16797
Szczegóły |
Tytuł |
16797 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16797 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16797 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16797 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARGIT SANDEMO
PRZEKL�TY SKARB
Z norweskiego prze�o�y�a
LUCYNA CHOMICZ-D�BROWSKA
POL-NORDICA Publishing Ltd
Otwock 1996
ROZDZIA� I
- Po�wie� mi tutaj i przesta� si� kr�ci�! - W g�osie m�odego cz�owieka zabrzmia�o
zniecierpliwienie.
- Przecie� �wiec�, g�upcze!
- Cicho b�d�cie! Jeszcze nas kto� us�yszy - upomina�a jaka� dziewczyna.
- Znalaz�e� co�, Emilu? - wtr�ci� si� kolejny g�os.
- Zamknij si�! Nic nie wida�. �wiat�o! Bli�ej!
Przejmuj�cy wiatr zawodzi� nielito�ciwie. Szumia�o w koronach drzew. Dwie
dziewczyny obejrza�y si� za siebie, bo zdawa�o im si�, �e kto� szepcze ostrzegawczo.
Ale to by� tylko wiatr.
- S�yszeli�cie te szmery? - spyta� ch�opak, kt�ry trzyma� latarni�.
- Przesta� ple�� bzdury, Bror! Zawsze by�e� tch�rzem!
Jedna z dziewcz�t zn�w odwr�ci�a g�ow�. Bror mia� racj�. W lesie pobrzmiewa�y
niespokojne tony podobne do d�wi�k�w muzyki organowej. Wydawa�o si�, �e zwiastuj�
groz� i l�k, g�osz� przestrog� przed niezg��bionym mrokiem ludzkiej duszy. A mo�e jedynie
pr�bowa�y uprzedzi� o �miertelnym niebezpiecze�stwie czaj�cym si� gdzie� w g��bi lasu?
Boj� si�, pomy�la�a dziewczyna. Przera�aj� mnie nie tylko ciemno�ci, nocna sceneria
lasu. To co� wi�cej. Tutaj, gdzie� blisko...
- Wracajmy do domu - rzek�a bezwiednie.
- Chyba oszala�a�! - oburzy�a si� ta druga. - Mamy si� wycofa�? Teraz, kiedy jeste�my
ju� tak blisko celu?
Vivian niczego si� nie boi, jest taka odwa�na, pewna siebie i tego co robi. Chcia�abym
by� podobna do niej.
Spojrza�a na ch�opca. Ledwie widoczny w bladym �wietle latarni, pochylony nisko
pracowa� zawzi�cie. Poczu�a ciep�o w sercu. Emil... najprzystojniejszy m�czyzna, jakiego
zna. Wprawdzie wszyscy czworo niewiele r�nili si� wiekiem, jednak Emil wygl�da� z nich
najdoro�lej. Urodziwy niczym Adonis, o nieust�pliwym spojrzeniu, kt�re dodawa�o mu
powagi. Kocha�a Emila ca�ym swym m�odym niedo�wiadczonym sercem.
- Tutaj - szepn��.
- Znalaz�e� co�? - o�ywi�a si� Vivian.
- Tak, co� tu jest. By�em pewien, �e znajdziemy skarb, o kt�rym kr��� legendy. Gdzie
jest ma�a �opata?
Rozgl�dali si� gor�czkowo. �opatka le�a�a pod stert� usypanej ziemi.
- Za du�a! - uzna� Emil.
- Mam �y�k� - odezwa�a si� cicho Matylda, szcz�liwa, �e mo�e w czym� pom�c.
- Wspaniale!
Emil chwyci� �y�k� i zacz�� grzeba� w ziemi.
Powiedzia� �wspaniale�, by� z niej zadowolony!
Wiatr w lesie zawodzi� coraz bardziej przejmuj�co. Ko�ysa� ga��ziami drzew, to
wzmagaj�c si�, to cichn�c niczym fale na wzburzonym morzu.
Bror obejrza� si� za siebie.
- St�j spokojnie i �wie�! - sykn�� Emil.
- Zaczyna by� nieprzyjemnie - mrukn�a Vivian. - pospiesz si�, Emilu!
Odwr�ci� si� i obrzuci� pozosta�ych przenikliwym spojrzeniem.
- To jak w ko�cu, chcecie by� bogaci, czy nie?
Matylda prze�kn�a �lin�, Bror dr�a� na ca�ym ciele i z trudem oddycha�.
- Oczywi�cie, �e chcemy - zadecydowa�a za wszystkich Vivian. - Tylko �e ten
zachodni wiatr wyje tak przera�liwie...
Naraz Emil odskoczy� do ty�u, jakby uk�si�a go �mija.
- Co si� sta�o? - spyta�a Matylda.
- E, tam. Nic takiego. Wydaje mi si� jednak, �e... Vivian, gdzie jest worek?
Dziewczyna przecisn�a si� do przodu i poda�a bratu szmaciany worek.
- Nie wiadomo, co to mo�e by� - powiedzia� Emil. - Na wszelki wypadek nie b�d�
tego dotyka�.
- Co ci jest? Zachowujesz si� jako� dziwnie - pr�bowa�a dociec Vivian.
- Nic. Zdawa�o mi si� tylko, �e to parzy, ale chyba musia�em si� po prostu o co�
pok�u�. O, tak, zawi��emy worek. W domu obejrzymy dok�adnie, co znale�li�my.
- A mo�e tutaj jest co� jeszcze? - zastanawia� si� Bror, najm�odszy z czw�rki.
- Nie s�dz� - odrzek� Emil. - Maca�em dooko�a, sama ziemia.
- Obejrzyjmy to od razu! - upiera�a si� Vivian.
- Nie, najpierw trzeba b�dzie dok�adnie oczy�ci� to z gliny. Chod�cie ju�!
Kiedy oddalali si� z miejsca, w kt�rym kopali, id�ca jako ostatnia Matylda odnios�a
wra�enie, �e w ga��ziach drzew nasili�y si� przepe�nione z�o�ci� szepty.
Po�o�yli worek na ��ku w pokoju Vivian.
- Ciekawe, co to jest? Wygl�da niepozornie - zastanawia� si� Bror.
- To prawda - rzek� Emil. - Ale wydaje mi si�, �e to co� niezwyk�ego. I bardzo
cennego.
- Na pewno. Odwi��!
Ca�a czw�rka pochyli�a si� nad workiem. Matylda cofn�a si�.
- Nie, co to...
- Widzieli�cie? - odezwa� si� Bror. - Ca�a glina odpad�a.
- Och! - Vivian brak�o s��w.
- Jeste�my bogaci - stwierdzi� Emil.
- Wyjmij to - zaproponowa�a Vivian.
Ale Emil odni�s� si� dziwnie niech�tnie do jej pomys�u.
- Wydaje mi si� - powiedzia� - �e powinni to zobaczy� nasi rodzice.
- Jeszcze nie teraz - przerwa�a mu gwa�townie Vivian.
Brorowi i Matyldzie wydawa�o si�, �e w jej g�osie pobrzmiewaj� jakie� obce tony,
jakby agresja po��czona z chciwo�ci�.
- Najpierw wyjmijmy to z tego brudnego worka. Taki skarb musi mie� w�a�ciw�
opraw�. Prze��my go lepiej do mojej czerwonej torebki ze sk�ry, opr�ni� j�.
O�ywiona wysypa�a zawarto�� mieszka, a kiedy wyci�gn�a r�k� po znaleziony skarb,
Emil powstrzyma� j�.
- Nie dotykaj!
Vivian zastyg�a na moment.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Ale kiedy w lesie chcia�em wzi�� to do r�ki, ogarn�o mnie strasznie
nieprzyjemne uczucie. Nie mam poj�cia, z jakiego powodu.
- Gadanina! Ale skoro nalegasz...
Wsun�a znaleziony przedmiot do eleganckiego mieszka.
- O, tak! Teraz schowam to do mojej szafy...
- Nie! - zaprotestowa� ostro Emil. - Ja si� tym zajm� i sam zadecyduj�, czy
powiadomimy rodzic�w. Sam tak�e postanowi�, co z tym zrobimy. Jestem z was najstarszy!
Nikt nie m�g� temu zaprzeczy�.
Senne koszmary.
J�zyki ognia, drewniana chata w p�omieniach. Oparzenia. Dym.
Jaka� kobieta patrzy przenikliwym wzrokiem. Blisko, coraz bli�ej.
Ciemno��.
Tortury. Okrucie�stwo. B�l, gwa�t, przejmuj�cy krzyk, z�owrogi �miech. Te okropne
oczy... tak blisko.
Ciemno��.
S�owa wi�zn� w krtani. Strach przed �mierci� w p�omieniach. Brak mi powietrza,
dusz� si�. �cisk w gardle. Mroczki przed oczami. Pulsowanie w skroniach. Nie mog� z�apa�
tchu.
Te okropne oczy. Blisko.
G�sty mrok. Coraz ciemniej, coraz g��biej...
B�l. �miech. D�ganie no�em. Boli, och, jak boli. Krzycz�, wyj� z b�lu.
Oczy kobiety gdzie� znikn�y. Ale� ta kobieta jest we mnie!
To ja ni� jestem!
Nocn� cisz� we dworze zak��caj� krzyki, dobiegaj�ce z coraz to innego pokoju.
Wszystkich dr�cz� koszmary.
�wit.
Dw�r trwa pogr��ony w ciszy. Dzwony og�aszaj� dzie� �wi�ty.
W domu nie ma nikogo, wszyscy poszli do ko�cio�a.
A jednak...
Kto� si� skrada, uchyla ostro�nie drzwi.
Gdzie? Gdzie to jest?
Niecierpliwe d�onie otwieraj� szuflady w komodzie, przeszukuj� je dok�adnie, jedna
po drugiej. Podnosz� materac.
Oznaki poirytowania.
Mo�e w biurku? Albo w szafie na ubrania.
Tam!
Niespokojne, nerwowe d�onie poluzowa�y paski, zanurzaj� si� w sk�rzanej torebce.
Skarb jest m�j, tylko m�j! Sprzedam, nim ktokolwiek si� spostrze�e...
Po�piesznie oddalaj�ce si� kroki. Musz� to ukry�, schowa� gdzie� g��boko!
Szybki niespokojny oddech.
Gard�o? Nie mog� oddycha�, brakuje mi powietrza. Niewidzialne d�onie zaciskaj� si�
na mojej szyi, dusz� si�.
Oczy?
Ciemno��. Dudni�ca bolesna ciemno��.
Cisza.
ROZDZIA� II
Dzi� ten pi�kny dw�r ju� nie istnieje. Nikt nie pozosta� w prze�licznej okolicy nad
brzegiem morza. Wydarzenia, kt�re rozegra�y si� w XVII wieku, by�y nazbyt okrutne, by
przej�� nad nimi do porz�dku dziennego. A mo�e... z�o czai si� tam nadal? Mo�e z tego
powodu ludzie unikaj� tego miejsca?
Kiedy� wznosi� si� tu wspania�y dw�r, typowy dla teren�w po�udniowej Szwecji. Jego
nazwa - Hult - pochodzi�a od niewielkiego zagajnika w pobli�u, za kt�rym ci�gn�� si�
nieprzebyty b�r. Wok� czworok�tnego dziedzi�ca sta�y drewniane chaty. Mieszkali tam
robotnicy dworscy, parobkowie, s�u��ce, kucharze i pokoj�wki. Na �rodku podw�rza ros�o
okaza�e drzewo, a w jego cieniu znajdowa�a si� studnia. Przez zwie�czon� �ukiem bram�
wje�d�a�y za�adowane po brzegi wozy. Dw�r t�tni� �yciem. Ostatni pot�ny w�a�ciciel, za
kt�rego czas�w maj�tek prze�ywa� sw� �wietno��, nazywa� si� Nils Brodersson Huldt.
Potem dw�r opustosza�, podupad�, a budynki uleg�y kompletnej ruinie. Nie uprawiane
pola zamieni�y si� w ug�r. Z czasem las poch�on�� wszystko.
Oczywi�cie nie brakowa�o ch�tnych, by osiedli� si� na tym miejscu, gdy� trudno o
pi�kniejszy zak�tek. Jednak za ka�dym razem, kiedy stawali na tej ziemi i planowali
rozmieszczenie budynk�w, nachodzi�a ich niewyt�umaczalna niech�� i przestawali
wspomina� o budowie.
Teraz wszystko przepad�o, zapomniane.
Noc.
Kto� niepocieszony �ali si� w mroku.
Z budynku o�wietlonego ksi�ycow� po�wiat� dochodzi czyj� p�acz.
S�ycha� w nim skarg� na samotno��, rozgoryczenie z powodu w�asnej g�upoty.
Nic nie przygn�bia cz�owieka bardziej jak �wiadomo��, �e sam ponosi win� za
zaistnia�� sytuacj�.
Zmarnowane �ycie, bez przysz�o�ci, bez bliskich, kt�rym mo�na zaufa�.
T�sknota za tymi, kt�rzy potrzebuj� troski i mi�o�ci, a odjechali daleko. �a�o��, �e
niczego ju� nie da si� naprawi�.
P�acz p�yn�� wprost z krwawi�cego serca. Nie pozostawia� nawet cienia nadziei.
Burzliwe czasy nasta�y dla Szwecji za panowania kr�la Karola X Gustawa. Ci�g�e
wojny sprowadzi�y na kraj niedostatek i niepok�j. Szczeg�lnie ucierpieli mieszka�cy Skanii.
Dw�r Hult le�a� w�a�nie w tej prowincji tu� przy granicy ze Sm?landi�. Kr�l podbi� Skani�,
Blekinge i Hallandi� znajduj�ce si� pod panowaniem du�skim, ale bynajmniej nie zamierza�
na tym poprzesta�. Po zawarciu pokoju w Roskilde w 1658 roku zapragn�� podporz�dkowa�
sobie jeszcze Zelandi� i kolejno inne prowincje. Wszystko po to, by zapewni� Szwecji
panowanie w cie�ninie �resund.
Ostatnia wyprawa wojenna zako�czy�a si� wielkim fiaskiem, sprowadzaj�c na
po�udniow� cz�� kraju jedynie n�dz� i chaos.
Wielu mieszka�c�w Skanii, kt�rzy czuli silniejsze zwi�zki z Dani�, opu�ci�o rodzinne
strony, nie chc�c zaakceptowa� nowego uk�adu politycznego. Inni, jak na przyk�ad
snapphanowie, ukryli si� w lasach i bezlito�nie napadali na wszystkich, nie bacz�c, czy to
wr�g, czy tylko przypadkowy podr�ny.
Wi�kszo�� �o�nierzy Karola X Gustawa przedosta�a si� przez cie�nin� i powr�ci�a do
domu. We wrogiej Danii pozostali jednak najci�ej ranni. Nasta� dla nich czas upokorze�;
wiele lat min�o, nim los pozwoli� im wr�ci� do rodzinnego kraju.
W�r�d �o�nierzy kr�lewskiej armii, kt�rzy pozostali w Danii, znalaz� si� Alvar
Svantesson Befver. Pochodzi� z bardzo dobrej rodziny, inaczej zreszt� nie otrzyma�by szlif�w
oficerskich. Awansowa� do�� szybko i mimo m�odego wieku by� ju� kapitanem.
Nielekko by�o rannym Szwedom podczas przymusowego pobytu w Danii. Ulokowano
ich w stajni jakiej� posiad�o�ci w skrajnie prymitywnych warunkach. Nie szcz�dzono pogardy
i drwiny. Na ka�dym kroku okazywano im wrogo��. Na�miewano si� z nich, wykpiwano za
to, �e wierzyli, i� uda im si� podbi� mocarstwo du�skie.
Alvarowi brakowa�o argument�w, by uciszy� szyderc�w, poniek�d mieli bowiem
racj�. Tyle tylko �e kierowali z�o�liwe uwagi pod z�ym adresem. Zas�u�y� na nie kr�l Szwecji,
a nie jego �o�nierze.
�ycie Alvara nie raz wisia�o na w�osku. Nie brakowa�o bowiem takich, kt�rzy pragn�li
wzi�� odwet za inwazj� Szwed�w, za �kradzie�� Skanii, Blekinge, Hallandii i Bohuslandii,
Bornholmu i prowincji Trondhjem, a bezbronni, chorzy i s�abi �o�nierze wrogiej armii
idealnie nadawali si� do roli koz��w ofiarnych.
Najwi�kszym zagro�eniem dla rannych je�c�w by�y fatalne warunki sanitarne. Padali
jak muchy atakowani przez szalej�ce epidemie gro�nych chor�b, co du�scy stra�nicy
przyjmowali z olimpijskim spokojem. Kapitanowi Befverowi uda�o si� jako� cudem uchroni�
przed zara�eniem. Mo�e dlatego, �e by� silnej postury i mia� doskonal� kondycj�. Zdawa�
sobie jednak spraw�, �e w ka�dej chwili grozi mu atak choroby.
Pewnego dnia do tego ur�gaj�cego wszelkim zasadom higieny lazaretu brutalnie
wepchni�to m�odego ch�opca. Run�� na klepisko ze zwi�zanymi z ty�u r�kami. Wydawa�o si�,
�e sanitariusze - o ile mo�na u�y� takiego okre�lenia - nie chcieli go w og�le dotyka�. Kl�li
g�o�no i sprawiali wra�enie przera�onych.
Alvar Svantesson Befver by� spo�r�d rannych je�c�w w najlepszej formie. Zwl�k� si�
wi�c ze swego pos�ania, by pom�c choremu ch�opcu, kt�ry wygl�da� tak m�odo, �e nie m�g�
jeszcze s�u�y� w wojsku.
Kiedy go dotkn��, poczu� siln� niech��. Nie mia� poj�cia, dlaczego. Co� go ostrzega�o
w duchu: �Trzymaj si� z daleka, je�li ci �ycie mi�e�.
C� za idiotyczna reakcja! Przecie� to tylko ch�opiec, taki m�ody, bezbronny i
przera�ony.
Alvar przem�g� si� i poluzowa� wi�zy na dziecinnie szczup�ych nadgarstkach
przybysza. Sam, ranny w bok, do�� d�ugo walczy� z gor�czk�, ale teraz zaczyna� ju�
dochodzi� do siebie.
Och, gdyby tylko uda�o mu si� wydosta� z tej cuchn�cej stajni b�d�cej wyl�garni�
chor�b! Poczo�ga�by si� do Szwecji, przep�yn�� wp�aw przez cie�nin�, je�li zabrak�oby innego
�rodka transportu, byleby uciec st�d jak najdalej.
Stan ch�opca okaza� si� bardzo ci�ki. Alvar obmy� mu ub�ocon� twarz i opatrzy� go
najlepiej jak potrafi�. Tak, ch�opiec by� powa�nie chory. Ale to nie zewn�trzne rany
dokucza�y mu najbardziej. Rozbieganym wzrokiem rozgl�da� si� nerwowo po stajni, a kiedy
jeden z rannych przewr�ci� si� na drugi bok, ch�opiec a� podskoczy�. On si� po prostu ba�.
Zreszt� czy w takich czasach mo�e to kogo� dziwi�?
Ale... to nie by� zwyk�y strach. To nie �wiat zewn�trzny przera�a� ch�opca, lecz co� w
nim samym.
Alvar pom�g� nieszcz�nikowi u�o�y� si� na swoim n�dznym pos�aniu. Nie m�g�
przecie� zostawi� go w takim stanie na klepisku, a innej wolnej pryczy nie by�o.
- Jak si� tutaj znalaz�e�? - spyta�. - Nie jeste� przecie� �o�nierzem.
- Nigdzie mnie nie chcieli... - wyst�ka� chory. - Niedobrze si� sta�o... Wszystko,
wszystko nie tak! Wyrzucaj� mnie z ka�dego miejsca, w kt�rym si� pojawi�.
Wcale mnie to nie dziwi, pomy�la� Alvar. Jest w tym ch�opcu co� odpychaj�cego.
Ale nie rozumiem, co to takiego?
Ch�opiec zacz�� majaczy�:
- Musz� si� spieszy�... Odda�... Zakopa� z powrotem... Bo inaczej nie znik... te
okropne z�e oczy.
G�os uwi�z� mu w gardle. By� wycie�czony. Alvar przygl�da� si� choremu. Mia�
szlachetne rysy twarzy, co prawda jeszcze bardzo dziecinne. Wyra�a� si� nienagannie.
Pos�ugiwa� si� pi�knym p�nocnoska�skim dialektem. Ubranie, z kt�rego zosta�y n�dzne
�achmany, uszyto niegdy� z dobrej jako�ciowo tkaniny... Ale mimo to co� z�ego dzia�o si� z
ch�opcem.
Te �lady na szyi...? Wygl�daj� okropnie, jakby go kto� dusi�.
A czy ubranie nie jest nadpalone?
W co on si� wpl�ta�? Przecie� Du�czycy nie mogli by� tacy brutalni wobec dziecka.
- Jak si� nazywasz? - spyta� Alvar.
- Bror Nilsson Huldt - odrzek� ch�opiec z wysi�kiem, jakby bola�o go gard�o.
W jego oczach zal�ni�y �zy. Wyra�nie walczy� ze sob�, by nie wybuchn�� p�aczem.
Twarz wykrzywi�a mu si� cierpieniem.
- Dobrze ju�, dobrze - uspokaja� go Alvar. - Postaraj si� nie p�aka�!
- To tylko... o, nie... jak strasznie mnie boli! Nie nawyk�em do tego, by kto� okazywa�
mi �yczliwo��. Dzi�kuj�, dzi�kuj�!
Zgas�. Alvar nie wiedzia�, czy zapad� w sen, czy straci� przytomno��.
Siedzia� na kraw�dzi pryczy, staraj�c si� nie zbli�a� do Brora. Ogarnia�a go
niezrozumia�a odraza, ilekro� go dotyka�.
Biedny m�odzieniec, wygl�da� na takiego, co nie potrafi skrzywdzi� nawet muchy.
A mimo to nikt nie chcia� mie� z nim do czynienia.
Nawet Alvar, kt�ry zwykle do wszystkich odnosi� si� przyja�nie.
Ch�opiec stanowi� dla niego prawdziw� zagadk�.
Pod wiecz�r Bror Nilsson przebudzi� si� z g�o�nym krzykiem, jakby dr�czy�y go
jakie� koszmary. Alvar siedzia� na skraju pos�ania, bowiem u�yczy� swej pryczy choremu.
Rozumia�, �e ch�opcu �ni�o si� co� strasznego. Odni�s� wra�enie, �e w stajni zapanowa�
nastr�j grozy. Piel�gniarze tak�e zdawali si� wyczuwa� co� niepokoj�cego. Chorzy
poj�kiwali g�o�no, �alili si�, �e chc� opu�ci� to miejsce, wr�ci� do domu.
Dla Alvara Svantessona Befvera by�o a� nazbyt oczywiste, kto jest przyczyn� tej
atmosfery.
Nikt nie zamierza� podej�� do Brora Nilssona, kt�ry usiad�, wyrwany z koszmarnego
snu. Kaszla� i d�o�mi obejmowa� obola�� szyj�. Twarz o pi�knych rysach posinia�a i spuch�a,
a pod cienk� sk�r� widoczne by�y nabrzmia�e �y�y.
Mimo niech�ci, jak� odczuwa�, a tak�e panicznego strachu przed dyfterytem i innymi
chorobami zaka�nymi, kapitan Befver nachyli� si�, �eby obetrze� perlisty pot z czo�a ch�opca.
M�odzieniec usi�owa� mu co� powiedzie�.
- Tak, s�ucham?
Bror Nilsson Huldt osun�� si� na prycz�, oddycha� ju� r�wniej, d�onie niepewnie
po�o�y� na piersi. Alvar zrozumia�, �e ch�opiec zawiesi� co� na szyi i ukry� to pod ubraniem.
Pom�g� mu wi�c prze�o�y� przez g�ow� sk�rzany pasek czerwonej torebki. Alvar nie mia�
ochoty jej dotyka�, wi�c po�o�y� j� na kocu.
Bror znowu krzykn�� i pr�bowa� odsun�� si� jak najdalej.
Po chwili uspokoi� si� i wyst�ka� z wysi�kiem:
- We� to z sob�! Zawie� mojej siostrze. To bardzo wa�ne. Ona wszystko zrozumie.
Jed� do mojego domu, do Hult. Jak najpr�dzej! Zabierz to, nim znowu co� si� stanie. Pospiesz
si�!
- Gdzie le�y Hult?
M�wi� z trudem. Po ka�dym s�owie nast�powa�a d�uga przerwa:
- P�nocna Skania... blisko las�w G�inge. Musisz zboczy� z g��wnej drogi przy...
W ko�cu Alvar dowiedzia� si� wszystkiego.
- B�d� jecha� tamt�dy do domu, mog� wi�c ci obieca�, �e wst�pi� po drodze -
powiedzia�, bo wydawa�o mu si�, �e dla chorego ch�opca, kt�ry prawdopodobnie mia� nik��
szans� wydostania si� o w�asnych si�ach z tego miejsca, by�a to sprawa �ycia lub �mierci.
- Dzi�kuj�! Bardzo dzi�kuj�. To pilne! Kapitanie, w twych r�kach jest �mier�.
Wszystko obr�ci�o si� przeciwko nam. Powiedz to mojej siostrze!
- Jak ona si� nazywa?
Bror Nilsson zaczyna� znowu majaczy�.
- Przeprowadzili�my si�... do Danii. Po tym jak kr�l Karol...
Spr�bowa� jeszcze raz.
- Ona zosta�a. W Hult. Wysz�a za m��. Przej�li dw�r. Ja mia�em dosta� ten drugi. Tu
w Danii. Nasze m�odsze rodze�stwo... zosta�o wyrzucone. A mo�e sami uciekli? Znajd� ich!
Grozi im niebezpiecze�stwo! Mnie tak�e i mojej siostrze. Dw�r sp�on��...
- Jaki dw�r?
- W Da... - Bror m�wi� coraz niewyra�niej, z trudem wypowiada� pojedyncze s�owa. -
Ojciec... sp�on�� w �rodku. Powiedz jej... to wszys...
G�os zamar�. Jedynie usta porusza�y si� bezg�o�nie. Alvar pochyli� si� nad ch�opcem i
z tych p�wypowiedzianych s��w wy�owi� ostrze�enie, cho� nie by� do ko�ca pewien, czy
w�a�ciwie poj�� chorego: �Tylko pami�taj, oboj�tnie co by si� dzia�o, pod �adnym pozorem
nie otwieraj tego!�
Niech�tnie podni�s� si� z pos�ania. Nie by� zbyt silny, cho� o wiele zdrowszy ni� ten
biedak. Z nich dw�ch tylko on m�g� wykona� to zadanie.
W�a�ciwie nikt dok�adnie nie wiedzia�, co dolega Brorowi Nilssonowi. Nikt go nie
zbada�, ba, nikt nawet nie mia� zamiaru do niego podej��. Alvar czu� si� za niego
odpowiedzialny. Pragn�� pom�c temu ch�opcu, kt�ry zn�w straci� przytomno��.
Obejrza� go dok�adnie. Pr�cz brzydkich �lad�w na szyi dostrzeg� poparzenia, tak jak
si� spodziewa�. To by si� zgadza�o z tym, co powiedzia� ch�opiec. Ze jego dw�r w Danii
strawi� po�ar.
Alvar odwr�ci� Brora i opatrzy� rany n�dznymi �rodkami, jakie mia� pod r�k�.
Wiedzia�, �e wo�anie na tak zwanych piel�gniarzy nie ma sensu, bo ci nie przejmowali si�
takimi drobiazgami jak opieka nad chorymi. Natomiast lekarz wojskowy ani razu nie pojawi�
si� w stajni.
Alvar od�o�y� sk�rzan� torebk� w najdalszy r�g pomieszczenia, by nie przeszkadza�a.
Zrobiwszy wszystko, co m�g�, dla nieszcz�snego ch�opca, podj�� decyzj�. Nie by�
wprawdzie jeszcze zdrowy, daleko mu do tego - ale my�l o tym, �e mia�by zosta� w tym
ohydnym miejscu cho� jeden dzie� d�u�ej, wyda�a mu si� nie do zniesienia. Bror Nilsson
Huldt zleci� mu zadanie. Potrzebowa� w�a�nie takiego bod�ca, by wydoby� si� z apatii i l�ku,
jaki pora�a� go na my�l o przedzieraniu si� przez wrogi kraj. Zapragn�� wr�ci� do Szwecji.
Niech si� dzieje, co chce!
Nagle ch�opak wyci�gn�� do niego r�ce.
- Nie powinni�my tego robi�! Nigdy! By�o nas czworo! Niebezpiecze�stwo!
�miertelne niebezpiecze�stwo.
S�owa zn�w si� urwa�y. Alvar przybli�y� si� do ch�opca, ale doszed� go jedynie szept:
�Vanland. Donald. Hult. Oczy�.
- Dobrze, pojad� do Hult, do twojego domu - uspokoi� go. - Jak nazywa si� twoja
siostra?
Wydawa�o mu si�, �e chory wym�wi� jakie� trzysylabowe imi�, a potem dosz�y go
jeszcze ciche s�owa:
- �le wybra�a. I ojciec tak�e, du�o wcze�niej. Wszystko posz�o z�� drog�. Czy oni tego
nie rozumieli? Po�piesz si�. Pom� jej! Pom� jej zrobi� to, co nale�y. Naprawi� szkod�!
Naprawi�...
Zn�w opad� z si�.
Dziwne, ale wygl�da�o na to, �e na ch�opca sp�yn�� spok�j. Wreszcie zasn��. Alvarowi
wydawa�o si�, �e to z powodu zrzucenia ci�aru z serca, opatrzonych ran i og�lnie ze
zm�czenia.
Teraz jednak Alvar poczu� si� zagro�ony, podenerwowany, pe�en niech�ci nie
skierowanej bynajmniej przeciw ch�opakowi.
Poniewa� nie m�g� wzi�� Brora z sob�, bo musia�by go nie�� przez ca�y czas, a na to
nie mia� si�, uda� si� w drog� sam. Pod os�on� nocy zdo�a� wymkn�� si� przez dziur� w
�cianie tu� przy pod�odze stajni i uj�� spojrzeniom wartownik�w.
Nadal jednak czu� si� dziwnie nieprzyjemnie. Przepe�nia�a go odraza, by�
podekscytowany, jakby chcia�, a nie m�g� od czego� uciec.
ROZDZIA� III
Zza �ciany dochodzi st�umiony szloch. Niczym skarga z otch�ani rozpaczy.
Czasem k�opoty potrafi� z�ama� cz�owieka. Gdy pogasn� wszystkie �wiat�a nadziei,
�wiat ogarniaj� ciemno�ci.
Bez przysz�o�ci. Bez najzwyklejszego przyjaznego s�owa.
Bez niczego.
W pokoju sypialnym dworu w Hult na brzegu ��ka siedzia�a m�oda kobieta.
Za�amuj�c d�onie, �ali�a si� cichutko. Wiedzia�a, �e jej twarz spuch�a od p�aczu i pokry�a si�
czerwonymi plamami, ale nie mog�a si� uspokoi�.
- Nic nie rozumiem - szlocha�a. - Dlaczego? Dlaczego? Co ja takiego uczyni�am?
Pok�j by� w�a�ciwie bardzo �adny, jasny, z kwiecistym szlakiem zdobi�cym kraw�d�
sufitu. Meble pami�ta�y czasy dzieci�stwa, mama wybiera�a je z tak� trosk�, by dopasowa�
do stylu pomieszczenia.
Mama... Jak to by�o dawno!
Zazgrzyta� zamek w drzwiach. Dziewczyna zastyg�a. Wyprostowa�a si� i nabra�a
powietrza w p�uca jakby w odruchu samoobrony.
W pokoju panowa� p�mrok, zas�ony by�y zaci�gni�te, a okiennice na zewn�trz
zamkni�te i zabite gwo�dziami.
Wszystko po to, by nie da�o si� zajrze� do �rodka. Wi�zienie.
Pomimo mroku dziewczyna wiedzia�a dobrze, kto wchodzi. Nikt inny bowiem jej nie
odwiedza�.
M�czyzna, w kt�rym kiedy� by�a taka zakochana, pochyli� si� nad ni�.
- No i co? Jeste� g�odna? - zapyta�.
Nie by�a w stanie mu odpowiedzie�, z trudem prze�kn�a �lin�. Nie jad�a ju� od wielu
dni i on dobrze o tym wiedzia�.
Jego g�os, kt�ry niegdy� tak kocha�a, teraz brzmia� zimno i bezwzgl�dnie.
- Sama jeste� sobie winna! - m�wi�. - Nic nie dostaniesz, p�ki mi nie powiesz. No,
m�w! Gdzie to ukry�a�?
- Nie rozumiem, o co ci chodzi - wyszepta�a przera�ona i cofn�a si� przed
pochylaj�c� si� nad ni� gro�n� postaci�. Jej odruch jeszcze bardziej go zirytowa�.
- O, wiesz doskonale, o czym m�wi�. By�o nas tylko czworo. Nie mieli�cie prawa nam
tego zabiera�.
- Ale�, zapewniam ci�...
Uderzy� j� szpicrut�.
- Dosta�a� w posagu tylko ten podupad�y dw�r. Skarb m�g�by mnie uratowa�!
�Mnie?� A wi�c ju� zdecydowa�, �e wszystko nale�y do niego?
Wiedzia�a, �e to nieprawda, co m�wi� o dworze. Za czas�w jej ojca, Nilsa
Broderssona Huldta, prosperowa� znakomicie. Ale jej ma��onek, Emil, kt�ry sta� teraz nad ni�
rozz�oszczony, szybko doprowadzi� posiad�o�� do ruiny. Bujne �ycie towarzyskie, jakie
prowadzi�, kosztowa�o niema�o. Obraca� si� w najwy�szych kr�gach towarzyskich, zaprasza�
bywalc�w dworu na wystawne przyj�cia, cz�sto je�dzi� do miasta. Wydatki mia�
nieograniczone.
Dziewczyna pomy�la�a z gorycz�, �e od dnia, w kt�rym znale�li skarb, spada�y na
nich same nieszcz�cia.
A mo�e k�opoty zacz�y si� ju� wcze�niej?
Mo�e wtedy, kiedy ojciec powt�rnie si� o�eni� i pod ich dachem zamieszka�a macocha
z dwojgiem dzieci. Ona, jej brat Bror i dwoje niewinnych maluch�w, najm�odszych z czw�rki
rodze�stwa, zyskali nowych towarzyszy zabaw. W�a�ciwie maluchy nie nale�a�y do tego
kwartetu, jaki stworzy�y nastolatki, by�y za ma�e. Ale Bror i ona znale�li wsp�lny j�zyk z
przybranym rodze�stwem... tak jej si� przynajmniej wydawa�o. Przystojny, troch� arogancki
Emil zawojowa� serce niedo�wiadczonej dziewczyny...
Czy to by� pocz�tek wszystkich nieszcz��? Nie potrafi�a odpowiedzie� na to pytanie.
Wiedzia�a jednak, �e skarb, ten niebezpieczny skarb, kt�rego nigdy nie powinni szuka�,
zmieni� ca�kowicie ich egzystencj�.
Och, po co go w og�le szukali? Po co wysz�a za m�� tak po�piesznie? By�a
przekonana, �e ich mi�o�� b�dzie trwa� a� po gr�b! Zaklina�a si�, �e nigdy w �yciu nie
pokocha innego. Ile� to dziewcz�t tak m�odych jak ona wpad�o w podobn� pu�apk�? Jak
mog�a by� taka naiwna?
A teraz prze�ywa�a wstyd i upokorzenie. Strach o przysz�o��. Samotno��. Ten,
kt�rego kocha�a kilka kr�tkich miesi�cy, teraz budzi� w niej wstr�t.
Najgorsza by�a my�l o tych, kt�rzy bezpo�rednio odczuli konsekwencje jej decyzji:
ojciec, brat i dwoje najm�odszego rodze�stwa. Ju� tak d�ugo ich nie widzia�a!
- Gdzie s� maluchy? - szepn�a. Bola� j� bok od smagni�cia szpicrut�. - Jak one si�
miewaj�?
- A sk�d ja mam wiedzie�? Zapewne jest im dobrze! �yj� sobie spokojnie w Danii u
twego beznadziejnego ojca i mojej cudownej mamy. Ojciec pewnie ich rozpuszcza, tego
mo�esz by� pewna. Dzi�kowa� niebiosom, �e mama ma wi�cej oleju w g�owie. Wie, �e dzieci
trzeba trzyma� kr�tko.
Dziewczyna w�a�nie tego obawia�a si� najbardziej. Pami�ta, �e serce jej krwawi�o,
kiedy wszyscy opu�cili Hult i przenie�li si� do Danii. Zosta�a sama ze swym m�em. Ju�
wtedy, tak kr�tko po �lubie, u�wiadomi�a sobie, �e jej ma��e�skie szcz�cie nie potrwa d�ugo.
Teraz ulotni�o si� bez �ladu.
Alvarowi Svantessonowi Befverowi z trudem uda�o si� przedosta� do Helsing�r.
Wkr�tce mia� odp�ywa� prom na drug� stron� cie�niny.
Nie m�g� zap�aci�, ale um�wi� si� z szyprem, �e w zamian za miejsce na pok�adzie
pomo�e przy za�adunku i przy wy�adunku.
Praca by�a zbyt forsowna dla os�abionego Alvara, ale zacisn�� z�by. Musi wytrzyma�!
Wraca! Wraca do Szwecji! �eby tylko przedosta� si� do ojczystego kraju, dalej ju�
sobie poradzi.
Alvar zdawa� sobie spraw�, jak �le wygl�da. Po kilku tygodniach zmagania si� z
gor�czk� mia� wpadni�te g��boko oczy i wychudzone policzki. Ubrany by� w podarty
mundur. Nie zdawa� sobie jednak sprawy, �e w kobietach taki widok budzi instynkt
opieku�czy. By� przystojny, z ciemnoblond czupryn�, w kt�rej latem odbija�y si� promienie
s�o�ca. Teraz jednak w�osy pokry� brud i pot. Twarz mo�na by uzna� za bardzo poci�gaj�c�,
gdyby okrucie�stwa wojny nie zostawi�y na niej trwa�ych �lad�w w k�cikach ust i w oczach.
Ale nawet mimo fizycznej ruiny by�o w tym oficerze co� dostojnego i patrzy�o si� na
niego z przyjemno�ci�. Mo�e dlatego, �e uda�o mu si� zachowa� r�wnowag� psychiczn� i
uczciwo��.
Niedaleka droga do Helsing�r bardzo go zm�czy�a. Os�abiony chorob� musia�
odpoczywa� po ka�dym przebytym kilometrze. Przemieszcza� si� wy��cznie nocami lub w
najwi�kszym skwarze po�udnia, by nie nara�a� si� na spotkanie �o�nierzy wrogiej armii. Ale
prawdziwe niebezpiecze�stwo zagra�a�o mu z innej strony...
Odnosi� nieprzyjemne wra�enie, jakby by� prze�ladowany. Teraz zyska� ju� pewno��,
jaka jest tego przyczyna.
Ruszaj�c w drog�, zawiesi� na szyi sk�rzany mieszek Brora Nilssona Huldta. Jednak
dozna� w�wczas uczucia takiej odrazy, �e cisn�� torebk� i rzuci� si� do ucieczki.
Wr�ci� jednak, wszak z�o�y� obietnic� umieraj�cemu ch�opcu...
Wetkn�� mieszek do kieszeni wojskowego p�aszcza, by�o troch� lepiej, w ka�dym
razie da�o si� z tym �y�. Do�� dziwnym zbiegiem okoliczno�ci dwukrotnie zapomina� zabra�
p�aszcz z miejsc, gdzie zatrzymywa� si� na odpoczynek. Ale roztargnienie pewnie nale�a�o
przypisa� os�abieniu po przebytej chorobie.
Wielokrotnie zm�czenie bra�o nad nim g�r� i pok�ada� si� gdzie� przy drodze, by si�
przespa�, mimo �e pragn�� jak najszybciej wr�ci� do rodzinnego kraju. Raz zasn�� pod d�bem
niedaleko traktu. By�o to tu� przed �witem. Przy�ni�o mu si�, �e jaka� stara kobieta o twarzy
przesi�kni�tej z�em pochyla si� nad nim i wpatruje we� z nienawi�ci� i pragnieniem mordu.
Mia�a okropne, przera�aj�ce oczy!
Alvar obudzi� si� z krzykiem. Oczywi�cie nikogo nie by�o w pobli�u, wystraszy�
jedynie jak�� zwierzyn�, kt�ra uciek�a daleko w pole. Szyj� mia� dziwnie spuchni�t�, dudni�o
mu w skroniach, a oczy a� wysz�y mu na wierzch.
Przez d�ug� chwil� siedzia� jak sparali�owany, z trudem �api�c oddech. By�
przera�ony do utraty zmys��w. Ba� si� zasn�� ponownie, wola� od razu ruszy� w dalsz� drog�
w jesienny szary poranek. Nad ��kami unosi�a si� mg�a, ciemne niebo z wolna rozja�nia�o si�,
zapowiadaj�c nastanie nowego dnia.
Alvar nie m�g� zapomnie� okropnej twarzy kobiety, kt�ra mu si� przy�ni�a. I tych
strasznych oczu...
Drgn�� gwa�townie, bo u�wiadomi� sobie, �e zn�w zapomnia� swego p�aszcza.
Kolejny raz musia� si� po niego wr�ci�. Czy to przypadek? A mo�e co� lub kto� celowo
usi�uje odci�gn�� go od niego?
Kiedy dotar� do portu w Helsing�r, zobaczy� na nabrze�u dwoje dzieci, siedz�cych na
s�upkach cumowniczych. Alvara nie zdziwi� ten widok. W��cz�ce si� dzieciaki stanowi�y
codzienny obrazek na drogach Skanii i Danii. Bezdomne sieroty nie przykuwa�y niczyjej
uwagi. Cz�sto dzieci ��czy�y si� w gromadki i te grupy �y�y w�asnym �yciem, oddzielone od
zasklepionych w sobie obywateli z wy�szych warstw. Z czasem n�dza zmusza�a je do agresji.
Stawa�y si� coraz bardziej bezwzgl�dne, k�ama�y, krad�y, stanowi�c zagro�enie dla
spo�ecze�stwa.
Najm�odsze dzieci cierpia�y najdotkliwiej. Starsi nie chcieli przyjmowa� ich do swego
grona, cz�sto oni tak�e cierpieli niedostatek.
Tak wi�c Alvar nie przej�� si� szczeg�lnie t� dw�jk�. Widzia� ju� tak wiele n�dzy, �e
przywyk� do podobnych obrazk�w. S� pewne granice ludzkiej wra�liwo�ci. Na widok tylu
nieszcz�� cz�owiek zatraca wsp�czucie, instynkt opieku�czy. Jest to swoisty mechanizm
obronny.
A mimo to by�o w tych maluchach co�, co przyci�gn�o uwag� Alvara. By� mo�e
wywo�a�a to my�l o nadchodz�cej zimie. Sprawia�y wra�enie takich samotnych, g�odnych,
zdumionych nieczu�o�ci� otoczenia. Ch�opiec m�g� mie� oko�o pi�ciu lat. Trzyma�
opieku�czo za r�czk� m�odsz�, mo�e trzyletni� dziewczynk�. Siedzieli ze wzrokiem
utkwionym w przeciwleg�y brzeg, gdzie znajdowa� si� H�lsingborg.
Rysy ich twarzy wyda�y mu si� dziwnie znajome. Ale nie m�g� sobie u�wiadomi�, do
kogo byli podobni.
Dzieci by�y urocze, mimo �e n�dza w widoczny spos�b je dotkn�a.
Alvar zamierza� usi��� na beczce, kt�ra sta�a ko�o nich, podszed� wi�c i spontanicznie,
nim zdo�a� si� zastanowi�, zapyta�:
- Jeste�cie g�odni?
Natychmiast po�a�owa�, �e w og�le si� odezwa�. Co za idiotyczne pytanie!
Odwr�cili zm�czone, brudne buzie w jego stron�.
- Tak - odpowiedzia� ch�opczyk z nadziej� w g�osie.
- Ja te� - przytakn�� Alvar. Czu� si� okropnie, �e nie mo�e ich niczym pocz�stowa�. -
Czekacie na prom?
- Musimy wraca� do Matyldy - odezwa�a si� dziewczynka. - Ona jest kochana. U niej
b�dzie nam dobrze.
- Ale nie mo�emy przedosta� si� przez cie�nin� - doda� ch�opczyk.
- D�ugo ju� czekacie?
- Tak. �eby pop�yn�� promem, trzeba mie� pieni�dze - rzek� rozbrajaj�co rezolutnie.
Naraz dobieg� ich jaki� ha�as. Nadje�d�a� pow�z. Turkocz�c na bruku, skierowa� si� w
stron� portu. Kiedy zatrzyma� si� przy nabrze�u, stangret pom�g� wysi��� dystyngowanej
damie w �a�obie. Po kr�tkiej wymianie zda� wpuszczono j� na pok�ad. Mia�a ze sob� tyle
baga�y, �e wszyscy musieli pomaga� je wnosi�.
Alvar obserwowa� t� scen� ze zdziwieniem i niech�ci�.
- Niekt�rzy maj� dobrze - mrukn�� pod nosem. Odwr�ci� si� do dzieci, ale ich ju� nie
by�o.
Us�ysza� rozkaz podniesienia kotwicy. Raz jeszcze rozejrza� si� wok�. Dzieci chyba
opu�ci�y nabrze�e w chwili, gdy on obserwowa� zaj�cie.
Dr�czy�y go wyrzuty sumienia, �e nie pom�g� tym biedactwom. Zm�czony i
zniech�cony wszed� na pok�ad na samym ko�cu.
Prom odbi� od brzegu.
I wtedy w�a�nie Alvar u�wiadomi� sobie, �e imi� siostry, kt�re Bror szepta� w
malignie, brzmia�o prawdopodobnie Matylda.
A te dzieciaki by�y podobne w�a�nie do Brora. Te same pi�kne, szlachetne rysy, takie
same wielkie inteligentne oczy.
�Wszystko jej opowiedz! Nasze m�odsze rodze�stwo... zosta�o wyrzucone. A mo�e
sami uciekli?�
Bror Nilsson by� ci�ko ranny. Czw�rka rodze�stwa. Najwyra�niej jedyn� osob�, w
kt�rej spotkana przez Alvara tr�jka pok�ada�a nadziej�, by�a starsza siostra Matylda. Bror
powiedzia�, �e wysz�a za m��. Ale czy nie wspomina� przy tym, �e ��le wybra�a�? Tak jak
ojciec. Alvar nie pami�ta� dok�adnie. W ka�dym razie w posagu otrzyma�a dw�r Hult,
natomiast Bror mia� odziedziczy� inny dw�r, w Danii, kt�ry w�a�nie sp�on��.
A niech to! Powinien zaopiekowa� si� t� dw�jk�. Przynajmniej tyle m�g� uczyni� dla
Brora, no i dla malc�w.
Usiad� na �awce w k�cie pok�adu. Zamy�li� si�. Poczu�, �e nie powinien si� tak
forsowa�, p�ki ca�kiem nie wydobrzeje. Poza tym ostatniej doby nic nie jad�. To si� nigdy nie
uda! pomy�la�, gdy przed oczami zacz�� mu ta�czy� horyzont. Skuli� si� i zasn��.
�ni�o mu si�, �e zewsz�d otaczaj� go p�omienie. Wi� si� i wrzeszcza� jak op�tany,
stara� si� wydosta� z piekielnego ognia. Ale z jego ust nie wydobywa� si� �aden d�wi�k.
Oczy? Zn�w zobaczy� te ohydne oczy, pa�aj�ce ��dz� zemsty.
Mary nawiedza�y go jeszcze tylko przez chwil�, bo osoba �miertelnie zm�czona �pi
snem sprawiedliwych. Kiedy wraca� do stanu �wiadomo�ci, zn�w pojawi�y si� te oczy. Drgn��
i wtedy zobaczy�, �e kto� patrzy na niego przez czarny woal. Obok siedzia�a dama z powozu,
no i oczywi�cie nigdzie si� nie pali�o. Alvar by� ca�kiem roztrz�siony. Zrobi�o mu si� g�upio,
�e tak si� przerazi�.
Kobieta podnios�a woalk�. Okaza�o si�, �e jest to stosunkowo m�oda osoba, mo�e
oko�o czterdziestoletnia. Kiedy Alvar spojrza� na ni�, w jej wzroku pojawi� si� b�ysk. Nie
zdawa� sobie sprawy, jak pi�knym b��kitem l�ni� jego oczy, kontrastuj�c z ubrudzon� twarz�.
Bij�ca od niego wo� stajni zdawa�a si� nie zra�a� nieznajomej.
Zaraz jednak odwr�ci�a wzrok, jakby urazi� jej cze��. Chocia� to przecie� ona
pierwsza...
Alvar rozgniewa� si�. Wsta� i opar�szy si� o burt�, spogl�da� na pi�kne �resund.
Do diab�a! Przecie� nawet do g�owy by mu nie przysz�o j� zaczepia�. Na taki rodzaj
flirt�w nie mia� najmniejszej ochoty. Ale �eby prowokowa� spojrzeniem m�czyzn�, a potem
udawa� zbrukan� niewinno��, to oburzaj�ce!
Tak naprawd� Alvar ledwie trzyma� si� na nogach. Uchwyci� si� kurczowo relingu, bo
wszystko mu wirowa�o przed oczami. W�a�ciwie dotrze� do portu uda�o mu si� jedynie si��
woli. Posuwa� si� naprz�d gnany pragnieniem powrotu do ojczystego kraju. Teraz, kiedy by�
ju� prawie u celu, nast�pi�o odpr�enie.
Jeden z marynarzy stan�� obok niego, spogl�daj�c na oddalaj�cy si� l�d.
- Ma pan krzep�, kapitanie - zagadn��. - Ale chyba si� pan troch� przeforsowa� przy
za�adunku.
- Chyba tak - u�miechn�� si� Alvar z wysi�kiem.
O m�j Bo�e, pomy�la�, czy kto� jeszcze jest w stanie rozr�ni� dystynkcje na tym
podartym brudnym mundurze? Przerzucony niedbale wojskowy p�aszcz wisia� na relingu.
- Daleko ma pan do domu?
- Tak. Pochodz� z Uppland. Ale najpierw musz� dotrze� w jedno miejsce na p�nocy
Skanii. Obieca�em pewnemu umieraj�cemu ch�opcu, �e dostarcz� co� jego siostrze, kt�ra tam
mieszka. Pan rozumie, sprawa honorowa. Zaraz potem udam si� do domu. Marz� o tym, by
si� wyspa� i naje�� do syta...
Alvar zamierza� wspomnie� marynarzowi o dzieciach i prosi�, by pom�g� im
przedosta� si� do Szwecji, ale ten, �ycz�c mu powodzenia, po�piesznie odszed�.
Tak jakby si� �le czu� w towarzystwie Alvara?
Trudno si� dziwi�, skoro Alvar sam ze sob� nie czu� si� dobrze.
Nigdy wcze�niej kapitan nie by� w tak marnym nastroju jak po ucieczce z niewoli.
Nigdy te� wcze�niej nie nawiedzi�o go tak przemo�ne pragnienie, by uciec od samego siebie.
Dama przed chwil� tak�e odesz�a na bok. Rozmawia�a ze swym stangretem, kt�ry
r�wnie� p�yn�� promem. M�wili zapewne o Alvarze, bo raz po raz spogl�dali w jego stron�.
Zgadywa� na odleg�o��, �e nie wyra�aj� si� o nim pochlebnie.
W�a�ciwie rozumia� ich. Sam, delikatnie m�wi�c, czu� si� podle. Ale �wiadomo��, �e
inni tak�e uwa�aj�, i� jest odpychaj�cy, bardzo go przygn�bi�a.
Przeprawa na drug� stron� cie�niny nie trwa�a d�ugo. Zanim Alvar zszed� na l�d, uda�o
mu si� zamieni� kilka s��w z marynarzem, z kt�rym rozmawia� wcze�niej. Marynarz obieca�,
�e je�li spotka dwoje ma�ych dzieci, we�mie je na pok�ad i przewiezie do Szwecji. Wiedzia�,
�e wiele dzieci g�oduje i �e nasta�y dla nich ci�kie czasy. Je�li tylko si� uda, przewiezie
ch�opca i dziewczynk� do ojczystego kraju.
Alvarowi troch� ul�y�o. Gdyby m�g�, wr�ci�by zabra� rodze�stwo, ale jego si�y by�y
na wyczerpaniu i nie mia� ju� nic, czym m�g�by zap�aci� za podr�.
Na dam� czeka� nowy pow�z. Stangret podszed� do Alvara, kt�ry wycie�czony
przycupn�� na beczce.
- Moja pani chcia�aby zaoferowa� miejsce w powozie szwedzkiemu kapitanowi.
Alvar zdumia� si�.
- Ale� to zbyt wielka �askawo��! Jestem �le ubrany, cuchn� stajni�, nie...
- Pan kapitan b�dzie siedzia� oczywi�cie na ko�le obok mnie.
- A w takim razie serdecznie dzi�kuj�, zgadzam si�.
Stangret Alvarowi nie przypad� do gustu. I, zdaje si�, niech�� by�a obop�lna. A mimo
to wola� siedzie� na ko�le w jego towarzystwie ani�eli w �rodku powozu, gdzie musia�by
przez kilka godzin prowadzi� konwersacj� z t� niesympatyczn�, wyfiokowan� dam�.
W duchu postanowi�, �e wysi�dzie z powozu, jak tylko nadarzy si� okazja.
Stangret by� Du�czykiem i jego chlebodawczyni r�wnie� - pozna� to po akcencie. Jej
liczne baga�e oznaczone by�y inicja�ami N.B.H.
Pow�z ruszy�. Alvar rzuci� ostatnie spojrzenie w stron� du�skiego wybrze�a.
Poczu� ulg�, �e w ko�cu wydosta� si� z kraju, przeciwko kt�remu walczy� na wojnie i
w kt�rym potem musia� znosi� szyderstwa i upokorzenia.
R�wnocze�nie jednak ogarnia�a go rozpacz na my�l, �e zostawi� w tym nieprzyjaznym
kraju troje rodze�stwa: bezradnego Brora i dwoje maluch�w, kt�rym na skutek
nieszcz�liwego zbiegu okoliczno�ci nie uda�o si� pom�c. Pewnie bardzo ich rozczarowa�, on,
doros�y. Najpierw spyta� idiotycznie, czy s� g�odne, nie maj�c przy sobie nic, czym m�g�by je
pocz�stowa�. A potem straci� dzieci z oczu i nie pom�g� im dosta� si� na prom.
Alvar odczuwa� wstyd i by� na siebie w�ciek�y.
Kiedy milczenie sta�o si� zbyt uci��liwe, stangret zapyta� kapitana o jego pobyt w
Danii. Pytanie z serii podchwytliwych, jakich Alvar nie cierpia�. M�czyzn� interesowa�
szczeg�lnie jego pobyt w stajennym lazarecie. Ciekaw by�, kogo Alvar tam ostatnio spotka� i
dok�d teraz zamierza� si� uda�. Szwedzki kapitan odpowiedzia� kr�tko i zwi�le, nic nie
ukrywaj�c. No, mo�e z wyj�tkiem historii dwojga ma�ych dzieci. W�a�ciwie sam nie rozumia�
dlaczego, ale nie zdradzi� si� nawet s�owem. Mo�e my�l�c o nich odczuwa� zbyt wielki b�l?
A mo�e to wo�nica by� zbyt w�cibski?
Do H�lsingborga przybyli p�nym wieczorem. Nie przejechali ca�ej trasy, jak�
zaplanowali, bo zaskoczy�y ich ciemno�ci. Musieli zatrzyma� si� na nocleg.
Alvar przypuszcza�, �e dama go po�egna, tymczasem postara�a si� o pok�j dla niego i
zaprosi�a na kolacj�.
Alvar by� w tak kiepskiej formie, �e przyj�� jej propozycj� z wdzi�czno�ci�. Wiele
miesi�cy up�yn�o, od czasu kiedy jad� normalnie, a my�l o k�pieli w drewnianej balii oraz o
wygodnym ��ku wyda�a mu si� taka n�c�ca, �e nie by� w stanie odm�wi�.
Nie zdawa� sobie sprawy, jak z�ego dokona� wyboru.
ROZDZIA� IV
Co si� sta�o z moim �yciem? zastanawia�a si� Matylda. M�j wspania�y Emil... Ksi���
z bajki.
Czy rzeczywi�cie jestem tak� z�� �on�, �e musi mnie upokarza� i trzyma� pod
kluczem?
Nie, to nie ja zawini�am.
Nie rozumiem, gdzie tkwi� b��d.
S�u�bie powiedzia� pewnie, �e zachorowa�am na jak�� �miertelnie niebezpieczn�
chorob�. Ciekawe, co wymy�li�. A zreszt�, jakie to ma znaczenie?
Zawsze mi powtarzano, �e ludzie, kt�rzy nikogo nigdy nie kochali, zas�uguj� na
wsp�czucie. Bo nie ma nic cudowniejszego ni� mi�o��, nawet je�li nie zosta�a
odwzajemniona.
Ale to nieprawda. W zwi�zku dwojga ludzi partner, kt�rego uczucie jest silniejsze,
znajduje si� na straconej pozycji i nie ma w tym bynajmniej nic cudownego ani wielkiego.
Upokorzenia, jakich doznaje, potrafi� zabi� w nim wiar� i szacunek dla samego siebie.
Moja mi�o�� umar�a. Nie kocham Emila, pomy�la�a Matylda, ale natychmiast zala�a j�
fala wyrzut�w sumienia. Ko�ci� g�osi, �e kobieta winna kocha� swego m�a. Kocha�?
Winna mu pos�usze�stwo.
Nigdy nie przypuszcza�a, �e rana w sercu mo�e tak krwawi�. Wszystkie jej marzenia o
mi�o�ci leg�y w gruzach.
Mi�o�� nie istnieje.
Gdyby mog�a zaufa� cho� jednej osobie! Ale ojciec, wspania�y, kochany ojciec nie
�yje. Zgin�� w p�omieniach podczas po�aru dworu w Danii.
Nie potrafi�a oprze� si� my�li, �e nie zas�u�y� na taki koniec. Nie rozpacza�aby tak,
gdyby to spotka�o macoch�, matk� Emila.
O, nie, wybacz mi, Bo�e, nie wolno tak my�le�. Cho� prawd� jest, �e nie mogli�my
�cierpie� macochy, Bror i ja. Dla maluch�w tak�e by�a niedobra. Ca�e szcz�cie, �e
przeprowadzi�a si� do Danii. Szkoda tylko, �e ojciec nalega�, by tr�jka jego dzieci pojecha�a
wraz z nimi.
Co si� sta�o z Brorem? Gdzie s� teraz maluchy? Dzi�ki Bogu, �adne z nich nie zgin�o
w tym dziwnym po�arze, kt�ry wybuch� podobno w sypialni ojca. Bror wydosta� go z
p�omieni i wyni�s� na dw�r, ale okaza�o si�, �e jest za p�no.
Wszystkie te informacje Emil przekaza� jej z trudem skrywaj�c triumf.
Jak d�ugo zamierza� j� tu wi�zi�?
Zastyg�a w bezruchu. Kto� zbli�a� si� do drzwi.
Naturalnie by� to jej m��. S�dz�c po krokach, zn�w solidnie podpity. Zawsze, gdy si�
upi�, zmusza� j� do wsp�ycia. Jednak do tej pory, o ironio, ani razu nie sprawdzi� si� w
��ku jako m�czyzna...
Matylda skuli�a si�, czuj�c wstr�t na sam� my�l, �e m�g�by jej teraz dotyka�.
Brzydzi�a si� nim tak strasznie, �e j� sam� niejednokrotnie to przera�a�o.
Emil wszed� do pokoju. By� przystojny jak m�ody b�g, cho� pomimo p�mroku
Matylda dostrzeg�a, �e zmieni� si� w ostatnim czasie. Twarz mu nabrzmia�a, oczy dziwnie si�
szkli�y. Sylwetka straci�a m�odzie�cz� pr�no��. W�osy, kt�re zazwyczaj skrywa� pod modn�
peruk�, wygl�da�y tak, jakby ich od dawna nie czesa�. Chodzi� w poplamionej kamizelce,
zupe�nie si� tym nie przejmuj�c.
Ledwie trzyma� si� na nogach. Zwali� si� ci�ko na ��ko, omal nie przewracaj�c
Matyldy siedz�cej na brzegu pos�ania. Podni�s� si� jednak i nachyliwszy si� nad ni�, usi�owa�
uchwyci� jej spojrzenie. Poczu�a od niego alkohol.
- A jak si� dzi� miewa moja tak zwana ma��onka? - wybe�kota�. - Nie, nie, lepiej nie
odpowiadaj, mam do�� twojego zrz�dzenia.
Matylda instynktownie cofn�a si�, cho� wiedzia�a, �e to go rozw�cieczy.
Nie pomyli�a si�, wymierzy� jej siarczysty policzek. Na szcz�cie jednak uderzaj�c j�
zatoczy� si�, wi�c zbytnio nie ucierpia�a.
- Zn�w zamierzasz si� awanturowa�? - rykn��. - znowu nic ci nie pasuje? To ja
przychodz� tutaj w przyjaznych zamiarach, a ty ci�gle jeste� niezadowolona. Czego w�a�ciwie
chcesz?
Matylda nic nie odpowiedzia�a.
Jej cichy up�r rozdra�ni� Emila. Chwyci� j� wi�c mocno i powali� na ��ko.
Dziewczyna wiedzia�a dobrze, �e nie ma sensu broni� si� przed nim. Ile� to razy walczy�a z
m�em i musia�a ulec. Teraz wi�c, miast traci� si�y w szamotaninie, zachowywa�a si� biernie,
by jak najszybciej by�o po wszystkim.
Emil przez to musia� stara� si� w dw�jnas�b, walczy� ze sw� s�abo�ci� i kompletnym
brakiem zainteresowania z jej strony. Nie mia� odwagi spojrze� jej w twarz, zdaj�c sobie
spraw�, �e wymalowana jest na niej wielkimi literami niech�� i wstr�t do niego. I zn�w mu
si� nie powiod�o. Po raz kolejny.
Nigdy dot�d nie odnosi� podobnej kl�ski w kontaktach z kobietami. A tymczasem jego
m�sko�� zawodzi�a za ka�dym razem, gdy by� w ��ku z w�asn� �on�!
Nie m�g� �cierpie� takiego upokorzenia. Poderwa� si� z krzykiem i oskar�eniami, �e to
ona jest wszystkiemu winna. Nie potrafi go rozpali�, a poza tym jest taka brzydka i
odpychaj�ca, �e on cho�by nie wiadomo jak si� stara�, nie jest w stanie wype�ni� swego
ma��e�skiego obowi�zku. Tak, obowi�zku! I to przykrego, bo trudno zmusi� si� do zbli�enia
z kobiet� tak ma�o poci�gaj�c�. Czy trudno si� dziwi�, �e szuka pociechy gdzie indziej?
Nie panuj�c nad s�owami, rani� jej uczucia, by odwr�ci� uwag� od faktu, �e sam si�
nie sprawdzi�. On, kt�ry puszy� si�, �e jest wspania�ym kochankiem, nie potrafi� sprosta� roli
m�a. Co za wstyd!
Nagle jego twarz oblek�a si� ch�odem.
- Oko za oko, z�b za z�b, sama tego chcia�a� - szepn�� gro�nie. - Powiedzia�em ci,
dostaniesz jedzenie i wyjdziesz st�d, je�li powiesz, co zrobili�cie ze skarbem. Moja sytuacja
jest dramatyczna, zbli�aj� si� terminy sp�aty d�ug�w. A chyba nie chcesz, by tw�j ukochany
dom rodzinny poszed� pod m�otek? - zako�czy� z sarkastycznym grymasem.
- Emil, ja naprawd� nie wiem...
Widzia�a zimn� i bezwzgl�dn� twarz. Och, jak�e mog�a nie dostrzec wcze�niej tego
ch�odu w spojrzeniu. Musia�a by� kompletnie za�lepiona mi�o�ci�.
S�owa, kt�re wyrzek�, dobi�y j�.
- Oddaj mi skarb, a oszcz�dz� to twoje smarkate rodze�stwo. S� w moich r�kach. Je�li
nie udzielisz mi informacji, o kt�re prosz�, zlikwiduj� najpierw jedno z nich, powiedzmy
Hermana. A je�li nadal nie b�dziesz m�wi�, swe m�ode �ycie zako�czy r�wnie� Beda.
Matylda zastyg�a z przera�enia. Nie mia�a poj�cia, �e Emil blefuje.
- Ale� ja nic nie wiem! - krzykn�a.
M�� jednak ju� wyszed�, przekr�caj�c klucz w zamku.
Dziewczyna siedzia�a zraniona, upokorzona i przera�ona na my�l o dzieciach.
- Pomocy! Niech mi kto� pomo�e! - szepta�a bezsilna i kompletnie za�amana.
Alvar Befver, mimo �e nosi� oficerskie szlify, nie jad� w towarzystwie �askawej damy.
Wymy� si� wprawdzie od st�p do g��w, ale jego mundur nadal cuchn�� stajni�.
Zreszt� z przyjemno�ci� nie skorzysta� z tego przywileju. Dama nie odezwa�a si� do
niego przez ca�� drog�, ale zauwa�y� ukradkowe spojrzenia, jakie mu posy�a�a. O co jej
chodzi? Ma ochot� na przygod�? A mo�e interesowa�a si� nim z innych przyczyn? Mo�e chce
mu zleci� jakie� zadanie? Przecie� bez powodu nie proponowa�aby mu podwiezienia i nie
zaprosi�a na kolacj�. Co prawda posi�ek spo�ywa� w kuchni wraz ze stangretami i s�u�b�, ale
mimo wszystko!
A mo�e po prostu trafi� na przyjazn� dusz�?
Westchn��, bo jego sytuacja nie przedstawia�a si� najlepiej. Mia� ochot� napisa� do
matki i ojca, da� znak, �e �yje i �e wraca do domu, cho� mo�e jeszcze up�yn�� troch� czasu,
nim dotrze na miejsce. Ale nie sta� go by�o nawet na papier do pisania, nie wspominaj�c ju� o
pieni�dzach na wys�anie listu.
M�wi�c otwarcie, nie posiada� niczego. Kompletnie niczego, bo nawet postrz�pione
ubranie, jakie mia� na sobie, by�o w�asno�ci� wojska.
Od pewnego czasu Alvar ba� si� zasypia�. Zupe�nie jak m�ody Bror.
Ale w ko�cu sen go zmorzy�. ��ko wydawa�o mu si� takie mi�kkie w por�wnaniu z
niewygodn� tward� prycz� w stajennym lazarecie.
Alvar panicznie obawia� si� sn�w, bo od czasu gdy wydosta� si� z niewoli, �ni�y mu
si� wy��cznie koszmary. Te straszne oczy... i uczucie, jakby kto� go dusi�.
Oboj�tnie jak walczy�by ze snem, i tak natychmiast nachodzi�y go koszmary.
Ale nie by�y do siebie podobne.
Teraz te� wydawa�o mu si�, �e kto� jest w pokoju. To by� jeden z tych okropnych
sn�w, kt�re dziej� si� dok�adnie w miejscu, gdzie c