m�g�by� przyswoi� sobie je�li nie poczucie, to cho�by kilka podstawowych zasad angielskiego humoru. Jestem przekonany, �e w twoim zawodzie oka�e si� to cenne! Scena rozgrywa�a si� w Klubie Lotnik�w, gdzie podaj� wy�mienite bia�e porto. W rezultacie uleg�em namowom. Przyjaciel poszed� zadzwoni� do profesora, niejakiego doktora Springfielda. Po powrocie rozpromieniony oznajmi� mi dobr� nowin�: - Masz szcz�cie, jaki� wa�niak z Komisji Europejskiej wystawi� go do wiatru. Jest do twojej dyspozycji. Dobra. Udaj� si� pod wskazany adres. Wdrapuj� si� na czwarte pi�tro i co widz�? Facet na klatce schodowej w�a�nie pods�uchuje pod drzwiami doktora Springfielda. "No tak, to z pewno�ci� jaki� biedaczyna, kt�ry pr�buje bezp�atnie korzysta� z czyjej� lekcji." Chrz�kn��em, �eby zwr�ci� na siebie uwag�. Nieznajomy nie zareagowa�. Zniecierpliwiony klepn��em go w rami�. Wyprostowa� si�. swobodny i wyluzowany: - Dzie� dobry. Jestem doktor Springfield. - Czy mog� pana zapyta�, doktorze Springfield, dlaczego pods�uchiwa� pan pod swoimi w�asnymi drzwiami? K�ciki ust rozjecha�y mu si� w tajemniczym u�miechu. Bez s�owa, z ucha, kt�re przed chwil� przyk�ada� do drzwi, wyci�gn�� ostro�nie co� w kszta�cie jasnozielonego sto�ka i poda� mi. - Co to takiego? - spyta�em, nic nie rozumiej�c. - G�owiasta bia�a. Nie pods�uchiwa�em pod drzwiami, naiwny m�ody cz�owieku. S�ucha�em tego kapu�cianego g��ba! Da�em sobie spok�j z angielskim poczuciem humoru. T o ja go dopad�em. Wiem, �e niekt�rym to nie w smak. Ju� sobie wyobra�ali, co kupi� za wyznaczon� nagrod�. Do nich w�a�nie kieruj� te s�owa: "Nie martwcie si�, to tylko gra. Nie o to chodzi, �eby zabi�, lecz by bra� udzia� w polowaniu. Nast�pnym razem b�dziecie mieli wi�cej szcz�cia. Wracajcie do dom�w." Nie jestem zawodowcem. Jestem zwyk�ym amatorem z powa�nymi k�opotami finansowymi. Czynsz wzr�s� dwukrotnie, konto w banku �wieci�o pustkami, nie mia�em ju� czym zap�aci� rachunk�w za gaz, pr�d, telefon... A� tu nagle kiedy si� przebudzi�em kt�rego� ranka, przysz�a mi do g�owy zaskakuj�ca mysi: gdybym zabi� Rushdiego, m�g�bym sobie jako� poradzi� do ko�ca miesi�ca. Skre�li� istot� ludzk� z listy �yj�cych w zamian za okr�g�� sumk�, czy to jest nie w porz�dku? Nie jestem wierz�cy, nie czu�em wi�c jakiej� specjalnej urazy w stosunku do tego pisarza, kt�ry awansowa� na mi�dzynarodow� zwierzyn� �own�. A wi�c? Czy istnieje jaki� pow�d, �eby nie skorzysta� z okazji? Do�� mam bar�w szybkiej obs�ugi i publicznych �rodk�w transportu. Loterie, Lotto i gra na wy�cigach te� k��c� si� z moim osobistym poczuciem moralno�ci, ale czy z tego powodu mia�bym nie przyj�� g��wnej wygranej? A ile� to milion�w muzu�man�w uzna mnie za bohatera: Topor akbar! Papie�, o ile wiem. nie zagrozi� zab�jcy ekskomunik�. Komuni�ci - kolejne autorytety moralne naszej planety - nigdy nie informowali, �e nie podadz� mu r�ki. Co do kanclerza Austrii, to od teraz mog� liczy� na jego sympati�. Kr�tko m�wi�c, tak jak w moich codziennych k�opotach czu�em si� samotny i porzucony przez wszystkich, tak nurzaj�c r�ce w krwi tego winowajcy i kiepskiego poety, mog� by� pewien przychylno�ci ca�ego �wiata. Wielka rodzina ludzka gotowa jest przyj�� mnie na swoje �ono. Po raz pierwszy wsp�cze�ni wezm� na siebie odpowiedzialno�� za moj� osobist� ha�b�. Co za ulga! C� za odkupienie win! Doszed�szy do takiego wniosku, wzi��em ze sto�u n� kuchenny i wyszed�em przelecie� si� bulwarem. Pokr�ci�em si� jakie� dzieci�� minut i ciach! natkn��em si� na swoj� ofiar�. Szed�em za facetem a� do odludnego miejsca; tam go za�atwi�em. Starannie odci��em g�ow�, w�o�y�em do reklam�wki i zabra�em jako dow�d. Wiedzia�em, �e nie b�dzie �atwo z wyegzekwowaniem zap�aty. Ale przecie� za rysunki te� mi p�ac� z oporami. Przewidywa�em, co mi powiedz�: - Ale� ten facet jest blondynem! To nie mo�e by� Rushdie. - No dobra, farbowa� sobie w�osy. Na jego miejscu ja te� bym tak robi�. - A to ma by� jego dow�d osobisty? Wystawiony jest na Roberta Dubois. - Prawdziwy fa�szywy paszport wyrobiony przez Scotland Yard. Wiadomo, ci ze Scotland Yardu wszystko mog�. - Poza tym prosz� spojrze� na jego twarz, musia� by� m�ody, du�o m�odszy od Rushdiego. - W�a�nie dlatego ma podw�jn� warto��. Zabi�em Rushdiego, jeszcze zanim napisa� "Szata�skie wersety"! Wydusz� z nich moj� nagrod�, mimo tych nieuczciwych zagrywek. Do rozwi�zania pozosta� mi tylko jeden, za to bardzo wa�ny problem: do kogo mam si� zwr�ci�? Ambasada Iranu mnie onie�miela... No masz, jasne, do telewizji! Przecie� to telewizja poda�a warunki umowy. Pewnie maj� specjalny dzia� zajmuj�cy si� identyfikacj� zw�ok i wyp�at� nagr�d. Jak przy ka�dym konkursie telewizyjnym. Przy odrobinie szcz�cia mog� dodatkowo wygra� magnetowid. Do mnie, rozkoszy �ycia! P ot�ny tankowiec przep�yn�� zbyt blisko wybrze�a i k