3217
Szczegóły |
Tytuł |
3217 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3217 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3217 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3217 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
GLENN COOK
GORZKIE Z�OTE SERCA
(Prze�o�y�a Aleksandra Jagie��owicz)
I
Po zamkni�ciu sprawy Niebezpiecznych Rusa�ek nie mia�em nic do roboty. Dwa tygodnie sam na sam ze zrz�dz�cym i mamrocz�cym Truposzem wyczerpa�yby cierpliwo�� �wi�tego. �wi�tego, kt�rym raczej nie jestem.
Co gorsza, Tinnie opu�ci�a miasto na czas nieokre�lony. Przekl�ty rudzielec nie �yczy� sobie, aby jakie� nieznajome damy kr�ci�y si� wok� mojej osoby. By� to dla mnie wyj�tkowo trudny okres. Wieczorami nie mia�em nic do roboty, poza ratowaniem piwiarni przed bankructwem z braku klienteli.
By�o do�� wcze�nie i diabe� w mojej czaszce �wiczy� sobie metaloplastyk�, tote� nie by�em w najlepszej formie, gdy rozleg�o si� walenie w drzwi naszego starego, na p� zrujnowanego domu przy ulicy Macunado.
- Czego? - rzuci�em w przestrze�, gwa�townie otwieraj�c drzwi. Nie szkodzi, �e dam� spowija�o oko�o tysi�ca marek w szytych na miar� szatach, a ulica pe�na by�a gamoni w jaskrawej liberii. Zbyt du�o widzia�em bogaczy, �eby zrobi�o to na mnie jakiekolwiek wra�enie.
- Pan Garrett?
- We w�asnej osobie - rozlu�ni�em si� troch�. Mia�em teraz okazj� przyjrze� si� jej od st�p do g��w, a potem z powrotem. I jeszcze raz. I jeszcze. Warto by�o. Cia�a niezbyt wiele, cho� na oko niczego nie brakowa�o, a reszta zosta�a ca�kiem pon�tnie rozmieszczona. Kiedy moje spojrzenie znowu pow�drowa�o na p�noc, na jej usta zawita� lekki u�mieszek.
- Jestem p�krwi wr�k� - oznajmi�a. Powa�ny ton na moment rozbrzmia� dziwn� melodi�. - Czy m�g�by� przesta� si� gapi� cho� na kr�tk� chwil�? Chcia�abym wej�� do �rodka.
- Oczywi�cie. Czy mog� zapyta� o nazwisko? Nie przypominam sobie pani w moim kalendarzu spotka�, cho� ch�tnie widywa�bym pani� nawet codziennie.
- Przysz�am tu w interesach, panie Garrett. Prosz� zachowa� swoje dowcipy dla dziewczyn barowych. - Przepchn�a si� obok mnie, ale po kilku krokach zatrzyma�a si� i rozejrza�a z lekkim zaskoczeniem.
- Wygl�d zewn�trzny to kamufla� - wyja�ni�em. - Wolimy, �eby wygl�da� jak �mietnisko, aby nie poddawa� zbyt ci�kiej pr�bie uczciwo�ci naszych s�siad�w.
To rzeczywi�cie nie by�a najlepsza dzielnica miasta. Trwa�a wojna, walka by�a zaci�ta i roboty nie brakowa�o, ale niewielu z moich znajomych wpad�o na ten g�upi pomys�, by utrzymywa� si� z uczciwego zarobku.
- My? - zapyta�a lodowatym tonem. - Chcia�am skonsultowa� si� z panem w sprawie wymagaj�cej najwy�szej dyskrecji.
Jak zawsze, jak zawsze. Nigdy nie przyszliby do mnie, gdyby uwa�ali, �e sami rozwi��� swoje problemy.
- Mo�na mu zaufa� - odpar�em, wskazuj�c g�ow� s�siedni pok�j. - Trzyma dzi�b na k��dk�. Jest martwy od czterystu lat.
Jej twarz kilkakrotnie zmieni�a wyraz.
- Czy to Loghyr? Truposz?
Aha, wi�c jednak nie jest a� tak� dam�. Wszyscy, kt�rzy znaj� Truposza, wywodz� si� z dolnej dzielnicy TunFaire.
- Tak, s�dz�, �e i on powinien tego wys�ucha�.
�a�� i s�ysz� to i owo - nieraz prawd�, cz�ciej plotki. Rozpozna�em liberi� Stra�niczki Burz Raver Styx i wydawa�o mi si�, �e wiem, co j� gryzie. To b�dzie weso�y widok, kiedy postawi� j� twarz� w twarz z kup� zjedzonej przez mole padliny, kt�ra sta�a si� rezydentem w moim domu.
-Nie.
Ruszy�em w stron� pokoju Truposza. Z regu�y budz� go, kiedy mam interesanta. Nie wszyscy przybysze s� przyja�nie nastawieni, a Truposz potrafi by� bardzo skuteczn� obron�, je�li akurat jest w odpowiednim nastroju...
- Nie dos�ysza�em pani nazwiska, panienko? Blefowa�em i ona dobrze o tym wiedzia�a. Mog�a uda�, �e nie s�yszy, ale tylko jako� dziwnie zawaha�a si�, zanim wyzna�a:
- Jestem Amiranda Crest, panie Garrett. To naprawd� powa�na sprawa.
- Wszystkie sprawy s� naprawd� powa�ne, Amirando. Zaraz wracam.
Nie wysz�a.
II
Sprawa by�a na tyle wa�na, �e pozwala�a nawet sob� pomiata�.
Truposz oddawa� si� swoje ulubionej ostatnio rozrywce, polegaj�cej na przewidywaniu i odgadywaniu intencji genera��w i wojennych lord�w z Kantardu. Nie szkodzi, �e informacja, jak� dostawa�, by�a niepe�na, nieraz nieaktualna i z regu�y przefiltrowana przez moj� osob�. Radzi� sobie r�wnie dobrze, jak wszyscy ci geniusze komenderuj�cy armiami, i lepiej, ni� wi�kszo�� stra�nik�w burz i wojennych lord�w, kt�rych g��wn� zas�ug� na polu bitwy by� dobry rodow�d.
Truposz by� wielk� g�r� sztywnego, ��tego cielska, rozwalon� na ogromnym, drewnianym fotelu. Oprawa by�a przenoszona wiele razy, ale samo cielsko ani drgn�o od dnia, w kt�rym kto� przedziurawi� je no�em, to znaczy od czterystu lat. By�o ju� cokolwiek postrz�pione tu i �wdzie. Cia�a Loghyr�w nie rozk�adaj� si�, ale myszy i wi�kszo�� insekt�w uwa�aj� je za przysmak.
�ciana, naprzeciw kt�rej sta� fotel, nie mia�a ani okien, ani drzwi. Pewien artysta wymalowa� na niej ogromn� map� strefy walki, a Truposz w�a�nie prowadzi� po gipsowym polu oddzia�y robactwa, odtwarzaj�c przy ich pomocy niedawne kampanie i usi�uj�c poj��, jak najemnik Glory Mooncalled zdo�a� umkn�� nie tylko nas�anym na� Venageti, ale nawet swym w�asnym dow�dcom, kt�rzy z ca�ego serca chcieli go z�apa� i zwi�za�, zanim zbyt d�uga lista jego zwyci�stw zrobi z nich wi�kszych g�upc�w i niezdary ni� s�.
- Nie �pisz. Wyno� si�, Garrett.
- Kto wygrywa? Mr�wki czy karaluchy? Uwa�aj na te paj�ki w rogu, podkradaj� si� do twoich rybik�w.
Przesta� mnie denerwowa�, Garrett.
- Mam go�cia, potencjalnego klienta. Potrzebujemy klienta. Chcia�bym, �eby� wys�ucha�, jak wylewa swoje �ale.
Znowu sprowadzi�e� mi bab� do domu? Garrett, moja dobra wola ma granice - szersze ni� ocean, ale jednak granice.
- Czyj to dom? Czy znowu mamy wraca� do dyskusji, kto tu jest w�a�cicielem, a kto lokatorem?
Robactwo rozlaz�o si�, jedne zaatakowa�y drugie. C�, wojna to wojna.
Ju� prawie mia�em zarys...
- On to robi za pomoc� magicznych luster. Je�li by�by tu jaki� zarys, Rada Wojenna Venageti wykry�aby go ju� dawno. Szukanie Mooncalleda to nie ich hobby, ale sprawa �ycia lub �mierci.
Najemnik skuba� ich po kolei, jednego po drugim. Mia� jakie� stare d�ugi do sp�acenia.
Przypuszczam, �e tym razem to nie ta twoja ry�a wied�ma?
- Tinnie? Nie, ta pracuje dla Stra�niczki Burzy Raver Styx. Ma w sobie krew wr�ek. Na pewno pokochasz j� od pierwszego wejrzenia.
Mo�e ty kochasz wszystkie od pierwszego wejrzenia W przeciwie�stwie do d�biej� nie jestem ju� niewolnikiem swojego dala. Nie jest �le by� umar�ym, to ma nawet swoje zalety. Nabiera si� zdolno�ci rozumowania...
S�ysza�em to ju� kiedy�... par� tuzin�w razy.
- Przyprowadz� j�. - Wyszed�em i wr�ci�em do salonu. - Panno Crest? Czy mo�e pani uda� si� za mn�?
Kipia�a w�ciek�o�ci�, ale nawet w gniewie wygl�da�a s�odziutko. By�a jednak w jej zachowaniu jaka� cicha desperacja, kt�ra powiedzia�a mi wszystko, co chcia�em wiedzie�.
- Amirando, dobry duchu mych sn�w, idziemy? Posz�a za mn�. My�l�, �e nie mia�a wyboru.
Na widok Truposza Amiranda Crest zacz�a si� trz���. Ja ju� si� do niego przyzwyczai�em i czasem zdarza mi si� zapomnie�, jakie wra�enie jego widok wywiera na osobie, kt�ra nigdy dot�d nie widzia�a martwego Loghyra. Malutki, �liczny nosek zmarszczy� si�.
- �mierdzi tu - szepn�a.
No c�, to by�a prawda, a ja ju� przywyk�em i do tego. Zignorowa�em uwag�.
- Oto Amiranda Crest, kt�ra przysz�a do nas w imieniu Stra�niczki Burz Raver Styx.
Prosz� wybaczy�, �e nie wstaj�, panno Crest. Potrafi� dokonywa� cud�w za pomoc� si�y mego umys�u, ale autolewitacja do nich nie nale�y.
W mi�dzyczasie Amiranda wtr�ci�a:
- O, nie. Nie w imieniu Stra�niczki Burz. Ona przebywa w Kantardzie. Przysy�a mnie jej sekretarka, Domina Willa Dount... Jestem jej asystentk�. Chcia�aby zobaczy� si� z panem Garrettem, �eby powierzy� mu pewne zadanie, kt�re nale�y wykona� bardzo dyskretnie. Dla rodziny.
- A wi�c pani nie powie mi, o co chodzi?
- Sama nie wiem. Polecono mi przekaza� panu sto marek w z�ocie i powiedzie�, �e czeka jeszcze tysi�c, je�li wykona pan zadanie. Setka jednak nale�y do pana, je�li tylko p�jdzie pan na to spotkanie.
��e, Garrett. Wie, o co tu chodzi. Czym� w ko�cu musi p�aci� ten czynsz.
- To wszystko? Nie dowiem si� nawet, w imi� jakiej idei nadstawiam karku?
W czasie, kiedy rozmawia�em z Truposzem, nagle zmieni�a strategi�. Zacz�a odlicza� do lewej d�oni z�ote dziesi�ciomark�wki. By�em zaskoczony. Nigdy jeszcze nie spotka�em nikogo z domieszk� krwi wr�ek, kto by�by prawor�czny.
- Prosz� sobie zaoszcz�dzi� fatygi, panno Crest. Je�li tak wygl�da sytuacja, wol� zosta� tutaj i wraz z moim przyjacielem musztrowa� karaluchy.
My�la�a, �e �artuj�. Facet z moj� pozycj�, odwracaj�cy si� od stu marek w z�ocie? Facet z moim charakterem? Powinienem kurcgalopkiem pop�dzi� na G�r�, �eby dowiedzie� si�, kogo racz� chcie� zabi�. Ona te� prawdopodobnie tak zrobi�a, p�ac�c urod� za eleganckie szmatki, kt�re mia�a na sobie.
- Czy nie mo�e mi pan uwierzy� na s�owo i wzi�� z�oto? - zapyta�a.
- Ostatnim razem, kiedy zaufa�em komu� z G�ry, wyl�dowa�em w Marines. Pi�� lat �ycia sp�dzi�em na zabijaniu wsp�lnik�w Venageti, kt�rzy wcale nie lepiej ode mnie wiedzieli, o co chodzi. Nie dotar�o to do mnie, dop�ki nie wr�ci�em do domu. A wtedy zacz��em was lubi� jeszcze troch� mniej, moje damy i lordowie z G�ry. �egnam pani�, panno Crest. A mo�e ma pani do mnie jak�� spraw� o bardziej osobistym charakterze? Znam pewne miejsce, gdzie serwuj� takie owoce morza, �e tylko zje�� i umrze�!
Obserwowa�em, jak obraca to w my�lach, szukaj�c innych, bardziej skutecznych sztuczek:
- Domina b�dzie na mnie w�ciek�a, je�li pana nie przyprowadz�.
- Ale� to przykre. Szkoda, �e to nie moja sprawa. Czy ju� mog� pani� przeprosi�? Pani ch�opcy chyba si� tam ju� usma�yli na s�o�cu.
Wymaszerowa�a z pokoju.
- Wyrzucasz w b�oto naj�atwiejsze sto marek, jakie w �yciu zarobi�e�, Garrett - warkn�a.
Poszed�em za ni�, �eby si� upewni�, �e u�yje drzwi do celu, w jakim zosta�y zbudowane.
- Je�li twoja szefowa tak bardzo chce si� ze mn� zobaczy�, niech si� tu pofatyguje.
Zamurowa�o j�. Otworzy�a usta, �eby co� powiedzie�, ale potrz�sn�a g�ow� i wysz�a. Zanim domkn��em drzwi, zobaczy�em jeszcze, jak dok�adnie rozmi�kczona upa�em eskorta zrywa si� z miejsca i staje na baczno��. Wr�ci�em do Truposza.
By�e� troch� uparty, co?
- Wr�ci tu.
Wiem. Ale w jakim nastroju?
- Mo�e b�dzie gotowa wy�o�y� wszystko: kaw� na �aw�, bez sztuczek.
To samica, Garrett. Dlaczego upierasz si� przy swoim nierozs�dnym optymizmie w odniesieniu do zupe�nie obcego gatunku?
To jeden z jego czo�owych argument�w. Truposz z ca�ego serca nienawidzi kobiet. Tym razem jednak odm�wi�em przyj�cia zaproszenia do gry. On tak�e zrezygnowa�.
Masz zamiar wzi�� t� robot�?
- Je�li nic z tego nie wyjdzie, to si� nie powiesz�. Wiesz, �e nie k�ama�em, kiedy m�wi�em o moim stosunku do lord�w z G�ry. A zw�aszcza nieszczeg�lnie lubi� czarownik�w. Poza tym nie potrzebujemy forsy.
Zawsze b�dziesz potrzebowa� forsy, Garrett, bo tracisz wszystko na piwo i dziwki.
Oczywi�cie przesadza. Przemawia przez niego zazdro��. Jego stan, poza wszystkimi zaletami, ma jedn� zasadnicz� wad�: nie pozwala na ��opanie piwa.
Kto� wali w drzwi.
- S�ysz�. To pewnie stary Dean, mo�e przyszed� wcze�niej do pracy.
Truposz nie zni�s�by gospodyni, a moja tolerancja na prace domowe jest minimalna. Z trudem uda�o mi si� znale�� pewnego staruszka - poruszaj�cego si� z szybko�ci� i wdzi�kiem starego ��wia - kt�ry zgodzi� si� przychodzi�, sprz�ta�, gotowa� i czy�ci� pok�j Truposza z robactwa.
Zdziwi�em si�, widz�c Amirand� tak szybko z powrotem.
- Ju�? Szybka jeste�. Wejd�. Nie przypuszcza�em, �e tak trudno mi si� oprze�.
Wymin�a mnie i obr�ci�a si� z r�kami na biodrach.
- Dobrze, m�j panie Garrett. Niech b�dzie po twojemu. Domina pragnie widzie� si� z tob�, poniewa� m�j... poniewa� syn Stra�niczki, Karl, zosta� porwany. Je�li chcesz wiedzie� wi�cej, to nie masz szcz�cia, bo teraz wiesz dok�adnie tyle co ja.
A ty naprawd� si� tym martwisz, pomy�la�em. Ruszy�a w stron� drzwi.
- Czekaj - zrobi�em do niej oko. - Dawaj t� setk�.
Poda�a mi pieni�dze z tryumfaln� min�. Punkt dla Amirandy Crest. Uzna�em, �e mo�e j� nawet polubi�.
- Zaraz wr�c�.
Zabra�em z�oto do Truposza. Na ca�ym �wiecie nie ma bezpieczniejszego miejsca.
- S�ysza�e�? S�ysza�em.
-I co s�dzisz?
Znasz si� na porwaniach. Jeste� w nich ekspertem.
Wr�ci�em do Amirandy Crest.
- To dobra wr�ba, pi�kna wr�ko. Jako� niezbyt j� to roz�mieszy�o.
Nie wszyscy doceniaj� moje wspania�e poczucie humoru.
III
Maszerowali�my jak parodia oddzia�u wojskowego. Towarzysze Amirandy odziani byli w mundury i zdaje si�, �e na tym ko�czy�a si� ich znajomo�� zagadnienia. Zgaduj�c, m�g�bym powiedzie�, �e ich jedynym zadaniem by�o wypychanie liberii, �eby nie wlok�a si� po kurzu.
Kilka razy pr�bowa�em rozpocz�� rozmow�, ale gadatliwo�� Amirandy ju� si� wyczerpa�a. Teraz by�em tylko wynaj�tym pomocnikiem.
Truposz mia� racj�. Kidnaping jest moj� specjalno�ci�, cho� zawdzi�czam to jedynie zbiegowi okoliczno�ci. Od czasu do czasu zdarza mi si� ugrz�zn�� w charakterze go�ca pomi�dzy obu stronami, a ka�de dostarczenie okupu i przekazanie �ywej ofiary st�sknionej rodzinie powoduje powstanie nowych plotek. Zreszt� przy mnie obie strony wiedz� dok�adnie, czego si� spodziewa�. Gram czysto, bez sztuczek, i niech Niebiosa maj� w swojej opiece opryszk�w, kt�rzy zwr�c� towar w stanie uszkodzonym. Z regu�y moi zwierzchnicy ��daj� wtedy ich g��w i jest to ca�kiem normalna procedura.
Nienawidz� kidnapingu i kidnaper�w. Porwanie jest g��wnym przemys�em podziemia TunFaire. Najch�tniej sp�awi�bym wszystkich kidnaper�w z pr�dem rzeki i g�ow� w d�, ale zdrowe my�lenie ekonomiczne sprawia, �e dzia�am raczej zgodnie z zasad� "�yj i daj �y� innym". No, chyba �e oni pierwsi zaczn� kantowa�.
G�ra jest czym� wi�cej ni� tylko kawa�kiem wy�ej po�o�onego gruntu, dosiadaj�cym rozpostartego u swych st�p TunFaire. To tak�e pewien stan umys�u, kt�rego zreszt� bardzo nie lubi�. Ich forsa jest jednak tak samo dobra jak wsz�dzie na dole, a maj� jej znacznie wi�cej. Moj� dezaprobat� wyra�am poprzez odmawianie przyj�cia zada�, kt�re mog�yby zwi�kszy� w�adz� tej bandy z G�ry nad reszt�, czyli nami.
Zazwyczaj pr�buj� mnie wynaj�� do wykonania brudnej roboty. Naturalnie, odmawiam im, a oni znajduj� kogo� mniej drobiazgowego. I tak jako� si� to kr�ci.
Dom Stra�niczki Burz Raver Styx by� typowy dla G�rnej G�ry. Wielki, wysoki, obmurowany, ponury, ciemny i tylko o jot� przyjemniejszy od grobowca. By�o to jedno z tych miejsc, nad kt�rych bram� jedynie przypadkiem nie ma napisu "Porzu�cie nadziej�". Mo�e to sprawka zakl�� ochronnych, ale ostatnie kilka metr�w przeszed�em w stanie ci�kiego rozstroju nerwowego, podczas gdy m�j wewn�trzny anio� str� powtarza� mi, �e naprawd� wcale nie chc� tam i��.
I tak poszed�em. Sto marek w z�ocie potrafi uciszy� najbardziej anielskiego anio�a.
Wn�trze przypomina�o nawiedzony zamek. Wsz�dzie pe�no paj�czyn. Po odprawieniu eskorty tylko Amiranda i ja snuli�my si� po mrocznych korytarzach.
- Wesolutki bungalow. Gdzie s� wszyscy?
- Stra�niczka wzi�a ze sob� wi�kszo�� dworzan.
- Ale sekretark� zostawi�a? -Tak.
To znaczy, �e w plotkach kr���cych o m�u i synu Stra�niczki, obu imieniem Karl, jest nieco prawdy. Ogl�dnie m�wi�c, potrzebny im pasterz.
Od pierwszego wejrzenia uzna�em, �e Willa Dount wygl�da na osob�, kt�ra potrafi trzyma� za mord�. Jej oczy mog�yby mrozi� piwo, a czaru, jaki roztacza�a wok� siebie, nie powstydzi�by si� kamienny monolit. Wiedzia�em o niej co� nieco� z ploteczek i szept�w kr���cych na dole. Wykonywa�a za Stra�niczk� co brudniejsz� robot�.
Mia�a oko�o pi�ciu st�p i dwu cali wzrostu, tu� po czterdziestce, pulchna, ale nie t�usta. Szare oczy by�y tej samej barwy co w�osy. Ubrana by�a, no, powiedzmy, rozs�dnie. U�miecha�a si� co najmniej dwa razy cz�ciej ni� Cz�owiek na Ksi�ycu, ale za to nieszczerze.
- Domina, oto pan Garrett - zaanonsowa�a mnie Amiranda.
Kobieta spojrza�a na mnie tak, jakbym by� potencjalnie zara�liw� chorob� lub szczeg�lnie interesuj�cym okazem w zoo. Jednym z tych paskudniejszych, jak gromojaszczur.
Nieraz mam wra�enie, �e nale�� do gin�cego gatunku.
- Dzi�kuj�, Amirando. Prosz� usi���, panie Garrett - s�owo "pan" omal nie z�ama�o jej szcz�ki. Nie by�a przyzwyczajona, by traktowa� uprzejmie ludzi mojego pokroju.
Usiad�em. Ona te�. Amiranda stercza�a nad naszymi g�owami.
- To wszystko, Amirando.
- Domino...
- To wszystko.
Amiranda wysz�a, w�ciek�a i upokorzona. Zanim sekretarka odprowadzi�a j�, a raczej przep�dzi�a wzrokiem z pomieszczenia, obejrza�em sobie zat�oczone biurko.
-I co pan s�dzi o naszej Amirandzie, panie Garrett? - Chyba znowu rozbola�a j� szcz�ka.
- Cz�owiek m�g�by marzy�, �eby mu si� przy�ni�a... - usi�owa�em wyrazi� to mo�liwie najdelikatniej.
-Jestem tego pewna. - Skrzywi�a si�. Chyba obla�em jaki� test. Nie szkodzi. Stwierdzi�em, �e raczej nie polubi� Dominy Willi Dount.
- Czy mia�a pani jaki� pow�d, �eby mnie tu wezwa�?
- A co powiedzia�a panu Amiranda?
- Wystarczy�o, �ebym zechcia� wys�ucha�. - Usi�owa�a zgromi� mnie wzrokiem, ale odpowiedzia�em jej pi�knym za nadobne. - Z regu�y nie mam zbyt wiele wsp�czucia dla mieszka�c�w g�rnych dzielnic miasta. Uwa�am, �e im bardziej los im nie sprzyja, tym wi�ksze potrafi� wyci�gn�� z tego korzy�ci. Porwanie stanowi jedyny wyj�tek.
Zn�w si� skrzywi�a. Grymas pierwsza klasa, to musz� jej przyzna�. Ka�da gorgona by�aby z niego dumna.
- Co jeszcze panu powiedzia�a?
- Tylko tyle, a i to wymaga�o z mojej strony pewnego zachodu. Mo�e pani powie mi co� wi�cej.
- Tak. Jak pan ju� wie od Amirandy, porwano m�odszego Karla.
- Z tego, co s�ysza�em, niewielu ch�opc�w w okolicy zas�u�y�o sobie na to bardziej ni� on. - Karl Junior mia� opini� dwudziestotrzylatka, kt�ry udaje z�o�liwego i bardzo rozwydrzonego trzylatka. Nie by�o w�tpliwo�ci, kt�r� po�ow� rodziny uznaje za autorytet, a zadaniem Dominy Dount by�o g��wnie utrzymywanie jego zachowania na cywilizowanym poziomie lub tuszowanie co wi�kszych wpadek.
Willa Dount zacisn�a usta w niedu�y, bia�y punkcik.
- Jest jak jest. Nie jeste�my tu po to, aby wys�uchiwa� pa�skich opinii na temat os�b postawionych znacznie wy�ej od pana, Garrett.
- Wi�c po co tu jeste�my?
- Wkr�tce wraca Stra�niczka. Nie chc�, �eby po przyje�dzie zasta�a tak� sytuacj�. Pragn�, by przed jej powrotem wszystko zosta�o za�atwione i zapomniane. Czy b�dzie pan notowa�, Panie Garrett?
Podsun�a mi pod nos materia�y pi�mienne. Zdaje si�, �e podejrzewa�a mnie o g��boki analfabetyzm i z g�ry rozkoszowa�a si� moim upokorzeniem, kiedy b�d� si� musia� do tego przyzna�.
- Nie, chyba �e co� b�dzie tego warte. Przypuszczam, �e mia�a ju� pani wiadomo�� od porywaczy? Wie pani na pewno, �e Junior nie wybra� si� na jedn� z tych swoich d�u�szych wycieczek?
W odpowiedzi wyci�gn�a zza biurka zawini�tko z ga�gan�w i podsun�a mi je pod nos.
- To pozostawiono w nocy u stra�nika.
Odwin��em ga�gan i ods�oni�em par� but�w ozdobionych srebrnymi klamrami. W jednym z nich znajdowa� si� z�o�ony kawa�ek papieru.
- To jego? -Tak.
- A pos�aniec?
- A czego si� pan spodziewa? �obuziak uliczny, jakie� siedem czy osiem lat. Stra�nik przyni�s� mi zawini�tko dopiero po �niadaniu, a przez ten czas ch�opak by� ju� zbyt daleko, �eby go z�apa�.
Aha, wi�c jednak ma jakie� tam poczucie humoru!
Okaza�em butom nale�ne zainteresowanie, u�ywaj�c do tego celu obojga oczu. Z regu�y nie przynosi to wi�kszych efekt�w, ale jako� zawsze szuka si� tej jednej plamki nietypowego b�ota lub dziwnej, ��tej trawki, kt�re sprawi�, �e wyjdziesz na geniusza. Tym razem te� nic nie znalaz�em. Rozwin��em papier.
Mamy waszego Karla. Jak chcecie, �eby wr�ci�, zrobicie to, co karzemy. Nikomu o niczym nie m�wi�. P�niej dowiecie si� co robi� dalej.
W papier zawini�ty by� kosmyk w�os�w. Podnios�em go do �wiat�a padaj�cego przez okno za biurkiem. Mia� taki kolor, jaki pami�ta�em po kilku przelotnych spotkaniach z Juniorem.
- Niez�e.
Willa Dount obdarzy�a mnie hojnie kolejnym grymasem.
Zignorowa�em j� i przyjrza�em si� listowi. Sam papier nie powiedzia� mi zupe�nie nic, poza tym, �e zosta� oddarty z wi�kszej ca�o�ci, by� mo�e z ksi��ki. M�g�bym kr��y� po mie�cie przez nast�pne kilka wiek�w, szukaj�c miejsca, do kt�rego by pasowa�. Pismo jednak by�o bardzo interesuj�ce. Drobne, ale swobodne, pewne, niemal doskona�e, ca�kiem nie pasuj�ce do tre�ci.
- Nie rozpozna�a pani tego pisma?
- Oczywi�cie, �e nie. To pana zreszt� nie powinno obchodzi�.
- Kiedy widzia�a go pani po raz ostatni?
- Wczoraj rano. Wys�a�am go do naszego magazynu na nabrze�u, �eby sprawdzi� raport o kradzie�y. Brygadzista twierdzi�, �e to chochliki. Moim zdaniem to on by� tym chochlikiem, a nast�pnie sprzeda� drewno nale��ce do Stra�niczki komu� innemu z G�ry. Mo�e nawet kt�remu� z naszych s�siad�w.
- To takie pocieszaj�ce i krzepi�ce, �e klasy wy�sze wznosz� si� ponad grzechy i pokusy gro��ce nam, prostakom. Nie zdziwi�a si� pani, kiedy nie wr�ci� do domu?
- Ju� panu m�wi�am, �e pa�skie postawy i opinie nie interesuj� mnie. Prosz� je zachowa� dla kogo�, kto si� z panem zgodzi. Nie, nie zdziwi�am si�. Nieraz nie ma go przez kilka tygodni. Jest doros�ym m�czyzn�.
- Ale Stra�niczka pozostawi�a pani� po to, by pilnowa�a pani i ojca, i syna. A pani musia�a dobrze wykonywa� swoje zadania, skoro odk�d staruszka wyjecha�a z miasta, nie s�ycha� by�o nic
O �adnym skandalu. Jeszcze jeden grymas.
Drzwi otwar�y si� nagle i do pokoju wpad� m�czyzna.
- Willa, czy s� jakie� wiadomo�ci na temat... - Zobaczy� mnie i urwa�. Brwi wpe�z�y mu do po�owy czo�a - ten trik zreszt� uczyni� go s�awnym. Wed�ug niekt�rych by� to jego jedyny talent.
- A to kto, u diab�a?
Znany by� r�wnie� ze swego chamstwa, cho� akurat po�r�d ludzi z jego klasy by�a to cecha, kt�rej my, maluczcy, mogliby�my si� spodziewa�.
IV
Przem�wi�a Willa Dount:
- Jeszcze nie. Spodziewam si�, �e nie skontaktuj� si� z nami jeszcze przez jaki� czas.
Spojrza�a na mnie tak, jakby mia�o to by� pytanie.
- Chc� stworzy� nastr�j niepokoju, zanim si� do was zwr�c� -wyja�ni�em. - B�dziecie wtedy bardziej sk�onni do wsp�pracy.
- To jest pan Garrett - wtr�ci�a Willa. - Jest ekspertem w dziedzinie porywaczy i porwa�.
- Na Boga, Willo! Czy� ty oszala�a? Powiedzieli, �e nie wolno nic nikomu m�wi�!
Uda�a, �e nie s�yszy jego wybuchu.
-Panie Garrett, oto ma��onek Stra�niczki, baronet daPena, ojciec ofiary.
Ale� si� w�ciek�! Ale podskoczy�! Domina Dount a� dwukrotnie zmiesza�a go z b�otem, nie zmieniaj�c przy tym ani tonu g�osu, ani wyrazu twarzy. Po pierwsze, nazwa�a go ma��onkiem (co czyni�o z niego trutnia w ulu), po drugie, wspomnia�a o tytule baroneta (kt�ry nie by� dziedziczny i stanowi� jedynie symbol, jako �e daPena by� czwartym synem kadeta na dworze kr�lewskim
Gdyby si� uprze�, mo�na by dopatrzy� si� jeszcze trzeciej, drobnej obelgi, poniewa� wie�� gminna g�osi, �e Junior nie jest owocem z nasienia seniora.
- Jak si� pan ma, milordzie? Zada� dobre pytanie, Domino. -W�a�nie si� nad tym zastanawia�em, kiedy wparowa� do pokoju. - Dlaczego mnie w to wpl�tywa�, kiedy porywacze nie pozwolili si� z nikim kontaktowa�? Cz�owieka z moj� reputacj�, po kt�rego wysy�a si� pluton pajac�w odzianych tak jaskrawo, �e nawet �lepy by ich zauwa�y�? Nie jestem przekonany, �e porywacze nie dowiedz� si� o tym.
- O to mi chodzi�o. Chcia�am, �eby si� dowiedzieli. -Willo!
- Karl, prosz� o spok�j. Wyja�niam panu Garrettowi.
Poblad� jak �ciana. By� naprawd� w�ciek�y, bo da�a mu do zrozumienia, kto tu rz�dzi i kto jest kim w obecno�ci osoby spod G�ry. Opanowa� si� jednak, a ja udawa�em durnia. Niezbyt m�drze jest zauwa�a� takie rzeczy.
- Chcia�am, �eby wiedzieli o panu, panie Garrett - wyja�ni�a Willa Dount.
- Dlaczego?
- Dla bezpiecze�stwa m�odego Karla. �eby zwi�kszy� jego szans� uj�cia z �yciem z opresji. Czy nie uwa�a pan, �e wiedz�c o panu, nie b�d� tak skorzy, aby go skrzywdzi�?
- Je�li to zawodowcy. Zawodowcy znaj� mnie dobrze. Je�li to amatorzy, szans� s� po�owiczne. Mo�e pospieszy�a si� pani.
- Czas poka�e. Wydawa�o mi si�, �e tak b�dzie dobrze.
- A co w�a�ciwie chce pani mi zleci�? -Nic.
Zg�upia�em nieco.
- Jak to?
- Zrobi� pan to, co nale�y. Widziano pana w drodze tutaj i wiedz�, �e spotka� si� pan ze mn�. Wypo�yczy�am sobie pana reputacj�. Mam nadziej�, �e to zwi�kszy szans� Karla.
-I to wszystko?
- I to wszystko, panie Garrett. Czy nie uwa�a pan, �e sto marek jest odpowiedni� rekompensat� za wypo�yczenie sobie pa�skiej reputacji?
W�a�ciwie nie mia�em nic przeciwko temu, ale uda�em, �e nie s�ysz�.
- A co z okupem? - Z regu�y chc�, �ebym to za nich za�atwi�.
- Wydaje mi si�, �e sarna sobie poradz�. Przecie� chodzi g��wnie o to, �eby stosowa� si� do instrukcji, prawda?
- W�a�nie. Podczas p�acenia okupu s� najbardziej nerwowi. Wtedy trzeba zachowa� najwi�ksz� ostro�no��, i to zar�wno dla pani w�asnego bezpiecze�stwa, jak i dla bezpiecze�stwa ch�opca.
Senior prycha�, parska� i przest�powa� z nogi na nog�, usi�uj�c si� wtr�ci�. Willa Dount mitygowa�a go od czasu do czasu spojrzeniem lodowatych oczu.
Ciekawe, co Stra�niczka zostawi�a jej w charakterze cugli i bata, bo jedno by�o pewne - stary Karl by� doskonale uje�d�ony.
Karl senior by� jeszcze do�� przystojnym m�czyzn�, cho� ju� dobrze po czterdziestce -je�li po cichu nie przekroczy� pi��dziesi�tki. Czas obdarzy� go kilku zmarszczkami, ale oszcz�dzi� mu dodatkowych funt�w cia�a. W�osy mia� na miejscu, kr�cone i l�ni�co czarne. Poza tym by� jak na m�j gust nieco za niski, ale to nie odbiera�o mu klasy. Wygl�da� na sybaryt�, a plotka g�osi�a, �e najlepiej pracowa� noc�.
Wiek chyba go nie spowolni�. W wyniku sprawnej wsp�pracy wygl�du, obrotnego j�zyka, kotylionowego tytu�u, magicznych brwi i pe�nych uczucia, wielkich niebieskich oczu na jego kolanach l�dowa�y smakowite k�ski w takim gatunku, o jaki my, zwykli �miertelnicy, musimy zabiega� i walczy� w pocie czo�a, a i tak p�niej zwykle wolno nam tylko sobie popatrzy�..
Na pewno jednak by� do niczego w ka�dej trudniejszej sytuacji. Ta�cowa� i skr�ca� si� jak zdesperowany dzieciak, oczekuj�cy na swoj� kolejk� w ubikacji. Gdyby Domina Dount mu na to pozwoli�a, ju� dawno da�by si� ponie�� panice. By� cz�onkiem rodu kr�lewskiego, tej stanowczej i zdecydowanej rodziny, kt�ra uszcz�liwi�a ludno�� karenty�sk� wojn� z Venageti.
Karl Junior, b�kart czy nie, by� jab�kiem, kt�re niedaleko spad�o od jab�oni. Zar�wno z wygl�du, jak i z charakteru, by� �ywym odbiciem Karla Seniora, a do potencjalnego zagro�enia dla wszelkiej cnoty niewie�ciej dodawa� jeszcze hojn� porcj� arogancji, wynikaj�cej z faktu, �e jest synalkiem Stra�niczki, jej skarbem i jedynakiem, a co za tym idzie, nigdy nie b�dzie musia� odpowiada� za swoje z�e uczynki.
Seniorowi nie spodoba�a si� moja obecno��. Mo�e mnie nie polubi�. Je�li tak by�o, to z wzajemno�ci�. Orz� ty�kiem od najwcze�niejszego dzieci�stwa i nie cierpi� trutni wszelkiego gatunku, a zw�aszcza tych z G�ry. Ich chroniczny brak zaj�cia sprawi�, �e ca�e pokolenie musia�o przenie�� si� na wsch�d, aby walczy� w Kantardzie o kopalnie srebra.
Mo�e Glory Mooncalled, kiedy ju� za�atwi wojennych lord�w Venageti, zajmie si� swoimi karenty�skimi pracodawcami. To by wcale nie zaszkodzi�o.
- Je�li to ju� wszystko, co ma mi pani do powiedzenia, to ja ju� sobie p�jd� - oznajmi�em. - �ycz� szcz�cia przy odzyskaniu ch�opca.
Z wyrazu jej twarzy odczyta�em, �e pow�tpiewa w moj� szczero��.
- Trafi pan na zewn�trz?
- Nauczy�em si� tropi�, kiedy by�em w Marines.
- A zatem �ycz� mi�ego dnia, panie Garrett.
Zaledwie przymkn��em drzwi, Karl Senior eksplodowa�. To by�y naprawd� dobre drzwi. Nie mog�em odcyfrowa� jego wrzask�w nawet wtedy, gdy przy�o�y�em do nich ucho. W ka�dym razie �wietnie si� bawi�, wy�adowuj�c swoj� panik� i frustracj�.
V
Amiranda dogoni�a mnie tu� przed bram�. Zaczerpn��em tchu i nieco przygryz�em sobie j�zyk, �eby zachowa� pozory dobrego wychowania. Przebra�a si� ju� z tych frymu�nych szatek, w kt�rych przysz�a po mnie, a teraz, w codziennym stroju, wygl�da�a jak wcielenie moich najbardziej wyuzdanych marze� nocnych.
By�a �liczna, ale i zatroskana. Powiedzia�em sobie, �e nie ma czasu na �adn� z moich zwyczajowych procedur.
Morley Dotes, m�j wsp�lnik od czasu do czasu, powiada, �e jestem pies na uci�nione dziewice. Opowiada zreszt� o mnie mn�stwo r�nych rzeczy, wi�kszo�� z nich jest zreszt� niemi�a i z�o�liwa, ale co do dziewic, ma absolutna racj�. Zaledwie �adna pannica zacznie toczy� �zy, a ju� Garrett zmienia si� w rycerza gotowego do rozprawy ze smokiem.
- Co powiedzia�a, panie Garrett? Co kaza�a panu zrobi�?
- Powiedzia�a mn�stwo i o niczym. I dok�adnie tego ode mnie chcia�a, to znaczy niczego.
- Nie rozumiem. - Czy mi si� wydawa�o, czy wygl�da�a na rozczarowan�? Trudno powiedzie�.
- Ja te� nie jestem pewien, �e rozumiem. Chcia�a chyba, aby porywacze zobaczyli, �e si� tu kr�c�. �eby Junior w cieniu mojej reputacji mia� wi�ksze szans�.
- Aha. Mo�e ma racj�. - Chyba odetchn�a z ulg�. Ciekaw by�em, co chowa w zanadrzu. Mia�em pewne podejrzenie, kt�re wcale mi si� nie podoba�o. - Wi�c uwa�a pan, �e wszystko b�dzie dobrze, panie Garrett?
- Nie wiem. Ale Domina Dount to niezwyk�a kobieta. Nie chcia�bym, �eby mi depta�a po pi�tach.
Czarnow�osa lalunia, p�na nasto- lub wczesna dwudziestolatka wysz�a z bramy jakie� dziesi�� metr�w przede mn�, zobaczy�a nas, obrzuci�a mnie taksuj�cym spojrzeniem, zako�czonym pow��czystym akcentem "bierz mnie" i podkre�lonym odpowiednim do sytuacji u�miechem, po czym odesz�a, ko�ysz�c odw�okiem tak, �e uciszy�aby tym nawet tumult bitewny.
- Kto to taki? - zapyta�em.
- Nie musisz si� tak podnieca�, Garrett. Strata czasu. Nie odwa�y�by� si� tkn�� jej nawet w najskrytszych marzeniach. To c�rka Stra�niczki, Amber.
- Rozumiem. Taaak. Hmm... Amiranda zast�pi�a mi drog�.
- Pozbieraj swoje ga�y z pod�ogi, m�j panie. Nami�tnie prosi�e� mnie, �ebym spotka�a si� z tob� na neutralnym gruncie. No wi�c dobrze. Dzi� o �smej. Czekam w �elaznym K�amcy.
- �elazny K�amca? Nie jestem z G�ry. Jak b�dzie mnie sta�...? - Musia�em zapomnie� o tej wym�wce. To ten sam klejnocik, kt�ry kilka godzin temu odliczy� do mojej w�asnej �apy sto marek w zlocie. - Dobrze, niech b�dzie o �smej. Reszt� dnia sp�dz� jak na roz�arzonych w�glach.
U�miechn��em si� s�odko i ruszy�em w g��b ulicy.
Schodzi�em z G�ry, zastanawiaj�c si�, dlaczego nigdy nie s�ysza�em o tym, �e Stra�niczka ma c�rk� Amber, skoro jej rodzina odgrywa tak wielk� rol� w plotkarskim �yciu TunFaire. Zdaje si�, �e przegapili�my to i owo.
VI
Od strony pokoju Truposza dochodzi�y dziwne odg�osy. Wszed�em do kuchni, gdzie stary Dean piek� kie�baski na w�glach, jednym okiem nadzoruj�c szarlotk�, niemal gotow� do wyj�cia z pieca. Na m�j widok zacz�� wyci�ga� kube� z zimnej studni, kt�r� kaza�em zbudowa� za honorarium ze sprawy Starke'a. Dzi�ki temu mog�em mie� ch�odny napitek za ka�dym razem, gdy mia�em na to ochot� i fors�.
- Mia� pan dobry dzie�, panie Garrett? - zapyta� Dean, nalewaj�c mi pe�ny kufel.
- Interesuj�cy - przechyli�em g�ow� w ty� i wla�em w siebie z p� litra. -I korzystny. Co on tam robi? Nigdy w �yciu nie s�ysza�em, �eby tak rozrabia�.
- Nie wiem, panie Garrett. Nie wpu�ci� mnie nawet, �eby posprz�ta�.
- Zobaczymy, ale najpierw nafaszeruj� si� jeszcze kropelk� -zezowa�em na kie�baski i szarlotk�. Je�li spodziewa� si�, �e zjem a� tyle, to by� optymist�. - Znowu zapraszasz siostrzenic�?
Poczerwienia�. Pokr�ci�em tylko g�ow�.
- Musz� wyj�� wieczorem. Cz�� zadania.
Po obu stronach w jego rodzinie by�o co nieco trollowej krwi. Nie mam szczeg�lnych uprzedze� rasowych - w ko�cu kto si� w��czy z dziewczyn�, kt�ra jest p�krwi wr�k�? - ale te biedactwa otrzyma�y od swoich rodzic�w podw�jn� dawk� trollowej brzydoty. Pi�kny jest ten, kto pi�knie czyni, powiadaj�, ale na ich widok psy zaczynaj� wy�, a konie r�e�. Wola�bym, �eby stary Dean przesta� zabawia� si� w swatk�. Ju� straci�em nadziej�, �e panny do wzi�cia z jego rodziny kiedykolwiek przestan� przede mn� paradowa�.
W trzy kie�baski, dwie porcje najlepszej na �wiecie szarlotki i kilka piw p�niej by�em got�w, aby wej�� w paszcz� Loghyra. Teoretycznie, oczywi�cie.
- Boskie �arcie, Dean, jak zwykle. Id� do niego. Je�li nie wyjd� przed weekendem, przy�lij mi na pomoc Saucerheada Tharpe'a. Ma czaszk� tak grub�, �e nigdy si� nie dowie, co my�li o nim Kupa Gnat�w.
Ju� mia�em zaproponowa� Saucerheada jednej z panienek Deana. Ale nie. Nie mog�em. Lubi� Saucerheada.
Truposz wyczu�, �e id�.
Wyno� si� st�d, Garrett!
Wszed�em.
W Kantardzie na �cianie znowu wrza�a wojna, ale tym razem jej b�g przeprowadzi� zaci�g w�r�d hord robactwa. D�wi�k, kt�ry s�ysza�em, pochodzi� od ich wstr�tnych, lepkich �apek i chitynowych pancerzy.
- Z�apa�e� go?
Zignorowa� mnie kompletnie.
- Ten Glory Mooncalled to kawa� sprytnego sukinsyna, co? -Ciekaw by�em, czy zamierza wybi� do nogi ca�� robakowat� populacj� TunFaire. Trzeba b�dzie co� wymy�li�, �eby nam zap�acili za tak� us�ug�.
Ignorowa� mnie. Robale krz�ta�y si� jak naj�te. Usiad�em zatem w jedynym fotelu, postawionym tam wy��cznie na m�j u�ytek i przez chwil� obserwowa�em kampani�. Nie odtwarza� jej, lecz eksperymentowa�. Nie rozpoznawa�em tego uk�adu.
Mo�e po prostu wyda� wojn� samemu sobie. Loghyr, je�li chce, potrafi podzieli� sw�j m�zg na dwie lub trzy niezale�ne cz�ci.
- Mia�em dzi� ciekawy dzie�.
Nie odpowiedzia�. Chcia� ukara� moj� impertynencj�, udaj�c, �e nie istniej�. Ale s�ucha� uwa�nie, bo jedyne przygody, jakie prze�ywa� naprawd�, znajdowa�y si� w moich opowie�ciach.
Przekaza�em mu wszystkie szczeg�y, nawet te najdrobniejsze i najmniej wa�ne. Mo�e kiedy� b�d� musia� odwo�a� si� do jego geniuszu.
Sko�czy�em i przez chwilk� obserwowa�em, jak bawi si� w genera�a. Mia�em wra�enie, �e jest w tym jaka� metoda, ale widocznie by�em za t�py, �eby j� zrozumie�.
Zbli�a� si� czas spotkania z Amirand�. Wy�uska�em si� z fotela i skierowa�em ku drzwiom.
- No to do zobaczenia nast�pnym razem, Ko�ciasty. Garrett, je�li b�dziesz mia� szcz�cie, nie sprowadzaj mi jej tutaj. Nie b�d� tolerowa� w moim domu takich bezece�stw.
I tak rzadko to robi�em, bior�c pod uwag� okoliczno�ci. Nie chcia�em natrz�sa� si� z jego u�omno�ci.
W ci�gu �ycia Loghyrowie s� jurni jak stado siedemnastolatk�w. Mam wra�enie, �e jego obecna niech�� do pa� stanowi pewn� rekompensat�.
By�em ju� niemal za drzwiami, kiedy zn�w si� odezwa�:
Garrett, b�d� ostro�ny.
Zawsze jestem ostro�ny. Zawsze. Uwa�am pilnie i wiem, kiedy musz� si� czego� strzec. Ale w co mo�na si� wpakowa�, je�li idzie si� tylko dwa domy dalej, kupi� jakie� pachnid�o w drogerii?
VII
Kiedy znalaz�em si� "Pod �elaznym K�amc�", Amiranda czeka�a ju� i wygl�da�a raczej na zak�opotan�. Nie sp�ni�em si�, to ona przysz�a wcze�niej. Z mojego do�wiadczenia wynika, �e punktualna kobieta to skarb, kt�ry nale�y ho�ubi�, ale nie skomentowa�em tego na g�os.
- Co si� z panem dzia�o? - zapyta�a. - Wygl�da pan jak po stoczonej bitwie.
- Pierwsze laury dla damy. Powinna� by�a widzie� tamtych facet�w.
Wydawa�a si� podniecona na my�l, �e walczy�em. Punkt na niekorzy�� Amirandy. Sprzeda�em jej t� historyjk� tylko po to, by ujrze� jej reakcj�.
Chyba si� wystraszy�a i troch� speszy�a, ale szybko odzyska�a panowanie nad sob�.
- Dlaczego porywacze mieliby to robi�?
- Nie wiem. To si� nie trzyma kupy.
Przeszed�em do bardziej interesuj�cych temat�w, to znaczy do Amirandy Crest.
- Jak si� spikn�a� ze Stra�niczk� Burzy?
- W tym celu si� urodzi�am.
- Co takiego?
- M�j ojciec by� przyjacielem jej ojca. Nieraz pracowali razem. M�j m�zg musi czasem wykona� kilka obrot�w na ja�owym
biegu, zanim zdo�am co� wykrztusi�. Ojciec Stra�niczki umar� na d�ugo przed moim urodzeniem. Lud wr�ek jest d�ugowieczny i starzeje si� powoli. Czy�by ten k�sek mia� do�� latek, aby by� moj� mamusi�?
- Mam dwadzie�cia jeden lat, Garrett. Potraktowa�em j� s�ynnym garretowskim uniesieniem brwi.
- Do�� ju� w �yciu spotka�am tych szklistych spojrze�, kiedy to ludzki samiec nagle dochodzi do wniosku, �e by� mo�e jestem starsza, m�drzejsza i bardziej do�wiadczona od niego. Nieraz reaguje przera�eniem i panik�.
Przeprosi�em za to, za co czu�em si� winien, i stwierdzi�em:
- Wyci�gasz zbyt wiele wniosk�w. S�dz�, �e reakcje, z jakimi si� spotykasz, nie maj� nic wsp�lnego z twoim wiekiem. Jeste� c�rk� Molahlu Cresta. On nie �yje, ale jego s�awa przetrwa�a i przylgn�a do ciebie jak zgni�y ca�un. Ludzie zastanawiaj� si�, czy dra�stwo jest dziedziczne.
- Wielu ludzi nigdy nie s�ysza�o o Molahlu Crest.
Nie odpowiedzia�em. Je�li chcia�a w to wierzy� - a nie wierzy�a - prosz� bardzo. Mo�e to jej spos�b na pogodzenie si� z obci��eniem dziedzicznym.
Ojciec Stra�niczki (kt�ry przyj�� nazwisko STYX Sabbat) wraz z Molahlu Crestem z�bami i pazurami utorowali sobie drog� na Wzg�rze od samego do�u. Pierwszy wygrywa� talentem czarownika, drugi brakiem skrupu��w i sumienia. Ich droga do samego centrum k� rz�dz�cych by�a wybrukowana trupami. Brali, niszczyli, zabijali i mo�na by�o o nich powiedzie� tylko jedn� dobr� rzecz: pozostali przyjaci�mi od pocz�tku do ko�ca. Ani chciwo��, ani ��dza w�adzy nigdy nie stan�y pomi�dzy nimi.
A to ju� co�. Na ilu z naszych przyjaci� mo�emy liczy� naprawd� i w ka�dej sytuacji?
Powiadaj�, �e Molahlu Crest sam tak�e mia� pewne zdolno�ci magiczne, co sprawia�o, �e by� podw�jnie niebezpieczny. Za dawnych czas�w ka�da dusza w TunFaire dr�a�a na d�wi�k jego imienia, od najpot�niejszych i najbogatszych po �ebrak�w z nabrze�a. Nikt nigdy nie dowiedzia� si�, co w�a�ciwie sta�o si� z Molahlu Crestem, ale og�lna opinia g�osi, �e Stra�niczka Raver Styx po prostu si� go pozby�a.
Ciekaw by�em, czy Amiranda zna inn� wersj�. Po pewnym czasie sp�dzonym w moim fachu ciekawo�� zawodowa zamienia si� w osobist�, a wtedy musisz uwa�a�, �eby nie wtyka� nosa wsz�dzie, gdzie trzeba i nie trzeba, bo mog� ci go przefasonowa� i w nagrod� za swe starania staniesz si� wieczystym w�a�cicielem pi�knego okazu kalafiora po�rodku twarzy.
Zacz�li�my rozmawia� o tym i o owym i Amiranda wreszcie odpr�y�a si� nieco. Szarpn��em si� i zam�wi�em do posi�ku Z�oto TunFaire. Poskutkowa�o.
Mo�e to cyniczne, ale jeszcze nie spotka�em kobiety, kt�ra nie zmi�k�aby na widok butelki Z�ota. S�awa tego trunku si�ga tak daleko, �e je�li je postawisz, ka�da z nich czuje si� jak dama.
Lubi� Z�oto, bardziej, ni� jakiekolwiek inne wino, ale i tak uwa�am, �e to zepsuty sok winogronowy o winnym smaku. Jestem urodzonym piwoszem. Nawet nie udaj�, �e rozumiem snob�w zalewaj�cych si� winem. Dla mnie nawet najlepsze wino jest zwyk�� lur�.
Kiedy atmosfera nieco si� poprawi�a, zagadn��em:
- Czy porywacze dali ju� znak �ycia?
- Nie przed moim wyj�ciem. Domina chyba powiadomi�aby nas o tym. Dlaczego czekaj� tak d�ugo?
- �eby wszyscy stracili nerwy i zacz�li robi� wszystko, co im si� ka�e, byle tylko dosta� Juniora z powrotem. Opowiedz mi o nim. Czy naprawd� jest taki, jak opowiadaj�?
Jej twarz przybra�a czujny wyraz.
- Nie wiem, co opowiadaj�. Ma na imi� Karl, a nie Junior. Pr�bowa�em j� podej�� to z tej, to z drugiej strony. Na pr�no. -Garrett, dlaczego zadajesz tyle pyta�? Chyba zrobi�e� ju� to, za co ci zap�acili?
- Jasne. To tylko ciekawo��. Choroba zawodowa. Nie chc� by� natr�tny.
Intrygowa�a mnie. Kobieta z problemami, zamkni�ta w sobie. W zasadzie nie m�j typ, ale interesowa�a mnie jako typ. Ciekawe. Posi�ek dobieg� ko�ca.
- Co teraz? - zapyta�a. - Mroczne zakusy?
- Ja? Nigdy w �yciu. Jestem z tych dobrych facet�w. Znam kogo�, kto prowadzi knajp�, kt�ra mog�aby ci si� spodoba�, skoro lubisz w��czy� si� po mrocznych zakamarkach. Chcesz spr�bowa� szcz�cia?
- Wszystko, byle nie wraca� do tego...
Stara�a si� by� przyjemn� towarzyszk� i dobrze si� bawi�, ale musia�a nad tym popracowa�. Dzi�ki niebiosom za Z�oto TunFaire, wspomagaj�ce m�j naturalny urok osobisty!
U Morleya wrza�o -jak zwykle zreszt�. Roi�o si� od kar��w, trolli, elf�w, goblin�w, skrzat�w, rusa�ek i czego tam jeszcze, nie licz�c ciekawych egzemplarzy powsta�ych z krzy��wek r�nych ras. Ch�opaki obrzucali Amirand� wzrokiem pe�nym uznania, a na mnie patrzyli z r�wnie wyra�nym niesmakiem. Przebaczy�em im. Ja tak�e by�bym skwaszony i ponury, gdybym sp�dza� wiecz�r w lokalu, gdzie podaj� wy��cznie bezalkoholowe drinki, a jedzenie zawiera wy��cznie kr�licz� pasz�.
Podszed�em wprost do baru, gdzie by�em znany i gdzie tolerowano moj� obecno��.
- Gdzie Morley? - zapyta�em barmana. Pokaza� mi ruchem g�owy.
Wszed�em na g�r�. Amiranda za mn�, zn�w czujna i napi�ta. Waln��em pi�ci� w drzwi Morleya, kt�ry zawo�a� mnie natychmiast. Wiedzia�, �e to ja, bo z baru na g�r� prowadzi�a rura akustyczna.
Weszli�my.
Morley - wyj�tkowo - nie mia� akurat w pokoju cudzej �ony. Wydawa� si� zatroskany, ale na widok Amirandy jego paciorkowate oczka zab�ys�y.
- Spokojnie, ma�y. Ona jest zaj�ta. Amirando, to Morley Dotes. Ma trzy �ony i dziewi�cioro dzieci, wszystkie zamkni�te na oddziale dla psychicznych w Bledsoe. Jest w�a�cicielem tego bajzlu i nieraz zachowuje si� tak, jakby by� moim przyjacielem.
Dla tych, kt�rzy znaj� tajemnice p�wiatka miasta, Morley Dotes jest czym� znacznie wi�cej - jego najlepszym specjalist� od spraw cielesnych. Oznacza to, �e za odpowiedni� op�at� �amie r�ce i karki, cho� woli kobiece serca. To akurat �amie za darmo. Morley jest p� cz�owiekiem, p� czarnym elfem, o naturalnej dla tego ostatniego delikatnej budowie cia�a i urodzie. Nie nazwa�bym go serdecznym przyjacielem, na to jest o wiele za niebezpieczny. Pracowa� kilka razy ze mn� lub dla mnie.
- Nie wierz w ani jedno s�owo z tego, co ci opowiada ten �obuz - odpar� Morley. - Nie powiedzia�by prawdy, cho�by mu za to dop�acali, a do tego jest wyj�tkowo niebezpiecznym psycholem. Nie dalej jak dzi� po po�udniu ubi� na puch paczk� wilko�ak�w, kt�rzy spokojnie wa��sali si� po ulicy, kopc�c swoj� trawk�.
- Ju� o tym s�ysza�e�?
- Nowiny rozchodz� si� szybko, Garrett.
- Wiesz co� na ten temat?
- Domy�la�em si�, �e gdzie� si� tu b�dziesz kr�ci�. Zada�em kilka pyta�. Nie wiem, kto ich wynaj��, ale ich znam. To pata�achy, za leniwe i za g�upie, �eby dobrze wykona� zadanie. Teraz musisz mie� oczy na ty�ku. Pokiereszowa�e� ich nieco, a oni mog� nie uwa�a� tego za ryzyko zawodowe.
- Mam oczy, gdzie trzeba. Mo�esz mi odda� przys�ug� i sprawdzi�, kim jest ten facet, kt�ry nas �ledzi, ale dopiero, kiedy sobie p�jdziemy.
- Kto� nas �ledzi? - zaskrzecza�a Amiranda. By�a wyra�nie przestraszona.
- Szed� za nami od "�elaznego K�amcy". Wcze�niej nigdy go nie widzia�em. Mo�e tam nas wypatrzy�, ale co� mi si� zdaje, �e to ty go przywlok�a�.
Poblad�a jak trup.
- Daj jej krzes�o, g�upku - sykn�� Morley. - Masz maniery i wra�liwo�� jaszczura.
Posadzi�em j� w fotelu, obdarzaj�c Morleya ponurym spojrzeniem. Zgrywa� si�, kretyn, zarabia� punkty na p�niej, kiedy si� rozstaniemy z Amiranda. Mia�em coraz silniejsze wra�enie, �e by�a tego warta. Intuicja podpowiada�a mi, �e to babka z klas�.
- W co si� tym razem wpakowa�e�, Garrett? - Morley wycofa� si� do swojego fotela i powr�ci� z flaszk� brandy, kt�r� wyczarowa� spod biurka. Podni�s� j� pytaj�cym gestem. Skin��em g�ow�. Wyj�� jeden kieliszek. Wie, �e wol� piwo, a sam nie tyka alkoholu. By�em troch� zdziwiony, �e ma tu w og�le co� takiego. Podejrzewa�em, �e trzyma to dla swoich dam.
Wzi��em od niego kieliszek i poda�em Amirandzie. Poci�gn�a niewielki �yk.
-Przepraszam, zachowuj� si� g�upio. Powinnam by�a wiedzie�, �e to nie takie proste jak...
Wymienili�my spojrzenia z Morleyem, udaj�c, �e nie s�yszeli�my.
- Czy to sekret? - zapyta� Morley.
- Nie wiem. Amirando, czy to sekret? Mo�e warto by�oby mu powiedzie�. Je�li nie chcesz, nikt wi�cej si� o tym nie dowie, a on m�g�by nam wiele pom�c, tu z do�u.
Unios�em pi��, widz�c, �e Morley skrzywi� si� gro�nie i w duchu wy�aja�em si� porz�dnie za wyszukany dob�r s��w.
Amiranda pozbiera�a si� do kupy. To nie by�a dziewczyna z oczami na mokrym miejscu. Spodoba�o mi si� to. W og�le coraz bardziej mi si� podoba�a. Uci�nione dziewice to fajna i rentowna rzecz, ale mia�em ju� do�� tych pochlipywa� i j�k�w. Co innego babeczka, kt�ra stoi murem przy tobie i sama walczy w sprawie, w kt�r� ci� wpl�ta�a.
Wprawdzie w tym przypadku nie by�o �adnej sprawy. �ci�le m�wi�c, po�ar�em si� z kim�, kto p�niej nas�a� band� wilko�ak�w, �eby mnie ubili na steki.
Amiranda poduma�a chwilk� i podj�a decyzj�. Opowiedzia�a o porwaniu.
Zrobi�a to tak dobrze, �e zg�upia�em. Powiedzia�a Morleyowi dok�adnie to samo, co wiedzia�em, i ani krzty wi�cej.
- To nie robota zawodowca - stwierdzi� Morley. - A mo�e wpl�ta�e� si� w co� politycznego, co, Garrett?
- Dlaczego tak m�wisz? - zapyta�a, wyra�nie zaskoczona.
- Z dw�ch powod�w. Po pierwsze, to nie sezon porywaczy, a po drugie, �aden zawodowiec nie podni�s�by ma�ego palca na t? rodzin�. Raver Styx mo�e nie wygl�da na takie wredne �cierwo jak jej ojciec i Molahlu Crest, ale dor�wnuje im w ka�dym calu na sw�j cichy spos�b. Nikt z podziemia TunFaire nie podj��by si� tej roboty za �adn� cen�.
- Amatorzy - mrukn��em.
- Amatorzy, kt�rzy mieli do�� forsy, �eby wynaj�� zabijak�w i kapusi�w, Garrett. A to oznacza g�rn� cze�� miasta. A kiedy G�ra macza �apy w brudnej robocie, to zawsze ma polityczne reperkusje.
- Mo�e. Nie jestem tego pewien. Nie pasuje mi to. Musz� chwil� pomy�le�, zanim si� zdecyduj�. Co� mi tu �mierdzi w tej ca�ej aferze. Nie mam poj�cia, gdzie tu jest jakikolwiek zysk. To by wiele wyja�ni�o. No, ale nie jestem w pracy i na tropie. Chc� tylko uj�� ca�o i ochroni� Amirand�.
- Pow�sz� po szafach, pozagl�dam pod ��ka i jutro zjawi� si� u ciebie - zaproponowa� Morley. - Przynajmniej tyle mog� zrobi� po tym fiko�ku z wampirami. Wci�� mieszkasz z Truposzem?
- Aha.
- Dziwak z ciebie. Musz� wraca� do pracy. - Chwyci� koniec rury wiod�cej do baru. - Wedge? Przy�lij tu Alana, Sarge'a i Puddle'a.
Poci�gn��em Amirand� w stron� drzwi.
- No to cze��.
Wyszli�my na schody, przeciskaj�c si� ko�o tr�jki wysokiej klasy �amignat�w. kt�rzy szli na g�r�. "Wysokiej klasy" to znaczy, �e wygl�dali na nieco bardziej inteligentnych, ni� jest to wymagane przy roz�upywaniu czaszek.
W czasie, kiedy byli�my na g�rze, w knajpie pojawi� si� m�j stary kumpel Saucerhead Tharpe. Zaprasza� mnie, abym wypi� z nim szklaneczk� krwi z marchwi i powspomina� nieco stare czasy, ale si� wykr�ci�em. Je�li Morley ma nam pom�c, musimy si� rusza�.
- Je�liby� kiedy� uzna�a, �e potrzebna ci ochrona, wal do Saucerheada Tharpe - mrukn��em do Amirandy. - Jest najlepszy.
- A ten drugi, Morley? Ufasz mu?
- Powierzy�bym mu ca�e �ycie i wszystkie pieni�dze, ale nie kobiet�. Robi si� p�no. Lepiej odprowadz� ci� do domu.
- Nie mam ochoty i�� do domu, Garrett. Chyba �e nalegasz.
- Dobra. - Lubi� kobiety, kt�re potrafi� si� zdecydowa�, nawet, je�li tej decyzji nie rozumiem.
Truposz dostanie konwulsji. No i dobrze mu tak. Wierzcie mi, to ca�kiem wykonalne.
By� to pod ka�dym wzgl�dem m�j szcz�liwy dzie�. Poczu�em smrodek tytoniu i to mnie zaciekawi�o. Niewielu z moich s�siad�w pali to �wi�stwo, a ob�oczek, kt�ry spostrzeg�em, przypomina� raczej burzow� chmur�. Zacz��em szuka� jej �r�d�a.
�r�d�o sk�ada�o si� z pi�tki kundli z du�� ilo�ci� wilko�aczej krwi. Wilko�aki w najlepszych czasach nie bywaj� szybkie, a ci tutaj najwyra�niej sp�dzili m�odo�� wy��cznie na nabywaniu centymetr�w, tak, �e ich spiczaste g�owy si�ga�y teraz samego nieba. Imi� ich grzech�w zawodowych by�o: legion, nie m�wi�c ju�
O tym, �e po prostu nie przy�o�yli si� do zadania.
- Nazywasz si� Garrett? - zapyta� jeden z nich.
- Kto chce wiedzie�? -Ja.
- To on. Za�atwmy spraw�. Zrobi�em to pierwszy.
Kopn��em najbli�szego w jego rodowe klejnoty, okr�ci�em si� i pchn��em drugiego w krta�, po czym potkn��em si� o w�asne cholerne �apy. Pierwszy facet z�o�y� si� wp� i zacz�� wywraca� si� na lewo. Drugi straci� entuzjazm i odkula� na bok, trzymaj�c si� za gard�o i walcz�c o oddech.
Przetoczy�em si� i podci��em nogi kolejnemu. Zaskoczy�em go tak bardzo, �e upad� na plecy, nawet nie pr�buj�c si� podeprze�. R�bn�� �bem w bruk. Koniec, kropka.
Dobry pocz�tek. Zacz��em mie� nadziej� na wyj�cie z tego bez dodatkowych obra�e�.
Pozostali dwaj stali obok, usi�uj�c rozplata� zamotane zwoje m�zgowe. Ja tymczasem uzupe�ni�em brakuj�ce ciosy w odniesieniu do tych, kt�rych ju� pobi�em. Wok� nas zacz�� zbiera� si� t�um.
Moja dw�jka stwierdzi�a nagle, �e musi wykona� zadanie. Zbli�yli si�. Teraz zachowywali si� nieco ostro�niej. By�em szybszy, ale oni skorzystali z tego, �e mieli wi�cej r�k i n�g do zadawania cios�w. Przez chwil� ta�cowali�my w miejscu. Zada�em kilka solidnych prostych, ale trudno uszkodzi� takich przeciwnik�w, je�li nie jeste� w stanie uderzy� raz, a dobrze. Sam te� co nieco oberwa�em.
Trzecie uderzenie zmia�d�y�o m�j optymizm. Nagie zacz��em widzie� podw�jnie, a m�j wysublimowany intelekt zaj�� si� wyszukiwaniem odpowiedzi na pytanie stare jak �wiat: gdzie g�ra, gdzie d�?
Jeden z nich zacz�� przeb�kiwa� co� o tym, �ebym trzyma� si� z dala od rodziny Stra�niczki, a drugi tymczasem zamierzy� si�, �eby mnie doko�czy�. Wyrwa�em wielk�, s�kat� lask� od jakiego� podstarza�ego gapia i waln��em napastnika miedzy oczy, zanim zd��y� si� ruszy�. Kiedy bojowy ch�opty� ogl�da� gwiazdy i piastowa� obwis�e rami�, zaj��em si� m�wc�. K�apaty broni� si� d�ugo i skutecznie, p�ki jednym dobrym ciosem nie z�ama�em mu ramienia.
Chyba mia� do��. Ja te�. Gapie zacz�li si� rozchodzi�. Odda�em staruszkowi lask� i sam si� tak�e rozszed�em. Zbli�ali si� bowiem ci, kt�rzy w TunFaire grali rol� str��w prawa i porz�dku publicznego. Nie mia�em ochoty by� aresztowany i oskar�ony o pope�nienie aktu samoobrony, a w�a�nie w ten spos�b dzia�a�o tutaj prawo, kiedy w og�le raczy�o dzia�a�. Pozostawi�em ch�opaczk�w-wilko�aczk�w na placu boju, niech si� t�umacz�.
Naprawd� szcz�liwy dzie�.
Truposz z entuzjazmem powita� moj� relacj� z wypadku. Obdarzy� mnie wprawdzie swoim typowym my�lowym burczeniem, ubolewaj�c nad niekompetencj� wilko�ak�w, ale kiedy wsta�em, �eby si� umy� i przebra�, us�ysza�em:
M�wi�em ci, �eby� uwa�a�.
- Wiem. B�d� o tym pami�ta� jeszcze lepiej. Uwa�aj na karaluchy. Zaraz otocz� rybiki na P�askowy�u ��tego Psa.
Odwr�ci� cz�� uwagi od prowadzonej przez siebie wojny i u�y� jej, a