15370
Szczegóły |
Tytuł |
15370 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15370 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15370 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15370 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MUMIA
DAVID LEVITHAN
Przek�ad Edyta Jaczewska
AMBER
5&0
Tytu� orygina�u THE MUMMY
Redaktor serii ZBIGNIEW FON1OK
Redakcja stylistyczna BEATA S�AMA
Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKl
Korekta
MA�GORZATA K�KIEL MARIA RAWSKA
Ilustracje STEFAN MADALINA
Sk�ad WYDAWNICTWO AMBER
KSI�GARNIA INT�RNETOWA WYDAWNICTWA AMBER
Tu znajdziesz informacje o nowo�ciach i wszystkich naszych ksi��kach! Tu kupisz wszystkie nasze ksi��ki! http://www.amber.supermeciia.pl
Copyright � 1999 Universal Studios Publishing Rights
a division of Universal Studios Licensing, Inc.
The Mummy is a trademark and Copyright of Universal Studios.
Ali rights reserved under International and Pan-American Copyright Conventions.
Published by arrangement with Universal Studios Licensing, Inc.
For the Polish edition Copyright O 2002 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-7245-875-8
�mier� jest zaledwie pocz�tkiem...
Teby, rok 1290 p.n.e. Miasto Amona Ra. Duma i rado��'faraona Setiego I.
Dwoje kochank�w spotka�o si� potajemnie w p�mrokach jednej z komnat pa�acu wielkiego faraona. Dla tej mi�o�ci gotowi byli ryzykowa� w�asne �ycie.
By� to Imhotep, najwy�szy kap�an Ozyrysa, w�adcy kr�lestwa zmar�ych.
I Ank-su-namun, faworyta faraona.
Poza Setim �aden cz�owiek nie mia� prawa jej dotkn��. Imhotep z�ama� ten zakaz, a czyni�c to, skaza� si� na niechybn� �mier�. Cia�o Ank-su-namun, najpi�kniejszej kobiety w ca�ym kr�lestwie, pokrywa�y skomplikowane, malowane nietrwa�� szmink� wzory.
Kiedy Imhotep j� poca�owa�, stara� si� ich nie naruszy�.
Niestety, bezskutecznie.
Przy drzwiach trzyma�i stra� kap�ani Ozyrysa, ludzie Imhotepa, a ich pan i jego ukochana cieszyli si� ka�d� skradzion� chwil�. Nie mogli jednak zatrzyma� faraona, gdy ten nadszed� niespodziewanie. Seti wpad� do komnaty i natychmiast wyczu�, �e sta�o si� co� z�ego. Odsun�� kotary zas�aniaj�ce wej�cie do alkowy Ank-su-namun i znalaz� j� tam... sam�.
Jednak szminka na jej ciele miejscami by�a starta.
- Kto �mia� ci� tkn��?! - krzykn�� faraon z furi�. Nagle czyja� d�o� si�gn�a do pochwy jego miecza
i wyrwa�a go. Seti odwr�ci� si� i os�upia� ze zdziwienia.
- Imhotep? - powiedzia�. - M�j kap�an?
Ank-su-namun i Imhotep wiedzieli, �e zosta�a im teraz jedna jedyna szansa. Za zdrad� faraon z pewno�ci� ka�e ich zabi�. P�ki wi�c Seti wci�� sta� sparali�owany zdumieniem, Ank-su-namun unios�a sztylet i wbi�a go w plecy w�adcy. Imhotep za� doko�czy� dzie�a mieczem faraona.
Nagle kto� zacz�� dobija� si� do drzwi komnaty. To stra� faraona nadchodzi�a mu z pomoc�. Imhotep i Ank--su-namun spojrzeli na siebie z rozpacz�. Kap�ani o wygolonych g�owach podbiegli, pr�buj�c wyprowadzi� Imhotepa z komnaty. Wiedzieli, �e musz� chroni� Najwy�szego Kap�ana. Imhotep opiera� si� - przysi�ga�, �e nie odejdzie stamt�d bez Ank-su-namun.
Kap�ani nie pozwolili mu zosta�. Stra� przyboczna faraona za moment mog�a znale�� si� w �rodku. Nie by�o chwili do stracenia.
Ank-su-namun r�wnie� to zrozumia�a. Chocia� ka�d� cz�stk� duszy pragn�a, �eby zosta�, zacz�a b�aga�, by ucieka�.
- Ratuj siebie - prosi�a. - Tylko ty zdo�asz przywr�ci� mi �ycie.
Drzwi otworzy�y si� z hukiem i stra� przyboczna faraona wpad�a do komnaty. Byli to Med-Jai - gro�ni �o�nierze o zabarwionej sinawo sk�rze, pokrytej tatua�ami. Naj-waleczniejsi wojownicy w ca�ym kr�lestwie.
Kap�ani wywlekli Imhotepa na pogr��ony w mroku taras, jak najdalej od Ank-su-namun. Kochankowie nawet si� nie po�egnali - ledwie zd��yli wymieni� jedno po�pieszne spojrzenie i stracili si� z oczu.
Med-Jai wbiegli do sypialni Ank-su-namun z obna�on� broni�. Faworyta Setiego wiedzia�a, co musi zrobi�.
- Moje cia�o nie jest ju� jego �wi�tyni�! - krzykn�a. I wbi�a sobie w serce miecz faraona.
Na tarasie Imhotep zachwia� si� i z jego gard�a wydoby� si� zduszony krzyk.
Za zamordowanie faraona Ank-su-namun zosta�a skazana na przekl�cie na wieczno��.
I nikt inny, tylko Imhotep musia� wykona� ten wyrok i rzuci� kl�tw�.
Chocia� nie m�g� ocali� jej przed �mierci�, wci�� jeszcze mia� szans� ocali� jej dusz�... i przywr�ci� ukochanej �ycie.
Ank-su-namun poddano mumifikacji. G��wne organy jej cia�a, w��cznie z sercem, usuni�to i z�o�ono w pi�ciu po�wi�conych, inkrustowanych klejnotami urnach. Pod
�cis�ym nadzorem Med-Jai, kt�rzy nie znali jeszcze ca�ej prawdy o mi�o�ci ��cz�cej Imhotepa i Ank-su-namun, Najwy�szy Kap�an odprawi� ceremoni� pogrzebow�. Recytowa� fragmenty Ksi�gi Amona Ra, kt�ra zawiera�a �wi�te wersety, zsy�aj�ce z�e duchy do mrocznego, podziemnego �wiata zmar�ych.
Imhotep recytowa� prastare s�owa, a dusza Ank-su--namun unios�a si� z cia�a w�r�d o�lepiaj�cych b�ysk�w. Niewolnicy i �o�nierze zadr�eli, przepe�nieni nabo�n� trwog�. Tylko kap�ani, trzymaj�cy na r�kach bia�e koty, zachowali spok�j - zwierz�ta chroni�y ich przed z�em.
Po ostatnim zakl�ciu, zniekszta�cone i skurczone zw�oki Ank-su-namun umieszczono w drewnianej trumnie. Imhotep z przera�eniem patrzy� na straszliwie zmienione cia�o swej ukochanej. Resztkami woli powstrzymywa� dr�enie i krzyk. Pociech� musia� czerpa� z tego, co mia� zrobi� p�niej.
Kiedy Med-Jai odeszli, nadesz�a pora dzia�ania.
Na pierwszy sygna� Wielkiego Kap�ana �o�nierze zabili niewolnik�w.
Na jego drugi sygna� kap�ani zabili �o�nierzy.
A gdy niewolnicy i �o�nierze w niczym ju� nie mogli przeszkodzi�, �wi�tobliwi m�owie wykradli z krypty zmumifikowane cia�o Ank-su-namun.
Pierwsza cz�� planu Imhotepa powiod�a si�.
Ksi�ga Amona Ra mia�a sw�j mroczny odpowiednik -Ksi�g� Umar�ych. Nie wolno jej by�o nigdy otworzy�, albowiem zawiera�a zakl�cia, kt�re mog�y przywraca� �ycie
8
zmar�ym. Wymawiaj�c zawarte w niej s�owa, kap�an pope�ni�by najwi�ksze �wi�tokradztwo i najgorsz� zbrodni�.
Dla Ank-su-namun Imhotep got�w by� jednak zbuntowa� si� przeciw bogom.
Ksi�g� Umar�ych przechowywano w Hamunaptrze, Mie�cie Umar�ych. Imhotep zaprowadzi� tam swoich kap�an�w do pos�gu Anubisa, w kt�rym j� ukryto. Wyryta w czarnym kamieniu ksi�ga mocno ci��y�a mu w d�oniach. Wiedzia� jednak, �e i tak zdob�dzie si� na nast�pny krok.
Cia�o Ank-su-namun i urny z jej organami zaniesiono w g��b nekropolii, gdzie Imhotep mia� odprawi� rytua� przywr�cenia ukochanej do �ycia. Ten podziemny cmentarz, straszliwe miejsce, otoczony by� fos� pe�n� czarnego szlamu, z kt�rego gdzieniegdzie wy�ania�y si� szczurze i ludzkie ko�ci.
Kap�ani stan�li w kr�gu i zacz�li �piewa�, a Imhotep odczytywa� wersety z Ksi�gi Umar�ych. Na szcz�cie organy Ank-su-namun nie uleg�y jeszcze rozk�adowi, wi�c by przywr�ci� jej �ycie, nie trzeba by�o sk�ada� ofiary z �ywego cz�owieka.
Kiedy Imhotep recytowa� odwieczne s�owa, m�wi�ce o �mierci i odrodzeniu, ciemna lepka substancja unios�a si� znad trz�sawiska fosy i osnu�a si� wok� kap�an�w. Wielu ogarn�� strach, gdy w tej upiornej mazi dostrzegli w�asne, zmumifikowane odbicie. Nie przerwali jednak �piewu. Czarna mg�a pokry�a ozdobione klejnotami urny, a serce Ank-su-namun zacz�o bi� na nowo. Jej cia�em wstrz�sn�a jaka� nadprzyrodzona si�a. Imhotep patrzy� z rado�ci�, jakjego ukochana otwiera oczy. Wr�ci�a do niego!
Podni�s� n� ofiarny. Kiedy zn�w umie�ci w ciele Ank-su-namun organy, jej przemiana dokona si�.
Nic nie zdo�a�oby go powstrzyma�.
Nic i nikt. Poza wojownikami Med-Jai.
Wierna stra� faraona wy�ledzi�a zbuntowanego kap�ana. W�a�nie teraz, gdy Imhotep by� ju� tak bliski triumfu, szturmem wdarli si� do nekropolii i przerwali rytua�. Imhotep patrzy� bezsilnie, gdy przyw�dca Med-Jai rozbi� urn� zawieraj�c� serce Ank-su-namun. Czarna, przywracaj�ca �ycie substancja znikn�a. Zakl�cia straci�y moc.
Kiedy go pojmano, Imhotep krzycza� z �alu i w�ciek�o�ci.
Ank-su-namun zn�w le�a�a martwa.
Dwudziestu jeden kap�an�w Imhotepa skazano na zmumifikowanie �ywcem. Ka�dy z nich patrzy� i bezradnie czeka�, gdy po kolei balsamowano ich, owijano banda�ami i grzebano. By� to potworny, makabryczny, wstrz�saj�cy koniec.
Imhotepa spotka�a jeszcze gorsza kara. Wielki Kap�an zosta� skazany na Hom-Dai - najdotkliwsz� ze staro�ytnych kl�tw Kara by�a tak straszna, �e nigdy przedtem jej nie wymierzono.
Najpierw obci�to mu j�zyk. Potem ca�e jego cia�o zawini�to w �liskie banda�e, kt�re pokryto ciemnym, cuchn�cym nawozem. Nie zakryto mu tylko ust, nozdrzy i oczu, a wszystko po to, by skarabeusze znalaz�y dost�p do jego wci�� �ywego cia�a. Balsamista wypu�ci� gro�ne chrz�szcze na twarz Imhotepa, a kiedy wpe�z�y mu do nosa i ust,
10
jego los zosta� przypiecz�towany. Za zjedzenie �wi�tych skarabeuszy zosta� przekl�ty i skazany na wieczne �ycie. Za zjedzenie Imhotepa, skarabeusze czeka� ten sam los.
Trumn� zamkni�to, sarkofag opiecz�towano i zakopano. Imhotep mia� le�e� w grobie... �ywy na wieczno��. Mia� tam pozosta� na zawsze, bo uwolniony, powr�ci�by z grobu, nios�c ludzko�ci nieszcz�cie i plagi. Przekl�ty i krwio�erczy, mia�by si�� stuleci, moc piask�w pustyni i w�adz� nie do pokonania.
Gdyby wi�c Imhotep kiedykolwiek powsta� z grobu, wr�ci�by, nios�c z sob� niemo�liwe do powstrzymania z�o. A gdyby jeszcze uda�o mu si� przywo�a� ze �wiata zmar�ych ukochan� Ank-su-namun, sta�oby si� co� jeszcze straszniejszego. Apokalipsa. Koniec �wiata.
00
Podni�s� n� ofiarny. Kiedy zn�w umie�ci w ciele Ank-su-namun organy, jej przemiana dokona si�. Nic nie zdo�a�oby go powstrzyma�. Nic i nikt. Poza wojownikami Med-Jai. Wierna stra� faraona wy�ledzi�a zbuntowanego kap�ana. W�a�nie teraz, gdy Imhotep by� ju� tak bliski triumfu, szturmem wdarli si� do nekropolii i przerwali rytua�. Imhotep patrzy� bezsilnie, gdy przyw�dca Med-J ai rozbi� urn� zawieraj�c� serce Ank-su-namun. Czarna, przywracaj�ca �ycie substancja znikn�a. Zakl�cia straci�y moc.
Kiedy go pojmano, Imhotep krzycza� z �alu i w�ciek�o�ci.
Ank-su-namun zn�w le�a�a martwa.
Dwudziestu jeden kap�an�w Imhotepa skazano na zmumifikowanie �ywcem. Ka�dy z nich patrzy� i bezradnie czeka�, gdy po kolei balsamowano ich, owijano banda�ami i grzebano. By� to potworny, makabryczny, wstrz�saj�cy koniec.
Imhotepa spotka�a jeszcze gorsza kara. Wielki Kap�an zosta� skazany na Hom-Dai - najdotkliwsz� ze staro�ytnych kl�tw. Kara by�a tak straszna, �e nigdy przedtem jej nie wymierzono.
Najpierw obci�to mu j�zyk. Potem ca�e jego cia�o zawini�to w �liskie banda�e, kt�re pokryto ciemnym, cuchn�cym nawozem. Nie zakryto mu tylko ust, nozdrzy i oczu, a wszystko po to, by skarabeusze znalaz�y dost�p do jego wci�� �ywego cia�a. Balsamista wypu�ci� gro�ne chrz�szcze na twarz Imhotepa, a kiedy wpe�z�y mu do nosa i ust,
jego los zosta� przypiecz�towany. Za zjedzenie �wi�tych skarabeuszy zosta� przekl�ty i skazany na wieczne �ycie. Za zjedzenie Imhotepa, skarabeusze czeka� ten sam los.
Trumn� zamkni�to, sarkofag opiecz�towano i zakopano. Imhotep mia� le�e� w grobie... �ywy na wieczno��. Mia� tam pozosta� na zawsze, bo uwolniony, powr�ci�by z grobu, nios�c ludzko�ci nieszcz�cie i plagi. Przekl�ty i krwio�erczy, mia�by si�� stuleci, moc piask�w pustyni i w�adz� nie do pokonania.
Gdyby wi�c Imhotep kiedykolwiek powsta� z grobu, wr�ci�by, nios�c z sob� niemo�liwe do powstrzymania z�o. A gdyby jeszcze uda�o mu si� przywo�a� ze �wiata zmar�ych ukochan� Ank-su-namun, sta�oby si� co� jeszcze straszniejszego. Apokalipsa. Koniec �wiata.
10
Rozdziali
3215 lat p�niej. Sahara, rok 1925 n.e.
W'ruinach Hamunaptry oddzia� ochotnik�w francuskiej Legii Cudzoziemskiej mia� stawi� czo�o znacznie liczniejszym si�om. Tuaregowie na koniach, wznosz�c dzikie okrzyki, rozpoczynali atak.
Jeden z francuskich legionist�w wcale nie by� Francuzem.
Nazywa� si� Rick 0'Connell i by� typowym Amerykaninem. Zuchwa�y i przystojny, nie gardzi� porz�dn� b�jk�. A Tuaregowie wyra�nie szykowali si� do niez�ej rozr�by.
- Czu�em, �e to b�dzie parszywy dzie� - powiedzia� 0'Connell, obserwuj�c szar�� wrzeszcz�cych wojownik�w.
- Osobi�cie wola�bym si� podda� - us�ysza� czyj� g�os. - Czemu im po prostu nie ust�pi�?
12
G�os nale�a� do kr�pego W�gra imieniem Beni, kt�ry odnosi� si� do O'Connella przyja�nie tylko wtedy, kiedy mu to by�o na r�k�. Jak teraz.
Horda wojownik�w zbli�a�a si� galopem - mieli do przebycia jeszcze najwy�ej osiemset metr�w.
O'Connell i Beni pobiegli przez ruiny, szykuj�c si� na atak Tuareg�w.
- Ajakim ty cudem sko�czy�e� w Legii? - spyta� 0'Connell, kiedy przedostali si� na pierwsz� lini� umocnie�.
- Z�apano mnie na pl�drowaniu ko�cio�a - odpar� dumnie Beni. - A ty? Zabi�e� kogo�?
- Nie, ale zaczynam rozwa�a� morderstwo - odpar� 0'Connell, bo Beni potkn�� si� i poci�gn�� go za sob� na ziemi�.
Poza bramami Hamunaptry przeciwnicy szykowali si� do starcia. Beni nie m�g� przezwyci�y� ciekawo�ci - wci�� zastanawia� si�, za co Amerykanin trafi� do Legii Cudzoziemskiej. Wi�kszo�� legionist�w mia�a na koncie jakie� przest�pstwa.
- No wi�c? - pyta� dalej O'Connella. - Rabunek? Wymuszenie? Porwanie dla okupu?
- Nic z tych rzeczy, dzi�ki - odpar� O'Connell.
- Wi�c co tutaj robisz?
Tuaregowie rozpocz�li szar��. Ich bojowe okrzyki i t�tent ko�skich kopyt niemal og�usza�y.
- Szukam rozrywki - odpar� O'Connell z szerokim u�miechem.
Wielu legionist�w rzuci�o si� do ucieczki. W��cznie z pu�kownikiem, ich dow�dc�. O'Connell zorientowa� si�, �e nagle awansowa�.
- Na miejsca! - krzykn��, pr�buj�c zapanowa� nad swoimi lud�mi.
Nadje�d�aj�cy Tuaregowie zacz�li wrzeszcze� jeszcze g�o�niej. Beni schyli� si�, usi�uj�c nie rzuca� si� w oczy.
Co ja tutaj robi�? - spyta� sam siebie 0'Connell. Nie mia� jednak czasu zastanawia� si� nad odpowiedzi�, bo Tuaregowie w�a�nie zaczynali sk�ada� si� do strza�u. �aduj�c bro�, O'Connell wyda� komend� �ognia".
Powietrze natychmiast wype�ni�a kanonada i krzyki b�lu. Salwa legionist�w zrzuci�a kilkudziesi�ciu Tuareg�w z siode�. Przypad�szy do ziemi, oddzia� 0'Connella ponownie �adowa� bro�.
- Ognia! - powt�rzy� 0'Connell.
Kolejni Tuaregowie upadli na piasek, kiedy huk i dym rozdar�y gor�ce powietrze. Wielu legionist�w odnios�o rany albo zgin�o. 0'Connell wyda� rozkaz do nast�pnej salwy.
Ale je�d�cy przerwali ju� pierwsz� lini� legionist�w. O'Connell uni�s� karabin. Kiedy Tuaregowie byli ju� wystarczaj�co blisko, zacz�� zestrzeliwa� ich z siode�. Walczy� o przetrwanie jak szaleniec.
Odrzuci� karabin, z�apa� nast�pny i bezb��dnie celuj�c, unieszkodliwia� kolejnych przeciwnik�w. Utrzymywa� pozycj�... a� wreszcie sko�czy�a mu si� amunicja.
Czas zmieni� plany, stwierdzi� O'Connell i wzi�wszy nogi za pas, przez frontow� bram� wpad� mi�dzy ruiny. Czterech wojownik�w na wytrzyma�ych arabskich koniach ruszy�o jego �ladem. 0'Connell przeskoczy� kamienn� kolumn� i rzuci� si� p�dem przed siebie. Beni bieg� tu� przed nim. Znalaz� wej�cie do �wi�tyni... i zacz�� zamyka� je za sob�!
- Hej! Beni! Czekaj! - wrzasn�� O'Connell.
14
Beni nie jednak nie mia� zamiaru czeka�, tylko jeszcze gwa�towniej pchn�� bram�.
- Co ty robisz? Poczekaj! - wo�a� 0'Connell, przy�pieszaj�c kroku. Konie prawie go ju� dogania�y. - Nie wa� si� zamyka� tej bramy!
Za p�no. Beni w�a�nie j� zatrzasn��. A O'Connell nie zd��y�by ju� jej otworzy�.
- Zap�acisz mi za to! - poprzysi�g� O'Connell. Najpierw jednak musia� pokona� czterech gro�nych
przeciwnik�w.
Tuaregowie okr��yli go i unie�li strzelby, by si� z nim ostatecznie rozprawi�.
0'Connell, dzielny do samego ko�ca, podni�s� r�k�, chc�c zasalutowa� im na po�egnanie...
.. .gdy nagle konie wojownik�w oszala�y. Zacz�y kwicze� i wierzga�. R��c w panice, pozrzuca�y je�d�c�w z siode� i pocwa�owa�y przed siebie, a Tuaregowie szybko podnie�li si� z ziemi i zacz�li ucieka� ich �ladem.
Co, u licha? - pomy�la� 0'Connell. Nie wierzy� swojemu szcz�ciu. Nieco niepewnie przyjrza� si� w�asnej d�oni. A potem nagle poczu�...
Co� z�ego...
O'Connell obr�ci� si� powoli i stan�� naprzeciw roztrzaskanego, budz�cego groz� pos�gu Anubisa.
A pod jego stopami piasek zacz�� si� porusza�.
Nic nie rozumiem, pomy�la� O'Connell. Mia� jednak do�� przytomno�ci umys�u, �eby cofn�� si� z miejsca, gdzie grunt usuwa� mu si� spod n�g. W�owate wiry powietrza wyrysowaty na piasku jaki� kszta�t, kt�rego linie i wypuk�o�ci tworzy�y niesamowity widok...
15
13
l O
9r
a
S
N
m S � S : 3
-6.| &| *�*
f
21
n�
n s �� I *
g-I-
By�a to twarz Imhotepa wykrzywiona krzykiem.
0'Connell wybieg� z ruin ile si� w nogach. Czu�, �e kto� mu si� przygl�da. Spojrza� na lini� pobliskich wzg�rz i zobaczy� grup� niesamowitych postaci: pot�ni, gro�ni m�czy�ni w czarnych szatach i o niebieskawo zabarwionej, pokrytej tatua�ami sk�rze.
Med-Jai.
Rozdzia� 2
Wiele kilometr�w od gor�cych i suchych ruin Harnu-naptry Evelyn Carnahan pracowa�a spokojnie w�r�d wiekowego ksi�gozbioru kairskiego Muzeum Staro�ytno�ci. Evelyn by�a pedantyczna we wszystkim, co robi�a. W�osy mia�a starannie uczesane, sukienk� starannie wyprasowan� i z w�a�ciw� sobie precyzj� uk�ada�a ksi��ki na p�kach. Czasem mog�a sprawia� wra�enie osch�ej i dra�liwej, jak suche i �amliwe by�y staro�ytne manuskrypty, ale nie przejmowa�a si� tym specjalnie.
Lubi�a porz�dek. Denerwowa�o j� nawet najmniejsze jego zak��cenie, jak na przyk�ad ksi��ka o Tutmozisie ustawiona w sekcji na liter� �s". Nieustannie usi�owa�a wszystko pouk�ada� na swoim miejscu, czasami jednak nie by�o to �atwe. Na przyk�ad teraz. W�a�nie zarwa�a si� pod ni� drabina i Evelyn r�bn�a jak d�uga, rozrzucaj�c ksi��ki i przewracaj�c kolejne rega�y pe�ne licz�cych setki lat
2 - Mumia
00
- No c�, mam nadziej�, �e do��czysz do nich na sta�e, zanim zrujnujesz mi karier�, tak jak zrujnowa�e� swoj�.
- Moja droga, s�odka, ma�a siostrzyczko, zapewniam ci�, �e w tej w�a�nie chwili moja kariera �wietnie si� rozwija.
Akurat, pomy�la�a sarkastycznie Evelyn.
- Przesta�, Jonatanie - poprosi�a. - Nie jestem w nastroju do �art�w.
Jonatan cz�sto przynosi� jej jakie� bezwarto�ciowe �wiecide�ka, twierdz�c, �e dokona� wspania�ego i cennego znaleziska. Evelyn nie mia�a ochoty zajmowa� si� kolejn� pora�k� pechowego poszukiwacza skarb�w.
Jonatan nie da� si� jednak zby�. Wyci�gn�� z kieszeni ma�y, wygl�daj�cy na bardzo stary przedmiot; kasetk� pokryt� dziwnymi napisami.
Dopiero teraz uda�o mu si� przyci�gn�� uwag� Eve-lyn.
- Sk�d to masz? - spyta�a podejrzliwie.
- Z wykopalisk w Tebach. - Oczy Jonatana b�yszcza�y rado�ci�.
Evelyn nie mog�a oderwa� wzroku od male�kiej kasetki. Obraca�a j� w r�kach, uwa�nie odczytuj�c hieroglify, kt�re j� pokrywa�y. Jonatan nie posiada� si� ze szcz�cia. Ju� od tak dawna nic mu si� nie udawa�o. To mog�a by� jego szansa...
- Evy, nigdy nie znalaz�em niczego warto�ciowego -powiedzia�, zwracaj�c si� do siostry zdrobnieniem z dzieci�stwa. - Powiedz mi, �e to nie �mie�.
Evelyn obraca�a w r�kach tajemnicz� kasetk�, zagadk� z odleg�ej przesz�o�ci. Nagle, jak za dotkni�ciem r�d�ki,
20
wygl�d kasetki nabra� dla niej sensu i Evelyn zrozumia�a, �e ten przedmiot to klucz. W �rodku znalaz�a map�. Nie mog�a uwierzy� w�asnym oczom.
Nale�a�o pokaza� kasetk� komu�, kto wiedzia�by, do czego s�u�y�a. Evelyn i Jonatan poszli wi�c do kustosza muzeum.
- Widzi pan ten kartusz? To oficjalna kr�lewska piecz�� Setiego I. - Evelyn wskaza�a dziwny owal, w kt�rym zapisano imi� monarchy.
- Mo�liwe - odpar� kustosz.
Evelyn zacz�a si� zastanawia�, czemu nie okazywa� zainteresowania. Mo�e wiedzia� co�, czego ona nie wiedzia�a?
Na Jonatanie te wszystkie egipskie znaczki nie robi�y najmniejszego wra�enia. Interesowa�o go zupe�nie co innego.
- Kim by� ten Seti I? - spyta�. -Jakim� bogaczem?
- To drugi faraon z dziewi�tnastej dynastii, uwa�any za najbogatszego w�adc� w historii Egiptu - odpar�a Eve-lyn.
Jonatanowi bardzo si� spodoba�a jej odpowied�. Kto wie, mo�e kasetka zaprowadzi ich do skarbu faraona?
Kustosz spojrza� tymczasem na map�.
-Ju� okre�li�am dat� jej powstania - o�wiadczy�a Eve-lyn. Chcia�a skorzysta� z okazji i dowie��, �e nie jest a� tak� katastrof�, za jak� uwa�a� j� prze�o�ony. - Mapa ma prawie trzy tysi�ce lat. A ta nazwa zapisana pismem hieratycznym*... to Hamunaptra.
* Inaczej pismo egipskie. P�niejsza posta� hieroglif�w (przyp. red.).
21
Na twarzy kustosza odmalowa� si� niepok�j, kt�ry pr�bowa� ukry� przed Evelyn.
- Moja droga - powiedzia� pob�a�liwie - nie o�mieszaj si�. Jeste�my naukowcami, nie poszukiwaczami skarb�w. Hamunaptra to zwyk�a bajka.
- M�wimy o tej Hamunaptrze? - przerwa� Jonatan.
I on, i Evelyn od dzieci�stwa nas�uchali si� opowie�ci o Hamunaptrze.
- Tak - odpar�a Evelyn. - O Mie�cie Umar�ych, w kt�rym pierwsi faraonowie podobno ukryli skarby Egiptu.
Skarby Egiptu... Jonatan m�g� tylko pr�bowa� wyobrazi� sobie, ile mog�yby by� warte takie bogactwa. Teraz przypomnia�y mu si� dawno zas�yszane legendy - Hamunaptra stanowi�a wielki podziemny skarbiec, zbudowany tak, �e na rozkaz faraona skrywa�y j� piaski pustyni. Ju� dawno znikn�a pod wydmami Sahary. Nikt nie zdo�a� jej odnale��... Na razie.
Kustosz parskn�� pogardliwie - wyra�nie nie wierzy� w historie, kt�re opowiadano Jonatanowi i Evelyn.
- To wszystko bajki i wymys�y - rzuci�.
Potem przysun�� map� bli�ej �wiecy, a mapa zaj�a si� ogniem!
Kustosz upu�ci� j�. Jonatan rzuci� si�, �eby ugasi� p�omie�, ale by�o za p�no -jedna trzecia mapy sp�on�a.
- Pan j� spali�! - krzykn�� Jonatan. - Spali� pan t� cz��, gdzie by�o zaginione miasto!
Kustosz nie wygl�da� na zbytnio przej�tego.
- Tak b�dzie lepiej - stwierdzi�. - Wielu ludzi zmarnowa�o �ycie na bezsensownych poszukiwaniach Hamu-
22
naptry. Nikt jej nigdy nie odnalaz�. Wi�kszo�� poszukiwaczy nigdy nie wr�ci�a.
Jonatan mia� ochot� zawo�a�, �e sam ch�tnie zmarnuje sobie �ycie na bezsensownych poszukiwaniach, ale zamiast tego powiedzia� tylko z smutkiem:
- Zniszczy� pan moj� map�.
- To by� na pewno falsyfikat - odpar� kustosz z nieco przesadn� pewno�ci� siebie. -Jestem zdziwiony, �e tak si� pani da�a nabra�, panno Carnahan.
Evelyn nie uwierzy�a kustoszowi i jego wykr�tom. Zabra�a kasetk�, zanim zd��y� wzi�� j� do r�ki. Mog�a zapyta� o t� map� kogo� innego. Na przyk�ad cz�owieka, kt�remu Jonatan j� ukrad�...
Amerykanina nazwiskiem Rick 0'Connell.
Rozdziaf3
Evelyn Carnahan stwierdzi�a, �e ma niebywa�ego pecha. Najpierw kustosz spali� najistotniejsz� cz�� mapy, potem Jonatan przyzna�, �e skrad� j� Amerykaninowi pij�cemu w szynku w starej cz�ci Kairu. Obrobi� mu kieszenie, kiedy tamten siedzia� przy barze! Ponadto dowiedzia�a si�, �e �w m�czyzna to plugawy kryminalista, a ona, je�li chce zada� mu kilka pyta�, musi odwiedzi� jeszcze bardziej plugawe kairskie wi�zienie.
Evelyn wcale nie by�a z tego zadowolona.
Amerykanin, Rick 0'Connell, okaza� si� niechlujnym dzikusem. Mia� zmierzwion� brod�, posiniaczon� twarz, rozczochrane w�osy i �mierdzia� tak, �e Sfinksowi m�g�by odpa�� nos. Evelyn i Jonatana zaprowadzi� do niego nadzorca wi�zienia o przegni�ych z�bach.
- Kim jeste�? - spyta� Jonatana 0'Connell. - I kim jest ta pannica?
24
- Pannica? - Evelyn a� sapn�a. Poczu�a si� obra�ona jak jeszcze nigdy w �yciu.
-Jestem tylko miejscowym misjonarzem, nios� ludziom s�owo Bo�e - odpar� Jonatan. - A to moja siostra, Evy.
- Tak? No c�, mo�e by�.
Evelyn zatka�o na podobn� bezczelno��. Gdyby nie chodzi�o o klucz, natychmiast by odesz�a.
Jednak musia�a zosta�. 0'Connell by� jedynym cz�owiekiem, kt�ry m�g� jej udzieli� jakich� informacji.
Popatrzy�a za odchodz�cym nadzorc�, a tymczasem stra�nik brutalnie uderzy� 0'Connella kijem. Pomy�la�a, �e Amerykanin zas�u�y� sobie na ma�� reprymend�.
- My... ehem... znale�li�my pa�sk� tajemnicz� kasetk� i przyszli�my zada� panu kilka pyta� - powiedzia�a Evelyn, staraj�c si� nie zdradzi� O'Connellowi, jakim sposobem Jonatan wszed� w posiadanie skarbu.
Jednak O'Connell natychmiast j� przejrza�. Wiedzia�, �e nie przysz�a go wypytywa� o kasetk�.
- Chcia�a mnie pani zapyta� o Hamunaptr� - stwierdzi� bez ogr�dek.
Evelyn zdziwi�a si� - Amerykanin by� znacznie bystrzejszy, ni� my�la�a. Nie mia�a jednak zamiaru m�wi� mu wi�cej ni� to absolutnie konieczne.
- Dlaczego pan s�dzi, �e ta kasetka ma zwi�zek z Ha-munaptr�? - spyta�a ostro�nie.
- Bo tam j� znalaz�em - odpar� O'Connell. - By�em tam.
Evelyn zaniem�wi�a. Czy to mo�liwe? Jonatan okaza� si� bardziej sceptyczny ni� siostra.
25
- Sk�d mamy wiedzie�, �e nie zmy�lasz? - spyta�. �eby mu odpowiedzie�, 0'Connell przysun�� si� do
krat. W twarzy Brytyjczyka dostrzega� co� znajomego... bardzo dobrze znajomego...
- Hej, czy my si� czasem nie znamy? - spyta�. Tylko nie to, pomy�la� Jonatan.
- Nie. Ja mam po prostu tak� twarz, �e zawsze... -szuka� jakiej� wym�wki.
Aha! 0'Connell przypomnia� sobie wreszcie Jonatana - i spos�b, w jaki ten cz�owiek ukrad� mu kasetk�. Zanim Jonatan zd��y� zareagowa�, O'Connell wyci�gn�� r�k� przez kraty i wymierzy� cios prosto w szcz�k� Jonatana. Stra�nik natychmiast zacz�� ok�ada� kijem uczepionego krat O'Connella.
Jak mali ch�opcy, pomy�la�a Evelyn. Gdy m�czy�ni si� uspokoili, spr�bowa�a zn�w sprowadzi� rozmow� na w�a�ciwy temat.
- Naprawd� by� pan w Hamunaptrze? - spyta�a 0'Connella.
Spojrza� na ni� dziwnie.
- Panienko, w�a�nie znokautowa�em ci brata - przypomnia� jej.
- Tak, wiem - stwierdzi�a Evelyn, wzruszaj�c ramionami. - To mu si� cz�sto zdarza.
0'Connellowi zachcia�o si� �mia�. Ta sztywna biblio-tekareczka mia�a w sobie co� wi�cej, ni� mo�na by s�dzi� na pierwszy rzut oka.
Powiedzia� jej, �e by� w Hamunaptrze. �e postawi� stop� w Mie�cie Umar�ych.
Evelyn nie mog�a powstrzyma� ciekawo�ci.
26
- Co pan tam znalaz�? - spyta�a. - Co pan tam widzia�?
- Znalaz�em mn�stwo piasku - odpar� cicho 0'Connell. -1 widzia�em �mier� wielu ludzi.
Evelyn zauwa�y�a, �e zbli�a si� do nich wi�zienny nadzorca. Zosta�o zaledwie kilka cennych chwil, �eby dowiedzie� si� czego� o mie�cie Setiego.
- Powie mi pan, jak si� tam dosta�? - zapyta�a, przysuwaj�c si� bli�ej do 0'Connella. - Zna pan dok�adne po�o�enie tego miasta?
- Chce pani wiedzie�?
- Tak. - Evelyn przysun�a si� jeszcze bli�ej.
- Naprawd� chce pani wiedzie�?
Przycisn�a twarz do krat. Na to czeka�a - na moment, w kt�rym dowie si� wszystkiego. Moment, w kt�rym zdob�dzie takie informacje, �e kustosz ju� nigdy nie o�mieli si� z niej �artowa�. Moment, w kt�rym wkroczy na drog� wiod�c� do prawdziwego odkrycia.
- Tak - odpar�a. - Chc� wiedzie�.
0'Connell przysun�� twarz do jej twarzy, a odpowied� dr�a�a mu na wargach... I poca�owa� j�.
- To mnie st�d wydosta�, do diab�a! - wycedzi�, odsuwaj�c si� od krat.
Co takiego? Evelyn nie posiada�a si� z oburzenia. A by�a tak blisko... Tymczasem stra�nicy zn�w zacz�li bi� 0'Connella i dok�d� ci�gn��.
- Mi�o mi by�o pozna�! - zawo�a� O'Connell.
- Dok�d go zabieraj�? - zapyta�a zdumiona i skonsternowana Evelyn, a nadzorca odpar� rado�nie:
27
- Na szubienic�.
0'Connellowi zarzucono na szyj� stryczek i mocno go zaci�ni�to. T�um ��dnych widowiska gapi�w rado�nie t�oczy� si� wko�o.
Chcia�em si� tylko zabawi�, my�la� 0'Connell, a teraz to...
Jegojedyn� nadziej� by�a ta kobieta. Zobaczy�, �e przepycha si� w stron� szubienicy w towarzystwie przekupnego, obrzydliwego nadzorcy wi�zienia.
- Dam panu sto funt�w za �ycie tego cz�owieka - zaproponowa�a Evelyn.
Podobaj� mi si� te s�owa, pomy�la� 0'Connell.
- Sam dam sto funt�w, �eby zobaczy�, jak zawi�nie -odpar� nadzorca.
- Dwie�cie funt�w. - Evelyn podnios�a stawk�.
- Kontynuowa�! - zawo�a� nadzorca.
- Trzysta funt�w!
Daj mu tysi�c! - chcia� krzykn�� 0'Connell. Trudno jednak krzycze�, kiedy ma si� na szyi zaci�ni�ty stryczek.
- Twoje ostatnie �yczenie, �wi�ski synu? - spyta� ohydny kat.
- Wypu�cie mnie st�d - odpar� �wawo 0'Connell.
Kat zapyta� nadzorc�, czy mo�na spe�ni� ostatnie �yczenie. Nadzorca gniewnie kaza� mu dokona� egzekucji. Najwyra�niej nie mia� poczucia humoru, chocia� gdyby go o to zapyta�, na pewno twierdzi�by, �e ma znakomite.
- Pi��set funt�w! - zawo�a�a Evelyn.
- Mo�e co� jeszcze? - spyta� nadzorca i spojrza� na ni� lubie�nie.
28
Evelyn odsun�a si� z obrzydzeniem. Rozgniewany nadzorca gestem nakaza�, by wykona� wyrok.
O'Connell poczu�, �e zapadnia usuwa mu si� spod n�g. Spada� w d�. Sznur, kt�ry przedtem zwisa� lu�no wok� jego szyi, nagle napi�� si� okropnie. 0'Connel� nie m�g� oddycha�, nic nie widzia�, nie by� w stanie my�le�. Wiedzia� tylko, �e jakim� cudem jeszcze �yje.
- Nie z�ama� karku! - zawo�a� nadzorca. - Trzeba poczeka�, a� si� udusi!
Gapie krzyczeli teraz jak op�tani, a O'Connell krztusi� si� i walczy� z dusz�cym go stryczkiem.
Zdesperowana i przera�ona, Evelyn przysun�a si� bli�ej do nadzorcy i szepn�a:
- On wie, gdzie jest Hamunaptra.
Nadzorca okr�ci� si� na pi�cie, nie wierz�c w�asnym uszom.
- Pani k�amie - rzuci�.
- Nigdy w �yciu! - zaklina�a si� Evelyn.
0'Connell poczerwienia�, a potem zacz�� sinie�. Walczy� o oddech, a ka�da sekunda tej walki odbiera�a mu �ycie.
- Pani mi wmawia, �e ten brudny, bezbo�ny �wi�ski syn wie, jak odnale�� Miasto Umar�ych? - zapyta� nadzorca.
- Tak - odpar�a Evelyn. - A je�li pan go odetnie, damy panu... dziesi�� procent.
- Dziesi�� procent? - sapn�� O'Connell.
- Pi��dziesi�t procent - upiera� si� nadzorca.
- Dwadzie�cia - powiedzia�a Evelyn.
- Czterdzie�ci.
29
Evelyn zawaha�a si�.
Ona si� targuje! - krzycza� 0'Connell w my�lach. Ja tu umieram, a ona si� targuje!
Jego oczy prawie wychodzi�y z orbit.
- Daj mu... daj mu... daj mu... aaaaaaaa... - wykrztusi�.
- Dwadzie�cia pi�� - powiedzia�a Evelyn, ignoruj�c wrzaski CConnella.
- Trzydzie�ci - skontrowa� nadzorca.
- Stoi! - Evelyn pomy�la�a z dum�, �e umie si� nie�le targowa�.
Nadzorca pokaza� w u�miechu zepsute z�by i krzykn�� do swoich ludzi, by odci�li CConnella. Amerykanin spad� na ziemi�, zacz�� si� krztusi� i kaszle�. Gapie wci�� krzyczeli. Evelyn u�miechn�a si� rado�nie do CConnella.
Mia�a nadziej�, �e oka�e si� wart zawartej transakcji...
Tymczasem, bez wiedzy Evelyn, kustosz odbywa� spotkanie z... wojownikiem Med-Jai. Kiedy tylko zobaczy� klucz i map�, wezwa� jednego ze staro�ytnych stra�nik�w faraona, kt�rzy wci�� jeszcze strzegli sekret�w Hamunap-try. Kustosz tak�e by� cz�onkiem tej sekty i stra�nikiem s�owa faraona. Teraz obaj stan�li przed wyzwaniem. Nie do��, �e Evelyn zobaczy�a map�... mia�a r�wnie� klucz.
- Nikt nigdy nie wiedzia� tak wiele... nie znalaz� si� tak blisko - powiedzia� kustosz do przyw�dcy oddzia�u Med-Jai. Jedno rami� wojownika ko�czy�o si� hakiem zamiast d�oni. - Ona nie ma poj�cia, jakie z�o mo�e rozp�-
30
ta�. Trzeba j� powstrzyma�, inaczej wszystkich nas czeka koniec.
- Musi wi�c zgin�� - odpar� Med-Jai. - Zabijemy j� i wszystkich jej towarzyszy. W ten spos�b tajemnica Med--Jai b�dzie bezpieczna.
Rozdzia� 4
Nast�pnego dnia w porcie w Gizie Evelyn bezskutecznie rozgl�da�a si� za 0'Connellem. Widzia�a wielu ameryka�skich poszukiwaczy przyg�d. Widzia�a piramidy g�ruj�ce nad Nilem. Nigdzie jednak nie mog�a dostrzec m�czyzny, kt�remu uratowa�a �ycie. Zaczyna�a mie� bardzo niedobre przeczucia...
- Naprawd� my�lisz, �e on si� pojawi? - spyta�a brata.
- Znaj�c moje szcz�cie, przyjdzie na pewno -j�kn�� Jonatan. 0'Connell podbi� mu oko i Jonatan specjalnie za nim nie t�skni�. - Mo�e to i kowboj, ale dotrzyma s�owa.
Evelyn nie by�a taka pewna.
- Uwa�am - stwierdzi�a - �e to niechlujny i bezczelny �ajdak. Wcale mi si� nie podoba.
Tu� za ni� odezwa� si� jaki� g�os:
- Znam tego kogo�?
32
Odwr�ci�a si�. S�dzi�a, �e zobaczy tego samego brudnego, ubranego w �achmany, �mierdz�cego bandyt�, kt�rego spotka�a w wi�zieniu. Tymczasem sta� przed ni� dobrze ubrany, zadbany, przystojny... 0'Connell? Evelyn nie mog�a uwierzy� w�asnym oczom. Mia�a ochot� dotkn�� go i sprawdzi�, czy nie zniknie.
- Och... hm... witam... - mrukn�a niewyra�nie. Jonatan by� bardziej wylewny.
- �wietny dzie� na pocz�tek przygody, h�? - powiedzia�, bior�c O'Connella pod rami�.
Pami�taj�c, w jaki spos�b Jonatan zwin�� mu kasetk�, szybko sprawdzi� kieszenie i upewni� si�, czy ma jeszcze portfel. By� na swoim miejscu. By� mo�e, mimo wszystko, Jonatanowi mo�na zaufa�.
By� mo�e.
- Przepraszam za to oko - powiedzia�.
- Nie ma sprawy - odpar� beztrosko Jonatan. - To mi si� ci�gle zdarza.
- Panie O'Connell - odezwa�a si� Evelyn, pr�buj�c odzyska� g�os i panowanie nad sob�. � Czy mo�e pan spojrze� mi oczy i przysi�c, �e to nie jest oszustwo? W przeciwnym razie, ostrzegam pana...
0'Connell podszed� do niej tak blisko, �e poczu�a si� niezr�cznie. Spojrza� jej prosto w oczy. Wytrzyma�a to spojrzenie.
- Mog� powiedzie� pani tylko jedno - stwierdzi�. -Ca�y m�j garnizon wierzy� w to tak g��boko, �e bez �adnych rozkaz�w wywalczyli�my sobie drog� przez Libi� do Egiptu, chc�c odnale�� to miasto. M�wi�em ju� pani - kiedy tam dotarli�my, zobaczy�em tylko piasek i krew.
3 - Mami�
33
Przypomnia� sobie sromotn� pora�k� - ataki Tuare-g�w, krzyki. I zosta� tylko piasek. Piasek, mapa i klucz.
- Wezm� wasze baga�e - doko�czy� 0'Connell, szukaj�c jakiej� wym�wki, �eby odej�� i uspokoi� my�li.
Nieco zdziwiona Evelyn obserwowa�a go, jak wchodzi na bark�, kt�r� mieli ruszy� w podr� ku swemu przeznaczeniu.
Jonatan zauwa�y� b�ysk w jej oku.
- Tak, tak. Mia�a� racj� - zacz�� dokucza� siostrze. -�Niechlujny, bezczelny �ajdak". Kompletnie nieciekawy typ.
Evelyn rzuci�a mu ostre spojrzenie. A potem, jak spod ziemi, wyr�s� przed nimi nadzorca wi�zienia.
-Witam pa�stwa. Pi�kny mamy dzie� - przywita� ich z zaskakuj�c� galanteri�.
- Co pan tu robi? - przestraszy�a si� Evelyn.
- Przyby�em pilnowa� swojej inwestycji, prosz� pani. I z tymi s�owy wszed� po trapie na bark�. Podr� zapowiada�a si� naprawd� interesuj�co...
Wieczorem, kiedy barka p�yn�a w g�r� Nilu, 0'Connell natkn�� si� na kolejn� wypraw� zmierzaj�c� do Hamu-naptry. Amerykanie - panowie Daniels, Henderson i Burns - tak�e zamierzali odnale�� Miasto Umar�ych, twierdz�c, �e dotr� tam przed Jonatanem, Evelyn i 0'Connellem. Wyjawili te�, �e jest z nimi cz�owiek, kt�ry widzia� tamte ruiny.
0'Connell zastanawia� si�, o kim oni m�wi�.
Do tej pory s�dzi�, �e prze�y� tylko on.
34
G�ow� Evelyn zaprz�ta�o co� innego. Siedzia�a na pok�adzie, patrz�c na spokojne wody Nilu i rozmy�la�a o Hamu-naptrze i o domu. Z ka�d� chwil� oddala�a si� od wszystkiego, co dot�d zna�a. I coraz bardziej zbli�a�a si� do jedynego celu, jaki kiedykolwiek by� dla niej wa�ny. Wiedzia�a, �e b�dzie musia�a zachowa� ostro�no��. Hamunaptra to nieznany l�d. Nie b�d� tam obowi�zywa� regu�y, do jakich przywyk�a.
Zamy�lenie Evelyn raptownie przerwa� 0'Connell. Rzuci� na pok�ad swoj� torb� i usiad� wygodnie obok dziewczyny.
- Przepraszam - powiedzia�. - Nie chcia�em pani przestraszy�.
-Jedyne co mnie przera�a, panie O'Connell, to pa�skie maniery - powiedzia�a Evelyn. O'Connell u�miechn�� si� szeroko.
- Wci�� si� z�o�cisz, �e ci� poca�owa�em, hm?
- Skoro nazywa pan to poca�unkiem... - odpar�a dumnie Evelyn.
O'Connell si�gn�� do torby i wyj�� z niej ca�y podr�czny arsena� - rewolwery, pistolety, strzelb� i dynamit.
- Co� mi umkn�o? - Evelyn z niedowierzaniem spogl�da�a na ten zestaw broni. - Wybieramy si� na wojn�?
- Kiedy ostatnio by�em w tamtym miejscu, wszyscy moi towarzysze zgin�li.
Evelyn nie spodziewa�a si� po 0'Connellu takiej powagi. Postanowi�a zapami�ta�, �e pod pozorn� beztrosk� tego m�czyzny kryj� si� ci�kie przej�cia i smutek.
O'Connell zacz�� rozk�ada� i czy�ci� bro�.
- Tam co� jest. Co� si� chowa pod tymi piaskami -stwierdzi�.
35
- Z pewno�ci� - zgodzi�a si� Evelyn. - Mam nadziej�, �e znajd� tam pewien przedmiot. Ksi�g�. M�j brat uwa�a, �e w Hamunaptrze ukryto skarby. A jak pan uwa�a?
CConnell spojrza� jej g��boko w oczy. Chcia�, abyjego s�owa dobrze do niej dotar�y.
- Z�o - odpar�. - Tuaregowie i Beduini wierz�, �e Hamunaptra jest przekl�ta. Nazywaj� j� �bram� piekie�".
-Aiimar isos Ossirion - wyrecytowa�a Evelyn. - To oznacza �wej�cie do �wiata podziemi". - Spojrza�a na niego z przem�drza�ym u�miechem. -Nie wierz� w bajki, panie CConnell, ale s�dz�, �e jest tam zakopana jedna z najs�awniejszych ksi�g historii. Ksi�ga Amona Ra. Spo�r�d skarb�w Egiptu ona interesuje mnie najbardziej. Dlatego tu jestem.
- A to, �e legendy m�wi�, i� zrobiona zosta�a ze z�ota, jest dla pani bez znaczenia, tak? - spyta� cynicznie CConnell.
Evelyn zdziwi�a si�, �e ten Amerykanin a� tyle wie o Ksi�dze Amona Rai zew og�le o niej s�ysza�.
- Zna pan histori� - powiedzia�a z nutk� podziwu.
- Znam cen� z�ota - odpar� CConnell.
Evelyn stwierdzi�a, �e musi przemy�le� sobie par� rzeczy. Potrzebowa�a czasu i samotno�ci. Wsta�a, chc�c odej��, nie mog�a jednak tego zrobi�, nie zadaj�c najpierw pewnego pytania...
- lak przy okazji - powiedzia�a do CConnella, staraj�c si�, by jej s�owa zabrzmia�y jak najbardziej nonszalancko - dlaczego pan mnie poca�owa�?
- Mia�em i�� na stryczek. Wyda�o mi si�, �e w takiej chwili to niez�y pomys� - odpar� CConnell, wzruszaj�c ramionami.
36
Wi�c dla niego to nic nie znaczy�o! - pomy�la�a gorzko Evelyn i szybko odesz�a. Pomy�le� tylko - przez chwil� uwa�a�am, �e to porz�dny cz�owiek!
CConnell patrzy�, jak dziewczyna odchodzi zdecydowanym krokiem.
- Co ja takiego powiedzia�em? - mrukn��. Odpowiedzia� mu czyj� drwi�cy �miech. 0'Connell bez namys�u si�gn�� pod st� i wyci�gn��
spod niego... swojego dawnego, nielojalnego kompana, Beniego!
- Drogi przyjacielu! - zacz�� Beni. - Co za niespodzianka! Dzi�ki Bogu, �yjesz. Tak bardzo si� martwi�em.
CConnell nie wygl�da� na rozbawionego.
- No prosz�, m�j ma�y kole�ka Beni - warkn��, wspominaj�c chwil�, kiedy widzia� go po raz ostatni, a Beni zatrzaskiwa� mu wrota �wi�tyni przed nosem. - Powinienem ci� zabi�.
Przystawi� czubek no�a do szyi kr�pego W�gra. Tym razem Beni mu nie umknie...
- Nigdy nie radzi�e� sobie z kobietami. - Beni prze�kn�� �lin� i pr�bowa� si� u�miechn��.
Nagle CConnell wszystko zrozumia�. To Beni by� tym cz�owiekiem, kt�ry prze�y� atak Tuareg�w To Beni prowadzi wypraw� Amerykan�w.
- Powinienem by� si� domy�li� - powiedzia� CConnell z obrzydzeniem. - Jak� sztuczk� planujesz tym razem? Zabierzesz ich na �rodek pustyni i zostawisz na pewn� �mier�?
- Niestety, nie mog� - odpar� Beni z tym samym paskudnym u�mieszkiem. - Ci Amerykanie s� sprytni. Z g�ry
37
p�ac� mi tylko po�ow�, reszt� po powrocie do Kairu. Musz� ich przewie�� w obie strony.
0'Connell cofn�� n�.
Beni potar� gard�o i troch� si� odpr�y�.
- Nigdy nie wierzy�e� w Hamunaptr�, 0'Connell -powiedzia� Beni. - Dlaczego wracasz?
0'Connell wskaza� r�k� Evelyn, kt�r� w�a�nie zaczepia� wyj�tkowo przyja�nie nastawiony wielb��d.
Ta dziewczyna uratowa�a mi �ycie, chcia� wyja�ni�. Jednak Beni od razu zacz�� si� �mia� i sugerowa�, �e zamiary 0'Connella nie s� ca�kiem uczciwe.
0'Connell zmru�y� oczy, s�ysz�c bezczelne s�owa dawnego towarzysza.
Czas wyr�wna� rachunki, pomy�la�. Potem z�apa� Be-niego za kark i rzuci� prosto w wody Nilu.
- O'Connell! - wrzasn�� Beni, usi�uj�c utrzyma� si� na powierzchni wody. - Odpowiesz mi za to!
- Nie wiedzia�em, �e umie p�ywa� - mrukn�� do siebie O'Connell, rozczarowany. Po chwili co� innego przyci�gn�o jego uwag�.
Cztery pary mokrych �lad�w st�p, prowadz�ce od re-lingu w d� pok�adu.
W stron� kabiny Evelyn. K�opoty!
Rozdzia� 5
Evelyn szykowa�a si� do snu. Mia�a na sobie nocn� koszul�, rozpu�ci�a w�osy, a bezczelne uwagi O'Connella powoli przestawa�y d�wi�cze� jej w uszach. Szczotkuj�c w�osy, rozmy�la�a o Ksi�dze Amona Ra. Nagle kto� przerwa� jej rozmy�lania. Tu� za ni� sta� wojownik Med-Jai. Evelyn obr�ci�a si� na pi�cie i rzuci�a do ucieczki. Za p�no. Med-Jai, kt�ry zamiast jednej d�oni mia� hak, z�apa� j� mocno i nie zamierza� pu�ci�.
- Gdzie mapa? - warkn��
Evelyn spu�ci�a przera�one oczy. Jednor�ki m�czyzna pod��y� za jej wzrokiem... i zobaczy� map�, kt�ra le�a�a na stoliku obok zapalonej �wiecy.
- A klucz? - za��da�.
Tatua�e na jego twarzy porusza�y si� z�owrogo przy ka�dym s�owie.
39
Evelyn potrz�sn�a g�ow� przecz�co.
- Sam go znajd� - o�wiadczy� Med-Jai. Zrozumia�, �e z tej kobiety niczego wi�cej nie wyci�gnie.
Czas j� zabi�.
Podni�s� rami� zako�czone hakiem, szykuj�c si� do ciosu. Zanim jednak zd��y� go zada�, kto� kopniakiem otworzy� drzwi kabiny. Do �rodka wpad� 0'Connell z rewolwerami w obu d�oniach,
Med-Jai obr�ci� si�, zas�aniaj�c si� Evelyn jak tarcz�.
- To tw�j znajomy? - spyta� 0'Connell.
Evelyn nie zd��y�a odpowiedzie�. W tej samej chwili drugi Med-Jai wdar� si� przez okno kabiny i otworzy� ogie�. 0'Connell okr�ci� si� na pi�cie, unikaj�c kuli i odpowiedzia� strza�em. Med-Jai zatoczy� si� do ty�u i strzelaj�c bez�adnie, wyzion�� ducha. Przestrzelona lampa wybuch�a p�omieniem. Nafta prysn�a na �cian�. Bez chwili namys�u Evelyn z�apa�a ze stolika �wiec� i wepchn�a j� prosto w oko jednor�kiego Med-Jai. Wrzasn�� z b�lu i pu�ci� Evelyn. Nie trac�c ani chwili, O'Connell wypchn�� j� za drzwi kabiny. Ogie� rozprzestrzenia� si� i za moment m�g� ogarn�� ca�e pomieszczenie.
- Mapa! - krzykn�a Evelyn, kiedy O'Connell ci�gn�� j� korytarzem. - Potrzebujemy mapy!
- Spokojnie. Map� mam tu. - Postuka� si� palcem w skro�. - Wszystko zapami�ta�em.
- Och - westchn�a Evelyn sarkastycznie. - Doprawdy pocieszaj�ce.
0'Connell poci�gn�� j� za sob�. Na statku czai�o si� jeszcze dw�ch Med-Jai.
40
Jonatan us�ysza� ha�asy dochodz�ce z kabiny Evelyn. Niepok�j o siostr� doda� mu odwagi. Wpad� do �rodka p�on�cej ju� kabiny... i stan�� twarz� w twarz z Med-Jai, kt�ry trzyma� w d�oni kasetk�-klucz.
- Hej! - zaprotestowa� Jonatan. - To moje! Rozjuszony Med-Jai podni�s� rewolwer... Jonatan
ledwie zd��y� wybiec z kabiny. Ale straci� klucz!
Ogie� ogarnia� ca�� bark�. Pasa�erowie z krzykiem t�oczyli si� na pok�adzie. Kiedy O'Connell i Evelyn biegli przez bez�adny t�um, kto� zacz�� strzela� do dziewczyny. Trzeci Med-Jai! 0'Connell odwr�ci� si� i wystrzeli�.
Jedyna droga ucieczki prowadzi�a przez zagrod� dla zwierz�t. P�omienie by�y coraz bli�ej, a Med-Jai p�dzi� za nimi, klucz�c mi�dzy przera�onymi ko�mi i wielb��dami. 0'Connell wiedzia�, �e musi szybko podj�� decyzj�.
- Umiesz p�ywa�? - spyta� Evelyn.
- Oczywi�cie, �e umiem! Je�li sytuacja tego wymaga -odpar�a Evelyn z godno�ci�.
- Zaufaj mi - powiedzia� O'Connell, podnosz�c j� i wyrzucaj�c za burt�. - Sytuacja tego wymaga.
A potem skoczy� za ni�.
Uwi�ziony w�r�d p�on�cych korytarzy Jonatan szuka� siostry. Zamiast niej natkn�� si� na strzelaj�cych jak wariaci trzech Amerykan�w, kt�rzy walczyli z czwartym Med-Jai. W chwili, kiedy Jonatan najmniej si� tego spodziewa�, rzuci� si� na niego jednor�ki Med-Jai, kt�rego p�omienie zd��y�y zmieni� w �yw� pochodni�.
Amerykanie celnymi strza�ami wypchn�li czwartego Med-Jai za burt�, a potem obr�cili si� i zacz�li ostrzeliwa� ostatniego z wrog�w. Kiedyjednor�ki Med-Jai lecia� przez
41
reling, Jonatan zdo�a� si�gn�� do jego p�on�cej szaty i wyci�gn��. .. kasetk�-klucz.
- Hej! - zawo�a� do Amerykan�w. - Niez�y pokaz! Wcale nie spanikowa�em! Naprawd�!
Nie by�o jednak czasu na przechwa�ki. Kiedy Jonatan sta� z kluczem w d�oni, wej�cie do zagrody dla koni p�k�o i przera�one zwierz�ta rzuci�y si� galopem przed siebie.
Pora zmyka�, pomy�la� Jonatan.
I on r�wnie� skoczy� do rzeki.
r
Rozdzicif 6
Evelyn, Jonatan, 0'Connell i nadzorca wi�zienia dop�yn�li do brzegu po jednej stronie Nilu, Beni i Amerykanie po drugiej. Na szcz�cie grupa 0'Connella trafi�a na brzeg bli�szy Hamunaptrze. Na nieszcz�cie - ca�y ich ekwipunek i narz�dzia zaton�y.
Zobaczymy, kto pierwszy dotrze do Hamunaptry, pomy�la� 0'Connell.
By� pewien, �e to on zwyci�y.
Przedtem musieli jednak odnowi� zapasy i kupi� od Beduin�w wierzchowce.
Jonatan przerazi� si�, s�ysz�c, ile ci�ko zarobionych pieni�dzy (no dobrze, odziedziczonych) musz� wyda� na cztery marne wielb��dy. Bardziej �a�osnych okaz�w jeszcze nie widzia�. Zwierz�ta by�y brzydkie, stare i wygl�da�y tak, jakby mia�y si� za�ama� pod byle ci�arem.
43
- Cena tych work�w na pch�y jest niewiarygodna! -z�yma� si�.
- Mogliby�my mie� je za darmo - przypomnia� mu 0'Connell. - Wystarczy�o dorzuci� twoj� siostr�!
- Tak - powiedzia� Jonatan, kiwaj�c g�ow�. - Kusz�ca perspektywa, nieprawda�?
- Bardzo kusz�ca - zgodzi� si� 0'Connell.
A potem zobaczy� Evelyn... i natychmiast zmieni� zdanie. By�a pi�kna. Wiedzia� ju�, �e jest inteligentna -mo�e nawet za bardzo - teraz jednak przekona� si�, �e jest r�wnie� szalenie atrakcyjna. Przedtem dobrze to ukrywa�a, ale wspania�y str�j Beduinki nie pomaga� maskowa� urody.
- Po zastanowieniu... - mrukn�� 0'Connell.
I pomy�la�, �e lepiej b�dzie zatrzyma� swoje wra�enia dla siebie.
Dzie� i noc. Noc i dzie�. Sahara. Nieko�cz�ca si� p�aszczyzna ruchliwych piask�w, wysuszona niemi�osiernym s�o�cem. 0'Connell, Jonatan, Evelyn i nadzorca wi�zienia podr�owali nieprzerwanie - nawet podczas snu wielb��dy nios�y ich naprz�d. By�a to m�cz�ca, niesamowita i dziwna podr�. Otaczaj�ca ich pustka przyt�acza�a ogromem i wywiera�a niesamowite wra�enie.
Evelyn zdawa�a sobie spraw�, jak wiele zale�y od 0'Connella. W ko�cu to on by� ich przewodnikiem. Nie mia�a poj�cia, dok�d jad�. Mog�a si� tylko modli�, �eby O'Connell nie zgubi� drogi.
44
Wreszcie, kiedy k��tnia na temat chrapania omal nie sko�czy�a si� b�jk� mi�dzy Jonatanem i nadzorc� wi�zienia, O'Connell zwolni� nieco tempo podr�y.
-Jeste�my prawie na miejscu - powiedzia� do Evelyn.
-Jeste� pewien? - spyta�a.
0'Connell spojrza� na ziemi�.
- Ca�kiem pewien - odpar�.
Pozostali pod��yli za jego wzrokiem i dostrzegli dziesi�tki szkielet�w zwierz�t stercz�cych z piasku. Wybielone s�o�cem i objedzone do czysta ko�ci od setek lat musia�y le�e� w piaskach Sahary. Evelyn mog�aby przysi�c, �e niekt�re z nich wygl�da�y, jakby usi�owa�y wydosta� si� z ziemi.
- Co to? - spyta� nieco przestraszony Jonatan. Dr��c ze strachu, nadzorca wi�zienia odpar�, �e to
szcz�tki poprzednich wypraw do Hamunaptry.
- Sp�jrzcie na to - szepn�� Jonatan, wskazuj�c jaki� napis po arabsku. - Tu jest napisane... �fasola za darmo".
Evelyn przewr�ci�a oczami. Jonatan by� lepszym z�odziejem ni� t�umaczem.
- Tu jest napisane �nie zbli�aj si�" - sprostowa�a. Nie zbli�aj si�!
I wtedy wyprawa 0'Connella natkn�a si� na niespodziewane towarzystwo. Ekipie Amerykan�w prowadzonej przez Beniego jakim� cudem uda�o si� ich dogoni�. Prowadzili ze sob� dziesi�tki miejscowych kopaczy, dziesi�tki koni i jednego uczonego egiptologa. Na bedui�skim rynku musieli wyda� fortun�.
- Dzie� dobry, przyjacielu! - zawo�a� Beni z fa�szyw� rado�ci�. O'Connell odpowiedzia� mu kr�tkim skinieniem g�owy. Mia� teraz co innego na g�owie.
45
S�o�ce zacz�o w�a�nie wznosi� si� nad horyzontem. Powiedzia� Evelyn, �eby si� przygotowa�a.
- Na co? - spyta�a zaintrygowana.
- Zaraz zobaczymy drog� - odpar� 0'Connell. Wbili wzrok w horyzont. Nagle w promieniach wschodz�cego s�o�ca zarysowa� si� kszta�t ogromnego wulkanu.
Znak Hamunaptry.
0'Connell i Beni wiedzieli ju�, �e jad� w dobrym kierunku. Teraz wszystko zale�a�o od tego, kto pierwszy dotrze do celu. Kiedy obie grupy poszukiwaczy wystartowa�y, Beni uderzeniem bata pr�bowa� zepchn�� O'Connella z wielb��da. Plan si� nie powi�d� - 0'Connell z�apa� za koniec bicza, �ci�gn�� Beniego na ziemi� i znalaz� si� na czele wy�cigu.
A wy�cig dopiero si� zaczyna�!
Rozdzicif 7
Evelyn nigdy przedtem nie do�wiadczy�a tak niezwyk�ych uczu�. Szalony galop przez pustyni�, ze s�o�cem pal�cym w plecy i wiatrem we w�osach, zapiera� jej dech w piersiach. Czu�a si� wolna i szcz�liwa. �ciga�a swoje marzenia. Nie mog�a powstrzyma� �miechu i okrzyk�w rado�ci.
0'Connell zobaczy�, jak rozja�nia si� jej twarz, i ogarn�� go podziw dla jej odwagi.
P�dem zbli�ali si� do wej�cia �wi�tyni. O'Connell zwolni�, ale Evelyn wci�� pop�dza�a wielb��da.
- Zwolnij! - zawo�a� O'Connell. Nie s�ucha�a go. -Zwolnij! Tam jest naprawd� du�e...
Evelyn nie zauwa�y�a urwiska, a po chwili by�o ju� za p�no. Jej wielb��d zatrzyma� si� gwa�townie, a ona wylecia�a jak z procy... i wyl�dowa�a w �rodku piaskowej wydmy.
47
I tak si� ko�czy szcz�cie, wolno�� i pogo� za marzeniami, pomy�la�a, otrzepuj�c si� z piasku.
Jonatan, nadzorca wi�zienia, Beni i Amerykanie -Burns, Daniels i Henderson - trzymali si� tu� za nimi.
Razem wjechali mi�dzy ruiny Hamunaptry.
W�r�d piasku i kamieni b��ka�y si� dziesi�tki wielb��d�w.
- Sk�d si� wzi�y te przekl�te zwierz�ta? - zapyta� Daniels.
- Nale�� do tych, kt�rzy zgin�li - odpar� Beni. - B�d� czeka�y ca�e lata na powr�t swoich w�a�cicieli.
Najpierw szkielety, teraz wielb��dy, pomy�la� O'Con-nell. Nie b�dzie �atwo...
Ka�da z grup poszukiwaczy rozpocz�a wykopaliska w innym miejscu. 0'Connell, Evelyn, Jonatan i nadzorca wi�zienia zacz�li od w�skiej szczeliny, kt�ra przecina�a pole ruin.
Rozk�adaj�c ekwipunek, Jonatan potkn�� si� o szczyt pos�gu Anubisa. Reszta tkwi�a w piasku.
- Wed�ug naukowc�w z Bembridge - powiedzia�a Evelyn - wewn�trz pos�gu Anubisa umieszczono skrytk�, by� mo�e zawieraj�c� Ksi�g� Amona Ra.
- Czemu s�u�� tamte zwierciad�a? - spyta� 0'Connell.
- To sztuczka staro�ytnych Egipcjan - odpar�a Evelyn. - Zobaczysz.
0'Connell mia� ju� dosy� tej przem�drza�ej panny. Wr�czy� Evelyn zestaw narz�dzi, kt�ry zwin�� jednemu z Amerykan�w i szybko zsun�� si� w d� szczeliny. Reszta poszukiwaczy posz�a jego �ladem. Wkr�tce znale�li si� wewn�trz Komnaty Balsamisty.
48
Po plecach Evelyn przebieg� dreszcz. W �wietle pochodni, rozja�niaj�cym nieco ponure wn�trze, komnata wygl�da�a naprawd� niesamowicie.
- Zdajecie sobie spraw�, �e stoimy w miejscu, kt�rego nikt nie ogl�da� przez trzy tysi�ce lat? - spyta�a.
- Kogo to obchodzi? - Nadzorca wi�zienia splun�� z pogard�. - Nie widz� skarb�w.
- Mog� si� z tob� podzieli� swoj� cz�ci� paj�czyn -doda� 0'Connell.
-Ale co to za okropny smr�d? - poskar�y� si� Jonatan.
Niczego nie rozumiecie, ch�opcy, pomy�la�a Evelyn. Takie ju� mia�a szcz�cie. W�a�nie dokonywa�a archeologicznego odkrycia stulecia... w towarzystwie bandy neandertalczyk�w, kt�ra nie potrafi�a nawet doceni� wagi znaleziska. �
Jonatan wci�gn�� w p�uca powietrze, po czym zda� sobie spraw�, �e to �mierdzi nadzorca wi�zienia. Uh! Tymczasem Evelyn oczy�ci�a z paj�czyn dziwny metalowy dysk na �cianie komnaty. Lekkim pchni�ciem uda�o jej si� ustawi� go tak, �e z�apa� odbicie zwierciade� ustawionych na zewn�trz. Ca�e wn�trze natychmiast rozja�ni�y odbite od nich promienie �wiat�a.
- Niez�a sztuczka - przyzna� O'Connell.
Evelyn zaj�a si� ju� jednak czym� innym. Teraz, kiedy ju� wszystko wiedzia�a, zrozumia�a, do czego wykorzystywano t� komnat