16118
Szczegóły |
Tytuł |
16118 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16118 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16118 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16118 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KEN McCLURE
KO� TROJA�SKI
Przek�ad
Maciej Pintara
Tytu� orygina�u
THE TROJAN BOY
Jezus zap�aka�, yoltaire si� u�miechn��.
Victor Hugo
* * *
Avedissian le�a� w ��ku i patrzy� na promie� �wiat�a w szparze mi�dzy zas�onami. Zaczyna� si� kolejny bezsensowny dzie�. Wyjdzie z domu i zn�w b�dzie pr�bowa� sprzedawa� ludziom produkty, kt�rych nie potrzebuj� i do kt�rych on sam nie ma przekonania. Zastanawia� si�, po co mu to.
Zadawa� sobie to pytanie co rano od dw�ch lat. Potem zawsze oblicza�, ile szklanek d�inu wla� w siebie poprzedniego wieczoru i popada� w przygn�bienie. Wsta� i pocz�apa� do �azienki.
Zala� p�atki kukurydziane, e mlekiem i stwierdzi�, �e troch� skwa�nia�o.
Udawa�, �e tego nie zauwa�a, ale jego podniebienie zbuntowa�o si�.
Wyla� zawarto�� talerza do kub�a i usiad� przy kawie. Dlaczego systematycznie nie robi zakup�w? Przecie� to �adna filozofia sporz�dzi� list� potrzebnych artyku��w. Mieszka sam i nie jest wybredny.
Owszem, dr�czy�a go apatia. Ale jak si� jej pozby�? Powinno mu na czym� zale�e�. Tylko na czym? Straci� �on�, zrujnowa� sobie karier�, co go obchodz� zwyk�e drobiazgi? Mleko skwa�nia�o? No to co: Chleb si� sko�czy�? Trzeba kupi�. Proste. W�o�y� p�aszcz, wzi�� teczk� i wyszed� do biura.
Sekretarka szefa podnios�a wzrok, potem spojrza�a na zegarek.
- Firbush chce pana widzie�...
- Kiedy?
- Zaraz - odrzek�a ze z�o�liw� satysfakcj�.
Avedissian zawaha� si�, w ko�cu zapuka�. Nie ma sensu odwleka� tego, co nieuniknione.
- Prosz�.
- Chcia� mnie pan widzie�?
- tak - Przytakn�� Firbush. - Prosz� wej��. Niech pan siada.
Avedissian poczu� si� jak ucze�, ale zachowa� oboj�tno��. Usiad�.
Firbush poprawi� niebieskawe okulary w metalowej oprawce.
- Chcia�bym wiedzie�, dlaczego sprzeda� w pa�skim rewirze spad�a w ci�gu ostatnich dw�ch miesi�cy o pi�tna�cie procent?
Avedissian wzruszy� ramionami. Spodziewa� si� tego pytania, ale w ustach tej n�dznej kreatury zabrzmia�o obra�liwie.
- Firma "Maxim Health Products" wprowadza r�ne nowo�ci, kt�re konkuruj� z naszymi.
- I co z tego?
- Ich produkty s� lepsze.
Zapad�a cisza. Przerwa� j� trzask o��wka, kt�ry z�ama� si� w palcach Firbusha.
Avedissian podejrzewa�, �e szef z�ama� go specjalnie, dla efektu.
Widocznie podpatrzy� to na jakim� filmie. Zastanawia� si�, czy Firbush �wiczy swoje "techniki przes�ucha�" przed lustrem.
Z gard�a szefa wydoby� si� ochryp�y szept.
- A nie przysz�o panu do g�owy, Avedissian, �e pa�skim zadaniem jest przekonanie ludzi z bran�y medycznej do naszych produkt�w? - Firbush podni�s� g�os. - To powinno by� celem pa�skiego �ycia!
Avedissiana obchodzi�o to mniej wi�cej tyle co, zesz�oroczny �nieg, mimo to powiedzia� tylko:
- Oczywi�cie.
- Wi�c dlaczego pan tego nie robi? Jest pan lekarzem, do diab�a.
Przynajmniej kiedy� pan by�. Nie wie pan, jak to zrobi�? Nie potrafi pan?
- Jako lekarz...
- By�y lekarz!
- Jako by�y lekarz, jak pan uprzejmie zaznaczy�, nie wyobra�am sobie, �ebym m�g� poleca� komu� gorsze produkty.
Spokojny ton Avedissiana rozsierdzi� Firbusha bardziej ni� sama odpowied�. Straci� panowanie nad sob�. Zblad� jak kreda, pochyli� si� nad biurkiem i zacisn�� pi�ci.
- Co� ci powiem, Avedissian - wycedzi�. - Wiesz, na czym polega tw�j problem? Wydaje ci si�, �e jeste� za dobry do tej roboty Jeste� po prostu zarozumia�ym medykiem, kt�ry nie chce brudzi� sobie r�czek uczciw� prac�!
- Mam w�tpliwo�ci co do tego czy uczciw� - Przesta�e� by� lekarzem, Avedissian! - wybuchn�� Firbush. - Skre�lili ci� z tej magicznej listy i twoje nazwisko nigdy na ni�, nie wr�ci! Nawet po wielu latach nie zapomn� ci morderstwa!
- To nie by�o morderstwo! - odpar� ostro Avedissian i zaraz tego po�a�owa�. Da� si� sprowokowa�, a szefowi o to chodzi�o.
Firbush poczu� zapach krwi.
- Ale� by�o - powiedzia� wolno. - Tak to zakwalifikowa� s�d.
Avedissian nie m�g� zaprzeczy�. Nie odezwa� si�.
Szef zaatakowa�.
- Jeste� sko�czony jako lekarz i jako pracownik tej firmy! Zwalniam Ci�. - Czeka�, �eby Avedissian zacz�� b�aga� o zmian� decyzji, ale si� nie doczeka�. Avedissian wzruszy� ramionami, wsta� i podszed� do drzwi. Po�o�y� r�k� na klamce, gdy us�ysza� za sob� pomruk.
- Twoja �ona dobrze zrobi�a. Biedna kobieta....
Tego ju� by�o za wiele! Odwr�ci� si� i w trzech susach dopad� biurka.
Chwyci� Firbusha za klapy.
W oczach tego cz�owieczka odbi�o si� przera�enie. Zrozumia�, �e przeholowa�. Tego nie by�o w planie. Wszystko mia�o by� inaczej.
Avedissian powinien st�d wyj�� z podkulonym ogonem. On, Cyril Firbush, opowiedzia�by potem �onie, �e, niestety, wyla� tego lekarza, ale w ko�cu kto� w tej firmie musi podejmowa� takie decyzje. Kto za�, je�li nie on?
Tymczasem zosta� wyrwany z kierowniczego sk�rzanego fotela jak pocisk wystrzelony z katapulty Silne r�ce przeci�gn�y go przez biurko, na pod�og� posypa�y si� papiery. Nie tak mia�o by�!
Avedissian. Przyszpili� Firbusha do �ciany niczym motyla.
- Jak �miesz?! - wycedzi�.
- Przecie� odebra�a sobie �ycie, prawda? - zapiszcza� Firbush.
Pr�bowa� zachowa� resztki godno�ci, ale mina Avedissiana zmrozi�a mu krew w �y�ach.
- Zrozum, cz�owieku! Nie zabi�em tamtego dziecka. Skr�ci�em tylko jego m�ki, cho� zgodnie z prawem powinienem pozwoli� mu cierpie� jeszcze miesi�c czy dwa. Zosta�em ukarany, ale nie �a�uj�. A co do mojej �ony...
Avedissian mocniej przydusi� Firbusha. - Linda pope�ni�a samob�jstwo, bo gazety, zjadliwe listy i takie �wi�toszkowate pierdo�y jak ty zatruwa�y nam �ycie w imi�... chrze�cija�skich warto�ci.
- Zaraz, zaraz...
- Dlaczego zn�canie si� nad innymi sprawia ci tak� przyjemno��, Firbush?
- To nies�ychane!
- Ch�tnie bym ci�... - Avedissian opanowa� si� w por�. Odepchn�� Firbusha i cz�owieczek wyl�dowa� na pod�odze. D�wign�� si� na kolana i si�gn�� do przycisku interkomu.
- Panno Carlisle! Panno Carlisle!
Avedissian min�� sekretark� w drzwiach.
- Jedna kawa - rzuci� przez rami�.
Avedissian wr�ci� do swego ponurego mieszkania, po dwudziestej trzeciej. Wypi� tyle, �e z trudem upora� si� z zamkiem: dopiero trzecia pr�ba si� powiod�a. Pchn�� drzwi i natychmiast poczu� znajomy ch��d i pustk�.
Codziennie najbardziej obawia� si� tego momentu. �wiadomo�� tego, �e nikt na niego nie czeka, by�a bardzo przykra.
Zaj�� si� tym, co zwykle: pozapala� lampy i elektryczne kominki, a potem w��czy� telewizor, �eby przerwa� grobow� cisz�. Przez chwil� patrzy� na ekran. Jaka� kobieta podskakiwa�a z podniecenia, maj�c nadziej� na wygran� w teleturnieju. Prowadz�cy program u�miecha� si� profesjonalnie do kamery i udawa�, �e podziela jej rado��..,,.,..
- Co za g�wno - mrukn�� Avedissian, ale nie wy��czy� aparatu. Nie zni�s�by ciszy. Kobieta na ekranie postanowi�a "gra� o wszystko", a on - p�j�� do kuchni.
Prostok�tna konserwa da�a si� w ko�cu otworzy� no�em. Na talerz wyp�yn�a zawarto�� w sosie w�asnym. Otwieracz ze�lizn�� si� trzy razy z puszki z fasolk�, wi�c Avedissian zn�w musia� wykorzysta� wypr�bowan� technik� - wbi� w blach� n� kuchenny. Wieczko pu�ci�o, ale ostrze skaleczy�o go w palec.
W�o�y� kciuk do ust, �eby wyssa� krew, i poszed� do �azienki.
Szukanie w szafce plastra jedn� r�k� nie by�o wygodne. Kl��, na czym �wiat stoi, kiedy nagle us�ysza� dzwonek do drzwi.
Na razie owin�� rank� chusteczk� higieniczn� i poszed� otworzy�. W progu stali dwaj m�czy�ni.
- Mark Avedissian? - zapyta� jeden.
- Tak. - Mo�emy wej��?
- A kim panowie s�?
Pierwszy m�czyzna wyci�gn�� legitymacj�.
- Policja.
Avedissian na moment zamkn�� oczy.
- Prosz� - powiedzia� z rezygnacj�.
Natychmiast powr�ci�y koszmarne wspomnienia. Czego chc� tym razem?
Policjanci weszli i rozejrzeli si� jak tury�ci w zabytkowym pa�acu.
Avedissian wskaza� fotele.
- Siadajcie, panowie.
Jeden z go�ci popatrzy� na chusteczk� na jego palcu. Zd��y�a przesi�kn�� krwi�.
- Co� si� sta�o?
- Drobne skaleczenie - mrukn�� Avedissian. - Panowie wybacz�...
- zostawi� policjant�w i skierowa� si� do �azienki.
- Oczywi�cie. Mo�emy w czym� pom�c? Pokr�ci� g�ow� i wyszed�. Zamkn�� za sob� drzwi i opar� si� o nie plecami.
- Firbush! Sukinsyn...
Opatrzy� palec, psychicznie przygotowa� si� na spotkanie z policjantami i wyszed�.
M�czy�ni spacerowali po pokoju. Jeden trzyma� fotografi� Lindy, kt�r� ,. wzi�� z biurka. Gdy zauwa�y� wzrok Avedissiana, odstawi� j�.
- Niejaki Cyril Frederick Firbush z�o�y� na pana skarg�. Twierdzi, �e sta� si� ofiar� bezpodstawnej napa�ci z pa�skiej strony.
- Nie powiedzia�bym, �e bezpodstawnej - odrzek� spokojnie Avedissian.
- Ale przyznaje si� pan?
- Tak.
- Zechcia�by pan poda� nam swoj� wersj� tego, co zasz�o?
- Nie - odpar� zm�czonym g�osem.
Policjanci wymienili spojrzenia i wzruszyli ramionami.
- Na pewno? , Wyra�nie chcieli mu pom�c. Avedissian u�miechn�� si� s�abo.
- Na pewno.
- Mia� pan ju� kiedy� k�opoty z prawem?
- Raz.
Zn�w wymienili spojrzenia.
- Naprawd�? O co by� pan oskar�ony?
- O morderstwo.
Sta�o si�, pomy�la� Avedissian, nape�niaj�c szklank�: Straci� prac� i musi stan�� przed s�dem za napa��. Wstyd. Nieprzyjemne uczucie m�g� z�agodzi� tylko d�in. Po raz pierwszy od lat przypomnia� sobie rodzic�w.
Dobrze, �e tego nie do�yli. Po�o�y� si� na ��ku i zamkn�� oczy.
Mimo arme�skiego nazwiska odziedziczonego po pradziadku by� Anglikiem. Wychowa� si� w wiosce niedaleko Canterbury, jednego z najprzyjemniejszych angielskich miast. Jako jedyny syn dobrze prosperuj�cego biznesmena mia� szcz�liwe dzieci�stwo, dzieci�stwo, kt�re mog�o uchodzi� za ,,. wzorcowe dla klasy �redniej.
Uczy� si� doskonale. Rodzicom bardzo zale�a�o, by co� w �yciu osi�gn��. Cieszyli si�, gdy wst�pi� do wojska i otrzyma� stopie� oficerski. Potem poparli jego decyzj� o opuszczeniu armii i rozpocz�ciu studi�w medycznych.
Matka by�a z niego szalenie dumna, gdy je uko�czy�. U�miechn�� si� z rozrzewnieniem na wspomnienie �miesznego kapelusza z kwiatami, kt�ry w�o�y�a na uroczysto�� wr�czenia dyplom�w. Ojciec odnosi� si� do tego nieco inaczej. ;John Avedissian troszczy� si� nie tylko o wykszta�cenie jedynaka, lecz R�wnie� o jego osobowo��. Cho� oczywi�cie te� by� dumny, �e ma syna lekarza. Ale zawsze mu powtarza�, �e nale�y i�� w�asn� drog�, nie ogl�da� si� na innych. Uprzedza�, �e to nie�atwe, lecz trzeba umie� p�yn�� pod pr�d. , ;.".;, Nie�atwe! Dobre sobie! Avedissian parskn��. Oto dok�d go to zaprowadzi�o. Ojciec chyba nie wiedzia�, co m�wi. Ludzie, kt�rzy g�osz� i robi� to, co uwa�aj� za s�uszne, s� zaka�� spo�ecze�stwa. Spo�ecze�stwo akceptuje jedynie tych, kt�rzy post�puj� wed�ug przyj�tych regu�! A mo�e to tylko pijacki cynizm i u�alanie si� nad sob�? Ponownie nape�ni� szklank�.
S�dzia okaza� si� wyrozumia�y. Uzna� Avedissiana za koleg� zawodowca, kt�ry prze�ywa trudny okres. Nie zamierza� go surowo kara�.
Uni�ono�� Firbusha nie wywar�a na wysokim s�dzie dobrego wra�enia. Mimo pogniecionego garnituru i niewyprasowanej koszuli Avedissian wypad� lepiej ni� Cyril Frederick Firbush w krawacie swojego klubu golfowego.
Sprawiedliwo�� mo�e jest �lepa, ale pan Giles Carrington - Smythe dostrzeg� wyra�n� r�nic� mi�dzy dwoma m�czyznami.
Avedissian zap�aci� grzywn� i zapomnia� o sprawie. Po wyj�ciu z s�du interesowa� go tylko najbli�szy pub i du�y d�in. Zerkn�� na zegarek.
Do zamkni�cia lokalu pozosta�o dziesi�� minut.
Min�y dwie, zanim dotar� do "The Earl of Essex" i wszed� do ch�odnego, ciemnego wn�trza.
- Zd��y� pan w sam� por�. Co poda�?
A
Avedissian wzi�� du�y d�in, zabra� szklank� do stolika i zostawi� barmanowi reszt�.
M�czyzna k�ania� si� w pas, a to nie podoba�o si� Avedissianowi. Czy ludziom ju� zupe�nie brak godno�ci? Dlaczego nie powie, �ebym wsadzi� sobie moj� fors� w dup�? Boi si�, �e straci prac�? Nie, chodzi o co� innego.
Cieszy si�, �e kto� da� mu zarobi�. Prosta filozofia.
Poci�gn�� du�y �yk. Mo�e Firbush mia� racj�. Mo�e duma nie pozwala mu si� nagi�� do zasad rz�dz�cych rynkiem? Niewa�ne, ju� wypad� z tej gry.
Zajrza� do pustej szklanki, jakby chcia� z niej wyczyta� swoj� przysz�o��.
Nie wygl�da�a zach�caj�co. Co do jednego Firbush na pewno mia� racj� -karier� lekarza ma z g�owy na zawsze. Ju� nigdy nie b�dzie praktykowa�. Ta �wiadomo�� dokucza�a mu jak wrz�d na ciele.
Potrafi� wytrzyma� bez ukochanej pracy, dop�ki �y�a Linda. Po jej �mierci jakby na zawsze zasz�o s�o�ce. Nie m�g� si� pogodzi� ze �mierci� �ony. Nie rozumia� motyw�w jej samob�jstwa. Byli doskonale dobran� par�.
Dzielili si� wszystkimi my�lami. Jak to mo�liwe, �e jedno mia�o przed drugim tak straszny sekret - zamiar odebrania sobie �ycia? Czy to znaczy, �e tak naprawd� nigdy jej dobrze nie zna�? Tak mu si� tylko zdawa�o, bo by� zbyt pewny siebie? Mia�a jakie� drugie, ja", kt�re ba�a si� mu ujawni�? To nie do zniesienia.
- Bardzo pana przepraszam, ale musimy zamyka�.
Avedissian us�ysza� zdanie dopiero za drugim razem. Spojrza� na m�czyzn� w bia�ej marynarce i skin�� g�ow�.
- Dzi�kuj� panu bardzo.
Avedissian wsta� i u�miechn�� si�.
- Mo�e to pan ma racj�, nie ja.
Tak jest, prosz� pana - odpar� barman bez zastanowienia. Wzi�� szklank� i przetar� stolik.
Puste dni mija�y jeden po drugim. Avedissian odmierza� czas zgodnie z godzinami otwarcia i zamkni�cia pub�w. Gdy w pewien pi�tkowy wiecz�r wraca� do siebie lekko zamroczony, us�ysza� w korytarzu rozmow� dw�ch s�siadek.
- Obrzydliwo�� - zauwa�y�a jedna.
- Absolutnie! - zgodzi�a si� druga.
Dopiero na schodach zda� sobie spraw�, �e m�wi� o nim. Podzia�a�o to na niego jak kube� zimnej wody. Obrzydliwy? On? Umys� zacz�� pracowa� troch� sprawniej, ale nogi nie. Chwia� si�, otwieraj�c drzwi.
Wtoczy� si� prosto do �azienki. Zapali� �wiat�o i zobaczy� w lustrze.
Potargane w�osy, si�ce pod oczami, trzydniowy zarost, poplamiona koszula...
- Bo�e Wszechmog�cy! - szepn�� z przera�eniem. Nie ogl�da� si� od dawna.
Opar� si� ci�ko o kran i odkr�ci� drugi. D�ugo my� twarz zimn� wod�.
Kiedy sta� pochylony nad umywalk�, d�in podszed� mu do gard�a. Ze z�o�ci� w�o�y� do ust dwa palce i zwymiotowa�. Od�r przyprawi� go o dalsze wymioty.
Zacz�� gor�czkowo szuka� maszynki do golenia. Wyrzuci� ca�� zawarto�� szafki, wreszcie j� znalaz�. Ogoli� si� z zapa�em, potem nape�ni� wann� : w trzech czwartych. Dwa czy trzy razy zanurzy� si� razem z g�ow�, w ko�cu wyszorowa� cia�o a� do b�lu.
Zm�czy� si�. Z�o�� i niezadowolenie wprawdzie min�y, ale zast�pi�a je apatia. Le�a� w wodzie i czu� si� tak, jakby wch�ania�y go lotne piaski. Wsta� i zacz�� si� po�piesznie wyciera�. Szybko rozbola�y go r�ce i sko�czy�o si� na osuszaniu cia�a powolnymi ruchami. Przyjrza� si� sobie w lustrze. Wci�� mia� ponad metr osiemdziesi�t wzrostu i w�osy bez �ladu siwizny, lecz tylko tym przypomina� m�czyzn�, kt�ry kiedy� kroczy� dziarsko korytarzami St.
Jude. Ten w lustrze mia� teraz zapadni�t� pier� i w�a�nie mu si� zacz�� robi� brzuszek. Poza tym mia� obwis�e ramiona i powinien si� ostrzyc.
Znikn�a opalenizna z czas�w, gdy bra� urlop dwa razy w roku. Sk�ra by�a bia�a jak kreda. Przenikliwe, niebieskie oczy straci�y blask, przekrwione bia�ka nabra�y ��tawej barwy. Avedissian wysun�� j�zyk i obliza� wargi. Po d�inie poczuje si� lepiej.
List tkwi� mi�dzy rachunkiem za elektryczno�� a broszur� zach�caj�c� do wykupienia polisy na �ycie dla najbli�szych. Wygl�da� interesuj�co. Na nieskazitelnie bia�ej kopercie widnia� stempel pocztowy Cambridge. Papier by� drogi i w dobrym gatunku. Mia� nadruk Trinity College.
Avedissian przeczyta� list raz, potem drugi. Nie wierzy� w�asnym oczom.
Zapraszano go na rozmow� w nast�pny czwartek o dziesi�tej rano i proponowano prac� zgodn� z jego kwalifikacjami! O co tu chodzi, do diab�a? Nigdy nie ubiega� si� o posad� w Cambridge i nikogo tam nie zna�.
Obejrza� dok�adnie list. Mo�e to pomy�ka? Potem przypomnia� sobie s�owa ojca:
- Je�li kto� m�wi "Avedissian", dobrze wie, o kogo mu chodzi.
Naszego nazwiska nie spos�b pomyli� z Brownem czy Smithem.
- Jeszcze raz powr�ci� do listu. Zwrot wydatk�w zgodnie z
"kategori� 3" w wysoko�ci 34 funt�w 15 pens�w dziennie plus za bilet drugiej klasy...
Czy to jaki� g�upi �art? Po diab�a mu ta podr� do Cambridge?
Odpowied� by�a prosta: bo nie ma nic lepszego do roboty.
Chesterton Road ton�a w ciemno�ci, ale wiecz�r by� ciep�y i pogodny.
Pachnia�y kwiaty. Optymi�ci twierdz�, �e tak wygl�da typowe angielskie lato, cho� w rzeczywisto�ci takie dni stanowi� mi�e wyj�tki. Avedissian wspi�� si� po schodach i wszed� do hotelu.
Hotel jak hotel, pomy�la�. Anonimowe wn�trza, anonimowi go�cie.
Ale podoba�o mu si� po�o�enie: nad brzegiem rzeki Cam.
Przek�si� co� w barze i wybra� si� na spacer Szed� wolno alejk� i s�ucha� g�os�w oraz �miech�w dochodz�cych z �odzi, mieszkalnych, przycumowanych przy nabrze�u. Zszed� pod most, schyli� g�ow� pod prz�s�em i us�ysza� echo w�asnych krok�w na mokrych kamieniach.
Pod �ukowym, sklepieniem pachnia�o wilgoci� Przypomnia� sobie dzieci�stwo i w�dkowanie w cieniu p�acz�cych wierzb. Przez jego rodzinn� wiosk� p�yn�� strumie�. Sp�dza� tam z kolegami wiele czasu. Pod mostem, obok wiejskiego ko�cio�a, pachnia�o tak samo jak tutaj.
Za wod� zobaczy� pub. Roze�miani klienci popijali na �wie�ym powietrzu. By� sk�onny potraktowa� symbolicznie to, �e od tamtych weso�ych ludzi oddziela go rzeka i stoi tu samotnie w ciemno�ci. Poczu� si� dziwnie zak�opotany, �e przysz�o mu to do g�owy. Poszed� dalej. Wspi�� si� na g�r� i wyszed� na ulic� obok Magdalene College. Dawno nie by� w Cambridge.
Postanowi� sprawdzi�, czy jeszcze trafi do Trinity College? Trafi�.
Obudzi� go d�wi�k dzwonk�w rowerowych. Do pokoju zagl�da�o s�o�ce. Zerkn�� na zegarek i uspokoi� si�. Mia� jeszcze mn�stwo czasu.
Czu� si� dobrze, bo poprzedniego wieczoru nic nie wypi� i po spacerze nad rzek� porz�dnie si� wyspa�.
Z mieszanymi uczuciami rozmy�la� o czekaj�cym go spotkaniu. Z jednej strony by� ciekaw, o co chodzi, z drugiej - z�y, �e ta�czy, jak mu zagraj�. Je�li pos�usznie stawi si� na wezwanie, przegra pierwsz� rund�.
Poszed� do �azienki. Najpierw zmaga� si� z zas�on� kabiny k�pielowej, potem ze �le dzia�aj�cym prysznicem. Zainstalowano go prowizorycznie; zapewne tylko na lato, i z my�l� o Amerykanach. Zastanawia� si�, jak powinien si� zachowa� podczas rozmowy. Nie by� skory do okazywania entuzjazmu, p�ki nie wiedzia�, co mu zaproponuj�. Nie prosi� o prac�. Ale te� nie m�g� stawia� warunk�w - znalaz� si� prawie na dnie. Nagle u�wiadomi� sobie, �e tamci musz� dobrze zna� jego sytuacj�. Nie podoba�o mu si� to.
Avedissian wyszed� na zalan� s�o�cem ulic�. Przeszed� na drug� stron�, �eby by� blisko rzeki, i poszed� w kierunku Trinity College. By� zadowolony, �e wreszcie idzie dok�d� w jakim� celu. Otworzy� wysok�, �elazn� bram� i zatrzyma� si� na chwil�. Popatrzy� z podziwem na bujn� ro�linno�� ci�gn�c� si� a� od rzeki, potem znalaz� wej�cie wskazane w li�cie.
Przystan�� na jednym z mostk�w i spojrza� na leniwie p�yn�c� wod�. W pobli�u przycumowana by�a samotna ��d�.
Min�� ciche podw�rze. Zegar na wie�y wskazywa� za trzy dziesi�t� Kiedy wkroczy� do budynku, zast�pi� mu drog� umundurowany portier - Doktor Avedissian? T�dy prosz�.
Winda mozolnie pi�a si� w g�r�.
- Bardzo tu spokojnie - odezwa� si� Avedissian, �eby przerwa� milczenie., - Wakacje - odpar� portier, nie odrywaj�c wzroku od tablicy z numerami pi�ter.
- No tak, oczywi�cie - zako�czy� rozmow� Avedissian.
W korytarzu pachnia�o kurzem, sk�r� i past� do pod�ogi. Lubi� ten zapach. Stwarza� atmosfer� nieprzemijalno�ci, jak w bibliotece.
- Tutaj prosz�. - Portier otworzy� drzwi, wci�gn�� brzuch i przepu�ci� Avedissiana.
Powita�a go u�miechni�ta kobieta po trzydziestce. Wyci�gn�a r�k�.
- Mi�o mi pana pozna�, doktorze. Sarah Milek. Jestem asystentk� sir Michaela.
Avedissian poczu� si� lepiej. Wreszcie jakie� nazwisko. List nie by� podpisany.
- Sir Michaela..., A jak dalej? - zapyta�.
- Po prostu sir Michaela - odrzek�a kobieta. - Prosz� za mn�.
Weszli do przyjemnego, s�onecznego pokoju. Za sto�em siedzieli czterej m�czy�ni, odwr�ceni plecami do okna.
- Doktor Avedissian - oznajmi�a Sarah Milek i wysz�a.
Siwow�osy cz�owiek podni�s� si� i gestem zaprosi� Avedissiana, �eby usiad�.
- Mi�o, �e pan przyjecha� - odezwa� si� �agodnym, kulturalnym g�osem. Avedissian zdoby� si� na u�miech, ale poczu�, �e zosta� potraktowany protekcjonalnie.
- Pozwoli pan, �e przedstawi� pan�w Bryanta, Stapletona i Carlislea.
Avedissian skin�� g�ow� ka�demu z nich. Stapleton i Carlisle powiedzieli "dzie� dobry", Bryant �widrowa� go wzrokiem..
Siwow�osy musi by� zatem "sir Michaelem", domy�li� si� Avedissian.
M�czyzna otworzy� teczk� z aktami i zsun�� okulary na czubek nosa.
Zacz�� przegl�da� papiery.
- Co my tu mamy... - mrukn��. Doszed� do ko�ca sterty i zacz�� przegl�da� raz jeszcze.
Bryant poruszy� si� niecierpliwie i wzni�s� oczy ku niebu. Dwaj pozostali udawali oboj�tno��, ale Avedissian czu� na sobie ich spojrzenia.
Przybra� nieprzenikniony wyraz twarzy.
- Jest! - obwie�ci� sir Michael. - Mark Avedissian, lat trzydzie�ci siedem, . Wdowiec, bezdzietny. Trzy lata w Si�ach Zbrojnych Jej Kr�lewskiej Mo�ci, stopie� oficerski, s�u�ba w Pu�ku Spadochroniarzy. Po opuszczeniu armii studia medyczne. Trzeci dyplom na roku w 1973, specjalizacja: pediatria. Ostatnie stanowisko; pediatra konsultant w Szpitalu St. Jude, Southampton. Du�a zmiana, co? Z wojska do medycyny...
Avedissian milcza�.
- Zechce nam pan zdradzi� powody?
- Nie.
- By�o za ci�ko, Avedissian? - zapyta� nagle Bryant. Sir Michael pos�a� mu przeci�g�e spojrzenie pe�ne dezaprobaty i odchrz�kn��. Zanim Avedissian zd��y� odpowiedzie�, zacz�� m�wi� dalej.
- Oskar�ony o podanie �miertelnej dawki barbituran�w pacjentowi Michaelowi Fieldingowi... Przychylne nastawienie s�dziego i rodzic�w dziecka, ale sprawiedliwo�ci sta�o si� zado��... Skazany na kr�tkotrwa�e wi�zienie i wykre�lony z rejestru lekarzy... Praca w kilku firmach medycznych w charakterze przedstawiciela handlowego... Niczego nie brakuje w tym pobie�nym �yciorysie, doktorze?
Avedissian przyzna�, �e nie.
- W przeci�gu dw�ch lat wywalili ci� z pi�ciu firm, Avedissian - wtr�ci� Bryant.
- Tak.
- Tylko tyle masz do powiedzenia?
W Avedissianie zawrza�o, ale nie da� po sobie nic pozna�.
- Co ja tu w�a�ciwie robi�? - zapyta�.
Sir Michael otworzy� usta, ale Bryant go ubieg�.
- Dobre pytanie - parskn�� i wyci�gn�� si� na krze�le. Utkwi� wzrok w stole.
Sir Michael zerkn�� na niego, potem zwr�ci� si� do Avedissiana.
- Uznali�my, �e mo�e nam pan pom�c.
- Jak?
- Najpierw musimy zada� panu kilka pyta�.
Avedissian westchn�� i skin�� g�ow�.
- Dlaczego wyst�pi� pan z armii?
- Bo to nie dla mnie.
- By� pan zdolnym oficerem i mia� otwart� drog� do kariery.
Bryant zn�w okaza� zniecierpliwienie.
- Stwierdzi�e�, �e to nie dla ciebie, Avedissian, kiedy wys�ali ci� do Irlandii P�nocnej, prawda?
- S�u�y�em w Irlandii P�nocnej - zgodzi� si� Avedissian.
- I tam straci�e� zapa�.
- Nie.
- Czy�by? A nie stali�my si� przypadkiem pacyfist�? Nie ronili�my �ez nad biedn� Szmaragdow� Wysp�, nie kraja�o si� nam serce? - zadrwi� Bryant.
- Nie sta�em si� pacyfist� - odpar� Avedissian. Jego spok�j wyra�nie zirytowa� Bryanta.
- A mo�e zabijanie dzieci jest bardziej w twoim stylu, Avedissian?
- Ty sukinsynu! Nie...
Bryant rozpar� si� na krze�le i wyszczerzy� z�by - Wi�c jednak nie jeste� zupe�nym mi�czakiem, Avedissian - powiedzia� z zadowoleniem. - Dobrze wiedzie�.
Sir Michael wydawa� si� za�enowany psychologiczn� gr� Bryanta.
Stapleton i Carlisle pozostali oboj�tni.
- Pa�ska �ona pope�ni�a samob�jstwo? - zapyta� drugi z nich.
- Tak.
- I co pan na to?
- Cholernie g�upie pytanie.
Carlisle zignorowa� t� uwag�. , - Ma pan kogo� na utrzymaniu?
- Nie.
- Chcia�by pan wr�ci� do praktyki lekarskiej, doktorze? - zagadn�� sir ,
Michael.
Avedissian rozz�o�ci� si�.
- Co to za pieprzona farsa? Dobrze wiecie, �e nie mog�! To wbrew prawu.
Sir Michael zdj�� okulary i opar� si� wygodnie. Popatrzy� gdzie� w przestrze� i powiedzia�:
- W ka�dym spo�ecze�stwie ludzie powinni bezwzgl�dnie przestrzega� prawa, doktorze. A jednak zawsze znajd� si� przest�pcy, kt�rzy je z�ami�.
Dlatego te� musz� istnie� pewne w�skie grupy zwolnione z obowi�zku �cis�ego trzymania si� litery prawa.
Zapad�a d�uga cisza. S�owa uwi�z�y Avedissianowi w gardle. Dopiero po jakim� czasie w pe�ni poj�� sens tego, co us�ysza�. Odchrz�kn��.
- Chcecie mnie zwerbowa� do s�u�b specjalnych?
Pytanie wyda�o mu si� tak �enuj�co naiwne jak kwestia z kiepskiej sztuki wystawianej w wiejskiej �wietlicy. Odetchn�� z ulg�, �e nikt go nie wy�mia�.
- Mo�na to tak uj�� - przyzna� sir Michael.
Avedissian poczu� si� tak, jakby samotnie spacerowa� po linie i by� obiektem niewybrednych �art�w. Spr�bowa� si� broni�.
- Jestem, a raczej by�em, pediatr�. Mam trzydzie�ci siedem lat, preferencje heteroseksualne i nie posiadam dyplomu tutejszego uniwersytetu. To mnie chyba dyskwalifikuje?
Trzej m�czy�ni nie zareagowali. Sir Michael wyja�ni�:
- Potrzebujemy lekarza, a pan nim jest i nie ma pan pracy Fakt, �e s�u�y� pan w wojsku, przemawia na pa�sk� korzy��.
- Po co wam lekarz?.
- Tego nie mog� zdradzi�.
- Je�li szukacie kogo� do wstrzykiwania skopolaminy ruskim szpiegom, to trafili�cie pod z�y adres.
- Nic z tych rzeczy.
- A je�eli odm�wi�?
- Wr�cisz do siebie i b�dziesz chla� dalej - warkn�� Bryant.
Avedissiana ogarn�� gniew, ale pohamowa� si�. Bryant mia� racj�.
- Dobrze, zgadzam si�.
- Niech pan to podpisze. - Stapleton wyj�� z teczki jaki� dokument. -Ustawa o tajemnicy pa�stwowej.
Avedissian podpisa�.
- A teraz mo�ecie mi wyja�ni�, o co chodzi?
- Jeszcze nie - odpowiedzia� sir Michael. Zebra� papiery i wsta�.
- Pan Bryant wprowadzi pana w niezb�dne szczeg�y. - Trzej m�czy�ni wyszli.
Avedissian zosta� z Bryantem.
- Nie wr�cisz ju� do domu - us�ysza�. - Przywieziemy twoje rzeczy.
Dalsze instrukcje dostaniesz od panny Milek.
Bryant wyszed�. Avedissian poczu� si� straszliwie samotny. By� pe�en z�ych przeczu�. W co si� wpakowa�? Podszed� do okna i wyjrza� na podw�rze. Czarna limuzyna w�a�nie znika�a w bramie. Na bruku odbija�o si� s�o�ce, a wok� panowa�a �miertelna cisza.
Do pokoju wesz�a Sarah Milek. Stan�a przy nim.
- Witam na pok�adzie - powiedzia�a cicho.
- Nie mog�a pani wymy�li� nic lepszego? - zapyta� Avedissian, nie patrz�c na ni�.
- Nic innego nie przysz�o mi do g�owy.
Odwr�ci� si�.
- Przepraszam, nie by�em zbyt uprzejmy.
- Nie szkodzi. Wiem, �e �ycie pana nie oszcz�dza�o, teraz jeszcze to...
- A co "to" w�a�ciwie jest?
- Niestety, nie wolno mi powiedzie� wi�cej, ni� to konieczne.
- Czyli?
- Niewiele tego. Mam panu wr�czy� to - poda�a mu zapiecz�towan� kopert�. Wzi�� j� bez s�owa.
- Prosz� otworzy� - poleci�a. - Tam wszystko jest.
Avedissian usiad� przy d�ugim stole i rozdar� kopert�. Sarah Milek skierowa�a si� do drzwi. Odwr�ci�a si� w progu.
- Niech si� pan nie �pieszy. Kiedy b�dzie pan got�w, portier pana wypu�ci.
Avedissian obejrza� zawarto��. Sto funt�w got�wk�, rozk�ad jazdy poci�g�w i bilet kolejowy. Opr�cz tego instrukcja bez podpisu, zgodnie z kt�r� ma si� stawi� w recepcji "Brecon Inn" w Ebbw Vale w sobot� o dziesi�tej rano.
Kr�tki list sugerowa�, �e lepiej przyjecha� na miejsce dzie� wcze�niej i przenocowa� we wspomnianym hotelu.
Kiedy Avedissian wyszed� z windy, portier otworzy� przed nim frontowe drzwi. Powodowany nag�ym impulsem; Avedissian wskaza� budynek po przeciwnej stronie placu.
- Co tam jest?
Pytanie zbi�o portiera z tropu. Popatrzy� z zak�opotaniem na swoje buty.
- Nie mam poj�cia - wyzna�. - Jestem tu od niedawna.
- Tak my�la�em - powiedzia� Avedissian. "Portier" mia� tyle wsp�lnego z Trinity College co on.
W nadrzecznym pubie zam�wi� du�y d�in i co� do jedzenia. Drzwi na werand� by�y otwarte, wi�c wyszed� ze szklank� na powietrze. Opar� si� o por�cz, cieszy� pi�kn� pogod� i bujn� zieleni�.
- Zje pan tutaj? - zapyta�a kelnerka. Pozna� po akcencie, �e to studentka pracuj�ca w wakacje.
- Ch�tnie.
Po lunchu poszed� na spacer wzd�u� rzeki. Rozmy�la� o porannej rozmowie. Dosta� prac�, to dobrze. Ale czy na pewno? Jeszcze nie wiedzia�, co to za, praca. W ka�dym razie nic nie b�dzie sprzedawa�. Na szcz�cie.
Nie nadawa� si� do handlu i z natury by� podejrzliwy. Traktowa� ludzi z rezerw�. Rzadko czu� do kogo� sympati� po pierwszym spotkaniu.
Uwa�a� ka�dego za idiot�, dop�ki ten nie udowodni�, �e jest inaczej, A je�li nie, szkoda czasu na zawracanie sobie nim g�owy.
Niestety, kariera przedstawiciela handlowego w kilku firmach, jak to eufemistycznie okre�li� sir Michael, zmusza�a go do kontakt�w z wieloma lud�mi, kt�rzy nie "zaliczyli" testu Avedissiana, cho� nie mia� prawa ich "obla�". , Klienci czuli, �e nie traktuje ich z nale�ytym szacunkiem, a jego szefowie uwa�ali, �e nie rozumie, jacy s� wa�ni. W rezultacie jedni i drudzy jakby si� zm�wili, �eby uprzykrzy� mu �ycie.
Teraz jednak to wszystko mia� ju� za sob�. Pozostawa�o pytanie, co przyniesie przysz�o��? Przystan��, �eby popatrze�, jak dwaj ch�opcy bawi�, si� w wodzie modelami statk�w. Potem opu�ci� nadrzeczn� alejk�, przeszed� przez mostek dla pieszych i wyszed� na ulic�. Mia� w kieszeni sto funt�w i bilet.
W sobot� musia� by� w Walii.
* * *
Kevin ODonnell umiera�. Jak wielu ludzi nie by� na to przygotowany. Chcia� jeszcze du�o powiedzie�, zanim b�dzie za p�no. Mattin ONeill trzyma� jego g�ow� w ramionach. Stara� si� go pocieszy�, ale sam by� ci�ko ranny i niewiele m�g� zrobi�. Rozerwane lewe rami� silnie krwawi�o. Zacz�o pada� i czerwone ka�u�e powoli zmienia�y barw� na b�otnist�. Mokre w�osy oblepia�y czo�a m�czyzn le��cych w zau�ku, przy wej�ciu do domu.
- Pi�... - wychrypia� ODonnell, ale tylko letni deszcz m�g� zwil�y� jego spieczone wargi.
W oddali rozleg� si� ostry gwizdek i ONeill gwa�townie podni�s� wzrok.
Zaraz us�yszy wojskowe buty i silniki samochod�w brytyjczycy zaczn� przeczesywa� ca�� dzielnic�. ODonnell te� us�ysza� gwizdek. Musia� si� po�pieszy�.
- Pos�uchaj... W sejfie w D�ugim Domu znajdziesz kopert�...
Zabierz j�, schowaj i nikomu nie pokazuj... Obiecujesz?
- Obiecuj�.
W k�ciku ust ODonnella pojawi�a si� krew Bulgot w gardle �wiadczy�, �e p�uca s� ju� jej pe�ne. Chwyci� ONeilla za klap� i przyci�gn�� bli�ej.
- Jeszcze... ostatni rozkaz...
ONeill nadstawi� ucha. Potem usiad� prosto i powt�rzy� s�owa dow�dcy jak w transie.
- Zgadza si�... - wysapa� ODonnell. - Wykona�...
O Neill automatycznie.
G�owa ODonnella opad�a. Nie! ONeill przycisn�� zakrwawione rami� do boku i wsta� z trudem.
Okrzyki zbli�a�y si�, a b�l by� nie do zniesienia. Powl�k� si� do wylotu uliczki. Po kilku krokach zakr�ci�o mu si� w g�owie i przesta� widzie�. Straci� za du�o krwi. Ba� si�, �e zemdleje. Osun�� si� na kolana, podpe�z� do jakich� drzwi i po�o�y� g�ow� na ziemi, �eby krew dotar�a do m�zgu. Musia� podj�� decyzj�.
Brytyjczycy ju� odnie�li wielkie zwyci�stwo - zabili Kevina ODonnella, g��wnodowodz�cego IRA w Belfa�cie. Mo�e nie zdawali sobie z tego sprawy, ale zlikwidowali cz�owieka, kt�rego g�os najbardziej si� liczy� w radzie wojennej. ONeill te� nie chcia� wpa�� w ich r�ce �ywy, bo z pewno�ci� zmusiliby go do m�wienia, a wiedzia� zbyt du�o. Tylko dure� m�g� wierzy�, �e wytrzyma przes�uchania prowadzone za pomoc� nowoczesnych urz�dze�.
Zanim aparatura d�wi�kowa zrobi�aby mu z m�zgu sieczk�, by�by got�w poca�owa� kr�low� w dup� i wyrecytowa� ksi�ciu dziecinne rymowanki.
Pozosta�o mu jedno - pope�ni� samob�jstwo.
Nadesz�a chwila ostatecznej pr�by lojalno�ci. Zako�czy �ycie w strugach deszczu, w ciemnym zau�ku Belfastu. Czy mia�o jak�� warto��?
Czy komu� b�dzie go brakowa�? I co z ostatnim rozkazem ODonnella? Postrada� zmys�y czy powiedzia� prawd�? Na pewno m�wi� prawd�. To nie ulega�o w�tpliwo�ci. ONeill widzia� to w jego oczach. Zanim skona�, by� ca�kowicie przytomny. Ale w tych okoliczno�ciach to czysto akademickie rozwa�ania - ju� nie zdo�a wykona� rozkazu. Si�gn�� pod kurtk� i wyci�gn�� pistolet.
B�l w ramieniu sta� si� nie do wytrzymania. ONeill wiedzia�, �e wkr�tce straci przytomno��. Oby tylko zd��y� nacisn�� spust. Spr�bowa� skoncentrowa� si� na sk�pym �wietle uszkodzonej latarni u wylotu uliczki, ale oczy zasz�y mu mg��. Nik�y blask s�abej �ar�wki rozp�yn�� si� w deszczu i ogarn�� go wielki spok�j.
Kiedy si� ockn��, poczu� zapach sma�onej cebuli i us�ysza� wrzaski bawi�cych si� dzieci. W pierwszej chwili przestraszy� si�, �e jest w brytyjskim wi�zieniu. Zaraz jednak przypomnia� sobie, �e tam nie pachnie sma�on� cebul�, tylko cuchnie kapust� i moczem. I nie s�ycha� dzieci�cych g�os�w, lecz brz�k kluczy i echo krok�w. Silny b�l w ramieniu podsun�� mu my�l, �e mo�e wyl�dowa� w szpitalu. Te� nie. By�o mu zimno, a w szpitalach jest ciep�o.
Suche, szpitalne powietrze przypomina zak�ady fryzjerskie, zapach za� - szkolne ambulatoria.
ONeill dosta� dreszczy. Nie m�g� ich opanowa�. Konwulsje wzmog�y b�l w ramieniu. Krzykn��.
Do pokoju wbieg�a kobieta.
- Spokojnie - powiedzia�a �agodnie i delikatnie popchn�a go na poduszk� - wszystko b�dzie dobrze. Jest pan bezpieczny. Prosz� wypoczywa�.
,
ONeill przyjrza� si� jej twarzy i uspokoi� si�. Wzbudza�a zaufanie.
Drgawki powoli ustawa�y, a kobieta wci�� go zapewnia�a, �e wszystko jest w porz�dku. Wygl�da�a na oko�o czterdzie�ci pi�� lat, cho� r�wnie dobrze mog�a mie� o dwadzie�cia mniej. Zmarszczki wok� oczu i tusza wskazywa�y, �e prowadzi tryb �ycia, kt�ry sprzyja wczesnemu starzeniu si�. Kiedy podci�ga�a mu koc pod brod�, poczu� na jej palcach nikotyn�.
- Gdzie ja jestem? - zapyta�.
- W Doonan.
Nie zrozumia�. Zauwa�y�a to.
- Na osiedlu Doonan Flats - wyja�ni�a. - M�j m�� i jego brat przynie�li pana tutaj.
- Ale� Doonan...
- Wiem. Znale�li pana kawa� drogi st�d.
- Jak?
- Poszli si� napi�, a c� by innego! Byli u Clancyego, kiedy us�yszeli, �e Bryty zaczynaj� jak�� akcj�. Kto� widzia� dw�ch naszych na Tannahill Road, wi�c Con, m�j stary, powiedzia�, �e wie dok�d b�d� ucieka�. On si� tam wychowa�. Chcia� pom�c. Wsiedli do wozu jego brata Michaela i kr��yli po zau�kach, a� zobaczyli pana, niestety.
- Odwa�ni ludzie.
- Jacy tam odwa�ni! - parskn�a kobieta. - Raczej cholernie g�upi! To nie by�a odwaga, tylko guinness!
- Wi�c nie jest pani za woln� Irlandi�?
- Wolna Irlandia! A na co mi to? Pusta gadanina! Zale�y mi na porz�dnym domu, pracy dla Cona i na przysz�o�ci moich dzieci. To mnie interesuje. - A nie s�dzi pani, �e by�oby to wszystko w wolnej Irlandii?
- Rz�d wsz�dzie jest taki sam. Polityk�w g�wno obchodz� tacy jak ja.
Niewa�ne, kim s�.
- Skoro tak, to dlaczego mnie pani przygarn�a?
Kobieta odrzuci�a g�ow� do ty�u i roze�mia�a si� gorzko. ; - Dobre sobie! Ja, katoliczka z Doonan, mia�abym pana zostawi� na ulicy? My�li pan, �e jestem stukni�ta?
ONeill przyzna� jej w duchu racj�. Spr�bowa� unie�� si� na zdrowym �okciu.
- Je�li pomo�e mi pani wsta�, wynios� si� st�d.
Wzgl�dy polityczne sta�y si� osobistymi..
- Nigdzie pan nie p�jdzie - odpar�a. - Poza tym Con i Michael poszli po pomoc lekarsk�. - Dostrzeg�a strach w oczach ONeilla i doda�a. - Bez obaw. To g�upki, ale nie a� takie. Sprowadz� tu pewn� kobiet�. By�a kiedy� piel�gniark� rejonow� i jest w porz�dku. Ma brata w Maze.
- Dzi�ki - odetchn�� ONeill.
Kobieta przysiad�a na brzegu ��ka. By�o po niej wida� co prze�y�a w ci�gu ostatnich kilku godzin.
- Napije si� pan herbaty? - zapyta�a cicho.
- Ch�tnie.
M�� gospodyni i jego brat wr�cili w towarzystwie drobnej kobiety po pi��dziesi�tce. Mia�a ze sob� sfatygowan�, sk�rzan� walizeczk�.
- Connor McShane - przedstawi� si� gospodarz. Wyci�gn�� r�k� i cofn�� j� z za�enowaniem, kiedy zrozumia�, �e ONeill nie mo�e jej u�cisn��.
ONeill skin�� g�ow�. - To m�j brat Pat. - M�odszy m�czyzna u�miechn�� si�. ONeill zn�w skin�� g�ow�. - A to pani OHara. Obejrzy pa�skie rami�.
- B�d� wdzi�czny - powiedzia� ONeill.
Kobieta nie u�miechn�a si�, Postawi�a walizeczk� i zdj�a p�aszcz. Pozostali cofn�li si�. Zacz�a obcina� zakrwawiony r�kaw koszuli, ale nie sz�o jej �atwo, bo no�yczki by�y t�pe. ONeill przygl�da� si� temu oboj�tnie. Ba� si� tylko, czy pocisk nie strzaska� ko�ci.
- Poprosz� wod� - odezwa�a si� piel�gniarka. - Koszula przylepi�a si� do rany. Musz� j� odmoczy�. �ona McShanea wysz�a z pokoju i po chwili wr�ci�a z misk� ciep�ej wody.
- B�dzie bola�o - uprzedzi�a OHara i zacz�a odkleja� materia� od cia�a. Mia�a racj�. ONeill gwa�townie wci�gn�� powietrze. Popatrzy� na skrzywione twarze obserwator�w tej operacji, potem na ods�oni�t� ran�. Z lewego �okcia zosta�a krwawa miazga tkanki i ko�ci. Ogarn�a go rozpacz.
Piel�gniarce opad�y r�ce.
- Musi pan i�� do szpitala.
- Nie ma mowy - odpar�, - Nie mog� zrobi� nic wi�cej.
- To samo zawsze m�wi� na filmach, a potem wszystko jako� �ataj�, zauwa�y� ONeill z wisielczym humorem.
Mina kobiety wyra�a�a jednocze�nie cynizm i wsp�czucie.
- Nie w pa�skim wypadku. Ta r�ka nadaje si� tylko do amputacji.
Fakt, �e zaledwie kilka godzin temu zamierza� pope�ni� samob�jstwo, wyda� mu si� teraz bez znaczenia, skoro mia� zosta� kalek�. ONeill wyobrazi� sobie pusty, zagi�ty do g�ry r�kaw przypi�ty szpilk�, kt�ra z czasem zardzewieje. I kr�tki kikut, kiedy b�dzie szed� spa�, trzepocz�cy niczym bezu�yteczne skrzyd�o pingwina.
W jego g�owie rozp�ta�o si� piek�o, ale nie da� po sobie nic pozna�.
Zauwa�y�, �e McShane wzi�� jego spok�j za dow�d m�stwa. Odwr�ci� si� z podnieceniem do brata.
- Widzisz! M�wi�em ci! Oni nawet z jedn� r�k� mog� do�o�y� tym skurwielom Brytom!
McShane podszed� do ��ka i przykl�kn�� jak przed o�tarzem.
- M�wi� panu, jak zobaczy�em w tamtym zau�ku, �e szykuje si� pan w pojedynk� na Bryt�w, by�em dumny jak nigdy w �yciu!
ONeill popatrzy� na niego. Powiedzie� mu prawd�? Wyjawi�, �e na nikogo si� nie szykowa�? Przyzna� si�, �e mia� zamiar paln�� sobie w �eb, bo �ycie to nie film z Johnem Waynem? Wyja�ni�, �e prawdziwa walka to zabawa dla zawodowc�w, nie dla romantyk�w? �e profesjonali�ci kalkuluj� na zimno swoje szanse i nie kieruj� si� sercem? �e rozwa�aj�, czy lepiej zaryzykowa�, czy si� wycofa�? Uzna�, �e nie ma sensu niczego t�umaczy�. Niech mit o bohaterach rozkwita w ludowych pie�niach. W ko�cu Anglicy maj� telewizory.
- Mo�e mnie pani na tyle opatrzy�, �ebym m�g� st�d wyj��? - zapyta� piel�gniark�.
- Zrobi�, co si� da, ale mog� tylko obanda�owa� ran� i przyklei� panu r�k� do cia�a. Za�o�� opask� uciskow�, tylko niech pan pami�ta, �eby j� od czasu do czasu rozlu�ni�, bo inaczej wda si� zaka�enie.
OHara przemy�a ran� i za�o�y�a opatrunek. ONeill by� wyko�czony, gdy� bolesny zabieg trwa� pi�tna�cie minut. Kobieta jakby celowo wyszukiwa�a najbardziej wra�liwe miejsca i dotyka�a kawa�k�w ko�ci. Ros�a w nim z�o�� na to, �e nie ma si�y si� ruszy�.
- Musi troch� odpocz�� - oznajmi�a gospodarzom, pakuj�c walizeczk�.
- Dobrze. A w nocy zabierzemy go, dok�d zechce - odrzek� McShane.
- Nie - zaprotestowa� s�abo ONeill. - Zrobili�cie ju� do��. Zadzwo�cie pod ten numer - Wyrecytowa� cyfry z pami�ci. - Powiedzcie, �e paczka jest gotowa do odbioru, i odpowiedzcie na wszystkie pytania, jakie wam zadadz�.
- Mo�e pan na nas liczy� - zapewni� McShane..
O dziewi�tej wieczorem po ONeilla przyjechali dwaj m�czy�ni. P�niej ryzyko przypadkowej kontroli by�oby wi�ksze, ale o tej porze ruch na ulicach by� w sam raz. McShane i jego brat stali po obu stronach drzwi jak wierni kibice obserwuj�cy wyj�cie swojej dru�yny z tunelu na boisko. ONeill zatrzyma� si� i podzi�kowa� im.
- Dla wolnej Irlandii wszystko - powiedzia� nie�mia�o McShane.
- Tylko nie sprzedajcie tej historii gazetom - ostrzeg� jeden z towarzyszy ONeilla.
McShane roze�mia� si� nerwowo, bo zrozumia� gro�b�. Jego �ona nawet si� nie u�miechn�a. ONeill popatrzy� na ni�.
- Pani te� dzi�kuj�.
- Prosz� bardzo - odwr�ci�a si� i odesz�a.
Granatowa furgonetka bedford oderwa�a si� od kraw�nika.
- Nie mo�emy zawie�� pana do domu - o�wiadczy� kierowca. - Bryty pana szukaj�. Zesz�ej nocy zrobili u pana rewizj�.
- A Kathleen? , - Pa�ska siostra powiedzia�a im, �e pan wyjecha� na kilka dni, ale nie uwierzyli.
- Wi�c dok�d jedziemy?
- Do D�ugiego Domu. Czeka tam na pana lekarz.
- Chc� si� zobaczy� z Kathleen.
- To b�dzie trudne. Bryty ca�y czas obserwuj� pa�ski dom.
- Wojsko?
- Kobieta spod siedemnastki ma nowego lokatora. Podobno pracownik stoczni. Wie pan, o co chodzi...
- Przynajmniej wiadomo, czego si� trzyma� - powiedzia� ONeill.
- Spr�bujemy co� zorganizowa�, �eby pa�ska siostra mog�a si� wymkn�� z domu.
- Dzi�ki.
D�ugi Dom by� magazynem. Mie�ci�a si� w nim hurtownia agencji informacyjnej, kt�ra rozprowadza�a na p�nocy gazety, czasopisma i materia�y papiernicze. Stanowi� idealn� kryj�wk� dla IRA, gdy� furgonetki kr���ce tam i z powrotem przez ca�� dob� nie wzbudza�y podejrze�. Od dw�ch lat rozleg�e podziemia budynku z powodzeniem wykorzystywano do konspiracyjnych prac administracyjnych, spotka� na wysokim szczeblu, i w razie potrzeby, jako kwatery mieszkalne. Okoliczno�ci sprawi�y, �e teraz mia� tu zamieszka� ONeill.
Kiedy dwaj m�czy�ni wprowadzili go do pokoju, lekarz ju� czeka�. Szorowa� nad zlewem r�ce i przedramiona. Pacjenta u�o�ono ostro�nie na stole.
Poniewa� wiedzia�, �e za chwil� kto� zn�w b�dzie grzeba� w jego ranie, ONeill zapyta�:
- Mo�e mi pan co� da�? Strasznie mnie boli.
;
- Za moment poczuje si� pan lepiej - odrzek� lekarz i wytar� r�ce.
Wzi�� strzykawk�. Lekkie uk�ucie, a potem ulga. Przyjemne doznanie, pomy�la� ONeill. Zrobi�o mu si� ciep�o i b�ogo. Unosi� si� w stanie niewa�ko�ci i nic go nie obchodzi�o. Rzadko odczuwa� tak wielki spok�j.
- No jak? - spyta� lekarz, - Co pan mi da�? : Lekarz mu powiedzia�..
- Ma sw�j urok - przyzna� ONeill.
- Wie pan, �e trzeba amputowa� r�k�?
- Tak. Piel�gniarka mnie uprzedzi�a.
- Dzieciak kaza� mi to zrobi� tutaj. Przewiezienie pana do szpitala by�oby zbyt ryzykowne, sam pan rozumie.
- Chc� si� zobaczy� z siostr�.
- Dzieciak zabroni�. Dopiero potem.
- Potem mo�e by� za p�no. Dlatego chc� j� zobaczy� przedtem. , - Dzieciak zabroni�.
- Skurwiel - zakl�� cicho ONeill.
- Przejmuje dow�dztwo po ODonnellu - wyja�ni� lekarz. - Teraz on jest najwa�niejszy.
Finbarr Kell, w organizacji nazywany za plecami Dzieciakiem, przera�a� ONeilla, kt�ry od lat uwa�a� go za psychopat�. Niew�tpliwie mia� jednak prawdziwe zas�ugi w konspiracji, bez skrupu��w pi�� si� w g�r� i wreszcie zosta� dow�dc�. ONeill nie zna� cz�owieka bardziej pozbawionego wsp�czucia. By� przekonany, �e Kell ma wrodzone sk�onno�ci do przemocy i nienawi�ci. W po��czeniu ze sprytem wielkomiejskiego szczura, kt�rego mogliby mu pozazdro�ci� cz�onkowie nowojorskich gang�w ulicznych, i wr�cz genialn� przebieg�o�ci�, dawa�o to niebezpieczn� mieszank�. Kell wzbudza� l�k w ka�dym, kto go pozna�.
Nienawi��, spryt i odwaga lwa uczyni�y z Dzieciaka �yw� legend�.
W mie�cie g�o�no by�o o jego bohaterskich wyczynach, przynajmniej . Do dnia, gdy przedwcze�nie wybuch�a bomba, kt�r� podk�ada�. Eksplozja uszkodzi�a mu kr�gos�up i urwa�a obie nogi. Ale kalectwo przysporzy�o mu tylko chwa�y.
Od tamtej pory Kella wo�ono w specjalnym w�zku, podobnym do dziecinnego, st�d wzi�o si� jego przezwisko. Je�li Dzieciak kiedykolwiek posiada� cho� odrobin� przyzwoito�ci, to wyzby� si� jej po wypadku. By� zimny i okrutny, budzi� strach i odraz�, ale zawsze go s�uchano. ONeill czarno widzia� przysz�o��, wraz ze �mierci� ODonnella zabrak�o bowiem jedynego cz�owieka zdolnego pohamowa� Kella, Kiedy znieczulenie zacz�o dzia�a�, przypomnia� sobie ostatni rozkaz zabitego dow�dcy.
Przez bezmiar ot�piaj�cego b�lu ONeill s�ysza� g�osy. Dochodzi�y z daleka. Wydawa�o mu si�, �e jest na dnie studni, a ludzie m�wi� do niego z g�ry. Ale rozr�nia� s�owa.
-- Mo�e nie przetrzyma� nocy...
- Szok pooperacyjny w jego stanie to nie �arty...
- Jest strasznie s�aby...
- Nie mamy krwi do transfuzji...
- Dzieciak zaraz tu b�dzie, na wypadek gdyby odzyska� przytomno��.
- Co z jego siostr�?
- Dzieciak si� nie zgadza.
ONeill chcia� otworzy� oczy, ale nie m�g�. Skoncentrowa� si� i nic.
To �mieszne. Jest przytomny, a cia�o go nie s�ucha. Czu� tylko b�l w lewym ramieniu, kt�rego ju� nie mia�. Mo�e umar�? Nie, jednak �yje. Co za cholerne rozczarowanie! Tkwi uwi�ziony w bezu�ytecznej kupie mi�sa. Dobry Bo�e, w ten spos�b m�g�by prze�y� w�asny pogrzeb! Us�ysze� salw� honorow�, grudki ziemi spadaj�ce na wieko trumny. Potem wieczna cisza.
Czarna pustka, nico��. A on ci�gle by istnia�!
Jego umys� zbuntowa� si� gwa�townie przeciw takiej sytuacji. Prawa strona cia�a zacz�a dr�e�. Dreszcze wyzwoli�y go z potrzasku. Wyp�yn�� na powierzchni� niczym b�bel powietrza z dna stawu. Otworzy� oczy.
- Doktorze! - powiedzia� kto�. - Odzyskuje przytomno��.
Cie� przes�oni� �wiat�o.
- Jak si� pan czuje? - zapyta� lekarz.
- Szybciej! - przynagli� chrapliwy g�os. - Musz� z nim pogada�.
ONeill rozpozna� Finbarra Kella. Spr�bowa� si� odezwa�, ale wargi odm�wi�y mu pos�usze�stwa. Zn�w spada� w czarn� otch�a�. Lecia� w d� bez ko�ca. Mo�e na dnie wreszcie b�dzie widno? S�o�ce, trawa, kwiaty...
By�oby przyjemnie...
ONeill by� nieprzytomny przez prawie dwa dni. Znacznie uszczuplona ilo�� krwi z trudem dostarcza�a organizmowi potrzebny zapas tlenu.
Trzeciego dnia kryzys min�� i poczu� si� lepiej. Wieczorem do D�ugiego Domu przyjecha� Kell. ONeill us�ysza� pisk k� jego w�zka. Nelligan, adiutant Kella wtoczy� szefa do pokoju i ustawi� przy nogach ��ka.
M�czy�ni d�ugo patrzyli na siebie bez s�owa. ONeillowi zawsze si� zdawa�o, �e Kell ma za du�� g�ow�. Podejrzewa� jednak, �e to tylko z�udzenie, kt�re wywo�uje beznogi tu��w. Mimo to mia� wra�enie, �e widzi dok�adnie ka�dy por na bladej twarzy pod �ys� czaszk�. Zimne oczy powi�ksza�y mocne okulary bez ramki.
- Trudno, Martin... - przem�wi� Kell, patrz�c na obanda�owany kikut ONeilla. - Wychodzi na to, �e nawet intelektualista musi czasem co� po�wi�ci� dla sprawy, no nie? - W�asny dowcip wyra�nie go ubawi�.
- Nie jestem intelektualist�, Finbarr.
Kell u�miechn�� si� z�owrogo.
- Jeste� - powiedzia� cicho. - Masz tyle ksi��kowej wiedzy...
Jasne, �e jeste�.
ONeill milcza�.
- Co posz�o nie tak? - zapyta� Kell.
- Bryty wiedzieli, �e przyjdziemy. Czekali na nas.
- Skurwysyny! - wypali� Kell. - Kto� sypn��?
- Na to wygl�da - przyzna� ONeill.
- Domy�lasz si� kto?
- Nie.
- Znajd� skurwiela, cho�bym mia� zdechn��!
ONeill w to nie w�tpi�. Kell zmieni� temat:
- A na razie potrzebuj� kluczy do sejfu. Wiesz, gdzie s�?
- Nie - sk�ama� ONeill. Musia� dotrzyma� obietnicy, zanim je odda. Sprawdza�e� w pokoju ODonnella?
Kell popatrzy� na niego jak na niedorozwini�tego umys�owo.
- A jak my�lisz? Jasne! - parskn��.
- Znajd� si� - uspokoi� go ONeill.
- Na pewno - odpar� Kell. Przeszy� ONeilla takim spojrzeniem, �e a� ciarki przesz�y mu po plecach.
- Chcia�bym si� zobaczy� z siostr� - powiedzia� ONeill.
- A tak. Z pani� nauczycielk�. - Kell u�miechn�� si� i ONeill pomy�la�, �e z u�miechem na twarzy wygl�da jeszcze gro�niej. - Nie chc�, �eby tu przyje�d�a�a. Za du�e ryzyko.
- S�ysza�em, �e Bryty maj� wtyk� na mojej ulicy.
- Raczej mieli. Wyci�garka liny cumowniczej wkr�ci�a mu w porcie rami�. Rozerwa�o go na p�. - Kell wyszczerzy� z�by.
- Co ze mn� b�dzie? - spyta� ONeill.
- Pojedziesz do domku w Cladeen. Tam jest bezpiecznie.
Spotkasz si� z siostr�. Zaopiekuje si� tob�.
- Dzi�ki.
- Dla moich ludzi wszystko, Martin.
Rano lekarz zmieni� ONeillowi opatrunek. By� zadowolony. Uzna�, �e niebezpiecze�stwo zaka�enia min�o. Radzi�, �eby pacjent zosta� jeszcze dzie� w D�ugim Domu. ONeill upar� si�, �e chce zaraz jecha� do Cladeen, i w ko�cu lekarz ust�pi�. Niewygodna podr� w furgonetce do rozwo�enia prasy trwa�a trzy godziny, ale ONeill cieszy� si� na my�l o �wie�ym powietrzu i wiejskim spokoju.
Dojechali na miejsce pod wiecz�r Och�odzi�o si�. Kiedy skr�cili w boczn� drog�, ONeill zobaczy� dym unosz�cy si� z komina domku stoj�cego nad wod�. W�ski trakt wi� si� w kierunku jeziora. Samoch�d zacz�� podskakiwa� na wybojach i ONeill kaza� kierowc