15870
Szczegóły |
Tytuł |
15870 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15870 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15870 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15870 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Gustaw Morcinek
Opowiadania
Wyboru dokona�
i pos�owiem opatrzy�
WITOLD NAWROCKI
Wydawnictwo ��l�sk"
Redaktor Jadwiga Kwiecie�
Opracowanie graficzne Andrzej Kacperek
Copyright by Wydawnictwo ��l�sk", Katowice 1984
ISBN 83-216-0500-1
Chleb Karnie//^
Serce za tam�
Stary Pawlita czeka� spokojnie na uboczu.
U n�g postawi� p�k zapalonych lamp. S�czy� si� z nich pomno-ly ��tawy, ciep�y pob�ysk, k�adz�cy si� jasnym kr�giem na d�odze.
Zapatrzy� si� we� nieruchomo. Znu�onym spojrzeniem, id�-m powoli spod nawis�ych powiek, przylgn�� do z�otawych skie-c, co si� na ko�cach but�w tli�y.
Opodal topnia� stopniowo gwar rzedniej�cych g�os�w.
Raz wraz z czelu�ci szybu wynurza�a si� winda, podlecia�a lek-
w g�r�, wstrzyma�a si� na kr�tk� drobin� czasu i siada�a ci�-
na wychylone stawid�a. Jej ka�de zjawienie si� lecia�o w oczy g�ym, zimnym, ostrym uderzeniem, jakby nieoczekiwane ujrze-i czego� bez nazwy, kryj�cego w sobie st�a�e cierpienie. �a-iny kszta�t jej �elaznych wi�zade� wra�a� si� bolej�co w czucie D�atanego serca.
By�y dwie windy. Lecia�y na przemian pod zdemi� i nad zie-�. Na ka�d� czatowa� dozorca. Spokojnie �ledzi� lot dygoc�cej y, biegn�cej z nieprzejrzanej g��bi pod zawieszone olbrzymie ta wie�owe, tocz�ce si� w milczeniu. Gdy winda wlecia�a w za-g jego patrzenia, podsuwa� stawid�a jednym pchni�ciem ich �e-nego ramienia. Chrapliwy szcz�k rozlu�nionych spr�yn, podo-y do westchnienia znu�onego �miertelnie cz�owieka, rozp�ywa�
ponad g�owami. Skrzypn�a otwierana klatka, rozwarta ochot-i na przyj�cie nowych trzynastu g�rnik�w.
G�rnicy milkli i d�ugi ich dwurz�d j�� si� posuwa� kr�tkim, jrwanym krokiem. Przednie dw�jki wype�nia�y sob� wind� po iegi. Dozorca zatrzasn�� drzwiczki, podchodzi� do sygna�u. Ostry, :gotliwy, trzykrotny pokrzyk dzwonka wpada� w przy�mion�
6
cisz�. Wtedy winda podnosi�a si� w g�r� i nag�ym rzutem zapada�a w przepa��.
Gdy ostatni g�rnicy zjechali pod ziemi�, Pawlita wzi�� lampy i podszed�.
� Siodejcie! � mrukn�� dozorca i otworzy� mu klatk�. Pawlita nachyli� si� i wszed�. Lampy prze�o�y� do lewej r�ki.
Praw� uczyni� nieznaczny krzy� na piersiach.
� Trzeci horyzont?* � zapyta� dozorca.
� Trzeci...
Sygna� wydzwoni� zawi�y rozkaz �przepinania" na trzeci poziom. Winda polecia�a w d�. W zmru�onych oczach Pawlity zgas�y elektryczne �wiat�a, tkwi�ce w drucianych siatkach u pu�apu nadszybia. Posypa� si� w uszy suchy szelest windy, zsuwaj�cej Si� w uj�ciu wyg�adzonych, l�ni�cych belek d�bowych. O�wiecone wyblak�ym �wiat�em Pawlitowych lampek, lecia�y w g�r� dwiema prostymi, czerniej�cymi pr�gami.
Potem bieg zwolni�. Pod�oga windy nacisn�a mocno stopy Pawlity. Winda zako�ysa�a si� leciuchno, przystan�a. Oczy wpad�y w jasn� biel podszybia, powleczonego wapnem. U stropu m�y�y nie�mia�o znu�one �wiate�ka. Wyszed�.
� Szcz�� Bo�e!
� Dej Bo�e! � odpar� Zorychta, czekaj�cy ju� na niego.� Co nowego na wierchu? Pogoda?
� Ech, jak zwykle. Co u ciebie?
� Nic. Wszystko w porz�dku. Maszyny mosz namazane. Tamta prawo, pod �cian�, troch� za ma�o wody biere. Jutro j� musz� �lusorze naprawi�. Poza tym wszystko w porz�dku. Aha, by�bych zapomnio� � dorzuci� jeszcze, stoj�c ju� w windzie � by� tu Pa-w�owski. Jecho� z dynamitem ze sz�stego horyzontu, mio� tam strzela�. Ale nie strzelo�, bo dziur nie wywiertali, bo si� im �wider z��mo�. A nie chcio� tego wozi� na wierch, wi�c kozo� przepi�� do trzeciego, niecho� se tu patrony. S� tam w szafce. Maszynka te� tam jest. Dej tam na to poz�r. Jutro se to odbiere. T� za-zw�� ju�. A szcz�� Bo�e!
Pawlita zadzwoni�, winda poderwa�a si� i znik�a. Zosta� sam.
Kopalnie bywaj� podzielone na poziomy (pi�tra, horyzonty), w kt�rych g��wn� arteri� jest tzw. przekop, wykuty w cali�nie.
I
Oczy jego uton�y w mrocznym szybie. Lecia� stamt�d szelest p�ywaj�cej wody. Wylewa�a si� z niewidocznego otworu, gdzie� :e �ciany. Spadaj�c w zach�ann� a nienasycon� g��bi�, rozbija�a ii� na tysi�czne drzazgi o �elazne belki ocembrowania. Wype�nia�a � ciemnym, mlaszcz�cym szumem, zwala�a si� na samo dno szybu, lo sz�stego poziomu, sk�d odp�ywa�a przekopem w szyb Henry-ta. Maszyny wyrzuca�y j� tam rurami na powierzchni�.
Zas�ucha� si� w �w znajomy, nieustanny, przelewaj�cy si� >lusk wody. Dwadzie�cia przesz�o lat ju� tak s�ucha�. Za nim, w bocznej komorze, wykutej w cali�nie piaskowca, sta�y trzy pom-jy i motory. P�yn�� stamt�d jednostajny, niski, metaliczny j�k �ozp�dzonych k� i g�uche, miarowe dudnienie trzech maszyn, wch�aniaj�cych wod� w swe wn�trza i wypychaj�cych j� z wysi�-riein na powierzchni�. Rury, biegn�ce chy�kiem pod stropem, a po-;em lec�ce w g�r� wzd�u� �ciany szybowej, gra�y lekkim poj�ciem i dygota�y w swych obsadach. We wn�trzu maszyn k��bi�a si� utajona, w �elaznych spojeniach ujarzmiona si�a, niby jaki� potw�r sp�tany czy burza gotowa w ka�dej chwili zerwa� si�, zmia�d�y�, zniszczy� wszystko doko�a; dr�a�y fundamenty maszyn, kamienna pod�oga i te �ciany sklepione; dr�a�o powietrze, uderzaj�c miarowo a pr�dziutko w znieczulone wn�trza uszu.
Spod maszyn sun�y po pod�odze trzy rury. Wpuszczone w tam�, zamykaj�c� ca�e podszybie, a raczej odgradzaj�c� szczelnie podszybie od reszty zatopionej kopalni w obr�bie trzeciego poziomu----ch�epta�y wod� z mlaskaniem. Tama by�a oddalona zaledwie o kilkana�cie krok�w od szybu. Gruba na trzy metry, chroni�a dostatecznie przed zalewem poziom pi�ty i sz�sty, znajduj�ce si� o kilkaset metr�w poni�ej. Pod naporem niepoj�tej si�y prze�ar�a si� woda przez calizn� i betonow� �cian� szybu i wali�a strumieniem w jego g��b. Dano jej spok�j. Z dna szybu odp�ywa�a przekopem na s�siedni szyb, gdzie maszyny potrafi�y si� ju� z ni� upora�. ,
Dwadzie�cia przesz�o lat temu wybuch�a ona ze �ciany, odwalonej dynamitem w przekopie. Wyrwane kamienie otworzy�y nieoczekiwanie jak�� utajon� �y�� wodn�. Rozhukane, zba�wanione fale rzuci�y si� z krzykiem na g�rnik�w, rozlecia�y si� we wszystkie ganki i chodniki. Wy�amywa�y stemple i podbudowania, podmywa�y rozlu�nione spojenia bocznych �cian, wal�cych si� teraz
8
z hurkotem, mia�d�y�y wszelki op�r zwyci�sko, wywala�y liczne drzwi, bieg�y z wyj�cym szumem w pochylniach, zape�ni�y sob� wszystkie przej�cia i przodki le��ce poni�ej przekopu, nios�y z sob� �mier� i zag�ad�.
Pawlita pami�ta� t� straszn� chwil�. Jakby to dzisiaj by�o. Pracowa� wtedy z towarzyszami w odleg�ym przodku*. Niczego si� nie spodziewali. Nagle dobieg�a ich. potworna wie��. Dozorca z ni� przybieg�.
� Uciekejcie, hawierze, Jezus, Maryjo! Uciekejcie!... � krzycza�.� Uciekejcie, bo woda ca�� hawiernie zalewo!... Za mn� wszyscy; a kto tu najstarszy? Kuczaty? A wy, Kuczaty, ostatni, m�odsi w postrzodku! �odnego nie zostawia�...
Porwali si� i pognali przed siebie, ob��kani z przera�enia. W po�owie drogi przedbieg�a ich woda, czarna, hucz�ca, lec�ca z dzikim be�kotem po chodniku. Podrywa�a im nogi, rzuca�a o �ciany, pieni�a si�, przewala�a, w oczach ros�a. Zanim dobiegli ostatniej pochylni, ju� im po pas si�ga�a. Teraz po pochylni w g�r�!... Najgorsza, najokropniejsza cz�� drogi to by�a!... Woda toczy�a si� z g�ry jak lawina. Czepiali si� stempli, za r�ce chwytali, palcami n�g najmniejszego wg��bienia szukali, najmniejszego oparcia, �eby jeno nie pozwoli� si� poderwa�... Potoczy�aby ich wtedy przed sob� jak bezwolne kloce, rozbi�aby na miazg�!... O ka�dy krok walczyli z zaciek�ym uporem, wiedz�c, �e ka�de st�pni�cie w g�r� przybli�a im wybawienie. Doszli! W przekopie jeszcze jej nie by�o... Dopadli szybu. Windy wyrzuca�y na powierzchni� struchla�ych g�rnik�w. Ich gromadka przyby�a ostatnia...
Pami�ta jak dzi�... In�ynier sta� oparty o �cian� i ociera� pot z twarzy.
� Jeste�cie wszyscy?
� Wszyscy, panie in�ynierze...
� Sk�d?
� Z pi�tego pok�adu, zza �Strzybnioczki"...
� Wszyscy?
�� Wszyscy, panie in�ynierze, wszyscy! � upewni� go Kuczaty. � Jo szo� ostatni, dowo�ech poz�r, �oden mi nie zusto� po drodze.
� T� vorwarts, ch�opi, pomog�jcie tam� budowa�!
Przodek � miejsce, gdzie g�rnicy kopi� w�giel. *�
Murarze toczyli od wind beczki z cementem, nosili nar�cza ce-ii, wywlekali wozy z wapnem.,
� Tu bydziecie murowa�!... � zakre�li� kilofem odt�d � do-i � tu bydziecie murowa�!... A pieronem! Zakiel jeszcze wody e ma... teraz zatopio ganki i chodniki, co le�� w upadzie... gdy
wype�ni, a my nie sko�czymy, przepad�o!... Spichejcie sie, ha-erze!... Po pi�� koron dostaniecie... A potem jeszcze zapyta�:
� T� wszyscy ju� s�?
� Wszyscy, co do jednego! � meldowa� sztygar. �� To dobrze. A wi�c ju�!...
Robota zawrza�a, w r�kach si� wszystkim pali�a. Pawlita gorsie pomaga�. Ceg�y nosi�, wapno podawa�, kamienie w �rodku w�ada�, cementem zalewa�. W�asnymi r�koma pomaga� tam� bu-wa�. s -.-�,/��
Gdy j� wznie�li do po�owy, nadlecia�a oczekiwana woda. To~ y�a przed sob� podrz�zgane deski, po�amane stemple i co mniej-e kamienie. Uderzy�a tym wszystkim o tam�, skoczy�a na �cia-', zapieni�a si�, zasycza�a zjadliwie i jak pies przywarowa�a pod ian�. Tylko leciuchno be�kota�a i ros�a, ros�a coraz wy�ej.
A tama r�wnie� ros�a, podnosi�a si� pod strop.
In�ynier patrza� w skupieniu na d�ugie, migotliwe, l�ni�ce re-;ksy �wiate�, ta�cz�ce po czarnej wodzie. Ile lamp pod stropem, le bryzg�w �wietlanych na wodzie si� chwia�o.
W pewnej chwili przelaz� na drug� stron� tamy, wzniesionej � do po�owy. Stan�� w wodzie poni�ej pasa. Przywo�any Pawlita g� na murze i, trzyma� mu lamp�. In�ynier zanurzy� metr w wo-'�> wyj�� zegarek i j�� liczy�. Chwil� to trwa�o. Potem cofn�� si� pokojony.
,� Ch�opi, je�li w dwie godziny sko�czymy, wygrali�my!... nchejcie si� jeny, cementu nie �a�ujcie, w �rodek kamienie tyl-> wali�. A pieronem!...
Tama ros�a.
On sam j� pomaga� wznosi�.
Z radosn� ulg� patrza�, jak tylna jej �ciana, ta od wody, pod rop si� ju� wspar�a.
� Przekl�to woda! � me�� w zaci�ni�tych z�bach. � Jednak y ci si� nie dali! Widzisz!...
10
Ostatnie ceg�y ju� pod strop wsuwano, gar�ci� ju� cement w szpary wlewano, bo nie mo�na by�o inaczej.
Wtedy zjecha�a winda, wypad� z niej nadsztygar...
� Ch�opi, szcz�� Bo�e! Kierzy�cie tu s�?! Po nazwisku!... Wyj�� notes, otworzy�. Sztygar podni�s� lamp� i �wieci�. Pawlita widzia�, �e nadsztygarowi dr�y o��wek w palcach.
� Kuezaty, jest?
� Jest!
� Mor��?
� Jest!
� Szebesta?
� Jest, panie obersztajger!
� Kubok?
� Jest!
� Szleper* Kisia�a?
� Te� jest, hynaj wopno mieszo.
� Pawlita?
� Jest!
� Pawlita m�odszy?.;.
Milczenie. Podnios�y si� oczy, znieruchomia�y ob��dnie.
� Pawlita m�odszy?! � zawo�a� powt�rnie nadsztygar. Milczenie... Serce jeno kurczy si� gwa�townie, co� je gnie w �elaznej pi�ci, rozgniata...
� T� jest Pawlita m�odszy, czy ni� jest?!...
� Ni ma!... � pad�a odpowied�, jakby uderzenie kamieniem w ciemi�.
Cisza. Serce jeno skowyczy z op�tanego b�lu, podnosi si� gdzie� pod gard�o, dech w piersi zapiera..! Jak przez sen s�yszy czyje� m�wienie:
� Jo go widzio�, panie obersztajger, jakosi na godzin� przedtem, gdy�my uciekali. Szo� do upadu po taczki...
� Kaj do upadu?
� Pod �Strzybnioczke"...
� Powr�ci� z wami?
� Ni, panie obersztajger!...
� My�my my�leli, �e on przed nami jeszcze uciek�!...
Szleper (z niem.) � ch�opiec wywo��cy ukopany w�giel w taczkach do �gospody", tj. miejsca, gdzie go �adowano do w�zk�w.
11
I znowu cisza... Czeg� oni wszyscy czekaj�? Czemu� nikt nic nie m�wi? Nareszcie. Id� do niego s�owa, takie straszne s�owa, jakby �elazne pazury, rozrywaj�ce zbiednia�e serce ojcowe.
� Zosta� tam!
� Jezusie! Maryjo!... � przewali� si� nieludzki skowyt Pawli-ty. � Mojego Janka nie ma... Jezusie, Maryjko!... m�j synek tam zosto�!... Za tam� zamurowany!...
I ob��kany przeokropnym b�lem skoczy�, porwa� z ziemi kilof i j�� pra� o tam�... Wyrwano mu go. Wtedy pazurami szarpa� kamienie, bi� g�ow� o �cian�, w�osy targa�, wi� si� po ziemi, zlitowania skamla�.
�, On tam zosto�... syneczek m�j najmilejszy... retujcie go, kamraci!... rozwalcie tam�... retujcie mi go, retujcie!...
Poderwano go z ziemi i zawleczono do windy. Dzwonek za-krzycza�. Winda polecia�a w g�r�, W ostatnim rzucie �renic widzia� szary mur tamy, za kt�r� jego synek zosta�. Wyrwa� si�, zeskoczy� chcia� z lec�cej windy. Trzymano go mocno. Potem ju� nic nie wie, co si� dalej dzia�o...
Po kilku miesi�cach wsta� z ci�kiej niemocy. Gdy szed� po raz pierwszy na szyb, baby patrzy�y na� ze wsp�czuciem, odprowadza�y go lito�ciwymi oczyma.
Zawo�ano go do kancelarii. In�ynier co� do niego m�wi�, potem odkry� nakryte papierem pieni�dze jakie� i podsun�� mu je ku d�oni. �� To za syna... � co� m�wi�. Pawlita porwa� je, zmi�� i rzuci� in�ynierowi pod nogi.
Teraz ju� wszyscy wiedzieli, �e z jego my�leniem co� nie w porz�dku. Tyle pieni�dzy rzuci� pod nogi!... �wiat te� to widzia�!...
� Hm, nie dziwota � mawiano �- na rozum mu to piz�o!... Jednego synka mie� i tak go straci�!... I jeszcze s�m pomogo� budowa� tam�!... Nie dziwota!...
� Nieszcz�cie nie chodzi po g�rach, jeny po ludziach.
� Tak, tak!...
Od tego czasu min�o przesz�o dwadzie�cia lat.
Pawlita zdziwacza�. �ona mu umar�a, zosta� sam na tym bo�ym �wiecie jak sierota. Zamkn�� si� w sobie, spos�pnia�, z nikim nie przem�wi�, a oczy mia� jakie� ob��dne i zapatrzone w siebie, �e a� l�k budzi�.
Do dawnej pracy ju� nie by� zdolny. Przydzielono go wi�c do
12
maszyn przy tamie w trzecim poziomie. Mia� ich tylko pilnowa� i dogl�da�, nic wi�cej. Zadanie to spe�nia� sumiennie, bardzo sumiennie. Tyle tylko, �e by� naprawd� jaki� niespe�na rozumu. Kilka razy widziano go, �e sta� oparty o tam� z przywartym cia�em do muru i czego� nas�uchiwa� pilnie. A gdy by� sam, to ci�gle z kim� rozmawia�. Zupe�nie jakby jaki� cz�owiek pomylony.
Poza tym s�u�b� pe�ni� sumiennie. ,
Wiedziano, �e ci�gle my�li o swoim Janku. Wiedziano tak�e, �e to z nim rozmawia, gdy nikogo nie widzi przy sobie, i �e dlatego przez tam� nas�uchuje, czy go tam nie ma po drugiej stronie, czy mo�e jeszcze �yje. Ot, jak ka�dy cz�owiek niespe�na rozumu. Jako� nie mo�e o nim zapomnie�.
Fala wspomnie� rozp�yn�a si�. Przelecia�a z hukiem pierwsza winda, nape�niona w�glem. Przetoczy�o si� za ni� w szybie roztrz�sione, dudni�ce echo.
Pawlita ockn�� si�, odwr�ci� i poszed� ku maszynom. Zawiesi� lampy na hakach. Jedn� tylko wybra�, podkr�ci� �wiat�o i zacz�� o�wieca� pompy i motor. Kontrolowa� ilo�� oliwy w szklanych oliwiarkach, dotyka� d�oni� osi i �o�ysk, bada�, czy nie rozgrzane, obejrza� motor, polecia� oczyma po migaj�cych szprychach, o�wieci� manometry. Potem otar� szmat� b�yszcz�ce cz�ci maszyn i dola� oliwy. Nast�pnie przykucn�� przy trzeciej pompie. Istotnie, czego� za ma�o wody ssa�a. Manometr wskazywa� jakie� niedok�adno�ci. Wskaz�wka skaka�a niespokojnie, spada�a gwa�townie, potem zn�w podnosi�a si�, a we wn�trau pompy co� metalicznie st�ka�o.
�� Co� tam bydzie za�pane -� pomy�la� g�o�no � no, pocze-kej, maszynko, jutro przyjdzie �lusorz, naprawi cie i bydzie wszystko dobrze...
Usiad� na �awie.
Drgaj�ce, rytmiczne t�tno maszyn poch�ania�o jego my�lenie. Z�y� si� z nimi. By�y to jedyne w jego mniemaniu istoty �ywe, godne Judzkiego serca. Przez te d�ugie, samotne godziny, w ich towarzystwie sp�dzone, opowiada� im o swym Janku, co za tam� ojcowego poratowania czeka, skar�y� si� im �a�o�nie, p�aka� niewidocznymi �zami. Zdawa�o mu si�, �e maszyny go rozumiej�. W jednostajnym, metalicznym graniu motoru, w cmokaniu i char-kocie dudni�cych pomp wy�awia� g�osy pe�ne wsp�czucia dla sie-
13
ie, lituj�ce si� nad jego b�lem, podzielaj�ce wiernie jego prze-l�ty los, jego krzywd� i to serce zgorzknia�e.
Dla ludzi ju� nie mia� serca. Ani dla zwierz�t. Zdawa�o mu i�, �e je za tam� zostawi� i teraz si� ono ko�acze i t�ucze niespo-ojnie i kwili w m�cze�stwie, pragn�c przebi� te mury zawzi�te.
�ledzi� zawrotny wir najbli�szego ko�a. W jego czarnym, gru-ym okolu skrzy�a si� jednostajna, �yskliwa mglisto��, wytworzo-a z refleks�w �wiate�, co si� rozwianych szprych uczepi�y. Ich iigotliwe a wiecznie powtarzaj�ce si� l�nienie ucisza�o wszystko r nim bolej�ce. Prze�ywa� z�udzenie, �e wszelkie czucie, to szare, odzienne czucie opada z niego w takiej chwili jak �achman zbru-zony, �e on sam powoli zanika, rozwiewa si�, a na jego miejscu /y�ania si� z mrok�w; jakie� drugiej jego �ja", wyzbyte wszyst-iego co ludzkie, pr�cz tej jednej my�li o swym syneczku najmil-zym. Przestawa� istnie� w czasie, a �y� tylko chwal�, kt�r� ju� avmo prze�y�.
Wsta� z �awy, wzi�� lamp� i znu�onym krokiem podszed� do amy. O�wieca� j� powoli, obmacywa� dr��c� d�oni�, wodzi� oczy-aa po chropowatej �cianie. Potem postawi� lamp� na posadzce obejrza� si�. Nikogo nie ma. Wyj�� z kieszeni ma�y, czarny krzy-yk, co go by� odj�� nieboszczce �onie z r�a�ca, zawiesi� na drob-iym gwo�dziu, tkwi�cym w �cianie, zapl�t� d�onie, podni�s� w g�-�, opar� o �cian� i znieruchomia�.
Cichy, skowycz�cy szept j�� sp�ywa�:
� ...Janiczku m�j, dzieci�tko moje z�ote!... Janiczku!... Nawo�ywanie jego ton�o w rozgwarze maszyn, umiera�o ci-
:hutko, ledwie si� od ust oderwa�o. Czasami zaskomla� g�o�niej, izasami tylko leciuchno za�ka�. Potem przyk�ada� ucho do �ciany s�ucha�... Zdawa�o mu si�, �e poprzez tam� s�czy si� do niego ci-:he narzekanie Janka, kt�ry za �cian� stoi, p�acze i skar�y si�, nie nog�c nijak do ojca si� dosta�. Jego modrzu�kie oczy wyblad�y u� od �ez, z jego paluszk�w, pr�no usi�uj�cych przedrapa� �cia-l�, krew p�ynie... A serce jego, to drobne serce, sta�o si� sercem >jca, kt�ry po tej stronie stoi niemoony...
� S�yszysz, jak to serce p�acze?... Jakby piskl� drobniuchne, jjdy je matka odleci... Jak ono kwili!... Biedne serce Jankowe... Jak >i� trzepoce i wyrywa i lecie� pragnie do ojca, do jego serca...
� Bo�e, m�j �wi�ty, Bo�e!...
� Janie�ku m�j z�oty, ty tam pomocy czakosz, chudzioczku m�j jedziny... Zamurowali ci�, bo��tko roztonajmilejsze, chrobocz-ku m�j malu�ki... P�aczesz teraz za murem i p�aczesz, a jo tu biedny stary stoj� i nic ci nie mog� pom�c...
� M�j �wi�ty Bo�e!...
� Ojcze nasz, kt�ry� jest w niebie, �wi�� si� Imi� Twoje, ratuj moje dziecko, dej mi go P�nb��zku Przenaj�wi�tszy... S�yszysz, jak tam ono za tam� p�acze, sierotka biedno!...
Windy ju� teraz lecia�y z nieustannym grzmotem przez zasi�g �wiat�a, wpadaj�cego w mrok szybu, mija�y si� ze �wistem, t�uk�y rozg�o�nie o belkowanie, wype�nia�y podszybie sk��bionym �oskotem.
Pawlita ockn�� si�. Potoczy� b��dnym wzrokiem doko�a, zdj�� krzy�yk ze �ciany, uca�owa�, do kieszeni w�o�y�. Pocz�apa� ku maszynom, spojrzeniem oblecia�.
� Trzeba kapk� oliwy dolo� � mrukn�� do siebie. Otworzy� szafk� i przypomnia� sobie zlecenie Zorychty. Na jej dnie le�a�o siedem naboj�w dynamitowych. Siedem szarych tulejek ze zwisaj�cymi drutami, Obok sta�a maszynka elektryczna do zapalania naboj�w i gruby zw�j drutu. .
� .Dynamit!... � szepn�� Pawlita. Ob��kana my�l zerwa�a si� nagle z u�pienia. Oczarowa�a go. Ju� wie...
Poszed� do szybu. Kiedy� widzia�, �e w za�omie le�a�y tam zapasowe �widry. S�... Dwa, trzy, pi��... Najd�u�szy �dwa metry!... Wystarczy!...
Wzi�� je ci�ko w nar�cz i poni�s� ku tamie. Rzuci�. Pi�� d�wi�k�w zakrzycza�o metalicznie pod sklepieniem. M�otek?... Poszed� szuka�. Nie ma!... Ju� wie... Klucz, ten du�y klucz od �rub... Pogrzeba� w skrzyni pod �cian�, znalaz�. Podni�s� i wr�ci�.
Wyszuka� miejsce w tamie, niewysoko nad posadzk�. Uj�� najkr�tszy �wider i j�� uderza� ostrzem o �cian�. �eby o oo zaczepi� przy wierceniu. Potem rozkraczy� si�, zgi�� i tocz�c miarowo �wider lew� d�oni�, j�� bi� kluczem oraz jego g�owic�.
�oskot" przelatuj�cych wind wzmaga� si�. Pod niskim, bielonym sklepieniem rwa� si� ci�ko, wplata� w miarowe kucie Pawli-ty, miesza� w rozgwar t�tni�cych maszyn i przepada� w g��binie szybu. A spokojne, rytmiczne uderzenie klucza o �wider dzwoni�o, dzwoni�o...
15
Praca sz�a powoli. Twardy beton nie chcia� ust�powa�. �wider udem wgryza� si� w �cian�. Pawlita bi� niestrudzenie, a za ka�-i uderzeniem �ledzi�, czy si� �wider wg��bia. Potem odk�ada� cz i szed� ku maszynom. Ogl�da� je troskliwie, nalewa� �wie�ej vy, dotyka� d�oni� �o�ysk i uspokojony wraca� do pracy. Czas mija�. Pi�ty �wider ton�� ju� w murze po g�owic�. Pawli-:oraz cz�ciej odpoczywa�. Pot zalewa� mu oczy. Zm�czone pierze mog� tchu z�apa�. Znu�enie, k�adzie mu si� kamieniem na ki, gniecie do ziemi. Jeszcze kilka uderze� i koniec... Sko�czy�. Wyci�gn�� sztab� i odrzuci�. Dysza� ci�ko. Pozbie-rozrzucone �widry i odni�s� na miejsce. Klucz r�wnie�. Potem
d� na �awie. Wzrokiem uton�� w migotliwej t�czy wiruj�cego ko�a.
U�miechn�� si� z ulg�.
Pos�ysza� bulgotanie wody w rurach. Przed oczyma stan�� mu dok zatopionej kopalni poza tam�. Przywidzia�o mu si� znie-cka, �e jego Janiczek najmilejszy le�y w wodzie w zapad�ym odniku pod �Strzybnioczk�", a woda obmywa jego d�onie, nogi warz, potem odp�ywa do maszyn i teraz mu gwarzy bulgotem, k umie, o swym mi�osiernym uczynku.
� Dobro wodziczka, dobro... Stokrotnie lito�ciwszo ni� ludzie... jnb�czek ci te� zap�a�, wodziczko, za to twoje dobre serce...
Jego syneczek le�y na dnie i patrzy w niego przez wod�. Pa-zy tymi modrymi oczyma. Jasne w�osy rozwijaj� si� �agodnie Ho um�czonej g�owy, a modre oczy patrz� z g��bi, tak s�odko itrz�. A teraz serce Jankowe wyp�ywa z piersi, takie drobne, do jerwonej r�y podobne serce. Unosi si� na powierzchni� zamar-ij wody i p�ynie leoiuchno ku niemu. Mija ganek, mija drugi, na t�wny chodnik ju� wyp�ywa, zwisaj�ce g�azy omija, teraz jest i� w przekopie... O, teraz p�ynie ku tamie... Jak ono bie�y ichu�ko, tak cichusie�ko... Ju� dobiega. Uderzy�o o tam� i za-�aka�o, biedactwo, zap�aka�o... Jakby to piskl�, co je matka od-
de�y... Pawlita uj�� si� za piersi. Zabola�o go serce b�lem tamtego sy-
lowego serca za tam�.
Wsta�. Zgarn�� �adunki do d�oni, wszystkie siedem, i podszed� ;u tamie twardym krokiem. Ukl�kn��. Wsun�� pierwsz� tulejk� lo otworu, popchn�� palcem, zwisaj�cy drut po��czy� z drutem
16
drugiego �adunku. Poszuka� d�ugiego kija, �eby je wepchn�� g��boko. Od�ama� desk� z pod�ogi, palcami a kluczem rozdar� na szczapy. Wybra� najd�u�sz�, scyzorykiem og�adzi�, wyr�wna�. Wepchn�� pierwszy �adunek, potem drugi, w ko�cu nast�pne. Wszystkie ��czy� drutem. Podar� jak�� szmat� na strz�py i zapcha� otw�r do reszty. Wyj�� zw�j drutu z szafy, roztoczy�, po��czy� z nabojami, przeci�gn�� do komory ku maszynom. Ustawi� na pod�odze maszynk� elektryczn�. Ko�ce drut�w wsun�� do jej otwor�w. , .
Chwilk� si� zamy�li�. Odgarn�� r�k� my�li z czo�a i u�miechn�� si� rado�nie.
Potem uj�� r�koje�� maszynki, ,podni�s� powoli w g�r� i pchn��...
Nic!
Uj�� drugi raz, podni�s� w g�r� i pchn�� mocniej...
Jezus! Maryja!...
Piorunowy huk!... Ogie�!... Dym!...
Olbrzymie zwa�y muru przelecia�y z wyciem obok komory, wy�ama�y szybowe zapory, pras�y o przeciwleg�� �cian� i run�y w g��bin�... Szalony p�d powietrza cisn�� Pawlit� o �cian�.
Zerwa� si�!...
Grzmot zwalaj�cego si� w g��bi� rumowiska rycza� przeci�gle, a wraz z nim lecia�y krzyki sk��bionej wody, wywalaj�cej si� z rozwiartej gardzieli przekopu.
Serce Pawlity zatrzepota�o rado�nie.
� Janek! Janek m�j!...
I skoczy�, by porwa� swego synka w obj�cia.
Rozp�tana woda rzuci�a mu si� na piersi, uj�a mocno, porwa�a z sob�, trzasn�a o framug�, rozbi�a i pchn�a w czarn�, hucz�c� czelu�� szybu.
2927
2 Opowiadania
Pami�ci g�rnik�w poleg�ych w Karwi�skiem po�wi�cam
Zgaszony p�omyk
Wszyscy g�rnicy zebrali si� ju� w cechowni. 3rzez wysokie, brudne okna s�czy� si� szary �wit zachmurzo-) dnia, rozsiewa� p�czniej�ce drobinki omdla�ej jasno�ci, po~ ia� zmi�te twarze sino�ci�, w oczach roz�ega� wilgotne l�nie-�ywych skierek. Poza oknami by�a przedranna cisza, pe�na roz-k�ych p�achcisk dymu, co si� z czarnych, wysokich komin�w �pi�c� ziemi� opuszcza�. W g��bi perspektywy m�tnia�a mglis-, rozlana szeroko i daleko po �wiecie, niby staw bezbrze�ny, mar�y, z kt�rego jakie� chojary i zabudowania, �mig�e wie�yce pl�tane rusztowania pod niebo stercza�y. A. niebo by�o niskie i sine.
Wr�bliki tylko czyni�y pod okapem srogi jarmark, dogaduj�c e zawzi�cie, potrz�sa�y skrzyde�kami, iska�y si� po brzuszkach, odnymi oczyma strzyg�y po ziemi, gdzie by tu co� dobrego do l�enia znale��.
W cechowni szemra� �ciszony gwar wielu g�os�w. Jakby w ulu 2d wyrojeniem. Stateczniejsi g�rnicy siedzeli na �awach, trzy-j�c lampy pomi�dzy kolanami, ci m�odsi o �ciany si� poopierali, i��d� i pachol�ta baraszkowali w tyle, szczypi�c si�, popycha-i raz wraz prychaj�c st�umionym �miechem. � Cicho tam, ch�opcy!... � ucisza� ich czasem grubawy, a gro�-nad�ty g�os kt�rego� g�rnika.
Wtedy ch�opcy przycichali. Lecz po chwili znowu to samo. In-a� g�rnicy, zapatrzeni w swe troski, rozmawiali p�g�osem z salami, szukali w swej m�dro�ci i do�wiadczeniu niezawodnego sobu, �eby cz�owiekowi lepiej by�o, przytakiwali g�owami, rodrze darz�c si� �yczliwymi radami. Wszyscy czekali na sztygara i na jego losowanie.
18
A ka�dy w my�lach pragn��, �eby go sztygar przeznaczy� do takiej roboty, do takiego przodka, gdzie by si� i w�giel �atwo wali�, i gdzie niedaleko' od szybu, gdy� wygodniej tam drzewo na stemplowanie donie��, i �eby te� kamraci byli do rzeczy...
Boczne drzwi otworzy�y si� raptownie i z ich obramienia wst�pi� do sali ma�y, kr�py Kasperlik, sztygar z rudymi w�siskami i w okularach. Podrepta� do sto�u. Spod pachy wydoby� grub� ksi�g�, po�o�y� j� na st�, siad�, otar� w�sy i j�� w niej kartkowa�. Zaleg�a cisza. Wszystkie oczy �ledzi�y nerwowy ruch jego d�oni, przerzucaj�cej zapisane i pokratkowane stronice ksi�gi.
Potem rozpocz�o si� losowanie.
Sztygar wymienia� najpierw! miejsce przodka, a wi�c numer pok�adu, wschodnie czy zachodnie pole, numer g��wnego chodnika i bli�sze okre�lenie przodka � �pod diagonel�", �pod Kry-kiem", �pod hasplem w upadzie", �w g�rze nad szybikiem", jak ju� tam trafi�o. Nast�pnie r�baczy. Najpierw najstarszego, potem po kolei coraz m�odszych. Potem jeszcze wozak�w. Jednego, drugiego, a czasem i dziesi�tego. W ko�cu tacznik�w. Je�eli by�o daleko do gospody lub z upadu, wymienia� ich du�o, je�eli za� bli�ej i wygodniej, mniej. Gdy sko�czy� z jednym przodkiem, czeka�, a� si� wylosowani g�rnicy wynios� z cechowni. Potem zaczyna� losowanie do nast�pnego. I tak bez przerwy, a� wszystkim g�rnikom przeznaczy� miejsce nowej pracy. Na ca�y miesi�c.
W sali pozostali jeszcze krzywy Durok, zezowiaty Warc�ga i Ze-flik Motyczkulin. Krzywy Durok mia� kiedy� nog� z�aman�, dlatego teraz mocno kula�, bo mu j� lekarz �le nastawi�. Potem jeszcze mu kamienie na krzy� spad�y. D�ugo przele�a� w szpitalu, zdawa�o si�, �e ulegnie'. W ko�cu wyliza� si�. Lecz zosta� krzywy i chodzi� nachylony do ziemi, jakby jakie� brzemi�'na plecach nosi�. Mawia�, �e mu nawet tak wygodniej chodzi� w kopalni, bo nie ma obawy, �e g�ow� o strop uderzy.
Zezowaty Warc�ga by� ju� stary. Ale krzep� jeszcze mia� niezgorsz�. Gdy czasem porwa� jakiego� narwanego weso�ka, co si� niebacznie o�mieli� natrz�sa� z jego zezowatych oczu, i prasn�� nim o ziemi�, i pi�ci� przy�o�y� raz i drugi, to tamten biedaczy-sko po d�ugie czasy pami�ta� i odt�d Warc�g� w wielkim miewa� poszanowaniu. Ch�op to by� z wiary. Kl�� szpetnie, pieronowa�, �e nieraz cz�eka ciarki przechodzi�y, ale krzywdy nikomu nie da�
19
tczyni�, pom�g� w biedzie ka�demu, czy to w�zek podnie��, co ; szyn spad�, czy stempel w filarze podbi�, czy nawet tytoniu na �liwk� s�siadowi udzieli�, gdy tamten ju� sw�j wyczerpa� lub v domu zapomnia�. Porz�dny to by� ch�op.
Zeflik Motyczkulin mia� dopiero szesna�cie lat. By� to ch�opak )lady, w�t�y, o nastroszonej, szczeciniastej czuprynie, o wielkich, nodrych, a wiecznie gdzie� zapatrzonych oczach. Brwi wysoko za-ysowane nadawa�y jego twarzy wyraz jakiego� �miesznego zdziwienia. Zamkni�ty w sobie, nie umia� si� bawi� z r�wie�nikami. STad ich ha�a�liwe towarzystwo przedk�ada� jaki� zaciszny k�tek, wn�k� jak�� mi�dzy stemplami, gdzie ma�o �wiat�a dochodzi�o, w�z przewr�cony, w kt�rym si� �atwo m�g� zmie�ci�, czyje� plecy jarczyste, za kt�rymi snadno si� skuli� i uj�� k��liwej uwagi towarzyszy.
Po prawej stronie sto�u by�y drzwi do sztygarowej kancelarii, x) drugiej sta� o�tarz �wi�tej Barbary, patronki g�rnik�w. Czarne i�upy kr�cone, imituj�ce niezdarnie marmur, ujmowa�y du�y sczernia�y obraz. Na obrazie modli�a si� kl�cz�ca posta� �wi�tej 3arbary, z mieczem w d�oni. W g��bi widnia� g�rzysty krajobraz wysoka wie�a okr�g�a, do z�udzenia przypominaj�ca komin na szybie �Franciszki". Czyje� pobo�ne r�ce niewie�cie uplot�y du�y wieniec papierowy z czerwonymi r�ami i bia�ymi lelujami i zawiesi�y go naoko�o obrazu. Kilka nadpalonych �wiec w metalowych, �ni�cych lichtarzach dope�nia�o niewyszukanej ozdoby. Pod o�tarzem czerni� si� prosty kl�cznik sklecony w sto�ami zak�adowej, d�cznik z wytartymi �ladami od kolan, co przed ka�d� szycht� labo�nie pod obrazem przykl�ka�y.
Z powa�y zwisa� d�ugi, ciemny �a�cuszek, rozszczepia� si� w trzy odn�ki, ujmuj�ce mizern� lampk� jakby w trzy rozpostarte pa�ce. Lampka by�a z czerwonego szk�a. Chybotliwy p�omyk jarzy� si� w g��bi, podobny do purpurowego motylka, co ria irobn� chwileczk� przysiad� i teraz nieporadnie skrzyde�kami sennie wachluje. Tylko czeka�, skoro si� zerwie i w zygzakowatej, kapry�nej linii poniesie si� po sali, zostawiaj�c w zapatrzonych >czach smug� czerwonych p�omyk�w.
Zeflik Motyczkulin wch�ania� w oczy jaskraw�, rubinow� plamk�. Dobrze mu by�o na sercu, gdy tak patrzy� bez przerwy w jej urok. Subtelne jej �wiate�ko s�czy�o si� jak�� niepoj�t�
20
szczelin� w g��b serca, wype�nia�o je stopniowo, roz�wietla�o w radosn� czerwie�. Mia� wra�enie, i� znajduje si� w starym, wysokim ko�ciele o zmroku, w kt�rym pachn� nar�cza mi�ty, w ciszy sennym p�omykiem pe�ga wieczna lampka, a nie widziane przez nikogo zjawy sp�ywaj� spod stropu motylim ruchem, przed o�tarzem w t�um wielki si� gromadz�, bia�e d�onie nad g�owy podnosz� i zaczynaj� �ciszonym g�osem nuci� pie�� jak��, jeszcze nigdy nie s�yszan�. Ni to �piew, ni muzyka... A na przedzie jego ojciec...
�� A wy, Warc�go i Duroku � ocuci� go chrypliwy g�os Kas-perlika � wy p�jdziecie do �starych rob�t". Wiecie, do dziewi�tnastego pok�adu. P�jdziecie przez �spol�ny ganek", potem t� star� pochylni� do kopca, potem na lewo drugim gankiem, a� przyjdziecie pod tam�. Od tamy pi��dziesi�t metr�w do kopca. Tam ju� jest naznaczone. Godziny * tam wisz�. Bydziecie tam robili lufto-w�*. Dozorca tam przyjdzie z pocz�tku szychty, to w�m jeszcze wyja�ni, co a jak. Ukopany w�gie� bydzie wasz synek, Zeflik Mo-tyczka, w taczkach odwozi� do pierwszego chodnika na prawo i tam go bydzie uciepowa�. A� pod strop, �eby si� wszystko zmie�ci�o. No, id�cie ju�!... A meldujcie si� pod szybem u dozorcy � doda� jeszcze.
� T� p�d�, synek � mrukn�� Warc�ga na Zeflika i poszli.
� No, to za� m�my porz�dn� obijaczk� � ucieszy� si� Durok, za�o�y� sobie na �liwk�, splun�� i pokusztyka� z ty�u.
W �starych robotach" ju� od lat nikt nie pracowa�. Dawne chodniki, zupe�nie ze stempli obrabowane, z szyn ogo�ocone, miejscami zamurowane tamami i zamkni�te podsadzkami, miejscami tylko zakrzy�owane okorkami na znak, �e poza krzy�em zagazowane i nikomu tam wchodzi� nie wolno, tworzy�y jedynie ganki, kt�r�dy odprowadzano zu�yte powietrze z dziewi�tnastego pok�adu pod szyb wentylacyjny. D�ugo sz�o si� osamotnionymi gankami, opuszczonymi przez ludzi i myszy*, mija�o si� jedn� i drug�, i nast�pn� tam�, ja�niejsz� w czerni pobielan� �cian�, mija�o si� szereg bocznych gank�w zakrzy�owanych, raz sz�o si� pod g�r� opustosza�ymi pochylniami, raz prostopadle do nachylonego po-
G o d z i n y s� to sznury zawieszone u stropu, obci��one kamieniem, a wskazuj�ce kierunek, w kt�rym ma si� poprowadzi� nowy chodnik. Luftowa � chodnik, s�u��cy do odprowadzania zu�ytego powietrza. W kopalni znajduj� si� myszy, a czasem i karakony.
21
adu, przesz�o si� ca�y labirynt spl�tanych chodnik�w, w kt�rych lko do�wiadczony g�rnik potrafi� nie zab��dzi�, zanim si� dosz�o > tamy, przewodz�cej w�skim otworem silny wiew nagrzanego, )dkawego powietrza do szybu wentylacyjnego.
Kiedy� szala� tu po�ar. Straszny po�ar.
Chodnikami tymi uciekali g�rnicy, tutaj szukali poratowania zed goni�c� ich �mierci�, tu si� k�adli pokotem na ziemi niby zepkie drzewa w lesie w czas okrutnej burzy, tutaj d�awili si� ekielnym czadem, co si� rozbiega� ��tawym, brudnym dymem ca�ym podziemiu, konali w ogromnej m�ce, w przera�eniu stru-Lla�ego serca...
�mierci ich przy�wieca�o ruchliwe mrowie b��kitnych p�omy->w, czepiaj�cych si� z sykiem i cichym, z�owieszczym trzeszcze-em skrusza�ych �cian w�glowych, osmala�o ich zw�oki, pe�za�o swej potwornej nienawi�ci do �ycia ludzkiego, b��dzi�o na o�lep, nackiem pO cnym kretowisku, wygrzebanym przez czarne r�ce dzkie, s�czy�o z siebie k��by smolnego, czarnego jak noc dymu,
s�upem z�owrogim bi� przez kilka dni z szyb�w pod rozb��kit-one niebo, d�awi�o si� w swej nienasycono�ci, zdycha�o powoli, : sczez�o, na wieki przez ludzi przekl�te. Tutaj by�o najbogatsze Liwo po�aru, w tych gankach w�a�nie.
Lata od tego czasu min�y. Zatar�y si� w pami�ci wspomnie-a tamtych chwil m�ki ludzkiej, spopiela�y w sobie, jakoby ziel-:iem zaros�y. Jak sen ci�ki wydawa�o si� teraz wspomnienie mtych przekl�tych dni onym niedobitkom, co si� jeszcze ostali, k senna zmora przychodzi�y wspominki, zmora � o kt�rej nie iedzie�, kiedy si� �ni�a.
Po ugaszeniu po�aru wyniesiono nieboszczyk�w o m�cze�skich rarzach, na powierzchni� wydobyto, do s�o�ca na wznak po�o�o->, a wtedy krzyk by� i rozpacz, i p�acz nieludzki, bicie wszyst-ch dzwon�w w ko�cio�ach karwi�skich, ponury �piew ksi�y pos�pne, �kaj�ce granie tr�b mosi�nych, na kt�rych si� s�o�ce ido�nie skrzy�o. Na przodzie niesiono ogromnego Chrystusa um�-wnego na krzy�u, kirem przyodzianego. Za krzy�em nieprzejrza-f sznur woz�w z trumnami, a pobok b�l i rozpacz bezsilna straszna, nia�czona w poduszonych sercach ludzkich.
Ju� temu tyle lat... Zatar�y si� wspominki tamtych chwil, spo-.ela�y w sobie do niepoznaki, jakoby zielskiem zaros�y, podobnie
22
jak zielskiem zaros�y te mogi�y g�rnicze, co p� cmentarza w swe posiadanie obj�y.
W �starych robotach" �lady jeszcze pozosta�y. �ciany gank�w, wygrzebanych w cali�nie w�glowej, wypalone g��boko, pokryte by�y teraz warstw� czarnego, g�bczastego �u�la jakby cia�o ludzkie wrzodem ohydnym. �ciany gank�w w cali�nie piaskowca wykutych powleczone by�y czarnym nalotem kopcia i sadzy, �e cz�owiek id�cy mia� wra�enie, i� si� w trumnie znajduje. Cisza tam by�a, taka ogromna, niepoj�ta cisza, �e serce zamiera�o, a chrz�st przelewaj�cej si� w �y�ach krwi dzwoni� w uszach, jakby zadusz-ne podzwonne na opuszczonym cmentarzu.
Kiedy Zeflik pos�ysza�, �e sztygar przeznacza ich do pracy w �starych robotach", zab�yszcza�y mu oczy tajemn� rado�ci�.
� Do �starych rob�t". Jej kandy!... Tam, gdzie ojciec zosta�!... � pomy�la�, a serce rozko�ysa�o mu si� na chwil� �ywiej.
Zjechali ostatni do kopalni. W ostatniej windzie. Pod szybem nie zastali g�rnik�w. Wszyscy ju� si� rozeszli. Zeflik jednak wiedzia�, �e w tej chwili nie ma jeszcze nikogo w przodku, �e wszyscy siedz� na p�ytach u wej�cia do chodnik�w i � jak zwyczaj ka�e � opowiadaj� szeroko o wszystkim, co tylko g�rnika mo�e interesowa�. O zarobkach, o pracy, o tym, jak to gdziesik na odpu�cie by�o, o dziewczynach, przer�ne dowcipy, gadki, wspomnienia, �ale, o wszystkim.
Usiad� teraz w niskiej wn�ce, lamp� wtuli� mi�dzy kolana i odda� si� z lubo�ci� swoim marzeniom. Durok i War�ga usiedli opodal, �uli tyto� cierpliwie, strzykali przez z�by i czekali na dozorc�.
Po jakim� czasie zjecha� z innymi. Durok i Warc�ga podeszli do niego.
� Aha, jeste�cie? To dobrze. T� pos�uchajcie, ch�opi. Kasper-lik ju� wom powiedzio�, kaj bydziecie robi�. T� id�cie tam, zaznaczone ju� tam mocie, kaj bydziecie kopa�. Bydziecie przebija� chodnik w �cianie na lewo. Godziny tam s�. Wysoki p�tora metra, szeroki dwa metry. Motyczka... kaj mocie Motyczk�? � zapyta�, rozgl�daj�c si�.
� Motyczka... Motyczka... Kaj�e� wloz, synek? � zawo�a� Warc�ga, podnosz�c lamp� i szukaj�c go oczyma.
� Oto �ech jest!... � zg�osi� si� Zeflik.
23
J.
� Motyczka bydzie ukopany w�giel odwozi� � ci�gn�� dalej lspokojony dozorca. � Toczki we�mie se po chodniku z magazy-iu w dziewi�tnostym pok�adzie. Tam obok jest zakrzy�owany ga-lek. Krzy� przesu�cie o jakich pi�� metr�w ni�ej, a Motyczka tam jydzie w�giel wywozi� i' uciepowa�. Ale porz�dnie, pod strop, �e-ay sie zmie�ci�!... Drzewa wi�m tam wiela nie trzeba. Bo budowa� ;am nie nole�y, strop jest zdrowy. Ale poz�r trzeba da�. Przynajmniej na Motyczk�, �eby mu si� kaj co nie sta�o...
� No, no... dy� za� tam... � upewni� go Warc�ga.
� A d�ugo tam bydzie tej obijaczki? � zapyta� Durok.
� D�ugo?... Na, jo my�l�, �e dwa tydnie. A� przekopiecie, a� traficie do jakiego starego chodnika. Tam gdzie� jest chodnik. Ot� ten wasz ganek to bydzie luftowo. Dokopiecie j� do tamtego starego chodnika. Wed�ug mapy musi tam by� z pi��dziesi�t metr�w. A tym chodnikiem potem p�jd� wiatry pod �Henrdet�". Ale to w�im powiadom, dejcie se dobry poz�r!... Zw�aszcza, gdy ju� by-iziecie czuli, �e �ciana g�ucho, �e ju� si� dokopujeoie do tamtego starego chodnika. Nie by� tam jeszcze �oden od ostatniej eksplozji... mog� tam by� gazy, �ebo co... Musicie se da� wielki poz�r!... Zreszt�, jo tam potem bydym przy was!... No, bie�cie ju�!...
� Gligauf, panie oberhajer!* � po�egna� go Warc�ga, zabieraj�c si� do odej�cia.
� Gligauf! � odrzuci� dozorca.
I Warc�ga, Durok i Zeflik Motyczkulin poszli w g��d przekopu ku dziewi�tnastemu pok�adowi, kolebi�c lampami miarowo.
Zeflik prze�ywa� dziwne uczucia. Niby uradowanie, niby niepoj�ty, s�odki l�k. Wiedzia�, bo nieraz inni g�rnicy lub matka o tym opowiadali, �e jego ojciec zasta� w czasie wielkiej eksplozji w tamtych stronach, nazwanych p�niej �starymi robotami". Kilku g�rnik�w tam zosta�o. Gwa�towny wybuch poderwa� wtedy ostemplowanie, strop si� zawali� i odci�f drog� do szybu. Dowiedziano si� o tym, gdy wydobyto zw�oki poleg�ych g�rnik�w. Brakowa�o ich jeszcze siedmiu. Przeszukano wszystkie dziury, wszystkie zawaliska; gdzie tylko mo�na by�o dotrze�, tam ich szukano. Nie znaleziono. W ostatnim chodniku, prowadz�cym do najbardziej odleg�ego filaru, natrafiono na zarwany strop. Wiedziano
Szcz�� Bo�e, panie dozorca!
24
wi�c teraz na pewno, �e tam pozostali. Pr�bowano ich odkopa�, pracowano tam jeden tydzie� i drugi. Przekonano si� jednak, �e strop zarwa� si� na d�ugiej przestrzeni, �e przekopanie si� do nich kosztowa�oby kilka miesi�cy bezp�odnej pracy, i dano spok�j wszystkiemu. To� i tak ju� tam dawno s� nieboszczykami. Wida�, wybuch pierwszych ich dosta� i pierwszych zabi�. Dano wi�c spok�j wszystkiemu. Sprowadzono tylko ksi�dza w to miejsce, ksi�dz pokropi� zawaliska �wi�con� wod�, pomodli� si�, wyszepta� kilka pacierzy zbiela�ymi ustami, za�piewa� zd�awionym g�osem Dies irae... � i sko�czone. Tyle jeszcze, �e na powierzchni, nad miejscem ich spoczynku, wystawiono kaplic� z um�czonym Panem Jezusem.
Matka nieraz opowiada�a o tym wszystkim swojemu Zefliko-wi. Nie by� jeszcze nigdy w tych stronach. Gdy pomy�la�, �e teraz tam b�dzie, gdzie� niedaleko od swego ojca, wyczuwa� dziwny skurcz serca, jakby mu je co� w d�o� mocn� ujmowa�o i raz po raz gniot�o.
Zeflik nie pami�ta� swego ojca. Dziewi�� miesi�cy liczy�, gdy ojciec po raz ostatni uszczypn�� go pieszczotliwie w policzek, za-koleba� ko�ysk�, w kt�rej ma�y Zeflik r�owymi n�kami grzeba� i co� po swojemu gwarzy� z ojcow� twarz�, nachylaj�c� si� nisko nad nim. Ojciec powiedzia� mu ode drzwi: � Pa, pa, rybeczko!... � d�oni� skin��, roze�mia� si� rado�nie i poszed�. Nie wr�ci� ju� wi�cej. Ani �ywy, ani umar�y.
Od tego czasu min�o pi�tna�cie lat.
Przez ten czas Zefliczek r�s� samopas prawie, bo matka musia�a po calutkich dniach u innych pracowa�, by na chleb zarobi�. Wraca�a zawsze wieczorem z roboty spracowana, zm�czona, a wtedy ma�y Zefliczek wraca� r�wnie� do domu z ca�odziennej w��cz�gi i ju� na schodach dopomina� si� wieczerzy.
Gdzie on to nie bywa�! Budzi� si� zawsze, gdy ju� matka posz�a do pracy, zjada� przygotowane �niadanie, zamyka� izb�, klucz chowa� pod pr�g i wymyka� si� z domu. Wa��sa� si� przez ca�y dzie�. Czasem przy��cza� si� do towarzystwa swych r�wie�nik�w, lecz rych�o ucieka� od nich, bo ci zawsze starali si� mu ubli�y� lub dokuczy�. Z natury nie�mia�y i jakby zastrachany, nie potrafi� w dostatecznej mierze odcina� si� czy broni� wobec zaczepek towarzyszy. Ch�opcy za�, wiedz�c, �e nikogo nie ma, kto by si� za
25
m uj�� i sk�r� ich raz i drugi porz�dnie przetrzepa�, uczynili go bie przedmiotem swych psich figl�w, maj�c sto pociech, gdy go ogli do �a�osnego p�aczu pobudzi�.
Czasem, doprowadzony do ostateczno�ci, pr�bowa� pom�ci� si� doznan� krzywd�, zaciska� pi�ci i rzuca� si� na pierwszego brzegu przeciwnika. Ch�opcy wtedy Wybuchali radosnym �mie-em, widz�c, jak napadni�ty prze�ladowca jednym zamachem rz�sa z siebie s�abego Zef liczka, powala na ziemi� i pi�ciami �ada. A gdy uciekli, Zef liczek podnosi� si� z ziemi, ociera� g�ste y, a d�awi�c si� bole�nie poczuciem swej bezsilno�ci, wykrzyki-a� za nimi:
� O, poczekajcie, gdybych tak mio� ojca, toby w�m on ko�ci i��mo� za to wszystko, wy chachary!...
Wraca� potem w sw�j ulubiony k�t, uczyniony w przydro�nych �akach pod nachylonym d�bem, zaciska� oczy �ci�ni�tymi pi�-iami i p�aka� d�ugo.
� Czemu jo nie m�m ojca?...
Pytanie to nie opuszcza�o go nigdy. Wierzy�, �e gdyby ojciec �, nie dzia�aby mu si� nijaka krzywda, bo ch�opcy mieliby rach przed nim, nie wa�yliby go si� tkn�� w obawie, �e Zef lik�w ciec nie podaruje im tego. A tak ojca nie ma, bo gdzie� pod zie-i� zosta�, matki ch�opcy si� nie boj�, tym bardziej �e jej nigdy
domu nie ma, a on jest sam, taki sierota, przez wszystkich po-turkiwany i krzywdzony.
Pami�ta, gdy jeszcze by� m�odszy, prosi� raz swoj� matk�, by u kupi�a ojca na odpu�cie.
� Podziwejcie si�, mamulko � -t�umaczy� � oto wszyscy i�opcy maj� tatulka, i Robert Kuczatego, i Hanys Wytrzens�w, Feliks Moroni�w, a jo nie m�m. Podziwejcie si�, mamuliczko, lpcie mi takiego tatulka na odpu�cie... Pyty, pyty, kupcie!...
Wida�, s�ysza� kiedy�, �e na odpu�cie mo�na kupi� ch�opk�w piernika. I wywnioskowa� naiwnie, �e jego ojciec te� by� ch�opem, tylko takim du�ym, a je�eli by� ch�opkiem, to go z pewno-i� mo�na kupi� za kilka groszy.
Motyczkula, Zeflikowa matka, u�miechn�a si� wtedy i powie-da�a mu, �e takiego tatulka nie mo�na kupi� ani za sto groszy.
Zmartwi� si� wtedy synek, bardzo si� zmartwi�. I my�la�, �e lyby mia� sto groszy i jeszcze troch�, toby z pewno�ci� da�o si�
owego tatulka kupi�, i mia�by go, i tak by go strasznie kocha�, jeszcze bardziej ni� t� star� kotk�, co si� w izbie na pierzynie wylegiwa�a. I postanowi� zbiera� te grosze tak d�ugo, �a nazbiera.
Lecz nie nazbiera� ich nigdy. Z czasem zm�drza� i zrozumia�, �e tamte ch�opki na odpu�cie by�y z prawdziwego piernika, a prawdziwego ojca nie mo�na kupi� za kilka groszy. Ch�opcy za� dowiedzieli si� o tym � wida�, matka komu� to opowiada�a � i przez d�u�szy czas natrz�sali si� z niego, �e Zeflik�w ojciec by� z piernika-na odpu�cie kupiony.
T�sknot� jego za posiadaniem ojca, za ogl�daniem go w�asnymi oczyma, za jego opiek� podsyca�y jeszcze opowiadania matki.
Nieraz bowiem w chwilach wolnych, wieczorami, opowiada�a mu o nim. Za oknami szala�a wichura lub deszcze dzwoni� monotonnie o szybki okienne, a w izbie stopniowo g�stnia� fioletowy zmierzch, podnosi� si� pod powa��, podchodzi� ku oknu, przemienia� w mi�kk�, senn� szarzyzn�, zaciera� wszystkie kontury przedmiot�w, pieszczot� sp�ywa� na wszelkie czucie sko�atanego serca, koi� je i s�odko�ci� syci�. W takie zmroki Zeflik s�ucha� opowiada� o ojcu, kt�re si� przemienia�y w przedziwne ba�nie o zaczarowanym kr�lewiczu, co gdzie� w podziemnym kr�lestwie brodatego Pusteckiego* spoczywa, czekaj�c godziny wybawienia. S�owa matczyne wynurza�y si� z mrok�w wieczornych i sz�y w Zeflicz-kowe serce, jakby obrazki kolorowe na okiennym szkle w ko�ciele malowane, kt�re s�o�ce prze�wietla, siej�c barwne cienie po �cianach. S�ucha� zapatrzony w te dziwy, wyczarowane matczynymi s�owy, radowa� si�, nimi, karmi� serce sieroce, a wtedy zawsze widzia� ojca. Raz wyst�powa� na tle mroku, jak �w �wi�ty Jerzy, rycerz waleczny, co d�ug� dzid� szpetnego smoka w gardziel bodzie. W z�ot� zbroj� obleczony, na koniu spienionym, co przednie kopyta wysoko w powietrzu podni�s�, o urodziwej twarzy, przymru�a oczy i godzi w z�ego potwora. Smok k�apie strasznymi z�bcami, po�re� pragnie �wi�tego rycerza, a rycerz nic si� nie boi. Gdzie on to widzia� tego m�nego mocarza o anielskiej twarzy? Aha, ju� wie! W starym ko�ciele w bocznym o�tarzu. Zrozumia�, �e to nie by� �wi�ty Jerzy, jak mu matka m�wi�a, lecz ojciec jego to by�. Tak, naprawd�, to ojciec jego, rycerz nieustra-
Pustecki � duch podziemi w kopalniach karwi�skich, na G�rnym �l�sku zwany Skarbnikiem.
27
my w zbroi z�ocistej, co si� niczego nie boi, ani nawet smoka caradnego, ani nic...
Innym zn�w razem wychodzi� do niego z odwieczernego lierzchu jak �w pan wielemo�ny o jasnej a hardej twarzy, bieluchnymi, pieszczonymi r�koma, kt�rego kiedy� w karecie abiowskiej widzia�, niedbale opartego na sk�rzanych mi�kkich duszkach. A cztery kar� konie k�usem lecia�y, t�tni�c rytmicz-? �wiec�cymi kopytami po kamienistej drodze, a w rozp�dzonych �ach s�o�ce si� na szprychach �ama�o, rozrzucaj�c koliste bryzgi >cistych iskier. Taki z pewno�ci� by� jego ojciec...
A silny musia� by�, jak ten kt�ry� kr�l polski, o kt�rym mu atka z �Maria�skiego Kalendarza" czyta�a, silny okropnie, co to dkowy �ama� w gar�ci jak nic, a konia ponad g�ow� podnosi� i�by z ziemi wraz z korzeniami wyrywa�, nawet ani w d�onie e popluwaj�c. Taki silny by� jego ojciec. M�j Bo�e, da�by on bo-i tamtym przegrzeszonym ch�opczyskom, co tak Zeflikowi do-iczaj�, da�!... A mamulka nie musia�aby tak ci�ko za kawa�em chleba gania�, boby du�o pieni�dzy na pierwszego do domu �zyni�s�, i wtedy mamulka roztomi�a nie musia�aby po nocach irzeka�, �e j� w ko�ciach drze i �amie od nadmiernej pracy. M�j
o�e kandy!...
Nienawidzi� kopalni. Ona mu zabra�a ojca i teraz nie chce z po-rotem odda�, niedobra!... Gdzie� go strasznie g��boko ziemi� rzywali�a, kamieniami zasypa�a, ludziom mi�uj�cym go skrad�a �ycie mu odebra�a. Niedobra kopalnia!...
Pewnego razu wr�ci�a matka z pracy do domu ju� p�no wie-sorem, a Zefliczka nie zasta�a w izbie. Chwil� czeka�a, my�l�c, i niezad�ugo przybie�y. Ale �efliczek nie przychodzi�. Wtedy iepok�j ogarn�� jej serce, wybieg�a na drog� i ludzi si� pyta�a, sy nie widzieli gdzie jej syneczka.
:� Nie widzielichmy � odpowiadali wszyscy.
Jeden tylko powiedzia�, �e zauwa�y� go przy kapliczce, jak co� r ziemi grzeba� motyk�.
Pobieg�a tam i znalaz�a swojego Zefliczka, �pi�cego w wygrze-anym do�ku w ziemi.
� C� tu robisz, chroboczku?
Zefilczek zbudzi� si�, przetar� zaspane oczy, wylaz� przy pomo-y matki z do�ka i rozp�aka� si�.
28
� Czemu p�aczesz, Zefliczku?... Co� tu robi�?... No, powiedz mi...
Wtedy �efliczek, t�umi�c �kanie, opowiedzia� jej, �e wzi�� z szopki ma�� motyk� i poszed� ku kapliczce, w to miejsce, gdzie g��boko pod ziemi� ojciec poratowania jego czeka, i kopa�, i kopa� d�ugo, �eby ojca wykopa� i na s�o�ce wyprowadzi�, lecz nie m�g� si� dokopa�, bo on bardzo g��boko, i ani nie wie, kiedy usn��.
Potem Zeflik zacz�� chodzi� do szko�y. Trwa�o to osiem lat. Tam nauczyciel przekona� go do reszty, �e ojca swego ju� nigdy nie zobaczy, chyba w s�dny dzie�. Tak bowiem g��boko znajduje si� pod ziemi� i tak dalece przej�cie do niego jest zawalone rumowiskiem, �e nikt nie potrafi ju� go odgrzeba�.
Przez d�u�szy czas trapi�a go wtedy natr�tna my�l, w jaki spos�b potrafi si� ojciec wydoby� w s�dny dzie� spod owego zawaliska, kiedy teraz ludzie nie mog� go odkopa�. Nie jimog�o mu si� to nijak w g�owie pomie�ci�, �e on wtedy o boskiej mocy wstanie i na �wiat bo�y wyjdzie. Nikomu si� ze swej udr�ki nie zwierza�, bo wiedzia�, i� go nikt nie 'zrozumie, a przeciwnie, ka�dy si� jeno wy�mieje i zbyte. Nawet matce o tym nie m�wi�, bo przypuszcza�, �e uczyni to, co zawsze. U�miechnie si� bole�nie, westchnie raz i drugi, po g�owie pog�aska i zb�dzie wykr�tnymi s�owy. Na szcz�cie by� wtedy w klasie ucze�, co wszystko wiedzia�, straszny m�drala, a dobry, bo ma�o wy�miewny, Karlik Popio�k�w, co to, zawsze miewa� jedynk� z religii. Jemu si� wi�c zwierzy�.
� Te, Karlik, powiesz mi cosdkej? � zacz�� nie�mia�o.
� Powiem, ale co mi dosz?
C� mu m�g� da� Zeflik, kiedy sam nic takiego nie mia�? Ani guzik�w, ani pi�r, ani ptaka, ani o �adnym gnie�dzie wr�blim nie wiedzia�, ani nic. Chyba ten placek mu da, co mu matka z ziemniak�w1 do szko�y upiek�a.
� D�m ci placka ze ziemniok�w � zaproponowa�.
� Ech, Bo�e, placek! � mrukn�� pogardliwie Karlik. � I to jeszcze ze ziemniok�w!... � W ko�cu jednak wrodzona dobro� w nim przewa�y�a, bo r�k� machn�� i rzek�:
� T� dej tego placka, ale k�s, to ci powiem!
Zeflik da�. Karlik ogl�da�, pow�cha�, ugryz� kawa�ek, posmakowa� i cmokn�� j�zykiem, �e placek dobry.
� T� m�w! � zach�ca� Zeflika.
29
� Wiesz, Karlik, powiedz mi, jak to bydzie na s�dzie ostatecz-n, kiedy m�j ojciec jest zasypany w hawierni*?... Jak on stam-
si� wyszkrobie, kiedy teraz hawierze nie potrafi� go odko-:?...
� Hm, g�upi... te� tyle nie wie! No, nie wiesz? To bydzie tak. -dy bydzie s�dny dzie�, to z nieba polec� arehanio�owie i byd�
mosi�nych tr�bach tr�bi�. A wtedy wszyscy ludzie wstan� rob�w i p�jd� na s�d...
� No, dobrze, a ojciec?...
� No, poczekaj, �a ci to powiem jedno za drugim. A ci archa-�owie byd� tak strasznie tr�bi� na tych tr�bach, �e a� si� zie-a zatrz�sie i na po�ow� si� rozpuknie...
� Jezusku �wi�ty! � szepn�� struchla�y Zeflik.
-� No. Na po�ow� si� rozpuknie, a wtedy tw�j ojciec i wszyscy i hawierze, co pod ziemi� zostali, zmartwychwstan� i t� szpar�, si� w ziemi zrobi, wyszkrobi� si� na wierch pi�knie i