1790
Szczegóły |
Tytuł |
1790 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1790 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1790 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1790 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Henry Miller
Zwrotnik Kozioro�ca
(Prze�o�y�a Anna Ko�yszko)
W WAGONIE JAJNIK�W
HISTORIA CALAMITATUM
(Historia moich niedoli)
Zdarza si� cz�sto, �e przyk�ady daleko skuteczniej ni� s�owa potrafi� wznieca� lub koi� ludzkie uczucia. Dlatego to natchn�wszy ci� ju� niejak� otuch� w rozmowie naszej, postanowi�em jeszcze z oddali napisa� do ciebie list w�a�nie o samych nawiedzeniach nieprzyjaznego mi losu, a�eby� si� podni�s� na duchu i uznawszy, �e do�wiadczenia twoje w por�wnaniu z moimi albo w og�le na miano cierpie� nie zas�uguj�, albo s� bardzo znikome, cierpliwiej je znosi�.
PIOTR ABELARD
(Prze�o�y� Leon Joachimowicz)
Skoro kto� raz si� pozby� upiora, wszystko nast�puje z niezachwian� pewno�ci�, nawet po�r�d chaosu. Od pocz�tku by� tylko i wy��cznie chaos - p�yn, kt�ry mnie omywa� i kt�ry wch�ania�em skrzelami. W substracie, gdzie ksi�yc rzuca� jednostajny, mleczny blask, kr�lowa� spok�j i p�odno��; wy�ej natomiast rozbrzmiewa�y wa�nie i zgie�k. We wszystkim natychmiast dopatrywa�em si� przeciwie�stw, sprzeczno�ci, mi�dzy za� rzeczywisto�ci� i nierzeczywisto�ci� - ironii, paradoksu. By�em swoim najwi�kszym wrogiem. Nie znalaz�oby si� nic, co pragn��bym robi�, a czego robi� bym nie m�g�. Ju� nawet w dzieci�stwie, kiedy niczego mi nie zbywa�o, chcia�em umrze�: chcia�em si� podda�, bo nie widzia�em sensu w walce. Czu�em, �e przed�u�anie mojej egzystencji, o kt�r� przecie� nie prosi�em, niczego nie dowiedzie, nie przyczyni, nie doda ani nie ujmie. Wszyscy doko�a mnie byli skazani na pora�ki, a je�eli nie na pora�ki, to na �mieszno��. Zw�aszcza ci, kt�rzy odnie�li sukces. Ludzie sukcesu nudzili mnie niepomiernie. Wsp�czu�em nieudolnym, chocia� bynajmniej nie z sympatii. Powodowa�o mn� czysto negatywne uczucie, pewna s�abo��, kt�ra rozkwita�a na sam widok ludzkiego nieszcz�cia. Kiedy szed�em innym z pomoc�, nie �udzi�em si� nadziej�, �e to polepszy ich sytuacj�; pomaga�em dlatego, �e nie potrafi�em si� temu oprze�. Sama ch�� zmiany stanu rzeczy wydawa�a mi si� czcza; by�em przekonany, �e nic si� nie zmieni, chyba �e za spraw� zmiany w sercu, ale kto zdo�a zmieni� serca ludzkie? Raz na czas kt�ry� z moich znajomych si� nawraca� - a� mi si� chcia�o rzyga�. B�g nie by� mi potrzebny bardziej ni� ja Jemu, a je�eli w og�le istnieje, jak sobie cz�sto m�wi�em, spotkam si� z Nim na ch�odno i splun� Mu w twarz.
Najbardziej mi przeszkadza�o to, �e od pierwszego wejrzenia brano mnie zwykle za cz�owieka dobrego, �yczliwego, szczodrego, lojalnego i wiernego. Mo�e i mia�em te wszystkie zalety, ale je�eli nawet, to tylko dlatego, �e pozostawa�em oboj�tny - sta� mnie by�o na dobro�, �yczliwo��, szczodro��, lojalno�� i tak dalej, bo by�em wolny od zazdro�ci. Jednej jedynej zazdro�ci ofiar� nigdy nie pad�em. Nigdy nikomu ani niczemu nie zazdro�ci�em. Przeciwnie, dla wszystkich i dla wszystkiego czu�em jedynie lito��. Od samego pocz�tku musia�em si� przyucza�, �eby niczego zbyt gorliwie nie pragn��. Od samego pocz�tku mia�em pewn�, aczkolwiek sztuczn� niezale�no��. Nikt mi nie by� potrzebny, bo chcia�em by� wolny, chcia�em robi� i dawa� wy��cznie to, co mi podyktuje kaprys. Z chwil�, gdy czegokolwiek ode mnie oczekiwano albo ��dano, natychmiast stawa�em okoniem. Tak� w�a�nie posta� przybra�a moja niezale�no��. Innymi s�owy, by�em zepsuty, zepsuty, mo�na by rzec, od zarania. Zupe�nie jak gdyby matka wykarmi�a mnie trucizn� i chocia� wcze�nie odstawiono mnie od piersi, owa trucizna nigdy nie opu�ci�a mojego organizmu. Nawet kiedy matka odstawi�a mnie od piersi, zachowa�em ca�kowit� oboj�tno��; dzieci na og� si� buntuj� albo przynajmniej udaj� bunt, a mnie to guzik obchodzi�o. Ju� w powijakach mia�em natur� filozofa. Z zasady by�em przeciwny �yciu. Jaka� to zasada? Zasada daremno�ci. Wszyscy doko�a walczyli. Ja za� je�eli na poz�r dok�ada�em stara�, to wy��cznie w tym celu, �eby komu� sprawi� przyjemno��; w g��bi duszy g�wno mnie to obchodzi�o. A je�eli kto� zechce mi wyja�ni�, dlaczego tak w�a�nie by�o, wszystkiemu zaprzecz�, bo urodzi�em si� z przekle�stwem, kt�rego nic nie wyma�e. P�niej, ju� jako doros�y cz�owiek, dowiedzia�em si�, �e wyj�cie mnie z �ona matki przysporzy�o im nie lada k�opot�w. �wietnie to rozumiem. Po co si� niby rusza�? Po co wychodzi� z mi�ego, ciep�ego miejsca, z przytulnego schronienia, w kt�rym wszystko dostaje si� za darmo? Najwcze�niejsze moje wspomnienie to zimno, �nieg i l�d w rynsztoku, szron na szybach okiennych, ch��d zaparowanych zielonych �cian kuchni. Dlaczego ludzie mieszkaj� w barbarzy�skich klimatach strefy umiarkowanej, jak si� j� nies�usznie nazywa? Bo s� z urodzenia idiotami, pr�niakami i tch�rzami. Dopiero w wieku dziesi�ciu lat zda�em sobie spraw�, �e istniej� "ciep�e" kraje, ca�e obszary, na kt�rych nie trzeba wyciska� z siebie si�dmych pot�w, �eby prze�y�, ani te� dr�e� z zimna i udawa�, �e to takie krzepi�ce i weso�e. Wsz�dzie tam, gdzie jest zimno, mieszkaj� ludzie, kt�rzy zaharowuj� si� jak dzicy, a kiedy wydaj� na �wiat potomstwo, prawi� mu kazania o pracy - kt�ra jest w gruncie rzeczy tylko i wy��cznie doktryn� bezw�adu. Moi rodacy byli do szpiku ko�ci typami nordyckimi, a zatem idiotami. Wyznawali wszelkie nies�uszne idee, jakie kiedykolwiek objawiono. Po�r�d nich znalaz�a si� doktryna czysto�ci, nie wspominaj�c ju� o prawo�ci. Byli czy�ci a� do znudzenia. Za to w �rodku cuchn�li. Ani razu nie otworzyli drzwi prowadz�cych do wn�trza duszy; ani razu nie zamarzy�o im si� skoczy� na o�lep w ciemno��. Po obiedzie zmywano obowi�zkowo naczynia i ustawiano je w kredensie; gazet� po przeczytaniu sk�adano r�wniutko i k�adziono na p�k�; ubrania po upraniu prasowano, sk�adano w kostk� i umieszczano w szufladach. Wszystko by�o gotowe na jutro, tyle �e jutro nigdy nie nadchodzi�o. Tera�niejszo�� stanowi�a jedynie pomost, i tak po dzi� dzie� wszyscy j�cz� na tym pomo�cie wt�ruj�c j�kom �wiata, a �aden z tych idiot�w nie pomy�li o wysadzeniu owego pomostu w powietrze.
W swej goryczy cz�sto szukam powod�w, �eby ich pot�pi�, po to by jeszcze bardziej pot�pi� siebie. Gdy� pod wieloma wzgl�dami sam ich przypominam. Przez d�ugi czas uwa�a�em, �e uda�o mi si� zbiec, ale w miar� up�ywu czasu widz�, �e wcale nie jestem lepszy, mo�e nawet troch� gorszy, bo przecie� widzia�em znacznie wyra�niej ni� oni, a mimo to nie zdo�a�em zmieni� swojego �ycia. Kiedy patrz� na nie wstecz, wydaje mi si�, �e nigdy nie zrobi�em niczego z w�asnej woli, jedynie pod naciskiem innych. Ludzie cz�sto mnie uwa�aj� za faceta ��dnego przyg�d; nic bardziej mylnego. Moje przygody zawsze by�y przygodne, zawsze mi narzucane, wcale ich nie podejmowa�em, tylko musia�em je znosi�. Stanowi� kwintesencje owych dumnych, che�pliwych nordyckich lud�w, kt�re nie mia�y najmniejszej smyka�ki do przyg�d, a mimo to przetrz�sn�y ca�� ziemi�, wywr�ci�y j� na nice, zostawiaj�c wsz�dzie po sobie relikty i ruiny. Niespokojne duchy, lecz nie ��dne przyg�d. Udr�czone duchy, niezdolne do �ycia dniem dzisiejszym. Wszyscy, jak jeden m��, haniebni tch�rze, nie wy��czaj�c mnie. Albowiem istnieje tylko jedna wielka przygoda, mianowicie wyprawa w g��b siebie, gdzie nie licz� si� ani czas, ani przestrze�, ani nawet czyny.
Raz na kilka lat ju�, ju� zbli�a�em si� do tego odkrycia, ale w typowy dla siebie spos�b zawsze si� jako� wymigiwa�em. Kiedy usi�uj� znale�� dobr� wym�wk�, przychodzi mi jedynie do g�owy otoczenie, znane mi ulice i zamieszkuj�cy je ludzie. W ca�ej Ameryce nie potrafi� wskaza� takiej ulicy ani jej mieszka�c�w, kt�rzy mogliby cz�owieka doprowadzi� do odkrycia w�asnej ja�ni. Schodzi�em ulice wielu kraj�w �wiata, ale nigdzie nie czu�em si� tak upodlony i upokorzony jak w Ameryce. W mojej g�owie ca�y ten g�szcz ameryka�skich ulic sk�ada si� na jedn� wielk� kloak�, kloak� ducha, kt�ra wszystko wsysa i ods�cza, a� zostaje wieczne g�wno. Nad t� kloak� duch pracy macha sw� czarodziejsk� r�d�k�; tu� obok siebie wykwitaj� pa�ace i fabryki, zak�ady amunicji, przedsi�biorstwa chemiczne, huty, sanatoria, wi�zienia i zak�ady dla umys�owo chorych.
Ca�y ten kontynent to koszmar wytwarzaj�cy nieprzebrane mn�stwo najwi�kszych nieszcz��. By�em sam jeden, odosobniony, po�r�d najwi�kszego festiwalu bogactwa i szcz�cia (statystycznego bogactwa, statystycznego szcz�cia), chocia� nigdy nie spotka�em cz�owieka, kt�ry by�by naprawd� bogaty albo naprawd� szcz�liwy. Ale przynajmniej wiedzia�em, �e jestem nieszcz�liwy, niebogaty, wytr�cony z r�wnowagi, wybity z rytmu. W tym tkwi�a jedyna moja pociecha, jedyna rado��. Tyle �e mi to nie wystarcza�o. Dla mojego spokoju ducha, dla mojego sumienia by�oby lepiej, gdybym wyrazi� jawnie sw�j bunt, gdybym poszed� za� do wi�zienia, gdybym tam zgni� i umar�. By�oby lepiej, gdybym wzorem tego szale�ca Czolgosza zastrzeli� jakiego� zacnego prezydenta, cho�by takiego jak w�a�nie McKinley, poczciw� dusz� bez wi�kszego znaczenia, kt�ra nikomu nie wyrz�dzi�a najmniejszej krzywdy. W g��bi bowiem mego serca czai�o si� morderstwo; chcia�em zobaczy� Ameryk� w ruinie, zmiecion� z powierzchni ziemi. Chcia�em to zobaczy� powodowany wy��cznie pragnieniem zemsty, jako zado��uczynienie za zbrodnie pope�nione przeciwko mnie i innym, mnie podobnym, kt�rzy nigdy nie umieli podnie�� g�osu, �eby wykrzycze� w�asn� nienawi��, w�asny bunt, uzasadnion� ��dz� krwi.
By�em z�ym owocem z�ej ziemi. Gdyby ja�� nie by�a niezniszczalna, owo "ja", o kt�rym teraz pisz�, ju� dawno uleg�oby zag�adzie. Niekt�rzy mog� to uzna� za wytw�r wyobra�ni, wszystko jednak, co wyobra�nia mi dzisiaj podsuwa, zdarzy�o si� naprawd�, przynajmniej mnie. Historia mo�e temu przeczy�, bo nie odegra�em �adnej roli w dziejach moich rodak�w, ale nawet je�eli wszystko, co m�wi�, tr�ci z�� wol�, obfituje w uprzedzenia, z�o�liwo�ci, niech��, nawet je�eli nazwa� mnie k�amc� i trucicielem, to i tak jest to prawda, kt�r� nale�y prze�kn��.
A zatem, co si� zdarzy�o...
Wszystko, co si� zdarza, o ile ma jak�kolwiek wag�, le�y w naturze sprzeczno�ci. A� do nadej�cia tej, dla kt�rej pisz� te s�owa, wyobra�a�em sobie, i� odpowied� na wszystko le�y gdzie� na zewn�trz, jak si� to m�wi, w samym �yciu. Kiedy na Ni� trafi�em, wyda�o mi si�, �e z�apa�em samo �ycie, co�, w co b�d� si� m�g� wgry��. Tymczasem �ycie ca�kiem wymkn�o mi si� z r�k. Si�gn��em, by m�c si� czego� uchwyci�... i nie znalaz�em nic. Kiedy jednak si�ga�em, �eby si� zahaczy�, przytrzyma�, ja, pozostawiony na mieli�nie, znalaz�em wszak co�, czego wcale nie szuka�em - siebie. Odkry�em, �e przez ca�e �ycie nie pragn��em bynajmniej �y� - je�eli te zabiegania innych nazwa� �yciem - lecz wyrazi� siebie. Uprzytomni�em sobie, �e nigdy w najmniejszym stopniu nie interesowa�o mnie �ycie, tylko to, czemu si� w�a�nie oddaj�, a co biegnie r�wnolegle do �ycia, z niego si� wywodzi, a jednocze�nie zarazem poza nie wykracza. Prawda czy nawet rzeczywisto�� ma�o mnie w�a�ciwie interesuj�; interesuje mnie natomiast w�asne o nich wyobra�enie, kt�re dzie� w dzie� musia�em w sobie t�umi�, aby m�c �y�. Mniejsza o to, czy umr� dzisiaj, czy jutro, nigdy mnie to zreszt� nie obchodzi�o, boli mnie natomiast i napawa gorycz� fakt, �e nawet dzisiaj, po latach pr�b, nie mog� powiedzie� tego, co naprawd� my�l� i czuj�. Od wczesnego dzieci�stwa trwam w pogoni za tym widmem, nic mnie nie cieszy, niczego nie pragn�, jak tylko tej si�y, tej zdolno�ci. Wszystko inne jest k�amstwem - wszystko, co dot�d robi�em b�d� m�wi�em, a co nie by�o podporz�dkowane temu jednemu jedynemu celowi. Innymi s�owy, lwia cz�� mojego �ycia.
By�em sprzeczno�ci�, jak si� to m�wi, z natury rzeczy. Brano mnie za cz�owieka powa�nego i szlachetnego, albo weso�ego i lekkomy�lnego, albo szczerego i uczciwego, albo nonszalanckiego i beztroskiego. Mia�em wszystkie te cechy naraz, ponadto mia�em co� jeszcze, czego nikt by si� nie spodziewa�, a ju� najmniej ja sam. W wieku sze�ciu czy siedmiu lat siadywa�em na �awce w warsztacie dziadka i czyta�em mu przy szyciu. Pami�tam go bardzo wyra�nie w tych chwilach, kiedy przyciskaj�c obur�cz gor�ce �elazko do szwu marynarki sta� zapatrzony t�sknie w okno. Pami�tam wyraz jego twarzy, kiedy tak sta� zatopiony w marzeniach, lepiej ni� tre�� czytanych przeze mnie ksi��ek, lepiej ni� prowadzone przez nas rozmowy czy moje uliczne zabawy. Zachodzi�em w g�ow�, o czym tak marzy, co go tak ci�gnie na zewn�trz. Nie potrafi�em jeszcze w�wczas �ni� na jawie. Zawsze mia�em klarowny umys�, �y�em dan� chwil�, by�em posk�adany. Jego marzenia bardzo mnie fascynowa�y. Wiedzia�em, �e odrywa si� od tego, co akurat robi, �e nie my�li wtedy o �adnym z nas, �e pogr��a si� w samotno�ci, a zatem jest wolny. Ja za� nigdy nie pogr��a�em si� w samotno�ci, najmniej zreszt� wtedy, kiedy by�em sam. Zawsze, odk�d pami�tam, mia�em towarzystwo: przypomina�em kawal�tek du�ego sera, zapewne �wiata, chocia� nie zaprz�ta�em sobie g�owy takimi my�lami. Wiem jednak, �e nigdy nie istnia�em poza nim, nigdy nie uwa�a�em siebie - �e si� tak wyra�� - za du�y ser. Nawet wi�c kiedy mia�em powody do nieszcz�cia, do narzeka� i p�aczu, ulega�em z�udzeniu, �e uczestnicz� we wsp�lnym, powszechnym nieszcz�ciu. Kiedy p�aka�em, p�aka� ca�y �wiat - przynajmniej tak mi si� zdawa�o. Zreszt� p�aka�em bardzo rzadko. Przewa�nie by�em szcz�liwy, �mia�em si�, dobrze si� bawi�em. A dobrze si� bawi�em, poniewa�, jak ju� powiedzia�em, naprawd� g�wno mnie to wszystko obchodzi�o. �y�em w prze�wiadczeniu, �e je�eli co� sz�o mi nie tak, wsz�dzie sz�o nie tak. Sz�o za� na og� nie tak w�wczas, kiedy cz�owiek zanadto si� przejmowa�. Wykoncypowa�em to sobie bardzo wcze�nie. Pami�tam chocia�by przypadek kolegi z dzieci�stwa, Jacka Lawsona. Ch�opak le�a� przez ca�y rok w ��ku, przechodz�c najgorsze m�czarnie. By� moim najlepszym przyjacielem, a w ka�dym razie tak si� o nim m�wi�o. Z pocz�tku pewno by�o mi go �al, nawet od czasu do czasu wpada�em do jego domu, �eby o niego zapyta�; ale po miesi�cu czy dw�ch ca�kiem si� uodporni�em na jego cierpienie. Powiedzia�em sobie, �e ch�opak musi przecie� umrze�, wi�c im pr�dzej, tym lepiej, co pomy�lawszy zacz��em si� stosownie do tego zachowywa�, innymi s�owy, natychmiast o nim zapomnia�em, pozostawi�em go na pastw� losu. Mia�em wtedy najwy�ej dwana�cie lat, pami�tam, jaki by�em dumny z tej decyzji. Pami�tam te� pogrzeb - co za po�a�owania godna impreza. Zgromadzili si� tam wszyscy, koledzy i krewni, zawodz�cy nad marami niczym stado chorych ma�p. Zw�aszcza ta jego matka wnerwi�a mnie jak ma�o kto. By�a to wielce uduchowiona osoba, rzadki okaz, cz�onkini, je�li si� nie myl�, Stowarzyszenia Nauki Chrze�cija�skiej, i chocia� nie wierzy�a ani w chorob�, ani w �mier�, podnios�a taki rwetes, �e chyba sam Pan Jezus powsta�by z grobu. Tylko nie jej ukochany Jack! Nie, Jack le�a� tam zimny jak l�d, sztywny, nieczu�y na jej wezwania. Ponad wszelk� w�tpliwo�� by� trupem. Wiedzia�em o tym i bardzo mnie to cieszy�o. Nie uroni�em z tego powodu niepotrzebnych �ez. Nie mog�em powiedzie�, �e mu teraz lepiej, bo przecie� "on" ju� nie istnia�. On znik�, a wraz z nim cierpienia, jakie musia� przej�� i jakie mimo woli sprawi� innym. Amen! - powiedzia�em sobie w duchu, po czym ogarni�ty lekk� histeri� pu�ci�em g�o�no b�ka tu� przy trumnie.
To ca�e nadmierne przejmowanie si� - o ile pami�tam, udzieli�o mi si� dopiero w�wczas, kiedy si� po raz pierwszy zakocha�em. A i wtedy zbytnio si� nie przejmowa�em. Gdybym si� naprawd� przejmowa�, nie m�g�bym tu teraz o tym pisa�; ju� dawno umar�bym ze z�amanym sercem albo zawisn��bym przez nie na stryczku. Samo to prze�ycie kry�o w sobie co� z�ego, gdy� nauczy�o mnie �y� w k�amstwie. Nauczy�o mnie u�miecha� si�, mimo �e wcale nie mia�em ochoty na u�miech, pracowa�, mimo �e nie wierzy�em w prac�, �y�, mimo �e nie mia�em powodu dalej �y�. I nawet wtedy, kiedy J� dawno zapomnia�em, pozosta� mi nawyk robienia tego, w co nie wierz�.
Jak ju� powiedzia�em, od pocz�tku by� tylko chaos. Czasem jednak zbli�a�em si� tak bardzo do �rodka, do samego sedna owego zam�tu, �e a� dziw bierze, i� nic wok� mnie nie wybuch�o.
Przyj�o si� wszystko sk�ada� na karb wojny. O�wiadczam, �e wojna nie wywar�a najmniejszego wp�ywu ani na mnie, ani na moje �ycie. Kiedy inni zabiegali o wygodne synekury, ja si� ima�em kolejnych n�dznych prac, a w �adnej nie zagrza�em miejsca do�� d�ugo, �eby utrzyma� r�wnowag� cia�a i duszy. Zwalniano mnie r�wnie pr�dko, jak zatrudniano. Na brak inteligencji nie narzeka�em, a mimo to budzi�em nieufno��. Gdziekolwiek si� znalaz�em, wsz�dzie sia�em niezgod� - nie dlatego, �ebym by� idealist�, ale dlatego, �e niby reflektor obna�a�em na ka�dym kroku g�upot� i daremno�� wysi�k�w. Nie by�em przy tym rasowym lizydupem. A to ju� z ca�� pewno�ci� przekre�la�o moje szanse. Kiedy ubiega�em si� o prac�, od razu rzuca�o si� w oczy, �e guzik mnie obchodzi, czy j� dostan�, czy nie. No i najcz�ciej nie dostawa�em. Po pewnym jednak czasie samo szukanie pracy przerodzi�o si� dla mnie w zaj�cie, �eby nie powiedzie�, w rozrywk�. Zachodzi�em tu czy tam i pyta�em o cokolwiek. By� to m�j spos�b zabijania czasu - moim zdaniem bynajmniej nie gorszy od pracy. By�em sam sobie szefem, sam wyznacza�em sobie godziny urz�dowania, tyle �e w odr�nieniu od innych szef�w doprowadza�em si� wy��cznie do upadku, do bankructwa. Nie by�em zjednoczeniem ani trustem, ani stanem, ani federacj�, ani administracj� pa�stwow� - ju� raczej przypomina�em Boga.
Taki stan rzeczy utrzymywa� si� mniej wi�cej od po�owy wojny a� do... no, do dnia, kiedy wpad�em w pu�apk�. Nadszed� w ko�cu taki dzie�, kiedy zacz�o mi strasznie zale�e� na pracy. Bardzo mi by�a potrzebna. Nie maj�c ani chwili do stracenia, zdecydowa�em si� podj�� najpodlejsz� prac� pod s�o�cem, mianowicie prac� pos�a�ca. Pod koniec dnia wkroczy�em do biura kadr towarzystwa telegraficznego - Kosmodemonicznego Towarzystwa Telegraficznego Ameryki P�nocnej - got�w na wszystko. Szed�em w�a�nie z biblioteki publicznej, nios�em wi�c pod pach� kilka opas�ych tom�w na temat ekonomii i metafizyki. Ku mojemu wielkiemu zdumieniu odm�wiono mi tej posady.
Odm�wi� mi tej pracy ma�y konus, kt�ry obs�ugiwa� pulpit sterowniczy. Najwidoczniej wzi�� mnie za studenta, chocia� z mojego podania wynika�o niezbicie, �e dawno uko�czy�em szko�y. W �yciorysie przypisywa�em sobie nawet tytu� doktora nauk humanistycznych uniwersytetu Columbia. Fakt ten najwyra�niej przeszed� nie zauwa�ony albo wzbudzi� podejrzenia owego konusa, kt�ry mnie odrzuci�. Szlag mnie trafi�, tym bardziej, �e po raz pierwszy w �yciu mia�em naprawd� szczere zamiary. Musia�em te� prze�kn�� w�asn� dum�, kt�ra jest, na sw�j spos�b, ca�kiem niema�a. �ona, jak zwykle, wyszydzi�a mnie i wy�mia�a. Ot, wykona�em czczy gest - brzmia� jej komentarz. Po�o�y�em si� do ��ka, maj�c nad czym rozmy�la�, noc up�ywa�a, a ja coraz bardziej si� tym gryz�em i wpada�em w coraz wi�ksz� z�o��. Nie tyle bola�o mnie to, �e mam na utrzymaniu �on� i dziecko; nikt nie daje cz�owiekowi pracy tylko dlatego, �e ten ma na utrzymaniu rodzin� - zd��y�em si� o tym a� za dobrze przekona�. Nie, dopiek�o mi do �ywego, �e odrzucono mnie, Henry V. Millera, wykwalifikowanego, nieprzeci�tnego osobnika, kt�ry ubiega� si� o najpodlejsz� prac� pod s�o�cem. To mnie dobi�o. Nie mog�em tego przebole�. Z samego rana wsta�em ca�y w skowronkach, ogoli�em si�, w�o�y�em najlepsze ubranie i pomkn��em do metra. Uda�em si� wprost do dyrekcji towarzystwa telegraficznego... na dwudzieste czwarte pi�tro czy gdzie tam mie�ci�y si� klitki prezesa i wiceprezes�w. Poprosi�em o widzenie z prezesem. Prezes by�, ma si� rozumie�, w terenie albo te� zbyt zaj�ty, �eby mnie przyj��, ale mo�e zechcia�bym si� z �aski swojej zobaczy� z wiceprezesem czy raczej z jego sekretarzem. Spotka�em si� z sekretarzem wiceprezesa, nieg�upim, taktownym go�ciem, powiedzia�em mu wi�c to i owo do s�uchu. Wy�o�y�em swoje racje dyplomatycznie, nie unosz�c si� zanadto, daj�c mu wszak�e do zrozumienia, �e nie tak �atwo mnie zby�.
Kiedy podni�s� s�uchawk� i poprosi� o po��czenie z dyrektorem generalnym, zrazu s�dzi�em, �e to jaki� fortel, �e b�d� mnie tak odsy�a� jeden do drugiego, a� mi si� znudzi. Gdy tylko zacz�� m�wi�, natychmiast zmieni�em zdanie. Kiedy dotar�em do gabinetu dyrektora, kt�ry si� mie�ci� w innym, oddalonym nieco budynku, ju� tam na mnie czekano. Rozsiad�em si� w wygodnym sk�rzanym fotelu, przyj��em jedno z podsuni�tych mi du�ych cygar. Ten osobnik od pocz�tku przejawia� �ywe zainteresowanie spraw�. Poprosi�, �ebym mu opowiedzia� wszystko, ��cznie z najdrobniejszymi szczeg�ami, nastawia� tylko wielkie ow�osione uszy, �eby pochwyci� najmniejsze okruchy informacji, kt�re mog�yby poprze� to czy tamto, co mu si� roi�o w tej jego �epetynie. Zrozumia�em, �e jakim� trafem wy�wiadczy�em mu doprawdy przys�ug�. Dawa�em si� ci�gn�� za j�zyk, aby zado��uczyni� jego �yczeniom, a przez ca�y czas patrzy�em tylko, sk�d wieje wiatr. Podczas rozmowy spostrzeg�em, �e facet coraz bardziej si� do mnie przekonuje. Nareszcie kto� cho� troch� we mnie uwierzy�! Tylko tego by�o mi trzeba, �eby podj�� jedn� z moich ulubionych kwestii. Po latach bowiem uganiania si� za prac� zyska�em w tej materii niejak� bieg�o�� - wiedzia�em nie tylko to, czego mam nie m�wi�, ale te� wiedzia�em, jakie rzuca� aluzje i napomknienia. Wkr�tce potem m�j rozm�wca wezwa� zast�pc�, kt�ry musia� wys�ucha� mojej opowie�ci. Zd��y�em si� ju� zorientowa�, w czym rzecz. Poj��em, �e Hymie - "ten ma�y gud�aj" wedle okre�lenia dyrektora - nie ma prawa si� podszywa� pod kierownika do spraw zatrudnienia. Hymie uzurpowa� sobie ten przywilej, to jedno zdo�a�em stwierdzi�. Nie ulega�o poza tym w�tpliwo�ci, �e Hymie jest �ydem, �ydzi za� nie s� najlepiej widziani przez dyrektora ani przez pana Twilligera, wiceprezesa, kt�ry stanowi� zreszt� cier� w jego boku.
Mo�e w�a�nie Hymie, "ten parszywy ma�y gud�aj", przes�dzi� o tak wysokim procencie �yd�w w sk�adzie osobowym pos�a�c�w. Mo�e Hymie we w�asnej osobie zajmowa� si� zatrudnianiem w biurze kadr - przy Sunset Place, jak o nim m�wiono. Panu Clancy, dyrektorowi generalnemu, nadarzy�a si� zatem wspania�a okazja, �eby odwo�a� ze stanowiska niejakiego pana Burnsa, kt�ry - jak mnie poinformowano - blisko trzydzie�ci lat piastowa� funkcj� kierownika do spraw zatrudnienia, a najwyra�niej ju� si� teraz do tej pracy nie przyk�ada.
Nasza konferencja trwa�a dobrych kilka godzin. Przed jej zako�czeniem Clancy odwo�a� mnie na stron� i zapowiedzia�, �e ma zamiar mianowa� mnie szefem tej kom�rki. Zanim mi jednak powierzy to stanowisko, chcia�by mnie prosi� o pewn� przys�ug�, a zarazem co� w rodzaju sta�u, kt�ry bardzo mi si� p�niej przyda, mianowicie, �ebym popracowa� jako specjalny pos�aniec. B�d� dostawa� uposa�enie kierownika do spraw zatrudnienia, tyle �e z osobnej listy p�ac. Jednym s�owem, mia�em kr��y� od jednej filii do drugiej i obserwowa�, co w trawie piszczy. Raz na czas mia�em sporz�dza� raporcik, jak tam wszystko idzie. A od czasu do czasu, zgodnie z sugesti� pana Clancy, mia�bym odwiedzi� go w zaciszu jego domu, �eby sobie pogaw�dzi� na temat warunk�w panuj�cych w stu jeden oddzia�ach Kosmodemonicznego Towarzystwa Telegraficznego Miasta Nowy Jork. Innymi s�owy, mia�em przez kilka miesi�cy zabawia� si� w szpiega, po czym przej�� ster nad t� band�. Mo�e pewnego pi�knego dnia mnie te� mianuj� dyrektorem generalnym albo wiceprezesem. Oferta by�a, owszem, kusz�ca, chocia� ci�gn�� si� za ni� smr�d. Wyrazi�em zgod�.
Po up�ywie kilku miesi�cy siedzia�em ju� w Sunset Place, zatrudniaj�c i zwalniaj�c jak op�tany. By�a to, jak Boga kocham, rze�nia. Jeden wielki bezsens. Marnotrawstwo ludzi, materia��w, si�. Odra�aj�ca farsa w dekoracjach potu i nieszcz�cia ludzkiego. Podobnie jednak jak przedtem akceptowa�em rol� szpiega, tak teraz akceptowa�em zatrudnianie i zwalnianie z ca�ym dobrodziejstwem inwentarza. Godzi�em si� na wszystko. Je�eli wiceprezes wydawa� zarz�dzenie, �e nie wolno zatrudnia� kalek, nie zatrudnia�em kalek. Je�eli wiceprezes ��da�, aby zwolni� bez wypowiedzenia wszystkich pos�a�c�w, kt�rzy uko�czyli czterdzie�ci pi�� lat, zwalnia�em ich bez wypowiedzenia. Wykonywa�em wszystkie polecenia, ale tak, �eby tamci musieli za to p�aci�. Kiedy wybucha� strajk, siedzia�em z za�o�onymi r�kami i czeka�em, a� sam minie. Dopilnowywa�em jedynie, �eby ich s�ono kosztowa�. Ca�y system by� tak przegni�y, tak nieludzki, tak parszywy, tak beznadziejnie skorumpowany i zawi�y, �e chyba tylko geniusz zdo�a�by mu nada� jaki� �ad i sens, nie m�wi�c ju� o zwyk�ej ludzkiej �yczliwo�ci czy wyrozumia�o�ci. Wyst�powa�em sam jeden przeciwko ca�emu systemowi zatrudnienia w Ameryce, kt�ry jest przegni�y do cna. By�em pi�tym ko�em u wozu, �adnej ze stron nie by�em do niczego potrzebny, najwy�ej do tego, �eby mnie wyzyskiwa�. Gdy� w gruncie rzeczy wszyscy tu padali ofiarami wyzysku - prezes i jego banda padali ofiarami niewidzialnych si�, podw�adni ofiarami zwierzchnik�w i tak dalej, i tak dalej, w ca�ym przedsi�biorstwie bez wyj�tku. Z mojej grz�dy w Sunset Place rozci�ga� si� widok z lotu ptaka na ca�e spo�ecze�stwo ameryka�skie. Zupe�nie, jakby kto� wyrwa� kartk� z ksi��ki telefonicznej. Wed�ug alfabetu, liczb porz�dkowych, statystyki, wszystko uk�ada�o si� w jaki� porz�dek. Ale je�eli przyjrze� si� temu z bliska, je�eli prze�ledzi� te strony lub poszczeg�lne cz�ci z osobna, je�eli przypatrzy� si� ka�demu osobnikowi i zbada�, co si� na niego sk�ada, zbada� powietrze, kt�rym ten oddycha, �ywot, jaki wiedzie, ryzyko, jakie podejmuje, widzia�o si� co� tak obrzydliwego i upokarzaj�cego, tak pod�ego i nieszcz�snego, tak niewymownie beznadziejnego i bezsensownego, �e ju� lepiej chyba by�oby zajrze� w g��b wulkanu. Widzia�o si� ca�e �ycie ameryka�skie - jego ekonomi�, polityk�, moralno��, duchowo��, sztuk�, statystyk�, patologi�. Wygl�da�o to jak wielki szankier na sfatygowanym kutasie. A prawd� powiedziawszy co� jeszcze gorszego, bo trudno si� tam by�o nawet dopatrzy� czego�, co by przypomina�o kutasa. Mo�e dawniej to co� mia�o w sobie �ycie, co� wytwarza�o, dawa�o przynajmniej chwilow� przyjemno��, chwilow� rozkosz. Jednak z mojej nowej perspektywy zepsucie wygl�da�o na daleko wi�ksze ni� to, kt�re toczy najbardziej robaczywy ser. A� dziw bierze, �e ten smr�d ich wszystkich nie powali�... wci�� u�ywam czasu przesz�ego, ale przecie� i dzisiaj jest tak samo, a mo�e nawet gorzej. Tyle �e teraz smr�d a� bije w nozdrza.
Zanim Valeska zjawi�a si� na scenie, zatrudni�em �adnych kilka korpus�w pos�a�c�w. Moje biuro przy Sunset Place przypomina�o otwarty rynsztok, i podobnie te� cuchn�o. Okopa�em si� na pierwszej linii, tote� od�r dolatywa� mnie ze wszystkich stron naraz. Na pocz�tek umar� tamten go��, kt�rego wygryz�em. Na zawa� serca, w kilka tygodni po moim przyj�ciu. Wytrzyma� tylko tyle, �eby mnie wprowadzi�, po czym wyzion�� ducha. Wszystko potoczy�o si� tak szybko, �e nie mia�em nawet czasu na skrupu�y. Z chwil� mojego przyj�cia do biura rozp�tywa�o si� jedno wielkie piek�o. Godzin� przed moim przyj�ciem do pracy - a zawsze si� sp�nia�em - ju� wsz�dzie t�oczyli si� kandydaci. Musia�em �okciami torowa� sobie drog� po schodach i dos�ownie szturmem przedziera� si� do w�asnego biurka. Zanim jeszcze zd��y�em zdj�� kapelusz, musia�em odebra� kilkana�cie telefon�w. Na moim biurku sta�y trzy aparaty i wszystkie dzwoni�y jednocze�nie. Wyciska�y ze mnie si�dme poty, zanim wzi��em si� na dobre do pracy. Nie mia�em si� nawet czasu wysra� - a� do pi�tej albo sz�stej po po�udniu. Hymie mia� jeszcze gorzej ni� ja, bo tkwi� przykuty do pulpitu sterowniczego. Siedzia� tam od �smej rano do sz�stej po po�udniu i rozsy�a� kr��ownik�w. Kr��ownicy to byli pos�a�cy wypo�yczani przez jedn� fili� drugiej na jeden dzie� albo nawet cz�� dnia. �adna ze stu jeden filii nie mia�a nigdy pe�nej obsady; Hymie musia� gra� w szachy z kr��ownikami, gdy ja tyra�em jak szalony, �eby za�ata� dziury. Je�eli jakim� cudem uda�o mi si� jednego dnia uzupe�ni� wszystkie wakaty, nazajutrz rano sytuacja by�a dok�adnie taka sama jak poprzednio albo jeszcze gorsza. Najwy�ej dwadzie�cia procent za�ogi stanowili pracownicy etatowi; reszta to zbieranina. Etatowi przep�dzali nowicjuszy. Sami zarabiali po czterdzie�ci do pi��dziesi�ciu dolar�w tygodniowo, czasem sze��dziesi�t czy siedemdziesi�t pi��, a czasem nawet i sto dolar�w tygodniowo, czyli o wiele wi�cej od urz�dnik�w, cz�sto te� wi�cej ni� ich kierownicy. Nowicjusze za� z trudem wyci�gali dziesi�� dolar�w na tydzie�. Niekt�rzy pracowali godzin� i odchodzili, nierzadko wyrzucaj�c plik telegram�w do �mieci albo do rynsztoka. A kiedy odchodzili, natychmiast ��dali wyp�aty, co by�o niemo�liwe, bo w obowi�zuj�cej, bardzo skomplikowanej ksi�gowo�ci nikt nie umia� obliczy� przed up�ywem dziesi�ciu dni, ile dany pos�aniec zarobi�. Z pocz�tku zaprasza�em takiego kandydata, �eby przy mnie usiad�, i t�umaczy�em mu wszystko szczeg�owo. Tak post�powa�em, dop�ki nie straci�em g�osu. Pr�dko jednak nauczy�em si� oszcz�dza� si�y na niezb�dne spytki. Po pierwsze, co drugi ch�opak by� urodzonym k�amc�, czasem te� na dobitk� oszustem. Wielu z nich ju� wielokrotnie zatrudniano i zwalniano. Niekt�rzy upatrywali w tym znakomitej okazji do poszukania sobie kolejnej pracy, gdy� konieczno�� przywiod�a ich do setek biur, w kt�rych normalnie ich noga by nie posta�a. Na szcz�cie McGovern, nasz stary wiarus, kt�ry pilnowa� drzwi i wr�cza� formularze, mia� fotograficzn� pami��. Poza tym za moimi plecami znajdowa�y si� wielkie ksi�gi, gdzie odnotowywano ka�dego kandydata, kt�ry przewin�� si� przez ten m�yn. Ksi�gi przypomina�y akta policji; roi�o si� w nich od czerwonych ptaszk�w na oznaczenie takich czy innych wykrocze�. S�dz�c z tej dokumentacji, znajdowa�em si� naprawd� w gnie�dzie szerszeni. Co drugie nazwisko by�o uwik�ane w kradzie�, malwersacj�, burd�, demencj�, perwersj� albo debilizm. "Uwa�aj, ten i ten jest epileptykiem!" "Nie zatrudniaj go - to czarnuch!" "Miej si� na baczno�ci - X siedzia� w Dannemora albo w Sing Sing".
Gdybym pedantycznie przestrzega� obowi�zuj�cego tam ceremonia�u, nigdy bym nikogo nie zatrudni�. Musia�em si� uczy� w biegu, i to nie z akt ani od tych nade mn�, lecz z w�asnego do�wiadczenia. Tysi�c jeden drobiazg�w pozwala�o rozszyfrowa� kandydata; musia�em rejestrowa� je wszystkie naraz, i to szybko, bo podczas jednego kr�tkiego dnia nawet w tempie najszybszego baseballisty mo�na zatrudni� jedynie tyle a tyle os�b. A niezale�nie od liczby przeze mnie zatrudnionych, zawsze ich by�o za ma�o. Nazajutrz wszystko rozpocznie si� od nowa. Wiedzia�em, �e niekt�rzy zabawi� u nas tylko jeden dzie�, mimo to musia�em ich zatrudni�. Ca�y system by� z gruntu z�y, ale nie do mnie nale�a�o go krytykowa�. Do mnie nale�a�o wy��cznie zatrudnia� i zwalnia�. Znajdowa�em si� w samym �rodku tarczy obrotowej, kt�ra wirowa�a tak pr�dko, �e nic si� na niej nie utrzyma�o. Potrzebny by� tu monter, zgodnie jednak z rozumowaniem naszych pryncypa��w nic w tym mechanizmie nie szwankowa�o, wszystko gra�o, mo�e z wyj�tkiem przej�ciowych usterek. A te przej�ciowe usterki prowadzi�y do epilepsji, kradzie�y, wandalizmu, perwersji, czarnuch�w, �yd�w, prostytutek i czego tam jeszcze - czasem te� do strajk�w i lokaut�w. W�wczas zgodnie z tym rozumowaniem nale�a�o wzi�� pot�n� miot�� i wymie�� stajni� do czysta albo chwyci� za pa�ki i rewolwery, po czym wbi� troch� rozumu do g��w tym nieszcz�snym idiotom, kt�rzy �yli w z�udnym prze�wiadczeniu, �e z gruntu �le si� tu dzieje. Dobrze by�o raz na czas pogwarzy� o Bogu albo da� im troch� po�piewa�, od czasu do czasu przydawa�a si� i premia, kiedy ju� sprawy przybiera�y tak fatalny obr�t, �e gorzej by� nie mog�o. Najistotniejsze by�o jednak to, �eby zatrudnia� i zwalnia�; dop�ki starcza�o ludzi i amunicji, nale�a�o prze� naprz�d, bezustannie czy�ci� okopy. Tymczasem Hymie wci�� bra� �rodki na przeczyszczenie - w takich ilo�ciach, �e powinny mu by�y wysadzi� zadek w powietrze, gdyby w og�le mia� jeszcze zadek, bo przecie� go ju� nie mia�, wyobra�a� sobie tylko, �e chodzi si� wysra�, �e strzela kup� do klopa. Na dobr� spraw� ten nieborak dzia�a� jak w transie. Mia� na g�owie sto jeden filii, a w ka�dej mityczny, o ile nie hipotetyczny, zestaw pos�a�c�w, czy zatem owi pos�a�cy byli prawdziwi czy nieprawdziwi, uchwytni czy nieuchwytni, Hymie musia� ich od �witu do nocy roztasowywa�, ja tymczasem �ata�em dziury, r�wnie� zreszt� urojone, bo kiedy wysy�ano rekruta do danego biura, kt� niby m�g� przewidzie�, czy dotrze tam dzisiaj, jutro czy nigdy. Jedni z nich gubili si� w metrze albo w podziemnych labiryntach drapaczy chmur; inni przez okr�g�y dzie� je�dzili kolejk� nadziemn�, bo uniform pos�a�ca dawa� im prawo do darmowych jazd, a zapewne wcze�niej nie trafi�a im si� taka gratka. Niekt�rzy ruszali w kierunku Staten Island, a ko�czyli w Canarsie, b�d� te� policja przyprowadza�a ich w stanie oszo�omienia. Inni zapominali, gdzie mieszkaj�, i gin�li jak kamie� w wod�. Inni, zatrudnieni przez nas dla biura w Nowym Jorku, objawiali si� po miesi�cu w Filadelfii, jak gdyby nigdy nic, jak gdyby takie by�y regu�y gry. Inni ruszali ze zleceniem, ale po drodze uznawali, �e �atwiej sprzedawa� gazety, tote� je sprzedawali w naszym uniformie, dop�ki ich nie zgarni�to. Jeszcze inni, wiedzeni osobliwym instynktem samozachowawczym, szli wprost do szpitala na obserwacj�.
Hymie po przyj�ciu do biura najpierw struga� o��wki; a robi� to skrupulatnie nie przejmuj�c si� liczb� telefon�w, bo - jak mi to wyja�ni� p�niej - gdyby zaraz z samego rana nie zatemperowa� o��wk�w, nigdy by ju� potem nie znalaz� na to czasu. Potem wygl�da� przez okno, �eby sprawdzi�, jaka jest pogoda. Nast�pnie �wie�o zatemperowanym o��wkiem rysowa� kratk� u g�ry tabliczki, kt�r� trzyma� pod r�k�, i nanosi� na ni� komunikat meteorologiczny. Co r�wnie� - jak mnie poinformowa� - cz�sto mu zapewnia�o wygodne alibi. Je�eli spad� akurat �nieg po kolana albo ulice pokrywa�a go�oled�, nawet sam diabe� by�by usprawiedliwiony, �e nie rozes�a� pr�dzej kr��ownik�w, no wi�c kierownika do spraw zatrudnienia te� chyba mo�na usprawiedliwi�, i� w takie dni nie za�ata� wszystkich dziur. Nie mog�em tylko nijak poj��, dlaczego tu� po zastruganiu o��wk�w w��cza� pulpit sterowniczy, zamiast p�j�� si� wysra�. Ale i to mi p�niej wyja�ni�. Tak czy owak, dzie� nieodmiennie zaczyna� si� od zamieszania, biadolenia, zatwardzenia i wakat�w. Zaczyna� si� r�wnie� od g�o�nych �mierdz�cych b�k�w, brzydkiego zapachu z ust, zszarpanych nerw�w, epilepsji, zapalenia opon m�zgowych, niskich pensji, zaleg�ych wyp�at, schodzonych but�w, odcisk�w i paluch�w ko�lawych, p�askostopia i z�amanych �uk�w stopy, od zaginionych portfeli i zgubionych b�d� skradzionych pi�r wiecznych, od telegram�w p�ywaj�cych w rynsztoku, pogr�ek wiceprezesa i dobrych rad dyrekcji, od awantur i spor�w, oberwa� chmur i zniszczonych drut�w telefonicznych, od nowych metod wydajnej pracy i starych, dawno zarzuconych, od nadziei na lepsze jutro i od modlitwy o premi�, kt�ra nigdy nie nadchodzi�a. Nowi pos�a�cy wychodzili z okop�w i gin�li pod kulami karabin�w maszynowych; starzy dr��yli coraz g��biej niczym szczury w serze. Nikt nie by� zadowolony, a ju� najmniej ze wszystkich klienci. W dziesi�� minut uzyskiwa�o si� po��czenie telefoniczne z San Francisco, natomiast depesza czasem sz�a ca�y rok do adresata, a czasem nigdy do niego nie dociera�a.
Towarzystwo YMCA, pragn�c usilnie podnie�� morale wszystkich m�odych ch�opc�w pracuj�cych w Ameryce, urz�dza�o w po�udnie zebrania, czy nie zechcia�bym zatem wys�a� kilku swoich szczawik�w, aby wys�uchali pi�ciominutowego przem�wienia Williama Carnegie Asterbilta Juniora na temat pracy. Pan Mallory z Ligi Opieki Spo�ecznej chcia�by wiedzie�, czy nie po�wi�ci�bym kilku minut, �eby go wys�ucha� w sprawie wzorowych wi�ni�w zwolnionych warunkowo, kt�rzy ch�tnie podj�liby si� ka�dej pracy, chocia�by pos�a�c�w. Pani Guggenhoffer z �ydowskiego Towarzystwa Dobroczynnego by�aby niezmiernie wdzi�czna, gdybym jej pom�g� uratowa� kilka rozbitych dom�w, kt�re si� rozbi�y, bo w ca�ej rodzinie wszyscy byli albo niedo��ni, albo u�omni, albo upo�ledzeni. Pan Haggerty z Przytu�ku dla Zbieg�ych Ch�opc�w zapewnia�, �e ma dla mnie odpowiednich m�odzie�c�w, bylebym tylko da� im szans�; wszyscy padli ofiarami z�ych ojczym�w i macoch. Burmistrz Nowego Jorku by�by wielce rad, gdybym zechcia� si� osobi�cie zaj�� panem, kt�ry mi przedstawi ten list, a za kt�rego r�czy pod ka�dym wzgl�dem - nie pojmowa�em jedynie, dlaczego sam, do cholery, nie da� rzeczonemu panu pracy. Pochyla si� nade mn� m�czyzna i wr�cza mi �wistek papieru, na kt�rym przed chwil� napisa�: "Rozumie wszystko, tylko nie s�ysz� g�osy". Tu� za nim stoi Luther Winifred w wy�wiechtanej marynarce pospinanej agrafkami. Luther, jak si� przedstawia, jest w dw�ch si�dmych czystej krwi Indianinem, a w pi�ciu si�dmych Amerykaninem niemieckiego pochodzenia. Jako Indianin mieni si� Krukiem, z tych Kruk�w w Montanie. Ostatnio pracowa� przy zak�adaniu �aluzji okiennych, ale nie ma prawie ty�ka, dlatego wstydzi si� wspina� po drabinie na oczach dam. Niedawno wyszed� ze szpitala, mo�e wi�c nie ma zbyt du�o si�, ale wystarczy mu ich, �eby roznosi� telegramy, przynajmniej tak mu si� zdaje.
No i jest jeszcze Ferdinand Misch - jak mog�em o nim zapomnie�? Od samego rana czeka w kolejce, �eby zamieni� ze mn� s�owo. Nie odpowiadam na jego listy. Czy tak si� godzi? Ujmuje mnie swoim pytaniem. Oczywi�cie, �e nie. Przypominam sobie mgli�cie ostatni jego list, jaki przyszed� z Kliniki dla Ps�w i Kot�w w Grand Concourse, gdzie pracowa� jako pos�ugacz. �a�uje, jak twierdzi, �e zrezygnowa� z tamtej pracy, "ale to dlatego, �e ojciec jest dla niego za surowy, nie daje mu si� rozrywa� ani zabawia� poza domem". "Mam teraz dwadzie�cia pi�� lat - pisze - czyli nie powinienem chyba ju� musie� spa� z w�asnym ojcem, prawda? M�wi� o panu, �e jest pan d�entelmenem z klas�, skoro wi�c teraz jestem ju� samodzielny, mam nadziej�..." McGovern, nasz stary wiarus, stoi przy Ferdinandzie i czeka tylko na m�j znak. Mia�by ochot� wygoni� st�d Ferdinanda jak byle w��cz�g� - pami�ta go sprzed pi�ciu lat, kiedy Ferdinand le�a� w uniformie na chodniku przed wej�ciem do g��wnego budynku towarzystwa, wstrz�sany atakiem epilepsji. Niech to szlag, na to si� nie zdob�d�! Dam temu nieszcz�nikowi szans�. Mo�e go wy�l� do Chinatown, gdzie jest wzgl�dnie spokojnie. Kiedy Ferdinand przebiera si� na zapleczu w uniform, wys�uchuj� m�odego sieroty, kt�ry chce "postawi� firm� na nogi". Obiecuje, �e je�eli dam mu szans�, b�dzie si� modli� za mnie w ka�d� niedziel�, to znaczy w ka�d�, w kt�r� chodzi do ko�cio�a, bo opuszcza te niedziele, kiedy si� musi stawi� u kuratora. Okazuje si�, �e tak naprawd� ch�opak nic z�ego nie zrobi�. Popchn�� tylko faceta, tamten upad�, r�bn�� g�ow� i zmar�. Nast�pny: by�y konsul z Gibraltaru. Ma elegancki charakter pisma - a� za elegancki. Prosz�, �eby do mnie zajrza� pod koniec dnia - co� mi si� w nim nie podoba. Tymczasem Ferdinand dosta� ataku w przebieralni. Co za szcz�cie! Gdyby si� to zdarzy�o w metrze, a mia�by numerek na czapce i ca�� reszt�, jak nic trafi�bym do mamra. Nast�pny: go�� z jedn� r�k�, w�cieka si� jak diabli, bo McGovern wskazuje mu drzwi. - Co, do pioruna! Jestem przecie� silny i zdr�w! - wykrzykuje, po czym �eby tego dowie��, chwyta jedyn� r�k� krzes�o i roztrzaskuje je na kawa�ki. Wracam do biurka, gdzie czeka na mnie telegram. Otwieram. Od George'a Blasiniego, by�ego pos�a�ca nr 2459 z po�udniowo-zachodniej filii. "Przepraszam, �e musia�em tak szybko odej��, ale to zaj�cie nie zgadza si� z moj� sk�onno�ci� do pr�nowania, bo wprawdzie wierz� w prac� i pow�ci�gliwo��, lecz jak�e cz�sto nie potrafimy si� kontrolowa� ani prze�kn�� w�asnej dumy". Jasny gwint!
Z pocz�tku by�em pe�en zapa�u, mimo �ruby od g�ry i c�g�w od do�u. Mia�em r�ne pomys�y, wdra�a�em je w czyn, czy si� to podoba�o wiceprezesowi, czy nie. Co jakie� dziesi�� dni wzywano mnie na dywanik i prawiono kazania na temat mojego "zbyt wielkodusznego serca". Nigdy nie mia�em centa przy duszy, za to bez skrupu��w wydawa�em cudze pieni�dze. Dop�ki by�em szefem, mia�em kredyt. Rozdawa�em pieni�dze na prawo i lewo; rozdawa�em swoje ubrania, po�ciel, ksi��ki, wszystko, czego mia�em w nadmiarze. Gdyby to ode mnie zale�a�o, odda�bym ca�� t� firm� nieborakom, kt�rzy mnie nachodzili. Kiedy proszono mnie o dziesi�� cent�w, dawa�em p� dolara, kiedy proszono o dolara, dawa�em pi��. Ni diab�a nie dba�em o to, ile rozdaj�, bo �atwiej mi by�o po�ycza� i dawa�, ni� odmawia� tym nieborakom. Nigdy w �yciu nie widzia�em takiego nagromadzenia niedoli ludzkiej i mam nadziej�, �e nigdy wi�cej podobnego nie zobacz�. Wsz�dzie jest pe�no biedak�w - zawsze ich by�o du�o i zawsze b�dzie. Pod t� straszliw� n�dz� tli si� p�omyk, zwykle tak nik�y, �e trudno go dojrze�, ale tli si� bez przerwy. Je�eli kto� ma odwag� w niego dmuchn��, mo�e wznieci� istn� po�og�. Wci�� mnie napominano, �ebym zbyt �atwo nie ulega�, nie roztkliwia� si�, nie roztacza� mi�osierdzia. B�d� stanowczy! B�d� twardy! - przestrzegano mnie. Pierdol�! - powiedzia�em sobie - w�a�nie �e b�d� szczodry, dobroduszny, wyrozumia�y, tolerancyjny, troskliwy. Z pocz�tku wys�uchiwa�em ka�dego petenta do ko�ca; je�eli nie mog�em da� mu pracy, dawa�em pieni�dze, a je�eli ich nie mia�em, dawa�em mu papierosy albo szczypt� odwagi. Ale dawa�em! Skutki okaza�y si� osza�amiaj�ce. Nie spos�b oszacowa� konsekwencji dobrego uczynku, ciep�ego s�owa. Zalewa�a mnie ludzka wdzi�czno��, serdeczne �yczenia, zasypywano mnie zaproszeniami, wzruszaj�cymi upominkami. Gdybym naprawd� mia� w�adz�, a nie by� tylko pi�tym ko�em u wozu, osi�gn��bym B�g wie co. M�g�bym z pomoc� Kosmodemonicznego Towarzystwa Telegraficznego Ameryki P�nocnej przywie�� ca�� ludzko�� przed oblicze Boga; m�g�bym podobnie nawr�ci� zar�wno Ameryk� P�nocn�, jak i Po�udniow�, a na dok�adk� ca�� Kanad�. Trzyma�em sekret w r�ku - nale�y by� szczodrym, dobrym, cierpliwym. Wykonywa�em prac� pi�ciu urz�dnik�w. Przez trzy lata prawie nie sypia�em. Nie mia�em ani jednej ca�ej koszuli, cz�sto pali�em si� ze wstydu, kiedy po�ycza�em pieni�dze od �ony albo obrabowywa�em skarbonk� dziecka, czy podkrada�em niewidomemu gazeciarzowi ze stacji metra troch� drobnych na bilet do pracy. Mia�em tyle d�ug�w, �e nie zdo�a�bym ich sp�aci�, nawet gdybym pracowa� dwadzie�cia lat. Bra�em od tych, kt�rzy mieli, i dawa�em potrzebuj�cym, pewien s�uszno�ci w�asnego post�powania; gdybym znalaz� si� ponownie w takiej sytuacji, nie inaczej bym si� zachowa�.
Raz dokona�em nawet cudu powstrzymuj�c szalon� rotacj� pracownik�w, na co nikt ju� w naj�mielszych marzeniach nie liczy�. Zamiast mnie popiera� w moich wysi�kach, kopano pode mn� do�ki. Zgodnie z rozumowaniem pryncypa��w rotacja usta�a, bo p�ace osi�gn�y za wysoki pu�ap. Tote� obci�to p�ace. Zupe�nie jak gdyby kto� odbi� kopniakiem dno wiadra. Ca�y gmach zatrz�s� si� w posadach, run�� na moje r�ce. Jak gdyby nic si� nie sta�o, dyrekcja nalega�a, �eby natychmiast uzupe�ni� wakaty. Aby z�agodzi� nieco ten cios, dano mi do zrozumienia, �e mog� zwi�kszy� procent �yd�w, od czasu do czasu mog� nawet zatrudni� jakiego� kalek�, je�eli sobie poradzi, mog� to i tamto, co przedtem by�o rzekomo wbrew przepisom. Tak mnie to oburzy�o, �e zacz��em przyjmowa� kogo si� tylko da�o; przyj��bym chyba dzikie konie i goryle, gdybym m�g� z nich wykrzesa� cho� odrobin� inteligencji potrzebnej do dostarczania telegram�w. Jeszcze przed kilkoma dniami pod koniec urz�dowania miewa�em zwykle pi�� czy sze�� wakat�w. Teraz zdarza�o si� ich trzysta, czterysta, pi��set - sypn�y si� jak piasek. Co� cudownego! Siedzia�em sobie i nie zadaj�c �adnych pyta� zatrudnia�em ca�e rzesze czarnuch�w, �yd�w, paralityk�w, kalek, by�ych wi�ni�w, dziwek, zbocze�c�w, wariat�w, kt�rzy potrafili usta� na dw�ch nogach i utrzyma� depesz� w r�ku. Kierownicy stu jeden filii przerazili si� nie na �arty. A ja si� �mia�em. �mia�em si� calutki dzie�, rozmy�laj�c o tym, jakiego narobi�em cholernego bigosu. Ze wszystkich dzielnic miasta nap�ywa�y skargi. Praca kula�a, cierpia�a na obstrukcj�, dusi�a si�. Chyba mu� pr�dzej dotar�by na miejsce ni� niekt�rzy z tych idiot�w, kt�rych zaprz�g�em do pracy.
Najmilsza cz�� dnia to przyjmowanie kobiet pos�a�c�w. Od razu w ca�ej budzie zmienia� si� nastr�j. Zw�aszcza Hymie odczuwa� to jako dar niebios. Tak obraca� pulpit sterowniczy, �eby m�c mnie obserwowa�, kiedy b�dzie rozsy�a� tu czy tam swoich kr��ownik�w. Mimo wzmo�onej pracy mia� bez przerwy erekcj�. Przychodzi� do pracy z u�miechem na ustach, kt�ry nie znika� mu z twarzy a� do ko�ca dnia. By� w si�dmym niebie. Pod koniec dnia zawsze mia�em list� pi�ciu czy sze�ciu wartych spr�bowania. Sztuka polega�a na tym, �eby wodzi� je na pasku, obieca� im prac�, ale najpierw dosta� od nich darmowy numerek. Zwykle wystarczy�o im rzuci� przyn�t�, �eby pod wiecz�r wr�ci�y do biura, gdzie k�ad�o si� je na ocynkowanym stole w przebieralni. Je�eli kt�ra� mia�a przytulne mieszkanko, jak to si� czasem zdarza�o, odprowadzali�my j� do domu i ko�czyli�my spraw� w ��ku. Je�eli lubi�a sobie wypi�, Hymie przynosi� butelk�. Je�eli by�a naprawd� dobra, a bardzo potrzebowa�a forsy, Hymie wyci�ga� plik banknot�w i wyk�ada� pi�taka albo i dziesi�taka, zale�nie od sytuacji. A� mi �linka nap�ywa do ust na samo wspomnienie tego pliku, kt�ry zawsze nosi� przy sobie. Nie wiem, sk�d mia� tyle pieni�dzy, bo by� najni�ej p�atnym urz�dnikiem w ca�ej naszej budzie. Ale mia�, o ile bym wi�c poprosi�, zawsze dostawa�em. Raz jeden zdarzy�o si�, �e dostali�my rzeczywi�cie premi�, wtedy sp�aci�em Hymiego a� do ostatniego centa - co go tak zdumia�o, �e zabra� mnie na kolacj� do Delmonica i wyda� na mnie maj�tek. Na domiar wszystkiego nazajutrz si� upar�, �eby mi kupi� kapelusz, koszul� i r�kawiczki. Zaproponowa� nawet, �e m�g�bym wpa�� do niego do domu i przelecie� jego �on�, chocia� mnie uprzedzi�, �e jego pani ma akurat k�opoty z jajnikami.
Poza Hymiem i McGovernem mia�em jeszcze dwie asystentki, przystojne blondynki, kt�re cz�sto sz�y z nami wieczorem na kolacj�. No i by� O'Mara, m�j stary przyjaciel, kt�ry wr�ci� akurat z Filipin i kt�rego mianowa�em swoim g��wnym asystentem. By� te� Steve Romero, konkursowy byczek, kt�rego trzyma�em na wypadek k�opot�w. No i O'Rourke, detektyw firmy, kt�ry meldowa� si� u mnie zawsze pod koniec dnia pracy, kiedy zaczyna� swoj� robot�. Na ostatku dokooptowa�em do personelu jeszcze jedn� osob�, czyli Kronskiego, m�odego studenta medycyny, diablo zainteresowanego przypadkami patologicznymi, na kt�rych brak nie mogli�my narzeka�. Stanowili�my zatem weso�� dru�yn�, zjednoczon� w wysi�kach, �eby za wszelk� cen� przypieprzy� firmie. Pieprz�c za� firm�, pieprzyli�my zarazem wszystko, co nam wpad�o w r�ce; wy�amywa� si� jeden O'Rourke, kt�ry musia� zachowa� pewn� godno��, a poza tym mia� k�opoty z prostat� i straci� wszelkie zainteresowanie pieprzeniem si�. Ale O'Rourke by� urodzonym ksi�ciem, niebywale wprost szczodrobliwym. W�a�nie O'Rourke wieczorami zaprasza� nas na kolacje, i to w�a�nie do niego si� zwracali�my, kiedy popadali�my w tarapaty.
Tak si� przedstawia�a sytuacja przy Sunset Place po up�ywie kilku lat. By�em przesi�kni�ty lud�mi, najrozmaitszymi do�wiadczeniami. W chwilach trze�wo�ci sporz�dza�em notatki, kt�re zamierza�em wykorzysta� p�niej, gdybym kiedykolwiek mia� szans� spisa� te do�wiadczenia. Wci�� czeka�em na jaki� oddech. I wtedy pewnego dnia, kiedy zn�w mnie wezwano na dywanik z powodu jakiego� drobnego uchybienia, wiceprezes rzuci� has�o, kt�re z�apa�o mnie za gard�o. Powiedzia� mianowicie, �e ch�tnie zobaczy�by ksi��k� napisan� w stylu opowie�ci o Horatio Algerze traktuj�c� o pos�a�cach; wspomnia� nawet, �e mo�e ja bym si� do czego� takiego nadawa�. Szlag mnie trafi� na my�l o tym, co z niego za dure�, a zarazem wpad�em w uniesienie, bo w skryto�ci ducha a� mnie korci�o, �eby to z siebie wyrzuci�. Pomy�la�em sobie - ech, ty stary pierdo�o, czekaj, a� to z siebie wyrzuc�... Ju� ja ci poka�� ksi��k� o Horatio Algerze... poczekaj tylko! Po wyj�ciu z jego gabinetu a� mi si� zakr�ci�o w g�owie. Zobaczy�em ten t�um m�czyzn, kobiet i dzieci, kt�rzy przeszli przez moje r�ce, zobaczy�em, jak p�acz�, �ebrz�, b�agaj�, zaklinaj�, pomstuj�, pluj�, awanturuj� si�, gro��. Zobaczy�em �lady ich w��cz�gi na autostradach, poci�gi rozrzucone na pod�odze, rodzic�w w �achmanach, pust� skrzyni� na w�giel, zatkany zlew, ociekaj�ce wilgoci� �ciany, a mi�dzy zimnymi paciorkami wilgoci karaluchy biegaj�ce w oszala�ym p�dzie; zobaczy�em, jak ku�tykaj� niczym pokr�cone gnomy albo padaj� na grzbiet w epileptycznym szale, jak dostaj� skurczu pyszczk�w tocz�c �lin�, jak ich odn�ami wstrz�sa dreszcz; zobaczy�em, jak p�kaj� �ciany i wylewa si� z nich robactwo niczym uskrzydlona pow�d�, a pryncypa�owie ze sw� �elazn� logik� czekaj�, a� wszystko przeminie, czekaj�, a� wszystko si� jako� za�ata, czekaj� z zadowoleniem, z pewno�ci� siebie, z wielkimi cygarami w g�bach, z nogami na biurkach, twierdz�c, �e zaistnia�y przej�ciowe k�opoty. Zobaczy�em, jak bohater, Horatio Alger, marzenie chorej Ameryki, wspina si� coraz wy�ej, najpierw jako pos�aniec, potem urz�dnik, naczelnik, kierownik, nadinspektor, wiceprezes, prezes, potentat trustu, magnat piwa, Pan wszystkich Ameryk, b�g z�ota, b�g nad bogami, glina z gliny, takie nic u szczytu, zero z dziewi��dziesi�cioma siedmioma tysi�cami po przecinku w t� i wewt�. Eh, wy g�wniarze, powiedzia�em sobie w duchu, ju� ja wam narysuj� portret dwunastu ma�ych ludzi, zer bez dziesi�tnych, cyfr, jednostek, dwana�cie niez�omnych robak�w, kt�re nadgryzaj� fundamenty waszego przegni�ego na wskro� gmachu. Ju� ja wam poka��, jak wygl�da Horatio Alger nazajutrz po apokalipsie, kiedy przeminie ca�y smr�d.
�ci�gali do mnie z ca�ej kuli ziemskiej, �eby im przyj�� z pomoc�. Wyj�wszy ludy pierwotne, w�r�d za�ogi nie zabrak�o prawie �adnej grupy etnicznej. Wyj�wszy Ajn�w, Maorys�w, Papuas�w, Wedd�w, Lapo�czyk�w, Zulus�w, Patago�czyk�w, Igorot�w, Hotentot�w, Tuareg�w, wyj�wszy zaginionych Tasma�czyk�w, zaginione plemiona z Grimaldi, zatopionych mieszka�c�w Atlantydy, mia�em u siebie przedstawicieli niemal wszystkich grup pod s�o�cem. Mia�em dw�ch braci, kt�rzy nadal byli czcicielami s�o�ca, dw�ch nestorian�w z prastarej Asyrii; mia�em par� malta�skich bli�niak�w z Malty i potomka Maj�w z Juka-tanu; mia�em kilku nas