12905

Szczegóły
Tytuł 12905
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12905 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12905 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12905 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANTOLOGIA OPOWIADAŃ SCIENCE FICTION PISARZY NIEMIECKIEJ REPUBLIKI DEMOKRATYCZNEJ NIEMOC WYBÓR I POSŁOWIE HUBERT ORŁOWSKI WSTĘP GÜNTER JACKEL WSTĘP Postromantyczne gry myślowe. Literatura fantastyczno–naukowa w NRD Literatura fantastyczno–naukowa NRD długo pozostawała na marginesie dyskusji literackich. Wydana w Berlinie w roku 1976 ponad 900–stronicowa Historia literatury Niemieckiej Republiki Demokratycznej poświęca jej zaledwie pół strony. Jednakże z punktu widzenia recepcji jest to literatura masowa, zwracająca się przede wszystkim do młodego czytelnika. Skłania się ona ku zeszytowej i kieszonkowej formie wydawniczej o nakładach między 45.000 a 125.000 egzemplarzy (ukazuje się w seriach wydawniczych w „Das Taschenbuch”, „Kompass– Bücherei”, „Gelbe Reihe”, „Erzählerreihe”, „Das neue Abenteuer” i „Meridian 34”). Produkcję tego rodzaju tekstów — powieści — rozpoczęto z pewnymi wahaniami w latach 50–tych. Powieści Heinza Viewega Ultrasymet bleibt geheim (Tajemniczy ultrazymet, 1955), Eberharda del’Antonio Gigantum (1957) i Titanus (1959) były pierwszymi próbami w tym zakresie, o których warto tu wspomnieć. Za ich pośrednictwem ta obok powieści sensacyjnej i kryminalnej z pewnością najbardziej atrakcyjna forma literatury przygodowej usiłowała, zapewnić sobie prawo bytu wobec owej przede wszystkim wychowawczo zorientowanej literatury obrachunków, przemian i powrotów, a także wobec tradycji literatury klasycznej, którą ze zrozumiałych względów traktowano po roku 1945 priorytetowo. Również przygody w świecie techniki i fantastyki były początkowo silnie przepojone treściami wychowawczymi; były one wyrazem woli odcięcia się od faszystowskiej i półfaszystowskiej „literatury przyszłości” („Zukunftsliteratur”) uprawianej przez takich pisarzy jak Hans Dominik, ukazującej wielkich niemieckich inżynierów jako natury przywódcze i übermenschów, których wynalazki i cudowna broń służyły opanowaniu i elitarnemu uszczęśliwieniu świata oraz okupacji kosmosu. Do tych tendencji nawiązano po roku 1950 w RFN uzupełniając je wpływami amerykańskiej literatury trywialnej. Demonizacja techniki, wizje zagłady świata i wojny międzygwiezdne mogły być wykorzystane jako irracjonalne motywy usprawiedliwiania przestępstw wojennych, a historie o latających talerzach (UFO) przyczyniły się w latach pięćdziesiątych do psychologicznego podburzania ku zimnej wojnie. Oferta literatury fantastyczno–naukowej w NRD charakteryzowała się już w swej początkowej fazie orientacją w kierunku koncepcji przyszłościowych — choć mogło to w poszczególnych przypadkach budzić zastrzeżenia zbytniej wychowawczości i pryncypialności. W roku 1956 wraz z powieścią Herberta Ziergiebela Die andere Welt (Inny świat) pojawia się nowy motyw: awaria statku kosmicznego staje się dla błądzącej w kosmosie załogi sprawdzianem zalet charakterologicznych jej członków. Psychologia zyskuje tu przewagę nad techniką. Pod koniec lat sześćdziesiątych wprowadzona zostaje postać inteligentnego robota i to pod wyraźnym wpływem Stanisława Lema i Izaaka Asimowa. Günter Krupkat, który już wcześniej — w przeciwieństwie do Hansa Dominika — uprawiał progresywnie zorientowaną literaturę utopijną, podejmuje ten motyw w powieści Nabou (1968). Klaus Beuchler obiera w powieści Silvanus contra Silvanus (1969) — najwidoczniej pod wpływem E.T.A. Hoffmanna — motyw sobowtóra i człowieka–automatu. Ostatnio dokonali tego w sposób niezwykle dowcipny Gunter i Johanna Braun w opowiadaniach Der Irrtum des grossen Zauberers (Pomyłka wielkiego czarodzieja, 1979) i Conviva ludibundus (1978), a także Gerhard Branstner w swoim zbiorze Utopische Erzählungen (Opowiadania utopijne, a w szczególności w opowiadaniu Der indiskrete Roboter (Niedyskretny robot, 1980). Wizja przyszłości nosi znamiona literackiej rutyny, gdy automaty i serwomaty funkcjonują jako rodzaj optymistycznego „nowego, wspaniałego świata” lub gdy „ziemskim niedostatkom” przeciwstawia się w sposób plakatowy szczęście istot pozaplanetarnych. Aluzje do imperializmu i komunizmu są wówczas — mimo najlepszych intencji — niewyważone: Curt Letsch, Der Mann aus dem Eis (Człowiek z lodu, 1970), Reiner Rank, Die Ohnmacht des Allmdchtigen (Niemoc Wszechmocnego, 1973). Tego rodzaju stereotypowe wyobrażenia przerwy tu je H. Ziergiebel w opowiadaniu Zeit der Stemschnuppen (Czas spadających gwiazd); policja ludowa i psychiatria stwierdzają tu tożsamość mężczyzny, który spędził 6 miesięcy na dalekiej gwieździe w czasowo wyobcowanym szczęściu z córką byłego niewolnika babilońskiego. To zapoczątkowanie więzi między fantazją, logiką a żartem (w pierwotnym podwójnym znaczeniu słowa „dowcip”) po raz pierwszy — i to w doskonały sposób — udało się G. Branstnerowi w opowiadaniu Die Reise zum Stern der Beschwingten (Podróż do gwiazdy uskrzydlonych, 1968). Bardziej udydaktycznione w technicznych i socjalnych założeniach narracji jest opowiadanie Der falsche Mann im Mond (Niewłaściwy człowiek w księżycu, 1970). Od połowy lat siedemdziesiątych wzbogaca się literatura fantastyczno–naukowa w NRD (wobec której krytyka coraz częściej stosuje pojęcie „literatura SF”) nie tylko o nowych autorów, a wraz z nimi o nowe sposoby widzenia i płaszczyzny refleksji; powieść, częstokroć nacechowana ciężkawą narracją, bywa zastępowana krótkimi formami prozatorskimi — jest to tendencja, która wydaje się znajdować silną kontynuację w latach osiemdziesiątych: w samym tylko roku 1981 ukazuje się 10 nowych pozycji z literatury SF autorów NRD– owskich, w tym 6 tomów opowiadań. Poprzedzone zostało to skierowanymi do czytelnika próbami nowej suwerenności narratorskiej nastawionej na odbiorcę, który dysponuje gotowością prawidłowego dekodowania obcych dotąd systemów znaków poetyckich, ponieważ lepiej niż dawniej potrafi on się posługiwać większą wiedzą ogólną i społeczną. Istotny nurt literatury NRD lat siedemdziesiątych odzwierciedla się w swobodniejszych możliwościach operowania fantastyką; w ruchliwości na pograniczu światów snu i rzeczywistości, w zmyśloności i realności, w eksperymentowaniu przestrzenią, czasem i zamianą płci, co otwiera przed formami groteskowości, paraboliczności, wieloznaczności lub baśniowości zupełnie nowe pole oddziaływań literackich; w polu tym mieszczą się również teksty literatury SF. Wskazuje to jednocześnie na możliwości krótkich form prozatorskich tej literatury. Chodzi tu nie tyle o ostrożne próby debiutanckie, lecz o rezultaty procesów twórczego dojrzewania. Na przykład Wolf Weitbrecht nie mógł posłużyć się w swoich opowiadaniach (Das Psychomobile, 1976) ani antykwarycznym austriackim wdziękiem, ani choćby nawet najszczerszym patosem, jak to ma miejsce w jego powieści Das Orakel der Delphine (Wyrocznia delfinów, 1972): „Tak, to było czymś innym niż poprawienie chusteczki na szyi Teresy, by nie wyglądała tak wołowato przed pomnikiem Hofera.” W innym miejscu czytamy: „Wszyscy wstali z miejsc, gdyż właśnie zabrzmiał hymn kosmonautów; potężny i uroczysty jak z kryształowych sfer kosmosu. Nie było nikogo w sali, kto by nie poczuł strachu i respektu — nieznanego dziwnego uczucia.” Podobne wypowiedzi można by znaleźć w wielu innych powieściach — stanowią one granicę poetyckiego dyskursu autorów. O ile te powieści zdają się być przeładowane opisami, objaśnieniami i refleksjami, o tyle krótkie formy pozwalają czytelnikowi obeznanemu z ogólnymi, w tym także socjalnymi, problemami tego gatunku silniej angażować własną wyobraźnię. Obok czynnika wykształcenia ogólnego należy podkreślić, że powieści SF, a także zagraniczne wzorce literackie i magazyny popularnonaukowe (w roku 1980 ukazał się w NRD pierwszy almanach fantastyki pt. Lichtjahr 1 (Rok świetlny 1) nakreśliły horyzont oczekiwań, który precyzyjniej określają struktury skrótów, odniesień, parabolicznych uogólnień i kondensacji niż epicka rozlewność. To, czego brak, jest rekompensowane przez intensyfikację odniesień międzytekstowych. W odróżnieniu od epickiej totalności dużego znaczenia nabiera szczegół jako nośnik eksperymentalnych miniatur poetyckich. Nie jest on jednak umieszczony w epickim szeregu obok innych szczegółów, lecz jest uporządkowany jakby w strukturze pionowej; zawiera więc bezpośrednie odniesienie do sensu: jako obraz poetycki ilustrujący głębsze zależności. „Estetyka dziesiątej części sekundy” (Walter Benjamin) nabiera tu podwójnego znaczenia: jako skrótowość podyktowana medium techniki i jako stosunki czasoprzestrzenne podchwycone w ‘kontekście narracji. Dążeniu do skrótowego ukazania przygód i niezwykłości odpowiada w nie mniejszym stopniu konkluzja: preferowane są anglosaskie wzorce short story; swobodnie opowiedziane historie, trzymające się codziennych wydarzeń i języka potocznego (u Fühmanna czy de Bruyna) wymagają większej suwerenności w użyciu środków artystycznych. Termin „Science Fiction” użyty w roku 1924 w USA (Hugo Gernsback posługiwał się określeniem „scientifiction” pochodzącym od „scientic fiction”) utrwalił się począwszy od lat siedemdziesiątych w odróżnieniu od bardziej zrozumiałych, jednakże nie posiadających charakteru haseł i formalnie trudno stosowalnych pojęć jak „literatura fantastyczno–naukowa”, „utopijna”, czy „literatura przyszłości”. Oddające sens tłumaczenie tego terminu jako „poezja naukowa” („Wissenschaftsdichtung”), a więc fikcjonalne teksty mówiące o aktualnym stosunku „człowieka rzeczywistości” (Musil) do możliwości, jakie w przyszłości mogłyby oferować nauki przyrodnicze i technika, wskazuje na strukturalne problemy tego gatunku: na stosunek nauk przyrodniczych i techniki do poezji. Ta naukowa fantastyka może się łączyć zarówno z elementami utopijnymi, nie istniejącymi, jak również z filozoficznymi, socjologicznymi i psychologicznymi wyobrażeniami współczesności. Na podstawie opisu tych relacji można wyjaśnić niektóre specyficzne cechy tego gatunku charakterystyczne dla NRD– owskiej literatury SF. Literatura poświęcona problemom współczesnej nauki wskazuje na napięcia wynikające z konieczności orientacji co do aktualnego stanu wiedzy, co do tendencji i alternatyw wymagających jak najlepszych wiadomości szczegółowych i umiejętności abstrahowania, przetwarzania ich na zdecydowane, wartkie fabuły i podania ich czytelnikowi w formie popularnej literatury masowej jako obiektu identyfikacji. Obok ogólnych struktur literatury przygodowej i rozrywkowej (na które szczegółowo zwraca uwagę Norbert Honsza) „urok czynnika treści” leży w awangardowości dociekań naukowych: termodynamika, dylatacja czasu, komputery, napęd fotoniczny i in. są uważane za sprawy znane; kalkulacja i fantazyjna kombinacja przejęły funkcję poglądową; relacje podróżnych, marynarzy, kupców , zwiedzających odległe światy stały się uduchowionymi relacjami input–output, zawierającymi jednocześnie ich ocenę. Wprawdzie trzeba przyznać, że to nowoczesne instrumentarium naukowe zakrzepło przybierając posiać trwałych stereotypów (topoi), jednak nie samo ich przejmowanie, lecz sposób ich zastosowania jest świadectwem literackich zdolności autora. Jednocześnie znacznie odsłania się jego pozycja światopoglądowa: w przeciwieństwie do kosmicznych, wersji „supermenów”, serii Perry–Rhodan i liczącej się z rynkiem zachodniej literatury SF, a także w odróżnieniu od liczących Się pisarzy anglosaskich jak Roy Bradbury, Izaak Asimow, Kurt Vonnegut — by wspomnieć tylko tych — progresywna literatura SF kreuje odmienny obraz człowieka i świata. Badania dalekich światów i odmiennych form życia (Töppe, Tuschel, Krupkat) prowadzą przez postawienie problemu, czym jest życie, do jego szanowania. Współżycie z człekopodobnymi robotami (Krohn, Günzel, Steinmiiller, Branstner, G. i J. Braun) ukazuje poprzez pryzmat humoru jedyną w swym rodzaju istotę człowieczeństwa; awarie w kosmosie i konieczność podejmowania decyzji pozwalają ukazać moralną postawę zespołu. Nigdy nie uważa się badań odległych planet za heroiczne czyny pojedynczych ludzi, lecz za cel ludzkości, która zjednoczyła się wokół idei pokoju i internacjonalizmu dla kontynuowania twórczej działalności. Inaczej niż pokrewna dziedzina literatury kryminalnej — powieść kryminalna — literatura SF zakłada negację lub afirmację jakiegoś kompleksowego problemu ludzkości. Fakt, że te projekty przyszłości — w odróżnieniu od tego rodzaju prób z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych — nie popadają w przedwczesny optymizm, lecz zawierają także ciche ostrzeżenia mówiące, że za biologicznym czy społecznym eksperymentem zamiany płci (de Bruyn, Jakobs), za nacechowanym niemocą wglądem w przyszłość (Fühmann) kryje się oprócz uśmiechu także smutek i rezygnacja — fakt ten odsłania w tych tekstach podwójne dno ich humoru. Równie ważny jak wynalazek jest w poetyckim tekście dyskurs. Literatura SF jest nie tylko prognozą, odzwierciedleniem, ekstrapolacją technicznych możliwości, dociekaniem czy trywializacją; jest ona — i to w wyraźnym odróżnieniu od dyscyplin popularno– naukowych — fikcją. Ta oczywiście odbiega od awangardyzmu eksperymentu naukowego — z reguły poprzez zbyt konwencjonalny sposób narracji, który ignoruje zdobycze współczesnych założeń sztuki. Nie zaskakuje to w odniesieniu do powieści lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych; w obecnych czasach wielu autorów jest przyrodnika — mi, lekarzami, ekonomistami, matematykami, którzy kierując się zamiłowaniami do przedmiotu zaczęli pisać. Najbardziej złożone w swej wymowie opowiadania tego tomu wyszły spod pióra doświadczonych pisarzy zawodowych (Fühmann, de Bruyn, Jakobs, Branstner, G. i J. Braun), którzy w sposób najbardziej pewny zachowują trudną równowagę między utopijno–techniczną zabawą a konfliktami człowieka; którzy panują nad stereotypami, w jakie obfitują kulisy literatury SF. W wielu wypadkach możemy oczywiście tylko wtedy mówić o literaturze SF, gdy potraktujemy to pojęcie dostatecznie szeroko, włączając weń elementy fantastyki jako zasadniczej formy narracji. Nauki w ścisłym tego słowa znaczeniu można się tu dopatrzyć w jej pośrednich skutkach, Można by tu także powołać się „ na opowiadania Christy Wolf np: Selbstversuch (Autoeksperyment), Rolfa Schneidera np.: Notlandung (Przymusowe lądowanie), przypowieści Güntera Kunerta i w nie mniejszym stopniu Sagen von Unirdischen (Legendy o ludziach nieziemskich) Anny Seghers. Również tu zazębiają się elementy fantastyczne, groteskowe, z pogranicza snu z dociekaniami współczesnej nauki. W poetyckim dyskursie tych tekstów uwidacznia się coś, co w kontekście literatury światowej można uznać za wariant specyficzny dla NRD. Jest to przede wszystkim świadome, często z trudem uzyskiwane odniesienie do określonych tradycji. Skierowana na zaspokojenie elementarnych potrzeb rozrywki i rynku literatura SF krajów anglosaskich wie sporo o nowoczesnej technice (przynajmniej tak utrzymuje), natomiast niewiele o starożytności i chrześcijaństwie, o mitach i baśniach, o obrazach poetyckich przekazywanych przez epoki i narody. Jest to świat myśli i obrazów spoza — w szczególności europejskiej — tradycji. Dobro, szlachetność i piękno klasycznego obrazu człowieka nie są tu przyjmowane do wiadomości. Wielu autorów NRD próbuje do pewnego stopnia zrekompensować ten deficyt. Znają oni E. T. A. Hoffmanna, być może także myśli Gotthilfa Heinricha Schubarta o granicach tego, co racjonalne (które Schubart opisał w swoich Nachtseiten der Naturwissenschaft, 1808); znają ambiwalencję romantycznych baśni artystycznych, które nic nie zatracają ze swej niesamowitości, gdy ich akcja przeniesiona zostaje z ponadczasowej i ponadprzestrzennej „leśnej samotności” Ludwiga Tiecka w równie bezczasowy czas Marsa czy Saturna, jak czyni to Frank Toppe w tomie opowiadań Regen auf Tyche (Deszcz na Tyche); niesamowitość egzystencji w tak pojętym czasie przybiera tu funkcję sugerującą jakąś otchłań. Weitbrecht przedstawia biblijną opowieść o stworzeniu — w bardzo powierzchownej sfery — jako biologiczną ingerencję czynnika pozaziemskiego: ZeBaOt i JeHoFa, dwaj piloci statku kosmicznego, stali się mimo woli twórcami nowych religii; przekonuję się o tym 15 lat później MeFiSto (Das Disziplinarverfahren — postępowanie dyscyplinarne). W jego powieści Das Orakel der Delphine (Wyrocznia delfinów) pojawia się siedmiu krasnoludków, którzy pozostawiają swe zbawienne ślady jako kosmonauci pozaziemscy. W opowiadaniu Tuschela Die Terrasse von A’hi–nur (Ta ras z A’hi– nur) odkrycie zatopionej przed 12 000 lat przez astronautów komory z materiałami radioaktywnymi prowadzi do uzyskania informacji o zatopionej Atlantydzie. Prastara kultura na peryferiach galaktyki jest w opowiadaniu bardzo płodnego autora literatury SF Carlosa Rascha Die Umkehr des Meridian (Odwrót Meridiana, 1967) kodem nieśmiertelności odnoszącym się do istot ziemskich. Wszystko to może w mniejszym lub większym stopniu przypominać „dociekania” Ericha von Dänikena; należy jednak wziąć pod uwagę, że nie chodzi tu o spekulatywne sklecanie historii, lecz o gry fikcjonalne, o eksperymenty myślowe i modele możliwości lub niemożliwości, w których uwypuklają się sejsmograficzne możliwości literatury, Wychodzące naprzeciw oczekiwaniom i obawom czytelnika. W przeciwieństwie do Dänikena, który sprzedaje swe spekulacje jako naukę, nie ma to z tym nowym mistycyzmem nic wspólnego. Te próby pozostają na płaszczyźnie dyskursu i są — w rozumieniu Musila — ćwiczeniem „poczucia możliwości”. Jeśli nawet — jak czyni to Töppe, którego opowiadania najwyraźniej dążą w tym kierunku — mitologiczne zgłębienia wydają się wymuszone np.: w Argonauten (Argonauci), to jednak należy tu generalnie podkreślić dążenie do literaryzacji niezwykle popularnego gatunku i podniesienia na wyższy poziom tego wszystkiego, co nazbyt łatwo może się przekształcić w zwykły spektakl rozrywkowy. Tak więc bardziej przystawałoby do tych opowiadań, gdyby ich tematyka nie była przedstawiana w sposób tak poważny, jak czynią to Rasch, Tuschel, Töppe, czy Weitbrecht (Wyrocznia delfinów): gdyby umieszczano tam więcej elementów, które zdają się być następną osobliwością krótkiej prozy SF: niezwykłość przedstawiona w rezultacie nowelistycznego Vwyboru lub z dykcją typową dla short story. Częstokroć nie jest już traktowana w sposób tak dydaktyczny i melodramatyczny jak w okresie początkowym. Dystans i pewna doza sceptycyzmu wobec przedwczesnych prognoz i spekulacji naukowych są u Branstnera i J. G. Braunów zgłaszaniem, z porozumiewawczym mrugnięciem oka, zastrzeżeń wobec nieskończoności i niepojętości, które niekiedy przywołują na myśl formy romantycznej ironii. Dotyczy to także opowiadań Ulricha i Simona np.: Fremde Sterne (Obce gwiazdy, 1979). Ironicznie widziana codzienność jest u Fühmanna i de Bruyna alternatywą patosu lub tragizmu; mądrość i żartobliwość tak łączą się ze sobą, że zmusza to do refleksji. Saidns Fiktschen to tytuł tomu opowiadań Franza Fühmanna, wydanego w roku 1981, który już w samym tytule pragnie podkreślić charakter tej narracji jako gry. Ta w dwojakim sensie pojęta gra jest tym, czego należałoby sobie jeszcze bardziej życzyć w NRD–owskich tekstach SF: gry pomysłów, stereotypów, figur i procesu narracji. Jedno i drugie jak najbardziej odpowiada temu gatunkowi. To, co literatura ta oferuje, to jakby baśnie „ery nauki” (Brecht). U podstaw tej narracji leżą stare porządki zaczarowanego świata baśni (zdeterminowane prawami nauki), powoływane przez nowoczesne instrumentarium techniki do nowego życia. Symbolem tego związku między techniczną kalkulacją a fantazją może być robot, który w paracelsusowskie] idei homunkulusa, w literackich odmianach legend o golemie, w świecie automatów Pascala czy E. T. A. Hoffmanna znajduje rodowód tego, o czym mówią współczesne „bajki robotów” (Lem). Także w tych współczesnych tekstach przestrzeń jest baśniowo nie zdeterminowana: jako obce królestwo lub odległe galaktyki, olbrzymy, karły, potwory lub biologicznie zagadkowe istoty pozaziemskie. Raj, kiedyś umiejscowiony u ujścia Tygrysu i Eufratu, potem zmuszony do ucieczki przed racjonalnym poznaniem i dociekaniami naukowymi, przeniesiony na Księżyc (Cyrano de Bergerac) i dalekie gwiazdy, może być rozumiany jako wyższy stopień inteligencji i identyfikowany z „kodem nieśmiertelności” lub istotą z „przeciwświata”. Jednakże narracja jest ciągle determinowana przez struktury bohatera i przeciwnika, pomagającego i przekazującego laskę czarodziejską — choć tak silnie przenikają je prawa i wątpliwości nauki. Również czas narracji niezupełnie odnosi się do czasu historycznego. Jej teraźniejszość jest prawie zawsze jakąś przyszłością, która w jednakowym stopniu jest oddzielona od przeszłości, co od realnej teraźniejszości, która nie jest uświadomieniem samej siebie, lecz pozostaje w luźnym mitologicznym związku z czasem wyrażonym słowami „…był sobie raz…” W jakim stopniu przejmuje się tu romantyczne formuły myślowe — reagując na pierwszą rewolucję przemysłową, co wynika z postawy nacechowanej powinowactwem z wyboru: zdobywanie kosmosu jest tu jak gdyby trzecią rewolucją przemysłową” — sprawę tę można, ze względu na wyraźną recepcję wzorów literackich, raczej poddać pod dyskusję niż jednoznacznie udowodnić. Jakkolwiek różny jest dyskurs tych tekstów, posiadają one jedną wspólną cechę: sojusz lub pakt z robotami, wyprawy w zaczarowane lasy Wenus lub Saturna, loty w zaczarowanym płaszczu rakiety fotonicznej osiągającej prędkość światła prowadzą jako fikcjonalne eksperymenty do refleksji’ nad tym skrawkiem zamieszkiwanego i zamieszkiwalnego świata, na którym muszą się sprawdzić „poczucie możliwości” i „poczucie rzeczywistości”. Czyż nie jest więc — wobec tak ogromnych perspektyw i wyzwania rzuconego ludzkości — pierwszorzędnym zadaniem tych snów, wizji i gier myślowych między miastami a gwiazdami przekazanie czegoś, co jest odwiecznym posłannictwem człowieczeństwa? Günter Jackel Przełożył Czesław Karolak Franz Fühmann NIEMOC — To zupełnie proste — powiedział Janno. — Próby z krzywizną przestrzenną musiały wprowadzić w błąd; efekt polega na krzywiźnie czasowej. Nie, graficznie nie można tego przedstawić, samo słowo „krzywizna” należy tu rozumieć zupełnie modelowo: zboczenie w piąty wymiar. Jeśli czas, albo mówiąc dokładniej kontinuum czasowo–przestrzenne ulega zakrzywieniu, a ma to miejsce w określonych interwałach, cząstka przyszłości zachodzi na teraźniejszość, strumień czasu zakreśla coś w rodzaju pętli, punkt teraźniejszości zostaje przekroczony dwukrotnie. W gruncie rzeczy wszystko jest doprawdy proste. — Dlaczego więc tak się mało o tym słyszy? Janno z pożałowaniem wzdrygnął ramionami. — Doświadczenie to jest praktycznie bez znaczenia; stopień zakrzywienia jest niewielki, z reguły są to ułamki mikrosekund — jaką korzyść można by z tego wyciągnąć? — Czy takie cząsteczki czasu da się w ogóle uchwycić? — Jedynie w zakresie cząstek elementarnych, lecz Pavlo wykorzystuje okoliczność, że owa pętla znacznie się rozszerza w szczególnych punktach nakładania się przyczynowości, od paru sekund do minuty. — Ależ to mogłoby mieć niesamowite znaczenie… — Nie, mimo wszystko nie ma to wielkiego znaczenia. Owa moc oddziałuje jedynie w najbliższym otoczeniu i odnosi się do osoby poddającej się doświadczeniu; nie da się jej zastosować do celów militarnych, a aspekt indywidualny uważa się za nieistotny. Przecież społeczeństwa nie interesuje fakt, czy to, co się komuś i tak zaraz przydarzy, zauważone zostanie nieco wcześniej czy później. — To znaczy, że widzi się jedynie własną przyszłość? — Ją jedynie, wraz z niezbędnym otoczeniem. Dlatego Pavlo został tak zbesztany: indywidualistyczne zabawy, prognostyczny rutynizm, elitarny intelektualizm, ach, znasz przecież te kategorie. Toteż zajmuje się tym jedynie okazjonalnie, prywatnie, dla przyjaciół swych przyjaciół, lecz musisz wiedzieć, za napiwek. Gość odruchowo skinął głową jak na coś oczywistego. — A kiedy występuje ów kompleks przyczynowy, ów punkt zachodzenia na siebie, o którym wspomniałeś? — Oblicza go ci chemo–komputer; wzory na to są skomplikowane, pewne dodawania tensorów, nader zależnych od pewnej indywidualnej stałej, tzw. ilorazu — AP, który z kolei stanowi o wielkości cykloidy… ale nie, zostawmy to. Spojrzał błagalnie na gościa. — To znaczy… czy nie chcesz tego zaniechać? Naprawdę, usilnie ci odradzam. — Czy to bolesne? — spytał gość, mężczyzna około czterdziestki ubrany po miejsku. W jego głosie ten strach, jaki odczuwa laik przed aparaturą. Janno zaśmiał się, lecz nie zabrzmiało to zbyt rozweselające — Fizycznie naturalnie nie… — Ale… — Moralnie, dlatego ostrzegam cię. To uczucie bezsilności dopada każdego, choćby starał się nie wiem jak temu zaprzeczyć. Przede wszystkim, jeśli się powtarza próbę, lecz teraz Pavlo zasadniczo się na to nie zgadza, a i większość z tego w milczeniu rezygnuje. Sam proces jest zupełnie prymitywny. Zanurzasz oczy w zbiorniku z plazmopodobną substancją; bez obawy, to nie ogień, tylko osobliwe jasnobłękitne migotanie, ale i nie elektryczność. Właściwie niczego nie czujesz, ani ciepła, ani zapachu; również najmniejszego skutku. Skoro tylko owo migotanie, rozpadający się logo–alkaloid, przeniknie pory twej aury, chemo–komputer określi niezbędne wartości i już widzisz swój okruch przyszłości, której oddalenie od chwili teraźniejszości wskazuje komputer na skali. Oczy musisz, rzecz jasna, otworzyć, ale nie poczujesz najmniejszego dmuchnięcia, co najwyżej z portmonetki. Nawet Pavlo podnosi swoje ceny; pewnie będziesz musiał dać funta. Daj sobie raz jeszcze… Więcej sobie wyobrażał, przerwał przybysz; na zarzut zaś, iż jeden funt to bądź co bądź litr czegoś mocnego lub sześć bonowych posiłków z owocami i całkiem możliwą kawą i że taki wydatek nie jest nawet bagatelką dla obywatela trzeciej klasy dochodów — pragnął odpowiedzieć, że z pewnością nie rychło będzie znów miał taką nadzwyczajną okazję… Gest Janna zdradzał zniecierpliwienie. — Jeden raz, jeden raz, wszyscy tak mówią i z pewnością będzie to dla was coś jednorazowego, ale w o wiele głębszym sensie. Chciałbym cię ostrzec przed tą męką, za którą jeszcze musiałbyś zabulić. Mógłbyś sobie tego wszystkiego zaoszczędzić, zupełnie zwyczajnie, uświadamiając sobie, że przecież nieprzerwanie widzisz przyszłość, wprawdzie tę przyszłość, która się już wydarzyła, lecz wyobraź ją sobie o minutę wcześniej. Każde Teraz było kiedyś Potem; każde Jest było ongiś Będzie. Twoje zaciśnięcie ust na przykład było przed dwudziestoma sekundami czystą przyszłością, a teraz wyobraź sobie jeszcze błękitne migotanie, a w nim ciebie, jak unosisz kąciki ust — oto byłby twój upragniony pokaz. Wiele więcej mianowicie nie ujrzysz, a zaoszczędziłbyś sobie uczucia bezsilności i w dodatku całego funta. W ten sposób możesz sobie wyobrazić każdy fragment powszedniego dnia: zawsze błękitne migotanie, a w nim ty, zawsze oko w oko, jak w lustrze. Właściwie to jest trywialne. Gość z entuzjazmem zaprzeczył. — Trywialne jedynie dlatego, że i dzień powszedni jest trywialny, albo lepiej: charakter czasu; nie mam tu na myśli ery, aczkolwiek i jej to również dotyczy, ale czas w ogóle, jako kategorię. Jego istotą jest upływ i to rzeczywiście byłoby głupie wydawać pieniądze jedynie na potwierdzenie tego, że fakt, który się właśnie wydarzył, poprzednio nie miał miejsca i w tym sensie musiałby być przyszłością — lecz zawsze niezbadaną przyszłością! Na tym polega i polegała trywialność. Wszelako to, że można u was skontrolować, czy to, co się zobaczyło, rzeczywiście się wydarzy, jest czymś więcej aniżeli sensacją, nawet jeśli nie zadowala twych zwierzchników. Sądzę, że nie wiecie, co posiadacie! Naturalnie, wy już tego nie odczuwacie, widzieliście to już ze sto razy, lecz ktoś, kto w ogóle nigdy tu nie przychodzi… Janno chciał zaoponować, lecz gość odwiódł go od tego. — Proszę cię, przedstaw mi to w sposób systematyczny; nie zmienisz przecież mego postanowienia. Zanurzam głowę w owo migotanie, otwieram oczy — i co wówczas widzę? Przyszłość i teraźniejszość? — Wzrokiem sięgasz w pętlę przyszłości, pozostałymi zmysłami jesteś przy nas. Słyszysz na przykład nasze głosy, lecz widzisz jedynie przyszłość. — Czy wy również widzicie, co ja dostrzegam? — Z zewnątrz możemy oglądać i jedno i drukie: teraźniejszość i przyszłość, tę oczywiście jako elektro–odbicie obrazu twego mózgu, jak to bywa zazwyczaj, dość niewyraźnie. Zawsze można rozpoznać kontury, nawet rysy fizjonomiczne i oczywiście przede wszystkim ruchy, a więc czy idziesz, czy też stoisz, a dokładniej, czy widzisz, że idziesz albo stoisz. — A jak biegnie czas? Do przodu czy się cofa? — W krzywiźnie przestrzennej cofałby się, ale tylko w przeszłość. Wskutek krzywizny czasowej biegnie ponownie do przodu i jawi się przyszłość, lecz jedynie pewien fragment, właśnie ów nachodzący na siebie kawałek. Jeśli przyjmiemy, że widziałbyś z minutowym wyprzedzeniem, to nie zobaczyłbyś pełnych sześćdziesięciu sekund, jedynie w najlepszym przypadku pięć ostatnich, byłyby to — jeśli początek pokazu przyjąć jako czas zerowy — sekundy pięćdziesiąt sześć do sześćdziesiąt, równocześnie zaś mijają sekundy 1–6 nieprzerwanego porządku chronologicznego. Na zewnątrz widzimy teraźniejszość i przyszłość, przyszłość rzecz jasna jedynie schematycznie, podczas gdy ty widzisz ją właśnie wyraźnie, za to wyłącznie ją. Pięćdziesiąt sześć, nie pięćdziesiąt jeden sekund później… — …następuje owych pięć sekund, które ujrzałem w błękitnym migotaniu. — Oczywiście, właśnie tak. W sekundzie pięćdziesiątej szósta następuje sekunda pięćdziesiąta sześć; w sekundzie pięćdziesiątej siódmej następuje sekunda pięćdziesiąta siódma i tak dalej, aż do sekundy sześćdziesiątej; później następuje czas, którego nie widziałeś. Pętla zawinęła się z powrotem. Krzywa zachodzenia na siebie wyrównuje się, przyszłość przechodzi niezmiennie w teraźniejszość, a czas, pominąwszy procesy skali mikro, biegnie jedynie w jednym wymiarze. Tylko… — Oszczędź sobie tego. Nie zmienisz mego zamiaru! — Tylko, chciałem powiedzieć, nie ujrzysz nawet minuty, co najwyżej parę sekund. Oczy przybysza zaczęły świecić, na co i w oczach Janna pojawił się błysk. — A jeśli — odezwał się gość udając zamyślenie, aczkolwiek dotknął go już poprzedni zarzut — a jeśli uczynię zupełnie coś innego aniżeli to, co zobaczę w migotaniu? Janno ponownie spoglądał zmęczony. — Widzisz, to jest właśnie ta pycha, z której później popadasz w niemoc. I później to żałosne ukrywanie! Skoro mianowicie się dowiesz, że przyszłość następuje u ciebie w taki sposób, jaki to wcześniej ujrzałeś, reakcja zawsze bywa ta sama. Na początku mocne słowa: Ale nie ja! Później, po doświadczeniu, zakłopotane oblicze, a w końcu poddawanie w wątpliwość rzeczywistości. Nikt nie chce się z tym pogodzić, że wygląda to jak u innych i że on postępuje podobnie, jak we wszystkich dotychczasowych przypadkach. Jest to nawet podwójna niemoc: wobec niezmienności losu i wobec bez wyjątkowości. Początkowo każdy wierzy, że jest to sprawa woli: widzę, jak niebawem postąpię, a zatem muszę móc coś zmienić, przecież to zależy od mojej woli! I dodatkowo każdy wierzy w swoją wolą: wszyscy pozostali mogli dać z siebie zadrwić — on już temu losowi pokaże. I później widzisz jego niemoc i to, jak wspomniałem, i podwójną złość: jego bezsilność oraz jego bezsilność; działanie ssące i własną wymienialność! Przy czym od początku każdy zachowuje się podobnie jak inni; te same pytania, te same nadzieje, te same argumenty, te same iluzje, a później te same wymówki, jeśli przydarzy mu się to, co nieomal wszystkim, oczywiście wyjąwszy te wypadki, przy których pętla przyszłości jest tak niewielka, iż rzeczywiście widzi się jedynie chwilę dalej, a to znaczy: człowiek widzi się ciągle w migotaniu. Lecz nawet i wówczas obecna jest owa niemoc; czujesz jej przerażający szum, i chociaż widziałbyś jedynie pięć sekund, zdruzgocze cię uderzenie jej skrzydeł. A potem podłość oszukiwania samego siebie! A to się nie zgadza stopień zakrzywienia; a to przyszłość była przeszłością; a to użyto kiepskich trików i temu podobne wykręty. Lecz są to wszystko jedynie symptomy. W zatajeniu trwa owa męka, widzi się bowiem własną niemoc. Gość spojrzał wojowniczo. — Widzisz — rzekł Janno — tak wszyscy patrzą. Tak więc masz przyszłość! Dokładnie wiedziałem, co będzie! Otworzył szufladę biurka. — Niekontrolowany — powiedział gość — niekontrolowany każdy może tak uważać! A co się tyczy doświadczenia — ciągnął spokojnie — to zapominasz, że jestem dyplomowanym logikiem. Mój sylogizm jest nieodparty. Będę postępować według mojej nieskrępowanej woli; mogę zmieniać swą nieskrępowaną wolę, a zatem do tego, co mogę zmienić, należy również to wszystko, co w przyszłości będę czynić, jest to sylogizm formy Bamalip, i obowiązuje on już od czasów wielkiego Galena. Któż mógłby go powstrzymać i któż mógłby mi przeszkodzić, zmienić me przyszłe działanie? Odpowiedz mi choćby na to! Gość mówił nieprzerwanie, toteż Janno wyciągnął z szuflady tabliczkę i przybysz przeczytał wydrukowany na niej napis: Twoja wypowiedź skończy się następująco: Któż mógłby mi przeszkodzić, uczynić przeciwieństwo tego, co zobaczyłem, przecież moja wola jest nieskrępowana? — No, dobrze — przyznał gość — przewidziałeś pytanie, lecz ono musiało w końcu zostać postawione. Interesowałaby mnie odpowiedź. — Udzieli ci jej doświadczenie, a później powstanie problem, jak ją wyjaśnić. Mam w tym względzie własną teorię, o działaniu ssącym AP, ale tym zajmiemy się później. Wówczas uznasz swe założenia za fałszywe; figura logiczna będzie właściwa. A teraz chodź, zanim Pavlo zbyt sobie nie ‘podochoci. — Podochoci? — Tak. Niestety, często jest pijany w sztok! — Zrekapitulujmy — wtrącił gość, kiedy szli brzęczącym przekaźnikami płytkim tunelem korytarza o niebieskich drzwiach. — Zanurzam oczy w migotaniu i widzę nieco wcześniej przyszłość, powiedzmy o minutę. Mogę więc wcześniej zobaczyć, jak postąpię później. Czy dotąd mówię dobrze? — Tak — potwierdził Janno skręcając w zielony korytarz — dobrze, lecz widzisz jedynie ostatnie sekundy. — Lecz ostatnie sekundy tego, co dopiero nastąpi i co będzie moim własnym postępowaniem, zgadza się? Doskonale. A zatem stoję przed owym albo albo. Albo będę siedział nieporuszenie przy stole, albo właśnie nie, a więc będę chodził dokoła, lub wskazywał na kogoś, względnie mówił, lub coś podobnego. Nieporuszone siedzenie albo coś innego — całe moje możliwe działanie albo brak działania da się podporządkować jednej z tych alternatywnych możliwości? — Przynosisz chlubę swemu dyplomowi — odrzekł oschle Janno. — Ruch albo bezruch: do tego problem się sprowadza. — Bardzo dobrze. A wy tam, na zewnątrz, możecie to równocześnie obserwować? — Ostrość obrazu w zupełności na to pozwala. Poza tym możemy twój pokaz sfilmować. — Tym lepiej, byłby wówczas bardziej obiektywny. Załóżmy, że ja, wy, i kamera — widzielibyśmy siedzącego mnie spokojnie przy stole. Następnie w czasie x będę chodził po pokoju. — Nie będziesz! — A dlaczegóż to? — Ponieważ właśnie widziałeś coś innego! Jeśli w błękitnym migotaniu siedziałeś, w czasie x siedzisz dokładnie na tym samym miejscu, które ujrzałeś. — A jeśli nie będę siedział? — To nie widziałeś siebie siedzącego. — Lecz widziałem, że siedzę, a mimo to podniosę się! — Nie możesz, tego bowiem nie widziałeś! Gość westchnął; a kiedy Janno wtrącił: — Wierz mi, tak już jest — stracił niemal pewność siebie. — Twoje myślenie może doprowadzić do rozpaczy! Wiem, że robiłeś dyplom z przyczynowości, lecz tu musiałeś przesadzić. Wasze doświadczenie musi być samozłudzeniem. — Typ numer sześć — odparł spokojnie Janno. Wlekli się przez korytarz o żółtych drzwiach. — Pomyśl — prosił gość — proszą cię, pomysł! Odwołajmy się ponownie do mojego przypadku. Widzieliśmy zatem, że siedzę przy stole, to byłaby, powiedzmy, pięćdziesiąta szósta sekunda czasu przyszłego, i pierwsza sekunda teraźniejszości. — Formułujesz to podziwu godnie. — Tak, i pomiędzy pierwszą sekundą a sekundą pięćdziesiątą szóstą upływa przecież zupełnie realny czas? — W rzeczy samej: pięćdziesiąt jeden sekund. — I tym czasem mogę dysponować? — Tym, co nazywasz nieskrępowaną wolą. — I użyję jej, bądź tego pewien! Tu mianowicie leży pies pogrzebany! Wasza gadanina paraliżuje silę woli, wasz system ostrzeżeń chęć oporu, tak iż kandydat ulega autohipnozie, która sugeruje mu niewolniczą zależność od tego, co ujrzał. Lecz nie ze mną, nie ze mną! Ja głośno powiem, co zobaczyłem, i wówczas uczynię tego przeciwieństwo, w naszym więc wypadku będę chodzić po pokoju; zakładając, ze ujrzę siebie idącego, będę spokojnie siedział. — Nie, zrobisz to, co zobaczyłeś! Gość spojrzał nań z niedowierzaniem. — Powiedz, chcecie mnie rzeczywiście zahipnotyzować? Na to nie wyrażam zgody. — Typ numer trzy — odparł Janno niemal znudzony. — Czy mnie zahipnotyzujecie, czy nie, odpowiedz jasno! — Krótko mówiąc nie ani nic podobnego! Poza tym twój argument o autohipnozie jest czymś nowym, serdeczne gratulacje! Na to jeszcze nikt nie wpadł. W tym względzie jesteś wyjątkiem. — Doświadczysz tego w każdym względzie, a teraz proponuję ci zakład: przyjmując, że nie zostanę przez was zahipnotyzowany lub w inny sposób skrępowany w mych ruchach, to siłą własnej woli w czasie x uczynię coś widocznie innego aniżeli to, co widzieliśmy, że uprzednio czyniłem. Co ty na to? — Że wszyscy mówili tak samo, zapewniając dokładnie to samo. Zawsze są przekonani, że dokona tego ich wola. Jakby nie zostali wystarczająco pouczeni. Skręcili w pomarańczowy korytarz i Janno odwrócił wiszący na zakręcie obraz. Ukazywał on optymistyczny uśmiech wielkiego człowieka epoki Odrodzenia, Christiana Wolffa, a na odwrocie widniał znowu wydrukowany napis: Najpóźniej w tym miejscu każdy proponuje zakład! — Bzdury — odrzekł gość. — Gdybym nie zaproponował zakładu, nie trudziłbyś obrazu. A w ogóle — kontynuował — co mają oznaczać te sztuczki? Brakuje jeszcze tylko duchów i jesteśmy u czarodzieja Simona. Uważam takie postępowanie, no powiedzmy, niezupełnie godne nauki. Mógłbym użyć tu mocniejszych słów. — Potraktuj to jako wisielczy humor — odrzekł gorzko Janno. — Człowiek potrzebuje czegoś, aby znieść niemoc. To nieco szubrawe, masz rację. Niemal wszystko już upadło; lecz przeciw temu nic już się nie da zrobić. W zasadzie ci się nie sprzeciwiam! Powiesił obraz z powrotem, mówiąc: — A mimo to najprawdopodobniej typ piąty. — Co to za typ piąty? — Twój argument końcowy. Zgłaszam to właśnie teraz, w przeciwnym wypadku upomnisz mnie, że stwierdzam wszystko po fakcie. — Czy macie może katalog takich typów? — Oczywiście, możesz go później przejrzeć u Pavla. Jest rzeczywiście interesujący od strony psychologicznej: nomenklatura nie–chęci–przyznania. Typ numer jeden to zdaje się powątpiewanie w sprawność przyrządu mierniczego. Przykład: ktoś widzi, że siedzi przy stole próbnym i mówi potem: „A więc wstaję!”, lecz w momencie, kiedy to mówił, nastąpiła ta chwila, którą komputer przypisał pokazowi, wówczas wyjaśnia, że zegar źle chodzi. Typ dwa można by tak opisać: ktoś widzj, że będzie się drapał po głowie, i mówi: „Nie zrobię tego”, i kiedy mówi owo „nie”, właśnie się drapie, naturalnie dokładnie wówczas i to w sposób, w jaki to widział. Później krzyczy, że wpadł — co poza tym bliskie byłoby twej tezie autohipnozy. Typ trzeci byłaby to expressis verbis teoria o hipnozie… — Pozwól tylko: nie do odparcia, tym bardziej przez osobę poddającą się doświadczeniu. Janno wzdrygnął bez słowa ramionami. Skręcili w korytarz o czerwonych drzwiach. — Na końcu znajduje się laboratorium Pavla — powiedział Janno. — Żartujemy, że niemal już w podczerwieni. Gość zapytał, czy kolory drzwi biegną tu w przeciwnym kierunku aniżeli gdzie indziej. Janno odpowiedział, że wykazują one tu, podobnie jak wszędzie, stopień trzymania w tajemnicy wykonywanej czynności i podobnie jak gdzie indziej poczynając od czerwieni w górę, na co gość dał wyraz swemu zdziwieniu, stwierdzając, że Janno ulokował się w korytarzu o niebieskich drzwiach, a zatem daleko wyżej od Pavla, aczkolwiek, o ile mu wiadomo, Janno zbiera jedynie wycinki prasowe; w przeciwieństwie… — No właśnie dlatego — odparł Janno. — Najbardziej zawiła jest przeszłość; przyszłość leży otworem. To znaczy — dodał w pośpiechu — jesteśmy tu wszyscy biednymi ludźmi, przecież to tylko instytut pomarańczowy. — Zupełnie jak w logice — mruknął gość. A następnie wyciągając raptownie rękę — No i jak? Przyjmujesz zakład? Stawiam pięć funtów do jednego! — Nie mogę tego zrobić — zaprotestował Janno — przecież wiem dokładnie, że przegrasz. Nie, nie krzycz od razu, wysłuchaj mnie w spokoju. Pavlo przeprowadzał próby setki razy, z tuzin razy byłem przy tym i nigdy nie było wyjątku; nigdy! Widzieliśmy, że poddający się doświadczeniu siedział półukośnie przy stole, i po upływie dwudziestu sekund — zaraz po pokazie wstał i zaczął pędzić po pokoju, po czym zwichnął sobie kostkę i upadł na krzesło i siedział półukośnie przy stole, i oczywiście nadszedł czas x! Powtórka tego samego pokazu: będzie siedział przy stole, i znowu po dwudziestu, tym razem już nie po osiemnastu sekundach — jest to ten sam człowiek co poprzednio — ponownie wstaje, lecz teraz idzie powoli, gdyż coś takiego, mówi, nie zdarzy się już po raz wtóry, tym razem nie zwichnie sobie nogi! I tak kroczy wolno wzdłuż stołu, aż tu nagle, jest to zupełnie niewytłumaczalne, nagłe mówi: „Sądzicie, że będę waszą małpą, i zawsze będę robił tylko to, czego ode mnie chcecie? Czekacie tylko, żebym tu chodził dookoła, a właśnie że nie!” Siada i wrzeszczy: „W końcu mam nieskrępowaną wolę”. Oczywiście czas x. Staliśmy, jak uderzeni obuchem, a on jeszcze bardziej, lecz uparcie obstawał przy swoim i ze swej odmowy stworzył teorię. Ma już dość wiecznego postępowania zgodnie z życzeniami innych — wyjaśnił — odtąd będzie posłuszny wyłącznie swej nieskrępowanej woli i ukonstytuuje się tym samym jako indywidualność. W tym właśnie czasie przygotowywano wielkie wybory kierownictwa instytutu, on zaś usiadł i napisał list do centrali, że odrzuca kandydaturę czołowego kandydata, sam czort tego chyba chce, że prawie każdy pisze podobny list, i odgórnie wycofuje się czołowego kandydata — była to sprawa z rzekomo skorumpowanym X. X., przypomnij sobie, jak się później okazało, że zarzuty były niesłuszne. Zamiast zostać jasnowidzem, nasz bohater nieskrępowanej woli coraz bardziej popadał w tarapaty — tu głosuje z przekory przeciw czemuś zupełnie rozsądnemu, i każdy, każdy tak głosuje; tam robi coś wyjątkowo głupiego i każdy go naśladuje, i już staje się to prawem instytutu, i to właśnie takim, aczkolwiek kierownictwo od dłuższego czasu obawiało się je wprowadzić, chociaż zamierzało wprowadzić i miało na to odgórnie przyznane fundusze. W końcu dostrzega tylko jedno wyjście, by udowodnić swą samowolę, i dobrowolnie się unicestwia — tego samego dnia wybucha epidemia. Wykorzystał własną niemoc. To musiało być ssanie przejmujące grozą! — Phi, autohipnoza, nic więcej — szydził gość i podniósł zakład na dziesięć do jednego. Wreszcie stanęli przed laboratorium Pavla. — Nie jesteśmy głupcami — odezwał się ponuro Janno — nawet jeśli tylko jesteśmy instytutem pomarańczowym! Wezwaliśmy psychologów, przywiązaliśmy poddającego się próbie do krzesła, zobaczyliśmy bowiem, że on wstanie i wówczas okazało się, że był uczulony na nasz sznur plastykowy i atak swędzenia spowodował, że się uniósł. Wtedy mieliśmy zamiar wziąć żelazne kajdanki, lecz człowiek ów widział odtąd wyłącznie jedną dziesiątą sekundy, w końcu kategorycznie odmówił dalszego eksperymentowania i powiedział, że człowiek ma od tego ponoć zwidy. I tak mógłbym ci opowiedzieć setki takich wypadków. Sfilmowaliśmy całe laboratorium, określiliśmy czas x na mikrosekundy, i zawsze to samo, i zawsze to samo: przyszłość urzeczywistnia się tak, jak się urzeczywistnia. Następuje to, co widzi się w błękitnym migotaniu, i nie można od tego uciec ani tego zmienić. Początkowo mówisz: to szaleństwo, a potem to cię doprowadza do szaleństwa; początkowo się śmiejesz, a potem coś się śmieje w tobie, ale jest to śmiech rodem z piekła, które igra z tobą. I nie możesz nic zrobić; nic nie możesz zrobić, wierz mi, tego sobie nie można wyobrazić! On ma dość wyobraźni, odrzekł gość. — Ale nie do tego, uwierz naszemu doświadczeniu! Czuliśmy to już przy pierwszej próbie: załamanie i upokorzenie. Oszczędź sobie tego, proszę cię! Jako twój przyjaciel, radzę ci jeszcze raz… — I — wtrącił gość ująwszy gałkę do drzwi Pavla — masz jakieś wytłumaczenie? Wszak robiłeś dyplom z przyczynowości. Nie ma skutku bez przyczyny, tego się przecie uczycie, według wszelkich klasyków. A więc jak to sobie tłumaczysz? — Ssanie AP — odparł cicho Janno. — Co to jest: AP? — Antyprzyczynowość. — Do diabła! — zabrzmiało zza drzwi — wejdźcie wreszcie, jeśli chcecie wejść, ten trajkot w przedsionku jest nie do wytrzymania! Gość postąpił do przodu i stanął osłupiały w drzwiach; Janno popchnął go naprzód. Laboratorium było przestronną komórką przypominającą pralnię; cementowe ściany, cementowa podłoga, cementowy sufit, wąskie cementowe okno; zaduch dymu papierosowego i wódy. Ani obrazu, ani kwiatu, ani nawet tablicy z niebieskimi i czerwonymi krzywymi statystycznymi i żadnego koloru prócz szarego. Nawet biurko