16138
Szczegóły |
Tytuł |
16138 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16138 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16138 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16138 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARGIT SANDEMO
MORZE MI�O�CI
Saga o Kr�lestwie �wiat�a 20
Z norweskiego prze�o�y�a
IWONA ZIMNICKA
POL - NORDICA
Otwock
RODZINA CZARNOKSIʯNIKA
LUDZIE LODU
INNI
Poszukiwacze Przyg�d, przebywaj�cy na powierzchni Ziemi:
Faron, Obcy
Marco z rodu Ludzi Lodu, ksi��� Czarnych Sal
Sol z rodu Ludzi Lodu, b�d�ca jednocze�nie cz�owiekiem i duchem. Obieca�a, �e nie
b�dzie ju� dzia�a� jako czarownica, przyrzeczenie to zamierza jednak teraz z�ama�.
Kiro, Stra�nik, m�� Sol
Armas, niezdecydowany p� - Obcy
Sardor, Stra�nik
Nim, Stra�nik
Ram, dow�dca Stra�nik�w
Gia, doros�a Gwiazdeczka
Berengaria, z rodu czarnoksi�nika
Dolg, syn czarnoksi�nika, rozsta� si� z �yciem i jest teraz elementarnym duchem
Algol, Stra�nik
Zinnabar, Stra�nik. Wszyscy Stra�nicy s� Lemuryjczykami.
Wn�trze Ziemi
(jedna po�owa)
STRESZCZENIE
Sytuacja tych Poszukiwaczy Przyg�d, kt�rzy przebywaj� w �wiecie na powierzchni
Ziemi, sta�a si� krytyczna.
M�ri i Berengaria wci�� nie zostali odnalezieni. Jedynie Dolg, elementarny duch, wie,
gdzie si� znajduj�; zabra� ze sob� Marca i doros�� Gwiazdeczk�, nazywan� teraz Gi�, by
pr�bowa� ich uratowa�.
Ram i Indra kieruj� si� nad le�ne jezioro w Czechach, dawnej Bohemii, gdzie
przebywaj� przyjaciele. Gondol� Rama �ledzi jednak wrogi samolot, Maszyna �mierci, a on i
Indra o tym nie wiedz�.
Realizacj� planu Kr�lestwa �wiat�a rozpylenia na powierzchni Ziemi eliksiru,
usuwaj�cego nienawi�� i wrogo�� z ludzkich serc, utrudniaj� Talornin i Lenore, przybyli z
Bli�niaczej Planety. Gro�� wypuszczeniem �mierciono�nego wirusa, przetrzymuj� za-
ginionych, a ich Maszyn� �mierci pilotuj� ��dni krwi m�czy�ni.
Talornin zosta� zwabiony do mistycznej twierdzy przez znaj�c� si� na czarach czesk�
kr�low� Libusz�, kt�ra �y�a w VI wieku. Libusza poprosi�a Farona o zaj�cie si� jej
potomkini� Lis�, b�d�c� jej wcieleniem. Lisa jest narkomank� i Armas, kt�remu wyznaczono
zadanie pilnowania dziewczyny, nie mo�e jej znie��.
Lenore znajduje si� teraz poza twierdz�. Sol z Ludzi Lodu, wsp�pracuj�ca z Libusz�,
zamierza si� ni� �zaj��. Na sw�j spos�b.
Kiro, Faron oraz Stra�nicy Sardor i Nim kieruj� si� na g�rski p�askowy�, na kt�rym
stoi twierdza.
Twierdza jest jedynie u�ud�, magicznym wytworem czarodziejskiej mocy Libuszy,
lecz o tym ani Talornin, ani Lenore nie wiedz�.
1
Kiro dotar� do kraw�dzi p�askowy�u i tam stan��, os�oni�ty kilkoma drzewami. Nie
odwracaj�c si�, gestem podniesionej r�ki zatrzyma� tych, kt�rzy nadchodzili za nim: Farona,
Sardora i Nima.
- Co, na mi�o�� bosk�...? - szepn�� Nim.
- Niech Sol robi swoje - mrukn�� Faron.
On widzia� Libusz�, by� bowiem jej przyjacielem i zaufanym, pozostali jednak
dostrzegali tylko Sol i Lenore, stoj�ce przed niezwyk�� prastar� twierdz�, kt�r� mo�na by
niemal nazwa� zamczyskiem. Dwie znaj�ce sztuk� czarowania kobiety mia�y wok� siebie
dostatecznie du�o wolnej przestrzeni, i by�o to najwyra�niej bardzo potrzebne, bo Sol na serio
przyst�pi�a do walki.
- Za to, �e pod�o�y�a� ogie� w domu Rama i Indry! - zawo�a�a do Lenore.
Z jej podniesionej r�ki wystrzeli�y iskry, kt�re w�owym ruchem pomkn�y ku
ofierze. Lenore podskoczy�a wysoko, chc�c unikn�� sycz�cych drobinek ognia, ze �wistem
mkn�cych ponad ziemi�.
- Skacz, babciu! - zawo�a�a Sol roze�miana.
- Nie jestem �adn� babci�! - wrzasn�a Lenore.
- Och, to tylko odrobina czarnego humoru, moja droga! Nie pami�tasz tej historyjki o
dzieciach, kt�re prowadzi�y swoj� �lep� babci� po ulicy i mia�y j� uprzedza� s�owami �skacz,
babciu� przed kraw�nikami albo jak�� inn� nier�wno�ci� na drodze? One jednak m�wi�y tak
przez ca�y czas, nawet wtedy gdy nie by�o �adnych przeszk�d.
- Nie opowiadaj mi niem�drych historyjek i sko�cz z t� dziecinad�! My�lisz, �e nie
wiem, �e to wszystko jest tylko iluzj�?
- Oczywi�cie, dok�adnie tak samo, jak by�o z babci�. Ale, wobec tego, dlaczego tak
podskakujesz?
Lenore u�wiadomi�a sobie, jak g�upio si� zachowa�a, i pr�bowa�a uciec, ale Sol
b�yskawicznie pos�u�y�a si� inn� czarodziejsk� sztuczk� i kamieniste pod�o�e, oddzielaj�ce
uciekinierk� od lasu, natychmiast roz�arzy�o si� jak p�ynna lawa.
- Za to, �e w�ama�a� si� do mojego domu i o�mieli�a� si� mnie zaatakowa�!
- Nie oszukasz mnie! - zawo�a�a Lenore i wbieg�a na rozpalon� do czerwono�ci,
bulgocz�c� law�.
Zaraz te� zacz�a g�o�no krzycze� z b�lu i gwa�townie podskakiwa� raz na jednej, raz
na drugiej nodze, staraj�c si� l�dowa� na palcach. Z gor�ca podeszwy oderwa�y jej si� od
but�w, przera�ona wr�ci�a wi�c na swoje dawne miejsce. Sol pozwoli�a lawie znikn��, lecz
Lenore nie podejmowa�a ju� ryzyka kolejnej pr�by ucieczki.
- Sk�d bierzesz odwag� na to, �eby by� jej m�em? - szepn�� Sardor do Kira.
- Sol jest wspania�� �on� i s�ynie z wierno�ci w stosunku do przyjaci�. Powszechnie
wiadomo, �e jest gotowa uczyni� dla nich wszystko.
- Zechciej jej wi�c powiedzie�, �e i ja jestem przyjacielem!
- Ona o tym dobrze wie.
Sardor poczu� si� spokojniejszy. Sol tymczasem spr�bowa�a innych sztuczek.
Teraz spomi�dzy szczelin w kamiennych blokach na ziemi wype�z�y ca�e gromady
skork�w.
- Za to, �e zapaskudzi�a� nam �ciany obrzydliwymi s�owami! - mrukn�a.
Ach, jak�e Lenore krzycza�a! Jej przera�one wrzaski dotar�y chyba a� do Pragi.
Str�ca�a i uderza�a insekty pe�zn�ce po jej nogach, b�agaj�c Sol, by przesta�a.
- W porz�dku - o�wiadczy�a czarownica. - Je�li obiecasz, �e oddasz ampu�k� z
wirusem Laurentiusa.
- Przecie� ja jej nie mam! - zawo�a�a Lenore. - Zabierz je ode mnie, one wpe�zaj� mi
do uszu, s� wsz�dzie!
- To przyjemne, prawda? Gdzie wobec tego znajduje si� ampu�ka?
- Ja tego nie wiem, przecie� m�wi�!
- A gdzie s� M�ri i Berengaria?
- W tym samym miejscu! - zawy�a Lenore.
- W tym miejscu, kt�rego nie znasz? O, nie, sta� ci� na wi�cej!
Kolejny r�j wstr�tnych stworze� z wyra�nie zaznaczonymi szczypcami na odw�oku
zacz�� wi� si� wok� pi�knej z�ej kobiety.
- Sol! - ostrzegawczo krzykn�� Faron. Obcy zorientowa� si� bowiem, �e Lenore jest w
szoku i wkr�tce mo�e nast�pi� u niej ca�kowite za�amanie.
- Dobrze, Faronie - zgodzi�a si� Sol i obrzydliwe robactwo od razu znikn�o.
Lenore, us�yszawszy imi� Farona, odwr�ci�a si� zaraz w jego stron�. Pomimo histerii,
w jak� wpad�a, zd��y�a jeszcze zauwa�y�, �e Faron jest nadzwyczaj przystojnym m�czyzn�
o, �agodnie m�wi�c, niezwykle egzotycznym wygl�dzie. Oto �akomy k�sek do zdobycia!
Nieodparty urok Lenore bez w�tpienia skutecznie zadzia�a.
- Pom� mi! - poprosi�a najbardziej kokieteryjnym tonem i spr�bowa�a podbiec w
kierunku m�czyzn, r�kami wci�� odganiaj�c ewentualne zapomniane owady. - Przecie� ta
kobieta oszala�a!
Daleko jednak zaj�� nie zd��y�a. Lenore nie uczestniczy�a w wyprawie w G�ry
Czarne, Sol natomiast tam by�a i, niewiele si� namy�laj�c, wyczarowa�a potworne czarne
ptaki, kt�re z wysoka znurkowa�y teraz ku Lenore, chwytaj�c j� za ramiona. Inne, trzepocz�c
skrzyd�ami, zagrodzi�y jej drog� ku m�czyznom.
- Za to, �e w�ama�a� si� do domu Gorama i Lilji, ty z�odziejko! - zawo�a�a Sol.
Lenore poczu�a, jak ostre szpony szarpi� cienk�, delikatn� sk�r� na ramionach, z
kt�rej by�a taka dumna. Z b�lu na moment przeja�ni�o jej si� w g�owie.,
- Dobrze, dobrze, zaprowadz� was do M�riego i Berengarii! - krzykn�a, nie maj�c
wcale takiego zamiaru.
Je�li tylko b�dzie mia�a okazj� przy��czy� si� do nich... Na pewno zdo�a uczyni� z
pot�nego Farona swego sprzymierze�ca, to bez w�tpienia nie b�dzie trudne, a wtedy
Talornin wraz ze swoimi planami mo�e sobie ucieka� tam, gdzie pieprz ro�nie.
Wizje usta�y. Czarne ptaszyska znikn�y.
- Wspania�y pokaz! - Libusza �ciszonym g�osem pochwali�a Sol.
- Moc wci�� jest we mnie - odpar�a z dum� czarownica z rodu Ludzi Lodu. - A w
gniewie staje si� po dwakro� silniejsza.
- Oczywi�cie - przyzna�a Libusza.
Ona sama mia�a pewne problemy z wykorzystaniem swojej magicznej mocy, kt�ra
dzia�a�a niejako w przeciwnych kierunkach: twierdza mia�a pozostawa� widoczna, gondola
Kira za� - niewidoczna. To wymaga�o od Libuszy nie lada wysi�ku.
Lenore chwia�a si� na nogach, by�a bowiem kompletnie wycie�czona. Ze zdumieniem
patrzy�a na swoje poparzenia, znika�y tak samo jak skaleczenia na barkach. Buty le�a�y nieco
dalej na p�askowy�u, one r�wnie� wygl�da�y na ca�e. Usta� te� wszelki b�l.
Przekle�stwo, pomy�la�a Lenore. Da�am si� zwie�� tej wied�mie.
Gdy sobie to u�wiadomi�a, jej przewrotna inteligencja zn�w zacz�a pracowa� i
Lenore uczyni�a to, o czym ju� dawno powinna by�a pomy�le�: wyci�gn�a pistolet ze
�miertelnie niebezpiecznymi gazowymi nabojami i wycelowa�a go w Sol.
Ale Kiro okaza� si� szybszy. Przez ca�y czas trzyma� w pogotowiu sw�
obezw�adniaj�c� bro�, bo nawet przez sekund� nie zaufa� Lenore.
Strza� trafi� j� w rami�. R�ka z pistoletem opad�a, a bro� potoczy�a si� na ziemi�.
Nab�j nie zd��y� opu�ci� magazynka.
Podnie�li nieprzytomn� Lenore z ziemi, nie mogli jej przecie� tak zostawi�.
- No, a Talornin? - spyta� Kiro, ogl�daj�c niebezpieczny gazowy pistolet; w ko�cu
zdecydowa� si� zagrzeba� go pod kamieniem. - Gdzie on jest?
- W twierdzy - odpar�a Sol, kt�ra ju� do nich zesz�a. - Nim nie musimy si�
przejmowa�, t� spraw� przejmie Libusza.
Sol nie by�a w pe�ni usatysfakcjonowana. Cho� wreszcie zn�w mog�a zaj�� si� magi�,
co sprawi�o jej prawdziw� przyjemno��, wci�� przecie� nie policzy�a si� z Lenore...
Akurat teraz jednak nie by�o na to czasu. Lenore le�a�a nieprzytomna, a poza tym
Libusza �ci�gn�a na siebie uwag� wszystkich, r�wnie� Sol. Pot�na czarodziejka, kr�lowa z
minionych czas�w, pozwoli�a, by gondola Kira zn�w ukaza�a si� ich oczom.
Sol i Faron ciep�o po�egnali si� z Libusz�, obiecuj�c, �e nie pozostawi� Lisy samej
sobie, dop�ki ca�kiem nie uwolni si� od narkotyk�w i w g�owie nie pojawi� jej si�
szlachetniejsze my�li. R�wnie szlachetne jak Libuszy, wtedy gdy by�a kr�low� Bohemii i
uczyni�a tak wiele dla swego kraju.
Kiro zabra� wszystkich na pok�ad swojej gondoli i sprowadzi� j� na d� do pozosta�ych
pojazd�w.
Gdy ju� wyl�dowali i skierowali si� ku gondoli Armasa, przewieszona przez rami�
Sardora Lenore na powr�t si� ockn�a. Postawiona na ziemi, u�wiadomi�a sobie w�asne
�a�osne po�o�enie i natychmiast zmieni�a ton. Odgrywa�a teraz s�ab� i bezbronn�, po-
trzebuj�c� m�skiego wsparcia. To Sol by�a �ajdaczk�, ona sama za� osob� bole�nie
pokrzywdzon�. Mia�a nadziej�, �e m�czy�ni to zrozumiej�.
Dr��co u�miechaj�c si� do Farona, zagadn�a:
- My si� chyba jeszcze nie znamy? Jestem Lenore.
- Dobrze o tym wiem - odpar� surowo Faron. - Wska� nam teraz drog� do M�riego i
Berengarii.
M�g� chyba okaza� jej wi�ksz� przychylno��?
- Ile tw�j partner Talornin wie o tym wszystkim? - pyta� Faron r�wnie ostrym g�osem
jak poprzednio. - Czy to on przechowuje wirusa? Lenore wcale nie obchodzi� los jej partnera,
poczu�a ochot� na innego m�czyzn�, Talorninem mog�a przecie� zaj�� si� p�niej.
- Ja nie mam o niczym poj�cia - odpar�a beztrosko, zagl�daj�c Faronowi g��boko w
oczy.
Sol zn�w ogarn�� gniew. Chc�c zako�czy� swe czary mocnym akcentem, mrukn�a
p�g�osem:
- Za to, �e chcia�a� zwabi� niewinn� Lilj� do lasu i skaza� j� na zatracenie!
Po s�owach wied�my z. Ludzi Lodu cia�o Lenore wyda�o z siebie bardzo
nieprzyzwoity odg�os.
Lenore by�a tak wstrz��ni�ta, �e a� dech jej zapar�o ze wzburzenia. Pr�bowa�a skoczy�
swej przeciwniczce do oczu, lecz Kiro natychmiast stan�� mi�dzy nimi.
- Wystarczy ju� tego, Sol! - o�wiadczy� stanowczo Faron, ale tak jak inni m�czy�ni
nie potrafi� zachowa� ca�kowitej powagi. - Nie b�dziemy o tym pami�ta�, Lenore. A teraz ju�
ruszamy.
Weszli do gondoli. We wn�trzu pojazdu Lenore a� drgn�a. Do diaska, to ten dure�
Armas, w dodatku na jej widok tak si� skrzywi�, jakby spr�bowa� octu. A obok niego siedzi
jaka� godna po�a�owania dziewczynina. Taka blada, oczy ma podsinione i ca�a si� trz�sie jak
osika na wietrze. Po c� oni j� ze sob� zabrali?
No c�, przynajmniej nie musi jej uwa�a� za rywalk�.
Lenore przyjrza�a si� po kolei wszystkim m�czyznom w gondoli. Jak zwykle szuka�a
spojrze� wyra�aj�cych bezgraniczny podziw.
Kochajcie mnie, wielbijcie, zas�uguj� na to!
No, oczy Armasa w ka�dym razie nic takiego nic' m�wi�y, ale przecie� z nim ju�
sko�czy�a. Kiro sprawia� wra�enie, jakby �wiata nie widzia� poza t� idiotk�, t� wied�m� Sol.
Dwaj Stra�nicy, jak oni si�, do diab�a, nazywaj�, zaj�li si� maszyneri�, a Faron...
Jaki� on przystojny!
Och, oczywi�cie nie s�ysza� tego, co si� jej przy darzy�o w lesie, niemo�liwe, by tak
by�o, bo przecie� patrzy� teraz prosto na ni�.
Ale jak�� surowo�� mia� w oczach!
- Zaprowad� nas wprost do M�riego i Berengarii, inaczej ci� unicestwi�!
Lenore poblad�a. Doskonale wiedzia�a, �e Faron jako Obcy jest w mocy to zrobi�.
Czy on nie widzi, kogo ma przed sob�? Najpi�kniejsz� kobiet� w ca�ym Kr�lestwie
�wiat�a, po��dan� przez wszystkich! Czy nie wiedzia�, ilu m�czyzn le�a�o u jej n�g, b�agaj�c
o �askawo��? Czy� nie zdoby�a sobie s�awy najbardziej ognistej kochanki w ca�ym
wszech�wiecie? Czy� wszyscy m�czy�ni nie pragn�li nosi� jej na r�kach, tak by jej pi�knych
st�p nie pobrudzi�a ziemia?
Kokieteryjny, dziecinnie bezbronny u�miech Lenore nie zrobi� wra�enia na Faronie,
akurat bowiem w tej chwili jeden ze Stra�nik�w zawo�a�:
- Ram nas wzywa!
2
Maszyna �mierci, trzymaj�c si� w bezpiecznej odleg�o�ci od gondoli Rama, czeka�a
niewidoczna w ukryciu.
Pilotowali j� ludzie, kt�rzy trafili do Kr�lestwa �wiat�a nieszcz�liwym zbiegiem
okoliczno�ci. Ani troch� nie pasowali do tamtego wspania�ego �wiata, zachowywali si� tak
okropnie, �e zes�ano ich na Bli�niacz� Planet�, a oni poprzysi�gli za to odwet. Dlatego te�
przy��czyli si� do Talornina, gdy przygotowywa� bunt i utworzy� sw� w�asn� grup�.
Wybi�a wreszcie godzina zemsty.
- Dlaczego tak zwlekamy? - wykrzykn�� ze z�o�ci� jeden z pilot�w. - Bierzemy ich!
Tak ich kopniemy w ty�ek, �e si� rozerw� na strz�py!
Ju� k�ad� r�k� na wyrzutni pocisk�w.
- Nie! Wstrzymaj si�! - sykn�� drugi, o w�os inteligentniejszy od tamtego. - Talornin
bardzo wyra�nie nam przykaza�, �eby�my pozwolili si� doprowadzi� do w�a�ciwego miejsca.
Potem b�dziemy mogli rozprawi� si� ze wszystkimi za jednym zamachem i zabierzemy
wtedy jego i t� przekl�t� Lenore. Wydaje si�, �e oni na dobre utkn�li.
- No tak, ale przecie� nie mo�emy ich znale�� - zauwa�y� jego towarzysz, niech�tnie
podporz�dkowuj�c si� poleceniu. Podj�� te� pr�b� nawi�zania kontaktu z Talorninem. Bez
rezultatu, linia wci�� by�a g�ucha.
- �adne po��czenie nie funkcjonuje - o�wiadczy� z kwa�n� min�, nic z tego nie
rozumiej�c. - Uwa�aj, podlatujesz zbyt blisko!
Za p�no. Ram i Indra ju� ich zauwa�yli.
- Co teraz zrobimy? - spyta�a Indra, omal nie �ami�c sobie karku podczas pr�b
przyjrzenia si� morderczemu samolotowi. - Zestrzelimy ich?
- Nie mamy takiej broni.
Wezwali przyjaci� z gondoli na ziemi. Od razu ich us�yszeli.
- �ciga nas ta �mierciono�na maszyna - meldowa� Ram. - Prawdopodobnie chc�,
�eby�my ujawnili im miejsce waszego pobytu. Nie schodzimy wi�c w d�, postaramy si� ich
zgubi�.
Faron odpowiedzia� pytaniem:
- Gondol�? Drodzy przyjaciele, to si� wam nie uda. Zreszt� jest ju� na to za p�no,
widz� was... Waszych prze�ladowc�w tak�e. Oni wi�c na pewno widz� i nas.
- Gondole musz� sta� si� niewidzialne - zawo�a� Armas przera�ony. - Sol, pospiesz
si�!
Czarownica pokr�ci�a g�ow�.
- To specjalno�� Libuszy, a jej ju� tu nie ma, powr�ci�a do w�asnego stulecia,
spokojna, bo przekonana, �e my zajmiemy si� Lis�.
Armas prychn�� ze z�o�ci�, spogl�daj�c na skulon� posta� na siedzeniu tu� obok niego.
Nawet w tak rozpaczliwej sytuacji nie przestawa� my�le� o sobie i w�asnych
problemach. Ani przez chwil� nie czu� si� dobrze. Jako� si� nie sk�ada�o, �eby wreszcie
wyruszy� na ratunek pi�knej Berengarii, a na dodatek pojawi�a si� jeszcze Lenore, chyba
tylko po to, by zn�w wr�ci� smak upokorzenia.
- Nie mo�emy zawraca� g�owy Libuszy - stwierdzi�a Sol. - A pr�by na�ladowania
przez nas jej magicznych zakl�� oznacza�yby brak szacunku dla niej. My, czarownice, tak�e
mamy sw�j kodeks honorowy - zako�czy�a dumnie.
Z mieszanin� zdziwienia, ulgi i zatroskania patrzyli, jak gondola Rama skr�ca,
odci�gaj�c tym samym Maszyn� �mierci od okolicy. Piloci najwyra�niej byli do tego stopnia
zaj�ci �ciganiem Rama i Indry, �e nie zwr�cili uwagi na wszystkie inne gondole, parkuj�ce
nad le�nym jeziorem.
- Oby �wi�te S�o�ce nie opuszcza�o Rama i Indry! - mrukn�� Faron.
- Oby - kiwn�� g�ow� Kiro. - Ale my nie mo�emy tu zosta�.
- Masz racj�. Opu�cimy teraz to miejsce. Podzielimy si� na gondole, a potem zn�w
skontaktujemy si� z Ramem i Indr�, i je�li to b�dzie mo�liwe, r�wnie� z Markiem. Musimy
dzia�a�, trudno, najwy�ej mu przeszkodzimy, jemu i Dolgowi. Najwa�niejsze, by�my
odnale�li t� dw�jk� zaginionych.
Twarz mia� napi�t� i poblad�� ze strachu.
Nasta�a ju� noc, kiedy Talorninowi wr�ci�a wreszcie przytomno��.
Dooko�a niego by�o tak pusto i cicho. Wia� lekki ch�odny wiatr, a pod�o�e, na kt�rym
le�a�, nagle okaza�o si� nier�wne i twarde.
Otworzy� oczy.
Wok� panowa�a te� ciemno��. Gdzie� z bliska dochodzi� szum lasu. Z wolna wraca�a
mu pami��.
To musia� by� z�y sen, prawdziwy koszmar, pomy�la�, ca�y dr��c.
- Lenore?
Nikt nie odpowiedzia�.
Jeszcze raz zawo�a� j� po imieniu, echo odbi�o si� od wysokich skalnych �cian.
Gdzie ja jestem? zastanawia� si�. Ostatni� rzecz�, jak� pami�tam - ale to oczywi�cie
fragment tego koszmaru - to to, �e kr��y�em po jakiej� strasznej zakl�tej twierdzy, wypi�em
zawarto�� amfory...
Wci�� czu� w ustach gorzki, zgni�y smak stoj�cej bagiennej wody i skrzywi� si� z
obrzydzeniem. Cmokn�� j�zykiem, by si� go pozby�.
A potem znalaz�em olbrzymi skarb.
Nie, na razie to wszystko jest rzeczywisto�ci�, dopiero od tego momentu zacz�� si�
koszmar.
Bo skarb rozp�yn�� mi si� w palcach.
A potem... potem znalaz�em lustro.
Na wspomnienie ohydnej postaci, kt�ra ukaza�a si� w zwierciadle, ogarn�y go
md�o�ci.
Dobrze, �e to by� tylko z�y sen!
Postanowi�, �e musi z powrotem wej�� do twierdzy i odnale�� skarb. To przecie�
bezcenne bogactwa.
Talornin podni�s� si� w ciemno�ci.
To straszne, jak trudno mu i��. No a twierdza? Gdzie ona jest?
Powinna by� tutaj, bo w�a�nie tu wysoka ska�a rysowa�a si� czerni� na tle
rozgwie�d�onego nieba.
Co si� dzieje z jego nogami? Pochyli� si�, chc�c rozetrze� kolana.
J�kn�� przeci�g�e, zszokowany.
To wcale nie by� �aden sen. W panice obmacywa� d�o�mi to, co kiedy� by�o jego
cia�em. Zna� histori� tamtych dwojga, kt�rzy napili si� wody. S�ysza� o paj�czycy, kt�ra mia�a
wiele przypominaj�cych szpony odn�y. Przebywa�a wtedy w grocie z ziemi i kamieni i
dlatego przeobrazi�a si� w istot� podobn� do skorpiona.
S�ysza� te� o wodnym potworze, kt�rego sk�ra zmieni�a si� w rybi� �usk�, p�uca w
skrzela, a twarz w rybi pysk. Sta�o si� tak, poniewa� znalaz� si� w grocie cz�ciowo
wype�nionej wod�.
On natomiast, Talornin, znajdowa� si� w twierdzy wybudowanej w epoce w�dr�wki
lud�w. Logiczne wi�c chyba, �e taki w�a�nie, a nie inny obraz ujrza� w zwierciadle?
Rozmy�la� tak, ogarni�ty rozpacz�, obmacuj�c przy tym w�asne cia�o. Czu� sztywn� sk�rzan�
zbroj�, pochodz�c� z prastarych czas�w, pami�ta�, jak zapatrzy� si� we w�asne puste oczy,
widzia� strz�pki sk�ry zwisaj�ce spod resztek rzadkich w�os�w. Zobaczy� w lustrze upiora
jakiego� staro�ytnego rycerza.
Ohydny wizerunek, przera�aj�cy obraz. Oszala�y ze strachu wzbrania� si� przed
dotkni�ciem w�asnej twarzy. Czu� ci�ar sk�rzanej zbroi, utrudniaj�cej mu chodzenie,
porusza� si� sztywno i ci�ko. Wyczuwa� ko�ci r�ki. Czy starczy mu odwagi, �eby dotkn��
twarzy? W �adnym lustrze nie chcia� si� ju� wi�cej przegl�da�, ale musia� przecie� wiedzie�,
co si� z nim sta�o.
Palce zbli�y�y si� do twarzy, zadr�a�y.
Mo�e najpierw powinien spr�bowa� dotkn�� w�os�w? Mia� przecie� kiedy� takie
d�ugie, pi�kne w�osy, g�ste i b�yszcz�ce.
Podni�s� d�o� nad g�ow�. Go��, to czu�. Nie mia� poj�cia, jak wygl�dali wojownicy z
epoki w�dr�wki lud�w, czy nosili jakie� kapelusze. On w ka�dym razie niczym jej nie
nakrywa�.
Ostro�nie przysun�� d�o� jeszcze bli�ej g�owy, poczu� mu�ni�cie w�os�w. Ca�e
szcz�cie, �e przynajmniej one tam s�! Przycisn�� r�k�.
Ach, nie!
Kosmyki. Tu i �wdzie jedynie rzadkie kosmyki, dok�adnie tak, jak widzia� to w
lustrze.
Nie mia� teraz odwagi dotkn�� swojej twarzy.
Oddycha� ci�ko, nie maj�c poj�cia, co ze sob� zrobi�. Twierdza, po kt�rej b��dzi�,
znikn�a, okaza�a si� jedynie u�ud�, wytworem wyobra�ni.
Ale o to, o swoj� przemian�, o sw� tragedi� nie m�g� obwinia� tej wied�my. Przecie�
sam z w�asnej nieprzymuszonej woli, z ��dzy zysku, wypi� zawarto�� amfory.
Uczyni� to, by zyska� bogactwa.
Bogactwa, kt�re nie istnia�y.
Studnia pragnie� w grocie z�a okaza�a si� prawdziwym diabelstwem.
Talornin wiedzia�, �e Shira z Ludzi Lodu w czasie swej w�dr�wki po grotach w
poszukiwaniu jasnej wody opar�a si� pokusie. Podobnie by�o z Indianinem, Okiem Nocy, i
tym pi�knym diab�em z groty z�a, kt�ry przyczyni� si� do tego, �e amfora wpad�a w r�ce
Talornina.
Wyda� z siebie wrzask przera�enia i strachu, ale nikt go nie us�ysza�.
Nagle obudzi�a si� w nim nadzieja.
Czy� ten wodny potw�r nie sta� si� na powr�t zwyk�ym cz�owiekiem? Jak to z nim
by�o?
Tego Talornin nie wiedzia�, dotar�y do niego bowiem zaledwie urywki opowie�ci o
niebezpiecznej wyprawie Dolga, Gorama i Lilji wzd�u� kr�gu polarnego. Wyobra�a� sobie
jednak, �e tamten m�czyzna napi� si� cudownego eliksiru Madrag�w.
Talornin sta� nieruchomo, zatopiony w przynosz�cych otuch� my�lach. Gdzie s� jego
rzeczy? Ubrania? Wyposa�enie, kt�re zabra� ze sob� do twierdzy? Mia� przecie� przy sobie
flaszeczk� z wywarem, oczywi�cie, �e tak by�o.
Oddycha� pr�dko. Musi to znale��...
No nie, ubranie przecie� wci�� mia� na sobie, pod t� przekl�t� sztywn� sk�rzan�
zbroj�, kt�rej nie by� w stanie sam z siebie �ci�gn��. Co to b�dzie, je�li przyjdzie mu...
O, nie, �adnych niem�drych i prozaicznych my�li! Gdzie mo�e by� jego sprz�t?
Do�� dobrze widzia� po ciemku, przebywa� przecie� w ciemno�ci ju� od jakiego�
czasu. Czy tam, na tamtym wyst�pie, co� nie le�y? Co�, co w�r�d ca�ego tego mroku jest
jeszcze ciemniejsze?
O, tak, to jego rzeczy, ca�e szcz�cie! Jest te� buteleczka z uzdrawiaj�cymi kroplami
Madrag�w.
Wyj�� j� dr��cymi d�o�mi i wyrwa� korek. Nareszcie zn�w b�dzie sob�!
W ostatniej chwili si� powstrzyma�.
Wielkie nieba, co te� on chcia� zrobi�? Przecie� razem z Lenore dodali do eliksiru
ciecz, zawieraj�c� �miertelny wirus, �eby rozpyli� go nad ziemi�, je�li oka�e si� to konieczne,
a przynajmniej �eby m�c tym grozi�.
A gdyby tak si� tego napi�?
Na my�l o tym, co mog�o si� sta�, pod Talorninem ugi�y si� kolana i osun�� si� na
kamienist� ziemi�. Niestety, nie zdo�a� ukl�kn��, przeszkodzi�a mu w tym zbroja, i run�� jak
d�ugi, mocno si� t�uk�c.
Z rozbitym solidnie �okciem i guzem na g�owie zdo�a� jako� z powrotem stan�� na
nogi. Musi co� zrobi�, nie mo�e d�u�ej zosta� na tym pustkowiu.
To wszystko przez Sol! To jej wina, �e tak d�ugo b��ka� si� po tej strasznej twierdzy,
to jej czary stworzy�y zakl�te zamczysko.
Myli� si�, twierdza by�a dzie�em Libuszy, lecz jej Talornin nigdy nie mia� okazji
zobaczy�.
Musia� jako� dotrze� do swojej gondoli, to znaczy do wspania�ego pojazdu Marca.
Lenore na pewno ju� tam na niego czeka. Czy ona nie mog�a mu jako� pom�c? No, jeszcze
dostanie za swoje!
Musia� zej�� na brzeg jeziora, bo tam w�a�nie sta�a gondola.
Zaj�o mu to sporo czasu. Kiedy Talornin z mozo�em schodzi� w d� w tej przekl�tej
zbroi, odkrywa� pewne zmiany, kt�re si� dokona�y w tym jego nowym ja.
Zaczyna� si� dobrze czu� w nowej sk�rze. Zorientowa� si�, �e rycerz, w kt�rego cia�o
wst�pi�, by� z�y. Czy zreszt� w sz�stym wieku istnia�o ju� rycerstwo? Nie pami�ta�, ale uzna�,
�e b�dzie si� nazywa� rycerzem, to brzmi przecie� imponuj�co.
Czu�, �e w duszy �arzy mu si� z�o. Doskonale, b�dzie dzi�ki temu silniejszy w walce
ze swymi wsp�czesnymi wrogami.
Gdzie oni w�a�ciwie s�? Razem z Lenore uda�o im si� zabi� jednego, jakiego�
Stra�nika, lecz ilu wrog�w mog�o poza nim znajdowa� si� tu, w pobli�u?
Dotar� ju� prawie na sam d�, lepiej si� teraz skrada�.
Do�� pr�dko si� zorientowa�, �e nad jeziorem nie ma ani jednej gondoli. Absolutnie
�adnej. Nie by�o tak�e Lenore ani innej �ywej duszy.
Czy�by przeni�s� si� w czasy rycerza?
Nie, twierdza wszak znikn�a, za to na ziemi dostrzega� �lady stoj�cych tu wcze�niej
pojazd�w.
Z wolna zaczyna� sobie zdawa� spraw� ze swego po�o�enia. Zosta� zupe�nie sam w
nowej - czy te� bardzo starej - postaci, na kompletnie nieznanym mu pustkowiu, bez jedzenia,
bez niczego.
Ale on przecie� by� silny! Poza tym mia� wirusa. Gro��c nim, m�g� zdoby� w�adz�
nad ca�ym �wiatem.
Pr�dzej czy p�niej na pewno znajdzie Lenore, albo jeszcze lepiej - Maszyn� �mierci.
Ona stanie si� jego cia�em. Za jej pomoc� zawojuje ca�y �wiat.
Na niebie ukaza� si� ksi�yc. Ksi�yc w pe�ni. �wietnie, od razu wszystko lepiej
wida�.
Krocz�c ci�ko i sztywno , Talornin rozpocz�� w�dr�wk� ku zamieszkanym traktom.
Tkwi�ce w nim z�o, kt�re jeszcze si� zwielokrotni�o, gdy wst�pi� we� duch z�ego
rycerza, a tak�e za spraw� katastrofalnej wody ze studni pragnie�, przydawa�o mu niez�omnej
mocy, kt�rej tak bardzo potrzebowa�. A poza tym mia� przecie� sw�j �mierciono�ny gazowy
pistolet.
Talornin sta� si� po dwakro� niebezpieczn� osob�.
Prawdziw� chodz�c� maszyn� �mierci.
3
Berengaria nie wiedzia�a, jak bliska jest �mierci. Straci�a wszelkie poczucie czasu i
przestrzeni. M�zg mia�a zamroczony z g�odu, pragnienia, wycie�czenia i od b�lu,
przenikaj�cego stopy i ca�y lewy bok, bo skulona nie mog�a si� ruszy�. Nie wiedzia�a ju�
nawet, czy M�ri jest przy niej, czy te� zosta�a zupe�nie sama. Straci�a zdolno�� dostrzegania
czegokolwiek wok� siebie.
Jej my�li w�drowa�y w�asnymi �cie�kami, automatycznie, troch� tak jak sny. W
g�owie jej szumia�o, nad niczym nie mia�a ju� kontroli.
Moje �ycie, co ja zrobi�am z moim �yciem? dr�czy�o j� pytanie. Tak wiele pragn�am,
tyle chcia�am, a wszystko popad�o w ruin�, wszystko...
Tyle mi�o�ci gotowa by�am da�, a nikt, absolutnie nikt nie chcia� jej przyj��.
Oko Nocy, bohater mego dzieci�stwa i pierwszej m�odo�ci. Kiedy przysz�o co do
czego, wybra� inn�.
Z tym ciosem naprawd� trudno by�o si� pogodzi�.
Ale w�a�ciwie tamta przyja��, tamto oddanie odegra�o ju� swoj� rol� do ko�ca. Czy�
nie dojrza�am do prawdziwszego, silniejszego uczucia, ani�eli uwielbienie dla bohatera? Oko
Nocy z up�ywem lat tak�e si� zmienia�, zar�wno pod wzgl�dem wygl�du, jak i usposobienia.
Kiedy wi�c zosta�am przez niego odrzucona, odezwa�a si� we mnie raczej ura�ona duma.
Berengaria spr�bowa�a przesun�� odrobin� jedn� stop� w bok, by zmniejszy� cho�
troch� nacisk na ni�, lecz to si� nie uda�o. J�kn�a cicho, trac�c resztki otuchy, nie starcza�o
ju� jej sil nawet na to, by si� z�o�ci�.
Zawsze wierzy�am, �e b�dziemy razem, na ca�� wieczno��, ale to by�y tylko mrzonki
m�odej dziewczyny. Nigdy nie zdo�a�abym si� podporz�dkowa� wszystkim tym plemiennym
obyczajom Indian. Na to by�am zbyt samowolna. Niestety, doskonale o tym wiem, bo za
dobrze znam sam� siebie. Poza tym wszyscy mi to powtarzali.
Co ja zrobi�am ze swoim �yciem?
To zreszt� jest ju� bez znaczenia, bo nigdy nie wyjd� st�d �ywa.
Wydawa�o mi si�, �e zakocha�am si� w Armasie, ale chcia�am chyba tylko zrobi� na
z�o�� ca�emu �wiatu, pragn�am po prostu uciec w inny romans.
Jaka� by�am niedojrza�a!
Ale on nie musia� chyba odczuwa� obrzydzenia na sam m�j widok.
Prawd� powiedziawszy, Armas nigdy nie za bardzo umia� zachowywa� si� w�a�ciwie
wobec innych. Ani troch� nie zna si� na ludziach.
Mimo wszystko to bardzo bola�o. Zn�w odzywa�a si� ura�ona pr�no��.
Potem jednak pojawi�a si� prawdziwa mi�o��.
Berengaria a� j�kn�a na samo wspomnienie.
Czy ja zawsze musz� tak �le wybiera�? Czy zawsze musz� szuka� skrajno�ci? Jak
gdybym z g�ry wiedzia�a, �e zdobycie serca akurat tego m�czyzny to prawdziwa utopia?
Czy taki ju� los przypad� mi w udziale, by kocha� to, co nieosi�galne?
Najpierw Indianin, obci��ony niezmienn� od stuleci tradycj�. Potem p� - Obcy,
rozpieszczony ch�opak, kt�rego ojciec ma wyg�rowane ambicje. No a teraz...?
Teraz chodzi o prawdziw� mi�o��, mam tego pewno��.
Ta mi�o��, ta t�sknota i marzenie, przep�ywa przeze mnie niczym fala rozpaczy, lecz
jednocze�nie to w�a�nie ona dodaje mi si�, tak po prostu jest. W�a�ciwie dawno ju� powinnam
nie �y�, bo mam uczucie, jakby wszelkie si�y opu�ci�y moje cia�o.
Jedyne, co mi zosta�o, to gor�ce pragnienie, by jeszcze raz go zobaczy�.
Po prostu zobaczy� i poczu� mi�o��, kt�ra p�onie w moich �y�ach. Us�ysze� jego g�os,
poczu� przeszywaj�cy mnie dreszcz. Nic wi�cej.
Bo czy� on z dobitn� wyrazisto�ci� nie okaza�, jaki dystans nas dzieli? Czy� nie dal do
zrozumienia, �e gardzi roztrzepan�, rozchichotan� Berengari�?
Jestem ju� teraz doros�a, przesta�am by� dziecinn� trzpiotk�, spr�buj to zrozumie�!
Ale dla niego to nie ma ju� najmniejszego znaczenia.
Dlaczego on nie przychodzi?
Ile czasu up�yn�o od chwili, gdy M�ri powiedzia�, �e s�ysza� Dolga? Przecie� Dolg
musi wiedzie�, gdzie nas szuka�!
Czas p�ynie bez zegara, bez minut i godzin, w g�owie wszystko mi si� m�ci, niczego
ju� nie wiem.
Tak mnie wszystko boli, nie mog� si� poruszy�, utkn�am. Nogi mam skute, r�ce
unieruchomione za plecami. Tak okropnie mi niewygodnie i tak strasznie chce mi si� pi�.
Nie mam ju� si�y wo�a�.
I tak nikt nie przyjdzie.
�wi�te S�o�ce wyrz�dzi�o nam straszn� krzywd�. To przez nie wci�� tutaj le��, gdyby
nie ono, dawno ju� bym umar�a.
Dochodzi do mnie jaki� g�os, ale nie s�ysz�, co m�wi.
To M�ri! A wi�c mimo wszystko tu jest, mruczy co�.
Marco? Czy�by m�wi� o Marcu i Dolgu?
Teraz zamilk�, nie us�ysza�am, co o nich powiedzia�. Czy oni tu s�?
Nie, nikt tu nie przychodzi�, odk�d zabrali Armasa.
Ale oni nas widz�, wiem o tym, chocia� nie mam si�y otworzy� oczu. Pami�tam, �e od
czasu do czasu otwiera� si� ponad nami jaki� w�az w dachu, czu�am, �e kto� nas obserwuje.
Ale to by�o ju� dawno.
Dlaczego on nie przychodzi?
Straci�am wszystko, pozosta�o jedynie niespe�nione pragnienie, by zn�w go zobaczy�.
Ono mnie wype�nia po brzegi niczym morze mi�o�ci, niczym nadziemsko pi�kny przeb�ysk
jutrzenki z mgie�k� unosz�c� si� nad ��kami, kroplami rosy w paj�czynach. Jest �wie�e,
mocne i czyste, czyste jak morze, jak wsch�d s�o�ca, jak...
Nie, zaczynam ju� bredzi�. Moje my�li trac� jakikolwiek sens.
Czuj� tylko owo gor�ce, niespe�nione pragnienie.
M�ri zn�w si� odzywa.
Gia? Co to jest? A mo�e kto? Dolg, Marco i Gia? On wyczuwa ich wo�anie.
Wyczuwa? Chcia� chyba powiedzie�, �e s�yszy?
Ale M�ri to przecie� czarnoksi�nik, pewnie chodzi wi�c o telepatyczne
przekazywanie my�li.
Niewiele nam to pomo�e.
Dlaczego on nie przybywa?
4
Indra mia�a Sol na ��czach.
- Szkoda, �e nie mogli�my wyl�dowa� - powiedzia�a. - Marzy�am o tym, �eby
przynajmniej raz da� Lenore po g�bie. Pochyl si�, Ram, strzelaj�! Nie, nie trafili,
najwidoczniej za d�ugo zwlekali. S�ysza�am, �e ty natomiast serdecznie zaj�a� si� t� pani�.
Opowiadaj!
Sol uczyni�a to z rado�ci�.
Indra wybuchn�a �miechem.
- Wspaniale, naprawd� wspaniale! Ram, gdzie oni si� podziali? Aha, s� tam! To
znaczy, �e chc� spr�bowa� przemie�ci� si� teraz przed nas? �a�uj�, �e nie mam twoich
zdolno�ci, Sol!
Fakt, �e Indra prowadzi�a rozmow� jednocze�nie z dwiema osobami, w niczym Sol nie
przeszkadza�, zaniepokoi�a j� natomiast Maszyna �mierci, kr���ca wok� gondoli Rama
niczym rozjuszona osa. Nie powiedzia�a jednak o tym g�o�no, nie chcia�a niepotrzebnie
dolewa� oliwy do ognia.
- B�dziesz jeszcze mia�a okazj� wymierzy� Lenore prawdziwie soczysty i jak
najbardziej ziemski cios, Indro. Z podbitym okiem b�dzie jej bardzo do twarzy.
- Z najwi�ksz� przyjemno�ci�!
- Jeste�my ju� w powietrzu, ca�a armada gondoli. No, ale Faron chce teraz, �eby Ram
poda� mu wasz� pozycj�, musimy wi�c chyba zako�czy� t� nasz� sadystyczn� orgi� marze�.
Rozmowa poprawi�a Indrze humor. Przesta�a ju� postrzega� ich sytuacj� w zupe�nie
ciemnych barwach. �mierciono�na maszyna nie atakowa�a, �ledzi�a ich tylko albo raczej
usi�owa�a naprowadzi� gondol� Rama na inny tor lotu.
Indra nie wiedzia�a, �e dwaj skorumpowani piloci, pozbawieni kontaktu z
prze�o�onym, nie mieli poj�cia, co robi�. Nie otrzymali �adnych wytycznych do dalszego
dzia�ania poza tym, by �ledzili gondol�, a� zaprowadzi ich nad le�ne jezioro w G�rach
Kruszcowych.
Wygl�da�o jednak na to, �e gondola zamierza opu�ci� te rejony. Znajdowali si� teraz
nad r�wninami Saksonii, �aba rozlewa�a si� tu szeroka i spokojna, a paskudne dzielnice
fabryczne Drezna, otaczaj�ce niezwykle pi�kne centrum miasta, s�a�y w ich stron� chmury
zanieczyszczaj�cego dymu.
To akurat pilot�w nic nie obchodzi�o, mieli swoje w�asne k�opoty. Nic nie uk�ada�o si�
po ich my�li, nie funkcjonowa�y tak�e aparaty, zdolne sparali�owa� dzia�anie maszyn wroga,
tak jak si� to im uda�o zrobi� z gondol� Farona.
Piloci nic z tego nie potrafili zrozumie�, nie mieli nawet odwagi uruchomi� wyrzutni
pocisk�w ze strachu, �e i ona nie zadzia�a jak nale�y.
Kiro wykona� naprawd� kawa� dobrej roboty...
A kiedy na horyzoncie za ich plecami pojawi�y si� cztery nowe gondole, pilot�w
zacz�a ogarnia� panika.
Wprawdzie gondole nie by�y dla nich gro�ne, lecz brak jakichkolwiek wskaz�wek i
konieczno�� uruchomienia w�asnych szarych kom�rek okaza�y si� dla nich przeszkod� nie do
pokonania.
- Strzelaj w ty�! W sam �rodek! - zawo�a� pilotuj�cy maszyn�.
Kolega us�ucha� go i, rzecz nies�ychana, pocisk wystrzeli�, tak jak powinien.
- Hura! - zawo�ali. - Do�� tego, do diab�a, dostan� teraz za swoje!
Gdyby cho� przez chwil� si� zastanowili, dotar�oby do nich, �e widz� przecie� te
w�a�nie gondole, kt�rych poszukiwali w g�rach, ale teraz ich umys�ami ow�adn�a ju�
wy��cznie ��dza walki.
Na szcz�cie Faron mia� do�� rozumu w g�owie, by w doskonale wyposa�onej gondoli
Marca umie�ci� Kira, Kiro za� �wietnie wiedzia�, jakie kroki nale�y podj��. Natychmiast
wystrzeli� pocisk obronny, kt�ry w po�owie drogi spotka� si� z pociskiem wystrzelonym z
Maszyny �mierci. Nic dziwnego - oba nakierowane by�y na poszukiwanie �r�d�a ciep�a.
Nast�pi� wybuch, kt�ry niemal�e o�lepi� i wrog�w, i przyjaci�.
Piloci samolotu zakl�li, lecz zaraz musieli skupi� si� na czym� innym. Oto bowiem
gondola Rama wesz�a w zakr�t i zawr�ci�a. To Indrze przypomnia�o si� nagle, �e tak
naprawd� nie sko�czyli przecie� rozpyla� eliksiru nad Czechami. Z Niemcami natomiast
sprawa by�a ju� zako�czona.
Piloci nie wiedzieli, co dalej.
Oni tak�e zawr�cili, �ledz�c pojazd Rama, i w locie wystrzelili kolejny pocisk w
stron� gondoli, kt�re niemal ju� ich dogoni�y.
R�wnie� ten pocisk uda�o si� Kirowi zneutralizowa�, na tym jednak zapas rakiet
obronnych si� wyczerpa�. Kiro lecia� wszak gondol� Marca, a nie by�a to maszyna
przystosowana do ataku, wybudowano j� z przeznaczeniem do pokojowych misji.
- Teraz wystarczy jeden pocisk i jeste�my straceni - o�wiadczy� Kiro przez mikrofon.
Jego g�os dociera� do wszystkich gondoli.
Maszyna �mierci siedzia�a na ogonie pojazdu Rama i Indry, pilot trzyma� ju� palec na
przycisku uruchamiaj�cym wyrzutni� pocisk�w skierowanych w ich stron�. Najwidoczniej
zdawa� sobie spraw�, �e przynajmniej oni nie maj� czym si� broni�.
W�a�nie wtedy Indrze przyszed� do g�owy pewien pomys�.
- Do diab�a! - mrukn�a. - Ram, ja to zrobi�!
- Co takiego? - spyta�, nie odrywaj�c wzroku od swoich aparat�w.
- To przynajmniej nie zaszkodzi.
Zbiornik z eliksirem Madrag�w by� ju� wyj�ty i przygotowany do rozpylania nad
Czechami, nad tymi okolicami, w kt�rych jeszcze tego nie zrobiono. Indra ustawi�a go na
wyj�tkowo gruby strumie� p�ynu i z satysfakcj� patrzy�a, jak kieruje si� na Maszyn� �mierci
depcz�c� im po pi�tach.
- Indro, co ty wyprawiasz? - zawo�a� Ram, kiedy wreszcie si� odwr�ci�. - To
zmarnowane krople, na nich nie podzia�aj�. Poza tym ten ich samolot jest chyba hermetyczny.
- Mam nadziej�, �e nie a� tak.
Ram, patrz�c na szalon� Indr�, pokr�ci� tylko g�ow�.
Piloci w Maszynie �mierci odruchowo zas�onili si� r�kami, gdy jaka� bia�awa ciecz
rozprysn�a si� o przedni� szyb�, zas�aniaj�c im wszelki widok niczym olbrzymia ptasia kupa.
Wiatr jeszcze j� rozmazywa�.
Lecz nie do�� na tym. O�lepiona Maszyna �mierci nurkowa�a ju� stromo w d� w
stron� gro�nej ziemi. W ostatniej chwili zdo�ali wyprostowa� lot i zwolni�.
Teraz obaj wychylili si� przez boczne okienka, �eby usun�� zanieczyszczenie, troch�
pochlapali sobie przy tym twarze, ale przednia szyba by�a wreszcie czysta. Odetchn�li z ulg�.
I oto niespodziewanie do ich �wiadomo�ci zacz�o przenika� jakie� niezwyk�e
uczucie. Popatrzyli na siebie.
- Co my w�a�ciwie robimy? - spyta� jeden.
- Talornin to snob nad snoby! - o�wiadczy� jego kolega.
- Prawdziwy �ajdak! A Lenore jest jeszcze gorsza.
- Nie chc� mie� z nimi nic wsp�lnego, brzydzi mnie to. Zrywamy si� st�d!
- �wietny pomys�! Uciekamy!
Strasznie si� im spieszy�o, by uciec jak najdalej od Maszyny �mierci, zastanawiali si�
nawet, czy by nie wyskoczy�, tak bardzo j� znienawidzili. Opanowali si� jednak i skierowali
samolot ku polanie w lesie w�r�d g�r. Znajdowa�a si� w pobli�u niewielkiego miasteczka, do
kt�rego zamierzali si� uda�.
Jak szale�cy zrywali z siebie kombinezony pilot�w i wk�adali prywatne ubrania. Nie
my�l�c o niczym innym, biegiem rzucili si� do ucieczki, byle jak najdalej od z�owrogiego
statku powietrznego. Zabrali ze sob� jedynie troch� rzeczy osobistych i niewielk� ilo��
prowiantu.
Maszyna �mierci zab�ys�a jeszcze w ostatnich promieniach zachodz�cego s�o�ca.
Na temat losu pilot�w mo�na jeszcze doda�, �e stali si� oni porz�dnymi obywatelami.
Osiedli w�r�d innych dobrych �udzi i �yli spokojnie.
A wszystko to zas�uga eliksiru Madrag�w, kt�ry prysn�� im na twarze, gdy wychylili
si� przez boczne okienka Maszyny �mierci.
- Gdzie si� podzia� ten samolot? - zastanawia�a si� Indra.
- No w�a�nie, to ciekawe, po prostu znikn�� - odpar� Ram.
Naradzi� si� z innymi. Nie, nikt nie zauwa�y�, gdzie si� skierowa�a Maszyna �mierci.
Po prostu nagle znikn�a z nieba. Zupe�nie nieoczekiwanie.
- Noc nadchodzi - zauwa�y� Kiro. - Chyba wyl�dujemy, �eby troch� odpocz��.
Faron nie chcia� si� na to zgodzi�, pragn�� szuka� dwojga zaginionych. Ponagla� go
niepok�j, czu�, �e nie ma ju� czasu do stracenia.
Kiro usi�owa� go uspokoi�:
- Skontaktujemy si� z Markiem, to bez sensu tak lata� w k�ko i szuka� zupe�nie na
o�lep.
C�, trudno odm�wi� temu racji, Faron wreszcie ust�pi�.
Znale�li odosobnion�, nie zamieszkan� dolin� i w niej wyl�dowali. Kiro wraz z
Faronem natychmiast zaj�li si� nawi�zaniem ��czno�ci z Markiem, innym natomiast
przydzielono r�norakie zadania. Armasowi ku jego narastaj�cej z�o�ci jak zwykle przypad�o
w udziale zaj�cie si� wycie�czon� Lis�. Sol z Indr� przygotowywa�y jedzenie w najwi�kszej
gondoli, pozostali natomiast kontrolowali stan pojazd�w.
- Sprawiedliwy podzia� zaj�� wed�ug p�ci - burkn�a Indra rozgoryczona.
- Uwa�asz, �e zajmowanie si� mechanizmami jest zabawniejsze? - spyta�a Sol, kt�ra
do�� beztrosko rozrzuca�a na stole papierowe talerzyki. Niekiedy udawa�o jej si� trafi�
dok�adnie we w�a�ciwe miejsce, innym razem zupe�nie pud�owa�a.
- Nie, ale m�czyznom zdaje si� to sprawia� przyjemno�� i na tym polega r�nica,
chocia�... - Indra u�miechn�a si�. - Nakrywanie uroczystego sto�u te� bywa bardzo mi�e.
- Tym razem czeka nas raczej sparta�ska uczta - mrukn�a Sol i w przyp�ywie
poczucia winy zacz�a zbiera� z pod�ogi pogi�te talerzyki i je prostowa�.
- Postaramy si� najlepiej jak umiemy, a reszt� odbijemy sobie po powrocie do
Kr�lestwa �wiat�a, tam dopiero wyprawimy uczt�!
Umilk�y. Doskonale zdawa�y sobie spraw�, jak niepewne s� losy �wiata. A je�li
wszystko potoczy si� �le, to co si� w�wczas stanie z Kr�lestwem �wiat�a?
Kirowi, pilotuj�cemu gondol� Marca, uda�o si� uzyska� jakie� bardzo niewyra�ne
po��czenie.
- To mo�e by� sam ksi��� - szepn�� do Farona. - Ale, gdzie, w imi� niebios, on si�
znajduje?
Niemo�liwe by�o wychwycenie jakichkolwiek s��w, bez wzgl�du na to, jak
rozpaczliwe pr�by podejmowali.
Wreszcie jednak rozleg� si� jaki� inny g�os, czysty, wyra�ny g�osik, kt�ry doskonale
by�o s�ycha� pomimo dziel�cej ich wielkiej odleg�o�ci.
- Halo? Czy to jacy� przyjaciele?
Kiro i Faron popatrzyli na siebie.
- Gia! - ucieszyli si� jednocze�nie.
Powiedzieli, kim s�, i to najwidoczniej uspokoi�o dziewczyn�.
- Marco jest w transie - wyja�ni�a. - I troch� tak, jakby go tu nie by�o.
Poj�li, dlaczego tak trudno by�o im go zrozumie�. Rozmawia� z nimi, pogr��ony w
transie, bez s��w.
- Czy on jest razem z Dolgiem? - dopytywa� si� Faron.
- Tak. Zapowiedzia�, �e si� z nim skontaktuje, a ja mam siedzie� tu i si� nie rusza� -
rzek� w odpowiedzi bardzo samotny g�osik.
Kiro a� prze�kn�� �lin�.
- Gia, a gdzie ty jeste�?
- W prowincji Guilin, wysoko na szczycie bardzo w�skiej g�ry, w �wi�tyni.
- W Chinach - szepn�� Faron. - Niemal po drugiej stronie globu. C�, dalej ju� by� nie
mog�o.
Przed oczami stan�a mu ta wspania�a okolica, jedna z najpi�kniejszych na �wiecie,
wysokie szczyty wznosz�ce si� niekiedy pionowo ponad polami ry�owymi i brzegami rzek.
Czego, na mi�o�� bosk�, szuka� tam Marco?
Wypowiedzia� to pytanie na g�os.
Gia odpar�a:
- Marco m�wi�, �e Dolg powiedzia�, �e tu b�dziemy najbli�ej.
- Najbli�ej czego? - spyta� Faron z napi�ciem w g�osie.
- M�riego i Berengarii.
Faron wypu�ci� powietrze z p�uc.
Gia ci�gn�a:
- Dolg m�wi�, �e Marco nie mo�e do nich dotrze� fisy... fsy...
- Fizycznie?
- Tak, w�a�nie tak.
- Czujesz si� samotna, Gio? - spyta� Kiro.
- Bardzo - odpar� �a�osny g�osik.
Wymienili pytaj�ce spojrzenia i jednocze�nie kiwn�li g�owami.
- Przyb�dziemy - obieca� Kiro. - Przyb�dziemy tak pr�dko, jak tylko b�dziemy mogli.
- O, tak, dzi�kuj� - westchnienie ulgi Gii s�ycha� by�o nawet u nich w odbiorniku.
Zdecydowali, �e prze�pi� si� kilka godzin, by potem jak najszybciej przelecie� do
Chin na pomoc Gii.
W Chinach zako�czono ju� rozpylanie eliksiru, nie mieli wi�c czego si� obawia� ze
strony tamtejszych w�adz. Nie bardzo jednak si� orientowali, jak poza tym wygl�da sytuacja
w tym kraju.
- Co zrobimy z Lis�? I z naszym wi�niem? - spyta� Sardor.
Lenore! Ca�kiem o niej zapomnieli. Sardor przyprowadzi� j� ze swojej gondoli, gdzie
zamkn�li j� w kom�rce, skut�, z r�kami w kajdankach.
Upokorzona Lenore nie kry�a w�ciek�o�ci, gdy podesz�a do zastawionego sto�u.
Wygl�da�a bardzo nieporz�dnie, lecz to nie by�o przecie� jej win�. Poniewa� du�o wiedzia�a,
postanowili w ko�cu, �e zabior� j� ze sob�, wci�� jako wi�nia.
Lenore musia�a je�� w kajdankach po tym, jak pr�bowa�a rzuci� si� na Sol, kt�ra
chcia�a przysun�� jej chleb. Koszyk z pieczywem poszybowa� do sufitu. Kiedy jednak Lenore
zobaczy�a dooko�a siebie tylko gniewne spojrzenia, uspokoi�a si� przynajmniej na zewn�trz.
Teraz z kolei zn�w zacz�a si� wdzi�czy� do m�czyzn, zw�aszcza do Farona. Sol i Indry
ostentacyjnie nie zauwa�a�a, a Lis� od samego pocz�tku traktowa�a jak powietrze.
Ani razu nie spyta�a o Talornina, a oni tak�e nie przejmowali si� jego losem.
5
Chocia� wys�annicy Kr�lestwa �wiat�a nie zauwa�yli, co si� sta�o z Maszyn� �mierci,
zauwa�y� to Talornin.
Nie widzia� wprawdzie, jak samolot l�duje, bo w tym czasie wci�� le�a� nieprzytomny
w zakl�tej twierdzy, kt�ra tak naprawd� nie istnia�a.
Lecz gdy z mozo�em w�drowa� w d� po nier�wnych zboczach, a noc mia�a si� ju� ku
ko�cowi, w mocnym blasku ksi�yca spostrzeg�, �e w dole co� b�yszczy.
Sta� przez chwil�, niczym straszna zjawa z otch�ani upior�w, i nie by� w stanie
opanowa� zaskoczenia. Nie widzia� zbyt dobrze, oczy mia� s�abe, a raczej by�y to jedynie
puste oczodo�y, wi�c tym bardziej nie m�g� uwierzy� we w�asne szcz�cie. Czy to nie
Maszyna �mierci tam stoi?
Pot�ne moce s� po mojej stronie, pomy�la� triumfalnie, bo jak inaczej wyja�ni� to, �e
samolot na mnie czeka?
Ale, uf, jak strasznie tam stromo! I jak wolno si� porusza� w tym przekl�tym
sk�rzanym pancerzu!
Jedn� przynajmniej pozytywn� rzecz zdo�a� zauwa�y�: nie odczuwa� �adnych
przyziemnych ludzkich potrzeb, ani g�odu, ani pragnienia, ani konieczno�ci poszukiwania
ustronnego miejsca w por� i nie w por�. To rzeczywi�cie prawdziwe szcz�cie, bo zbroi nie
dawa�o si� zdj��, stanowi�a cz�� jego nowego wcielenia.
Doskonale si� czu� w sk�rze budz�cego groz� niezniszczalnego rycerza. Wiedzia�
przecie�, �e wodny potw�r sta� si� na powr�t cz�owiekiem, w takim razie i on chyba mo�e na
to liczy�.
Najpierw jednak wykorzysta do ko�ca swe obecne, doprawdy wspania�e, po�o�enie.
By� silny, niezmiernie silny, a jeszcze dowodz�c Maszyn� �mierci... Niepokonany!
Kolana nie chcia�y mu si� zgina�, przy ka�dym kroku sk�rzany pancerz trzeszcza� i
schodzenie w d� po stromych zboczach by�o prawdziwym koszmarem. Jak strasznie wolno
si� porusza!
Ale przecie� ca�y czas spuszcza si� w d�.
Nie pomy�la� o tym, �e zapewne istniej� inne, o wiele �atwiejsze zej�cia, mia� w
g�owie tylko jedno: schodzi� w d�. Nie chcia� �adnych kompromis�w.
Im bardziej si� zbli�a�, tym wi�kszej pewno�ci nabiera�, �e naprawd� ma przed sob�
Maszyn� �mierci. A wok� niej nie wida� �ywej duszy. Drzwi by�y otwarte, samolot sprawia�
wra�enie opuszczonego.
Tym lepiej.
W tych samych roz�wietlonych blaskiem ksi�yca godzinach Armas w jednej z
gondoli mia� sporo roboty.
Z Lis� by�o naprawd� �le. Jej cia�o wprost krzykiem domaga�o si� narkotyk�w, l�k i
niepok�j nie dawa�y jej spokoju. Zlewa� j� zimny pot, przez ca�y czas nie przestawa�a
walczy�, chc�c uciec.
Armas musia� wreszcie wezwa� na pomoc Farona.
Wysoki Obcy stan�� przed Lis� i popatrzy� na ni� z g�ry. Zatroskany pokr�ci� g�ow�.
- Musimy zawie�� j� do szpitala - j�kn�� Armas wycie�czony, potargany, w
poszarpanym ubraniu.
- To oznacza dla niej d�ugotrwa�e bolesne udr�ki, zanim wreszcie wydob�dzie si� z
uzale�nienia.
- Ale, do pioruna, nie mo�emy przecie� jej ze sob� zabra�! A� do Chin? Nie, to
niemo�liwe. Sp�jrz tylko na ni�, sp�jrz, co ona robi!
- Z abstynencj� nie ma �art�w, Armasie - pouczy� ch�opaka Faron. - Musimy zawie��
j� do Marca. Jedynie on jest w stanie jej pom�c, pr�dko i w humanitarny spos�b.
- Zabrzmia�o to tak, jakby� m�wi� o u�miercaniu kurcz�cia!
- Dobrze wiesz, �e wcale nie to mam na my�li. Obieca�em Libuszy, �e zajm� si� Lis�,
i akurat tego przyrzeczenia zamierzam dotrzyma�.
A ja mam za to p�aci�, pomy�la� Armas z kwa�n� min�, lecz g�o�no nic nie
powiedzia�.
Zamiast tego o�wiadczy�:
- Skoro ta niem�dra dziewczyna sama wpl�ta�a si� w takie k�opoty, to niech teraz
sama si� z nich wypl�cze!
Faron nie traci� cierpliwo�ci.
- Armasie, tak silna abstynencja jak ta, kt�r� przechodzi Lisa, mo�e prowadzi� do
�mierci. To prawdziwy szok dla organizmu, niezwykle powa�ny stan.
- I ja mam si� tym zaj��?
- Nie. Przynios�em silnie dzia�aj�c� tabletk� przeciwb�low�, mo�na j� niemal
por�wna� do narkotyku. Nie ca�kiem, ale jest czym� podobnym. Powinna j� uspokoi�
przynajmniej na jaki� czas.
Dlaczego nie przynios�e� jej wcze�niej? mia� ochot� spyta� Armas. Zanim dziewczyna
podar�a mi ubranie i ma�o nie zadusi� j� strach!
Pomimo bowiem, i� Armas krzycza� i z�o�ci� si� na Lis�, to wbrew sobie troch� te� jej
wsp�czu�.
Lisa wprost rzuci�a si� na tabletk�, po�kn�a j� czym pr�dzej, popijaj�c odrobin�
wody, i Faron odszed�. Armas zn�w zosta� sam z furi�.
Lisa jednak do�� pr�dko si� uspokoi�a. Wci�� dr�a�a na ca�ym ciele, ale jej krzyki
przesz�y w szloch, a potem wtuli�a si� w rami� Armasa i zmoczy�a mu �zami ca�� koszul�. Nie
przej�� si� tym zbytnio, bo koszula w�a�ciwie i tak nie nadawa�a si� ju� do u�ytku.
Berengario, powtarza� w my�lach. Ju� si� zbli�amy, wytrzymaj! Tw�j bohater jest ju�
blisko!
Ostre �wiat�o ksi�yca sp�ywa�o na nich przez przezroczysty otw�r w dachu.
Rysowa�o we wn�trzu gondoli osobliwe wzory, przydaj�c r�wnie� ca�ej okolicy tajemniczego
zaczarowanego charakteru niczym w nierzeczywistym �wiecie.
Armas, nie zastanawiaj�c si� nad tym, co robi, obj�� dziewczyn�, a ona przysun�a si�
jeszcze bli�ej, szukaj�c pociechy i ochrony. Ch�opak niemal wzruszy� si� okazanym mu
zaufaniem.
- Wszystko na pewno b�dzie dobrze, przekonasz si� - powiedzia� nie�mia�o, a ona, o
dziwo, nie obrzuci�a go tym razem stekiem wulgarnych wyzwisk. By�a ju� kompletnie
wycie�czona, po cz�ci odstawieniem narkotyku, a po cz�ci walk�, jak� toczy�a, i w�asnymi
krzykami.
Armas usi�owa� przemawia� do niej tak spokojnie jak umia�, czu�, �e dr�enie
wstrz�saj�ce ca�ym cia�em powoli ustaje. Chyba jednak mimo wszystko nadawa� si� na
pocieszyciela.
- Widzisz, Liso - przemawia� do dziewczyny - wcale nie wyznaj� tak surowych
moralnych zasad, jak mog�oby si� wydawa�. Musia�em po prostu jako� zareagowa�, kiedy tak
si� z tob� u�o�y�o. Mnie samemu by�o trudno, zrozum. Mia�em problemy z dziewczynami,
kt�re si� za mn� ugania�y, zdoby�em w tej dziedzinie nie najlepsze do�wiadczenia. W�a�nie
dlatego stara�em si� utrzyma� taki dystans mi�dzy tob� a mn�, nie mia�em ochoty na kolejne
podobne historie. Bo widzisz, ja ju� jestem zaj�ty, zupe�nie gdzie indziej. Jestem pewien, �e
j� polubisz.
To najgorsze, co mo�na powiedzie� dziewczynie,