318
Szczegóły |
Tytuł |
318 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
318 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 318 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
318 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Czas pogardy"
autor: Andrzej Sapkowski
Na cykl opowie�ci o wied�minie sk�adaj� si� nast�puj�ce tomy: OSTATNIE �YCZENIE
MIECZ PRZEZNACZENIA
KREW ELF�W
CZAS POGARDY
CHRZEST OGNIA
WIE�A JASKӣKI
PANI JEZIORA
Tego� Autora:
�WIAT KR�LA ARTURA
MALADIE
Andrzej Sapkowski
CZAS POGARDY
SuperNOWA
Warszawa 1999
Drukarnia Wydawnictw Naukowych S.A.,
��d�, ul. �wirki
ISBN 83-7054-091-0
Copyright (c) by Andrzej Sapkowski,
Warszawa 1995 Wydanie II, poprawione
* * *
Spis Tre�ci
Rozdzia� Pierwszy...3
Rozdzia� Drugi...28
rozdzia� Trzeci...58
Rozdzia� Czwarty...83
Rozdzia� Pi�ty...108
Rozdzia� Sz�sty...136
Rozdzia� Si�dmy...153
* * *
Krew na twoich r�kach, Falka,
Krew na twej sukience
P�o�, p�o�, Falka, za twe zbrodnie
Sp�o� i skonaj w m�ce!
* * *
Vedymini, wied�mini w�r�d Nordling�w (ob.) tajemnicza i elitarna kasta kap�an�w-wojownik�w, prawdopodobnie od�am druid�w (ob.). Wyposa�eni w wyobra�eniu ludowym w moc magiczn� oraz nadludzkie zdolno�ci, stawa� mieli do walki przeciwko z�ym duchom, potworom i wszelkim ciemnym si�om. W rzeczywisto�ci, mistrzami b�d�c we w�adaniu broni�, byli u�ywani przez w�adyk�w P�nocy w walkach plemiennych, mi�dzy owymi toczonych. W boju wpadali w trans, wywo�ywany, jak si� mniema, autohipnoz� lub �rodkami odurzaj�cymi, walczyli ze �lep� energi�, b�d�c ca�kowicie niewra�liwymi Maxima Mundi, tom XV na b�l i powa�ne nawet obra�enia, co umacnia�o przes�dy o ich nadprzyrodzonej mocy. Teoria, wedle kt�rej v. mieli by� produktami mutacji lub in�ynierii genetycznej, nie znalaz�a potwierdzenia. S� v. bohaterami licznych poda� Nordling�w (por. F. Delannoy, "Mity i legendy lud�w P�nocy"). Effenberg i Talbot,
Encyklopedia
* * *
Rozdzia� pierwszy
Do tego, �eby m�c zarabia� na �ycie jako goniec konny, mawia� zwykle Aplegatt wst�puj�cym do s�u�by m�odzikom, potrzebne s� dwie rzeczy - z�ota g�owa i �elazna dupa. Z�ota g�owa jest nieodzowna, poucza� m�odych go�c�w Aplegatt, albowiem pod ubraniem, w p�askiej, przypasanej do go�ej piersi sk�rzanej sakwie goniec wozi tylko wiadomo�ci mniejszej wagi, kt�re bez l�ku mo�na powierzy� zdradliwemu papierowi lub pergaminowi. Prawdziwie wa�ne, sekretne wie�ci, takie, od kt�rych wiele zale�y, goniec musi zapami�ta� i powt�rzy� komu trzeba. S�owo w s�owo, a niekiedy nieproste s� to s�owa. Wym�wi� trudno, a co dopiero zapami�ta�. Aby zapami�ta�, aby nie pomyli� si� powtarzaj�c, trzeba mie� i�cie z�ot� g�ow�. A co daje �elazna rzy�, oho, tego ka�dy goniec rych�o do�wiadczy sam. Gdy przyjdzie sp�dzi� mu w siodle trzy dni i trzy noce, t�uc si� sto albo i dwie�cie mil po go�ci�cach, a czasami, gdy trzeba, po bezdro�ach. Ha, pewnie, nie ci�giem siedzi si� w siodle, czasem si� zsiada, odpoczywa. Bo cz�owiek du�o wytrzyma, ale ko� mniej. Ale gdy po odpoczynku trzeba znowu na kulbak�, zda si�, �e rzy� krzyczy: "Ratunku, morduj�!" A komu teraz potrzebni go�cy konni, panie Aplegatt, wydziwiali niekiedy m�odzi. Z V�gerbergu do Wyzimy, przyk�adowo, nie doskacze nikt szybciej ni� w cztery, albo i pi�� dni, cho�by na naj�miglejszym dzianecie skaka�. A czarodziejowi z V�gerbergu ile trzeba, by magiczn� wiadomo�� przekaza� do czarodzieja z Wyzimy? Godziny p�, albo i tego nie. Go�cowi mo�e ko� okule�. Mog� go zb�je albo Wiewi�rki ubi�, wilcy albo gryfy go mog� rozedrze�. By� goniec, nie ma go�ca. A czarnoksi�ska wiadomo�� zaw�dy dotrze, drogi nie zgubi, nie op�ni si� ani nie zatraci. Po co go�cy, je�li wsz�dzie s� czarodzieje, przy ka�dym kr�lewskim dworze? Niepotrzebni ju� s� go�cy, panie Aplegatt. Przez jaki� czas Aplegatt te� my�la�, �e ju� nie jest nikomu potrzebny. Mia� trzydzie�ci sze�� lat, by� ma�y, ale silny i �ylasty, pracy si� nie ba� i mia�, ma si� rozumie�, z�ot� g�ow�. M�g� znale�� sobie inn� robot�, by wy�ywi� siebie i �on�, by od�o�y� troch� grosza na posag dla dw�ch niezam�nych jeszcze c�rek, by m�c nadal pomaga� tej zam�nej, kt�rej m�owi, beznadziejnej ofermie, ci�giem nie wiod�o si� w interesach. Ale Aplegatt nie chcia� i nie wyobra�a� sobie innej roboty. By� kr�lewskim go�cem konnym. I nagle, po d�ugim okresie zapomnienia i upokarzaj�cej bezczynno�ci, Aplegatt sta� si� znowu potrzebny. Go�ci�ce i le�ne dukty znowu zadudni�y od kopyt. Go�cy, jak za dawnych czas�w, j�li znowu przemierza� kraj, nios�c wiadomo�ci od grodu do grodu. Aplegatt wiedzia�, dlaczego tak by�o. Widzia� wiele, a s�ysza� jeszcze wi�cej. Oczekiwano od niego, �e tre�� przekazanej wiadomo�ci natychmiast wyma�e z pami�ci, zapomni o niej, tak by nie m�c sobie przypomnie� nawet na torturach. Ale Aplegatt pami�ta�. I wiedzia�, dlaczego kr�lowie nagle przestali si� komunikowa� za pomoc� magii i magik�w. Wiadomo�ci, kt�re przewozili go�cy, mia�y pozosta� tajemnic� dla czarodziej�w. Kr�lowie nagle przestali ufa� magikom, przestali powierza� im swe sekrety.
Co by�o powodem nag�ego och�odzenia si� przyja�ni kr�l�w i czarodziej�w, tego Aplegatt nie wiedzia� i nie obchodzi�o go to zbytnio. Tak kr�lowie, jak i magicy byli w jego opinii istotami niepoj�tymi, nieobliczalnymi w czynach - zw�aszcza gdy czasy robi�y si� trudne. A tego, �e sz�y trudne czasy, nie spos�b by�o nie zauwa�y�, przemierzaj�c kraj od grodu do grodu, od zamku do zamku, od kr�lestwa do kr�lestwa. Na drogach pe�no by�o wojska. Co krok natyka�o si� na kolumny piechoty lub jazdy, a ka�dy napotkany komendant by� zdenerwowany, przej�ty, opryskliwy i tak wa�ny, jakby los ca�ego �wiata od niego jednego zawis�. R�wnie� grody i zamki pe�ne by�y zbrojnego ludu, dzie� i noc trwa�a tam gor�czkowa bieganina. Niewidoczni zwykle burgrabiowie i kasztelani teraz bez ustanku latali po murach i dziedzi�cach �li niczym osy przed burz�, darli si�, kl�li, wydawali rozkazy, rozdawali kopniaki. Ku twierdzom i garnizonom dniem i noc� ci�gn�y oci�ale kolumny wy�adowanych woz�w, mijaj�c kolumny wracaj�ce, jad�ce szybko, leciutko i pusto. Pyli�y go�ci�ce p�dzone wprost ze stadnin tabuny rozbrykanych trzylatk�w. Niezwyczajne ni w�dzid�a, ni zbrojnego je�d�ca koniki weso�o korzysta�y z ostatnich dni swobody, dostarczaj�c koniuchom mn�stwo dodatkowego zaj�cia, a innym u�ytkownikom dr�g niema�o k�opot�w. Kr�tko m�wi�c, w upalnym, nieruchomym powietrzu wisia�a wojna. Aplegatt uni�s� si� w strzemionach, rozejrza�. W dole, u st�p wzg�rza, b�yska�a rzeka, ostro meandruj�c w�r�d ��k i k�p drzew. Za rzek�, na po�udniu, rozci�ga�y si� lasy. Goniec pop�dzi� konia. Czas nagli�. By� w drodze od dw�ch dni. Rozkaz kr�lewski i poczta dopad�y go w Hagge, gdzie wypoczywa� po powrocie z Tretogoru. Opu�ci� twierdz� noc�, galopuj�c go�ci�cem wzd�u� lewego brzegu Pontaru, przekroczy� granic� z Temeri� przed �witem, a teraz, w po�udnie nast�pnego dnia, by� ju� nad brzegiem Ismeny. Gdyby kr�l Foltest by� w Wyzimie, Aplegatt dor�czy�by mu pos�anie jeszcze tej nocy. Niestety, kr�la nie by�o w stolicy - przebywa� na po�udniu kraju, w Mariborze, oddalonym od Wyzimy o blisko dwie�cie mil. Aplegatt wiedzia� o tym, dlatego w okolicach Bia�ego Mostu porzuci� wiod�cy na zach�d go�ciniec i pojecha� lasami, w kierunku Ellander. Ryzykowa� nieco. W lasach ci�gle grasowa�y Wiewi�rki, biada temu, kto wpad� im w r�ce lub nawin�� si� pod �uk. Ale goniec kr�lewski musi ryzykowa�. Taka s�u�ba. Sforsowa� rzek� bez trudu - od czerwca nie pada�o, woda w Ismenie opad�a znacznie. Trzymaj�c si� skraju lasu, dotar� na szlak wiod�cy z Wyzimy na po�udniowy wsch�d, w stron� krasnoludzkich hut, ku�ni i osiedli w Masywie Mahakam. Szlakiem ci�gn�y wozy, wyprzedzane cz�sto przez konne podjazdy. Aplegatt odetchn�� z ulg�. Tam, gdzie by�o ludno, nie by�o Scoia'tael. Kampania przeciw walcz�cym z lud�mi elfom trwa�a w Temerii od roku, prze�ladowane po lasach wiewi�rcze komanda podzieli�y si� na mniejsze grupki, a mniejsze grupki trzyma�y si� z dala od ucz�szczanych dr�g i nie urz�dza�y na nich zasadzek. Przed wieczorem by� ju� na zachodniej granicy ksi�stwa Ellander, na rozstaju w okolicach wioski Zavada, sk�d mia� prost� i bezpieczn� drog� do Mariboru - czterdzie�ci dwie mile bitym, ucz�szczanym traktem. Na rozstaju by�a karczma. Postanowi� da� odpocz�� koniowi i sobie. Wiedzia�, �e je�li wyruszy o brzasku, to nawet bez specjalnego m�czenia wierzchowca jeszcze przed zachodem s�o�ca ujrzy srebrnoczarne proporce na czerwonych dachach wie� mariborskiego zamku. Rozkulbaczy� klacz i sam j� oporz�dzi�, ka��c pacho�kowi i�� precz. By� go�cem kr�lewskim, a goniec kr�lewski nikomu nie pozwala dotyka� swego konia. Zjad� solidn� porcj� jajecznicy z kie�bas� i �wiartk� pytlowego chleba, popi� kwart� piwa. Pos�ucha� plotek. R�norodnych. W karczmie popasali podr�ni ze wszystkich stron �wiata. W Dol Angra, dowiedzia� si� Aplegatt, znowu dosz�o do incydent�w, znowu oddzia� lyrijskiej kawalerii �ci�� si� na granicy z nilfgaardzkim podjazdem, znowu Meve, kr�lowa Lyrii, wielkim g�osem oskar�y�a Nilfgaard o prowokacj� i wezwa�a pomocy od kr�la Demawenda z Aedirn. W Tretogorze odby�a si� publiczna egzekucja reda�skiego barona, kt�ry potajemnie znosi� si� z emisariuszami nilfgaardzkiego cesarza Emhyra. W Kaedwen po��czone w du�y oddzia� komanda Scoia'tael dopu�ci�y si� rzezi w forcie Leyda. W rewan�u za t� masakr� ludno�� Ard Carraigh dokona�a pogromu, morduj�c blisko cztery setki bytuj�cych w stolicy nieludzi. W Temerii, opowiedzieli kupcy jad�cy z po�udnia, panuj� smutek i �a�oba w�r�d cintryjskich emigrant�w, zebranych pod sztandarami marsza�ka Yissegerda. Potwierdzi�a si� bowiem straszna wie�� o �mierci Lwi�tka, ksi�niczki Cirilli, ostatniej z krwi kr�lowej Calanthe, zwanej Lwic� z Cintry. Opowiedziano kilka jeszcze straszniejszych, z�owr�bnych plotek. Oto w kilku wsiach w okolicach Aldersbergu dojone krowy zacz�y nagle strzyka� z wymion krwi�, a o �wicie widziano we mgle Dziewic� Moru, zwiastunk� straszliwej zag�ady. W Brugge, w okolicach Lasu Brokilon, zakazanego kr�lestwa le�nych driad, pojawi� si� Dziki Gon, galopuj�cy po niebiosach orszak widm, a Dziki Gon, jak powszechnie wiadomo, zawsze zapowiada wojn�. A z przyl�dka Bremervoord dostrze�ono widmowy statek, a na jego pok�adzie upiora - czarnego rycerza w he�mie ozdobionym skrzyd�ami drapie�nego ptaka... Goniec nie przys�uchiwa� si� d�u�ej, by� zbyt zm�czony. Poszed� do wsp�lnej izby noclegowej, zwali� si� na bar��g i zasn�� jak k�oda. O brzasku wsta�. Gdy wyszed� na podw�rze, zdziwi� si� nieco - nie by� pierwszym szykuj�cym si� do drogi, a to rzadko si� zdarza�o. Przy studni sta� osiod�any kary ogier, a obok, przy korycie, my�a r�ce kobieta w m�skim stroju. S�ysz�c kroki Aplegatta, kobieta odwr�ci�a si�, mokrymi d�o�mi zebra�a i odrzuci�a do ty�u bujne czarne w�osy. Goniec uk�oni� si�. Kobieta lekko skin�a g�ow�. Wchodz�c do stajni niemal zderzy� si� z drugim rannym ptaszkiem, kt�rym by�a m�oda dziewczyna w aksamitnym berecie, wywodz�ca w�a�nie na podw�rze jab�kowit� klacz. Dziewczyna tar�a twarz i ziewa�a, opieraj�c si� o bok wierzchowca.
Ojej - mrukn�a, mijaj�c go�ca. - Usn� chyba na koniu... Usn� jak nic... Uaauaaua... - Ch��d ci� orze�wi, gdy rozk�usujesz koby�k� - rzek� grzecznie Aplegatt, �ci�gaj�c siod�o z belki. - Szcz�liwej drogi, panieneczko. Dziewczyna odwr�ci�a si� i spojrza�a na niego, jak gdyby dopiero teraz go zauwa�y�a. Oczy mia�a wielkie i zielone jak szmaragdy. Aplegatt narzuci� czaprak na konia. - Szcz�liwej drogi �yczy�em - powt�rzy�. Zwykle nie by� wylewny ani rozmowny, ale teraz czu� potrzeb� pogadania z bli�nim, nawet je�li tym bli�nim by�a zwyk�a zaspana smarkula. Mo�e sprawi�y to d�ugie dni samotno�ci na szlaku, a mo�e to, �e smarkula troch� przypomina�a jego �redni� c�rk�. - Niech was bogowie ustrzeg� - doda� - od wypadku i z�ej przygody. We dwie wy jeno i przy tym niewiasty... A czasy teraz niedobre. Wsz�dzie niebezpiecze�stwo czyha na go�ci�cach... Dziewczyna szerzej otworzy�a zielone oczy. Goniec poczu� zimno na plecach, przeszy� go dreszcz. - Niebezpiecze�stwo... - odezwa�a si� nagle dziewczyna dziwnym, zmienionym g�osem. - Niebezpiecze�stwo jest ciche. Nie us�yszysz, gdy nadleci na szarych pi�rach. Mia�am sen. Piasek... Piasek by� gor�cy od s�o�ca... - Co? - Aplegatt zamar� z siod�em opartym o brzuch. - Co m�wisz, panieneczko? Jaki piasek? Dziewczyna wzdrygn�a si� silnie, przetar�a twarz. Jab�kowita klacz potrz�sn�a �bem. - Ciri! - zawo�a�a ostro czarnow�osa kobieta z podw�rza, poprawiaj�c popr�g i juki karego ogiera. - Pospiesz si�! Dziewczyna ziewn�a, spojrza�a na Aplegatta, zamruga�a, sprawiaj�c wra�enie zdziwionej jego obecno�ci� w stajni. Goniec milcza�. - Ciri - powt�rzy�a kobieta. - Zasn�a� tam?
- Ju� id�, pani Yennefer!
Gdy Aplegatt okulbaczy� wreszcie konia i wywi�d� go na podw�rze, po kobiecie i dziewczynie nie by�o ju� �ladu. Kogut zapia� przeci�gle i chrypliwie, rozszczeka� si� pies, w�r�d drzew odezwa�a si� kuku�ka. Goniec wskoczy� na siod�o. Przypomnia� sobie nagle zielone oczy zaspanej dziewczyny, jej dziwne s�owa. Ciche niebezpiecze�stwo? Szare pi�ra? Gor�cy piasek? Chyba niespe�na rozumu by�a dziewka, pomy�la�. Sporo takich teraz si� widuje, pomylonych dziewek, ukrzywdzonych w wojenne dni przez maruder�w albo innych hultaj�w... Tak, ani chybi pomylona. A mo�e jeno rozespana, wyrwana ze snu, nie dobudzona jeszcze? Dziw, jakie brednie nieraz ludzie plot�, gdy o �witaniu wci�� jeszcze mi�dzy snem a jaw� si� ko�acz�... Znowu przeszy� go dreszcz, a mi�dzy �opatkami odezwa� si� b�l. Rozmasowa� plecy pi�ci�. Gdy tylko znalaz� si� na mariborskim trakcie, wrazi� koniowi pi�t� w mi�kkie i poszed� w galop. Czas nagli�.
W Mariborze goniec nie odpoczywa� d�ugo - nie min�� dzie�, a wiatr znowu �wiszcza� mu w uszach. Nowy ko�, szpakowaty �rebiec z mariborskiej stadniny, szed� ostro, wyci�gaj�c szyj� i zamiataj�c ogonem. Miga�y przydro�ne wierzby. Pier� Aplegatta ugniata�a sakwa z poczt� dyplomatyczn�. �y� bola�a. - Tfu, a �eby� kark skr�ci�, latawcze zatracony! wrzasn�� mu w �lad wo�nica, �ci�gaj�c powody zaprz�gu, sp�oszonego przemkni�ciem cwa�uj�cego szpaka. - Widzita go, jak to gna, jakby mu �mier� pi�ty liza�a! A p�d�, p�d�, �wiszczypa�o, i tak przed kostuch� nie ucieczesz! Aplegatt otar� oko, za�zawione od p�du.
Wczorajszego dnia przekaza� kr�lowi Foltestowi listy, a potem wyrecytowa� tajne pos�anie kr�la Demawenda. - Demawend do Foltesta. W Dol Angra wszystko przygotowane, przebiera�cy czekaj� na rozkaz. Przewidywany termin: druga noc lipcowa po nowiu ksi�yca. �odzie musz� wyl�dowa� na tamtym brzegu dwa dni p�niej. Nad go�ci�cem lecia�y stada wron, kracz�c dono�nie. Lecia�y na wsch�d, w kierunku Mahakamu i Dol Angra, w kierunku Vengerbergu. Jad�c, goniec powtarza� w pami�ci s�owa sekretnego poselstwa, kt�re za jego po�rednictwem kr�l Temerii s�a� kr�lowi Aedirn.
Foltest do Demawenda. Pierwsze: Wstrzymajmy akcj�. M�drale zwo�ali zjazd, maj� si� spotka� i radzi� na wyspie Thanedd. Ten zjazd mo�e wiele zmieni�. Drugie: poszukiwa� Lwi�tka mo�na zaprzesta�. Potwierdzi�o si�. Lwi�tko nie �yje. Aplegatt d�gn�� szpaka pi�t�. Czas nagli�.
W�ska le�na droga by�a zatarasowana wozami. Aplegatt zwolni�, spokojnie podk�usowa� do ostatniego z d�ugiej kolumny wehiku��w. Natychmiast zorientowa� si�, �e nie przepchnie si� przez zator. O zawracaniu nie mog�o by� i mowy, by�aby to zbyt wielka strata czasu. Zapuszczanie si� w bagnisty g�szcz celem objechania zatoru te� niezbyt mu si� u�miecha�o, tym bardziej, �e zmierzcha�o ju�. - Co tu si� sta�o? - zapyta� wo�nic�w ostatniego pojazdu kolumny, dw�ch staruszk�w, z kt�rych jeden zdawa� si� drzema�, a drugi nie �y�. - Napad? Wiewi�rki? Gadajcie! Spiesz� si�... Nim kt�ry� ze staruszk�w zd��y� odpowiedzie�, od niewidocznego w�r�d lasu czo�a kolumny rozleg�y si� krzyki. Wo�nice w po�piechu wskakiwali na wozy, smagali konie i wo�y przy wt�rze wyszukanych przekle�stw. Kolumna oci�ale ruszy�a z miejsca. Drzemi�cy staruszek ockn�� si�, poruszy� brod�, cmokn�� na mu�y i strzeli� je lejcami po zadach. Staruszek wygl�daj�cy na nie�ywego o�y�, odsun�� s�omiany kapelusz z oczu i popatrzy� na Aplegatta. - Patrzcie go - powiedzia�. - Spieszno mu. H�, synku, poszcz�ci�o ci si�. W sam czas tu doskaka�e�. - Ano - poruszy� brod� drugi staruszek i pop�dzi� mu�y. - W sam czas. Gdyby� tu w po�ednie zajecha�, sta�by� wraz z nami, czeka� na wolny przejazd. Wszystkim nam pilno, ale czeka� przysz�o. Jak pojedziesz, gdy trakt zamkni�ty? - Zamkni�ty by� trakt? A to jak� mod�?
- Srogi ludojad si� tu objawi�, synku. Na rycerza napad�, co samowt�r z pacho�kiem traktem jecha�. Rycerzowi podobnie� potw�r g�ow� wraz z he�mem urwa�, koniu kiszki wypu�ci�. Pacho�ek umkn�� zdo�a�, baja�, �e zgroza jedna, �e czerwony by� pono go�ciniec od juchy... - Co to by�o za monstrum? - spyta� Aplegatt, wstrzymuj�c konia, by m�c kontynuowa� rozmow� z wo�nicami wlok�cego si� wozu. - Smok? - Nie, nie smok - powiedzia� drugi staruszek, ten w s�omianym kapeluszu. - Powiadaj�, mandygora, czy jako� tak. Pacho�ek gada�, �e lataj�ca bestyja, okrutnie wielga. A zawzi�ta! My�lelim, ze�re rycerza i odleci, ale gdzie tam! Siad�a pono na drodze, kurwa jej ma�, i siedzi, syczy, z�biskami �yska... No, to i zatka�a szlak niczym korek flaszk�, bo kto podjecha� i potwor� zoczy�, zostawia� w�z i chodu nazad. Ustawi�o si� tedy woz�w na p� mili, a dooko�a, jak sam baczysz, synku, g�stwa i mokrad�o, ani objecha�, ani zawr�ci�. Stalim tedy... - Tylu ch�opa! - parskn�� goniec. - A stali jak dudki! By�o topory wzi�� a dzidy i wy�en�� besti� z drogi albo ubi�. - Ano, paru pr�bowa�o - powiedzia� powo��cy staruszek, pop�dzaj�c mu�y, bo kolumna ruszy�a szybciej. Trzech krasnolud�w z kupieckiej stra�y, a z nimi czterej nowobra�cy, co do Carreras do twierdzy szli, do wojska. Krasnolud�w bestyja okrutnie poharata�a, a nowobra�cy... - Czmychn�li - doko�czy� drugi staruszek, po czym soczy�cie i daleko splun��, niechybnie trafiaj�c w woln� przestrze� mi�dzy zadami mu��w. - Czmychn�li, ledwo ow� mandygor� zoczyli. Jeden pono w gacie si� sfajda�. O, patrzaj, patrzaj, synku, to on! Tam! - Co wy mi tu - zdenerwowa� si� lekko Aplegatt - posra�ca chcecie pokazywa�? Nieciekawym... - Nie to! Potw�r! Ubity potw�r! Wojacy na fur� go k�ad�! Widzicie? Aplegatt stan�� w strzemionach. Pomimo zapadaj�cych ciemno�ci i t�ocz�cych si� ciekawskich dostrzeg� podnoszone przez �o�nierzy ogromne p�owe cielsko. Nietoperze skrzyd�a i skorpioni ogon potwora wlok�y si� bezw�adnie po ziemi. Krzykn�wszy ch�ralnie, wojacy unie�li zew�ok wy�ej i zwalili na w�z. Zaprz�one do wozu konie, zaniepokojone wida� smrodem krwi i �cierwa, zar�a�y, targn�y dyszlem. - Nie sta�! - wrzasn�� na staruszk�w komenderuj�cy �o�nierzami dziesi�tnik. - Dalej jecha�! Nie tarasowa� przejazdu! Dziadek pop�dzi� mu�y, w�z podskoczy� na koleinach. Aplegatt szturchn�� konia pi�t�, zr�wna� si�. - Wojacy, widno, besti� ut�ukli?
Ale tam - zaprzeczy� staruszek. - Wojacy, jak przyszli, jeno g�by na ludzi ozwierali, rugali. A to st�j, a to nast�p si�, a to to, a to sio. Do potwora im spieszno nie by�o. Pos�ali po wied�mina. - Po wied�mina?
- Tak by�o - zapewni� drugi staruszek. - Kt�remu� si� przypomnia�o, �e we wsi wied�mina widzia�, tedy pos�ali po niego. Przeje�d�a� potem podle nas. W�os mia� bia�y, g�b� paskudn� i srogi miecz na plecach. Nie min�a godzina, jak kto� od przodka krzykn��, �e zara b�dzie mo�na jecha�, bo wied�min bestyj� ukatrupi�. Tegdy ruszylim nareszcie i akuratnie� ty si�, synku, napatoczy�. - Ha - rzek� Aplegatt w zamy�leniu. - Tyle lat po drogach goni�, a jeszcze wied�mina nie napotka�em. Widzia� kto, jak on tego potwora sprawia�? - Ja widzia�em! - zawo�a� ch�opak ze zmierzwion� czupryn�, podk�usowuj�c z drugiej strony wozu. Jecha� na oklep, powoduj�c chud� hreczkowat� szkapk� za pomoc� kantara. - Wszystko widzia�em! Bo przy �o�nierzach by�em, na samiu�kim przodku! - Patrzcie go, smarka - powiedzia� powo��cy staruszek. - Mleko pod nosem, a jak si� m�drzy. A batem chcesz? - Niechajcie go, ojciec - wtr�ci� si� Aplegatt. - Skoro rozstaje, tam na Carreras pojad�, a wcze�niej chcia�oby si� wiedzie�, co by�o z tym wied�minem. Gadaj, ma�y. - A by�o tak - zacz�� szybko ch�opak, jad�c st�pa obok zaprz�gu - �e przyby� �w wied�min do wojskowego komendanta. Rzek�, �e zwie si� Geralt. Komendant zasi� na to, �e jak si� zwa�, tak si� zwa�, lepiej niech si� do roboty we�mie. I pokaza�, k�dy potw�r siedzi. Wied�min podszed� bli�ej, popatrzy� krzynk�. Do potwora by�o ze staje, albo i wi�cej nawet, ale on tylko z dala pojrza� i od razu m�wi, �e to jest mantikora wyj�tkiem wielga i �e ubije j�, jak mu dwie�cie koron zap�ac�. - Dwie�cie koron? - zach�ysn�� si� drugi staruszek. Co on, ze szcz�tem zdurnia�? - To samo pan komendant rzekli, ino �e plugawiej nieco. A wied�min na to, �e tyle to ma kosztowa� i �e jemu zajedno, niech potw�r siedzi na drodze cho�by do s�dnego dnia. Komendant na to, �e tyli grosza nie zap�aci, wolej mu poczeka�, a� stwora sama odleci. Wied�min zasi� na to, �e stwora nie odleci, bo g�odna jest i w�ciek�a. A je�li odleci, to wnet nazad powr�ci, bo to jej �owieckie tero... teret... teretor... - A ty, smarku, nie bublij! - zez�o�ci� si� powo��cy staruszek, bez widocznego skutku pr�buj�c wysmarka� si� w palce, w kt�rych jednocze�nie trzyma� lejce. - Jeno m�w, jak by�o! - W�dy m�wi�! Rzek� wied�min tak: nie odleci potw�r, a b�dzie sobie ca�� noc rycerza ubitego jad�, powolutku, bo rycerz w zbroicy, wyd�uba� go trudno ze �rodka. Na to podeszli kupce i nu�e wied�mina ugadywa�, tak i siak, �e �ciepk� zrobi� i sto koron mu dadz�. A wied�min im na to, �e bestia, pry, zowie si� mantikora i bardzo jest nieprzezpieczna, tedy sto koron to se mog� wsadzi� do rzyci, on karku nie nadstawi. Na to komendant rozsierdzi� si� i powiedzia�, �e taka to ju� pieska i wied�mi�ska dola karku nadstawia� i �e wied�min rychtyk do tego jest jako w�a�nie ona rzy� do srania. A kupce wida� bojali si�, �e wied�min tako� rozsierdzi si� i precz ruszy, bo ugodzili si� na sto pi��dziesi�t. I wied�min miecza doby� i go�ci�cem poszed�, ku temu miejscu, gdzie potwora siedzia�a. A komendant znak od uroku w �lad za nim zrobi�, na ziem poplu� i rzek�, �e takich odmie�c�w piekielnych nie wiedzie� czemu ziemia nosi. Jeden kupiec zasi� na to, �e jakby wojsko, miast po lasach za elfami gania�, straszyd�a z dr�g przep�dza�o, toby wied�min�w nie by�o trzeba i �e... - Nie ple� - przerwa� staruszek - ino opowiadaj, co� widzia�.
- Jam - pochwali� si� ch�opak - wied�mi�skiego konia strzeg�, koby�ki kasztanki ze strza�k� bia��. - Z koby�k� pies ta�cowa�! A jak wied�min potwora ubija�, widzia�e�? - Eee... - zaj�kn�� si� ch�opak, - Nie widzia�em... Do ty�u mnie wypchli. Wszyscy w g�os wrzeszczeli i konie si� sp�oszy�y, tedy... - Przeciem m�wi� - rzek� pogardliwie dziadek - �e g�wno on widzia�, smark jeden. - Alem widzia� wied�mina, gdy wr�ci�! - zaperzy� si� ch�opak. - A komendant, kt�ry na wszystko baczy�, blady by� ca�kiem na licu i rzek� po cichu do �o�nierz�w, �e s� to czary magiczne albo sztuczki elfie, �e zwyk�y cz�owiek tak szybko mieczem robi� nie zdo�a... Wied�min zasi� od kupc�w wzi�� pieni�dz, koby�ki dosiad� i pojecha�. - Hmmm... - mrukn�� Aplegatt. - Kt�r�dy pojecha�? Traktem ku Carreras? Je�li tak, to go mo�e dognam, cho� mu si� przyjrz�... - Nie - powiedzia� ch�opak. - On z rozstaja w stron� Dorian ruszy�. Spieszno mu by�o.
Wied�minowi rzadko �ni�o si� cokolwiek i nawet tych rzadkich sn�w nigdy nie pami�ta� po przebudzeniu. Nawet wtedy, gdy by�y to koszmary - a zwykle by�y to koszmary. Tym razem to te� by� koszmar, ale tym razem wied�min zapami�ta� przynajmniej jego fragment. Ze sk��bionego wiru jakich� niejasnych, ale niepokoj�cych postaci, dziwnych, ale z�owr�bnych scen i niezrozumia�ych, ale budz�cych groz� s��w i d�wi�k�w wy�oni� si� nagle wyra�ny i czysty obraz. Ciri. Inna od tej, kt�r� pami�ta� z Kaer Morhen. Jej popielate w�osy, rozwiane w galopie, by�y d�u�sze - takie jakie nosi�a wtedy, gdy spotka� j� po raz pierwszy, w Brokilonie. Gdy przeje�d�a�a obok niego, chcia� krzykn��, ale nie doby� g�osu. Chcia� pobiec za ni�, ale mia� wra�enie, �e do po�owy ud pogr��ony jest w stygn�cej smole. A Ciri zdawa�a si� go nie widzie�, galopowa�a dalej, w noc, mi�dzy pokraczne olchy i wierzby, jak �ywe wymachuj�ce konarami. A on zobaczy�, �e jest �cigana. �e w �lad za ni� cwa�uje kary ko�, a na nim je�dziec w czarnej zbroi, w he�mie udekorowanym skrzyd�ami drapie�nego ptaka. Nie m�g� si� poruszy�, nie m�g� krzykn��. M�g� tylko patrze�, jak skrzydlaty rycerz dogania Ciri, chwyta za w�osy, �ci�ga z siod�a i galopuje dalej, wlok�c j� za sob�. M�g� tylko patrze�, jak twarz Ciri sinieje z b�lu, a z jej ust rwie si� bezg�o�ny krzyk. Obudzi� si�, rozkaza� sobie, nie mog�c znie�� koszmaru. Obudzi� si�! Obudzi� si� natychmiast! Obudzi� si�.
D�ugo le�a� nieruchomo, rozpami�tuj�c sen. Potem wsta�. Wyci�gn�� spod poduszki sakiewk�, szybko przeliczy� dziesi�ciokoron�wki. Sto pi��dziesi�t za wczorajsz� mantikor�. Pi��dziesi�t za mglaka, kt�rego zabi� na zlecenie w�jta z wioski pod Carreras. I pi��dziesi�t za wilko�aka, kt�rego wystawili mu osadnicy z Burdorffu. Pi��dziesi�t za wilko�aka. Du�o, bo robota by�a �atwa. Wilko�ak nie broni� si�. Zagnany do jaskini, z kt�rej nie by�o wyj�cia, ukl�kn�� i czeka� na cios miecza. Wied�minowi by�o go �al. Ale potrzebowa� pieni�dzy.
Nie min�a godzina, a w�drowa� ju� ulicami miasta Dorian, szukaj�c znajomego zau�ka i znajomego szyldu. Napis na szyldzie g�osi�: "Codringher i Fenn, konsultacje i us�ugi prawne". Geralt jednak wiedzia� a� nadto dobrze, �e to, co robili Codringher i Fenn, mia�o z regu�y nad wyraz ma�o wsp�lnego z prawem, sami za� partnerzy mieli mn�stwo powod�w, by unika� jakiegokolwiek kontaktu zar�wno z prawem, jak i z jego przedstawicielami. W�tpi� te� powa�nie, by kt�rykolwiek ze zjawiaj�cych si� w kantorze klient�w wiedzia�, co znaczy s�owo "konsultacja". W dolnej kondygnacji budyneczku nie by�o wej�cia by�y tylko solidnie zaryglowane wrota, zapewne wiod�ce do wozowni lub stajni. Aby dosta� si� do drzwi wej�ciowych, trzeba by�o zapu�ci� si� na ty�y domu, wej�� na b�otniste, pe�ne kaczek i kur podw�rko, stamt�d na schodki, potem za� przej�� w�sk� galeryjk� i ciemnym korytarzykiem. Dopiero w�wczas stawa�o si� przed solidnymi, okutymi drzwiami z mahoniu, zaopatrzonymi w wielk� mosi�n� ko�atk� w kszta�cie lwiej g�owy. Geralt zako�ata�, po czym cofn�� si� szybko. Wiedzia�, �e zamontowany w drzwiach mechanizm mo�e wystrzeli� z ukrytych w�r�d oku� otwor�w d�ugie na dwadzie�cia cali �elazne szpikulce. Teoretycznie, szpikulce strzela�y z drzwi tylko w�wczas, gdy kto� pr�bowa� manipulowa� przy zamku, wzgl�dnie gdy Codringher lub Fenn naciskali na urz�dzenie spustowe, ale Geralt wielokrotnie ju� przekona� si�, �e nie ma niezawodnych mechanizm�w i �e ka�dy z nich dzia�a czasem nawet wtedy, gdy dzia�a� nie powinien. I odwrotnie. W drzwiach by�o zapewne jakie� urz�dzenie identyfikuj�ce go�ci, prawdopodobnie czarodziejskie. Po zako�ataniu nigdy nikt z wewn�trz nie indagowa� ani nie ��da�, by si� opowiada�. Drzwi otwiera�y si� i stawa� w nich Codringher. Zawsze Codringher, nigdy Fenn. - Witaj, Geralt - powiedzia� Codringher. - Wejd�. Nie musisz si� tak p�aszczy� do framugi, bo rozmontowa�em zabezpieczenie. Par� dni temu co� si� w nim zepsu�o. Zadzia�a�o ni z gruszki, ni z pietruszki i podziurawi�o domokr��c�. Wchod� �mia�o. Masz spraw� do mnie? - Nie - wied�min wszed� do obszernego, mrocznego przedpokoju, w kt�rym jak zwykle lekko �mierdzia�o kotem. - Nie do ciebie. Do Fenna. Codringher zarechota� g�o�no, utwierdzaj�c wied�mina w podejrzeniu, �e Fenn by� postaci� stuprocentowo mityczn�, s�u��c� do mydlenia oczu prewotom, bajlifom, poborcom podatk�w i innym nienawistnym Codringherowi osobom. Weszli do kantoru, w kt�rym by�o ja�niej, bo by� to pok�j szczytowy - solidnie zakratowane okna wychodzi�y na s�o�ce przez wi�ksz� cz�� dnia. Geralt zaj�� krzes�o przeznaczone dla klient�w. Naprzeciw, za d�bowym biurkiem, rozpar� si� w wy�cie�anym fotelu Codringher, ka��cy tytu�owa� si� "adwokatem" cz�owiek, dla kt�rego nie by�o rzeczy niemo�liwych. Je�li kto� mia� trudno�ci, k�opoty, problemy - szed� do Codringhera. I w�wczas ten kto� szybko dostawa� do r�ki dowody nieuczciwo�ci i malwersacji wsp�lnika w interesach. Otrzymywa� kredyt bankowy bez zabezpiecze� i gwarancji. Jako jedyny z d�ugiej listy wierzycieli egzekwowa� nale�no�ci od firmy, kt�ra og�asza�a bankructwo. Otrzymywa� spadek, cho� bogaty wuj odgra�a� si�, �e nie zapisze ni miedziaka. Wygrywa� proces spadkowy, bo najzawzi�tsi nawet krewni niespodziewanie wycofywali roszczenia. Jego syn wychodzi� z lochu, oczyszczony z zarzut�w na podstawie niezbitych dowod�w albo zwolniony z braku takowych, bo je�li dowody by�y, to znika�y tajemniczo, a �wiadkowie na wyprz�dki odwo�ywali wcze�niejsze zeznania. Nadskakuj�cy c�rce �owca posag�w nagle zwraca� afekt ku innej. Kochanek �ony lub uwodziciel c�rki w wyniku nieszcz�liwego wypadku doznawa� skomplikowanego z�amania trzech ko�czyn, w tym przynajmniej jednej g�rnej. A zapami�ta�y wr�g lub inny nader niewygodny osobnik przestawa� szkodzi� - z regu�y gin�� po nim wszelki �lad i s�uch. Tak, je�li kto� mia� problemy, jecha� do Dorian, bieg� chy�o do firmy "Codringher i Fenn" i ko�ata� do mahoniowych drzwi. W drzwiach stawa� "adwokat" Codringher, niewysoki, szczup�y i szpakowaty, o niezdrowej cerze cz�owieka rzadko przebywaj�cego na �wie�ym powietrzu. Codringher prowadzi� do kantoru, siada� w fotelu, bra� na kolana du�ego bia�oczarnego kocura i g�aska� go. Obaj Codringher i kocur - mierzyli klienta nie�adnym, niepokoj�cym spojrzeniem ��tozielonkawych oczu. - Otrzyma�em tw�j list - Codringher i kocur zmierzyli wied�mina ��tozielonymi spojrzeniami. - Odwiedzi� mnie tak�e Jaskier. Przeje�d�a� przez Dorian kilka tygodni temu. Opowiedzia� mi co nieco o twoich strapieniach. Ale powiedzia� bardzo ma�o. Za ma�o. - Doprawdy? Zaskakujesz mnie. To by�by pierwszy znany mi przypadek, gdy Jaskier nie powiedzia� za du�o. - Jaskier - Codringher nie u�miechn�� si� - niewiele powiedzia�, bo i wiedzia� niewiele. A powiedzia� mniej, ni�
wiedzia�, bo po prostu o niekt�rych sprawach zakaza�e� mu gada�. Sk�d u ciebie ten brak zaufania? I to wzgl�dem kolegi w profesji? Geralt �achn�� si� lekko. Codringher by�by uda�, �e nie zauwa�y�, ale nie m�g�, bo kot zauwa�y�. Rozwar�szy szeroko oczy, obna�y� bia�e kie�ki i zasycza� niemal bezg�o�nie. - Nie dra�nij mojego kota - powiedzia� adwokat, uspokajaj�c zwierz�tko g�askaniem. - Poruszy�o ci� nazwanie koleg�? Przecie� to prawda. Ja te� jestem wied�minem. Ja te� wybawiam ludzi od potwor�w i od potwornych k�opot�w. I te� robi� to za pieni�dze. - S� pewne r�nice - mrukn�� Geralt, wci�� pod nieprzyjaznym wzrokiem kocura. - S� - zgodzi� si� Codringher. - Ty jeste� wied�minem anachronicznym, a ja wied�minem nowoczesnym, id�cym z duchem czasu. Dlatego ty wkr�tce b�dziesz bezrobotny, a ja b�d� prosperowa�. Strzyg, wiwern, endriag i wilko�ak�w wkr�tce nie b�dzie ju� na �wiecie. A skurwysyny b�d� zawsze. - Przecie� ty wybawiasz od k�opot�w w�a�nie g��wnie skurwysyn�w, Codringher. Maj�cych k�opoty biedak�w nie sta� na twoje us�ugi. - Na twoje us�ugi biedak�w nie sta� r�wnie�. Biedak�w nigdy nie sta� na nic, dlatego w�a�nie s� biedakami. - Nies�ychanie to logiczne. A odkrywcze, �e a� dech zapiera. - Prawda ma to do siebie, �e zapiera. A w�a�nie prawd� jest, �e baz� i ostoj� naszych profesji jest skurwysy�stwo. Z tym, �e twoje jest ju� prawie reliktem, a moje jest realne i rosn�ce w si��. - Dobra, dobra. Przejd�my do rzeczy.
- Najwy�szy czas - kiwn�� g�ow� Codringher, g�aszcz�c kota, kt�ry wypr�y� si� i zamrucza� g�o�no, wbijaj�c mu pazury w kolano. - I za�atwiajmy te rzeczy zgodnie z hierarchi� ich wa�no�ci. Rzecz pierwsza: moje honorarium, kolego wied�minie, wynosi dwie�cie pi��dziesi�t novigradzkich koron. Dysponujesz tak� kwot�? Czy te� mo�e zaliczasz si� do maj�cych k�opoty biedak�w? o Najpierw przekonajmy si�, czy zapracowa�e� na tak� kwot�. - Przekonywanie - powiedzia� zimno adwokat - ogranicz wy��cznie do w�asnej osoby i bardzo przyspiesz. Gdy za� si� ju� przekonasz, po�� pieni�dze na stole. W�wczas przejdziemy do kolejnych, mniej wa�nych rzeczy. Geralt odwi�za� od pasa mieszek i z brz�kiem rzuci� go na biurko. Kocur gwa�townym susem zeskoczy� z kolan Codringhera i umkn��. Adwokat schowa� trzos do szuflady, nie sprawdzaj�c zawarto�ci. - Sp�oszy�e� mojego kota - powiedzia� z nieudawanym wyrzutem. - Przepraszam. My�la�em, �e brz�k pieni�dzy jest ostatni� rzecz�, mog�c� sp�oszy� twojego kota. M�w, czego si� dowiedzia�e�. - Ten Rience - zacz�� Codringher - kt�ry tak ci� interesuje, to do�� tajemnicza posta�. Uda�o mi si� ustali� tylko to, �e studiowa� dwa lata w szkole czarodziej�w w Ba� Ard. Wywalili go stamt�d, przy�apawszy na drobnych kradzie�ach. Pod szko��, jak zwykle, czekali werbownicy z kaedwe�skiego wywiadu. Rience da� si� zwerbowa�. Co robi� dla wywiadu Kaedwen, nie uda�o mi si� ustali�. Ale odrzuty ze szko�y czarodziej�w zwykle szkoli si� na morderc�w. Pasuje? - Jak ula�. M�w dalej.
- Nast�pna informacja pochodzi z Cintry. Pan Rience siedzia� tam w lochu. Za rz�d�w kr�lowej Calanthe. - Za co siedzia�?
- Wyobra� to sobie, �e za d�ugi. Kiblowa� kr�tko, bo kto� go wykupi�, sp�acaj�c te d�ugi wraz z procentami. Transakcja odby�a si� za po�rednictwem banku, z zastrze�eniem anonimowo�ci dobroczy�cy. Pr�bowa�em wy�ledzi�, od kogo pochodzi�y pieni�dze, ale da�em za wygran� po czterech kolejnych bankach. Ten, kto wykupi� Rience'a, by� profesjona�em. I bardzo zale�a�o mu na anonimowo�ci. Codringher zamilk�, zakas�a� ci�ko, przyk�adaj�c chustk� do ust. - I nagle, tu� po zako�czeniu wojny, pan Rience pojawi� si� w Sodden, w Angrenie i w Brugge - podj�� po
chwili, ocieraj�c wargi i patrz�c na chustk�. - Odmieniony nie do poznania, przynajmniej je�li chodzi o zachowanie i ilo�� got�wki, jak� dysponowa� i jak� szasta�. Bo je�eli chodzi o miano, to bezczelny sukinsyn nie wysila� si� - nadal u�ywa� imienia Rience. I jako Rience zacz�� prowadzi� intensywne poszukiwania pewnej osoby, czy raczej os�bki. Odwiedzi� druid�w z angre�skiego Kr�gu, tych, kt�rzy opiekowali si� wojennymi sierotami. Cia�o jednego z druid�w odnaleziono po jakim� czasie w pobliskim lesie, zmasakrowane, nosz�ce �lady tortur. Potem Rience pojawi� si� na Zarzeczu... - Wiem - przerwa� Geralt. - Wiem, co zrobi� z ch�opsk� rodzin� z Zarzecza. Za dwie�cie pi��dziesi�t koron liczy�em na wi�cej. Jak do tej pory, nowo�ci� by�a dla mnie jedynie informacja o szkole czarodziej�w i o kaedwe�skim wywiadzie. Reszt� znam. Wiem, �e Rience to bezwzgl�dny morderca. Wiem, �e to arogancki �obuz, nie wysilaj�cy si� nawet na przybieranie fa�szywych imion. Wiem, �e pracuje na czyje� zlecenie. Na czyje, Codringher? - Na zlecenie jakiego� czarodzieja. To czarodziej wykupi� go wtedy z lochu. Sam mnie informowa�e�, a Jaskier to potwierdzi�, �e Rience u�ywa magii. Prawdziwej magii, nie sztuczek, kt�re m�g�by zna� �ak wylany z akademii. Kto� go zatem wspiera, wyposa�a w amulety, prawdopodobnie potajemnie szkoli. Niekt�rzy z oficjalnie praktykuj�cych magik�w maj� takich sekretnych uczni�w i totumfackich do za�atwiania nielegalnych lub brudnych spraw. W �argonie czarodziej�w co� takiego okre�la si� jako dzia�anie ze smyczy. - Dzia�aj�c z czarodziejskiej smyczy, Rience korzysta�by z magii kamufluj�cej. A on nie zmienia ani imienia, ani aparycji. Nie pozby� si� nawet odbarwienia sk�ry po poparzeniu przez Yennefer. - W�a�nie to potwierdza, �e dzia�a ze smyczy - Codringher zakas�a�, otar� wargi chustk�. - Bo czarodziejski kamufla� to �aden kamufla�, tylko dyletanci u�ywaj� czego� takiego. Gdyby Rience ukrywa� si� pod magiczn� zas�on� lub iluzoryczn� mask�, natychmiast sygnalizowa�by
to ka�dy magiczny alarm, a takie alarmy s� w tej chwili praktycznie w ka�dej bramie grodowej. A czarodzieje wyczuwaj� iluzoryczne maski bezb��dnie. W najwi�kszym skupisku ludzi, w najwi�kszej ci�bie Rience zwr�ci�by na siebie uwag� ka�dego czarodzieja, jak gdyby z uszu wali� mu p�omie�, a z rzyci k��by dymu. Powtarzam: Rience dzia�a na zlecenie czarodzieja i dzia�a tak, by nie �ci�ga� na siebie uwagi innych czarodziej�w. - Niekt�rzy maj� go za nilfgaardzkiego szpiega.
- Wiem o tym. Uwa�a tak na przyk�ad Dijkstra, szef wywiadu Redanii. Dijkstra myli si� rzadko, mo�na wi�c przyj��, �e i tym razem ma racj�. Ale jedno nie wyklucza drugiego. Totumfacki czarodzieja mo�e by� jednocze�nie nilfgaardzkim szpiegiem. - Co oznacza�oby, �e jaki� oficjalnie praktykuj�cy czarodziej szpieguje dla Nilfgaardu za po�rednictwem tajnego totumfackiego. - Bzdura - Codringher zakas�a�, z uwag� obejrza� chustk�. - Czarodziej mia�by szpiegowa� dla Nilfgaardu? Z jakich powod�w? Dla pieni�dzy? �mieszne. Licz�c na wielk� w�adz� pod rz�dami zwyci�skiego cesarza Emhyra? Jeszcze �mieszniejsze. Nie jest tajemnic�, �e Emhyr var Emreis trzyma podleg�ych mu czarodziej�w kr�tko. Czarodzieje w Nilfgaardzie traktowani s� r�wnie funkcjonalnie jak, dajmy na to, stajenni. I maj� nie wi�cej w�adzy ni� stajenni. Czy kt�rykolwiek z naszych rozwydrzonych magik�w zdecydowa�by si� walczy� o zwyci�stwo cesarza, przy kt�rym by�by stajennym? Filippa Eilhart, kt�ra dyktuje Vizimirowi Reda�skiemu kr�lewskie or�dzia i edykty? Sabrina Glevissig, kt�ra przerywa przemowy Henselta z Kaedwen, wal�c pi�ci� w st� i nakazuj�c, by kr�l si� zamkn�� i s�ucha�? Vilgefortz z Roggeveen, kt�ry niedawno odpowiedzia� Demawendowi z Aedirn, �e chwilowo nie ma dla niego czasu? - Kr�cej, Codringher. Jak to wi�c jest z Rience'em?
- Zwyczajnie. Nilfgaardzki wywiad pr�buje dotrze� do czarodzieja, wci�gaj�c do wsp�pracy totumfackiego. Z tego, co wiem, Rience nie pogardzi�by nilfgaardzkim florenem i zdradzi� swego mistrza bez wahania.
- Teraz to ty opowiadasz bzdury. Nawet nasi rozwydrzeni magicy z miejsca zorientowaliby si�, �e s� zdradzani, a rozszyfrowany Rience zadynda�by na szubienicy. Je�li mia�by szcz�cie. - Dziecko z ciebie, Geralt. Rozszyfrowanych szpieg�w nie wiesza si�, lecz wykorzystuje. Faszeruje dezinformacj�, pr�buje przerobi� na podw�jnych agent�w... - Nie nud� dziecka, Codringher. Nie interesuj� mnie kulisy pracy wywiadu ani polityka. Rience depcze mi po pi�tach, chc� wiedzie� dlaczego i na czyje zlecenie. Wychodzi na to, �e na zlecenie jakiego� czarodzieja. Kto jest tym czarodziejem? - Jeszcze nie wiem. Ale wkr�tce b�d� to wiedzia�.
- Wkr�tce - wycedzi� wied�min - to dla mnie za p�no.
- Wcale tego nie wykluczam - powiedzia� powa�nie Codringher. - Wpakowa�e� si� w paskudn� kaba��, Geralt. Dobrze, �e zwr�ci�e� si� do mnie, ja umiem wyci�ga� z kaba�. W zasadzie ju� ci� wyci�gn��em. - Doprawdy?
- Doprawdy - adwokat przy�o�y� chustk� do ust i zakas�a�. - Bo widzisz, kolego, opr�cz czarodzieja, a mo�e i Nilfgaardu, w rozgrywce jest te� trzecia partia. Odwiedzili mnie, wystaw sobie, agenci tajnych s�u�b kr�la Foltesta. Mieli k�opot. Kr�l rozkaza� im poszukiwa� pewnej zaginionej ksi�niczki. Gdy okaza�o si�, �e to nie takie proste, agenci postanowili wci�gn�� do wsp�pracy specjalist� od nieprostych spraw. Na�wietlaj�c problem, zasugerowali specjali�cie, �e sporo o poszukiwanej ksi�niczce mo�e wiedzie� pewien wied�min. Ba, mo�e nawet wiedzie�, gdzie ona jest. - A co uczyni� specjalista?
- Pocz�tkowo da� wyraz zdziwieniu. Zdziwi�o go mianowicie, �e wzmiankowanego wied�mina nie wsadzono do lochu, by tam tradycyjnym sposobem dowiedzie� si� wszystkiego, co wie, a nawet sporo tego, czego nie wie, ale zmy�li, by zadowoli� pytaj�cych. Agenci odrzekli, �e ich szef zabroni� im tego. Wied�mini, wyja�nili agenci, maj� tak wra�liwy system nerwowy, �e pod wp�ywem tortur natychmiast umieraj�, albowiem, jak si� obrazowo
wyrazili, �y�ka im w m�zgu p�ka. W zwi�zku z tym polecono im wied�mina tropi�, ale to zadanie r�wnie� okaza�o si� nie�atwe. Specjalista pochwali� agent�w za rozs�dek i nakaza� im zg�osi� si� za dwa tygodnie. - Zg�osili si�?
- A jak�e. A w�wczas specjalista, kt�ry ju� uwa�a� ci� za klienta, przedstawi� agentom niezbite dowody na to, �e wied�min Geralt nie mia�, nie ma i nie m�g� mie� niczego wsp�lnego z poszukiwan� ksi�niczk�. Specjalista znalaz� bowiem naocznych �wiadk�w �mierci ksi�niczki Cirilli, wnuczki kr�lowej Calanthe, c�rki kr�lewny Pavetty. Cirilla zmar�a trzy lata temu w obozie dla uchod�c�w w Angrenie. Na dyfteryt. Dziecko przed �mierci� cierpia�o strasznie. Nie uwierzysz, ale temerscy agenci mieli �zy w oczach, gdy s�uchali relacji moich naocznych �wiadk�w. - Ja te� mam �zy w oczach. Temerscy agenci, jak tusz�, nie mogli lub nie chcieli zaoferowa� ci wi�cej ni� dwie�cie pi��dziesi�t koron? - Tw�j sarkazm rani moje serce, wied�minie. Wyci�gn��em ci� z kaba�y, a ty, miast dzi�kowa�, ranisz moje serce. - Dzi�kuj� i przepraszam. Dlaczego kr�l Foltest rozkaza� agentom poszukiwa� Ciri, Codringher? Co im rozkazano uczyni�, gdy j� odnajd�? - Ale� ty niedomy�lny. Zabi� j�, rzecz jasna. Uznano j� za pretendentk� do tronu Cintry, a s� wobec tego tronu inne plany. - To si� kupy nie trzyma, Codringher. Tron Cintry sp�on�� razem z kr�lewskim pa�acem, miastem i ca�ym krajem. Teraz rz�dzi tam Nilfgaard. Foltest dobrze o tym wie, inni kr�lowie te�. W jaki spos�b Ciri mo�e pretendowa� do tronu, kt�rego nie ma? - Chod� - Codringher wsta�. - Spr�bujemy wsp�lnie znale�� odpowied� na to pytanie. Przy okazji dam ci dow�d zaufania... Co ci� tak interesuje w tym portrecie, mo�na wiedzie�? - To, �e jest podziurawiony, jakby dzi�cio� dzioba� go kilka sezon�w - powiedzia� Geralt, patrz�c na wizerunek w z�oconych ramach, wisz�cy na �cianie naprzeciw biurka adwokata. - I to, �e przedstawia wyj�tkowego idiot�.
- To m�j nieboszczyk ojciec - Codringher skrzywi� si� lekko. - Wyj�tkowy idiota. Powiesi�em tu portret, by zawsze mie� go przed oczami. W charakterze przestrogi. Chod�, wied�minie. Wyszli do przedpokoju. Kocur, kt�ry le�a� na �rodku dywanu i zapami�tale liza� wyci�gni�t� pod dziwnym k�tem tyln� �apk�, na widok wied�mina umkn�� natychmiast w ciemno�� korytarza. - Dlaczego koty ci� tak nie lubi�, Geralt? Czy to ma co� wsp�lnego z... - Tak - uci��. - Ma.
Mahoniowy panel boazerii usun�� si� bezszelestnie, ods�aniaj�c sekretne przej�cie. Codringher poszed� pierwszy. Panel, niew�tpliwie uruchamiany magicznie, zamkn�� si� za nimi, ale nie pogr��y� w ciemno�ci. Z g��bi tajnego korytarza dociera�o �wiat�o. W pomieszczeniu na ko�cu korytarza by�o zimno i sucho, a w powietrzu unosi� si� ci�ki, dusz�cy zapach kurzu i �wiec. - Poznasz mojego wsp�pracownika, Geralt.
- Fenna? - u�miechn�� si� wied�min. - Nie mo�e by�.
- Mo�e. Przyznaj si�, podejrzewa�e�, �e Fenn nie istnieje? - Sk�d�e.
Spomi�dzy si�gaj�cych niskiego sklepienia rega��w i p�ek z ksi�gami rozleg�o si� skrzypienie, a po chwili wyjecha� stamt�d dziwaczny wehiku�. By� to wysoki fotel zaopatrzony w ko�a. Na fotelu siedzia� karze� o ogromnej g�owie, osadzonej - z pomini�ciem szyi - na nieproporcjonalnie w�skich ramionach. Karze� nie mia� obu n�g. - Poznajcie si� - powiedzia� Codringher. - Jakub Fenn, uczony legista, m�j wsp�lnik i nieoceniony wsp�pracownik. A to nasz go�� i klient... - Wied�min Geralt z Rivii - doko�czy� z u�miechem kaleka. - Domy�li�em si� bez zbytniego trudu. Pracuj� nad zagadnieniem od kilku miesi�cy. Pozw�lcie za mn�, panowie. Ruszyli za poskrzypuj�cym fotelem w labirynt mi�dzy rega�ami uginaj�cymi si� pod ci�arem tom�w, kt�rych nie powstydzi�aby si� uniwersytecka biblioteka w Oxenfurcie. Inkunabu�y, jak oceni� Geralt, musia�y by� gromadzone przez kilka pokole� Codringher�w i Fenn�w. By� rad z okazanego dowodu zaufania, cieszy� si�, mog�c wreszcie pozna� Fenna. Nie w�tpi� jednak, �e posta�, cho� stuprocentowo realna, po cz�ci by�a te� mityczna. Mitycznego Fenna, niezawodnie alter ego Codringhera, cz�sto widywano w terenie, a przykuty do fotela uczony legista prawdopodobnie nigdy nie opuszcza� budynku. �rodek pomieszczenia by� szczeg�lnie dobrze o�wietlony, sta� tu niski, dost�pny z fotela na k�kach pulpit, na kt�rym pi�trzy�y si� ksi�gi, zwoje pergaminu i welinu, papierzyska, butle inkaustu i tuszu, p�ki pi�r i tysi�czne zagadkowe utensylia. Nie wszystkie by�y zagadkowe. Geralt rozpozna� formy do fa�szowania piecz�ci i diamentow� tark� do usuwania zapis�w z urz�dowych dokument�w. Na �rodku pulpitu le�a� ma�y kulowy arbalet repetier, a obok wyziera�y spod aksamitnej tkaniny wielkie szk�a powi�kszaj�ce, sporz�dzone ze szlifowanego kryszta�u g�rskiego. Takie szk�a by�y rzadko�ci� i kosztowa�y maj�tek. - Znalaz�e� co� nowego, Fenn?
- Niewiele - kaleka u�miechn�� si�. U�miech mia� mi�y i bardzo ujmuj�cy. - Zaw�zi�em list� potencjalnych mocodawc�w Rience'a do dwudziestu o�miu czarodziej�w... - To na razie zostawmy - przerwa� pr�dko Codringher. - Na razie interesuje nas co� innego. Wyja�nij Geraltowi powody, dla kt�rych zaginiona ksi�niczka Cintry jest obiektem szeroko zakrojonych poszukiwa� agent�w Czterech Kr�lestw. - Dziewczyna ma w �y�ach krew kr�lowej Calanthe powiedzia� Fenn, jakby zaskoczony konieczno�ci� wyja�niania tak oczywistych spraw. - Jest ostatni� z kr�lewskiej linii. Cintra ma spore znaczenie strategiczne i polityczne. Zaginiona, pozostaj�ca poza stref� wp�yw�w pretendentka do korony jest niewygodna, a mo�e by� gro�na, je�li dostanie si� pod niew�a�ciwe wp�ywy. Na przyk�ad wp�ywy Nilfgaardu. - O ile pami�tam - rzek� Geralt - w Cintrze prawo wy��cza kobiety z sukcesji.
- To prawda - potwierdzi� Fenn i znowu si� u�miechn��. - Ale kobieta zawsze mo�e zosta� czyj�� �on� i matk� potomka p�ci m�skiej. S�u�by wywiadowcze Czterech Kr�lestw dowiedzia�y si� o wszcz�tych przez Rience'a gor�czkowych poszukiwaniach ksi�niczki i by�y przekonane, �e o to w�a�nie chodzi�o. Postanowiono wi�c uniemo�liwi� ksi�niczce zostanie �on� i matk�. Prostym, ale skutecznym sposobem. - Ale ksi�niczka nie �yje - rzek� szybko Codringher, obserwuj�c zmiany, jakie na twarzy Geralta wywo�a�y s�owa u�miechni�tego kar�a. - Agenci dowiedzieli si� o tym i zaprzestali poszukiwa�. - Na razie zaprzestali - wied�min z niema�ym trudem zdoby� si� na spok�j i ch�odny ton. - Fa�sz ma to do siebie, �e wychodzi na jaw. Poza tym kr�lewscy agenci to tylko jedna z partii bior�cych udzia� w tej grze. Agenci, sami to powiedzieli�cie, tropili Ciri, by pokrzy�owa� plany innym tropicielom. Ci inni mog� by� mniej podatni na dezinformacj�. Wynaj��em was, by�cie znale�li spos�b na zapewnienie dziecku bezpiecze�stwa. Co proponujecie? - Mamy pewn� koncepcj� - Fenn rzuci� okiem na wsp�lnika, ale nie znalaz� na jego twarzy rozkazu milczenia. - Chcemy dyskretnie, ale szeroko rozpowszechni� opini�, �e nie tylko ksi�niczka Cirilla, ale nawet jej ewentualni m�scy potomkowie nie maj� �adnych praw do tronu Cintry. - W Cintrze k�dziel nie dziedziczy - wyja�ni� Codringher, walcz�c z kolejnym atakiem kaszlu. - Dziedziczy wy��cznie miecz. - Dok�adnie tak - potwierdzi� uczony legista. - Geralt przed chwil� sam to powiedzia�. To prastare prawo, nawet tej diablicy Calanthe nie uda�o si� go uniewa�ni�, a stara�a si�. - Pr�bowa�a obali� to prawo intryg� - rzek� z przekonaniem Codringher, wycieraj�c wargi chustk�. - Nielegaln� intryg�. Wyja�nij, Fenn. - Calanthe by�a jedyn� c�rk� kr�la Dagorada i kr�lowej Adalii. Po �mierci rodzic�w przeciwstawi�a si� arystokracji, widz�cej w niej wy��cznie �on� dla nowego kr�la.
Chcia�a panowa� niepodzielnie, co najwy�ej dla formy i podtrzymania dynastii, zgadza�a si� na instytucj� ksi�cia ma��onka, zasiadaj�cego przy niej, ale znacz�cego tyle co pa�dzierna kuk�a. Stare rody opar�y si� temu. Calanthe mia�a do wyboru wojn� domow�, abdykacj� na rzecz innej linii lub ma��e�stwo z Roegnerem, ksi�ciem Ebbing. Wybra�a to trzecie rozwi�zanie. Rz�dzi�a krajem, ale u boku Roegnera. Rzecz jasna, nie da�a si� ujarzmi� ani wypchn�� do babi�ca. By�a Lwic� z Cintry. Ale panowa� Roegner, cho� nikt nie tytu�owa� go Lwem. - A Calanthe - doda� Codringher - gwa�townie usi�owa�a zaj�� w ci��� i urodzi� syna. Nic z tego nie wysz�o. Urodzi�a c�rk� Pavett�, potem dwukrotnie poroni�a i sta�o si� jasne, �e nie b�dzie mia�a wi�cej dzieci. Wszystkie plany wzi�y w �eb. Ot, babska dola. Wielkie ambicje przekre�la zrujnowana macica. Geralt skrzywi� si�.
- Jeste� obrzydliwie trywialny, Codringher.
- Wiem. Prawda te� by�a trywialna. Bo Roegner zacz�� si� rozgl�da� za m�od� kr�lewn� o odpowiednio szerokich biodrach, najlepiej z rodu o potwierdzonej p�odno�ci a� do praprababki wstecz. A Calanthe zacz�� grunt umyka� spod n�g. Ka�dy posi�ek, ka�dy kielich wina m�g� zawiera� �mier�, ka�de polowanie mog�o si� sko�czy� nieszcz�liwym wypadkiem. Wiele �wiadczy o tym, �e Lwica z Cintry przej�a w�wczas inicjatyw�. Roegner zmar�. W kraju szala�a w�wczas ospa i zgon kr�la nikogo nie zdziwi�. - Zaczynam rozumie� - rzek� wied�min, pozornie beznami�tnie - na czym opiera� si� b�d� wie�ci, kt�re zamierzacie dyskretnie, acz szeroko rozpu�ci�. Ciri zostanie wnuczk� trucicielki i m�ob�jczyni? - Nie uprzedzaj fakt�w, Geralt. M�w dalej, Fenn.
- Calanthe - u�miechn�� si� karze� - uratowa�a �ycie, ale korona by�a coraz dalej. Gdy po �mierci Roegnera Lwica si�gn�a po w�adz� absolutn�, arystokracja ponownie twardo opar�a si� �amaniu praw i tradycji. Na tronie Cintry mia� zasiada� kr�l, nie kr�lowa. Postawiono spraw� jasno: gdy tylko ma�a Pavetta zacznie cho� troch� przypomina� kobiet�, nale�y j� wyda� za m�� za kogo�, kto zostanie nowym kr�lem. Powt�rne ma��e�stwo bezp�odnej kr�lowej nie wchodzi�o w gr�. Lwica z Cintry zrozumia�a, �e mo�e liczy� co najwy�ej na rol� kr�lowej matki. Na domiar z�ego m�em Pavetty m�g� zosta� kto�, kto by totalnie odsun�� te�ciow� od rz�d�w. - B�d� znowu trywialny - ostrzeg� Codringher. - Calanthe zwleka�a z wydaniem Pavetty za m��. Zniszczy�a pierwszy projekt maria�u, gdy dziewczyna mia�a dziesi�� lat, i drugi, gdy mia�a trzyna�cie. Arystokracja przejrza�a plany i za��da�a, by pi�tnaste urodziny Pavetty by�y jej ostatnimi panie�skimi urodzinami, Calanthe musia�a wyrazi� zgod�. Ale wcze�niej osi�gn�a to, na co liczy�a. Pavetta za d�ugo pozostawa�a pann�. Zacz�o j� wreszcie �wierzbi� tak, �e pu�ci�a si� z pierwszym z brzegu przyb��d�, do tego zakl�tym w potwora. By�y w tym jakie� okoliczno�ci nadprzydrodzone, jakie� przepowiednie, czary, obietnice... Jakie� Prawa Niespodzianki? Prawda, Geralt? Co sta�o si� potem, pami�tasz zapewne. Calanthe �ci�gn�a do Cintry wied�mina, a wied�min narozrabia�. Nie wiedz