12905
Szczegóły |
Tytuł |
12905 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12905 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12905 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12905 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANTOLOGIA
OPOWIADAŃ SCIENCE FICTION
PISARZY NIEMIECKIEJ REPUBLIKI DEMOKRATYCZNEJ
NIEMOC
WYBÓR I POSŁOWIE HUBERT ORŁOWSKI
WSTĘP GÜNTER JACKEL
WSTĘP
Postromantyczne gry myślowe. Literatura fantastyczno–naukowa w NRD
Literatura fantastyczno–naukowa NRD długo pozostawała na marginesie dyskusji
literackich.
Wydana w Berlinie w roku 1976 ponad 900–stronicowa Historia literatury
Niemieckiej Republiki
Demokratycznej poświęca jej zaledwie pół strony. Jednakże z punktu widzenia
recepcji jest to
literatura masowa, zwracająca się przede wszystkim do młodego czytelnika.
Skłania się ona ku
zeszytowej i kieszonkowej formie wydawniczej o nakładach między 45.000 a 125.000
egzemplarzy (ukazuje się w seriach wydawniczych w „Das Taschenbuch”, „Kompass–
Bücherei”,
„Gelbe Reihe”, „Erzählerreihe”, „Das neue Abenteuer” i „Meridian 34”). Produkcję
tego rodzaju
tekstów — powieści — rozpoczęto z pewnymi wahaniami w latach 50–tych. Powieści
Heinza
Viewega Ultrasymet bleibt geheim (Tajemniczy ultrazymet, 1955), Eberharda
del’Antonio
Gigantum (1957) i Titanus (1959) były pierwszymi próbami w tym zakresie, o
których warto tu
wspomnieć. Za ich pośrednictwem ta obok powieści sensacyjnej i kryminalnej z
pewnością
najbardziej atrakcyjna forma literatury przygodowej usiłowała, zapewnić sobie
prawo bytu
wobec owej przede wszystkim wychowawczo zorientowanej literatury obrachunków,
przemian i
powrotów, a także wobec tradycji literatury klasycznej, którą ze zrozumiałych
względów
traktowano po roku 1945 priorytetowo. Również przygody w świecie techniki i
fantastyki były
początkowo silnie przepojone treściami wychowawczymi; były one wyrazem woli
odcięcia się
od faszystowskiej i półfaszystowskiej „literatury przyszłości”
(„Zukunftsliteratur”) uprawianej
przez takich pisarzy jak Hans Dominik, ukazującej wielkich niemieckich
inżynierów jako natury
przywódcze i übermenschów, których wynalazki i cudowna broń służyły opanowaniu i
elitarnemu uszczęśliwieniu świata oraz okupacji kosmosu. Do tych tendencji
nawiązano po roku
1950 w RFN uzupełniając je wpływami amerykańskiej literatury trywialnej.
Demonizacja
techniki, wizje zagłady świata i wojny międzygwiezdne mogły być wykorzystane
jako
irracjonalne motywy usprawiedliwiania przestępstw wojennych, a historie o
latających talerzach
(UFO) przyczyniły się w latach pięćdziesiątych do psychologicznego podburzania
ku zimnej
wojnie. Oferta literatury fantastyczno–naukowej w NRD charakteryzowała się już w
swej
początkowej fazie orientacją w kierunku koncepcji przyszłościowych — choć mogło
to w
poszczególnych przypadkach budzić zastrzeżenia zbytniej wychowawczości i
pryncypialności.
W roku 1956 wraz z powieścią Herberta Ziergiebela Die andere Welt (Inny świat)
pojawia się
nowy motyw: awaria statku kosmicznego staje się dla błądzącej w kosmosie załogi
sprawdzianem zalet charakterologicznych jej członków. Psychologia zyskuje tu
przewagę nad
techniką. Pod koniec lat sześćdziesiątych wprowadzona zostaje postać
inteligentnego robota i to
pod wyraźnym wpływem Stanisława Lema i Izaaka Asimowa. Günter Krupkat, który już
wcześniej — w przeciwieństwie do Hansa Dominika — uprawiał progresywnie
zorientowaną
literaturę utopijną, podejmuje ten motyw w powieści Nabou (1968). Klaus Beuchler
obiera w
powieści Silvanus contra Silvanus (1969) — najwidoczniej pod wpływem E.T.A.
Hoffmanna —
motyw sobowtóra i człowieka–automatu. Ostatnio dokonali tego w sposób niezwykle
dowcipny
Gunter i Johanna Braun w opowiadaniach Der Irrtum des grossen Zauberers (Pomyłka
wielkiego
czarodzieja, 1979) i Conviva ludibundus (1978), a także Gerhard Branstner w
swoim zbiorze
Utopische Erzählungen (Opowiadania utopijne, a w szczególności w opowiadaniu Der
indiskrete
Roboter (Niedyskretny robot, 1980). Wizja przyszłości nosi znamiona literackiej
rutyny, gdy
automaty i serwomaty funkcjonują jako rodzaj optymistycznego „nowego,
wspaniałego świata”
lub gdy „ziemskim niedostatkom” przeciwstawia się w sposób plakatowy szczęście
istot
pozaplanetarnych. Aluzje do imperializmu i komunizmu są wówczas — mimo
najlepszych
intencji — niewyważone: Curt Letsch, Der Mann aus dem Eis (Człowiek z lodu,
1970), Reiner
Rank, Die Ohnmacht des Allmdchtigen (Niemoc Wszechmocnego, 1973). Tego rodzaju
stereotypowe wyobrażenia przerwy tu je H. Ziergiebel w opowiadaniu Zeit der
Stemschnuppen
(Czas spadających gwiazd); policja ludowa i psychiatria stwierdzają tu tożsamość
mężczyzny,
który spędził 6 miesięcy na dalekiej gwieździe w czasowo wyobcowanym szczęściu z
córką
byłego niewolnika babilońskiego. To zapoczątkowanie więzi między fantazją,
logiką a żartem (w
pierwotnym podwójnym znaczeniu słowa „dowcip”) po raz pierwszy — i to w
doskonały sposób
— udało się G. Branstnerowi w opowiadaniu Die Reise zum Stern der Beschwingten
(Podróż do
gwiazdy uskrzydlonych, 1968). Bardziej udydaktycznione w technicznych i
socjalnych
założeniach narracji jest opowiadanie Der falsche Mann im Mond (Niewłaściwy
człowiek w
księżycu, 1970).
Od połowy lat siedemdziesiątych wzbogaca się literatura fantastyczno–naukowa w
NRD
(wobec której krytyka coraz częściej stosuje pojęcie „literatura SF”) nie tylko
o nowych autorów,
a wraz z nimi o nowe sposoby widzenia i płaszczyzny refleksji; powieść,
częstokroć
nacechowana ciężkawą narracją, bywa zastępowana krótkimi formami prozatorskimi —
jest to
tendencja, która wydaje się znajdować silną kontynuację w latach
osiemdziesiątych: w samym
tylko roku 1981 ukazuje się 10 nowych pozycji z literatury SF autorów NRD–
owskich, w tym 6
tomów opowiadań. Poprzedzone zostało to skierowanymi do czytelnika próbami nowej
suwerenności narratorskiej nastawionej na odbiorcę, który dysponuje gotowością
prawidłowego
dekodowania obcych dotąd systemów znaków poetyckich, ponieważ lepiej niż dawniej
potrafi on
się posługiwać większą wiedzą ogólną i społeczną. Istotny nurt literatury NRD
lat
siedemdziesiątych odzwierciedla się w swobodniejszych możliwościach operowania
fantastyką;
w ruchliwości na pograniczu światów snu i rzeczywistości, w zmyśloności i
realności, w
eksperymentowaniu przestrzenią, czasem i zamianą płci, co otwiera przed formami
groteskowości, paraboliczności, wieloznaczności lub baśniowości zupełnie nowe
pole
oddziaływań literackich; w polu tym mieszczą się również teksty literatury SF.
Wskazuje to
jednocześnie na możliwości krótkich form prozatorskich tej literatury. Chodzi tu
nie tyle o
ostrożne próby debiutanckie, lecz o rezultaty procesów twórczego dojrzewania. Na
przykład
Wolf Weitbrecht nie mógł posłużyć się w swoich opowiadaniach (Das Psychomobile,
1976) ani
antykwarycznym austriackim wdziękiem, ani choćby nawet najszczerszym patosem,
jak to ma
miejsce w jego powieści Das Orakel der Delphine (Wyrocznia delfinów, 1972):
„Tak, to było
czymś innym niż poprawienie chusteczki na szyi Teresy, by nie wyglądała tak
wołowato przed
pomnikiem Hofera.” W innym miejscu czytamy: „Wszyscy wstali z miejsc, gdyż
właśnie
zabrzmiał hymn kosmonautów; potężny i uroczysty jak z kryształowych sfer
kosmosu. Nie było
nikogo w sali, kto by nie poczuł strachu i respektu — nieznanego dziwnego
uczucia.” Podobne
wypowiedzi można by znaleźć w wielu innych powieściach — stanowią one granicę
poetyckiego
dyskursu autorów. O ile te powieści zdają się być przeładowane opisami,
objaśnieniami i
refleksjami, o tyle krótkie formy pozwalają czytelnikowi obeznanemu z ogólnymi,
w tym także
socjalnymi, problemami tego gatunku silniej angażować własną wyobraźnię. Obok
czynnika
wykształcenia ogólnego należy podkreślić, że powieści SF, a także zagraniczne
wzorce literackie
i magazyny popularnonaukowe (w roku 1980 ukazał się w NRD pierwszy almanach
fantastyki pt.
Lichtjahr 1 (Rok świetlny 1) nakreśliły horyzont oczekiwań, który precyzyjniej
określają
struktury skrótów, odniesień, parabolicznych uogólnień i kondensacji niż epicka
rozlewność. To,
czego brak, jest rekompensowane przez intensyfikację odniesień międzytekstowych.
W
odróżnieniu od epickiej totalności dużego znaczenia nabiera szczegół jako nośnik
eksperymentalnych miniatur poetyckich. Nie jest on jednak umieszczony w epickim
szeregu
obok innych szczegółów, lecz jest uporządkowany jakby w strukturze pionowej;
zawiera więc
bezpośrednie odniesienie do sensu: jako obraz poetycki ilustrujący głębsze
zależności. „Estetyka
dziesiątej części sekundy” (Walter Benjamin) nabiera tu podwójnego znaczenia:
jako skrótowość
podyktowana medium techniki i jako stosunki czasoprzestrzenne podchwycone w
‘kontekście
narracji. Dążeniu do skrótowego ukazania przygód i niezwykłości odpowiada w nie
mniejszym
stopniu konkluzja: preferowane są anglosaskie wzorce short story; swobodnie
opowiedziane
historie, trzymające się codziennych wydarzeń i języka potocznego (u Fühmanna
czy de Bruyna)
wymagają większej suwerenności w użyciu środków artystycznych.
Termin „Science Fiction” użyty w roku 1924 w USA (Hugo Gernsback posługiwał się
określeniem „scientifiction” pochodzącym od „scientic fiction”) utrwalił się
począwszy od lat
siedemdziesiątych w odróżnieniu od bardziej zrozumiałych, jednakże nie
posiadających
charakteru haseł i formalnie trudno stosowalnych pojęć jak „literatura
fantastyczno–naukowa”,
„utopijna”, czy „literatura przyszłości”. Oddające sens tłumaczenie tego terminu
jako „poezja
naukowa” („Wissenschaftsdichtung”), a więc fikcjonalne teksty mówiące o
aktualnym stosunku
„człowieka rzeczywistości” (Musil) do możliwości, jakie w przyszłości mogłyby
oferować nauki
przyrodnicze i technika, wskazuje na strukturalne problemy tego gatunku: na
stosunek nauk
przyrodniczych i techniki do poezji. Ta naukowa fantastyka może się łączyć
zarówno z
elementami utopijnymi, nie istniejącymi, jak również z filozoficznymi,
socjologicznymi i
psychologicznymi wyobrażeniami współczesności. Na podstawie opisu tych relacji
można
wyjaśnić niektóre specyficzne cechy tego gatunku charakterystyczne dla NRD–
owskiej literatury
SF. Literatura poświęcona problemom współczesnej nauki wskazuje na napięcia
wynikające z
konieczności orientacji co do aktualnego stanu wiedzy, co do tendencji i
alternatyw
wymagających jak najlepszych wiadomości szczegółowych i umiejętności
abstrahowania,
przetwarzania ich na zdecydowane, wartkie fabuły i podania ich czytelnikowi w
formie
popularnej literatury masowej jako obiektu identyfikacji. Obok ogólnych struktur
literatury
przygodowej i rozrywkowej (na które szczegółowo zwraca uwagę Norbert Honsza)
„urok
czynnika treści” leży w awangardowości dociekań naukowych: termodynamika,
dylatacja czasu,
komputery, napęd fotoniczny i in. są uważane za sprawy znane; kalkulacja i
fantazyjna
kombinacja przejęły funkcję poglądową; relacje podróżnych, marynarzy, kupców ,
zwiedzających odległe światy stały się uduchowionymi relacjami input–output,
zawierającymi
jednocześnie ich ocenę. Wprawdzie trzeba przyznać, że to nowoczesne
instrumentarium naukowe
zakrzepło przybierając posiać trwałych stereotypów (topoi), jednak nie samo ich
przejmowanie,
lecz sposób ich zastosowania jest świadectwem literackich zdolności autora.
Jednocześnie
znacznie odsłania się jego pozycja światopoglądowa: w przeciwieństwie do
kosmicznych, wersji
„supermenów”, serii Perry–Rhodan i liczącej się z rynkiem zachodniej literatury
SF, a także w
odróżnieniu od liczących Się pisarzy anglosaskich jak Roy Bradbury, Izaak
Asimow, Kurt
Vonnegut — by wspomnieć tylko tych — progresywna literatura SF kreuje odmienny
obraz
człowieka i świata. Badania dalekich światów i odmiennych form życia (Töppe,
Tuschel,
Krupkat) prowadzą przez postawienie problemu, czym jest życie, do jego
szanowania.
Współżycie z człekopodobnymi robotami (Krohn, Günzel, Steinmiiller, Branstner,
G. i J. Braun)
ukazuje poprzez pryzmat humoru jedyną w swym rodzaju istotę człowieczeństwa;
awarie w
kosmosie i konieczność podejmowania decyzji pozwalają ukazać moralną postawę
zespołu.
Nigdy nie uważa się badań odległych planet za heroiczne czyny pojedynczych
ludzi, lecz za cel
ludzkości, która zjednoczyła się wokół idei pokoju i internacjonalizmu dla
kontynuowania
twórczej działalności. Inaczej niż pokrewna dziedzina literatury kryminalnej —
powieść
kryminalna — literatura SF zakłada negację lub afirmację jakiegoś kompleksowego
problemu
ludzkości. Fakt, że te projekty przyszłości — w odróżnieniu od tego rodzaju prób
z lat
pięćdziesiątych i sześćdziesiątych — nie popadają w przedwczesny optymizm, lecz
zawierają
także ciche ostrzeżenia mówiące, że za biologicznym czy społecznym eksperymentem
zamiany
płci (de Bruyn, Jakobs), za nacechowanym niemocą wglądem w przyszłość (Fühmann)
kryje się
oprócz uśmiechu także smutek i rezygnacja — fakt ten odsłania w tych tekstach
podwójne dno
ich humoru.
Równie ważny jak wynalazek jest w poetyckim tekście dyskurs. Literatura SF jest
nie tylko
prognozą, odzwierciedleniem, ekstrapolacją technicznych możliwości, dociekaniem
czy
trywializacją; jest ona — i to w wyraźnym odróżnieniu od dyscyplin popularno–
naukowych —
fikcją. Ta oczywiście odbiega od awangardyzmu eksperymentu naukowego — z reguły
poprzez
zbyt konwencjonalny sposób narracji, który ignoruje zdobycze współczesnych
założeń sztuki.
Nie zaskakuje to w odniesieniu do powieści lat pięćdziesiątych i
sześćdziesiątych; w obecnych
czasach wielu autorów jest przyrodnika — mi, lekarzami, ekonomistami,
matematykami, którzy
kierując się zamiłowaniami do przedmiotu zaczęli pisać. Najbardziej złożone w
swej wymowie
opowiadania tego tomu wyszły spod pióra doświadczonych pisarzy zawodowych
(Fühmann, de
Bruyn, Jakobs, Branstner, G. i J. Braun), którzy w sposób najbardziej pewny
zachowują trudną
równowagę między utopijno–techniczną zabawą a konfliktami człowieka; którzy
panują nad
stereotypami, w jakie obfitują kulisy literatury SF.
W wielu wypadkach możemy oczywiście tylko wtedy mówić o literaturze SF, gdy
potraktujemy to pojęcie dostatecznie szeroko, włączając weń elementy fantastyki
jako
zasadniczej formy narracji. Nauki w ścisłym tego słowa znaczeniu można się tu
dopatrzyć w jej
pośrednich skutkach, Można by tu także powołać się „ na opowiadania Christy Wolf
np:
Selbstversuch (Autoeksperyment), Rolfa Schneidera np.: Notlandung (Przymusowe
lądowanie),
przypowieści Güntera Kunerta i w nie mniejszym stopniu Sagen von Unirdischen
(Legendy o
ludziach nieziemskich) Anny Seghers. Również tu zazębiają się elementy
fantastyczne,
groteskowe, z pogranicza snu z dociekaniami współczesnej nauki. W poetyckim
dyskursie tych
tekstów uwidacznia się coś, co w kontekście literatury światowej można uznać za
wariant
specyficzny dla NRD. Jest to przede wszystkim świadome, często z trudem
uzyskiwane
odniesienie do określonych tradycji. Skierowana na zaspokojenie elementarnych
potrzeb
rozrywki i rynku literatura SF krajów anglosaskich wie sporo o nowoczesnej
technice
(przynajmniej tak utrzymuje), natomiast niewiele o starożytności i
chrześcijaństwie, o mitach i
baśniach, o obrazach poetyckich przekazywanych przez epoki i narody. Jest to
świat myśli i
obrazów spoza — w szczególności europejskiej — tradycji. Dobro, szlachetność i
piękno
klasycznego obrazu człowieka nie są tu przyjmowane do wiadomości.
Wielu autorów NRD próbuje do pewnego stopnia zrekompensować ten deficyt. Znają
oni E.
T. A. Hoffmanna, być może także myśli Gotthilfa Heinricha Schubarta o granicach
tego, co
racjonalne (które Schubart opisał w swoich Nachtseiten der Naturwissenschaft,
1808); znają
ambiwalencję romantycznych baśni artystycznych, które nic nie zatracają ze swej
niesamowitości, gdy ich akcja przeniesiona zostaje z ponadczasowej i
ponadprzestrzennej „leśnej
samotności” Ludwiga Tiecka w równie bezczasowy czas Marsa czy Saturna, jak czyni
to Frank
Toppe w tomie opowiadań Regen auf Tyche (Deszcz na Tyche); niesamowitość
egzystencji w tak
pojętym czasie przybiera tu funkcję sugerującą jakąś otchłań. Weitbrecht
przedstawia biblijną
opowieść o stworzeniu — w bardzo powierzchownej sfery — jako biologiczną
ingerencję
czynnika pozaziemskiego: ZeBaOt i JeHoFa, dwaj piloci statku kosmicznego, stali
się mimo woli
twórcami nowych religii; przekonuję się o tym 15 lat później MeFiSto (Das
Disziplinarverfahren
— postępowanie dyscyplinarne). W jego powieści Das Orakel der Delphine
(Wyrocznia
delfinów) pojawia się siedmiu krasnoludków, którzy pozostawiają swe zbawienne
ślady jako
kosmonauci pozaziemscy. W opowiadaniu Tuschela Die Terrasse von A’hi–nur (Ta ras
z A’hi–
nur) odkrycie zatopionej przed 12 000 lat przez astronautów komory z materiałami
radioaktywnymi prowadzi do uzyskania informacji o zatopionej Atlantydzie.
Prastara kultura na
peryferiach galaktyki jest w opowiadaniu bardzo płodnego autora literatury SF
Carlosa Rascha
Die Umkehr des Meridian (Odwrót Meridiana, 1967) kodem nieśmiertelności
odnoszącym się do
istot ziemskich. Wszystko to może w mniejszym lub większym stopniu przypominać
„dociekania” Ericha von Dänikena; należy jednak wziąć pod uwagę, że nie chodzi
tu o
spekulatywne sklecanie historii, lecz o gry fikcjonalne, o eksperymenty myślowe
i modele
możliwości lub niemożliwości, w których uwypuklają się sejsmograficzne
możliwości literatury,
Wychodzące naprzeciw oczekiwaniom i obawom czytelnika. W przeciwieństwie do
Dänikena,
który sprzedaje swe spekulacje jako naukę, nie ma to z tym nowym mistycyzmem nic
wspólnego.
Te próby pozostają na płaszczyźnie dyskursu i są — w rozumieniu Musila —
ćwiczeniem
„poczucia możliwości”. Jeśli nawet — jak czyni to Töppe, którego opowiadania
najwyraźniej
dążą w tym kierunku — mitologiczne zgłębienia wydają się wymuszone np.: w
Argonauten
(Argonauci), to jednak należy tu generalnie podkreślić dążenie do literaryzacji
niezwykle
popularnego gatunku i podniesienia na wyższy poziom tego wszystkiego, co nazbyt
łatwo może
się przekształcić w zwykły spektakl rozrywkowy.
Tak więc bardziej przystawałoby do tych opowiadań, gdyby ich tematyka nie była
przedstawiana w sposób tak poważny, jak czynią to Rasch, Tuschel, Töppe, czy
Weitbrecht
(Wyrocznia delfinów): gdyby umieszczano tam więcej elementów, które zdają się
być następną
osobliwością krótkiej prozy SF: niezwykłość przedstawiona w rezultacie
nowelistycznego
Vwyboru lub z dykcją typową dla short story. Częstokroć nie jest już traktowana
w sposób tak
dydaktyczny i melodramatyczny jak w okresie początkowym. Dystans i pewna doza
sceptycyzmu wobec przedwczesnych prognoz i spekulacji naukowych są u Branstnera
i J. G.
Braunów zgłaszaniem, z porozumiewawczym mrugnięciem oka, zastrzeżeń wobec
nieskończoności i niepojętości, które niekiedy przywołują na myśl formy
romantycznej ironii.
Dotyczy to także opowiadań Ulricha i Simona np.: Fremde Sterne (Obce gwiazdy,
1979).
Ironicznie widziana codzienność jest u Fühmanna i de Bruyna alternatywą patosu
lub tragizmu;
mądrość i żartobliwość tak łączą się ze sobą, że zmusza to do refleksji. Saidns
Fiktschen to tytuł
tomu opowiadań Franza Fühmanna, wydanego w roku 1981, który już w samym tytule
pragnie
podkreślić charakter tej narracji jako gry.
Ta w dwojakim sensie pojęta gra jest tym, czego należałoby sobie jeszcze
bardziej życzyć w
NRD–owskich tekstach SF: gry pomysłów, stereotypów, figur i procesu narracji.
Jedno i drugie
jak najbardziej odpowiada temu gatunkowi. To, co literatura ta oferuje, to jakby
baśnie „ery
nauki” (Brecht). U podstaw tej narracji leżą stare porządki zaczarowanego świata
baśni
(zdeterminowane prawami nauki), powoływane przez nowoczesne instrumentarium
techniki do
nowego życia. Symbolem tego związku między techniczną kalkulacją a fantazją może
być robot,
który w paracelsusowskie] idei homunkulusa, w literackich odmianach legend o
golemie, w
świecie automatów Pascala czy E. T. A. Hoffmanna znajduje rodowód tego, o czym
mówią
współczesne „bajki robotów” (Lem). Także w tych współczesnych tekstach
przestrzeń jest
baśniowo nie zdeterminowana: jako obce królestwo lub odległe galaktyki,
olbrzymy, karły,
potwory lub biologicznie zagadkowe istoty pozaziemskie. Raj, kiedyś
umiejscowiony u ujścia
Tygrysu i Eufratu, potem zmuszony do ucieczki przed racjonalnym poznaniem i
dociekaniami
naukowymi, przeniesiony na Księżyc (Cyrano de Bergerac) i dalekie gwiazdy, może
być
rozumiany jako wyższy stopień inteligencji i identyfikowany z „kodem
nieśmiertelności” lub
istotą z „przeciwświata”. Jednakże narracja jest ciągle determinowana przez
struktury bohatera i
przeciwnika, pomagającego i przekazującego laskę czarodziejską — choć tak silnie
przenikają je
prawa i wątpliwości nauki.
Również czas narracji niezupełnie odnosi się do czasu historycznego. Jej
teraźniejszość jest
prawie zawsze jakąś przyszłością, która w jednakowym stopniu jest oddzielona od
przeszłości, co
od realnej teraźniejszości, która nie jest uświadomieniem samej siebie, lecz
pozostaje w luźnym
mitologicznym związku z czasem wyrażonym słowami „…był sobie raz…” W jakim
stopniu
przejmuje się tu romantyczne formuły myślowe — reagując na pierwszą rewolucję
przemysłową,
co wynika z postawy nacechowanej powinowactwem z wyboru: zdobywanie kosmosu jest
tu jak
gdyby trzecią rewolucją przemysłową” — sprawę tę można, ze względu na wyraźną
recepcję
wzorów literackich, raczej poddać pod dyskusję niż jednoznacznie udowodnić.
Jakkolwiek różny
jest dyskurs tych tekstów, posiadają one jedną wspólną cechę: sojusz lub pakt z
robotami,
wyprawy w zaczarowane lasy Wenus lub Saturna, loty w zaczarowanym płaszczu
rakiety
fotonicznej osiągającej prędkość światła prowadzą jako fikcjonalne eksperymenty
do refleksji’
nad tym skrawkiem zamieszkiwanego i zamieszkiwalnego świata, na którym muszą się
sprawdzić „poczucie możliwości” i „poczucie rzeczywistości”. Czyż nie jest więc
— wobec tak
ogromnych perspektyw i wyzwania rzuconego ludzkości — pierwszorzędnym zadaniem
tych
snów, wizji i gier myślowych między miastami a gwiazdami przekazanie czegoś, co
jest
odwiecznym posłannictwem człowieczeństwa?
Günter Jackel
Przełożył Czesław Karolak
Franz Fühmann
NIEMOC
— To zupełnie proste — powiedział Janno. — Próby z krzywizną przestrzenną
musiały
wprowadzić w błąd; efekt polega na krzywiźnie czasowej. Nie, graficznie nie
można tego
przedstawić, samo słowo „krzywizna” należy tu rozumieć zupełnie modelowo:
zboczenie w piąty
wymiar. Jeśli czas, albo mówiąc dokładniej kontinuum czasowo–przestrzenne ulega
zakrzywieniu, a ma to miejsce w określonych interwałach, cząstka przyszłości
zachodzi na
teraźniejszość, strumień czasu zakreśla coś w rodzaju pętli, punkt
teraźniejszości zostaje
przekroczony dwukrotnie. W gruncie rzeczy wszystko jest doprawdy proste.
— Dlaczego więc tak się mało o tym słyszy?
Janno z pożałowaniem wzdrygnął ramionami.
— Doświadczenie to jest praktycznie bez znaczenia; stopień zakrzywienia jest
niewielki, z
reguły są to ułamki mikrosekund — jaką korzyść można by z tego wyciągnąć?
— Czy takie cząsteczki czasu da się w ogóle uchwycić?
— Jedynie w zakresie cząstek elementarnych, lecz Pavlo wykorzystuje okoliczność,
że owa
pętla znacznie się rozszerza w szczególnych punktach nakładania się
przyczynowości, od paru
sekund do minuty.
— Ależ to mogłoby mieć niesamowite znaczenie…
— Nie, mimo wszystko nie ma to wielkiego znaczenia. Owa moc oddziałuje jedynie w
najbliższym otoczeniu i odnosi się do osoby poddającej się doświadczeniu; nie da
się jej
zastosować do celów militarnych, a aspekt indywidualny uważa się za nieistotny.
Przecież
społeczeństwa nie interesuje fakt, czy to, co się komuś i tak zaraz przydarzy,
zauważone zostanie
nieco wcześniej czy później.
— To znaczy, że widzi się jedynie własną przyszłość?
— Ją jedynie, wraz z niezbędnym otoczeniem. Dlatego Pavlo został tak zbesztany:
indywidualistyczne zabawy, prognostyczny rutynizm, elitarny intelektualizm, ach,
znasz przecież
te kategorie. Toteż zajmuje się tym jedynie okazjonalnie, prywatnie, dla
przyjaciół swych
przyjaciół, lecz musisz wiedzieć, za napiwek.
Gość odruchowo skinął głową jak na coś oczywistego.
— A kiedy występuje ów kompleks przyczynowy, ów punkt zachodzenia na siebie, o
którym
wspomniałeś?
— Oblicza go ci chemo–komputer; wzory na to są skomplikowane, pewne dodawania
tensorów, nader zależnych od pewnej indywidualnej stałej, tzw. ilorazu — AP,
który z kolei
stanowi o wielkości cykloidy… ale nie, zostawmy to.
Spojrzał błagalnie na gościa. — To znaczy… czy nie chcesz tego zaniechać?
Naprawdę,
usilnie ci odradzam.
— Czy to bolesne? — spytał gość, mężczyzna około czterdziestki ubrany po
miejsku. W jego
głosie ten strach, jaki odczuwa laik przed aparaturą.
Janno zaśmiał się, lecz nie zabrzmiało to zbyt rozweselające
— Fizycznie naturalnie nie…
— Ale…
— Moralnie, dlatego ostrzegam cię. To uczucie bezsilności dopada każdego, choćby
starał się
nie wiem jak temu zaprzeczyć. Przede wszystkim, jeśli się powtarza próbę, lecz
teraz Pavlo
zasadniczo się na to nie zgadza, a i większość z tego w milczeniu rezygnuje. Sam
proces jest
zupełnie prymitywny. Zanurzasz oczy w zbiorniku z plazmopodobną substancją; bez
obawy, to
nie ogień, tylko osobliwe jasnobłękitne migotanie, ale i nie elektryczność.
Właściwie niczego nie
czujesz, ani ciepła, ani zapachu; również najmniejszego skutku. Skoro tylko owo
migotanie,
rozpadający się logo–alkaloid, przeniknie pory twej aury, chemo–komputer określi
niezbędne
wartości i już widzisz swój okruch przyszłości, której oddalenie od chwili
teraźniejszości
wskazuje komputer na skali. Oczy musisz, rzecz jasna, otworzyć, ale nie
poczujesz
najmniejszego dmuchnięcia, co najwyżej z portmonetki. Nawet Pavlo podnosi swoje
ceny;
pewnie będziesz musiał dać funta. Daj sobie raz jeszcze…
Więcej sobie wyobrażał, przerwał przybysz; na zarzut zaś, iż jeden funt to bądź
co bądź litr
czegoś mocnego lub sześć bonowych posiłków z owocami i całkiem możliwą kawą i że
taki
wydatek nie jest nawet bagatelką dla obywatela trzeciej klasy dochodów — pragnął
odpowiedzieć, że z pewnością nie rychło będzie znów miał taką nadzwyczajną
okazję…
Gest Janna zdradzał zniecierpliwienie.
— Jeden raz, jeden raz, wszyscy tak mówią i z pewnością będzie to dla was coś
jednorazowego, ale w o wiele głębszym sensie. Chciałbym cię ostrzec przed tą
męką, za którą
jeszcze musiałbyś zabulić. Mógłbyś sobie tego wszystkiego zaoszczędzić, zupełnie
zwyczajnie,
uświadamiając sobie, że przecież nieprzerwanie widzisz przyszłość, wprawdzie tę
przyszłość,
która się już wydarzyła, lecz wyobraź ją sobie o minutę wcześniej. Każde Teraz
było kiedyś
Potem; każde Jest było ongiś Będzie. Twoje zaciśnięcie ust na przykład było
przed
dwudziestoma sekundami czystą przyszłością, a teraz wyobraź sobie jeszcze
błękitne migotanie,
a w nim ciebie, jak unosisz kąciki ust — oto byłby twój upragniony pokaz. Wiele
więcej
mianowicie nie ujrzysz, a zaoszczędziłbyś sobie uczucia bezsilności i w dodatku
całego funta. W
ten sposób możesz sobie wyobrazić każdy fragment powszedniego dnia: zawsze
błękitne
migotanie, a w nim ty, zawsze oko w oko, jak w lustrze. Właściwie to jest
trywialne. Gość z
entuzjazmem zaprzeczył.
— Trywialne jedynie dlatego, że i dzień powszedni jest trywialny, albo lepiej:
charakter
czasu; nie mam tu na myśli ery, aczkolwiek i jej to również dotyczy, ale czas w
ogóle, jako
kategorię. Jego istotą jest upływ i to rzeczywiście byłoby głupie wydawać
pieniądze jedynie na
potwierdzenie tego, że fakt, który się właśnie wydarzył, poprzednio nie miał
miejsca i w tym
sensie musiałby być przyszłością — lecz zawsze niezbadaną przyszłością! Na tym
polega i
polegała trywialność. Wszelako to, że można u was skontrolować, czy to, co się
zobaczyło,
rzeczywiście się wydarzy, jest czymś więcej aniżeli sensacją, nawet jeśli nie
zadowala twych
zwierzchników. Sądzę, że nie wiecie, co posiadacie! Naturalnie, wy już tego nie
odczuwacie,
widzieliście to już ze sto razy, lecz ktoś, kto w ogóle nigdy tu nie przychodzi…
Janno chciał zaoponować, lecz gość odwiódł go od tego.
— Proszę cię, przedstaw mi to w sposób systematyczny; nie zmienisz przecież mego
postanowienia. Zanurzam głowę w owo migotanie, otwieram oczy — i co wówczas
widzę?
Przyszłość i teraźniejszość?
— Wzrokiem sięgasz w pętlę przyszłości, pozostałymi zmysłami jesteś przy nas.
Słyszysz na
przykład nasze głosy, lecz widzisz jedynie przyszłość.
— Czy wy również widzicie, co ja dostrzegam?
— Z zewnątrz możemy oglądać i jedno i drukie: teraźniejszość i przyszłość, tę
oczywiście
jako elektro–odbicie obrazu twego mózgu, jak to bywa zazwyczaj, dość
niewyraźnie. Zawsze
można rozpoznać kontury, nawet rysy fizjonomiczne i oczywiście przede wszystkim
ruchy, a
więc czy idziesz, czy też stoisz, a dokładniej, czy widzisz, że idziesz albo
stoisz.
— A jak biegnie czas? Do przodu czy się cofa?
— W krzywiźnie przestrzennej cofałby się, ale tylko w przeszłość. Wskutek
krzywizny
czasowej biegnie ponownie do przodu i jawi się przyszłość, lecz jedynie pewien
fragment,
właśnie ów nachodzący na siebie kawałek. Jeśli przyjmiemy, że widziałbyś z
minutowym
wyprzedzeniem, to nie zobaczyłbyś pełnych sześćdziesięciu sekund, jedynie w
najlepszym
przypadku pięć ostatnich, byłyby to — jeśli początek pokazu przyjąć jako czas
zerowy —
sekundy pięćdziesiąt sześć do sześćdziesiąt, równocześnie zaś mijają sekundy 1–6
nieprzerwanego porządku chronologicznego. Na zewnątrz widzimy teraźniejszość i
przyszłość,
przyszłość rzecz jasna jedynie schematycznie, podczas gdy ty widzisz ją właśnie
wyraźnie, za to
wyłącznie ją. Pięćdziesiąt sześć, nie pięćdziesiąt jeden sekund później…
— …następuje owych pięć sekund, które ujrzałem w błękitnym migotaniu.
— Oczywiście, właśnie tak. W sekundzie pięćdziesiątej szósta następuje sekunda
pięćdziesiąta
sześć; w sekundzie pięćdziesiątej siódmej następuje sekunda pięćdziesiąta siódma
i tak dalej, aż
do sekundy sześćdziesiątej; później następuje czas, którego nie widziałeś. Pętla
zawinęła się z
powrotem. Krzywa zachodzenia na siebie wyrównuje się, przyszłość przechodzi
niezmiennie w
teraźniejszość, a czas, pominąwszy procesy skali mikro, biegnie jedynie w jednym
wymiarze.
Tylko…
— Oszczędź sobie tego. Nie zmienisz mego zamiaru!
— Tylko, chciałem powiedzieć, nie ujrzysz nawet minuty, co najwyżej parę sekund.
Oczy przybysza zaczęły świecić, na co i w oczach Janna pojawił się błysk.
— A jeśli — odezwał się gość udając zamyślenie, aczkolwiek dotknął go już
poprzedni zarzut
— a jeśli uczynię zupełnie coś innego aniżeli to, co zobaczę w migotaniu?
Janno ponownie spoglądał zmęczony.
— Widzisz, to jest właśnie ta pycha, z której później popadasz w niemoc. I
później to żałosne
ukrywanie! Skoro mianowicie się dowiesz, że przyszłość następuje u ciebie w taki
sposób, jaki to
wcześniej ujrzałeś, reakcja zawsze bywa ta sama. Na początku mocne słowa: Ale
nie ja! Później,
po doświadczeniu, zakłopotane oblicze, a w końcu poddawanie w wątpliwość
rzeczywistości.
Nikt nie chce się z tym pogodzić, że wygląda to jak u innych i że on postępuje
podobnie, jak we
wszystkich dotychczasowych przypadkach. Jest to nawet podwójna niemoc: wobec
niezmienności losu i wobec bez wyjątkowości. Początkowo każdy wierzy, że jest to
sprawa woli:
widzę, jak niebawem postąpię, a zatem muszę móc coś zmienić, przecież to zależy
od mojej
woli! I dodatkowo każdy wierzy w swoją wolą: wszyscy pozostali mogli dać z
siebie zadrwić —
on już temu losowi pokaże. I później widzisz jego niemoc i to, jak wspomniałem,
i podwójną
złość: jego bezsilność oraz jego bezsilność; działanie ssące i własną
wymienialność! Przy czym
od początku każdy zachowuje się podobnie jak inni; te same pytania, te same
nadzieje, te same
argumenty, te same iluzje, a później te same wymówki, jeśli przydarzy mu się to,
co nieomal
wszystkim, oczywiście wyjąwszy te wypadki, przy których pętla przyszłości jest
tak niewielka, iż
rzeczywiście widzi się jedynie chwilę dalej, a to znaczy: człowiek widzi się
ciągle w migotaniu.
Lecz nawet i wówczas obecna jest owa niemoc; czujesz jej przerażający szum, i
chociaż
widziałbyś jedynie pięć sekund, zdruzgocze cię uderzenie jej skrzydeł. A potem
podłość
oszukiwania samego siebie! A to się nie zgadza stopień zakrzywienia; a to
przyszłość była
przeszłością; a to użyto kiepskich trików i temu podobne wykręty. Lecz są to
wszystko jedynie
symptomy. W zatajeniu trwa owa męka, widzi się bowiem własną niemoc. Gość
spojrzał
wojowniczo.
— Widzisz — rzekł Janno — tak wszyscy patrzą. Tak więc masz przyszłość!
Dokładnie
wiedziałem, co będzie!
Otworzył szufladę biurka.
— Niekontrolowany — powiedział gość — niekontrolowany każdy może tak uważać! A
co
się tyczy doświadczenia — ciągnął spokojnie — to zapominasz, że jestem
dyplomowanym
logikiem. Mój sylogizm jest nieodparty. Będę postępować według mojej
nieskrępowanej woli;
mogę zmieniać swą nieskrępowaną wolę, a zatem do tego, co mogę zmienić, należy
również to
wszystko, co w przyszłości będę czynić, jest to sylogizm formy Bamalip, i
obowiązuje on już od
czasów wielkiego Galena. Któż mógłby go powstrzymać i któż mógłby mi
przeszkodzić, zmienić
me przyszłe działanie? Odpowiedz mi choćby na to!
Gość mówił nieprzerwanie, toteż Janno wyciągnął z szuflady tabliczkę i przybysz
przeczytał
wydrukowany na niej napis:
Twoja wypowiedź skończy się następująco: Któż mógłby mi przeszkodzić, uczynić
przeciwieństwo tego, co zobaczyłem, przecież moja wola jest nieskrępowana?
— No, dobrze — przyznał gość — przewidziałeś pytanie, lecz ono musiało w końcu
zostać
postawione. Interesowałaby mnie odpowiedź.
— Udzieli ci jej doświadczenie, a później powstanie problem, jak ją wyjaśnić.
Mam w tym
względzie własną teorię, o działaniu ssącym AP, ale tym zajmiemy się później.
Wówczas uznasz
swe założenia za fałszywe; figura logiczna będzie właściwa. A teraz chodź, zanim
Pavlo zbyt
sobie nie ‘podochoci.
— Podochoci?
— Tak. Niestety, często jest pijany w sztok!
— Zrekapitulujmy — wtrącił gość, kiedy szli brzęczącym przekaźnikami płytkim
tunelem
korytarza o niebieskich drzwiach. — Zanurzam oczy w migotaniu i widzę nieco
wcześniej
przyszłość, powiedzmy o minutę. Mogę więc wcześniej zobaczyć, jak postąpię
później. Czy
dotąd mówię dobrze?
— Tak — potwierdził Janno skręcając w zielony korytarz — dobrze, lecz widzisz
jedynie
ostatnie sekundy.
— Lecz ostatnie sekundy tego, co dopiero nastąpi i co będzie moim własnym
postępowaniem,
zgadza się? Doskonale. A zatem stoję przed owym albo albo. Albo będę siedział
nieporuszenie
przy stole, albo właśnie nie, a więc będę chodził dokoła, lub wskazywał na
kogoś, względnie
mówił, lub coś podobnego. Nieporuszone siedzenie albo coś innego — całe moje
możliwe
działanie albo brak działania da się podporządkować jednej z tych alternatywnych
możliwości?
— Przynosisz chlubę swemu dyplomowi — odrzekł oschle Janno. — Ruch albo bezruch:
do
tego problem się sprowadza.
— Bardzo dobrze. A wy tam, na zewnątrz, możecie to równocześnie obserwować?
— Ostrość obrazu w zupełności na to pozwala. Poza tym możemy twój pokaz
sfilmować.
— Tym lepiej, byłby wówczas bardziej obiektywny. Załóżmy, że ja, wy, i kamera —
widzielibyśmy siedzącego mnie spokojnie przy stole. Następnie w czasie x będę
chodził po
pokoju.
— Nie będziesz!
— A dlaczegóż to?
— Ponieważ właśnie widziałeś coś innego! Jeśli w błękitnym migotaniu siedziałeś,
w czasie x
siedzisz dokładnie na tym samym miejscu, które ujrzałeś.
— A jeśli nie będę siedział?
— To nie widziałeś siebie siedzącego.
— Lecz widziałem, że siedzę, a mimo to podniosę się!
— Nie możesz, tego bowiem nie widziałeś! Gość westchnął; a kiedy Janno wtrącił:
— Wierz
mi, tak już jest — stracił niemal pewność siebie. — Twoje myślenie może
doprowadzić do
rozpaczy! Wiem, że robiłeś dyplom z przyczynowości, lecz tu musiałeś przesadzić.
Wasze
doświadczenie musi być samozłudzeniem.
— Typ numer sześć — odparł spokojnie Janno.
Wlekli się przez korytarz o żółtych drzwiach.
— Pomyśl — prosił gość — proszą cię, pomysł! Odwołajmy się ponownie do mojego
przypadku. Widzieliśmy zatem, że siedzę przy stole, to byłaby, powiedzmy,
pięćdziesiąta szósta
sekunda czasu przyszłego, i pierwsza sekunda teraźniejszości.
— Formułujesz to podziwu godnie.
— Tak, i pomiędzy pierwszą sekundą a sekundą pięćdziesiątą szóstą upływa
przecież zupełnie
realny czas?
— W rzeczy samej: pięćdziesiąt jeden sekund.
— I tym czasem mogę dysponować?
— Tym, co nazywasz nieskrępowaną wolą.
— I użyję jej, bądź tego pewien! Tu mianowicie leży pies pogrzebany! Wasza
gadanina
paraliżuje silę woli, wasz system ostrzeżeń chęć oporu, tak iż kandydat ulega
autohipnozie, która
sugeruje mu niewolniczą zależność od tego, co ujrzał. Lecz nie ze mną, nie ze
mną! Ja głośno
powiem, co zobaczyłem, i wówczas uczynię tego przeciwieństwo, w naszym więc
wypadku będę
chodzić po pokoju; zakładając, ze ujrzę siebie idącego, będę spokojnie siedział.
— Nie, zrobisz to, co zobaczyłeś!
Gość spojrzał nań z niedowierzaniem. — Powiedz, chcecie mnie rzeczywiście
zahipnotyzować? Na to nie wyrażam zgody.
— Typ numer trzy — odparł Janno niemal znudzony.
— Czy mnie zahipnotyzujecie, czy nie, odpowiedz jasno!
— Krótko mówiąc nie ani nic podobnego! Poza tym twój argument o autohipnozie
jest czymś
nowym, serdeczne gratulacje! Na to jeszcze nikt nie wpadł. W tym względzie
jesteś wyjątkiem.
— Doświadczysz tego w każdym względzie, a teraz proponuję ci zakład: przyjmując,
że nie
zostanę przez was zahipnotyzowany lub w inny sposób skrępowany w mych ruchach,
to siłą
własnej woli w czasie x uczynię coś widocznie innego aniżeli to, co widzieliśmy,
że uprzednio
czyniłem. Co ty na to?
— Że wszyscy mówili tak samo, zapewniając dokładnie to samo. Zawsze są
przekonani, że
dokona tego ich wola. Jakby nie zostali wystarczająco pouczeni.
Skręcili w pomarańczowy korytarz i Janno odwrócił wiszący na zakręcie obraz.
Ukazywał on
optymistyczny uśmiech wielkiego człowieka epoki Odrodzenia, Christiana Wolffa, a
na odwrocie
widniał znowu wydrukowany napis:
Najpóźniej w tym miejscu każdy proponuje zakład!
— Bzdury — odrzekł gość. — Gdybym nie zaproponował zakładu, nie trudziłbyś
obrazu. A w
ogóle — kontynuował — co mają oznaczać te sztuczki? Brakuje jeszcze tylko duchów
i jesteśmy
u czarodzieja Simona. Uważam takie postępowanie, no powiedzmy, niezupełnie godne
nauki.
Mógłbym użyć tu mocniejszych słów.
— Potraktuj to jako wisielczy humor — odrzekł gorzko Janno. — Człowiek
potrzebuje
czegoś, aby znieść niemoc. To nieco szubrawe, masz rację. Niemal wszystko już
upadło; lecz
przeciw temu nic już się nie da zrobić. W zasadzie ci się nie sprzeciwiam!
Powiesił obraz z powrotem, mówiąc: — A mimo to najprawdopodobniej typ piąty.
— Co to za typ piąty?
— Twój argument końcowy. Zgłaszam to właśnie teraz, w przeciwnym wypadku
upomnisz
mnie, że stwierdzam wszystko po fakcie.
— Czy macie może katalog takich typów?
— Oczywiście, możesz go później przejrzeć u Pavla. Jest rzeczywiście
interesujący od strony
psychologicznej: nomenklatura nie–chęci–przyznania. Typ numer jeden to zdaje się
powątpiewanie w sprawność przyrządu mierniczego. Przykład: ktoś widzi, że siedzi
przy stole
próbnym i mówi potem: „A więc wstaję!”, lecz w momencie, kiedy to mówił,
nastąpiła ta chwila,
którą komputer przypisał pokazowi, wówczas wyjaśnia, że zegar źle chodzi. Typ
dwa można by
tak opisać: ktoś widzj, że będzie się drapał po głowie, i mówi: „Nie zrobię
tego”, i kiedy mówi
owo „nie”, właśnie się drapie, naturalnie dokładnie wówczas i to w sposób, w
jaki to widział.
Później krzyczy, że wpadł — co poza tym bliskie byłoby twej tezie autohipnozy.
Typ trzeci
byłaby to expressis verbis teoria o hipnozie…
— Pozwól tylko: nie do odparcia, tym bardziej przez osobę poddającą się
doświadczeniu.
Janno wzdrygnął bez słowa ramionami. Skręcili w korytarz o czerwonych drzwiach.
— Na końcu znajduje się laboratorium Pavla — powiedział Janno. — Żartujemy, że
niemal
już w podczerwieni.
Gość zapytał, czy kolory drzwi biegną tu w przeciwnym kierunku aniżeli gdzie
indziej. Janno
odpowiedział, że wykazują one tu, podobnie jak wszędzie, stopień trzymania w
tajemnicy
wykonywanej czynności i podobnie jak gdzie indziej poczynając od czerwieni w
górę, na co gość
dał wyraz swemu zdziwieniu, stwierdzając, że Janno ulokował się w korytarzu o
niebieskich
drzwiach, a zatem daleko wyżej od Pavla, aczkolwiek, o ile mu wiadomo, Janno
zbiera jedynie
wycinki prasowe; w przeciwieństwie…
— No właśnie dlatego — odparł Janno. — Najbardziej zawiła jest przeszłość;
przyszłość leży
otworem. To znaczy — dodał w pośpiechu — jesteśmy tu wszyscy biednymi ludźmi,
przecież to
tylko instytut pomarańczowy.
— Zupełnie jak w logice — mruknął gość. A następnie wyciągając raptownie rękę —
No i
jak? Przyjmujesz zakład? Stawiam pięć funtów do jednego!
— Nie mogę tego zrobić — zaprotestował Janno — przecież wiem dokładnie, że
przegrasz.
Nie, nie krzycz od razu, wysłuchaj mnie w spokoju. Pavlo przeprowadzał próby
setki razy, z
tuzin razy byłem przy tym i nigdy nie było wyjątku; nigdy! Widzieliśmy, że
poddający się
doświadczeniu siedział półukośnie przy stole, i po upływie dwudziestu sekund —
zaraz po
pokazie wstał i zaczął pędzić po pokoju, po czym zwichnął sobie kostkę i upadł
na krzesło i
siedział półukośnie przy stole, i oczywiście nadszedł czas x! Powtórka tego
samego pokazu:
będzie siedział przy stole, i znowu po dwudziestu, tym razem już nie po
osiemnastu sekundach
— jest to ten sam człowiek co poprzednio — ponownie wstaje, lecz teraz idzie
powoli, gdyż coś
takiego, mówi, nie zdarzy się już po raz wtóry, tym razem nie zwichnie sobie
nogi! I tak kroczy
wolno wzdłuż stołu, aż tu nagle, jest to zupełnie niewytłumaczalne, nagłe mówi:
„Sądzicie, że
będę waszą małpą, i zawsze będę robił tylko to, czego ode mnie chcecie? Czekacie
tylko, żebym
tu chodził dookoła, a właśnie że nie!” Siada i wrzeszczy: „W końcu mam
nieskrępowaną wolę”.
Oczywiście czas x. Staliśmy, jak uderzeni obuchem, a on jeszcze bardziej, lecz
uparcie obstawał
przy swoim i ze swej odmowy stworzył teorię. Ma już dość wiecznego postępowania
zgodnie z
życzeniami innych — wyjaśnił — odtąd będzie posłuszny wyłącznie swej
nieskrępowanej woli i
ukonstytuuje się tym samym jako indywidualność.
W tym właśnie czasie przygotowywano wielkie wybory kierownictwa instytutu, on
zaś usiadł
i napisał list do centrali, że odrzuca kandydaturę czołowego kandydata, sam
czort tego chyba
chce, że prawie każdy pisze podobny list, i odgórnie wycofuje się czołowego
kandydata — była
to sprawa z rzekomo skorumpowanym X. X., przypomnij sobie, jak się później
okazało, że
zarzuty były niesłuszne. Zamiast zostać jasnowidzem, nasz bohater nieskrępowanej
woli coraz
bardziej popadał w tarapaty — tu głosuje z przekory przeciw czemuś zupełnie
rozsądnemu, i
każdy, każdy tak głosuje; tam robi coś wyjątkowo głupiego i każdy go naśladuje,
i już staje się to
prawem instytutu, i to właśnie takim, aczkolwiek kierownictwo od dłuższego czasu
obawiało się
je wprowadzić, chociaż zamierzało wprowadzić i miało na to odgórnie przyznane
fundusze. W
końcu dostrzega tylko jedno wyjście, by udowodnić swą samowolę, i dobrowolnie
się unicestwia
— tego samego dnia wybucha epidemia. Wykorzystał własną niemoc. To musiało być
ssanie
przejmujące grozą!
— Phi, autohipnoza, nic więcej — szydził gość i podniósł zakład na dziesięć do
jednego.
Wreszcie stanęli przed laboratorium Pavla.
— Nie jesteśmy głupcami — odezwał się ponuro Janno — nawet jeśli tylko jesteśmy
instytutem pomarańczowym! Wezwaliśmy psychologów, przywiązaliśmy poddającego się
próbie
do krzesła, zobaczyliśmy bowiem, że on wstanie i wówczas okazało się, że był
uczulony na nasz
sznur plastykowy i atak swędzenia spowodował, że się uniósł. Wtedy mieliśmy
zamiar wziąć
żelazne kajdanki, lecz człowiek ów widział odtąd wyłącznie jedną dziesiątą
sekundy, w końcu
kategorycznie odmówił dalszego eksperymentowania i powiedział, że człowiek ma od
tego
ponoć zwidy. I tak mógłbym ci opowiedzieć setki takich wypadków. Sfilmowaliśmy
całe
laboratorium, określiliśmy czas x na mikrosekundy, i zawsze to samo, i zawsze to
samo:
przyszłość urzeczywistnia się tak, jak się urzeczywistnia. Następuje to, co
widzi się w błękitnym
migotaniu, i nie można od tego uciec ani tego zmienić. Początkowo mówisz: to
szaleństwo, a
potem to cię doprowadza do szaleństwa; początkowo się śmiejesz, a potem coś się
śmieje w
tobie, ale jest to śmiech rodem z piekła, które igra z tobą. I nie możesz nic
zrobić; nic nie możesz
zrobić, wierz mi, tego sobie nie można wyobrazić! On ma dość wyobraźni, odrzekł
gość.
— Ale nie do tego, uwierz naszemu doświadczeniu! Czuliśmy to już przy pierwszej
próbie:
załamanie i upokorzenie. Oszczędź sobie tego, proszę cię! Jako twój przyjaciel,
radzę ci jeszcze
raz…
— I — wtrącił gość ująwszy gałkę do drzwi Pavla — masz jakieś wytłumaczenie?
Wszak
robiłeś dyplom z przyczynowości. Nie ma skutku bez przyczyny, tego się przecie
uczycie,
według wszelkich klasyków. A więc jak to sobie tłumaczysz?
— Ssanie AP — odparł cicho Janno.
— Co to jest: AP?
— Antyprzyczynowość.
— Do diabła! — zabrzmiało zza drzwi — wejdźcie wreszcie, jeśli chcecie wejść,
ten trajkot w
przedsionku jest nie do wytrzymania!
Gość postąpił do przodu i stanął osłupiały w drzwiach; Janno popchnął go
naprzód.
Laboratorium było przestronną komórką przypominającą pralnię; cementowe ściany,
cementowa
podłoga, cementowy sufit, wąskie cementowe okno; zaduch dymu papierosowego i
wódy. Ani
obrazu, ani kwiatu, ani nawet tablicy z niebieskimi i czerwonymi krzywymi
statystycznymi i
żadnego koloru prócz szarego. Nawet biurko