15319
Szczegóły |
Tytuł |
15319 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15319 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15319 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15319 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
r
Leszek
Ko�akowski
\ *
MA
Autoryzowany przek�ad z angielskiego ksi��ki uznanej za jedn� z
najwa�niejszych publikacji filozoficznych ostatnich lat. Autor
rozpatruje formu�owane na przestrzeni wiek�w argumenty za i
przeciw istnieniu Boga, podejmuj�c newralgiczne punkty refleksji
nad tajemnic� z�a, j�zykiem religijnym, do�wiadczeniem mistycz-
nym, pr�bami racjonalnego uzasadnienia istnienia Absolutu. Pre-
cyzyjny i jasny opis r�nych opozycji mi�dzy wiedz� i wiar� jest
r�wnocze�nie fascynuj�c� diagnoz� �wiadomo�ci dzisiejszego cz�o-
wieka i jego sytuacji duchowej.
LESZEK KO�AKOWSKI�filozof, pisarz i publicysta, urodzi�
si� w r. 1927 w Radomiu. Studiowa� filozofi� na uniwersytetach
��dzkim i warszawskim. Pracowa� na UW i w Instytucie Filozofii i
Socjologii PAN. W r. 1966 zosta� usuni�ty z PZPR, a w dwa lata
p�niej�pozbawiony stanowiska profesora UW. Po wyje�dzie
z Polski (1968) wyk�ada� m.in. w McGill University w Montrealu,
na University of California w Berkeley, Yale University w New
Haven, w Institute for Social Research w Chicago. Od 1970 r.
mieszka w Oksfordzie jako Senior Research Fellow w Ali Souls
College.
Jest cz�onkiem kilku akademii europejskich i ameryka�skich i
laureatem licznych nagr�d.
Wa�niejsze publikacje ksi��kowe: Szkice o filozofii katolickiej
(Warszawa 1955), Jednostka i niesko�czono��. Wolno�� i antynomia
wolno�ci w filozofii Spinozy (Warszawa 1958), �wiadomo�� religijna i
wi� ko�cielna. Studia nad chrze�cija�stwem bezwyznaniowym
siedemnastego wieku (Warszawa 1965), Obecno�� mitu (Pary�
1972), G��wne nurty marksizmu. Powstanie � rozw�j�rozk�ad, t.
1�3 (Pary� 1976�1979), Traktat iiber die Sterblichkeit der
Vernunf. Philosophische Essays (Munchen 1967), Czy diabe� mo�e
by� zbawiony i 27 innych kaza� (Londyn 1983).
ISBN 83-7006-147-8 Cena 560 z�
Przek�ad autoryzowany TADEUSZ
BASZNIAK i MACIEJ PANUFNIK
Leszek
Ko�akowski
JE�LI
BOGA
NIE MA..
O Bogu, Diable, Grzechu
i innych zmartwieniach tak
zwanej filozofii religii
ISBN 83-7006-147-8
Wydawnictwo
ZNAK
Krak�w 1988
Tytu� orygina�u: Religion. If there is no God... Oxford
Univer-sity Press, Oxford and New York 1982.
O czym tu mowa
UWAGA DO WYDANIA POLSKIEGO
Ksi��eczka niniejsza, wydana w 1982 roku, nosi�a pier-
wotnie tytu� Je�li Boga nie ma... Wydawca brytyjski na-
lega� jednak�e na nazw� pasuj�c� do serii, w kt�rej si�
mia�a ukaza�, st�d te� tytu� sta� si� podtytu�em do ma�o
m�wi�cego tytu�u Religia. Przywr�cony jednak zosta�
w przek�adzie niemieckim i hiszpa�skim, a teraz polskim.
Sk�adaj�c ho�d i dzi�ki przek�adcom ksi��eczki, musz�
zarazem wyja�ni�, �e niekt�re z cytat�w przerywaj�cych
tekst, pochodz� z dzie� napisanych w j�zykach, kt�rych
nie znam zupe�nie (np. chi�ski, sanskryt, hebrajski): cytaty
te, w pierwotnym wydaniu, wzi�te zosta�y z istniej�cych
przek�ad�w angielskich, a nast�pnie z angielskiego, nie
za� z orygina��w, prze�o�one na polski. Mog� tylko ufa�, �e
nie wynik�y st�d �adne gro�ne zniekszta�cenia.
Chicago, 25 maja 1987
LESZEK KO�AKOWSKI
W ksi��ce tej zajmuj� si� czym�, co zazwyczaj okre�la
si� mianem filozofii religii. Nie jestem nigdy pewien,
czym jest religia, nie m�wi�c ju� o filozofii, ale czym-
kolwiek by by�a, zawiera w sobie histori� bog�w, ludzi
i wszech�wiata. Dlatego ten tytu� � Religia * � z jego
pretensjami do obj�cia wszystkiego, mo�e konkurowa� z
takimi jedynie, jak O tym, co istnieje Qui-ne'a czy
Sartre'a L'Etre et le Neant (prawdopodobnie najbardziej
pojemny tytu�, jaki kiedykolwiek wymy�lono).
Nie mog�em jednak unikn�� u�ycia s�owa ,.religia".
Mircea Eliade, kt�remu wiele zawdzi�czam, je�li chodzi o
rozumienie problem�w pojawiaj�cych si� w por�w-
nawczych badaniach religioznawczych, ubolewa nad
brakiem lepszego s�owa dla oznaczenia tego, co nazywa
�do�wiadczeniem sacrum". Nie wydaje si� jednak, by
jaki� neologizm by� tu pomocny. Przy badaniu spraw
ludzkich nie spos�b ca�kiem �ci�le definiowa� poj��,
kt�rymi rozporz�dzamy; pod tym wzgl�dem �religia"
nie jest w gorszej sytuacji ani�eli �sztuka", �spo�ecze�-
stwo", �kultura", �historia", �polityka", �nauka", �j�-
zyk" i mn�stwo innych s��w. Ka�da definicja religii
musi by� do pewnego stopnia arbitralna i cho�by�my
najusilniej starali si� dopasowa� j� do faktycznego spo-
sobu u�ywania tego s�owa w mowie potocznej, wielu
ludzi b�dzie mia�o poczucie, �e definicja nasza obej-
* Autor m�wi tu o tytule, pod jaWm ksi��ka ukaza�a sl� w J�zyku
angielskim (Religion. If there it no God...) Przyp. red.
muje zbyt wiele lub za ma�o, albo grzeszy i jednym, i
drugim. Zdajemy sobie spraw� z istnienia niezliczonej
ilo�ci mit�w, rytua��w, wierze� i akt�w magicznych w
r�nych cywilizacjach i nie jest na pierwszy rzut oka
jasne, kt�re z nich zas�uguj� "na nazw� �religijnych". W
istocie antropologowie badaj�cy mitologie cz�sto dobrze
sobie radz� bez odr�niania opowie�ci religijnych i
niereligijnych. Nieobecno�� ostro zarysowanych granic
poj�ciowych wynika nie tyle z naszej nieudolno�ci
logicznej, ile z samej natury badanej rzeczywisto�ci.
Nasze w�asne zainteresowania g��wnie decyduj� o tym,
kt�re spo�r�d r�nych form zachowa�, wierze� i uczu�
traktujemy jako konstytutywne dla zjawiska religii,
znanego nam z do�wiadczenia i lektury. Istotne jest tu
zachowanie rozr�nienia pomi�dzy sposobem
wyznaczania, mniej lub bardziej arbitralnym, naszej
dziedziny bada�, i nieuchronnie spornymi s�dami, kt�re
maj� wyja�nia� funkcj� �ycia religijnego. Je�li
utrzymujemy, za przyk�adem Rudolfa Otto i Mir-cei
Eliadego, �e do�wiadczenie sacrum jest swoiste i
konstytutywne w analizie zjawisk religijnych, to stajemy
przed problemem, kt�ry polega na tym, �e s�owa ��wi�ty"
u�ywaj� cz�sto powa�nie i z mocnym zaanga�owaniem
ludzie, kt�rzy sk�din�d uwa�aj� si� za niereligijnych. Pole
tak oznaczone wydawa� si� zatem mo�e szersze, ni�
zezwala�aby na to mowa potoczna; niemniej jednak
definicja taka wystarczaj�co dobrze wyodr�bnia pewn�
bardzo wa�n� sfer� refleksji. Je�li za� staramy si�
sposobem sokratycznym szuka� zbioru swoistych wierze�,
kt�re wchodz� w sk�ad ka�dej znanej religii, mo�emy
dozna� zawodu przekonawszy si�, �e zbi�r jest pusty.
Gdy tylko pojawia si� kandydatura boga osobowego do
miejsca w takim constans, to nie-pdmiennie pojawia si�
zarzut, �e pomini�te zosta�o tak niezmiernie wa�ne
zjawisko, jak buddyzm. Jest to oczy-
wi�cie niefortunne, ale nie ma nic empirycznie ani lo-
gicznie niew�a�ciwego w skupieniu uwagi na wierze-
niach, kt�re zawieraj� ide� osobowego boga i potrak-
towaniu buddyzmu jako metafizycznej i moralnej m�-
dro�ci, nie za� religii w pe�nym tego s�owa znaczeniu.
R�ne definicje s� tedy dozwolone; jednak�e te, kt�re
zak�adaj�, �e religia jest �niczym innym, jak" na-
rz�dziem �wieckich � spo�ecznych albo psychologicz-
nych � potrzeb (na przyk�ad, �e jej znaczenie redukuje
si� do roli, jak� odgrywa w integracji spo�ecze�stwa), s�
nieuprawnione, za�o�enia te s� s�dami empirycznymi
(fa�szywymi moim zdaniem) i nie mog� by� z g�ry
uznane za sk�adniki definicji.
Nie ma r�wnie� powszechnej zgody w kwestii, co
nale�y rozumie� przez �filozofi� religii". W dialekcie
filozofii anglosaskiej w�a�ciwym jej zadaniem jest ba-
danie roszcze� wierze� religijnych do prawdziwo�ci,
to za� obejmuje analiz� poj�� swoistych dla j�zyka re-
ligijnego, jakiego u�ywano w tradycji teologicznej i fi-
lozoficznej; zadanie to odr�nia si� od bada� antropo-
logicznych i psychologicznych, kt�re dotycz� sposob�w
funkcjonowania mit�w i obrz�d�w w �yciu ludzkim,
zajmuj� si� ich spo�eczn�, intelektualn� i emocjonaln�
rol� oraz tym, jak zmieniaj� si� one lub obumieraj�
pod wp�ywem przeobra�e� spo�ecznych. W niemieckiej,
w�oskiej i w og�le � w �kontynentalnej" tradycji
kwestie oznaczane terminem �filozofia religii" w nie-
wielkim tylko stopniu odpowiadaj� tym, kt�re wyst�-
puj� pod tym samym nag��wkiem w
anglo-ameryka�-skim sposobie m�wienia. Zw�aszcza od
czas�w Hegla, Schellinga, Schleiermachera i romantyk�w
filozoficzna refleksja na temat religii zajmuje si�
g��wnie jej sensem w procesach historycznych i
sposobem, w jaki r�ne cywilizacje, czy te� ludzko��
jako ca�o��, wyra�a�y w symbolach religijnych
�wiadomo�� swego prze-
znaczenia. Filozofia religii pojawia si� jako wa�ny, a
nawet konstytutywny sk�adnik filozofii historii, ro-
zumianej nie tyle jako epistemologiczna analiza wypo-
wiedzi historycznych, ile jako spekulacja na temat ca-
�o�ciowego sensu, cel�w i zasad rz�dz�cych procesami
historycznymi. Najwybitniejszym bodaj w�r�d ostatnio
powsta�ych dzie� na tym polu jest Der Philosophische
Glaube angesichts der Ofjenbarung Karla Jaspersa
(1962).
Zaleta uj�cia analitycznego polega na tym, �e uczony
mo�e snu� sw� opowie�� nie interesuj�c si� wcale hi-
stori� religii ani si� na niej nie znaj�c, nie orientuj�c
si� te� w kulturalnych okoliczno�ciach, kt�re towarzy-
szy�y r�nym pr�bom uporania si� z zagadnieniami
ostatecznymi. Wszelako wada tego uj�cia jest taka, �e
filozof najcz�ciej rozwa�a problemy, kt�re, cho� same
przez si� s� prawomocne, odbiegaj� daleko od rzeczy-
wistych trosk ludzi religijnych i niereligijnych. Filo-
zofowie analityczni pojmuj� religi� jako zbi�r twier-
dze� o Bogu, Opatrzno�ci, nie�miertelno�ci, anio�ach i
podobnych sprawach, pos�uguj�c si� przy tym zwykle
poj�ciem prawdy zaczerpni�tym z innych rozdzia��w
filozofii i nie pytaj�c, czy i jak si� ono zmienia w sferze
symboli religijnych. Ci natomiast, kt�rzy oddaj� si�
medytacjom historiozoficznym, wiedz� zwykle wi�cej o
sprawach historii, i bardziej s� wra�liwi na kulturalny
relatywizm poj�� religijnych, lecz mniej rygorystyczni w
pracy analitycznej i w wyja�nianiu abstrakcyjnych
kategorii, kt�rymi si� pos�uguj�. Po��czenie zalet obu
rodzaj�w analizy by�oby idea�em doskona�o�ci; po��czy�
ich wady jest �atwiej.
Mimo i� w ksi��ce tej zajmuj� si� raczej wierzeniami
ni� obrz�dami � i pozostawiam na boku u�wi�cony
tradycj� sp�r, kt�rym z nich nale�y si� pierwsze�-
stwo � uwa�am akt kultu za nieusuwalny i istotny dla
ka�dego opisu zjawiska religii. Spo�ecznie ustalony kult
rzeczywisto�ci wiecznej: to sformu�owanie jest chyba
najbli�sze temu, co mam na my�li, gdy m�wi� o religii.
Nie pretenduje ono do miana �definicji" i nie jestem
pewien, czy pokrywa si� zakresowo z tym, co an-
tropologowie opisuj� i badaj� pod nazw� �religii". Po-
dejrzewam, �e nie. Nie jest to jednak niepokoj�ca prze-
szkoda. Z oczywistych historycznych powod�w roszcze-
nia wierze� religijnych do prawdy czy warto�ci po-
znawczej roztrz�sano g��wnie w ramach tradycji wiel-
kich religii uniwersalnych, kt�re stworzy�y nie tylko
mity i obrz�dy, ale r�wnie� narz�dzia intelektualnej
samoobrony. Chrze�cija�stwo, kt�re jest najwi�ksz�
skarbnic� pr�b przek�adu wiary na dost�pne ��wiat�u
naturalnemu" konstrukcje metafizyczne, dostarcza fi-
lozofom najwi�cej materia�u dla spekulacji. To zatem,
co tradycja anglosaska okre�la mianem filozofii religii,
obejmuje z grubsza ten sam obszar, kt�ry znany by�
od �redniowiecza jako teologia naturalna, czyli racjo-
nalne badanie kwestii teologicznych bez odwo�ywania
si� do autorytetu objawienia. Czy takie badanie jest w
og�le mo�liwe, a je�li tak, to do jakiego stopnia by�o
przedmiotem nie ko�cz�cych si� spor�w w�r�d
chrze�cija�skich, a tak�e niechrze�cija�skich my�licieli,
a wachlarz stanowisk rozci�ga� si� od tych, kt�rzy sta-
nowczo odrzucali jakiekolwiek u�ycie rozumu natural-
nego in divinis, do tych, kt�rzy g�osili, �e wi�kszo��
istotnych wierze� chrze�cija�skich mo�na uzasadni� na
podstawach racjonalnych; o pewnych stronach tych
nigdy nie ustaj�cych k��tni b�dzie trzeba wspomnie�.
Nale�y wszak�e ju� na wst�pie zauwa�y�, �e zgodnie z
zaproponowanym okre�leniem religii jako spo�ecznie
ustalonego kultu rzeczywisto�ci wiecznej, poj�cia �re-
ligia racjonalna" (podobnie jak �religia prywatna")
mo�na u�ywa� tylko w pochodnym, a �ci�le m�wi�c,
w
niew�a
�ciwy
m
sensie;
nie ma
bowie
m
czego�
takiego
jak
racjona
lny
kult,
cultus
rationa
lis,
cho�
samo
to po-
j�cie
jest
chrze�
cija�sk
iego
pocho
dzenia.
Bada
nie
roszcze
�
wierze
�
religijn
ych do
prawdy
sta-
nowi
tylko
ma��
cz��
og�lnej
analizy
ich
pozna
wczej
funkcji.
Twierd
zenie,
�e
wierze
nia nie
maj� w
sobie
ani
ziarenk
a
prawdy,
a
zaraze
m, �e
wa�n�
czy
nawet
naczeln
� rol�
spo�ecz
n�
religii
jest
zaspok
ajanie
potrzeb
pozna
wczyc
h, jest
logiczn
ie bez
zarzutu.
Wczes
ne ba-
dania
antrop
ologicz
ne
oparte
by�y na
og� na
takich
w�a�nie
za�o�en
iach.
Uwa�a
no, �e
mity
religijn
e prze-
kazuj�
przede
wszyst
kim
pewie
n
rodzaj
wiedz
y, czy
to
wyja�n
iaj�c
niezroz
umia�e
zjawisk
a
przyro
dy i
tym
samym
uzupe�
niaj�c
skrom
ny
zas�b
racjon
alnej
wiedzy
prymit
ywneg
o
cz�owi
eka
arbitral
nymi
wytwo
rami
fantazj
i, czy
to
przeka
zuj�c
mu
znieks
zta�con
�
infor-
macj�
o
histori
i
plemie
nnej.
Ta
interpr
etacja
mit�w
jako
pseudo
nauki
pierwot
nych
ludzi,
jako
fa�szyw
ego
wyja�ni
ania
przyrod
y,
��czy�a
si�
zwykle
z
analogi
czn�
interpr
etacj�
magii
jako
pseudo
technik
i, jako
pr�by
kompe
nsowan
ia
ubogic
h
umiej�t
no�ci
praktyc
znych
technol
ogi�
imagin
acyjn�.
Uj�cie
to,
si�gaj�
ce
wstecz;
a� do
staro�y
tno�ci,
popula
rne
by�o
w�r�d
antyrel
igij-nie
nastawi
onych
filozof
�w
O�wiec
enia i w
znaczn
ym
stopniu
pozosta
�o
pod�o�
em
bada�
antropo
logiczn
ych,
w��czn
ie z
dzie�e
m
Frazera,
przez
ca�y
wiek
dziewi
�tnasty.
Konku
rencyjn
a
interpr
etacja,
kt�r�
zapocz
�tko-
wali
Epikur
ejczyc
y,
k�adzie
nacisk
nie na
pozna
wcz�,
lecz na
emocj
onaln�
funkcj
�
mit�w;
strach
przed
�mierci
�,
cierpie
nie i
pragnie
nie
zacho
wania
dobro-
czynne
go �adu
w
chaosie
�wiata
mia�y
wyja�n
i� nam
histori�
religii.
Uj�cie
intelekt
ualisty
czne
zosta�o
raczej
zaniec
hane w
wieku
dwudz
iestym
na
rzecz
r�nyc
h teorii
(Durkh
eim,
Malino
wski),
kt�re
k�ad�y
nacisk
na
spo�ecz
n�, nie
za�
pozna
wcz�
warto�
�
mit�w,
na ich
rol� w
integra
cji
spo�ecz
e�stwa,
w
sterow
aniu i
kon-
trolow
aniu
emocji
zbioro
wych,
w
podtrz
ymywa
niu
struktu
ry
rodzin
nej i
innych
instytu
cji
�ycia
spo�ec
znego.
W
ostatni
ch
dziesi�
cioleci
ach
jeste�m
y
jednak
�wiad
kami
powro
tu do
uj�cia
intelek
tualist
yczne
go w
ca�kie
m
nowej
wersji,
g��wni
e w
wyniku
prac
L�vi--S
traussa
i jego
kontyn
uator�
w.
Okazuj
e si�
znowu
(je�li
si� z
nimi
zgodzi
�), �e
interpr
etacja
mit�w
w kate-
goriac
h ich
funkcji
pozna
wczej
jest
najbar
dziej
owoc-
na,
cho�
nie w
o�wiec
eniowy
m
sensie.
Wysi�e
k tej
nowej
szko�y
skupia
si� na
rozk�ad
aniu
materia
�u
mito-
logiczn
ego na
cz�ci i
ponow
nym
zestawi
eniu go
w no-
wy,
sensow
ny
porz�d
ek,
dzi�ki
czemu
ujawni
ona zo-
staje
ukryta
struktu
ra,
kt�rej
ludzie
wierz�
cy nie
s�
�wiado
mi,
lecz
kt�ra
dostarc
za im w
rzeczy
wisto�c
i in-
telektu
alnych
narz�d
zi do
klasyfi
kowani
a i
wyja�n
iania
relacji
zar�wn
o
przyro
dniczy
ch, jak
spo�ec
znych.
Nie
zamier
zam
rozwa�
a� tych
kwestii,
poza
jedn�
uwag�
o
episte
mologi
cznym
raczej,
ni�
antropo
logicz-
nym
charakt
erze.
Wszyst
kie
funkcjo
nalne
podej�c
ia do
bada�
nad
mitami
� w
kategor
iach ich
spo�ecz
nej, po-
znawcz
ej, b�d�
emocjo
nalnej
warto�c
i �
maj�
wsp�ln
�
podsta
w�
episte
mologi
czn�.
Wszyst
kie
zak�ad
aj�, o
ile nie
przyjm
uj�
explici
te, �e
j�zyk
mitu
jest
przek�
adal-n
y na
j�zyk
�norm
alny"
� to
znaczy
zrozu
mia�y
na
grunci
e regu�
semant
ycznyc
h,
kt�rym
i
pos�ug
uje si�
sam
badacz.
R�ne
struktu
ry
poj�cio
we
bada�
antro-
pologic
znych
funkcjo
nuj�,
by tak
rzec,
jako
klucze
do
szyfru,
czy te�
s�owni
ki
s�u��ce
do
przek�a
dania
go-
toweg
o
materi
a�u
mitolo
giczne
go na
j�zyk
dost�p
ny i
zrozum
ia�y dla
wsp�c
zesnyc
h
umys��
w.
Klucze
te s�
pomoc
ne w
ods�ani
aniu
ukryteg
o,
��wiec
kiego"
sensu
mitycz
nych
opowie
�ci, i
chocia�
nie
zak�ada
j�, �e
ka�dy
sk�adni
k
mitolo
gicznej
konstru
kcji,
cho�by
najbard
ziej
elemen
tarny,
ma
sw�j
odpow
iednik
we
wsp�c
zesny
m
s�ownictwie � zazwyczaj tylko wi�ksze ca�o�ci lub nawet
ca�kowite �systemy" przek�ada si� w ten spos�b � to
zak�adaj� dwie wa�ne przes�anki. Po pierwsze, przyjmuje
si� w nich, �e mity maj� pewien sens utajony, maskowany
przez ich tre�� zewn�trzn�, przy czym sens ten nie tylko
nie jest postrzegany przez wyznawc�w danej wiary, ale
jest im z konieczno�ci niedost�pny. Po drugie, zak�ada
si�, �e to ukryte znaczenie, do kt�rego dost�p ma tylko z
zewn�trz stoj�cy antropolog, jest znaczeniem par
excellence, podczas gdy sens zewn�trzny, czyli mit taki,
jak jest pojmowany przez samych wierz�cych, s�u�y
ukrywaniu tego pierwszego; znaczenie zewn�trzne
okazuje si� tedy wytworem nieuniknionego
samooszustwa, ideologicznej mistyfikacji albo po prostu
niewiedzy.
Te dwie przes�anki maj� raczej filozoficzny ni� an-
tropologiczny sens. Niezale�nie od ich pomys�owo�ci
i efektywno�ci w intelektualnym porz�dkowaniu ma-
teria�u mitologicznego, z pewno�ci� nie s� one narzu-
cone przez empiryczny materia� antropologiczny, a tym
mniej z niego wywodliwe. Potrzebujemy czego� wi�cej
ni� tego materia�u, by twierdzi�, �e m�wi�c o Bogu
czy bogach, o niewidzialnych si�ach dzia�aj�cych ce-
lowo poza scen� wydarze� empirycznych, o sakralnych
jako�ciach rzeczy, ludzie w rzeczywisto�ci m�wi� o
czym� ca�kowicie innym, cho� nie zdaj� sobie z tego
sprawy; �e mianowicie wyra�aj� w ten spos�b konflikty
spo�eczne albo zahamowania seksualne, b�d� te�
usi�uj� stworzy� system kodyfikuj�cy zjawiska przy-
rody, etc. Nikt nie zaprzeczy, �e tworz�c mity ludzie
istotnie m�wili o sobie wi�cej, ni� by�o to ich zamiarem.
Jest to prawdziwe w odniesieniu do wszystkich ludzkich
wytwor�w materialnych czy duchowych. Wszelako z
tego zdroworozs�dkowego uog�lnienia nie mo�na wnosi�,
�e to, co odkrywamy poza wierzeniami
religijnymi � ich niekwestionowaln� u�yteczno��
w r�nych ��wieckich" sferach �ycia � stanowi ich
rzeczywisty sens. To ostatnie twierdzenie jest arbitralne,
nie za� empiryczne.
Rozwa�ania moje nad tymi sprawami opieraj� si� na
p�ytkim za�o�eniu, �e to, co ludzie jawnie wyra�aj�
w dyskursie religijnym, jest w�a�nie tym, co chc� wy-
razi�. Za�o�enie to podzielaj� zazwyczaj nie tylko ludzie
wierz�cy, ale r�wnie� racjonalistyczni krytycy religii.
Nie zak�ada to wcale, �e po filozoficznych rozwa�a-
niach o sprawach religijnych spodziewam si� jakich-
kolwiek wyra�nych rezultat�w, pozytywnych czy ne-
gatywnych. Sk�aniam si� raczej do przyj�cia prawa
niesko�czonego rogu obfito�ci, kt�re stosuje si� nie
tylko do filozofii, lecz do wszystkich og�lnych teorii
w naukach humanistycznych i spo�ecznych: g�osi ono,
i� nigdy nie brak argument�w dla uzasadnienia doktryny,
w kt�r� z jakichkolwiek powod�w chce si� wierzy�.
Argumenty takie nie s� mimo to ca�kowicie ja�owe.
Pomagaj� ukaza� status �uaestionis i wyja�ni�, dlaczego
sprawy te s� wa�ne; w�a�nie tym b�d� si� tu zajmowa�.
Obok pobie�nego przegl�du r�nych argument�w, kt�re
wydawa�y mi si� najwa�niejsze w historii tej
nieustaj�cej debaty, b�d� pr�bowa� pokaza�, w jaki
spos�b �racjonalizatorzy" wierze� religijnych i ich
antagoni�ci zmuszali si� nawzajem do wyprowadzania
ostatecznych konsekwencji z uznawanych przez siebie
przes�anek � a tym samym, jak wsp�lnie przyczynili si�
do wyci�gni�cia na �wiat�o dzienne dylemat�w, do
kt�rych aluzj� jest tytu� mej rozprawy.
Je�li nie istnieje Jedno, nie istnieje nic.
Platon
B�g pokonanych przez �ycie: teodycea
Niezale�nie od wszystkich trudno�ci, kt�re pi�trz� si�
przed nami, gdy usi�ujemy nale�ycie zrozumie� Boskie
atrybuty wszechmocy i niesko�czonej dobroci, kryty-
kom zawsze wydawa�o si�, �e przymioty te nie daj� si�
pogodzi� ze z�em �wiata. Dzieje tej dysputy si�gaj� wstecz
przynajmniej do epikurejczyk�w i cho� napisano na ten
temat niezliczon� ilo�� dzie� � nie spos�b znale��
teologa czy filozofa chrze�cija�skiego, kt�ry nie
pr�bowa�by upora� si� z t� niepokoj�c� kwesti� � wydaje
si�, �e g��wne argumenty po obu stronach nie zmieni�y si�
wiele od czas�w �w. Augustyna. �adnej ze stron nie
przekona�y i prawdopodobnie nigdy nie przekonaj�
argumenty strony przeciwnej, co jest zreszt� wsp�lnym
losem wszystkich fundamentalnych zagadnie� filozofii
w ostatnich dwudziestu pi�ciu stuleciach.
Epikurejczycy powiadali po prostu, �e skoro �wiat
jest pe�en z�a, to B�g jest b�d� z�y, b�d� bezsilny, b�d�
z�y i bezsilny zarazem. Wszechmocny, wszechwiedz�cy i
niesko�czenie dobrotliwy B�g, o ile taki byt jest lo-
gicznie mo�liwy, by�by zdolny stworzy� �wiat pozba-
wiony z�a i zarazem chcia�by to uczyni�.
G��wne kontrargumenty bodaj najja�niej wy�o�y�
Leibniz, kt�ry w swej Teodycei i w wielu innych pi-
smach wci�� na nowo porusza� t� k�opotliw� kwesti�.
Argumenty te prowadz� od Boga do stworze�, a nie w
przeciwnym kierunku, i sprowadzaj� si� do nast�puj�cego
rozumowania:
Poniewa� B�g jest istotnie niesko�czenie m�dry, do-
bry i pot�ny, z pewno�ci� stworzy� najlepszy spo�r�d
wszystkich mo�liwych �wiat�w, to znaczy �wiat,
w kt�rym ca�kowita suma dobra przewa�a sum� z�a w
najwi�kszym mo�liwym stopniu. Jest zatem rzecz� z
g�ry pewn� i zawart� w samym poj�ciu Bytu do-
skona�ego, �e �yjemy w najlepszym �wiecie, jaki mo�na
logicznie pomy�le�.
Sceptyk, kt�ry m�g�by dowodzi�, �e nie trzeba �y�
d�u�ej ni� dzie� lub dwa na tym �wiecie, by nabra�
powa�nych w�tpliwo�ci, czy jest on najlepszym
wy-obra�alnym �wiatem, nie mo�e zachwia�
prze�wiadczeniem Leibniza. Nie neguje on faktu z�a, jest
tylko pewny, �e ka�dy inny mo�liwy �wiat by�by gorszy.
Wydaje si� przy tym przekonany, �e teoria ta jest ca�-
kiem optymistyczna.
Zdaniem Leibniza, pewne zbiory rzeczy i jako�ci daj�
si� wzajem pogodzi�, inne za� si� nie daj�, przy czym
jest to niezgodno�� logiczna. Innymi s�owy, ka�dy mo-
�liwy �wiat przedstawia si� jako pakiet ��cznych tran-
sakcji, a B�g musia� ustali�, kt�ra kombinacja logicznie
zgodnych jako�ci przyniesie najwi�ksze dobro. Zamiast
wolnych ludzkich istot B�g m�g� by� stworzy� istoty
niezdolne do grzechu, ale tylko za cen� pozbawienia
ich wolnej woli, kt�ra nieuchronnie zawiera w sobie
zar�wno mo�liwo�� grzechu jak i faktyczne akty
grzeszne. Ot� B�g obliczy�, �e �wiat zamieszka�y przez
bezgrzeszne automaty wytworzy�by znacznie mniej do-
bra ni� ten, w kt�rym ludzikie istoty, obdarzone swo-
bod� wyboru, mog� cz�sto wybiera� z�o. B�g musia�
niejaiko rozwi�za� do�� skomplikowane r�wnanie r�-
niczkowe (w istocie r�wnanie niesko�czone), by wy-
liczy�, w kt�rym spo�r�d wszystkich mo�liwych �wiat�w
suma z�a b�dzie najmniejsza w por�wnaniu z sum� dobra;
i jest to �wiat, w kt�rym �yjemy.
Leibniz nie pretenduje do tego, by potrafi� odtworzy�
ten Boski rachunek. Tylko drobna cz�stka istniej�cego
wszech�wiata, pomijaj�c wszystkie �wiaty mo�liwe, jest
dost�pna naszemu umys�owi, podczas gdy do obj�cia
zar�wno rzeczywistych jak i mo�liwych relacji mi�dzy
dobrem i z�em niezb�dna jest doskona�a wiedza o ca-
�o�ci. Poniewa� ani Leibniz, ani nikt inny nie mo�e
ro�ci� sobie pretensji do takiej wiedzy, musimy zado-
woli� si� pewno�ci�, jak� czerpiemy z samego poj�cia
Boskiego Bytu; koniecznego istnienia Boga dowodzi si�
na innej podstawie.
To, �e B�g musia� dokona� wyboru pomi�dzy mo�li-
wymi �wiatami, z kt�rych �aden nie jest ca�kowicie
doskona�y (w sensie: ca�kowicie wolny od z�a i cier-
pienia), nie zak�ada �adnych ogranicze� w Nim samym.
B�g nie mo�e czyni� tego, co jest logicznie niemo�liwe,
lecz fakt ten nie nak�ada �adnych ogranicze� na Jego
wszechmoc. B�g nie mo�e stwarza� ani wymy�la� ab-
surd�w, nie mo�e wypisa� do ko�ca liczby dok�adnie
wyra�aj�cej pierwiastek kwadratowy z dw�ch, poniewa�
jest to niemo�liwo��, kt�ra wynika z samej natury
obiekt�w matematycznych. B�g nie m�g� by� stworzy�
�wiata, w kt�rym dobro pochodz�ce z ludzkiej wolno�ci
wyboru by�oby po��czone z ich niezdolno�ci� czynienia
z�a, jako �e taki �wiat logicznie jest r�wnie niemo�ebny,
jak kwadratowy tr�jk�t.
Nie wszyscy teologowie i filozofowie byli tak pewni,
jak Leibniz i Tomasz z Akwinu, �e pojmowanie Boga
jako niezdolnego uczyni� tego, co logicznie niemo�liwe,
nie nak�ada Na� �adnych ogranicze�. Niekt�rzy p�-
niejsi nominali�ci dowodzili, �e nie tylko fizyczne, ale i
logiczne, matematyczne i etyczne regu�y B�g ustanowi�
moc� wolnej decyzji, kt�rej racje s� nam nieznane, i �e
decyzje te mog�y by� inne ni� by�y. Wszechmoc, jak
wierzyli, nde jest �wszechmoc� do pewnego stopnia"; tego
rodzaju poj�cie jest w rzeczy samej
nonsensowne. B�g po prostu zadecydowa�, �e dwa
sprzeczne twierdzenia nie mog� by� ��cznie prawdziwe,
�e dwa razy dwa jest cztery, i �e cudzo��stwo jest z�em.
Lecz m�g� zadecydowa� inaczej i gdyby by� tak uczyni�,
zasada sprzeczno�ci, prawdy matematyki i normy moralne
by�yby przeciwie�stwem tego, czym s� obecnie. Nie
mo�emy co prawda wyobrazi� sobie takiego �wiata, lecz
nie wolno z ub�stwa naszych umys��w wnosi�, �e by�o to
niemo�liwe dla Boga; nie wolno mierzy� Jego pot�gi
kryteriami naszej sko�czonej, w�t�ej inteligencji.
Gdy ju� przyjmiemy przera�aj�c� my�l, �e B�g m�g�by
uchyli�, gdyby zechcia�, prawa logiki i przykazania
moralne, kt�re s� nam znane, mo�emy, jak si� wydaje,
uniewa�ni� wszystikie kwestie teodycei jako �le posta-
wione. Mog�oby si� wydawa�, �e jest wr�cz przeciwnie, �e
ten rodzaj �dekretalizmu" (czy te� �teonomicznego
pozytywizmu", jak nazywa si� niekiedy teori�, kt�r�
rozwa�amy) wzmacnia argumentacj� tych, kt�rzy
oskar�aj� Boga o niesprawiedliwo��: skoro nie ma dla�
rzeczy niemo�liwych, to by�o w Jego mocy stworzy�
�wiat ��cz�cy jako�ci, kt�re z pozoru nie daj� si� pogodzi�,
i da� nam wolno�� wyboru w �wiecie bez grzechu i
cierpienia. W rzeczywisto�ci, je�li wszystkie zasady logiki
i moralno�ci zosta�y ustanowione arbitraln� decyzj�
Boskiej woli i nie zawieraj� �adnej im-manentnej prawdy,
nie ma powodu przypuszcza�, �e B�g jest ograniczony
przez w�asne regu�y. Innymi s�owy, Jego dobro� i
m�dro�� nie maj� nic wsp�lnego z tym, co uwa�amy za
dobro� i m�dro�� w naszym, stworzonym przez Niego
�wiecie. To, co wydaje si� nam nie do pogodzenia, by�
mo�e daje si� pogodzi� w Jego umy�le, to za�, co jawi
si� nam jako z�o, mo�e nie by� z�em dla Niego. �ci�le
m�wi�c, istnienie Boga staje si� bez znaczenia dla
naszego �ycia moralnego
i intelektualnego. Tak si� z�o�y�o, �e B�g podj�� takie 3.
nie inne decyzje, lecz s� one przypadkowe w kategoriach
Jego m�dro�ci i dobroci. Mog�y by�y by� inne. Skoro ju�
wiemy, jakie s� i mo�emy pozna� je jako naturalne fakty,
ich ostateczne �r�d�o nie ma �adnego praktycznego
znaczenia. S� one, by tak rzec, bytami paradoksalnymi,
zarazem faktycznymi i koniecznymi: faktycznymi,
poniewa� po prostu zastajemy je gotowe i wiemy, �e
mog�yby by� inne, mimo to koniecznymi, bo poznawszy
je nie mo�emy ju� uwolni� si� od ich prawodawczej mocy.
Talk wi�c, s� one konieczne tylko w tym sensie, w jakim
konieczne s� og�lne prawdy �empiryczne: z�oto jest
ci�sze od wody, lecz nie istniej� �adne nieodparte racje
logiczne, dla kt�rych relacja ta nie mog�aby by�
odwrotna. Niemniej jednak wiemy, �e jest tak zawsze, w
tym wi�c i tylko w tym sensie relacja ta jest konieczna.
B�g jest tym, dla kt�rego woli nie mo�na zak�ada�
�adnej przyczyny ani podstawy jako jej prawa i
miary, poniewa� nic nie jest z ni� na r�wni ani
ponad ni�, lecz ona sama jest prawem dla
wszystkich rzeczy.
Je�liby istnia�o jakie� jej prawo czy miara, czy
te� przyczyna, albo podstawa, wola ta nie mog�aby
ju� by� wol� Boga. To, czego B�g chce, nie jest
s�uszne dlatego, �e powinien On czy te� by� zmuszony
tego chcie�; przeciwnie, to, co jest, musi by� s�uszne,
dlatego, �e On w�a�nie tego chce. Przyczyny i
podstawy za�o�one s� dla woli stworze�, lecz nie dla
woli Stw�rcy, chyba �e chce si� postawi� innego
Stw�rc� ponad Nim!
Marcin Luter
Teoria, kt�ra prawa logiczne, matematyczne i moralne
uzale�nia od swobodnych i arbitralnych Boskich po-
stanowie�, by�a, historycznie rzecz bior�c, wa�nym kro-
kiem na drodze do ca�kowitego pozbycia si� Boga. Istota
Boga i Jego istnienie zosta�y rozdzielone w taki spos�b,
�e B�g sta� si� faktycznie, cho� nie w doktrynie, deus
otiosus, kt�ry, wydawszy swe prawa, pozostawi� �wiat
w�asnemu losowi. W historii idei nominalistycz-na
tendencja do zrzucenia odpowiedzialno�ci za nasz� logik�
i etyk� na arbitraln� decyzj� Stw�rcy by�a pocz�tkiem
Jego separacji od wszech�wiata. Je�li nie spos�b
zrozumie� faktycznych decyzji w kategoriach istoty
Boga, to po prostu nie ma drogi od stworze� do Boga. W
rezultacie, nie ma wi�kszego znaczenia dla naszego
my�lenia i post�powania, czy B�g w og�le istnieje.
Kwestia ta nieuchronnie rodzi nieporozumienia,
jako-�e doktryna nominalistyczna wydaje si� czyni� �wiat
bardziej, nie za� mniej zale�nym od Boga, i raczej
wzmacnia� ni� pomniejsza� Jego wszechmoc. Nieporo-
zumienia te s� szczeg�lnie uderzaj�ce w dziejach spu�-
cizny Kartezjusza. Chrze�cija�scy krytycy wskazywali,,
�e k�rtezja�ska metafizyka w istocie zsy�a Boga na po-
zycj� oboj�tnego Stw�rcy (s�ynny Pascalowski
szczu-tek: Descartes ch�tnie oby�by si� ca�kiem bez Boga,.
ostatecznie pozwoli� Bogu da� �wiatu szczutka, po czym
B�g nie by� mu ju� na nic potrzebny). Obro�cy Kar-
tezjusza replikowali, �e jego doktryna, bynajmniej nie
ograniczaj�c kr�lewskich praw Boga i Jego pot�gi, roz-
szerza je poprzez uzale�nienie nawet najoczywistszych
aksjomat�w matematyki od Boskiej woli. Na poz�r tak
w�a�nie by�o, lecz wyniki obr�ci�y si� przeciw prze-,
s�ankom. Nie ma w�tpliwo�ci co do autentycznej wiary
Kartezjusza w Boga i Opatrzno��, a jednak � Pascal
mia� racj�. Zrywaj�c wi� mi�dzy istot� Boga a Jego
faktycznym prawodawstwem, Descartes zagrodzi� drog�
od Natury do Boga i w ten spos�b, niezale�nie od in-
tencji, sta� si� prekursorem deist�w.
Oddzielenie woli Boga od Jego istoty by�o tym sa-
mym odseparowaniem Go od stworze�. Zak�ada�o
-w rzeczy samej, �e dzia�ania Boga s� wolne w tym sa-
mym sensie, co nasze (a co najmniej w tym, w jakim
zwykle wyobra�amy sobie nasz� wolno��); innymi s�owy,
�e B�g cieszy si� wolno�ci� niezr�nicowan�.
A te� m�wi�c, �e rzeczy s� dobre nie dlatego, �e
istnieje jaka� miara dobroci, lecz dlatego, �e B�g
tak chce, niszczy si� � moim zdaniem � bez-
my�lnie wszelk� mi�o�� do Boga i wszelk� Jego
chwa��. Dlaczeg� bowiem chwali� Go za to, co
zrobi�, gdyby tak samo zas�u�y� na pochwa�� robi�c
co� ca�kiem przeciwnego? Gdzie� wi�c Jego
sprawiedliwo�� i m�dro��, je�li ma on tylko jak��
despotyczn� w�adz�, je�li miejsce rozumu zajmuje
wola i je�li � zgodnie z definicj� tyranii � to, co
si� podoba silniejszemu, jest przez to samo s�uszne?
Gottfried Wilhelm Leibniz
"W obronie tej teorii wysuwano niekiedy argument, �e
je�li odmawiamy Bogu tak rozumianej wolno�ci decyzji,
to tym samym sugerujemy, �e jest On zmuszony dzia�a� w
pewien okre�lony spos�b, poniewa� istniej� normy �
logiczne b�d� moralne � kt�rym musi by� ?pos�uszny i
nad kt�rymi nie ma w�adzy. B�g po prostu
nie mo�e � w tym kierunku idzie ta argumentacja
zaprojektowa� �wiata, w kt�rym ojcob�jstwo by�oby
moralnie chwalebne, poniewa� ojcob�jstwo jest samo-
istnie z�e, bez wzgl�du na to, czego B�g m�g�by sobie
�yczy�; podobnie nie mo�e uchyli� wa�no�ci regu�
sy-logizmu, cho�by nie wiedzie� jak ich nie lubi�.
Poj�cie wolno�ci Boga u �w. Tomasza z Akwinu i
Leibniza nie zawiera�o oczywi�cie �adnej sugestii co do
tego, �e B�g podlega prawom, kt�re zasta� niejako gotowe,
tak i� by� bezradny wobec obcej jurysdykcji. Byt
absolutny, jakim Go widzieli, nie ma �adnych' atrybut�w,
ani nie czyni niczego, co mog�oby by� r�ne od Jego
istoty. Je�li m�wimy o Boskich przymiotach i dzie�ach
jako o obiektach daj�cych si� poj�ciowo oddzieli�, to tylko
dlatego, �e w ten spos�b nasz sko�czony umys� pr�buje
uchwyci� Niesko�czono��, kt�rej zrozumie� nie potrafi. W
samym Bogu istota i istnienie zbiegaj� si�, co zak�ada, �e
wola Boga jest identyczna z Jego istot�. Nie jest wi�c ani
tak, �e B�g jest pos�uszny prawom, kt�rych wa�no�� nie
jest zale�na od Jego woli, ani tak, �e ustanawia On te
prawa wedle Swego kaprysu, czy te� w wyniku rozwa�enia
r�nych mo�liwo�ci. On jest tymi prawami. W
przeciwie�stwie do ludzi B�g nigdy nie staje wobec
alternatywnych mo�liwo�ci, by potem decydowa�
swobodnie, kt�r� z nich wybra�. Jego decyzje s�
koniecznymi stronami Jego Bytu (tu z kolei potrzebne
jest zastrze�enie co do niew�a�ciwego u�ycia s�owa
�strony" wobec absolutnej jedno�ci tego, co Boskie) i
dlatego nie mog�y by� inne ni� by�y; mimo to s� wolne w
tym sensie, �e B�g nie jest ograniczany przez �adne
nadrz�dne si�y ani normy prawomocno�ci, kt�re wi�za�yby
Go niezale�nie-od Niego. B�g jest tym, co czyni,
decyduje, nakazuje. Nie mo�na zatem powiedzie�, �e
okre�lenia tegor co dobre lub prawdziwe
poprzedzaj� Boga, tak i� jest On zmuszony
sk�ania� si� przed nimi, ani te�, �e to B�g poprzedza je i
powo�uje do istnienia z nico�ci
aktem kr�lewskiego dekretu czy te� wyci�gaj�c je ze
Swego magicznego kapelusza. W Bogu nie istniej� re-
lacje poprzedzania, ani w sensie czasowym, jako �e nie
istnieje w Nim czas, ani te� w sensie logicznym, bo
poj�cia logicznego poprzedzania nie spos�b poprawnie
stosowa� do nie daj�cej si� wyrazi� Jedno�ci.
Musimy stwierdzi�, �e moc Boga ma swoje granice,
i nie nale�y pod pretekstem oddawania Mu czci
negowa� tych ogranicze�. Bo gdyby moc Boga by�a
niesko�czona, to wynika�oby z tego w spos�b
nieunikniony, �e nie zna�aby Ona samej siebie,
jako �e to, co niesko�czone, ze swej natury nie
daje si� ogarn�� my�l�.
Orygenes
Talk wi�c dr�cz�ce Platona pytanie z Eutyjrona � czy
bogowie mi�uj� to, co �wi�te, poniewa� jest �wi�te, czy
te� jest ono �wi�te dlatego, �e bogowie je mi�uj�? �
okazuje si� �le postawione, je�li wzi�� pod uwag� do-
skona�� to�samo�� Boga z Sob� samym i Jego niepo-
dzielno��. Nie chodzi o to, �e B�g na pocz�tku umi�owa�
to, co dobre, poniewa� jest dobre samo przez si�,
niezale�nie od Jego decyzji, ani te� o to, �e og�osi� co�
dobrem i od tej chwili, ale nie przedtem, Jego posta-
nowienie uzyska�o moc obowi�zuj�c�. Takie sformu�o-
wania b��dnie zak�adaj�, �e wolno pos�ugiwa� si� ta-
kimi relacjami jak �przedtem" i �poteim", gdy mowa o
Bycie absolutnym.
Nacisk na t� spraw� k�adli nie tylko pisarze chrze-
�cija�scy. Czyni� to tak�e Spinoza, gdy powiada�, �e
B�g jest doskonale wolny w tym sensie, �e �adna przy-
czyna r�na od Niego samego nie sk�ania Go do dzia�ania
oraz �e wszystkie Jego dzia�ania s� konieczne, poniewa�
s� nast�pstwami Jego niezmiennej natury. Wydaje si�, �e
wedle Spinozy � cho� nie sformu�owa� on tego explicite
� negowa� konieczno�� Boskich dzia�a�, to pojmowa�
Boga jako Byt, kt�ry w pewnym stadium nie jest
zdeterminowany do uczynienia czego�, a w nast�pnym
determinuje si�, czyli podejmuje decyzj�; taki
wizerunek Boga by�by zarazem fa�szywy i blu�nierczy,
jako �e opiera�by si� na za�o�eniu, i� mo�na w Bogu
dokona� rozr�nienia mi�dzy potentia i actus, mi�dzy
tym, czym B�g mo�e by�, i tym, czym rzeczywi�cie jest;
tymczasem rozr�nienie to jest defi-nicyjnie wykluczone
wobec czystej aktualno�ci Boskiej egzystencji.
Prawie wszyscy chrze�cija�scy krytycy Spinozy, za-
r�wno wsp�cze�ni mu (np. Lambert van Velthuysen)
jak i p�niejsi komentatorzy (np. Jacobi) pot�piali t�
doktryn� Boskiej konieczno�ci jako zasadniczo
anty-chrze�cija�sk�. Nie jest to jednak wcale oczywiste.
Przy za�o�eniu, �e B�g nie jest demiurgiem platonilk�w
lecz. Bytem absolutnym � jak traktuje Go tradycja chrze-
�cija�ska od drugiego stulecia po Chrystusie, a w szcze-
g�lno�ci metafizyka tomistyczna � nie jest jasne,, w
jaki spos�b mo�na przypisa� Mu wolno�� w innym sensie,
ani�eli zgodnym z jej Spinozja�sk� definicj� (wedle
kt�rej wolno�� polega na tym, i� nie podlega si�
�adnym zewn�trznym przyczynom). B�g nie mo�e by�
wolny w tym sensie, �e jest kiedykolwiek niezde-
cydowany, �e zastanawia si� nad swoimi wyborami i
zawiera w sobie mo�liwo�ci, kt�re nigdy nie b�d� czy te�
nigdy nie by�y zaktualizowane. Kr�tko m�wi�c, nie mo�e
by� wolny w tym rozumieniu, w jakim s� wolne istoty
ludzkie, nie ma bowiem sensu powiedzenie, �e B�g
m�g� by� uczyni� co�, czego nie uczyni�, poniewa�
jest On wszystkim, czym mo�e by�. Doktryna Spinozy
jest niew�tpliwie nie do pogodzenia z tradycj� chrze-
�cija�sk�. Pozbawia ona Boga r�nych cech, kt�re s�
nieod��czne od bycia osob�: B�g Spinozy nie mi�uje
poszczeg�lnych ludzi, nie jest mi�osierny, a Jego atry-
butem jest rozci�g�o��. A jednak, opisuj�c dzia�ania
Boga jako konieczne, Spinoza nie dopu�ci� si� jawnego
zerwania z metafizyk� chrze�cija�sk�; chcia� pozosta�
w miar� mo�liwo�ci wierny poj�ciu czystej aktualno�ci.
By� mo�e jednak poszed� dalej ni� zamierza�. Spinoza
postawi�, nawet je�li nie wyeksplikowa� tego wyra�nie,
dwa trudne pytania, kt�rych metafizyka chrze�cija�ska, a
w istocie wszelka metafizyka jedynego Boga nie mo�e
unikn��.
Po pierwsze, je�li Absolut mo�na nazywa� wolnym
tylko w tym sensie, �e nic innego ni� On sam nie jest
przyczyn� Jego dzia�a�, a koniecznym w tym znaczeniu,
�e �adne mo�liwo�ci nie mog� w Nim by� ukryte, co
znaczy, �e jest On wszystkim, czym mo�e by�, to
nale�a�oby przyzna�, �e obydwa te atrybuty � wolno�� i
konieczno�� � trac� sens, gdy si� je stosuje do Boga.
Nasza wolno��, tak jak j� pojmujemy, zak�ada, �e nie
jeste�my ca�kowicie wolni, czy te�, �e nasze dzia�ania s�
ograniczone przez wiele okoliczno�ci, nad kt�rymi nie
mamy w�adzy. Jeste�my w stanie my�le� o naszej
wolno�ci tylko na tle naszej nie-wolno�ci, a racj�,
dla kt�rej mo�emy s�dzi�, �e jeste�my wolni, jest wiedza
o tym, co znaczy nie by� wolnym i odwrotnie. �adne z
tych dw�ch poj�� nie mog�oby pojawi� si� czy te� sta�
si� zrozumia�e bez drugiego. Skoro dzia�ania Boga s�
zarazem wolne i konieczne w sensie, w jakim nasze
dzia�ania by� nie mog�, i skoro obydwa te przymioty
Boga s� nast�pstwem tego, �e jest On actus pu-rus (co
zak�ada, �e B�g nie mo�e by� wolny w sensie
urzeczywistniania mo�liwo�ci i nie mo�e by� konieczny
w sensie podlegania ograniczeniom �z zewn�trz"), to oka-
zuje si�, �e jest tym samym powiedzie�, �e Jego dzia-
�ania s� wolne i �e s� konieczne. To za� tyle znaczy, �e
Byt absolutny jest poza przeciwstawieniem wolno�� �
konieczno��, przez co te� nie mo�emy Go poj��.
Po drugie, je�li ani wolno��, ani ograniczenie, ani
przymus w naszym rozumieniu tych s��w nie mog�
by� orzekane o Bogu, nale�y podejrzewa�, �e nie jest
On osob� w tym sensie, w jakim jest ni� ka�dy z nas.
Fakt, �e jestem osob�, zak�ada, �e jestem zarazem wolny
i ograniczony; wolny, jako �wiadomy sprawca pewnych
czyn�w, kt�rych mog� dokona� b�d� nie; ograniczony w
tym stopniu, w jakim jestem �wiadom istnienia innych
os�b i rzeczy jako czego� mi obcego, czego�, czym nie
jestem. Bogu nie przys�uguje �adna z tych cech; nie ma
dzia�a�, kt�re mo�e On podj�� lecz nie podejmuje, i nie
postrzega On os�b ani rzeczy jako cz�ci obcego Mu
�wiata; zgodnie z samym poj�ciem czystej aktualno�ci i
niesko�czono�ci, B�g postrzega wszystko niejako od
wewn�trz i dlatego te� jest wszystkim (Deus est
�uodammodo omnia � jak uj�� to �w. Tomasz),
poniewa� postrzega� rzecz �od zewn�trz", znaczy tyle,
co bj/� przez ni� ograniczanym.
...Byt to B�g. Zdanie to jest oczywiste, po pierwsze
dlatego, �e je�li byt jest czym� r�nym od Boga, to
B�g nie istnieje i nie ma Boga. Bo jak mo�e On
istnie�, czy te� jak mo�e istnie� cokolwiek, je�li jest
inne istnienie, obce i odmienne od bytu... Poza
bytem i przed bytem nie istnieje nic. Dlatego te�
gdyby byt by� czym� innym ni� B�g czy te�
obcym Bogu, B�g by�by niczym.
Mistrz Eckhart
Z kolei, je�li B�g jest wolny i je�li jest osob�, to
zasadniczo nie jeste�my w stanie poj�� sensu tych Jego
atrybut�w; w zastosowaniu do Boga poj�cia te maj�
znaczenie niesko�czenie odleg�e od normalnego sposobu
ich u�ycia. Niewiele wyja�nia stwierdzenie, �e u�ywa
si� ich i czyni si� je zrozumia�ymi przez analogi� z
przys�uguj�cymi nam, ludziom, przymiotami; nie mo�e
by� analogii mi�dzy tym, co sko�czone i Absolutem, nie
mo�e by� poj�ciowej projekcji od byt�w ograniczonych
do niesko�czono�ci. Innymi s�owy, nie ma sposobu
poj�ciowego uchwycenia Boga poza �rodkami, kt�re s�
nie tylko niedoskona�e, lecz radykalnie zniekszta�caj�ce,
poniewa� redukuj� Boga do sko�czonego demiurga.
Na tym nie koniec tej historii. Nim jednak poci�g-
niemy j� dalej, musimy wr�ci� do najbardziej klasycz-
nego z klasycznych dylemat�w teologii: dylematu
wszechmocy i z�a.
Pozosta�my na u�ytek tego rozumowania przy Bogu
Tomasza z Akwinu i Leibniza; B�g ten, nie b�d�c w
�aden spos�b ograniczony, nie mo�e jednak czyni� tego,
co logicznie niemo�liwe czy moralnie z�e, poniewa�
odpowiednie zasady s� identyczne z Nim samym.
Stanowisko to mo�na przedstawi� powiadaj�c, nieco
frywolnie, �e samo poj�cie absolutnego Bytu zak�ada,
i� nie mo�e On pope�ni� samob�jstwa, a to w�a�nie
uczyni�by B�g, gdyby odwo�a� zasady z Nim to�same.
Niemo�no�� pope�nienia samob�jstwa nie nak�ada �ad-
nych ogranicze� na wszechmoc absolutnego Bytu
(a ogranicza� wszechmoc to tyle, co j� unicestwi�); skoro
istnienie Boga jest konieczne � niezale�nie od tego, czy
sens tego rodzaju konieczno�ci mo�emy intelektualnie
uchwyci� � to poj�cie samounicestwienia Boga jest
wewn�trznie sprzeczne, czyli analitycznie niemo�liwe.
A zatem jeden jest tylko prawdziwy B�g i jedna
tylko przyczyna, kt�ra jest prawdziw� przyczyn�; i
nie nale�y wyobra�a� sobie, �e co�, co poprzedza
skutek, jest jego rzeczywist� przyczyn�. Nawet B�g
nie mo�e � zgodnie ze �wiat�em Rozumu �
udzieli� swej mocy stworzeniom, nie mo�e sprawi�,
by by�y prawdziwymi przyczynami, nie mo�e uczyni�
stworze� bogami [...]. Cia�a, duchy, czyste
inteligencje, �adne z nich nie mog� nic uczyni�
[...]. B�g porusza nasz� r�k� nawet wtedy, gdy
czynimy z niej u�ytek wbrew Jego nakazom; skar�y
si� bowiem ustami swego proroka (Iz 13: 14), �e
ka�emy Mu s�u�y� naszym niepra-wo�ciom i
zbrodniczym ��dzom.
Miko�aj Malebranche
Gdy wi�c m�wimy, �e B�g nie mo�e na przyk�ad unie-
wa�ni� regu� logika czy etyki, s�owa �nie mo�e", jak
zreszt� wszystkie inne s�owa, kt�rymi pos�ugujemy si�
przy opisywaniu Boga, maj� znaczenie odmienne od ich
potocznego sensu (�Nie mog� podnie�� tego kamienia",
�Nie potrafi� m�wi� po japo�sku" i tym podobne).
Sformu�owanie �B�g nie mo�e" nie odnosi si� bynaj-
mniej do przypadkowej niezdolno�ci wykonania pew-
nego dzia�ania przez jak�� osob�, przeciwnie, wyra�a
pe�ni� bytu Boga. Skoro jedynym, czego B�g �nie mo�e"
spe�ni�, jest samob�jstwo, i skoro ta niemo�no�� zawiera
si� w Jego koniecznym istnieniu, kt�re z kolei zak�ada
nieobecno�� jakichkolwiek ogranicze�, to okazuje si�, �e
m�wi�c o Bogu i� �nie mo�e" czego� uczyni�, po prostu
potwierdzamy Jego wszechmoc; B�g �nie mo�e" przesta�
by� wszechmocnym. Jest to, jak ufam, dobre
zreferowanie tre�ci poj�cia Absolutu, kt�re wy-
st�powa�o w g��wnych pr�dach tradycji chrze�cija�-
skiej i neoplato�skiej.
Poj�cie to nie sugeruje, �e B�g � chocia� przymiotu
�wolno�ci" nie mo�na Mu przypisywa� w taki sani spo-
s�b, w jaki przypisuje si� go nam � nie m�g� obdarzy�
niekt�rych swych stworze� wolno�ci� w naszym
rozumieniu tego s�owa. Nie zak�ada te�, �e taka wol-
no�� musi dawa� bardziej korzystny bilans � cokol-
wiek by to mia�o znaczy� � ni� jej brak, zak�adaj�c,
jak wszyscy autorzy teodycei, �e wolno�� jest nie-
uchronnie zwi�zana ze z�em, i �e fakt bycia wolnym
jest logicznie niezgodny z niezdolno�ci� do czynienia
z�a.
To ostatnie twierdzenie kwestionowane by�o niekiedy
na tej podstawie, �e B�g m�g� by� stworzy� istoty, kt�re
by�yby wolne, i tym samym mog�y czyni� z�o, a
jednak tak skonstruowane, �e nigdy nie realizowa�yby
tej mo�liwo�ci przez pope�nienie z�ych uczynk�w; nie ma,
jak si� tu dowodzi, logicznej niezgodno�ci mi�dzy
zdolno�ci� do czynienia z�a i faktycznym jego
nie-czynieniem. Skoro tak, to zdaj� si� kruszy� podstawy
teodycei. U�yty przez Planting� kontrargument g�osi,
�e nie spos�b uchwyci� r�nicy mi�dzy ludzko�ci�, kt�ra
sk�ada si� z jednostek pozbawionych wolno�ci do
czynienia z�a i inn�, z�o�on� z istot, kt�re wolno�� tak�
posiadaj�, ale mimo to nigdy jej nie aktualizuj�, po-
niewa� tak s� przez swego stw�rc� zaprogramowane.
Nie ma �adnej logicznej niezgodno�ci w poj�ciu osoby,
kt�ra, posiadaj�c wolno�� do z�ych uczynk�w, po-
wstrzymuje si� od faktycznego ich pope�niania, lecz nie
ma te� �adnej uchwytnej r�nicy mi�dzy lud�mi nie-
zdolnymi do z�a i lud�mi do� zdolnymi, ale tak skon-
struowanymi, �e w rzeczywisto�ci nigdy nie b�d� go
czyni�. Wygl�da na to, �e praktycznie, a tak�e i teore-
tycznie, istoty takie by�yby pozbawione wolno�ci
czynienia z�a i tym samym pozbawione wolno�ci tout
court.
Lepiej, �e B�g zrz�dzi� grzech, ni� gdyby mia� do
niego nie dopu�ci�, czego nie m�g�by uczyni� bez
popychania i kierowania cz�owiekiem jak kamie-
niem czy pniakiem. Wszak w�wczas ludzie nie
byliby poznali i chwalili Jego Imienia. A oto dla-
czego: ludzie �wiadomi swej bezgrzeszno�ci przy-
puszczaliby, �e s� tak sprawiedliwi jak B�g. Dla-
tego te� zrz�dzenie grzechu jest niesko�czenie
lepsze ni� niedopuszczenie do jego istnienia. Po-
niewa� grzech jest niczym w por�wnaniu z Bo-
giem; i niezale�nie od tego, jak ci�ki jest grzech,
B�g mo�e zwyci�y� grzech i w rzeczywisto�ci ju�
tego dokona� � dla swej wiecznej chwa�y, a bez
krzywdy �adnego stworzenia. Lecz B�g nie m�g�by
zmieni� swych postanowie� i utrzymywa�
stworzenia bez grzechu, nie szkodz�c tym samym
swej wiecznotrwa�ej prawdzie. Bo nie s�awiono
by Go nigdy pe�ni� Jego chwa�y, kt�ra by�a
pierwszym i jedynym povjodem rozpocz�cia dzie�a
stworzenia.
Hans Denek (1526)
Z drugiej strony, w �ci�le chrze�cija�skich kategoriach,
ten kontrargument nie brzmi ca�kiem przekonuj�co;
mo�na bowiem zauwa�y�, �e chrze�cijanie wierz�
w istnienie kr�lestwa, w kt�rym racjonalne istoty s�
wolne i zarazem � w nie ca�kiem dla nas uchwytnym
sensie � niezdolne czyni� z�a; jest tak w przypadku
wszystkich mieszka�c�w nieba, jak r�wnie� wiernych
Bogu anio��w.
Lecz je�li nawet teodycea mo�e by� oczyszczona z za-
rzutu niekonsekwencji w tej szczeg�lnej kwestii, to nie
chroni jej to od innych zarzut�w.
Za��my, zgodnie z argumentacj� Leibniza, i zreszt�
prawie wszystkich apologet�w chrze�cija�skich, �e
ludzka wolno�� nieuchronnie rodzi z�o i cierpienie.
Istotnie, wiarygodne wydaje si� twierdzenie, �e nie
spos�b wyobrazi� sobie doskona�ego �wiata, w kt�rym
ludzka tw�irczo�� wsp�wyst�puje z bezkonfliktowym
�adem. Przez sam fakt, �e ludzie s� tw�rczy i nieprze-
widywalni w swoich poczynaniach, musz� oni �ywi�
koliduj�ce ze sob� pragnienia i d��y� do wzajemnie
sprzecznych cel�w. Przyznaj�c to, bynajmniej nie uza-
sadniamy teodycei. Sk�d wiadomo, �e w rezultacie
przeprowadzonego przez Boga rachunku ca�kowita suma
dobra w takim �wiecie jest niepor�wnanie wi�ksza ni�
w jakimkolwiek wyobra�alnym �wiecie bezgrzesznych
maszyn? Oczywi�cie, nie mo�emy naby� tej wiedzy z
�adnych bada� empirycznych: nie tylko nie mogliby�my
nigdy zako�czy� rachunku, kt�ry zak�ada znajomo��
wszystkich mo�liwych fakt�w i relacji wyst�puj�cych
w �wiecie rzeczywistym i we wszystkich �wiatach
mo�liwych, ale nawet nie mogliby�my rozpocz�� tych
oblicze�, poniewa� brak nam jakichkolwiek
poj�ciowych narz�dzi do pomiaru relatywnych wielko�ci
dobra i z�a; nie ma sposobu sprowadzenia niesko�czonej
r�norodno�ci moralnego i fizycznego z�a do jed-
norodnych, policzalnych jednostek. Dlatego wiara w to,
�e wszech�wiat wytwarza minimaln� ilo�� z�a, czy te�
�e ostatecznie �cokolwiek jest, jest s�uszne", mo�e opie-
ra� si� tylko na zaufaniu do Boga (i takie jest pier-
wotne znaczenie chrze�cija�skiego s�owa �wiara"). Bez
tego aktu zaufania pr�na jest wszelka spekulatywna
teodycea. Z wiary w Boga, kt�ry jest wszechmocny (w
om�wionym w�a�nie sensie) i zarazem dobry, mo�na
wydedukowa� wzgl�dn� doskona�o�� �wiata; skoro jednak
dobroci Boga nie mo�emy pozna� gromadz�c empiryczne
�wiadectwa