Rodzina Moretti 1. Illegal - Zuzanna Walter
Szczegóły |
Tytuł |
Rodzina Moretti 1. Illegal - Zuzanna Walter |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Rodzina Moretti 1. Illegal - Zuzanna Walter PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Rodzina Moretti 1. Illegal - Zuzanna Walter PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Rodzina Moretti 1. Illegal - Zuzanna Walter - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Dla tych, którzy boją się kochać,
by pozwolili sobie na miłość w odpowiednim momencie
Dedykuję tę książkę również sobie
Mam nadzieję, że i w prawdziwym życiu znajdę kiedyś swojego Matteo
Strona 5
Nic nie dzieje się przypadkiem.
Strona 6
Rozdział 1
Rosita
Pół nieprzespanej nocy odbiło się na mnie znacząco, malując pod oczami cienie,
które musiałam zakryć korektorem. Nie powiem, że użycie nowego kosmetyku
sprawiło mi radość, tak jak innym dziewczynom, które zapewne skakałyby szczęśliwe,
że mogły wydać pieniądze na jakieś popularne badziewia. Ja czuję się, jakbym miała
na twarzy niepotrzebną maskę, której pragnę się pozbyć.
Wzdycham jedynie i przymykam na chwilę powieki, wracając do rzeczywistości i
hałasów dochodzących z końca sali. Wszyscy zaczynają się schodzić, a ja mogę
wygodniej oprzeć się o zagłówek mojego krzesła. Poprawiam biały garnitur, po czym
krzyżuję ręce na klatce piersiowej. Potrzebuję rozluźnienia, by ruszyć na mojego
przeciwnika, który o dziwo jeszcze się nie pojawił. Zawsze przed atakiem muszę się
wyciszyć. Jestem tykającą bombą, która nie wiadomo kiedy wybuchnie.
Oddycham równomiernie, przygotowując się do tego, co będzie miało miejsce za
moment.
Wystukuję nogą nieznany mi rytm, zastanawiając się, dlaczego nie ma jeszcze
drugiego prawnika. To mało profesjonalne, gdyż dzieli nas jedynie dziesięć minut do
rozpoczęcia sprawy, a strona przeciwna dalej się nie pojawiła.
Uwielbiam swój zawód, chociaż co prawda na własną rękę pracuję w nim nieco
ponad rok. Cieszę się jednak z sukcesu nawet najmniejszych spraw, co nie znaczy, że
mniej ważnych.
Zerkam na papiery rozłożone na blacie, które pomogą wygrać mojej klientce
sprawę. Stres i strach można wyczuć od niej na kilometr, co sprawia, że ciężko jest mi
patrzeć na kobietę w rozsypce.
– Wszystko będzie dobrze – szepczę pocieszająco. Ujmuję jej dłoń i ściskam, dając
tym samym znak, że nie jest sama. Takie osoby w szczególności potrzebują otuchy, by
nie poddawać się mimo wielu przeszkód.
– Nie wiem, co o tym myśleć.
– Może warto na chwilę przestać myśleć? – Unoszę do góry prawą brew.
– Z tym ciężko. Nie mogłam dziś w nocy zasnąć. Pani mecenas, a co, jeśli oni
wygrają?
– Proszę się tym nie martwić – zapewniam ją. Pocierając kciukiem wierzch dłoni
kobiety, czuję, jak jej ciało drży.
Omiatam wzrokiem salę sądową, nie zwracając zbytnio uwagi na szczegóły.
Zatrzymawszy spojrzenie na jednym punkcie, przełykam nerwowo ślinę. Spinam się
automatycznie i prostuję, czując jak moje serce zmienia bieg i zaczyna bić szybciej.
Strona 7
Wgapiam się w mężczyznę, który układa teczki na biurku. Z takiej odległości mogę
dostrzec uśmiech, który kieruje do klienta. W głowie szybko wybudzam moją
waleczną odsłonę.
Chris. Pieprzony Chris Martin.
W końcu on również zaczyna się rozglądać, a kiedy się odwraca, zawiesza na mnie
spojrzenie, które nie wyraża absolutnie nic, jakby został wykuty z kamienia. Nie
jestem zaskoczona swoją reakcją, gdy momentalnie wchodzi we mnie duch walki. Ta
rozprawa jest inna niż wszystkie, ponieważ pierwszy raz stajemy przeciwko sobie, a
nie jesteśmy osobami, które odpuszczają. Żadne z nas nie przegrało jeszcze ani jednej
sprawy.
Tym razem będzie inaczej.
W tych bitwach nie ma miejsca na dwóch wygranych, a ja zamierzam zająć to
jedyne, pokonując byłego szefa.
Nie powiem, że moje relacje z Chrisem są popaprane. To zapatrzony w siebie
dupek, który nie widzi dalej niż czubek swojego nosa, na którym często widnieją złote
oprawki. Wewnątrz mnie buzuje wstręt, kiedy tylko znajdujemy się w jednym
pomieszczeniu. Nie wiem nawet, jakim cudem przyjął mnie na staż kilka miesięcy
temu, a ja po pewnym czasie stwierdziłam, iż chciał chyba pokazać swoje jakże wielkie
serce, którego nigdy nie dane mi było doświadczyć, ani nawet zaczerpnąć woni jego
dobroci.
Jest zwykłym skurwielem, jakich nie brakuje.
Rozprawa rozpoczęta. Chris bardzo sprawnie przedstawia argumenty, używając
typowych sposobów przedstawienia klienta w jak najlepszym świetle. Czasami zerka w
moim kierunku, a gdy to robi, patrzy mi prosto w oczy, jakby chciał mnie przestraszyć.
Chce dać mi do zrozumienia, że przegram, ale chyba jeszcze nie zna moich
możliwości. Na sali sądowej wyzbywam się uczuć, dla przeciwnika zamieniam serce w
kostkę lodu, dlatego ani drgnę pod jego spojrzeniem. W ciągłym skupieniu wysłuchuję
go ze znużeniem i chęcią wyjścia z tego budynku, by być jak najdalej stąd. W pewnym
momencie mam dość słuchania, jak plecie bajeczki, ale zaciskam zęby i czekam do
końca, aż sama dostanę głos.
Kiedy nadchodzi moja kolej, wstaję z miejsca i pewnym krokiem wychodzę na
środek, trzymając w rękach teczkę. Biorę ostatni głęboki wdech i załatwiam wszystkie
formalności z sędzią, używając formułek, które znam na pamięć już od najmłodszych
lat. Uroki bycia córką prokuratora. Zamiast bajek na dobranoc słuchałam prawa
karnego i tego, jak wypełniać kazusy…
Przedstawiam moje spostrzeżenia i wersję zdarzeń, w końcu przechodzę do pytań.
– Panie Taylor, kiedy zaczął pan miewać wątpliwości, że to nie jest pana dziecko? –
pytam najspokojniej, jak potrafię, akcentując każdą literkę, by zrozumiał mnie
dokładnie.
– Czułem to. Nie ukrywam, że byłem mocno zszokowany na wieść o ciąży żony.
– Dlaczego?
– Oddaliliśmy się od siebie, a dni i tygodnie mijały. Nie zgadzało się to nawet w
praktyce. Jeśli wie pani, pani mecenas, co mam na myśli – odpiera z głupkowatym
uśmieszkiem. Staram się nie skrzywić na widok tak obrzydliwej twarzy wykrzywionej
Strona 8
w parodii uśmiechu. Jak widać nie do końca opanował ściemnianie, bo niektóre znaki
można było odebrać inaczej, co wpływa na jego niekorzyść.
– W szacowanym okresie poczęcia dziecka pani Taylor pewnego razu zgłaszała
zaniki pamięci.
Może mi to pan wytłumaczyć? – Nie muszę patrzeć na Chrisa, by wiedzieć, że
niespodziewaną informacją wybiłam go z zaplanowanej strategii. Zobaczę jego minę
na końcu.
– Mary zawsze była niezdarą, a wszystko już mówiłem policji.
– Oczywiście, czytałam dokumenty, ale chciałabym usłyszeć to teraz od pana –
mówię od razu po nim, prawie mu przerywając. Unosi zdziwiony brwi do góry, a po
chwili kontynuuje:
– Moja żona mocno uderzyła się o kant szafki. Lekarz stwierdził kilkugodzinną
amnezję –
odpowiada dokładnie to, co chciałam usłyszeć. Posyłam delikatny uśmiech w
stronę Martina i otwieram usta, by pokonać najlepszego prawnika w Los Angeles.
– Wie pan, co jeszcze wywołuje kilkugodzinną amnezję? – Odwracam się z
powrotem do Taylora.
– Pani mecenas, co to pytanie ma wnieść do sprawy, którą prowadzimy? – Mam
ochotę aż warknąć na Chrisa za to, że się odezwał. Chyba jeszcze nie do końca wie, co
zamierzam ani co się dzieje.
Typowy ruch obronny to atak.
– Panie mecenasie, z całym szacunkiem, ale przeprowadzam rozmowę z pańskim
klientem, a nie z panem, więc proszę o chwilkę cierpliwości.
– Pani mecenas…
– Zadam pytanie ponownie. – Puszczam mimo uszu jego próbę przeszkodzenia i
drążę dalej. –
Czy wie pan, panie Taylor, co jeszcze wywołuje kilkugodzinną amnezję? – Mój ton
głosu jest opanowany i nad wyraz spokojny, choć w żyłach buzuje adrenalina wraz z
ekscytacją.
– Nie, nie wiem.
– Na pewno? Proszę to przemyśleć – nie odpuszczam, wszyscy na sali muszą
usłyszeć to, co chcę, żeby przyznał.
– Nie, moja żona uderzyła się o kant szafki.
W życiu miałam już do czynienia z takimi ludźmi, więc wcale nie szokuje mnie
jego bezczelność, a z kłamstwami żyję jak z dobrym przyjacielem.
– Zastanawia mnie jedna rzecz… Dlaczego pani Taylor nie miała na głowie
rozcięcia? Skoro uderzyła w kant szafki na tyle mocno, by doznać w wyniku tego braku
pamięci, musiałaby mieć na głowie co najmniej krwawy zarys uderzenia, jeśli nie
rozcięcie, natomiast pańska żona miała siniaka, który wyglądał jak po zderzeniu z
czymś niezbyt ostro zakończonym. Proszę zerknąć na zdjęcia. –
Wskazuję blat sędziego, na którym leżą wszystkie dokumenty dotyczące sprawy.
– Możliwe, że nie rozcięła sobie skóry – rzuca z cieniem uśmieszku.
To właśnie jego ostatni uśmiech na tej sali.
– Podobno miał pan dług u rodziny O’Brien? – pytam tak pewnie i naturalnie,
jakbym mówiła o pogodzie. Facet blednie, napina się i przełyka nerwowo ślinę.
Strona 9
Czyżbym trafiła w punkt?
– Sprzeciw! Co to ma do rzeczy? Nie rozmawiamy tutaj o mafii, tylko o dziecku!
Taylor z wyczekiwaniem wpatruje się w Chrisa. Obaj są mocno poruszeni, nie za
bardzo podoba im się kierunek, do którego dążą moje pytania.
Sędzia na moje szczęście się nie odzywa, więc mogę kontynuować.
– Dług został spłacony, prawda? Panie Taylor?
– Ja…
– Mam powiedzieć jak? – mówię szybko, nie dając mu dojść do głosu.
Rozpoczynam atak.
Opieram dłonie o blat i nachylam się w jego kierunku, łapiąc kontakt wzrokowy.
Martin przygląda mi się z zaciekawieniem. Najwidoczniej gramy w inne karty, ale to ja
je już rozdałam w dwóch taliach.
Wygram obie rozgrywki, a on może co najwyżej potasować je do następnej rundy. –
Pański dług spłaciła pani Taylor… – zawieszam głos. – Własnym ciałem. Nie mogę
pojąć, jak można sprzedać własną żonę.
– Kręcę głową, zaciskając usta w wyrazie smutku. – Dobrze wiedział pan, że pańska
żona może zgłosić to na policję, więc najlepiej było pozbyć się dowodów. Jedynymi
wiarygodnymi byłyby zeznania pani Taylor, a problemów najlepiej unikać. – Patrzę
przez chwilę surowo na milczącego faceta i wytaczam kolejne działo. – Substancja
psychoaktywna, najczęściej z grupy depresantów, wywołująca utratę świadomości u
osoby, której podano środek. Mówi to coś panu?
– Nie – odpowiada po kilku długich sekundach. Niestety popełnia kolejny błąd, bo
jeszcze kilka słów, a przegra. Nie ma już po co dalej brnąć w kłamstwa.
– To może prościej? Pigułka gwałtu, którą dostała pańska żona. Siniak musiał być,
by nie śmierdziało to za mocno, a byłoby nieciekawie, gdyby ktoś zaczął węszyć i się
tym interesować. Lekarz, który stwierdził kilkugodzinny zanik pamięci, współpracuje
z rodziną O’Brien w niekoniecznie uczciwy sposób. Wszystko pięknie, jednak nie wziął
pan pod uwagę ewentualności zajścia w ciążę. Można było przecież przyjąć dziecko,
ale po co, skoro zgodnie z waszą umową, przez rozwód z winy żony przejmie pan
osiemdziesiąt procent udziałów w firmie. Nieprawdaż? – Szach, kurwa, mat!
Wyrecytowałam swoją kwestię jak w przedszkolu na jasełkach.
Odsuwam się o kilka kroków, ciesząc się w duchu jak dziecko. Panom odjęło mowę
i wcale się im nie dziwię. Oj tak, Martin! Właśnie zdajesz sobie sprawę z tego, że
przegrywasz pierwszy raz w życiu, a ja ci nawet nie współczuję.
Mówiłam ci kiedyś, że gdy się spotkamy w sądzie po przeciwnych stronach, nie
będę miała litości?
Nie zmieniłam zdania!
Pan Taylor się nie odzywa, nie musi. Jego mina wystarczy za odpowiedź. Wpatruje
się we mnie nienawistnym wzrokiem, jakby pragnął powiedzieć mi coś, czego
świadkami nie powinni być obecni na sali sądowej.
Obrzucam chłodnym spojrzeniem również Chrisa. On również doskonale wie, że tu
nie trzeba już nic więcej dodawać.
– Nie mam więcej pytań. – Siadam i naprawdę robi mi się szkoda tej kobiety, która
zajmuje miejsce obok. Tak wiele przeszła. Nie potrafię wyobrazić sobie, co dzieje się w
jej głowie.
Strona 10
Mimo to czuję ogromną satysfakcję.
Jedyne, czego nie chcę, to pisanie o mnie w gazetach. Bycie córką znanych person
utrudnia zachowanie prywatności, a co gorsza sama stałam się mało anonimowa.
Nie wiem, skąd to u mnie, ale jest mi szkoda odrobinę Martina. Nie rozumiem,
dlaczego przez krótki moment robi mi się szkoda Chrisa, przecież to nadal ten sam
człowiek, za którym nie przepadam.
Przetrwałam z nim całe cztery miesiące, a miałam go dość już po pierwszych
dwóch minutach spędzonych razem w czterech ścianach. Jest oschłym dupkiem,
robiącym wszystko z wielką łaską.
Niestety całkiem przystojnym dupkiem i najlepszym prawnikiem w LA. Łączą nas
specyficzne relacje,
co po części wpływa na naszą nienawiść. Jednak ze spania z własnym szefem po
pijaku nigdy nie wychodzi nic dobrego.
***
Zbieram papiery z mojego biurka. Rozprawa rozwodowa zamknięta, Mary Taylor
wygrała. Teraz zostanie rozpoczęta nowa sprawa o gwałt, a ja z przyjemnością wsadzę
za kratki każdą osobę, która się takiego czynu dopuści.
Na sali nie zostało wiele osób, ale zdecydowanie zrobiło się luźniej. Po pożegnaniu
się z Mary, która nie chciała dłużej znajdować się w czterech ścianach sali rozpraw,
porządkuję i zbieram swoje papiery.
– Miło panią znowu widzieć, pani mecenas. – Wzdrygam się, słysząc ten ochrypły
głos.
Wkładam ostatni plik dokumentów do skórzanej aktówki i niespiesznie się
prostuję.
– Szkoda, że nie mogę odpowiedzieć tym samym. – Uśmiecham się do niego
słodko.
– Zadziorna jak zawsze. – Unosi kącik ust. – Gratuluję wygranej sprawy.
Rozszerzam oczy i nie dowierzam jego słowom. Nigdy nie spodziewałabym się
gratulacji od takiego człowieka, szczególnie zważając na nasze stosunki. Prędzej
pomyślałabym o jakimś złośliwym komentarzu, a już na pewno nie o życzliwości z
jego strony.
Nie pokazuję zaskoczenia, tylko przybieram neutralną maskę, po czym unoszę
wysoko podbródek.
– Bardzo mi przykro, że znalazłeś się na przegranej pozycji – odrzekam z
udawanym smutkiem.
On jedynie przejeżdża językiem po wewnętrznej stronie policzka i drapie się po
szczęce.
– Ach tak?
– Więcej wiary w kobiety, Chris, bo to one kiedyś przejmą władzę nad światem.
– Jeśli będzie więcej takich jak ty, nie zaprzeczam – przyznaje, ruszając brwiami.
Nie mam pojęcia, co się dzieje z mężczyzną stojącym przede mną, bo co jak co, ale na
komplement od niego nie byłam gotowa.
– No cóż, może i masz rację. Przepraszam, spieszę się – rzucam i łapię za zamek
aktówki, zaczynając go zapinać. Zatrzymuję się w pół ruchu, gdy dociera do mnie, co
powiedział.
Strona 11
– Pójdźmy na kolację – szepcze mi do ucha tak, abym tylko ja usłyszała tę
propozycję.
Marszczę brwi, a przez moje ciało przechodzi dreszcz. Stoję osłupiała w tym
samym miejscu, w tej samej pozie, bojąc się poruszyć, kiedy czuję jego oddech na
karku. To, że mieliśmy krótki romans, nie znaczy, że dalej musimy utrzymywać
kontakt, a co gorsza, chodzić na randki. Nie bawię się w takie pierdoły, a z Martinem
mam dość przygód.
Po chwili prycham pod nosem.
– Muszę odmówić, mam dużo pracy. – Bez obracania się chwytam aktówkę i
prostuję plecy.
Odsuwam się nieco od biurka, jednak zatrzymuję w miejscu, zachowując między
nami dystans. – Do zobaczenia, panie mecenasie – żegnam go przez ramię i wychodzę
z sali, uspokajając oddech.
Podążam dumnym krokiem, a stukot moich szpilek roznosi się echem po
obszernym hallu sądu.
Nie odwracając się, opuszczam budynek.
Dopiero na zewnątrz mogę zaczerpnąć porządny wdech i przymknąć na sekundę
powieki.
Dosłownie na sekundę, bo przed budynkiem zebrało się już sporo dziennikarzy. Aż
mam ochotę wywrócić oczami, ale powstrzymuję się w ostatniej chwili.
– Pani mecenas!
– Czy to prawda?
– Czy mecenas Martin przegrał swoją pierwszą sprawę od początku jego kariery? –
reporterzy przekrzykują się nawzajem, wywołując lekki grymas na mojej twarzy. Nie
lubię pchać się do zakłamanego świata plotek, ale jakby nie patrzeć, to niecodziennie
dwóch najlepszych prawników staje przeciwko sobie na sali sądowej.
Chrisa Martina nazywają diabłem Los Angeles, bo zwykle nie ma litości podczas
rozpraw. Słynie ze swoich świetnych argumentów, jednak jak widać dziś się mu nie
poszczęściło. Tym razem to ja stałam się Lucyferem płci żeńskiej. Jeszcze nie
rozwinęłam w pełni skrzydeł, a to, co miało miejsce dzisiaj, to
dopiero zapowiedź. Udało mi się wygrać tym razem, uda i następnym.
Nie mam najmniejszej ochoty odpowiadać na zaczepki i próby wywiadów ze strony
dziennikarzy. Nie jestem pieprzoną celebrytką, tylko adwokatem. Naprawdę nie
pojmuję rozumowania prawników, którzy po zakończonych sprawach udzielają
wywiadów. Nie robię tego dla publiczności, tylko po to, by pomóc osobom, które mają
problemy z prawem.
Jesteśmy od przedstawiania klientów z jak najkorzystniejszej strony, a nie robienia
z siebie medialnych gwiazd.
Zasłaniam twarz i kieruję się do swojego auta. Po zamknięciu drzwi i odcięciu się
od świata odpalam szybko silnik i ruszam ulicami, które zaczynają się korkować.
Próbuję zachować spokój, lecz moment na czerwonym świetle sprawia, że mogę zrobić
to, co chodzi mi po głowie od kilku godzin: totalnie rozładować napięcie towarzyszące
tej sprawie. Wrzeszczę tak głośno, jak tylko potrafię. Trwa to zaledwie kilka sekund,
jednak wystarcza.
Zdecydowanie tego potrzebowałam.
Strona 12
Teraz cisza, przenikająca każdą komórkę mojego ciała, działa na mnie kojąco.
Światło zmienia się i ruszam w dalszą drogę do domu.
***
Mój dobry humor jest wręcz namacalny, gdy wchodzę do domu. Zostawiam klucze
na komodzie i pierwsze, co robię po przekroczeniu salonu, to ściągam szpilki. Moim
stopom przynosi to ogromną ulgę, a ja oddycham głęboko.
– Aaaaa! Kurwa, Ros! – Podskakuję na ten pisk, lecz nie dane mi jest się odwrócić,
bo obejmują mnie zgrabne ramiona blondynki.
– Cześć…
– Kochana, ale jestem z ciebie dumna!
Kręcę zadowolona głową, patrząc na jej entuzjazm.
– Lily, kocham cię, ale możesz się tak nie drzeć? – jęczę, marszcząc brwi. To jest
cecha, którą w niej podziwiam, ale litości, jak można mieć tyle energii po kilku
godzinach grzebania komuś we wnętrznościach?
– Jasne! – zgadza się cienkim głosem, a mój uśmiech schodzi, bo wiem, że
specjalnie wykorzystuje swoje oktawy, by mnie podenerwować.
– Idę pod prysznic – ogłaszam, aby nie słuchać dalej tych pisków. Wskazuję szybko
palcem w stronę swojego pokoju i próbuję się tam prześliznąć. Niby taka niepozorna,
drobna blondyneczka, ale jak przyjdzie co do czego, to zamienia się w cerbera z
dodatkową czwartą głową.
– Nie powiesz mi, jak było?
Zatrzymuję się w pół kroku i przygryzam dolną wargę. Moja przyjaciółka dokładnie
wie, co łączy mnie z Chrisem Martinem. Teraz również pyta o tę bardziej prywatną
stronę, bo nie sądzę, by interesowały ją rozprawy sądowe.
W końcu zbieram w sobie odwagę i obracam się do niej, wyjmując klamrę z
włosów, co sprawia, że rude kosmyki spływają po moich policzkach.
– Zaprosił mnie na kolację.
– Słucham?! Chyba ktoś go mocno pierdolnął w łeb – stwierdza osłupiona.
– Nie, to wrodzone.
– Zgodziłaś się?
– No co ty? Nie jestem głupia, Lily. – Krzywię się na samą myśl.
– Dobra, na trzeźwo to nie przejdzie. Jakieś wino jeszcze zalega w lodówce,
ewentualnie mamy coś mocniejszego – proponuje.
– Jestem głodna.
– A co ja służąca? – Wzrusza ramionami. Wywracam oczami, a w duchu parskam ze
śmiechu.
– Zawsze szczera.
– Zamówię pizzę – deklaruje ugodowo Lily.
– Bardziej mi się podoba. Poza tym nie uwierzysz – mówię, gestykulując przy tym.
– Kiedy
jechałam, zadzwonił Lorenzo i dureń wreszcie wziął sobie do serca moje trucie
dupy.
– Nie! – Otwiera usta zaskoczona, a na moją twarz wpełza szeroki uśmiech. Gdyby
ktoś jakimś cudem pozbawił mnie uszu, to zapewne kąciki moich warg spotkałyby się
z tyłu głowy.
Strona 13
– Tak! Będzie ślub!
– O cholera, powodzenia Martinie – wzdycha, na co zaczynam się śmiać. Kiwam
głową i kieruję się do pokoju.
– Poproszę dodatkową rukolę do pizzy – dodaję przez ramię, wchodząc do swojej
sypialni połączonej z łazienką.
Lily znam, odkąd pamiętam, po części przez pozycje naszych rodziców. Od dziecka
jesteśmy nierozłączne i naprawdę nie przypominam sobie ważnej chwili w moim
życiu, przy której jej zabrakło.
Mała dziewczynka, która jako dziecko przeszła przez piekło, wyrosła na przepiękną
kobietę. Jej silna wola oraz upór od zawsze wprawiają mnie w podziw, a wielkimi
pokładami pozytywnej energii zaraża również mnie. Nie jest Włoszką, tak jak ja, lecz
jej temperament i skala decybeli w krzyku daje takie złudzenie.
Strona 14
Rozdział 2
Matteo
Nie znoszę tego stanu, ale pieprzone interesy i Alejandro, który chciał wszystko
pozałatwiać osobiście, zmusiły mnie do przyjazdu w to nieszczęsne miejsce.
Spotkanie z nim już za mną, jednak utknąłem jeszcze na parę dobrych godzin w
miejscu, z którym nie mam zbyt dobrych wspomnień.
Najchętniej nie przyjeżdżałbym tu ponownie. Część USA jest moja, lecz LA1 to
najgorsza płaszczyzna na Ziemi.
Upijam łyk drinka i rozmyślam, co tym razem się spierdoli. Ten stan ma nałożoną
na siebie jakąś klątwę, a przynajmniej ja ją mam, gdy tylko się tu zjawiam. Ciekawe, co
może pójść nie tak? Chętnie się dowiem, bo ostatnio mój ojciec dostał tu siedem kulek
w głowę. Cóż za wspomnienie.
– Matteo, wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Twój ojciec może i był
bezwzględnym Donem, ale potrafił również być człowiekiem – oznajmia Alberto,
unosząc do góry szklankę z alkoholem.
– Sądzę, że nasza współpraca wkrótce nabierze rozpędu. – Kiwam mu głową na
zgodę.
– Oczywiście, choć zasady jeszcze ustalimy w bliskiej przyszłości, a teraz po prostu
się bawmy.
Jednym haustem pozbywam się płynu z naczynia, po czym odstawiam je na stolik.
Kątem oka zerkam na Marco, który obserwuje wszystkich w pomieszczeniu. To
prywatne spotkanie, więc za dużo osób tu nie ma, jednak ochroniarze stoją w każdym
zakamarku. Dwie grube ryby podziemnego świata w jednym pomieszczeniu, to brzmi
co najmniej zachęcająco dla wielu, którzy mogliby zyskać na naszej śmierci.
Wracam spojrzeniem do Alberto. Jest niewiele starszy ode mnie, bo zaledwie o
dziesięć lat, co i tak czyni go dość młodym na wysokiej pozycji w tej branży. Znał
mojego ojca i po części również dlatego dalej z nim współpracuję. Typ jest po
czterdziestce, za to ma młodą żonę, która właśnie wraca z łazienki. Piękna brunetka o
piwnych oczach naprawdę wygląda jak anioł. Lubię tę kobietę i wiem też, jak patrzy na
nią jej mąż. Miła, opanowana, pogodna i zawsze, kiedy tylko jest z dzieckiem, sprawia
wrażenie świetnej matki.
– A ty, ile masz lat? – pytam małego chłopca, którego widzę nie po raz pierwszy,
lecz po raz pierwszy się do niego odzywam.
– Jedenaście, proszę pana – odpowiada.
Dwukolorowe oczy to zdecydowanie coś, co wyróżnia go spośród innych
dzieciaków. Ciemne włosy i już teraz wyraźnie szersze od bioder ramiona. W
Strona 15
przyszłości kobiety będą się za nim uganiały, a on nawet nie będzie liczył, ile z nich
tygodniowo wyląduje w jego łóżku. Tak działa ten świat, a on za paręnaście lat ma
stać się jego królem. Ma zająć w przyszłości moje miejsce.
Na jedenastolatka absolutnie nie wygląda. Siedzi prosto, wpatrzony w matkę jak w
obrazek. Albo ma tak zawsze, albo to ja jestem taki straszny. Może jakbym się
uśmiechnął, byłby bardziej rozluźniony, jednak olewam to i pozostaję przy swojej
masce.
– Mój syn już zaczyna wkraczać do świata, a ja mu to powoli pokazuję – odzywa się
zadowolony z siebie Alberto. Przytakuję, choć nie do końca go rozumiem. To jeszcze
dziecko. Mój ojciec pierwszy raz dał mi pistolet do ręki, kiedy miałem czternaście lat.
W porównaniu do tego, jak obecni bossowie traktują swoich synów, było to dość
późno.
– Dobrze – rzucam jedynie.
Cordelia posyła mężowi spojrzenie pełne dezaprobaty, a ja skupiam uwagę na
chłopcu. Przygląda mi się ciekawie, aż w pewnym momencie mam tego dość. Lubię
dzieci, ale takie natarczywe spojrzenie z czasem mnie wkurwia. Już mam wstać, gdy
ten młody człowiek pochyla się do matki i szepcze jej coś do ucha.
– Kochanie… – mówi cicho kobieta, kierując znaczące spojrzenie na Alberto, który
po chwili kiwa głową i wstaje, zapinając marynarkę. Ja również podnoszę się z
miejsca.
– Moretti, miło było się znów spotkać. – Podaje mi rękę na pożegnanie.
– Mam nadzieję na owocną współpracę w przyszłości – kwituję dyplomatycznie i
ściskam jego dłoń.
– To będzie czysta przyjemność pracować z tobą. – Tymi słowami kończymy nasze
spotkanie.
Wypuszczam powietrze i przymykam na chwilę powieki. Mówię Marco, że
zostaniemy jeszcze chwilę, bo i tak nie mam co robić w pokoju hotelowym.
Przynajmniej mogę się trochę wyluzować w klubie, w którym nikt nikogo nie zna i
nikt nic nie widzi.
Wychodzę z loży i staję przy jednej z barierek, śledząc spojrzeniem tańczących na
parkiecie prestiżowego i dostępnego jedynie elicie klubu. Często przyglądam się
ludziom. Jestem w dużej mierze obserwatorem, który uczy się ludzkich zachowań, co
przydaje się w moim zawodzie, kiedy na przykład siedzi przede mną ktoś, kogo
przesłuchuję i muszę od niego wyciągnąć informacje.
Uświadamiam sobie, że potrzebuję się na czymś wyżyć i dać upust napięciu. Ciągle
siedzi mi w głowie widok mojego ojca w kałuży krwi i wspomnienie moich wypranych
z emocji oczu, którymi wpatrywałem się w niego, gdy umierał. To zawsze dręczące
mnie tutaj obrazy.
Gdy zamierzam już wracać do domu, moje spojrzenie przykuwa jedna z osób. Jak
zahipnotyzowany wpatruję się w płynne ruchy kobiety, która wręcz płynie z rytmem
muzyki. Ponętne kołysanie biodrami, które ruszają się w lewo i w prawo, całkowicie
zajmuje moją uwagę.
W lewo i w prawo, w lewo i w prawo, powtarzam sobie w głowie jak mantrę,
podążając za tym ruchem spojrzeniem. Ruda wplątuje sobie palce we włosy, a przez
Strona 16
uniesienie rąk unosi się też sukienka, która i tak nie zakrywa za wiele. Rude kosmyki
idealnie odbijają się na tle materiału w kolorze khaki.
Jestem w takim transie, że nawet nie wiem, w którym momencie ta piękność znika
mi z pola widzenia. Rozglądam się nerwowo po parkiecie, lecz nigdzie nie mogę
znaleźć żadnego z tych kolorów.
Khaki i rudy…
Matteo, kurwa, wyostrz wzrok!
Zaciskam mocniej palce na barierce i przeczesuję wzrokiem przestrzeń. Przez
moment przemyka mi myśl, że kobieta była zjawą, jednak wydaje się to równie
absurdalne, jak to, że faktycznie wyglądała jak diabeł w przebraniu anioła.
Obracam się i napotykam ją, tuż obok. Rozmawia przez telefon, przyciskając dłoń
do drugiego ucha. Potrząsam głową, by upewnić się, czy to nie sen. Przeczesuję włosy
palcami, przymykając powieki.
Co się z tobą stało, Moretti?
Nie zerkając już na dziewczynę, odwracam się ponownie w stronę parkietu i z
całych sił próbuję skupić się na tańczących ludziach. Używam całej silnej woli, by nie
obrócić się do najpiękniejszej kobiety, jaką widziałem w życiu. Mimo że z bliska
widziałem tylko jej plecy.
Oddycham spokojniej po kilku dłuższych chwilach, mając nadzieję, że już sobie
poszła. Klepię barierkę ręką i się od niej oddalam.
– Oj! Bardzo pana przepraszam. – Oglądam się, słysząc delikatny głos.
– Nic się nie stało – brzmię w ogóle jak nie ja, dlatego odchrząkuję i się prostuję.
Moje oczy napotkają dwa piękne szmaragdy okolone ciemnymi rzęsami.
– Nie chciałam na pana wpaść. – Przygryza dolną wargę, lustrując wzrokiem moją
twarz. –
Jeszcze raz przepraszam – dodaje, ale się nie oddala. Uważnie patrzy na mnie, a ja
próbuję nie wyjść na debila i nie pokazać, że właśnie rozbieram ją wzrokiem. Pełne
usta pomalowane na czerwono pięknie odznaczają się na bladej cerze bez ani jednego
piega. Zielone oczy, które posyłają w moją stronę milion małych iskierek, pobudzają
mój umysł do życia.
Za jej plecami pojawia się grupka mężczyzn, którzy najwyraźniej przyszli z dołu.
Nie są trzeźwi, a to działa na moją korzyść, ponieważ jeden z nich wpada na nią, przez
co kobieta ląduje w moich ramionach. Zaciska palce na marynarce, aby nie upaść, po
czym unosi na mnie wzrok, w pewnym momencie zamierając. Jest dość wysoka, skoro
czubek jej głowy sięga mi prawie do brody, mimo mojego ponadprzeciętnego wzrostu.
Odgarniam jej z czoła niesforny kosmyk i to pierwszy błąd, który popełniam. Odsuwa
się ode mnie, wręcz odskakuje. Otwiera usta, by coś powiedzieć, lecz ją uprzedzam:
– Zatańczymy? – Niepewnie wyciągam dłoń w jej stronę. Obawiam się, że może jej
nie ująć, jednak posyła mi lekki uśmiech i podaje mi rękę.
– Chętnie – nie oponuje.
Znajduję się w jakiejś innej rzeczywistości. Zamiast patrzeć pod nogi, żeby nie
wywalić się na schodach, patrzę na nią. Ściągam brwi, kiedy na parkiecie puszcza moją
dłoń i odchodzi kilka kroków.
Po chwili, skacząc do piosenki, przywołuje mnie gestami.
Rosita
Strona 17
Bawienie się z nieznajomym w klubie w swoje ostatnie dni w LA? Brzmi jak ja. Nie
mam problemu z tym, że właśnie prawie dwumetrowy brunet z tęczówkami ciemnymi
jak węgiel sunie dłońmi wzdłuż mojej talii. Czuję się pożądana. Potrzebowałam się
wyluzować, a wolę zapamiętać to miejsce dobrze, by w głowie siedziały mi tylko
pozytywne wspomnienia. Kto wie, co z tego wyjdzie? Jest dopiero jedenasta
wieczorem.
Melodyjny głos Lady Gagi rozbrzmiewa mi w uszach. Muzyka przenika przez całe
moje ciało, a ja nawet nie muszę kontrolować swoich ruchów.
– Pięknie wyglądasz. – Słyszę szept, którego brzmienie sprawia, że pojawia mi się
gęsia skórka.
– Ty ładnie tańczysz – odwzajemniam komplement i przełykam ślinę, zwalniając
lekko kręcenie biodrami, na których lądują ręce nieznajomego. Mam mocną głowę do
alkoholu i wcale dużo nie wypiłam, lecz jego dotyk powoduje, że czuję się, jakbym była
mocno wstawiona. Nie wiem, co ten facet w sobie ma, ale mimo tego, że znamy się
ledwie chwilę, reaguję zmysłowo na każdy jego najmniejszy ruch. A może jednak
przesadziłam z alkoholem?
Niekontrolowanie rozchylam usta i ostrożnie kładę dłoń na barku mężczyzny, a on
przyciska mnie mocniej. Nie jestem w stanie nic powiedzieć, więc po prostu omiatam
jego twarz uważnym spojrzeniem.
Zostały mi tak naprawdę ostatnie godziny w LA, ponieważ dostałam świetną ofertę
pracy w znanej kancelarii we Włoszech. Nie mogłam przegapić takiej okazji, tym
bardziej że to moje ukochane państwo.
Ostatnie godziny w Los Angeles…
Nie orientuję się, kiedy jego usta wychodzą na spotkanie z moimi. Zamykam
gwałtownie powieki i oddaję pocałunek, jednak wystarczy jedynie chwila, bym się
obudziła. Odpycham go, a on wygląda, jakby również dopiero docierało do niego to, co
zrobił. Cofa się o krok i unosi ręce do góry.
– Rosita! – Obracam gwałtownie głowę na dźwięk głosu przyjaciółki. – Pani
mecenas, trzeba opić twoje… och – przerywa w momencie, w którym spostrzega
bruneta za mną.
– Jasne, idziemy. – Szybko zerkam w jego stronę, a potem jeszcze szybciej uciekam
z tego klubu.
Dzięki Bogu, że się wyprowadzam i już nigdy się nie spotkamy.
Strona 18
Rozdział 3
Rosita
Wpatruję się w widok za oknem, który niegdyś był moim marzeniem. Chciałam
któregoś dnia podziwiać ten obraz codziennie, zwiedzając świat i zarabiając również w
ten sposób. Przemieszczamy się nad chmurami bardzo wolno, choć wiem, że to
jedynie moje odczucie. W rzeczywistości samolot leci z prędkością kilkuset mil na
godzinę.
Opieram głowę o zimną szybę i zarzucam na głowę kaptur liliowej bluzy,
wdychając przy okazji zapach prania. Ostatnie trzy tygodnie spędziłam w Nowym
Jorku, u rodziców. Nigdy chyba nie zapomnę wyrazu dumy na twarzy mojego ojca,
kiedy dowiedział się o mojej nowej propozycji pracy i zamiarze podpisania kontraktu
na rok. Na razie na rok.
Przez wszystkie te dni nie mogłam wyjść z podziwu, iż Lorenzo w końcu się
oświadczył. Mój brat nigdy nie był skory do pobierania się, jednak najwyraźniej
zmieniła to Martina. Nie wierzę, że ukrywał ten fakt przede mną już dwa miesiące.
Uśmiecham się na myśl o szczęściu mojego bliźniaka. Jesteśmy tacy sami, a
zarazem tak się od siebie różnimy. Nigdy nie byłam dobra w związki. Nie bawię się w
nie, odkąd serduszko młodej kobietki zostało doszczętnie zrujnowane. Wtedy
nauczyłam się, że nikomu nie można ufać, co po części było przyczyną, że zostałam
prawnikiem.
Wolę krótkie romanse bez zobowiązań i uczuć. Uczucia to nie moja specjalizacja.
Zdecydowanie nie potrafię się w nich odnaleźć, a że nie mogę pozwolić sobie na
zabłądzenie, po prostu ich unikam.
O dziwo, zawód adwokata zamienia serce w kostkę lodu.
***
Opuszczam pokład samolotu, natychmiast odczuwając falę gorąca. Właśnie
ponownie zakochuję się w tym kraju. Słońce praży niemiłosiernie, dlatego podwijam
rękawy bluzy. Poprawiam na nosie czarne oprawki i spoglądam na swoje nagie nogi w
krótkich szortach oraz czarnych adidasach. Wciągam mocno powietrze, czując się jak
w raju.
Po odebraniu bagażu w końcu wychodzę z budynku lotniska.
– Przepraszam! – Zza pleców dobiega do mnie męski głos. Przede mną wyrasta
postawny mężczyzna. – To chyba należy do ciebie. – Wyciąga w moim kierunku złotą
bransoletkę z czarną łezką wkomponowaną w łańcuszek.
– Och… dziękuję panu bardzo. – Biorę biżuterię i chowam ją do kieszeni.
Uśmiecham się grzecznie, wymijam szatyna i wsiadam do pierwszej w szeregu
Strona 19
taksówki.
Miły chłopak wkłada moje rzeczy do bagażnika. Można by pomyśleć, że zabrałam
ich ze sobą naprawdę dużo, jednak nic bardziej mylnego. Dwie duże walizki potrafię
zagospodarować w odpowiedni sposób, a istnieją jeszcze przecież sklepy, dlatego nie
muszę zabierać wszystkiego ze sobą. Większy problem był z przetransportowaniem
pudeł do rodzinnego domu.
Taksówkarz podwozi mnie pod samo mieszkanie. Z zachwytem obserwuję każdą
kostkę, ułożoną na niezbyt szerokich uliczkach. Florencja wydaje się magiczna. Do tej
pory byłam jedynie w Neapolu, gdzie dorastałam. Od tamtej pory nie przyjeżdżałam
do kraju, skąd pochodzi mój ojciec.
Muszę wziąć szybki prysznic, ponieważ cały dzień spędzony w podróży nie sprawił,
że wyglądam i czuję się świeżo. Jestem umówiona w kancelarii na dwunastą, co
oznacza, że mam jeszcze dwie godziny. Niby dużo, jednak gdy przypominam sobie o
tym, że nie znam miasta, czas do dyspozycji nie wydaje się zbyt długi.
Dwukrotnie wspinam się po schodach, by zanieść obie walizki i dopiero wtedy
otworzyć mieszkanie. Wybrałam je spontanicznie, kierując się lokalizacją. Pieniądze
nie grały żadnej roli, jednak niedrogie mieszkanko w kamienicy brzmiało kusząco.
Sapię ostatni raz, po czym przekręcam klucz w zamku drzwi na trzecim piętrze.
Delikatnie
skrzypią, lecz nie przejmuję się tym. Na moją twarz wkrada się szeroki uśmiech.
Jest dokładnie takie, jakie chciałam. Przytulne, minimalistyczne oraz przestronne
zarazem. Jasne ściany błyszczą w blasku słońca, przebijającego się przez okna oraz
francuski balkonik na środku jednej ze ścian salonu. Ciemne meble i podłoga
kontrastują z kremowymi dodatkami.
Wciągam bagaże do środka, przygryzam dolną wargę i obracam się wokół własnej
osi. Moje małe marzenie właśnie się spełnia.
Nie mam za dużo czasu, dlatego od razu kieruję się do łazienki. Muszę nieco
ochłonąć, dlatego wybieram strumień chłodnej wody. Nie przeszkadza mi szczypiące
zimno. Pospieszam się w ten sposób.
Po prysznicu suszę włosy i spinam je zwykłą klamrą. Narzucam zwiewną,
elegancką sukienkę w białym kolorze, który pięknie podkreśla odcień moich włosów.
Czerwoną pomadką uwydatniam pełne usta, a rzęsy muskam odrobiną tuszu. Stojąc
przed lustrem, gotowa do wyjścia, ściągam łopatki i przygryzam wewnętrzną stronę
policzka. Nowa rzeczywistość.
Kilka tygodni wcześniej
Matteo
Patrzę na jej plecy, kiedy się ode mnie oddala. A dokładniej wręcz wybiega z klubu,
nie oglądając się za siebie, poza tym jednym razem. Te zielone oczy pozostaną w
mojej pamięci na długo.
– Okej, załatwiłem samolot na jutro rano.
Strona 20
Przyswajam informację od przyjaciela, po czym mrużę oczy. Ruszamy do tylnego
wyjścia, gdzie stoi nasz samochód. Marco siada za kółkiem i rusza przez oświetlone
ulice Los Angeles.
– Dostawa już została sprawdzona przez Domenico, więc przylecimy tak
naprawdę na gotowe.
Musisz jedynie podpisać jeden świstek. Pamiętaj też o jutrzejszym spotkaniu z
gubernatorem.
Nie słucham go. Szybuję we wspomnieniach o pięknej rudowłosej.
– Sprawdź mi mecenasów w LA – wypalam.
Marco spogląda na mnie, jakbym walnął właśnie największą głupotę świata.
– Po co ci kalifornijscy adwokaci?
– Interesuje mnie dokładnie pani mecenas – uściślam.
– Matteo, czy ty siebie słyszysz? – pyta zdziwionym tonem.
– Masz ułatwione zadanie. Ma rude włosy, a na imię Rosita.
– Powiesz mi, dlaczego…
– Chcę mieć to jutro na biurku, gdy dolecimy – przerywam mu ostro. Milknie i nie
dopytuje już o nic więcej.
***
Teraz
Mimo że minęło już kilka tygodni, za każdym razem, gdy zamykam oczy, w głowie
pojawia się jej obraz.
Uderzam rytmicznie pięściami w worek. Krople potu spływają mi po skroniach, a
klatka piersiowa unosi się i opada w szybkim tempie po prawie czterdziestu minutach
intensywnego treningu.
– Szefie?
Opuszczam ręce i kieruję spojrzenie do drzwi, nad którymi wisi zegar. Ta godzina
dużo mówi.
Przenoszę wzrok na Paolo stojącego w progu.
– Samolot z Nowego Jorku wylądował na lotnisku dwie minuty temu. Vincent już
tam jest – oznajmia i odchodzi.
Jeszcze przez parę sekund stoję jak wryty, aż w końcu moją twarz rozjaśnia
uśmiech. Śmieję się jak pajac i nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ostatnio to
robiłem. Mimo tego moja mina nie rzednie.
Rosita Gelbero – córka Edoardo i Sofii Gelbero. Okrzyknięta przez ostatnie
tygodnie najlepszym prawnikiem w Stanach. I, co najlepsze, dostała ofertę pracy we
Włoszech. W dodatku we Florencji. To jakiś pierdolony cud, że ze wszystkich miejsc z
całego świata ona właśnie przeprowadza się do tego miasta.
Marco to dobry pracownik i mój przyjaciel. Szybko załatwił mi wszystkie
informacje o niej.
Szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia, po jaką cholerę był mi potrzebny cały
życiorys tej kobiety, skoro nawet nie zamierzałem się z nią spotykać. Po prostu